Malcolm Fearghas McGonagall
Nazwisko matki: Ross
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: (już wkrótce) uczy się na klątwołamacza, dorabia jako barman
Wzrost: 181 centymetrów
Waga: 78 kilogramów
Kolor włosów: blond, zimą nieco ciemnieją
Kolor oczu: szaro-niebieskie
Znaki szczególne: stosunkowo często widuje się go z mugolskim papierosem w ustach; cwaniacki uśmiech; błysk w oku sugerujący, że właśnie coś knuje; wysoki wzrost
13 cali, świerk i włókienko z pachwiny nietoperza,
dość giętka
Gryffindor
Rosomak
Zabici w brutalny sposób bliscy
mokrym mchem, dymem z ogniska, powietrzem po deszczu oraz pomarańczami
Siebie jako najsławniejszego i najbardziej uznanego klątwołamacza nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na całym świecie
buntowaniem się przeciwko systemowi, łamaniem klątw i podróżowaniem w dalekie kraje
Zjednoczonym z Puddlemere
grywam w quidditcha, uciekam przed wkurzonymi ludźmi, obijam twarze niegodziwcom
rock'n'rolla
Conora Doherty'ego
Skroś traw i ziół; muskany przez dojrzałe żyto...
Śniąc, będę czuł pod stopą świeżość ros podolną
I zwolę wiatrom kąpać mą głowę odkrytą.
Nie będę tedy mówił, ani myślał wcale,
Lecz nieskończona miłość w moje serce spłynie...
I będę szedł jak cygan — w coraz dalsze dale
W przyrodzie, — jak z kobietą, szczęsny w tej godzinie.
Dwudziestego marca na niebie pojawiły się gęste chmury, zerwał się mocny wiatr, świat pociemniał i wkrótce lunął potężny deszcz. Ludzie pochowali się w domach i szczelnie pozamykali okiennice, przeczuwając potęgę żywiołu, który zbliżał się do Caithness już od popołudnia, ale pokazał się dopiero wieczorem i z każdą kolejną minutą atakował coraz bardziej zajadle. Wiosenna nawałnica szalała przez całą noc – tylko jedną noc – ale narobiła szkód, które mieszkańcy wioski naprawiali przez następny miesiąc. Przyniosła nie tylko zalane piwnice, powalone ogrodzenia, połamane drzewa i pożar kościelnej wieży, ale również narodziny drugiego dziecka McGonagallów.
Malcolm, dziecko o oczach koloru burzy i naturze równie co ona niespokojnej.
Jeśli ojciec myślał, że wychowa normalnego, posłusznego syna, który w przyszłości, być może, pójdzie w jego ślady, to bardzo szybko się przekonał, że się pomylił. Malcolm już od początku wykazywał się nadaktywnością, wszędzie było go pełno i matka miała poważny problem, by go upilnować, aby nic złego sobie nie zrobił. Nigdy nie miał ochoty pomagać ojcu w kościele, zawsze szukał okazji, by się wymknąć, a od uczenia się na pamięć modlitw o wiele bardziej wolał łapać w pobliskim stawie żaby. Ojciec w miarę to znosił, przynajmniej dopóki niedługo przed ukończeniem szóstego roku życia nie sprawił, że wszystkie żaby w stawie postanowiły nagle zgromadzić się wokół niego. Kilka nawet lewitowało. To chyba ostatecznie przekonało Roberta McGonagalla, że wszystkie jego dzieci są jednakowo dziwne. Przy Robercie Juniorze chyba już nawet się nie łudził, że chociaż on nie będzie magiczny – był, jak reszta rodzeństwa.
Malcolm nigdy nie dawał się ograniczać, nie chciał się ograniczać i właściwie każde nałożone na niego nakazy czy zakazy prędzej czy później łamał. Lubił się bawić, lubił biegać, lubił czuć wolność i przeżywać przygody. Był ciekawy wszystkiego i całkowicie odporny na wszelkie próby zdyscyplinowania, czym nieraz doprowadzał rodziców oraz starszą siostrę do białej gorączki. Śmieszyło go gęganie gonionych gęsi, uważał, że najlepsze jabłka rosną na czubku drzewa, więc tam zawsze się wspinał, wychodził z założenia, że nie ma dobrej zabawy bez porządnego wybrudzenia się, a najładniejsze kwiatki, którym lubił obdarowywać mamę i Minnie rosły, a jakże, u sąsiada w ogródku. Poza tym miał grupkę wiernych przyjaciół, chłopców z sąsiedztwa, z którymi nigdy nie potrafiłby odmówić sobie zabawy – zwłaszcza, kiedy większość z nich nauczyła się czytać i w wieku dziesięciu z powodzeniem odgrywali co bardziej dramatyczne przygody Winnetou i Old Shatterhanda. Bieganie po lesie z leszczynowym łukiem i napadanie na mieszczącą się w starych ruinach klasztoru wioskę wrogiego plemienia Indian również należało do ich ulubionych zabaw. Na te zabawy zabierał również Roberta Juniora, a po każdej z nich Minnie cierpliwie ścierała im z policzków namalowane farbką jednego z kolegów barwy wojenne. Choć zdawał sobie sprawę z tego, że jest czarodziejem i z opowiadań matki wiedział, że kiedy skończy jedenaście lat, to trafi do Hogwartu, gdzie będzie mógł spotkać najprawdziwsze duchy, wielką kałamarnicę w jeziorze, a także masę niebezpiecznych zwierząt w Zakazanym Lesie, to w tamtym okresie, tak jak jego najlepsi przyjaciele, cicho marzył o wyjechaniu na Dziki Zachód i staniu się Indianinem.
Choć świat magiczny go ekscytował, żałował, że będzie musiał się rozstać z tym pozbawionym magii. Nikt z jego paczki nie wiedział o sekrecie, który skrywał – w tym jednym pozostał ojcu posłusznym i nigdy nikomu nie zdradził, że jest czarodziejem. Czasami nie było łatwo, magia dawała o sobie znać w najmniej spodziewanych momentach, z których trudno mu było sensownie wybrnąć, ale zawsze udawało mu się zrzucić winę chociażby na duchy, co skutkowało uznaniem miejsca za przeklęte i przynajmniej czasowo rezygnowali z zabaw w jego pobliżu. Potrafił być przekonujący, zwłaszcza, że pomimo tego, iż to nie on był najstarszy w grupie, zawsze potrafił nakłonić do swoich racji resztę, która bardzo chętnie mu ulegała. Nigdy nie był jednak typem podwórkowego tyrana – wychowywanie w silnie religijnej rodzinie musiało mieć na niego wpływ, ale sama malcolmowa natura powodowała, że nie czuł ani radości, ani przyjemności w sprawianiu innym przykrości. Zawsze występował raczej w roli tego sprawiedliwego, który dołączy do najmniejszego i wybieranego zawsze na końcu kolegi niż kogoś, kto go wyśmieje. W postawie tej pomógł mu też pewnie fakt, że od jakiegoś czasu doskonale poznał świat „tych mniejszych” i łatwiej było mu wczuć się w kogoś, kto wiecznie jest ofiarą dla drapieżników.
Doskonale pamiętał pierwszy raz, kiedy usłyszał, co szepczą siedzące w kącie myszy. W pierwszej chwili był przerażony, sądził, że to głosy znikąd, a on być może faktycznie jest przeklęty, jak czasami mamrotał pod nosem ojciec. Dopiero dalsze przysłuchiwanie się rozmowie i wyłapywanie cichych pisków oraz odgłosów pazurków pozwoliło mu przypuścić, że w istocie słyszy myszy. Odkryta zdolność go zaskoczyła, początkowo powiedział o niej jedynie siostrze, a potem matce, które pomogły mu się z nią oswoić. A kiedy to nastąpiło, Malcolm dał się porwać mysiemu światu, dyskusjom ze szczurami i spędzaniem czasu na drzewach z wiewiórkami. Świat drobnych gryzoni nagle stanął przed nim otworem, a on nie mógł pozostać wobec niego obojętny. I tak od tamtej pory ostrzegał myszy i szczury przed kotem, sam przynosił im drobne przekąski, pomagał wiewiórkom w odnalezieniu ich skrytek na orzechy, a nawet sam tych orzechów dostarczał, a także uczył się od bobrów, które drzewa są najbardziej wytrzymałe. Zyskał kolejnych przyjaciół, bardzo wiernych przyjaciół, z którymi podkradanie się do wioski wrogiego plemienia nagle stało się prostsze, kiedy mógł wysłać tam szpiega. Wszyscy w pewnym momencie zupełnie przestali się dziwić faktowi, że Malcolm w którejś z kieszeni swojego ubioru trzyma mysz, którą najwyraźniej wytrenował na tyle dobrze, że przesiadywała na jego ramieniu podczas niektórych zabaw.
Wyjazd do Hogwartu był trudny, bo wiązał się z pozostawieniem za plecami sporego fragmentu jego życia. Jednak odkąd Minnie wyjechała tam po raz pierwszy i wracając na wakacje, raczyła ich opowiadaniami o magicznym świecie, bardzo na ten wyjazd czekał. Wszystkim przyjaciołom przysiągł, że wróci z tej swojej szkoły z internatem w lecie i wtedy znowu będą mogli odbić Winnetou z rąk Kiwowów.
Tiara nie zastanawiała się długo na przydzieleniem go do jednego z domów – ledwo kapelusz przesłonił mu oczy, usłyszał, że doskonale pasuje tylko do jednego domu, a następne słowo wykrzyczała już na całą salę: Gryffindor! Zadowolony, bo przecież trafił do domu, do którego chciał i do którego trafiła jego siostra, usiadł koło chłopaka, z którym rozmawiał jeszcze zanim weszli do Wielkiej Sali – Jamie’go Fenwicka. Wydawał mu się być w porządku, rozmowa płynęła naturalnie, a sam Jamie nie był sztywniakiem, dlatego też Malcolm postanowił, że się zaprzyjaźnią, skoro jeszcze tiara przydzieliła ich do tego samego domu. Nie lubił być sam, a Fenwick, jako czarodziej czystej krwi, wiedział o świecie magicznym więcej od niego, co wtedy uznał za bardzo korzystne.
Malcolm z początku zachłysnął się byciem czarodziejem – choć o wielu rzeczach wiedział już wcześniej, co innego było o nich słyszeć, a co innego widzieć je na własne oczy, doświadczać. Pierwsze zajęcia chłonął z wielką ekscytacją i obietnicą przed samym sobą, że będzie pilnym uczniem, ale bardzo szybko okazało się, że na niektórych zajęciach jest tak nudno, że trudno jest mu na nich nie zasnąć, więc skupił się tylko na niektórych. Zawsze wolał działać niż siedzieć w miejscu, dlatego jego serce zaskarbiły sobie te przedmioty, w których stawiano na praktykę i które kryły w sobie przygodę. Transmutacja, choć interesująca, wymagała od niego zbyt dużo długiego skupienia się na jednym przedmiocie, przez co nie pociągała go tak bardzo jak Obrona Przed Czarną Magią, snująca przed nim wizję pojedynków na śmierć i życie ze złymi czarnoksiężnikami. Nie przepadał specjalnie za Astronomią i robił absolutnie wszystko, byleby tylko zwolnić się z zajęć z Historii Magii, dzięki czemu wykładowca wkrótce sądził, że Malcolm McGonagall jest nadzwyczaj chorowitym dzieckiem. Zielarstwo było interesujące tylko czasami, na Eliksirach uważał częściej, bo świat, gdzie można śmierć zamknąć w butelce uważał za warty poznania, a Zaklęcie i Uroki polubił za sprytne zaklęcia, pozwalające mu odgrywać się na co bardziej wrednych uczniach. Dopiero w Hogwarcie dowiedział się, że niektórzy czarodzieje uważają się za lepszych ze względu na swoje urodzenie – krew czysta była czymś lepszym od krwi zmieszanej z mugolską. Niejednokrotnie wytknięto mu jego pochodzenie, że niby powinien czuć się gorszy, ale Malcolm kompletnie nie widział sensu w takim podejściu, zwłaszcza, że od niektórych czystokrwistych w kilku przedmiotach był zwyczajnie lepszy. I bardzo lubił im o tym przypominać. Co prawda przysporzył sobie tym kilku wrogów, ale nie zamierzał przed nikim giąć karku i każdemu szlachcicowi hardo spoglądał w oczy i rzucał wyzwania, wtedy kończące się najczęściej na słownych potyczkach. A w późniejszych latach także wszczynał bójki.
Ta sytuacja nie była jeszcze taka zła, dopóki Grindelwald nie pojawił się w Hogwarcie i nie zaprowadził swoich rządów – sytuacja osób z mugolskich rodzin stała się jeszcze gorsza. Był trzeci rok i właśnie popełniał jeden z większych błędów swojego życia, zapisując się na wróżbiarstwo, ale już wiedział, że jego pobyt w Hogwarcie ulegnie dużej zmianie.
Po pierwsze – przestał tyle psocić. Przestał rzucać losowymi obelgami, przystopował z szaleństwami wymykania się do Zakazanego Lasu, przestał być taki głośny i wycinał już mniej złośliwych numerów tym, którzy mu podpadli. Wszyscy myśleli, że w końcu poszedł po rozum do głowy, zaczął stawać się dorosłym i bardziej odpowiedzialnym, ale on po prostu zmienił technikę. Zamiast zwracać na siebie uwagę, postawił na spryt – o tym, że szykuje coś niedobrego, świadczył już tylko niebezpieczny, cwaniacki błysk w oku, każący wszystkim wokoło mieć się na baczności. Nie zdobywał już tylu szlabanów i Minnie w końcu mogła odetchnąć z ulgą, przynajmniej dopóki nie znaleziono jednego ze Ślizgonów, który ubliżał malcolmowemu koledze-mugolakowi publicznie na korytarzu, wiszącego na gałęzi drzewa na skraju Zakazanego Lasu. Poszkodowany nigdy nie przyznał się, kto mu to zrobił, ale z tamtą chwilą Malcolm zyskał śmiertelnego wroga, który równie intensywnie knuł przeciwko niemu, co on obmyślał plany, jakby tu mu uprzykrzyć życie.
Po drugie – nagle stał się o wiele lepszym uczniem. Z czystej zaciętości zaczął przesiadywać nad książkami znacznie więcej niż wcześniej, jego oceny uległy niespodziewanej poprawie, choć niektórym w dalszym ciągu nie chciało mu się poświęcać więcej uwagi. Taka Historia Magii stała się interesująca tylko na chwilę, ponieważ dowiedział się na niej o sławnych łamaczach klątw, przez co zawód ten wydał mu się być o znacznie ciekawszym zajęciem na przyszłość od bycia aurorem. Zwęszył więcej przygód i wypraw w dalekie, egzotyczne kraje, których kulturę mógłby poznawać – i wydawało mu się być to o wiele lepsze niż zamieszkanie w Stanach Zjednoczonych z jednym z indiańskich plemion. Bycie klątwołamaczem wiązało się z masą nauki, do której on i tak chciał przysiąść z czystej przekory, żeby pokazać, że status krwi w żadnym wypadku nie świadczy o tym, czy ktoś jest lepszy czy gorszy, jak próbowano mu wmówić. Zaparł się całym sobą w tym przekonaniu i zaciekle go bronił, stając w obronie każdej osoby, której z tego względu dokuczano. Jego samego obelgi niewiele obchodziły, choć miał w zwyczaju reagować na nie przesadnie agresywnie, co nierzadko kończyło się bójką, aż w końcu niewiele osób odważyło się powiedzieć mu coś obraźliwego w twarz. Malcolm był wysoki, a wraz z dołączeniem w trzeciej klasie do drużyny Quidditcha jako pałkarz zaczął nabierać masy mięśniowej, przez co jego ciosy zyskały na sile. Nieważne ile razy zarobił za to szlaban – widok oberwanej szaty jakiegoś szlachcica albo strużka krwi lecąca mu z nosa sprawiała mu satysfakcję o wiele większą niż rąbnięcie go jakimś zaklęciem.
Eskalacja niechęci względem rządów nowego dyrektora osiągnęła punkt krytyczny na piątym roku, kiedy Jamie, będący już jego najlepszym przyjacielem, doświadczył rodzinnej tragedii z rąk popleczników Grindelwalda – obaj zaczęli nie tyle sprawiać problemy Ślizgonom, co sprawiać problemy samemu Gridelwaldowi, po cichu i pieczołowicie obmyślając akcje dywersyjne, koło których po prostu nie można przejść obojętnie. Malcolmowi w tych zadaniach bardzo pomagali jego mysi przyjaciele i może dlatego nigdy nie został przyłapany na gorącym uczynku, a jedynie pojawił się w kręgu podejrzanych. Zagadka tego, kto wpuścił niuchacze na lekcje Obrony Przed Czarną Magią, na której akurat nauczano czarnej magii, ostatecznie kompletnie ją niszcząc albo kto pisał na ścianach teksty obrażające Grindelwalda i wspominające Dumbledore’a, nigdy nie została do końca wyjaśniona. Sytuacja w szkole była trudna i dla żadnego z nich ten okres nie należał do najłatwiejszych, ale w pewnym momencie miał już tak dosyć atmosfery w Hogwarcie i był taki niechętny uczęszczania do instytucji, gdzie czarnoksiężnik zasiadał w fotelu dyrektora, że zaczął poważnie zastanawiać się nad porzuceniem edukacji. Doszedł do wniosku, że bez ukończonej szkoły jakoś sobie poradzi, egzaminy to nie wszystko, a własnym sprytem może osiągnąć wszystko. A przynajmniej większość. Choć Hogwart niósł ze sobą wiele dobrych wspomnień i dużo mu zawdzięczał, nie podobał mu się kierunek, w którym szkoła zaczęła zmierzać. Długo nosił się z tą decyzją, wiedział, że być może znacznie utrudniał sobie w tym momencie przyszłą karierę klątwołamacza, o której tak marzył, ale gotujący się w nim gniew, którego źródłem była wszechobecna niesprawiedliwość, wydawał się przejmować nad nim kontrolę. Kubłem zimnej wody stała się dla niego siostra, która nie tylko przemówiła mu do rozumu, ale także wzmocniła przekaz szantażem doniesienia ojcu o jego drobnych i mniej drobnych przewinieniach. Cała sprawa miała miejsce podczas wakacji przed siódmym rokiem. Spojrzeć na wszystko z dystansem pomogło mu również spotkanie z mugolskimi przyjaciółmi, z którymi nadal miał dobry kontakt, chociaż widywali się jedynie w wakacje. Chwilowe oderwanie od problemów świata magicznego dobrze mu zrobiło: mogli razem zapalić papierosy (rzecz zupełnie nieosiągalną w Hogwarcie), znów mogli ukraść sąsiadowi jabłka, a od innego zabrać najładniejsze kwiaty i podarować je najpiękniejszej dziewczynie w okolicy. Znów mogli zaszyć się lesie i beztrosko kąpać się w jeziorze, by następnie napić się whisky przyniesioną przez jednego z kolegów. Mugolski świat był przyjemny, ale nie wystarczał mu już tym samym stopniu co wcześniej i podczas tych wakacji zdał sobie z tego sprawę aż za bardzo. Choć przyjemnie było powspominać dzieciństwo i oddać się szaleństwom wieku młodzieńczego, po wakacjach czekała na niego całkiem inna rzeczywistość, której powinien stawić czoła, a nie przed nią uciekać.
