Rowan "Red" Sprout
Nazwisko matki: Skamander
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: uzdrowicielka (oddział urazów pozaklęciowych)
Wzrost: 154 cm
Waga: 44 kg
Kolor włosów: płomiennorude
Kolor oczu: czarne niczym noc
Znaki szczególne: pozorna leniwość ruchów; pełne wargi skore do grymasów wyrażających niezadowolenie; oczy tak czarne, iż nie sposób dojrzeć weń źrenic; płomiennorude włosy wskazujące na brak duszy; wysokie obcasy maskujące niski wzrost; otula ją subtelny aromat miodu i mandarynek
12 i ¼ cala, dość giętka, pau ferro, włos curupiry
Hufflepuff
Papilio Ulysses
Rozszalałe Nundu
tartą cytrynową Daphne oraz suszonymi ziołami, mokrymi piórami Hipogryfa i jeżynami
Emeryturę i młodą (starą już) siebie siedzącą z książką o quidditchu w rękach, w tle widać hipogryfy leniwie wylegujące się w słońcu oraz migającą rudą czuprynę, prawdopodobnie należącą do któregoś z licznych wnucząt, pomagających przy hodowli
Naturalnie Quidditchem, opieką nad hipogryfami,
wyplataniem makram, modą, magią leczniczą, lataniem na miotle, uprzykrzaniem życia rodzinie swoją skromną, acz nad wyraz uroczą osobą
Tajfunom z Tutshill, nie...Srokom z Montrose!
Albo Zjednoczonym z Puddlemere? A może to byli Wędrowcy z Wigtown? Kiedyś się z pewnością zdecyduję!
głównie odsypiam dyżury; chodzę na mecze Quidditcha, gdzie aktywnie wydzieram się na wszystkich w ramach krytyki i sama amatorsko, acz z pasją latam na miotle
Każdej, byle nie klasycznej, bo od niej można uschnąć i dorobić się zadartego nosa, albo depresji. Przy czym nie wiadomo, co jest gorsze
Madelaine Petsch
Świat jest wypełniony opowieściami. Historiami, których magia wydaje się nie zanikać, nieważne jak często są wspominane. Nie są one koniecznie legendami, nie muszą opisywać bohaterskich potyczek, li ucieczek wprawiających serce w gwałtowne kołatanie. Nie, czasem są one po prostu spotkaniem dwóch dusz, które przy odpowiednim porozumieniu, są skłonne pozostać ze sobą już na zawsze. I właśnie tego zapragnęły wysłuchać tego słonecznego poranka pociechy Sproutów, łapczywie pochłaniając śniadanie oraz chciwie nadstawiając uszu — gotowe w miarę płynącego czasu zmienić twarze bohaterów, z rodziców na swoje oraz wymarzonego wybranka, a okoliczności zapoznania w nieco bardziej dramatyczne. Może nawet takie ze smokami. Tak, zdecydowanie muszą być smoki! A może nawet zażarta walka z Diabelskimi sidłami? Tak! Tak! Po tysiąckroć tak! Tylko jedna osóbka siedząca przy stole, z łokciami opartymi o blat, wyglądała tak, jakby właśnie pogryzła oraz połknęła calutką cytrynę. Rowan, zwana również przez członków rodziny — choć po prawdzie, głównie przez samą siebie — Red, miała siedem lat i rzeczy o wiele istotniejsze do roboty niż słuchanie w kółko tej samej opowieści, pary nieznośnie zakochanych w sobie czarodziejów. Tam na zewnątrz czekały na nią Hipogryfy, leniwie wylegujące się w słońcu, tajemnicze zioła hodowane w Sproutowskich szklarniach oraz sekrety kryjące się w lasach okalających domostwo. Kto miał czas na głupoty, kiedy w szopie oparta o ścianę stała dziecięca miotła, wręcz prosząca się o użycie? Z pewnością nie Rowan, która krzywiąc się brzydko, odsuwała od siebie talerz z tostem posmarowanym poziomkowym dżemem. Nikt jednak nie zwracał uwagi na dziewczynkę, która, jako że nie była już najmłodszym członkiem familii, mogła pozwolić sobie na większą swobodę niż chociażby rok wcześniej. Nie zwalniało ją to jednak — ku jej najszczerszej zgrozie — z ustalonych posiłków, tak też musiała siedzieć na miejscu, dopóki jakaś dobra dusza nie zlitowała się nad nią i nie zjadła jej porcji. Majtając więc w zniecierpliwieniu nogami, bowiem należała do dzieci wyjątkowo małych o równie wyjątkowo kościstych kolanach, rzucała co jakiś czas smętne spojrzenia w stronę drzwi wyjściowych. A spojrzenia miała niebywale wymowne, bo choć źrenicy od tęczówki w pochłaniającej je czerni odróżnić było nie sposób, tak siła ich wyrazu była wprost niewyobrażalna. Może właśnie dzięki nim, zamiast grzecznie czekać na swoją kolej, upominała się głośno i wyraźnie o przysmaki, zabawki oraz spędzanie czasu przy magicznych herbatkach. A może to te rumieńce pełne złości, tak typowe dla rudzielców i tupanie zwykle bosą stópką zmuszały co słabszych do wykonywania powierzonych przez małą tyrankę zadań? Jednak mama nie była słaba, a talerz wciąż był pełny. Pełny. W złości dźgnęła niczego niespodziewającą się Pomonę łokciem, a potem wydała z siebie zirytowane `puff`. Chciała już iść, chciała się bawić, chciała zadręczać pytaniami ciotkę o magiczne zwierzęta. Kiedy szykowała się do kolejnej litanii dźwięków, a złość na dobre jęła płynąć w jej żyłach — wydarzyło się coś nieprawdopodobnego! Talerze wypełnione jedzeniem uniosły się w powietrze, a następnie wylądowały na suficie, podczas gdy wszystkie krzesła — za wyjątkiem małej Red — przesunęły się wprost pod ścianę przy wtórze zaskoczonych krzyków. Magia odpowiedziała na dziecięce grymaszenie, najwyraźniej sama wymęczona narzekaniami.
— No wreszcie! — skwitowała jedynie Sproutówna, po czym zeskoczyła ze swego miejsca i pognała na zewnątrz. Może i świat jest wypełniony opowieściami, ale to nie znaczyło, że akurat ona musiała ich słuchać!
But these problems aside I think I taught you well,
That we won't run, and we won't run, and we won't run...
Bycie dzieckiem szczęśliwym, acz nad wyraz nieznośnym należało zadań, z których wywiązywała się wręcz śpiewająco. Balansując na granicy dobrodusznego rozczulenia oraz powoli kiełkującej irytacji, prześlizgiwała się przez życie z triumfalnym uśmiechem na ustach oraz kolorowymi myszkami kłębiącymi się w kieszeniach. Ich szepty rozbrzmiewające w czeluściach nocy, jak i skrobanie pazurków o posadzkę zdawało się nieodłącznym elementem jej istnienia — tym bardziej tajemniczym, tym własnym, z którego nie odważyła się nikomu zwierzyć i nie chciała się w żadnym wypadku dzielić. Dlatego też milczała, wsłuchana w ciche głosy, zdradzające wszelkie sekrety zarówno własne, jak i cudze za kilka okruchów chleba oraz parę kawałków żółtego sera, kołyszące ją do snu. Bo wiedziała, że nawet jeśli była dzieckiem nad wyraz nieznośnym, to nigdy nie będzie dzieckiem samotnym. A Red wystarczyło to w zupełności, żeby być szczęśliwą.
