Wydarzenia


Ekipa forum
Constance Yaxley
AutorWiadomość
Constance Yaxley [odnośnik]16.07.15 17:40

Constance Yaxley

Data urodzenia: 17 stycznia 1935 r.
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: kiedyś rodowa rezydencja, a od roku - Londyn
Czystość krwi: czysta szlachetna z pięknem w genach
Zawód: stażystka w Ministerstwie Magii - Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami (Rejestr Wilkołaków)
Wzrost: 158 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: złocisty blond
Kolor oczu: błękitne z domieszką szarości
Znaki szczególne: dużo piegów, okrągłe znamię na prawym policzku


Dziecko chciwego trolla i trupiej wili. Perła bagien. Błotna księżniczka. Tak, tak podobno mówią o mnie ci, którzy nie przepadają za moją rodziną. Nie jest to zbyt uprzejme, prawda? Na szczęście z tak impertynenckimi określeniami zapoznałam się stosunkowo niedawno, co zawdzięczam dość zamkniętemu wychowaniu, jakie odebrałam. Bo właściwie muszę przyznać część racji niewychowanym gburom - wychowałam się raczej z dala od ludzi: wśród bagien, z zwisającymi gałęziami czarnych olch, kołyszącymi się nad mętną taflą wody. Może niedokładnie tam, na porośniętych wysokimi trzcinami groblach, ale w ich bezpośredniej, zatęchłej obecności. Ach, Fendland, piękny, mroczny Fenland, w którego mrokach lśniłam jak najpiękniejsza perła...Albo i nie. Nie, zdecydowanie nie. Podniosły styl nie należy do mojego skromnego arsenału towarzyskich sztuczek, jakich jednak zdołałam się nauczyć dzięki obfitującemu w radosne igraszki dorastaniu w chłodnych murach Hogwartu. Ale...o tym później? Zaczynam od końca, gubię wątki, logika nie jest moją mocną stroną, więc...tak. Jak to się zaczęło? I gdzie zaczęłam się ja?.


Gdyby o to zapytać mojego dziadka, pewnie zacząłby długą opowieść o dzielnych protoplastach, bitwach, walkach, połamanych różdżkach, przelanej krwi. A wszystko to w oparach etosu honoru, siły i magii. Według mnie jest to tylko nudny, historyczny bełkot. Według całej mojej rodziny - powód do wiecznej chwały i spoglądania na innych z dziwnie skrzywioną miną, oznaczającą pogardę pomieszaną z niedowierzaniem, że ktoś o tak wątłych korzeniach (bądź marnej znajomości historii czarodziejów) śmie w ogóle egzystować w otoczeniu Yaxleyów. Wielkich, potężnych Yaxleyów. Oczywiście karty grubych ksiąg nie kłamią - w moich żyłach naprawdę płynie znacząca historycznie krew, co przypominano mi od najmłodszych lat. Pewnie jeszcze zanim zdążyłam rozumieć, że ręka niańki nie jest pysznym gryzakiem, potrafiłam w swojej małej główce odtworzyć najważniejsze daty mojego saskiego rodu. Ale nie, nie wychowywano mnie w poczuciu strachu, petryfikując zaklęciem, jeśli nie przeczytałam odpowiedniej liczby stron biografii pradziadków. Właściwie pomimo stereotypów dotyczących Yaxleyów - ponurych, wycofanych, nieco zgryźliwych - moje dzieciństwo można uznać za beztroskie. Surowe, proste, ale bez większych bolesnych wspomnień. Gdyby nie jeden szczegół.

Nigdy nie poznałam swojej matki. Nie dane było mi spędzić z nią nawet sekundy, przytulić się, powąchać jasnych włosów, zniszczyć materiału jedwabnej sukienki czy - może to i dobrze? - zawieść jej oczekiwań. Podobno umarła bez bólu, spokojnie, odurzona zaklęciami uspokajającymi, chociaż w moich wyobrażeniach dotykających najboleśniejszego wydarzenia mojego życia zawsze jest dużo krwi i rozpaczliwych krzyków. Wiem, to niezbyt mądre, nie mogę przecież pamiętać chwili swoich narodzin, ale...emocje są silniejsze od logiki i wierzę w to, że mogłam chociaż przez chwilę dzielić z nią jakiekolwiek uczucia, nawet jeśli należały do tych najbardziej przerażających. Czuję więc, że się bała. I że bardzo, ale to bardzo, chciała zostać przy mnie dłużej. Niestety, stało się coś złego i moja matka odeszła zostawiając po sobie szafy pełne pięknych ubrań i mnóstwo portretów. Tak, była piękna, niewiarygodnie piękna, pięknem przebijającym się nawet przez pokryte grubą warstwą kurzu obrazy, z których uśmiecha się do mnie szeroko. Zanim przeniosłam się do Hogwartu jej uroda wydawała mi się oczywista. Jako dziecko nie miałam bezpośredniego kontaktu z żadną inną kobietą: byłam tylko ja, równie śliczna jak matka Rosamud i nasza niańka, zbyt stara jednak, bym mogła postrzegać ją w kategorii przedstawicielki żeńskiego gatunku. Tak odseparowane wychowanie podobno wyszło mi na dobre. Nikt nie rozpływał się nad moją urodą, nie szarpał za delikatną skórę policzków i nie głaskał po złotych lokach. Żadnych drogich sukieneczek, prezencików i błyskotek. Ojciec mnie nie rozpuszczał, ba, teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że swoim oschłym zachowaniem karał mnie za śmierć matki. Może za bardzo ją przypominałam? Może sądził, że to moja wina? Że gdybym się nie pojawiła, to mogliby żyć we troje? Był taki czas w moim życiu - jakoś tuż przed otrzymaniem listu z Hogwartu - kiedy także obwiniałam się za to, co zrobiłam. Dystans, z jakim traktował mnie ojciec, coraz gorsze stosunki z starszą siostrą, stres, związany z umiejętnościami magicznymi, które ujawniły się u mnie wręcz w ostatniej chwili: wszystko to sprawiło, że po okresie względnej radości (nigdy nie bałam się sama spacerować po bagiennych groblach, bawiąc się ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi, czujnie jednak obserwowana przez zastęp pilnujących mnie skrzatów), stałam się bardzo smutnym dzieckiem.



Wstępowałam więc w mury Hogwartu jako nieco przygaszony pierwszak, bardziej przestraszony niż podekscytowany perspektywą rozpoczęcia nowego etapu w życiu. Kiedy Tiara przydzieliła mnie do Puchonów właściwie się ucieszyłam - starsi uczniowie, siedzący przy innych stołach, wydawali mi się dziwnie przerażający. Właściwie pierwszy rok w labiryncie zamkowych korytarzy spędziłam na oswajaniu się z nową rzeczywistością. Przeobrażanie się z bagiennego dziewczątka w Obecną Constance trwało do czwartej klasy, kiedy to, dosłownie i w przenośni, rozkwitłam. Wilowy urok ukazał się wtedy w całej krasie. Właściwie nie wiem, czy to pewność siebie pociągnęła za sobą zewnętrzne piękno, czy też coraz intensywniejsze spojrzenia płci przeciwnej sprawiły, że mogłam strząsnąć z siebie bagienny pył dziecięcego smutku. Gdzieś zgubiłam wycofanie i dystans, przestałam nawet marszczyć czoło jak ojciec i prychać głośno, kiedy ktoś mylił daty na Historii Magii. Ostatnie lata szkoły wspominam jako bajkę. Naiwną, głupiutką, błyszczącą, ot, sielanka młodej ślicznotki, rozpoznawalnej na korytarzach, wzbudzającej skrajne emocje, prowokującej do bójek, spisków i wyładowań nastoletnich burz hormonów. Oczywiście oprócz nachalnej adoracji ze strony chłopców spotykało mnie sporo przykrości. Dość... poważnych. Byłam częstym gościem w Skrzydle Szpitalnym. Często obrywałam nieprzyjemnymi zaklęciami czy wręcz podtruwana niezbyt udanymi eliksirami. Kobieca zawiść dosłownie dała mi popalić: na ostatnich egzaminach jedna z niezbyt przychylnych mi koleżanek postanowiła spopielić moje długie włosy. Misja się powiodła; Hogwart kończyłam z bardzo słabymi wynikami  i króciutką fryzurą, niepasującą młodej damie (odrastają mi do dziś). Oczywiście swoje mierne osiągnięcia naukowe tłumaczyłam właśnie tym traumatycznym przeżyciem, ale tak między nami... cóż, nie uczyłam się świetnie. Właściwie miałam problem z każdym przedmiotem; tylko z historii magii osiągałam niesamowite rezultaty, głównie dzięki nudnym naukom serwowanym mi w dzieciństwie. Nieźle szły mi także zaklęcia, ale na całą resztę spuśćmy zasłonę milczenia. Szkolne lata przeznaczyłam raczej na osiąganie towarzyskiego mistrzostwa, co mocno przeszkadzało w jakichkolwiek zawodowych aspiracjach. Wiedziałam, że nie muszę martwić się o pieniądze - hodowla trolli ojca prosperowała doskonale - więc zamartwianie się przyszłością pozostawiałam ludziom bez wyobraźni. Dorosłe życie jawiło mi się jako beztroskie przedłużenie szkolnych lat. Potrafiłam przecież ignorować naprawdę istotne wydarzenia, jakbym dalej była dzieckiem, pewnym, że po zamknięciu oczy znikną wszystkie potwory. W moim świecie nie było polityki, wojen - czy to mugolskich czy czarodziejskich - prześladowań, strachu, śmierci bliskich. Kiedy tylko przerażająca rzeczywistość próbowała przeniknąć do mojego błyszczącego światka.... po prostu zaciskałam powieki i szłam dalej po omacku. Myślę, że ta cecha mojego charakteru - nazwijcie ją jak chcecie, głupota, tchórzostwo, arogancja? - jest niezwykle przydatna w obecnych czasach.


Mocno niespokojnych, chociaż dalej radzę sobie świetnie. Pomimo miernych wyników egzaminów udało mi się objąć posadę stażystki w Ministerstwie Magii - nie ukrywajmy, ważną rolę w rozpoczęciu mojej biurokratycznej kariery odegrało moje nazwisko i koneksje ojca. Na razie jestem trochę podrzutkiem i biegam z stosami dokumentów pomiędzy piętrami, ale naprawdę lubię stukot obcasów moich nowych pantofelków na tych marmurowych podłogach. No i gdzie, jeśli nie w Ministerstwie, znajdę idealnego męża? Głównie dlatego opuściłam posiadłość Yaxleyów - przytłaczała mnie, pomimo obecności dalszej i bliższej rodziny - i przeprowadziłam do Londynu, gdzie wynajmuje skromne mieszkanie i zadaje szyku jako świadoma swojej wartości czarownica. Co nie jest jeszcze przyjmowane z zadowoleniem, zwłaszcza ze względu na wilowaty urok, który zdarza mi się perfidnie wykorzystywać. Tak samo jak możliwości, jakie daje wielkie miasto - może i jest zniszczone, szare i smutne, przygniecione ciężarem wojny i zmian (jakiej wojny? jakich zmian?), ale na fotografiach w najnowszym wydaniu Czarownicy Pokątna prezentuje się bardzo wystawnie. Jak więc widać, pewnie moje aspiracje nie sięgają wysoko i nawet będąc w bezpośredniej bliskości politycznych szarad bardziej martwię się o kolor mojej nowej sukienki niż bezpieczeństwo najbliższych, ale przynajmniej jestem szczęśliwa. Albo tak sobie wmawiam, zakrywając dłońmi oczy i stawiając kolejny chwiejny kroczek tuż przed przepaścią.




Patronus: absolutny brak; Connie nigdy nie uczyła się tak zaawansowanego zaklęcia










 
7
0
1
3
4
1
10


Wyposażenie

umiejętność teleportacji, różdżka, sowa





Ostatnio zmieniony przez Constance Yaxley dnia 17.07.15 7:58, w całości zmieniany 4 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Constance Yaxley [odnośnik]17.07.15 8:23

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Brakowało odrobiny przecinków, ale wszyściutko już jest super. Słodka, rozkoszna i naiwna - idealnie zobrazowałaś jej charakter, w dodatku piegowaty wygląd, nad którym ma dusza się rozpływa - nic, tylko chrupać! Także życzę owocnej i bezpiecznej gry, coby nikt tak prędko nie wyrywał Constance z jej bajecznego snu. :serce:

OSIĄGNIĘCIA
córeczka tatusia
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:7
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:1
Eliksiry:3
Magia lecznicza:4
Czarna magia:1
Sprawność fizyczna:10
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[16.07] 900 - 250 = 650
[17.07] 650 - 600 = 50

Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Constance Yaxley 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Constance Yaxley
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach