Ogrody i polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody i polana
Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Czuł się osaczony. Puścił Lorraine, ale co i rusz się na nią oglądał, chcąc się upewnić, że nie postanowiła uciec w ramiona przyglądających się im wcześniej mężczyzn. Z drugiej strony starał się nie spuszczać z oczu Alexandra, który chyba by się rozchorował, gdyby się nie wtrącił. Jeszcze śmiał wyzywać go od zdrajców. On, zakała swojego rodu, wyrzucony z niego na zbity pysk. Nie miał prawa tak się do niego odzywać, a już na pewno nie go pouczać. Doskonale wiedział co robi, a Lorraine była jego żoną i tylko on mógł za nią decydować. Zresztą to miało sprawiać jej ból. Właśnie dlatego to robił, żeby ją ukarać. Wiedział, że Aleksander nigdy tego nie zrozumie. - Nic złego nie zrobiłaś?! - Powtórzył z niedowierzaniem słowa Lorraine, odwracając się na moment w jej stronę. - Wiedziałem, że zrobisz z siebie ofiarę. To było do przewidzenia. Głośno zapłaczesz, poskarżysz się na mnie, a potem rzucisz się w cudze ramiona - uśmiechnął się szyderczo, chociaż korciło go, żeby znowu zrobić jej krzywdę. Nie mógł patrzeć w te przestraszone błękitne oczy, tak sztuczne, jak cały ich związek. - A ty - zwrócił się do Aleksandra, podchodząc bliżej niego. - Mówiłem, żebyś się nie wtrącał. Wydaje ci się, że możesz naprawić cały świat, ale niektóre rzeczy zawsze pozostaną dla ciebie poza zasięgiem - wycedził ze złością, a uderzenie pięścią przyszło mu w tym momencie naturalnie. Chciał poczuć jak rozkwasza mu nos, ale zamiast tego Aleksander wycelował w niego różdżkę. Mimo wszystko nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, więc z opóźnieniem wyciągnął z kieszeni swoją, przygotowując się do obrony. - Protego maxima! - Rzucił z pewnością w głosie, bo przecież stojący przed nim młody czarodziej nie mógł być dla niego zagrożeniem. Dopiero wtedy kątem oka dostrzegł kolejnego mężczyznę, który zmierza w ich kierunku. Chyba kojarzył tę twarz, ale nie był w stanie jej do nikogo dopasować. Poczuł jak wzrasta w nim kolejna fala gniewu – dlaczego nagle wszyscy tak się zainteresowali jego prywatną sprawą? Sam najlepiej wiedział jak ją rozwiązać.
Bronię się przed zaklęciami Alexa
Bronię się przed zaklęciami Alexa
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Alexander nie zamierzał się bronić przed lecącą w jego kierunku pięścią. Ta lekko uderzyła go w nos — na tyle, by odczuł intensywny ból. W tym samym momencie Prewett sięgnął po różdżkę, chcąc obronić się przed zaklęciem paraliżującym, lecz stał zbyt blisko, by z powodzeniem zdążyć wyciągnąć ją i wyczarować dostatecznie silną tarczę. Jego ciało zesztywniało momentalnie i jak długie runęło na ziemię. A po chwili błysnęło drugie zaklęcie, lecące w jego kierunku.
Ten widok przykuł uwagę ludzi na parkiecie. Wiele osób stanęło w miejscu i odwróciło się w stronę drzewa. Z oburzeniem (głównie kobiet) i zainteresowaniem (niektórych mężczyzn) wpatrywano się w rozgrywającą nieopodal scenę.
— BIJĄ SIĘ!— krzyknął ktoś ze sterczącego tłumu.
Leżący na trawie Steffen, kiedy tylko podniósł się z kolan spróbował zrzucić z dłoni kolorową jaszczurkę. Ta jednak była zbyt szybka i prędziutko czmychnęła pod mankiet koszuli. Młody czarodziej czuł jak się przemieszcza pod jego ubraniami.
| Archibald, Lorraine (i wszyscy biorący udział w tej zabawie) na odpis macie 48h.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Zasady eksperymentalne: Za każdym razem, gdy w opisie zaklęcia (np. przy określeniu zadawanych obrażeń) pojawia się statystyka (U, OPCM, T, L, CM, E), nie liczymy całej statystyki postaci a jedną dodatkową kość k10 za każde rozpoczęte 5 punktów w danej statystyce.
Archibald, ST wybudzenia się z Petrificusa Alexandra wynosi (10+8+8+8+1+3+9+6+5) x2= 116. Do rzutu dolicza się biegłość odporności magicznej.
Steffen, od teraz do końca tego wątku, lub do momentu pozbycia się jaszczurki rzucasz dodatkowo kością k6. I stosujesz się do poniższych wyników.
1- jaszczurka łaskocze cię pod prawą pachą. Łaskotki wywołują w Tobie szybki i krótki napad śmiechu, a także niekontrolowany odruch. Jeśli czarujesz, twoje zaklęcie jest nieudane; wiązka zaklęcia mknie w przypadkowym kierunku. W przypadku powodzenia, zaklęcie trafia przypadkową osobę, skutki określi Mistrz Gry.
2- jaszczurka smyra Cię po karku. Odruchowo podciągasz ramiona do góry, przez co wyglądasz jakbyś nieustannie wzruszał ramionami, albo próbował pofrunąć na niewidzialnych skrzydłach. Jeśli czarujesz ST rośnie o 5.
3- jaszczurka prześlizguje się po twoim lewym ramieniu, powodując łaskotanie. Wymachujesz lewą ręką wokół siebie. Jeśli czarujesz, ST wzrasta o 15. Jeśli stoisz obok kogoś, klepniesz go przypadkowo w dowolną część ciała.
4- jaszczurka przemyka po twoim brzuchu, wywołując straszne łaskotki - te zaś stają się przyczyną niekontrolowanych pląsów. Zaczynasz niezgrabnie tańczyć i poruszać się. Jeśli czarujesz ST rośnie o 10.
5- jaszczurka pełza Ci na plecy. Prostujesz się odruchowo i wyginasz dumnie pierś do przodu. Wyglądasz tak nieco dziwacznie, ale Twoja dumna postawa imponuje kilku nastoletnim pannom w okolicy.
