Ambrose Travers
AutorWiadomość
Ambrose Victorius Travers
Data urodzenia: 31.08.1932
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Norfolk
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Numerolog, badacz, teoretyk magii, pirat od siedmiu boleści
Wzrost: 186 centymetrów
Waga: 87 kilogramów
Kolor włosów: jasne złoto
Kolor oczu: lodowaty błękit zmieszany z jadowitą zielenią
Znaki szczególne: bardzo wysoki, a przy tym o specyficznie wychudzonej twarzy; szelmowski uśmiech, zalotne spojrzenie; wąska blizna ciągnąca się od lewego ucha w dół;
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Norfolk
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Numerolog, badacz, teoretyk magii, pirat od siedmiu boleści
Wzrost: 186 centymetrów
Waga: 87 kilogramów
Kolor włosów: jasne złoto
Kolor oczu: lodowaty błękit zmieszany z jadowitą zielenią
Znaki szczególne: bardzo wysoki, a przy tym o specyficznie wychudzonej twarzy; szelmowski uśmiech, zalotne spojrzenie; wąska blizna ciągnąca się od lewego ucha w dół;
11 i 1/2 cala, Winorośl, Łuska Jeżanki, Giętka
Ravenclaw
Orzeł przedni
Wila zmieniająca się w harpię
Morska bryza z delikatną nutą cytrusów i róż, przeplatana zapachem sosnowych igieł
Siebie jako kapitana statku, w towarzystwie najważniejszych dla mnie osób; jestem wolny, nic nie zatrzymuje mnie na brzegu
Numerologia, podróże, kłopoty, stare książki i mapy, sztuka, piękne kobiety
Jastrzębiom
Żeglarstwo, Pływanie, Taniec, Jeździectwo, Latanie na miotle
Różnej muzyki i wiatru łopoczącego w żaglach
Baptiste Radufe
Żeglarzem był Earendil, mieszkał w krainie Arvernien;
Okręt zbudował w Nimbrethil, by płynąć do odległych ziem.
W żaglach srebrzysta błyska nić, srebrne latarnie gorzeją,
Łabędzi wygina się dziób, proporce światłem jaśnieją.
Okręt zbudował w Nimbrethil, by płynąć do odległych ziem.
W żaglach srebrzysta błyska nić, srebrne latarnie gorzeją,
Łabędzi wygina się dziób, proporce światłem jaśnieją.
Błękit
Droga do sukcesu była długa i trudna. Taka właśnie miała być, powtarzał sobie jednak. W wielkich historiach nie ważny jest nawet cel, ważna jest przede wszystkim droga. Tym bardziej, że nie miał pojęcia co znajdzie na jej końcu. Świat był dziwną plątaniną tysiąca mórz, kolumn liczb i dźwięków naznaczonych kolorami. Ojciec był stalową szarością, która kryła się w jego oczach. Odchował już dwóch synów, a uwagę skupiał zawsze głównie na pierworodnym – nie było między nimi jednak szczególnie gorzkich słów lub tępej potrzeby wzbudzenia dumy. Jego obraz zmieniał się stale, od postawnych ramion ponad zasięgiem wzroku do stłumionych uśmiechów i grymasów. Ambrose robił to co robić należało. Wiedział doskonale, że tak właśnie zbudowany jest świat: żeby coś zyskać, musisz najpierw coś oddać. Więc przez pierwsze dziesięć lat swojego życia stale oddawał wszelkie poczucie inności i własnej tożsamości, na rzecz wartości, które wpajano mu od dziecka. Nim nauczył się chodzić, stał już na statku, z fascynacją w oczach oglądając stare mapy i kompasy. Zgodnie z wolą rodziny rozwijał swoją aktywność fizyczną, tańczył z wysoko podniesioną głową, stawiając równo kroki, siadał na końskim grzbiecie, nie bał się wzbić w powietrze na dziecięcej miotle. Strach był czymś, czego należało wystrzegać się najpilniej, to właśnie przekazał mu ojciec. Zbędne emocje czyniły ludzi słabszymi, wyniszczając ich kawałek po kawałku. Ze wszystkich sił starał się zatem czuć jak najmniej, pozwalając sobie na jedynie krótkie, porywające uczucia: wolność i adrenalinę czyhającą na niespokojnych wodach, tak sprzeczną z niemym posłuszeństwem wobec wymagających, szarych eminencji przewijających się przez jego życie.
