Colin Fawley
Nazwisko matki: Bones
Miejsce zamieszkania: Inverness
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci księgarni
Wzrost: 183cm
Waga: 81kg
Kolor włosów: ciemne
Kolor oczu: zielonobrązowe
Znaki szczególne: jest zabójczo przystojny
13 i 1/2 cala, dość giętka, daglezja, łuska widłowęża (zniszczona)
Ravenclaw
Wilk
Burza i pająki
Truskawki zmieszane z zapachem morskiego powietrza.
Stoi na drewnianych schodkach prowadzących do górskiej chaty, schowanej w jednej z zacisznych dolin, w które rzadko ktokolwiek zagląda, a jeśli już, to tylko zbłąkany wędrowiec. Nie trzeba zaglądać do środka: wnętrze chaty pełne jest wielkich regałów z setkami książek, starych tomiszczy, lekko zakurzonych pergaminów nadjedzonych nieco przez ząb czasu. Jego królestwo, w którym chciałby spędzić resztę życia z dala od rzeczywistości, która nie skalała jeszcze jego górskiej samotni.
KOTY, KOTY, KOTY. I literatura, jest wprost zakochany w książkach. Zdarza mu się nawet czytać tym kotom, no ale wiecie... są gorsze przypadki, nie?
Nie ma czasu na głupoty, nie interesuje się Qudditchem.
Czytanie na czas. Magiczne sporty i aktywności go w ogóle nie obchodzą.
Klasyczna? Może trochę mugolskiego bluesa, ale tylko gdy nikt nie widzi. I nie słucha.
Colin O'Donoghue
Czyż można sobie wyobrazić dzieje człowieka, który nie zaznawszy w dzieciństwie domowego ciepła, dorastając poprzysięga zemstę tym, przez których skazany był na wieczne upokorzenie? Historia Colina mogłaby wyglądać podobnie, ale dzięki pełnemu oddania poświęceniu matki, mógł dorastać w rodzinie niepełnej, ale za to szczęśliwej na tyle, na ile było to w tych dziwnych warunkach możliwe. I choć przez wiele lat swojego dzieciństwa a potem młodości rosło w nim pragnienie, by w końcu uczynić swoją rodzinę prawdziwą i pełną, to życie napisało dla niego nieco inny scenariusz.
Sięgnijmy do roku 1918, gdy echa wielkiej wojny, która opanowała najpierw Europę, a potem stopniowo przenosiła swoje macki na cały świat, powoli wygasały, znacząc całe kraje milionami poległych, setkami tysięcy wdów i sierot zostawionych nagle własnemu losowi. Elizabeth była jedną z nich i choć mimo swoich osiemnastu lat przeżyła już znacznie więcej od niejednej staruszki z siwym włosem, jej życie nieco różniło się od rówieśników, którzy potracili w wojnie wszystko. Elizabeth była czarownicą czystej krwi, która zaledwie rok wcześniej opuściła bezpieczne mury Hogwartu, wracając do domu, z którego pozostały jedynie gruzy. W strasznej wojnie zginął na froncie jej ojciec, a niedługo po nim odeszła matka Elizabeth. Choć oboje byli czarodziejami, nie mogli w spokoju patrzeć na diabelskie macki wojny, które rozlewały się po Europie. Oboje zaangażowali się w walkę, wykorzystując swoje zdolności, by pomóc tym, którzy sami nie mogli się bronić. Wiele zajęło, zanim młoda dziewczyna stanęła na nogi, próbując pogodzić swoją samotność z walką o przetrwanie. Magia stawała się bezużyteczna wobec zniszczeń wojny i nawet czarodzieje szlacheckich rodów zaczynali dostrzegać poważne problemy: świat mugoli za bardzo wpłynął na świat magii. Pojawiały się nawet głosy mówiące o tym, że oba światy nie wytrzymają kolejnego zderzenia z ponurym absurdem następnej wojny. Nadchodzące lata miały pokazać, jak niewiele się myliły...
Dopiero po kilkunastu miesiącach Elizabeth stanęła na nogi dzięki pomocy przyjaciółki ze szkoły, która odnalazła ją w jej szkockim domu, a raczej tym, co po nim pozostało. Pomogła jej znaleźć pracę w Londynie w Banku Gringotta, ulokowała na poddaszu swojego mieszkania, które zajmowała wraz z mężem i stopniowo wprowadzała w świat, który przez ponad rok dla Elizabeth przestał istnieć. Tak poznała Ignatiusa Fawley'a, członka jednego z nielicznych czarodziejskich szlacheckich rodów szczycących się od pokoleń krwią nie tylko czystą, ale i szlachetną; rodów, których członkowie w większości nigdy nie spojrzeliby na kogoś takiego jak Elizabeth, chociaż w jej żyłach płynęła czysta krew, jedynie przed dziesięcioleciami nieco zabrudzona mugolską domieszką. Dziewczyna nigdy nie przykłada do tego większej wagi – dla niej liczył się człowiek i szlachectwo wynikające z jego postawy, a nie wpisane na kartach ksiąg, których znaczenie było bezwartościowe. Już w szkole zdarzały się jej z tego powodu starcia z rówieśnikami, których dziewczyna uważała za snobów, zapatrzonych w siebie i swoje pochodzenie, jakby szlachecka rodzina była jednocześnie wyznacznikiem szlachetnego charakteru.
