Hol wejściowy
AutorWiadomość
Hol wejściowy
Od samego wejścia można odnieść wrażenie, że znalazło się w zupełnie odmiennym od standardowej, angielskiej architektury miejscu. Ciepłe kolory, dużo światła, wzorów i różnorodnych dywanów, czy ciężkich kotar przenoszą do krajów bliskiego wschodu i absolutnie nie kojarzą się z wiktoriańskimi zamkami. Rodzina Shafiq chciała sobie najwyraźniej jak najbardziej ułatwić pobyt w miejscu zupełnie odbiegającym od stron rodzinnych, więc przywieźli odrobinę swojej kultury ze sobą.
Czy to się dzieje naprawdę?
Nie mogła w to uwierzyć. Do chwili, w której złapały za świstoklik, wszystko to wydawało się raptem snem. To zabawne, nie minęły nawet trzy miesiące, a oto znów miała zjawić się w kraju, który choć obcy, był przecież jej domem. Paradoksalnie, podczas tej przedłużającej się wizyty w Egipcie odkryła, jak niewiele znaczy przyjemność, gdy gdzieś z tyłu głowy ciąży świadomość tego, że bliscy nie są bezpieczni. Zwolniona z narzeczeńskiej obietnicy powinna czuć się wolna, ale tak nie było. Zobowiązania wobec rodu sięgały znacznie głębiej, płynęły w żyłach wraz z błękitną krwią. Nie mogła spokojnie siedzieć nad kociołkiem w zaciszu jednej z doskonale wyposażonych pracowni kiedy wiedziała, że tysiące kilometrów od niej, jej ojciec choruje, a bliscy mierzą się z nieznanym dotąd niebezpieczeństwem. Nie mogła dzierżyć oręża, jak niektórzy; jej pomoc mogłaby zdawać się powierzchowną. Ale musiała zrobić cokolwiek, bo w jej naturze nigdy nie leżała całkowita bezczynność i znajdowanie ukojenia w przyziemnych, choć niewątpliwie miłych rozrywkach. Zwłaszcza gdy wypełniały cały jej wolny czas, a myśli mogły galopować nieskrępowanie z powrotem do Anglii, gdzie zostawiła zbyt wiele, by z rozmysłem cieszyć się przepychem codziennego życia bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Nie była pewna, co zastaną na miejscu. Niepokoiła się o stan zdrowia ojca. Dziwnie czuła się również z tym, że nie towarzyszyła jej już starsza siostra. Choć jej zamążpójście było dla Nephthys pewną ulgą, z drugiej strony rutyna odegrała swoją rolę nienagannie, a tym samym wzbudziła w sercu pewną tęsknotę za tym, co było jej wszak tak dobrze znane. Niezależnie od tego, że to co znane oznaczało w tym wypadku mniej lub bardziej drobne przytyki ze strony rodzeństwa. Nawet jeżeli jej stosunki ze starszą siostrą nie należały do poprawnych, ostatnie tygodnie wprowadziły pewną poprawę w tychże. Mimo to pożegnanie z Egiptem tym razem przyszło łatwiej, niż sądziła. Być może wynikało to właśnie z faktu, że zupełnie nieoczekiwanie przyłapała się na okrutnej tęsknocie za zielenią Anglii. Za lasem Charnwood. Za ich ogrodami, które choć zupełnie inne od tych egipskich, miały w sobie coś wyjątkowego. Była skłonna zaakceptować nawet chłód i surowość pogody. Byle tylko mogła w końcu na własne uszy i oczy przekonać się, czy faktycznie sytuacja polityczna była tak napięta, jak przedstawił ojciec w liście i jak rozpisywały się gazety. Trzymana w złotej klatce, nigdy nie miała pełnego dostępu do takich informacji; a jednak gdy udało jej się podejrzeć kilka artykułów, niepokój wstrząsnął nią jeszcze gwałtowniej. Informacje o chorobie ojca stanowiły kolejną szpilkę wbitą w serce, mimo niemych perturbacji i zawirowań przeszłości. Była gotowa przymknąć oczy na wszystko.
Wieczór był ten zatem dla Nephthys wyjątkowy nie tylko ze względu na datę, z którą zbiegł się powrót. Złożył się na niego cały szereg powodów, nawet tak prozaicznych jak to, że ładnych parę tygodni zajęło jej przekonanie ciotki do swojego pomysłu. W holu rezydencji pojawiła się w ślad za bratanicą. Tak samo surowa jak zawsze; równie piękna, mimo wieku, który coraz śmielej odmalowywał się na jej obliczu. Lady Shafiq nie zwracała jednak w tej chwili uwagi na starszą członkinię rodu; znajome kolory i ściany wzbudziły w Nephthys pewną nostalgię. Była w domu.
شاهدني من فوق
Ostatnio zmieniony przez Nephthys Shafiq dnia 26.03.19 22:17, w całości zmieniany 1 raz
Koniec miesiąca pełnego wrażeń miał być dla niego odetchnięciem od zgiełku, hałasu oraz chaosu związanego z szeregiem zmian dotykających otaczającą go rzeczywistość. Rzeczywistość zewsząd agresywną i ogarniętą płomieniem konsekwencji, który dzielnie pomagał rozpalić podczas Stonehenge, opowiadając się w jedynie słuszny i prawdziwy sposób. Zrobił wtedy wszystko, co mógł, a po wiecu uczynił to, co należało uczynić w ramach następujących po sobie konsekwencji. I myślał, że to wszystko okazało się być końcem, chwilą przerwy, by na nowo odnalazł siebie i pogrążył się w toku nadchodzących zmian. Był do tego gotowy i zdawało się, że natura również podążała tym samym krokiem; miał iść spać, wszak późna pora wiązała się z powrotem z dyżuru pełnionego ponad normą, lecz właśnie wtedy dotarły do niego wieści rozbudzające dużo bardziej niż nadchodząca nawałnica. Nie potrzebował wielkiej asysty, aby przywrócić się do porządku – w ciągu paru chwil z człowieka pogrążonego w sennej zadumie przeistoczył się w dostojnego lorda i szajcha, gotowego powitać członka rodziny powracającego na ich angielską wyspę.
Nie wydał żadnych poleceń. Jego służba zajmowała się wszystkim, przygotowując odpowiednio hol wejściowy; jemu samemu pozostało tylko zejść tuż przed zjawieniem się rodziny, za którą tęsknił, gdy rzeczywiście dotarła do niego powaga sytuacji. Starał się spychać uczucie to za barierę obojętności, nieustannie próbując zachować twarz, lecz uśmiech wpełzał na jego twarz raz po raz, a oczy błyszczały w ten dziecięcy sposób, kiedy jeszcze nie potrafił panować nad wszystkimi reakcja wychodzącymi z jego wnętrza. Choć był dorosły, na swój sposób dojrzały i opanowany, to właśnie w takich chwilach powracała beztroska oraz czysta radość, że rezydencja będzie tętnić nieco większym życiem niż ostatnimi czasy.
— Nephthys — niemal zawołał w powitaniu, szeroko rozkładając ręce w geście powitania. — Lady — skinął uprzejmie w stronę starszej czarownicy, po czym szybko skupił się na obecności niewiele młodszej od niego kuzynki, w kilku krokach podchodząc do niej, by z należytym szacunkiem pochwycić jej dłonie i na każdej z osobna złożyć ledwie wyczuwalne muśnięcie ust, finalnie powracając do niej z czystym, pozbawionym zgorzknienia czy sarkazmu, uśmiechem. — Tak się cieszę, że postanowiłaś wrócić z Egiptu — podjął lekko rozmowę, chwytając Nephtys pod rękę i prowadząc ją w głąb posiadłości. — Oczywiście rozumiem, że nie mogłaś dłużej czekać, kiedy dzieje się tyle okropnych rzeczy, ale... gdzie jest Rameses? — Pytanie zadał z wyraźnym wahaniem, zdecydowanie cichszym tonem, zniżając je niemal do szeptu, który tylko ona mogła usłyszeć. Zmartwienie pojawiające się w jego oczach mogło zostać rozwiane, jednakże wątpił, aby kuzynka miała dla niego dobre wieści. Gdyby ukochany brat zamierzał powrócić, zjawiłby się razem ze swoją narzeczoną. Nigdy nie puściłby jej samej chyba, że wybranką serca już nie była. Nie chciał spoglądać na jej dłonie; ostatkiem sił powstrzymał ciekawość, skupiając się wyłącznie na obliczu kuzynki, zdając sobie sprawę, że wcześniej ich relacje nie odbiegały od przyjętych standardów, a teraz zacieśniały się, gdy mieli sobie tyle do powiedzenia.
Nie wydał żadnych poleceń. Jego służba zajmowała się wszystkim, przygotowując odpowiednio hol wejściowy; jemu samemu pozostało tylko zejść tuż przed zjawieniem się rodziny, za którą tęsknił, gdy rzeczywiście dotarła do niego powaga sytuacji. Starał się spychać uczucie to za barierę obojętności, nieustannie próbując zachować twarz, lecz uśmiech wpełzał na jego twarz raz po raz, a oczy błyszczały w ten dziecięcy sposób, kiedy jeszcze nie potrafił panować nad wszystkimi reakcja wychodzącymi z jego wnętrza. Choć był dorosły, na swój sposób dojrzały i opanowany, to właśnie w takich chwilach powracała beztroska oraz czysta radość, że rezydencja będzie tętnić nieco większym życiem niż ostatnimi czasy.
