Ogrody i polana
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody i polana
Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Zima zaciskała nad nimi coraz mocniej ramiona. Najtrudniejsza pora roku. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza dla nich. O ile łatwiej byłoby zapewniać ludziom chwilowe miejsca, kiedy wokół byłoby ciepło. Kiedy temperatury spadały, jeszcze trudniej było o przetrwanie. Ale nie zamierzała zaprzestawać pracy, której się podejmowała.
Prudence kojarzyła jedynie mgliście ze szkoły i przypadków, kiedy los stawiał je przed sobą, ale do jej uszu dotarły informacje o tym w jakim kierunku się rozwinęła. Nie wiedziała dokładnie co potrafi. Zastanawiał ją jednak fakt, dlaczego nie wspierała Zakonu. Macmillanowie opowiedzieli się po stronie Harolda a jej kuzyn znajdował się na listach obok niej. Pozostawanie neutralnym wywodząc się z ich rodzin mogło nie być dłużej możliwe. Jeśli Anthony nie wprowadził jej wcześniej w szeregi zakonników przez troskę, zamierzała zająć się tym sama. Potrafiła go zrozumieć, sama zwlekała i właściwie Michael dowiedział się od kogoś innego. Ale ostatecznie, decyzja powinna należeć do głównych zainteresowanych, a Justine chciała się dowiedzieć, jaką osobą była Prudence teraz. Co myślała, za czym była gotowa stanąć i czego bronić. Nie wspominając, że jej umiejętności i wiedza mogły im pomóc jeśli szło o otoczoną morzem wyspę. Teleportowała się pod znajome tereny Macmillanów, by po wejściu zostać skierowaną w stronę ogrodów. Nie śpieszyła, się, stawiała kolejne kroki przypominając sobie mające miejsce już ponad pół roku temu wesele. Czas mijał tak szybko i tak nieubłagalnie, że fakt ten czasem potrafił zaskoczyć, a może nawet odrobinę przerazić. Westchnęła, wkładając dłonie w kieszenie płaszcza. Wiatr uniósł kosmyki jasnych włosów. Tutaj zjawiała się w swojej właściwiej postaci. Dostrzegła sylwetkę już z daleka, ale nie przyśpieszyła kierując w jej stronę kroki.
- Prudence. - przywitała się krótko, kiedy w końcu znalazła się obok, skinając krótko głową na powitanie. Mało wylewne. Jej twarz nie zdradzała wiele, a właściwie nie zdradzała niczego. - Przejdźmy się. - zaproponowała, bo było to lepsze od zwykłego stania w miejscu. Zawsze wolała ruszać się niż stać. Kilka kroków, kilka spojrzeń, nie umknęły jej uwadze nieprawidłowości w poruszaniu się. - Co się stało? - zapytała najpierw, przenosząc jasne tęczówki na znajdujący się przed nimi widok.
Prudence kojarzyła jedynie mgliście ze szkoły i przypadków, kiedy los stawiał je przed sobą, ale do jej uszu dotarły informacje o tym w jakim kierunku się rozwinęła. Nie wiedziała dokładnie co potrafi. Zastanawiał ją jednak fakt, dlaczego nie wspierała Zakonu. Macmillanowie opowiedzieli się po stronie Harolda a jej kuzyn znajdował się na listach obok niej. Pozostawanie neutralnym wywodząc się z ich rodzin mogło nie być dłużej możliwe. Jeśli Anthony nie wprowadził jej wcześniej w szeregi zakonników przez troskę, zamierzała zająć się tym sama. Potrafiła go zrozumieć, sama zwlekała i właściwie Michael dowiedział się od kogoś innego. Ale ostatecznie, decyzja powinna należeć do głównych zainteresowanych, a Justine chciała się dowiedzieć, jaką osobą była Prudence teraz. Co myślała, za czym była gotowa stanąć i czego bronić. Nie wspominając, że jej umiejętności i wiedza mogły im pomóc jeśli szło o otoczoną morzem wyspę. Teleportowała się pod znajome tereny Macmillanów, by po wejściu zostać skierowaną w stronę ogrodów. Nie śpieszyła, się, stawiała kolejne kroki przypominając sobie mające miejsce już ponad pół roku temu wesele. Czas mijał tak szybko i tak nieubłagalnie, że fakt ten czasem potrafił zaskoczyć, a może nawet odrobinę przerazić. Westchnęła, wkładając dłonie w kieszenie płaszcza. Wiatr uniósł kosmyki jasnych włosów. Tutaj zjawiała się w swojej właściwiej postaci. Dostrzegła sylwetkę już z daleka, ale nie przyśpieszyła kierując w jej stronę kroki.
- Prudence. - przywitała się krótko, kiedy w końcu znalazła się obok, skinając krótko głową na powitanie. Mało wylewne. Jej twarz nie zdradzała wiele, a właściwie nie zdradzała niczego. - Przejdźmy się. - zaproponowała, bo było to lepsze od zwykłego stania w miejscu. Zawsze wolała ruszać się niż stać. Kilka kroków, kilka spojrzeń, nie umknęły jej uwadze nieprawidłowości w poruszaniu się. - Co się stało? - zapytała najpierw, przenosząc jasne tęczówki na znajdujący się przed nimi widok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Prudence właściwie było zupełnie wszystko jedno jaka pora roku trwała na świecie. Może zima nieco ograniczyła jej możliwości długich obserwacji.. jednak poza tym nie miała innych mankamentów. Miała o tyle szczęścia, że nie musiała się martwić o tak podstawowe rzeczy jak żywność, czy ciepły kąt. Zdawała sobie sprawę, że należała do niewielkiej części społeczeństwa, które miało podobnie.
Wydarzenia, które ostatnio jej się przytrafiły, rozmowy oraz obserwacje spowodowały, że chciała się zaangażować w to, co działo się na świecie. Nie mogła być dłużej bierna, gdy zupełnie nie akceptowała tego, co było dane jej oglądać coraz częściej. Nie chciała żyć ze świadomością, że stała gdzieś obok i nie pomagała tym, którzy potrzebowali pomocy. Wiedziała, że jeśli poprosiłaby kuzyna o to, żeby jakoś wprowadził ją w szeregi zakonu sytuacja mogłaby się potoczyć różnie. W końcu była kobietą, im nie wypadało robić takich rzeczy, szczególnie tym wyżej urodzonym. Wolała spróbować zrobić to przez kogoś innego, zresztą nie chciała wstąpić do Zakonu jako kuzynka Anthony'ego. Chciała to zrobić sama, poza nim. Jeszcze nie do końca miała pomysł, kto inny mógłby zechcieć z nią rozmawiać na ten temat, jednak nie zamierzała się poddawać. Potrzebowała jednak trochę czasu.
- Justine.- odparła, gdyby nie wybite zęby, zapewne powitałaby ją uśmiechem, wolała jednak tego nie robić aktualnie, nie do końca chciała pokazywać swoje braki w uzębieniu. - Oczywiście, świetny pomysł.- dużo łatwiej jej się rozmawiało będąc w ruchu, szczególnie, gdy przychodziło do dyskusji z kimś niemalże obcym, miała wrażenie, że pomagało to pozbywać się niezręczności. Spojrzała na Tonks przez moment się zastanawiając. - Pojawiłam się w złym miejscu i czasie.- rzekła. Czy powinna powiedzieć o tym, co się jej wydarzyło? Zapewne zupełnie jej to nie obchodziło, a Prue w ostatnim czasie stała się jakoś mało wylewna. - Mniejsza o to, co to właściwie za problem Cię do mnie sprowadza. Ucieszyło mnie, że mogę Ci służyć radą. - zastanawiała się właściwie, czego będą dotyczyły pytania Tonks, czy będzie w stanie na nie udzielić odpowiedzi. Nie chciałaby znaleźć się w sytuacji, w której jej wiedza okaże się bezużyteczna.