Ignatius zdawał się nie patrzeć na nieszlacheckie pochodzenie Elizabeth, zafascynowany młodą dziewczyną, którą poznał całkiem przypadkowo, będąc na przyjęciu u swojego przyjaciela, u którego panna Bones zatrudniła się dorywczo jako służba. Był od niej o dziesięć lat starszy, obyty w świecie, przekarmiony opowieściami rodzinnymi o zachowaniu czystej krwi i posiadaniu potomka... którego mimo swojego wieku nadal nie posiadał i rodzina zaczęła się już poważnie niepokoić. Krótka rozmowa między nimi przerodziła się z czasem w coś więcej, ale spotkania odbywane po kryjomu, by chronić się przed wzrokiem złośliwców i plotkarzy były jednak niewystarczające. Spacery odbywane nocą, by nie narazić się na plotki, potajemne przemykanie się ulicami... Elizabeth nie chciała takiego życia, funkcjonując w ciągłym ukryciu, będąc niejako jego utrzymanką, ponieważ Ignatius, aby móc spokojnie ją odwiedzać, wynajął dla niej inne mieszkanie, położone w spokojniejszej mugolskiej dzielnicy.
Ignatius jednak nieszczególnie garnął się do małżeństwa, przyzwyczajony do beztroskiego, spokojnego kawalerskiego życia; nie chciał się wiązać i robił wszystko, by maksymalnie odwlec ewentualne małżeństwo. Wiedział, że jego rodzina zaakceptowałaby Elizabeth bez większych oporów, chociaż na pewno znalazłoby się kilka jednostek kręcących nosami. Dodatkowo spoczywał też na nim obowiązek dynastyczny: jako ostatni ze swojej linii rodu – bocznej, bo bocznej, ale jednak wciąż czystej i szlacheckiej – powinien ożenić się z czarownicą najlepiej równie czystej krwi, spłodzić dzieci i przedłużyć swój ród. Sięgnął więc po najprostsze kłamstwo, jakie przyszło mu na myśl: wmówił dziewczynie, że w oczach rodu Fawley'ów Elizabeth nie byłaby jednak w żadnym razie dobrą kandydatką, którą jego rodzina mogłaby w pełni zaakceptować, ponieważ dziewczyna nie pochodziła ze szlacheckiego rodu. Elizabeth nie orientowała się w szlacheckich zasadach – nie wiedziała, że Ignatius ją okłamuje i nie ma tak naprawdę żadnych przeciwwskazań, by wzięli ślub. Fawley z kolei nie chciał zrywać znajomości z młodą panną, ale z drugiej strony nie mógł jej ciągle okłamywać. Znalazł się w rozterce, którą dodatkowo zwiększyła wieść, że za kilka miesięcy miał zostać ojcem. Zrobił w tej sytuacji to, co każdy słaby mężczyzna mógłby zrobić: zerwał znajomość, wracając do rodzinnej posiadłości, zostawiając Elizabeth jedynie mieszkanie i skrytkę w banku zapisaną na ich nienarodzone dziecko.
Zrozpaczona dziewczyna napisała do jego rodziny, błagając w liście, by pozwolili – w drodze wyjątku – Ignatiusowi zająć się swoim przyszłym dzieckiem. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy okazało się, że rodzina Fawley'ów nie tylko na to pozwoli, ale wręcz przymusi swojego niepokornego potomka, by wziął odpowiedzialność za swoje czyny. Ślub był mały i cichy, by uchronić uczestników od atmosfery skandalu, ale mimo tego Elizabeth nie potrafiła wybaczyć Ignatiusowi kłamstwa i odmówiła zamieszkania w rodzinnej rezydencji, na co jej świeżo upieczony mąż przystał wyjątkowo chętnie. Gdy w marcu 1920 roku na świat przyszedł ich syn, Ignatius pojawił się w jej życiu po raz ostatni, zapewniając ją, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by zapewnić chłopcu jak najlepsze wychowanie w zgodzie z rodzinnymi tradycjami, odpowiadające szlachetnemu urodzeniu chłopca. W tym celu przeznaczył dla niego małą fortunę w skrytce bankowej. Elizabeth, mówiąc delikatnie, kazała mu zniknąć raz na zawsze i zerwała z nim wszelkie kontakty, każąc go w ten sposób za wszystkiego jego kłamstwa. Czy faktycznie była to kara? Formalnie i oficjalnie byli legalnym małżeństwem, które żyło osobno, mimo że rodzina Fawley'ów z początku protestowała. Dla nich czymś niedopuszczalnym było takie rozwiązanie, ale w świetle prawa nic nie mogli zrobić, zwłaszcza że Ignatius sam nie chciał walczyć o swojego syna, zbyt zainteresowany kolejnymi podbojami. Zawarte zgodnie z prawem małżeństwo Elizabeth i Ignatiusa wiązało im ręce i nie mogli odebrać Colina jego matce, co nie znaczy, że nie szukali z nim – przynajmniej w pierwszych latach po ślubie – jakiegokolwiek kontaktu.
