Ogrody i polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody i polana
Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Chyba nigdy nie byłem na weselu arystokratów. Pamiętałbym tak podniosłe wydarzenie, ich śluby muszą się znacznie różnić od naszych. Chociaż? Czy to nie jest tak, że po prostu wszystko jest bardziej wystawne, a poza tym nie różni się niczym szczególnym? Cóż, miałem się dzisiaj o tym przekonać. Pojawiłem się niedaleko wejścia do posiadłości ubrany w elegancką szatę wyjściową, która cudem przeżyła atak na lodziarnię. Niestety była czarna, utrzymana w tradycyjnym stylu – ta pstrokata, którą tak lubiłem, została zniszczona. Pewnie udałoby mi się ją jakoś naprawić zaklęciami, ale nie miałem wtedy głowy do ratowania ubrań, więc musiałem pogodzić się z jej stratą. Tak jak dziesiątki innych rzeczy, ale od tamtego pamiętnego wieczora minęło już parę miesięcy, a ja obiecałem sobie, że nie będę tego roztrząsać. Owszem, to była moja osobista tragedia, ale nie pierwsza i zapewne nie ostatnia w moim życiu. Chyba się uodporniłem na podobne niespodzianki, już żadna mnie tak nie zaskoczy.
Potrząsam głową, żeby wyzbyć się tych niemiłych wspomnień. Dzisiaj będę się bawić i cieszyć szczęściem swoich przyjaciół. Rozglądam się więc po coraz większym tłumie gości, szukając wśród nich tej jednej twarzy. Wreszcie ją odnajduję (a może to ona odnajduje mnie?), a na mojej twarzy wykwita uśmiech, którego nie mogę opanować. Witam się z nią trochę bardziej wylewnie niż zazwyczaj. - O wszystkim pomyślałaś - stwierdzam zaskoczony, kiedy wiąże na mojej szyi krawat w kolorze jej sukienki. Teraz na pewno byliśmy dopasowani i mogliśmy dołączyć do reszty weselnych gości. Kolejka do składania życzeń jeszcze nie zdążyła się za bardzo wydłużyć, trafiliśmy w idealny moment. Nachylam się w jej kierunku - Ale wiesz, że nie można przyćmiewać urodą panny młodej? - pytam, ale na tyle cicho, by ciotki przed nami tego nie usłyszały. Jeszcze nie widziałem Marcelli w takim wydaniu, ale skłamałbym mówiąc, że mi się nie podoba.
Wreszcie przychodzi nasza kolej (Naprawdę nie sądziłem, że ta jedna ciotka przed nami będzie tak długo składać życzenia. Dlaczego ciotki zawsze takie były?), więc pozwalam Marcy pierwszej zabrać głos i tylko kiwam głową, zgadzając się z jej słowami. Jak zwykle krótko i na temat. Postanawiam dodać swoje dwa grosze. - Anthony! Rio! Cudownie patrzy się na takie szczęście. Mam nadzieję, że będziecie dobrze wspominać dzisiejszy dzień, który okaże się początkiem pięknego wspólnego życia - mogę mówić długo, ale kolejka za nami ciągle rośnie, a ja nie chcę ich męczyć swoją paplaniną. Kłaniam się więc lekko i kładę dłoń na plecach Marcy, żebyśmy razem odsunęli się gdzieś dalej od młodej pary. Najlepiej głębiej w stronę ogrodu, tutaj panował lekki chaos składania życzeń i dawania prezentów.
zt
Potrząsam głową, żeby wyzbyć się tych niemiłych wspomnień. Dzisiaj będę się bawić i cieszyć szczęściem swoich przyjaciół. Rozglądam się więc po coraz większym tłumie gości, szukając wśród nich tej jednej twarzy. Wreszcie ją odnajduję (a może to ona odnajduje mnie?), a na mojej twarzy wykwita uśmiech, którego nie mogę opanować. Witam się z nią trochę bardziej wylewnie niż zazwyczaj. - O wszystkim pomyślałaś - stwierdzam zaskoczony, kiedy wiąże na mojej szyi krawat w kolorze jej sukienki. Teraz na pewno byliśmy dopasowani i mogliśmy dołączyć do reszty weselnych gości. Kolejka do składania życzeń jeszcze nie zdążyła się za bardzo wydłużyć, trafiliśmy w idealny moment. Nachylam się w jej kierunku - Ale wiesz, że nie można przyćmiewać urodą panny młodej? - pytam, ale na tyle cicho, by ciotki przed nami tego nie usłyszały. Jeszcze nie widziałem Marcelli w takim wydaniu, ale skłamałbym mówiąc, że mi się nie podoba.
Wreszcie przychodzi nasza kolej (Naprawdę nie sądziłem, że ta jedna ciotka przed nami będzie tak długo składać życzenia. Dlaczego ciotki zawsze takie były?), więc pozwalam Marcy pierwszej zabrać głos i tylko kiwam głową, zgadzając się z jej słowami. Jak zwykle krótko i na temat. Postanawiam dodać swoje dwa grosze. - Anthony! Rio! Cudownie patrzy się na takie szczęście. Mam nadzieję, że będziecie dobrze wspominać dzisiejszy dzień, który okaże się początkiem pięknego wspólnego życia - mogę mówić długo, ale kolejka za nami ciągle rośnie, a ja nie chcę ich męczyć swoją paplaniną. Kłaniam się więc lekko i kładę dłoń na plecach Marcy, żebyśmy razem odsunęli się gdzieś dalej od młodej pary. Najlepiej głębiej w stronę ogrodu, tutaj panował lekki chaos składania życzeń i dawania prezentów.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
| składam życzenia
Trza być w butach na weselu - Benjamin wiedział o tym doskonale, zjawił się więc na terenach należących do Macmillanów wypastowany od stóp do głów. Obuwie wręcz lśniło, tak samo jak czyste ubrania, w których czuł się jednak niezbyt komfortowo. Drogi materiał koszuli, choć gładki, miejscami go łaskotał, a elegancki krój wierzchniej szaty utrudniał zwyczajne, zamaszyste ruchy. Czegóż jednak nie robiło się dla przyjaciół i siostry? Tak naprawdę największą motywację do zniesienia wyfiokowanego ubioru było roziskrzone spojrzenie Percivala: nie musiał nawet mówić zbyt wiele, Jaimie potrafił rozpoznać, że mu się podoba, zniósł więc przymiarki bez większego marudzenia, krytykując tylko odcień czarodziejskiej marynarki w ślizgońskim kolorze dziwacznej zieleni. Tak wypacykowany, z nieco ujarzmionymi włosami, mógł godnie reprezentować Wrightów na ślubie arystokratycznego druha.
Początkowo - samotnie, wiedział, że Percy ma przyprowadzić Hannah, rozdzielili się więc po opuszczeniu drewnianej chatki. Krótkie pożegnanie nieco rozczochrało ułożone loki Bena, wymięło też przód zapinanej naprędce koszuli, ale poza tymi drobiazgami brodacz wyglądał jak żywcem wyjęty z okładki magazynu dla dżentelmenów. O ile ktoś zasypałby magicznym proszkiem wydawniczym siatkę blizn, widocznych na twarzy pomimo bujnego zarostu. Przywykł już do tych czerwonych linii, do szramy ciągnącej się od ust do oka, do grymasu obrzydzenia lub współczucia czasem widocznego na twarzach nowo poznanych osób. Starał się więc przygotować na takie reakcje, przewidywał przecież, że na ślubie Anthony'ego oprócz krewnych i znajomych ognistego króliczka pojawi się rzesza reprezentantów wyższych sfer.
Mimo to zgrabnie wtopił się w tłum, nieco nerwowo poprawiając włosy, zamierzając przypilnować ich nienagannej prezencji, lecz ten gest wprowadzał tylko większy nieład. Dopiero pojawienie się na horyzoncie Hannah i Percivala złagodziło poczucie przebywania nie na miejscu; pomachał do dwójki z daleka, prawie uderzając przy tym wielką dłonią jakiegoś rudego kuzyna Anthony'ego, który w ostatniej chwili uchylił się od nokautującego ciosu.
- Wyglądasz...przepięknie. Jak księżniczka - skomentował strój siostry, spoglądając na nią w szczerym zachwycie: rzadko kiedy zwracał uwagę na prezencję Hannah, lecz w tym przypadku tylko ślepy nie spostrzegłby wyjątkowego uroku brunetki. Wygląd Percy'ego także zasługiwał na uznanie, lecz pochlebstwa na ten temat Jaimie zaserwował mu w zupełnie innych, bardziej kameralnych warunkach. Łypnął tylko do niego zawadiacko, czując ulgę, że nie jest tutaj sam. Uprzejmie przywitał się ze znajomymi, a później zajął odpowiednie miejsce, by w spokoju przeżywać przysięgi małżeńskie. Anthony prezentował się niezwykle dojrzale, śliczna Ria - niczym filigranowy chochlik - przyciągała uwagę, a cała ceremonia wieczystej przysięgi miłości była na tyle wzruszająca, że nawet Ben poczuł coś wilgotnego, spływającego z kącika oka. Otarł kroplę, zawstydzony, lecz okazało się, że to tylko pomada z włosów, powoli skapująca z przyklapniętego loczka wiszącego nad czołem. - Nie sądziłem, że dożyję tego dnia - mruknął cicho do swych towarzyszy, poruszony i dumny, gdy oczekiwali już w kolejce na złożenie życzeń. - Może wy będziecie mówić? - zerknął na Hannah i Percivala, lecz zanim zdążyłby ich przekonać, nadeszła jego kolej - i język Bena rozwiązał się bez większego problemu. - Druhu kochany, życzę ci wszystkiego najlepszego na tej nowej ścieżce życia! Lepiej późno niż wcale, co nie? - klepnął Anthony'ego jowialnie po plecach, po czym, nie bacząc na konwenanse, przyciągnął go do siebie i prawie zmiażdżył w przyjacielskim, niedźwiedzim uścisku. - Obyś był zawsze tak szczęśliwy, jak dziś. I żebyś się niezbyt opił tego wieczoru, bo inaczej panna młoda może się jutro obudzić niezadowolona - dodał teatralnym szeptem rubasznego wujka, po czym zwrócił się do Rii. - Tobie także wszystkiego najlepszego, pani Macmillan! Spełnienia marzeń nie życzę, bo chyba właśnie to największe się spełniło - zerknął z ukosa na zarumienionego Anthony'ego - ale obyście się kochali długo i bezpiecznie. I żeby nadchodzące lata nie przynosiły zbyt wielu zgryzot i lęków - dodał, przez chwilę wahając się pomiędzy uściskaniem panny młodej w ten sam sposób a ucałowaniem jej rączki, lecz w końcu i Rię po prostu klepnął po ramieniu, nieco lżej niż Macmillana, nie wiedząc, na co może sobie pozwolić.