To nie tak, że skończywszy jedenaście lat, nagle w jej głowie zalęgły się czekoladowe żaby, a zdrowy rozsądek został zastąpiony z jakiegoś powodu zamrożonymi jajami popiołka, gotowymi zająć się ogniem w każdej chwili. Bystre spojrzenie nadal czaiło się w czerni jej oczu, duże usta, do których nie zdążyła jeszcze dorosnąć, rozciągały się w leniwym, pełnym samozadowolenia uśmiechu i tylko kurczowo zaciśnięte na kościstych kolanach ręce zdradzały odczuwane przezeń rozedrganie. Wciąż była niepoprawnie pewna siebie, wciąż pragnęła czegoś więcej — choć nie miała bladego pojęcia, czym mogło być to `coś więcej` — i wciąż zdawała się nosić swe serce na dłoni, nawet jeśli inni spoglądali nań z lekką podejrzliwością, zupełnie tak jakby trzymany organ zaraz miał wybuchnąć, a nie obdarzyć kogoś szczerą sympatią. Pozornie więc była wciąż sobą, od czubka niepoprawnie rudej głowy po koniuszki palców niewielkich stóp — nie mogła więc wiedzieć, skąd też pojawiła się w jej wnętrzu ta zażarta zajadłość, nakazująca grozić wiekowej tiarze przydziałów wizyty w rodzinnej hodowli Hipogryfów jako element czyszczenia zagród, jeżeli tylko ośmieli się (tak, ośmieli się) wysłać ją do Slytherinu. Red wiedziała, że daleko jej do tytułu złotego dziecka. Bywała rozwydrzona, gwałtowna oraz wymagająca, jednak nie sposób było również odmówić jej szczerości, pogody ducha oraz troskliwości, skrupulatnie maskowanej przez egoizm. Wychowywana była w duchu sprawiedliwości i zrozumienia, potrafiła się dzielić, nawet jeśli musiała poświęcać tym samym coś, na czym jej wyjątkowo zależało (chociaż nigdy nie poświęcała swoich myszek). Więc sugestia wyświechtanego kapelusza, jakoby mogła odnaleźć się doskonale w Domu Węża była wprost nie do przyjęcia. To Hufflepuff miał gościć w swych progach młodziutką Sproutównę, to jego serdeczność oraz lojalność powinna reprezentować przez najbliższe lata. Ona miała plany do kroćset! Ambitne plany, uwzględniające starsze rodzeństwo mające za zadanie zdecydowanie ułatwić jej pobyt w szkole. Nie było w nich nawet najmniejszej wzmianki o wyrazie rozczarowania zaległym na twarzach sióstr oraz braci, na fałszywie pocieszających ją listach od rodziców, zapewniających, że Rowan będzie błyszczeć w swoim nowym Domu. Nie, nie, nie. Nie i koniec. Nie zawiedzie rodziny, nie okaże się stereotypową Ślizgonką, nawet jeśli paradoksalnie oznaczało to przesiedzenie całej uczty na niewygodnym, drewnianym stołku.
Nie była pewna dokładnie, co skłoniło tiarę przydziału do takiego, a nie innego werdyktu. Czy iście dziecięce utyskiwania, groźby bez pokrycia czy też pod warstwą negatywnych uczuć dostrzegła strach oraz nieskończone pokłady uczciwości, przeważające nad wrodzoną złośliwością. Red wiedziała tylko, że cała jej przyszłość zależała od jednego jedynego słowa.
— Hufflepuff! — zagrzmiała wreszcie tiara, wywołując burzę oklasków od strony stołu Puchonów. Pomona zdawała się wzdychać z wyraźną ulgą.
— No wreszcie! — burknęła dziewczynka, odrzucając malowniczo włosy za ramię, jednocześnie kierując się w stronę swojego nowego, wymarzonego miejsca na ziemi. Nawet jeśli zamrożone jaja popiołka zastąpiły jej zdrowy rozsądek — to nic. Naprawdę! Przecież ogień nie zawsze musiał oznaczać zniszczenie, czasem zwiastował on również całkowite oczyszczenie.
Pass the wondering eyes of the ones that were left behind,
Though far away, though far away - we’re still the same...
Jakże ambitne plany, tak skrzętnie tworzone przez młodziutką czarownicę zagubiły się w szeleście stronic magicznych ksiąg, pośród oparów buchających znad cynowych kociołków oraz skrzypienia stalówek piór sunących zapamiętale po pergaminie. Osiadły gdzieś, zepchnięte niemalże na sam skraj pamięci, a tak jakże istotne coś więcej skryło się wśród coraz to nowszych pragnień, rodzących się wraz z mijającym czasem. Hogwart nie był jednak wyzwaniem, nie dla kogoś, kto miał już przetarte wszelkie ścieżki (dzięki uprzejmości licznych krewnych) oraz wiedział, czego powinien się spodziewać. Może właśnie dlatego Rowan nie należała do tych cichych, wycofanych uczennic łaknących wiedzy bardziej, niż kontaktu z drugą osobą. Nie, znajomości nawiązywała nader łatwo, zręcznie lawirując pomiędzy słowami oraz odpowiednio dobranymi gestami, zdobywając przychylność osób nieograniczających się tylko do domu borsuka. Tak, była jedną z tych dziewcząt