Właśnie taki start w życie miał nasz bohater, który od małego wychowywał się bez ojca, ale za to pod czułym okiem matki, czasem aż za czułym, dla której był istnym oczkiem w głowie. Postanowiła zostać w podarowanym jej mieszkaniu, pracując dalej w Banku Gringotta i mając pieczę nad małą fortuną, która z roku na rok się pomnażała, spoczywając bezpiecznie w skrytce. Colin wychowywany był w przeświadczeniu, że nie tylko ojciec ich zostawił i odwrócił się od nich, pozostawiając świeżo upieczoną małżonkę samą i rzucając się w wir kolejnych romansów, ale że i jego rodzina nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Z niechęci Elizabeth do całego rodu Fawley'ów i braku większego kontaktu z rodziną ojca wywnioskował bowiem, że to również ich winą było, że nie dorastał ze swoimi kuzynami i kuzynkami, ciesząc się pełnią przysługujących mu praw. Chłopiec mimo ogromnej miłości, jaką obdarzała go matka, nie był rozpieszczony jak wielu jego rówieśników i choć nigdy nie zaznał głodu, ani ubóstwa, nawet mimo toczonych się wojen mugolskich i czarodziejskich, wychowany był w skromności raczej obcej innym szlacheckim synom.
Od dzieciństwa cierpiał na świniowstręt. O swoim magicznym pochodzeniu dowiedział się, gdy miał siedem lat i zobaczył przelatującego nad głową hipogryfa. Elizabeth nie mogła ukrywać przed nim prawdy i opowiedziała mu historię jego ojca – o tym, że Ignatius zachował się w sposób całkowicie niedopuszczalny okłamując ją o braku możliwości zawarcia małżeństwa, potem o przymusowym ślubie, który dla Elizabeth był upokorzeniem, ale i jedynym sposobem, by zapewnić dziecku nazwisko ojca i chronić je przed mianem bękarta. W opowieściach kobiety Ignatius kreowany był jako zapatrzony w siebie egoista, który nigdy nie dążył do kontaktów z własnym synem i którego los niewiele go obchodził. Nieco łagodniej Elizabeth potraktowała rodzinę Fawley'ów – chociaż nie miała do nich takiego żalu jak do Ignatiusa – przedstawiając ją jako szlachecki, snobistyczny ród również niezainteresowany losem potomka, chociaż nie do końca było to prawdą. Nie wiadomo, ile z tej opowieści dotarło do siedmiolatka, a ile uciekło z głowy równie szybko, co się dostało, ale kiedy w wielu 11 lat dostał list przyniesiony przez zamkową sowę, chłopiec obiecał matce, że nie przyniesie wstydu ani jej, ani swojemu rodowi.
Nie było to jednak łatwe. Zamkowe mury niechętnie widziały w swoich progach mieszańców krwi, a nastroje społeczne wśród dorosłych czarodziejów były coraz bardziej gwałtowne. Chociaż od wojny minęło wiele lat, wciąż wielu wysokich rangą magów apelowało, by kategorycznie odciąć się od mugolskiego świata, który sprowadził na nich tyle zniszczeń. Colin nie należał do mugolaków, którym utrudniano życie na każdym kroku, ale jego pochodzenie wyprzedziło go jeszcze zanim przekroczył próg Wielkiej Sali. Szepty dookoła, doskonale słyszalne, docierały do jego uszu raniąc go boleśnie. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że nie był owocem miłości dwojga zakochanych w sobie osób; że jego poczęcie było przyczyną tajemnego ślubu, do którego jedna osoba przystępowała niejako pod przymusem, a druga z zaciśniętymi zębami. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że nie mieszkał z ojcem, od którego Elizabeth się kategorycznie odcięła, ograniczając też kontakty Colina z jego rodziną. Chłopiec nie rozumiał, dlaczego grzechy ojca miałyby odbijać się na jego synu, ale zacisnął zęby i gdy Tiara Przydziału wykrzyczała na Wielką Salę „Ravenclaw”, na drżących nogach podszedł do stołu, przy którym przez kolejne siedem lat miał jeść posiłki i patrzeć na twarze swoich nowych kolegów i koleżanek.
