Sklep z artykułami podróżniczymi
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sklep z artykułami podróżniczymi
Pośród rzędów budynków rozciągających się w mniejszych, magicznych uliczkach, na uwagę zdecydowanie zasługuje jedna z witryn sklepowych, upchnięta pomiędzy kolejnym, zakurzonym antykwariatem i pospolitym oknem wystawowym cichej kawiarni; jasna i żywa, tworzona przez zawieszone sfery globusów z gracją wirujących wokół własnych osi, wyścielona warstwami map, pośród których igły drogich, ozdobnych kompasów przeskakują nerwowo, wielokrotnie ściągała spojrzenia ciekawskich przechodniów. Delikatna, orientalna woń kadzidła, która uderza w nozdrza zbliżających się interesantów, po przekroczeniu progu słabnie, ustępując miejsca zapachowi pergaminu oraz bukowego drewna.
Niewielkie wnętrze, które wypełnia budynek, stanowi uporządkowaną przestrzeń, przedzieloną na konkretne części za pomocą ciężkich regałów. Całość wykończona została w ciepłych barwach brązów oraz szarości - wszelakie meble utrzymane są w tonacji biurowo-antycznej, każdy artefakt oczywiście posiada własne, wyznaczone miejsce, najczęściej pośród rzędu innych, podobnych mu. Powietrze zalegające w kątach wydaje się nawet odrobinę parne i przesycone drobinkami kurzu (którego wiecznie próbują pozbyć się pracownicy). Po prawej stronie, z przodu znaleźć można asortymenty niezbędne dla żeglarzy, od map oceanów oraz nieba, po chociażby lunety, a także księgi, poradniki i przewodniki zaznajamiające z tą sztuką; nieco dalej poszukiwać należy całych kolumnad globusów wszelakich, przedstawiających nie tylko kulę ziemską, ale odzwierciedlających nawet położenie gwiazd pośród nieba tutejszej galaktyki, map oraz ksiąg traktujących o magicznych miejscach oraz miejscowościach; kompasów wyglądać można z kolei przy biurku właściciela - starszego, lecz jeszcze nie-starego jegomościa, który po swoim porusza się równie sprawnie, co pośród wszelakich zakątków magicznego (i nie tylko) świata, potrafiąc przy tym odpowiednio dobrać busolę do właściciela oraz zawartości jego portfela.
Wśród tego wszystkiego znajdzie się również coś dla amatorów podróżowania, lub tych, którzy pozostając na miejscu, pragną przemierzać podróże w odległe miejsca - na samym końcu odnaleźć można kilkadziesiąt półek oraz komódek z pamiątkami z wszelakich wypraw, mniej i bardziej wartościowych, zwykle unikatowych, stanowiących zarówno figurki, ozdoby ścienne, szkatuły, biżuterie, księgi czy inne indywidua, charakterystyczne wyłącznie dla pewnych zakątków świata. Nikogo nie dziwi więc, że przeszukiwanie zawartości tej części zwykle zajmuje klientom najwięcej czasu.
Niewielkie wnętrze, które wypełnia budynek, stanowi uporządkowaną przestrzeń, przedzieloną na konkretne części za pomocą ciężkich regałów. Całość wykończona została w ciepłych barwach brązów oraz szarości - wszelakie meble utrzymane są w tonacji biurowo-antycznej, każdy artefakt oczywiście posiada własne, wyznaczone miejsce, najczęściej pośród rzędu innych, podobnych mu. Powietrze zalegające w kątach wydaje się nawet odrobinę parne i przesycone drobinkami kurzu (którego wiecznie próbują pozbyć się pracownicy). Po prawej stronie, z przodu znaleźć można asortymenty niezbędne dla żeglarzy, od map oceanów oraz nieba, po chociażby lunety, a także księgi, poradniki i przewodniki zaznajamiające z tą sztuką; nieco dalej poszukiwać należy całych kolumnad globusów wszelakich, przedstawiających nie tylko kulę ziemską, ale odzwierciedlających nawet położenie gwiazd pośród nieba tutejszej galaktyki, map oraz ksiąg traktujących o magicznych miejscach oraz miejscowościach; kompasów wyglądać można z kolei przy biurku właściciela - starszego, lecz jeszcze nie-starego jegomościa, który po swoim porusza się równie sprawnie, co pośród wszelakich zakątków magicznego (i nie tylko) świata, potrafiąc przy tym odpowiednio dobrać busolę do właściciela oraz zawartości jego portfela.
Wśród tego wszystkiego znajdzie się również coś dla amatorów podróżowania, lub tych, którzy pozostając na miejscu, pragną przemierzać podróże w odległe miejsca - na samym końcu odnaleźć można kilkadziesiąt półek oraz komódek z pamiątkami z wszelakich wypraw, mniej i bardziej wartościowych, zwykle unikatowych, stanowiących zarówno figurki, ozdoby ścienne, szkatuły, biżuterie, księgi czy inne indywidua, charakterystyczne wyłącznie dla pewnych zakątków świata. Nikogo nie dziwi więc, że przeszukiwanie zawartości tej części zwykle zajmuje klientom najwięcej czasu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Maj i czerwiec zmieniły, bardzo wiele. W życiu każdego czarodzieja i mugola, magiczne anomalie nie omijały wszak nikogo, każdemu na równi utrudniały życie, raz mocniej, raz słabiej - tego nie dało się przewidzieć. Dla Sigrun ostatnie tygodnie oznaczały poniekąd nowe życie, nie tylko za sprawą zaburzeń magicznych, lecz także Rycerzy Walpurgii. Odkąd tylko wstąpiła w szeregi sług Czarnego Pana, dzięki Ramseyowi Mulciber, większość czasu poświęcała na ich wspólną sprawę - a priorytetem była wszak odbudowa Białej Wywerny. Wciąż nie do końca rozumiała dlaczego ich Panu tak zależy na tym konkretnie budynku, zwłaszcza, że było już znane aurorom i poniekąd znajdowało się w samym centrum Londynu, lecz nie zamierzała zadawać pytań - Pan każe, sługa musi. Składała więc wizyty opornym producentom, którzy mieli czelność odmawiać im pomocy, rzucała na nich bolesne klątwy, zatracając się w czarnej magii jeszcze mocniej, lecz na tę ścieżkę wkroczyła dawno temu, przed wieloma laty i nie było już z niej odwrotu. Większość swego życia podporządkowała wypełnianiu tego rozkazu, a także przygotowaniom do wyprawy do Azkabanu - serce biło jej niespokojnie na samą myśl, zwłaszcza od momentu przeczytania listu od Cassandry. Córka zaufanej jasnowidzki widziała ponoć przyszłość w swych snach, a ostatnio śniła o Sigrun - pośród cieni, co zwiastowało nieszczęście. Ufała w dar ich obu, dlatego tak trudno było jej ostatnio spać spokojnie. Nieobecność Christophera bynajmniej jej w tym nie pomagała. Wytrącała Sigrun z równowagi jeszcze bardziej. Bez niego nie potrafiła się wyciszyć, ukoić zszarganych nerwów i stłumić niepokój przed Azkabanem - udanie się tam z własnej woli, a raczej włamanie tam, było poniekąd misją samobójczą.
Aby nie myśleć o zaginionym bracie skupiała się więc na dwóch rzeczach: rozkazach Czarnego Pana i pracy, której też wcale nie brakowało; w Biurze Kontroli wilkołaków wszyscy uwijali się jak mrówki, próbując zbadać wpływ anomalii na wiłkołacze przemiany i ich naturę. Ostatnia pełnia dała się Rookwood we znaki; a i obnażyła pewne braki w elementarnej wiedzy, których jako Brygadzistka winna była się powstydzić.
Surowce na dniach miały się przed Białą Wywerną pojawić, a budowa będzie mogła ruszyć wreszcie pełną parą. Rookwood miała zamiar osobiście dopilnować zatrudnionych i wziętych pod władanie zaklęciem Imperio robotników, lecz do tego pozostawało jeszcze kilka dni - aby uwolnić się od nieprzyjemnych myśli, zarówno o bliźniaczym bracie, jak i Azkabanie, musiała zabić czas, w sposób inny niż upijanie się i upajanie nielegalnymi używkami.
Trzynastego czerwca zjawiła się więc u progu sklepu z artykułami podróżniczymi, zanim go przekroczyła, zdążyła - oczywiście - wypalić papierosa, nasuwając na twarz futrzany kołnierz; mieli czerwiec, a śnieg okrywał wciąz Anglię grubą pierzyną i ani myślał ustąpić. Mroźne powietrze zaczęło szczypać ją w policzki, rzuciła więc gdzieś niedbale niedopałek i weszła do sklepu - lecz za ladą nie było nikogo.
Odchrzaknęła więc znacząco, rozglądając się po starym, zakurzonym wnętrzu.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czerwcowe poranki niosły ze sobą woń grudniowych dni, wiatru, mrozu oraz resztek ciepła chowających się w kątach mieszkań.
Niepogoda wywołana anomaliami odbierała resztki światła wpadającego przez odsłonięte okna oraz wąskie szczeliny, sprawiając że Jean, niemalże każdego dnia walczyła ze sobą, z ciężkimi powiekami oraz resztkami snu okrywającymi gładko niczym pierzyna. Ciemność, choć nie tak atramentowa jak w czasie trwania zimy, dawała złudne poczucie wczesnej pory – zbyt wczesnej, aby opuścić łóżko i oddać się ciągom porannych czynności, które zakończą się w chwili udania się do pracy, a co za tym idzie, wyściubienia nosa na niewyobrażalny chłód czekający na zewnątrz. Śnieg oraz spadająca temperatura były ostatnimi rzeczami, które mogłyby ją zachęcić do wstania, i zapewne gdyby nie oczekujący obowiązek, pozostałaby w Swansea do momentu, aż na niebie zawita choćby kilka jasnych obłoków.
