Darcy Cressida Rosier
Nazwisko matki: Crouch
Miejsce zamieszkania: dworek rodzinny w Dover
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: astronom
Wzrost: 170 cm
Waga: 58 kg
Kolor włosów: : naturalnie brązowe, często jednak eksperymentuje
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: brak
12 cali, dość sztywna, winorośl, łuska widłowęża, kwiat róży wyrzeźbiony na rękojeści
Beauxbatons
serwal
płonącą żywcem mnie
różami z rodzinnego ogrodu, smarem do nabłyszczania skóry siodła i starymi książkami
trójkę mojego rodzeństwa - całą, zdrową i szczęśliwą
astronomią, zaklęciami i urokami, historią magii, modą, wyścigami na Aetonanach, florystyką
jestem średnio zainteresowana, nie mam ulubionej drużyny
ścigam się na Aetonanach i wymachuję szpadą
muzyki symfonicznej (orkiestrowej), utworów na skrzypce i pianino
Elizabeth Olsen
wśród chmur,
jestem piękną, foremną
wodnicą
- lecz tak zmienną,
jak samo niebo:
twórczym wiatrem
rzeźbiona nicość...
Wychowywana na posłuszną młodą damę, trzecia córka i najmłodsze dziecko państwa Rosier. Na świat przyszła w styczniu, gdy słońce wchodziło w znak Wodnika, a na zewnątrz szalała zamieć śnieżna. Przez krótką chwilę skupiała na sobie uwagę wszystkich wokoło, by z biegiem czasu podzielić się nią z rodzeństwem. Żyli w zgodzie i przyjaźni, a przynajmniej tak zapamiętała to Darcy, gromadząc wspomnienia z dzieciństwa, pielęgnując je i nierzadko wręcz idealizując. Mama i tata stali u steru, wychowując najmłodszą latorośl na sprawdzoną wcześniej modłę, całkiem szybko ją sobie podporządkowując. Chciała być taka, jak Marianne, piękna i dostojna. Chciała poznać sekrety chłopięcego świata Tristana i być tak samo odważna. Chciała nauczyć się od Druelli jak być pewną siebie i swojej wartości czarownicą. I chyba przy tym wszystkim zapomniała, żeby choć trochę pozostać sobą, a nie tylko zwykłą wydmuszką.
Dzieciństwo upłynęło jej spokojnie i magicznie. Brat opowiadał jej o smokach, miała też okazję kilkukrotnie przyjrzeć się z bliska tym stworzeniom, choć nie zafascynowała się nimi w równym stopniu, co Tristan. Marianne podarowała jej pierwszy teleskop, gdy tylko zauważyła, jak najmłodsza siostra z utęsknieniem spogląda w gwiazdy. Druella posadziła ją na miotle i razem zwiedzały okolice, odkrywając coraz to nowsze sekrety sąsiedztwa. Mugolami nie zawracała sobie głowy, ot, istnieli gdzieś w dalekim sąsiedztwie i wiedziała, że parują się z czarodziejami, jednak o wynaturzeniu brudnej krwi nie chciała nawet myśleć. Interesował ją cały magiczny świat: zapamiętywała zasłyszane zaklęcia, zgłaszała się do pomocy przy przygotowywaniu ingrediencji do eliksirów, recytowała z pamięci poematy o wojnach goblinów.
Nazwisko zobowiązywało, czystość krwi tym bardziej – panna Rosier chłonęła zasady etykiety, uczyła się języków i podejmowała wszystkie aktywności, jakie przyszły rodzicom do głowy. Pierwsze kompleksy dopadły ją na sali baletowej, nie była tak smukła, jak reszta dziewczynek, szybko okazało się też, że nie czeka jej operowa kariera. Nie mogła być jednak gorsza od rodzeństwa i rówieśników, gorliwie szukała swojej pasji i czegoś, w czym będzie najlepsza – tak zaczęła ćwiczyć szermierkę, a rok przed pójściem do szkoły zafascynowało ją jeździectwo. Magiczne umiejętności objawiły się właśnie podczas jednego z treningów, gdy szabla przeciwniczki zamieniła się w czerwoną różę; niemalże identyczną jak te, które kwitły w dworku Rosierów (już wcześniej okazało się, że przejęła rodową żyłkę do florystyki i spędzała w ogrodzie lwią część swojego wolnego czasu).
Darcy żyła pod kloszem, wiedzę o sytuacji w magicznym i mugolskim świecie chłonąc jedynie od ojca, który po pracy przynosił jej zdawkowe komentarze. Rodzina mamy, zamieszana w polityczne układy, w obecności młodej pannicy wolała rozmawiać o niej samej, a nie o wybuchu wojny lub pojedynkach wielkich czarodziejów. A pannie Rosier w ogóle to nie przeszkadzało, nie uwierała jej rola marionetki rodziców, kochanej córki i siostry, wesołej, czarującej trzpiotki. Życie miała zaplanowane niemal od początku do końca, ale póki zgadzała się z tą wizją, po co miała ją negować? Wiedziała, że któregoś razu jej także zaaranżują małżeństwo, że najprawdopodobniej nie będzie pracować i poświęci się wychowaniu dzieci oraz działalności charytatywnej. I że będzie brylować na salonach, a oczy wszystkich czarownic i czarodziejów wyższych sfer będą zwrócone na nią. Póki co, wolała wędrować po klifach, wykorzystywać ostatnie lata beztroski, marząc o dorosłym życiu.
Niemiłe zderzenie z rzeczywistością czekało na nią w szkole. Pierwsze lata spędzone w Beauxbatons były ciągłą walką z kompleksami – choć miała przy sobie ukochane rodzeństwo, do nich także się porównywała. Dziecięce wyobrażenia zadziałały w drugą stronę. Nie była tak piękna, jak Marianne, tak odważna, jak Tristan czy tak popularna jak Druella. Była tylko najmłodszą córką, trochę rozpieszczoną i nie przywykłą do tego, by naiwność i niewinność wykorzystywać przeciwko niej. Szybko starała się to zmienić i być może przedobrzyła – uważana za nieco wyniosłą i próżną, nieprędko zdobyła pierwszą przyjaciółkę. Ale gdy to wreszcie się stało, nerwy i stres związane z pobytem w szkole ulotniły się z niej bardzo szybko i wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią.
A uczennicą była przykładną, niektórzy nauczyciele stawiali ją nawet za wzór do naśladowania dla innych. Zawsze przygotowana, pilna i sumienna, nie opuszczała zajęć, świetnie się uczyła, należała do kół zainteresowań i pomagała słabszym od siebie. Wypełniała rolę wynikłą z urodzenia, ale też taką, którą narzuciła sobie sama. Za nic w świecie nie chciała odstawać, pilnowała się, gubiąc po drodze spontaniczność, ale nie tracąc na błyskotliwości. Ambitna i inteligentna, poradziła sobie doskonale z egzaminami i spełniała się w swoich pasjach. Mapy nieba miały przed nią coraz mniej tajemnic, nauka zaklęć i uroków przychodziła z łatwością, a godziny spędzane na zagłębianiu się w historiach przodków nie były wcale zmarnowanymi. Darcy wiodła takie życie, jakie sobie zaprojektowała, trzymając się wytyczonych ścieżek i stojąc ramię w ramię z resztą rodziny. Beauxbatons ukończyła z wyróżnieniem, nie podejmując się po szkole żadnej pracy ani nie kierując na staż. Coś innego majaczyło na horyzoncie, zajmując myśli Rosierówny.
Jej słabością była socjeta, bardzo chciała przynależeć już do towarzyskiej śmietanki szlacheckich rodzin czystej krwi i tym samym udowodnić swoją wartość rodzicom i bliskim. Śledziła trendy w modzie, interesowała się historią poszczególnych rodów, chciała wiedzieć wszystko o wszystkich, oczywiście przy zachowaniu zasad należnych kulturze i dobremu wychowaniu. Pierwszy Sabat był wydarzeniem zapierającym dech w piersiach, a wspomnienia z niego były tak silne i szczęśliwe, że pozwoliły jej wyczarować w pełni cielesnego patronusa. Czego mogła chcieć więcej?
Miłości, oczywiście, ale i ta przyszła do niej wcześniej, niż się spodziewała. Leo Coruch z biegiem lat awansował z pozycji przyjaciela z dzieciństwa, a pomimo łączącego ich pokrewieństwa, oba rody zdawały się przymykać oko na poczynania młodych, Darcy mogła więc przeżywać wszystko tak, jak sobie wymarzyła. Spacery pod rękę, skradzione pocałunki, nocne wymykanie się do ogrodu sprawiały, że unosiła się nad ziemią z radości i choć wiedziała, że nie będą mogły trwać wiecznie, była święcie przekonana, że będzie potrafiła sobie z tym poradzić.
Żyła w bańce mydlanej, perfekcyjnym świecie, naginając moralność do własnych potrzeb, pozostając ślepą na każdy, najmniejszy nawet zgrzyt w ładzie i harmonii, którą tak ceniła. Trzymała się blisko rodziny i nierzadko dawała sobą manipulować, byle tylko wszystko było pod kontrolą. Ślub Marianne, pojawienie się na świecie siostrzenicy i pielęgnowanie związku z Leo skutecznie zajmowały jej myśli. Wojna przecież się skończyła, cóż innego mogłoby czyhać na nią w świecie, w którym zapanował pokój? Wiedziała, do kogo należało się uśmiechnąć, który sekret wykorzystać i jaką kartą zagrać na najbliższym przyjęciu, by wygrać nie tylko przy stoliku, ale także zgarnąć pulę popularności i pochwał za cały sezon.
