Winny Salon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Winny Salon
Pomimo iż czerwień naznacza swym piętnem pokaźną cześć całego pomieszczenia pod postacią jedwabnych oraz aksamitnych obić mebli, dywanów z misternymi roślinnymi wzorami, ciężkich marmurowych filarów, jak i farby to jednak delikatne akcenty rodowej czerni i bieli rozbijają agresywność barwy sprawiając, że pomieszczenie rozpościera aurę pewnego ciepła. Nie powinno więc dziwić nikogo, że salon ten jest jednym z najbardziej lubianych przez zamieszkujących zamek Sandal szlachciców. To miejsce również ma swój rytm - w porannych porach spotykają się wysoko urodzone kobiety rodu Carrow na plotkach podczas których wspólnie haftują, popołudniami gdy oświetlenie pomieszczenia jest mocniejsze wielu czarodziei traktuje salon jak czytelnię, zaś wieczorami gromadzą się tutaj lordowie by przy aromacie magicznych papierosów rozmawiać o ekonomii i rzeczach męskich.
|10 XI
Dla wielu przyszłość stanowiła zagadkę, przez co z desperacją pragnęli doszukać się odpowiedzi na to, co ich czeka. Życie w nieświadomości było dla ludzi ciężkie; większość z nich obawia się tego, co nieznane, woląc poruszać się po stabilnym gruncie wiedząc, dokąd prowadzi ich ścieżka.
Dla Esther przyszłość pozostawała, w większości przypadków, nieznana, chociaż kobieta dobrze wiedziała iż jako jedna z nielicznych posiadła możliwość odpowiedzenia na nużące ludzkość pytania. Do dziś zadziwiało ją, czemu tak wielu ignorowało sztukę wróżbiarstwa, uważając ją za stratę czasu, gdy jednocześnie ci sami ludzie zadawali sobie pytania odnośnie jutra. Ona od zawsze czuła w sobie silne przywiązanie to tego, co stanowiło być może największą tajemnicę dostępną tylko dla nielicznych.
Od matki otrzymała niezwykły dar, który niekiedy zdawał się być przekleństwem. Dar, którego nie mogła kontrolować i który nie działał na zawołanie, a raczej pojawiał się w najbardziej nieoczekiwanych momentach, ukazując jej wizje, które czasem wolałaby aby pozostały nieznane.
Z biegiem czasu kobieta postanowiła wyćwiczyć w sobie umiejętność odczytywania i interpretowania znaków, które mogłyby odpowiedzieć na męczące zwyczajnych śmiertelników pytania. Od początku nauki w szkole magii aż do teraz, karty tarota stanowiły jej nierozłącznych towarzyszów, gotowe zajrzeć w najgłębszą otchłań czyjejś duszy i odpowiedzieć na wątpliwości i lęki, które mogłyby ich nurtować.
Czas pozwolił jej wyrobić sobie opinię; w przeciwieństwie do męża nie zależało jej na znajomościach w szlacheckich kręgach i sama nie próbowała z desperacją udawać, że jest godna bycia jedną z nich nie przez urodzenie, ale przez swoje obycie i wychowanie. Mimo wszystko musiała przyznać, iż znajomości, które pan Trelawney zawiązywał w związku ze swoją pracą często były korzystne i dla niej. Wbrew wszystkiemu, wiele szlachcianek było zaintrygowanych swoją przyszłością i zdesperowanych do poznania odpowiedzi na pytania, które na co dzień dla samej Esther wydawały się banalne. Młode damy obawiały się o skończenie jako stare panny, pragnąc dowiedzieć się, kiedy na horyzoncie pojawi się odpowiedni kandydat na męża. Starsze lady pytały o swoich mężów, którzy czasem wracali do domu zbyt późno, niosąc na sobie zapach perfum, które nie należały do nich. Prosiły ją o czytanie ich losu z kart czy herbacianych fusów, płaciły za zajrzenie w kryształową kulę i choć pieniądze były wystarczającą nagrodą, tym, co Esther ceniła sobie najbardziej, były ich sekrety. Tak łatwo było im się otworzyć, zwierzyć z największych lęków, gdy ona obiecywała im rozwianie wszelkich wątpliwości w ciągu krótkiego czytania.
Gdyby którakolwiek z nich poświęciła odrobinę czasu na poznanie sztuki wróżbiarstwa, wiedziałaby, że przyszłość w dużej mierze uzależniona jest od teraźniejszości, i choć we wszystkim, co ujawniała im pani Trelawney nie było ani krzty kłamstwa, jej słowa były narzędziem manipulacji. Zasiewały w umysłach tych, którzy prosili o jej pomoc, wątpliwości i lęki, wpływając na podejmowane decyzje. A ona wychodziła z tego wszystkiego bogatsza w sekrety, które kolekcjonowała i zachowywała na przyszłość, w której mogły okazać się przydatne.
Zmierzając do posiadłości rodu Carrow Esther miała pojęcie odnośnie wszystkiego, co dotknęło rodzinę w ostatnim czasie. Plotki, szczególnie te dotyczące Rycerzy, roznosiły się dość szybko, a ona uważała za każdym razem, nadstawiając ucha i pamiętając, że wiedza równa się potędze.
Pomieszczenie, do którego wprowadził ją lokaj odbiegało znacznie od tego, do których była przyzwyczajona. Ona sama jednak wpasowywała się do otoczenia dość dobrze, ubrana w elegancką suknię oraz płaszcz, z niewielką torbą w której znajdowały się wszelkie przedmioty mające pomóc jej odpowiedzieć na pytania, które miałaby dla niej Isabelle Carrow. Wbrew pozorom nie przedstawiała sobą obrazka ekscentrycznej wróżki, chociaż bez wątpienia miała w sobie coś, co powinno wzbudzać w ludziach zarówno niepokój jak i fascynację. Oraz zaufanie, choć większość nie potrafiła dojść do tego, dlaczego właściwie tak łatwo było im się przed nią otworzyć.
- Lady Carrow – przywitała się ze skinieniem głowy, podchodząc bliżej oczekującej już na nią kobiety. Uśmiechnęła się lekko na widok młodej dziewczyny z ciężarnym brzuchem i odłożyła swoją torbę na jedno z przygotowanych krzeseł. Gdzieś w tyle drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, gdy obie kobiety pozostawione zostały we własnym towarzystwie – Muszę przyznać, że wiadomość, którą otrzymałam była prawdziwym zaskoczeniem – powiedziała, odnosząc się do ich dawnej znajomości z Beauxbatons. Sama pamiętała Isabelle Carrow jak przez mgłę, choć jednocześnie jej osoba nie była jej kompletnie nieznana – Z przyjemnością jednak będę służyć swoją pomocą. Czego chciałaby się lady dowiedzieć o swojej przyszłości? – zapytała, chociaż intuicja podsuwała jej odpowiedź na to pytanie.
Dla wielu przyszłość stanowiła zagadkę, przez co z desperacją pragnęli doszukać się odpowiedzi na to, co ich czeka. Życie w nieświadomości było dla ludzi ciężkie; większość z nich obawia się tego, co nieznane, woląc poruszać się po stabilnym gruncie wiedząc, dokąd prowadzi ich ścieżka.
Dla Esther przyszłość pozostawała, w większości przypadków, nieznana, chociaż kobieta dobrze wiedziała iż jako jedna z nielicznych posiadła możliwość odpowiedzenia na nużące ludzkość pytania. Do dziś zadziwiało ją, czemu tak wielu ignorowało sztukę wróżbiarstwa, uważając ją za stratę czasu, gdy jednocześnie ci sami ludzie zadawali sobie pytania odnośnie jutra. Ona od zawsze czuła w sobie silne przywiązanie to tego, co stanowiło być może największą tajemnicę dostępną tylko dla nielicznych.
Od matki otrzymała niezwykły dar, który niekiedy zdawał się być przekleństwem. Dar, którego nie mogła kontrolować i który nie działał na zawołanie, a raczej pojawiał się w najbardziej nieoczekiwanych momentach, ukazując jej wizje, które czasem wolałaby aby pozostały nieznane.
Z biegiem czasu kobieta postanowiła wyćwiczyć w sobie umiejętność odczytywania i interpretowania znaków, które mogłyby odpowiedzieć na męczące zwyczajnych śmiertelników pytania. Od początku nauki w szkole magii aż do teraz, karty tarota stanowiły jej nierozłącznych towarzyszów, gotowe zajrzeć w najgłębszą otchłań czyjejś duszy i odpowiedzieć na wątpliwości i lęki, które mogłyby ich nurtować.
Czas pozwolił jej wyrobić sobie opinię; w przeciwieństwie do męża nie zależało jej na znajomościach w szlacheckich kręgach i sama nie próbowała z desperacją udawać, że jest godna bycia jedną z nich nie przez urodzenie, ale przez swoje obycie i wychowanie. Mimo wszystko musiała przyznać, iż znajomości, które pan Trelawney zawiązywał w związku ze swoją pracą często były korzystne i dla niej. Wbrew wszystkiemu, wiele szlachcianek było zaintrygowanych swoją przyszłością i zdesperowanych do poznania odpowiedzi na pytania, które na co dzień dla samej Esther wydawały się banalne. Młode damy obawiały się o skończenie jako stare panny, pragnąc dowiedzieć się, kiedy na horyzoncie pojawi się odpowiedni kandydat na męża. Starsze lady pytały o swoich mężów, którzy czasem wracali do domu zbyt późno, niosąc na sobie zapach perfum, które nie należały do nich. Prosiły ją o czytanie ich losu z kart czy herbacianych fusów, płaciły za zajrzenie w kryształową kulę i choć pieniądze były wystarczającą nagrodą, tym, co Esther ceniła sobie najbardziej, były ich sekrety. Tak łatwo było im się otworzyć, zwierzyć z największych lęków, gdy ona obiecywała im rozwianie wszelkich wątpliwości w ciągu krótkiego czytania.
Gdyby którakolwiek z nich poświęciła odrobinę czasu na poznanie sztuki wróżbiarstwa, wiedziałaby, że przyszłość w dużej mierze uzależniona jest od teraźniejszości, i choć we wszystkim, co ujawniała im pani Trelawney nie było ani krzty kłamstwa, jej słowa były narzędziem manipulacji. Zasiewały w umysłach tych, którzy prosili o jej pomoc, wątpliwości i lęki, wpływając na podejmowane decyzje. A ona wychodziła z tego wszystkiego bogatsza w sekrety, które kolekcjonowała i zachowywała na przyszłość, w której mogły okazać się przydatne.
Zmierzając do posiadłości rodu Carrow Esther miała pojęcie odnośnie wszystkiego, co dotknęło rodzinę w ostatnim czasie. Plotki, szczególnie te dotyczące Rycerzy, roznosiły się dość szybko, a ona uważała za każdym razem, nadstawiając ucha i pamiętając, że wiedza równa się potędze.
Pomieszczenie, do którego wprowadził ją lokaj odbiegało znacznie od tego, do których była przyzwyczajona. Ona sama jednak wpasowywała się do otoczenia dość dobrze, ubrana w elegancką suknię oraz płaszcz, z niewielką torbą w której znajdowały się wszelkie przedmioty mające pomóc jej odpowiedzieć na pytania, które miałaby dla niej Isabelle Carrow. Wbrew pozorom nie przedstawiała sobą obrazka ekscentrycznej wróżki, chociaż bez wątpienia miała w sobie coś, co powinno wzbudzać w ludziach zarówno niepokój jak i fascynację. Oraz zaufanie, choć większość nie potrafiła dojść do tego, dlaczego właściwie tak łatwo było im się przed nią otworzyć.
- Lady Carrow – przywitała się ze skinieniem głowy, podchodząc bliżej oczekującej już na nią kobiety. Uśmiechnęła się lekko na widok młodej dziewczyny z ciężarnym brzuchem i odłożyła swoją torbę na jedno z przygotowanych krzeseł. Gdzieś w tyle drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, gdy obie kobiety pozostawione zostały we własnym towarzystwie – Muszę przyznać, że wiadomość, którą otrzymałam była prawdziwym zaskoczeniem – powiedziała, odnosząc się do ich dawnej znajomości z Beauxbatons. Sama pamiętała Isabelle Carrow jak przez mgłę, choć jednocześnie jej osoba nie była jej kompletnie nieznana – Z przyjemnością jednak będę służyć swoją pomocą. Czego chciałaby się lady dowiedzieć o swojej przyszłości? – zapytała, chociaż intuicja podsuwała jej odpowiedź na to pytanie.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
10.11
Isabelle siedziała na fotelu w salonie, oczekując. Służba przygotowała fotel naprzeciwko, mały stolik pomiędzy, oraz herbatę i ciasteczka. Isabelle uprzedziła ich również, aby im nie przeszkadzali. Do pomieszczenia nie mógł teraz wejść nikt poza Esther.
Od jasnowidzki odebrano w hallu mokry płaszcz, który zostanie wysuszony zanim pani Trelawney opuści zamek. Potem kamerdyner zaprowadził ją do salonu. Powitanie godne gościa w szlacheckich progach - powitanie, do którego Esther zapewne przywykła, wróżąc młodym damom.
Isabelle ucieszyła się słysząc, że jej znajoma z Beauxbatons jest teraz żoną pana Trelawney. Nie była pewna, czy ojciec pozwoliłby jej zaprosić do Sandal Castle byle kogo, nawet znajomą ze szkoły. Mąż polityk podnosił status społeczny Esther i pozwalał zaliczyć ją do grona zaufanych osób.
Zaufanych. Isabelle zdecydowała się na pomoc właśnie tej jasnowidzki dlatego, że pamiętała ją ze szkoły. Esther zawsze przebywała nieco w swoim świecie i była kilka lat starsza. Zapewne lekceważyła młodszą dziewczynkę, ale Belle zrozumiała to dopiero po latach. Będąc uczennicą, widziała w starszej koleżance intrygującą figurę - kogoś, kto nie przejmuje się opinią rówieśników i bezgranicznie poświęca się własnej pasji. Nonkonformizm Esther imponował Isabelle, która mogła tylko marzyć o takiej niezależności. Zarazem wierzyła, że ludzie nie zmieniają się za bardzo i że pomimo bycia żoną polityka, Esther zachowała swój niezależny charakter. Chciała wierzyć, że dzięki temu wróżby będą obiektywne, że pani Trelawney stoi ponad plotkami o rodzinach Carrow i Nott. Chciała wierzyć, że może jej ufać - dzięki profesjonalizmowi oraz poprzez pamięć na dawne czasy. Nie miała pojęcia, że Esther należy do tej samej organizacji, którą zdradził jej mąż, że służy Czarnemu Panu. Czyżby pokładała swoje zaufanie w złej osobie?
Sama, mając racjonalny umysł, kilka miesięcy temu uznawała wróżby za zły pomysł, za wyraz desperacji. Interpretowanie przyszłości mogło być w końcu mylne, ryzykowne. Mogło zasiać w kimś strach lub nadmierną pewność siebie. Nie sądziła, że sama ucieknie się kiedyś do takich praktyk, a jednak. Była zdesperowana, zmartwiona i nic nie przynosiło jej ukojenia. Dlatego pomyślała o pomocy jasnowidza.
-Pani Trelawney...dziękuję za przybycie. Zdaję sobie sprawę, że dotarcie tutaj nie jest łatwe przy tej pogodzie. - gestem dłoni zaprosiła Esther, aby ta usiadła.
-Herbaty? - zaproponowała. Potem zawahała się na moment i dodała nieśmiało. -Czy mogę ci mówić Esther...przez wzgląd na dawne czasy? W progach tego salonu też możesz mi mówić po imieniu. - niewinna, miła i prostolinijna. Czy pomimo zazwyczaj logicznego umysłu, była w tym momencie idealną klientką? Z informacji, jakie mogła posiadać Esther z plotek Rycerzy Walpurgii, wynikało, że lady Carrow nigdy nie przejawiała zainteresowań politycznych ani żadnych sprecyzowanych poglądów. Była wzorową szlachcianką, bez żadnych skandali, ale nieokazującą otwartej niechęci mugolom. Wydawało się też, że nie wiedziała nic o poczynaniach własnego męża.
Wzięła głęboki oddech, splatając dłonie na brzuchu.
-Jeśli to możliwe, nie chciałabym poznać swojej przyszłości...tylko przyszłość mojego dziecka. Niegdyś miał być lordem Nott, a jak pewnie wiesz, stracił ojca i nazwisko. Martwię się, jak będzie teraz wyglądało jego życie...
Isabelle siedziała na fotelu w salonie, oczekując. Służba przygotowała fotel naprzeciwko, mały stolik pomiędzy, oraz herbatę i ciasteczka. Isabelle uprzedziła ich również, aby im nie przeszkadzali. Do pomieszczenia nie mógł teraz wejść nikt poza Esther.
Od jasnowidzki odebrano w hallu mokry płaszcz, który zostanie wysuszony zanim pani Trelawney opuści zamek. Potem kamerdyner zaprowadził ją do salonu. Powitanie godne gościa w szlacheckich progach - powitanie, do którego Esther zapewne przywykła, wróżąc młodym damom.
Isabelle ucieszyła się słysząc, że jej znajoma z Beauxbatons jest teraz żoną pana Trelawney. Nie była pewna, czy ojciec pozwoliłby jej zaprosić do Sandal Castle byle kogo, nawet znajomą ze szkoły. Mąż polityk podnosił status społeczny Esther i pozwalał zaliczyć ją do grona zaufanych osób.
Zaufanych. Isabelle zdecydowała się na pomoc właśnie tej jasnowidzki dlatego, że pamiętała ją ze szkoły. Esther zawsze przebywała nieco w swoim świecie i była kilka lat starsza. Zapewne lekceważyła młodszą dziewczynkę, ale Belle zrozumiała to dopiero po latach. Będąc uczennicą, widziała w starszej koleżance intrygującą figurę - kogoś, kto nie przejmuje się opinią rówieśników i bezgranicznie poświęca się własnej pasji. Nonkonformizm Esther imponował Isabelle, która mogła tylko marzyć o takiej niezależności. Zarazem wierzyła, że ludzie nie zmieniają się za bardzo i że pomimo bycia żoną polityka, Esther zachowała swój niezależny charakter. Chciała wierzyć, że dzięki temu wróżby będą obiektywne, że pani Trelawney stoi ponad plotkami o rodzinach Carrow i Nott. Chciała wierzyć, że może jej ufać - dzięki profesjonalizmowi oraz poprzez pamięć na dawne czasy. Nie miała pojęcia, że Esther należy do tej samej organizacji, którą zdradził jej mąż, że służy Czarnemu Panu. Czyżby pokładała swoje zaufanie w złej osobie?
Sama, mając racjonalny umysł, kilka miesięcy temu uznawała wróżby za zły pomysł, za wyraz desperacji. Interpretowanie przyszłości mogło być w końcu mylne, ryzykowne. Mogło zasiać w kimś strach lub nadmierną pewność siebie. Nie sądziła, że sama ucieknie się kiedyś do takich praktyk, a jednak. Była zdesperowana, zmartwiona i nic nie przynosiło jej ukojenia. Dlatego pomyślała o pomocy jasnowidza.
-Pani Trelawney...dziękuję za przybycie. Zdaję sobie sprawę, że dotarcie tutaj nie jest łatwe przy tej pogodzie. - gestem dłoni zaprosiła Esther, aby ta usiadła.
-Herbaty? - zaproponowała. Potem zawahała się na moment i dodała nieśmiało. -Czy mogę ci mówić Esther...przez wzgląd na dawne czasy? W progach tego salonu też możesz mi mówić po imieniu. - niewinna, miła i prostolinijna. Czy pomimo zazwyczaj logicznego umysłu, była w tym momencie idealną klientką? Z informacji, jakie mogła posiadać Esther z plotek Rycerzy Walpurgii, wynikało, że lady Carrow nigdy nie przejawiała zainteresowań politycznych ani żadnych sprecyzowanych poglądów. Była wzorową szlachcianką, bez żadnych skandali, ale nieokazującą otwartej niechęci mugolom. Wydawało się też, że nie wiedziała nic o poczynaniach własnego męża.
Wzięła głęboki oddech, splatając dłonie na brzuchu.
-Jeśli to możliwe, nie chciałabym poznać swojej przyszłości...tylko przyszłość mojego dziecka. Niegdyś miał być lordem Nott, a jak pewnie wiesz, stracił ojca i nazwisko. Martwię się, jak będzie teraz wyglądało jego życie...
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Za czasów szkolnych nigdy nie podejrzewała, że znajdzie się w miejscu, w którym jest teraz. Nie chodziło jej o wytworny salon w posiadłości rodu Carrow; chociaż było do miejsce, w którym nie czuła się najbardziej komfortowo i które odbiegało od tych, które preferowała jako miejsca praktykowania swojej sztuki, otoczenia takie jak to nie były jej obce. Jej mąż lubował się w luksusie i towarzystwie osób z wyższych sfer, jakby swoim obyciem z desperacją starał się nadrobić brak szlacheckiego urodzenia. Kolacje z jego współpracownikami czy wysoko postawionymi znajomymi oraz ich żonami nie były dla niej nowością, chociaż zazwyczaj prawdziwie ją nużyły. Pomimo tego, iż wiele dam zapewniało niesamowite walory estetyczne, swoją urodą przyciągając wzrok pani Trelawney, poruszane tematy rozmów wskazywały na brak zainteresowań, pasji oraz, co gorsze, osobowości.
Mówiąc o tym, iż nie spodziewała się posiadać tego, co posiada, Esther miała raczej na myśli swoją przynależność do organizacji popierającej Czarnego Pana. Skłamałaby jednak mówiąc, że jest mu w pełni oddana. Owszem, jej polityczne poglądy zgrywały się z tymi wyznawanymi przez Rycerzy i na dłuższą metę Esther nie miała problemów z wartościami, które propagowali. Co więcej, ciemność zawsze zdawała się ją do siebie przyciągać, szeptając jej do ucha i kusząc wszystkim tym, co mogła otrzymać. Wciąż z nostalgią wspominała czasy spędzone w Pradze, gdzie jako młoda i być może trochę naiwna przeżywała najlepszy okres swojego życia, owładnięta miłością, pasją oraz poczuciem, że kiedyś to właśnie oni będą w stanie zawładnąć światem. Wszystkie te osoby, które wówczas zaoferowały jej schronienie oraz pomocną dłoń, teraz wraz z nią były w kręgach Rycerzy, stanowiąc rodzinę, której tak naprawdę sama nigdy nie posiadała. I chociaż tamte uczucia odrobinę osłabły, Esther dalej pragnęła władzy oraz potęgi. Dobrze wiedziała, że zbyt wysokie ambicje nie zawsze prowadzą do czegoś dobrego, ale jednocześnie nie zamierzała się powstrzymywać.
Musiała przyznać, że Isabelle Carrow nie zmieniła się aż tak odkąd widziały się po raz ostatni. Owszem, była starsza i trochę bardziej zmęczona, jednak rysy twarzy i pewna niewinność wciąż pozostawały te same. Być może pani Trelawney powinna odczuwać do niej większy sentyment, jednak w szkolnych czasach nigdy nie były aż tak blisko. Ponad to, wszystko to, co słyszała od innych rycerzy o jej rodzinie oraz jej sytuacji sentyment zdawał się być jedynie niepotrzebną przeszkodą.
- Proszę się nie przejmować, w Szkocji taka pogoda jest codziennością – powiedziała uprzejmie. Nie tylko było to prawdą, ale i pochmurna aura, która często towarzyszyła Wielkiej Brytanii, była jedną z jej ulubionych – Chętnie, dziękuję – zajęła wskazane wcześniej miejsce i sięgnęła to torby, wyjmując z niej talię kart tarota. Z jakiegoś powodu w tej sytuacji wolała skorzystać z bardziej tradycyjnych metod – Oczywiście, z pewnością wiele to ułatwi – dodała, upijając łyk herbaty. Wsłuchiwała się uważnie w następne słowa kobiety, marszcząc nieznacznie brwi i kiwając lekko głową. Gdy Isabelle skończyła, Esther przez chwilę wciąż pozostała cicha i zamyślona, starając się znaleźć odpowiednie słowa – Rozumiem. Cóż, muszę przyznać, że przepowiadanie przyszłości dla kogoś, kto nie może być w pełni… obecny często jest dość kłopotliwe. Musisz wiedzieć, że w odczytywaniu tego, co ma nastąpić, w dużej mierze chodzi o energię i przekazanie jej czy to kartom, herbacianym fusom czy szklanej kuli – zaczęła spokojnie, po czym uśmiechnęła się tajemniczo – Nie jest to jednak niemożliwe, a na twoje szczęście jestem dość dobra w tym, czym się zajmuję – dodała po krótkiej pauzie, która miała wywołać u Isabelle chwilę zwątpienia w to, czy Esther będzie w stanie zrobić to, czego kobieta od niej wymaga. Zamiast przystąpić do rozłożenia talii kart na stoliku, Esther podniosła się z miejsca i podeszła bliżej w stronę Isabelle – Mogę? – zapytała, wyciągając dłoń i dając lady Carrow znać, iż chodziło jej o dotknięcie jej brzucha.
Mówiąc o tym, iż nie spodziewała się posiadać tego, co posiada, Esther miała raczej na myśli swoją przynależność do organizacji popierającej Czarnego Pana. Skłamałaby jednak mówiąc, że jest mu w pełni oddana. Owszem, jej polityczne poglądy zgrywały się z tymi wyznawanymi przez Rycerzy i na dłuższą metę Esther nie miała problemów z wartościami, które propagowali. Co więcej, ciemność zawsze zdawała się ją do siebie przyciągać, szeptając jej do ucha i kusząc wszystkim tym, co mogła otrzymać. Wciąż z nostalgią wspominała czasy spędzone w Pradze, gdzie jako młoda i być może trochę naiwna przeżywała najlepszy okres swojego życia, owładnięta miłością, pasją oraz poczuciem, że kiedyś to właśnie oni będą w stanie zawładnąć światem. Wszystkie te osoby, które wówczas zaoferowały jej schronienie oraz pomocną dłoń, teraz wraz z nią były w kręgach Rycerzy, stanowiąc rodzinę, której tak naprawdę sama nigdy nie posiadała. I chociaż tamte uczucia odrobinę osłabły, Esther dalej pragnęła władzy oraz potęgi. Dobrze wiedziała, że zbyt wysokie ambicje nie zawsze prowadzą do czegoś dobrego, ale jednocześnie nie zamierzała się powstrzymywać.
Musiała przyznać, że Isabelle Carrow nie zmieniła się aż tak odkąd widziały się po raz ostatni. Owszem, była starsza i trochę bardziej zmęczona, jednak rysy twarzy i pewna niewinność wciąż pozostawały te same. Być może pani Trelawney powinna odczuwać do niej większy sentyment, jednak w szkolnych czasach nigdy nie były aż tak blisko. Ponad to, wszystko to, co słyszała od innych rycerzy o jej rodzinie oraz jej sytuacji sentyment zdawał się być jedynie niepotrzebną przeszkodą.
- Proszę się nie przejmować, w Szkocji taka pogoda jest codziennością – powiedziała uprzejmie. Nie tylko było to prawdą, ale i pochmurna aura, która często towarzyszyła Wielkiej Brytanii, była jedną z jej ulubionych – Chętnie, dziękuję – zajęła wskazane wcześniej miejsce i sięgnęła to torby, wyjmując z niej talię kart tarota. Z jakiegoś powodu w tej sytuacji wolała skorzystać z bardziej tradycyjnych metod – Oczywiście, z pewnością wiele to ułatwi – dodała, upijając łyk herbaty. Wsłuchiwała się uważnie w następne słowa kobiety, marszcząc nieznacznie brwi i kiwając lekko głową. Gdy Isabelle skończyła, Esther przez chwilę wciąż pozostała cicha i zamyślona, starając się znaleźć odpowiednie słowa – Rozumiem. Cóż, muszę przyznać, że przepowiadanie przyszłości dla kogoś, kto nie może być w pełni… obecny często jest dość kłopotliwe. Musisz wiedzieć, że w odczytywaniu tego, co ma nastąpić, w dużej mierze chodzi o energię i przekazanie jej czy to kartom, herbacianym fusom czy szklanej kuli – zaczęła spokojnie, po czym uśmiechnęła się tajemniczo – Nie jest to jednak niemożliwe, a na twoje szczęście jestem dość dobra w tym, czym się zajmuję – dodała po krótkiej pauzie, która miała wywołać u Isabelle chwilę zwątpienia w to, czy Esther będzie w stanie zrobić to, czego kobieta od niej wymaga. Zamiast przystąpić do rozłożenia talii kart na stoliku, Esther podniosła się z miejsca i podeszła bliżej w stronę Isabelle – Mogę? – zapytała, wyciągając dłoń i dając lady Carrow znać, iż chodziło jej o dotknięcie jej brzucha.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Isabelle też czasem nużyły sabaty i bale, choć do perfekcji opanowała sztukę udawania, że szlachecki zgiełk się jej podoba. Czasami inne szlachcianki rozgryzały fałsz jej przyklejonego do twarzy uśmiechu, ale liczyło się to, że umiała przekonać do siebie ojca i nestora. Może w innym życiu mogłyby z Esther swobodnie porozmawiać o sztuce znoszenia nudnych obowiązków towarzyskich. Już w szkole Isabelle wyczuwała, że jasnowidzka to niepokorny duch i zazdrościła jej nonkonformizmu. Dzieliło je jednak szlacheckie pochodzenie lady Carrow, które pozwoliłoby spoufalić się trochę w szkole (gdyby Esther na to pozwoliła, a tak się nie stało), ale nie pozwalało na to obecnie. Isabelle nie była nawet świadoma, że kolejną przeszkodą dla ich znajomości są ambicje Esther, jej lojalność wobec Czarnego Pana, oraz reputacja Percivala wśród Rycerzy Walpurgii. Zdawała sobie sprawę, że mąż podpadł szlachcie oraz ważnym ludziom, ale nie podejrzewała, że mogą być wśród nich zwykłe wróżbitki.
Uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem na słowa Esther o pogodzie - obie doskonale wiedziały, że taka pogoda nie była codziennością, ale doceniała próbę normalnego mówienia o sytuacji. Przed wróżbami próbowała się wyspać i wprowadzić w neutralny nastrój, czyli nie myśleć o Percivalu. Rozmowy o anomaliach mogłyby ją wytrącić z rytmu, skierować jej umysł na morze niepokoju.
Psychologiczna sztuczka z wywołaniem zwątpienia podziałała, a Isabelle nie była jej nawet świadoma. Zmarszczyła lekko brwi, momentalnie zastanawiając się, czy wobec takiej przeszkody wizyta ma sens. Znała własną przyszłość, ustaloną dla siebie przez nestora. Ma spędzić resztę życia w Sandal Castle jako "wdowa" i matka bękarta. Nie wyjdzie już za mąż. Zostanie jej tylko dziecko i tęsknota za Percivalem i to ich przyszłość chciałaby poznać, nie swoją. "Energia" byłego męża była poza jej zasięgiem, ale dziecko znajdowało się pod jej sercem, a ciąża przecież była już zaawansowana. Gdy Esther zapewniła o swoich umiejętnościach, wypuściła więc wstrzymywane powietrze z ulgą.
-Będę wdzięczna za próbę...jeśli do bezpieczne dla dziecka? - dopytała. Skinęła jednak głową, pozwalając Esther dotknąć swojego brzucha. Wierzyła, że jasnowidzka chce dla niej i dziecka jak najlepiej i nie zrobi bez ostrzeżenia niczego ryzykownego.
Uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem na słowa Esther o pogodzie - obie doskonale wiedziały, że taka pogoda nie była codziennością, ale doceniała próbę normalnego mówienia o sytuacji. Przed wróżbami próbowała się wyspać i wprowadzić w neutralny nastrój, czyli nie myśleć o Percivalu. Rozmowy o anomaliach mogłyby ją wytrącić z rytmu, skierować jej umysł na morze niepokoju.
Psychologiczna sztuczka z wywołaniem zwątpienia podziałała, a Isabelle nie była jej nawet świadoma. Zmarszczyła lekko brwi, momentalnie zastanawiając się, czy wobec takiej przeszkody wizyta ma sens. Znała własną przyszłość, ustaloną dla siebie przez nestora. Ma spędzić resztę życia w Sandal Castle jako "wdowa" i matka bękarta. Nie wyjdzie już za mąż. Zostanie jej tylko dziecko i tęsknota za Percivalem i to ich przyszłość chciałaby poznać, nie swoją. "Energia" byłego męża była poza jej zasięgiem, ale dziecko znajdowało się pod jej sercem, a ciąża przecież była już zaawansowana. Gdy Esther zapewniła o swoich umiejętnościach, wypuściła więc wstrzymywane powietrze z ulgą.
-Będę wdzięczna za próbę...jeśli do bezpieczne dla dziecka? - dopytała. Skinęła jednak głową, pozwalając Esther dotknąć swojego brzucha. Wierzyła, że jasnowidzka chce dla niej i dziecka jak najlepiej i nie zrobi bez ostrzeżenia niczego ryzykownego.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Manipulacja ludźmi czasem wydawała się łatwiejsza, niż można by podejrzewać. Czasem wystarczyło zaledwie dobre słowo, delikatny gest, lekki uśmiech, by sprawić, że ktoś będzie w stanie wręczyć swoje zaufanie na złotej tacy, nie zastanawiając się dwukrotnie nad konsekwencjami, które może to przynieść.
Esther nie zawsze używała swojego daru oraz wiedzy do manipulowania czynami innych osób. W gruncie rzeczy, jakie korzyści mogło jej przynieść przepowiedzenie lady Carrow czegoś, co zdawało się być oczywiste dla wszystkich, którzy znali jej sytuację? Dziecko, które w najbliższym czasie miało przyjść na świat, urodzi się jako bękart i pośród szlacheckich salonów nigdy nie będzie traktowane z szacunkiem, które przysługiwałoby mu gdyby jego ojciec nie splugawił własnego nazwiska, jednocześnie sprowadzając taki a nie inny los na własne dziecko oraz teraz już byłą żonę. Pani Trelawney nie miała zbyt wysokiego poważania o większości szlachcianek, jednak Isabelle Carrow zdawała się należeć do tej mniejszości, która zachowała odrobinę rozumu. A przynajmniej wystarczająco, by wiedzieć, że przyszłość jej dziecka nie będzie wysłana płatkami róż.
Kobieta nie potrafiła jej jednak współczuć. Sama, za każdym razem gdy patrzyła na własnego syna, zastanawiała się dlaczego kiedykolwiek pozwoliła sobie na małżeństwo z kimś, kogo nie kochała, a już tym bardziej na wydanie na świat jego potomka. Oczywiście, jej zamążpójście miało w sobie o wiele więcej z biznesowej transakcji, a przynajmniej z jej strony. Nie mogła jednak powiedzieć tego samego o swoim małżonku, który zapatrzony był w nią jak w obrazek, nabierając się na każde słodkie słowo i jeszcze słodszy uśmiech. Owinęła go sobie wokół palca i wciąż uważała, iż płynące z tego korzyści były warte poświęceń, które musiała ponieść.
Właśnie pod tym względem tak bardzo różniła się od lady Carrow. To ona stała się ofiarą, podczas gdy pod swoim dachem Esther sprawowała rolę oprawcy. Być może dlatego właśnie zgodziła się na to spotkanie. Dobrze wiedziała, jak obchodzić się zarówno z jej osobą jak i jej sytuacją, by wyjść z tego wszystkiego jako zwycięzca.
Niemalże od razu zauważyła sposób, w który jej słowa podziałały na Isabelle. Wyraz jej twarzy zdradzał wszystko, kobieta zdawała się być otwartą księgą, być może przez to, iż uważała, że w obliczu spotkania z wróżbitką i tak nie będzie w stanie ukryć swoich sekretów.
- Ależ oczywiście, moja droga - zapewniła, uśmiechając się pokrzepiająco. W głowie krążyło jej pytanie o to, w jaki sposób stała się tym, kim jest teraz. Co, a może raczej kto, sprawił, iż potrafiła wykazywać się bezdusznością i brakiem jakichkolwiek wyrzutów sumienia, które odczuwała w tym momencie? - Czytanie przyszłości jest jak zaglądanie na ostatnie strony książki bez wcześniejszego przeczytania tego, co znajduje się pomiędzy. Z tą różnicą, iż przyszłość jest do pewnego stopnia elastyczna. Niektóre wydarzenia i schematy są nam zapisane w gwiazdach i cokolwiek byśmy robili, nigdy nie będziemy w stanie ich zmienić. Innych wydarzeń da się uniknąć, jeśli posłucha się tego, co doradza nam przeznaczenie - dodała lekko zamyślona, pozwalając sobie odpłynąć na chwilę we własnych myślach. Następnie, otrzymawszy zgodę, ułożyła ostrożnie dłoń na brzuchu Isabelle, mając wrażenie, iż pod opuszkami palców potrafi wyczuć delikatne ruchy dziecka. Uśmiechnęła się lekko, bez słowa wracając na swoje miejsce i sięgając po talię kart. Płynnym ruchem rozłożyła je na stole, po czym przeniosła spojrzenie na Isabelle - Karty tarota są niezwykle niedocenioną metodą, głównie przez fakt, iż dość często są błędnie wykorzystywane przez mugoli - zaczęła, wypowiadając ostatnie słowa z pogardą w głosie. Mugole przywłaszczyli sobie tą szlachetną sztukę, czyniąc z niej pośmiewisko i zupełnie przeinaczając jej znaczenie, czego Esther wręcz nie mogła znieść - Użyte w odpowiedni sposób potrafią pokazać być może najjaśniejszy obraz przyszłości, szczególnie w przypadku, gdy przyszłość ta dotyczy kogoś, kto sam nie bierze udziału w czytaniu - dodała, opuszkami palców gładząc powierzchnię kart. Pozaginane, przybrudzone i w niektórych miejscach wyblakłe, należały jeszcze do jej matki i przekazywane były z pokolenia na pokolenie wśród jasnowidzów i wróżbitów, których krew krążyła w jej własnych żyłach. Energia, która z nich emanowała, pozwalała jej na używanie trzeciego oka w skuteczny sposób, nigdy nie popełniając błędów. Zgodnie z pamiętnikami jej matki, talia przybyła z odległych zakątków Egiptu, gdzie wróżbici poświęcili je w wodach strumienia, który pojawiał się jedynie przy pełni księżyca, będąc wypełniony jego energią. Esther nie była do końca pewna, czy potrafiła uwierzyć w tą opowieść, jednak nie potrafiła zaprzeczyć, iż karty nigdy jej nie zawiodły - Przed wybraniem karty skup się uważnie na swoim dziecku. Spróbuj słuchać swojego ciała, czuć jego ruchy oraz sposób, w jaki twoje ciało powiązane jest z jego, w tym momencie stanowiąc jedność. Twoje oczy są jego oczyma, twoje dłonie jego dłońmi. Zawieś rękę nad kartami, dotknij ich jeśli musisz, upewniając się, że poświęciłaś wystarczającą uwagę każdej z nich. W myślach zadaj sobie pytanie, na które chcesz poznać odpowiedź. I gdy będziesz pewna, gdy poczujesz silny strumień energii łączący cię z jedną kartą, wyciągnij ją spośród pozostałych - wytłumaczyła, opierając obie dłonie o powierzchnię stolika i dając Isabelle miejsce do nawiązania więzi z kartami.
Esther nie zawsze używała swojego daru oraz wiedzy do manipulowania czynami innych osób. W gruncie rzeczy, jakie korzyści mogło jej przynieść przepowiedzenie lady Carrow czegoś, co zdawało się być oczywiste dla wszystkich, którzy znali jej sytuację? Dziecko, które w najbliższym czasie miało przyjść na świat, urodzi się jako bękart i pośród szlacheckich salonów nigdy nie będzie traktowane z szacunkiem, które przysługiwałoby mu gdyby jego ojciec nie splugawił własnego nazwiska, jednocześnie sprowadzając taki a nie inny los na własne dziecko oraz teraz już byłą żonę. Pani Trelawney nie miała zbyt wysokiego poważania o większości szlachcianek, jednak Isabelle Carrow zdawała się należeć do tej mniejszości, która zachowała odrobinę rozumu. A przynajmniej wystarczająco, by wiedzieć, że przyszłość jej dziecka nie będzie wysłana płatkami róż.
Kobieta nie potrafiła jej jednak współczuć. Sama, za każdym razem gdy patrzyła na własnego syna, zastanawiała się dlaczego kiedykolwiek pozwoliła sobie na małżeństwo z kimś, kogo nie kochała, a już tym bardziej na wydanie na świat jego potomka. Oczywiście, jej zamążpójście miało w sobie o wiele więcej z biznesowej transakcji, a przynajmniej z jej strony. Nie mogła jednak powiedzieć tego samego o swoim małżonku, który zapatrzony był w nią jak w obrazek, nabierając się na każde słodkie słowo i jeszcze słodszy uśmiech. Owinęła go sobie wokół palca i wciąż uważała, iż płynące z tego korzyści były warte poświęceń, które musiała ponieść.
Właśnie pod tym względem tak bardzo różniła się od lady Carrow. To ona stała się ofiarą, podczas gdy pod swoim dachem Esther sprawowała rolę oprawcy. Być może dlatego właśnie zgodziła się na to spotkanie. Dobrze wiedziała, jak obchodzić się zarówno z jej osobą jak i jej sytuacją, by wyjść z tego wszystkiego jako zwycięzca.
Niemalże od razu zauważyła sposób, w który jej słowa podziałały na Isabelle. Wyraz jej twarzy zdradzał wszystko, kobieta zdawała się być otwartą księgą, być może przez to, iż uważała, że w obliczu spotkania z wróżbitką i tak nie będzie w stanie ukryć swoich sekretów.
- Ależ oczywiście, moja droga - zapewniła, uśmiechając się pokrzepiająco. W głowie krążyło jej pytanie o to, w jaki sposób stała się tym, kim jest teraz. Co, a może raczej kto, sprawił, iż potrafiła wykazywać się bezdusznością i brakiem jakichkolwiek wyrzutów sumienia, które odczuwała w tym momencie? - Czytanie przyszłości jest jak zaglądanie na ostatnie strony książki bez wcześniejszego przeczytania tego, co znajduje się pomiędzy. Z tą różnicą, iż przyszłość jest do pewnego stopnia elastyczna. Niektóre wydarzenia i schematy są nam zapisane w gwiazdach i cokolwiek byśmy robili, nigdy nie będziemy w stanie ich zmienić. Innych wydarzeń da się uniknąć, jeśli posłucha się tego, co doradza nam przeznaczenie - dodała lekko zamyślona, pozwalając sobie odpłynąć na chwilę we własnych myślach. Następnie, otrzymawszy zgodę, ułożyła ostrożnie dłoń na brzuchu Isabelle, mając wrażenie, iż pod opuszkami palców potrafi wyczuć delikatne ruchy dziecka. Uśmiechnęła się lekko, bez słowa wracając na swoje miejsce i sięgając po talię kart. Płynnym ruchem rozłożyła je na stole, po czym przeniosła spojrzenie na Isabelle - Karty tarota są niezwykle niedocenioną metodą, głównie przez fakt, iż dość często są błędnie wykorzystywane przez mugoli - zaczęła, wypowiadając ostatnie słowa z pogardą w głosie. Mugole przywłaszczyli sobie tą szlachetną sztukę, czyniąc z niej pośmiewisko i zupełnie przeinaczając jej znaczenie, czego Esther wręcz nie mogła znieść - Użyte w odpowiedni sposób potrafią pokazać być może najjaśniejszy obraz przyszłości, szczególnie w przypadku, gdy przyszłość ta dotyczy kogoś, kto sam nie bierze udziału w czytaniu - dodała, opuszkami palców gładząc powierzchnię kart. Pozaginane, przybrudzone i w niektórych miejscach wyblakłe, należały jeszcze do jej matki i przekazywane były z pokolenia na pokolenie wśród jasnowidzów i wróżbitów, których krew krążyła w jej własnych żyłach. Energia, która z nich emanowała, pozwalała jej na używanie trzeciego oka w skuteczny sposób, nigdy nie popełniając błędów. Zgodnie z pamiętnikami jej matki, talia przybyła z odległych zakątków Egiptu, gdzie wróżbici poświęcili je w wodach strumienia, który pojawiał się jedynie przy pełni księżyca, będąc wypełniony jego energią. Esther nie była do końca pewna, czy potrafiła uwierzyć w tą opowieść, jednak nie potrafiła zaprzeczyć, iż karty nigdy jej nie zawiodły - Przed wybraniem karty skup się uważnie na swoim dziecku. Spróbuj słuchać swojego ciała, czuć jego ruchy oraz sposób, w jaki twoje ciało powiązane jest z jego, w tym momencie stanowiąc jedność. Twoje oczy są jego oczyma, twoje dłonie jego dłońmi. Zawieś rękę nad kartami, dotknij ich jeśli musisz, upewniając się, że poświęciłaś wystarczającą uwagę każdej z nich. W myślach zadaj sobie pytanie, na które chcesz poznać odpowiedź. I gdy będziesz pewna, gdy poczujesz silny strumień energii łączący cię z jedną kartą, wyciągnij ją spośród pozostałych - wytłumaczyła, opierając obie dłonie o powierzchnię stolika i dając Isabelle miejsce do nawiązania więzi z kartami.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Esther trafiła się klientka idealna. Isabelle zawsze było trudno ukryć swoją prostolinijność przed innymi kobietami, zwłaszcza tymi inteligentniejszymi. Dlatego ciotka wciąz jej dokuczała, widząc, że jej idealna szlachecka etykieta jest tylko fasadą dla nieco bardziej niezależnej duszy. Dlatego trudno jej było znaleźć wspólny język z koleżankami, przy których musiała udawać, ze pasjonuje się tańcem. O wiele lepiej dogadywała się z tymi, z którymi mogła dzielić pasję alchemią. Na szczęście umiała wprowadzać w błąd przynajmniej mężczyzn - o ile przed ciotką nie mogła nic ukryć, o tyle sztukę kłamania ojcu opanowała do perfekcji i wydobyło ją to z niejednych niechcianych swatów tarapatów. Manipulując ojcem, sama pozostawała jednak bezbronna wobec sprytnej jasnowidzki. Zresztą, nie starała się nawet udawać ani uważać. Miała Esther za osobę bezstronną i obiektywną. Ich rodzin nie łączyły zażyłe relacje, a same nie miały wspólnych znajomych, z którymi mogłyby o sobie plotkować. Percival kazał jej uważać, ale z pewnością miał na myśli tych Rycerzy Walpurgii, a nie znajome z Beauxbatons.