Tymczasem zmuszona była oczekiwać na nie w Londynie, w scenerii pośpiechu, gdzieniegdzie opadającego kurzu oraz chaosu. Ledwie zdążyła przekroczyć próg sklepu, a atmosfera porannej nerwowości udzieliła się i jej, zmuszając do zapomnienia o jakiejkolwiek chwili wytchnienia. Przez kolejne minuty układała asortyment na wysokich półkach, ustawiając głównie globusy w równych rzędach, aby zaraz potem zająć się mapami w innej części – bezładnie porzuconymi, oczekującymi na odrobinę uwagi oraz troski; musiała posortować je najpierw ze względu na użyteczność (na te, które nadają się do sprzedaży i te, które należało odnowić), a dopiero później ze względu na rodzaj lub tytuł. Żmudność, a zarazem i monotonia trwająca w oczekiwaniu na klientów, sprawiały, że senność nie opuszczała jej ani na moment, czasem przekładając się na kilka drobnych błędów, które zweryfikowała dopiero pod koniec swojego zadania. Szczęśliwie właściciel nie był chwilowo zainteresowany efektami, przez większość czasu pozostając na zapleczu, gdzie zajmował się dokumentacją.
Poszukując orzeźwiającego rozbudzenia, przeszła się jeszcze wzdłuż regałów, udając, że pośród uporządkowanej scenerii pragnie znaleźć coś konkretnego. Tymczasem drzwi wejściowe uchyliły się, wpuszczając do wnętrza mróz wymieszany z wonią dymu papierosowego, które lada moment dotarły i do Jean. Chrząknięcie rozległo się zaraz potem, rozwiewając wszelkie złudne nadzieje na omyłkowość wizyty gościa. Spokojnie wynurzyła się zza regałów, omiatając kobietę uważnym, lecz nadal uprzejmym spojrzeniem.
Jej wygląd – osobliwie wysoka, przy tym dumnie wyprostowana, nieprzypadkowa sylwetka, intensywne rysy twarzy oraz odzienie sugerowały, że nie miała doczynienia z pierwszym-lepszym czarodziejem nieznanego statusu krwi. Nie dawała się jednak porwać uprzedzeniom (nie od razu?), pamiętając o oczywistym podłożu tego spotkania.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała, jednoznacznie dając znać, że jej obecność tutaj jest równie celowa. Cień neutralnego uśmiechu na moment zadrgał na ustach Jean, próbując skryć dotychczasowe grymasy jakiegokolwiek zmęczenia.
Niepogoda wywołana anomaliami odbierała resztki światła wpadającego przez odsłonięte okna oraz wąskie szczeliny, sprawiając że Jean, niemalże każdego dnia walczyła ze sobą, z ciężkimi powiekami oraz resztkami snu okrywającymi gładko niczym pierzyna. Ciemność, choć nie tak atramentowa jak w czasie trwania zimy, dawała złudne poczucie wczesnej pory – zbyt wczesnej, aby opuścić łóżko i oddać się ciągom porannych czynności, które zakończą się w chwili udania się do pracy, a co za tym idzie, wyściubienia nosa na niewyobrażalny chłód czekający na zewnątrz. Śnieg oraz spadająca temperatura były ostatnimi rzeczami, które mogłyby ją zachęcić do wstania, i zapewne gdyby nie oczekujący obowiązek, pozostałaby w Swansea do momentu, aż na niebie zawita choćby kilka jasnych obłoków.
Tymczasem zmuszona była oczekiwać na nie w Londynie, w scenerii pośpiechu, gdzieniegdzie opadającego kurzu oraz chaosu. Ledwie zdążyła przekroczyć próg sklepu, a atmosfera porannej nerwowości udzieliła się i jej, zmuszając do zapomnienia o jakiejkolwiek chwili wytchnienia. Przez kolejne minuty układała asortyment na wysokich półkach, ustawiając głównie globusy w równych rzędach, aby zaraz potem zająć się mapami w innej części – bezładnie porzuconymi, oczekującymi na odrobinę uwagi oraz troski; musiała posortować je najpierw ze względu na użyteczność (na te, które nadają się do sprzedaży i te, które należało odnowić), a dopiero później ze względu na rodzaj lub tytuł. Żmudność, a zarazem i monotonia trwająca w oczekiwaniu na klientów, sprawiały, że senność nie opuszczała jej ani na moment, czasem przekładając się na kilka drobnych błędów, które zweryfikowała dopiero pod koniec swojego zadania. Szczęśliwie właściciel nie był chwilowo zainteresowany efektami, przez większość czasu pozostając na zapleczu, gdzie zajmował się dokumentacją.
Poszukując orzeźwiającego rozbudzenia, przeszła się jeszcze wzdłuż regałów, udając, że pośród uporządkowanej scenerii pragnie znaleźć coś konkretnego. Tymczasem drzwi wejściowe uchyliły się, wpuszczając do wnętrza mróz wymieszany z wonią dymu papierosowego, które lada moment dotarły i do Jean. Chrząknięcie rozległo się zaraz potem, rozwiewając wszelkie złudne nadzieje na omyłkowość wizyty gościa. Spokojnie wynurzyła się zza regałów, omiatając kobietę uważnym, lecz nadal uprzejmym spojrzeniem.
Jej wygląd – osobliwie wysoka, przy tym dumnie wyprostowana, nieprzypadkowa sylwetka, intensywne rysy twarzy oraz odzienie sugerowały, że nie miała doczynienia z pierwszym-lepszym czarodziejem nieznanego statusu krwi. Nie dawała się jednak porwać uprzedzeniom (nie od razu?), pamiętając o oczywistym podłożu tego spotkania.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała, jednoznacznie dając znać, że jej obecność tutaj jest równie celowa. Cień neutralnego uśmiechu na moment zadrgał na ustach Jean, próbując skryć dotychczasowe grymasy jakiegokolwiek zmęczenia.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwo przekroczyła próg sklepu, a w nozdrza Sigrun wdarła się mieszanka zapachów, jeszcze nie wiedziała, czy są dla niej przyjemne, czy drażniące: dominowało orientalne kadzidło, lecz już po chwili wyczuła także zapach pergaminu, starych książek i bukowego drewna. Ostatnia nuta była najprzyjemniejsza, najbardziej znajoma, choć zdecydowanie preferowała zapach świeżo ściętego drewna i lasu. Dominująca, orientalna, nieco zbyt słodka - jednak ją drażniła, była zbyt mdląca i obca. Mdła i ciężka. Rookwood zmarszczyła nos, rozglądając się po sklepie. Jej uwagę przykuł gobelin, zdobiący jedną ze ścian, elegancki i prosty, pasujący do biurowego wnętrza; utkano na nim mapę świata, zaczarowano tak, by widniejące nań drobne statki poruszały się po morzach i oceanach. Jeszcze zanim odchrząknęła znacząco, wzywając ekspedientkę, podeszła do niej, przyglądając się z ciekawością. W pierwszej chwili spojrzenie brązowych tęczówek Sigrun spoczęło na półwyspie bałkańskim, odnalazła na nim Rumunię - chyba. W tej skali wszystko było maleńkie, nie mogła być pewna. Jeszcze niedawno tam była, zaledwie dwa miesiące temu. Jeszcze niedawno miała pewność, że Christopher żyje. Był obok niej, cały, zdrowy i bezczelny jak zawsze. Ani jej, ani jemu Rumunia nie podobała się wcale. Brzydki kraj, gdzie nie mieli dobrej whisky, wszystko cuchnęło krową i łóżka sprawiały wrażenie zapchlonych. Mieli jednak siebie wzajemnie, a sowite wynagrodzenie za ten wyjazd rekompensowało im trudy. Wracając do Anglii cieszyła się ogromnie, że ma to już za sobą. Była przekonana, że nie minie kilka dni, a Christopher także dotknie przygotowanego przez Biuro Kontroli Wilkołaków świstoklika i znajdzie się na swej rodzinnej ziemi.
Mijały jednak dni. Dni zmieniały się w tygodnie. Teraz mijały już dwa miesiące - a on nie wrócił. Nie dawał znaku życia.
Coś boleśnie zakuło Rookwood w piersi. Poczuła dziwny uścisk w żołądku. Odwróciła się od mapy świata i chrząknięciem wezwała ekspedientkę, która zjawiła się po chwili. Wzrok Sigrun przykuła najpierw twarz - świeża, śliczna, młoda. Może nawet zbyt młoda. Spodziewała się tu raczej... Starca. Tak, najpewniej pomarszczony niczym zgniłe jabłko starzec lepiej pasowałby do tego pachnącego kurzem i pergaminem wnętrza.
- Potrzebuję map nieba - odezwała się niezbyt przytomnie, wyrywając się z zamyślenia o bliźniaczym nieba. - I eee... książki. Do tych map - nie bardzo wiedziała jak ma poprosić o materiały, które pozwolą jej nabyć elementarną wiedzę o ciałach niebieskich, bez przyznawania się do tego, że nie ma o nich pojęcia.
Dobrze, że nie nosiła na piersi plakietki z podpisem Brygadzistka.
Wzrok Sigrun przesunął się z twarzy dziewczyny, na jej ubranie - czy miała na sobie szatę czarownicy?
Mijały jednak dni. Dni zmieniały się w tygodnie. Teraz mijały już dwa miesiące - a on nie wrócił. Nie dawał znaku życia.
Coś boleśnie zakuło Rookwood w piersi. Poczuła dziwny uścisk w żołądku. Odwróciła się od mapy świata i chrząknięciem wezwała ekspedientkę, która zjawiła się po chwili. Wzrok Sigrun przykuła najpierw twarz - świeża, śliczna, młoda. Może nawet zbyt młoda. Spodziewała się tu raczej... Starca. Tak, najpewniej pomarszczony niczym zgniłe jabłko starzec lepiej pasowałby do tego pachnącego kurzem i pergaminem wnętrza.