zawsze otoczonych wianuszkiem koleżanek, niemogącą samotnie wybrać się do toalety, bądź zaszyć w ciszy biblioteki. Z czasem do damskiego towarzystwa dołączyło również parę jednostek męskich, gdy na trzecim roku Sproutówna dostała się do drużyny quidditcha i jako ścigająca przecinała niebo, z radością zdobywając punkty oraz unikając tłuczków. Poświęcała się treningom zdecydowanie bardziej niż nauce, stąd uzyskała nie tylko pozycję kapitana, ale i przynajmniej dwa wyjce od rodziców nakazujących wziąć się w garść i przysiąść przy książkach. Nie była najgorszą uczennicą, ona po prostu nie miała serca do ksiąg (a przynajmniej nie do tych, co trzeba, bo z jakiegoś powodu znała doskonale zwyczaje godowe chochlików kornwalijskich oraz budowę fałszoskopu). Dlatego też historia magii była dla niej czasem doskonałym na drzemkę, astrologia wywoływała całą litanię narzekań, a wróżbiarstwo przypominało bardziej snucie bajek, niż prawdziwą naukę. Cała reszta nie stanowiła aż takiej trudności, w zasadzie szła jej całkiem dobrze, chociaż Red pogodziła się już dawno z tym, iż nikt nie może być wybitny we wszystkim. Chyba że jest się Pomoną. Albo potworem z Zakazanego Lasu, który podszył się pod jednego z uczniów i planuje zagładę całego magicznego świata poprzez najwyższe oceny, bo dlaczego by nie. Z jakiegoś powodu to ostatnie było wyjątkowo pocieszające. Niemniej szkolne lata upłynęły dla niej bez wstrząsających wydarzeń — nawet niekończąca się wojna o czystość krwi nie zaowocowała w przypadku niziutkiego dziewczątka litanią szlabanów. Nie była wszak rycerzem w lśniącej zbroi, gotowym bronić pokrzywdzonych. Z drugiej strony, to nie było też tak, że miała cokolwiek do mugolaków — ba! Z niektórymi nawiązała nawet całkiem serdeczne przyjaźnie. Mimo wszystko była jednak bardziej wyznawczynią `żyj i dać mi żyć w spokoju głąbie` niż aktywistką domagającą się równości wszystkiego i wszystkich. Podejście to ulegało nieznacznej zmianie, gdy do osób gnębionych w jakiś sposób dołączał ktoś z grona krewnych Rowan. Wtedy to w powietrzu nie unosiły się zaklęcia, a plotki. Sekrety najzacieklejszych oprawców wypowiadane w zaciszach sypialni raptownie wychodziły na światło dzienne, dzięki uprzejmości szczurów gnieżdżących się w szkolnych rurach. Czasem słowa godziły mocniej niż czary, a nikt nie był w nich tak dobry, jak Red ukryta pod barwami najbardziej nieszkodliwego ze wszystkich Domów. W ten sposób właśnie upłynęło jej umiarkowanie intrygujące siedem lat, a słynne coś więcej ponownie dało o sobie znać. Chociaż nie tak, jakby tego pragnęła.
Znała początek oraz wiedziała, jak powinien wyglądać koniec. Nigdy jednak nie była pewna, co zrobić ze środkiem. Nie wiedziała, jak powinno wyglądać jej życie do czasu, aż gładką twarz pokryje siateczka zmarszczek a duże usta, do których wreszcie dorosła — naturalnie będą układać się w uśmiechu, zdradzającym wiedzę oraz doświadczenie niedostępne dla młokosów. W głowie miała jedynie niezmierzoną przestrzeń pogrążoną w mroku, wielkie nic zaciskające lodowate palce na szczupłej szyi, roszące zimnym dreszczem biel pleców. Ten rodzaj pierwotnego strachu, strachu opartego na zwykłym przetrwaniu zwykł budzić ją w środku nocy, snuć w myślach gorączkowe `I co potem? I co potem?` gdy zbliżał się nieuchronny czas egzaminów. Bo Red nie wiedziała. Tak po prostu. Więc kiedy przyszło jej stanąć przed wyborem, nie potrafiła uczynić nic więcej poza zaciśnięciem drobnych dłoni w pięści oraz przekornym uniesieniem brody, gdy pewnym krokiem udała się w ślady starszej o niespełna dwa lata siostry. Nie marzyła o zostaniu uzdrowicielem, nie garnęła się całym sercem ku pomocy bliźnim — potrzebowała po prostu konkretną listę przedmiotów, na które będzie uczęszczała w kolejnych latach szkolnych. Musiała mieć plan zapasowy, nim nadejdzie objawienie, które niezaprzeczalnie odmieni jej dotychczasowy los. Więc dlaczego nerwowo uderza długimi palcami o drewniany blat stołu, w nieregularnym rytmie? Dlaczego dolna warga drży, a czarne ślepia mrużą się w niemym zirytowaniu? Nie powinna być zdenerwowana, żołądek zdecydowanie winien zrezygnować z zaciskania się w supeł. To był dopiero plan `a` w całym alfabecie Rowan. Więc dlaczego? Dziewczę — w zasadzie, teraz już dorosła kobieta — drga wyraźnie, gdy przez rodzinną kuchnię przelatuje obca sowa i dumnie ląduje przed rudzielcem.
— No wreszcie! — wzdycha, wyciągając niecierpliwe ręce w stronę listu trzymanego w ostrym dziobie. Rozrywając papier, nie zastanawia się więcej nad szaleńczo trzepocącym sercem, miast tego skupia się na literach zakończonych fantazyjnymi zawijasami. A potem uśmiecha się, szeroko i z triumfem. Bo dotąd znała jedynie swój początek oraz wiedziała, jak powinien wyglądać jej koniec. Teraz zaś miała pewność, jaki będzie środek.
Dostała się na staż do Św. Munga.
In mountains that are stacked with fear,
But you’re a king and I’m a lionheart...
Pamięta głównie ból. Początkowo jest to ból mięśni oraz stawów, gdy pochyla się nad stosem ksiąg bądź dogląda pacjentów, kiwając mądrze głową na znak, że wszystko doskonale rozumie. Ale nie rozumie, więc coraz częściej pochyla się nad jeszcze większą ilością książek. Potem pojawia się miarowe pulsowanie między skroniami oraz swędzenie oczu, spowodowane zbyt małą dawką snu oraz stanowczo zbyt dużą dozą kawy. Jest jej zimno i ma ochotę płakać z wyczerpania, wtedy też pragnie rzucić wszystko oraz upić się do nieprzytomności. Kiedy budzi się rankiem, nieszczęśliwa i spragniona — narzuca na grzbiet szatę, a następnie opuszcza niewielkie mieszkanie dzielone z trzema innymi studentami, tylko po to by mogła wrócić doń dwa dni później z pełnym kubkiem kawy, nie zaznawszy więcej snu. Pulsowanie nasila się. Gdy pęka jej serce, nie czuje rozpaczy. Łzy nie płyną z podkrążonych oczu, szloch nie rozdziera ciszy sypialni. Jest tylko gniew. Gniew, gniew, gniew. Tak wiele gniewu, że niemal się w nim topi. Jednak nawet gniew nie jest w stanie zagłuszyć bezradności. Bezradności, która zmuszała ją do kurczowego zaciskania dłoni wokół bezwładnego nadgarstka brata, pogrążonego w chorobie. Bezradności, która sprawiła, iż to ten sam brat cudownie ozdrowiały, podtrzymywał ją niemal przez cały pogrzeb ich tragicznie zmarłej siostry, gdy nogi Red odmawiały jej posłuszeństwa. Bezradności, która uświadomiła Sprout, jak krucha jest jej rodzina i jak łatwo może ją stracić. Wraz z tą świadomością, pęka jej serce oraz rodzi się gniew. Gniew zaś prowadzi do nienawiści, nienawiść do walki. Rowan jest więc gniewna i nienawidzi śmierci za odebranie jej siostry, za osłabienie brata, za rezygnację Pomony z kursu uzdrowiciela, za nikłe uśmiechy Daphne oraz smutek gnieżdżący się w oczach rodziców. I wtedy po raz kolejny rodzi się w niej zagorzały protest, pierwotna potrzeba walki, zajadłość, którą zdołała poznać tiara przydziałów. Jeśli śmierć zabrała Red krewnych, ona odbierze jej kolejne ofiary. Wyrwie pacjentów z jej szponów, zapewni im więcej czasu — na przekór wszystkiemu, będą żyć. To nie będzie proste. Nawet jeśli wygra wiele bitew, w ogólnym rozrachunku i tak przegra wojnę. Jednak to nie znaczy, że nie powinna próbować. I próbuje, choć nie jest to łatwe. Musi się uczyć, więcej oraz uważniej niż dotąd. Czasem łapie się na tym, że nie pamięta jaki kolor ma jej pościel ani też, kiedy ostatnim razem robiła pranie. Choć stara się nie zaniedbywać przyjaciół, coraz częściej po prostu zasypia w coraz to dziwniejszych miejscach, gdy tylko opuszcza mury szpitala. Gniew jednak nie mija, choć żałoba powoli zanika. Zdaje się nawet rosnąć w momencie, gdy dokonuje wyboru specjalizacji. Któż by pomyślał, iż wrodzony upór oraz nieznośne, acz zaskakująco silne usposobienie zmienią się w prawdziwe powołanie? Bo okazuje się, że Rowan jest zdolną uzdrowicielką. Może nie najcieplejszą, ale naprawdę dobrą. Więc kiedy nadchodzi koniec stażu, pamięta tylko ból, ale to właśnie on pozwala jej każdego dnia podjąć się kolejnej walki. I tym jest właśnie to coś więcej dziewczęcia.
Szczurze szepty nie cichną, podobnie jak noce się nie wydłużają. Mija rok od zakończenia stażu oraz podjęcia się oficjalnej pracy uzdrowiciela na oddziale urazów pozaklęciowych, choć przypomina to bardziej wieczność, okraszoną szybszymi mignięciami poszczególnych zdarzeń. Ciemność poparta bezsensowną polityką powoli okrywa Wielką Brytanię smolistym płaszczem, rozjaśnianym pasmami anomalii dręczącymi nie tylko magiczną część społeczeństwa. Groza kryje się w powietrzu, niepewność mąci ostrość myśli. Nadchodzą ciężkie czasy, wraz z którymi przybędą jeszcze cięższe bitwy. I tylko szczęście, bądź umiejętności sprowadzą żniwa do okrutnego minimum. A Rowan będzie wciąż walczyć, nie z niesprawiedliwością, nie z żądnymi krwi czarnoksiężnikami — nie, ona wciąż będzie walczyć ze śmiercią. I gdy nadejdzie czas, gniew w końcu wygaśnie, a siły opuszczą słabnące ciało. Wtedy to Red słysząc łopot czarnych skrzydeł, uniesie po raz ostatni różdżkę, by z uśmiechem na ustach powitać swego wieloletniego wroga oraz jakże znienawidzonego przyjaciela cichym:
— No wreszcie...
Cause you’re my king and I’m your lionheart...
Pełen gracji motyl należy do dosyć niejednoznacznych symboli, z jednej strony utożsamiany z lekkością, radością oraz przemianą stawiany jest na równi z próżnością, nieszczęściem, jak i śmiercią. Podobnie jak ten niepozorny owad, Red również trudno określić jako osobę dobrą, tudzież złą. Świat składał się na różne odcienie szarości (nieograniczające się wbrew pozorom do liczby pięćdziesięciu) i to w nich decydowała się tonąć. Papilio Ulysses posiada również zdolność kamuflażu, przyciągająca wzrok szafirowy kolor skrzydeł zmienia swą barwę tak, by skrzydła zlewały się z pniem drzewa. A samej Sprout nie sposób odmówić sprytu i instynktu przetrwania. By go przywołać, w myślach wspomina pierwszy raz, gdy oderwała się od ziemi na grzbiecie Hipogryfa. Dziecięce mecze Quidditcha oraz te szkolne, w których udało jej się jako pierwszej zdobyć punkty. Rodzinne obiady oraz leśne zacisze, okalające ich dom, traktowane niczym prawdziwe królestwo od najmłodszych lat.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | + 2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 7 | + 2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 21 | +1 (różdżka), +3 (czerwony kryształ) |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 3 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | IV | 40 |
ONMS | II | 10 |
Retoryka | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | I | ½ |
Wyplatanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcoustni (gryzonie) | - | 0 |
Reszta: 4 |
Szczur, sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Rowan Sprout dnia 04.04.18 21:47, w całości zmieniany 4 razy
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Witamy wśród Morsów
Dobrze, że pojawiłaś się w tym szarym świecie, który długo na ciebie czekał. Tak długo, ze aż chce się rzec no wreszcie!
[13.10.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)
[19.01.19] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): +2PB do reszty
[22.05.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: 2 odłamki spadającej gwiazdy
[15.07.18] Klub pojedynków (lipcosierpień): +20 PD
[24.08.18] Zdobycie osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek, +30 PD
[27.08.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec) +60 PD
[21.09.18] [G] Zakupy (białe kryształy), -100 PM
[21.09.18] Zakupy (czerwony kryształ), -200 PD
[19.01.19] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): +90 PD, +2PB
[19.01.19] Klub pojedynków (wrzesień), +10 PD
[29.01.19] Zdobycie osiągnięcia (Nieugięty), +30 PD