— Nephthys — niemal zawołał w powitaniu, szeroko rozkładając ręce w geście powitania. — Lady — skinął uprzejmie w stronę starszej czarownicy, po czym szybko skupił się na obecności niewiele młodszej od niego kuzynki, w kilku krokach podchodząc do niej, by z należytym szacunkiem pochwycić jej dłonie i na każdej z osobna złożyć ledwie wyczuwalne muśnięcie ust, finalnie powracając do niej z czystym, pozbawionym zgorzknienia czy sarkazmu, uśmiechem. — Tak się cieszę, że postanowiłaś wrócić z Egiptu — podjął lekko rozmowę, chwytając Nephtys pod rękę i prowadząc ją w głąb posiadłości. — Oczywiście rozumiem, że nie mogłaś dłużej czekać, kiedy dzieje się tyle okropnych rzeczy, ale... gdzie jest Rameses? — Pytanie zadał z wyraźnym wahaniem, zdecydowanie cichszym tonem, zniżając je niemal do szeptu, który tylko ona mogła usłyszeć. Zmartwienie pojawiające się w jego oczach mogło zostać rozwiane, jednakże wątpił, aby kuzynka miała dla niego dobre wieści. Gdyby ukochany brat zamierzał powrócić, zjawiłby się razem ze swoją narzeczoną. Nigdy nie puściłby jej samej chyba, że wybranką serca już nie była. Nie chciał spoglądać na jej dłonie; ostatkiem sił powstrzymał ciekawość, skupiając się wyłącznie na obliczu kuzynki, zdając sobie sprawę, że wcześniej ich relacje nie odbiegały od przyjętych standardów, a teraz zacieśniały się, gdy mieli sobie tyle do powiedzenia.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spodziewała się komitetu powitalnego, a jednak widok Zachary'ego ucieszył ją wyraźnie, mimo świadomości, że nadszedł czas wyjaśnień. Pozwoliła sobie na uśmiech, którym obdarzyła kuzyna. Wiedziała, że z pewnością godnie reprezentował ich ród na szczycie, ramię w ramię z resztą starszyzny Shafiqów. W liście który otrzymała od ojca, wspominał o tym. Umierała z ciekawości, nie mogąc doczekać się konkretów, które być może Zach zechciałby jej chociaż pokrótce przedstawić. Jednak dopóty dopóki pozostawali w zasięgu słuchu ciotki, nie zrobiła niczego, co mogłoby się jej nie spodobać. Powiodła spojrzeniem po misternie układanych mozaikach i odetchnęła głęboko. Mimo magii, która otulała to miejsce, już wyczuwała pierwsze echo angielskiego chłodu. Coś, za czym tak niespodziewanie przyszło jej zatęsknić. W piwnych oczach pojawił się błysk. Cieszyło ją, że Zachary przynajmniej pozornie wydawał się cały i zdrów. Niepokoił może brak jego ptasiego towarzysza, ale nie skomentowała tego w żaden sposób, przez chwilę bacznie mu się przyglądając. Obdarzona wysoce rozwiniętą intuicją, często dość bezbłędnie odgadywała troski innych. Czasem wystarczyło tak niewiele by odkryć, co kogo trapi. Spojrzenie pozbawione wesołości, zgarbiona sylwetka, cienie pod oczami... Nic z tego nie wydawało się jednak być częścią powierzchowności starszego od niej szajcha, uznała zatem, że przynajmniej chwilowo może pozwolić sobie na rozluźnienie.
- Zachary, tak dobrze cię widzieć! - Odparła, odsłaniając zęby w uśmiechu. - Nie mogłam się doczekać powrotu, tyle niepokojących wieści... - Pokręciła lekko głową, wyraźnie zmartwiona. Choć zazwyczaj jej oblicze rzadko przecinały gwałtowne emocje, teraz nie siliła się na powściągliwość. Radość z powrotu mieszała się z troską o zdrowie ojca, o zdrowie i bezpieczeństwo wszystkich członków rodu. Choć nie byli przecież Anglikami z krwi i kości, ich historia zdążyła zakorzenić się głęboko w tym kraju, uniemożliwiając całkowicie obojętne podejście do spraw, które zaczęły trawić od środka tutejsze społeczeństwo. Zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia ktoś mógłby wytknąć im przesadne zaangażowanie w sprawy, które nie do końca były ich udziałem. Nie zgodziłaby się z tym jednak. Pożegnała się z ciotką, po czym przyjęła podane przez Zachary'ego ramię, ciesząc się z tej urwanej chwili w jego towarzystwie, nim przejdą do być może mniej przyjemnych tematów.
Wiedziała, że pytanie kuzyna padnie, ba! Nie miała mu go w żaden sposób za złe, nie była też skrępowana. Pierścień z jej palca zniknął. Klatka, w której omal jej nie zamknięto pozostała otwarta; na razie. Utkwiła spojrzenie gdzieś w martwym punkcie przed sobą.
- Rameses zdecydował, że bardziej przyda się waszej rodzinie w Egipcie. Zwolnił mnie z obietnicy narzeczeńskiej uznając, że nie mógłby odwracać mojej uwagi od bliskich, zwłaszcza w tak trudnym czasie, zważywszy na pogarszający się stan zdrowia mego ojca - odparła rzeczowo, choć również nieco ściszonym tonem. Ciekawość Zachary'ego nie dziwiła, wszak rzecz dotyczyła jego brata. Po chwili uśmiechnęła się nieznacznie. - To dobry człowiek - dodała. Wiedziała, ile miała szczęścia. Rameses wcale nie musiał okazywać podobnego zrozumienia i nikt poza nią nie miałby mu tego za złe. - Powiedz mi jednak, co działo się tutaj? W liście od ojca dostałam szczątkowe wieści o tym, co wydarzyło się w Stonehenge. - Wlepiła w niego uważne spojrzenie w kolorze miodu. Czaił się tam niepokój, ale i determinacja. Nie była płochą niewiastą, przed którą należało zatajać jakiekolwiek informacje dlatego, że gołębie serce mogłoby tego nie wytrzymać.
- Zachary, tak dobrze cię widzieć! - Odparła, odsłaniając zęby w uśmiechu. - Nie mogłam się doczekać powrotu, tyle niepokojących wieści... - Pokręciła lekko głową, wyraźnie zmartwiona. Choć zazwyczaj jej oblicze rzadko przecinały gwałtowne emocje, teraz nie siliła się na powściągliwość. Radość z powrotu mieszała się z troską o zdrowie ojca, o zdrowie i bezpieczeństwo wszystkich członków rodu. Choć nie byli przecież Anglikami z krwi i kości, ich historia zdążyła zakorzenić się głęboko w tym kraju, uniemożliwiając całkowicie obojętne podejście do spraw, które zaczęły trawić od środka tutejsze społeczeństwo. Zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia ktoś mógłby wytknąć im przesadne zaangażowanie w sprawy, które nie do końca były ich udziałem. Nie zgodziłaby się z tym jednak. Pożegnała się z ciotką, po czym przyjęła podane przez Zachary'ego ramię, ciesząc się z tej urwanej chwili w jego towarzystwie, nim przejdą do być może mniej przyjemnych tematów.
Wiedziała, że pytanie kuzyna padnie, ba! Nie miała mu go w żaden sposób za złe, nie była też skrępowana. Pierścień z jej palca zniknął. Klatka, w której omal jej nie zamknięto pozostała otwarta; na razie. Utkwiła spojrzenie gdzieś w martwym punkcie przed sobą.
- Rameses zdecydował, że bardziej przyda się waszej rodzinie w Egipcie. Zwolnił mnie z obietnicy narzeczeńskiej uznając, że nie mógłby odwracać mojej uwagi od bliskich, zwłaszcza w tak trudnym czasie, zważywszy na pogarszający się stan zdrowia mego ojca - odparła rzeczowo, choć również nieco ściszonym tonem. Ciekawość Zachary'ego nie dziwiła, wszak rzecz dotyczyła jego brata. Po chwili uśmiechnęła się nieznacznie. - To dobry człowiek - dodała. Wiedziała, ile miała szczęścia. Rameses wcale nie musiał okazywać podobnego zrozumienia i nikt poza nią nie miałby mu tego za złe. - Powiedz mi jednak, co działo się tutaj? W liście od ojca dostałam szczątkowe wieści o tym, co wydarzyło się w Stonehenge. - Wlepiła w niego uważne spojrzenie w kolorze miodu. Czaił się tam niepokój, ale i determinacja. Nie była płochą niewiastą, przed którą należało zatajać jakiekolwiek informacje dlatego, że gołębie serce mogłoby tego nie wytrzymać.
شاهدني من فوق
Autentyczność radości ogarniającej go wraz z wieściami o powrocie Nephthys wywoływała w nim euforię godną dziecka, którym kiedyś był. Pomimo całego ogromu zasad i obowiązków spoczywających na maleńkich barkach, potrafił cieszyć się z prostych, całkowicie przyziemnych spraw i, choć z biegiem lat zmężniał, spoważniał, to wciąż czaiło się w nim to dziecięce coś, objawiające się właśnie w sytuacjach podobnych do tej. Odzyskanie jednego z członków rodziny zawsze niosło radość. Zawsze, nawet jeśli nie był to najbliższy sercu brat.
— Nie martw się, kuzynko — odpowiedział niemal natychmiast. — Tutaj jesteśmy bezpieczni przed wpływem tych, którzy pragną naszego unicestwienia — Nie krył okrutnej prawdy. Mimo całej radości, entuzjazmu wypływającego z czynienia powitalnej świty dla Nephthys, nie potrafił ani nie chciał stwarzać wizji, że przez te kilka miesięcy jej nieobecności angielski świat stał się całkiem innym miejscem. Z wolna poszerzająca się otchłań była coraz większa, a po wiecu w Stonehenge, po tej strasznej tragedii, zdawała się ona pochłaniać na swej drodze wszystko, co miało czelność stanąć. Jedynie na tej wyspie zaanektowanej przez jego rodzinę mógł czuć się bezpiecznie. Jeszcze tutaj stanowiła ona ostoję dla jego rozterek, lecz wkrótce stan mogło, miało całkowite prawo się to zmienić. Stan rzeczy, który zastała mógł ją zaskakiwać. Te kilka listów z informacjami, które zapewne otrzymała, mogły wprawić ją w rozterkę i wahania, a jego zadaniem było zapewnić ją, że pośród rodziny była bezpieczna. Wpierw jednak musiał poradzić sobie z własnym zawodem i smutkiem tłamszącym radość z powrotu. Mimo rozczarowania, zepchnął je na dno. Nie zamierzał martwić tym kuzynki, wierząc, że poradziła sobie z trudem opuszczenia narzeczeńskiego stanu z jego bratem. Bardzo chciał znać szczegóły, wszystkie możliwe detale, lecz odpuścił temat. Utrzymywał dobry ton – robił dokładnie to, co należało zrobić, gdy temat zmierzał w takim a nie innym kierunku.