- Potrzebuję map nieba - odezwała się niezbyt przytomnie, wyrywając się z zamyślenia o bliźniaczym nieba. - I eee... książki. Do tych map - nie bardzo wiedziała jak ma poprosić o materiały, które pozwolą jej nabyć elementarną wiedzę o ciałach niebieskich, bez przyznawania się do tego, że nie ma o nich pojęcia.
Dobrze, że nie nosiła na piersi plakietki z podpisem Brygadzistka.
Wzrok Sigrun przesunął się z twarzy dziewczyny, na jej ubranie - czy miała na sobie szatę czarownicy?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Poranki były najtrudniejsze - zbudowane z obłoków senności, nocnej mgły leniwie pierzchnącej pod wpływem pojawiającej się gry świateł dnia, dłużyły się niemalże w nieskończoność. Blade, odbijały się w witrynie sklepowej w barwach szarości, pozostawiały ciężkie ślady w twarzach nielicznych przechodniów, rysując obrazy kolejnych, niedospanych nocy. Ilość pracy niczego nie rekompensowała, nie wobec panującej ciszy, monotonii banalnych czynności, które nieszczególnie obciążały opieszały umysł. Brakowało obecności drugiego człowieka, krótkiej, nawet banalnej wymiany zdań, która choć odrobinę pomogłaby jej wskoczyć na właściwe tory. O tej porze jednak nie mogła na to liczyć, Londyn budził się do życia powoli, potrzebował o wiele więcej czasu, aby zalać ulice ciekawskimi tłumami, znudzonymi czarodziejami lub klientami, którzy wiedzieli, czego szukać w jej sklepie.
Niekiedy zdarzali się, zapewne odrobinę szaleni, cierpiący na bezsenność lub nieprzeciętnie spieszący się, jegomoście odwiedzający ją z rana, w większości raczej starsi mężczyźni, którzy zaskakiwali ją swoim pojęciem na temat tego, czego poszukiwali. Zaskakująco dla niej samej, zawsze przychodzili w jasno określonym celu i zawsze wymagali, aby obsłużył ich właściciel, nie jego mała pomocnica. Nie brała tego specjalnie do siebie – pośród całej klienteli stanowili nieliczny tłumek, a w dodatku swoje zapytanie o właściciela kierowali już na samym początku rozmowy, nie dając żadnej szansy na wykazanie się swoją wiedzą. Lub ewentualnym jej brakiem.
Kobieta, która pojawiła się dzisiaj, stanowiła więc swego rodzaju zaskoczenie. Gdy nie zapytała z miejsca o właściciela, Jean szybko zorientowała się, że nie należała do przedziwnej grupy porannych klientów, jednocześnie będąc szansą dla niej samej na choć minimalne wykazanie się i wyrwanie z okowów zmęczenia. Słysząc czego poszukiwała, postąpiła jeszcze jeden krok do przodu, chwytając po drodze jedną z leżących na wierzchu ksiąg. – Muszę zapytać, jakiego nieba? Anglia? Wielka Brytania? Europa? Jakaś konkretna pora roku czy może przekrój przez wszystkie? Potrzebna jest mapa papierowa czy raczej globus? – Ledwie czuła, że zaczyna zarzucać gościa pytaniami, ale jedynym celem niespodziewanego gradu była tylko i wyłącznie chęć odnalezienia dokładnie tego, czego klientka poszukiwała. – Czy księgi mają dotyczyć samej astronomii, odczytywania map? Jak zaawansowana wiedza ma się w nich znaleźć? – Czekała na jakąkolwiek odpowiedź, cierpliwie spoglądając w stronę kobiety. Nie miała pojęcia jak wiele (lub niewiele?) wiedziała na temat astronomii, potrzebowała zarysu sytuacji. Przerzuciła kilka stron w trzymanej księdze, pokazując przykładowy obraz z mapy, zaraz potem kolejny i kolejny.
Zdecydowanie ożywiła się przez te kilka minut – jej czarodziejska szata cichutko szeleściła podczas każdego wykonywanego ruchu. – Muszę zapytać jeszcze, w jakim celu będzie wykorzystywana mapa – stwierdziła, wplatając na koniec niemy znak zapytania. – Oczywiście po to, aby móc lepiej pani pomóc – wyjaśniła pośpiesznie, aby co do jej intencji nie zaistniało ani grama wątpliwości.
Niekiedy zdarzali się, zapewne odrobinę szaleni, cierpiący na bezsenność lub nieprzeciętnie spieszący się, jegomoście odwiedzający ją z rana, w większości raczej starsi mężczyźni, którzy zaskakiwali ją swoim pojęciem na temat tego, czego poszukiwali. Zaskakująco dla niej samej, zawsze przychodzili w jasno określonym celu i zawsze wymagali, aby obsłużył ich właściciel, nie jego mała pomocnica. Nie brała tego specjalnie do siebie – pośród całej klienteli stanowili nieliczny tłumek, a w dodatku swoje zapytanie o właściciela kierowali już na samym początku rozmowy, nie dając żadnej szansy na wykazanie się swoją wiedzą. Lub ewentualnym jej brakiem.
Kobieta, która pojawiła się dzisiaj, stanowiła więc swego rodzaju zaskoczenie. Gdy nie zapytała z miejsca o właściciela, Jean szybko zorientowała się, że nie należała do przedziwnej grupy porannych klientów, jednocześnie będąc szansą dla niej samej na choć minimalne wykazanie się i wyrwanie z okowów zmęczenia. Słysząc czego poszukiwała, postąpiła jeszcze jeden krok do przodu, chwytając po drodze jedną z leżących na wierzchu ksiąg. – Muszę zapytać, jakiego nieba? Anglia? Wielka Brytania? Europa? Jakaś konkretna pora roku czy może przekrój przez wszystkie? Potrzebna jest mapa papierowa czy raczej globus? – Ledwie czuła, że zaczyna zarzucać gościa pytaniami, ale jedynym celem niespodziewanego gradu była tylko i wyłącznie chęć odnalezienia dokładnie tego, czego klientka poszukiwała. – Czy księgi mają dotyczyć samej astronomii, odczytywania map? Jak zaawansowana wiedza ma się w nich znaleźć? – Czekała na jakąkolwiek odpowiedź, cierpliwie spoglądając w stronę kobiety. Nie miała pojęcia jak wiele (lub niewiele?) wiedziała na temat astronomii, potrzebowała zarysu sytuacji. Przerzuciła kilka stron w trzymanej księdze, pokazując przykładowy obraz z mapy, zaraz potem kolejny i kolejny.
Zdecydowanie ożywiła się przez te kilka minut – jej czarodziejska szata cichutko szeleściła podczas każdego wykonywanego ruchu. – Muszę zapytać jeszcze, w jakim celu będzie wykorzystywana mapa – stwierdziła, wplatając na koniec niemy znak zapytania. – Oczywiście po to, aby móc lepiej pani pomóc – wyjaśniła pośpiesznie, aby co do jej intencji nie zaistniało ani grama wątpliwości.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę wydawała się zbita z pantałyku przez grad pytań młodej ekspedientki; nie sądziła, że będzie miała tyle opcji wyboru. - Wielka Brytania i Irlandia. Najlepiej na każdą porę roku - wyrzekła lakonicznie, ostrożnie, starannie dobierając każde słowo, aby nie wylazła na wierzch jej żenująca niewiedza; gdyby chodziło o cokolwiek innego - magię leczniczą, starożytne runy, języki, miałaby to głęboko w nosie, lecz piastowała stanowisko Brygadzistki i powinna mieć o tym większe pojęcia. W Hogwarcie jednak na zajęciach z astronomii była zbyt zajęta własnym bliźniaczym braem, a podczas kursu Biura Kontroli Wilkołaków zwykła siadać w głębokim kącie, kłaść głowę na książce i przysypiać - bo odbywały się w poniedziałki o godzinie ósmej, a ona wtedy miała zwykle za sobą bardzo trudny weekend... Pod słowem trudny kryła się rzecz jasna hulaszcza zabawa i całe morze alkoholu.
- Najlepiej i tego, i tego - burknęła Rookwood. Strasznie dużo tych pytań. Miała nadzieję po prostu tu wejść, poprosić o mapę i kiążkę, po czym czym prędzej wyjść i zapomnieć, że musiała to zrobić. - To... Podstawowa - odezwała się znów ostrożnie, po czym nagle ją olśniło; uśmiechnęła się nagle do ekspedientki. - To na prezent. Mój bratanek marzy, aby zostać Brygadzistą - skłamała gładko i pewnie, bez najmniejszego zawahania, a ponieważ robiła to tak często i gęsto, brzmiała przekonująco - bo i dlaczego dziewczyna miałaby jej nie uwierzyć. - Niedługo ma urodziny, a lepiej żeby dostał coś pożytecznego, prawda? - ciągnęła dalej, brnąc w kłamstwo dalej. Cóż, nie musiała przynajmniej przyznawać się do podobnie żenujących braków - sama myśl o tym sprawiała, ze czuła irytację. - Panna da i tę mapę, i globus - zdecydowała w końcu, opierając się nonszalancko o blat. Dziewczyna sprawiała wrażenie kompetentnej, jakby wiedziała o czym mówi, nie czuła więc potrzeby upominania się o właściciela. Jak wielką byłaby hipokrytką, gdyby miała ją dyskryminować tylko ze względu na płeć - sama tego nienawidziła, domagała się równego traktowania i śmiało głosiła tezy, że czarownice w niczym mężczyznom nie ustępują. Jedyne do czego mogłaby mieć zastrzeżenia, to niezwykle młody wiek ekspedientki, wyglądała, jakby dopiero co ukończyła Hogwart, lecz może to i lepiej - wiedza z zajęć z astronomii mogła być jeszcze świeża.
