Zapach świeżo ściętego lubczyku
AutorWiadomość
Kuchnia
Średniej wielkości drewniany stół o prostokątnym kształcie z dostawionymi krzesłami to najważniejszy element tego pomieszczenia, jak i całego domu. Stanowi najważniejsze miejsce, gdzie może wydarzyć się wszystko. Wchodząc do kuchni w powietrzu unosi się zapach świeżo ściętego lubczyku z mieszanką suszonych goździków. Bardzo często można tutaj poczuć intensywną woń pieczonego ciasta dyniowego. Przede wszystkim kuchnia nie pełni wyłącznie funkcji konsumpcyjnej jak i nie służy tylko do przyjmowania gości. Poza wieloma gatunkami różnych ziół i roślin magicznych w drewnianych skrynkach, w szafkach można znaleźć części aparatury alchemicznej oraz kilka cynowych kociołków. Wszakże wiele razy ta niepozorna kuchnia staje się amatorską pracownią alchemiczną.
Gość
Gość
15 maja
Do niewielkiego pomieszczenia wpadły pierwsze, poranne promienie słoneczne i w mgnieniu oka oświetliły większość kuchni. Wstałam dzisiaj dość wcześnie, biorąc pod uwagę to, że do Ministerstwa muszę się udać dopiero w godzinach popołudniowych. Zazwyczaj śpię ile tylko się da, wszakże jestem nocnym markiem i zawsze przesiaduję do późna jak najdłużej się da. Poranne wstawanie nie jest wcale przyjemne, przynajmniej dla mnie. Ale jak jest konieczność to wstanę bez marudzenia. A właśnie tego dnia spodziewałam się zapowiedzianego wcześniej listem gościa. Zaparzyłam świeżo mielonej, czarnej kawy i odstawiłam kubek na ciemnym, drewnianym stole, na którym wyłożony był ręcznie wykonany z kolorowej włóczki, niewielki, okrągły obrusik.
Wyciągnęłam z szuflady niewielki nożyk po czym skierowałam go na mocno wyrastające liście lubczyku, które zwinęłam w pęk, związałam sznurkiem i odrzuciłam na bok. Później będzie wisiał na ściennej półce i przechodził przez proces suszenia. Zawiśnie obok tych, które ukręciłam już wcześniej. Wisiały tam pęczki goździków, kilka innych pęków ususzonego już lubczyku, trochę jałowca, a na oknie stała skrzyneczka, z której wyrastał oset.
Przeciągnęłam się po czym sięgnęłam po kubek i upiłam łyk kawy.
Przez pewien czas miałam wrażenie, że doskwiera mi beznadziejna samotność. Wspomnienia o śmierci moich bliskich wciąż powracały jak bumerang. Przebywanie samej w domu wydawało się być jak kara, chociaż za czasów szkolnych na samotność nie narzekałam, tak teraz doskwiera mi to bardzo.
Kolejny łyk kawy.
Czas na śniadanie.
Jako miłośniczka ciasta dyniowego szybko ukręciłam masę na wypiek. W końcu nie mogę przyjąć zapowiedzianego gościa z pustymi rękoma. Myślę, że kawa i kawałek dyniowego wypieku w zupełności wystarczy. Szkoda tylko, że ten wypiek nie jest tak dobry jak piekła go z mamą. Nie mam w ogóle talentu do gotowania. Także nic dziwnego, że pomimo wspaniałego zapachu wyszedł mi totalny zakalec.
Do niewielkiego pomieszczenia wpadły pierwsze, poranne promienie słoneczne i w mgnieniu oka oświetliły większość kuchni. Wstałam dzisiaj dość wcześnie, biorąc pod uwagę to, że do Ministerstwa muszę się udać dopiero w godzinach popołudniowych. Zazwyczaj śpię ile tylko się da, wszakże jestem nocnym markiem i zawsze przesiaduję do późna jak najdłużej się da. Poranne wstawanie nie jest wcale przyjemne, przynajmniej dla mnie. Ale jak jest konieczność to wstanę bez marudzenia. A właśnie tego dnia spodziewałam się zapowiedzianego wcześniej listem gościa. Zaparzyłam świeżo mielonej, czarnej kawy i odstawiłam kubek na ciemnym, drewnianym stole, na którym wyłożony był ręcznie wykonany z kolorowej włóczki, niewielki, okrągły obrusik.
Wyciągnęłam z szuflady niewielki nożyk po czym skierowałam go na mocno wyrastające liście lubczyku, które zwinęłam w pęk, związałam sznurkiem i odrzuciłam na bok. Później będzie wisiał na ściennej półce i przechodził przez proces suszenia. Zawiśnie obok tych, które ukręciłam już wcześniej. Wisiały tam pęczki goździków, kilka innych pęków ususzonego już lubczyku, trochę jałowca, a na oknie stała skrzyneczka, z której wyrastał oset.
Przeciągnęłam się po czym sięgnęłam po kubek i upiłam łyk kawy.
Przez pewien czas miałam wrażenie, że doskwiera mi beznadziejna samotność. Wspomnienia o śmierci moich bliskich wciąż powracały jak bumerang. Przebywanie samej w domu wydawało się być jak kara, chociaż za czasów szkolnych na samotność nie narzekałam, tak teraz doskwiera mi to bardzo.
Kolejny łyk kawy.
Czas na śniadanie.
Jako miłośniczka ciasta dyniowego szybko ukręciłam masę na wypiek. W końcu nie mogę przyjąć zapowiedzianego gościa z pustymi rękoma. Myślę, że kawa i kawałek dyniowego wypieku w zupełności wystarczy. Szkoda tylko, że ten wypiek nie jest tak dobry jak piekła go z mamą. Nie mam w ogóle talentu do gotowania. Także nic dziwnego, że pomimo wspaniałego zapachu wyszedł mi totalny zakalec.
Gość
Gość
Choć Charlie najczęściej pracowała na porannej zmianie, dziś miała udać się do Munga dopiero po południu. Ranek wykorzystała na to, by po raz pierwszy w tym miesiącu się wyspać; ostatnimi czasy pracowała ponad normę i nie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek i beztroskie spotkania towarzyskie. Nie miała go zbyt wiele nawet na przechadzki w kocim ciele; anomalie wymagały wytężonej pracy, bo zapotrzebowanie na eliksiry było większe niż zazwyczaj. Choć od tamtego tragicznego w skutkach wybuchu minęły dwa tygodnie, nie brakowało przypadków obrażeń w wyniku anomalii działających przy użyciu magii, a także kaprysów pogody, która bywała groźna i nieprzewidywalna.
Czasy nie były łatwe, ale nawet w nich nie można było zapominać o przyjaciołach i znajomych, którzy w tych ciężkich dniach także potrzebowali eliksirów lub po prostu towarzystwa. Ona też go potrzebowała, bo spędzanie długich godzin samotnie w pracowni miało na nią niezbyt dobry wpływ.
Teleportowała się do Hogsmeade krótko przed umówioną porą, lądując niedaleko domu Louise. Resztę drogi pokonała pieszo, wspominając w myślach czasy, kiedy była uczennicą Hogwartu. Kto by pomyślał, że niedługo minie pięć lat, odkąd opuściła mury szkoły po raz ostatni i wyruszyła na spotkanie z dorosłością? Jej początek doświadczył ją wyjątkowo przykro – śmiercią młodszej siostry. W wakacje minie pięć lat, odkąd Helen już z nimi nie było, i nigdy nie zdążyła nawet zobaczyć Hogwartu i Hogsmeade.
Niedługo później wśród tych nostalgicznych myśli dotarła do domu Louise, która została doświadczona przez życie jeszcze trudniej, tracąc rodziców. Rodzice i starsze rodzeństwo Charlie przynajmniej wciąż żyli i wiedziała, że może na nich liczyć, a oni mogli liczyć na nią.
Zapukała do drzwi domu Moodych, w którym miała już okazję bywać w przeszłości i zaczekała na wpuszczenie przez Louise.