Nie był popularny. Nie interesował się Quidditchem, nie interesowały go chłopięce zabawy, ani pierwsze polityczne podrygi, z których tak dumni byli jego rówieśnicy, szczególnie ci ze Slytherinu. Nie interesowało go to tym bardziej, im więcej słyszał o Hectorze Fawley'u, Ministrze Magii – jego dalekim wuju, z którym łączyło go wyłącznie nazwisko. O wiele bardziej cenił sobie kojącą ciszę biblioteki, w której szum przekładanych pergaminów i zapach niestartego z górnych półek kurzu był dla niego wymarzonym rajem; miejscem, gdzie mógł zapomnieć o wszystkim co złe i niepokojące. Przynależność do Krukonów dawała pewne profity. Mógł w spokoju zanurzać się w kolejne księgi, drżącymi z niecierpliwości dłońmi przekładać karty podręczników, a potem – korzystając z faktu, że wielu nauczycieli doceniało jego entuzjazm i chęć nauki – zapuszczał się za ich pozwoleniem nawet do działów, w których skrywane były jedne z najmroczniejszych ksiąg dostępnych w Hogwarcie. Dobre wyniki w nauce sprawiły, że część uczniów przestała go postrzegać przez pryzmat „tego chłopaka od Fawley'ów”. Doskonale zdane SUMY, których kopię wyników Colin wysłał sową do rodowej rezydencji ojca, pozwoliły mu na kontynuowanie nauki właściwie w dowolnym kierunku, a ponieważ chciał w życiu udowodnić coś nie tylko sobie, ale i ojcu, wybrał wszystko, co tylko było możliwe, odrzucając jedynie wróżbiarstwo, które kolidowało z planem jego zajęć. Ostatnie lata nauki nie były naznaczone wyłącznie zakuwaniem do egzaminów, bowiem w zamku zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy, a ślizgońskie towarzystwo nagle stało się o wiele bardziej aktywne. Zdarzyło się, że raz czy dwa spotkał na korytarzu młodego Toma Riddle'a, ale ten niepozorny dzieciak, chodzący wtedy do pierwszej czy drugiej klasy, nie wzbudził w nim wtedy żadnych emocji.
Przez krótki czas wydawało się nawet, że młody Colin z dala od matki będzie w stanie wyrwać się spod jej matczynego uroku. Że lata spędzone na zamku w towarzystwie innych młodych osób, szlachciców, nastolatków pochodzących z rodzin czystej krwi, a nawet mugolaków i kolegów oraz koleżanek półkrwi, pozwolą mu spojrzeć nieco inaczej na to, co do tej pory działo się w jego życiu. Że wpływ rówieśników i dostrzeżenie rodu Fawley'ów z innej perspektywy – nowej, świeżej, nieskażonej przez nienawiść Elizabeth do wszystkiego, co się z nimi skojarzyło – umożliwią mu poznanie prawdy i ułatwią nawiązanie kontaktu z rodziną ojca. Tak się jednak nie stało, bo chłopak nie tyle nie skorzystał z szansy, jaką dawało mu dziesięciomiesięczne oderwanie od matki, co wolał tę szansę wykorzystać na coś zupełnie innego. Nie budował siatki przyjaciół, z której mógłby skorzystać w przyszłości, nie zabiegał o uwagę tych, których rodzice rządzili czarodziejskim światem. Miał kilku znajomych, z którymi czasami spędzał czas, nie był więc typowym odludkiem unikającym towarzystwa innych, ale zdecydowanie bardziej wolał ciszę i spokój, które pozwalały mu się zatapiać w świat nauki. Skrywał się w bibliotekach, połykając książki jedna za drugą i obserwował. A było co obserwować: drobne haczyki, które zbierał na rówieśników mogły okazać się w przyszłości o wiele bardziej atrakcyjniejszą walutą przetargową, niż zawarte za młodu przyjaźnie. Szantaż był jedną z rzeczy, jaką Colin opanował na samym początku swojej magicznej kariery. Umiejętność wykorzystania atutów, które się miało w ręku, które pozyskało się w czasie szkoły, okazała się przydatna w przyszłości, gdy potrzebował drobnych przysług od dawnych znajomych.
Przez okres szkoły jego kontakt z matką pozostał nienaganny i wciąż przepełniony silnymi uczuciami, jednak gdy Colin skończył Hogwart, wkraczając w niestabilny czarodziejski świat, musiał w końcu zacząć radzić sobie samemu, chociaż wciąż odwiedzał rodzicielkę, służąc jej radą, wsparciem i synowskim oddaniem. Mała fortuna nadal spoczywała w skrytce, bo oboje byli zbyt dumni, by do niej sięgnąć w czasach, gdy radzili sobie całkiem dobrze. Teraz jednak musieli zdecydować się na napoczęcie galeonów zostawionych przez Ignatiusa, które okazały się całkiem sporą kupką złota, jakie mogło zapewnić Colinowi doskonały start w życie. Ten jednak wolał wykorzystać maleńką część pieniędzy, wynajmując niewielki loft w Londynie tuż obok magicznej księgarni, w której podjął pracę adepta i którą po pięciu latach wykupił na własność, korzystając z części bankowej fortuny. Nie było to takie proste, bo księgarnia kojarzona była z nazwiskiem poprzedniego właściciela i trochę potrwało, zanim Colin przekonał stałych klientów do swojej osoby: szczególnie, że był wciąż bardzo młody i wielu sądziło, że zakup księgarni był chwilową zachcianką, a nie poważną inwestycją. Dbałość o zbiory, stałe ich powiększanie o unikatowe dzieła, a przy tym prawdziwa fachowość w tym, co robił, w końcu zjednały mu nawet najbardziej sceptycznych klientów. Od tamtego czasu w jego życiu niewiele się działo.