Jedyne, co mogłoby w tym momencie zmienić nastawienie Rookwood i wytrącić ją z równowagi, to świadomość jak brudna krew w tej blondyneczce płynie - lecz nie miała daru prześwietlania skóry wzrokiem. Niestety.
- Najlepiej i tego, i tego - burknęła Rookwood. Strasznie dużo tych pytań. Miała nadzieję po prostu tu wejść, poprosić o mapę i kiążkę, po czym czym prędzej wyjść i zapomnieć, że musiała to zrobić. - To... Podstawowa - odezwała się znów ostrożnie, po czym nagle ją olśniło; uśmiechnęła się nagle do ekspedientki. - To na prezent. Mój bratanek marzy, aby zostać Brygadzistą - skłamała gładko i pewnie, bez najmniejszego zawahania, a ponieważ robiła to tak często i gęsto, brzmiała przekonująco - bo i dlaczego dziewczyna miałaby jej nie uwierzyć. - Niedługo ma urodziny, a lepiej żeby dostał coś pożytecznego, prawda? - ciągnęła dalej, brnąc w kłamstwo dalej. Cóż, nie musiała przynajmniej przyznawać się do podobnie żenujących braków - sama myśl o tym sprawiała, ze czuła irytację. - Panna da i tę mapę, i globus - zdecydowała w końcu, opierając się nonszalancko o blat. Dziewczyna sprawiała wrażenie kompetentnej, jakby wiedziała o czym mówi, nie czuła więc potrzeby upominania się o właściciela. Jak wielką byłaby hipokrytką, gdyby miała ją dyskryminować tylko ze względu na płeć - sama tego nienawidziła, domagała się równego traktowania i śmiało głosiła tezy, że czarownice w niczym mężczyznom nie ustępują. Jedyne do czego mogłaby mieć zastrzeżenia, to niezwykle młody wiek ekspedientki, wyglądała, jakby dopiero co ukończyła Hogwart, lecz może to i lepiej - wiedza z zajęć z astronomii mogła być jeszcze świeża.
Jedyne, co mogłoby w tym momencie zmienić nastawienie Rookwood i wytrącić ją z równowagi, to świadomość jak brudna krew w tej blondyneczce płynie - lecz nie miała daru prześwietlania skóry wzrokiem. Niestety.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wymuszona wymiana zdań sprawiła, że umysł, dotychczas ogarnięty kłębami opieszałości, stopniowo wpadał w znany sobie bieg. Potrzeba skupienia, którą wymogła obecność klientki, narastała, zmuszając do zebrania wszelkich myśli. Seria pytań, choć nagła i być może zbyt znaczna, pozwoliła skierować uwagę na konkrety, powoli budując obraz całej sytuacji. Gdy zaczęły padać pierwsze odpowiedzi, w myślach przeszukiwała kolejne półki oraz regały, tytuły, autorów oraz zawartość, próbując ustalić położenie jak najlepiej dobranej pozycji. Przy stwierdzeniu, że miała zawierać w sobie podstawowe informacje, Jean z uwagą przypatrzyła się kobiecie – nie chciała być nachalna ani tym bardziej pozwolić jej rozpoznać okruchy zdziwienia, które osiadły gdzieś z tyłu ulatujących myśli, jednak naturalna ciekawość przez krótki moment nakazywała zastanowić się, do jakiego celu mają być przeznaczone księgi. Gdy pojawiła się wzmianka na temat bratanka, skinęła głową ze zrozumieniem, aby zaraz potem stopniowo zanurzyć się między regały.
Nie patrzyła czy kobieta idzie za nią, lecz nie zaszła też na tyle daleko, aby nie słyszeć kontynuacji wyjaśnień – początkowo jednak nie odpowiedziała na pytanie (retoryczne?), spoglądając do góry, gdzie ukryte były poszukiwane przedmioty. Stanęła na palcach, aby wyłowić grzbiet, przekartkowała kilka stron i powróciła do Sigrun, podając jej tom, aby sama go przejrzała, stwierdzając, czy może się nadać. – Wydaje mi się, że ta będzie odpowiednia. Jest też jeden rozdział bardzo dokładnie opisujący fazy księżyca ze szczegółami odnośnie pełni – stwierdziła, podchodząc nawet bliżej, aby wskazać na spis treści, gdzie pośród podstaw astronomii, przy kwestiach związanych z księżycem, wyszczególnione były wspomniane rozdziały. – Powinna być odpowiednia dla bratanka.
Później udała się po wspomniane mapy – przedstawiające Wielką Brytanię i Irlandię, każda dla osobnej pory roku – które znajdowały się w innym miejscu, aby na koniec powrócić do Sigrun. – A czy ten globus ma przedstawiać jakieś konkrety czy może to samo co mapy? – dopytała jeszcze, wykładając kilka woluminów na blat, chcąc upewnić się, że zawierają to, czego potrzebowała klientka. Pozwoliła jej również przyjrzeć się asortymentowi, aby zdecydowała, czy przyniesione przedmioty odpowiadają stawianym oczekiwaniom. Spojrzała na nią, oczekując dalszych wymagań lub akceptacji. – Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
Nie patrzyła czy kobieta idzie za nią, lecz nie zaszła też na tyle daleko, aby nie słyszeć kontynuacji wyjaśnień – początkowo jednak nie odpowiedziała na pytanie (retoryczne?), spoglądając do góry, gdzie ukryte były poszukiwane przedmioty. Stanęła na palcach, aby wyłowić grzbiet, przekartkowała kilka stron i powróciła do Sigrun, podając jej tom, aby sama go przejrzała, stwierdzając, czy może się nadać. – Wydaje mi się, że ta będzie odpowiednia. Jest też jeden rozdział bardzo dokładnie opisujący fazy księżyca ze szczegółami odnośnie pełni – stwierdziła, podchodząc nawet bliżej, aby wskazać na spis treści, gdzie pośród podstaw astronomii, przy kwestiach związanych z księżycem, wyszczególnione były wspomniane rozdziały. – Powinna być odpowiednia dla bratanka.
Później udała się po wspomniane mapy – przedstawiające Wielką Brytanię i Irlandię, każda dla osobnej pory roku – które znajdowały się w innym miejscu, aby na koniec powrócić do Sigrun. – A czy ten globus ma przedstawiać jakieś konkrety czy może to samo co mapy? – dopytała jeszcze, wykładając kilka woluminów na blat, chcąc upewnić się, że zawierają to, czego potrzebowała klientka. Pozwoliła jej również przyjrzeć się asortymentowi, aby zdecydowała, czy przyniesione przedmioty odpowiadają stawianym oczekiwaniom. Spojrzała na nią, oczekując dalszych wymagań lub akceptacji. – Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jean mogła być pewna, że i dla Sigrun z pewnością nie było to przyjemne spotkanie towarzyskie, a przykra konieczność; przez ostatnie dwa miesiące miała ręce pełne roboty, zwłaszcza teraz, gdy odbudowa Białej Wywerny ruszyła pełną parą, a na plac odbudowy mimo wszystko Rycerzom Walpurgii nie było tak śpieszno. Lordowie, którzy zdecydowali się służyć Czarnemu Panu, użyli swych znajomości i sypnęli groszem, lecz materiały to nie wszystko, rąk do pracy brakowało. Nie chciała nawet myśleć o niezadowoleniu Czarnego Pana, bo gdy tylko myśli krążyły wokół tej wizji, dreszcz strachu przebiegał człekowi po plecach. Zbliżała się jednak pełnia; nie obliczyła tego sama, rzecz jasna, lecz będąc codziennie w pracy trudno było tego nie wiedzieć - a najwyższa pora, by douczyć się samemu, bo tego wymagał od niej zawód. Bywała leniwa, często przekładała zabawę nad obowiązki, lecz nie chciała tkwić wiecznie na niższym szczeblu, głęboko przekonana, że nadaje się na przywódcę - zwłaszcza po tak długim pobycie poza granicami kraju miała chrapkę na awans.
- Doskonale - powiedziała mrukliwie, gdy dziewczyna powróciła z książką; nie poszła za nią, czekała przy ladzie, w końcu to nie ona była tu od obsługiwania - za coś blondynce musieli płacić. Odebrała od Jean książkę, spojrzała na wskazany przezeń spis treści, po czym zaczęła niedbale przerzucać strony, skupiając uwagę głównie na obrazkach. Pokiwała głową z taką miną, jakby miała wielkie pojęcie na temat tego, jakie treści owa książka kryje - tak dla niepoznaki. - Niech będą takie same - mruknęła w odpowiedzi. Zaczęła przeglądać przyniesione mapy, rozwijać je i zwijać z powrotem; przy każdej pokiwała głową na znak zgody: wezmę je. - Tak, niech pani da mi ten... drugi globus - zdecydowała się w ostatniej chwili, a kiedy Jean zniknęła pośród zakurzonych regałów książek, Sigrun, znużona czekaniem i niezwykłą ciszą w tym miejscu, uczyniła kilka kroków w lewo, podchodząc do wysokiego regału. Spojrzeniem zaczęła lustrować grzbiety książek, jakby rzeczywiście szukała interesującej lektury (dobre sobie), a uwagę przykuła jedna, która obita była jakby futrem o krótkim włosiu. Zaintrygowana wyciągnęła ją pewnym ruchem i odpiąwszy skórzany pasek otworzyła ją.
A potem wrzasnęła, bo książka dziabnęła ją w lewą dłoń.
- DO KURWY NĘDZY - rozdarła się na cały sklep, próbując prawą ręką otworzyć tę przeklętą książkę i odrzucić jak najdalej.
- Doskonale - powiedziała mrukliwie, gdy dziewczyna powróciła z książką; nie poszła za nią, czekała przy ladzie, w końcu to nie ona była tu od obsługiwania - za coś blondynce musieli płacić. Odebrała od Jean książkę, spojrzała na wskazany przezeń spis treści, po czym zaczęła niedbale przerzucać strony, skupiając uwagę głównie na obrazkach. Pokiwała głową z taką miną, jakby miała wielkie pojęcie na temat tego, jakie treści owa książka kryje - tak dla niepoznaki. - Niech będą takie same - mruknęła w odpowiedzi. Zaczęła przeglądać przyniesione mapy, rozwijać je i zwijać z powrotem; przy każdej pokiwała głową na znak zgody: wezmę je. - Tak, niech pani da mi ten... drugi globus - zdecydowała się w ostatniej chwili, a kiedy Jean zniknęła pośród zakurzonych regałów książek, Sigrun, znużona czekaniem i niezwykłą ciszą w tym miejscu, uczyniła kilka kroków w lewo, podchodząc do wysokiego regału. Spojrzeniem zaczęła lustrować grzbiety książek, jakby rzeczywiście szukała interesującej lektury (dobre sobie), a uwagę przykuła jedna, która obita była jakby futrem o krótkim włosiu. Zaintrygowana wyciągnęła ją pewnym ruchem i odpiąwszy skórzany pasek otworzyła ją.
A potem wrzasnęła, bo książka dziabnęła ją w lewą dłoń.
- DO KURWY NĘDZY - rozdarła się na cały sklep, próbując prawą ręką otworzyć tę przeklętą książkę i odrzucić jak najdalej.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pomimo monotonii dalszych, londyńskich ulic, nielicznej, lecz zarazem charakterystycznej klienteli, wciąż lubiła swoją pracę. Poruszanie się w astronomicznych materiach było pewnego rodzaju pasją, która pozwalała dosłownie i w przenośni oderwać spojrzenie nieustannie zakotwiczony w dole, przy ziemi, lokując je w odległych przestrzeniach nieba. Pomoc w sklepie wymagała co prawda również uważności – nie była wszak związana tylko i wyłącznie ze sferami ciał niebieskich, jak mogłoby to wyglądać w przypadku obowiązków prawdziwego astronoma; porządkowanie, poszukiwanie, sprzedawanie i zachęcanie, to wszystko również stanowiło drobne prace, której jednak wbrew wszystkiemu wydawały się o wiele przyjemniejsze, skoro tylko zawierały się w obszarze ulubionej astronomii.
Nic więc dziwnego, że pomoc udzielona Sigrun była sprawna – wystarczyło kilka minut zastanowienia, aby w myślach odnaleźć położenie poszukiwanego przedmiotu i zaraz potem ściągnąć go z danej półki. Liczyła się z faktem, że jej sugestie mogą być niewystarczające i że jeszcze kilkukrotnie poszukiwać będzie wybranych ksiąg lub map. Mina klientki, która pojawiła się, gdy spoglądała na przyniesione przez nią przedmioty, sugerowała jednak, że poszukiwania zakończą się o wiele wcześniej. Pozostawała już więc kwestia globusa oraz… kolejnego globusa. Szczęśliwie zdążyła ukryć zdziwienie, ponownie zanurzając się pośród sekwencji regałów. Robiło się tego całkiem sporo, ale nie zamierzała w żaden sposób wydać się ze swoim zdumieniem. Pracodawca zapewne byłby zadowolony, gdyby mógł sprzedać tyle rzeczy jednej osobie. Czy jednak naprawdę brygadziści potrzebowali aż tylu pomocy naukowych?
Nie zdążyła poważniej zastanowić się nad tę kwestią, bo panującą dotychczas ciszę (przerywaną nieznacznie przez wygłuszone odgłosy kroków na powierzchni podłogi), rozdarł kobiecy krzyk, przez który Jean momentalnie podskoczyła. Biegiem powróciła do miejsca, gdzie wcześniej przebywała Sigrun, zastając ją w zapewne niechcianym towarzystwie księgi, która swoje zęby zacisnęła na kobiecej dłoni. Podeszła bliżej, próbując zorientować się, co za pozycja postanowiła zaatakować klientkę.
Lub raczej co takiego spowodowało, że atak w ogóle został podjęty.
- Spokojnie, proszę przez chwilę się nie ruszać – powiedziała najpierw do Sigrun, choć podejrzewała, że uspokajanie w tej chwili na niewiele się zda. Musiała działać szybko i skutecznie, bo krzyki zapewne zdążyły już ściągnąć również szefa.
Zbliżyła się od tyłu do grzbietu księgi, próbując dosięgnąć ją najpierw ostrożnie. Czekała aż kobieta choć na moment odpuści prób otworzenia zębisk, a gdy tak się stało, ostrożnie i delikatnie pogładziła futrzastą okładkę. – No już, spokojnie, spokojnie – powiedziała najbardziej opanowanym tonem, na jaki było ją stać, chcąc uspokoić wściekły przedmiot. Dopiero gdy zęby puściły, odebrała ją od kobiety, odwracając się w stronę regałów, nie chcąc przez chwilę jeszcze patrzeć na wściekłe oblicze klientki.
Nic więc dziwnego, że pomoc udzielona Sigrun była sprawna – wystarczyło kilka minut zastanowienia, aby w myślach odnaleźć położenie poszukiwanego przedmiotu i zaraz potem ściągnąć go z danej półki. Liczyła się z faktem, że jej sugestie mogą być niewystarczające i że jeszcze kilkukrotnie poszukiwać będzie wybranych ksiąg lub map. Mina klientki, która pojawiła się, gdy spoglądała na przyniesione przez nią przedmioty, sugerowała jednak, że poszukiwania zakończą się o wiele wcześniej. Pozostawała już więc kwestia globusa oraz… kolejnego globusa. Szczęśliwie zdążyła ukryć zdziwienie, ponownie zanurzając się pośród sekwencji regałów. Robiło się tego całkiem sporo, ale nie zamierzała w żaden sposób wydać się ze swoim zdumieniem. Pracodawca zapewne byłby zadowolony, gdyby mógł sprzedać tyle rzeczy jednej osobie. Czy jednak naprawdę brygadziści potrzebowali aż tylu pomocy naukowych?
Nie zdążyła poważniej zastanowić się nad tę kwestią, bo panującą dotychczas ciszę (przerywaną nieznacznie przez wygłuszone odgłosy kroków na powierzchni podłogi), rozdarł kobiecy krzyk, przez który Jean momentalnie podskoczyła. Biegiem powróciła do miejsca, gdzie wcześniej przebywała Sigrun, zastając ją w zapewne niechcianym towarzystwie księgi, która swoje zęby zacisnęła na kobiecej dłoni. Podeszła bliżej, próbując zorientować się, co za pozycja postanowiła zaatakować klientkę.
Lub raczej co takiego spowodowało, że atak w ogóle został podjęty.
- Spokojnie, proszę przez chwilę się nie ruszać – powiedziała najpierw do Sigrun, choć podejrzewała, że uspokajanie w tej chwili na niewiele się zda. Musiała działać szybko i skutecznie, bo krzyki zapewne zdążyły już ściągnąć również szefa.
Zbliżyła się od tyłu do grzbietu księgi, próbując dosięgnąć ją najpierw ostrożnie. Czekała aż kobieta choć na moment odpuści prób otworzenia zębisk, a gdy tak się stało, ostrożnie i delikatnie pogładziła futrzastą okładkę. – No już, spokojnie, spokojnie – powiedziała najbardziej opanowanym tonem, na jaki było ją stać, chcąc uspokoić wściekły przedmiot. Dopiero gdy zęby puściły, odebrała ją od kobiety, odwracając się w stronę regałów, nie chcąc przez chwilę jeszcze patrzeć na wściekłe oblicze klientki.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tego się nie spodziewała. Słyszała, oczywiście, o tej książce, lecz nigdy nie miała jej na swoich półkach; przeczytała wytłoczony w futrze tytuł Potworna księga potworów, lecz jakoś tak nie połączyła faktów i bezmyślnie rozwarła księgę, która dziabnęła ją w dłoń. Wrzasnęła i próbowała rozewrzeć szczęki dziwnego przedmiotu, pod nosem mrucząc niecenzuralne słowa pod jego adresem. W ostateczności ból nie był tak wielki jak się tego spodziewała; a może po prostu przywykła już do nacisku zębów na własnej skórze. Ta cholerna książka nie była pierwszym, co dziabnęło ją w życiu i z pewnością nie będzie ostatnim (miała jedynie nadzieję, że jedynym co nie zdoła jej ugryźć to wilkołak). Podniosła rozwścieczone spojrzenie na dziewczynę, która przybiegła natychiast z odsieczą. Mina Sigrun mówiła: tak, cholera, niech odgryzie mi rękę, ale nie odezwała się ani słowem. Oczekiwała, że blondynka zrobi użytek ze swojej różdżki, chyba nie była brudnym charłakiem, lecz ku jej zdziwieniu zdecydowała się na nieco inny sposób. - Co do... - warknęła na Jean, gdy wyciągnęła swe delikatne dłonie, aby książkę po grzbiecie pogłaskać i przemówić do niej łagodnie. Rookwood natychmiast zmarszczyła brwi w wyrazie zaskoczenia, gdy opasły tom rzeczywiście poluzował uścisk i mogła wyswobodzić dłoń spomiędzy jego zębów. Nie poranił jej dotkliwie, ranki były płytkie, lecz sączyła się z nich krew. - Dlaczego nie było... - zaczęła wściekłym tonem, wyciągając z kieszeni chustkę i ocierając dłoń z cienkich strużek krwi. Chciała zapytać dlaczego nie było ostrzeżenia?, lecz urwała w pół słowa przypomniawszy sobie, że przecież książka była zabezpieczona paskiem. Sigrun zrobiła taką naburmuszoną minę, jakby ten fakt ją obrażał, lecz nie zdecydowała się dokończyć zdania. - Pani weźmie mi to tomisko z oczu i zapakuje wszystko, śpieszę się - warknęła zamiast tego, brodą wskazując na leżące na blacie przedmioty; nie miała zamiaru żądać rozmowy z przełożonym Jean, ugryzienie nie było końcem świata. Sigrun było daleko do wydelikaconej panienki ze skłonnością do histerii. - Ile płacę? - spytała wciąż naburmuszona, wyciągając z kieszeni szaty sakiewkę, z której wydłubała prawą dłonią podaną przez ekspedientkę kwotę. Złapała papierową torbę z książkami i globusami obolałą lewą dłonią, po czym wymaszerowała ze sklepu bez słowa pożegnania, na koniec umyślnie głośno trzaskając drzwiami, choć atak książki nie był winą biednej dziewczyny - ale cóż, klienci bywają bardzo nieznośni i czasami po prostu chamscy.