- Ale ładnie pachnie! Robiłaś ciasto? – zapytała po standardowych formułkach powitalnych. Chociaż Charlie była zdolną alchemiczką, w kuchni nie radziła sobie szczególnie dobrze, nie miała talentu swojej matki. Leonia Leighton potrafiła dobrze piec, ale Charlene zawsze o wiele bardziej ciągnęło do kociołków, ingrediencji i pracowni alchemicznej, niż do kuchni, choć mogłoby się wydawać, że pieczenie ciast powinno być dużo prostsze niż warzenie mikstur. – Co u ciebie słychać? Dawno się nie widziałyśmy. – Ostatni raz na pewno jeszcze przed majem. – Podejrzewam, że i wy, aurorzy, macie dużo pracy? Jak poszły ci egzaminy kończące kurs? – Pamiętała przecież, że Louise nie jest już kursantką, a świeżo upieczoną aurorką. Początek jej pracy przypadł jednak na bardzo trudny okres.
Czasy nie były łatwe, ale nawet w nich nie można było zapominać o przyjaciołach i znajomych, którzy w tych ciężkich dniach także potrzebowali eliksirów lub po prostu towarzystwa. Ona też go potrzebowała, bo spędzanie długich godzin samotnie w pracowni miało na nią niezbyt dobry wpływ.
Teleportowała się do Hogsmeade krótko przed umówioną porą, lądując niedaleko domu Louise. Resztę drogi pokonała pieszo, wspominając w myślach czasy, kiedy była uczennicą Hogwartu. Kto by pomyślał, że niedługo minie pięć lat, odkąd opuściła mury szkoły po raz ostatni i wyruszyła na spotkanie z dorosłością? Jej początek doświadczył ją wyjątkowo przykro – śmiercią młodszej siostry. W wakacje minie pięć lat, odkąd Helen już z nimi nie było, i nigdy nie zdążyła nawet zobaczyć Hogwartu i Hogsmeade.
Niedługo później wśród tych nostalgicznych myśli dotarła do domu Louise, która została doświadczona przez życie jeszcze trudniej, tracąc rodziców. Rodzice i starsze rodzeństwo Charlie przynajmniej wciąż żyli i wiedziała, że może na nich liczyć, a oni mogli liczyć na nią.
Zapukała do drzwi domu Moodych, w którym miała już okazję bywać w przeszłości i zaczekała na wpuszczenie przez Louise.
- Ale ładnie pachnie! Robiłaś ciasto? – zapytała po standardowych formułkach powitalnych. Chociaż Charlie była zdolną alchemiczką, w kuchni nie radziła sobie szczególnie dobrze, nie miała talentu swojej matki. Leonia Leighton potrafiła dobrze piec, ale Charlene zawsze o wiele bardziej ciągnęło do kociołków, ingrediencji i pracowni alchemicznej, niż do kuchni, choć mogłoby się wydawać, że pieczenie ciast powinno być dużo prostsze niż warzenie mikstur. – Co u ciebie słychać? Dawno się nie widziałyśmy. – Ostatni raz na pewno jeszcze przed majem. – Podejrzewam, że i wy, aurorzy, macie dużo pracy? Jak poszły ci egzaminy kończące kurs? – Pamiętała przecież, że Louise nie jest już kursantką, a świeżo upieczoną aurorką. Początek jej pracy przypadł jednak na bardzo trudny okres.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Na widok Charlene od razu pojawił się uśmiech na twarzy. Zaprosiłam ją do środka, gdzie mogłyśmy spokojnie spędzić czas i napić się chociażby kawy. Nie koniecznie chciałam ją częstować wypiekiem, bo nie był za dobry. Zapach był kamuflażem, a smak ciasta.. Próbowałam, jest praktycznie niezjadliwy!
- Po raz kolejny próbowałam upiec ciasto z przepisu i jak zwykle nie wyszło - powiedziałam delikatnie śmiejąc się - Lepiej go nawet nie próbować... - Zawsze tak jest, zawsze te przeklęte ciasto mi nie wychodzi. I za każdym razem mówię sobie - Nigdy więcej nie będę już piec tego ciasta! - i co z tego skoro po jakimś tygodniu podejmuję kolejną próbę. Uparty ze mnie osioł.. Sama dobrze wiem, że gotowanie nie jest moją mocną stroną. Gotowaniem zawsze zajmowała się mama, a jeszcze wcześniej w głównej mierze babcia. Mieszkając w Hogsmeade zawsze wolę przespacerować się chociażby do Pubu Pod Trzema Miotłami i zjeść pyszną i aromatyczną zupę warzywną. Mimo wszystko ukroiłam po naprawdę malutkim kawałeczku i wyłożyłam na bardzo małe talerzyki - Jak coś to ostrzegałam - powiedziałam to z szerokim uśmiechem pełnym nadziei.
- Co u mnie słychać? - powtórzyłam głośno zadane przez nią pytanie, żeby mieć chwilę na zastanowienie - Chyba wszystko w porządku - powiedziałam szybko - Egzaminy zaliczone, to najważniejsze. Faktycznie nie jest teraz łatwo, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie pierwsze dni. No wiesz, więcej wypadów w teren z aurorami... - wzięłam głęboki wdech i westchnęłam – Wszystko przez te anomalie, ledwo skończyłam ten kurs, a teraz czasami kiedy mam użyć magii to się zastanawiam dwa razy – i tak też było. Krążyły różne plotki i historie na temat tego co może się stać podczas magicznych anomalii. Zaklęcia nie są takie jakie powinny być, różdżki buchają magią jak sobie chcą. Dziwne rzeczy się dzieją wokół, a ja siedzę w domu i próbuję upiec ciasto… Chyba już kompletnie straciłam rozum.
- Napijesz się kawy? – spytałam po czym bez zastanowienia wlałam do pustego kubka nieco wcześniej świeżo zaparzonej kawy – A co u Ciebie? Pewnie też masz teraz mnóstwo pracy?
- Po raz kolejny próbowałam upiec ciasto z przepisu i jak zwykle nie wyszło - powiedziałam delikatnie śmiejąc się - Lepiej go nawet nie próbować... - Zawsze tak jest, zawsze te przeklęte ciasto mi nie wychodzi. I za każdym razem mówię sobie - Nigdy więcej nie będę już piec tego ciasta! - i co z tego skoro po jakimś tygodniu podejmuję kolejną próbę. Uparty ze mnie osioł.. Sama dobrze wiem, że gotowanie nie jest moją mocną stroną. Gotowaniem zawsze zajmowała się mama, a jeszcze wcześniej w głównej mierze babcia. Mieszkając w Hogsmeade zawsze wolę przespacerować się chociażby do Pubu Pod Trzema Miotłami i zjeść pyszną i aromatyczną zupę warzywną. Mimo wszystko ukroiłam po naprawdę malutkim kawałeczku i wyłożyłam na bardzo małe talerzyki - Jak coś to ostrzegałam - powiedziałam to z szerokim uśmiechem pełnym nadziei.
- Co u mnie słychać? - powtórzyłam głośno zadane przez nią pytanie, żeby mieć chwilę na zastanowienie - Chyba wszystko w porządku - powiedziałam szybko - Egzaminy zaliczone, to najważniejsze. Faktycznie nie jest teraz łatwo, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie pierwsze dni. No wiesz, więcej wypadów w teren z aurorami... - wzięłam głęboki wdech i westchnęłam – Wszystko przez te anomalie, ledwo skończyłam ten kurs, a teraz czasami kiedy mam użyć magii to się zastanawiam dwa razy – i tak też było. Krążyły różne plotki i historie na temat tego co może się stać podczas magicznych anomalii. Zaklęcia nie są takie jakie powinny być, różdżki buchają magią jak sobie chcą. Dziwne rzeczy się dzieją wokół, a ja siedzę w domu i próbuję upiec ciasto… Chyba już kompletnie straciłam rozum.
- Napijesz się kawy? – spytałam po czym bez zastanowienia wlałam do pustego kubka nieco wcześniej świeżo zaparzonej kawy – A co u Ciebie? Pewnie też masz teraz mnóstwo pracy?
