Wydarzenia


Ekipa forum
Upiory Hogwartu, 1942
AutorWiadomość
Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]19.03.18 12:32
Hogwart, 18 XII 1942

to mnie jeszcze boli.
a ja sądziłam: minie, przejdzie,
że jakoś ból wypielę
a ty mi ciągle z dna pamięci
wypływasz jak topielec


Zmierzch objął zamek swymi lepkimi ramionami już kilka godzin wcześniej, jeszcze popołudniu, zbliżała się wszak najkrótsza noc w roku. Błonia okryła gruba pierzyna śniegu, lecz dziś zimowa aura nie miała wiele wspólnego z uroczym obrazkiem jakie widnieją na świątecznych kartkach. Szalała śnieżna burza, wiatr wył potępieńczo, przez okno nic nie dało się dojrzeć. Hogwart pogrążył się jednak we śnie, niespokojnym i pełnym koszmarów, bo któż spał spokojnie ze świadomością, że gdzieś tu, w tych murach, czai się starożytny potwór gotów, by zabić? Atmosfera strachu nie dosięgała jedynie tych, którzy poszczycić się mogli niezachwianą pewnością o czystość swojej krwi. Maxine takiej nie posiadała. Była przecież córką mugoli, a więc brudną szlamą - co wielu innych uczniów odkąd tylko pojawiła się w tej szkole próbowało jej dotkliwie udowodnić. To właśnie na takie mugolaczki ja ona polować miał ów tajemniczy potwór. Powinna była mieć się na baczności. Uważać na siebie.
Maxine jednak nie spała, nie leżała w swoim łóżku z czterema kolumienkami i czerwonymi kotarami. Ba! Nie przebywała nawet w Wieży Gryffindoru, a więc łamała regulamin - zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza, a ona, jako pierwszoroczna, nie miała prawa przebywać na szkolnych korytarzach tak późno. Desmond od zawsze miała jednak więcej szczęścia, niż rozumu.
Cicho jak myszka przemykała korytarzami pogrążonymi w ciemnościach, bojąc się nawet użyć zaklęcia Lumos, by nie zbudzić śpiących portretów - z pewnością podniosłyby alarm. Każde skrzypnięcie, pohukiwanie sowy gdzieś w oddali, najmniejszy szmer powodowały u niej drżenie i zimne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Och, z pewnością nie powinno było jej tu teraz być - lecz przecież nie mogła temu okropnemu Zabiniemu odpuścić zniewagi i nie podjąć wyzwania pojedynku. Przecież nie stchórzy i nie da mu powodu, by znów z niej szydził. Miała zaledwie jedenaście lat, lecz śmiało stawiała czoła światu! A przynajmniej tak się Max wydawało, bo kiedy drogę przebiegł nagle jej tłusty szczur, pisnęła cicho absolutnie przerażona i cofnęła się natychmiast, wpadając na zaczarowaną zbroję, która warknęła i rzuciła popchnęła ją na ziemię.
Lumos, wypowiedział męski głos.
Szkolny korytarz rozjaśniło światło zaklęcia, a w jego kręgu znalazła się ona - jedenastoletnia Gryfonka z rozbitym kolanem, zadartym nosem i złocistymi włosami splecionymi w skromny warkocz.
-Ja tylko... - pisnęła, od razu chcąc się wytłumaczyć.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]07.04.18 21:02
Obserwował złote gwiazdy, przylepione do granatowego nieboskłonu niczym iskrzące płomyki cmentarnych świec do ciemności panującej wokół grobów; zapalonych dla konkretnych osób, ku ich pamięci. Wywołane przez bliskich, wywołane ich tęsknotą. Śledził ich ruch, który nie pozostawiał śladów; ledwie widoczny. Obserwował gwiazdozbiory — ponoć los krył się tam w górze, za świecącymi punktami, które tworzyły drogę powrotną do domu żeglarzom, oświetlały im najmroczniejsze noce. W zbiorowiskach tych iskrzących punktów doszukiwał się figur i symboli, które znał ze szklanych kul i kart tarota, które stawiał coraz częściej, z nieświadomością, że stawianie ich samemu sobie niesie złą wróżbę. Przeczucie — chyba tak powinien nazwać ten cichy szept skierowany prosto do ucha, nakazujący mu odejść od wysokiego okna w dormitorium. Był świadom pierwszych pięćdziesięciu kroków, pięćdziesiąty pierwszy rozmył się wraz z rzeczywistością, która go owiała syberyjskim chłodem. Trząsł się, dygotał z zimna, szczękał zębami z różdżką wyciągniętą przed siebie. Przed nim rozwarły się drzwi i wtedy zrozumiał, że stoi w progu boiska. Tłum skandował jego imię, ktoś poklepywał go po ramieniu, mówił coś, co odbierał jako ważne. Towarzyszyła mu świadomość, że rozpoczyna walkę o wszystko, o puchar, o sławę, karierę, o zwycięstwo nad sobą samym. Niepewnie wkroczył na murawę, w prawej ręce trzymając miotłę choć przecież był leworęczny. Był gotów, by odnieść sukces, by walczyć o swoje. Ale gdzieś nad jego głowami zgromadziły się ciemne chmury, których nie potrafiło odgonić siłą swojej woli.
Nieświadom, że wciąż znajdował się w szkolnym korytarzu, stał z różdżką wyciągniętą przed siebie. Jego ciało było zimne jak ciało trupa grzebanego ziemi i tak samo sztywne, nieruchome przez pewien czas, aż zaczęło wiotczeć i nabierać temperatury odpowiedniej dla żywego człowieka. Białka oczu lśniły w ciemności, gdy źrenice utknęły pod nieruchomymi, szeroko rozwartymi powiekami; miał rozchylone lekko usta, oddychał powoli, ledwie słyszalnie. Sterczał pośrodku czyjejś ścieżki, nicym tajemniczy upiór, zagradzający drogę do upragnionego celu. Cichy pisk wywołał jego imię; dźwięczało w uszach, odbijając się od ścian korytarza, od trybun boiska quidditcha, wracając do jego głowy, która zachwiała się na długiej, chudej szyi.
— Lumos — wymamrotał, kiedy jego ciało traciło nad sobą kontrolę; stawało się miękkie jak guma, gibkie, pozbawione kości, stosownego rusztowania, na którym zawisłyby ścięgna i mięśnie. Zamrugał raz, drugi, rozpoczynając walkę o oddech, który stał się gwałtowny i niespokojny. Czuł lęk przed tym, co go spotkało, nie potrafił nad tym panować, przewidywać, zapobiegać. Dopadało go w najgorszych chwilach, najmniej oczekiwanych momentach. Nie mógł grać w quidditcha odkąd spadł z miotły, kiedy to się stało.
Otworzył oczy szerzej, celując różdżką prosto w małą dziewczynę. Jej błyszczące oczy, pełne pokory i strachu, szkliły się bardziej od jego własnych, na krótko przerażonych, powoli nabierających ostrych, zdecydowanych rysów. Szybko z pozycji zlęknionego chłopaka zmienił się w potencjalnego kapusia a może oprawcę. Patrząc na nią spod byka, groźnie i srogo, uśmiechnął się wyłącznie kącikami szerokich, pełnych warg.
— Ty tylko co?— podjął, błyskawicznie dopasowując się do powstałej sytuacji, której nie był wcale prowodyrem. — Powinnaś być w dormitorium, nie tutaj. Co robisz? — Nie stał w miejscu, wolnym krokiem, z wyciągniętą ku niej roziskrzoną różdżką obszedł ją dookoła, aż przystanął z tyłu, z lewego boku. — Szpiegujesz?— Nie miała co, sam nie był jeszcze pewien gdzie się znajdował; wykorzystywał jej strach i efekt zaskoczenia. Podejrzewał, że nie mógł odejść daleko od lochów, nie znał jej, nie kojarzył twarzy. Jej miejsce nie było tutaj.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Upiory Hogwartu, 1942 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]13.04.18 22:16
- N-nic - odpowiedziała niepewnie, wciąż nieco przestraszna; przekonawszy się jednak, że nie ma do czynienia ze starożytnym potworem, którym dziedzic Slytherina nakazuje mordować szlamy, bądź co gorsza z nauczycielem, nabrała nieco więcej pewności i wzięła się w garść. - Tylko nic - sprostowała bardziej zdecydowanym głosem, nie jąkając się już więcej. Max nie podobało się, że obszedł ją i obserwował jakby była zwierzęciem, zamiast po ludzku podać jej rękę, by pomóc wstać - tak nakazywało dobre wychowanie. - Ty też powinieneś być w swoim dormitorium i co? - żachnęła się, odpowiadając pytaniem na pytanie. Też był uczniem, jego także obowiązywała cisza nocna; problem tkwił jedynie w tym, że nie mogła sobie przypomnieć jaka godzina obowiązywała starsze roczniki i ile dokładnie lat ma młodzieniec przed nią. Ryzykowała, ale cóż jej zostało?
Prędko dźwignęła się na nogi i otrzepała z kurzu szatę, wsparła dłonie o biodra, w jednej wciąż ściskała różdżkę; chciała przybrać pozę pewnej siebie i wpatrywała się w niego przymrużonymi oczyma, że niby próbuje go przejrzeć, lecz w pzypadku jedenastoletniej dziewczynki, która w duchu była dogłębnie przerażona tym, co działo się wokł, było to po prostu komiczne. W blasku światła, którego źródłem była różdżka chłopaka, dostrzegła jakie barwy zdobią jego szkolne szaty - zieleń i srebro, a więc Ślizgon. W ciągu zaledwie kilku miesięcy obecności w szkole zdążyła już przekonać się jacy byli Ślizgoni.
Po prostu byli wredni.
W pociągu, który wyjechał z peronu 9 i 3/4 popełniła ogromny błąd, od razu przyznając się, że pochodzi z mugolskiej rodziny. Nie wiedziała wtedy, że to coś złego, nie miała pojęcia o tej całej ideologii czystej krwi i pogardzie dla czarodziejów urodzonych w mugolskich rodzinach; może gdyby ktoś ją uprzedził, starałaby się z tym kryć, wyłącznie dla świętego spokoju. W tamtym czasie, kiedy jej umysł był tak młody i zielony, podatny na czynniki zewnętrzne i nieukszałtowany, delikatny i wrażliwy, przejmowała się wszystkimi obelgami i docinkami na temat swojej krwi okrutnie; czasami nawet zatanawiała się, czy naprawdę jest przez nią gorsza. Ślizgoni nie ustawali w staraniach, by udowodnić jej, że owszem. Mogła wtedy, w tym pociągu, po prostu zamilknąć - lecz ileż zdołalaby ukrywać fakt swego pochodzenia? Nie miała pojęcia o świecie magii, nie miała także nikogo, kto mógłby jej o nim opowiedzieć, choć Max chłonęła wszystkie informacje jak gąbka. Zorientowaliby się i tak bardzo prędko.
- Szpieguję? - powtórzyła za nim zdziwiona. Co niby miałaby szpiegować? - Knujesz coś, że pytasz? - zmrużyła oczy, przypatrując się chłopakowi dalej podejrzliwie; skoro był ze Slytherinu, to pewnie coś knuł. Zbyt bujna wyobraźnia zaczęła podsuwać wizje, że to....
A jeśli?
Przełknęła z trudem ślinę, kością w gardle stanęło jej powietrze.
A jeśli to właśnie on jest dziedzicem Slyterina i panuje nad tym potworem?
Targnęło nią przerażenie tak wielkie, że pisnęła i podskoczyła w miejscu, kiedy obok nich przebiegł cudzy szczur, cicho podrapując posadzkę.
- Może lepiej już sobie pójdę - powiedziała Gryfonka niepewnie, poprawiając szatę.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]22.05.18 19:09
To była tylko ona, zwyczajna uczennica, jedna z wielu. Mógł się tu przypałętać każdy, ale los sprawił, że z tłumu bezimiennych i pozbawionych twarzy Gryfonek wyrosła właśnie ona. To spotkanie nadało jej kształtu i formy w jego oczach, stała się czymś więcej niż bezbarwną postacią, stała się tą konkretną czarownicą, która stanęła mu na drodze, gdy opuścił dormitorium i za sprawą trzeciego oka odpłynął na długie minuty. Małe, złotowłose i bezbronne dziecko. Nie wyglądała na więcej niż dwanaście lat, a kiedy tak kuliła się na podłodze zdawało mu się, że jest za młoda, by tu przebywać. Spoglądał na nią z góry, chłodnym spojrzeniem jasnych, lodowych tęczówek. Z wyraźną wyższością i obrzydzeniem w oczach.
— I nic — powtórzył po niej w całkiem innym tonie. Był oschły, choć przez nieco uniesione brwi, jego twarz nabrała zainteresowanego wyrazu. Starszy, silniejszy, dojrzalszy - miał nad nią niewątpliwą przewagę, ale nie skorzystał z niej od razu, nie w tak prymitywny sposób, jak czynili to niektórzy Ślizgoni. Z jego oczu biła pewność siebie, nie musiał jej popchnąć z powrotem na ziemię, by pokazać szlamie, gdzie jej miejsce. Sama dobrze o tym wiedziała, lecz sprzeciwiała się naturze, która uplasowała ją właśnie tam. Nisko, na ziemi.
Cofnął się dwa kroki, gdy poderwała się, by zrzucić z siebie brud, który osadził się na jej rozkosznej gryfońskiej szacie. Jej butna mina, zadziorne spojrzenie i poza małego rebelianta przyprawiły go o szeroki uśmiech — mimo to nie śmiały się jego oczy. Pozostały tak samo chłodne przez krótką chwilę jeszcze, aż nie mrugnął, raz, drugi.
— Nie chciałem cię wystraszyć.— I głos stał się jakby nieco milszy. Z tym chłopięcym uśmiechem w blasku światła dobiegającego z końca różdżki wyglądał nieszkodliwie, choć cienie wyostrzały jego rysy, tańczyły na jasnej skórze, zapadłych policzkach i powstałych z wygięcia ust dołeczkach. Zbliżył się, by otrzepać kurz z jej ramion i niezbyt subtelnym ruchem poprawić włosy, które wylądowały nienaturalnie na jednej stronie. Jak młodszej siostrze, której nie miał. Nie wtedy. — Oczywiście. Planuję misję, jak włamać się do pokoju wspólnego Gryfonów, bez przebierania się w ich szaty i używania eliksiru wielosokowego — powiedział otwarcie, nieco mrużąc oczy. — A potem pozabijać wszystkich podczas snu — dodał powoli, nie spuszczając z niej wzroku. — Ale nie przejmuj się, teraz to niemożliwe. Przyłapałaś mnie. — Machnął lekceważąco ręką i wyprostował się. Jeszcze do niedawna sam był jej wzrostu; był niskim chłopcem, chuderlawym, niezbyt sprawnym fizycznie. W ostatnim roku gwałtownie zaczął rosnąć, dzięki czemu nie musiał patrzeć na nią z podobnego poziomu. Miał przecież szesnaście lat i był prawie mężczyzną.
Kiedy szczur przebiegł pomiędzy ich nogami, a ona pisnęła, westchnął, mierząc ją wzrokiem z góry do dołu. Pobłażliwie.
— Odprowadzę cię do dormitorium, zanim się zgubisz — zadecydował, jasno dając jej do zrozumienia, że to nie była propozycja. Patrzył na nią inaczej, chłód w jego oczach zniknął. Ruszył przed siebie, ze sobą zabierając źródło światła, pozostawiając ją samotną w mroku i ciemności. Pomimo chwilowej dezorientacji i tego, że na chwilę stracił swoją świadomość, gdy przed oczami pojawiły się sytuacje, które jeszcze się nie zdarzyły, zachował zimną krew i szybko odnalazł się w tym miejscu. Znał drogę, musiała po prostu za nim pójść. Tu nie było... bezpiecznie.