| zt
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie pierwszy raz spotykała się z sytuacją, gdy klient samodzielnie sięgał po przedmioty ułożone w sklepie. Większa część asortymentu po to też znajdowała się na niższych półkach lub bardziej na widoku – aby zachęcać, mieścić się bliżej odwiedzających, aby mogli wybrać spośród kilkudziesięciu wersji globusów, map czy ksiąg. Nie wszystko znajdowało się jednak w zasięgu dłoni gości, część rzeczy miała swoje miejsce na zapleczu lub nawet w szufladach biurka, pozostając ukrytymi do momentu aż pracownik nie zdecydował się ich ukazać klientowi. Księga, na którą natknęła się Sigrun, była jednak, w raz z innymi, normalnymi księgami, schowana tak, aby można było znaleźć ją bez konieczności wzywania obsługi. Wydawało się zarazem, że każdy zaznajomiony choćby trochę z magicznym światem, miał świadomość, że przedmioty, zabezpieczone przez różnego rodzaju szyfry, zamki lub paski, skrywają w sobie tajemnice, które mogą nie należeć do najbezpieczniejszych.
Lub przynajmniej był świadomy, że powinien zachowywać pewną dozę ostrożności podczas spotkania z nimi.
Przypadek Sigrun pozostawał jednak zagadką. Nie widziała, co sprawiło, że przedmiot rzucił się na nią z taką zajadłością, nie podejrzewała jej jednak o szczególne okrucieństwo wobec książki. Ten tytuł należał zresztą do drażliwych – wystarczyło nieodpowiednio rozchylić strony, aby ostre zębiska rozwarły się w oczekiwaniu na palce lub nawet całą czytelnika. Na szczęście Jean wiedziała, jak powinna się zachować, a zachowując przy tym jasność umysłu, skutecznie i błyskawicznie pozbyła się problemu, wyzwalając klientkę z okowów niebezpieczeństwa. Nie zareagowała na warknięcie, doskonale zdając sobie sprawę, co powinna uczynić, a skoro jej działania przyniosły efekt, tym bardziej nie żałowała, że nie zawahała się ani na moment.
Szybko odłożyła przedmiot na jego miejsce, kątem oka spoglądając na drobne rany pozostawione na skórze Sigrun. Chciała podać jej chusteczkę, lecz ton oraz kolejne słowa, nakazały zachować dystans, tym bardziej, że zaraz potem kobieta uporała się z drobnym krwawieniem sama. Adrenalina powoli opadała, a świadomość sytuacji oraz złości klientki, powoli docierały do niej coraz wyraźniej. Nie chciała poddawać jej cierpliwości kolejnym próbom, więc błyskawicznie spełniła prośbę pakując i zliczając wartość zakupionych przedmiotów. Do samego końca czekała na jakikolwiek poważniejszy komentarz z drugiej strony, zgadując, że być może zechce chociażby zaskarżyć ją oraz księgę do właściciela – gdy jednak nic takiego się nie wydarzyło, a ostatnim objawem niezadowolenia okazało się trzaśnięcie drzwiami, odetchnęła z niemałą ulgą.
|zt
Lub przynajmniej był świadomy, że powinien zachowywać pewną dozę ostrożności podczas spotkania z nimi.
Przypadek Sigrun pozostawał jednak zagadką. Nie widziała, co sprawiło, że przedmiot rzucił się na nią z taką zajadłością, nie podejrzewała jej jednak o szczególne okrucieństwo wobec książki. Ten tytuł należał zresztą do drażliwych – wystarczyło nieodpowiednio rozchylić strony, aby ostre zębiska rozwarły się w oczekiwaniu na palce lub nawet całą czytelnika. Na szczęście Jean wiedziała, jak powinna się zachować, a zachowując przy tym jasność umysłu, skutecznie i błyskawicznie pozbyła się problemu, wyzwalając klientkę z okowów niebezpieczeństwa. Nie zareagowała na warknięcie, doskonale zdając sobie sprawę, co powinna uczynić, a skoro jej działania przyniosły efekt, tym bardziej nie żałowała, że nie zawahała się ani na moment.
Szybko odłożyła przedmiot na jego miejsce, kątem oka spoglądając na drobne rany pozostawione na skórze Sigrun. Chciała podać jej chusteczkę, lecz ton oraz kolejne słowa, nakazały zachować dystans, tym bardziej, że zaraz potem kobieta uporała się z drobnym krwawieniem sama. Adrenalina powoli opadała, a świadomość sytuacji oraz złości klientki, powoli docierały do niej coraz wyraźniej. Nie chciała poddawać jej cierpliwości kolejnym próbom, więc błyskawicznie spełniła prośbę pakując i zliczając wartość zakupionych przedmiotów. Do samego końca czekała na jakikolwiek poważniejszy komentarz z drugiej strony, zgadując, że być może zechce chociażby zaskarżyć ją oraz księgę do właściciela – gdy jednak nic takiego się nie wydarzyło, a ostatnim objawem niezadowolenia okazało się trzaśnięcie drzwiami, odetchnęła z niemałą ulgą.
|zt
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|13.06.1958
Przeszłość, szczególnie ta mroczna i bolesna czasem robiła wszystko, by nie pozwolić o sobie zapomnieć. Czasem nawet drobny szczegół potrafił przywołać najgorsze wspomnienia, jednak dało się temu łatwo zaradzić - na przykład zająć myśli czymś zupełnie innym, jakąś prostą czynnością. Ale co robić, kiedy praca zmuszała, by udać się w miejsce, które samym swoim istnieniem przypominało o przeżytym koszmarze? Uciec? Prawdopodobnie, gdyby Rigel miał w nosie awans i reputację, to znalazłby sposób, aby się wymigać. Niestety, był wręcz chorobliwie odpowiedzialny, a i przekroczenie progu Departamentu Tajemnic, będąc przy tym pełnoprawnym Niewymownym, było jego prawdziwym marzeniem. Niestety, to nie był jedyny powód. Musiał być przydatny, wspinać się na wyżyny swoich możliwości. Przecież trudniej jest pozbyć się z Ministerstwa kogoś takiego - znającego najbardziej skrywane przed magicznym światem tajemnice.
Black wiedział, że wcześniej czy później ktoś dowie się o tym, kim się stał pewnej majowej nocy. I musiał zrobić wszystko, by chronić siebie i swoją przyszłość… nawet za cenę ponownego zmierzenia się z miejscem, gdzie miał umrzeć, a niestety narodził się na nowo.
Arystokrata ponownie spojrzał na list z Departamentu, informujący go, iż w pobranych próbkach gleby odnaleziono ślady ingerencji meteorytu, i nakazujący, by kontynuował badanie tamtego miejsca. Nie było innego wyjścia. Należało zacisnąć zęby - jak zawsze - oraz przygotować się do wyprawy.
Przed wyjściem do sklepu dla podróżników mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze. Cóż więcej rzec - nie wyglądał dobrze. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj, a pod oczami dało się dostrzec cienie. Nie to było jednak najgorsze. Przez swój tryb życia, jak i klątwę bardzo schudł i teraz jego idealnie dopasowane ubrania obecnie były zbyt luźne. Nawet mimo tego, iż próbował to ukryć, zakładając standardowy wielowarstwowy zestaw letni - białą koszulę, spodnie piaskowego koloru regulowaną kamizelkę takiego samego koloru oraz lekką marynarkę na wierzch.
-Muszę chyba ponownie wymienić zawartość szafy… - Westchnął ciężko, wkładając słomkowy kapelusz, przewiązany czarną wstążką - drobnym elementem żałobnym, z którego nie musiał i nie chciał się nikomu tłumaczyć.
Sklep dla podróżników powitał go zapachem kurzu i kadzideł, od których młodemu wilkołakowi zakręciło się w nosie. Miał zamiar dokupić brakujące mapy okolic przeklętego szkockiego lasu oraz księgi astronomiczne, po czym jak najszybciej wrócić do domu… Chociaż, kiedy ujrzał te wszystkie globusy, artefakty z dalekich podróży, uznał, że spędzi tu jeszcze dłuższą chwilę. Może w tym sklepie znajdzie się coś na tyle wyjątkowego, by mogło znaleźć się w prywatnej kolekcji Blacka? W końcu drobne nieplanowane zakupy zawsze poprawiały mu humor.