Druga wojna światowa, która jak jej poprzedniczka, wstrząsnęła światem, wzbudziła kolejne niepokoje wśród czarodziejów. Sześć lat morderczej walki, w której udział brali również magowie, ku zgorszeniu magicznej społeczności, wycisnęło kolejne piętno na życiu Colina. Dzięki swojej pracy miał zapewnione stabilne i bezpieczne życie, jednak nic nie mogło mu zapewnić w czasie trwania wojny stabilności emocjonalnej. Widząc okrucieństwo walki, w której ginęły dziesiątki milionów osób, młody mężczyzna zamknął się w sobie, nie opuszczając księgarni poza momentami, gdy było to konieczne i niezbędne. Zaczytywał się w tym czasie w filozoficznych rozprawach mugolskich myślicieli, którzy choć żyli nierzadko tysiące lat wcześniej, to ich przemyślenia i zapisane na glinianych tabliczkach czy pergaminach słowa, były niesamowicie prawdziwe także w I połowie XX wieku. Nawet cotygodniowe wizyty u matki przestały być tak regularne jak kiedyś, a obsługa klientów, których coraz mniej pojawiało się w niewielkim sklepiku, stała się dla niego trudnym wyzwaniem. Sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że lata mugolskich walk były tymi samymi, w których posady czarodziejskiego świata drżały przed potężnym Grindelwaldem; ten jednak przetrwał wojenną zawieruchę, a jego zwycięstwo nad Albusem Dumbledorem mogło być zapowiedzią albo klęski magicznego istnienia, albo jego gwałtownej odbudowy. Minęło jeszcze kilka lat po zakończeniu wojny, zanim Colin stanął na emocjonalnej równi, wracając do rzeczywistości i na powrót otwierając się na normalne życie.
Rok 1950 był przełomowy w jego karierze. Rosnąca fortuna zaczęła zwracać na niego uwagę czarodziejskiego świata arystokracji, który do tej pory traktował go z wyraźnym dystansem. Colin nigdy nie chciał uznania od rodziny swojego ojca, nigdy też nie liczył na to, że zostanie w pełni zaakceptowany przez Ignatiusa. Ojca wciąż widział jako potwora, który wykorzystał jego matkę jako zabawkę – zwłaszcza że Elizabeth nie robiła nic, aby naprostować kłamstwa, którymi karmiła syna przez trzydzieści lat. Colin chciał jedynie, by ojciec miał świadomość, że odwracając się od niego, utracił ambitnego, młodego następcę, który mógł przynieść rodowi chlubę i szacunek w magicznym świecie. Młody Fawley nie planował nigdy urzędniczej kariery, zwłaszcza że był beznadziejny w jakiejkolwiek sztuce dyplomacji i negocjacji. Pieniądze otwierały jednak wiele nowych dróg i możliwości, pozwalały się wkupić w zamknięte, niejako hermetyczne towarzystwo, które choć traktowało go z góry, to jego pieniądze pożyczało o wiele chętniej, niż podawało mu rękę na powitanie. Nie był traktowany jak parias, ale chłód i odwracanie wzroku na jego widok były częstymi sygnałami świadczącymi o tym, że Colin nie jest „jednym z nich”, wychowywanym przez rodzinę, z wpojonymi od dziecka przekonaniami o wyższości czystej krwi, z obowiązkami i profitami, jakie niosło za sobą przynależenie do szlachty. W głębi duszy mocno go to uwierało, bo jak każdy człowiek chciał należeć do społeczności, która była jego społecznością, należną mu z racji urodzenia. Nie okazywał tego jednak na zewnątrz, skrupulatnie realizując swój plan. Chciał osiągnąć wszystko, co było do osiągnięcia dla osoby z jego pozycją, ale bez pomocy rodziny – bez pleców, bez nepotyzmu, który towarzyszył wielu szlachetnie urodzonym młodym czarodziejom pragnącym robić wielkie kariery.