Ostatecznie zdecydował się wrócić na ostatni rok, skoro to tylko ostatni rok. Postanowił poświęcić go nauce i to na niej skupić się najbardziej, starając się trzymać porywczą i gniewną naturę na wodzy. Nie stał się przez to bardziej potulny, zaczepiony, z charakterystyczną dla siebie wulgarnością reagował kpiną i bezczelnością, ale nie próbował już się zbyt mocno wychylać z akcjami przeciwko Grindelwaldowi, z których jednak całkowicie zrezygnować nie chciał. Nie mógł pozwolić na to, by znienawidzony dyrektor, a wkrótce także i Ministerstwo Magii, poczuli, że mają nad wszystkimi władzę – Malcolm, kiedy chciał, potrafił aż nadto dobitnie pokazać, że istnieją ludzie, którzy się z nimi nie zgadzają i jak najbardziej są w stanie to udowodnić, czasami wyjątkowo widowiskowo. Organizowanie małego ruchu oporu, którym był już nie tylko on i Jamie, ale także kilkoro innych uczniów, przynosiło mu wewnętrzną satysfakcję oraz spokój, pozwalało wytrwać kolejny dzień z uśmiechem na ustach.
Najwięcej czasu poświęcał swojej ukochanej Obronie Przed Czarną Magią, której bardziej uczył się na własną rękę, niż z treści podawanych mu na zajęciach. Nie mniej lubił Zaklęcia i Uroki i był to drugi przedmiot, oprócz Obrony, z którego mógł uchodzić za najlepszego – nauka z nich przychodziła mu najłatwiej. Odrobinę więcej wysiłku musiał włożyć w naukę Starożytnych Run, które choć bardzo ciekawe, pozostawały żmudnym wkuwaniem na pamięć. Najwięcej problemów miał z Eliksirami, gdzie zmuszony był poprosić przyjaciela o pomoc, a także z Transmutacją – tutaj mógł liczyć na pomoc Minnie. Siostra wzięła swoje groźby bardzo do serca, bo zjawiała się z wizytami nie tylko po to, by pomóc mu nauce, ale również po to, by surowo odpytać go z innych przedmiotów i upewnić się, że na pewno odpowiednio przygotowuje się do owutemów. Spotkania z nią były poniekąd niebezpieczne: dzięki swoim mysim przyjaciołom udawało mu się uniknąć bycia przyłapanym na gorącym uczynku, więc nie miała żadnych wiadomości na temat tego, że jej brat jest naczelnym hogwarckim buntownikiem, a bardzo nie chciał dokładać jej takiego zmartwienia na głowę. O niczym Minnie nie mówił, żeby niepotrzebnie jej nie straszyć i miał nadzieję utrzymać sekret przynajmniej do końca szkoły. Częstsze spotkania mogły jednak go zdradzić. I tak się właściwie stało: pewnego weekendu, a była to końcówka zimy, na spotkanie przyszedł z rozbitym łukiem brwiowym, podbitym okiem, krwią w ustach i poszarpanym płaszczem. W obliczu takiej sytuacji nie mógł nie przyznać się, o co chodzi, zwłaszcza, że miało to miejsce jeszcze przed chwilą i emocje wciąż w nim buzowały. Powód dla niego był bardzo istotny – jeden ze Ślizgonów tuż przy wejściu do Hogsmeade obraził mugolaczkę, którą znał, lubił i uważał za bardzo ładną. Drwiny były na tyle ostre, że biedaczka się popłakała, czego Malcolm po prostu nie mógł puścić płazem i wszczął całkiem poważną bójkę. Rozdzieleni przez kolegów, zanim zdążył nadejść któryś z nauczycieli, rozeszli się w akompaniamencie wzajemnie wykrzykiwanych obelg. Nie mógł już wywinąć się ze spotkania, nie miał też czasu doprowadzić się do porządku, więc stanął przed siostrą z jeszcze bardziej niż normalnie rozwichrzonymi blond włosami, poszarpanym ubraniem oraz krwią i siniakami na twarzy. Mina Minnie skłoniła go do gęstego tłumaczenia, pozbawionego jednak poczucia winy – nawet jeśli bolały go teraz żebra, stanąłby w obronie mugolaczki jeszcze raz, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Ku jego zdumnieniu, siostra wcale nie zaczęła prawić mu morałów, a z jakiegoś powodu się ucieszyła i mocno go przytuliła, co zachęciło Malcolma do pociągnięcia tematu i zwierzenia się z innych swoich szkolnych działań. Minne jedynie nakazała mu być bardziej ostrożnym, zwłaszcza teraz, przed zakończeniem roku, a następnie z uśmiechem na twarzy odpytała go tak, jak wcześniej obiecywała – jeszcze wtedy nie wiedział, że już podjęła decyzję o tym, jak pomóc mu ukierunkować jego silne poczucie sprawiedliwości i buntowniczą naturę.
Przygotowania do owutemów przerwało tylko jedno wydarzenie, które spowodowało, że wielu uczniów świętowało do późnej nocy – Grindelwald zniknął. Co prawda nikt nie potrafił powiedzieć, co się z nim stało, a lekcje zakłóciła fala paskudnych anomalii, ale dla Malcolma liczył się tylko fakt, że czarnoksiężnik nie okupuje już stołka dyrektora – zawsze to jeden zły czarodziej z głowy. Grindelwald pierwszy, teraz pora na Ministerstwo! Radość po tym wydarzeniu rozpierała większość Gryfonów, w efekcie czego w ostatnim w sezonie meczu Quidditcha po prostu zmietli Ślizgonów, a sam Malcolm mógł się pochwalić połamaniem dwóch ślizgońskich nosów, za co w dodatku nikt nie mógł mu nic zrobić, bo przecież „to brutalna gra, pani profesor, takie rzeczy się zdarzają”. Nauka do egzaminów przebiegała już w zupełnie innym duchu, nawet same egzaminy wydawały mu się z tej okazji jakieś lżejsze.
Koniec roku szkolnego to nie tylko odpoczynek po intensywnym okresie siedzenia nad książkami, ale również wyraźnie ukierunkowanie życiowych celów. Wiecznie zbuntowany i nieposłuszny, ale o złotym sercu Malcolm za sprawą siostry został przyjęty w szeregi Zakonu Feniksa, dzięki czemu zyskał w życiu kolejny cel, będący niejako kontynuacją jego szkolnej działalności, choć tym razem stawał do walki z groźniejszym przeciwnikiem, to jednak nie był w tym osamotniony – nagle zyskał wielu nowych czarodziejów, dzielących z nim poglądy i chętnych, by pomóc mu szykować się do nadciągającej nowej wojny, tym razem o wiele szerszym zasięgu niż Hogwart. Z niecierpliwością czeka na wyniki egzaminów, by móc w końcu zawitać do Gringotta i wyrazić chęć przejścia przez proces rekrutacyjny.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 14 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 10 | + 4 (waga) |
Zwinność: | 10 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
gaelicki | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Starożytne runy | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Jasny umysł | II | 5 |
Mugoloznawstwo | I | 5 |
Silna wola | II | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 1 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcoustość (gryzonie) | - | 0 |
Reszta: 2,5 |
różdżka, mysz, gawron, łajnobomba
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Malcolm McGonagall dnia 11.04.18 8:13, w całości zmieniany 7 razy
Witamy wśród Morsów
Malcolm od zawsze łamał zasady, wkrótce będzie łamał także i klątwy. Buntuj się, McGonagall, bo jest przeciwko czemu się buntować - przeciwko złu i mocom nieczystym.
[24.07.18] Spotkanie Zakonu Feniksa, +5 PD