A później - ustąpił miejsca kolejnym osobom, czekając na dalszy rozwój wypadków z pierwszym alkoholem w dłoni, by zdążyć się trochę napić przed rozpoczęciem zabaw.
Trza być w butach na weselu - Benjamin wiedział o tym doskonale, zjawił się więc na terenach należących do Macmillanów wypastowany od stóp do głów. Obuwie wręcz lśniło, tak samo jak czyste ubrania, w których czuł się jednak niezbyt komfortowo. Drogi materiał koszuli, choć gładki, miejscami go łaskotał, a elegancki krój wierzchniej szaty utrudniał zwyczajne, zamaszyste ruchy. Czegóż jednak nie robiło się dla przyjaciół i siostry? Tak naprawdę największą motywację do zniesienia wyfiokowanego ubioru było roziskrzone spojrzenie Percivala: nie musiał nawet mówić zbyt wiele, Jaimie potrafił rozpoznać, że mu się podoba, zniósł więc przymiarki bez większego marudzenia, krytykując tylko odcień czarodziejskiej marynarki w ślizgońskim kolorze dziwacznej zieleni. Tak wypacykowany, z nieco ujarzmionymi włosami, mógł godnie reprezentować Wrightów na ślubie arystokratycznego druha.
Początkowo - samotnie, wiedział, że Percy ma przyprowadzić Hannah, rozdzielili się więc po opuszczeniu drewnianej chatki. Krótkie pożegnanie nieco rozczochrało ułożone loki Bena, wymięło też przód zapinanej naprędce koszuli, ale poza tymi drobiazgami brodacz wyglądał jak żywcem wyjęty z okładki magazynu dla dżentelmenów. O ile ktoś zasypałby magicznym proszkiem wydawniczym siatkę blizn, widocznych na twarzy pomimo bujnego zarostu. Przywykł już do tych czerwonych linii, do szramy ciągnącej się od ust do oka, do grymasu obrzydzenia lub współczucia czasem widocznego na twarzach nowo poznanych osób. Starał się więc przygotować na takie reakcje, przewidywał przecież, że na ślubie Anthony'ego oprócz krewnych i znajomych ognistego króliczka pojawi się rzesza reprezentantów wyższych sfer.
Mimo to zgrabnie wtopił się w tłum, nieco nerwowo poprawiając włosy, zamierzając przypilnować ich nienagannej prezencji, lecz ten gest wprowadzał tylko większy nieład. Dopiero pojawienie się na horyzoncie Hannah i Percivala złagodziło poczucie przebywania nie na miejscu; pomachał do dwójki z daleka, prawie uderzając przy tym wielką dłonią jakiegoś rudego kuzyna Anthony'ego, który w ostatniej chwili uchylił się od nokautującego ciosu.
- Wyglądasz...przepięknie. Jak księżniczka - skomentował strój siostry, spoglądając na nią w szczerym zachwycie: rzadko kiedy zwracał uwagę na prezencję Hannah, lecz w tym przypadku tylko ślepy nie spostrzegłby wyjątkowego uroku brunetki. Wygląd Percy'ego także zasługiwał na uznanie, lecz pochlebstwa na ten temat Jaimie zaserwował mu w zupełnie innych, bardziej kameralnych warunkach. Łypnął tylko do niego zawadiacko, czując ulgę, że nie jest tutaj sam. Uprzejmie przywitał się ze znajomymi, a później zajął odpowiednie miejsce, by w spokoju przeżywać przysięgi małżeńskie. Anthony prezentował się niezwykle dojrzale, śliczna Ria - niczym filigranowy chochlik - przyciągała uwagę, a cała ceremonia wieczystej przysięgi miłości była na tyle wzruszająca, że nawet Ben poczuł coś wilgotnego, spływającego z kącika oka. Otarł kroplę, zawstydzony, lecz okazało się, że to tylko pomada z włosów, powoli skapująca z przyklapniętego loczka wiszącego nad czołem. - Nie sądziłem, że dożyję tego dnia - mruknął cicho do swych towarzyszy, poruszony i dumny, gdy oczekiwali już w kolejce na złożenie życzeń. - Może wy będziecie mówić? - zerknął na Hannah i Percivala, lecz zanim zdążyłby ich przekonać, nadeszła jego kolej - i język Bena rozwiązał się bez większego problemu. - Druhu kochany, życzę ci wszystkiego najlepszego na tej nowej ścieżce życia! Lepiej późno niż wcale, co nie? - klepnął Anthony'ego jowialnie po plecach, po czym, nie bacząc na konwenanse, przyciągnął go do siebie i prawie zmiażdżył w przyjacielskim, niedźwiedzim uścisku. - Obyś był zawsze tak szczęśliwy, jak dziś. I żebyś się niezbyt opił tego wieczoru, bo inaczej panna młoda może się jutro obudzić niezadowolona - dodał teatralnym szeptem rubasznego wujka, po czym zwrócił się do Rii. - Tobie także wszystkiego najlepszego, pani Macmillan! Spełnienia marzeń nie życzę, bo chyba właśnie to największe się spełniło - zerknął z ukosa na zarumienionego Anthony'ego - ale obyście się kochali długo i bezpiecznie. I żeby nadchodzące lata nie przynosiły zbyt wielu zgryzot i lęków - dodał, przez chwilę wahając się pomiędzy uściskaniem panny młodej w ten sam sposób a ucałowaniem jej rączki, lecz w końcu i Rię po prostu klepnął po ramieniu, nieco lżej niż Macmillana, nie wiedząc, na co może sobie pozwolić.
A później - ustąpił miejsca kolejnym osobom, czekając na dalszy rozwój wypadków z pierwszym alkoholem w dłoni, by zdążyć się trochę napić przed rozpoczęciem zabaw.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Potrzebowali zdarzeń takich jak te, parytetu dobrych wiadomości, kiedy nowa rzeczywistość była jeszcze bardziej szara, pochmurna i straszna niż czasy anomalii, które mieli już za sobą. To będzie dzień pełny wzruszeń, radości, śmiechu gości i żartów, które wymagały kilku szklanek ognistej, by mogły zostać wypowiedziane bez pąsów na twarzy. Cieszyła się, że będzie mogła brać w tym udział. Patrzeć jak jej przyjaciel wiąże się z kobietą, którą kochał na dobre i złe, od dziś aż po kres. W ostatnich dniach niepewność — a może coś innego, tylko nie wiedziała co — tkała swoje lepkie sieci wokół jej myśli, do których przylepiały się wciąż nowe, nieprzyjemnie, skutecznie pogarszając jej nastrój. Może dlatego wybrała czerwień. Wszystkie stonowane sukienki, stroje o przygaszonych, delikatnych kolorach zostały w szafie nawet nietknięte. Ta, mogłaby ujść nawet za skromną — pozbawiona głębszych dekoltów i zdobień, prosta, zakrywająca same kostki — gdyby nie kolor. Intensywny, płomienny, krzykliwy i wyrazisty. Ale kobiece odbicie w lustrze odpowiadało na jej nieme pytania, że właśnie tego dzisiaj potrzebowała i dokładnie tak chciała wyglądać. Jedyną dodatkową ozdobą był pierścień zakonu na jej palcu, do którego zdążyła już przywyknąć, obracając go tylko wtedy, kiedy nie miała w nerwach czym zająć rąk. Kilka kropli wylanych z przezroczystej fiolki roztarła na nadgarstkach, a później musnęła nimi lekko szyję. Pachniała bzem, wiosną, ciepłym majem. Z misternych loków nic nie wyszło, choć zaplotła je na noc wilgotne, licząc, że wyjdą na dostatecznie eleganckie. Włosy okazały się zbyt gęste i grube, zabrakło jej pomysłów na inne kobiece sztuczki, jak sobie z nimi poradzić, zostawiła je więc w lekkich falach, przeczesanych na gładko. Może powinny być tu razem, wszystkie trzy. Ona, Justine i Jackie, wesoło i wspólnie szykując się na ten wspaniały dzień, plotkując i gdybając na temat przyszłego zakończenia wieczoru, ale zamiast śmiechu przyjaciółek w pustawych pomieszczeniach przy Baker Street gromadziła się tylko cisza.
Na dole czekał na nią Percival. Partner podsunięty przez siłę wyższą, misternie ułożony w głowie plan, mający na celu ustrzec brata przed podejrzeniami, niepotrzebnymi plotkami. Wątpliwości, co do niego miała dziś rozwiać ona i była pewna, że Blake jej w tym pomoże. Kiedy na niego spojrzała na chwilę zapomniała o tym kim był, co zrobił i co robił nadal, a czego wciąż nie potrafiła zaakceptować. Nigdy nie umiała wchodzić w role, radość z tego wesela spowiła się stresem, lecz gdy tylko stanęła obok niego pomyslała, że to wcale nie będzie trudne. On, wbrew pozorom, wcale nie był trudny. Był jak oni wszyscy i jak wszyscy zmagał się z własnymi dylematami i błędami popełnionymi w przeszłości. Ale był też elegancki, dostojny, przystojny. I choć pewnie tego wieczoru w jego stronę zostanie posłanych wiele kobiecych uśmiechów, z drżeniem serca będzie obserwować, jak jego własny nieświadomie kieruje się w całkiem innym kierunku.
— Mam nadzieję, że Jamie będzie wyglądał równie dobrze — mruknęła, zerkając na niego sugestywnie i wsuwając dłoń na jego przedramię, kiedy już znaleźli się w Puddlemere. Poszukiwała brata wzrokiem i sądziła, że to niemożliwe, by nie mogła dostrzec jego wyraźnie barczystej sylwetki, z pewnością wyróżniającej się w tłumie chuderlawych arystokratów, lecz ku jej zdumieniu nie udało jej się to. — Gdzie on... — Dopiero po chwili, kiedy ktoś energicznie zaczął machać w ich kierunku prawie nokautując biednego przechodnia, zrozumiała, że tym eleganckim i doskonale wyglądającym mężczyzną (w zieleni i skarpetkach) był nikt inny jak jej brat. Uśmiechnęła się szeroko, choć próbowała powstrzymać wszystkimi mięśniami twarzy ten wyraz, domyślając się, że Percival będzie sprawdzał jej reakcję. — Doskonale się spisałeś — pochwaliła go szeptem, lekko poklepując po przedramieniu, za które go obejmowała. — Ten strój pasuje ci do... brody — powitała Bena, oceniając go wciąż pod wrażeniem jego prezencji. Cieszyła się, że plan z fioletowo burą szatą spalił się przypadkiem. Blizny na jego twarzy były dobrze widoczne i wciąż, kiedy na nie patrzyła coś ściskało ją za serce, a wspomnienia sowiej poczty spływały na nią same, ale nawet one dodawały mu dziś siły i wielkości. — Jak księżniczka? Czy ty mnie aby nie obrażasz?— Uniosła brew, spoglądając na niego niepewnie jeszcze nim ruszyli na miejsce, by zostać świadkami ślubu ich przyjaciół.
Wzruszenie dopadło i ją. Nie było w tym jednak ani smutku, ani tęsknoty za utraconymi szansami; za tym, co się nie zdarzyło i nigdy nie zdarzy. Mieli przed sobą najprawdziwsze szczęście. Dwójkę ludzi, którzy się wybrali, którzy się kochali, patrzyli w tym samym kierunku. Palcami przetarła pojedyncze łzy, które zbłąkane spłynęły, zatrzymując się na dołeczkach w policzkach powstałych od szerokiego uśmiechu. Była niemalże pewna, że w oczach Anthony'ego widziała to samo wzruszenie, kiedy pojawiały się kolejne supły wiążące ich na zawsze. Kiedy Ben zwalił na nich obowiązek i przywilej składania życzeń, spojrzała na Percivala, nie mówiąc nic. I nie mówiła też przez chwilę, bo kiedy Jamie zaczął już mówić, nie mogli dojść do głosu. Ani do nich samych.
— Zostaw ich jeszcze dla innych — skarciła brata, który przykleił się do państwa młodych na zbyt długo i sama, bez oporów i nie zważając na możliwe szepty lepiej wychowanych kobiet Macmillanów, wyściskała Anthony'ego. — Masz wielkie szczęście, naprawdę. Wierzę, że będziecie tacy jak dziś już zawsze, każdego dnia. Pielęgnujcie to, dbajcie, bo to coś naprawdę wyjątkowego. — Spojrzała na przyjaciela, ciesząc się jego radością, a później objęła piękną Rię. — Dbaj o niego. Ma wielkie i dobre serce — poprosiła ją jeszcze, po wszystkim, pozwalając i swojemu towarzyszowi na kilka słów. Przystanęła z Benem, rozglądając się po gromadzącym towarzystwie. Niecierpliwie szukała wzrokiem drugiego z braci, ale nigdzie jeszcze nie dostrzegła Josepha. Jej wzrok natomiast spoczął na moment na Justine, mina jej zrzedła, lecz musiała przyznać, że prezentowała się zjawiskowo, a sukienka leżała na niej doskonale. Szybko uciekła od niej wzrokiem, celowo też nie zatrzymując go na jej towarzyszu, napotykając za to Vincenta w towarzystwie jakiejś nieznajomej. Przyglądała mu się przez chwilę, może nieco nachalnie, może nieco zbyt ciężko — miała przecież wiele pytań; a później zerknęła na jego partnerkę. Piękną, dziewczęcą, delikatną. Dziwna sprawa, naprawdę.
Na dole czekał na nią Percival. Partner podsunięty przez siłę wyższą, misternie ułożony w głowie plan, mający na celu ustrzec brata przed podejrzeniami, niepotrzebnymi plotkami. Wątpliwości, co do niego miała dziś rozwiać ona i była pewna, że Blake jej w tym pomoże. Kiedy na niego spojrzała na chwilę zapomniała o tym kim był, co zrobił i co robił nadal, a czego wciąż nie potrafiła zaakceptować. Nigdy nie umiała wchodzić w role, radość z tego wesela spowiła się stresem, lecz gdy tylko stanęła obok niego pomyslała, że to wcale nie będzie trudne. On, wbrew pozorom, wcale nie był trudny. Był jak oni wszyscy i jak wszyscy zmagał się z własnymi dylematami i błędami popełnionymi w przeszłości. Ale był też elegancki, dostojny, przystojny. I choć pewnie tego wieczoru w jego stronę zostanie posłanych wiele kobiecych uśmiechów, z drżeniem serca będzie obserwować, jak jego własny nieświadomie kieruje się w całkiem innym kierunku.
— Mam nadzieję, że Jamie będzie wyglądał równie dobrze — mruknęła, zerkając na niego sugestywnie i wsuwając dłoń na jego przedramię, kiedy już znaleźli się w Puddlemere. Poszukiwała brata wzrokiem i sądziła, że to niemożliwe, by nie mogła dostrzec jego wyraźnie barczystej sylwetki, z pewnością wyróżniającej się w tłumie chuderlawych arystokratów, lecz ku jej zdumieniu nie udało jej się to. — Gdzie on... — Dopiero po chwili, kiedy ktoś energicznie zaczął machać w ich kierunku prawie nokautując biednego przechodnia, zrozumiała, że tym eleganckim i doskonale wyglądającym mężczyzną (w zieleni i skarpetkach) był nikt inny jak jej brat. Uśmiechnęła się szeroko, choć próbowała powstrzymać wszystkimi mięśniami twarzy ten wyraz, domyślając się, że Percival będzie sprawdzał jej reakcję. — Doskonale się spisałeś — pochwaliła go szeptem, lekko poklepując po przedramieniu, za które go obejmowała. — Ten strój pasuje ci do... brody — powitała Bena, oceniając go wciąż pod wrażeniem jego prezencji. Cieszyła się, że plan z fioletowo burą szatą spalił się przypadkiem. Blizny na jego twarzy były dobrze widoczne i wciąż, kiedy na nie patrzyła coś ściskało ją za serce, a wspomnienia sowiej poczty spływały na nią same, ale nawet one dodawały mu dziś siły i wielkości. — Jak księżniczka? Czy ty mnie aby nie obrażasz?— Uniosła brew, spoglądając na niego niepewnie jeszcze nim ruszyli na miejsce, by zostać świadkami ślubu ich przyjaciół.
Wzruszenie dopadło i ją. Nie było w tym jednak ani smutku, ani tęsknoty za utraconymi szansami; za tym, co się nie zdarzyło i nigdy nie zdarzy. Mieli przed sobą najprawdziwsze szczęście. Dwójkę ludzi, którzy się wybrali, którzy się kochali, patrzyli w tym samym kierunku. Palcami przetarła pojedyncze łzy, które zbłąkane spłynęły, zatrzymując się na dołeczkach w policzkach powstałych od szerokiego uśmiechu. Była niemalże pewna, że w oczach Anthony'ego widziała to samo wzruszenie, kiedy pojawiały się kolejne supły wiążące ich na zawsze. Kiedy Ben zwalił na nich obowiązek i przywilej składania życzeń, spojrzała na Percivala, nie mówiąc nic. I nie mówiła też przez chwilę, bo kiedy Jamie zaczął już mówić, nie mogli dojść do głosu. Ani do nich samych.
— Zostaw ich jeszcze dla innych — skarciła brata, który przykleił się do państwa młodych na zbyt długo i sama, bez oporów i nie zważając na możliwe szepty lepiej wychowanych kobiet Macmillanów, wyściskała Anthony'ego. — Masz wielkie szczęście, naprawdę. Wierzę, że będziecie tacy jak dziś już zawsze, każdego dnia. Pielęgnujcie to, dbajcie, bo to coś naprawdę wyjątkowego. — Spojrzała na przyjaciela, ciesząc się jego radością, a później objęła piękną Rię. — Dbaj o niego. Ma wielkie i dobre serce — poprosiła ją jeszcze, po wszystkim, pozwalając i swojemu towarzyszowi na kilka słów. Przystanęła z Benem, rozglądając się po gromadzącym towarzystwie. Niecierpliwie szukała wzrokiem drugiego z braci, ale nigdzie jeszcze nie dostrzegła Josepha. Jej wzrok natomiast spoczął na moment na Justine, mina jej zrzedła, lecz musiała przyznać, że prezentowała się zjawiskowo, a sukienka leżała na niej doskonale. Szybko uciekła od niej wzrokiem, celowo też nie zatrzymując go na jej towarzyszu, napotykając za to Vincenta w towarzystwie jakiejś nieznajomej. Przyglądała mu się przez chwilę, może nieco nachalnie, może nieco zbyt ciężko — miała przecież wiele pytań; a później zerknęła na jego partnerkę. Piękną, dziewczęcą, delikatną. Dziwna sprawa, naprawdę.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Kiedy na świecie dzieje się tak wiele złego ciężko jest przyjąć do siebie coś dobrego. Głowę zaprzątały niespokojne myśli, ciągłe zamartwianie się tym co przyniesie kolejny dzień. Lucinda wiedziała, że takie wydarzenia jak to były im potrzebne by zachować choć pozory normalności. Nie istniało przecież nic piękniejszego niż świętowanie miłości w tak niepewnym czasie. Niewielu by się na to odważyło. Choć prawdopodobnie ich wrogowie nie mieliby w sobie wystarczająco odwagi by zaatakować czarodziejów na szlacheckim weselu to jednak zaplanowanie tego wszystkiego było przejawem wielkiej siły. W szczególności, że większość gości na weselu nosiło feniksa przy sercu i byli żywym celem dla zakończenia tej wojny. Jednak blondynka miała wrażenie, że to wesele pozwoli wszystkim na chwile zapomnieć o niespokojnych dniach i nocach. Zapomnieć o codzienności, która przecież dla wszystkich była trudna. W ślubach najważniejsza dla Lucindy zawsze była szczerość. W końcu w szlacheckich ślubach chodziło o jej przeciwieństwo. Planowane małżeństwa zwykle nakreślone były fałszem i nakładaną na twarz maską. Były obowiązkiem jak wszystko w szlacheckim życiu. A jednak przychodząc tutaj wiedziała, że zobaczy szczerość. Oczywiście nie można wyzbyć się swojej rodowej powinności, ale każdy był w stanie wyczuć to co prawdziwe i emocjonalne od tego co sztuczne i zawierane wyłącznie dla przychylności politycznej. Tego nigdy nie potrafiła zrozumieć. Od tego zawsze stroniła. Być żoną, matką, tworzyć rodzinę tylko ze sztucznej powinności? Czy w ogóle istniała miłość, która byłaby w stanie coś takiego zrekompensować? Szlachcianka nie znała na to pytanie odpowiedzi. Jej uniesienia zawsze kończyły się fiaskiem. Nawet jeśli oddawała komuś serce to prędzej czy później znajdowała roztrzaskane przy swoich stopach. Wolała przyglądać się uczuciom z daleka. Podziwiać uniesienia innych niż myśleć o swoich. Już dawno skreślonych.
Blondynka nie przepadała za ślubami. Szczególnie tymi szlacheckimi. Nie chodziło jednak o sama naturę wesela, ale o to, że dla niej wszystko co łączyło się z obowiązkiem nałożenia na siebie ciężkiej sukni było trudne do zniesienia. Dzisiaj postawiła na coś lżejszego choć dopasowanego do jej sylwetki. Ciągnąca się do ziemi kremowa suknia była dziwnym dodatkiem do obecnych czasów. W ostatnich czasach stawiała przecież tylko na to co wygodne. Suknia na pewno nie była jednym z wojennych dodatków. Nie przepadała też za ślubami bo wiedziała, że to wiąże się ze sztucznym uśmiechaniem się do ludzi, których nie widziała od kołyski. Tutaj nie miała tego problemu. Większość gości znała doskonale. Z większością mogła się zwyczajnie pobawić i coś jej podpowiadało, że jej przedstawicielce rodu bardzo to się nie spodoba. Nie dość, że wybrała się na wesele Lorda Macmillana to jeszcze przyszła tam sama i to bez gorsetu. Kiedyś przyprawiało ją to o zawrót głowy, ale dziś z uśmiechem podchodziła do tego typu spraw. Już dawno przestała być szlachcianką i nie miała zamiaru się tego wstydzić.
Selwyn czekała w kolejce do złożenia życzeń poprawiając opadającą ciągle z kwiatów kokardkę. Jak to się działo, że Panna Młoda bez względu na to co by na siebie założyła zawsze musi wyglądać tak dostojnie? Tak pięknie? Blondynka uśmiechnęła się szeroko do Lora i Lady Macmillanów, kiedy przyszła jej kolej. – Dziękuję, że mogłam towarzyszyć wam w tym cudownym początku wspólnego życia. Dbajcie o siebie, chrońcie się nawzajem, słuchajcie siebie i darzcie zrozumieniem, a życie będzie przepiękną przeprawą, za którą przyjdzie wam w duchu dziękować. – odparła oddając kwiatki Pannie Młodej przytulając do siebie najpierw ją, a po chwili też jego. To był piękny ślub. Bez dwóch zdań był piękny.
z.t
Blondynka nie przepadała za ślubami. Szczególnie tymi szlacheckimi. Nie chodziło jednak o sama naturę wesela, ale o to, że dla niej wszystko co łączyło się z obowiązkiem nałożenia na siebie ciężkiej sukni było trudne do zniesienia. Dzisiaj postawiła na coś lżejszego choć dopasowanego do jej sylwetki. Ciągnąca się do ziemi kremowa suknia była dziwnym dodatkiem do obecnych czasów. W ostatnich czasach stawiała przecież tylko na to co wygodne. Suknia na pewno nie była jednym z wojennych dodatków. Nie przepadała też za ślubami bo wiedziała, że to wiąże się ze sztucznym uśmiechaniem się do ludzi, których nie widziała od kołyski. Tutaj nie miała tego problemu. Większość gości znała doskonale. Z większością mogła się zwyczajnie pobawić i coś jej podpowiadało, że jej przedstawicielce rodu bardzo to się nie spodoba. Nie dość, że wybrała się na wesele Lorda Macmillana to jeszcze przyszła tam sama i to bez gorsetu. Kiedyś przyprawiało ją to o zawrót głowy, ale dziś z uśmiechem podchodziła do tego typu spraw. Już dawno przestała być szlachcianką i nie miała zamiaru się tego wstydzić.
Selwyn czekała w kolejce do złożenia życzeń poprawiając opadającą ciągle z kwiatów kokardkę. Jak to się działo, że Panna Młoda bez względu na to co by na siebie założyła zawsze musi wyglądać tak dostojnie? Tak pięknie? Blondynka uśmiechnęła się szeroko do Lora i Lady Macmillanów, kiedy przyszła jej kolej. – Dziękuję, że mogłam towarzyszyć wam w tym cudownym początku wspólnego życia. Dbajcie o siebie, chrońcie się nawzajem, słuchajcie siebie i darzcie zrozumieniem, a życie będzie przepiękną przeprawą, za którą przyjdzie wam w duchu dziękować. – odparła oddając kwiatki Pannie Młodej przytulając do siebie najpierw ją, a po chwili też jego. To był piękny ślub. Bez dwóch zdań był piękny.
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
dołączam się do życzeń<3
pees, ale wszyscy są piękni w tych avach!!!!!!!!!!!!!
Pozostawał szczęśliwie nieświadomy (na ten moment) wszystkich myśli, które gnieździły się w głowie Tonks, zaniepokojonej bądź zmartwionej, trudno było jednoznacznie stwierdzić, tak właściwie jeszcze nie wiedział, że szykuje się jakaś pogadanka. Niby rzuciła mu takie znaczące, przeciągłe spojrzenie na dzień dobry, ale był zbyt zajęty unoszeniem brwi i (nie)nachalnym wpatrywaniem się w nią samą w wydaniu absolutnie zaskakującym, by zwrócić większą uwagę na sugestywny przekaz niewerbalny.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Justine Tonks? - wydusił w końcu, posyłając jej przy okazji rozbawiony uśmiech, bo naprawdę w pierwszym odruchu miał ochotę wyciągnąć różdżkę, skierować ją w stronę Just i zapytać ją o jakąś rzecz, której nikt poza nią nie byłby świadom. - Musisz częściej chodzić w sukienkach, serio - dodał jeszcze, wygładzając materiał kiltu, który marszczył się na wietrze - idziemy, nie chcę być egoistą, inni czym prędzej powinni to zobaczyć - nie doprecyzował, ale chyba nie musiał, Tonks w takim wydaniu to zjawisko rzadsze od zaćmienia jakichś ciał niebieskich, najlepiej tego, które zaćmione jest najrzadziej, podałby jego nazwę, ale na astronomii dobrze mu się spało; niemniej, nie tylko ciała niebieskie będą zaćmione tym widokiem, te ludzkie też chyba nie pozostaną obojętne.
Wzruszył tylko nieznacznie ramionami, kiedy w trakcie ceremonii prowadzący zaczął sobie pozwalać na niewybredne żarty, a Just nie pozostała na to całkiem obojętna; zagwizdał przeciągle, dołączając do rodzinnego chórku, kiedy wszyscy dopingowali Antka w całowaniu Rijki.
Kiedy przyszła kolei i na nich, by złożyć życzenie, wyszczerzył się do Macmillana, bezgłośnie poruszając ustami tak, by tylko Antek mógł odczytać przekaz (ty farciarzu), a kiedy Just skończyła, przyszła czas i na jego niezgrabne pięć knutów. - Ode mnie też wszystkiego najlepszego, więcej takich szlachetnych serc by się nam przydało - niekoniecznie mających cokolwiek wspólnego z rodowodem czy tego typu wymysłami znudzonych życiem czarodziejów - oby Wasze uczucie było tak ogniste jak alkohol z piwnic Macmillanów - błysnął uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać przed idiotycznym żartem, ale naprawdę nie potrafił znieść patetycznego nastroju - szczęścia, pomyślności, a pewnego dnia może też spokoju - wojny będącej tylko mglistym wspomnieniem. Nawet jeśli złamał w tym momencie milion przykazań Gościa Na Szlacheckim Weselu i wyszedł z niego portowy burak, to trudno - przygarnął zarówno pannę młodą, jak i pana młodego, i uścisnął ich serdecznie. - Zaraz napijemy się za wasze zdrowie - złożył jeszcze obietnicę, a sam usunął się w cień, robiąc miejsce następnym gościom.
Pobieżnie przyjrzał się zgromadzonym, na dłużej zatrzymując wzrok tylko na jednej sylwetce, skrytej za intensywną czerwienią, ona jednak zdawała się być zajęta towarzystwem brata i... Percivala? To przypadek, czy przyszła właśnie z nim?
- Alkohol, zdecydowanie - zogniskował wzrok na Just, ruszając w stronę miejsca, gdzie będzie mógł dla nich coś upolować. - A potem liczę na jakieś szkockie tańce, nie bez powodu skombinowałem sobie to wdzianko - miał wszystko, dostojny tartan, skórzany sporran dyndający w strategicznym miejscu i różdżkę schowaną na szkocką modłę przy łydce, za skarpetą.
pees, ale wszyscy są piękni w tych avach!!!!!!!!!!!!!
Pozostawał szczęśliwie nieświadomy (na ten moment) wszystkich myśli, które gnieździły się w głowie Tonks, zaniepokojonej bądź zmartwionej, trudno było jednoznacznie stwierdzić, tak właściwie jeszcze nie wiedział, że szykuje się jakaś pogadanka. Niby rzuciła mu takie znaczące, przeciągłe spojrzenie na dzień dobry, ale był zbyt zajęty unoszeniem brwi i (nie)nachalnym wpatrywaniem się w nią samą w wydaniu absolutnie zaskakującym, by zwrócić większą uwagę na sugestywny przekaz niewerbalny.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Justine Tonks? - wydusił w końcu, posyłając jej przy okazji rozbawiony uśmiech, bo naprawdę w pierwszym odruchu miał ochotę wyciągnąć różdżkę, skierować ją w stronę Just i zapytać ją o jakąś rzecz, której nikt poza nią nie byłby świadom. - Musisz częściej chodzić w sukienkach, serio - dodał jeszcze, wygładzając materiał kiltu, który marszczył się na wietrze - idziemy, nie chcę być egoistą, inni czym prędzej powinni to zobaczyć - nie doprecyzował, ale chyba nie musiał, Tonks w takim wydaniu to zjawisko rzadsze od zaćmienia jakichś ciał niebieskich, najlepiej tego, które zaćmione jest najrzadziej, podałby jego nazwę, ale na astronomii dobrze mu się spało; niemniej, nie tylko ciała niebieskie będą zaćmione tym widokiem, te ludzkie też chyba nie pozostaną obojętne.
Wzruszył tylko nieznacznie ramionami, kiedy w trakcie ceremonii prowadzący zaczął sobie pozwalać na niewybredne żarty, a Just nie pozostała na to całkiem obojętna; zagwizdał przeciągle, dołączając do rodzinnego chórku, kiedy wszyscy dopingowali Antka w całowaniu Rijki.
Kiedy przyszła kolei i na nich, by złożyć życzenie, wyszczerzył się do Macmillana, bezgłośnie poruszając ustami tak, by tylko Antek mógł odczytać przekaz (ty farciarzu), a kiedy Just skończyła, przyszła czas i na jego niezgrabne pięć knutów. - Ode mnie też wszystkiego najlepszego, więcej takich szlachetnych serc by się nam przydało - niekoniecznie mających cokolwiek wspólnego z rodowodem czy tego typu wymysłami znudzonych życiem czarodziejów - oby Wasze uczucie było tak ogniste jak alkohol z piwnic Macmillanów - błysnął uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać przed idiotycznym żartem, ale naprawdę nie potrafił znieść patetycznego nastroju - szczęścia, pomyślności, a pewnego dnia może też spokoju - wojny będącej tylko mglistym wspomnieniem. Nawet jeśli złamał w tym momencie milion przykazań Gościa Na Szlacheckim Weselu i wyszedł z niego portowy burak, to trudno - przygarnął zarówno pannę młodą, jak i pana młodego, i uścisnął ich serdecznie. - Zaraz napijemy się za wasze zdrowie - złożył jeszcze obietnicę, a sam usunął się w cień, robiąc miejsce następnym gościom.
Pobieżnie przyjrzał się zgromadzonym, na dłużej zatrzymując wzrok tylko na jednej sylwetce, skrytej za intensywną czerwienią, ona jednak zdawała się być zajęta towarzystwem brata i... Percivala? To przypadek, czy przyszła właśnie z nim?
- Alkohol, zdecydowanie - zogniskował wzrok na Just, ruszając w stronę miejsca, gdzie będzie mógł dla nich coś upolować. - A potem liczę na jakieś szkockie tańce, nie bez powodu skombinowałem sobie to wdzianko - miał wszystko, dostojny tartan, skórzany sporran dyndający w strategicznym miejscu i różdżkę schowaną na szkocką modłę przy łydce, za skarpetą.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
| życzenia także!
Korzystała z dobrych chwil, jak tylko mogła. Przyczepiała się do nich i nie chciała puszczać - ludziom mogłoby się wydawać, że wojna skutecznie to przyzwyczajenie ostudzi, lecz im więcej trudów i smutków kręciło się wokół, tym większej potrzebowały równowagi. Susanne cieszyła się na ten ślub niezmiernie, szczerze i do głębi, choć w jej sercu mieszkała szczypta niepokoju. A nawet dwie szczypty, przypominające o sobie regularnymi ukłuciami - pierwszą z nich była Charlene, którą starała się odszukać w tłumie od razu po przybyciu na miejsce, mocno zastanawiając się, czy przyjaciółka nie zrezygnuje w ostatniej chwili z uczestnictwa w ceremonii. Byłaby gotowa poświęcić własną zabawę, by udać się do niej i przytulić, potowarzyszyć jej w ciężkiej chwili; niespełniona miłość wcale nie była tak romantyczna, jak malowali ją w książkach - była trudna, przykra i pełna niezrozumiałych dla Lovegood uczuć, z którymi i ona musiała się zapoznawać, będąc w podobnej, choć jeszcze nie tak skrajnej sytuacji. Na samą myśl o ślubnym kobiercu pękało jej serce, lecz gdy ujrzała znajomą twarz wśród obecnych osób, od razu pociągnęła Josepha w jej stronę, by przywitać się i zapewnić, że muszą odnaleźć się w trakcie zabawy. Naprawdę nie chciała zostawiać alchemiczki samej - zdołała się uspokoić dopiero po krótkiej wymianie zdań z Charlene. Oczywiście nie pisnęła swojemu partnerowi słowem, z czym mierzy się przyjaciółka, pozostała dyskretna i łagodna w charakterystycznej dla siebie trosce. Druga szczypta towarzyszyła jej od dłuższego czasu i stanowiła codzienne tło - widok Bertiego i Clarence był może bardzo znajomy, ale w tych okolicznościach, mimo wszystko, tym bardziej dotkliwy. Przerobiła to ze sobą wiele razy, lecz serce nie było rozsądne i nie chciało słuchać - musiała więc zasłonić smutek dobrą zabawą, skupić się na pozytywach, tych zaś było bez liku, jeżeli tylko chciało się je dostrzec. Mogłaby przysiąc, że w tej kwestii nie żaden partner nie dorównałby Josephowi i nawet przez myśl jej nie przeszło, że Wright pozwoli jej na nudę. Dzięki prędkiemu zaproszeniu nie musiała się martwić brakiem towarzystwa, wręcz wyczekiwała majowego popołudnia. Może nie wybierała sukienki miesiąc przed, ale przysiadła do swojego stroju, starając się stworzyć wyjątkową kreację na ten wieczór. Nie mogła się zdecydować, więc po prostu połączyła ze sobą kilka opcji, męcząc się nad scalaniem materiałów - żadna z niej była krawcowa, suknia była pełna niedociągnięć, gdzieniegdzie sterczały nici, warstwy nie były zszyte idealnie równo, lecz aby dostrzec to wszystko, należało się przyjrzeć, a ruszała się na tyle ekspresyjnie, że było to zwyczajnie trudne. Efekt satysfakcjonował Susanne, nie potrzebowała wiele. Kreacja pozostawała lekka, idealna do tańca, pomimo długości. Wokół nadgarstków i kostek, choć tam nie było ich widać spod materiału, oplotła rzemyki, do których przyczepiła drobne dzwoneczki, ślicznie dzwoniące przy każdym ruchu i mieniące się ślicznie w świetle - mogła je uciszyć za pomocą zaklęcia, nie chciałaby przecież zakłócić ceremonii! Poza tym nie miała wiele biżuterii, pod sukienką chowały się noszone zawsze kryształy, a z uszu zwisały kolczyki, przypominające najprawdziwsze ważki - ich skrzydełka trzepotały co jakiś czas, łaskocząc młodą kobietę po policzkach. Leciał z nich delikatny pyłek, roztaczający wokół niej drobną mgiełkę - wkrótce miał ozdobić także strój partnera.
- Joe! - zawołała wesoło, gdy tylko dostrzegła mężczyznę, już czekającego w pobliżu dworku. Wspięła się na palce, by musnąć na przywitanie policzek pana Wrighta - na tyle delikatnie, by nie zostawić śladów stonowanej szminki, dzisiaj bowiem miała na twarzy leciutki, leciusieńki makijaż. Włosy z kolei w wyjątkowym ładzie opadały na ramiona, tylko dwa skromne, niegrube warkoczyki po każdej ze stron kładły się na białej kurtynie. Skupiła się na towarzyszu - no perfumy miał cudowne! Sama pachniała bardzo świeżą i lekką kompozycją cytrusowo-kwiatową. - Jaki cudowny kilt! - zachwyciła się szczerze. W tle migały znajome twarze, ludzi było naprawdę sporo; chyba nigdy nie była na tak dużym weselu, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. - Nie mogę się doczekać aż ich zobaczę - przyznała łagodnym tonem, starając się wyrzucić z myśli obraz Clary i Bertiego, których widziała w Ruderze przed wyjściem. Prezentowali się cudownie, ale musiała skupić się na państwie młodych.
Ceremonia była cudowna, wzruszająca i bardzo ekscytująca; panna Lovegood nieco rozpraszała Josepha, co chwilę szeptem prosząc go o wyjaśnienie, co mówi pan urzędnik - większość dopowiadała sobie sama i zapewne tworzyła własne wersje jego słów, ale nie miało to znaczenia. Najważniejsi byli ludzie, wiązani (dosłownie) w małżeństwo i Susanne nie miała wątpliwości, że będą sobie cudownie radzić jako rodzina. Nie kryła wzruszenia, malującego się na jej twarzy w rozczulonej minie - nie płakała jednak, czuła bowiem dominującą radość, przez którą prawie miała dreszcze. Gęsia skórka pojawiła się parę razy na jej ramionach, a gdy nadeszły wiwaty, sama chętnie się do nich dołączyła. Nie było mowy, że odejdą od pary młodej bez złożenia życzeń, dlatego ustawili się w kolejce, gawędząc. Z magicznej torebki Lovegood wydobyła mały pakunek, zapakowany prześlicznie w prosty papier, prosty sznurek i trochę leśnych skarbów dla ozdoby.
- Widzieć was razem to prawdziwa radość, jesteście sobie przeznaczeni - westchnęła na początku, ale starała się nie przedłużać, choć miała ochotę zasypać ich słowami. - Wierzę i wiem, że razem będziecie czerpać z wolności i piękna świata. Niech będzie dla was dobry i podsuwa wiele wspaniałych teł do tworzenia niezapomnianych chwil, zaklinajcie je w sobie i pielęgnujcie - wypowiedziała, nie mogąc się już powstrzymać od wyściskania pani Macmillan. - Ria, jestem z was taka dumna - szepnęła jej jeszcze do ucha, zanim wypuściła rudzielca z objęć. - Anthony, nie mam najmniejszej wątpliwości, że będziesz o nią dbał - wypowiedziała do pana młodego, wyciągając w stronę pary podarunek. - To nic wielkiego, ale mam nadzieję, że ucieszy oko - wyznała.
Podarunek był szklaną kulą - nie jej połówką, lecz całą kulą - na drewnianej podstawce. Można było wyjąć z niej szkło i potrząsnąć, wtedy wnętrze zasypywały drobne kwiaty - niezapominajki - a w tle pojawiały się lekko zamglone obrazy bliskie sercu młodych. Nie mogła sobie odpuścić pozostawienia prezentu, musieli jej to wybaczyć.
| Sue jest przezorna i na zabawę zabrała ze sobą magiczną torbę (transmutowaną w torebkę pasującą do stroju), w której trzyma parę eliksirów i przydatnych rzeczy
| Sue zt, będzie kontynuować z Josephem w innym temacie!
Korzystała z dobrych chwil, jak tylko mogła. Przyczepiała się do nich i nie chciała puszczać - ludziom mogłoby się wydawać, że wojna skutecznie to przyzwyczajenie ostudzi, lecz im więcej trudów i smutków kręciło się wokół, tym większej potrzebowały równowagi. Susanne cieszyła się na ten ślub niezmiernie, szczerze i do głębi, choć w jej sercu mieszkała szczypta niepokoju. A nawet dwie szczypty, przypominające o sobie regularnymi ukłuciami - pierwszą z nich była Charlene, którą starała się odszukać w tłumie od razu po przybyciu na miejsce, mocno zastanawiając się, czy przyjaciółka nie zrezygnuje w ostatniej chwili z uczestnictwa w ceremonii. Byłaby gotowa poświęcić własną zabawę, by udać się do niej i przytulić, potowarzyszyć jej w ciężkiej chwili; niespełniona miłość wcale nie była tak romantyczna, jak malowali ją w książkach - była trudna, przykra i pełna niezrozumiałych dla Lovegood uczuć, z którymi i ona musiała się zapoznawać, będąc w podobnej, choć jeszcze nie tak skrajnej sytuacji. Na samą myśl o ślubnym kobiercu pękało jej serce, lecz gdy ujrzała znajomą twarz wśród obecnych osób, od razu pociągnęła Josepha w jej stronę, by przywitać się i zapewnić, że muszą odnaleźć się w trakcie zabawy. Naprawdę nie chciała zostawiać alchemiczki samej - zdołała się uspokoić dopiero po krótkiej wymianie zdań z Charlene. Oczywiście nie pisnęła swojemu partnerowi słowem, z czym mierzy się przyjaciółka, pozostała dyskretna i łagodna w charakterystycznej dla siebie trosce. Druga szczypta towarzyszyła jej od dłuższego czasu i stanowiła codzienne tło - widok Bertiego i Clarence był może bardzo znajomy, ale w tych okolicznościach, mimo wszystko, tym bardziej dotkliwy. Przerobiła to ze sobą wiele razy, lecz serce nie było rozsądne i nie chciało słuchać - musiała więc zasłonić smutek dobrą zabawą, skupić się na pozytywach, tych zaś było bez liku, jeżeli tylko chciało się je dostrzec. Mogłaby przysiąc, że w tej kwestii nie żaden partner nie dorównałby Josephowi i nawet przez myśl jej nie przeszło, że Wright pozwoli jej na nudę. Dzięki prędkiemu zaproszeniu nie musiała się martwić brakiem towarzystwa, wręcz wyczekiwała majowego popołudnia. Może nie wybierała sukienki miesiąc przed, ale przysiadła do swojego stroju, starając się stworzyć wyjątkową kreację na ten wieczór. Nie mogła się zdecydować, więc po prostu połączyła ze sobą kilka opcji, męcząc się nad scalaniem materiałów - żadna z niej była krawcowa, suknia była pełna niedociągnięć, gdzieniegdzie sterczały nici, warstwy nie były zszyte idealnie równo, lecz aby dostrzec to wszystko, należało się przyjrzeć, a ruszała się na tyle ekspresyjnie, że było to zwyczajnie trudne. Efekt satysfakcjonował Susanne, nie potrzebowała wiele. Kreacja pozostawała lekka, idealna do tańca, pomimo długości. Wokół nadgarstków i kostek, choć tam nie było ich widać spod materiału, oplotła rzemyki, do których przyczepiła drobne dzwoneczki, ślicznie dzwoniące przy każdym ruchu i mieniące się ślicznie w świetle - mogła je uciszyć za pomocą zaklęcia, nie chciałaby przecież zakłócić ceremonii! Poza tym nie miała wiele biżuterii, pod sukienką chowały się noszone zawsze kryształy, a z uszu zwisały kolczyki, przypominające najprawdziwsze ważki - ich skrzydełka trzepotały co jakiś czas, łaskocząc młodą kobietę po policzkach. Leciał z nich delikatny pyłek, roztaczający wokół niej drobną mgiełkę - wkrótce miał ozdobić także strój partnera.
- Joe! - zawołała wesoło, gdy tylko dostrzegła mężczyznę, już czekającego w pobliżu dworku. Wspięła się na palce, by musnąć na przywitanie policzek pana Wrighta - na tyle delikatnie, by nie zostawić śladów stonowanej szminki, dzisiaj bowiem miała na twarzy leciutki, leciusieńki makijaż. Włosy z kolei w wyjątkowym ładzie opadały na ramiona, tylko dwa skromne, niegrube warkoczyki po każdej ze stron kładły się na białej kurtynie. Skupiła się na towarzyszu - no perfumy miał cudowne! Sama pachniała bardzo świeżą i lekką kompozycją cytrusowo-kwiatową. - Jaki cudowny kilt! - zachwyciła się szczerze. W tle migały znajome twarze, ludzi było naprawdę sporo; chyba nigdy nie była na tak dużym weselu, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. - Nie mogę się doczekać aż ich zobaczę - przyznała łagodnym tonem, starając się wyrzucić z myśli obraz Clary i Bertiego, których widziała w Ruderze przed wyjściem. Prezentowali się cudownie, ale musiała skupić się na państwie młodych.
Ceremonia była cudowna, wzruszająca i bardzo ekscytująca; panna Lovegood nieco rozpraszała Josepha, co chwilę szeptem prosząc go o wyjaśnienie, co mówi pan urzędnik - większość dopowiadała sobie sama i zapewne tworzyła własne wersje jego słów, ale nie miało to znaczenia. Najważniejsi byli ludzie, wiązani (dosłownie) w małżeństwo i Susanne nie miała wątpliwości, że będą sobie cudownie radzić jako rodzina. Nie kryła wzruszenia, malującego się na jej twarzy w rozczulonej minie - nie płakała jednak, czuła bowiem dominującą radość, przez którą prawie miała dreszcze. Gęsia skórka pojawiła się parę razy na jej ramionach, a gdy nadeszły wiwaty, sama chętnie się do nich dołączyła. Nie było mowy, że odejdą od pary młodej bez złożenia życzeń, dlatego ustawili się w kolejce, gawędząc. Z magicznej torebki Lovegood wydobyła mały pakunek, zapakowany prześlicznie w prosty papier, prosty sznurek i trochę leśnych skarbów dla ozdoby.
- Widzieć was razem to prawdziwa radość, jesteście sobie przeznaczeni - westchnęła na początku, ale starała się nie przedłużać, choć miała ochotę zasypać ich słowami. - Wierzę i wiem, że razem będziecie czerpać z wolności i piękna świata. Niech będzie dla was dobry i podsuwa wiele wspaniałych teł do tworzenia niezapomnianych chwil, zaklinajcie je w sobie i pielęgnujcie - wypowiedziała, nie mogąc się już powstrzymać od wyściskania pani Macmillan. - Ria, jestem z was taka dumna - szepnęła jej jeszcze do ucha, zanim wypuściła rudzielca z objęć. - Anthony, nie mam najmniejszej wątpliwości, że będziesz o nią dbał - wypowiedziała do pana młodego, wyciągając w stronę pary podarunek. - To nic wielkiego, ale mam nadzieję, że ucieszy oko - wyznała.
Podarunek był szklaną kulą - nie jej połówką, lecz całą kulą - na drewnianej podstawce. Można było wyjąć z niej szkło i potrząsnąć, wtedy wnętrze zasypywały drobne kwiaty - niezapominajki - a w tle pojawiały się lekko zamglone obrazy bliskie sercu młodych. Nie mogła sobie odpuścić pozostawienia prezentu, musieli jej to wybaczyć.
| Sue jest przezorna i na zabawę zabrała ze sobą magiczną torbę (transmutowaną w torebkę pasującą do stroju), w której trzyma parę eliksirów i przydatnych rzeczy
| Sue zt, będzie kontynuować z Josephem w innym temacie!
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
- Będziesz o to pytać za każdym razem, kiedy założę spódnice albo sukienkę? - zapytała wywracając oczami. Uśmiech zagościł na cienkich wargach. - Bardziej mogłabym, niż muszę. - nie zgodziła się z nim, ale więcej było w tym żartu, niż rzeczywistej kuchni. - Założyłeś coś pod ten kilt? - spytała jeszcze, unosząc wyzywająco brwi i poruszając nimi. Kolejne słowa sprawiły, że jeszcze raz wywróciła oczami i wypuściła powietrze z ust, by zgodnie z wypowiedzianym zamiarem ruszyć w kierunku ogrodów. Nie czuła się pewnie w zielonym materiale, który opinał jej ciało. Szczęśliwie dla niej zasłaniał brzydkie blizny na ramionach i przedramionach. Emocje napływały do niej z każdej, możliwej strony. Skupiona całkowicie na uroczystości nie rozglądała się wokół. Jedynie raz zerknęła w stronę Keatona próbując wybadać czy i jego nie bawią żarty, które serwował im urzędnik. A później grzecznie ustawiła się w kolejce obok niego, przesuwając spojrzeniem po dekoracjach sali, wymieniając słowa ze swoim partnerem jeszcze nie poruszając sprawy, którą wiedziała, że musiała wyjaśnić. I dopiero kiedy wypowiedziała słowa do młodej pary składając im życzenia i cofnęła się, żeby zrobić miejsce dla Keatona, jej tęczówki przesunęły się po kolejce która jeszcze tworzyła się za nimi. Odrobinę współczuła Rii i Anthony’emu, ale z drugiej strony każda ze zgromadzonych osób, chciała nic ponad to, by szczerze życzyć im wszystkiego tego, co im się należało.
Śluby nie były łatwe dla Justine, przynosiły bolesne wspomnienia Skamandera. Podsuwały obrazy z Próby. Przed powiekami przemykały niebieskie drzwi do ich domu. Nie była pewna, czy kiedyś uwolni się od jego wspomnienia, sylwetki, wyobrażenia. Zatopiła się w swoich myślach, wyciągnięta z nich przez Keatona, podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się lekko, gestem próbując przekazać, że to nic takiego. Z każdym kolejnym weselem radziła sobie coraz lepiej, wylewała mniej łez, ból był bardziej znośny - a może zwyczajnie ona do niego przywykła. Pamiętała łzy wylewane w koszulę Frederica na ślubie Eileen i Herewarda.
I kiedy ruszyli w kierunku wyjścia, jasne tęczówki przesunęły się po tłumie. Dostrzegła Hannah, uniosła rękę, żeby jej pomachać, ale Wright zdawała się zajęta czymś innym. Czy obok niej stał Percival? Uniosła brew ku górze. Czy to znaczyło że względem niego miała poważne zamiary? I jeśli tak, to kiedy to się stało. Będzie musiała zapytać jej później. Jej wzrok przesunął się po kolejce trafiając na niego. Dłoń machinalnie pomknęła w górę, do ucha, zza które zgarnęła falowane dzisiaj kosmyki jasnych włosów. Nie spodziewała się go tutaj. Dlaczego nie napisał? Nieważne. To nic. Jej twarz rozpromieniła się, gdy z uznaniem podziwiała z daleka to jak wygląda. Coś drgnęło wewnątrz, gdy jasne tęczówki lustrowały znajomą sylwetkę. Zwolniła już zamierzając poprosić Keata, żeby na chwilę odbili. Wątpiła, żeby Burroughs miał jej jakoś bardzo za złe, gdyby wyjaśniła mu wszystko pokrótce. Ale nie zrobiła nawet pół kroku, kiedy dostrzegła ją. Obraz zaczął rejestrować więcej, a jej uśmiech spełzł z twarzy tak szybko jak się na nim pojawił. Coś ścisnęł0 się nieprzyjemnie w żołądku, kiedy zauważyła że o jego ramię ktoś się wspiera. Zmrużyła lekko oczy przesuwając nimi po kobiecej sylwetce. Wyglądała znajomo.
Między nami nic się nie zmienia..
Słowa przemknęły z cynizmem przez jej głowę. Naprawdę była głupia. A może rzeczywiście przeklęta? Musiał odnosić się do czegoś innego, nie do tego co stało się w Wiśniowej Dolinie. Ale, czy tam stało się cokolwiek? Nie była już pewna, skoro zniknął zostawiając ją ze słowami które powiedział i mglistym wyjaśnieniem spisanym na pergaminie. W oczekiwaniu, może nadziei, która właśnie rozbijała się jak kieliszek, o podłogę. Odwróciła wzrok, nie chciała już na to dłużej patrzeć. To była jego decyzja. Jej głowa dokładnie wyliczała kolejne mankamenty, których ona nie posiadała. Okrągły nosek, eteryczna sylwetka, pełniejsze usta, brak blizn na całym ciele i zero bagażu, czy obowiązku który wymagał poświęcenia. Przyśpieszyła zauważając że została kilka kroków za Keatonem. Próbując robić dobrą minę do złej gry. Przecież nic się nie stało. Wszystko było dobrze. A przynajmniej mogło być jeszcze przez mijający wieczór. Świat się nie kończył, przynajmniej jeszcze nie dzisiaj. A ona miała jasny cel i na nim powinna się skupić. Przecież wybrała. Wychodząc odwróciła jeszcze głowę, żeby trafić na moment w którym łapie ją za dłoń. Wypuściła powietrze przez usta. Może tak było lepiej.
- Oh, a kroki znasz? - zapytała doganiając go szybko i próbując powrócić do lekkiej rozmowy. Miała ochotę na kieliszek wina. Ci najmniej jeden. Wątpiła też, żeby miała się nudzić przy Keatonie. Zwłaszcza, że całość wesela dopiero się zaczynała.
| Keat i Just zt, chyba
Śluby nie były łatwe dla Justine, przynosiły bolesne wspomnienia Skamandera. Podsuwały obrazy z Próby. Przed powiekami przemykały niebieskie drzwi do ich domu. Nie była pewna, czy kiedyś uwolni się od jego wspomnienia, sylwetki, wyobrażenia. Zatopiła się w swoich myślach, wyciągnięta z nich przez Keatona, podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się lekko, gestem próbując przekazać, że to nic takiego. Z każdym kolejnym weselem radziła sobie coraz lepiej, wylewała mniej łez, ból był bardziej znośny - a może zwyczajnie ona do niego przywykła. Pamiętała łzy wylewane w koszulę Frederica na ślubie Eileen i Herewarda.
I kiedy ruszyli w kierunku wyjścia, jasne tęczówki przesunęły się po tłumie. Dostrzegła Hannah, uniosła rękę, żeby jej pomachać, ale Wright zdawała się zajęta czymś innym. Czy obok niej stał Percival? Uniosła brew ku górze. Czy to znaczyło że względem niego miała poważne zamiary? I jeśli tak, to kiedy to się stało. Będzie musiała zapytać jej później. Jej wzrok przesunął się po kolejce trafiając na niego. Dłoń machinalnie pomknęła w górę, do ucha, zza które zgarnęła falowane dzisiaj kosmyki jasnych włosów. Nie spodziewała się go tutaj. Dlaczego nie napisał? Nieważne. To nic. Jej twarz rozpromieniła się, gdy z uznaniem podziwiała z daleka to jak wygląda. Coś drgnęło wewnątrz, gdy jasne tęczówki lustrowały znajomą sylwetkę. Zwolniła już zamierzając poprosić Keata, żeby na chwilę odbili. Wątpiła, żeby Burroughs miał jej jakoś bardzo za złe, gdyby wyjaśniła mu wszystko pokrótce. Ale nie zrobiła nawet pół kroku, kiedy dostrzegła ją. Obraz zaczął rejestrować więcej, a jej uśmiech spełzł z twarzy tak szybko jak się na nim pojawił. Coś ścisnęł0 się nieprzyjemnie w żołądku, kiedy zauważyła że o jego ramię ktoś się wspiera. Zmrużyła lekko oczy przesuwając nimi po kobiecej sylwetce. Wyglądała znajomo.
Między nami nic się nie zmienia..
Słowa przemknęły z cynizmem przez jej głowę. Naprawdę była głupia. A może rzeczywiście przeklęta? Musiał odnosić się do czegoś innego, nie do tego co stało się w Wiśniowej Dolinie. Ale, czy tam stało się cokolwiek? Nie była już pewna, skoro zniknął zostawiając ją ze słowami które powiedział i mglistym wyjaśnieniem spisanym na pergaminie. W oczekiwaniu, może nadziei, która właśnie rozbijała się jak kieliszek, o podłogę. Odwróciła wzrok, nie chciała już na to dłużej patrzeć. To była jego decyzja. Jej głowa dokładnie wyliczała kolejne mankamenty, których ona nie posiadała. Okrągły nosek, eteryczna sylwetka, pełniejsze usta, brak blizn na całym ciele i zero bagażu, czy obowiązku który wymagał poświęcenia. Przyśpieszyła zauważając że została kilka kroków za Keatonem. Próbując robić dobrą minę do złej gry. Przecież nic się nie stało. Wszystko było dobrze. A przynajmniej mogło być jeszcze przez mijający wieczór. Świat się nie kończył, przynajmniej jeszcze nie dzisiaj. A ona miała jasny cel i na nim powinna się skupić. Przecież wybrała. Wychodząc odwróciła jeszcze głowę, żeby trafić na moment w którym łapie ją za dłoń. Wypuściła powietrze przez usta. Może tak było lepiej.
- Oh, a kroki znasz? - zapytała doganiając go szybko i próbując powrócić do lekkiej rozmowy. Miała ochotę na kieliszek wina. Ci najmniej jeden. Wątpiła też, żeby miała się nudzić przy Keatonie. Zwłaszcza, że całość wesela dopiero się zaczynała.
| Keat i Just zt, chyba
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
życzenia
To wszystko było jak sen.
Ślub, tak piękny i wzruszający, że Steffen uparcie mrugał aby się nie rozkleić.
Szlacheckie wesele, tak wytworne i wow, że Steffen już na zawsze będzie patrzył na redaktorkę "Czarownicy" z pogardą, mając zakodowane, że Macmillanowie i Weaslayowie są lepsi i bogatsi i cudowniejsi od wszystkich innych rodów. Ale reszta będzie milczeniem, bo zamierzał nie pisnąć nikomu ani słowa o tych wszystkich cudach, szanując miłość Rii i Anthony'ego oraz kwieciste listy tego ostatniego.
Przyjaźń z lordem Macmillan, wspomnienia marcowej imprezy i narażania życia dla Zakonu.
Bycie świadkiem miłości i więzów między dwoma wspaniałymi rodzinami.
Ale nade wszystko - jego towarzyszka. Jasny płomień jej piękna uniemożliwiał mu skupienie się na czymkolwiek, serce waliło jak oszalałe, a spojrzenie nie mógł od niej oderwać (ale na szczęście był na tyle przytomny, by co jakiś czas patrzeć na państwa młodych).
Zaledwie przedwczoraj dowiedział się o sprawach, ktore wywróciły jego życie do góry nogami, zamieszały w głowie i rozpaliły serce. A dzisiaj byli razem na weselu, i to weselu lorda Macmillana i lady Weasley-teraz-już-Macmillan!
Czy oni byli na tym weselu razem, czy w ogóle byli... razem? Steffen nic nie rozumiał i troszeczkę bał się pytać. Zresztą głos uwiązłby mu w gardle, nie wiedział czy z lęku, czy ze wzruszenia.
Ubrał się najpiękniej jak mógł, w nową i drogą haftowaną koszulę i w pożyczony kilt skombinowany jakoś przez Keata.
No właśnie - pomimo całkowitego oszołomienia osobą swojej towarzyszki, wypatrywał wzrokiem tego ostatniego, po czym posłał mu triumfalno-zaskoczone spojrzenie, zaskoczony osobą Justine u jego boku. Hm hm, Keat jak zwykle zdołał go... zaskoczyć, w sumie szacun!
Gdy ustawili się w kolejce do życzeń, Steffen nagle wyprostował się, poznając z daleka przepiękną damę, którą spotkał w rezerwacie jednorożców. Uśmiechnął się nagle, pomachał z entuzjazmem Corze, zbyt zaaferowany by przyjrzeć się jej towarzyszowi, a potem szepnął na ucho swojej partnerce:
-Ta pani powiedziała mi kiedyś coś... bardzo mądrego. - ciepły uśmiech zamigotał mu na ustach na wspomnienie grządek Alexandra i wszystkich słów, które tam padły. Potem, posuwając się w orszaku ku parze młodej, opiekuńczo objął swoją damę ramieniem i skłonił się młodej parze.
-Anthony i Rio - tak bardzo miło mi Cię oficjalnie poznać, Rio, wyglądasz przepięknie! - poznajcie proszę moją partnerkę, Isabellę - kwestię nazwiska mężnie zostawił samej Isabelli, ups. -Dziękujemy za zaproszenie, tak strasznie się wzruszyłem na Waszym ślubie i teraz sam o takim ma... - UPS, TO NIE BYŁA PRZEMOWA KTÓRĄ PRZYGOTOWAŁ?! -...ee...i życzę Wam takiej miłości, na całe życie, bo miłość nie zna przeszkód i istnieją dla niej prawdziwe cuda i wy jesteście takim cudem! - kontynuował, promieniejąc, a na słowo "cud" zerkał to na młodą parę, to na Isabellę. -Nawet nie wiecie jak się strasznie cieszę, z waszej przyjaźni i... to drobny upominek, dla ochrony! Bo runy są też ochronne, wiecie - więc tak, trochę to zakląłem... - wręczył im ozdobne pudełeczko, w którym nie było... hm... nic. -Widzicie, jeśli włożycie do tego pudełeczka swoje obrączki, choćby na chwilkę, to ono zapamięta runicznie ich kształt i nałoży na nie zaklęcie tropiące i potem jeśli obrączka kiedyś spadnie wam pod łó...pod stół, to możecie stuknąć różdżką w pudełeczko i powiedzieć "Pomocy" i ono ją namierzy, takim srebrnym szlakiem w powietrzu! - wytłumaczył, nieco pokrętnie, bo prezent był jego własnym wynalazkiem, bazującym na zaklęciu Fae Feli oraz kilku ochronno-tropiących runach.
pierwszy post, rzucam na upominek
To wszystko było jak sen.
Ślub, tak piękny i wzruszający, że Steffen uparcie mrugał aby się nie rozkleić.
Szlacheckie wesele, tak wytworne i wow, że Steffen już na zawsze będzie patrzył na redaktorkę "Czarownicy" z pogardą, mając zakodowane, że Macmillanowie i Weaslayowie są lepsi i bogatsi i cudowniejsi od wszystkich innych rodów. Ale reszta będzie milczeniem, bo zamierzał nie pisnąć nikomu ani słowa o tych wszystkich cudach, szanując miłość Rii i Anthony'ego oraz kwieciste listy tego ostatniego.
Przyjaźń z lordem Macmillan, wspomnienia marcowej imprezy i narażania życia dla Zakonu.
Bycie świadkiem miłości i więzów między dwoma wspaniałymi rodzinami.
Ale nade wszystko - jego towarzyszka. Jasny płomień jej piękna uniemożliwiał mu skupienie się na czymkolwiek, serce waliło jak oszalałe, a spojrzenie nie mógł od niej oderwać (ale na szczęście był na tyle przytomny, by co jakiś czas patrzeć na państwa młodych).
Zaledwie przedwczoraj dowiedział się o sprawach, ktore wywróciły jego życie do góry nogami, zamieszały w głowie i rozpaliły serce. A dzisiaj byli razem na weselu, i to weselu lorda Macmillana i lady Weasley-teraz-już-Macmillan!
Czy oni byli na tym weselu razem, czy w ogóle byli... razem? Steffen nic nie rozumiał i troszeczkę bał się pytać. Zresztą głos uwiązłby mu w gardle, nie wiedział czy z lęku, czy ze wzruszenia.
Ubrał się najpiękniej jak mógł, w nową i drogą haftowaną koszulę i w pożyczony kilt skombinowany jakoś przez Keata.
No właśnie - pomimo całkowitego oszołomienia osobą swojej towarzyszki, wypatrywał wzrokiem tego ostatniego, po czym posłał mu triumfalno-zaskoczone spojrzenie, zaskoczony osobą Justine u jego boku. Hm hm, Keat jak zwykle zdołał go... zaskoczyć, w sumie szacun!
Gdy ustawili się w kolejce do życzeń, Steffen nagle wyprostował się, poznając z daleka przepiękną damę, którą spotkał w rezerwacie jednorożców. Uśmiechnął się nagle, pomachał z entuzjazmem Corze, zbyt zaaferowany by przyjrzeć się jej towarzyszowi, a potem szepnął na ucho swojej partnerce:
-Ta pani powiedziała mi kiedyś coś... bardzo mądrego. - ciepły uśmiech zamigotał mu na ustach na wspomnienie grządek Alexandra i wszystkich słów, które tam padły. Potem, posuwając się w orszaku ku parze młodej, opiekuńczo objął swoją damę ramieniem i skłonił się młodej parze.
-Anthony i Rio - tak bardzo miło mi Cię oficjalnie poznać, Rio, wyglądasz przepięknie! - poznajcie proszę moją partnerkę, Isabellę - kwestię nazwiska mężnie zostawił samej Isabelli, ups. -Dziękujemy za zaproszenie, tak strasznie się wzruszyłem na Waszym ślubie i teraz sam o takim ma... - UPS, TO NIE BYŁA PRZEMOWA KTÓRĄ PRZYGOTOWAŁ?! -...ee...i życzę Wam takiej miłości, na całe życie, bo miłość nie zna przeszkód i istnieją dla niej prawdziwe cuda i wy jesteście takim cudem! - kontynuował, promieniejąc, a na słowo "cud" zerkał to na młodą parę, to na Isabellę. -Nawet nie wiecie jak się strasznie cieszę, z waszej przyjaźni i... to drobny upominek, dla ochrony! Bo runy są też ochronne, wiecie - więc tak, trochę to zakląłem... - wręczył im ozdobne pudełeczko, w którym nie było... hm... nic. -Widzicie, jeśli włożycie do tego pudełeczka swoje obrączki, choćby na chwilkę, to ono zapamięta runicznie ich kształt i nałoży na nie zaklęcie tropiące i potem jeśli obrączka kiedyś spadnie wam pod łó...pod stół, to możecie stuknąć różdżką w pudełeczko i powiedzieć "Pomocy" i ono ją namierzy, takim srebrnym szlakiem w powietrzu! - wytłumaczył, nieco pokrętnie, bo prezent był jego własnym wynalazkiem, bazującym na zaklęciu Fae Feli oraz kilku ochronno-tropiących runach.
pierwszy post, rzucam na upominek
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ogrody i polana
Szybka odpowiedź