Bycie „zwykłym księgarzem” nie pasowało do idealnego obrazu szlacheckiego syna. Potomka, którego zadaniem było przekazanie dalej nazwiska. Jego zawód, który tak bardzo różnił się od tego, co robili inni młodzi szlachcice, był zadrą w oku nie tylko rodu Fawley'ów, ale i sporej części arystokracji. Wielu z ich uważało, że Colin swoim lekceważącym podejściem do własnej przyszłości i kariery lekceważy jednocześnie cały szlachecki stan. W pewnym stopniu było mu to na rękę, ponieważ dawało możliwość kategorycznego odcięcia się od swojego szlachetnego powołania. Nie był tłamszony przez ciężką rękę nestora rodu, jego życie nie zostało zaplanowane od A do Z, nie wyznaczono mu żony, którą miałby poślubić, nie zapewniono wysokiej posady, którą miałby przejąć. Z każdą kolejną otwieraną księgarnią, z każdą sprzedaną książką czuł, że robi coś, na co zapracował sam, bez pomocy rodziny. I czuł, że to co robi, jest jednocześnie złośliwym pstryczkiem w nosy tych, którzy patrzyli na niego jak na rodowego pariasa.
W czasie jednego z eleganckich bankietów spotkał swojego ojca. Chłodne spojrzenie syna przewiercające się przez błękitne spojrzenie rodziciela było najbardziej wymownym znakiem, jaki ta dwójka mogła sobie okazać. Ignatius wyszedł z przyjęcia chwilę potem, a następnego dnia Colin otrzymał sową zaproszenie do rezydencji Fawley'ów. Co ciekawe, to nie Ignatius był bezpośrednim autorem listu z zaproszeniem, ale nestor, głowa rodu. To on to właśnie chciał poznać Colina, raczej zwabiony karierą, jaką młody człowiek robił, niż jego pochodzeniem. Colin grzecznie, acz stanowczo odmówił, stwierdzając w zwrotnym liście, że wdzięczny jest za nazwisko, jakie nosi, ale obowiązki rodzinne – ze strony jedynej rodziny, jaką miał, rodziny matki – nie pozwalają mu przyjąć obecnie zaproszenia. Nie miał też zamiaru wysłuchiwać wymówek, wyjaśnień i połajanek na temat sposobu, w jaki żył. Rodzina ojca była dla niego zamkniętym rozdziałem książki, do której jednak musiał czasem sięgnąć – a wtedy starał się, by rozdział ten omijać jak najszybciej. Domyślał się, w jakim kierunku potoczyłoby się to spotkanie: najpierw zaczęliby go przekonywać, że wiedzie nieodpowiednie do swojego stanu życie, potem próbowaliby go naprostować, a na końcu przekabacić na swoją stronę, obiecując fortunę i swobodną możliwość korzystania z rodowych dóbr.
W teorii mógł być to koniec i tak żadnej relacji między nim a rodziną ojca. W praktyce był to gwóźdź do trumny Ignatiusa, który przez nową głowę rodu został zrównany z ziemią za „wychowanie” takiego syna, który nie darzy szacunkiem rodu, którego nazwisko nosi. Ignatius zmarł dwa lata później, w 1953 roku, pozostawiając synowi tę resztę rodowych aktywów, które udało mu się zachować. Oczywiście w tym wypadku Colin zrobił to, co należało zrobić: zamknął wszystko w bankowej skrytce, która prócz tego jedynego razu przez laty nie została już naruszona i cieszył się dalej rosnącym powodzeniem w magicznym świecie. Jego sieć księgarni funkcjonowała już nie tylko w Anglii. Po rodzinnym Inverness otworzył filie również poza Wyspami Brytyjskimi, a ponieważ nie był głuchy na potrzeby rynku, jedną z księgarni uruchomił również na londyńskim Nokturnie, sprzedając tam dzieła, które trudno byłoby dostać w legalny sposób... i których posiadanie często było zagrożone poważnymi karami. Dostęp do takich ksiąg mieli jednak tylko nieliczni i to wyłącznie po wcześniejszym podaniu hasła bezpieczeństwa. Nigdy jednak dotychczas nie udowodniono mu posiadania czarnomagicznych ksiąg, za co – gdyby jakiś nadgorliwy urzędnik w Ministerstwie się doczepił – mogłyby mu grozić prawne konsekwencje. Śmierć ojca zbiegła się z dniem, w którym Colin przejmował jedną z najsławniejszych londyńskich księgarni – istniejące od połowy XVII wieku Esy i Floresy. W swojej zatwardziałości syn wolał świętować przejęcie ważnego sklepu, niż pojawić się na pogrzebie rodziciela.
Pogrzeb Ignatiusa nie był jednak ostatnią rzeczą, która miała mu się kojarzyć z ojcem. Zaledwie kilka dni później wielka puchata sowa przyniosła mu podłużny pakunek, na którego wierzchu widniała rodowa pieczęć. Z początku chciał od razu potraktować paczkę jakimś niszczącym zaklęciem, ale po chwili wahania zdecydował się ją otworzyć. W środku, owinięta delikatną tkaniną, leżała różdżka, która – jak informował lakoniczny liścik – należała do jego ojca. Colina bardziej zainteresował fakt, że różdżka nie została zniszczona po śmierci właściciela, niż to, że ojciec najwyraźniej w jakimś złośliwym geście ostatniej woli postanowił obdarować niechcianego syna cząstką siebie. Magiczną cząstką, która Ignatiusowi towarzyszyła przez całe życie, a teraz miała się też stać częścią życia Colina. Ten jednak niewiele sobie robił z życzenia ojca i zamknął różdżkę w schowku w banku, gdzie spoczywało już praktycznie wszystko, co kiedykolwiek dostał od ojca. Całe wydarzenie pozostawiło jednak skutki w świadomości mężczyzny, który coraz częściej zastanawiał się nad sensem swojego magicznego życia.