-Da się uniknąć...? - spytała oczarowana, zupełnie jakby już przeczuwała, że Esther może przepowiedzieć jej dziecku coś złego. Prawdę mówiąc, wniosek ten podpowiadała sama logika. Percival odarł swojego potomka z nazwiska, naraził na zemstę tajemniczych ludzi. Niedawno napisał do niej spanikowany list, w którym właściwie kazał jej ukrywać się we Francji. Nawet ojciec chodził jakiś zaniepokojony. Isabelle miała więc wszelkie podstawy by lękać się o siebie i dziecko. Tylko ślepa miłość do męża i zmartwienie o niego kazały jej powrócić do Wielkiej Brytanii.
-Rozumiem, że możesz mi pomóc zinterpretować głos przeznaczenia. - dodała z subtelną, acz nieco stanowczą prośbą w głosie. Sprowadziła tu Esther w ramach pewnej usługi i szczodrze wynagrodzi ją za jej czas. Liczyła więc na profesjonalną opinię, szczerą pomoc i radę.
Uśmiechnęła się blado, skinęła głową i zamknęła oczy. Najpierw skupiła się na instrukcjach, a potem na swoim maleństwie. Było już duże, coraz większe. Niedługo przyjdzie na ten świat. Dla niej było już indywidualną, prawie w pełni ukształtowaną osobą. Codziennie wyczuwała jego ruchy i nie mogła się doczekać, aż weźmie je w ramiona.
Jedną dłonią pogłaskała swój brzuch, jakby chcąc niewerbalnie zapewnić maleństwo o swojej miłości. O tym, że może jej zaufać, że właśnie próbują zrobić coś dla jego dobra. Potem wyciągnęła przed siebie drugą dłoń i, nadal z zamkniętymi oczyma, wodziła nią nad kartami. Z początku nie wyczuwała tej energii, o której mówiła Esther. Poczuła się nawet odrobinę rozczarowana, ale szybko zdusiła w sobie własne emocje i wróciła myślami do dziecka. W końcu zaczęło się jej wydawać, że od jednej z kart bije wiązka ciepła. Dla pewności przesunęła dłonią nad innymi - i nic. Dotknęła więc opuszkami palców tej jedynej, która wydawała się jakaś inna.
-Ta.
-Da się uniknąć...? - spytała oczarowana, zupełnie jakby już przeczuwała, że Esther może przepowiedzieć jej dziecku coś złego. Prawdę mówiąc, wniosek ten podpowiadała sama logika. Percival odarł swojego potomka z nazwiska, naraził na zemstę tajemniczych ludzi. Niedawno napisał do niej spanikowany list, w którym właściwie kazał jej ukrywać się we Francji. Nawet ojciec chodził jakiś zaniepokojony. Isabelle miała więc wszelkie podstawy by lękać się o siebie i dziecko. Tylko ślepa miłość do męża i zmartwienie o niego kazały jej powrócić do Wielkiej Brytanii.
-Rozumiem, że możesz mi pomóc zinterpretować głos przeznaczenia. - dodała z subtelną, acz nieco stanowczą prośbą w głosie. Sprowadziła tu Esther w ramach pewnej usługi i szczodrze wynagrodzi ją za jej czas. Liczyła więc na profesjonalną opinię, szczerą pomoc i radę.
Uśmiechnęła się blado, skinęła głową i zamknęła oczy. Najpierw skupiła się na instrukcjach, a potem na swoim maleństwie. Było już duże, coraz większe. Niedługo przyjdzie na ten świat. Dla niej było już indywidualną, prawie w pełni ukształtowaną osobą. Codziennie wyczuwała jego ruchy i nie mogła się doczekać, aż weźmie je w ramiona.
Jedną dłonią pogłaskała swój brzuch, jakby chcąc niewerbalnie zapewnić maleństwo o swojej miłości. O tym, że może jej zaufać, że właśnie próbują zrobić coś dla jego dobra. Potem wyciągnęła przed siebie drugą dłoń i, nadal z zamkniętymi oczyma, wodziła nią nad kartami. Z początku nie wyczuwała tej energii, o której mówiła Esther. Poczuła się nawet odrobinę rozczarowana, ale szybko zdusiła w sobie własne emocje i wróciła myślami do dziecka. W końcu zaczęło się jej wydawać, że od jednej z kart bije wiązka ciepła. Dla pewności przesunęła dłonią nad innymi - i nic. Dotknęła więc opuszkami palców tej jedynej, która wydawała się jakaś inna.
-Ta.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Cisza, która zapanowała w pomieszczeniu była dla niej jedną z tych, w których odnajdywała pewien spokój. Przerywana była jedynie silnymi podmuchami wiatru docierającymi do nich zza okiem oraz kroplami deszczu uderzającymi o szyby. Pogoda zdawała się jedynie dodawać do atmosfery wydarzenia - w zaglądaniu w przyszłość zawsze znajdował się pewien element mistyczności oraz tajemnicy, a warunki atmosferyczne jedynie podkreślały intensywność tej chwili.
To, czego nauczyła się przez lata praktykowania wróżbiarstwa, to cierpliwość. Trzeciego oka (naprawdę nienawidziła tego stwierdzenia) nie można było pośpieszać; raczej należało pozwolić mu narzucać własne tempo i samemu dostosować się do jego wymagań. Esther zdecydowanie nie miała problemów z cierpliwością; problem stanowili zazwyczaj jej klienci, którzy przychodzili po pomoc licząc, iż wyjdą bogatsi w odpowiedzi na wszystkie pytania po zaledwie kilku minutach krótkiej i zwięzłej rozmowy.
Coś podpowiadało jej jednak, iż lady Carrow traktowała to wszystko poważnie, co zdecydowanie ułatwiało im pracę. Jeśli ktoś naprawdę chciał wierzyć, o wiele łatwiej było karmić go kłamstwami.
Nie odpowiedziała na jej pytanie, posyłając jej jedynie powściągliwy uśmiech. Nie chciała obiecywać jej zbyt wiele za wcześnie, dobrze wiedząc, że niektóre wydarzenia były zakorzenione na kartach losu i nie dało się przed nimi uciec. Inne z kolei mogły ulec zmianie, a wszystko zależne było od ich natury.
Chociaż sama z doświadczenia wiedziała, że w tym, czym się zajmuje, znajduje się sporo prawdy, była również świadoma iż po wyjściu z czytania wielu ludzi ma tendencję do doszukiwania się znaków w wydarzeniach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Dowiedziawszy się, że spotka ich nieszczęście, winią karty i los za każde drobne niepowodzenie, jednocześnie ignorując te, na których tak naprawdę powinni skupić swoją uwagę. Karty tarota w szczególności dają pole do dość szerokiej interpretacji, zazwyczaj jednak traktując o rzeczach mało oczywistych, które mogą nie być zauważalne na pierwszy rzut oka.
- Oczywiście, od tego tu jestem - potwierdziła, kiwając głową dla pełniejszego efektu swojej wypowiedzi. W tym wypadku była jedynie pośrednikiem - była oczami, uszami i, przede wszystkim, głosem przeznaczenia, służąc jako jego narzędzie do porozumiewania się ze światem wokoło.
Pozwoliła Isabelle skupić się na kartach, obserwując jej wyraz twarzy oraz dłoń błądzącą nad rozłożoną talią, Zauważyła dokładnie moment, w którym kobieta odkryła połączenie z kartami, opuszkami palców dotykając jednej z kart, następnie przenosząc dłoń do pozostałych tylko po to, by znów powrócić do swojego pierwszego wyboru. Gdy wskazała odpowiednią kartę, Esther wyciągnęła ją z talii, odwracając ją tak, by obie mogły zobaczyć jej przesłanie.
Na jej powierzchni ukazał się obraz stworzenia z ciałem człowieka, ale głową oraz nogami kozła. Po jego bokach stała dwójka ludzi - kobieta oraz mężczyzna, którzy spętani byli łańcuchami. Podpis u dołu karty czytał "Diabeł".
Nie zwlekając ułożyła kartę na środku, samej dopierając dwie pozostałe, które umieściła po obu stronach Diabła. Te prezentowały sobą Rydwan oraz Moc. Pozwoliła sobie na krótką chwilę, w ciągu której obserwowała uważnie wyciągnięte karty, starając się dobrać odpowiednie słowa.
- Twoje dziecko napiętnowane będzie znamieniem, które prześladować je będzie do końca życia. Diabeł symbolizuje pewną ciemność, którą każdy z nas ma w sobie i od której nie ma ucieczki. Karta ta wskazuje na nasze słabości oraz wady, z którymi musimy się zmagać - zaczęła, a jej głos nagle wydał się odrobinę oddalony od rzeczywistości, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, zupełnie tak jakby znajdowała się w osobnym świecie, do którego Isabelle nie miała dostępu - Nie oznacza to jednak czegoś złego. Połączony z kartą mocy może świadczyć o tym, że będzie ono w stanie czerpać siłę ze swojej ciemności, zmieniając ją w coś pożytecznego. Być może podporządkuje ją do swoich celów. Będzie to jednak proces wypełniony przeszkodami, a efekt końcowy nie zawsze może wydawać się jasny. Z tym samym wiąże się również Rydwan - symbolizuje on podróż, zarówno fizyczną jak i metafizyczną. Wiąże się z zapatrzeniem w przyszłość i ufne podążanie w stronę swojego celu, bez rozważenia tego, co zostawiamy za nami. Niekiedy oddzielenie się od rzeczywistości nie jest najlepszą opcją, najlepiej zachować rozwagę oraz balans pomiędzy tym, co było, jest oraz będzie. Czeka go również podróż, która może pomóc mu osiągnąć upragniony cel. Być może, ze względu na pochodzenie, w Anglii nie odnajdzie szczęścia i spełnienia, ale będzie w stanie dotrzeć do niego gdzieś indziej - skończyła, oddychając głęboko, po czym widzącym już wzrokiem zwróciła się w stronę Isabelle. Sama odczuła nagłe pragnienie i suchość w gardle, więc sięgnęła ostrożnie po filiżankę herbaty, upijając z niej łyk - Możesz teraz zadać pytania. Karty nigdy nie pokazują sprecyzowanej wizji przyszłości, jednak jeśli jest coś konkretnego, czego chciałabyś się dowiedzieć, na ich podstawie mogę postarać się odpowiedzieć - dodała, ponownie unosząc do ust filiżankę. W momencie, w którym ostatnie słowo opuściło jej wargi, zza okna dotarł do nich huk, zupełnie jakby jedno z drzew zostało złamane pod wpływem wiatru. A może był to pewnego rodzaju znak?
To, czego nauczyła się przez lata praktykowania wróżbiarstwa, to cierpliwość. Trzeciego oka (naprawdę nienawidziła tego stwierdzenia) nie można było pośpieszać; raczej należało pozwolić mu narzucać własne tempo i samemu dostosować się do jego wymagań. Esther zdecydowanie nie miała problemów z cierpliwością; problem stanowili zazwyczaj jej klienci, którzy przychodzili po pomoc licząc, iż wyjdą bogatsi w odpowiedzi na wszystkie pytania po zaledwie kilku minutach krótkiej i zwięzłej rozmowy.
Coś podpowiadało jej jednak, iż lady Carrow traktowała to wszystko poważnie, co zdecydowanie ułatwiało im pracę. Jeśli ktoś naprawdę chciał wierzyć, o wiele łatwiej było karmić go kłamstwami.
Nie odpowiedziała na jej pytanie, posyłając jej jedynie powściągliwy uśmiech. Nie chciała obiecywać jej zbyt wiele za wcześnie, dobrze wiedząc, że niektóre wydarzenia były zakorzenione na kartach losu i nie dało się przed nimi uciec. Inne z kolei mogły ulec zmianie, a wszystko zależne było od ich natury.
Chociaż sama z doświadczenia wiedziała, że w tym, czym się zajmuje, znajduje się sporo prawdy, była również świadoma iż po wyjściu z czytania wielu ludzi ma tendencję do doszukiwania się znaków w wydarzeniach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Dowiedziawszy się, że spotka ich nieszczęście, winią karty i los za każde drobne niepowodzenie, jednocześnie ignorując te, na których tak naprawdę powinni skupić swoją uwagę. Karty tarota w szczególności dają pole do dość szerokiej interpretacji, zazwyczaj jednak traktując o rzeczach mało oczywistych, które mogą nie być zauważalne na pierwszy rzut oka.
- Oczywiście, od tego tu jestem - potwierdziła, kiwając głową dla pełniejszego efektu swojej wypowiedzi. W tym wypadku była jedynie pośrednikiem - była oczami, uszami i, przede wszystkim, głosem przeznaczenia, służąc jako jego narzędzie do porozumiewania się ze światem wokoło.
Pozwoliła Isabelle skupić się na kartach, obserwując jej wyraz twarzy oraz dłoń błądzącą nad rozłożoną talią, Zauważyła dokładnie moment, w którym kobieta odkryła połączenie z kartami, opuszkami palców dotykając jednej z kart, następnie przenosząc dłoń do pozostałych tylko po to, by znów powrócić do swojego pierwszego wyboru. Gdy wskazała odpowiednią kartę, Esther wyciągnęła ją z talii, odwracając ją tak, by obie mogły zobaczyć jej przesłanie.
Na jej powierzchni ukazał się obraz stworzenia z ciałem człowieka, ale głową oraz nogami kozła. Po jego bokach stała dwójka ludzi - kobieta oraz mężczyzna, którzy spętani byli łańcuchami. Podpis u dołu karty czytał "Diabeł".
Nie zwlekając ułożyła kartę na środku, samej dopierając dwie pozostałe, które umieściła po obu stronach Diabła. Te prezentowały sobą Rydwan oraz Moc. Pozwoliła sobie na krótką chwilę, w ciągu której obserwowała uważnie wyciągnięte karty, starając się dobrać odpowiednie słowa.