6- jaszczurka przedostaje się pod kilt. Jeśli nie posiadasz pod nim nic - spada, lekko cię łaskocząc - wydajesz z siebie dziwny odgłos i unosisz prawą nogę do góry (chyba posmyrała cię we wrażliwe miejsce). Jeśli posiadasz coś pod kiltem przerażona ślepą uliczką jaszczurka podgryza cię, co doprowadza cię do głośnego okrzyku. Ukłute miejsce staje się czerwone i puchnie. Masz wrażenie, że parzy. Ból może uśmierzyć uzdrowiciel raz dwa, w innym wypadku dyskomfort minie po tygodniu. Twoje czary są tym razem nieudane.
Alexander, otrzymujesz połowicznie udany lekki cios w nos.
Mapka pojawi się w kolejnym poście MG (o ile będzie deszcz potrzebna).
Archibald: 158/208; kara: -10
-50 (psychiczne).
Lorraine: 208/213;
-5 (podduszenie)
Alexander: 215/220
-5
Ten widok przykuł uwagę ludzi na parkiecie. Wiele osób stanęło w miejscu i odwróciło się w stronę drzewa. Z oburzeniem (głównie kobiet) i zainteresowaniem (niektórych mężczyzn) wpatrywano się w rozgrywającą nieopodal scenę.
— BIJĄ SIĘ!— krzyknął ktoś ze sterczącego tłumu.
Leżący na trawie Steffen, kiedy tylko podniósł się z kolan spróbował zrzucić z dłoni kolorową jaszczurkę. Ta jednak była zbyt szybka i prędziutko czmychnęła pod mankiet koszuli. Młody czarodziej czuł jak się przemieszcza pod jego ubraniami.
| Archibald, Lorraine (i wszyscy biorący udział w tej zabawie) na odpis macie 48h.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Zasady eksperymentalne: Za każdym razem, gdy w opisie zaklęcia (np. przy określeniu zadawanych obrażeń) pojawia się statystyka (U, OPCM, T, L, CM, E), nie liczymy całej statystyki postaci a jedną dodatkową kość k10 za każde rozpoczęte 5 punktów w danej statystyce.
Archibald, ST wybudzenia się z Petrificusa Alexandra wynosi (10+8+8+8+1+3+9+6+5) x2= 116. Do rzutu dolicza się biegłość odporności magicznej.
Steffen, od teraz do końca tego wątku, lub do momentu pozbycia się jaszczurki rzucasz dodatkowo kością k6. I stosujesz się do poniższych wyników.
1- jaszczurka łaskocze cię pod prawą pachą. Łaskotki wywołują w Tobie szybki i krótki napad śmiechu, a także niekontrolowany odruch. Jeśli czarujesz, twoje zaklęcie jest nieudane; wiązka zaklęcia mknie w przypadkowym kierunku. W przypadku powodzenia, zaklęcie trafia przypadkową osobę, skutki określi Mistrz Gry.
2- jaszczurka smyra Cię po karku. Odruchowo podciągasz ramiona do góry, przez co wyglądasz jakbyś nieustannie wzruszał ramionami, albo próbował pofrunąć na niewidzialnych skrzydłach. Jeśli czarujesz ST rośnie o 5.
3- jaszczurka prześlizguje się po twoim lewym ramieniu, powodując łaskotanie. Wymachujesz lewą ręką wokół siebie. Jeśli czarujesz, ST wzrasta o 15. Jeśli stoisz obok kogoś, klepniesz go przypadkowo w dowolną część ciała.
4- jaszczurka przemyka po twoim brzuchu, wywołując straszne łaskotki - te zaś stają się przyczyną niekontrolowanych pląsów. Zaczynasz niezgrabnie tańczyć i poruszać się. Jeśli czarujesz ST rośnie o 10.
5- jaszczurka pełza Ci na plecy. Prostujesz się odruchowo i wyginasz dumnie pierś do przodu. Wyglądasz tak nieco dziwacznie, ale Twoja dumna postawa imponuje kilku nastoletnim pannom w okolicy.
6- jaszczurka przedostaje się pod kilt. Jeśli nie posiadasz pod nim nic - spada, lekko cię łaskocząc - wydajesz z siebie dziwny odgłos i unosisz prawą nogę do góry (chyba posmyrała cię we wrażliwe miejsce). Jeśli posiadasz coś pod kiltem przerażona ślepą uliczką jaszczurka podgryza cię, co doprowadza cię do głośnego okrzyku. Ukłute miejsce staje się czerwone i puchnie. Masz wrażenie, że parzy. Ból może uśmierzyć uzdrowiciel raz dwa, w innym wypadku dyskomfort minie po tygodniu. Twoje czary są tym razem nieudane.
Alexander, otrzymujesz połowicznie udany lekki cios w nos.
Mapka pojawi się w kolejnym poście MG (o ile będzie deszcz potrzebna).
Archibald: 158/208; kara: -10
-50 (psychiczne).
Lorraine: 208/213;
-5 (podduszenie)
Alexander: 215/220
-5
Lorraine nie potrafiła zrozumieć zachowania Archiego. W jednej chwili zmieniło się jego nastawienie do jej osoby i nie mogła nic na to poradzić. Wszystkie jej tłumaczenia odbijały się od niego niczym grochem o ścianę. Walczyła ze sobą by nie powiedzieć czegoś czego będzie później żałować, walczyła ze sobą by nie zrobić czegoś co odbije się na ich małżeństwie. Z drugiej strony czy ta granica nie została już przetarta przez niego? Nie spodziewała się, że kiedykolwiek przyjdzie jej bać się własnego męża. Nie wyobrażała sobie, że przyjdzie jej stanąć przed wyborem czy powinna uciekać czy reagować.
Mogła sobie wmawiać, że wpatrujący się w nich ludzie wcale ją nie obchodzili, ale prawda jest inna. Od dziecka uczono ją, że w towarzystwie bez względu na wszystko trzeba zachować zimną krew. Uśmiechać się, nałożyć na twarz odpowiednią maskę, a jeśli będzie trzeba nadstawić drugi policzek. Nie chciała go jednak nadstawiać względem Prewetta. Może nie była idealną żoną czy matką. Wiele jej brakowało i czasami sama miała sobie za złe to jaka jest. On także miał wady i właśnie dlatego uważała, że się uzupełniają. Żyła w przeświadczeniu, że nie ma rzeczy, z którą sobie nie poradzą. To był błąd. Nie znała rozwiązania tej sytuacji.