Matka była inna – dobra jak intensywna zieleń jej oczu i ciepły śmiech. Doceniała, chwaliła, cieszyła się gdy pierwszy wybuch magii spopielił doszczętnie jego ulubioną książkę. Uśmiechała się serdecznie i z niewypowiedzianą gracją, jednak z czasem zaczął podejrzewać, że za tym uśmiechem stało coś jeszcze. Znała życie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jak ciężkim jest przeciwnikiem. Z uporem wpajała młodemu Traversowi to, co sama uznawała za przydatne. To ona zachęcała go do lekcji fortepianu, choć jej mąż uważał to za zupełnie zbędne. Pilnowała stale by syna wychować nie tylko na żeglarza, ale i dobrze wychowanego młodego lorda, z idealnym uśmiechem na twarzy. Ładne słowa i ładna twarz potrafią zdziałać wiele, powtarzała raz po raz. Po raz pierwszy przekonał się o tym na rodzinnych spotkaniach, zyskując życzliwość podstarzałych ciotek, bezustannie wychwalających te jego duże, błękitne oczy.
Gdy słońce zachodziło już za horyzontem, kończąc dzień zabaw z nielicznymi rówieśnikami, dzień lekcji dobrych manier i nawigacji, spokój znajdywał w książkach. Słowa wydawały mu się niezmienne i fascynujące, budziły w nim pragnienie podróży w nieznane. Potrafiły brzmieć bardzo różnie w zależności od ust, które je wypowiadały i wywoływały na świat setki zupełnie nowych kolorów. Odkąd tylko sięga pamięcią, co nocy przyglądał się wzburzonemu morzu, promieniom słońca zaginających się na ruchomej tafli. W domu mimo jasnego światła i obecności rodziny panował pewien chłód – czasami paradoksalnie wydawało mu się, że prawdziwe ciepło znalazłby tylko w zimnych objęciach fal.
Morze symbolizowało wszystko to, w co wierzył, wolność i prawo wyboru, czuł jednak, że pod jego skórą buzuje ogień, nie dający mu spokoju. Szybko spotkał na swojej drodze wroga, z którym przyszło mu zmagać się przez całe życie – niecierpliwość. Choć bez wątpienia miał, podobnie jak niemal każdy przedstawiciel rodu, wrodzony talent do żeglugi, często brakowało mu koncentracji i zrównoważenia. Chciał wszystkiego na raz, szybko i bezproblemowo, nie rozumiejąc do końca pojęcia ciężkiej pracy. Bezustannie się potykał, ale zdołał zachować jakoś pogodę ducha – wierzył, że każde potknięcie doprowadzi go gdzieś dalej. Zanim narodzi się gwiazda, inna musi upaść: a gwiazdom należy wierzyć, to one prowadzą żeglarzy do domu. Tak powtarzali przedziwni członkowie załogi ojca, gdy zdarzało im się wypić o kilka butelek rumu za wiele.
Prosto w księżyca płynął blask, z dala od brzegów północy,
Zbłąkany wśród zaklętych dróg, którymi człowiek nie kroczy.
Od Cieśnin Lodu, kędy w cień, mroźne cię szczytu spowiły,
Od pustyń, które spalił żar, uciekł, żeglując co siły
Zbłąkany wśród zaklętych dróg, którymi człowiek nie kroczy.
Od Cieśnin Lodu, kędy w cień, mroźne cię szczytu spowiły,
Od pustyń, które spalił żar, uciekł, żeglując co siły
Brąz
Zdawało mu się, że nawet ściany drżały, kiedy salę wypełnił dźwięk słowa Ravenclaw. W niemym szoku zajął wówczas miejsce przy stole klaskających Krukonów. Czuł się nie na miejscu, choć w błękicie szat domu Roweny było coś, co przypominało mu wody otaczające rodzinny Norfolk.
Do wzorowego ucznia na miarę Ravenclawu brakowało mu jednak bardzo wiele. Już od początku postanowił, że naukę postawi na drugim planie – dobra zabawa i towarzystwo były jego priorytetem. Nie uczył się więc szczególnie wiele, do niektórych przedmiotów zachowując wręcz olewczy stosunek. Zdecydowanie nie polubił Zielarstwa ani Obrony przed Czarną Magią, zawsze brakowało mu też cierpliwości do Eliksirów. Żywił sentyment do gwiazd, stale prowadzących żeglarzy, jednak zapał do Astronomii porzucił niezwykle szybko. Liczyła się dla niego przede wszystkim jako technika nawigacyjna. Szokiem dla nauczycieli było to że, podobnie jak spora część rodziny, odznaczał się niezwykłym talentem do Transmutacji. Choć powszechnie uważana za jedną z najtrudniejszych dziedzin, jemu przychodziła z zaskakującą łatwością. Obok Transmutacji szybko polubił także Zaklęcia, zwłaszcza w praktycznym aspekcie. Kadra Hogwartu mogła na własnej skórze doświadczyć, że choć chłopiec ten z pewnością posiadał potencjał i wysoką inteligencję, był jednak niezwykle leniwy i pozbawiony zapału.
Nie lubił ciężko pracować, lubił za to wygrywać i rywalizować. Bardzo często wplątywał się w kłopoty, związane z łamaniem szkolnego regulaminu i długie godziny spędził na ręcznym polerowaniu gablotek z pucharami: był jednak równie uparty, co jego rodzice, kary nie sprowadziły go więc do zmiany zachowania. Z czasem nieco usystematyzował naukę, wciąż jednak wybierając bycie duszą towarzystwa nad nieprzespaną nocą pełną zadań. Choć nie był już kapryśnym dzieckiem, wciąż uwielbiał wygody i przywileje powiązane z szlacheckim stylem życia. Rozumiał doskonale, że salony są zupełnie jak niespokojne wody i tylko wprawiony żeglarz może swobodnie po nich pływać. Korzystał z życia i bogactwa rodziny, dobierając sobie odpowiednie towarzystwo. Z wyższością patrzył na szlamy, choć nie poświęcał swojego cennego czasu na gnębienie czarodziejów brudnej krwi – uważał, że byłoby to jego marnotrawstwo. Lata mijały, a on wciąż tkwił przy swoim: nie odmawiał sobie niczego. Nie minęło wiele czasu nim odkrył kolejną ze swoich słabości, tym razem do drogich alkoholi i pięknych kobiet. Tych drugich zwłaszcza: wyrastał na młodego casanovę, spijając słodkie słowa z czerwonych ust i uśmiechając się promiennie. Światu jawił się jako dobrze wychowany, porządny szlachcic, ale przede wszystkim tylko chłopiec z młodzieńczą iskrą buntu. Ciężko było brać go na poważnie, choć był w istocie tym, czym się czuł: pełną słabości i skaz, bardzo zarozumiałą jednostką. Czerpiącą nieco wykrzywioną, nieodpowiednią przyjemność ze zdobywania, zwłaszcza innych ludzi. Nie interesowała go nigdy polityka, ale gra słowna, zabawa cudzymi uczuciami była czymś do czego instynktownie ciągnął: tą iskrę zakrzewiła w nim matka, dbając o to, by ze swoich dzieci stworzyć piękne potwory, gotowe stawić czoła każdemu sztormowi, który stanie na ich drodze.
Ląd nie potrafił wychować Ambrose Traversa, utwierdzał go tylko w przekonaniu, że wszystko mu się należy. Lata szkoły wspomina więc dziś z uśmiechem na twarzy, jako błogie i beztroskie. Myśląc o nich widzi przede wszystkim liczne miłostki i przyjęcia. Życie paphaniło wówczas terpentyną zadurzonej w nim Puchonki, która obsesyjnie obdarowywała go swoimi dziełami i tysiącem róż wplatanych w bukiety, którymi obdarowywał kolejne obiekty zainteresowania. Choć wielu wydawał się niestały i chwiejny, w rzeczywistości kilku, niewielu rzeczom potrafił się jednak oddać. Chciał wprawdzie pozostawać w centrum uwagi i innych wykorzystywać do własnych celów, lecz zdobył niewielką ilość lojalnych przyjaciół, za których oddałby niemal wszystko. Uczył się powoli niewymuszonych komplementów i układania ładnych zdań, bo wpajano mu, że kapitan bez załogi byłby niczym. W trzeciej klasie dołączył także do domowej drużyny Quidditcha, na pozycji ścigającego, a choć nieczęsto się do tego przyznawał, latanie na miotle przywodziło na myśl wolność, którą wcześniej mógł ofiarować jedynie ocean. Gdy przyszedł czas na wybór przedmiotów dodatkowych, od początku znienawidził Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, Starożytne Runy i Wróżbiarstwo, w Numerologii było jednak coś, co sprawiło, że oddał jej się bez reszty. Od dziecka dostrzegał konstrukcje i liczby, które nieśmiało przemykały pod jego oczyma. Wierzył, że świat z nich właśnie został zbudowany. Zaprzeczał temu bardzo mocno i nie przyznał by się do tego za nic, ale miał serce poszukiwacza i badacza oraz zadatki nie tylko na pana mórz, ale i naukowca. Z czarującym uśmiechem starał się wpasować w każde otoczenie, jednak bardzo szybko uświadomił sobie, że tak naprawdę nie pasuje nigdzie – fakt ten zatajał zalotnym spojrzeniem i dobrym słowem, tak by nikt nie dowiedział się jak zgubiony jest naprawdę.
Aż płynąc wśród bezgwiezdnych wód, przybył do Nocy bez Granic -
I ominąwszy czarny brzeg płynął nie patrząc już na nic.
Wiatr gniewu chwycił teraz ster; Z zachodu na wschód - szalony
Żeglarz rzuciwszy dawny cel w rodzinne uciekł strony.
Złoto
Jak mógł stronił od odpowiedzialności: wizja małżeństwa czy ułożenia życia zdawała mu się tylko wyblakłym cieniem przyszłości. Wierzył zresztą, że czas powoli wytłumaczy mu wszystko, trwonił go zatem nawet nie myśląc o konsekwencjach. Z wytrwałością czytywał książki i pisma badaczy, wsiadał także na statki płynące w niedługie rejsy. Więcej i więcej godzin poświęcał jednak złotym spiralom czasu i teorii magii. Rozważał nad badaniem nowych zaklęć i szukaniem odpowiedzi. Był już bliski decyzji by swoje życie poświęcić karierze naukowej, gdy rzeczywistość postanowiła rozsypać się dookoła. Choroba matki pojawiła się nagle i niespodziewanie – jej złote włosy płowiały, a twarz przybierała coraz bledszy, niezdrowy odcień. Umierała wolno i cicho i wydawało się, że nikt nie zwraca na to uwagi: cisza prześladowała młodego Traversa, pióro drżało w jego rękach, a odpowiedzialność, której tak się wystrzegał zbliżała się nieubłaganie. Ta cisza była bowiem inna. Czarna i szkarłatna, krwawiąca razem z lady Nott, dręczoną Śmiertelną Bladością. Ambrose miał szczęście jej uniknąć, podobnie jak wszelkich innych schorzeń powiązanych z szlacheckim rodowodem. Między rzutym nieustannie liściem mandragory, a równymi rzędami cyfr ledwo znajdował czas by zastanowić się nad tym co właściwie robi – dni mijały, puste i bezsensowne. Klawisze pianina nie układały się już we właściwej kolejności, litery tekstów zmieniały miejsca. Łzy spływały coraz częściej po jego rumianych policzkach, aż w końcu wyczerpały się doszczętnie. Życie toczyło się dalej, chodź świat pozbawił go tak bliskiej mu osoby. Zdawało mu się, że każda następna noc była ciemniejsza i nawet niebo zmieniło kolor.
Rzucił się zatem w ramiona tego, co wydawało mu się jedynym ratunkiem – oceanu. W dzień po pogrzebie wsiadł na statek pod dowództwem zaufanego przyjaciela najstarszego z braci i na długie lata porzucił angielskie brzegi. Ulotna chwila rozpaczy pozwoliła by poczuł się wolny od zobowiązań na lądzie, na który powracać miał najwyżej kilka razy w roku. Wciąż boleśnie odczuwał brak cierpliwości, ale żeglarstwo miał we krwi: doskonale rozumiał skrzypiące deski statku i żagle wyginające się na wietrze. Kołysanie łodzi stopniowo uśmierzało ból, a szum fal zagłuszał wszelkie zmartwienia. Przez chwilę wydawało mu się, że to właśnie jest jego miejsce na ziemi. Pytania zagłuszały mu krzyki mew i smak rumu. Tym razem za pomocą jednego z żeglarzy wciąż doskonalił się w sztuce animagii, był jednak daleki od upragnionej przemiany. Inny z członków załogi, po przegranym zakładzie nauczył go podstaw języka trytonów, który zaskakująco przypadł mu do gustu. Starsi koledzy wciąż śmiali się z pożółkłych książek, usilnie chowanych w kajucie, on jednak nie potrafił im odmówić. Na dodatek kupował coraz to nowsze, niekiedy pozbawione sensu lub spisane w językach, których nie rozumiał. Podróżowali długo i daleko, odwiedzając wiele miast na całym świecie, tak wiele, że nie pamięta już nawet ich nazw.
Aż nieulękłe, skręcił ster i łodzią zatoczył koło;
Sztorm znosiła z jękiem łódź, gdyż śmierć tu nocna godziną
Czyhała pośród Szarych Mórz, gdy znowu na zachód płynął.
Sztorm znosiła z jękiem łódź, gdyż śmierć tu nocna godziną
Czyhała pośród Szarych Mórz, gdy znowu na zachód płynął.
Czerwień
Załoga stała mu się z czasem bliska jak rodzina, kapitan jak drugi ojciec – zyskał druhów tak serdecznych i szczerych, że gotów byłby dla nich przejść przez najgorsze burze. Doskonalił nowe umiejętności, ale do mistrzostwa brakowało mu wiele, przede wszystkim zaś doświadczenia, które przynieść mogły tylko lata.
Zmiany następowały szybko i gwałtownie, będąc na morzu zdołał się jednak do tego przyzwyczaić. Z włosami w oczach i książką pod pachą trafił na zupełnie inny okręt, tym razem pod władzą własnego brata. Od dziecka podziwiał Kronosa i w wielu aspektach pragnął być dokładnie taki jak on – choć różniło ich wiele, bardzo wiele lat. Lat niosących wiedzę, z którą nie mógł się równać. Z chęcią zgodził się zatem na pozostanie w rejonach Trójkąta Bermudzkiego, stawiając opór mugolom łamiącym podstawowe prawa umów. Zwiedzając świat widział wiele niesprawiedliwości i o ile potrafił docenić zdolnych towarzyszy, których krew nie zawsze należała do najczystszych, osobami pozbawionymi czarodziejskich zdolności i wywodzącym się od nich hochsztaplerami pogardzał bez litości. Choć powszechnie sądzi się, że Traversowie to ludzie wody, w nim samym nienawiść i chorobliwa chęć zmiany świata płonęła jasnym płomieniem. Doświadczając prześladowań młodych czarodziejów, a takżespołecznego ostracyzmu, z jakim się spotykali i z powagą wsłuchując się w słowa brata wierzył we wszystko co mu mówił. Ostatni rok spędził z zapałem poświęcając się słusznej sprawie, pracując na lepsze imię Traversów, podczas gdy jego niegodni krewni pluli na nie w granicach kraju.
Przez Wieczną Noc go znosił prąd
Wśród ryku wściekłego morza –
Z daleka omijając brzeg, gdzie nigdy nie świeci zorza.
Wśród ryku wściekłego morza –
Z daleka omijając brzeg, gdzie nigdy nie świeci zorza.
Biel
Lecz jemu wielki przypadł los:
Nim księżyc zblednie - w biegu
Omijać ziemskiej gwiazdy glob,
Śmiertelnych nie tknąć brzegów;
Nim księżyc zblednie - w biegu
Omijać ziemskiej gwiazdy glob,
Śmiertelnych nie tknąć brzegów;
Patronus: Ambrose nigdy nie był szczególnie utalentowany w dziedzinie Obrony przed Czarną Magią i nie potrafi wyczarować patronusa; Przypuszcza jednak, że jeżeli kiedykolwiek mu się tu uda, jego obrońca przyjmie formę orła, podobnego do jego animagicznej postaci.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 20 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 15 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 10 | +6 (waga) |
Zwinność: | 6 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język magiczny: trytoński | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Numerologia | IV | 40 |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka Etykieta | I | 0 |
Wytrzymałość fizyczna | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Malarstwo (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (fortepian) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Żeglarstwo | II | 7 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Taniec balowy | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Jeździectwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
Różdżka
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Ta morska opowieść prawi o złotowłosym chłopcu o oczach błękitnych jak wody w Zatoce Syren. Czy zostanie ona jednak zapamięta, czy ślad po nim nie przepadnie, niczym kamień rzucony w morskie głębiny? A może nadane mu imię okaże się prorocze? Lord Ambrose posiada przymioty, które pomogą mu zapisać się na kartach historii swego rodu, jest wszak jego nieodrodnym synem. Umiłował morze i żeglugę, co wymaga odwagi, jednocześnie jednak nie brakuje mu również bystrości umysłu. Tajemnice magii liczby nie są wszak dla niego zagadką, podobnie jak i niewieście serca, które Ambrose pragnie zdobywać, niczym trofea podczas morskich podróży. Niechże ten złoty chłopiec zamiesza nieco wody w szklance Hampton Court!
Kartę sprawdzał: Percival Nott
Różdżka
ELIKSIRY Brak
INGREDIENCJE posiadane: Brak
BIEGŁOŚCI Brak
HISTORIA ROZWOJU [21.04.18] Karta postaci, -600 PD
Ambrose Travers
Szybka odpowiedź