Nie przyjmowała do wiadomości, że taki stan rzeczy może się wkrótce zmienić, przecież przyszłość miała zaplanowaną, a żadnej tragedii nie uwzględniała w kalendarzu. Zaznaczyła za to bankiet, na który koniecznie musiała pójść, dlatego odwołała wieczór z Marianne, mogły przecież porozmawiać następnego dnia…
O śmierci siostry dowiedziała się jako ostatnia z rodziny i do dziś pamięta to uczucie, jakby ktoś na siłę wciągał ją pod wodę, nie pozwalając złapać powietrza. Nie chciała słuchać o zemście na wilkołaku, nie była w stanie pocieszyć członków rodziny, ba, przez kilka dni nie umiała nawet podnieść się z łóżka i włączyć w schemat zwany życiem codziennym, który przecież tak bardzo ceniła i pielęgnowała. Dni, które spędziła z głową pod kołdrą, uświadomiły jej jak puste i pozbawione znaczenia życie prowadziła. Tańczyła tak, jak zagrali jej rodzice, dostosowywała się do otoczenia i przywdziewała najróżniejsze maski, byle tylko nie stracić kontroli, byle tylko udowodnić wszystkim, że jest coś warta.
Strata Marianne, jednego ze stałych elementów życia, była dla Darcy niczym pocałunek wybudzający ją ze snu. Jednak tym razem koszmarem miała okazać się rzeczywistość, w której przyszło jej egzystować. Bale i bankiety straciły swój czar, fałsz i obłuda socjety zaczynała być coraz bardziej dostrzegalna. Panna Rosier buntowała się, powoli porzucając dawny styl życia, myślenie i nawyki. Oparcia wciąż szukała w rodzinie, jednak pewnych pęknięć nie dało się zalepić słodkimi słówkami.
Nie było już dawnej Darcy, uległej i uśmiechającej się sztucznie, czarującej arystokratów, zaśmiewającej się w głos z żartów brata… Rosier zdała sobie sprawę, że tak naprawdę sama nie wie, kim jest ani czego chce. Bezsilność frustruje i prowadzi do niebezpiecznych zachowań, bo przecież tak można nazwać poszukiwanie adrenaliny, której tylko spora dawka potrafi przypomnieć, że wciąż się żyje. Musiała poskładać się na nowo i wiedziała już, że tym razem nie powstanie z niej tylko pusta powłoka.
Zdecydowała się podjąć pracę, skupiając na dziedzinie, która interesowała ją najbardziej – na astronomii. Niektóre noce w tygodniu zaczęła poświęcać studiowaniu nieba, nawiązała współpracę z magazynami tematycznymi i w momencie, gdy w jej głowie skrystalizowało się marzenie podjęcia pracy w Departamencie Tajemnic, zdała sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła. Kiedyś nawet nie pomyślałaby o pracy, a teraz ambicja napędzała ją do działania. Z lunaskopem w dłoni mogła spędzać długie godziny na swoim tarasie, na mapie nieba tworzyła wykresy, o których później dyskutowała z kolegami po fachu.
W najgorszym możliwym momencie zastały ją aranżowane zaręczyny, niwecząc wszelkie szanse na prawdziwy związek z Leo, który okazał się nieocenionym wsparciem w najgorszych chwilach. Na szczęście narzeczony, Parys Bulstrode, wykazał zrozumienie, a dziewięć miesięcy wspólnego pożycia ma szansę zakończyć się ślubem nie tylko z obowiązku. Dla własnej wygody kobieta jest w stanie żyć w kłamstwie, ale przynajmniej wie, że ta niechlubna część charakteru nie była wcześniej tylko jej głupim wymysłem.
Powróciła też do roli siostry i stara się być wsparciem dla Tristana i Druelli, czasem być może wtrącając się w ich życie zbyt otwarcie (kolejna pozostałość, wskakująca jako element do nowej układanki), ale zawsze mogli na nią liczyć i pod tym względem nic się nie zmieniło.
Przestała odwracać głowę i udawać, że nie widzi problemów, które piętrzą się tuż pod jej nosem. I chociaż wciąż nie mówi głośno o tym, co czarodziejskie społeczeństwo powinno w sobie zmienić, przy rodzinnym stole zyskała wreszcie głos i jest z niego dumna. Gdy patrzy w lustro, nie rozpoznaje już dawnej Darcy, a choć powłoka pozostaje niezmieniona, ona przestała już wymyślać się na siłę.
pierś mi ciężka rośnie,
cudne formy
drą mi się i mącą
i rozwiewam się -
tęsknie, żałośnie,
w siwą chmurę,
o formie marzącą...
Po śmierci siostry wyczarowanie Patronusa często sprawia pannie Rosier problemy – wcześniej wystarczyło pomyśleć o swoim Sabacie, niezapomnianej nocy z setką cudownych wspomnień, teraz jednak nie są one już tak silne. Pęknięcia powstały głównie przez fakt, że socjeta nie pociąga już Darcy tak bardzo jak kiedyś, a dziewczyna zaczyna wyraźnie dostrzegać jej fałsz i zakłamanie. Jak być szczęśliwym w takich warunkach?
12 | |
3 | |
8 | |
0 | |
0 | |
0 | |
2 |
różdżka, sowa, lunaskop, teleskop, glob księżyca, wykres gwiazd, 10 punktów