Widząc jak Alex rzuca bardzo silnego petrifikusa w stronę jej męża wiedziała, że to odpowiedni ruch. Tylko w sytuacji, w której będzie nieprzytomny lub skrępowany będą mieli chwile by znaleźć odpowiedź na to co się właśnie wydarzyło. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że to wina stresu, szaleństwa czy innych indywidualnych kwestii związanych z jej mężem. Wmawiała sobie, że na pewno byłaby w stanie to zauważyć, gdyby coś w jego zachowaniu się zmieniło. Do dzisiaj wszystko było w porządku. Trafił go urok? Ktoś go przeklął? Może dotknął czegoś co wyzwoliło w nim takie, a nie inne emocje. Nie znała się na klątwach i nie wiedziała nic o ich ściąganiu. Mogła tylko liczyć na pomoc innych osób.
Do ich trójki dołączył młody Zakonnik, którego Lorraine poznała na spotkaniu. Nie wiedzieć czemu ten tuż przed nimi wywinął orła. Czy ta noc mogła być jeszcze dziwniejsza. Nagle ktoś podniósł głos i Lorraine wiedziała, że to dla nich sygnał. Nie mogli pozwolić by ludzie patrzyli na to co się działo z Archibaldem. Bez względu na to co nim kierowało obiecała, że będzie przy nim trwać i w zdrowiu i w chorobie. – Alex – zaczęła przywołując tym samym do siebie Farleya. – Zabierzmy go stąd. Tu jest zbyt wiele osób, a jestem pewna, że jest jakiś powód jego zachowania. Jestem pewna. – dodała odsuwając się od drzewa. Blondynka podeszła do męża zatrzymując się w odpowiedniej odległości. Chciała zasłonić go przed wścibskim spojrzeniem obserwujących. Nie miała żalu do gwardzisty za to co zrobił. To wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej, gdyby nikt nie zainterweniował. Nie chciała nawet myśleć co mogło ją spotkać. Do czego byłby zdolny Prewett. – Myślisz, że Anthony pozwoli nam zabrać go do posiadłości? – zapytała jeszcze nie odrywając spojrzenia od męża.
Mogła sobie wmawiać, że wpatrujący się w nich ludzie wcale ją nie obchodzili, ale prawda jest inna. Od dziecka uczono ją, że w towarzystwie bez względu na wszystko trzeba zachować zimną krew. Uśmiechać się, nałożyć na twarz odpowiednią maskę, a jeśli będzie trzeba nadstawić drugi policzek. Nie chciała go jednak nadstawiać względem Prewetta. Może nie była idealną żoną czy matką. Wiele jej brakowało i czasami sama miała sobie za złe to jaka jest. On także miał wady i właśnie dlatego uważała, że się uzupełniają. Żyła w przeświadczeniu, że nie ma rzeczy, z którą sobie nie poradzą. To był błąd. Nie znała rozwiązania tej sytuacji.
Widząc jak Alex rzuca bardzo silnego petrifikusa w stronę jej męża wiedziała, że to odpowiedni ruch. Tylko w sytuacji, w której będzie nieprzytomny lub skrępowany będą mieli chwile by znaleźć odpowiedź na to co się właśnie wydarzyło. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że to wina stresu, szaleństwa czy innych indywidualnych kwestii związanych z jej mężem. Wmawiała sobie, że na pewno byłaby w stanie to zauważyć, gdyby coś w jego zachowaniu się zmieniło. Do dzisiaj wszystko było w porządku. Trafił go urok? Ktoś go przeklął? Może dotknął czegoś co wyzwoliło w nim takie, a nie inne emocje. Nie znała się na klątwach i nie wiedziała nic o ich ściąganiu. Mogła tylko liczyć na pomoc innych osób.
Do ich trójki dołączył młody Zakonnik, którego Lorraine poznała na spotkaniu. Nie wiedzieć czemu ten tuż przed nimi wywinął orła. Czy ta noc mogła być jeszcze dziwniejsza. Nagle ktoś podniósł głos i Lorraine wiedziała, że to dla nich sygnał. Nie mogli pozwolić by ludzie patrzyli na to co się działo z Archibaldem. Bez względu na to co nim kierowało obiecała, że będzie przy nim trwać i w zdrowiu i w chorobie. – Alex – zaczęła przywołując tym samym do siebie Farleya. – Zabierzmy go stąd. Tu jest zbyt wiele osób, a jestem pewna, że jest jakiś powód jego zachowania. Jestem pewna. – dodała odsuwając się od drzewa. Blondynka podeszła do męża zatrzymując się w odpowiedniej odległości. Chciała zasłonić go przed wścibskim spojrzeniem obserwujących. Nie miała żalu do gwardzisty za to co zrobił. To wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej, gdyby nikt nie zainterweniował. Nie chciała nawet myśleć co mogło ją spotkać. Do czego byłby zdolny Prewett. – Myślisz, że Anthony pozwoli nam zabrać go do posiadłości? – zapytała jeszcze nie odrywając spojrzenia od męża.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Alexander obserwował Archibalda z wyraźnym grymasem na twarzy. Jego krzywa mina miała jednak więcej powodów niż tylko obiekcje względem zachowania Prewetta i całej sytuacji. Jego nos pulsował bólem i Gwardzista był wręcz pewien, że teraz wystarczy mu choćby kichnąć, a na twarz poleje się krew z obitego kawałka twarzy. Całe starcie było tak prędkie, że w dalszym ciągu jego głowa nie była w stanie wytworzyć jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia tego, czego właśnie stał się świadkiem. Dopiero kiedy ktoś od strony parkietu krzyknął – przykuwając do nich o wiele więcej uwagi niż gwardzista by sobie tego życzył – były Selwyn zobaczył podnoszącego się z kolan Steffena i zbiegowisko, jakie powstało ze zgromadzonych nieopodal czarodziejów.
– CHCIELIBYŚCIE! – krzyknął w odpowiedzi. – NO JUŻ, NIE MA NA CO PATRZEĆ, WHISKY WAM SIĘ GRZEJE – zawołał jeszcze, po czym skupił się na tym, co działo się w jego najbliższym otoczeniu. – Steffen, chodź tu jak już jesteś, pomożesz mi – rzucił do Zakonnika, odwracając się po tym do Lorraine, która przywołała go imieniem. – Tak? – odparł, a jego głos był zdecydowanie łagodniejszy niż jeszcze przed chwilą, kiedy rzucał zaklęcia w Archibalda czy droczył się z gapiami. Skinął głową na pierwszą wypowiedź Lorraine, prędko odpowiadając. – Oczywiście. Już i tak zrobiliśmy dostatecznie widowiskową scenę – stwierdził raz jeszcze oglądając się za siebie. Słyszał już wcześniej, że wesele u Macmillanów pozbawione bójki w jednej bądź innej formie uchodziło za wyjątkowo nieudane; cóż, przynajmniej jakaś bardzo wątpliwa korzyść z całego zajścia miała powstać.
Podszedł bliżej unieruchomionego czarodzieja, przypatrując mu się przez moment intensywnie. Nie pozwolił zmartwieniu odmalować się na twarzy, kiedy raz jeszcze podniósł głowę, aby spojrzeć na lady Prewett. – Anthony na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Złapię go później, nie ma co czekać – stwierdził. – Jak się czujesz tak w ogóle? Boli cię coś przy mówieniu lub oddychaniu? Zawroty głowy? – zapytał zaraz kuzynową, po czym Alexander przyklęknął przy spetryfikowanym Archibaldzie, żeby wyciągnąć z dłoni kuzyna różdżkę. Nie ufałby nawet łyżce w garści rudego uzdrowiciela, co dopiero magicznemu artefaktowi.
– Steffen, przeniesiesz go Mobilicorpusem do rezydencji? – zagaił jeszcze Cattermole'a, na uwadze mając to, że jego również nie powinien był teraz spuszczać z oka, a bynajmniej nie do momentu, w którym będzie miał całkowitą pewność, że ze strony szczurzego reportera nic z tego wydarzenia nie przedostanie się do prasy plotkarskiej.
| turlam na test sporny na wyciągnięcie różdżki ze sztywnych palców Archibalda
– CHCIELIBYŚCIE! – krzyknął w odpowiedzi. – NO JUŻ, NIE MA NA CO PATRZEĆ, WHISKY WAM SIĘ GRZEJE – zawołał jeszcze, po czym skupił się na tym, co działo się w jego najbliższym otoczeniu. – Steffen, chodź tu jak już jesteś, pomożesz mi – rzucił do Zakonnika, odwracając się po tym do Lorraine, która przywołała go imieniem. – Tak? – odparł, a jego głos był zdecydowanie łagodniejszy niż jeszcze przed chwilą, kiedy rzucał zaklęcia w Archibalda czy droczył się z gapiami. Skinął głową na pierwszą wypowiedź Lorraine, prędko odpowiadając. – Oczywiście. Już i tak zrobiliśmy dostatecznie widowiskową scenę – stwierdził raz jeszcze oglądając się za siebie. Słyszał już wcześniej, że wesele u Macmillanów pozbawione bójki w jednej bądź innej formie uchodziło za wyjątkowo nieudane; cóż, przynajmniej jakaś bardzo wątpliwa korzyść z całego zajścia miała powstać.
Podszedł bliżej unieruchomionego czarodzieja, przypatrując mu się przez moment intensywnie. Nie pozwolił zmartwieniu odmalować się na twarzy, kiedy raz jeszcze podniósł głowę, aby spojrzeć na lady Prewett. – Anthony na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Złapię go później, nie ma co czekać – stwierdził. – Jak się czujesz tak w ogóle? Boli cię coś przy mówieniu lub oddychaniu? Zawroty głowy? – zapytał zaraz kuzynową, po czym Alexander przyklęknął przy spetryfikowanym Archibaldzie, żeby wyciągnąć z dłoni kuzyna różdżkę. Nie ufałby nawet łyżce w garści rudego uzdrowiciela, co dopiero magicznemu artefaktowi.
– Steffen, przeniesiesz go Mobilicorpusem do rezydencji? – zagaił jeszcze Cattermole'a, na uwadze mając to, że jego również nie powinien był teraz spuszczać z oka, a bynajmniej nie do momentu, w którym będzie miał całkowitą pewność, że ze strony szczurzego reportera nic z tego wydarzenia nie przedostanie się do prasy plotkarskiej.
| turlam na test sporny na wyciągnięcie różdżki ze sztywnych palców Archibalda
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Steffen aż zacisnął oczy, widząc jak pan Rudy wali Alexandra pięścią w nos i pada na ziemię, jak lord już-nie-Selwyn ciska w niego kolejne zaklęcie, jak upiorna jaszczurka mknie pod jego kołnierz...
...czy to jakiś sen, jakiś koszmar? Zemsta ducha Wendeliny Selwyn - ale czy duchy nie miały nic lepszego do roboty, niż psuć cudze wesele aby zepsuć zabawę swoim przodkom? A może to jakiś spisek? Przez chwilę stał jak sparaliżowany, bojąc się postąpić choćby krok do przodu. Po pierwsze, ta okropna jaszczurka może go ugryźć. Po drugie - przypomniała mu się klątwa Eris, którą nie udało mu się kiedyś zdjąć i której ofiarą padł razem z Marcellą. Oboje zachowywali się wtedy podobnie jak pan Archibald i Alexander, a wszystko przez zbyt pochopne wejście na przeklęty teren. Zastygł, ważąc swoje opcje i zastanawiając się, czy nie wpada już w paranoję. Przecież to wesele Macmillanów, a nie przeklęta grota. Ostrożnym i niepewnym spojrzeniem powiódł najpierw na Alexandra, a potem na jasnowłosą damę. Wydawała się poruszona, ale zadziwiająco spokojna. Alex stracił już zaś agresywne zapędy i zwracał się do niego władczo, lecz bez wrogości. Hm... to chyba oznacza, że bezpiecznie podejść bliżej.
-Ja... już, ale za kołnierz wpadła mi... jaszczurka. - wybąkał, wspinając się na wyżyny giętkości i usiłując sięgnąć ręką za mankiet. Gdzież jest ta bestia?! Spoglądał na parę z mieszaniną wstydu i niemą prośbą. Może któreś z nich znało się na niemagicznych zwierzętach i doradzi mu, co w tej sytuacji zrobić? Poza publiczną przemianą w szczura, oczywiście.
Obejrzał się przez ramię na tłum, szukając przepraszającym wzrokiem Isabelli, a potem z wahaniem zerknął na Alexa. Miał poczucie, że wplątał się w coś niedobrego, ale ciekawość (i nawyk słuchania Gwardzisty, który uratował mu przecież życie w antykwariacie) okazała się silniejsza.
-Chętnie pomogę, ale... czemu go zaatakowałeś, co się stało? - dopytał, zniżając głos. -Wszystko w porządku? - upewnił się, spoglądając na jasnowłosą Zakonniczkę, która wyglądała strasznie smutna.
-Mobilicorpus. - westchnął wreszcie, celując różdżką w sparaliżowanego rudzielca. Przed rzuceniem zaklęcia raz jeszcze szarpnął za swoją koszulę, łudząc się, że jaszczurka wyleci wreszcie na trawę.