— Idziesz?— spytał, zatrzymując się na zakręcie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Upiory Hogwartu, 1942 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]12.06.18 17:46
Wydawał się jej dziwny. Jego uśmiech nie sięgał oczu. To było dziwnie niepokojące.
Nie chciałem cię wystraszyć.
Zaczęła przyglądać mu się wyjątkowo podejrzliwie, jakby chciała zajrzeć mu przez oczy do duszy i sprawdzić, czy aby na pewno nie kłamie. Matka zawsze jej powtarzała nie ufaj obcym, nigdzie z nimi nie chodź, uważaj na siebie, a przynajmniej kiedyś tak mówiła, w czasach, gdy wciąż nie wiedziała, ze jej łono wydało na świat czarownicę, bądź jak wolała mówić czarci pomiot. Miała wiele barwnych epitetów - szarlatanka, kara boska, czy szatańskie ziarno były zaledwie kroplami w całym morzu. W tym jednym pani Desmond miała rację; Maxine nie powinna była kogokolwiek łatwo obdarzać zaufaiem, lecz o tym miała dopiero się przekonać. Bardzo boleśnie. Teraz wciąż była dzieckiem, miała w sobie właściwą dziecku ogromną naiwność; dlatego, kiedy uśmiechnął się przyjaźnie, gdy otrzepał szatę z kurzu i poprawił włosy jak gdyby byli sobie bliscy, uśpił jej czujność. Uspokoiła się nieco, rozluźniła, zwłaszcza słysząc następne słowa.
Oczywiście, że wzięła je za żart. Nikt normalny nie mówiły przecież takich rzeczy na poważnie; nie podejrzewała jeszcze wówczas, że Ramsey Mulciber jest tak daleki od normalności jak biegun północny od południowego. Co prawda jeszcze przed kilkoma chwilami podejrzewała go o bycie dziedzicem Slytherina, lecz teraz gdy ujrzała go w blasku świecy, uśmiechniętego i żartującego...
- To nie było zabawne - pouczyła go, święcie przekonana, że robi sobie z niej żarty. - Czym jest eliksir wielosokowy? - zastanowiła się, z ciekawością marszcząc brwi; dopiero zaczynała swoją magiczną edukację, a jako mugolaczka miała ogromne braki w wiedzy o czarodziejskim świecie - dopiero się go uczyła. - Czy dzięki temu można być niewidzialnym? - drążyła temat, a w jej głosie zabrzmiała nuta ekscytacji.
Ależ ty głupiutka, Max, zganiła samą siebie w myślach. Stwierdziła, że było to wyjątkowo niemądre; może i nosił barwy srebra i zieleni na szacie, ale może nie był taki paskudny jak inni Ślizgoni? Większość z nich najpewniej popchnęłaby ją z powrotem na ziemię, albo potraktowała złośliwym urokiem, przez który pory wyrosłyby jej z uszu, albo urosły zęby aż do kolan. Nikt ich tu nie widział, nikt by jej nie pomógł, nie śmiałaby krzykiem wzywać pomocy, świadoma jak zostałaby ukarana za podobne wycieczki po korytarzu i łamanie regulaminu; stwierdziła, że gdyby miał zamiar jej dokuczyć, najpewniej by już to uczynił. Może po prostu już z tego wyrósł? Dwunastolatce szesnastoletni chłopiec zdawał się już bardzo dorosły; a nauczyciele zawsze powtarzali, że z dokuczania innym po prostu się wyrasta, a tych którzy to robili pouczali, aby zachowywali się bardziej dojrzale.
Może naprawdę chciał ją po prostu odprowadzić do dormitorium?
Popatrzyła niepewnie za nim, gdy odchodził; wahała się chwilę, lecz gdy tylko znów oblepił ją chłodny mrok, podjęła decyzję i ruszyła za Ślizgnem szybkim krokiem.
- Tak - potwierdziła, zrównując się z nim krokiem. - Ja jestem Max. Właściwie Maxine, ale możesz mówić mi Max. Max Desmond. A ty? - zagaiła, gubiąc gdzieś po drodze wcześniejszą niepewność; wyciągnęła do niego rękę, aby ją uścisnął - w końcu dopiero się poznawali.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]01.07.18 21:50
Jeśli ktokolwiek w życiu powtarzał jej, by zważała na obcych, szczególnie chłopców o jasnych, ponurych oczach — nie posłuchała. Dała się zwieść, jak mała zagubiona sarna w obcym lesie, poprowadzić prosto we wnyki, prosto na polanę, gdzie myśliwy odstrzeli ją, celując prosto w głowę, przerobi na wytworne danie, które poda podczas wystawnego obiadu. Bezbronna ruszyła leśną śnieżką w towarzystwie wilka w owczej skórze — tak naiwna, tak krótkowzroczna. Nie zamierzał budzić jej czujności, nie starał się być straszny, oschły ani nieprzyjemny. Miał swoje momenty, chwile, w których mrok wydzierał się z jego nastoletniego serca i czynił jego decyzje i reakcje tak przerażająco odmiennymi od tych, które charakteryzowały jego rówieśników. Spokojny, nad wyraz opanowany, zdystansowany do wszystkiego, jakby otaczający go świat nie robił na nim najmniejszego wrażenia, jakby nie żył do końca, a jedynie egzystował. Lecz przez większość czasu był całkiem zwykłym chłopcem, niewyróżniającym się z tłumu, ani urodą ani sylwetką, wciąż niezbyt wysoki jak na swój wiek, szczupły, o ile nie chorobliwie chudy, o jasnej, gładkiej skórze, wyraźnie zarysowanej twarzy, wąskich, jasnych oczach w kolorze pochmurnego nieba. Nie mógł wydawać się groźny, niebezpieczny — raczej nieszkodliwy. Może nigdy nie zauważyła go w grupie ślizgonów, może nie usłyszała nigdy o tym, że dobrze radził sobie w zaklęciach, że z dala od przypadkowych oczu nie wahał się rzucać ofensywnymi zaklęciami w swoich rywali, że potajemnie w towarzystwie innego, wyjątkowo charyzmatycznego chłopca studiował najczarniejszą z magii. Wyglądała na małą, niedoświadczoną, jakby dopiero co wstąpiła w progi zamczyska — samotnie eksplorowała jego teren, była albo wyjątkowo ciekawska albo głupio odważna.