Przeszłość, szczególnie ta mroczna i bolesna czasem robiła wszystko, by nie pozwolić o sobie zapomnieć. Czasem nawet drobny szczegół potrafił przywołać najgorsze wspomnienia, jednak dało się temu łatwo zaradzić - na przykład zająć myśli czymś zupełnie innym, jakąś prostą czynnością. Ale co robić, kiedy praca zmuszała, by udać się w miejsce, które samym swoim istnieniem przypominało o przeżytym koszmarze? Uciec? Prawdopodobnie, gdyby Rigel miał w nosie awans i reputację, to znalazłby sposób, aby się wymigać. Niestety, był wręcz chorobliwie odpowiedzialny, a i przekroczenie progu Departamentu Tajemnic, będąc przy tym pełnoprawnym Niewymownym, było jego prawdziwym marzeniem. Niestety, to nie był jedyny powód. Musiał być przydatny, wspinać się na wyżyny swoich możliwości. Przecież trudniej jest pozbyć się z Ministerstwa kogoś takiego - znającego najbardziej skrywane przed magicznym światem tajemnice.
Black wiedział, że wcześniej czy później ktoś dowie się o tym, kim się stał pewnej majowej nocy. I musiał zrobić wszystko, by chronić siebie i swoją przyszłość… nawet za cenę ponownego zmierzenia się z miejscem, gdzie miał umrzeć, a niestety narodził się na nowo.
Arystokrata ponownie spojrzał na list z Departamentu, informujący go, iż w pobranych próbkach gleby odnaleziono ślady ingerencji meteorytu, i nakazujący, by kontynuował badanie tamtego miejsca. Nie było innego wyjścia. Należało zacisnąć zęby - jak zawsze - oraz przygotować się do wyprawy.
Przed wyjściem do sklepu dla podróżników mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze. Cóż więcej rzec - nie wyglądał dobrze. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj, a pod oczami dało się dostrzec cienie. Nie to było jednak najgorsze. Przez swój tryb życia, jak i klątwę bardzo schudł i teraz jego idealnie dopasowane ubrania obecnie były zbyt luźne. Nawet mimo tego, iż próbował to ukryć, zakładając standardowy wielowarstwowy zestaw letni - białą koszulę, spodnie piaskowego koloru regulowaną kamizelkę takiego samego koloru oraz lekką marynarkę na wierzch.
-Muszę chyba ponownie wymienić zawartość szafy… - Westchnął ciężko, wkładając słomkowy kapelusz, przewiązany czarną wstążką - drobnym elementem żałobnym, z którego nie musiał i nie chciał się nikomu tłumaczyć.
Sklep dla podróżników powitał go zapachem kurzu i kadzideł, od których młodemu wilkołakowi zakręciło się w nosie. Miał zamiar dokupić brakujące mapy okolic przeklętego szkockiego lasu oraz księgi astronomiczne, po czym jak najszybciej wrócić do domu… Chociaż, kiedy ujrzał te wszystkie globusy, artefakty z dalekich podróży, uznał, że spędzi tu jeszcze dłuższą chwilę. Może w tym sklepie znajdzie się coś na tyle wyjątkowego, by mogło znaleźć się w prywatnej kolekcji Blacka? W końcu drobne nieplanowane zakupy zawsze poprawiały mu humor.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Czuł się jak w klatce. Nawet idąc ulicą w wolny od zobowiązań dzień, choć mógł skierować kroki w dowolną stronę i podjąć się dowolnego zajęcia, Rene miał poczucie jakby trzymała go niewidzialna smycz. Jaka to była wolność, jeśli ograniczał go strach? Nie przed mijanymi ludźmi - to nie było nic tak oczywistego i prostego do uniknięcia. To co przerażało Dubois w przypadku spotkania bogina przyjęłoby formę skalistej wyrwy czy wnętrza jaskini, choć nie do końca sam taki widok by go zmroził. W tym wypadku emocje jakie go nawiedzały były nieco bardziej złożone. Tak samo jak się bał, zarówno pragnął tam wrócić. Tęsknił, lecz nie umiał wracać do tych wspomnień bez szybko narastającej w nim paniki, która nie pozwalała mu się im dobrze przyjrzeć. Od wypadku francuz nie miał szansy na chłodno przeanalizować tego zdarzenia, nie radząc sobie z błyskawiczną detoriacją własnego stanu mentalnego, która opanowywała go w chwili choćby zerknięcia w stronę bolesnego tematu. Zarazem nigdy tak naprawdę go on nie opuszczał. Idąc ulicą, gdzieś w tyle głowy miał to nienazwane pragnienie powrotu do Swoich Wilków i surowego piękna kawałka ziemi, który tyle czasu uważał za jedyny, prawdziwy dom. Pragnienie to skażało przerażenie. A im dłużej w nim tkwiło, tym więcej tracił sił. Choć nie minęło tak wiele czasu, każdy dzień kosztował Rene nadzieję i motywację. Aż doszło do tego, że mijając sklep z produktami dla takich zapaleńców podróży co on, w pierwszej chwili zastanawiał się czy jest sens go w ogóle odwiedzać. Po co, jeśli nic w środku nie okaże się dla niego już nigdy pomocne? Stojąc przed witryną, nie przyglądał się nawet wystawionymi akcesoriami, a własnemu odbiciu. Zmizerniałe, pozbawione blasku spojrzenie nie pasowało do jego twarzy. To były oczy kogoś zupełnie innego. Kogoś na granicy...
"Ciekawe co u niego."
Roux nie próżnowała, lecz żadna ilość dziobania w ramię nie była w stanie zmusić Dubois do zajęcia się tak przyziemną rzeczą jak sprawdzenie korespondencji. Nie zerknął nawet kto do niego napisał, choć kilka listów wpadło na jego biurko przez ostatnie tygodnie. Odkładał je na później, tak samo jak obowiązki. Spełniał zupełne minimum, nieudolnie udając, że wszystko z nim w porządku. To aż smutne, że nikt się nie zorientował jaka może być prawda. Z drugiej strony - jak mogliby? Przecież Dubois nigdy nie słynął z bycia specjalnie odpowiedzialną osobą. Wyrywał się z cywilizacji nagle i niemal z dnia na dzień, jakby przed czymś uciekając. Na pewno o nim plotkowano. I tak samo nie oczekiwano po nim zbyt wiele. W tej chwili ta smutna rzeczywistość była mu niezwykle na rękę.
Ile francuz tak ślęczał przed wejściem - nie miał pojęcia. Prawdopodobnie niedługo, choć w jego odczuciu musiało minąć z pół dnia.
"Albo z pół wieczności."
Zagubiony, nie mając innego celu tak w swej tułaczce jak i w tym całym dniu, skusił się na odrobinę znajomej atmosfery. Wszystko po co tu przybył i tak albo już dobiegło końca, albo ma go czekać dopiero za jakiś czas. Ten moment w zawieszniu pozostał mu już tylko do zabicia. I choć obawiał się, iż wewnętrzna tęsknota zawyje w nim mocniej na widok map i zdjęć i przyrządów, dotarło to do jego świadomości dopiero po przekroczeniu progu. Rozglądał się więc w rosnącym niepokoju zmieszanym ze zdradliwą nostalgią. Ponieważ sklep był niewielki, nawet stojąc tuż przy drzwiach Rene dostrzegał w nim niemal wszystko. I każdego.
- Rigel? - aż głos mu zachrypł, gdy tak nieoczekiwane imię wyrwało mu się z gardła. Na dotąd zaciśniętych ustach naturalnie wykwitł uśmiech nieoczekiwanej radości, jak i ulgi.
- Jezu, ale przypadek. - nogi francuza same wystrzeliły w stronę znajomej persony. Szczęście było ostatnio dla Dubois towarem luksusowym. Jego nagła, rozbudzająca iskra wyrwała go z marazmu tak gwałtownie, że na moment francuz zupełnie się zapomniał.
"Ciekawe co u niego."
Roux nie próżnowała, lecz żadna ilość dziobania w ramię nie była w stanie zmusić Dubois do zajęcia się tak przyziemną rzeczą jak sprawdzenie korespondencji. Nie zerknął nawet kto do niego napisał, choć kilka listów wpadło na jego biurko przez ostatnie tygodnie. Odkładał je na później, tak samo jak obowiązki. Spełniał zupełne minimum, nieudolnie udając, że wszystko z nim w porządku. To aż smutne, że nikt się nie zorientował jaka może być prawda. Z drugiej strony - jak mogliby? Przecież Dubois nigdy nie słynął z bycia specjalnie odpowiedzialną osobą. Wyrywał się z cywilizacji nagle i niemal z dnia na dzień, jakby przed czymś uciekając. Na pewno o nim plotkowano. I tak samo nie oczekiwano po nim zbyt wiele. W tej chwili ta smutna rzeczywistość była mu niezwykle na rękę.
Ile francuz tak ślęczał przed wejściem - nie miał pojęcia. Prawdopodobnie niedługo, choć w jego odczuciu musiało minąć z pół dnia.
"Albo z pół wieczności."
Zagubiony, nie mając innego celu tak w swej tułaczce jak i w tym całym dniu, skusił się na odrobinę znajomej atmosfery. Wszystko po co tu przybył i tak albo już dobiegło końca, albo ma go czekać dopiero za jakiś czas. Ten moment w zawieszniu pozostał mu już tylko do zabicia. I choć obawiał się, iż wewnętrzna tęsknota zawyje w nim mocniej na widok map i zdjęć i przyrządów, dotarło to do jego świadomości dopiero po przekroczeniu progu. Rozglądał się więc w rosnącym niepokoju zmieszanym ze zdradliwą nostalgią. Ponieważ sklep był niewielki, nawet stojąc tuż przy drzwiach Rene dostrzegał w nim niemal wszystko. I każdego.
- Rigel? - aż głos mu zachrypł, gdy tak nieoczekiwane imię wyrwało mu się z gardła. Na dotąd zaciśniętych ustach naturalnie wykwitł uśmiech nieoczekiwanej radości, jak i ulgi.