— Oczywiście, rozumiem jego decyzję. Nie ma powodów do zmartwień, jeśli jest tam potrzebny — odparł krótko, gasząc zalążek tematu, nie chcąc uzewnętrzniać własnego pragnienia, że potrzebował Ramesesa tu i teraz, chcąc mieć silniejszą ostoję w Anglii. Obaj byli dorośli i musieli żyć na własny rachunek zysków oraz strat, ale ciągle pokładał głęboką wiarę w zupełnie inną przyszłość. — Tak, masz całkowitą rację — zgodził się bez wahania, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele kosztowało ją to wszystko, powoli kierując się ku całkowitemu wyciszeniu tej części rozmowy. Doskonale wiedział, co chciała usłyszeć, wszak nie miała zapewne większych możliwości na zapoznanie się z konsekwencjami politycznego zgromadzenia ani tego, co on sam uczynił tamtego dnia.
— Opowiem wszystko — zapewnił, kierując krótki przemarsz do jednej z bocznych komnat, prostym gestem odprawiając służbę, by w trakcie tej opowieści nikt ani nic nie śmiało im przeszkodzić. — Źle się dzieje, Nephthys. Arystokracja żre się ze sobą niczym dwa zajadłe psy. Choć większość rodzin pozostaje w zgodzie z naszą odwieczną tradycją, to nie możemy brać pod uwagę tego, że niektóre rody uległy mugolskim naciskom — rozpoczął dość szybkim tonem, z grubsza obrazując całą sytuację. — Reprezentowałem interesy rodziny. Stałem tam i głośno dyktowałem nasze stanowisko. Najpierw udzieliłem wota nieufności wobec Longbottoma, później zerwałem sojusz z Abbottami tylko po to, aby ich wasal rzucił Terremotio, gdy Czarny-ekhm... Lord Voldemort pojawił się na wiecu, aby zaproponować kandydaturę, którą poparliśmy. Anthony Macmillan pomógł mu rzucić to zaklęcie, Nephtys. Przyczynił się do śmierci niewinnych arystokratów. — Urwał gniewnym głosem, rzucając kuzynce rozognione spojrzenie jasnych tęczówek. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widziała go takim; zwykł skrywać swoje emocje za fasadą obojętności, za murem lodu, a teraz otwierał się i mówił głośno tak, jak czuł się wtedy, choć istotnie nie stracił kontroli nad samym sobą.
— Nie martw się, kuzynko — odpowiedział niemal natychmiast. — Tutaj jesteśmy bezpieczni przed wpływem tych, którzy pragną naszego unicestwienia — Nie krył okrutnej prawdy. Mimo całej radości, entuzjazmu wypływającego z czynienia powitalnej świty dla Nephthys, nie potrafił ani nie chciał stwarzać wizji, że przez te kilka miesięcy jej nieobecności angielski świat stał się całkiem innym miejscem. Z wolna poszerzająca się otchłań była coraz większa, a po wiecu w Stonehenge, po tej strasznej tragedii, zdawała się ona pochłaniać na swej drodze wszystko, co miało czelność stanąć. Jedynie na tej wyspie zaanektowanej przez jego rodzinę mógł czuć się bezpiecznie. Jeszcze tutaj stanowiła ona ostoję dla jego rozterek, lecz wkrótce stan mogło, miało całkowite prawo się to zmienić. Stan rzeczy, który zastała mógł ją zaskakiwać. Te kilka listów z informacjami, które zapewne otrzymała, mogły wprawić ją w rozterkę i wahania, a jego zadaniem było zapewnić ją, że pośród rodziny była bezpieczna. Wpierw jednak musiał poradzić sobie z własnym zawodem i smutkiem tłamszącym radość z powrotu. Mimo rozczarowania, zepchnął je na dno. Nie zamierzał martwić tym kuzynki, wierząc, że poradziła sobie z trudem opuszczenia narzeczeńskiego stanu z jego bratem. Bardzo chciał znać szczegóły, wszystkie możliwe detale, lecz odpuścił temat. Utrzymywał dobry ton – robił dokładnie to, co należało zrobić, gdy temat zmierzał w takim a nie innym kierunku.
— Oczywiście, rozumiem jego decyzję. Nie ma powodów do zmartwień, jeśli jest tam potrzebny — odparł krótko, gasząc zalążek tematu, nie chcąc uzewnętrzniać własnego pragnienia, że potrzebował Ramesesa tu i teraz, chcąc mieć silniejszą ostoję w Anglii. Obaj byli dorośli i musieli żyć na własny rachunek zysków oraz strat, ale ciągle pokładał głęboką wiarę w zupełnie inną przyszłość. — Tak, masz całkowitą rację — zgodził się bez wahania, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele kosztowało ją to wszystko, powoli kierując się ku całkowitemu wyciszeniu tej części rozmowy. Doskonale wiedział, co chciała usłyszeć, wszak nie miała zapewne większych możliwości na zapoznanie się z konsekwencjami politycznego zgromadzenia ani tego, co on sam uczynił tamtego dnia.
— Opowiem wszystko — zapewnił, kierując krótki przemarsz do jednej z bocznych komnat, prostym gestem odprawiając służbę, by w trakcie tej opowieści nikt ani nic nie śmiało im przeszkodzić. — Źle się dzieje, Nephthys. Arystokracja żre się ze sobą niczym dwa zajadłe psy. Choć większość rodzin pozostaje w zgodzie z naszą odwieczną tradycją, to nie możemy brać pod uwagę tego, że niektóre rody uległy mugolskim naciskom — rozpoczął dość szybkim tonem, z grubsza obrazując całą sytuację. — Reprezentowałem interesy rodziny. Stałem tam i głośno dyktowałem nasze stanowisko. Najpierw udzieliłem wota nieufności wobec Longbottoma, później zerwałem sojusz z Abbottami tylko po to, aby ich wasal rzucił Terremotio, gdy Czarny-ekhm... Lord Voldemort pojawił się na wiecu, aby zaproponować kandydaturę, którą poparliśmy. Anthony Macmillan pomógł mu rzucić to zaklęcie, Nephtys. Przyczynił się do śmierci niewinnych arystokratów. — Urwał gniewnym głosem, rzucając kuzynce rozognione spojrzenie jasnych tęczówek. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widziała go takim; zwykł skrywać swoje emocje za fasadą obojętności, za murem lodu, a teraz otwierał się i mówił głośno tak, jak czuł się wtedy, choć istotnie nie stracił kontroli nad samym sobą.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brakowało jej tego zwykłego, tak wszakże prozaicznego jak mogłoby się wydawać, entuzjazmu. Pobyt w Egipcie byłby niewątpliwie czymś pięknym, gdyby nie stały niepokój, który nosiła na barkach. Problem sięgał jednak głębiej niż troska; wynikał bezpośrednio ze zwyczajów panujących w rodzinnych stronach, momentami nieco bardziej restrykcyjnych niż to, do czego przywykła w Anglii. Być może właśnie dlatego radość ze spotkania z taką łatwością do niej przemówiła i udzieliła jej się; w połączeniu z ulgą wynikającą z powrotu i widokiem kuzyna, miała wrażenie że największe napięcie opadło, a teraz mogło być już tylko lepiej. Wiedziała jednak, jak krzywdząco mylne jest to wrażenie. Ceniła szczerość. Nic nie drażniło bardziej, niż uporczywe próby zatajenia przed nią prawdy. Zwłaszcza, gdy ta wydawała się na wyciągnięcie ręki, przeciekała przez palce i docierała nawet do ich wyspy, którą można byłoby postrzegać jako wyjętą poza margines ścisłej socjety ze względu na lokalizację. Wrażenie to było jednak mylne; przodkowie zadbali o to, by ugruntować swoją pozycję na arenie angielskich, szlachetnych rodów, dzięki czemu teraz mogli poszczycić się jakimkolwiek zdaniem w tematach dotyczących całej społeczności, bez narażania się na złośliwe przytyki. Choć i tych nie sposób było czasem uniknąć.
Wbrew pozorom, temat zerwanych zaręczyn nie wzbudzał w Nephthys emocji, których by od niej oczekiwano w takiej sytuacji. Gdzieś bardzo daleko wgłąb siebie zepchnęła fakt, że zwyczajnie było jej to na rękę, a zerwanie owych więzi stanowiło zrzucenie pewnego kieratu. A choć zdawała sobie sprawę z faktu, że prędzej czy później temat ponownie wypłynie na wierzch, na razie zamierzała cieszyć się z tego, iż odwlókł się w czasie. Nawet jeżeli zdawała sobie sprawę z tego, że w przyszłości mogła trafić znacznie gorzej. Rozumiała zainteresowanie Zachary'ego, w końcu rzecz dotyczyła jednej z najbliższych mu osób; nie okazała zatem zniecierpliwienia, a przez jej twarz nie przemknął nawet zalążek grymasu, który mógłby zrozumieć opacznie. Panna Shafiq zazwyczaj z niezwykłą rozwagą szafowała emocjami na których okazanie sobie pozwalała. Teraz jednak nie było potrzeby odgrywać narzuconej jej roli; wystarczało to, jaka była. A że była całkowicie wyzbyta żalu akurat pod tym jednym względem? Pozostawało to osobną kwestią. Wiedziała, że zaciągnęła u Ramesesa dług wdzięczności, którego nie byłaby w stanie spłacić. To niezwykłe, jak wielką wdzięczność odczuwała teraz względem tej gałęzi swego rodu; wpierw zrozumieniem wykazał się Rameses, teraz jego młodszy brat. Podążyła za Zacharym do jednej z komnat, zamieniając się w słuch; nawet słowem się nie odezwała, nim nie przeszedł do meritum, jakby obawiała się mu przeszkodzić w jakikolwiek sposób. Jednak z każdym jego słowem frustracja narastała. Rodził się w niej obcy jej dotąd gniew i frustracja. Nie było jej tutaj, kiedy wszystkie te wydarzenia miały miejsce i odczuła w pełni, jak niezwykle ją ów fakt drażnił. Nie mogłaby jednak pomóc; ostatecznie rozliczając całą tę sprawę należało zatem zauważyć, że tak było lepiej. Arystokracja żre się ze sobą niczym dwa zajadłe psy. Właśnie tego obawiała się usłyszeć; tracili czas na waśnie między sobą, kiedy coś znacznie gorszego wydawało się sabotować ich szeregi gdzieś od końca, tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Miast trzymać się razem, dzielili się.