To było jak pewnego rodzaju bodziec. Im bardziej wpatrywał się w swoją różdżkę, tym boleśniej był świadomy różnicy, jaka przez te wszystkie lata powstawała między nim, a czarodziejskim światem. Coraz częściej zastanawiał się, czy przestałby być sobą, gdyby wycofał się z tego magicznego bagna, gdyby zaszył się w jednej ze swoich księgarni i po prostu zapomniał o tym, że kilkadziesiąt lat temu zrządzeniem losu urodził się w czarodziejskiej rodzinie i został obdarowany mocą. Kręcąc kawałkiem drewna, które dla wielu było symbolem magii, tym najważniejszym znakiem przynależności do elity ludzkości, przed oczami stawała mu wizja życia pozbawionego arystokratycznego splendoru, walki o władzę i patologicznej chęci zachowania czystości krwi. Palce coraz mocniej zaciskały się na drewnie, coraz mocniej pogrywały sobie z jego elastycznością, aż w pewnej chwili różdżka nie wytrzymała, przełamując się z trzaskiem na pół. W wieku trzydziestu czterech lat świadomie pozbawił się tej części magicznego ja, która do tej pory wyznaczała każdy jego krok.
Choć funkcjonowanie bez różdżki było cokolwiek trudne w czarodziejskim świecie, udało mu się ten fakt utrzymać w tajemnicy. Nie pokazywał się często w miejscach, które wymagałyby bezpośredniego używania czarów, jako że najczęściej czas spędzał w samotności w rodzinnym domu w Szkocji. Jeśli koniecznie musiał się gdzieś szybko przemieścić, najczęściej korzystał z Sieci Fiuu. Przy teleportacji, przy przejściu na Pokątną, czasem nawet na niektórych bankietach zawsze towarzyszył mu jeden z asystentów, który – jeśli zaszła taka konieczność – wyręczał go również przy najbardziej prostych zaklęciach. Asystenci nie pytali o szczegóły: raz z obawy, że zbytnie wścibstwo pozbawi ich pracy, a dwa, że zbyt szanowali swojego pracodawcę, by wnikać w przyczyny jego jawnego separowania się od jakichkolwiek magicznych czynności. „Nie pytasz, nie masz kłopotów” to pierwsza zasada rządząca pracą w jego księgarniach i póki co każdy się do niej stosował. Niechęć Colina do czarowania była z początku traktowana przez jego otoczenie jak kolejna błazenada „tego Fawley'a”, z czasem jednak przestano zwracać na to większą uwagę. Ekscentryczność tego zjawiska zrzucono na samą ekscentryczność mężczyzny, któremu coraz częściej przypinano łatkę dziwaka. Łatka znikała tylko wtedy, gdy kolejne szlacheckie i mniej szlacheckie dłonie wyciągały się po pożyczki, zaciskając zadowolone palce na sakiewkach pełnych pobrzękujących galeonów. Sytuację ułatwiał fakt, że już dawno odciął się od rodziny i arystokratycznych korzeni, unikając jej chorobliwej kontroli. Fawley'owie się nim nie interesowali, magiczny świat nie wymagał od niego stałej bytności w jego szeregach, a on sam nie okazywał zainteresowania w drugą stronę, żyjąc – chociaż był wciąż czarodziejem – praktycznie jak mugol.
Przełamanie różdżki zakończyło też w jego życiu niebezpieczny etap eksperymentów z magią, do której żaden szanujący się czarodziej nigdy by się nie przyznał. Czarnomagiczne księgi, które skrupulatnie zbierał, kupując je niekiedy od pokątnych handlarzy lub od osób o dość szemranej reputacji, zdobiły pierw jego gabinet, a potem prywatną biblioteczkę w londyńskim mieszkaniu. Te księgi, które choć opisywały czarną magię, to nie były zabronione prawem, wystawiał w swojej księgarni na Nokturnie i sprzedawał tym klientom, którzy woleli przy takich transakcjach zachować anonimowość. Po incydencie z różdżką, kiedy podjął decyzję o powrocie do Szkocji, część księgozbioru – tę bardziej niebezpieczną, wręcz nielegalną – schował w skrytce Gringotta, gdzie miała bezpiecznie czekać na lepsze czasy. Mniej ambitne księgi zabrał ze sobą, chociaż zarówno ich treść, jak i tych schowanych w podziemnym skarbcu, znał doskonale na pamięć. Przełamanie różdżki sprawiło jednak, że musiał przestać eksperymentować, chociaż wiele czarnomagicznych formuł zaklęć i eliksirów zostało mu w głowie i potrafi je wyrecytować nawet obudzony z najgłębszego snu.