Gość
Gość
Charlene weszła do domu, rozglądając się z ciekawością. Pewnie nie tak łatwo mieszkało się samemu, kiedy zabrakło członków rodziny, ale Louise jakoś sobie radziła. Nie miała zresztą innego wyjścia, musiała poradzić sobie z przeciwnościami, które na nią spadły, tak, jak Leightonowie pięć lat temu musieli sobie poradzić z utratą małej, słodkiej Helen.
- Mi też zwykle nie wychodzi. Nie przejmuj się – powiedziała. Może to dlatego, że tak naprawdę nigdy nie poświęciła nauce gotowania i pieczenia takiej uwagi, jaką poświęciła uczeniu się eliksirów? Kiedy mogła warzyć takie niesamowitości, to gotowanie zawsze jawiło jej się jako bardzo nudne i przyziemne, i wolała je pozostawić mamie. – Niemniej jednak zapach jest zwodniczo przyjemny.
Usiadła z nią w kuchni, przyjmując maleńki kawałeczek ciasta, który zjadła, robiąc dobrą minę do złej gry. Ciasto nie było idealne, ale zdarzało jej się robić gorsze; w końcu czasem zapominała o piekącym się cieście i przypominała sobie o nim dopiero, kiedy dom wypełniała woń spalenizny. Kiedy zajmowała się eliksirami, to prawie zapominała o świecie dookoła.
- Nie jest złe – przytaknęła więc, choć nie poprosiła o dokładkę. – To dobrze, że jest w porządku i że już masz to za sobą. Pamiętam, jak ja się stresowałam swoimi egzaminami końcowymi po kursie. – To było dwa lata temu; Charlie musiała podczas egzaminu uwarzyć kilka wyjątkowo trudnych eliksirów leczniczych, obserwowana przez egzaminatorów, a także napisać sprawdzian z wiedzy teoretycznej z zakresu alchemii i astronomii. Kurs aurorski zawsze wydawał jej się jednak jeszcze trudniejszy, niebezpieczny i wymagający dużej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. I o ile była dobra z eliksirów i astronomii, to z zaklęciami i obroną przed czarną magią radziła sobie dość miernie, przynajmniej jeśli chodziło o umiejętności praktyczne. Musiała je koniecznie podszlifować, biorąc pod uwagę, że od pewnego czasu należała do Zakonu Feniksa. Musiała umieć się bronić w przynajmniej podstawowym stopniu. – To dopiero twoje początki, na pewno zdążysz jeszcze nie raz zostać zabraną w teren. Teraz praca aurora stoi przed tobą otworem, skoro przetrwałaś te trzy lata kursu. – Podejrzewała, że początkujący w żadnym zawodzie nie mieli lekko, a teraz dodatkowo zagrożenie stanowiły anomalie. Poza tym zdawała sobie sprawę, że kobietom w takich służbach nie było łatwo, zresztą starsi pracownicy często widzieli w stażystach i świeżo upieczonych pracownikach żółtodzioby, na których można zwalić mniej przyjemne zajęcia, na przykład papierkową robotę. Nie zawsze było więc tak, jak młodzi wyobrażali sobie w swoich marzeniach.
- Też zastanawiam się dwa razy, zanim użyję różdżki. Dobrze, że do warzenia eliksirów zwykle jej nie potrzebuję, a ingrediencje oporządzam ręcznie. – Wszystko co tylko mogła starała się teraz wykonywać bez magii, bo za dużo się nasłuchała o ofiarach anomalii od uzdrowicieli, którzy co chwila wpadali do jej pracowni po nowe eliksiry.
Zamyśliła się, przelotnie obserwując koleżankę.
- Mogę się napić, przyda mi się na lepsze rozbudzenie – przyznała. Zdecydowanie wolała herbatę, ale mogła się napić i kawy. – O tak, uzdrowiciele ciągle przychodzą po nowe mikstury. Przez te anomalie zapotrzebowanie jest dużo większe niż zwykle, więc często muszę pracować po godzinach. Nie mam zbyt wiele wolnego czasu, zwłaszcza, jeśli po pracy jeszcze warzę mikstury na indywidualne zamówienia. – Większość jej znajomych nie przepadała za zaglądaniem do kociołka i wolała zamówić eliksir u niej niż samemu się tym zająć. Nie każdy lubił eliksiry.
- Mi też zwykle nie wychodzi. Nie przejmuj się – powiedziała. Może to dlatego, że tak naprawdę nigdy nie poświęciła nauce gotowania i pieczenia takiej uwagi, jaką poświęciła uczeniu się eliksirów? Kiedy mogła warzyć takie niesamowitości, to gotowanie zawsze jawiło jej się jako bardzo nudne i przyziemne, i wolała je pozostawić mamie. – Niemniej jednak zapach jest zwodniczo przyjemny.
Usiadła z nią w kuchni, przyjmując maleńki kawałeczek ciasta, który zjadła, robiąc dobrą minę do złej gry. Ciasto nie było idealne, ale zdarzało jej się robić gorsze; w końcu czasem zapominała o piekącym się cieście i przypominała sobie o nim dopiero, kiedy dom wypełniała woń spalenizny. Kiedy zajmowała się eliksirami, to prawie zapominała o świecie dookoła.
- Nie jest złe – przytaknęła więc, choć nie poprosiła o dokładkę. – To dobrze, że jest w porządku i że już masz to za sobą. Pamiętam, jak ja się stresowałam swoimi egzaminami końcowymi po kursie. – To było dwa lata temu; Charlie musiała podczas egzaminu uwarzyć kilka wyjątkowo trudnych eliksirów leczniczych, obserwowana przez egzaminatorów, a także napisać sprawdzian z wiedzy teoretycznej z zakresu alchemii i astronomii. Kurs aurorski zawsze wydawał jej się jednak jeszcze trudniejszy, niebezpieczny i wymagający dużej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. I o ile była dobra z eliksirów i astronomii, to z zaklęciami i obroną przed czarną magią radziła sobie dość miernie, przynajmniej jeśli chodziło o umiejętności praktyczne. Musiała je koniecznie podszlifować, biorąc pod uwagę, że od pewnego czasu należała do Zakonu Feniksa. Musiała umieć się bronić w przynajmniej podstawowym stopniu. – To dopiero twoje początki, na pewno zdążysz jeszcze nie raz zostać zabraną w teren. Teraz praca aurora stoi przed tobą otworem, skoro przetrwałaś te trzy lata kursu. – Podejrzewała, że początkujący w żadnym zawodzie nie mieli lekko, a teraz dodatkowo zagrożenie stanowiły anomalie. Poza tym zdawała sobie sprawę, że kobietom w takich służbach nie było łatwo, zresztą starsi pracownicy często widzieli w stażystach i świeżo upieczonych pracownikach żółtodzioby, na których można zwalić mniej przyjemne zajęcia, na przykład papierkową robotę. Nie zawsze było więc tak, jak młodzi wyobrażali sobie w swoich marzeniach.
- Też zastanawiam się dwa razy, zanim użyję różdżki. Dobrze, że do warzenia eliksirów zwykle jej nie potrzebuję, a ingrediencje oporządzam ręcznie. – Wszystko co tylko mogła starała się teraz wykonywać bez magii, bo za dużo się nasłuchała o ofiarach anomalii od uzdrowicieli, którzy co chwila wpadali do jej pracowni po nowe eliksiry.
Zamyśliła się, przelotnie obserwując koleżankę.
- Mogę się napić, przyda mi się na lepsze rozbudzenie – przyznała. Zdecydowanie wolała herbatę, ale mogła się napić i kawy. – O tak, uzdrowiciele ciągle przychodzą po nowe mikstury. Przez te anomalie zapotrzebowanie jest dużo większe niż zwykle, więc często muszę pracować po godzinach. Nie mam zbyt wiele wolnego czasu, zwłaszcza, jeśli po pracy jeszcze warzę mikstury na indywidualne zamówienia. – Większość jej znajomych nie przepadała za zaglądaniem do kociołka i wolała zamówić eliksir u niej niż samemu się tym zająć. Nie każdy lubił eliksiry.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Zapach świeżo ściętego lubczyku
Szybka odpowiedź