— Jestem kiepski w opowiadaniu żartów — przyznał ze szczerym smutkiem, marszcząc brwi. Wzruszył jednak ramionami, mało kto doceniał jego poczucie humoru — tylko Macnair zdawał się go rozumieć bez słów, podzielać nastroje. Poczekał, aż się z nim zrówna i klepnął ją po przyjacielsku w ramię. —  Jesteś Gryfonką. Powinnaś znać świetne dowcipy — Gryfoni bez przerwy opowiadali rzeczy, od których albo czuł się zażenowany albo rozbawiony niemalże do łez. Mieli istny talent do wprowadzania feomenalnej atmosfery, szczególnie wtedy, gdy rozprawiali o równości ze szlamami. — Tędy — skręcił w prawą stronę, choć doskonale wiedział, że wyjście z lochów było na lewo. Nie prowadził jej wcale na górę, znał te korytarze jak własną kieszeń.
— To eliksir, który pozwoli ci zrobić wszystko, jeśli użyjesz go odpowiednio. Tak, pozwoli też wtopić się w tłum, tak, że staniesz się niewidzialna — odparł jej z pełnym przekonaniem, uśmiechając się pobłażliwie.
— Max — powtórzył po niej wyraźnie artykułując, jakby zamierzał zapamiętać to nic nieznaczące imię wśród wszystkich innych, z którymi spotkał się do tej pory. Choć miało być odwrotnie. To ona będzie wspominać jego imię na długo. — Ramsey — przedstawił się bez zawahania. Oświetlił różdżką korytarz, który wydawał się znacznie węższy niż poprzedni. Pomyślał przez chwilę, a poźniej skierował się do drzwi na samym końcu. — Za wałęsanie się korytarzem o tej porze mogłabyś dostać szlaban. Na szczęście trafiłaś na mnie — przyznał, zerkając na nią. Uśmiechnął się krótko, szybko, po chwili znów przyjmując obojętny wyraz. Zatrzymał się przy drzwiach, chwycił za klamkę i gwałtownie odwrócił się. — Słyszałaś? Nox!— Wyszeptał, gasząc światło, z różdżki. Otworzył drzwi i popchnął ją do środka. — Prędko!— syknął napierając dłonią na na jej plecy.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Upiory Hogwartu, 1942 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]02.07.18 12:14
Nie chciała go pogrążać przyznając rację, że naprawdę jest kiepski w opowiadaniu żartów. Jeszcze zrobiłoby mu się przykro, pogniewałby się na nią i odszedł, pozostawiając samą. Na kogo wówczas mogłaby się natknąć? Wolała, by jednak odprowadził ją do Wieży Gryffindoru. - Znam - przyznała z uśmiechem, dumnie wypinając pierś. - Mogę opowiedzieć ci kilka. Nie pogniewam się jak powiesz, że to twoje - zaproponowała w przebłysku wspaniałomyślności; skoro on jej pomagał, ona mogła pomóc jemu, czyż nie? Za dobro odpłaca się dobrem. Pastor w kościele, do którego chodzili jej rodzice, powtarzał, że na zło także należy odpowiadać dobrem - do tego podchodziła jednak sceptycznie.
Podążyła za nim w prawo bez słowa, bez zawahania, bez nawet jednej myśli, ze mógłby prowadzić ją w złą stronę. W blasku Lumos naprawdę wyglądał niegroźni, kiedy się uśmiechał - nawet przyjaźnie, a kiedy tak zerkała na niego ukradkiem, stwierdziła, że jest przystojnym chłopcem. Wygładziła nerwowo spódnicę szaty, wsunęła za ucho złoty kosmyk, który wymsknął się z warkocza. Nigdy nie potrafiła zapleść go jak jej matka; tak ciasno, że aż cebulki włosów bolały.
- Naprawdę? - spytała, wybałuszając oczy. Nie miała pojęcia czym jest eliksir wielosokowy, uwierzyłaby mu najpewniej teraz we wszystko. Nie wiedziała jeszcze jakie granice ma magia, do czego może być zdolna, nie znała treści skonstruowanych dotychczas praw. Zapamiętała, że nie można wyczarować jedzenia (a szkoda, wtedy mogłaby poradzić sobie w wakacje bez rodziców). - Wiesz jak go ugotować? To znaczy... uwarzyć? Czy to trudne? - dopytywała, nie potrafiąc nawet ukryć podekscytowania. Ach, gdyby tak tylko mogła zabrać ten eliksir do domu i pić go przez całe wakacje.... Mogłaby wziąć Jean pod pachę i uciec z nią. Jedynie odpowiedź  na pytanie gdzie wciąż była zagadką nie do rozwikłania.