1. Zaklęcie
2. Efekt jaszczurki
3. Jeśli można (a jeśli nie to proszę o uściślenie mechaniki strącania jaszczurki) zwinność (???) na pozbycie się gada!
...czy to jakiś sen, jakiś koszmar? Zemsta ducha Wendeliny Selwyn - ale czy duchy nie miały nic lepszego do roboty, niż psuć cudze wesele aby zepsuć zabawę swoim przodkom? A może to jakiś spisek? Przez chwilę stał jak sparaliżowany, bojąc się postąpić choćby krok do przodu. Po pierwsze, ta okropna jaszczurka może go ugryźć. Po drugie - przypomniała mu się klątwa Eris, którą nie udało mu się kiedyś zdjąć i której ofiarą padł razem z Marcellą. Oboje zachowywali się wtedy podobnie jak pan Archibald i Alexander, a wszystko przez zbyt pochopne wejście na przeklęty teren. Zastygł, ważąc swoje opcje i zastanawiając się, czy nie wpada już w paranoję. Przecież to wesele Macmillanów, a nie przeklęta grota. Ostrożnym i niepewnym spojrzeniem powiódł najpierw na Alexandra, a potem na jasnowłosą damę. Wydawała się poruszona, ale zadziwiająco spokojna. Alex stracił już zaś agresywne zapędy i zwracał się do niego władczo, lecz bez wrogości. Hm... to chyba oznacza, że bezpiecznie podejść bliżej.
-Ja... już, ale za kołnierz wpadła mi... jaszczurka. - wybąkał, wspinając się na wyżyny giętkości i usiłując sięgnąć ręką za mankiet. Gdzież jest ta bestia?! Spoglądał na parę z mieszaniną wstydu i niemą prośbą. Może któreś z nich znało się na niemagicznych zwierzętach i doradzi mu, co w tej sytuacji zrobić? Poza publiczną przemianą w szczura, oczywiście.
Obejrzał się przez ramię na tłum, szukając przepraszającym wzrokiem Isabelli, a potem z wahaniem zerknął na Alexa. Miał poczucie, że wplątał się w coś niedobrego, ale ciekawość (i nawyk słuchania Gwardzisty, który uratował mu przecież życie w antykwariacie) okazała się silniejsza.
-Chętnie pomogę, ale... czemu go zaatakowałeś, co się stało? - dopytał, zniżając głos. -Wszystko w porządku? - upewnił się, spoglądając na jasnowłosą Zakonniczkę, która wyglądała strasznie smutna.
-Mobilicorpus. - westchnął wreszcie, celując różdżką w sparaliżowanego rudzielca. Przed rzuceniem zaklęcia raz jeszcze szarpnął za swoją koszulę, łudząc się, że jaszczurka wyleci wreszcie na trawę.
1. Zaklęcie
2. Efekt jaszczurki
3. Jeśli można (a jeśli nie to proszę o uściślenie mechaniki strącania jaszczurki) zwinność (???) na pozbycie się gada!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k6' : 1
--------------------------------
#3 'k100' : 26
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k6' : 1
--------------------------------
#3 'k100' : 26
Tradycje Macmillanów w oczach Ollivandera malowały się dosyć zagadkowo i nieroztropnie, nie zamierzał jednak czynić na ten temat żadnych komentarzy - przecież nie miał intencji obrażenia albo rozjuszenia gospodarzy - mimo tego, wybierając się na ślub Anthony'ego poniekąd spodziewał się dziwnych zwrotów akcji, których uzasadnienia próżno byłoby szukać w jakichkolwiek podręcznikach etykiety. Ulysses obiecywał sobie nawet, że będzie trzymał się od ekscesów (i bagien) z daleka - przetrwa wydarzenie w dobrym towarzystwie, ot, plan idealny. Szło nawet gładko. Srebrna lisia plakietka pobłyskiwała na ciemnym materiale, na ceremonię patrzyło się przyjemnie - może nie przez wzgląd na niezrozumiałego urzędnika, lecz na szczerą młodą parę - zaś rozpoczęty taniec skutecznie koncentrował uwagę mężczyzny na partnerce, dzięki której parę razy prawie się uśmiechnął. Eunice nie zawodziła swoimi wyjątkowymi komentarzami, lecz wkrótce uwaga Ollivandera została rozproszona zupełnym przypadkiem, kiedy nierozpoznana postać trąciła go w tłumie łokciem, na moment wybijając z rytmu. Dyskretnie zerknął za mężczyzną, któremu było tak spieszno na stronę i ze zdumieniem wyłowił z tłumu rudą czuprynę Fluviusa, niezbyt elegancko ciągnącego Lorraine za sobą. Brwi zmarszczyły się w chwilowej podejrzliwości, lecz prędko zbagatelizował sprawę, sądząc, że to nic poważnego i Prewettowie na pewno sobie poradzą. - Wybacz - rzucił prędko do lady Greengrass, starając się wbić znów w rytm i prowadzić ją po parkiecie z elegancją, jednak nie minęło wiele czasu, a odgłosy zamieszania zaczęły docierać do ich uszu coraz wyraźniej, jakiś szum toczył się po parkiecie, alarmująco. Czyżby Fluvius coś zauważył, dlatego się tak spieszył? Nie zdążył w tym krótkim momencie wyłapać miny ani kontekstu sytuacji, był też zbyt podejrzliwy na ignorowanie podobnych zdarzeń, a wojenne tło tylko ową ostrożność wzmagało. - Przygotuj różdżkę - poprosił dyskretnie partnerkę, obdarzając ją czujnym spojrzeniem, gdy od jej dłoni odjął własną, by sięgnąć po znajome drewno, ukryte dotychczas w kieszeni. Zaoferował kobiecie ramię, planując przedrzeć się przez tłum, a gdy dotarli do centrum zamieszania, jego brwi uniosły się w szczerym... szoku. Prewett bywał porywczy w emocjach, ale żeby na oczach weselnych gości tłuc po nosie Alexandra?
- Merlinie - burknął pod nosem, przyspieszając kroku, by zatrzymać się obok Lorraine. Skierował różdżkę w stronę tłumu, najdyskretniej jak potrafił, starając się prowadzić zaklęcie na tyle precyzyjnie, by zasłonić całą scenę. - Salvio hexia - wypowiedział mrukliwie, niechętnie obserwując zainteresowanie mężczyzn i wysłuchując okrzyków Farleya, na którego zerknął spode łba. Nie koncentrował się na czarodzieju, zamiast tego odwrócił się do swojej drogiej kuzynki, która wyraźnie była zaskoczona - wcale się nie dziwił, choć nie wiedział jeszcze, czego parę chwil wcześniej dokonywał jej mąż.
- Wszystko w porządku, Lorraine? Nic ci nie jest? - zapytał spokojnie, przyglądając się jej z uwagą, ale moment później usłyszał cudowny pomysł Alexandra. Spojrzał na niego z wyraźną irytacją, choć szybko udało mu się emocje opanować, Gwardzista mógł ich nawet nie zauważyć, zajęty czym innym.
- Poważnie? - zwrócił się do niego. - Jest nestorem, skoro zamierzacie go nieść przez tłum jak byle kłodę, moglibyście chociaż zadbać o to, by nikt go nie rozpoznał albo nie widział - zasugerował sucho, naprawdę nie życząc Fluviusowi źle. Sam był niezmiernie ciekaw, co właściwie tu zaszło i dlaczego mężczyzna uciekał się do nieeleganckiego używania pięści, ale prowadzenie go przez tłum w pozycji wertykalnej mogłoby zapoczątkować całą masę nieprzyjemnych plotek i pomówień. Mogli go przemienić, postarzyć, zakryć, uniewidzialnić, zrobić cokolwiek.
| tu był rzut na ozdobę, rzucam k100 na Salvio hexia
- Merlinie - burknął pod nosem, przyspieszając kroku, by zatrzymać się obok Lorraine. Skierował różdżkę w stronę tłumu, najdyskretniej jak potrafił, starając się prowadzić zaklęcie na tyle precyzyjnie, by zasłonić całą scenę. - Salvio hexia - wypowiedział mrukliwie, niechętnie obserwując zainteresowanie mężczyzn i wysłuchując okrzyków Farleya, na którego zerknął spode łba. Nie koncentrował się na czarodzieju, zamiast tego odwrócił się do swojej drogiej kuzynki, która wyraźnie była zaskoczona - wcale się nie dziwił, choć nie wiedział jeszcze, czego parę chwil wcześniej dokonywał jej mąż.
- Wszystko w porządku, Lorraine? Nic ci nie jest? - zapytał spokojnie, przyglądając się jej z uwagą, ale moment później usłyszał cudowny pomysł Alexandra. Spojrzał na niego z wyraźną irytacją, choć szybko udało mu się emocje opanować, Gwardzista mógł ich nawet nie zauważyć, zajęty czym innym.
- Poważnie? - zwrócił się do niego. - Jest nestorem, skoro zamierzacie go nieść przez tłum jak byle kłodę, moglibyście chociaż zadbać o to, by nikt go nie rozpoznał albo nie widział - zasugerował sucho, naprawdę nie życząc Fluviusowi źle. Sam był niezmiernie ciekaw, co właściwie tu zaszło i dlaczego mężczyzna uciekał się do nieeleganckiego używania pięści, ale prowadzenie go przez tłum w pozycji wertykalnej mogłoby zapoczątkować całą masę nieprzyjemnych plotek i pomówień. Mogli go przemienić, postarzyć, zakryć, uniewidzialnić, zrobić cokolwiek.
| tu był rzut na ozdobę, rzucam k100 na Salvio hexia
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Ani przez chwilę nie próbowała zrozumieć swojego aktualnego życia. Tyle wzlotów, tyle upadków przeżyła w ostatnich dniach, że straciła rachubę. Pewnego dnia po prostu obudziła się owinięta w akceptację rzeczywistości - po raz pierwszy nie próbując jej w żaden sposób negować. Chwilowo miała dość walk, tych mentalnych rzecz jasna; może dlatego zaproszenie na ślub przyjęła z większą ulgą niż dotychczas. Większość arystokratycznych ślubów barwiono nudną odpowiedzialnością oraz poczuciem obowiązku, doszywano ogromną plakietkę nieinteresującej polityki oraz całkowicie niefascynującego schematu zaplanowanego w najmniejszym szczególe. Mierziły ją te same wydarzenia zmieniające jedynie twarze i nazwiska, choć takie uroczystości skutecznie usypiały wszelkie porywy greengrassowego serca. Dzisiaj miało być inaczej - po raz pierwszy od niepamiętnych czasów mogła sięgnąć po prawdę, ponieważ ta leżała na wyciągnięcie ręki. Może gdyby nie wielomiesięczna nieobecność dostrzegłaby więcej podobnych, romantycznych znaków, może sama zakochałaby się w miłosnej scenerii szczęśliwych par, ale niestety wszystko przepadło. Dopiero uczyła się nadrabiać stracony czas, chłonąc każdy gest, każdą zgłoskę. Macmillanowskie zwyczaje przestały ją dziwić odkąd jedna z sióstr zamieszkała wraz z mężem w Puddlemere; dzięki temu sama Eunice odnajdywała się w tym otoczeniu dużo lepiej niż jej dzisiejszy partner. Może jeszcze nie potrafiła czytać z niego jak z otwartej księgi, aczkolwiek pewnych sygnałów nie dało się nie zauważyć bądź przeoczyć - właściwie wystarczył zwykły taniec, żeby ocenić przynajmniej część nastroju Ulyssesa. Naprężone pod materiałem szaty mięśnie mówiły same za siebie, choć Nice nie potrafiła określić powodu podobnej postawy. Wyjątkowo powstrzymała się przed drążeniem tematu uznając miejsce i czas za niewłaściwe ku podobnym rozmowom; za to rozpoczęła samotną misję mającą rozluźnić spiętą sylwetkę towarzysza. Niedostatecznie, zawsze o mały włos, nigdy zwieńczoną całkowitym, niezaprzeczalnym sukcesem. Właściwie nie zauważyła drobnych sygnałów ani nieobecnego wzroku, skupiona wyłącznie na dobrej zabawie. Nie przeczuwała, że mogłoby wydarzyć się cokolwiek złego - nawet jeśli miało dojść do jakiejś bijatyki, to na pewno niegroźnej, pomiędzy pijanymi mężczyznami, nie… w małżeństwie. A już na pewno nie tak znajomym.
Poddawała się dźwiękom muzyki oraz urywanym konwersacjom z lordem Ollivanderem nim ten widocznie wybił się z rytmu. Pytające spojrzenie zawisło na jego twarzy, choć zaraz usta uformowały się w szczerym uśmiechu. - Nic nie szkodzi - odparła lekko. - Wiesz, możemy… - zaproponowała niedługo później, czy raczej usiłowała zaproponować przerwę od obowiązków spoczywających na barkach weselnych gości, ale nie zdążyła. Zdziwiła się, oczywiście, że tak. Różdżka? Dlaczego, po co? Mimo wewnętrznego niezrozumienia nie oponowała, nie wykłócała się, nie dopytywała żądając wyjaśnień, po prostu skinęła głową nim spełniła prośbę mężczyzny. Jakoś tak mocniej ścisnęła jego ramię, w obawie? Poczuła niepewność, która wzmogła się na widok roztrzęsionej Lorraine, spetryfikowanego Archibalda oraz kilku osób kręcących się wokół nich. Zamrugała niepewnie zmuszając umysł do współpracy. Miała tak wiele pytań, ale żadne nie powinno wybrzmieć, nie w tej chwili. Od razu podeszła do kuzynki, starając się uspokajająco pogładzić jej ramię. - Nie mam pojęcia, co się stało, ale cokolwiek by to nie było, poradzimy sobie - zapewniła ją pewnym siebie tonem. Nie chciała mówić wszystko będzie dobrze, skoro to najwygodniejsza wymówka na świecie. Pragnęła jedynie dać znać, że Lorri nie była z tym wszystkim sama. Z kolei na działania przyjdzie czas jak już znajdą się w bezpiecznym, pozbawionym wścibskich spojrzeń miejscu. - Postarzenie go może nic nie dać. Powinniśmy spróbować czegoś w miarę prostego, choć skutecznego. Może zaklęcie kameleona? - zaproponowała chcąc znaleźć rozwiązanie dla nietypowego problemu przeniesienia zamrożonego zaklęciem nestora w środku przyjęcia. Zamiana w zwierzę wydawała się być dość skomplikowana, kamuflaż powinien dać lepsze rezultaty. Jednocześnie wolała mimo wszystko nie działać samowolnie, nie w tak delikatnej materii.
| tutaj jak coś rzucałam na ozdobę!
Poddawała się dźwiękom muzyki oraz urywanym konwersacjom z lordem Ollivanderem nim ten widocznie wybił się z rytmu. Pytające spojrzenie zawisło na jego twarzy, choć zaraz usta uformowały się w szczerym uśmiechu. - Nic nie szkodzi - odparła lekko. - Wiesz, możemy… - zaproponowała niedługo później, czy raczej usiłowała zaproponować przerwę od obowiązków spoczywających na barkach weselnych gości, ale nie zdążyła. Zdziwiła się, oczywiście, że tak. Różdżka? Dlaczego, po co? Mimo wewnętrznego niezrozumienia nie oponowała, nie wykłócała się, nie dopytywała żądając wyjaśnień, po prostu skinęła głową nim spełniła prośbę mężczyzny. Jakoś tak mocniej ścisnęła jego ramię, w obawie? Poczuła niepewność, która wzmogła się na widok roztrzęsionej Lorraine, spetryfikowanego Archibalda oraz kilku osób kręcących się wokół nich. Zamrugała niepewnie zmuszając umysł do współpracy. Miała tak wiele pytań, ale żadne nie powinno wybrzmieć, nie w tej chwili. Od razu podeszła do kuzynki, starając się uspokajająco pogładzić jej ramię. - Nie mam pojęcia, co się stało, ale cokolwiek by to nie było, poradzimy sobie - zapewniła ją pewnym siebie tonem. Nie chciała mówić wszystko będzie dobrze, skoro to najwygodniejsza wymówka na świecie. Pragnęła jedynie dać znać, że Lorri nie była z tym wszystkim sama. Z kolei na działania przyjdzie czas jak już znajdą się w bezpiecznym, pozbawionym wścibskich spojrzeń miejscu. - Postarzenie go może nic nie dać. Powinniśmy spróbować czegoś w miarę prostego, choć skutecznego. Może zaklęcie kameleona? - zaproponowała chcąc znaleźć rozwiązanie dla nietypowego problemu przeniesienia zamrożonego zaklęciem nestora w środku przyjęcia. Zamiana w zwierzę wydawała się być dość skomplikowana, kamuflaż powinien dać lepsze rezultaty. Jednocześnie wolała mimo wszystko nie działać samowolnie, nie w tak delikatnej materii.
| tutaj jak coś rzucałam na ozdobę!
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie mógł uwierzyć, kiedy w jego stronę poleciało kolejne zaklęcie. On był zdrajcą? Przecież to Aleksander go zdradził, zapewne już nie jeden raz, ale dopiero teraz przejrzał na oczy i to zauważył. - Protego! - Powtórzył zaklęcie tarczy, chociaż rosnąca złość nie pozwalała mu na odpowiednie skupienie. Po chwili i tak runął jak długi na chłodną ziemię. Nie mógł ruszyć żadną częścią ciała, nawet koniuszkiem palca. Szamotał się jak szalony, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, choć nie było widać żadnych rezultatów. Miał ochotę krzyczeć. Był wściekły, był tak wściekły jak jeszcze nigdy nie był. W dodatku w którymś momencie usłyszał głos Ollivandera, który w tym momencie był dla Archibalda jak zapalnik. Chciał splunąć mu prosto w twarz, Aleksandrowi też, a Lorraine przede wszystkim. Tego łamacza klątw z Zakonu też chciał ukarać oraz tę Greengrassównę, która przypałętała się tutaj za Ulyssesem. Wszyscy występowali przeciwko niemu. Najbliższa rodzina, dalsze kuzynostwo, a nawet koledzy z Zakonu, którzy niby też mieli być dla niego jak krewni. Wszyscy go oszukali. Wydawało mu się, że jest otoczony kochanymi ludźmi, a tak naprawdę każdy z nich tylko na nim żerował. Lorraine wykorzystywała jego bezgraniczne zaufanie. Zakon łasił się na jego pieniądze. Teraz mógł ufać tylko sobie, nikomu innemu. Najbardziej denerwowało go to, że wszyscy zachowywali się tak jakby ciągle próbowali utrzymać tę farsę. A przecież Archibald już ją przejrzał, już nie byli w stanie znowu go oszukać. Znowu zaczął się szamotać. Próbował ruszyć jakimkolwiek mięśniem, choćby najmniejszym palcem u stopy. Musiał wstać i wygarnąć im wszystko prosto w twarz, jeszcze raz, ale tym razem tak, żeby na pewno zrozumieli. Jeszcze niewystarczająco cierpieli. Szczególnie Lorraine, która była z nich wszystkich najbardziej winna. Nigdy jej nie wybaczy tego co zrobiła. Nigdy jej nie wybaczy, że tak go wykorzystywała przez te wszystkie lata pozornie szczęśliwego małżeństwa. Wszyscy popamiętają, że tak go skrzywdzili.
[size=10]1. Rzucam protego na regressio
2. Wybudzam się z petrficiusa (odporność magiczna 0 )
[size=10]1. Rzucam protego na regressio
2. Wybudzam się z petrficiusa (odporność magiczna 0 )
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31, 91
'k100' : 31, 91
Biały kwiat, ulubiony kwiat. Pachnący wiosną, rozbudzający najmilsze wspomnienie o pięknych ogrodach, o zdobnych komnatach i świecie utkanym z marzeń. Nie jednak wszystkich. Dlatego nagle znalazła się na uroczystościach weselnych Macmillanów. Owinięta w ogniste falbany wcale nie przypominała wygnanej, wyrodnej córki, chociaż wewnątrz przełykała niesforne uczucie. Zupełnie jakby wszystkie wielkie głowy miały obnażyć jej kaprysy. Starała się jednak myśleć o kochanym Steffenie, który służył jej ramieniem i najlepszym towarzystwem, o Alexandrze i o Idzie, przy których w razie co również mogła się skryć. Takie wydarzenia były jej bliskie, ale to nowe wcielenie rozmywało garść pewności. Ten biały kwiat przyjęła z zachwytem rozlewającym się po ustach. Wpięła go między tasiemki sukienki przy dekolcie, choć jego delikatność kłóciła się z płomienną kreacją. Niemniej nosić tę ozdobę chciała przy sercu z dumą. Szerokimi oczami podglądała szczurzego chłopca, ale ten umknął nagle zwabiony przez jakieś poruszenie. Wydawał się taki rozgorączkowany. Między rozmowami i tańcami Isabella nawet w tych zgrabnych bucikach na obcasie nie potrafiła dostrzec niczego ponad głowami gości. Nie widziała. Ale ufała, że Steffen faktycznie wróci. Tylko że nie wracał. Bella spróbowała więc odnaleźć Idę, licząc na to, że wspólnie będą mogły porozmawiać o… wielu sprawach. Rudowłosa również gdzieś przepadła, może skryła się za którymś pięknie przystrzyżonym krzewem, a może Alexander porwał ją do pięknego tańca? Nie przywykła do samotności, do uczucia opuszczenia pośrodku wielkiego tłumu. Widywała przelotnie znajome szlachetne sylwetki, ale już nie była damą, już nie wypadało jej stawać na drodze komuś, kto niekoniecznie miał ochotę na rozmowę z wykluczoną. Dlatego odpuściła, pozwalając, by ogarnęło ją jakieś nieprzyjemne uczucie. Wygrywało jednak z narastającym niepokojem. Pamiętała nagłe mignięcie towarzysza, oczy błagalnie spoglądające, błyszczące lękliwie, jakby w którymś ogrodowym kącie złapał nić katastrofy. Właśnie dlatego nie mogła czekać, potulnie stać z kieliszkiem w dłoni. Była zaintrygowana, a to samo popchnęło stopy do ogniska wydarzeń. Tym bardziej, że poruszenie się nasiliło, a pojedyncze głosy oznajmiły o czynnościach bardzo niegrzecznych. Bójka?!
Przemknęła między tłumem, hacząc płomiennymi falbanami sukni o przypadkowe sylwetki. Spostrzegła leżącego kuzyna nestora zamienionego w kamienny posąg, spostrzegła Alexandra z czerwonym nosem i aż mimowolnie przytknęła dłoń do ust, by stłumić zmartwione westchnienie. I był także Steffen, czy oni… Zrobiła odważny krok w ich stronę i prawie jej serce zamarło. – Alexandrze, Steffenie! Czy wy się biliście?! – zapytała głośno, mając w nosie echo wielkiego skandalu. Nawet jeśli jakiś wstrętny dziennikarzyna z Czarownicy wyleje na nią wiadro ohydnego szlamu plotkarskiego, to i tak… i tak chyba nie mogło być już gorzej. Zatroskana rzuciła też spojrzenie na nieruchomą postać rudowłosego nestora. – Kuz… – wymsknęło jej się, ale przypomniała sobie, że przecież Archibald mógł nie mieć ochoty na manifestowanie relacji, która została formalnie wypalona. Och… Co tutaj się właściwie działo? Biedny lord Prewett pewnie próbował ich powstrzymać przed rozlewem krwi i oberwał. Bella była rozczarowana zachowaniem dwójki najbliższych jej mężczyzn. – Myślałam, że się przyjaźnicie… Jak mogliście skrzywdzić Archibalda? Co się tutaj stało? – rzuciła z wyrzutem, a potem popatrzyła na lady Prewett. Jakże jej było przykro, że musiała widzieć tak niechlubną scenkę. Drogi kuzyn nestor chciał tylko pomóc, prawda? I co było nie tak ze Steffkiem? Isabella spróbowała przyjrzeć się temu bliżej. Merlinie, a jeśli Alex połamał mu żebra?!
rzut na spostrzegawczość
Przemknęła między tłumem, hacząc płomiennymi falbanami sukni o przypadkowe sylwetki. Spostrzegła leżącego kuzyna nestora zamienionego w kamienny posąg, spostrzegła Alexandra z czerwonym nosem i aż mimowolnie przytknęła dłoń do ust, by stłumić zmartwione westchnienie. I był także Steffen, czy oni… Zrobiła odważny krok w ich stronę i prawie jej serce zamarło. – Alexandrze, Steffenie! Czy wy się biliście?! – zapytała głośno, mając w nosie echo wielkiego skandalu. Nawet jeśli jakiś wstrętny dziennikarzyna z Czarownicy wyleje na nią wiadro ohydnego szlamu plotkarskiego, to i tak… i tak chyba nie mogło być już gorzej. Zatroskana rzuciła też spojrzenie na nieruchomą postać rudowłosego nestora. – Kuz… – wymsknęło jej się, ale przypomniała sobie, że przecież Archibald mógł nie mieć ochoty na manifestowanie relacji, która została formalnie wypalona. Och… Co tutaj się właściwie działo? Biedny lord Prewett pewnie próbował ich powstrzymać przed rozlewem krwi i oberwał. Bella była rozczarowana zachowaniem dwójki najbliższych jej mężczyzn. – Myślałam, że się przyjaźnicie… Jak mogliście skrzywdzić Archibalda? Co się tutaj stało? – rzuciła z wyrzutem, a potem popatrzyła na lady Prewett. Jakże jej było przykro, że musiała widzieć tak niechlubną scenkę. Drogi kuzyn nestor chciał tylko pomóc, prawda? I co było nie tak ze Steffkiem? Isabella spróbowała przyjrzeć się temu bliżej. Merlinie, a jeśli Alex połamał mu żebra?!
rzut na spostrzegawczość
Ogrody i polana
Szybka odpowiedź