W przeszłości, gdy zaczynał swoją karierę, na młodego księgarza początkowo nikt nie zwracał uwagi. Czarownice odwiedzające jego maleńki sklep były w większości zainteresowane magicznymi romansami na papierze, a nie oglądaniem się za niepozornym sprzedawcą. Jednak gdy Colin zaczął się pojawiać na salonach, na trzydziestoletniego wtedy kawalera zarzucano coraz większe sieci. Nikt się jednak nie dziwił, że mężczyzna niechętnie odnosi się do jakichkolwiek związków – zrzucano to na jego ojca, który zachowywał się dokładnie tak samo. Można nawet powiedzieć, że Colin w całości poświęcił się pracy, budując księgarskie imperium i doprowadzając rodzinę ojca do szału za każdym razem, gdy jego nazwisko, ich nazwisko, pojawiało się w gazetach. Brak poszanowania dla czystej krwi; brak kontaktów z rodziną ojca; brak zainteresowania arystokratycznymi sprawami, które wytykano mu wcześniej w Hogwarcie i w pierwszych latach tuż po nim, jakby przestały mieć znaczenie. Panny z dobrych domów i z tych mniej dobrych zaczęły gwałtownie odwiedzać jego księgarnię w celach wyjątkowo niezwiązanych z zakupem książek. To zmusiło go – chociaż robił to z ciężkim sercem – do porzucenia pracy sprzedawcy i zajęcia się biurokracją i administracją rozrastającej się sieci księgarni. Zrezygnował ze stałego mieszkania w Londynie, wracając do posiadłości matki w Inverness, którą wcześniej zdołał odbudować. To właśnie tam spędza obecnie najwięcej czasu, gnijąc wśród góry papierów, dokumentów, umów i zestawień. Jeśli pojawia się w Londynie, to na krótko, by załatwić administracyjne sprawy albo pokazać się na jednym z przyjęć, chociaż czyni to raczej z obowiązku, a nie dla własnej satysfakcji. W planach ma wykorzystanie swoich umiejętności i wejście na rynek mugolski, lecz nie dla powiększenia fortuny, ale by jeszcze bardziej zirytować cały ród Fawley'ów, do którego po śmierci ojca stracił resztki szacunku.
Prywatnie wciąż jest cichym, ale już nie takim wycofanym i aspołecznym człowiekiem jakim był tuż po wojnie. Uwielbia spokój własnego mieszkania, ceni sobie nad wyraz prywatność, nie dopuszczając przez to do siebie praktycznie nikogo. Jako wielki miłośnik zwierząt wiele środków poświęca na opiekę na małymi futrzakami, co często było przyjmowane z powątpiewającym uśmieszkiem – wciąż wiele osób nie doceniało roli zwierząt w ludzkim życiu, traktując je jako stworzenia niskiej kategorii. Dąży do jasno określonych celów, chociaż ciężko stwierdzić, by robił to po trupach. Nie przywiązuje się do nikogo, a jedyną osobą, której poświęca jakieś żywsze uczucia, jest jego matka. Romanse? Bywały, chociaż zawsze uprzedzał – jak dobrze wychowany mężczyzna – że nie da niczego w zamian oraz niczego nie oferuje. Chwilowa przyjemność z bliskości drugiej osoby, a potem uprzejme pożegnanie były jedynymi rzeczami, które mógł zaproponować kobietom. Chłód i emocjonalna sztywność, jaką prezentuje na zewnątrz są typowymi cechami jego charakteru; ma świadomość swojej pozycji i wykorzystuje to, gdy czuje taką potrzebę, a dzieje się to niestety zbyt często, by takie zachowanie mogło sprzyjać posiadaniu przyjaciół. Nie jest na pewno opanowany chęcią zemsty; jego działania są raczej nastawione na buntownicze utarcie nosa rodowi, od którego nie zaznał w życiu niczego dobrego. Wciąż żyje w nieświadomości, że głównym problemem w kontaktach z rodem ojca nie jest tak naprawdę niechęć rodziny do przygarnięcia swojego młodego potomka, ale kłamstwa, którymi przez lata faszerowała go matka. Czy przyszłość ukaże w końcu prawdę, wydobywając ją z bagna zakłamania i niedopowiedzeń?
7 | |
1 | |
6 | |
0 | |
0 | |
2 | |
5 |
Język ojczysty: angielski
Biegłości
Zarządzenie: IV
Runy: III
Literatura: V
Pływanie: III
Szermierka: II
Instynkt przetrwania: I
Magia umysłu: II
Gotowanie: II
Reszta: 13
Skrytka w banku (200pkt), 11 statystyk (660pkt)
Witamy wśród Morsów
prządką