- Miło cię poznać, Ramsey - odpowiedziała natychmiast. Nie słyszała o nim jak dotąd. Dzieliło ich zbyt wiele lat, aby to imię mogło paść z ust Gryfonów z którymi spędzała czas. On niedługo miał ukończyć Hogwart, ona opuści mury szkoły za wiele lat (o ile nie zamorduje jej starożytny potwór, oczywiście).
Maxine nie sądziła jeszcze, że wypluje te słowa prędzej, niż mogła sądzić; że to imię i ponure, jasne oczy, będą nawiedzać ją w koszmarach przez następne lata.
- To będzie nasza tajemnica, tak? - odpowiedziała mu szerokim uśmiechem, który po chwili zgasł. Nic nie słyszała - żadnego kroku, szurania podeszwami, nawet przebiegającego szczura, lecz uwierzyła, że on tak.
Wbiegła do środka, modląc się, żeby to nie był schowek na miotły; ostatnie czego potrzebowali, to jej potknięcie się o wiadro i narobienie hałasu na cały zamek. Zatrzymała się kilka kroków dalej; otuliła ich lepka ciemność, jedynym źródłem światła było blady blask gwiazd sączący się przez wąskie okiennice.
- Myślisz, że nas słyszeli? A jeśli to nauczyciel? - wyszeptała przerażona; naprawdę nie chciała dostać szlabanu.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]02.07.18 21:53
Uśmiechnął się do siebie, do niej tylko cześciowo, ukradkiem — niech myśli, że tym samym okazuje jej wdzięczność i życzliwość, niech myśli, że jest miły i bezinteresowny, że dręczenie szlam nigdy go nie interesowało, że rozróżnia dobro od zła, potrafi współczuć, czuć litość i prawdziwe szczęście. Zerknął na nią tylko z ukosa, przelotnie, patrząc jak dumnie i idiotycznie — po gryfońsku, wypina pierś do przodu. Nie przewracał oczami, ale i nie komentował w żaden sposób jej dziecinnego zachowania, nieważne, że była dzieckiem i miała pełne prawo do zachowywania się w ten sposób, odgrywania swojego życia i wieku tak, jak należało. Naiwnie domagał się od niej dojrzałości dorosłej dziewczyny, czarownicy — może gdyby tak było nie kroczyłaby u jego boku taka pewna jego zamiarów.
— Nie znam się na żartach, ale sporo czytam. Znam się na bajkach. Prawdziwych i mądrych bajkach— odpowiedział jej, bynajmniej nie zamierzając słuchać jej dowcipów. — Opowiedzieć ci? To będzie nasza tajemnica, Maxine— Spytał, ale nie czekał na jej odpowiedź. Kiedy szli korytarzem z różdżką uniesioną przed nich, a światło lumos rozganiało ciemność pod ich stopami, myślał tylko o tym, co było za drzwiami. — Wiele lat temu, wśród czarodziejów żył pewien niezwykły czarownik. Miał na imię Aethelwulf. Kiedy świat czarodziejski spowiła ciemność, nastał mrok, a pył pokrył ziemię zaczęła się wojna. Aethelwulf był gotów bronić granic Londinium i zginąć dla ojczyzny, lecz wojna skończyła się szybciej niż sądził. Chciał umrzeć honorowo, zapisać się w kartach historii magicznego świata, lecz nie było mu to pisane. Ciemność, która niegdyś gromadziła się nad miastem utknęła w jego głowie, dręczyły go myśli, ogarnął bezbrzeżny smutek, który topił w topornym winie, więc błąkał się po ulicach nie wiedząc, co ze sobą począć, aż któregoś dnia opowiedziano mu o staruszce więzionej przez swego syna na poddaszu jednej z kamienic dzisiejszej Alei Śmiertelnego Nokturnu. Władze bały się wchodzić mu w drogę, ponoć znał potworną magię, o której nikomu nie wolno było rzec słowa.— Obejrzał się za siebie, upewniając, że są sami. Całkiem sami. — Aethelwulf wkroczył do jego mieszkania i uwolnił pojmaną wiedźmę. Nawiązała się walka, podczas której czarodziej porażony nieznanym zaklęciem o szmaragdowym błysku  zginął na miejscu, a Aethelfulf został śmiertelnie ranny. Zmarł chwilę później w marnej, zapyziałej piwnicy, zaprzyjaźnionej uzdrowicielki w pobliżu. Co ciekawe, uśmiechał się z zadowolenia, kiedy śmierć stanęła nad jego posłaniem. Wiesz dlaczego? Chciał umrzeć pożytecznie. Jego życzenie zostało spełnione. Zmarł wierząc, że czyni dobro, nieświadom tego, jak wielkiego zła się dopuścił. A wiesz, co w tym wszystkim jest najciekawsze? Że ta bajka mówi o tym, że owe dobro czynią wszyscy ci, którzy pozbywają się strachu przed śmiercią.Po prostu. Mówiąc to wepchnął ją do środka, wyjmując w ciemności różdżkę i celując nią w przód. Doskonale wiedział, co znajdowało się wewnątrz — pokaźne zbiory ingrediencji, używanych przez profesora eliksirów, Slighorne'a. Wiele z nich zalegało w wysokich szklanych słojach wypełnionych substancjami o przeraźliwie śmierdzącym zapachu. Kiedy wyszeptał inkantację zaklęcia, które błysnęło w ciemności, półki zawaliły się prosto na dziewczynę, tłukąc o nią, spadając na ziemię, rozsypując po niej, wplątując jej się we włosy, wpadając do jej otwartych oczu i ust, parząc, paląc i wywołując swędzenie. Zatrzasnął za nią drzwi momentalnie; zaklęciem zabezpieczył drzwi, by nie potrafiła ich otworzyć.