- Jezu, ale przypadek. - nogi francuza same wystrzeliły w stronę znajomej persony. Szczęście było ostatnio dla Dubois towarem luksusowym. Jego nagła, rozbudzająca iskra wyrwała go z marazmu tak gwałtownie, że na moment francuz zupełnie się zapomniał.
Gość
Gość
Piękne przedmioty, ustawione na miękkich tkaninach w gablotach może i przyciągały spojrzenie, jednak nie było wśród nich takiego, który by sprawił, że serce Blacka zabiłoby szybciej. Żadna tajemnicza maska czy piękny komplet podróżny nie kusił go na tyle, by bez wahania sięgnąć po niego - nawet nie patrząc na cenę. Tak robił zawsze, kiedy jakiś przedmiot wyjątkowo mu się spodobał. W takich chwilach Rigel przypominał przysłowiową srokę, która zrobiłaby wszystko, by tylko pozyskać upragniona rzecz. Oczywiście, nigdy nie posunąłby się do kradzieży… no prawie. Po pijaku zdarzało mu się zabierać przypadkowe małe obiekty. Takie, jak dziwaczna miedziana otwierana kostka, którą zgubił jego znajomy, albo osobliwe lusterko, wcześniej przymocowane do wielkiej żelaznej mugolskiej maszyny. Nadal je miał. Schowane w pudełku pod poluzowaną deską w sypialni razem z innymi skarbami. One wszystkie przypominały mu o wszystkich szczęśliwych chwilach, jakie przeżył. W innym, lepszym życiu, z którym tak straszliwie tęsknił. Niestety, wszystko się skończyło, zmieniło. A kiedy próbował to skończyć - tylko wszystko pogorszył. Był pechowcem, skazanym na porażkę i wieczne trwanie - bo życiem tego nie można było nazwać.
Z więzienia myśli wyrwał go nagle nieznajomy głos. Ktoś go wołał i zanim Black zdążył zrozumieć, co się dzieje, tuż obok niego znalazł się niewysoki brunet. Arystokrata był kompletnie zbity z tropu.
-Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, wpatrując się uważnie w jegomościa. Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć, gdzie mogli się spotkać, ale w pamięci miał jedynie pustkę. Ktoś, kto przychodził do sierocińca? Ktoś z Ministerstwa Magii? Nie, tam nikogo takiego nie widział. Poczuł nagle nieprzyjemny dreszcz. A może ten mężczyzna był jednym z kochanków, z których usług korzystał? Nie pasował mu jednak do tej hipotezy wygląd nieznajomego, w końcu Rigel zawsze decydował się na spędzanie nocy z blondynami - rosłymi, dobrze zbudowanymi. Na szczęście Wenus mogła mu zapewnić i ten typ mężczyzn... A co jeśli pewnego razu - wtedy kiedy zaaplikował sobie większą dawkę Smoczego Pazura i popił to wszystko magicznym laudanum - wybrał kogoś innego? Albo poznali się w którymś z podziemnych klubów z nowoczesną muzyką, gdzie alkohol lał się strumieniami? Rigel przeżył parę wieczorów, kiedy wspomnienia rozmywały się, a przypomnienie sobie szczegółów wydarzeń graniczyło z cudem.
Nie szkodzi.
Trzeba te wszystkie konsekwencje przyjąć na klatę.
-Proszę wybaczyć, ale czy mógłby mi Pan przypomnieć swoje nazwisko? - Poczuł, jak z zażenowania na jego chorobliwie bladej skórze pojawił się lekki rumieniec.
Czy ten dzień nie mógłby przestać mnie zaskakiwać?
Z więzienia myśli wyrwał go nagle nieznajomy głos. Ktoś go wołał i zanim Black zdążył zrozumieć, co się dzieje, tuż obok niego znalazł się niewysoki brunet. Arystokrata był kompletnie zbity z tropu.
-Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, wpatrując się uważnie w jegomościa. Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć, gdzie mogli się spotkać, ale w pamięci miał jedynie pustkę. Ktoś, kto przychodził do sierocińca? Ktoś z Ministerstwa Magii? Nie, tam nikogo takiego nie widział. Poczuł nagle nieprzyjemny dreszcz. A może ten mężczyzna był jednym z kochanków, z których usług korzystał? Nie pasował mu jednak do tej hipotezy wygląd nieznajomego, w końcu Rigel zawsze decydował się na spędzanie nocy z blondynami - rosłymi, dobrze zbudowanymi. Na szczęście Wenus mogła mu zapewnić i ten typ mężczyzn... A co jeśli pewnego razu - wtedy kiedy zaaplikował sobie większą dawkę Smoczego Pazura i popił to wszystko magicznym laudanum - wybrał kogoś innego? Albo poznali się w którymś z podziemnych klubów z nowoczesną muzyką, gdzie alkohol lał się strumieniami? Rigel przeżył parę wieczorów, kiedy wspomnienia rozmywały się, a przypomnienie sobie szczegółów wydarzeń graniczyło z cudem.
Nie szkodzi.
Trzeba te wszystkie konsekwencje przyjąć na klatę.
-Proszę wybaczyć, ale czy mógłby mi Pan przypomnieć swoje nazwisko? - Poczuł, jak z zażenowania na jego chorobliwie bladej skórze pojawił się lekki rumieniec.
Czy ten dzień nie mógłby przestać mnie zaskakiwać?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nawet jeśli zastrzyk energii impulsywnie i bezmyślnie pchnął francuza w stronę przyjaciela, na szczęście nie odebrał mu on resztek zdrowego rozsądku. Wystarczył widok rosnącego zakłopotania na twarzy Blacka, aby Rene machinalnie uniósł rękę i strzelił się nią mocno we własny, durny ryj. Taka wtopa na pierwszym spotkaniu! Nic tylko zapaść się pod ziemię.
"Nie, nie ma tak łatwo."
Dubois pokręcił głową i ponownie uniósł wzrok na towarzysza. Spróbował się rozluźnić z zamiarem zaczęcia wszystkiego na nowo, jednak szybko zorientował się, że jego dziecinnie podekscytowane ciało nie zamierza mu tego ułatwić. Rozpierała go nowa chęć do życia, która nawet jeśli tymczasowa, była wyczekiwaną zmianą dla francuza. Stojąc przed wyborem walki z samym sobą, a poddania się tej fali, wybrał, oczywiście, to co zawsze, czyli podążanie za głosem serca. Z takim naiwnym nieokrzesaniem i kolejnym, jeszcze szerszym uśmiechem wyciągnął dłoń ku Rigelowi.
- Rene Dubois. I, wybacz zuchwałość, ale może przejdziemy na "ty"?
Mógł sobie darować odniesienia do ich korespondencji, skoro zakładał, że Black go raczej pamięta. W końcu do niedawna wymieniali się listami niemal bez przerwy. Lecz dla Rene cytowanie nieśmiałej prośby Rigela z pierwszego listu jaki mu wysłał nie było jedyne sposobem na odświeżenie mu pamięci, ani nawet udowodnieniem własnej tożsamości. Ten list, jak i wszystkie pozostałe (poza ewentualnym ostatnim), Dubois czytał wielokrotnie i z prawdziwym zachwytem. Oczywiście bardziej ze względu na ich wartość naukową, niż jakże urokliwy styl pisma ich autora. Toteż okazja do wykorzystania zapamiętanego w ten sposób sformułowania byłaby w tej chwili trudna do pominięcia. Do tego, podobne zrządzenie losu miało szansę już nigdy nie zaistnieć! W najgorszym wypadku jego dotychczas korespondencyjny kolega brutalnie szybko przekona się z kim miał do czynienia przez ten cały czas. Jeśli jakimś cudem się jeszcze nie domyślił, pomimo regularnie otrzymywanych wilczych bazgrołów i znaczących marginesy bazgrołowatych serduszek.
"Nie, nie ma tak łatwo."
Dubois pokręcił głową i ponownie uniósł wzrok na towarzysza. Spróbował się rozluźnić z zamiarem zaczęcia wszystkiego na nowo, jednak szybko zorientował się, że jego dziecinnie podekscytowane ciało nie zamierza mu tego ułatwić. Rozpierała go nowa chęć do życia, która nawet jeśli tymczasowa, była wyczekiwaną zmianą dla francuza. Stojąc przed wyborem walki z samym sobą, a poddania się tej fali, wybrał, oczywiście, to co zawsze, czyli podążanie za głosem serca. Z takim naiwnym nieokrzesaniem i kolejnym, jeszcze szerszym uśmiechem wyciągnął dłoń ku Rigelowi.
- Rene Dubois. I, wybacz zuchwałość, ale może przejdziemy na "ty"?
Mógł sobie darować odniesienia do ich korespondencji, skoro zakładał, że Black go raczej pamięta. W końcu do niedawna wymieniali się listami niemal bez przerwy. Lecz dla Rene cytowanie nieśmiałej prośby Rigela z pierwszego listu jaki mu wysłał nie było jedyne sposobem na odświeżenie mu pamięci, ani nawet udowodnieniem własnej tożsamości. Ten list, jak i wszystkie pozostałe (poza ewentualnym ostatnim), Dubois czytał wielokrotnie i z prawdziwym zachwytem. Oczywiście bardziej ze względu na ich wartość naukową, niż jakże urokliwy styl pisma ich autora. Toteż okazja do wykorzystania zapamiętanego w ten sposób sformułowania byłaby w tej chwili trudna do pominięcia. Do tego, podobne zrządzenie losu miało szansę już nigdy nie zaistnieć! W najgorszym wypadku jego dotychczas korespondencyjny kolega brutalnie szybko przekona się z kim miał do czynienia przez ten cały czas. Jeśli jakimś cudem się jeszcze nie domyślił, pomimo regularnie otrzymywanych wilczych bazgrołów i znaczących marginesy bazgrołowatych serduszek.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sklep z artykułami podróżniczymi
Szybka odpowiedź