- Wystąpili przeciwko swoim? - Dopytała jedynie głucho, jakby w głowie nie mieściło się jej, że można było dopuścić się podobnej bezczelności. Anthony Macmillan. Zdawała sobie oczywiście sprawę z nieufności, jaką ród Shafiq darzył Macmillanów; wciąż miała jednak w pamięci żywo spotkanie z Anthonym, który wydał jej się, pomimo oczywistych różnic w wyznawanych poglądach, dobrym człowiekiem. Tymczasem stawiano ją właśnie przed faktem dokonanym. Stał za śmiercią swoich kuzynów i kuzynek, bo czymże innym byli wobec siebie? Gorzkie rozczarowanie podeszło do gardła. Kimże był ten, który odwracał się plecami do najbliższych, w imię czego? Znała odpowiedź. Mugoli. Tych samych, którzy nie kiwnęliby palcem w ich sprawie, bo niby dlaczego? W ich oczach byliby raptem wynaturzeniem, czymś, czego nie potrafili zrozumieć. Choć zwykle Nephthys wprawnie kryła się za fasadą opanowania, teraz nie kryła wzburzenia. Mimo to wszystkie parszywe słowa, które cisnęły się na język, powściągnęła.
- Jakie wyciągnięto z tego konsekwencje? - Zapytała hardo. Istotnie, rzadko widywało się spokojnego wszak Zachary'ego, którego kojarzyła głównie z łagodnością uzdrowiciela, w stanie takim, jakim był obecnie; to tylko zwielokrotniło alarmujące poczucie, jak poważna jest sprawa, z którą przyszło mu się mierzyć. Miała wiele pytań; również dotyczących tych osób, do których jej myśli uciekały w popłochu kiedy robiło się niebezpiecznie. Nie zadała ich jednak, pozwalając kuzynowi na swobodną wypowiedź.
Wbrew pozorom, temat zerwanych zaręczyn nie wzbudzał w Nephthys emocji, których by od niej oczekiwano w takiej sytuacji. Gdzieś bardzo daleko wgłąb siebie zepchnęła fakt, że zwyczajnie było jej to na rękę, a zerwanie owych więzi stanowiło zrzucenie pewnego kieratu. A choć zdawała sobie sprawę z faktu, że prędzej czy później temat ponownie wypłynie na wierzch, na razie zamierzała cieszyć się z tego, iż odwlókł się w czasie. Nawet jeżeli zdawała sobie sprawę z tego, że w przyszłości mogła trafić znacznie gorzej. Rozumiała zainteresowanie Zachary'ego, w końcu rzecz dotyczyła jednej z najbliższych mu osób; nie okazała zatem zniecierpliwienia, a przez jej twarz nie przemknął nawet zalążek grymasu, który mógłby zrozumieć opacznie. Panna Shafiq zazwyczaj z niezwykłą rozwagą szafowała emocjami na których okazanie sobie pozwalała. Teraz jednak nie było potrzeby odgrywać narzuconej jej roli; wystarczało to, jaka była. A że była całkowicie wyzbyta żalu akurat pod tym jednym względem? Pozostawało to osobną kwestią. Wiedziała, że zaciągnęła u Ramesesa dług wdzięczności, którego nie byłaby w stanie spłacić. To niezwykłe, jak wielką wdzięczność odczuwała teraz względem tej gałęzi swego rodu; wpierw zrozumieniem wykazał się Rameses, teraz jego młodszy brat. Podążyła za Zacharym do jednej z komnat, zamieniając się w słuch; nawet słowem się nie odezwała, nim nie przeszedł do meritum, jakby obawiała się mu przeszkodzić w jakikolwiek sposób. Jednak z każdym jego słowem frustracja narastała. Rodził się w niej obcy jej dotąd gniew i frustracja. Nie było jej tutaj, kiedy wszystkie te wydarzenia miały miejsce i odczuła w pełni, jak niezwykle ją ów fakt drażnił. Nie mogłaby jednak pomóc; ostatecznie rozliczając całą tę sprawę należało zatem zauważyć, że tak było lepiej. Arystokracja żre się ze sobą niczym dwa zajadłe psy. Właśnie tego obawiała się usłyszeć; tracili czas na waśnie między sobą, kiedy coś znacznie gorszego wydawało się sabotować ich szeregi gdzieś od końca, tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Miast trzymać się razem, dzielili się.
- Wystąpili przeciwko swoim? - Dopytała jedynie głucho, jakby w głowie nie mieściło się jej, że można było dopuścić się podobnej bezczelności. Anthony Macmillan. Zdawała sobie oczywiście sprawę z nieufności, jaką ród Shafiq darzył Macmillanów; wciąż miała jednak w pamięci żywo spotkanie z Anthonym, który wydał jej się, pomimo oczywistych różnic w wyznawanych poglądach, dobrym człowiekiem. Tymczasem stawiano ją właśnie przed faktem dokonanym. Stał za śmiercią swoich kuzynów i kuzynek, bo czymże innym byli wobec siebie? Gorzkie rozczarowanie podeszło do gardła. Kimże był ten, który odwracał się plecami do najbliższych, w imię czego? Znała odpowiedź. Mugoli. Tych samych, którzy nie kiwnęliby palcem w ich sprawie, bo niby dlaczego? W ich oczach byliby raptem wynaturzeniem, czymś, czego nie potrafili zrozumieć. Choć zwykle Nephthys wprawnie kryła się za fasadą opanowania, teraz nie kryła wzburzenia. Mimo to wszystkie parszywe słowa, które cisnęły się na język, powściągnęła.
- Jakie wyciągnięto z tego konsekwencje? - Zapytała hardo. Istotnie, rzadko widywało się spokojnego wszak Zachary'ego, którego kojarzyła głównie z łagodnością uzdrowiciela, w stanie takim, jakim był obecnie; to tylko zwielokrotniło alarmujące poczucie, jak poważna jest sprawa, z którą przyszło mu się mierzyć. Miała wiele pytań; również dotyczących tych osób, do których jej myśli uciekały w popłochu kiedy robiło się niebezpiecznie. Nie zadała ich jednak, pozwalając kuzynowi na swobodną wypowiedź.
شاهدني من فوق
Przytaknął cicho postawionemu pytaniu. Jednocześnie umiał i nie potrafił wyrazić słów, które w nim grzęzły, które chciał wypowiedzieć, by jednoznacznie nakreślić sytuację ze zgromadzenia i przekazać kuzynce wszystko to, czego powinna spodziewać się po ponownym zawitaniu na angielskich salonach. Żałował, że nie wzięła w tym udziału, lecz paradoksalnie był bezgranicznie wdzięczny, iż jej jako damie, córce egipskich kapłanów nie wypadało się tam pojawiać. Raz jeszcze skinął głową, jakby już nie tylko potwierdzał odpowiedź na jej pytanie, ale i swoim własnym myślom, ponownie nadając im logiczny ciąg, za którym miał podążać.
— Wiedzieli, jakie konsekwencje czekają tych, którzy sprzeciwiają się woli rodu — odparł nieco zdawkowym tonem, uciekając spojrzeniem w stronę jaskrawych ścian oświetlonych delikatnym światłem nocy przecinanej przez błyskawice pojawiające się na niebie. — Zdaję sobie sprawę, że nie łączą nas bezpośrednie więzy krwi i pozostajemy kuzynami, lecz mam do ciebie prośbę. — Wrócił do niej wzrokiem, chcąc schwytać z nią prawdziwy wzrokowy kontakt, aby pozostał jak najbardziej trwały i wrażał to, co miała wyrażać prośba, której od niej wymagał. — Nie pojawiaj się pośród tych, którzy jakkolwiek sympatyzują z mugolami. Odgrodzili się od tradycji swych przodków i nie zasługują na naszą uwagę, Nephthys. Proszę cię, byś nie próbowała odwracać się od naszego stanowiska tak, jak uczynili to ci, którym tytuły i nazwiska odebrano. Wiem, że jesteś w stanie odnaleźć się pośród podobnych nam lordom i lady... Lady Fawley pytała o ciebie. — Zdawał sobie sprawę z tego, że prośba była trudna, wszak nie do końca nią była. Choć pozostawał jej kuzynem, jako mężczyzna oraz reprezentant interesów rodziny na szycie w Stonehenge miał tę niewielką dozę władzy, by wydać jej polecenie. Odwieczna wyższość mężczyzny nad kobietą panowała i tutaj; była skrupulatnie kultywowana, z czego doskonale zdawała sobie sprawę i nie przypuszczał, by miała jakiekolwiek obiekcje co do tego, o co ją prosił. Nigdy nie słyszał, żeby ktokolwiek skarżył się na jej postępowanie – była przykładną damą i to cenił w niej najbardziej.
— Nie. Jeszcze — rzucił krótko, jako tako panując nad wzburzonymi emocjami. Widział, jak i nią wstrząsnęły jego słowa. Nie dziwił się, wręcz doskonale rozumiał oburzenie dla złamania tylu świętych praw i zasad odwiecznie przystających ich wzniosłemu statusowi oraz płynących za tym bogactw. — Lecz wierz mi, niebawem konsekwencje zostaną wyciągnięte. Jeśli zajdzie taka potrzeba, osobiście odrobię łeb Macmillana i podam na srebrnej tacy. — Mówił dalej, istotnie powtarzając się po raz trzeci z intencją ukrócenia żywota tego jednego, konkretnego człowieka. Nie przejmował się jednak ogarniającą go złością ani agresją. Akceptował je. Powoli przyzwyczajał się do faktu, że i w nim krążyło nieco więcej gorącej krwi niż wcześniej sądzono, ale nie zamierzał tak łatwo ujawniać się z emocjami. Nie mógł zaniedbać lat chłodnej i obojętnej praktyki, zaprzepaścić swojej reputacji. Jeśli w czasie szczytu potrafił zapanować nad sobą, to i po nim też będzie.
— Wiedzieli, jakie konsekwencje czekają tych, którzy sprzeciwiają się woli rodu — odparł nieco zdawkowym tonem, uciekając spojrzeniem w stronę jaskrawych ścian oświetlonych delikatnym światłem nocy przecinanej przez błyskawice pojawiające się na niebie. — Zdaję sobie sprawę, że nie łączą nas bezpośrednie więzy krwi i pozostajemy kuzynami, lecz mam do ciebie prośbę. — Wrócił do niej wzrokiem, chcąc schwytać z nią prawdziwy wzrokowy kontakt, aby pozostał jak najbardziej trwały i wrażał to, co miała wyrażać prośba, której od niej wymagał. — Nie pojawiaj się pośród tych, którzy jakkolwiek sympatyzują z mugolami. Odgrodzili się od tradycji swych przodków i nie zasługują na naszą uwagę, Nephthys. Proszę cię, byś nie próbowała odwracać się od naszego stanowiska tak, jak uczynili to ci, którym tytuły i nazwiska odebrano. Wiem, że jesteś w stanie odnaleźć się pośród podobnych nam lordom i lady... Lady Fawley pytała o ciebie. — Zdawał sobie sprawę z tego, że prośba była trudna, wszak nie do końca nią była. Choć pozostawał jej kuzynem, jako mężczyzna oraz reprezentant interesów rodziny na szycie w Stonehenge miał tę niewielką dozę władzy, by wydać jej polecenie. Odwieczna wyższość mężczyzny nad kobietą panowała i tutaj; była skrupulatnie kultywowana, z czego doskonale zdawała sobie sprawę i nie przypuszczał, by miała jakiekolwiek obiekcje co do tego, o co ją prosił. Nigdy nie słyszał, żeby ktokolwiek skarżył się na jej postępowanie – była przykładną damą i to cenił w niej najbardziej.
— Nie. Jeszcze — rzucił krótko, jako tako panując nad wzburzonymi emocjami. Widział, jak i nią wstrząsnęły jego słowa. Nie dziwił się, wręcz doskonale rozumiał oburzenie dla złamania tylu świętych praw i zasad odwiecznie przystających ich wzniosłemu statusowi oraz płynących za tym bogactw. — Lecz wierz mi, niebawem konsekwencje zostaną wyciągnięte. Jeśli zajdzie taka potrzeba, osobiście odrobię łeb Macmillana i podam na srebrnej tacy. — Mówił dalej, istotnie powtarzając się po raz trzeci z intencją ukrócenia żywota tego jednego, konkretnego człowieka. Nie przejmował się jednak ogarniającą go złością ani agresją. Akceptował je. Powoli przyzwyczajał się do faktu, że i w nim krążyło nieco więcej gorącej krwi niż wcześniej sądzono, ale nie zamierzał tak łatwo ujawniać się z emocjami. Nie mógł zaniedbać lat chłodnej i obojętnej praktyki, zaprzepaścić swojej reputacji. Jeśli w czasie szczytu potrafił zapanować nad sobą, to i po nim też będzie.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dostrzegała emocje, które w sposób nieoczywisty torowały sobie drogę w mimice Zachary'ego. Namacalnie wyczuwała jego wzburzenie i mogła jedynie domyślać się, jak to wszystko wyglądało, gdy siedział tam, ramię w ramię z pozostałymi szlachcicami, a ci zdecydowali się napluć im w twarz, wycierając sobie usta tradycjami, które kultywowano odkąd pojawiły się pierwsze zapisy historyczne. Oczywiście, że każdy z tych, który poważył się tak jawnie sprzeciwić temu, do czego ich wychowywano, doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Wiedział to każdy szlachcic, bo już od kołyski byli przygotowywani do tego, kim mieli się stać. Jakim więc cudem podobne sytuacje w ogóle mogły mieć miejsce? Co takiego wpłynęło na nich, zatruwając umysły robaczywą ideologią? Pierwsze wzburzenie minęło. Na chwilę tylko pozwoliła sobie na prześlizgnięcie wzrokiem za okno, gdzie błyskawica rozjaśniła nocne niebo niczym omen tego, co dopiero mogło nadejść. I nadejdzie. Spojrzała na mężczyznę z odzyskanym już spokojem, ciekawa, jaka będzie treść prośby. Skinęła jedynie głową, podtrzymując kontakt wzrokowy.
- Doceniam twoją troskę. Nie musisz się obawiać. Nie zrobiłabym niczego, co mogłoby narazić dobre imię naszego rodu. Gra toczy się o wysoką stawkę i zapewniam cię, że jakąkolwiek decyzję podejmie nestor lub ty sam, nie będę się wahała, przy czyim boku stanąć - odparła. Nie było to żarliwe zapewnienie, którego łatwo byłoby nie wypełnić, gdy opadną emocje. Mówiła spokojnie, rzeczowo, nie spuszczając wzroku z jasnych tęczówek kuzyna; tak odmiennych niż jej własne. Z jej słów płynęła prosta szczerość. Znał ją na tyle by wiedzieć, że nie obracała się w kręgach uchodzących za niezdecydowane w poglądach. A tym bardziej nie zamierzała tego czynić, gdy sytuacja polityczna uległa tego rodzaju zmianom. Nie miała wielkiego problemu z tym, by dostosować się do woli kuzyna, zwłaszcza jeżeli i tak pokrywała się z tym, co sama sądziła na temat zaistniałej sytuacji.
- Napiszę do niej list, kiedy tylko nadarzy się okazja - wyraz jej twarzy na chwilę złagodniał. - Mam nadzieję, że ród Fawley pozostał przy swoim stanowisku i nie wziął udziału w tym szaleństwie? - Zapytała gwoli upewnienia się. Nie miała wątpliwości co do słuszności poglądów wyznawanych przez Cressidę, ale była wszak pod opieką swego męża i to jego decyzja miała tutaj moc sprawczą. Nephthys nie miała sobie wiele do zarzucenia. Zdawała sobie sprawę z długu, który zaciągała z racji urodzenia i noszenia tak znamienitego nazwiska. Dlatego przykładała się zawsze do swoich obowiązków, a choć niespieszno było jej wpadać w małżeński kierat wiedziała, że jeśli tylko ktoś będzie od niej tego wymagał, to tak właśnie się stanie i nie jej rolą był jakikolwiek sprzeciw. Wiedziała zresztą, że stojący przed nią mężczyzna również odpowiedzialnie podchodził do kwestii swoich obowiązków, dlatego też jego prośba, którą równie dobrze można było nazwać przykazem, spotkała się ze zrozumieniem Nephthys.
Wyprostowała się nieznacznie na jego słowa. Nie znała Zachary'ego od tej strony. Agresja. Przyglądała mu się z pewnym zainteresowaniem, starając się oswoić z tą nową wszak sytuacją. Nie wydawała się oburzona czy przestraszona jego słowami, nawet jeżeli były tak kontrowersyjne. Ci, którzy stawali naprzeciw nim powinni się liczyć z tym, że zadzierają z płomieniem. A ten nie wybacza. Poprawiła szal, który zsunął się po nagich ramionach, po czym raz jeszcze spojrzała za okno. Kolejna błyskawica przecięła niebo wpół, kiedy wróciła myślami na ziemię, a spojrzenie w kolorze miodu utkwiła w Zacharym.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy w czymkolwiek, pozostaję do twojej dyspozycji - rzekła w końcu. Zdawała sobie sprawę z własnej niewiedzy; gdzieś tam istniały sprawy, o których nie miała pojęcia. Nie wiedziała, w szeregi jakiej organizacji wstąpił Zachary i z czym się to wiązało. Mógł być jednak pewien, że tak długo jak działał na rzecz rodu w dobrej sprawie, tak otrzymałby jej pomoc niezależnie od tego, czego by to od niej wymagało. Nawet jeżeli w grę wchodziło samodzielne wymierzanie sprawiedliwości. - Niech jednak nienawiść nie przysłoni ci szerszego oglądu na sprawę. Pochopne działanie prowadzi do podejmowania złych decyzji - dodała, bynajmniej nie tonem rady. Wszak nie była na pozycji kogoś, kto mógł mu w czymkolwiek doradzać. Ot, należało to traktować jako wyrażenie opinii, którą mógł wziąć pod uwagę, bądź całkowicie puścić mimo uszu, nawet jeżeli wynikała z czystej troski.
- Doceniam twoją troskę. Nie musisz się obawiać. Nie zrobiłabym niczego, co mogłoby narazić dobre imię naszego rodu. Gra toczy się o wysoką stawkę i zapewniam cię, że jakąkolwiek decyzję podejmie nestor lub ty sam, nie będę się wahała, przy czyim boku stanąć - odparła. Nie było to żarliwe zapewnienie, którego łatwo byłoby nie wypełnić, gdy opadną emocje. Mówiła spokojnie, rzeczowo, nie spuszczając wzroku z jasnych tęczówek kuzyna; tak odmiennych niż jej własne. Z jej słów płynęła prosta szczerość. Znał ją na tyle by wiedzieć, że nie obracała się w kręgach uchodzących za niezdecydowane w poglądach. A tym bardziej nie zamierzała tego czynić, gdy sytuacja polityczna uległa tego rodzaju zmianom. Nie miała wielkiego problemu z tym, by dostosować się do woli kuzyna, zwłaszcza jeżeli i tak pokrywała się z tym, co sama sądziła na temat zaistniałej sytuacji.
- Napiszę do niej list, kiedy tylko nadarzy się okazja - wyraz jej twarzy na chwilę złagodniał. - Mam nadzieję, że ród Fawley pozostał przy swoim stanowisku i nie wziął udziału w tym szaleństwie? - Zapytała gwoli upewnienia się. Nie miała wątpliwości co do słuszności poglądów wyznawanych przez Cressidę, ale była wszak pod opieką swego męża i to jego decyzja miała tutaj moc sprawczą. Nephthys nie miała sobie wiele do zarzucenia. Zdawała sobie sprawę z długu, który zaciągała z racji urodzenia i noszenia tak znamienitego nazwiska. Dlatego przykładała się zawsze do swoich obowiązków, a choć niespieszno było jej wpadać w małżeński kierat wiedziała, że jeśli tylko ktoś będzie od niej tego wymagał, to tak właśnie się stanie i nie jej rolą był jakikolwiek sprzeciw. Wiedziała zresztą, że stojący przed nią mężczyzna również odpowiedzialnie podchodził do kwestii swoich obowiązków, dlatego też jego prośba, którą równie dobrze można było nazwać przykazem, spotkała się ze zrozumieniem Nephthys.
Wyprostowała się nieznacznie na jego słowa. Nie znała Zachary'ego od tej strony. Agresja. Przyglądała mu się z pewnym zainteresowaniem, starając się oswoić z tą nową wszak sytuacją. Nie wydawała się oburzona czy przestraszona jego słowami, nawet jeżeli były tak kontrowersyjne. Ci, którzy stawali naprzeciw nim powinni się liczyć z tym, że zadzierają z płomieniem. A ten nie wybacza. Poprawiła szal, który zsunął się po nagich ramionach, po czym raz jeszcze spojrzała za okno. Kolejna błyskawica przecięła niebo wpół, kiedy wróciła myślami na ziemię, a spojrzenie w kolorze miodu utkwiła w Zacharym.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy w czymkolwiek, pozostaję do twojej dyspozycji - rzekła w końcu. Zdawała sobie sprawę z własnej niewiedzy; gdzieś tam istniały sprawy, o których nie miała pojęcia. Nie wiedziała, w szeregi jakiej organizacji wstąpił Zachary i z czym się to wiązało. Mógł być jednak pewien, że tak długo jak działał na rzecz rodu w dobrej sprawie, tak otrzymałby jej pomoc niezależnie od tego, czego by to od niej wymagało. Nawet jeżeli w grę wchodziło samodzielne wymierzanie sprawiedliwości. - Niech jednak nienawiść nie przysłoni ci szerszego oglądu na sprawę. Pochopne działanie prowadzi do podejmowania złych decyzji - dodała, bynajmniej nie tonem rady. Wszak nie była na pozycji kogoś, kto mógł mu w czymkolwiek doradzać. Ot, należało to traktować jako wyrażenie opinii, którą mógł wziąć pod uwagę, bądź całkowicie puścić mimo uszu, nawet jeżeli wynikała z czystej troski.
شاهدني من فوق
Panowanie nad sobą było tym szczególnym wyrazem, który przejawiał pośród swojego rodzeństwa, różniąc się od nich. Nie miał jednak pewności, czy to właśnie ta cecha jego osobowości zaważyła na wyborze reprezentanta, czy nestorem kierowały zupełnie inne pobudki mogące mieć dużo większy zasięg niż Zachary był w stanie to pojąć. Pozostawał całkowicie i niezaprzeczalnie zgodny z tym, czego od niego wymagano – poniekąd postępując ścieżką przodownika rodu oraz wyznaczając zasady, podług których wszyscy mieli postępować. Oczywiście nie kierowała nim chęć czystej władzy; jego własny tok rozumowania nie miał z kwestią złożonej prośby nic wspólnego, a stanowiła jedynie wyraz zasad, którym oni – Shafiqowie – hołdowali szczególnie mocno i wiernie, stawiając siebie za antyczny przykład tego, jaka powinna być arystokratyczna rodzina.
Lekki uśmiech wpełzł na jego twarz, kiedy słuchał swojej drogiej kuzynki. Duma rozpierająca go w tej chwili pozostawała całkowicie widoczna w zadowoleniu emanującym z chłodnych oczu oraz znacznie luźniejszej maski tkwiącej na obliczu uzdrowiciela.
— Jestem uradowany, że rozumiesz naszą sytuację — rzekł, kiwając porozumiewawczo głową. — Stawką jest nasze życie, kuzynko. Teraz i my znaleźliśmy się na świeczniku uwagi, i jedyne, co możemy uczynić, to dumnie na nim trwać, robiąc to, co zostało nam przeznaczone. Nie pozwolimy szlamom ani zdrajcom krwi odebrać nam naszego dziedzictwa. — Powiedział dalej nieco bardziej żarliwym tonem, dając być może nieszczególnie konkretny obraz sytuacji, której kuzynka powinna spodziewać się w Londynie czy w pozostałych częściach kraju. Wiedział jednak, że była inteligentna i nie musiał tłumaczyć jej wszystkiego wprost, samemu nie będąc do końca uprawnionym do tego, by takowe informacje jej przekazywać.
— Tak, lady Fawley będzie dobrym towarzystwem, byś znów zawitała na arystokratycznych salonach — odparł. — Bądź jednak ostrożna w słowach. Niektóre z rodzin, choć głośno przystąpiły do zrzucenia Longbottoma ze stołka, zachowują nieco dystansu od bieżących spraw i próbują żyć spokojnie w obliczu wojny. W końcu zorientują się, że obojętność nie powstrzyma konsekwencji. Wojna już trwa i powinniśmy zrobić wszystko, aby nasza władza pozostała niezmienna. — Mówił dalej, lecz sam nie do końca odnajdywał sens we własnych słowach. Choć od Stonehenge minęło dość czasu, a jego własne spotkania pośród przyjaciół i nowo wybranych nestorów zwiastowały owocną współpracę oraz rozwianie wątpliwości, to wciąż w myślach tkwiło niepełne zrozumienie, dotychczas ciche, bowiem nie poruszał drażliwych tematów zgromadzenia z nikim, kto nosił nazwisko Shafiq. Z tej krótkiej perspektywy czasu uważał to za błąd, który teraz naprawiał, jednak nie sądził, aby obrane remedium działało dostatecznie długo i skutecznie.
— Chcę tylko, byś nie bała się rzeczywistości, którą tu zastałaś. Nie bój się dumnie kroczyć naszą ścieżką. Pośród tych, którzy poparli Lorda Voldemorta, odnajdziesz przyjaciół — powiedział w przypływie natchnienia tym, co sam przeżył w ostatnim czasie, mając pewność oraz słuszność we własnym osądzie. — Z pewnością będziesz mogła wykazać się swymi talentami do eliksirów, gdy tylko nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Uroczyście ci to gwarantuję, kuzynko. — Udzielona odpowiedź miała nie pozostawić cienia wątpliwości, że i ona będzie musiała zaangażować się w ten konflikt. Choć pozostawała jedną z dam, które stroniły od uczestnictwa w szaleństwie pętającym Londyn, nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż żony, siostry czy kuzynki pozostałych angielskich lordów także maczały palce; maczały na tyle, na ile im pozwolono bądź – ku jego obrzydzeniu – na ile same sobie na to pozwoliły. Nie potrafił wyobrazić sobie tak absurdalnej sytuacji, ale to właśnie działo się w tych obrzydliwie postępowych i promugolskich rodzinach.
Uniósł wyżej wzrok, skupiając całą swoją uwagę na Nephthys, jakby usłyszane słowa miały być dowodem tego, w jakim stanie się znajdował. Gdyby tylko wiedziała, ile razy złożył podobną deklarację, nie posądziłaby go o gorącokrwistość. Już nie; tkwił w stałym punkcie, co do zamiaru określonego tuż po zgromadzeniu i zamierzał osiągnąć zamierzony cel.
— Nie martw się tym — odparł, nieco bagatelizując swoją wcześniejszą wypowiedź. — Mogę cię zapewnić, że nie porwę się z sadzeniem lotosu na pustyni. Macmillan zapłaci za ten gwałt w swoim czasie. — Rzucił jeszcze jedno, dość długie spojrzenie kuzynce, lecz nie umiał określić tego, co chciał nim wyrazić. Zdawał się patrzeć na nią, jakby czegoś oczekiwał w odpowiedzi; ale i co do tego nie było żadnej pewności, może tylko po prostu patrzył.
Lekki uśmiech wpełzł na jego twarz, kiedy słuchał swojej drogiej kuzynki. Duma rozpierająca go w tej chwili pozostawała całkowicie widoczna w zadowoleniu emanującym z chłodnych oczu oraz znacznie luźniejszej maski tkwiącej na obliczu uzdrowiciela.
— Jestem uradowany, że rozumiesz naszą sytuację — rzekł, kiwając porozumiewawczo głową. — Stawką jest nasze życie, kuzynko. Teraz i my znaleźliśmy się na świeczniku uwagi, i jedyne, co możemy uczynić, to dumnie na nim trwać, robiąc to, co zostało nam przeznaczone. Nie pozwolimy szlamom ani zdrajcom krwi odebrać nam naszego dziedzictwa. — Powiedział dalej nieco bardziej żarliwym tonem, dając być może nieszczególnie konkretny obraz sytuacji, której kuzynka powinna spodziewać się w Londynie czy w pozostałych częściach kraju. Wiedział jednak, że była inteligentna i nie musiał tłumaczyć jej wszystkiego wprost, samemu nie będąc do końca uprawnionym do tego, by takowe informacje jej przekazywać.
— Tak, lady Fawley będzie dobrym towarzystwem, byś znów zawitała na arystokratycznych salonach — odparł. — Bądź jednak ostrożna w słowach. Niektóre z rodzin, choć głośno przystąpiły do zrzucenia Longbottoma ze stołka, zachowują nieco dystansu od bieżących spraw i próbują żyć spokojnie w obliczu wojny. W końcu zorientują się, że obojętność nie powstrzyma konsekwencji. Wojna już trwa i powinniśmy zrobić wszystko, aby nasza władza pozostała niezmienna. — Mówił dalej, lecz sam nie do końca odnajdywał sens we własnych słowach. Choć od Stonehenge minęło dość czasu, a jego własne spotkania pośród przyjaciół i nowo wybranych nestorów zwiastowały owocną współpracę oraz rozwianie wątpliwości, to wciąż w myślach tkwiło niepełne zrozumienie, dotychczas ciche, bowiem nie poruszał drażliwych tematów zgromadzenia z nikim, kto nosił nazwisko Shafiq. Z tej krótkiej perspektywy czasu uważał to za błąd, który teraz naprawiał, jednak nie sądził, aby obrane remedium działało dostatecznie długo i skutecznie.
— Chcę tylko, byś nie bała się rzeczywistości, którą tu zastałaś. Nie bój się dumnie kroczyć naszą ścieżką. Pośród tych, którzy poparli Lorda Voldemorta, odnajdziesz przyjaciół — powiedział w przypływie natchnienia tym, co sam przeżył w ostatnim czasie, mając pewność oraz słuszność we własnym osądzie. — Z pewnością będziesz mogła wykazać się swymi talentami do eliksirów, gdy tylko nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Uroczyście ci to gwarantuję, kuzynko. — Udzielona odpowiedź miała nie pozostawić cienia wątpliwości, że i ona będzie musiała zaangażować się w ten konflikt. Choć pozostawała jedną z dam, które stroniły od uczestnictwa w szaleństwie pętającym Londyn, nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż żony, siostry czy kuzynki pozostałych angielskich lordów także maczały palce; maczały na tyle, na ile im pozwolono bądź – ku jego obrzydzeniu – na ile same sobie na to pozwoliły. Nie potrafił wyobrazić sobie tak absurdalnej sytuacji, ale to właśnie działo się w tych obrzydliwie postępowych i promugolskich rodzinach.
Uniósł wyżej wzrok, skupiając całą swoją uwagę na Nephthys, jakby usłyszane słowa miały być dowodem tego, w jakim stanie się znajdował. Gdyby tylko wiedziała, ile razy złożył podobną deklarację, nie posądziłaby go o gorącokrwistość. Już nie; tkwił w stałym punkcie, co do zamiaru określonego tuż po zgromadzeniu i zamierzał osiągnąć zamierzony cel.
— Nie martw się tym — odparł, nieco bagatelizując swoją wcześniejszą wypowiedź. — Mogę cię zapewnić, że nie porwę się z sadzeniem lotosu na pustyni. Macmillan zapłaci za ten gwałt w swoim czasie. — Rzucił jeszcze jedno, dość długie spojrzenie kuzynce, lecz nie umiał określić tego, co chciał nim wyrazić. Zdawał się patrzeć na nią, jakby czegoś oczekiwał w odpowiedzi; ale i co do tego nie było żadnej pewności, może tylko po prostu patrzył.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przybywając po niecałych czterech miesiącach do kraju, który już w momencie opuszczania go cieszył się nieciekawymi nastrojami, tylko podjudzanymi anomaliami, miał zmienić się jeszcze drastyczniej. Echa tych wydarzeń docierały nawet do Egiptu, również w tamtym społeczeństwie podnosząc te same pytania, które zadawali sobie angielscy czarodzieje. Wkrótce nigdzie już nie miało być bezpiecznie. Nie spodziewała się jednak, że tak głębokie zmiany dostrzeże także w członkach swojego rodu. Już samo to świadczyło o niepodważalnej powadze sytuacji, z którą przyszło im się mierzyć. Jednak w obliczu rozdarcia wewnętrznymi konfliktami Nephthys była ciekawa, jak zostanie potraktowany w tym ich udział. Choć mieli swój wkład w obraz czarodziejskiej Anglii, choć mogli poszczycić się herbem i miejscem wśród najznakomitszych rodów, które, nawet jeżeli młodsze niż Shafiqowie, były przede wszystkim tutejsze, wciąż byli postrzegani jak ktoś z zewnątrz przez swoją izolację. Odczuli to niejednokrotnie i najpewniej jeszcze odczują. Nehthys była zatem ciekawa, jak na sprawę nadchodzącej wojny zapatrywał się nestor. Nawet jeżeli odmówiłby zaangażowania, sprawa dotyczyła wszak nich wszystkich. Nie czuła się jednak upoważniona do podnoszenia tego tematu, dlatego pozostawiła go kwestią wewnętrznych rozważań.
Skinęła jedynie głową w odpowiedzi na porozumiewawczy gest Zachary'ego. Szlamy i zdrajcy krwi. Określenie to nieodłącznie kłuło jej uszy; sam jego wydźwięk, jak i pogarda, którą ze sobą niosły. To tylko nomenklatura, która wydawała się nie przystoić szlachcicom. Rozumiała jednak wzburzenie kuzyna, było ono czymś naturalnym. Być może nie byłyby jej tak obce, gdyby istotnie przyszło jej uczęszczać do Hogwartu, gdzie takie określenia miały być miarą codzienności uczniów, którzy nie powinni magią władać. Miała ogrom niewypowiedzianych wątpliwości, którymi nie chciała jednak teraz kuzyna zadręczać. Być może niepotrzebnie wszystko roztrząsała w myślach; ciężko byłoby ją jednak winić. Czasu na przemyślenia miała aż nadto, skupiając się na wytwarzaniu eliksirów. To nie polityką powinna się interesować i gdzieś w głębi duszy to czuła. Nie mogła jednak całkowicie ignorować tego, co działo się wkoło, choćby ze względu na tych, którzy angażowali się w tę sprawę całymi sobą. Łatwo było ignorować pewne rzeczy do momentu, gdy nie dotyczyły bliskich.
- Neutralność to luksus, na który w obliczu otwartego konfliktu chyba mało kto będzie mógł sobie pozwolić - stwierdziła. Nawet my. Bo czy nie tak było przez ostatnie lata? Odkąd pamiętała, ich ród trzymał się na uboczu. Żył między Anglikami, na równych prawach. Zajmowali wysokie stanowiska, robili z nimi interesy, a jednak wciąż wiele było w tym nieufności. Nawet bank postanowiono oddać pod opiekę goblinów, nie czarodziejów; to również uwypuklało pewien problem, którego nie potrafiła nazwać. Konsekwencje mogły być jednak zgubne w skutkach. Jaka przyszłość ich czekała?
Jednak to słowa o Lordzie Voldemorcie sprawiły, że poczuła niepokój, a jej spojrzenie nieco uważniej spoczęło na twarzy kuzyna. Niczym motel, który przysiadł na chwilę, by zaraz odlecieć. Nie pierwszy raz słyszała to miano. Pisano o nim w gazetach, ba, dalekie urywki docierały jej uszu jeszcze przed jej wyjazdem. Szeptano po kątach, bano się go. Teraz postanowił się ujawnić; wraz z nim jego poplecznicy, wśród których dostrzegła znacznie więcej znajomych i drogich jej twarzy, by móc zwątpić w słowa Zachary'ego.
- A czy ty go poparłeś? - Zapytała po chwili milczenia. Być może pytanie było nie na miejscu; liczyła jednak, że Zachary rozumiał, o co pyta. Spoglądała na niego, jakby chciała przejrzeć na wylot. Jakby zastanawiała się, czy to poparcie sięgało dalej niż złożony być może ukłon. Co tam się tak naprawdę wydarzyło? Lord Voldemort miał na ten moment stanowić sojusznika w batalii, ale chociaż nie mogła wiedzieć na pewno, wydawało się, że to sięga głębiej, a oni drapią jedynie powierzchnię, nie docierając do tego, co kryje się pod spodem. Był niebezpiecznym człowiekiem; nie miała nawet pojęcia jak bardzo niebezpiecznym. Nie miało to jednak stanowić jej bezpośredniego zmartwienia. Świat Rycerzy Walpurgii miał pozostać światem zdominowanym przez mężczyzn, w którym nie byłoby dla niej miejsca. Jej pozostało drżeć o bezpieczeństwo tych, którzy postanowili oddać różdżki tej sprawie, kładąc na szali własne życie. - Wiesz, że nie odmówię ci pomocy - odparła. Przywykła do pracy głównie na życzenie i potrzeby bliskich. Uwielbiała stawiać sobie wyzwania i sięgać do alchemii wprost z ich rodzinnych stron; technik i ingrediencji nieznanych angielskim czarodziejom. Alchemia stanowiła jej pasję, jeśli więc miała się czemuś przysłużyć, z pewnością odnalazłaby się w takiej roli, tak długo jak nie miałoby to kolidować z pozostałymi obowiązkami.
- Jestem rozczarowana. Miałam okazję poznać lorda Macmillana. Nie sądziłam, że byłby w stanie posunąć się do podobnie obrzydliwych czynów - westchnęła. Chyba powinna przywyknąć, że ludzie się zmieniali. Być może w obliczu narastającego konfliktu i jej przyjdzie odczuć jakieś zmiany, które zajdą w niej samej. - Uważaj na siebie. Nie możemy sobie pozwolić na straty - dodała, odpowiadając na spojrzenie spojrzeniem.
Skinęła jedynie głową w odpowiedzi na porozumiewawczy gest Zachary'ego. Szlamy i zdrajcy krwi. Określenie to nieodłącznie kłuło jej uszy; sam jego wydźwięk, jak i pogarda, którą ze sobą niosły. To tylko nomenklatura, która wydawała się nie przystoić szlachcicom. Rozumiała jednak wzburzenie kuzyna, było ono czymś naturalnym. Być może nie byłyby jej tak obce, gdyby istotnie przyszło jej uczęszczać do Hogwartu, gdzie takie określenia miały być miarą codzienności uczniów, którzy nie powinni magią władać. Miała ogrom niewypowiedzianych wątpliwości, którymi nie chciała jednak teraz kuzyna zadręczać. Być może niepotrzebnie wszystko roztrząsała w myślach; ciężko byłoby ją jednak winić. Czasu na przemyślenia miała aż nadto, skupiając się na wytwarzaniu eliksirów. To nie polityką powinna się interesować i gdzieś w głębi duszy to czuła. Nie mogła jednak całkowicie ignorować tego, co działo się wkoło, choćby ze względu na tych, którzy angażowali się w tę sprawę całymi sobą. Łatwo było ignorować pewne rzeczy do momentu, gdy nie dotyczyły bliskich.
- Neutralność to luksus, na który w obliczu otwartego konfliktu chyba mało kto będzie mógł sobie pozwolić - stwierdziła. Nawet my. Bo czy nie tak było przez ostatnie lata? Odkąd pamiętała, ich ród trzymał się na uboczu. Żył między Anglikami, na równych prawach. Zajmowali wysokie stanowiska, robili z nimi interesy, a jednak wciąż wiele było w tym nieufności. Nawet bank postanowiono oddać pod opiekę goblinów, nie czarodziejów; to również uwypuklało pewien problem, którego nie potrafiła nazwać. Konsekwencje mogły być jednak zgubne w skutkach. Jaka przyszłość ich czekała?
Jednak to słowa o Lordzie Voldemorcie sprawiły, że poczuła niepokój, a jej spojrzenie nieco uważniej spoczęło na twarzy kuzyna. Niczym motel, który przysiadł na chwilę, by zaraz odlecieć. Nie pierwszy raz słyszała to miano. Pisano o nim w gazetach, ba, dalekie urywki docierały jej uszu jeszcze przed jej wyjazdem. Szeptano po kątach, bano się go. Teraz postanowił się ujawnić; wraz z nim jego poplecznicy, wśród których dostrzegła znacznie więcej znajomych i drogich jej twarzy, by móc zwątpić w słowa Zachary'ego.
- A czy ty go poparłeś? - Zapytała po chwili milczenia. Być może pytanie było nie na miejscu; liczyła jednak, że Zachary rozumiał, o co pyta. Spoglądała na niego, jakby chciała przejrzeć na wylot. Jakby zastanawiała się, czy to poparcie sięgało dalej niż złożony być może ukłon. Co tam się tak naprawdę wydarzyło? Lord Voldemort miał na ten moment stanowić sojusznika w batalii, ale chociaż nie mogła wiedzieć na pewno, wydawało się, że to sięga głębiej, a oni drapią jedynie powierzchnię, nie docierając do tego, co kryje się pod spodem. Był niebezpiecznym człowiekiem; nie miała nawet pojęcia jak bardzo niebezpiecznym. Nie miało to jednak stanowić jej bezpośredniego zmartwienia. Świat Rycerzy Walpurgii miał pozostać światem zdominowanym przez mężczyzn, w którym nie byłoby dla niej miejsca. Jej pozostało drżeć o bezpieczeństwo tych, którzy postanowili oddać różdżki tej sprawie, kładąc na szali własne życie. - Wiesz, że nie odmówię ci pomocy - odparła. Przywykła do pracy głównie na życzenie i potrzeby bliskich. Uwielbiała stawiać sobie wyzwania i sięgać do alchemii wprost z ich rodzinnych stron; technik i ingrediencji nieznanych angielskim czarodziejom. Alchemia stanowiła jej pasję, jeśli więc miała się czemuś przysłużyć, z pewnością odnalazłaby się w takiej roli, tak długo jak nie miałoby to kolidować z pozostałymi obowiązkami.
- Jestem rozczarowana. Miałam okazję poznać lorda Macmillana. Nie sądziłam, że byłby w stanie posunąć się do podobnie obrzydliwych czynów - westchnęła. Chyba powinna przywyknąć, że ludzie się zmieniali. Być może w obliczu narastającego konfliktu i jej przyjdzie odczuć jakieś zmiany, które zajdą w niej samej. - Uważaj na siebie. Nie możemy sobie pozwolić na straty - dodała, odpowiadając na spojrzenie spojrzeniem.
شاهدني من فوق
— Nawet my — odpowiedział niemal natychmiast za kuzynką, nie będąc świadomym tego, że ich myśli podążały w dokładnie tym samym kierunku, choć ‒ rzecz jasna ‒ miał świadomość, iż wyznawali ten sam pogląd na wiele sytuacji, nawet jeśli rzadko pytano Nephthys o zdanie. Nie miał wszak najmniejszych wątpliwości co do jej przynależności oraz lojalności względem rodziny. Najwyższa z wyznawanych przez nich wartości odwiecznie znajdowała się na pierwszym miejscu pośród priorytetów reprezentowanych na salonach. Jakakolwiek niesubordynacja, wyłamanie się z zasad i oczernienie rodu nie wchodziły w rachubę. Byli starożytnym przykładem, potęgą, niedoścignionym wzorem od pokoleń, na którym inne rodziny powinny opierać swoje działania, budować przyszłość bezpieczną dla swoich dziedziców. On, jeden z najmłodszych i najkrócej kroczących w brudnej polityce, wiedział o tym doskonale. Szybko pojął pierwszą lekcję, choć nie miał ku niej należytego przygotowania, a mimo to traktował ją jako jedną z najcenniejszych, mogąc z dumą oraz należytą godnością odpowiadać za rodzinę pośród tych, którzy przejawiali ‒ całkowicie zrozumiały ‒ dystans wobec nich. Wierzył, że wkrótce fakt ten miał ulec zmianie, a subtelne sojusze przerodzą się w potężne więzi, gdy do najbardziej zatwardziałych głów dotrze informacja, że i im, Shafiqom, zależy na wspólnym budowaniu potęgi brytyjskich wysp.
Na bezpośrednie pytanie Nephthys wpierw zareagował ostrzejszym niż zwykle spojrzeniem. Jasne tęczówki Zachary'ego naturalnie emanowały chłodem oraz obojętnością, lecz teraz pełne były jasnego przekazu: wkraczali na grząski grunt deklaracji niemożliwych do zaprzeczenia ani jakiegokolwiek wycofania. Już kroczył w jedną stronę i nie chciał ani nie zamierzał z niej zbaczać, co skwitował lekkim przytaknięciem, gdy wreszcie podjął decyzję o ujawnieniu prawdy przed kuzynką.
— Jeśli ktokolwiek cię o to zapyta, masz pełne prawo wyprzeć się tej insynuacji — odezwał się cicho, podejmując rozmowę, nie chcąc, by jakiekolwiek milczenie między nimi pozostawiło niesmak. — Nie narażę nikogo, kto nosi nasze nazwisko — dodał niemal ledwie słyszalnym szeptem, jakby obawiał się, że potwierdzona właśnie tajemnica mogłaby być usłyszana przez kogokolwiek, kto nigdy nie powinien jej usłyszeć. Wierzył, że kuzynka zachowa dyskrecję; nawet w obliczu tak sprzyjającego czasu, kiedy większość konserwatywnych rodów popierała jednomyślne stanowisko, nie mógł pozwolić sobie na otwarte wygłaszanie wszystkich poglądów. Wszystko należało czynić z rozwagą, z odpowiednim pomyślunkiem i wyczuciem. Nie mógł krzyczeć jak Macmillan tego, co ślina przyniesie na język. Nie tak go wychowano i nie tak wychowa własnych synów.
W milczeniu przytaknął usłyszanym słowom, nie mając nic szczególnego ani wartego do dodania. Wiedział, tkwił w absolutnym przekonaniu, że mógł liczyć na swoją kuzynkę i nie zamierzał poddawać tej myśli jakimkolwiek wątpliwościom. Rzucił jej jednak spojrzenie zakrawające o niedowierzanie ‒ wszelkie przejawy gniewu i złości z niego uszły ‒ gdy usłyszał o spotkaniu z Macmillanem, lecz nie wybuchł. Zachował pełen spokój, ostentacyjnie czerpiąc głęboki wdech, dając Nephthys niemy znak, że wszystkie emocje trzymał na wodzy.
— Swoim czynem zesłał na siebie wyrok śmierci — odpowiedział wreszcie całkowicie poważnym tonem i zamilkł na chwilę. Nie chciał mówić nic więcej. Burza rozpętująca się za murami posiadłości zaczynała go przygniatać ‒ dreszcz niepokojącego chłodu przebiegł wzdłuż kręgosłupa, wzmagając w nim pragnienie znalezienia się z powrotem w ciepłym łóżku. — Niech troski nie zaprzątają twoich myśli. Odpocznij. Musisz być zmęczona podróżą — powiedział jeszcze, szykując się do zwieńczenia tej rozmowy. Nie sądził, by w tej chwili Nephthys potrzebowała większego natłoku informacji, a spodziewał się, że znajdą jeszcze okazję do rozmowy w cztery oczy i wyjaśnienia tych nieścisłości oraz rozwiania wątpliwości zaprzątujących umysł. Nie wątpił, że się pojawią. Zmiany zachodziły wyjątkowo szybko, a wraz z nimi rosła w nim obawa, że nadciągał kataklizm.
z/t Zachary
Na bezpośrednie pytanie Nephthys wpierw zareagował ostrzejszym niż zwykle spojrzeniem. Jasne tęczówki Zachary'ego naturalnie emanowały chłodem oraz obojętnością, lecz teraz pełne były jasnego przekazu: wkraczali na grząski grunt deklaracji niemożliwych do zaprzeczenia ani jakiegokolwiek wycofania. Już kroczył w jedną stronę i nie chciał ani nie zamierzał z niej zbaczać, co skwitował lekkim przytaknięciem, gdy wreszcie podjął decyzję o ujawnieniu prawdy przed kuzynką.
— Jeśli ktokolwiek cię o to zapyta, masz pełne prawo wyprzeć się tej insynuacji — odezwał się cicho, podejmując rozmowę, nie chcąc, by jakiekolwiek milczenie między nimi pozostawiło niesmak. — Nie narażę nikogo, kto nosi nasze nazwisko — dodał niemal ledwie słyszalnym szeptem, jakby obawiał się, że potwierdzona właśnie tajemnica mogłaby być usłyszana przez kogokolwiek, kto nigdy nie powinien jej usłyszeć. Wierzył, że kuzynka zachowa dyskrecję; nawet w obliczu tak sprzyjającego czasu, kiedy większość konserwatywnych rodów popierała jednomyślne stanowisko, nie mógł pozwolić sobie na otwarte wygłaszanie wszystkich poglądów. Wszystko należało czynić z rozwagą, z odpowiednim pomyślunkiem i wyczuciem. Nie mógł krzyczeć jak Macmillan tego, co ślina przyniesie na język. Nie tak go wychowano i nie tak wychowa własnych synów.
W milczeniu przytaknął usłyszanym słowom, nie mając nic szczególnego ani wartego do dodania. Wiedział, tkwił w absolutnym przekonaniu, że mógł liczyć na swoją kuzynkę i nie zamierzał poddawać tej myśli jakimkolwiek wątpliwościom. Rzucił jej jednak spojrzenie zakrawające o niedowierzanie ‒ wszelkie przejawy gniewu i złości z niego uszły ‒ gdy usłyszał o spotkaniu z Macmillanem, lecz nie wybuchł. Zachował pełen spokój, ostentacyjnie czerpiąc głęboki wdech, dając Nephthys niemy znak, że wszystkie emocje trzymał na wodzy.
— Swoim czynem zesłał na siebie wyrok śmierci — odpowiedział wreszcie całkowicie poważnym tonem i zamilkł na chwilę. Nie chciał mówić nic więcej. Burza rozpętująca się za murami posiadłości zaczynała go przygniatać ‒ dreszcz niepokojącego chłodu przebiegł wzdłuż kręgosłupa, wzmagając w nim pragnienie znalezienia się z powrotem w ciepłym łóżku. — Niech troski nie zaprzątają twoich myśli. Odpocznij. Musisz być zmęczona podróżą — powiedział jeszcze, szykując się do zwieńczenia tej rozmowy. Nie sądził, by w tej chwili Nephthys potrzebowała większego natłoku informacji, a spodziewał się, że znajdą jeszcze okazję do rozmowy w cztery oczy i wyjaśnienia tych nieścisłości oraz rozwiania wątpliwości zaprzątujących umysł. Nie wątpił, że się pojawią. Zmiany zachodziły wyjątkowo szybko, a wraz z nimi rosła w nim obawa, że nadciągał kataklizm.
z/t Zachary
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hol wejściowy
Szybka odpowiedź