— Och, nie, Maxine!— jęknął przez drzwi, waląc pięścią w drewnianą barierę. — Maxine! jesteś cała? Co się stało?! Max?!— Krzyknął, wkładając wszystkie swoje siły i zdobyte latami umiejętności, by wydobyć z siebie pełen przerażenia głos. — Max...



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Upiory Hogwartu, 1942 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]02.07.18 22:32
- Tak! Opowiedz! - zgodziła się chętnie Maxine; sama by w życiu o to nie poprosiła, nie chciała przecież, by pomyślał, że jest dzieckiem. Liczyła sobie już przecież jedenaście lat! Było jej trochę przykro, że nie wyraził chęci posłuchania jej dowcipów - znała wiele wcale niezłych, uśmiałby się jak stąd do Dover, tego była pewna. Może potem ona mu coś opowie? Matka zwykła czytać im z Jean przypowieści biblijne, lecz czasami w przebłysku litości czytała baśnie o królewnie Śnieżce, Śpiącej Królewnie, Jasiu i Małgosi. One też były mądre!
Zachowała się naprawdę głupio, że z nim poszła. Przede wszystkim jednak - zachowała się potwornie durnie, gdy w ogóle opuściła wieżę Gryffindoru, przekonana, że poradzi sobie w pojedynku ze starszym uczniem. Znała zaledwie kilka zaklęć. Matka zawsze powtarzała, że ma więcej buty, niż rozumu. Mówiła jednak tyle różnych, nie mniej przykrych rzeczy, że większości przestała dawać już wiarę; poniekąd chciała i jej, i sobie udowodnić, ze wcale nie jest taka okropna jak to przedstawiała; że jest dobra i dzielna. I umie radzić sobie sama. Zwykła robić matce na przekór, lecz akurat tej nocy powinna była zastosować się do jej rad - i nie ufać obcym, uciec, nigdzie z Ramseyem nie iść, nie znała go przecież. Początkowe podejrzenia rozpierzchły się pod wpływem ukradkowych, pozornie łagodnych spojrzeń i uśmiechów. W dziecięcej i dziewczęcej naiwności uwierzyła w te uśmiechy, w jego dobre intencje. Czyż pastor nie przekonywał, że wszyscy są dziećmi bożymi i noszą w sobie dobro? Wiara powinna być silna. Wiara w chęć pomocy Mulcibera była jednak absolutnie głupota.
- Może powinien był poślubić księżniczkę? - wtrąciła swoje pięć knutów, gdy Ramsey obejrzał się za siebie; dobrze, sprawdzał, czy nie ma nigdzie nauczyciela. Byli bezpieczni. Nawet cieszyła się, że zaszła tak daleko - jeszcze chwilę potrwa, zanim dotrą do Wieży Gryffindoru. Snuta przez niego opowieść była ciekawa, lecz przeraźliwie smutna. Wolała baśnie ze szczęśliwym zakończeniem, tak jak każde dziecko, a ponadto miała dziwne wrażenie, że zupełnie nie zrozumiała morału.
Zamierzała odpowiedzieć mu, że śmierci nie należy się bać; tak opowiadał przecież na ambonie każdej niedzieli pastor, bo dusza jest nieśmiertelna. Oczywiście Maxine nic z tego nie rozumiała, bo miała tylko jedenaście lat, tak samo jak opowieści Ramseya. Nie zdążyła jednak ani zadać pytania, ani opowiedzieć o walijskim kościele.
Zdziwiła się, że nie odpowiedział jej, gdy znaleźli się już w środku; a przynajmniej tak sądziła, że wszedł za nią. Schyliła się, gdy błysnęło, nie usłyszała, że wypowiedział zaklęcie. Maxine nie wiedziała co się dzieje; nagle głośno huknęło, a potem był już tylko ból. Zwaliły się na nią słoje, a przynajmniej tak sądziła, że to słoje. Okruchy szkła zraniły skórę, lecz ból skaleczenia był niczym w obliczu żrących substancji. Zaczęła krzyczeć z bólu, z oczu, które jęły piec jakby ktoś nasypał do nich garść pieprzu, jeszcze silniej, kiedy je zaciskała, gęsto polały się łzy. Upadła na kolana, objęła się dłońmi, natychmiast rozdrapując skórę na odkrytych przedramionach.