- Twoje dziecko napiętnowane będzie znamieniem, które prześladować je będzie do końca życia. Diabeł symbolizuje pewną ciemność, którą każdy z nas ma w sobie i od której nie ma ucieczki. Karta ta wskazuje na nasze słabości oraz wady, z którymi musimy się zmagać - zaczęła, a jej głos nagle wydał się odrobinę oddalony od rzeczywistości, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, zupełnie tak jakby znajdowała się w osobnym świecie, do którego Isabelle nie miała dostępu - Nie oznacza to jednak czegoś złego. Połączony z kartą mocy może świadczyć o tym, że będzie ono w stanie czerpać siłę ze swojej ciemności, zmieniając ją w coś pożytecznego. Być może podporządkuje ją do swoich celów. Będzie to jednak proces wypełniony przeszkodami, a efekt końcowy nie zawsze może wydawać się jasny. Z tym samym wiąże się również Rydwan - symbolizuje on podróż, zarówno fizyczną jak i metafizyczną. Wiąże się z zapatrzeniem w przyszłość i ufne podążanie w stronę swojego celu, bez rozważenia tego, co zostawiamy za nami. Niekiedy oddzielenie się od rzeczywistości nie jest najlepszą opcją, najlepiej zachować rozwagę oraz balans pomiędzy tym, co było, jest oraz będzie. Czeka go również podróż, która może pomóc mu osiągnąć upragniony cel. Być może, ze względu na pochodzenie, w Anglii nie odnajdzie szczęścia i spełnienia, ale będzie w stanie dotrzeć do niego gdzieś indziej - skończyła, oddychając głęboko, po czym widzącym już wzrokiem zwróciła się w stronę Isabelle. Sama odczuła nagłe pragnienie i suchość w gardle, więc sięgnęła ostrożnie po filiżankę herbaty, upijając z niej łyk - Możesz teraz zadać pytania. Karty nigdy nie pokazują sprecyzowanej wizji przyszłości, jednak jeśli jest coś konkretnego, czego chciałabyś się dowiedzieć, na ich podstawie mogę postarać się odpowiedzieć - dodała, ponownie unosząc do ust filiżankę. W momencie, w którym ostatnie słowo opuściło jej wargi, zza okna dotarł do nich huk, zupełnie jakby jedno z drzew zostało złamane pod wpływem wiatru. A może był to pewnego rodzaju znak?
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Z ust Isabelle wydarł się odruchowy okrzyk, gdy tylko Esther odwróciła kartę. Była racjonalistką z racjonalnej rodziny, nie miała do tej pory do czynienia z kartami Tarota. A bestia na obrazku wyglądała naprawdę przerażająco, zwłaszcza w kontekście tego, że mówiły o przyszłości dziecka. Dlaczego jej maleństwo wybrało akurat tą kartę?
Spętani łańcuchami ludzie momentalnie skojarzyli się jej z Percivalem i samą sobą. Byli jak marionetki, kontrolowane przez nestorów i szlacheckie układy. A Percival, próbując się z tego wyrwać, wcale nie odnalazł wolności i pociągnął Isabelle za sobą na dno. Co oznaczał łańcuch? Czy dziecko było jedynym ogniwem, spawającym teraz byłych małżonków? Czy karta oznacza, że Percival nic już do niej nie czuje, że "martwi" się o nią, bo jest matką jego dziecka? Dziecka, którego przyszłość zrujnował dla jakiś idiotycznych idei. Z wrażenia Belle aż zapomniała, że miały się skupiać tylko na jej dziecku, a nie na byłym małżonku. Na usta cisnęły się jej pytania, ale przytomnie pozwoliła Esther się skupić. Wpatrywała się w nią z napięciem, gorączkowo oczekując na interpretację kart. Jednak słowa zaczęły w niej tylko budzić większy niepokój.
-Znamieniem? W naszej rodzinie są choroby genetyczne, sama choruję na Klątwę Ondyny...to może być coś takiego? - wyszeptała, wbijając w czarownicę proszące spojrzenie. Jako, że była córką uzdrowiciela i sama zmagała się z chorobą, podeszła do tematu bardzo dosłownie. Jej myśli nie pobiegły ku utraconemu szlachectwu, czy wadom charakteru. Zamiast tego, skupiły się na jej największym lęku - chorobie.
Potem zamilkła, zawstydzona nagłym wtrąceniem się w słowo. Pozwoliła wróżbitce mówić dalej, a potem przez chwilę milczała ze zmarszczonymi brwiami, analizując jej słowa. Z gonitwy myśli wyrwał ją huk za oknem. Prawie podskoczyła na siedzeniu i zerknęła na zewnątrz nerwowo, a dziecko w jej łonie poruszyło się niespokojnie.
-Czy Moc może oznaczać lekarstwo na chorobę? - jej dosłowny umysł błądził teraz ku wiedzy medycznej i oprócz Klątwy Ondyny, wskazał jej także charakteryzującą się napadami niebezpiecznej mocy Serpentynę. Na żadną z tych chorób nie wynaleziono jeszcze lekarstwa, ale...
Zacisnęła mocno palce na poduszce, nieświadoma, że przygryza sobie wargę prawie do krwi.
-Czy powinnam wyjechać teraz z Wielkiej Brytanii, czy to podróż, jaką dziecko ma odbyć samo i ze swojej decyzji? - wydusiła. W jej gardle rosła gorycz. Nie chciała wracać do Francji, ale Percival życzył sobie, by się tam udała. Ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Teraz usłyszała wróżbę na temat podróży... I pewnie nawet ojca by to uspokoiło. Znaczyłoby to jednak, że na zawsze zostawia Percy'ego, że opuszcza go w potrzebie.
-Co oznacza łańcuch na karcie? Jaką rolę w życiu mojego dziecka ma pełnić ojciec? Czy jest ono tutaj bezpieczne? - zadawała kolejne pytania. -Jak mogę mu pomóc? - zakończyła z mętlikiem w głowie. Chciała pomóc swojemu dziecku, swojemu byłemu mężowi...a sama była w rozsypce. W jej wielkich oczach szkliły się łzy, choć desperacko starała się trzymać fason przy jasnowidzce.
Spętani łańcuchami ludzie momentalnie skojarzyli się jej z Percivalem i samą sobą. Byli jak marionetki, kontrolowane przez nestorów i szlacheckie układy. A Percival, próbując się z tego wyrwać, wcale nie odnalazł wolności i pociągnął Isabelle za sobą na dno. Co oznaczał łańcuch? Czy dziecko było jedynym ogniwem, spawającym teraz byłych małżonków? Czy karta oznacza, że Percival nic już do niej nie czuje, że "martwi" się o nią, bo jest matką jego dziecka? Dziecka, którego przyszłość zrujnował dla jakiś idiotycznych idei. Z wrażenia Belle aż zapomniała, że miały się skupiać tylko na jej dziecku, a nie na byłym małżonku. Na usta cisnęły się jej pytania, ale przytomnie pozwoliła Esther się skupić. Wpatrywała się w nią z napięciem, gorączkowo oczekując na interpretację kart. Jednak słowa zaczęły w niej tylko budzić większy niepokój.
-Znamieniem? W naszej rodzinie są choroby genetyczne, sama choruję na Klątwę Ondyny...to może być coś takiego? - wyszeptała, wbijając w czarownicę proszące spojrzenie. Jako, że była córką uzdrowiciela i sama zmagała się z chorobą, podeszła do tematu bardzo dosłownie. Jej myśli nie pobiegły ku utraconemu szlachectwu, czy wadom charakteru. Zamiast tego, skupiły się na jej największym lęku - chorobie.
Potem zamilkła, zawstydzona nagłym wtrąceniem się w słowo. Pozwoliła wróżbitce mówić dalej, a potem przez chwilę milczała ze zmarszczonymi brwiami, analizując jej słowa. Z gonitwy myśli wyrwał ją huk za oknem. Prawie podskoczyła na siedzeniu i zerknęła na zewnątrz nerwowo, a dziecko w jej łonie poruszyło się niespokojnie.
-Czy Moc może oznaczać lekarstwo na chorobę? - jej dosłowny umysł błądził teraz ku wiedzy medycznej i oprócz Klątwy Ondyny, wskazał jej także charakteryzującą się napadami niebezpiecznej mocy Serpentynę. Na żadną z tych chorób nie wynaleziono jeszcze lekarstwa, ale...
Zacisnęła mocno palce na poduszce, nieświadoma, że przygryza sobie wargę prawie do krwi.
-Czy powinnam wyjechać teraz z Wielkiej Brytanii, czy to podróż, jaką dziecko ma odbyć samo i ze swojej decyzji? - wydusiła. W jej gardle rosła gorycz. Nie chciała wracać do Francji, ale Percival życzył sobie, by się tam udała. Ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Teraz usłyszała wróżbę na temat podróży... I pewnie nawet ojca by to uspokoiło. Znaczyłoby to jednak, że na zawsze zostawia Percy'ego, że opuszcza go w potrzebie.
-Co oznacza łańcuch na karcie? Jaką rolę w życiu mojego dziecka ma pełnić ojciec? Czy jest ono tutaj bezpieczne? - zadawała kolejne pytania. -Jak mogę mu pomóc? - zakończyła z mętlikiem w głowie. Chciała pomóc swojemu dziecku, swojemu byłemu mężowi...a sama była w rozsypce. W jej wielkich oczach szkliły się łzy, choć desperacko starała się trzymać fason przy jasnowidzce.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Wbrew pozorom, odczytywanie ludzkich losów i rozpoznawanie znaków przeznaczenia wymagało od niej wysiłku. Wielokrotnie zdarzało się, iż po intensywnym czytaniu przyszłości musiała położyć się na swoim łóżku, walcząc z bólem głowy, który niejednokrotnie potrafił być również symbolem nadchodzącej wizji. Irytowało ją, jak wiele osób postrzegało wróżbiarstwo jako kpinę, nie mając najmniejszego pojęcia jak potężną bronią potrafi być sztuka odczytywania symboli, które, jeśli tylko wytężyło się zmysły i otworzyło umysł, były dostępne na każdym kroku. Tak wiele ludzi potrafiło patrzeć, ale nie było w stanie dostrzegać tego, co znajdowało się przed ich nosem. Dość paradoksalnie, przeznaczenie nie było aż tak skryte i tajemnicze, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie, Esther dość często odnosiła wrażenie, iż to aż błagało o uwagę, krzyczało, chcąc być zauważonym. Choć może słyszalne było jedynie dla nielicznych; dla tych, którzy nie mieli w sobie barier, którzy nie bali się prawdy i, co więcej, byli gotowi przekazać ją innym.
Wielokrotnie przychodzili do niej ludzie, którzy myśleli, iż była jedynie kolejną wróżką, która ściągnie z nich galeony i powie to, co chcieli usłyszeć, bądź od dawna wiedzieli. Kpili jej prosto w twarz, wyśmiewali sztukę, która była bliska jej sercu, a ona wyrzucała ich za drzwi powstrzymując się, by nie wypowiedzieć zaklęć, których mogłaby pożałować. Chociaż czuła do nich pewną złość, bardziej niż to im współczuła - patrząc w ich karty potrafiła dostrzec przekleństwa, które nad nimi wisiały, bądź zaszczyty, które mogłyby ich spotkać, gdyby tylko nie wkroczyli do nieodpowiedniego pokoju, podpadając jednej osobie, która nie miała oporów przed zrujnowaniem ich szczęścia.
Okrzyk oraz pytanie Isabelle zabrzmiały jedynie w tle jej umysłu. Zmusiła mięśnie twarzy do wygięcia się w uprzejmy uśmiech, nie odpowiadając na nie od razu; na pytania przyjdzie czas, teraz musiała pozwolić kartom przemawiać przez nią, dając im pewną podstawę do zbudowania wyjaśnień odnośnie tego, co miało nastąpić.
Nie każde czytanie wprowadzało ją w stan przypominający trans bądź lunatykowanie; dość często musiała wkładać w to więcej swojej pracy, ciągnąc z wieloletniego doświadczenia. Tym razem jednak energia, która przez nią przepływała, była na tyle silna, iż niemalże słyszała w swojej głowie głos szepczący jej odpowiednie słowa i odpowiedzi.
- To bardzo prawdopodobne, jednak znamię nie musi wiązać się jedynie z ciałem i fizycznością. Może myć również duchowe, przemawiające raczej do jego pozycji społecznej. Ze wszystkim jednak można nauczyć się żyć, czy z chorobą, czy z byciem bękartem - wyjaśniła, używając dość dosłownych stwierdzeń i od czasu do czasu spuszczając wzrok na karty, przyglądając się przedstawionym na nich postaciach oraz symbolach - Tak. W tym wypadku nie chodzi jednak o lekarstwo, a bardziej o czerpanie korzyści ze swojej pozycji - uściśliła, pozwalając sobie na krótki moment zastanowienia - Moc zawiera w sobie wiele różnych znaczeń. W większości jest jednak pozytywną kartą, oznaczającą, iż twoje dziecko będzie miało w sobie siłę oraz odwagę do pokonywania przeciwności. Biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo troszczysz się o nie już teraz, część tej siły może czerpać właśnie od ciebie - uśmiechnęła się pocieszająco, dobrze wiedząc, jak bardzo zależy lady Carrow na przyszłości swojego dziecka. Sam fakt, iż zdecydowała się sięgnąć po dość radykalne środki wskazywał na to, iż była gotowa zrobić wszystko, by zapewnić mu dogodne życie. Pytanie tylko, jak daleko naprawdę byłaby w stanie się posunąć?
- Na tym etapie dość ciężko jest stwierdzić, czy Rydwan oznacza podróż dosłownie czy w przenośni. Może to być podróż, którą dziecko może odbyć w głąb siebie, by zrozumieć pewne kwestie. Być może będzie musiało zanurzyć się w przeszłość, by poznać odpowiedzi na pewne pytania - odpowiedziała, wahając się. Nie lubiła przyznawać się do niewiedzy, jednak istniały sprawy, na które nawet ona nie znała odpowiedzi. Karty i wizje miały ograniczony zasięg, a odczytywanie przyszłości nienarodzonego dziecka i tak należało już do wyjątkowo trudnych - Przepraszam, że nie jestem w stanie powiedzieć w tej kwestii czegoś więcej. Nawet trzecie oko ma pewne granice - dodała, chociaż tak naprawdę nie było jej przykro. Jeśli Isabelle oczekiwała od niej zbyt wiele, była to tylko i wyłącznie jej wina.
- Łańcuch symbolizuje nasze przywiązanie do ciemności oraz to, iż każdy z nas posiada pewne wady. W literaturze często można znaleźć pewne odniesienia do idei grzechu pierworodnego i mitów odnośnie pierwszych ludzi, którzy zawiązali pakt z diabłem, na zawsze wiążąc z nim swoje losy. Niektórzy wierzą, iż każdy z nas rodzi się zarówno dobry jak i zły, i to od nas zależy, którą z tych stron wybierzemy – powiedziała spokojnie, przypominając sobie obrazy oraz rysunki, które widziała zarówno we Francji, jak i w Czechach. Przedstawienie ludzi powiązanych łańcuchami z diabłem zdawało się być popularnym motywem i nie dziwiło jej, iż również ten obraz pojawił się na karcie tarota – Nie przejmowałabym się jednak tym, co widoczne jest na kartach. O wiele ważniejsze jest ich znaczenie. Diabeł jest nosicielem zła, kusicielem oraz łgarzem, jednak to nie znaczy, że twoje dziecko będzie kroczyło ścieżką ciemności. Co więcej, ciemność jest przerażająca tylko dla tych, którzy wkraczają w nią bez światła. Dobro i zło są pojęciami niezwykle względnymi i nie ma jednej odpowiedzi na to, co jest czym. Wszystko zależy od tego, z której pozycji się patrzy – rozszerzyła swoją myśl, zapuszczając się trochę dalej, niż w to, co pokazywały jej karty – Na dwa następne pytania nie jestem w stanie odpowiedzieć, przynajmniej nie teraz. Na trzecie mogę coś zaradzić. Wybierz kolejną kartę, tym razem zamiast na dziecku skupiając się na sobie. Ta powinna rozwiać część twoich wątpliwości – poradziła, gestem wskazując na rozłożoną pomiędzy nimi talię, w której teraz brakowało trzech kart. Pogoda na zewnątrz zdawała się pogorszać, jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe, i Esther podejrzewała, że powrót do domu będzie stanowił niemałe wyzwanie.
Wielokrotnie przychodzili do niej ludzie, którzy myśleli, iż była jedynie kolejną wróżką, która ściągnie z nich galeony i powie to, co chcieli usłyszeć, bądź od dawna wiedzieli. Kpili jej prosto w twarz, wyśmiewali sztukę, która była bliska jej sercu, a ona wyrzucała ich za drzwi powstrzymując się, by nie wypowiedzieć zaklęć, których mogłaby pożałować. Chociaż czuła do nich pewną złość, bardziej niż to im współczuła - patrząc w ich karty potrafiła dostrzec przekleństwa, które nad nimi wisiały, bądź zaszczyty, które mogłyby ich spotkać, gdyby tylko nie wkroczyli do nieodpowiedniego pokoju, podpadając jednej osobie, która nie miała oporów przed zrujnowaniem ich szczęścia.
Okrzyk oraz pytanie Isabelle zabrzmiały jedynie w tle jej umysłu. Zmusiła mięśnie twarzy do wygięcia się w uprzejmy uśmiech, nie odpowiadając na nie od razu; na pytania przyjdzie czas, teraz musiała pozwolić kartom przemawiać przez nią, dając im pewną podstawę do zbudowania wyjaśnień odnośnie tego, co miało nastąpić.
Nie każde czytanie wprowadzało ją w stan przypominający trans bądź lunatykowanie; dość często musiała wkładać w to więcej swojej pracy, ciągnąc z wieloletniego doświadczenia. Tym razem jednak energia, która przez nią przepływała, była na tyle silna, iż niemalże słyszała w swojej głowie głos szepczący jej odpowiednie słowa i odpowiedzi.
- To bardzo prawdopodobne, jednak znamię nie musi wiązać się jedynie z ciałem i fizycznością. Może myć również duchowe, przemawiające raczej do jego pozycji społecznej. Ze wszystkim jednak można nauczyć się żyć, czy z chorobą, czy z byciem bękartem - wyjaśniła, używając dość dosłownych stwierdzeń i od czasu do czasu spuszczając wzrok na karty, przyglądając się przedstawionym na nich postaciach oraz symbolach - Tak. W tym wypadku nie chodzi jednak o lekarstwo, a bardziej o czerpanie korzyści ze swojej pozycji - uściśliła, pozwalając sobie na krótki moment zastanowienia - Moc zawiera w sobie wiele różnych znaczeń. W większości jest jednak pozytywną kartą, oznaczającą, iż twoje dziecko będzie miało w sobie siłę oraz odwagę do pokonywania przeciwności. Biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo troszczysz się o nie już teraz, część tej siły może czerpać właśnie od ciebie - uśmiechnęła się pocieszająco, dobrze wiedząc, jak bardzo zależy lady Carrow na przyszłości swojego dziecka. Sam fakt, iż zdecydowała się sięgnąć po dość radykalne środki wskazywał na to, iż była gotowa zrobić wszystko, by zapewnić mu dogodne życie. Pytanie tylko, jak daleko naprawdę byłaby w stanie się posunąć?
- Na tym etapie dość ciężko jest stwierdzić, czy Rydwan oznacza podróż dosłownie czy w przenośni. Może to być podróż, którą dziecko może odbyć w głąb siebie, by zrozumieć pewne kwestie. Być może będzie musiało zanurzyć się w przeszłość, by poznać odpowiedzi na pewne pytania - odpowiedziała, wahając się. Nie lubiła przyznawać się do niewiedzy, jednak istniały sprawy, na które nawet ona nie znała odpowiedzi. Karty i wizje miały ograniczony zasięg, a odczytywanie przyszłości nienarodzonego dziecka i tak należało już do wyjątkowo trudnych - Przepraszam, że nie jestem w stanie powiedzieć w tej kwestii czegoś więcej. Nawet trzecie oko ma pewne granice - dodała, chociaż tak naprawdę nie było jej przykro. Jeśli Isabelle oczekiwała od niej zbyt wiele, była to tylko i wyłącznie jej wina.
- Łańcuch symbolizuje nasze przywiązanie do ciemności oraz to, iż każdy z nas posiada pewne wady. W literaturze często można znaleźć pewne odniesienia do idei grzechu pierworodnego i mitów odnośnie pierwszych ludzi, którzy zawiązali pakt z diabłem, na zawsze wiążąc z nim swoje losy. Niektórzy wierzą, iż każdy z nas rodzi się zarówno dobry jak i zły, i to od nas zależy, którą z tych stron wybierzemy – powiedziała spokojnie, przypominając sobie obrazy oraz rysunki, które widziała zarówno we Francji, jak i w Czechach. Przedstawienie ludzi powiązanych łańcuchami z diabłem zdawało się być popularnym motywem i nie dziwiło jej, iż również ten obraz pojawił się na karcie tarota – Nie przejmowałabym się jednak tym, co widoczne jest na kartach. O wiele ważniejsze jest ich znaczenie. Diabeł jest nosicielem zła, kusicielem oraz łgarzem, jednak to nie znaczy, że twoje dziecko będzie kroczyło ścieżką ciemności. Co więcej, ciemność jest przerażająca tylko dla tych, którzy wkraczają w nią bez światła. Dobro i zło są pojęciami niezwykle względnymi i nie ma jednej odpowiedzi na to, co jest czym. Wszystko zależy od tego, z której pozycji się patrzy – rozszerzyła swoją myśl, zapuszczając się trochę dalej, niż w to, co pokazywały jej karty – Na dwa następne pytania nie jestem w stanie odpowiedzieć, przynajmniej nie teraz. Na trzecie mogę coś zaradzić. Wybierz kolejną kartę, tym razem zamiast na dziecku skupiając się na sobie. Ta powinna rozwiać część twoich wątpliwości – poradziła, gestem wskazując na rozłożoną pomiędzy nimi talię, w której teraz brakowało trzech kart. Pogoda na zewnątrz zdawała się pogorszać, jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe, i Esther podejrzewała, że powrót do domu będzie stanowił niemałe wyzwanie.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Próbowała się uspokoić, z napięciem i uwagą obserwując twarz wróżbitki i wsłuchując się w jej słowa. Isabelle była wrażliwa na mowę ciała innych, a w dodatku znała Esther z Beauxbatons: w jej codziennym wcieleniu, poza rolą wróżbitki. Zauważyła więc, że jasnowidzka wpadła w swego rodzaju trans, tak jakby mówiła nieswoim wręcz głosem.
Belle przeszedł dreszcz. Nie wierzyła wcześniej we wróżby, a zaproszenie tu pani Trelawney było swego rodzaju chwytaniem się brzytwy - zabiciem czasu, rozproszeniem od żałoby i próbą wyjaśnienia swojego niepokoju. Ale najpierw za oknem zabrzmiał grom, a teraz Esther komunikowała się z czymś, czego pojęcie przekraczało racjonalny umysł Belle. Lubiła logikę, ale nie była też ślepa - widziała, że ma teraz do czynienia ze szczególną i niezrozumiałą dla niej magią, a może czymś jeszcze innym.
Widząc wysiłek Esther, zawstydziła się uprzednim, pochopnie zadanym pytaniem i postanowiła powstrzymać się ze wszystkimi komentarzami dopóki czarownica nie da jej znaku do działania. Zarejestrowała pogarszającą się pogodę za oknem i domyśliła się, że seans męczy pewnie jasnowidzkę. Postanowiła zaoferować jej nocleg w zamku, gdy będzie już po wszystkim. W międzyczasie słuchała uważnie, od czasu do czasu marszcząc lekko brwi. Nie umiała sobie wyobrazić, w jaki sposób jej dziecko mogłoby czerpać korzyści ze statusu bękarta. Jak zwykle w chwilach zwątpienia, wytężała równocześnie umysł aby znaleźć dla siebie samej jakieś kontrargumenty. Przyszedł jej na myśl ojciec - własna choroba genetyczna i śmierć mamy zmotywowały go tylko do bardziej wytężonej pracy uzdrowiciela. Isabelle trochę go idealizowała i wierzyła, że poświęciłby się pomocy innym nawet gdyby choroby nie przewijały się w jego rodzinie. Ale może właśnie takie "korzyści" miała na myśli Esther? Pomimo tych wszystkich nadprzyrodzonych znaków, w tyle głowy Isabelle wciąż powtarzało się ostrzeżenie, że wróżbitka sporo może powiedzieć jej o przyszłości dziecka, znając sam status prawny bękarta. A niekoniecznie spoglądając w przyszłość.
Odruchowo położyła dłoń na brzuchu, ciesząc się, że Esther (lub przeznaczenie) uznała ją za silną. Sama rzadko tak o sobie myślała, lękała się w końcu wielu rzeczy. Ale może faktycznie powrót do Anglii w obliczu całego skandalu wymagał od niej pewnej siły woli. Dla swojego dziecka chciała być bardziej wytrzymała i zdecydowała. Skoro nie będzie miało ojca, ona sama nie może się rozklejać, tylko skupić na wychowaniu.
Pokiwała głową na wspomnienie literatury - jako Smok, dużo czytała i mgliście pamiętała ten motyw także z mugolskich obrazów sprzed wieków. Nie skojarzyła od razu tych rzeczy, myśląc trochę naiwnie, że karty są całkowicie oddzielne od świata kultury.
Zaskoczył ją trochę pogląd Esther (a może przeznaczenia?) na kwestię dobra i zła. Jako szlachcianka, była wychowana w świecie bieli i czerni: tego, co wypada i czego nie wypada. Podświadomie przykładała ten sam podział do kategorii moralności, ale ostatnio w jej życie wkradło się więcej niepewności. Percival zdradził ród dla dobrych idei, ale zarazem wyrządził ogromne zło swojej rodzinie. Jak mieli w tym wszystkim odnaleźć się ona i jej syn? Skupiła się na tym pytaniu, przymykając oczy i wodząc dłonią nad kartami. Myślała też o tym, jak mogłaby pomóc Percivalowi, jak ma wyglądać jego relacja z dzieckiem i co będzie dalej zich jej miłością. Tym razem bardzo szybko poczuła ciepło, bijące od jednej z kart. Dotknęła jej opuszkami palców, spojrzała na Esther i skinęła lekko głową. Ta.
Belle przeszedł dreszcz. Nie wierzyła wcześniej we wróżby, a zaproszenie tu pani Trelawney było swego rodzaju chwytaniem się brzytwy - zabiciem czasu, rozproszeniem od żałoby i próbą wyjaśnienia swojego niepokoju. Ale najpierw za oknem zabrzmiał grom, a teraz Esther komunikowała się z czymś, czego pojęcie przekraczało racjonalny umysł Belle. Lubiła logikę, ale nie była też ślepa - widziała, że ma teraz do czynienia ze szczególną i niezrozumiałą dla niej magią, a może czymś jeszcze innym.
Widząc wysiłek Esther, zawstydziła się uprzednim, pochopnie zadanym pytaniem i postanowiła powstrzymać się ze wszystkimi komentarzami dopóki czarownica nie da jej znaku do działania. Zarejestrowała pogarszającą się pogodę za oknem i domyśliła się, że seans męczy pewnie jasnowidzkę. Postanowiła zaoferować jej nocleg w zamku, gdy będzie już po wszystkim. W międzyczasie słuchała uważnie, od czasu do czasu marszcząc lekko brwi. Nie umiała sobie wyobrazić, w jaki sposób jej dziecko mogłoby czerpać korzyści ze statusu bękarta. Jak zwykle w chwilach zwątpienia, wytężała równocześnie umysł aby znaleźć dla siebie samej jakieś kontrargumenty. Przyszedł jej na myśl ojciec - własna choroba genetyczna i śmierć mamy zmotywowały go tylko do bardziej wytężonej pracy uzdrowiciela. Isabelle trochę go idealizowała i wierzyła, że poświęciłby się pomocy innym nawet gdyby choroby nie przewijały się w jego rodzinie. Ale może właśnie takie "korzyści" miała na myśli Esther? Pomimo tych wszystkich nadprzyrodzonych znaków, w tyle głowy Isabelle wciąż powtarzało się ostrzeżenie, że wróżbitka sporo może powiedzieć jej o przyszłości dziecka, znając sam status prawny bękarta. A niekoniecznie spoglądając w przyszłość.
Odruchowo położyła dłoń na brzuchu, ciesząc się, że Esther (lub przeznaczenie) uznała ją za silną. Sama rzadko tak o sobie myślała, lękała się w końcu wielu rzeczy. Ale może faktycznie powrót do Anglii w obliczu całego skandalu wymagał od niej pewnej siły woli. Dla swojego dziecka chciała być bardziej wytrzymała i zdecydowała. Skoro nie będzie miało ojca, ona sama nie może się rozklejać, tylko skupić na wychowaniu.
Pokiwała głową na wspomnienie literatury - jako Smok, dużo czytała i mgliście pamiętała ten motyw także z mugolskich obrazów sprzed wieków. Nie skojarzyła od razu tych rzeczy, myśląc trochę naiwnie, że karty są całkowicie oddzielne od świata kultury.
Zaskoczył ją trochę pogląd Esther (a może przeznaczenia?) na kwestię dobra i zła. Jako szlachcianka, była wychowana w świecie bieli i czerni: tego, co wypada i czego nie wypada. Podświadomie przykładała ten sam podział do kategorii moralności, ale ostatnio w jej życie wkradło się więcej niepewności. Percival zdradził ród dla dobrych idei, ale zarazem wyrządził ogromne zło swojej rodzinie. Jak mieli w tym wszystkim odnaleźć się ona i jej syn? Skupiła się na tym pytaniu, przymykając oczy i wodząc dłonią nad kartami. Myślała też o tym, jak mogłaby pomóc Percivalowi, jak ma wyglądać jego relacja z dzieckiem i co będzie dalej z
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Z jakiegoś powodu Esther była wdzięczna, iż tym razem Isabelle wysłuchiwała jej słów w spokoju. Problemu nie stanowił fakt, iż jej zachowanie ją irytowało; w zasadzie przecież zachowywała się tak, jak zachowałaby się na jej miejscu każda kochająca matka, która martwiła się o przyszłość swojego dziecka. To, że Esther nie mogła podzielić tak samo silnej miłości do własnego potomstwa nie znaczyło, iż nie potrafiła zrozumieć obaw, które odczuwała lady Carrow. Tym razem jednak czytanie kart i odgadywanie przyszłości dziecka zdawało się czerpać z niej o wiele więcej energii, niż zdarzało się to zazwyczaj, i pani kobieta powoli zaczynała odczuwać znaczące zmęczenie. Nie zamierzała jednak urwać spotkania w jego trakcie; czuła, że karty kryją w sobie coś jeszcze, co Isabelle powinna od nich usłyszeć, a Esther przyrzekła, iż będzie posłuszna ich woli.
Musiała jednak przyznać, że chociaż popłaciła za to spadkiem energii, przekaz zdawał się być dość jasny i wyraźny, zupełnie jakby karty przybrały cielesną formę, stając wokół stołu i wkładając w jej usta słowa, które miała przekazać swojej klientce. Po tylu latach praktykowania wróżbiarstwa i doświadczania wróżb wciąż do końca nie wiedziała, skąd tak naprawdę bierze się u niej ta wiedza. Owszem, istniały podręczniki i objaśnienia, które pomagały w interpretacji znaków, jednak były to jedynie wskazówki, szablony, które nie potrafiły odnieść się do każdej sytuacji. Laicy byliby w stanie dzięki nim przepowiedzieć coś osobistego, przekazać, iż w najbliższej przyszłości spotka cię jakaś tragedia, nie mówiąc tak naprawdę jaką przyjmie formę. I chociaż wróżby Esther nie były najdokładniejsze - nie mogły być, biorąc pod uwagę jak figlarny potrafił być los - te ogólniki mogły odnieść się do każdej osoby, podczas gdy jej słowa dotyczyły tylko i wyłącznie Isabelle oraz jej dziecka.
Skończywszy odpowiadać na pytania kobiety, Esther przyglądała się uważnie jej dłoni, która tym razem wydawała się być o wiele pewniejsza w wyborze karty, nie wahając się tak długo jak wcześniej i bez zastanowienia wybierając tą, która miała pokazać jej przyszłość dotyczącą jej własnej osoby.
Kobieta ostrożnie wysunęła kartę z talii, nie odwracając jej jednak od razu, przez krótką chwilę pozostawiając ją na blacie i skrywając przed nimi jej znaczenie. Zamiast tego nakryła kartę dłonią, drugą sięgając przez stolik i ostrożnie chwytając rękę Isabelle, którą następnie ułożyła na skrawku karty. Zamknęła oczy, starając się poczuć płynącą energię, zarówno z wybranej karty jak i z samej lady Carrow, która teraz z pewnością obserwowała ją zaskoczona procesem. Każdy wróżbita miał własne przyzwyczajenia oraz rytuały; Esther wierzyła we wpływ energii na wyraźność odczytu i chciała upewnić się, że jest w stanie czerpać ze wszelkich możliwych źródeł, które znajdowały się na wyciągnięcie jej ręki.
Procedura trwała jedynie kilka sekund, po których upływie wysunęła kartę spod ich dłoni i otworzyła oczy. Gdy ją odwróciła, im oczom ukazały się postacie mężczyzny i kobiety, z napisem "Kochankowie" widniejącym na spodzie. Esther uśmiechnęła się nieznacznie, mogąc domyślić się, do jakich wniosków może doprowadzić Isabelle nazwa karty. Zanim jednak ta zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, kobieta odezwała się pierwsza, starając się jak najwnikliwiej przekazać jej to, co symbolizuje wyciągnięta przez nią karta.
- Zostaniesz postawiona przed trudnym wyborem - zaczęła dość bezpośrednio, opuszkami palców gładząc powierzchnię karty - Wyborem, który będzie wymagał od ciebie zadecydowania pomiędzy tym, co podpowiada ci umysł, a tym, czego pragnie serce. Być może zostałaś postawiona przed nim już wcześniej, napotykasz go od czasu do czasu na każdym kroku, odczuwając wątpliwości płynące z twojego serca i unikając zajęcia jednego stanowiska. Musisz jednak pamiętać, że decyzja, którą podejmiesz, będzie miała istotny wpływ na życie nie tylko twoje, ale i twojego dziecka. Są na tym świecie siły i ludzie, którzy mogą stanowić przydatnych sojuszników w trudnych czasach, i choć na pierwszy rzut oka mogą nie wydawać się odpowiedni, czasem warto wziąć pod uwagę to, co przyczynia się do większego dobra - miała pełną świadomość tego, iż zaczynała balansować na dość grząskim gruncie, ale jednocześnie podążała za swoją intuicją, będąc przekonaną, iż właśnie to Isabelle powinna od niej usłyszeć - Wybierz mądrze i pamiętaj, nie wszystko jest takim, jakim wydaje się być na pierwszy rzut oka - zakończyła, spoglądając na Isabelle na pół oczekująco, domyślając się, iż może mieć jakieś pytania.
Musiała jednak przyznać, że chociaż popłaciła za to spadkiem energii, przekaz zdawał się być dość jasny i wyraźny, zupełnie jakby karty przybrały cielesną formę, stając wokół stołu i wkładając w jej usta słowa, które miała przekazać swojej klientce. Po tylu latach praktykowania wróżbiarstwa i doświadczania wróżb wciąż do końca nie wiedziała, skąd tak naprawdę bierze się u niej ta wiedza. Owszem, istniały podręczniki i objaśnienia, które pomagały w interpretacji znaków, jednak były to jedynie wskazówki, szablony, które nie potrafiły odnieść się do każdej sytuacji. Laicy byliby w stanie dzięki nim przepowiedzieć coś osobistego, przekazać, iż w najbliższej przyszłości spotka cię jakaś tragedia, nie mówiąc tak naprawdę jaką przyjmie formę. I chociaż wróżby Esther nie były najdokładniejsze - nie mogły być, biorąc pod uwagę jak figlarny potrafił być los - te ogólniki mogły odnieść się do każdej osoby, podczas gdy jej słowa dotyczyły tylko i wyłącznie Isabelle oraz jej dziecka.
Skończywszy odpowiadać na pytania kobiety, Esther przyglądała się uważnie jej dłoni, która tym razem wydawała się być o wiele pewniejsza w wyborze karty, nie wahając się tak długo jak wcześniej i bez zastanowienia wybierając tą, która miała pokazać jej przyszłość dotyczącą jej własnej osoby.
Kobieta ostrożnie wysunęła kartę z talii, nie odwracając jej jednak od razu, przez krótką chwilę pozostawiając ją na blacie i skrywając przed nimi jej znaczenie. Zamiast tego nakryła kartę dłonią, drugą sięgając przez stolik i ostrożnie chwytając rękę Isabelle, którą następnie ułożyła na skrawku karty. Zamknęła oczy, starając się poczuć płynącą energię, zarówno z wybranej karty jak i z samej lady Carrow, która teraz z pewnością obserwowała ją zaskoczona procesem. Każdy wróżbita miał własne przyzwyczajenia oraz rytuały; Esther wierzyła we wpływ energii na wyraźność odczytu i chciała upewnić się, że jest w stanie czerpać ze wszelkich możliwych źródeł, które znajdowały się na wyciągnięcie jej ręki.
Procedura trwała jedynie kilka sekund, po których upływie wysunęła kartę spod ich dłoni i otworzyła oczy. Gdy ją odwróciła, im oczom ukazały się postacie mężczyzny i kobiety, z napisem "Kochankowie" widniejącym na spodzie. Esther uśmiechnęła się nieznacznie, mogąc domyślić się, do jakich wniosków może doprowadzić Isabelle nazwa karty. Zanim jednak ta zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, kobieta odezwała się pierwsza, starając się jak najwnikliwiej przekazać jej to, co symbolizuje wyciągnięta przez nią karta.
- Zostaniesz postawiona przed trudnym wyborem - zaczęła dość bezpośrednio, opuszkami palców gładząc powierzchnię karty - Wyborem, który będzie wymagał od ciebie zadecydowania pomiędzy tym, co podpowiada ci umysł, a tym, czego pragnie serce. Być może zostałaś postawiona przed nim już wcześniej, napotykasz go od czasu do czasu na każdym kroku, odczuwając wątpliwości płynące z twojego serca i unikając zajęcia jednego stanowiska. Musisz jednak pamiętać, że decyzja, którą podejmiesz, będzie miała istotny wpływ na życie nie tylko twoje, ale i twojego dziecka. Są na tym świecie siły i ludzie, którzy mogą stanowić przydatnych sojuszników w trudnych czasach, i choć na pierwszy rzut oka mogą nie wydawać się odpowiedni, czasem warto wziąć pod uwagę to, co przyczynia się do większego dobra - miała pełną świadomość tego, iż zaczynała balansować na dość grząskim gruncie, ale jednocześnie podążała za swoją intuicją, będąc przekonaną, iż właśnie to Isabelle powinna od niej usłyszeć - Wybierz mądrze i pamiętaj, nie wszystko jest takim, jakim wydaje się być na pierwszy rzut oka - zakończyła, spoglądając na Isabelle na pół oczekująco, domyślając się, iż może mieć jakieś pytania.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Poczuła na sobie spojrzenie Esther dopiero po wybraniu karty. Wcześniej była tak skupiona na więzi z kartami, że nawet nie zauważyła, że jasnowidzka zapewne analizuje każdy jej ruch aby poprawnie zinterpretować niezwykłą, magiczną energię.
Nie spodziewała się fizycznego kontaktu z wróżbitką, ale, nieco zdziwiona, pozwoliła chwycić się za dłoń. Teraz to ona obserwowała uważnie Esther, ciekawa skupienia, w jakim ta nad czymś myślała. Isabelle zawsze była zafascynowana nauką i o ile wcześniej uważała wróżby za czcze gusła, to zaczęła nabierać do nich respektu jako do niemal naukowej metody. Proces pracy Esther był w końcu logiczny i uporządkowany. Niczym warzenie eliksirów, tyle ze składnikami były karty...i ludzie. Isabelle była miło zaskoczona jej profesjonalizmem, oraz wszystkim, co działo się dzisiaj podczas seansu. Oczywiście, odczuwała ogromny niepokój o siebie, dziecko i Percivala. Karty wcale go nie ukoiły, wręcz zaostrzyły pewne wątpliwości. Ale była wdzięczna wróżbitce za poświęcony czas i uwagę. Właściwie spodziewała się mrocznych wiadomości i wolała wiedzieć, niż trwać w nieświadomości. A poza tym, usłyszała, że dla jej dziecka jest jakaś nadzieja i że nawet jego ciężar można przekuć w siłę. W końcu stal hartuje się w ogniu.
Sama też chciała być jak stal, ale na widok karty wciągnęła gwałtownie oddech, a na jej policzki wpełzł gwałtowny rumieniec. Mowa ciała mogła dać Esther do zrozumienia, że lady Carrow wciąż targają silne emocje z jej kochankiem i byłym mężem.
Spróbowała skupić się na słowach wróżbitki i zmarszczyła brwi. Nigdy nie miała wyboru. To Percival ją porzucił, wkraczając na ścieżkę zdrady. Decyzję o rozwiązaniu małżeństwa podjęli nestorzy. Nadal była bezwolną lady, zależną od decyzji innych. Jakim cudem miałaby mieć wybór w przyszłości, skoro nie miała wpływu na cokolwiek?
-Nie rozumiem. - przyznała, strapiona. -Całe życie wszyscy podejmują decyzje za mnie.
Nie było to do końca prawdą. Jako nastolatka zdołała sprytnie uniknąć niechcianych zaręczyn. Potem elokwentnie przekonała ojca i nestora do ślubu z Percym. Potrafiła coś osiągnąć jeśli tego chciała i całkiem nieźle wychodziło jej wtedy manipulowanie innymi. Problem w tym, że wszystkie te "sukcesy" blakły w obliczu jej obecnego położenia. Mogła odnosić drobne zwycięstwa, ale poważne sprawy w jej życiu wciąż leżały w rękach nestora.
-Jeśli dotychczas nie zauważyłam tego wyboru, to nie wiem, czy zauważę go, gdy nadejdzie. - zadrżała, bo nienawidziła trwać w nieświadomości. To przez własną ignorancję nie zauważyła, że Percy miota się między rodziną, a sympatią do mugoli. -Wiem, że przeznaczenie ma swoje limity i nie wszystkie odpowiedzi są jasne...ale czy mogę zmienić coś w swoim życiu, swojej postawie, żeby być bardziej uważną i świadomą? Boję się, że życie przecieka mi przez palce, że nie mam na nic wpływu i że nie potrafię już nawet odróżnić, co dyktuje mi rozum, a co serce. - otworzyła się przed Esther niespodziewanie, choć przecież cały seans był wyrazem zaufania. Teraz jednak pozwoliła sobie okazać słabość, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Tak, jakby Isabelle-matka była silna i zdeterminowana, a Isabelle-kochanka wątpiąca i słaba.
Zamrugała szybko, chcąc się opanować. Widziała, że wróżby zmęczyły Esther i sama też odczuwała pewne znużenie.
-Przepraszam, nie powinnam się żalić. - westchnęła. Była jednak ciekawa perspektywy Esther, a już wysłuchawszy jej odpowiedzi, zaproponowała:
-To był długi wieczór. Dziękuję za Twój czas i jestem pod wrażeniem Twoich umiejętności. Na pewno trudno podróżować nocą w burzy, więc komnaty gościnne Sandal Castle stoją dla Ciebie otworem. - jeśli Esther wyrazi chęć spędzenia nocy w zamku, służba zaraz odprowadzi ją do sypialni. Isabelle również pójdzie szybko spać, mając nadzieję, że wszystkie przeżycia dzisiejszego wieczoru nie uniemożliwią jej zaśnięcia.
Nie spodziewała się fizycznego kontaktu z wróżbitką, ale, nieco zdziwiona, pozwoliła chwycić się za dłoń. Teraz to ona obserwowała uważnie Esther, ciekawa skupienia, w jakim ta nad czymś myślała. Isabelle zawsze była zafascynowana nauką i o ile wcześniej uważała wróżby za czcze gusła, to zaczęła nabierać do nich respektu jako do niemal naukowej metody. Proces pracy Esther był w końcu logiczny i uporządkowany. Niczym warzenie eliksirów, tyle ze składnikami były karty...i ludzie. Isabelle była miło zaskoczona jej profesjonalizmem, oraz wszystkim, co działo się dzisiaj podczas seansu. Oczywiście, odczuwała ogromny niepokój o siebie, dziecko i Percivala. Karty wcale go nie ukoiły, wręcz zaostrzyły pewne wątpliwości. Ale była wdzięczna wróżbitce za poświęcony czas i uwagę. Właściwie spodziewała się mrocznych wiadomości i wolała wiedzieć, niż trwać w nieświadomości. A poza tym, usłyszała, że dla jej dziecka jest jakaś nadzieja i że nawet jego ciężar można przekuć w siłę. W końcu stal hartuje się w ogniu.
Sama też chciała być jak stal, ale na widok karty wciągnęła gwałtownie oddech, a na jej policzki wpełzł gwałtowny rumieniec. Mowa ciała mogła dać Esther do zrozumienia, że lady Carrow wciąż targają silne emocje z jej kochankiem i byłym mężem.
Spróbowała skupić się na słowach wróżbitki i zmarszczyła brwi. Nigdy nie miała wyboru. To Percival ją porzucił, wkraczając na ścieżkę zdrady. Decyzję o rozwiązaniu małżeństwa podjęli nestorzy. Nadal była bezwolną lady, zależną od decyzji innych. Jakim cudem miałaby mieć wybór w przyszłości, skoro nie miała wpływu na cokolwiek?
-Nie rozumiem. - przyznała, strapiona. -Całe życie wszyscy podejmują decyzje za mnie.
Nie było to do końca prawdą. Jako nastolatka zdołała sprytnie uniknąć niechcianych zaręczyn. Potem elokwentnie przekonała ojca i nestora do ślubu z Percym. Potrafiła coś osiągnąć jeśli tego chciała i całkiem nieźle wychodziło jej wtedy manipulowanie innymi. Problem w tym, że wszystkie te "sukcesy" blakły w obliczu jej obecnego położenia. Mogła odnosić drobne zwycięstwa, ale poważne sprawy w jej życiu wciąż leżały w rękach nestora.
-Jeśli dotychczas nie zauważyłam tego wyboru, to nie wiem, czy zauważę go, gdy nadejdzie. - zadrżała, bo nienawidziła trwać w nieświadomości. To przez własną ignorancję nie zauważyła, że Percy miota się między rodziną, a sympatią do mugoli. -Wiem, że przeznaczenie ma swoje limity i nie wszystkie odpowiedzi są jasne...ale czy mogę zmienić coś w swoim życiu, swojej postawie, żeby być bardziej uważną i świadomą? Boję się, że życie przecieka mi przez palce, że nie mam na nic wpływu i że nie potrafię już nawet odróżnić, co dyktuje mi rozum, a co serce. - otworzyła się przed Esther niespodziewanie, choć przecież cały seans był wyrazem zaufania. Teraz jednak pozwoliła sobie okazać słabość, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Tak, jakby Isabelle-matka była silna i zdeterminowana, a Isabelle-kochanka wątpiąca i słaba.
Zamrugała szybko, chcąc się opanować. Widziała, że wróżby zmęczyły Esther i sama też odczuwała pewne znużenie.
-Przepraszam, nie powinnam się żalić. - westchnęła. Była jednak ciekawa perspektywy Esther, a już wysłuchawszy jej odpowiedzi, zaproponowała:
-To był długi wieczór. Dziękuję za Twój czas i jestem pod wrażeniem Twoich umiejętności. Na pewno trudno podróżować nocą w burzy, więc komnaty gościnne Sandal Castle stoją dla Ciebie otworem. - jeśli Esther wyrazi chęć spędzenia nocy w zamku, służba zaraz odprowadzi ją do sypialni. Isabelle również pójdzie szybko spać, mając nadzieję, że wszystkie przeżycia dzisiejszego wieczoru nie uniemożliwią jej zaśnięcia.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Jej przypuszczenia i tym razem jej nie zmyliły, jednak Esther nie była zaskoczona. Na każdego, kto po raz pierwszy doświadczał kart tarota, widok Kochanków miał bardzo podobny wpływ. Oczywiście, było w tej karcie coś związanego zarówno z miłością emocjonalną, jaki i fizycznym pożądaniem; w końcu miłość zdawała się być jednym z pierwotnych uczyć, przy których człowiek zmuszony był do wyboru między tym, czego pragnęło serce, a tym, co podpowiadał umysł. I chociaż z pewnością można by doczytać się tam czegoś odnośnie relacji lady Carrow z jej byłym mężem, Esther nigdy nie przepadała za wpadaniem w nużące schematy, woląc zaglądać o wiele dalej i głębiej, traktując przyszłość jako ocean, w którym im głębiej tym ciężej było cokolwiek dostrzec. Jednak satysfakcja z ujrzenia tego, co znajdowało się na dnie, była nie do zastąpienia.
Odczytując ruchy ciała kobiety oraz zmianę wyrazu twarzy, Esther zauważała, iż jej słowa być może nie miały dla niej zbyt wiele sensu. Dopóki jednak Isabelle nie przełożyła swoich myśli w wypowiedź, wróżbitka nie mogła być do końca pewna tego, czy jej zmieszanie wynikało z popełnionego przez nią błędu, czy też z czegoś zupełnie innego. Szybko jednak otrzymała odpowiedź na zadane sobie samej pytanie i uśmiechnęła się w stronę kobiety, zauważając dość dokładnie jak małą wiarę pokłada ona w swoje możliwości. Nie odzywała się jednak przez dłuższą chwilę, swoją ciszą zachęcając ją do kontynuowania na głos własnych myśli.
- Niektóre wybory mogą wydawać się dość nieoczywiste, szczególnie na pierwszy rzut oka. Pomyśl o czymś, co znajduje się blisko, ale co z jakiegoś powodu od siebie odpychasz. O tym, co nigdy nie przyszłoby ci nawet na myśl. O tym, czego się obawiasz. Owszem, niektórzy ludzie mogą kontrolować twoje życie, jednak są kwestie nad którymi możesz panować tylko i wyłącznie ty. Zadawaj sobie pytania, kwestionuj to, co nie wydaje się proste i oczywiste, miej otwarte oczy na pojawiające się okazje i chwytaj je, jeśli właśnie to podpowiada ci intuicja. Właśnie to symbolizują Kochankowie - tą różnicę pomiędzy sercem a umysłem, którą często ignorujemy. W niektórych sprawach warto jednak posłuchać tego pierwszego - nie miała pojęcia, w którym momencie zaczęła udzielać lady Carrow dobrych życiowych porad. W końcu co ona sama wiedziała o życiu? Wszystko, czego do tej pory doświadczyła, nie uczyniło jej przecież bardziej szczęśliwą i, być może niemalże tak samo często jak Isabelle, odnosiła wrażenie, iż życie przecieka jej przez palce. Czy nadszedł już czas, by posłuchała własnych rad i wzięła swoje życie we własne ręce?
- To jedyne, co możesz uczynić. Patrzeć, słuchać i pytać. Przeznaczenie ma pewien plan dla każdego z nas, ale nie znaczy to, że nie można go w żaden sposób zmienić. Jeśli pozostaniesz odpowiednio uważną, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania - dokończyła, tak naprawdę nie wiedząc, co mogłaby jej jeszcze powiedzieć. Nie chciała wykraczać zbyt daleko poza to, o co ją poproszono, starając się zachować ostrożność by jej własna wiedza oraz opinie nie wpłynęły za bardzo na to, co pokazywały jej karty. Choć, z drugiej strony, i tak pozwoliła już sobie na złamanie własnych reguł.
- Dziękuję, naprawdę doceniam twoją gościnność i nie wypada mi odmówić, szczególnie w tak niefortunną pogodę - odpowiedziała, podnosząc się z miejsca i pozwalając służbie zaprowadzić się do komnaty gościnnej, w której miała spędzić noc przy akompaniamencie podmuchów wiatru i grzmotów burzy za oknem
|zt x2
Odczytując ruchy ciała kobiety oraz zmianę wyrazu twarzy, Esther zauważała, iż jej słowa być może nie miały dla niej zbyt wiele sensu. Dopóki jednak Isabelle nie przełożyła swoich myśli w wypowiedź, wróżbitka nie mogła być do końca pewna tego, czy jej zmieszanie wynikało z popełnionego przez nią błędu, czy też z czegoś zupełnie innego. Szybko jednak otrzymała odpowiedź na zadane sobie samej pytanie i uśmiechnęła się w stronę kobiety, zauważając dość dokładnie jak małą wiarę pokłada ona w swoje możliwości. Nie odzywała się jednak przez dłuższą chwilę, swoją ciszą zachęcając ją do kontynuowania na głos własnych myśli.
- Niektóre wybory mogą wydawać się dość nieoczywiste, szczególnie na pierwszy rzut oka. Pomyśl o czymś, co znajduje się blisko, ale co z jakiegoś powodu od siebie odpychasz. O tym, co nigdy nie przyszłoby ci nawet na myśl. O tym, czego się obawiasz. Owszem, niektórzy ludzie mogą kontrolować twoje życie, jednak są kwestie nad którymi możesz panować tylko i wyłącznie ty. Zadawaj sobie pytania, kwestionuj to, co nie wydaje się proste i oczywiste, miej otwarte oczy na pojawiające się okazje i chwytaj je, jeśli właśnie to podpowiada ci intuicja. Właśnie to symbolizują Kochankowie - tą różnicę pomiędzy sercem a umysłem, którą często ignorujemy. W niektórych sprawach warto jednak posłuchać tego pierwszego - nie miała pojęcia, w którym momencie zaczęła udzielać lady Carrow dobrych życiowych porad. W końcu co ona sama wiedziała o życiu? Wszystko, czego do tej pory doświadczyła, nie uczyniło jej przecież bardziej szczęśliwą i, być może niemalże tak samo często jak Isabelle, odnosiła wrażenie, iż życie przecieka jej przez palce. Czy nadszedł już czas, by posłuchała własnych rad i wzięła swoje życie we własne ręce?
- To jedyne, co możesz uczynić. Patrzeć, słuchać i pytać. Przeznaczenie ma pewien plan dla każdego z nas, ale nie znaczy to, że nie można go w żaden sposób zmienić. Jeśli pozostaniesz odpowiednio uważną, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania - dokończyła, tak naprawdę nie wiedząc, co mogłaby jej jeszcze powiedzieć. Nie chciała wykraczać zbyt daleko poza to, o co ją poproszono, starając się zachować ostrożność by jej własna wiedza oraz opinie nie wpłynęły za bardzo na to, co pokazywały jej karty. Choć, z drugiej strony, i tak pozwoliła już sobie na złamanie własnych reguł.
- Dziękuję, naprawdę doceniam twoją gościnność i nie wypada mi odmówić, szczególnie w tak niefortunną pogodę - odpowiedziała, podnosząc się z miejsca i pozwalając służbie zaprowadzić się do komnaty gościnnej, w której miała spędzić noc przy akompaniamencie podmuchów wiatru i grzmotów burzy za oknem
|zt x2
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
༶•┈┈⛧┈ 12.11.1956 r. ┈⛧┈┈•༶ (?)
Una nie znała lady Isabelle zbyt długo – może kilka lat. Nigdy nie były nawet najlepszymi przyjaciółkami – w końcu zawsze dzielił je wiek, różnica charakterów i odległość pomiędzy posiadłościami – a jednak Una całkiem ją lubiła. Carrow wydawała się… sympatyczna. Oczywiście pozory mogły mylić, uczono ją tego od dziecka, ale mimo wszystko miło było od czasu porozmawiać z kimś, do kogo kultura patrzenia w oczy nie wymagała zbytniego zadzierania podbródka – wszak obie były podobnego wzrostu. O niespotykaniu się z nadmiernie chłodnym podejściem, nie wspominając.
Zresztą coś w Isabelle przypominało młodej dziewczynie rodzinę ze strony matki – każdy Slughorn trudnił się eliksirami mniej lub więcej, nawet damy. Dziedziczyli talent z pokolenia na pokolenie, rodzicielka Uny również nie była wyjątkiem. Jedynie Una bardziej przypominała krew z krwi swojego ojca. Od kołyski wolała świat polityki od różnorakich wywarów.
Na miejsce przybyła zgodnie z umówioną godziną – czyli popołudniem. Ubrała się adekwatnie do pogody, nie szczędząc sobie cieplejszego stroju. W lżejszym odzieniu pewnie wyglądałaby bardziej zjawiskowo niżeli jak dziewczątko owinięte podszytą futrem peleryną, ale zamarznięcie w imię idei piękna raczej nie za bardzo do niej przemawiało. Zdecydowanie wolała wyglądać komicznie i gorzej niż umrzeć z powodu rzeczy tak błahej jak zimno.
Pod wierzchnim odzieniem znajdowała się suknia z długimi rękawami, w której teraz Una przemierzała korytarz, by spotkać się ze znajomą. Chciałaby w tym momencie nawet powiedzieć, że dumną lady Nott, ale niestety – nie było to już dłużej prawdą.
Zgodnie z tym, co pisali w Proroku – a zwykle pisali prawdę – Percival został pozbawiony dziedziczenia, a ją odesłano do rodziny. Dziewiętnastolatka szczerze współczuła Isabelle takiego męża, a w jej przybyciu tutaj nie było ani nuty podstępu. Po prostu – była sobie w stanie wyobrazić, jak ona sama by się czuła, będąc obwinianą za błędy małżonka, którego nawet samodzielnie sobie nie wybrała. Ba, gdyby coś takiego przydało się Unie to jej mąż nie popamiętałby wyłącznie nestor, ale i ją, bo na kilku ostrych słowach by się nie skończyło.
Osobiście nie żywiła więc urazy do Isabelle – nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie tak się stanie. Zresztą zwalanie winy na niewinną osobę raczej nie świadczyło dobrze o kimkolwiek. Może i w kręgu arystokratów dla wielu mężczyzn Carrow była skończona, ale Una się od niej nie odwróciła. Ot, rzadziej się ostatnio widywały.
– Nie masz pojęcia, jak miło znowu cię widzieć, lady Isabelle. – Uśmiechnęła się, widząc wreszcie szlachciankę. Uwadze Bulstrode nie umknął powiększony brzuch spowodowany zaawansowaną ciążą, w której niezaprzeczalnie mieszkanka Sandal Castle dalej była.
Racja… Przecież wróciła z „nienarodzonym bękartem”. – zganiła się w myślach.
Una nie znała lady Isabelle zbyt długo – może kilka lat. Nigdy nie były nawet najlepszymi przyjaciółkami – w końcu zawsze dzielił je wiek, różnica charakterów i odległość pomiędzy posiadłościami – a jednak Una całkiem ją lubiła. Carrow wydawała się… sympatyczna. Oczywiście pozory mogły mylić, uczono ją tego od dziecka, ale mimo wszystko miło było od czasu porozmawiać z kimś, do kogo kultura patrzenia w oczy nie wymagała zbytniego zadzierania podbródka – wszak obie były podobnego wzrostu. O niespotykaniu się z nadmiernie chłodnym podejściem, nie wspominając.
Zresztą coś w Isabelle przypominało młodej dziewczynie rodzinę ze strony matki – każdy Slughorn trudnił się eliksirami mniej lub więcej, nawet damy. Dziedziczyli talent z pokolenia na pokolenie, rodzicielka Uny również nie była wyjątkiem. Jedynie Una bardziej przypominała krew z krwi swojego ojca. Od kołyski wolała świat polityki od różnorakich wywarów.
Na miejsce przybyła zgodnie z umówioną godziną – czyli popołudniem. Ubrała się adekwatnie do pogody, nie szczędząc sobie cieplejszego stroju. W lżejszym odzieniu pewnie wyglądałaby bardziej zjawiskowo niżeli jak dziewczątko owinięte podszytą futrem peleryną, ale zamarznięcie w imię idei piękna raczej nie za bardzo do niej przemawiało. Zdecydowanie wolała wyglądać komicznie i gorzej niż umrzeć z powodu rzeczy tak błahej jak zimno.
Pod wierzchnim odzieniem znajdowała się suknia z długimi rękawami, w której teraz Una przemierzała korytarz, by spotkać się ze znajomą. Chciałaby w tym momencie nawet powiedzieć, że dumną lady Nott, ale niestety – nie było to już dłużej prawdą.
Zgodnie z tym, co pisali w Proroku – a zwykle pisali prawdę – Percival został pozbawiony dziedziczenia, a ją odesłano do rodziny. Dziewiętnastolatka szczerze współczuła Isabelle takiego męża, a w jej przybyciu tutaj nie było ani nuty podstępu. Po prostu – była sobie w stanie wyobrazić, jak ona sama by się czuła, będąc obwinianą za błędy małżonka, którego nawet samodzielnie sobie nie wybrała. Ba, gdyby coś takiego przydało się Unie to jej mąż nie popamiętałby wyłącznie nestor, ale i ją, bo na kilku ostrych słowach by się nie skończyło.
Osobiście nie żywiła więc urazy do Isabelle – nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie tak się stanie. Zresztą zwalanie winy na niewinną osobę raczej nie świadczyło dobrze o kimkolwiek. Może i w kręgu arystokratów dla wielu mężczyzn Carrow była skończona, ale Una się od niej nie odwróciła. Ot, rzadziej się ostatnio widywały.
– Nie masz pojęcia, jak miło znowu cię widzieć, lady Isabelle. – Uśmiechnęła się, widząc wreszcie szlachciankę. Uwadze Bulstrode nie umknął powiększony brzuch spowodowany zaawansowaną ciążą, w której niezaprzeczalnie mieszkanka Sandal Castle dalej była.
Racja… Przecież wróciła z „nienarodzonym bękartem”. – zganiła się w myślach.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Winny Salon
Szybka odpowiedź