Wydarzenia, które ostatnio jej się przytrafiły, rozmowy oraz obserwacje spowodowały, że chciała się zaangażować w to, co działo się na świecie. Nie mogła być dłużej bierna, gdy zupełnie nie akceptowała tego, co było dane jej oglądać coraz częściej. Nie chciała żyć ze świadomością, że stała gdzieś obok i nie pomagała tym, którzy potrzebowali pomocy. Wiedziała, że jeśli poprosiłaby kuzyna o to, żeby jakoś wprowadził ją w szeregi zakonu sytuacja mogłaby się potoczyć różnie. W końcu była kobietą, im nie wypadało robić takich rzeczy, szczególnie tym wyżej urodzonym. Wolała spróbować zrobić to przez kogoś innego, zresztą nie chciała wstąpić do Zakonu jako kuzynka Anthony'ego. Chciała to zrobić sama, poza nim. Jeszcze nie do końca miała pomysł, kto inny mógłby zechcieć z nią rozmawiać na ten temat, jednak nie zamierzała się poddawać. Potrzebowała jednak trochę czasu.
- Justine.- odparła, gdyby nie wybite zęby, zapewne powitałaby ją uśmiechem, wolała jednak tego nie robić aktualnie, nie do końca chciała pokazywać swoje braki w uzębieniu. - Oczywiście, świetny pomysł.- dużo łatwiej jej się rozmawiało będąc w ruchu, szczególnie, gdy przychodziło do dyskusji z kimś niemalże obcym, miała wrażenie, że pomagało to pozbywać się niezręczności. Spojrzała na Tonks przez moment się zastanawiając. - Pojawiłam się w złym miejscu i czasie.- rzekła. Czy powinna powiedzieć o tym, co się jej wydarzyło? Zapewne zupełnie jej to nie obchodziło, a Prue w ostatnim czasie stała się jakoś mało wylewna. - Mniejsza o to, co to właściwie za problem Cię do mnie sprowadza. Ucieszyło mnie, że mogę Ci służyć radą. - zastanawiała się właściwie, czego będą dotyczyły pytania Tonks, czy będzie w stanie na nie udzielić odpowiedzi. Nie chciałaby znaleźć się w sytuacji, w której jej wiedza okaże się bezużyteczna.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
WPADAM TYLKO NA CHWILĘ
27.11.1957 r.
Potrzebował odrobinę spokoju. Był zmęczony, ale to już było chyba standardem. Od kilku dni nie mógł się porządnie wyspać. Ciągle coś się działo i na nieszczęście nic dobrego. Błąkał się po ogrodach, popijając wódkę ze zwykłej piersiówki. Po tym jak Prudence wróciła do domu pobita przez olbrzyma nie potrafił zachować spokoju. Zdarzało mu się krzyczeć na innych… ale zwyczajnie nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami. Głowił się co zrobić, żeby zatrzymać kuzynkę w domu i nie pozwolić jej na kolejne eskapady poza Puddlemere. Ze złości zapalił nawet papierosa, a przecież nie robił tego w ogóle.
Akurat wtedy zauważył sowę, którą widywał ostatnimi czasy dość regularnie. Zmarszczył czoło rozmyślając do kogo należała. Na chwilę złapała go pewna myśl, że może powinien ją złapać i zobaczyć kto być nadawcą a kto adresatem. Ale czy powinien? Nie przystało to lordowi… a może jednak? Dla bezpieczeństwa rodziny? Wszystkich mieszkańców dworu? Sprzeczał się sam ze sobą w myślach – powinien czy nie? Zacisnął żeby i westchnął ciężko.
Głośny gwizd wydobył się z jego ust. W taki sposób udało mu się przywołać wiele sów, a i ta zdawała się rozumieć o co mu chodziło. Natychmiast do niego podleciała, a on wystawił rękę, na której mogła usiąść. Natychmiast sięgnął do jej nóżki i szybko otworzył zwinięty liścik.
Wodził wzrokiem po tekście… i nie dowierzał w to co czytał. Spuścił na chwilę dłoń, w której trzymał papier i zaklął głośno. Kimkolwiek był Gabriel, lepiej żeby nie był przypadkową osobą… a z całą pewnością nie był lordem o czym świadczyła jakość papieru na którym pisał. Czy to była ta osoba, o której mówiła mu przelotnie Prudence? I co powinien z tym wszystkim zrobić? Zacisnął zęby i zwinął papier do pierwotnego stanu, w jakim go zastał. Wcisnął go na swoje miejsce przy nóżce. Puścił sowę… i zaczekał aż miała się ponownie wrócić.
Ponownie zagwizdał, żeby ją przywołać… i tym razem nie puścił jej, dopóki nie spisał swojego listu, który przymocował do nóżki.
Zgarniam ten list
|zt
27.11.1957 r.
Potrzebował odrobinę spokoju. Był zmęczony, ale to już było chyba standardem. Od kilku dni nie mógł się porządnie wyspać. Ciągle coś się działo i na nieszczęście nic dobrego. Błąkał się po ogrodach, popijając wódkę ze zwykłej piersiówki. Po tym jak Prudence wróciła do domu pobita przez olbrzyma nie potrafił zachować spokoju. Zdarzało mu się krzyczeć na innych… ale zwyczajnie nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami. Głowił się co zrobić, żeby zatrzymać kuzynkę w domu i nie pozwolić jej na kolejne eskapady poza Puddlemere. Ze złości zapalił nawet papierosa, a przecież nie robił tego w ogóle.
Akurat wtedy zauważył sowę, którą widywał ostatnimi czasy dość regularnie. Zmarszczył czoło rozmyślając do kogo należała. Na chwilę złapała go pewna myśl, że może powinien ją złapać i zobaczyć kto być nadawcą a kto adresatem. Ale czy powinien? Nie przystało to lordowi… a może jednak? Dla bezpieczeństwa rodziny? Wszystkich mieszkańców dworu? Sprzeczał się sam ze sobą w myślach – powinien czy nie? Zacisnął żeby i westchnął ciężko.
Głośny gwizd wydobył się z jego ust. W taki sposób udało mu się przywołać wiele sów, a i ta zdawała się rozumieć o co mu chodziło. Natychmiast do niego podleciała, a on wystawił rękę, na której mogła usiąść. Natychmiast sięgnął do jej nóżki i szybko otworzył zwinięty liścik.
Wodził wzrokiem po tekście… i nie dowierzał w to co czytał. Spuścił na chwilę dłoń, w której trzymał papier i zaklął głośno. Kimkolwiek był Gabriel, lepiej żeby nie był przypadkową osobą… a z całą pewnością nie był lordem o czym świadczyła jakość papieru na którym pisał. Czy to była ta osoba, o której mówiła mu przelotnie Prudence? I co powinien z tym wszystkim zrobić? Zacisnął zęby i zwinął papier do pierwotnego stanu, w jakim go zastał. Wcisnął go na swoje miejsce przy nóżce. Puścił sowę… i zaczekał aż miała się ponownie wrócić.
Ponownie zagwizdał, żeby ją przywołać… i tym razem nie puścił jej, dopóki nie spisał swojego listu, który przymocował do nóżki.
Zgarniam ten list
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebowali specjalistów - tego jednego była pewna. A Prudence, zdecydowanie takim była. Nie miała pojęcia, dlaczego do tej pory nie angażowała się w działania Zakonu Feniksa. Cóż, pierwszy wniosek był prosty - kiedy Zakon był jeszcze anonimowy, zwyczajnie mogła o nim nie wiedzieć. Ale dlaczego teraz trzymała się z daleka. Była to jej własna decyzja, czy może jednak wpływ kogoś innego? Nie miała pojęcia, jednak czas na pozostawanie w cieniu wydarzeń skończył się dla wszystkich - nawet, dla arystokratycznych rodów, zwłaszcza tych, które sprzeciwiły się otwarcie fałszywemu Ministerstwu i utworzyły swój sojusz. Zastanawiała się, czy nie była to kwestia Anthony'ego - sama nadal pamiętała, co czuł Michael, kiedy o Zakonie dowiedział się od Kierana, a nie od niej. Dlatego zawsze dawała czas. Dawała czas członkom rodziny, żeby dokonali tego sami. Dała czas Kieranowi i Jackie, dała go też i teraz, ale dłużej nie mogła czekać - nie było na co. A Kieran, jak zrozumiała, sam nigdy nie powiedziałby Vincentowi. Nie ze strachu o niego a przez swój własny upór, którego nadal nie rozumiała. Martwiło ją to, jaka łączyła ich niechęć. Ale na razie, nie była w stanie nic z nią zrobić.
Wyrwała się z rozmyślań, powracając do ogrodów w którym znajdowała się razem z Prudence. Czy sprawdzi się? Sądziła, że tak. Ostatecznie, pozycja sojusznika miała to zweryfikować. Przywitanie skończyła krótkim skinieniem głowy. Nie czekała, ruszając nie wytyczoną ścieżką, przyjmując zgodę, którą wręczyła jej kobieta. Nie śpieszyła się. Nie stawiała pośpiesznie kroków. Spacerowała, jak nigdy. Zmarszczyła brwi, słysząc zbywając odpowiedź. Przesunęła lustrującymi tęczówkami po jej ciele, nie ukrywając, że wnikliwie jej się przygląda oceniając możliwie urazy, których doznała. Miała tylko nadzieję, że sytuacja była personalna, a nie mogła mieć wpływ na innych. A jeśli to drugie, chociaż rozwiązana. Ostatnio coraz częściej słyszała o atakach szmalcowników i ponoszących się olbrzymach. Pozostawione same sobie, mogły zrobić krzywdę innym.
- Jak wolisz. - skwitowała krótko, nie ciągnąć jej za język. - Właściwie, możliwie, że nie tylko radą. - odpowiedziała ze spokojem, wkładając dłonie w kieszenie zimowego płaszcza. - Mam też propozycję. Przedstawię ci ją zaraz, ale przezorność mimo wszystko każe mi się zabezpieczyć. Zakładam odpowiedź twierdzącą, jednak, jeśli stanie się inaczej, pozwolę sobie usunąć wspomnienie dzisiejszego spotkania. - właściwie jednocześnie prosiła o zgodę, jak i stwierdzała fakt. Oczywiście, decyzja należała do niej. Mogła już teraz odesłać ją skąd przyszła. Mogła wysłuchać i podjąć decyzję na podstawie padających słów.
Wyrwała się z rozmyślań, powracając do ogrodów w którym znajdowała się razem z Prudence. Czy sprawdzi się? Sądziła, że tak. Ostatecznie, pozycja sojusznika miała to zweryfikować. Przywitanie skończyła krótkim skinieniem głowy. Nie czekała, ruszając nie wytyczoną ścieżką, przyjmując zgodę, którą wręczyła jej kobieta. Nie śpieszyła się. Nie stawiała pośpiesznie kroków. Spacerowała, jak nigdy. Zmarszczyła brwi, słysząc zbywając odpowiedź. Przesunęła lustrującymi tęczówkami po jej ciele, nie ukrywając, że wnikliwie jej się przygląda oceniając możliwie urazy, których doznała. Miała tylko nadzieję, że sytuacja była personalna, a nie mogła mieć wpływ na innych. A jeśli to drugie, chociaż rozwiązana. Ostatnio coraz częściej słyszała o atakach szmalcowników i ponoszących się olbrzymach. Pozostawione same sobie, mogły zrobić krzywdę innym.
- Jak wolisz. - skwitowała krótko, nie ciągnąć jej za język. - Właściwie, możliwie, że nie tylko radą. - odpowiedziała ze spokojem, wkładając dłonie w kieszenie zimowego płaszcza. - Mam też propozycję. Przedstawię ci ją zaraz, ale przezorność mimo wszystko każe mi się zabezpieczyć. Zakładam odpowiedź twierdzącą, jednak, jeśli stanie się inaczej, pozwolę sobie usunąć wspomnienie dzisiejszego spotkania. - właściwie jednocześnie prosiła o zgodę, jak i stwierdzała fakt. Oczywiście, decyzja należała do niej. Mogła już teraz odesłać ją skąd przyszła. Mogła wysłuchać i podjąć decyzję na podstawie padających słów.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Prudence wiedziała o działaniach Zakonu, może oficjalnie nikt jej tego nie powiedział. Potrafiła jednak dodać dwa do dwóch. Nie była głupia. Zastanawiała się wielokrotnie nad wsparciem tej organizacji, tym bardziej, że widziała ostatnio coraz więcej rzeczy, które ją drażniły i chciała mieć jakiś wpływ na to, jak wygląda świat. Nie do końca wiedziała jednak, jak to ugryźć. Anthony.. chyba by ją wyśmiał, nie pozwolił by jej się mieszać. Nie chciała z nim o tym rozmawiać po tej całej awanturze o tym, że nie będzie nigdzie sama wychodziła.. wolała z nim więcej nie dyskutować. Nie miało to najmniejszego sensu, bo on i tak widział tylko swój czubek nosa i domniemane bezpieczeństwo całej rodziny. Prue nie chciała być bierna, zbyt długo siedziała bezczynnie, jakby jej to wszystko nie dotyczyło.
Macmillan nie była może typem wojownika, jednak w każdej organizacji byli również potrzebni inni członkowie. Ona była naukowcem, mogła im sporo zaoferować, gdyby tylko jej potrzebowali. Miała świadomość, że Justine jest poszukiwana listem gończym, zresztą jej kuzyn tak samo. Ciekawiło ją czego od niej potrzebowała.
Wolała nie opowiadać o swoich niepowodzeniach, w końcu kto lubił się nimi chwalić? Także ucieszyło ją to, że Tonks nie zamierzała drążyć tematu, był od dla niej nieco zbyt wstydliwy. - Chętnie Ci pomogę, o ile oczywiście jestem w stanie.- Spoglądała na Justine z zainteresowaniem, wzbudziła w niej ciekawość. - Oczywiście, nie dziwię się zresztą, że chcesz się zabezpieczyć. Nie sądzę, żebyś musiała usuwać moje wspomnienia, jeśli jednak pojawi się taka potrzeba - zrozumiem to. - musiała to być jakaś istotna sprawa, skoro Justine sięgała po takie rozwiązania. Z drugiej jednak strony całkiem to było miłe, że ją w ogóle poinformowała o takiej ewentualności. Przecież mogła usunąć jej wspomnienia, bez dzielenia się tym. Nie było więc tak źle. Macmillan czekała, aż towarzyszka powie o co jej chodzi. Wreszcie przejdą do konkretów, skończą się tajemnice, przynajmniej tak się jej wydawało.
Macmillan nie była może typem wojownika, jednak w każdej organizacji byli również potrzebni inni członkowie. Ona była naukowcem, mogła im sporo zaoferować, gdyby tylko jej potrzebowali. Miała świadomość, że Justine jest poszukiwana listem gończym, zresztą jej kuzyn tak samo. Ciekawiło ją czego od niej potrzebowała.
Wolała nie opowiadać o swoich niepowodzeniach, w końcu kto lubił się nimi chwalić? Także ucieszyło ją to, że Tonks nie zamierzała drążyć tematu, był od dla niej nieco zbyt wstydliwy. - Chętnie Ci pomogę, o ile oczywiście jestem w stanie.- Spoglądała na Justine z zainteresowaniem, wzbudziła w niej ciekawość. - Oczywiście, nie dziwię się zresztą, że chcesz się zabezpieczyć. Nie sądzę, żebyś musiała usuwać moje wspomnienia, jeśli jednak pojawi się taka potrzeba - zrozumiem to. - musiała to być jakaś istotna sprawa, skoro Justine sięgała po takie rozwiązania. Z drugiej jednak strony całkiem to było miłe, że ją w ogóle poinformowała o takiej ewentualności. Przecież mogła usunąć jej wspomnienia, bez dzielenia się tym. Nie było więc tak źle. Macmillan czekała, aż towarzyszka powie o co jej chodzi. Wreszcie przejdą do konkretów, skończą się tajemnice, przynajmniej tak się jej wydawało.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Może się domyślasz, a może nie - sprawa i propozycja dotyczą Zakonu Feniksa. - zaczęła unosząc tęczówki, żeby zbadać jej reakcje na słowa, które wypowiada. - Zacznę od Zakonu, działamy już spory okres czasu, choć przez większą jego część nasze istnienie pozostawało tajemnicą. - teraz wypowiadali się w proroku a nazwa organizacji widniała pod listami gończymi. - Zakon jest spuścizną Dumbledore'a. Mamy swoje wewnętrzne struktury, które z biegiem czasu się zmieniały. Bathilda Bagshot przewodziła nam jakiś czas. Ona wprowadziła w nasze struktury Gwardię i razem z nią pokonaliśmy anomalie. To zwycięstwo kosztowało ją zycie. Teraz przewodzi nam Harold Longbottom. Przeciwstawiamy się idei czystości krwi, walczymy z najgorszego sortu czarnoksiężnikami, pomagamy tym którzy tej pomocy potrzebuję, ale potrzebujemy też specjalistów. Niestety, nie wszystko da się załatwić przy pomocy różdżki. - uniosła dłoń, żeby przetrzeć ręką po karku. - A ty takim jesteś. Specjalistą. - dodała unosząc jasne tęczówki na Prudence stawiając kolejny krok przed siebie Niespiesznie, powoli. Odsunęła wzrok by przesunąć nim spojrzeniem po rozciągającym się otoczeniu. Nie oczekiwała od Prudence ustawienia się w pierwszej linii na tej wojnie. Przynajmniej nie jeszcze - nie póki nie znała jej możliwości, choć tak naprawdę każdy musiał umieć o siebie zadbać w czasach w których przyszło im funkcjonować. - Wraz z pokonaniem anomalii udało nam się też uzyskać wyspę. Kilka miesięcy temu na jej brzegu jedną z dziewcząt zaatakował smok morski, znaczy nie smok - jak to szło? - zastanowiła się na głos marszcząc na krótką chwilę brwi. - Północny wąż mackowy - powtórzyła nazwę, która nadal niewiele jej mówiła. - Pokonaliśmy go, ale nadal nie daje mi to spokoju, dlatego tutaj jestem. - powiedziała wciskając ręce w kieszenie. - Znasz sie na morskich stworzeniach, stąd kilka pytań. - dodała unosząc ręce, żeby założyć za ucho jasne kosmyki włosów. - Po pierwsze, czy mają w zwyczaju przemieszczać się w grupach - a co za tym idzie, czy jest szansa, że wokół wyspy jeszcze jakieś mogą się kręcić. Co prawda istnieje sposób, żeby sprawdzić czy nie kręcą się wokół i to robimy, ale zastanawiam się, czy jest coś, co mogłoby potencjalnie takich zbłąkanych wędrowców odstraszyć? - kontynuowała nie zaprzestając marszu. - I ostatnie pytanie, czy chcesz pomóc Zakonowi, ze świadomością, że wraz z zaangażowaniem w konflikt twojemu życiu będzie grozić niebezpieczeństwo, a twoja twarz może pojawić się na plakatach obok naszych. - tym razem już zamilkła, oczekując na odpowiedzi, które miały napłynąć z usta Prudence.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Domyślała się o co może chodzić. Przyszedł ten moment, w którym powinna już się określić. Wybrać stronę, nie stać biernie z boku. Sama zastanawiała się nad tym przez ostatnie miesiące. Cieszyły ją więc słowa, które padły z ust Justine, bo najwyraźniej znalazła się wreszcie okazja, aby i ona mogła się na coś przydać. - Spodziewałam się tego, myślę, że jest to odpowiedni moment.- odparła spoglądając na Tonks. Nie chciała być z boku, chciała im pomagać. Szczególnie, że jej rodzina już się określiła. Miała nadzieję, że będzie mogła się im na coś przydać. Może nie była wojowniczką, jak Justine, jednak nie brakowało jej innych umiejętności, którymi mogła ich wspomóc.
- My naukowcy, jesteśmy Wam najmniej potrzebni. Cieszy mnie jednak to, że możemy się Wam na coś przydać. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to że jestem całym sercem z Wami. Bardzo chętnie przydam się do czegoś więcej. Nie powinnam dłużej stać z boku, myślę, że to odpowiedni czas aby dołączyć się do działań.- Przystanęła na moment. Był to odpowiedni czas na wypowiedzenie tego głośno. Nie miała innego wyjścia, musiała wybrać stronę, prędzej, czy później ją to czekało.
- Jest szansa, że jest ich więcej, lubią żyć w grupach. Chętnie się temu przyjrzę bliżej.- Zawsze była chętna, aby przyglądać się życiu magicznych stworzeń. Mogła dzięki temu rozwijać swoją wiedzę, a przy okazji komuś pomóc. - Mogłabym się tam pojawić, spróbować zobaczyć, co dzieje się w wodzie.- mogłaby się wyrwać z Puddlemere i przeprowadzić badania, tak bardzo jej brakowało tego ostatnimi czasy. - Co mogłoby je odstraszyć? Jakiś drapieżnik, który to na nie by polował, można złapać jakieś stworzenie, które się nimi żywi, mogłabym pomóc. - to chyba było najprostsze rozwiązanie, najlepiej, gdyby było to zwierzę, które nie ma w zwyczaju polować na ludzi. - Nie mogłabym odmówić Justine. Jestem z Wami. Jeśli tylko będziecie potrzebować pomocy, odzywajcie się do mnie. W jakiejkolwiek dziedzinie. Nawet, jeśli uważasz, że to nie leży w mych kompetencjach.- oczy się jej zaświeciły, widać było, że Macmillan jest pewna swojego wyboru.
- My naukowcy, jesteśmy Wam najmniej potrzebni. Cieszy mnie jednak to, że możemy się Wam na coś przydać. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to że jestem całym sercem z Wami. Bardzo chętnie przydam się do czegoś więcej. Nie powinnam dłużej stać z boku, myślę, że to odpowiedni czas aby dołączyć się do działań.- Przystanęła na moment. Był to odpowiedni czas na wypowiedzenie tego głośno. Nie miała innego wyjścia, musiała wybrać stronę, prędzej, czy później ją to czekało.
- Jest szansa, że jest ich więcej, lubią żyć w grupach. Chętnie się temu przyjrzę bliżej.- Zawsze była chętna, aby przyglądać się życiu magicznych stworzeń. Mogła dzięki temu rozwijać swoją wiedzę, a przy okazji komuś pomóc. - Mogłabym się tam pojawić, spróbować zobaczyć, co dzieje się w wodzie.- mogłaby się wyrwać z Puddlemere i przeprowadzić badania, tak bardzo jej brakowało tego ostatnimi czasy. - Co mogłoby je odstraszyć? Jakiś drapieżnik, który to na nie by polował, można złapać jakieś stworzenie, które się nimi żywi, mogłabym pomóc. - to chyba było najprostsze rozwiązanie, najlepiej, gdyby było to zwierzę, które nie ma w zwyczaju polować na ludzi. - Nie mogłabym odmówić Justine. Jestem z Wami. Jeśli tylko będziecie potrzebować pomocy, odzywajcie się do mnie. W jakiejkolwiek dziedzinie. Nawet, jeśli uważasz, że to nie leży w mych kompetencjach.- oczy się jej zaświeciły, widać było, że Macmillan jest pewna swojego wyboru.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ród Macmillanów opowiedział się po przeciwnej stronie Voldemorta, pozostając w pozytywnym stosunku do mugoli. Kierował się w tą samą stronę, co Zakon, co też sprawiało, że wielu z jego członków, mogło wspomóc nie tylko własne ziemie, ale też i ich. Rozumiała, że wielkie rodziny, takie jak ta Anthony’ego miała swoje poglądy co do tradycji, czy innych szlacheckich zwyczajów. Nie zamierzała jednak zachęcać, ani namawiać Prudence do walki w otwartej linii naprzeciw wroga. Potrzebowała jej umysłu i wiedzy. Skinęła krótko głową, kiedy Prucence wypowiedziała zdanie o odpowiednim momencie.
- Wy naukowcy, jesteście nam niemniej potrzebni, niż ludzie specjalizujący się w boju. - nie zgodziła się z nią ze spokojem. To dzięki wiedzy profesor Bagshot udało im się pokonać anomalie. Dzięki jednostce badawczej uzyskali wzmocnienia różdżek. Nie raz, kogoś fachowa wiedza ratowała im tyłki. - Zadbaj o swoje ziemie razem z Anthonym. Nasze plany, jako pierwsze zakładają wzmocnienie pozycji na ziemiach sojuszu kornwalijskiego i ziem rodów promugolskich. Wspomóż swoją rodzinę, jednocześnie wspomożesz też nas. - Zima nie była łaskawa dla nikogo. Jako Lady tych ziem, mogła wykorzystać swoją pozycję. Była - przynajmniej dla niektórych - mniej kontrowersyjna niźli Anthony określany mianem terrorysty. - Uzyskanie przychylności i wiary w was ludzi na tych ziemiach, nie pozwoli przejąć ich komu innemu. A może nie tyle, co na pewno nie pozwoli, ale zdecydowanie utrudni. Zmobilizuj ludzi by pomagali sobie wzajemnie. Słuchaj co mówią, najlepiej będą wiedzieli gdzie czai się niebezpieczeństwo. Jeśli o jakimś usłyszysz daj znać. - powiedziała ze spokojem stawiając kolejny krok, przenosząc temat dalej, na sprawę z którą się u niej zjawiła. Skinęła krótko głową na kolejne słowa.
- Spróbuję to załatwić. - zgodziła się spokojnie wkładając dłonie do kieszeni płaszcza. - Złapać stworzenie, które się nimi żywi? - zapytała zdziwiona marszcząc brwi. - Tego co złapaliśmy upiekliśmy i zjedliśmy. Wielkie bydle i jak się okazało rarytas. Pierwszy raz w życiu go jadłam. - straciła na chwilę wątek. Może dla Prudence było to codziennością, ale ona nigdy wcześniej nie miała okazji próbować węża. Czy też smoka. Jak zwał, tak zwał. - Sprowadzenie większego drapieżnika nie wchodzi w grę chyba. Oazę zamieszkują rodziny z dziećmi, nie chcemy sprowadzać tam potencjalnego zagrożenia. - wyjaśniała kobiecie wzruszając lekko ramionami. Przystanęła, kiedy przystanęła też i ona. Spojrzała na nią uważnie, kiedy zapowiadała swoją gotowość do działania. Justine ponownie skinęła głową. - Decydując się dołączyć do Zakonu, możliwe, że będziesz musiała podjąć się czegoś, czego nie doświadczyłaś wcześniej. Ale, jeśli dobrze pójdzie, będzie to suma wypadków, a nie założony z góry plan. Staramy się rozdzielać zadania między sobą właśnie zależnie od tych kompetencji, bo gwarantują one większą pewność w wykonaniu działania. Oczywiście, nie wszystko da się zaplanować. - zacisnęła na chwilę odciągając spojrzenie na bok, przesunęła nim wokół wracając do jej twarzy. - Cóż, oficjalnie zostałaś się sojusznikiem Zakonu. Zakonnicy usłyszą o twojej chęci zaangażowania się w naszą wspólną sprawę i jeśli któryś będzie potrzebował pomocy zgłosi się do ciebie. Niektórych z Zakonników już znasz - ich twarze widnieją na plakatach, innych poznasz z czasem - lub kiedy ci będą potrzebować twojej pomocy. Naszym przywódcą jest Harold Longbottom. Wcześniej była nią profesor Bagshot, dzięki której udało nam się położyć kres anomalią. Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości albo pytania - nie wahaj się ich zadań. Jeśli pomysł do którego realizacji będziesz czegoś potrzebować - to samo. Pytania? - jasne, niebieskie tęczówki nie odejmowały się od twarzy kobiety w oczekiwaniu na te, które mogła zadać.
- Wy naukowcy, jesteście nam niemniej potrzebni, niż ludzie specjalizujący się w boju. - nie zgodziła się z nią ze spokojem. To dzięki wiedzy profesor Bagshot udało im się pokonać anomalie. Dzięki jednostce badawczej uzyskali wzmocnienia różdżek. Nie raz, kogoś fachowa wiedza ratowała im tyłki. - Zadbaj o swoje ziemie razem z Anthonym. Nasze plany, jako pierwsze zakładają wzmocnienie pozycji na ziemiach sojuszu kornwalijskiego i ziem rodów promugolskich. Wspomóż swoją rodzinę, jednocześnie wspomożesz też nas. - Zima nie była łaskawa dla nikogo. Jako Lady tych ziem, mogła wykorzystać swoją pozycję. Była - przynajmniej dla niektórych - mniej kontrowersyjna niźli Anthony określany mianem terrorysty. - Uzyskanie przychylności i wiary w was ludzi na tych ziemiach, nie pozwoli przejąć ich komu innemu. A może nie tyle, co na pewno nie pozwoli, ale zdecydowanie utrudni. Zmobilizuj ludzi by pomagali sobie wzajemnie. Słuchaj co mówią, najlepiej będą wiedzieli gdzie czai się niebezpieczeństwo. Jeśli o jakimś usłyszysz daj znać. - powiedziała ze spokojem stawiając kolejny krok, przenosząc temat dalej, na sprawę z którą się u niej zjawiła. Skinęła krótko głową na kolejne słowa.
- Spróbuję to załatwić. - zgodziła się spokojnie wkładając dłonie do kieszeni płaszcza. - Złapać stworzenie, które się nimi żywi? - zapytała zdziwiona marszcząc brwi. - Tego co złapaliśmy upiekliśmy i zjedliśmy. Wielkie bydle i jak się okazało rarytas. Pierwszy raz w życiu go jadłam. - straciła na chwilę wątek. Może dla Prudence było to codziennością, ale ona nigdy wcześniej nie miała okazji próbować węża. Czy też smoka. Jak zwał, tak zwał. - Sprowadzenie większego drapieżnika nie wchodzi w grę chyba. Oazę zamieszkują rodziny z dziećmi, nie chcemy sprowadzać tam potencjalnego zagrożenia. - wyjaśniała kobiecie wzruszając lekko ramionami. Przystanęła, kiedy przystanęła też i ona. Spojrzała na nią uważnie, kiedy zapowiadała swoją gotowość do działania. Justine ponownie skinęła głową. - Decydując się dołączyć do Zakonu, możliwe, że będziesz musiała podjąć się czegoś, czego nie doświadczyłaś wcześniej. Ale, jeśli dobrze pójdzie, będzie to suma wypadków, a nie założony z góry plan. Staramy się rozdzielać zadania między sobą właśnie zależnie od tych kompetencji, bo gwarantują one większą pewność w wykonaniu działania. Oczywiście, nie wszystko da się zaplanować. - zacisnęła na chwilę odciągając spojrzenie na bok, przesunęła nim wokół wracając do jej twarzy. - Cóż, oficjalnie zostałaś się sojusznikiem Zakonu. Zakonnicy usłyszą o twojej chęci zaangażowania się w naszą wspólną sprawę i jeśli któryś będzie potrzebował pomocy zgłosi się do ciebie. Niektórych z Zakonników już znasz - ich twarze widnieją na plakatach, innych poznasz z czasem - lub kiedy ci będą potrzebować twojej pomocy. Naszym przywódcą jest Harold Longbottom. Wcześniej była nią profesor Bagshot, dzięki której udało nam się położyć kres anomalią. Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości albo pytania - nie wahaj się ich zadań. Jeśli pomysł do którego realizacji będziesz czegoś potrzebować - to samo. Pytania? - jasne, niebieskie tęczówki nie odejmowały się od twarzy kobiety w oczekiwaniu na te, które mogła zadać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jej rodzina określiła swoje podejście do sprawy. Macmillan nawet nie spodziewała się, że mogło być inaczej. Od małego była uczona tolerancji, już w Hogwarcie stawała po stronie słabszych, szykanowanych. Nie potrafiła zrozumieć, co to właściwie za różnica, jaka krew płynie w żyłach innej osoby. W końcu wszyscy byli czarodziejami, powinni wspólnie cieszyć się magią - tak wydawało jej się przynajmniej jako dziecku. Z czasem zaczęła rozumieć nieco więcej, chociaż może nie do końca? Miała inne podejście, nie tylko ona, po co te podziały? Poznała wielu czarodziejów, którzy byli bardzo wartościowymi osobami i nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło by pytać o ich czystość krwi, bo właściwie co ją to obchodziło?
- Miło słyszeć takie słowa. Może faktycznie coś w tym jest, jednak wojna kojarzy się przede wszystkim z czynną walką, mało kto myśli o osobach jak ja. - Zresztą sama jak myślała o Zakonie, to pierwsze co, jej przychodziło na myśl, to była aktywna walka. Sama chciałaby brać w tym udział, jednak miała świadomość, że aktualnie jej umiejętności są za małe, ale nad tym również miała zamiar popracować. Potrzebowała tylko trochę czasu, aby podszkolić swoje umiejętności. Zbyt wiele widziała przez ostatnie miesiące, aby biernie się temu wszystkiemu przyglądać.
- Dobrze, może liczyć na moje wsparcie. Zajmę się tym z przyjemnością. - skoro miał to być początek, to nie zamierzała zwlekać. Spróbuje zorganizować coś w najbliższym czasie po wcześniejszej konsultacji z kuzynem. Może ostatnio nie potrafiła się z nim dogadać, jednak w tej sytuacji powinna chyba wyciągnąć rękę w jego kierunku i zaprzestać tych kłótni, może i on zmieni do niej podejście.
- Będę Cię informować na bieżąco. Faktycznie wypadałoby zaopiekować się ludźmi. To może być dla mnie dobry początek. - miała świadomość, że jako Lady powinna pojawić się wśród mieszkańców. Wzbudzała zdecydowanie przyjemniejsze odczucia od swojego kuzyna który różnie był kojarzony, czas najwyższy zająć się istotnymi sprawami. Tym bardziej, że zima na dobre już się rozgościła, a większość ludzi nie miała tyle szczęścia, co ona, że nie musiała się martwić o ciepły posiłek, czy miejsce do spania. Musi się bardziej zainteresować tym, jak wygląda życie mieszkańców ich okolic, co może zrobić, aby je im ułatwić.
- Grunt, że udało Wam się go złapać. One są niebezpieczne, nie wiem, czy sama bym sobie poradziła z takim stworzeniem. Jeśli mam być szczera, to sama chyba nigdy nie jadłam węża morskiego. - chyba nawet tego nie żałowała. Lubiła oglądać morskie stworzenia, badać je, aczkolwiek jedzenie ich nieco ją przerastało. Może kiedyś do tego dorośnie? - Pamiętaj, że to, że będzie on zagrożeniem dla węży nie oznacza, że dla ludzi również. Musiałbym znaleźć tylko odpowiednie stworzenie. - była cała masa stworzeń, które można było do tego wykorzystać. Musiała tylko wybrać najodpowiedniejsze. Zdawała siebie sprawę, że musiało by to być, coś bezpiecznego dla ludzi.
- To rozsądne. Jednak miej świadomość, że chętnie podejmę się każdych zadań. Gdyby brakowało Wam ludzi, czy ktoś w między czasie by zaniemógł, to zawsze możecie się zwrócić do mnie. Może nie wyglądam, jednak naprawdę nie łatwo mnie wystraszyć i podejmę się chętnie każdego wyzwania. - Prue była gotowa do działania. Wystarczyło słowo, a zrobiłaby, co proszą. Miała dość siedzenia z boku. Wiedziała, że wiedzą ją raczej gdzieś z boku, nie przeszkadzało jej to, przynajmniej jak na razie. Może z czasem zdobędzie większe zaufanie.
- Jeszcze raz dziękuję Wam za zaufanie. Mam nadzieję, że będę w stanie sprostać Waszym oczekiwaniom, a przynajmniej zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało. Aktualnie nie mam pytań, jeśli jakieś się pojawią, to na pewno będę je zadawać na bieżąco. - rzekła do Justine, w sumie była zadowolona z tego, jak przebiegło to spotkanie, cieszyło ją to, że może wreszcie się na coś przyda.
- Miło słyszeć takie słowa. Może faktycznie coś w tym jest, jednak wojna kojarzy się przede wszystkim z czynną walką, mało kto myśli o osobach jak ja. - Zresztą sama jak myślała o Zakonie, to pierwsze co, jej przychodziło na myśl, to była aktywna walka. Sama chciałaby brać w tym udział, jednak miała świadomość, że aktualnie jej umiejętności są za małe, ale nad tym również miała zamiar popracować. Potrzebowała tylko trochę czasu, aby podszkolić swoje umiejętności. Zbyt wiele widziała przez ostatnie miesiące, aby biernie się temu wszystkiemu przyglądać.
- Dobrze, może liczyć na moje wsparcie. Zajmę się tym z przyjemnością. - skoro miał to być początek, to nie zamierzała zwlekać. Spróbuje zorganizować coś w najbliższym czasie po wcześniejszej konsultacji z kuzynem. Może ostatnio nie potrafiła się z nim dogadać, jednak w tej sytuacji powinna chyba wyciągnąć rękę w jego kierunku i zaprzestać tych kłótni, może i on zmieni do niej podejście.
- Będę Cię informować na bieżąco. Faktycznie wypadałoby zaopiekować się ludźmi. To może być dla mnie dobry początek. - miała świadomość, że jako Lady powinna pojawić się wśród mieszkańców. Wzbudzała zdecydowanie przyjemniejsze odczucia od swojego kuzyna który różnie był kojarzony, czas najwyższy zająć się istotnymi sprawami. Tym bardziej, że zima na dobre już się rozgościła, a większość ludzi nie miała tyle szczęścia, co ona, że nie musiała się martwić o ciepły posiłek, czy miejsce do spania. Musi się bardziej zainteresować tym, jak wygląda życie mieszkańców ich okolic, co może zrobić, aby je im ułatwić.
- Grunt, że udało Wam się go złapać. One są niebezpieczne, nie wiem, czy sama bym sobie poradziła z takim stworzeniem. Jeśli mam być szczera, to sama chyba nigdy nie jadłam węża morskiego. - chyba nawet tego nie żałowała. Lubiła oglądać morskie stworzenia, badać je, aczkolwiek jedzenie ich nieco ją przerastało. Może kiedyś do tego dorośnie? - Pamiętaj, że to, że będzie on zagrożeniem dla węży nie oznacza, że dla ludzi również. Musiałbym znaleźć tylko odpowiednie stworzenie. - była cała masa stworzeń, które można było do tego wykorzystać. Musiała tylko wybrać najodpowiedniejsze. Zdawała siebie sprawę, że musiało by to być, coś bezpiecznego dla ludzi.
- To rozsądne. Jednak miej świadomość, że chętnie podejmę się każdych zadań. Gdyby brakowało Wam ludzi, czy ktoś w między czasie by zaniemógł, to zawsze możecie się zwrócić do mnie. Może nie wyglądam, jednak naprawdę nie łatwo mnie wystraszyć i podejmę się chętnie każdego wyzwania. - Prue była gotowa do działania. Wystarczyło słowo, a zrobiłaby, co proszą. Miała dość siedzenia z boku. Wiedziała, że wiedzą ją raczej gdzieś z boku, nie przeszkadzało jej to, przynajmniej jak na razie. Może z czasem zdobędzie większe zaufanie.
- Jeszcze raz dziękuję Wam za zaufanie. Mam nadzieję, że będę w stanie sprostać Waszym oczekiwaniom, a przynajmniej zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało. Aktualnie nie mam pytań, jeśli jakieś się pojawią, to na pewno będę je zadawać na bieżąco. - rzekła do Justine, w sumie była zadowolona z tego, jak przebiegło to spotkanie, cieszyło ją to, że może wreszcie się na coś przyda.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wojna ma różne składowe. A każdy człowiek inne predyspozycje. To nie są puste komplementy, Prudence, tylko słowa w które prawdziwie wierzę. - bo nie przyszła tutaj, żeby być miłą. Już od dawna, mówiła to co myślała - a wcześniej mówiła zanim pomyślała. Jeśli nie wymagała tego sytuacja, nie sięgała po sploty kłamstw - choć i kłamać potrafiła pięknie. Kolejne niespieszne kroki powoli zwracały je w stronę ich rodowej rezydencji. Przytaknęła raz jeszcze głową zadowolona. Mieli znaczne poparcie na ziemiach sojuszu, ale musieli o nie dbać. Potrzebowali ich i nie mogli wypuścić z rąk. Mając świadomość, że po tak zbudowanej przewadze uda się ją utrzymać, będę można skupić się na dalszych planach i walce. Potaknęła raz jeszcze głową kiedy Prudence obiecała informować ją na bieżąco. Spływając informacje miały pozwolić im podjąć się planowania i kolejnych działań - bo te musiały zostać podjęte.
- Nie było łatwo. - przyznała spokojnie, bo okiełznanie morskiego węża, do prostych nie należało. Zwłaszcza, że w międzyczasie musieli zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Szczęśliwie dla nich, wszystko skończyło się dobrze. - Poszukaj go, będę oczekiwać na informacje w tym temacie. - powiedziała ze spokojem wypowiadając kolejne polecenie. Nie znała się na magicznych stworzeniach zbyt dobrze, ale powątpiewała, że istnieje jakieś zdolne przestraszyć morskie węże i niegroźne dla żyjących na wyspie ludzi. Zamierzała jednak w tej kwestii zawierzyć Prudecne, a ostatecznie, oddać pod decyzję Longbottoma.
-Będę mieć to na uwadze, ale na razie wyzdrowiej. - poprosiła z tym samym spokojem, który towarzyszył jej od początku. Jeśli będzie do zrobienia coś, co nie będzie wymagało szczególnych umiejętności z pewnością Zakonnicy nie zawahają się poprosić o pomoc Prudence.
- Dostajesz je na kredyt. Na zaufanie jak każdy, będziesz musiała zapracować swoimi czynami. Innej drogi nie ma. - dodała wkładając dłonie do kieszeni. Kiedy Prudence zadeklarowała że będzie pytać, jeśli pojawią się pytania, skinęła po raz kolejny głową. - To wszystko na dzisiaj. Będę się zbierać. Dam ci znać co w sprawie wsypy. - zapowiedziała jeszcze, po czym oddaliła się, wracając do siebie do domu.
zt x2
- Nie było łatwo. - przyznała spokojnie, bo okiełznanie morskiego węża, do prostych nie należało. Zwłaszcza, że w międzyczasie musieli zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Szczęśliwie dla nich, wszystko skończyło się dobrze. - Poszukaj go, będę oczekiwać na informacje w tym temacie. - powiedziała ze spokojem wypowiadając kolejne polecenie. Nie znała się na magicznych stworzeniach zbyt dobrze, ale powątpiewała, że istnieje jakieś zdolne przestraszyć morskie węże i niegroźne dla żyjących na wyspie ludzi. Zamierzała jednak w tej kwestii zawierzyć Prudecne, a ostatecznie, oddać pod decyzję Longbottoma.
-Będę mieć to na uwadze, ale na razie wyzdrowiej. - poprosiła z tym samym spokojem, który towarzyszył jej od początku. Jeśli będzie do zrobienia coś, co nie będzie wymagało szczególnych umiejętności z pewnością Zakonnicy nie zawahają się poprosić o pomoc Prudence.
- Dostajesz je na kredyt. Na zaufanie jak każdy, będziesz musiała zapracować swoimi czynami. Innej drogi nie ma. - dodała wkładając dłonie do kieszeni. Kiedy Prudence zadeklarowała że będzie pytać, jeśli pojawią się pytania, skinęła po raz kolejny głową. - To wszystko na dzisiaj. Będę się zbierać. Dam ci znać co w sprawie wsypy. - zapowiedziała jeszcze, po czym oddaliła się, wracając do siebie do domu.
zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
06-01-1958
Ten jeden list od Solene sprawił, że pomimo pasma ciągłego zdenerwowania i złego humoru choć na chwilę się uśmiechnął. Dawno nie otrzymywał od niej żadnych wieści, a i sam długo nic jej nie pisał. Być może odpowiedzialny za to był brak czasu, być może zbyt wiele obowiązków – oba w każdym razie się przeplatały… choć i tak miał wrażenie, że to w ogóle go nie tłumaczyło i nie usprawiedliwiało.
Miał jej wiele do powiedzenia. O wszystkim. O ślubie, o Rii, o tym, że niedługo miał zostać ojcem. O tych gorszych stronach życia w Anglii być może też. Nie wiedział ile wiedziała o sytuacji. Nie wiedział też czy widziała listy gończe. Ostatni raz spotkał się z nią przed własnym ślubem. Było wiele rzeczy, które zmieniły się w ciągu ostatnich miesięcy i sam już nie wiedział o czym mówić, a co pominąć. On sam zmienił się w ciągu ostatnich miesięcy. Pytanie tylko czy na lepsze czy gorsze.
Choć zdawało się, że nie mieli wielkiego kontaktu, to bardzo sobie cenił jej obecność i pamięć… szczególnie po tych wielu wariactwach, które zdarzały mu się po pijaku w jej obecności.
Rany po niemal sylwestrowym spotkaniu, które o mały włos nie skończyło się jego wykrwawieniem, prawie w całości się zgoiły. Najlepiej goiła się rana na nosie, po której został niewielki strup. Ból był znacznie słabszy, ale wciąż go chwytał, szczególnie w okolicy żebra i w plecach. Wyglądał na zmęczonego. Nie potrafił zmrużyć oka na dłużej niż godzina lub dwie, a myśli zjadały go od środka. Miał wrażenie, że stał się czuły na dosłownie każdy dźwięk.
Musiał jednak choć trochę udawać, że wszystko było w porządku. To byłoby co najmniej nieuprzejme, gdyby otwarcie pokazywał, że coś było nie tak… nawet jeżeli wszystko mówiło, że coś było nie tak.
Kiedy Solene przyszła, najpierw ugościł ją w salonie, a potem zwyczajnie zabrał na otrzeźwiający spacer. Zwyczajnie go potrzebował, żeby nie zacząć drzemać na jej oczach.
– Byłoby lepiej gdybyś przeniosła się do Kornwalii… lub gdziekolwiek, gdzie jest bezpieczniej – mówił jej, próbując przekonać ją do przeprowadzki. Nie robił tego namolnie, po prostu się o nią martwił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Dostanie się z centrum do Kornwalii graniczyło z cudem, ale nie było niemożliwe; co prawda musiała się nagimnastykować, wrócić myślami do okoliczności, które dla jednych były codziennością a dla niej ponurym żartem, ale ostatecznie całkiem nieźle sobie poradziła – wprawdzie spóźniła się, i to dość mocno, czego nie tolerowała i nie lubiła, na szczęście jednak nie szła na spotkanie z klientem, a dobrym znajomym, który był w stanie zrozumieć sytuację. Nie protestowała przed ugoszczeniem w salonie, nie protestowała przed zabraniem na spacer, choć pogoda niespecjalnie ją przekonywała do takiej aktywności, ale skoro była w gościach, nie zamierzała wybrzydzać.
– Ja nie zamierzam tu zostawać na dłużej, Anthony – podkreśliła wyraźnie i wsunąwszy dłonie do kieszeni płaszcza, rozejrzała się po okolicy – teraz wróciłam tylko dlatego, że muszę zająć się ciotką, ale to nie oznacza, że zostanę w Anglii na stałe... daję sobie kilka dni, nie więcej – prawda była brutalna, ale szczera, a ona nigdy nie kryła swojego uprzedzenia wobec Wysp, na których jej stopa stanęła zaledwie przed paroma latami. Te zresztą nie powitały jej najprzyjemniej. – Próbuję namówić ciotkę do wyjazdu, ale na razie nie idzie mi to najlepiej – miała wrażenie, że każdy użyty argument był odbierany jako atak i z pewnością nie tak, jak tego oczekiwała. Pod tym względem czuła się tak, jakby co najmniej pertraktowała z dziećmi, a wszyscy wiedzą, że z małymi dyktatorami się nie dyskutuje – dzieci wprawdzie kochała, ale pamiętała doskonale, że te były nie tylko uparte, ale i szczere do bólu, czasem zwyczajnie i nieświadomie okrutne. W końcu jednak zerknęła na Anthony'ego i westchnęła cicho, wypuszczając zauważalny w powietrzu obłoczek pary.
– Zacznijmy od początku – zarządziła – co tu się wydarzyło w ostatnich miesiącach? – przeczuwała, że prościej było zapytać co się nie wydarzyło, ale chciała usłyszeć tę opowieść od niego; mimo wszystko musiała wiedzieć przed czym uciekła a z czym mierzyli się teraz wszyscy jej znajomi. Centrum pozostawało w opłakanym stanie, choć niewątpliwie doceniała te zaskakująco puste ulice i spokój, czy możliwość poruszania się bez większych obaw wybranymi ścieżkami.
– Ja nie zamierzam tu zostawać na dłużej, Anthony – podkreśliła wyraźnie i wsunąwszy dłonie do kieszeni płaszcza, rozejrzała się po okolicy – teraz wróciłam tylko dlatego, że muszę zająć się ciotką, ale to nie oznacza, że zostanę w Anglii na stałe... daję sobie kilka dni, nie więcej – prawda była brutalna, ale szczera, a ona nigdy nie kryła swojego uprzedzenia wobec Wysp, na których jej stopa stanęła zaledwie przed paroma latami. Te zresztą nie powitały jej najprzyjemniej. – Próbuję namówić ciotkę do wyjazdu, ale na razie nie idzie mi to najlepiej – miała wrażenie, że każdy użyty argument był odbierany jako atak i z pewnością nie tak, jak tego oczekiwała. Pod tym względem czuła się tak, jakby co najmniej pertraktowała z dziećmi, a wszyscy wiedzą, że z małymi dyktatorami się nie dyskutuje – dzieci wprawdzie kochała, ale pamiętała doskonale, że te były nie tylko uparte, ale i szczere do bólu, czasem zwyczajnie i nieświadomie okrutne. W końcu jednak zerknęła na Anthony'ego i westchnęła cicho, wypuszczając zauważalny w powietrzu obłoczek pary.
– Zacznijmy od początku – zarządziła – co tu się wydarzyło w ostatnich miesiącach? – przeczuwała, że prościej było zapytać co się nie wydarzyło, ale chciała usłyszeć tę opowieść od niego; mimo wszystko musiała wiedzieć przed czym uciekła a z czym mierzyli się teraz wszyscy jej znajomi. Centrum pozostawało w opłakanym stanie, choć niewątpliwie doceniała te zaskakująco puste ulice i spokój, czy możliwość poruszania się bez większych obaw wybranymi ścieżkami.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
10.IV.58
Heath nie najlepiej znosił przymusowe przebywanie w ścisłej okolicy Dworu Macmillanów. Co prawda nic nie stało na przeszkodzie, żeby Młody Lord mógł wybrać się do Puddlemere, oczywiście pod odpowiednią opieką, czy na ukochane Queerditch Marsh, ale nie było już mowy o żadnej spontaniczności. Co gorsza o wypadzie do Londynu Heath mógł zapomnieć. Jak tu żyć bez pysznych lodów, ciasteczek i wizyt w sklepie z miotłami? Mały czarodziej przeżywał swój prywatny dramat. Tym większy, że chłopiec był ciekawy świata i dość ruchliwy. Dworek w Puddlemere ledwo był w stanie wytrzymać wybuchy jego entuzjazmu energii. Z tego wszystkiego od pewnego czasu Heath, który zawsze był skory do psot, zaczynał być coraz bardziej krnąbrny i nieznośny. Jego ciotki i wujowie mieli jednak nadzieję, że to chwilowa faza może nawet związana z wiekiem. W końcu niejeden słyszał o słynnym buncie sześciolatka. Widać Heath nie był wyjątkiem.
W każdym razie w tym momencie młodzian mógł być widziany w bardziej odosobnionej części ogrodu. Ruszył tam z niewielką łopatką w rękach i wiaderkiem. Nikt specjalnie go nie zatrzymywał, starsi czarodzieje chyba nawet byli zadowoleni, że chłopiec znalazł sobie zajęcie i zajmie się sam sobą. Heath natomiast zawzięcie kopał coraz większy dołek i co jakiś czas można było zaobserwować jak dzieciak przekłada coś do wiaderka.
Gdyby ktoś uznał, że nie wróżyło nic dobrego… to miałby rację. Mały Macmillan aktualnie był wyjątkowo zły na jedną z ciotek, która wytknęła mu niewiedzę z zakresu znajomości jakiś magicznych zwierzątek. Młodzian zaś odebrał to wyjątkowo osobiście i teraz niestrudzenie przygotowywał sobie narzędzie do przeprowadzenia zemsty, a tymże „narzędziem” miały się okazać dżdżownice. Istniało duże prawdopodobieństwo, że przelatując na swojej miotełce w pobliżu owej matrony, Heath po prostu zrzuciłby jej na głowę całą zawartość wiaderka. Nic przyjemnego. Szczególnie, że chłopiec miał zamiar zapełnić pojemnik robalami aż po brzegi. Chociaż kto wie, może brakłoby mu samozaparcia by wypełnić je całe. No ale nawet wypełnione w jednej czwartej oznaczało całkiem sporą ilość dżdżownic. W każdym razie Mały Lord niespecjalnie zwracał uwagę na to co się dzieje dookoła. Był zbyt zajęty polowaniem na biedne glisty.
Zaproszenie na obiad u lordów Macmillan przyjąłem bez entuzjazmu. Odzwyczaiłem się od gościny na szlacheckich dworach, gdzie butami stąpało się po drogocennych, marmurowych posadzkach, na ścianach wisiały portrety oprawione w złote, grawerowane ramy, a jedną ucztą można by wykarmić tłumy głodujących rodzin. Zgodziłem się wyłącznie dla bliskich, którym chciałem towarzyszyć w spotkaniu przez grzeczność i maniery. Mimo to z trudem przełykałem tu swoją obecność, przygotowując się na serię niezręcznych pytań. Na przykład o mój status cywilny... Od zerwania zaręczyn z Odessą miały niedługo minąć dwa lata, a ja wciąż nie mogłem podzielić się wieściami o nowej wybrance. To tylko jeden z tematów, których poruszenia się obawiałem, więc nie trwoniłem wiele czasu przy zastawionym stole i czmychnąłem przy najbliższej okazji. Miałem szczęście, że w podobnej sytuacji znalazł się Heath, młoda latorośl Macmillanów, która wybiegła w stronę ogrodów, dając mi pretekst, by odejść od grona dorosłych i sprawdzić, jak się miewa mały lord. Miałem nadzieję, że okaże się lepszym towarzyszem od swoich starszych krewnych. W jego wieku przecież zupełnie się nie różniłem, więc przynajmniej on mógł liczyć na moje zrozumienie.
Nie próbowałem pospiesznie zrównać z nim kroku. Kiedy zniknął mi z oczu, wystarczyło spytać służbę, gdzie też miał w zwyczaju się podziewać, gdy puszczały mu nerwy i odnalazłem właściwe miejsce tuż po chwili. Heath miał czas, by ułożyć w głowie misterny plan i zacząć wdrażać go w życie, a ja — by złapać oddech i przygotować się na potencjalny wybuch młodzika, który wcale nie musiał życzyć sobie mojego towarzystwa.
— Nic dziwnego, że nie wiesz czym jest kudłoń, przecież naturalnie występują w Dorset. Chyba nie jesteśmy w Dorset? — pocieszyłem go, ciotka zbyt wiele od niego wymagała. W jego wieku nie wybiegałem myślami poza własną stadninę i podwórko, po co robić o to aferę? — Wyglądasz jak człowiek, który zawsze działa z planem. Podzielisz się nim ze mną? — widziałem, że coś knuje, tylko nie wiedziałem jeszcze co. Porywcze, żwawe ruchy zdradzały niecne intencje. Postanowiłem potraktować go jak równy równego, nie zważając na dzielący nas wiek, aby zyskać jego zaufanie i odwieść od głupich pomysłów... albo mu w nich pomóc.
Nie próbowałem pospiesznie zrównać z nim kroku. Kiedy zniknął mi z oczu, wystarczyło spytać służbę, gdzie też miał w zwyczaju się podziewać, gdy puszczały mu nerwy i odnalazłem właściwe miejsce tuż po chwili. Heath miał czas, by ułożyć w głowie misterny plan i zacząć wdrażać go w życie, a ja — by złapać oddech i przygotować się na potencjalny wybuch młodzika, który wcale nie musiał życzyć sobie mojego towarzystwa.
— Nic dziwnego, że nie wiesz czym jest kudłoń, przecież naturalnie występują w Dorset. Chyba nie jesteśmy w Dorset? — pocieszyłem go, ciotka zbyt wiele od niego wymagała. W jego wieku nie wybiegałem myślami poza własną stadninę i podwórko, po co robić o to aferę? — Wyglądasz jak człowiek, który zawsze działa z planem. Podzielisz się nim ze mną? — widziałem, że coś knuje, tylko nie wiedziałem jeszcze co. Porywcze, żwawe ruchy zdradzały niecne intencje. Postanowiłem potraktować go jak równy równego, nie zważając na dzielący nas wiek, aby zyskać jego zaufanie i odwieść od głupich pomysłów... albo mu w nich pomóc.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Ogrody i polana
Szybka odpowiedź