- N-nie - załkała, czołgając się w stronę drzwi. Dlaczego nie wszedł za nią? Nie szukała jeszcze w myślach odpowiedzi na to pytanie; dziecięcy umysł skupiał się na odczuwanym intensywnie bólu i strachu, który Maxine sparaliżował. Bała się tej ciemności, bała się tego miejsca. Chciała stąd wyjść. Musiała stąd wyjść natychmiast. - W-wszystko mnie b-boli - zaszlochała głośno, uderzając pięścią w drzwi. - O-otwórz drzwi. Pomóż mi! Ramsey? Je-jesteś tam? Otwórz d-drzwi! - krzyknęła histerycznie, prosząco - był starszy, na pewno znał więcej zaklęć, które mogłyby jej teraz pomóc. Dłonie Maxine natychmiast pokryły się bolącymi bąblami, chyba nie byłaby nawet w stanie sama użyć zaklęcia Alohomora, którego nie opanowała nawet w pełni.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Upiory Hogwartu, 1942 [odnośnik]15.07.18 16:46
Nikt nigdy nie opowiadał mu bajek, a w szczególności tych "na dobranoc". Nie siadał przy jego łóżku, nie głaskał go po głowie i nie szeptał cicho pradawnych historii o wielkich czarodziejach, którzy zawojowali świat. Matka nie żyła, zmarła pewnie jak każda skurwiała czarownica, w rynsztoku, pobita i sponiewierana przez nadpobudliwego klienta, ojciec zaś trzymał go krótko — tak sądził, wychowywał twardą ręką. Kazał czytać, więc początkwo niechętnie, później z przyjemnością czytał o dziejach wielkich rodów, czytał o smokach, czytał o dawnych dziejach w świecie magii, a kiedy zaczęły mu się przytrafiać dziwne omdlenia i sny na jawie, które nigdy nie miały naprawdę miejsca, czytał jeszcze więcej, zatracając się w opasłych woluminach kosztem biegania po szkolnych błoniach, czy upijania kremowego piwa w Hogsmeade. Historia, którą jej opowiedział nijak miała się więc do baśni Barda Beedla, czy bajek opowiadanych przez mugolskie matki w typowo mugolsim, nędznym świecie. Były przypowieściami, niosącymi w sobie mądrość, przesłanie, szmuglującymi między wersami wielkie — niekoniecznie takie, z którymi się zgadzał — wartości. Wiedział, że tą historię zapamięta na długo, a może na całe życie — chciał, by tak było, by po wielu latach słysząc jego imię czuła ukłucie niepewności, dreszczyk emocji, by wzbudzał w niej uczucia, których sam bardzo próbował się z siebie pozbyć, choć przecież był młodym, dojrzewającym chłopcem, wciąż butnym i pełnym rozczarowania, gniewu na otaczający go świat.
Wepchnięcie jej do środka miało być początkiem tej znajomości. Nie zamierzał dziś pokazywać jej prawdziwego oblicza, a nawet jutro — granie w tą grę mogło być zabawne, będzie, był tego absolutnie pewien. Uśmiechnął się do niej pogodnie, choć jego szare, burzowe oczy wcale nie niosły ze sobą radosnej iskry.
— Gdyby poślubił księżniczkę, oboje pewnie żyliby długo i szczęśliwie — odpowiedział pełnym nostalgii głosem. Takie rzeczy działy się tylko w bajkach, naprawdę nigdy nie miały miejsca. Ludzie wymyślali je, by nieść ukojenie w ciężkich chwilach, by podnosić na duchu, by w tych lekko brzmiących opowieściach przemycać moralizatorskie i motywujące wierzenia. Za zamkniętymi drzwiami rozgrywała się tragedia, a on stał po drugiej stronie i chłonął zapach drewna. Z nosem przykutym do starych, cieżkich drzwi, wdychał ciężki, osadzający się w płucach zapach starego drewna — był inny od tego, rozgrzanego na słońcu, wysuszonego. Ten zapach niósł w sobie esencję wilgoci i surowego kamienia, którym przesiąknął przez wiele lat, odkąd wbudowano tu te wrota. Oddychał powoli i głęboko, zaciągając się aromatem, zapamiętując go w głowie, palcami przesuwając po fakturze desek, słuchając jej krzyków, jęków i zawodzenia.
Wyczekał chwilę, by wcielić się w tego miłego i nieszkodliwego chłopca.
— Maxine?— spytał, zbliżając się do szczeliny pomiędzy drzwiami, a futryną. — Maxine, co się stało? Próbuję otworzyć drzwi, ale się nie da, masz przy sobie różdżkę? Spróbuj rzucić jakieś zaklęcie — niemalże błagał ją swoim melodyjnym, fałszywym głosem. — Ja... Ja... — dukał, jakby naprawdę się tym przejął. — Ja pójdę po pomoc, ale... będziemy mieli kłopoty. Oboje. Nie mów nikomu, że się spotkaliśmy, dobrze? To nasza mała tajemnica, pamiętasz? Wezwę pomoc, uratuję cię, tylko nie mów nikomu — rozkazał jej podle, powoli odsuwając się od drzwi. Nie zamierzał jej pomóc. Wiedział, że hałas za moment zaalarmuje woźnego, że lada chwila ktoś się tu zjawi i pomoże wrednej szlamie się stąd wydostać. A jutro, może za dwa dni, uraczy ją pokornym spojrzeniem, kiedy nikt nie będzie widział zaczepi ją jak najlepszy przyjaciel — bo ich znajomość będzie tajemnicą; inni nie zrozumieją, nikt nie zrozumie. Odszedł ze spokojem, szybko zapominając o dziewczęciu zamkniętym w schowku na ingrediencje, poranionym, może poparzonym. Powrócił myślami do wizji, która go nawiedziła, która sprawiła, że spotkał ją na swojej drodze.

| zt?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Upiory Hogwartu, 1942 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Upiory Hogwartu, 1942
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach