Dziedziniec
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Dziedziniec
Wewnętrzny dziedziniec, otwarty z jednej strony, z której droga prowadzi prosto do ogrodów posiadłości. Doskonałe miejsce na spokojne spacery dookoła pielęgnowanych przez skrzaty rabatek czy zaczerpnięcie świeżego powietrza. Gdzieniegdzie znajdują się granitowe posągi przedstawiające głównie czarodziejskie, morskie stworzenia, o których mieszkańcy Thorness Manor uczą się już od dzieciństwa. Po zachodniej ścianie dziedzińca wspina się winobluszcz, zaglądając do komnat położonych na piętrze.
| 06.07?
Wyspa Wight była dla Elise niemal tak bliska, jak rodowe tereny Nottów. Jej matka, dawna lady Lestrange, była silnie zżyta ze swoim rodzinnym domem i bardzo często odwiedzała swoich wciąż mieszkających tu braci z ich rodzinami i innych bliskich. Nie kochała swojego męża i Elise od dawna o tym wiedziała. Jej matka nigdy nie czuła się w pełni szczęśliwa jako lady Nott, dlatego tak zależało jej na podtrzymywaniu więzi z panieńskim rodem. Bardzo często na te wizyty zabierała swoje córki, więc Elise od dziecka często bywała w Thorness Manor, spędzając czas z kuzynostwem bliższym jej wiekiem niż w większości sporo starsi Nottowie. Z racji tego samego wieku szczególnie dużo czasu spędzała z Marine, zwłaszcza w Hogwarcie, gdzie przez siedem lat spały w jednym dormitorium, ale utrzymywała dobre relacje i z Flavienem, tym bardziej, że własnych braci niestety nie miała.
Niedawno, niespełna trzy tygodnie temu, Elise ukończyła już Hogwart, doczekując się wreszcie upragnionego dnia opuszczenia zimnych, starych murów i powrotu do rodowego dworku. Mogła z ulgą wyrzucić znienawidzone szkolne szaty i przygotować się do życia i obowiązków damy. Nie mogło jej zabraknąć na sabacie, jednak z racji tych wszystkich zawirowań z teleportacją i awarią sieci Fiuu, całą końcówkę czerwca i początek lipca Elise spędziła uziemiona w Ashfield Manor. Nie podobało jej się to ani trochę, bo nie tak wyobrażała sobie początek dorosłego życia i ukończenie szkoły. Miały być piękne bale i inne wspaniałe okazje towarzyskie, sabaty, ploteczki z przyjaciółkami i piękne suknie, a były anomalie, brzydka pogoda i szeptane przez dorosłych wieści o tragicznych wydarzeniach w Ministerstwie Magii.
Dopiero szóstego lipca wraz z matką mogły udać się na wyspę Wight; była to jej pierwsza wizyta tutaj po skończeniu szkoły i debiucie towarzyskim. Przekraczała progi rezydencji rodziny matki już nie jako dziewczynka czy nastolatka, a pełnoprawna dama. Tak też wyglądała, odziana w długą do ziemi, zieloną suknię i ze schludnie upiętymi włosami. Idąc za matką, skrycie liczyła na spotkanie z Marine i Flavienem, których ostatni raz widziała na sabacie i była bardzo ciekawa, co się u nich dzieje. Miała nadzieję, że wszystko było w porządku.
Cassiopeia Nott od czasu śmierci najstarszej córki nie była do końca sobą, nigdy do końca nie pogodziła się z utratą swojej ukochanej Rosalind, ale zawsze ożywiała się na wyspie Wight. Elise miała wrażenie, jakby wtedy wstępowało w nią nowe życie, podczas gdy w Ashfield wracało zniechęcenie i apatia. Może nie zamykała się już na całe dnie, ale wciąż wydawała się chłodna i bardziej odległa, choć nadal poświęcała dużo uwagi najmłodszej córce, w jej mniemaniu tak podobnej do Rosie.
Podczas gdy matka udała się na poszukiwania któregoś ze swoich braci, Elise za jej pozwoleniem została nieco w tyle, postanawiając przejść się po dziedzińcu i ogrodach i dotrzeć do brzegu; stęskniona za nadmorskim klimatem wyspy chciała się nim trochę nasycić, zanim wejdzie do dworskich komnat i dołączy do matki bądź ruszy na poszukiwania Marine. Ostatni raz była tu pod koniec ubiegłych wakacji, przed wyruszeniem na ostatni rok nauki, była więc stęskniona za tym miejscem i chciała zobaczyć, czy coś się tu zmieniło. Miała nadzieję, że wyspę ominęły poważniejsze zawirowania, że wciąż była tym, co pamiętała z licznych wizyt z lat dziecinnych.
Wyspa Wight była dla Elise niemal tak bliska, jak rodowe tereny Nottów. Jej matka, dawna lady Lestrange, była silnie zżyta ze swoim rodzinnym domem i bardzo często odwiedzała swoich wciąż mieszkających tu braci z ich rodzinami i innych bliskich. Nie kochała swojego męża i Elise od dawna o tym wiedziała. Jej matka nigdy nie czuła się w pełni szczęśliwa jako lady Nott, dlatego tak zależało jej na podtrzymywaniu więzi z panieńskim rodem. Bardzo często na te wizyty zabierała swoje córki, więc Elise od dziecka często bywała w Thorness Manor, spędzając czas z kuzynostwem bliższym jej wiekiem niż w większości sporo starsi Nottowie. Z racji tego samego wieku szczególnie dużo czasu spędzała z Marine, zwłaszcza w Hogwarcie, gdzie przez siedem lat spały w jednym dormitorium, ale utrzymywała dobre relacje i z Flavienem, tym bardziej, że własnych braci niestety nie miała.
Niedawno, niespełna trzy tygodnie temu, Elise ukończyła już Hogwart, doczekując się wreszcie upragnionego dnia opuszczenia zimnych, starych murów i powrotu do rodowego dworku. Mogła z ulgą wyrzucić znienawidzone szkolne szaty i przygotować się do życia i obowiązków damy. Nie mogło jej zabraknąć na sabacie, jednak z racji tych wszystkich zawirowań z teleportacją i awarią sieci Fiuu, całą końcówkę czerwca i początek lipca Elise spędziła uziemiona w Ashfield Manor. Nie podobało jej się to ani trochę, bo nie tak wyobrażała sobie początek dorosłego życia i ukończenie szkoły. Miały być piękne bale i inne wspaniałe okazje towarzyskie, sabaty, ploteczki z przyjaciółkami i piękne suknie, a były anomalie, brzydka pogoda i szeptane przez dorosłych wieści o tragicznych wydarzeniach w Ministerstwie Magii.
Dopiero szóstego lipca wraz z matką mogły udać się na wyspę Wight; była to jej pierwsza wizyta tutaj po skończeniu szkoły i debiucie towarzyskim. Przekraczała progi rezydencji rodziny matki już nie jako dziewczynka czy nastolatka, a pełnoprawna dama. Tak też wyglądała, odziana w długą do ziemi, zieloną suknię i ze schludnie upiętymi włosami. Idąc za matką, skrycie liczyła na spotkanie z Marine i Flavienem, których ostatni raz widziała na sabacie i była bardzo ciekawa, co się u nich dzieje. Miała nadzieję, że wszystko było w porządku.
Cassiopeia Nott od czasu śmierci najstarszej córki nie była do końca sobą, nigdy do końca nie pogodziła się z utratą swojej ukochanej Rosalind, ale zawsze ożywiała się na wyspie Wight. Elise miała wrażenie, jakby wtedy wstępowało w nią nowe życie, podczas gdy w Ashfield wracało zniechęcenie i apatia. Może nie zamykała się już na całe dnie, ale wciąż wydawała się chłodna i bardziej odległa, choć nadal poświęcała dużo uwagi najmłodszej córce, w jej mniemaniu tak podobnej do Rosie.
Podczas gdy matka udała się na poszukiwania któregoś ze swoich braci, Elise za jej pozwoleniem została nieco w tyle, postanawiając przejść się po dziedzińcu i ogrodach i dotrzeć do brzegu; stęskniona za nadmorskim klimatem wyspy chciała się nim trochę nasycić, zanim wejdzie do dworskich komnat i dołączy do matki bądź ruszy na poszukiwania Marine. Ostatni raz była tu pod koniec ubiegłych wakacji, przed wyruszeniem na ostatni rok nauki, była więc stęskniona za tym miejscem i chciała zobaczyć, czy coś się tu zmieniło. Miała nadzieję, że wyspę ominęły poważniejsze zawirowania, że wciąż była tym, co pamiętała z licznych wizyt z lat dziecinnych.
Postanowiłem odpuścić, nieco zwolnić tempa. Nie mogłem wiecznie żyć sprawami rodowej opery, choć to ona stała w centrum mojego wszechświata. Korzystałem z tego, że nie zostałem jeszcze zmuszony do zaręczyn i ślubu, przez co nie musiałem uważać komu lub czemu i ile poświęcałem czasu. W przeciwnym razie musiałbym wypełniać swoje obowiązki, równo dzieląc wolne chwile pomiędzy narzeczoną, a pracą. Zapominając więc o towarzyskich powinnościach oddawałem się poszukiwaniom nieoszlifowanych diamentów, przesłuchaniom oraz nadzorowaniem większości opraw muzycznych przedstawień; niemal żyłem w operze. Wreszcie wuj nakazał mi się zdystansować i odpocząć, bo szukam ideału tam, gdzie go nie ma, przez co opóźnia się debiut Marine. To nie moja wina, że tak niebanalny talent potrzebował perfekcyjnej odsłony, nie mogła przecież śpiewać wśród pospolitych czarodziejów, co im się wydawało, że potrafią wydobyć z siebie zachwycający głos. Niestety nie zostałem zrozumiany w tej materii i poszedłem na przymusowy urlop, podczas którego i tak zastanawiałem się nad każdym szczegółem tego wielkiego dnia. W co jak w co, ale w myśli nikt nie mógł mi zajrzeć, a więc i oskarżyć o łamanie warunków wypoczynku również nie mógł. I tak zamierzałem niedługo zakończyć to lenistwo, bo mi nie służyło tak naprawdę. Każdy dzień wyglądał tak samo, przerywany jedynie nielicznymi spotkaniami z rodziną. Ta sama, codzienna rutyna zabijała wszelką kreatywność, na co nie mogłem i nie chciałem pozwolić. Szukałem sobie zajęcia na siłę, ale to nie było to samo. Zwykle kiedy nabrałem tempa i wskoczyłem w rytm pracy łatwiej było mi później wziąć się za inne rzeczy; dokładnie rozplanować spotkania oraz inne obowiązki. Potrafiłem się po prostu zorganizować. A teraz? Błogie lenistwo nie wpływało na moją osobę dobrze. Każde działanie wykonywałem z ociąganiem, długo nie potrafiłem się zebrać do jednej, konkretnej i małej rzeczy i w rezultacie nie robiłem niemal nic przez cały dzień. To napawało frustracją.
Dlatego dzisiaj postanowiłem zażyć świeżego powietrza, pozwolić wiatrowi odgonić natrętne myśli, zresetować umysł i wziąć się w garść. Spacerowałem powoli, najpierw wzdłuż plaży podziwiając chłód błękitu wód, później równie spokojnie przemierzałem tereny wokół dworu. Wraz z mijającym czasem także i to zajęcie zaczęło mnie nużyć, bo nie lubiłem samotności. Nigdy. Uwielbiałem towarzyskie spotkania, ludzi na poziomie, pozornie błahe rozmowy oraz poważne dyskusje; po prostu żyłem ze stadem. Z tego powodu zamierzałem udać się do któregokolwiek z domowników zacząć niezobowiązującą pogawędkę, ale w drodze powrotnej moim oczom ukazała się dawno niewidziana Nottówna. Uśmiechnąłem się do niej kiedy byłem już na tyle blisko, by móc rozpocząć rozmowę.
- Witaj Elise – przywitałem się z kuzynką, zaraz rozglądając się jakbym kogoś szukał; w istocie tak było. – Nie widziałem nigdzie ciotki. Przyjechałaś sama? A co z Ophelią? – zacząłem gradem pytań, ale opamiętałem się wreszcie. – Masz ochotę na spacer? – Dobrze, wcale się nie opamiętałem. W ramach przeprosin podsunąłem damie swoje ramię, by mogła je ująć swoim. – Nareszcie skończyłaś szkołę i będziemy mogli widzieć się częściej. Widziałem twój debiut, naprawdę pokazałaś klasę – przyznałem z uznaniem. Niestety nie mogłem obserwować pierwszych kroków zarówno Elise jak i Marine przez cały czas, bo brałem udział w konkursie, ale to, co widziałem utwierdziło mnie w przekonaniu, że zasługą sukcesu był niekwestionowany wdzięk krwi Lestrangów. – Powiedz mi, lady Nott bardzo komentowała nasz występ z lady Rosier? – spytałem szeptem. Zamiast zająć myśli czymś pożytecznym to ja zastanawiałem się czy lady Adelaide zostawiła na nas choćby suchą nitkę.
Dlatego dzisiaj postanowiłem zażyć świeżego powietrza, pozwolić wiatrowi odgonić natrętne myśli, zresetować umysł i wziąć się w garść. Spacerowałem powoli, najpierw wzdłuż plaży podziwiając chłód błękitu wód, później równie spokojnie przemierzałem tereny wokół dworu. Wraz z mijającym czasem także i to zajęcie zaczęło mnie nużyć, bo nie lubiłem samotności. Nigdy. Uwielbiałem towarzyskie spotkania, ludzi na poziomie, pozornie błahe rozmowy oraz poważne dyskusje; po prostu żyłem ze stadem. Z tego powodu zamierzałem udać się do któregokolwiek z domowników zacząć niezobowiązującą pogawędkę, ale w drodze powrotnej moim oczom ukazała się dawno niewidziana Nottówna. Uśmiechnąłem się do niej kiedy byłem już na tyle blisko, by móc rozpocząć rozmowę.
- Witaj Elise – przywitałem się z kuzynką, zaraz rozglądając się jakbym kogoś szukał; w istocie tak było. – Nie widziałem nigdzie ciotki. Przyjechałaś sama? A co z Ophelią? – zacząłem gradem pytań, ale opamiętałem się wreszcie. – Masz ochotę na spacer? – Dobrze, wcale się nie opamiętałem. W ramach przeprosin podsunąłem damie swoje ramię, by mogła je ująć swoim. – Nareszcie skończyłaś szkołę i będziemy mogli widzieć się częściej. Widziałem twój debiut, naprawdę pokazałaś klasę – przyznałem z uznaniem. Niestety nie mogłem obserwować pierwszych kroków zarówno Elise jak i Marine przez cały czas, bo brałem udział w konkursie, ale to, co widziałem utwierdziło mnie w przekonaniu, że zasługą sukcesu był niekwestionowany wdzięk krwi Lestrangów. – Powiedz mi, lady Nott bardzo komentowała nasz występ z lady Rosier? – spytałem szeptem. Zamiast zająć myśli czymś pożytecznym to ja zastanawiałem się czy lady Adelaide zostawiła na nas choćby suchą nitkę.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elise wciąż stawiała pierwsze kroki w dorosłości i smakowała ją powoli, ostrożnie, tym bardziej, że czasy nie były najlepsze i matka trzymała ją pod szczelnym kloszem. Nie miała pojęcia o tym, jak wyglądały prawdziwie poważne obowiązki, te bowiem przypadały mężczyznom. Ona jako dama miała ładnie wyglądać i błyszczeć w towarzystwie, a pewnego dnia poślubić mężczyznę wybranego przez ojca oraz nestora. Do takiej roli ją przygotowywano i nie kwestionowała jej, nie marzyła o niezależności i samostanowieniu, i wręcz patrzyła bardzo krytycznie na zbuntowane damy, które zamiast dostosować się do woli rodu próbowały pracować jak mężczyźni i obracały się w nieodpowiednim towarzystwie. Kompletnie tego nie rozumiała, bo sama nie wyobrażała sobie rezygnacji z wygód oraz ryzykowania konfliktu z rodziną.
Zawsze lubiła wyspę Wight, stanowiła interesującą odmianę od lesistych ziem Nottów. To tu Elise pierwszy raz zobaczyła morze i mogła się w nim zanurzyć, próbując się poczuć jak syrenka, których nie brakowało w tej okolicy. Lubiła spacerować po plażach wyspy, której izolacja zdawała się doskonale oddawać naturę rodu jej matki. Mogła spędzić czas z kuzynostwem bliższym sobie wiekiem, choć nie wszyscy tu w pełni ją akceptowali, od zawsze bowiem musiała rywalizować z Evandrą niezadowoloną z obecności Nottówny w pobliżu. Ale wiedziała, że teraz już raczej jej tu nie spotka, odkąd półwila wyszła za mąż i zamieszkała w dworze Rosierów.
Nie spodziewała się, że napotka Flaviena akurat podczas swojej przechadzki po okolicach dworku. Szła przed siebie, wyczuwając zapach morskiej bryzy mimo że nie dotarła jeszcze do samego wybrzeża. Podobała jej się ta woń, kojarzyła się z tymi wszystkimi wakacyjnymi wizytami z poprzednich lat. Chciała się nią nacieszyć, zanim dołączy do matki, która zapewne właśnie przygotowywała się do herbatki i pogawędek ze swoimi krewnymi. Na co dzień tego nie miała, gdy wychodziła do ogrodów w Ashfield mogła wyczuć jedynie woń lasu, która, choć tak rozkoszna, była ostatnio jej codziennością.
Flavien zdawał się wyglądać równie dobrze, jak na sabacie, choć zdawał się nieco zamyślony, choć może było to tylko ulotne wrażenie, gra światła.
- Drogi Flavienie – przywitała go grzecznie, uśmiechając się zupełnie szczerze, bo niezwykle ucieszył ją jego widok. Nie mając braci siłą rzeczy musiała zwrócić większą uwagę na kuzynów, bo dorastając z dwoma siostrami była też złakniona obecności w swoim życiu męskich krewnych. Ilekroć przyjeżdżała tu w wakacje między kolejnymi latami szkoły zawsze szukała Flaviena, podążała też za nim będąc dzieckiem i zapewne często męczyła go swoją obecnością kiedy była na pierwszym, a on na ostatnim roku w Hogwarcie. Nie czuła się w szkole zbyt szczęśliwa, więc lgnęła do starszych krewnych, a gdy tylko Flavien skończył szkołę, bardzo jej go brakowało. – Moja matka też tu jest, już weszła do środka, udała się na spotkanie z... dorosłymi – wyjaśniła, na koniec lekko się wahając, bo teraz sama też była dorosła, ale na pewno wiedział, co miała na myśli: braci matki i ich małżonki, zależy kto akurat był obecny w posiadłości. Poza tym Cassiopeia nie puściłaby jej samej tak daleko, opuszczając dworek musiała mieć towarzystwo. – Ale pozwoliła mi się przejść po okolicy, zanim do niej dołączę, wiedziała, że stęskniłam się za wyspą – dodała jeszcze. – Nie spodziewałam się, że zastanę cię akurat tutaj, ale bardzo mi to cieszy, chciałam się z tobą spotkać. Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że wszystko w porządku, zdążyłam się za wami stęsknić. – Była pewna, że Flaviena i Marine znajdzie dopiero w dworku, ale było to pozytywne zrządzenie losu, jako że Elise też nie lubiła zbyt długiej samotności i potrzebowała towarzystwa. – Ophelia została w domu. Jestem tylko ja i mama. – Jej siostra zapewne została ze swoimi książkami. To Elise zawsze była bardziej zżyta z rodziną matki.
- Chętnie się przejdę, zawsze raźniej w towarzystwie – odpowiedziała, ujmując podane jej ramię i idąc wraz z nim. – I dziękuję, że tak uważasz, Flavienie, komplement z twoich ust wiele dla mnie znaczy, a sam debiut był wydarzeniem, na które czekałam od lat. Co prawda wyglądał nieco inaczej niż sobie wyobrażałam, ale mam nadzieję, że rodzina mogła być dumna z mojego występu. – Chciała zadowolić bliskich, być ich dumą, tym bardziej, że była Nottem, musiała sprostać stawianym przed nią oczekiwaniom. – Lady Nott wydawała się wami zachwycona. – Takie przynajmniej odniosła wrażenie, mimo że ostatecznie wygrali Percival i Inara, najwyraźniej właśni krewni oczarowali starszą czarownicę jeszcze mocniej. Niestety od czasu sabatu nie widziała krewniaczki, bo lady Adelaide miała swój osobny dwór, w którym organizowała sabaty, i nie mieszkała w głównej siedzibie. – Sama też uważam, że bardzo dobrze wam poszło, Marine także, choć wciąż nie wiem, dlaczego lady Adelaide pokarała ją tak niewydarzonym partnerem – dodała, nagle ściszając głos mimo że byli sami. Mimo staropanieństwa ciotki Adelaide bardzo szanowała jej zdanie, ale zdarzały się sytuacje, kiedy nie do końca się z nią zgadzała, jak w kwestii partnera dla Marine. Elise znała Titusa aż za dobrze z Hogwartu i uważała go za zakałę szlacheckiego świata, a Flavienowi ufała, więc mogła być przy nim bardziej szczera i nie kryła się tak starannie z sympatiami i antypatiami.
Nie mogła się już doczekać, aż omówi z Flavienem to wszystko, korciło ją też, by zasypać go pytaniami o lady Rosier; najwyraźniej coś było na rzeczy, skoro dopytywał, co o ich występie sądziła jej szacowna krewna, ale na wszystko miał przyjść czas, więc dawkowała ciekawskość, idąc wraz z nim ku wybrzeżu.
Zawsze lubiła wyspę Wight, stanowiła interesującą odmianę od lesistych ziem Nottów. To tu Elise pierwszy raz zobaczyła morze i mogła się w nim zanurzyć, próbując się poczuć jak syrenka, których nie brakowało w tej okolicy. Lubiła spacerować po plażach wyspy, której izolacja zdawała się doskonale oddawać naturę rodu jej matki. Mogła spędzić czas z kuzynostwem bliższym sobie wiekiem, choć nie wszyscy tu w pełni ją akceptowali, od zawsze bowiem musiała rywalizować z Evandrą niezadowoloną z obecności Nottówny w pobliżu. Ale wiedziała, że teraz już raczej jej tu nie spotka, odkąd półwila wyszła za mąż i zamieszkała w dworze Rosierów.
Nie spodziewała się, że napotka Flaviena akurat podczas swojej przechadzki po okolicach dworku. Szła przed siebie, wyczuwając zapach morskiej bryzy mimo że nie dotarła jeszcze do samego wybrzeża. Podobała jej się ta woń, kojarzyła się z tymi wszystkimi wakacyjnymi wizytami z poprzednich lat. Chciała się nią nacieszyć, zanim dołączy do matki, która zapewne właśnie przygotowywała się do herbatki i pogawędek ze swoimi krewnymi. Na co dzień tego nie miała, gdy wychodziła do ogrodów w Ashfield mogła wyczuć jedynie woń lasu, która, choć tak rozkoszna, była ostatnio jej codziennością.
Flavien zdawał się wyglądać równie dobrze, jak na sabacie, choć zdawał się nieco zamyślony, choć może było to tylko ulotne wrażenie, gra światła.
- Drogi Flavienie – przywitała go grzecznie, uśmiechając się zupełnie szczerze, bo niezwykle ucieszył ją jego widok. Nie mając braci siłą rzeczy musiała zwrócić większą uwagę na kuzynów, bo dorastając z dwoma siostrami była też złakniona obecności w swoim życiu męskich krewnych. Ilekroć przyjeżdżała tu w wakacje między kolejnymi latami szkoły zawsze szukała Flaviena, podążała też za nim będąc dzieckiem i zapewne często męczyła go swoją obecnością kiedy była na pierwszym, a on na ostatnim roku w Hogwarcie. Nie czuła się w szkole zbyt szczęśliwa, więc lgnęła do starszych krewnych, a gdy tylko Flavien skończył szkołę, bardzo jej go brakowało. – Moja matka też tu jest, już weszła do środka, udała się na spotkanie z... dorosłymi – wyjaśniła, na koniec lekko się wahając, bo teraz sama też była dorosła, ale na pewno wiedział, co miała na myśli: braci matki i ich małżonki, zależy kto akurat był obecny w posiadłości. Poza tym Cassiopeia nie puściłaby jej samej tak daleko, opuszczając dworek musiała mieć towarzystwo. – Ale pozwoliła mi się przejść po okolicy, zanim do niej dołączę, wiedziała, że stęskniłam się za wyspą – dodała jeszcze. – Nie spodziewałam się, że zastanę cię akurat tutaj, ale bardzo mi to cieszy, chciałam się z tobą spotkać. Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że wszystko w porządku, zdążyłam się za wami stęsknić. – Była pewna, że Flaviena i Marine znajdzie dopiero w dworku, ale było to pozytywne zrządzenie losu, jako że Elise też nie lubiła zbyt długiej samotności i potrzebowała towarzystwa. – Ophelia została w domu. Jestem tylko ja i mama. – Jej siostra zapewne została ze swoimi książkami. To Elise zawsze była bardziej zżyta z rodziną matki.
- Chętnie się przejdę, zawsze raźniej w towarzystwie – odpowiedziała, ujmując podane jej ramię i idąc wraz z nim. – I dziękuję, że tak uważasz, Flavienie, komplement z twoich ust wiele dla mnie znaczy, a sam debiut był wydarzeniem, na które czekałam od lat. Co prawda wyglądał nieco inaczej niż sobie wyobrażałam, ale mam nadzieję, że rodzina mogła być dumna z mojego występu. – Chciała zadowolić bliskich, być ich dumą, tym bardziej, że była Nottem, musiała sprostać stawianym przed nią oczekiwaniom. – Lady Nott wydawała się wami zachwycona. – Takie przynajmniej odniosła wrażenie, mimo że ostatecznie wygrali Percival i Inara, najwyraźniej właśni krewni oczarowali starszą czarownicę jeszcze mocniej. Niestety od czasu sabatu nie widziała krewniaczki, bo lady Adelaide miała swój osobny dwór, w którym organizowała sabaty, i nie mieszkała w głównej siedzibie. – Sama też uważam, że bardzo dobrze wam poszło, Marine także, choć wciąż nie wiem, dlaczego lady Adelaide pokarała ją tak niewydarzonym partnerem – dodała, nagle ściszając głos mimo że byli sami. Mimo staropanieństwa ciotki Adelaide bardzo szanowała jej zdanie, ale zdarzały się sytuacje, kiedy nie do końca się z nią zgadzała, jak w kwestii partnera dla Marine. Elise znała Titusa aż za dobrze z Hogwartu i uważała go za zakałę szlacheckiego świata, a Flavienowi ufała, więc mogła być przy nim bardziej szczera i nie kryła się tak starannie z sympatiami i antypatiami.
Nie mogła się już doczekać, aż omówi z Flavienem to wszystko, korciło ją też, by zasypać go pytaniami o lady Rosier; najwyraźniej coś było na rzeczy, skoro dopytywał, co o ich występie sądziła jej szacowna krewna, ale na wszystko miał przyjść czas, więc dawkowała ciekawskość, idąc wraz z nim ku wybrzeżu.
Czasem zazdrościłem kobietom braku innych zmartwień ponad dobór odpowiedniej kreacji i pantofelków nadających się do tańca. Nie, bym ja akurat miał masę trosk oprószających siwizną skronie, ale akurat mężczyźni w szlacheckich rodach nie mieli zbyt kolorowo jak to niektórzy, zazdrośni czarodzieje z gminu woleli myśleć. My również ciężko pracowaliśmy, a lenistwo i całkowite leserstwo nie spotykało się z aprobatą rodziny. Powinno się przynajmniej udawać starania skierowane do rozwoju wielowiekowych tradycji, by te przetrwały dla potomków. Jako jeden z najstarszych mężczyzn najmłodszego pokolenia obarczony byłem wymogami, jakie musiałem sprostać; nienaganna prezencja, poświęcenie dla rodzinnego dziedzictwa jakim była opera i w ogóle sztuka, zdobywanie intratnych kontraktów oraz cennych znajomości czy wreszcie osławione spełnianie obowiązków względem rodu. Nadal mieliśmy prościej od kobiet, które w większości przypadków nie miały nic do powiedzenia, ale tak już został urządzony świat. Nasz świat. To stanowiło o jego wyjątkowości, którą powinniśmy cenić i o nią dbać, inaczej uschnie niczym kwiat.
Nie zamieniłbym się z nikim, z żadnym rodem. Wyspa Wight była przepiękna i taka… tchnąca pozorną wolnością. Nieograniczona przez lądy, otoczona jedynie wodą przepełnioną syrenami, a w oddali także trytonami, sprawiała wrażenie odosobnienia. Kropli w morzu, samotnie dryfującej na szerokich wodach barki. Inna niż te wszystkie leśne i małomiasteczkowe krainy pozostałych rodzin. Nawet nasze Hampshire nie odstawało zbyt mocno od typowego hrabstwa angielskiego, nie wzbudzając we mnie już takich emocji jak to miejsce, na którym się znajdowałem. Piaszczyste plaże, bryza mierzwiąca starannie ułożone włosy, błękit malujący horyzont; byłem już w wielu dworach, widziałem już wiele szlacheckich terenów, ale nigdzie nie podobało mi się tak bardzo jak tutaj. Dziękowałem losowi, że nie zostanę oddany żadnemu lordowi zmuszony do opuszczenia tych bajkowych włości. Za to jedna z nadobnych dam otrzyma uśmiech od losu mogąc nazwać wyspę swoją, swoim domem, właśnie dzięki ożenkowi ze mną. To napawało mnie dumą.
Cieszyłem się na widok Elise, to była miła odmiana od walki ze swoimi myślami krążącymi wokół pracy. Nie tylko tym człowiek żyje i choć ta maksyma jest mi dobrze znana, rzadko stosowałem się do tych prawideł. Musiałem zwolnić tempo; przyznawałem się już przed samym sobą, że przesadzałem. Obecność kuzynki złagodziła jeszcze bardziej moje delikatne nerwy ciągnące się od samego poranka. I wreszcie nie mogłem narzekać na nudę.
- Rozumiem. Moja macocha wspominała coś dzisiaj, że ma do niej ważną sprawę – odpowiedziałem na wzmiankę o ciotce. Nie wiedziałem o co mogło chodzić, ale czarownice miały swoje kobiece sprawy, do których się nie mieszałem. – Może to było nawet celowe działanie – dodałem uśmiechając się. Powoli ruszyliśmy w stronę wybrzeża. – Wszystko dobrze – rzuciłem zdawkowo. Nadal nie kupiłem nowego aetonana po tragicznej, pierwszomajowej śmierci Cadmusa, ale to nie było takim dużym problemem. Tak jak moje odsunięcie od spraw opery. O tym wszystkim Elise już wiedziała, a nic nowego nie zadziało się w moim życiu i życiu Lestrangów mieszkających tutaj.
Pokiwałem głową na wzmiankę o Ophelii, nie kontynuując już tego tematu. Druga z lady Nott miała swój świat, w który i ja nie wnikałem.
- Na pewno była. Lady Lestrange nie mogła się ciebie nachwalić – powiedziałem szczerze, na wszelki wypadek nie wspominając o tym, że stało się to tuż po tym jak obsypała pochlebstwami Marine. Mieszkając całe życie w miejscu zdominowanym przez kobiety, otaczając się nimi na co dzień i obserwując ich zwyczaje wiedziałem już, że takie wygłaszane prawdy mogłyby być punktem zapalnym. Zazdrość szczególnie trzymała się czarownic, zwłaszcza tych młodych i kiedy debiut przypada na ten sam dzień. Sabaty przypominają wtedy tańce godowe, gdzie każda ze szlachetnych panien stroszy swoje piórka i puszy się chcąc być lepszą od tej drugiej. I więzy krwi nie mają tutaj znaczenia. Mi wydawało się to normalne, że macocha najpierw zaćwierka nad powabem krewnej o jednakim nazwisku, ale ja byłem mężczyzną i kierowałem się logiką, rzadziej emocjami. Tymi właściwie sporadycznie odkąd przeszedłem trudny trening oklumencji.
Choć nie mogłem utrzymać w ryzach zainteresowania jakim obdarzyłem opinię lady Adelaide. Zależało mi, by zarówno moja jak i lady Rosier reputacja nie podupadła za bardzo z powodu mojej porażki. Tak, brałem ją na swoje barki, bo byłem lordem i powinienem pewnie prowadzić swą partnerkę ku zwycięstwu, a stało się inaczej. Poza tym oboje lubiliśmy wygrywać, a ciężko wygrać w oczach dominującej matrony kiedy zajmuje się trzecie miejsce pomimo utrzymywania dość długo pierwszej pozycji. – Też tego nie rozumiem, ale może brakowało godnych arystokratów – stwierdziłem zniesmaczony. – Ale Marine pokazała klasę radząc sobie nawet z tak… ekscentrycznym partnerem. – Ubrałem niepochlebne myśli w delikatne słowa, bo nie wiadomo czy ściany nie miały uszu, a jednak nie chciałbym wyjść na tego, co jawnie uderza w jakiś ród. Nietrudno było się domyślić, że nie ceniłem Ollivanderów odkąd zmienili kierunek swojej polityki. I to, że nie znałem rzeczonego Titusa niczego nie zmieniało, choć Elise już dosyć mi o nim opowiedziała i nie było to nic miłego. – A ty dlaczego nie wzięłaś udziału? – spytałem neutralnie, ale domyślałem się, że właśnie z powodu kiepskiego wyboru wśród lordów. – Ciotka nie miała ci tego za złe? – dopytałem.
Nie zamieniłbym się z nikim, z żadnym rodem. Wyspa Wight była przepiękna i taka… tchnąca pozorną wolnością. Nieograniczona przez lądy, otoczona jedynie wodą przepełnioną syrenami, a w oddali także trytonami, sprawiała wrażenie odosobnienia. Kropli w morzu, samotnie dryfującej na szerokich wodach barki. Inna niż te wszystkie leśne i małomiasteczkowe krainy pozostałych rodzin. Nawet nasze Hampshire nie odstawało zbyt mocno od typowego hrabstwa angielskiego, nie wzbudzając we mnie już takich emocji jak to miejsce, na którym się znajdowałem. Piaszczyste plaże, bryza mierzwiąca starannie ułożone włosy, błękit malujący horyzont; byłem już w wielu dworach, widziałem już wiele szlacheckich terenów, ale nigdzie nie podobało mi się tak bardzo jak tutaj. Dziękowałem losowi, że nie zostanę oddany żadnemu lordowi zmuszony do opuszczenia tych bajkowych włości. Za to jedna z nadobnych dam otrzyma uśmiech od losu mogąc nazwać wyspę swoją, swoim domem, właśnie dzięki ożenkowi ze mną. To napawało mnie dumą.
Cieszyłem się na widok Elise, to była miła odmiana od walki ze swoimi myślami krążącymi wokół pracy. Nie tylko tym człowiek żyje i choć ta maksyma jest mi dobrze znana, rzadko stosowałem się do tych prawideł. Musiałem zwolnić tempo; przyznawałem się już przed samym sobą, że przesadzałem. Obecność kuzynki złagodziła jeszcze bardziej moje delikatne nerwy ciągnące się od samego poranka. I wreszcie nie mogłem narzekać na nudę.
- Rozumiem. Moja macocha wspominała coś dzisiaj, że ma do niej ważną sprawę – odpowiedziałem na wzmiankę o ciotce. Nie wiedziałem o co mogło chodzić, ale czarownice miały swoje kobiece sprawy, do których się nie mieszałem. – Może to było nawet celowe działanie – dodałem uśmiechając się. Powoli ruszyliśmy w stronę wybrzeża. – Wszystko dobrze – rzuciłem zdawkowo. Nadal nie kupiłem nowego aetonana po tragicznej, pierwszomajowej śmierci Cadmusa, ale to nie było takim dużym problemem. Tak jak moje odsunięcie od spraw opery. O tym wszystkim Elise już wiedziała, a nic nowego nie zadziało się w moim życiu i życiu Lestrangów mieszkających tutaj.
Pokiwałem głową na wzmiankę o Ophelii, nie kontynuując już tego tematu. Druga z lady Nott miała swój świat, w który i ja nie wnikałem.
- Na pewno była. Lady Lestrange nie mogła się ciebie nachwalić – powiedziałem szczerze, na wszelki wypadek nie wspominając o tym, że stało się to tuż po tym jak obsypała pochlebstwami Marine. Mieszkając całe życie w miejscu zdominowanym przez kobiety, otaczając się nimi na co dzień i obserwując ich zwyczaje wiedziałem już, że takie wygłaszane prawdy mogłyby być punktem zapalnym. Zazdrość szczególnie trzymała się czarownic, zwłaszcza tych młodych i kiedy debiut przypada na ten sam dzień. Sabaty przypominają wtedy tańce godowe, gdzie każda ze szlachetnych panien stroszy swoje piórka i puszy się chcąc być lepszą od tej drugiej. I więzy krwi nie mają tutaj znaczenia. Mi wydawało się to normalne, że macocha najpierw zaćwierka nad powabem krewnej o jednakim nazwisku, ale ja byłem mężczyzną i kierowałem się logiką, rzadziej emocjami. Tymi właściwie sporadycznie odkąd przeszedłem trudny trening oklumencji.
Choć nie mogłem utrzymać w ryzach zainteresowania jakim obdarzyłem opinię lady Adelaide. Zależało mi, by zarówno moja jak i lady Rosier reputacja nie podupadła za bardzo z powodu mojej porażki. Tak, brałem ją na swoje barki, bo byłem lordem i powinienem pewnie prowadzić swą partnerkę ku zwycięstwu, a stało się inaczej. Poza tym oboje lubiliśmy wygrywać, a ciężko wygrać w oczach dominującej matrony kiedy zajmuje się trzecie miejsce pomimo utrzymywania dość długo pierwszej pozycji. – Też tego nie rozumiem, ale może brakowało godnych arystokratów – stwierdziłem zniesmaczony. – Ale Marine pokazała klasę radząc sobie nawet z tak… ekscentrycznym partnerem. – Ubrałem niepochlebne myśli w delikatne słowa, bo nie wiadomo czy ściany nie miały uszu, a jednak nie chciałbym wyjść na tego, co jawnie uderza w jakiś ród. Nietrudno było się domyślić, że nie ceniłem Ollivanderów odkąd zmienili kierunek swojej polityki. I to, że nie znałem rzeczonego Titusa niczego nie zmieniało, choć Elise już dosyć mi o nim opowiedziała i nie było to nic miłego. – A ty dlaczego nie wzięłaś udziału? – spytałem neutralnie, ale domyślałem się, że właśnie z powodu kiepskiego wyboru wśród lordów. – Ciotka nie miała ci tego za złe? – dopytałem.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kobietom pod wieloma względami było łatwiej. Ojcowie, bracia i mężowie zdejmowali z ich barków większość trosk i takie nieciekawe sprawy, jak polityka, pozwalając cieszyć się salonowym życiem. Elise to odpowiadało, bo wolała wieść swój próżny żywot damy niż stresować się poważniejszymi problemami. Zawsze lubiła nieprzyjemne sprawy zrzucać na barki innych, bo tak było wygodniej i uważała to za zupełnie normalne. Jedynym minusem bycia damą była ta niepewność odnośnie tego, komu zostanie oddana na żonę i jak ten ktoś będzie ją traktował.
Wiedziała, że na Flavienie spoczywała duża odpowiedzialność. Podczas gdy dziewczęta zostaną wydane za mąż, on miał tu pozostać i godnie podtrzymywać dziedzictwo rodu, dbać o rodową operę, a pewnego dnia dać początek nowemu pokoleniu rodu. Elise trochę zazdrościła jego przyszłej narzeczonej, że zamieszka w tak bajkowym miejscu i będzie mieć takiego męża jak Flavien. Sama bardzo chętnie by tu zamieszkała, bo była do tego miejsca przywiązana i kochała je zaraz po ziemiach Nottów, ale nie była pewna, czy może liczyć na wydanie za jednego z lordów Lestrange. Tylko od ojca i nestora zależało, komu ją oddadzą, choć taka opcja na pewno by ją ucieszyła, bo byłaby blisko rodziny i nie musiałaby mocno zmieniać swojego stylu życia ani rezygnować z zamiłowania do salonów.
Naprawdę wielką radością napełniło ją spotkanie Flaviena, bo stęskniła się za ulubionym kuzynem od strony matki.
- Bardzo możliwe. Mama pewnie będzie zachwycona, ona też stęskniła się za tym miejscem – powiedziała, bardzo ciekawa, jaką sprawę miała do jej matki macocha Flaviena. Pewnie musiały nadrobić zaległości w salonowych ploteczkach, a może chodziło o coś innego?
Ruszyli w stronę wybrzeża, a Elise mogła do woli sycić się zapachem morza, za sobą wciąż mogąc dostrzec wyraźnie mury posiadłości, w której wychowała się niegdyś jej matka.
- Pozostaje mi się z tego cieszyć – powiedziała w odpowiedzi na pochwałę, unosząc dumnie podbródek. Lubiła błyszczeć i słyszeć komplementy na swój temat, nigdy jej się to nie nudziło. Była rozpuszczona i próżna, lubiła, kiedy wszystko kręciło się wokół niej, więc Flavien bardzo dobrze zrobił, że nie powiedział całej prawdy, bo natychmiast poczułaby, jak zalewa ją fala zazdrości. Kochała Marine jak siostrę, była ona dla niej jedną z najbliższych i najważniejszych osób, ale to nie znaczyło, że była wolna od zazdrości. Dwie kuzynki rówieśniczki rywalizowały od najmłodszych lat życia, i każda z nich chciała być tą lepszą, piękniejszą. Elise rywalizowała też z Evandrą, choć stosunki łączące ją z nią były mniej przyjacielskie, starsza z dziewcząt najwyraźniej nie mogła znieść myśli, że ktoś w ogóle próbuje z nią konkurować. Elise nie lubiła być tą drugą, zawsze chciała być pierwsza, bo drugie miejsce, w czyimś cieniu, nigdy nie było satysfakcjonujące i cieszyła się, że mogła przyćmić blaskiem nawet własną siostrę. Niestety jeszcze nie wiedziała, że początkiem sierpnia będzie mieć kolejny powód do zazdroszczenia kuzynce i że w tej najważniejszej roli damy już zawsze będzie druga. Chociaż tyle dobrze, że Marine nie była półwilą, bo wtedy zazdrościłaby jej jeszcze bardziej, tak jak Evandrze i siostrze Flaviena. Elise niestety nie dane było mieć w sobie tego wyjątkowego, nadnaturalnego czaru. Musiała radzić sobie bez tego, by zabłysnąć na pierwszym sabacie, ale nie brakowało chętnych na taniec z debiutującą Nottówną, nawet jeśli niektórzy byli dość nieudolni i pokraczni na parkiecie, przynajmniej jak dla niej. Ale umiejętności Elise były ponadprzeciętne, więc każdy, kto tańczył gorzej, był dla niej pokraczny. Spędziła naprawdę wiele godzin, ćwicząc tańce balowe oraz balet, choć tego drugiego dawno już nie tańczyła.
- To był dla mnie tak ważny dzień. Dopiero wtedy poczułam się prawdziwie dorosła – powiedziała. Siedemnaste urodziny nie miały większego znaczenia, skoro czekał ją po nich jeszcze rok nauki, a później sabat. Dopiero dzień sabatu sprawił, że poczuła się dorosłą kobietą gotową do pełnego uczestnictwa w życiu wyższych sfer. Była też pewna, że Flavien i lady Rosier mimo tej porażki na końcu i tak zaprezentowali się bardzo dobrze i niewiele brakowało, by wygrali, gdyby nie odrobina pecha. Ale sporo par zaliczało upadki, i dla lady Nott o wiele większym rozczarowaniem była zapewne Ulla, której poszło wyjątkowo źle, ale sukces Percivala i Inary na pewno ją satysfakcjonował. Elise trudno było się zdecydować, komu kibicować bardziej: im, czy może Flavienowi, a może Marine, gdyby nie to, że jej zwycięstwo oznaczałoby też wygraną znienawidzonego Titusa.
- Tak... Może. Mimo tego świetnie sobie poradziła, choć Ollivander zdaje się gustować w bardziej plebejskich rozrywkach – rzekła, krzywiąc się z niesmakiem. Jej znajomi z Hogwartu doskonale wiedzieli o tej niechęci do Ollivandera, nie było nic niezwykłego w tym, że Ślizgonka nie lubi Gryfona znanego z promugolskich ciągotek. Starszym krewnym także wiele o nim opowiadała i nie było to nic miłego, bo Titus zachowywał się naprawdę skandalicznie i gorszył ją sam jego widok.
Właśnie dlatego Elise ostatecznie nie wzięła udziału w konkurencji – wybór wolnych lordów był dość kiepski. Chyba by się rozpłakała i odmówiła udziału, gdyby musiała zatańczyć z Ollivanderem lub Selwynem. Dlatego ograniczyła się do klasycznych tańców na sali balowej, na lodowisku będąc tylko widzem.
- Niestety niewielu było tam wolnych i tak znakomicie wychowanych i dobrze tańczących mężczyzn jak ty – powiedziała, spoglądając na Flaviena; z nim weszłaby na lód bardzo chętnie, z Ollivanderem obawiałaby się o swoje bezpieczeństwo. – Myślę, że lady Nott nie powinna mieć mi tego bardzo za złe, mogła mnie za to obserwować na sali balowej. – Tam groziło jej najwyżej podeptanie bucików przez niezgrabnego partnera. To był mniejszy wstyd niż pokraczny upadek, podarcie sukni czy poobijanie się na twardym i zimnym lodzie. Nie ciągnęło jej do łyżwiarstwa, wolała normalny taniec balowy. – Tańczyłam przez większość sabatu z przerwami na rozmowy z przyjaciółkami i poznawanie znakomitych gości lady Nott. – Jaką byłaby Nottówną, gdyby nie wykorzystała debiutu, żeby zawrzeć nowe znajomości i dobrze się zaprezentować?
Wiedziała, że na Flavienie spoczywała duża odpowiedzialność. Podczas gdy dziewczęta zostaną wydane za mąż, on miał tu pozostać i godnie podtrzymywać dziedzictwo rodu, dbać o rodową operę, a pewnego dnia dać początek nowemu pokoleniu rodu. Elise trochę zazdrościła jego przyszłej narzeczonej, że zamieszka w tak bajkowym miejscu i będzie mieć takiego męża jak Flavien. Sama bardzo chętnie by tu zamieszkała, bo była do tego miejsca przywiązana i kochała je zaraz po ziemiach Nottów, ale nie była pewna, czy może liczyć na wydanie za jednego z lordów Lestrange. Tylko od ojca i nestora zależało, komu ją oddadzą, choć taka opcja na pewno by ją ucieszyła, bo byłaby blisko rodziny i nie musiałaby mocno zmieniać swojego stylu życia ani rezygnować z zamiłowania do salonów.
Naprawdę wielką radością napełniło ją spotkanie Flaviena, bo stęskniła się za ulubionym kuzynem od strony matki.
- Bardzo możliwe. Mama pewnie będzie zachwycona, ona też stęskniła się za tym miejscem – powiedziała, bardzo ciekawa, jaką sprawę miała do jej matki macocha Flaviena. Pewnie musiały nadrobić zaległości w salonowych ploteczkach, a może chodziło o coś innego?
Ruszyli w stronę wybrzeża, a Elise mogła do woli sycić się zapachem morza, za sobą wciąż mogąc dostrzec wyraźnie mury posiadłości, w której wychowała się niegdyś jej matka.
- Pozostaje mi się z tego cieszyć – powiedziała w odpowiedzi na pochwałę, unosząc dumnie podbródek. Lubiła błyszczeć i słyszeć komplementy na swój temat, nigdy jej się to nie nudziło. Była rozpuszczona i próżna, lubiła, kiedy wszystko kręciło się wokół niej, więc Flavien bardzo dobrze zrobił, że nie powiedział całej prawdy, bo natychmiast poczułaby, jak zalewa ją fala zazdrości. Kochała Marine jak siostrę, była ona dla niej jedną z najbliższych i najważniejszych osób, ale to nie znaczyło, że była wolna od zazdrości. Dwie kuzynki rówieśniczki rywalizowały od najmłodszych lat życia, i każda z nich chciała być tą lepszą, piękniejszą. Elise rywalizowała też z Evandrą, choć stosunki łączące ją z nią były mniej przyjacielskie, starsza z dziewcząt najwyraźniej nie mogła znieść myśli, że ktoś w ogóle próbuje z nią konkurować. Elise nie lubiła być tą drugą, zawsze chciała być pierwsza, bo drugie miejsce, w czyimś cieniu, nigdy nie było satysfakcjonujące i cieszyła się, że mogła przyćmić blaskiem nawet własną siostrę. Niestety jeszcze nie wiedziała, że początkiem sierpnia będzie mieć kolejny powód do zazdroszczenia kuzynce i że w tej najważniejszej roli damy już zawsze będzie druga. Chociaż tyle dobrze, że Marine nie była półwilą, bo wtedy zazdrościłaby jej jeszcze bardziej, tak jak Evandrze i siostrze Flaviena. Elise niestety nie dane było mieć w sobie tego wyjątkowego, nadnaturalnego czaru. Musiała radzić sobie bez tego, by zabłysnąć na pierwszym sabacie, ale nie brakowało chętnych na taniec z debiutującą Nottówną, nawet jeśli niektórzy byli dość nieudolni i pokraczni na parkiecie, przynajmniej jak dla niej. Ale umiejętności Elise były ponadprzeciętne, więc każdy, kto tańczył gorzej, był dla niej pokraczny. Spędziła naprawdę wiele godzin, ćwicząc tańce balowe oraz balet, choć tego drugiego dawno już nie tańczyła.
- To był dla mnie tak ważny dzień. Dopiero wtedy poczułam się prawdziwie dorosła – powiedziała. Siedemnaste urodziny nie miały większego znaczenia, skoro czekał ją po nich jeszcze rok nauki, a później sabat. Dopiero dzień sabatu sprawił, że poczuła się dorosłą kobietą gotową do pełnego uczestnictwa w życiu wyższych sfer. Była też pewna, że Flavien i lady Rosier mimo tej porażki na końcu i tak zaprezentowali się bardzo dobrze i niewiele brakowało, by wygrali, gdyby nie odrobina pecha. Ale sporo par zaliczało upadki, i dla lady Nott o wiele większym rozczarowaniem była zapewne Ulla, której poszło wyjątkowo źle, ale sukces Percivala i Inary na pewno ją satysfakcjonował. Elise trudno było się zdecydować, komu kibicować bardziej: im, czy może Flavienowi, a może Marine, gdyby nie to, że jej zwycięstwo oznaczałoby też wygraną znienawidzonego Titusa.
- Tak... Może. Mimo tego świetnie sobie poradziła, choć Ollivander zdaje się gustować w bardziej plebejskich rozrywkach – rzekła, krzywiąc się z niesmakiem. Jej znajomi z Hogwartu doskonale wiedzieli o tej niechęci do Ollivandera, nie było nic niezwykłego w tym, że Ślizgonka nie lubi Gryfona znanego z promugolskich ciągotek. Starszym krewnym także wiele o nim opowiadała i nie było to nic miłego, bo Titus zachowywał się naprawdę skandalicznie i gorszył ją sam jego widok.
Właśnie dlatego Elise ostatecznie nie wzięła udziału w konkurencji – wybór wolnych lordów był dość kiepski. Chyba by się rozpłakała i odmówiła udziału, gdyby musiała zatańczyć z Ollivanderem lub Selwynem. Dlatego ograniczyła się do klasycznych tańców na sali balowej, na lodowisku będąc tylko widzem.
- Niestety niewielu było tam wolnych i tak znakomicie wychowanych i dobrze tańczących mężczyzn jak ty – powiedziała, spoglądając na Flaviena; z nim weszłaby na lód bardzo chętnie, z Ollivanderem obawiałaby się o swoje bezpieczeństwo. – Myślę, że lady Nott nie powinna mieć mi tego bardzo za złe, mogła mnie za to obserwować na sali balowej. – Tam groziło jej najwyżej podeptanie bucików przez niezgrabnego partnera. To był mniejszy wstyd niż pokraczny upadek, podarcie sukni czy poobijanie się na twardym i zimnym lodzie. Nie ciągnęło jej do łyżwiarstwa, wolała normalny taniec balowy. – Tańczyłam przez większość sabatu z przerwami na rozmowy z przyjaciółkami i poznawanie znakomitych gości lady Nott. – Jaką byłaby Nottówną, gdyby nie wykorzystała debiutu, żeby zawrzeć nowe znajomości i dobrze się zaprezentować?
W istocie polityka nie była niczym nadzwyczajnie ciekawym. Interesowała mnie w zaledwie stopniu podstawowym, by mieć ogólne pojęcie o świecie oraz politycznej sytuacji. Nie wymieniłbym żadnego nazwiska Ministra z przeszłości dłuższej niż rok, nie mówiąc już o niższych szczeblach. Zawsze podziwiałem wszystkich Blacków czy Malfoyów, którzy tak sprawnie lawirowali między tymi politycznymi gierkami znaczonymi niuansami. Ja wolałem myśleć o rodowym dziedzictwie, o sztuce, o otaczającym mnie pięknie. Nie lubiłem uwydatniać ohydztwa oraz brzydoty, a właśnie w takich cechach jawiły mi się poglądy społeczeństwa oraz władza. Może czasem pozwalałem sobie na zbyt szybkie osądy nie kryjąc się z krytyką, ale nigdy nie było w tym uwielbienia, a przygana, dzięki której wady powinny być zauważone oraz zniwelowane. Więc było to działaniem na korzyść, w celu polepszenia miernego produktu; to przecież takie oczywiste, ale niezrozumiane przez większość osób. Zamiast obruszać się na surowe opinie, powinni stale dążyć do doskonałości. Sam również nie byłem bez wad, choć nigdy nie powiedziałbym tego w głos. Raczej wiedziałem o tym wewnętrznie i starałem się niedostatki korygować jak najprędzej. Oklumencja dużo mi pomogła, coraz rzadziej unosiłem się emocjami. Nadal nie mogłem przeżyć tego wybuchu złości w galerii, kiedy zaczepiła mnie bezczelna kobieta bez nazwiska. Wyrzucałem sobie przewinę nieustannie, postanawiając już, że do takiej sytuacji nie może więcej dojść. Muszę być opanowany i nie wdawać się w pyskówki z pospólstwa. Nie chciałem przecież, by pokonali mnie doświadczeniem w rynsztokowej dyskusji pozbawionej honoru oraz znajomości zasad dobrego wychowania. Na mojej twarzy przez chwilę pojawił się grymas niezadowolenia z powodu przypomnienia sobie o tamtej paskudnej sytuacji. Ale dzięki temu przestałem myśleć o swojej roli w magicznym świecie jak i o tym, że nigdy nie zrezygnowałbym z zamieszkania na wyspie. Do tego myśli krążące wokół tego, z kim niedługo mnie wyswatają, bo przecież mój stan kawalerski nie mógł trwać wiecznie; może powinienem sam wybrać kandydatkę na żonę? Żałowałem, że nie miałem nikogo na oku. A może byłem zbyt wymagający?
- Nie dziwię się – odparłem krótko, ale z uśmiechem mówiącym znacznie więcej niż nawet miliony słów. Nie mogłem się zdziwić, że ktokolwiek stęsknił się za wyspą Wight. Szczególnie ktoś, kto nadal był Lestrangem, pomimo odmiennego nazwiska. Wędrowałem dalej niespiesznie, co jakiś czas zerkając na idącą obok Elise. Nadzwyczaj zdawkowo skomentowała pochlebstwa rzucone w jej stronę, przez chwilę nawet pomyślałem, że chyba dorastała. Niestety, ale jakieś minimum pokory trzeba było w sobie trzymać, a u niej widziałem głównie butę przywdzianą w samouwielbienie, a to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Jednak do takich wniosków należało dojrzeć. Lady Nott miała jeszcze na to trochę czasu, więc nie martwiłem się jeszcze jej postawą. Choć czasem zazdrość kierowana do najbliższych jej (i mi) osób bywała prawdziwie destrukcyjna oraz działała źle także na mnie. Uważałem, że nasza siła tkwiła właśnie w rodzinnym sojuszu, nie podsycaniem zajadłości oraz zawiści. Nie tędy droga.
- Cóż, sabat zawsze jest potwierdzeniem dorosłości. A jednak to nie oznacza, że od razu stajemy się dojrzali – stwierdziłem więc zgodnie ze swoimi myślami, z jakąś nutą nostalgii w głosie. Tak, też kiedyś byłem młody i nieco szalony, teraz byłem już tylko młody, choć czasem budzi się we mnie podstępny chochlik próbujący udowodnić wszystkim, że miał rację. – Martwi mnie upadek arystokratycznych wartości – przytaknąłem na uwagę o młodym Ollivanderze. Naprawdę spodziewałem się tego po Prewettach czy Macmillanach, nawet Abbottach, ale Ollivander? Ród z taką historią, tradycjami, taką potęgą? To było przykre i dewastujące zarazem. Ale nie powiedziałem już nic więcej w obawie, by nie zejść z tym jeszcze niżej, czyli w rejony niekończącej się tyrady lub obelg, które mogłyby zostać źle odebrane. A akurat myśli w mojej głowie były nadzwyczaj bezpieczne.
- Mnie również zdziwiła niewielka ilość gotowych do konkurencji mężczyzn. Może obawiali się lodu i upadku? – rzuciłem w zamyśleniu. – Mimo wszystko łyżwiarstwo to trudny sport, a jeszcze do tego taniec… muszę się podszkolić w tym zakresie – uznałem stanowczo. Nie lubiłem mieć braków, dążyłem do doskonałości, więc musiałem zasięgnąć lekcji utrzymania się na lodzie, by następnym razem nie zrobić partnerce wstydu, a wręcz przeciwnie. – I jak, poznałaś kogoś wartego twej uwagi? – zagaiłem chcąc poznać czy komuś udało się zadowolić wybredny gust Elise.
- Nie dziwię się – odparłem krótko, ale z uśmiechem mówiącym znacznie więcej niż nawet miliony słów. Nie mogłem się zdziwić, że ktokolwiek stęsknił się za wyspą Wight. Szczególnie ktoś, kto nadal był Lestrangem, pomimo odmiennego nazwiska. Wędrowałem dalej niespiesznie, co jakiś czas zerkając na idącą obok Elise. Nadzwyczaj zdawkowo skomentowała pochlebstwa rzucone w jej stronę, przez chwilę nawet pomyślałem, że chyba dorastała. Niestety, ale jakieś minimum pokory trzeba było w sobie trzymać, a u niej widziałem głównie butę przywdzianą w samouwielbienie, a to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Jednak do takich wniosków należało dojrzeć. Lady Nott miała jeszcze na to trochę czasu, więc nie martwiłem się jeszcze jej postawą. Choć czasem zazdrość kierowana do najbliższych jej (i mi) osób bywała prawdziwie destrukcyjna oraz działała źle także na mnie. Uważałem, że nasza siła tkwiła właśnie w rodzinnym sojuszu, nie podsycaniem zajadłości oraz zawiści. Nie tędy droga.
- Cóż, sabat zawsze jest potwierdzeniem dorosłości. A jednak to nie oznacza, że od razu stajemy się dojrzali – stwierdziłem więc zgodnie ze swoimi myślami, z jakąś nutą nostalgii w głosie. Tak, też kiedyś byłem młody i nieco szalony, teraz byłem już tylko młody, choć czasem budzi się we mnie podstępny chochlik próbujący udowodnić wszystkim, że miał rację. – Martwi mnie upadek arystokratycznych wartości – przytaknąłem na uwagę o młodym Ollivanderze. Naprawdę spodziewałem się tego po Prewettach czy Macmillanach, nawet Abbottach, ale Ollivander? Ród z taką historią, tradycjami, taką potęgą? To było przykre i dewastujące zarazem. Ale nie powiedziałem już nic więcej w obawie, by nie zejść z tym jeszcze niżej, czyli w rejony niekończącej się tyrady lub obelg, które mogłyby zostać źle odebrane. A akurat myśli w mojej głowie były nadzwyczaj bezpieczne.
- Mnie również zdziwiła niewielka ilość gotowych do konkurencji mężczyzn. Może obawiali się lodu i upadku? – rzuciłem w zamyśleniu. – Mimo wszystko łyżwiarstwo to trudny sport, a jeszcze do tego taniec… muszę się podszkolić w tym zakresie – uznałem stanowczo. Nie lubiłem mieć braków, dążyłem do doskonałości, więc musiałem zasięgnąć lekcji utrzymania się na lodzie, by następnym razem nie zrobić partnerce wstydu, a wręcz przeciwnie. – I jak, poznałaś kogoś wartego twej uwagi? – zagaiłem chcąc poznać czy komuś udało się zadowolić wybredny gust Elise.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elise nie musiała się na tym znać. Nie interesowało ją to, co działo się w ministerstwie, bardziej była zorientowana w stosunkach pomiędzy rodami. Nottowie, twórcy Skorowidzu, dbali o to, by edukować latorośle w historii szlacheckich rodów oraz zawiłościach koligacji i powiązań. Elise musiała spędzić sporo czasu nad rodowymi drzewami, zwłaszcza tymi Nottów i Lestrange’ów, by przyswoić sobie ważne informacje, a także by wiedzieć, które znajomości są odpowiednie, a które nie, z których krewnych być dumną, a których się wstydzić.
Z Flaviena z całą pewnością była dumna, zawsze darząc go podziwem, wręcz graniczącym z uwielbieniem. Jawił się w jej oczach jako ideał i wiedziała, że jego przyszła narzeczona będzie prawdziwą szczęściarą – nie tylko zamieszka na wyspie Wight, ale będzie mieć męża, który znakomicie porusza się po świecie salonowych i artystycznych zawiłości. Często bywała zazdrosna o inne dziewczęta kręcące się blisko niego, pragnęła bowiem mieć jak najwięcej jego uwagi dla siebie, a jego zdanie było dla niej niezwykle ważne. Kiedy grała na fortepianie, to jego opinia najbardziej się dla niej liczyła zaraz obok opinii ukochanej matki, która od dzieciństwa uczyła ją grać. Kto w końcu mógł ją ocenić równie trafnie, jak młody Lestrange, który zdawał się wiedzieć o muzyce niemal wszystko?
Elise była jeszcze bardzo młoda i nadzwyczaj rozpieszczona przez swoją matkę, za sprawą której weszła w dorosłość jako osóbka zadufana w sobie i roszczeniowa. Pewne skłonności do zazdrości były niemal wpisane w charaktery młodych dam, z których każda chciała lśnić najjaśniej, a pozostałe jawiły się jako rywalki. Elise najprawdopodobniej nie odbiegała od normy, ale w jej zazdrości nie było w gruncie rzeczy prawdziwej zawiści, nigdy nie życzyła żadnej z kuzynek źle, wiedząc, że rodzina jest najważniejsza i że szczęście najbliższych powinno cieszyć. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie lubiła być tą drugą, nie lubiła stać w czyimś cieniu. Pragnęła być wyjątkowa i nigdy nie nudziły jej się komplementy skierowane w jej stronę, zwłaszcza komplementy od Flaviena. Duma zdawała się dodawać jej skrzydeł i poprawiać nastrój, tak bardzo była zachwycona tym, że Flavien poświęcał teraz całą uwagę tylko jej i komplementował ją, i musiała się bardzo wytężyć, by nie okazać swojego zachwytu zbyt otwarcie, żeby w jej oczach nie lśniło uwielbienie, z którym patrzyła na niego, kiedy była małą dziewczynką, a on wydawał się taki dorosły i wiedzący rzeczy, o których jej nawet się nie śniło. Wiele dziewczynek patrzyło tak na starszych braci – ale że Elise brata nie miała, patrzyła tak na niego. A zawsze musiała się nim dzielić: z jego siostrą, z Marine i z Elodie, choć każda z nich pozostawała też jej rodziną i była bliska jej sercu. Flavien mógł czuć się doceniony, mając wokół tyle uwielbiających go prawie-sióstr, ale tak to już było, kiedy w ich gałęzi rodziny przeważały dziewczęta.
Słysząc jego słowa spojrzała na niego ukradkiem, choć wciąż nie była na tyle dojrzała, by dostatecznie zrozumieć prawdziwość jego słów, choć niewątpliwie trafnie ją opisywały. Zadebiutowała, była dorosła, ale nie można jej było nazwać osobą dojrzałą.
- Mnie też to martwi. To naprawdę okropne, że tyle rodzin zapomina o tym, co powinno być najważniejsze – rzekła cicho. Bo może i była kobietą, może nie znała się na wielkiej polityce, ale wiedziała, jak ważne są rodowe tradycje oraz więzi między rodzinami, które powinny trzymać się razem i dbać o dawne wartości. Była Nottem, musiała przykładać do tego wagę, a że jej krewni często wyrażali nad tym ubolewanie, to ona słuchała ich i mimowolnie przejmowała ich poglądy, chłonąc jak gąbka nauki rodziców. A skoro Flavien też się martwił, to naprawdę coś musiało być na rzeczy, ufała jego ocenie sytuacji. Też uważała, że to smutne, co działo się z Ollivanderami, bo choć przywykła do tego, że Titus jest zakałą i czarną owcą, to sam ród zawsze cieszył się bardzo dobrą renomą, a teraz jej ojciec wypowiadał się o nich niechętnie i z lekceważeniem.
- To możliwe. Nie każdy tańczy tak znakomicie, jak ty, niektórym brak twojej pewności siebie – powiedziała, nie wahając się przed uraczeniem go pochlebstwem. Ale rzeczywiście miała bardzo dobre mniemanie o jego umiejętnościach tanecznych, na sabacie zaprezentował się przepięknie, a Elise skrycie pragnęła być wtedy na miejscu Fantine. – Już tańczyłeś doskonale, ale kiedy będziesz jeszcze lepszy, to na pewno ty wygrasz następny konkurs taneczny. – Nawet mimo tego upadku, ale nawet on nie rzucał w jej oczach cienia na Flaviena. – Może ja też zacznę pobierać nauki, by na jakimś zimowym sabacie móc bez cienia obaw wyjść na lód? – zamyśliła się. Umiała dobrze tańczyć na parkiecie, może na lodzie też by dała radę, gdyby trochę poćwiczyła. – Niezbyt wielu dobrych tancerzy, ale niektóre znajomości mają potencjał. – Jej partnerzy taneczni raczej nie byli rewelacyjni, ale poza parkietem nawiązała kilka rozmów, starając się dobrze prezentować i zabawiać rozmową gości swojej szanownej krewnej, tak, by każdy mógł zobaczyć, że w rodzinie Nottów zalśniła kolejna czarująca panna na wydaniu.
Dotarli do wybrzeża. Elise na chwilę umilkła, wpatrując się jak urzeczona w ten cudowny, dawno niewidziany widok fal łagodnie rozbijających się o nabrzeże.
- Uwielbiam ten widok – powiedziała z zachwytem. – Nie dziwię się wcale, że moja matka tak często mówiła o wyspie, musiało być jej niezwykle przykro opuścić tak piękne miejsce – umilkła na chwilę, pozwalając, by wiatr niosący morską woń powiewał łagodnie połami jej sukni. – Swoją drogą jak tam kwestie rodowej opery? Mam nadzieję, że anomalie nie wpłynęły negatywnie na występy i pojawiających się gości. – Była bardzo ciekawa, a przeczuwała, że Flavien chętnie wda się w rozmowę o swoim ukochanym zajęciu. – Teraz, kiedy skończyłam szkołę... Zaczęłam się zastanawiać nad własną artystyczną przyszłością. Może ty potrafiłbyś mi coś doradzić, drogi Flavienie?
Z Flaviena z całą pewnością była dumna, zawsze darząc go podziwem, wręcz graniczącym z uwielbieniem. Jawił się w jej oczach jako ideał i wiedziała, że jego przyszła narzeczona będzie prawdziwą szczęściarą – nie tylko zamieszka na wyspie Wight, ale będzie mieć męża, który znakomicie porusza się po świecie salonowych i artystycznych zawiłości. Często bywała zazdrosna o inne dziewczęta kręcące się blisko niego, pragnęła bowiem mieć jak najwięcej jego uwagi dla siebie, a jego zdanie było dla niej niezwykle ważne. Kiedy grała na fortepianie, to jego opinia najbardziej się dla niej liczyła zaraz obok opinii ukochanej matki, która od dzieciństwa uczyła ją grać. Kto w końcu mógł ją ocenić równie trafnie, jak młody Lestrange, który zdawał się wiedzieć o muzyce niemal wszystko?
Elise była jeszcze bardzo młoda i nadzwyczaj rozpieszczona przez swoją matkę, za sprawą której weszła w dorosłość jako osóbka zadufana w sobie i roszczeniowa. Pewne skłonności do zazdrości były niemal wpisane w charaktery młodych dam, z których każda chciała lśnić najjaśniej, a pozostałe jawiły się jako rywalki. Elise najprawdopodobniej nie odbiegała od normy, ale w jej zazdrości nie było w gruncie rzeczy prawdziwej zawiści, nigdy nie życzyła żadnej z kuzynek źle, wiedząc, że rodzina jest najważniejsza i że szczęście najbliższych powinno cieszyć. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie lubiła być tą drugą, nie lubiła stać w czyimś cieniu. Pragnęła być wyjątkowa i nigdy nie nudziły jej się komplementy skierowane w jej stronę, zwłaszcza komplementy od Flaviena. Duma zdawała się dodawać jej skrzydeł i poprawiać nastrój, tak bardzo była zachwycona tym, że Flavien poświęcał teraz całą uwagę tylko jej i komplementował ją, i musiała się bardzo wytężyć, by nie okazać swojego zachwytu zbyt otwarcie, żeby w jej oczach nie lśniło uwielbienie, z którym patrzyła na niego, kiedy była małą dziewczynką, a on wydawał się taki dorosły i wiedzący rzeczy, o których jej nawet się nie śniło. Wiele dziewczynek patrzyło tak na starszych braci – ale że Elise brata nie miała, patrzyła tak na niego. A zawsze musiała się nim dzielić: z jego siostrą, z Marine i z Elodie, choć każda z nich pozostawała też jej rodziną i była bliska jej sercu. Flavien mógł czuć się doceniony, mając wokół tyle uwielbiających go prawie-sióstr, ale tak to już było, kiedy w ich gałęzi rodziny przeważały dziewczęta.
Słysząc jego słowa spojrzała na niego ukradkiem, choć wciąż nie była na tyle dojrzała, by dostatecznie zrozumieć prawdziwość jego słów, choć niewątpliwie trafnie ją opisywały. Zadebiutowała, była dorosła, ale nie można jej było nazwać osobą dojrzałą.
- Mnie też to martwi. To naprawdę okropne, że tyle rodzin zapomina o tym, co powinno być najważniejsze – rzekła cicho. Bo może i była kobietą, może nie znała się na wielkiej polityce, ale wiedziała, jak ważne są rodowe tradycje oraz więzi między rodzinami, które powinny trzymać się razem i dbać o dawne wartości. Była Nottem, musiała przykładać do tego wagę, a że jej krewni często wyrażali nad tym ubolewanie, to ona słuchała ich i mimowolnie przejmowała ich poglądy, chłonąc jak gąbka nauki rodziców. A skoro Flavien też się martwił, to naprawdę coś musiało być na rzeczy, ufała jego ocenie sytuacji. Też uważała, że to smutne, co działo się z Ollivanderami, bo choć przywykła do tego, że Titus jest zakałą i czarną owcą, to sam ród zawsze cieszył się bardzo dobrą renomą, a teraz jej ojciec wypowiadał się o nich niechętnie i z lekceważeniem.
- To możliwe. Nie każdy tańczy tak znakomicie, jak ty, niektórym brak twojej pewności siebie – powiedziała, nie wahając się przed uraczeniem go pochlebstwem. Ale rzeczywiście miała bardzo dobre mniemanie o jego umiejętnościach tanecznych, na sabacie zaprezentował się przepięknie, a Elise skrycie pragnęła być wtedy na miejscu Fantine. – Już tańczyłeś doskonale, ale kiedy będziesz jeszcze lepszy, to na pewno ty wygrasz następny konkurs taneczny. – Nawet mimo tego upadku, ale nawet on nie rzucał w jej oczach cienia na Flaviena. – Może ja też zacznę pobierać nauki, by na jakimś zimowym sabacie móc bez cienia obaw wyjść na lód? – zamyśliła się. Umiała dobrze tańczyć na parkiecie, może na lodzie też by dała radę, gdyby trochę poćwiczyła. – Niezbyt wielu dobrych tancerzy, ale niektóre znajomości mają potencjał. – Jej partnerzy taneczni raczej nie byli rewelacyjni, ale poza parkietem nawiązała kilka rozmów, starając się dobrze prezentować i zabawiać rozmową gości swojej szanownej krewnej, tak, by każdy mógł zobaczyć, że w rodzinie Nottów zalśniła kolejna czarująca panna na wydaniu.
Dotarli do wybrzeża. Elise na chwilę umilkła, wpatrując się jak urzeczona w ten cudowny, dawno niewidziany widok fal łagodnie rozbijających się o nabrzeże.
- Uwielbiam ten widok – powiedziała z zachwytem. – Nie dziwię się wcale, że moja matka tak często mówiła o wyspie, musiało być jej niezwykle przykro opuścić tak piękne miejsce – umilkła na chwilę, pozwalając, by wiatr niosący morską woń powiewał łagodnie połami jej sukni. – Swoją drogą jak tam kwestie rodowej opery? Mam nadzieję, że anomalie nie wpłynęły negatywnie na występy i pojawiających się gości. – Była bardzo ciekawa, a przeczuwała, że Flavien chętnie wda się w rozmowę o swoim ukochanym zajęciu. – Teraz, kiedy skończyłam szkołę... Zaczęłam się zastanawiać nad własną artystyczną przyszłością. Może ty potrafiłbyś mi coś doradzić, drogi Flavienie?
Nie zwracałem w większości uwagi na damy zainteresowane moją osobą. To było naturalne, że miały wyobrażenia swojego wyśnionego rycerza na białym aetonanie, a ja poniekąd wpisywałem się w te wysublimowane gusta. Nie byłem mrukliwy, stroniący od towarzystwa, lubiłem sypać komplementami i zagajać rozmowę, kobiety lubiły takich mężczyzn. Odnajdywałem się w damskim towarzystwie przez wzgląd na zdecydowaną przewagę niewiast w moim otoczeniu, ale zafascynowanie Elise odbierałem raczej jako siostrzane. Na zasadzie, że nigdy nie miała brata, więc poniekąd szukała oparcia we mnie. Młodsze siostry zwykle bywały zapatrzone w swoje starsze, silniejsze rodzeństwo i nie było to dla mnie niczym nowym czy zaskakującym. Nie spodziewałbym się jednak, że zainteresowanie kuzynki mogło zostać podszyte dodatkowymi względami; od zawsze silnie związana z Lestrangami przez matkę po prostu lubiła zarówno naszą wyspę jak i towarzystwo, więc każde ewentualne podejrzenia od razu cichły, uspokojone logicznym wytłumaczeniem. Nawet gdybym próbował się czegoś domyśleć i zdołałbym wysnuć śmiałe wnioski, uznałbym to za przejaw nastoletniej ekscytacji, krótkotrwałej. Już niedługo Nottówna pozna smak salonów w pełni, zachłyśnie się uwagą oraz adoracją różnych kawalerów, aż w końcu zmieni obiekt zainteresowania na taki, który mógłby dać jej szczęście. To naturalna kolej rzeczy. Nie sądziłem, że rodzina mogłaby ją skrzywdzić małżeństwem z kimś niegodnym lub nieinteresującym, lordowie Nottingamshire cenili prestiż nade wszystko, dlatego będą chcieli ułatwić Elise rozkwit u boku kawalera z innego rodu, dając jej tym samym możliwość na przynoszenie Nottom należnej im chwały.
Miałem wystarczająco dużo czasu na rozdzielenie go pomiędzy wszystkie ważne w moim życiu osoby. I tak z żadną z nich nie mógłbym spędzać całych dni i nie chodziło tu już tylko o obowiązki, które powinienem wypełniać, a o to, że mogłoby to zostać źle odebrane. Jedynie Alix zostałaby wyłączona ze wszelkich podejrzeń, więc to jej mógłbym poświęcać długie, niezliczone godziny, ale to z kolei wzbudziłoby zazdrość we wszystkich kuzynkach oraz przyjaciółkach, czego po prostu nie zamierzałem robić. Teraz był czas dla Elise i choć spotkaliśmy się tutaj tak naprawdę przypadkiem, to doceniałem wspólną przechadzkę najpierw wzdłuż ogrodów, a potem brzegu plaży. Wiatr przyjemnie smagał policzki, słońce rozlewało się powoli na horyzoncie, piasek delikatnie skrzypiał pod butami. Oderwałem na chwilę wzrok z twarzy krewnej i zerknąłem na spokojne, ledwie muśnięte powietrzem morze. Było w tym tyle piękna, że nie sposób było go nie docenić.
- Dożyliśmy trudnych, nieciekawych czasów – odezwałem się może lekko nostalgicznie, wreszcie odrywając wzrok z krajobrazów, za to ponownie zerkając na kroczącą obok kobietę. – Ale to ich problem, nie nasz. To oni upadną budząc się z tego szaleństwa za późno. My połączymy się z rodzinami o tych samych wartościach i pozostaniemy na szczycie – dodałem, chcąc nadać rozmowie optymizmu. Przekonać młodą lady Nott, że będzie dobrze i to chwilowa burza. Wreszcie wszyscy jasno określą się co do swych stanowisk, a potem nastąpi rozłam. Nieunikniony. Oczyszczający. Będzie nas mniej, ale przestaniemy być trawieni przez szlamolubną zarazę.
- Niestety wiele mi brakuje do doskonałości. Ale najważniejsze, by dążyć do perfekcji, a nie spoczywać na laurach – stwierdziłem pewien siebie. Nie to, że byłem skromny, ale zdecydowanie wiedziałem na co było mnie stać. I byłem przy tym rozsądny. Zresztą, przed Elise nie musiałem udawać mężczyzny bez żadnej skazy na charakterze. – Liczę, że w następnym i ty weźmiesz udział – powiedziałem uśmiechając się lekko, może nawet zachęcająco, choć nie miałem na myśli bycia taneczną parą akurat ze mną. W końcu powinna tańczyć ze swym (przyszłym) narzeczonym. – To świetny pomysł. Możemy nawet potrenować razem – zaproponowałem. W dwie osoby łatwiej jest się zebrać do pracy oraz zmotywować do jakichkolwiek innych działań. – No nie bądź taka, opowiedz mi coś więcej – poprosiłem, naprawdę subtelnie poruszając ramieniem, jakbym chciał szturchnąć kuzynkę łokciem. Byłem ciekaw, który kawaler zwrócił jej uwagę, że ta znajomość miała potencjał. – Tak, widok jest przepiękny – potwierdziłem z dumą, znów kierując wzrok na horyzont. – Przepraszam cię, Elise, ale wolałbym nie mówić o operze. To znaczy, wszystko w porządku, ale nie kontynuujmy tego tematu – uciąłem krótko, ale nie nieprzyjemnie. Po prostu skoro miałem odpocząć od pracy i nabrać dystansu, to nie mogłem pozwolić, by moje myśli zaczęły krążyć wokół spraw chwilowo mnie niedotyczących. Wolałem się odprężyć i porozmawiać o czymś niewywołującym we mnie tylu szkodliwych emocji. – Cóż ci mogę doradzić? Udaj się do lady Adelaide i poproś o debiut na najbliższym sabacie. Ona na pewno zorganizuje świetną oprawę dla twojego występu. Jeśli chcesz mogę zająć się oprawą dźwiękową, a Elodie z pewnością zadba o tą graficzną – zaproponowałem, błądząc wzrokiem po piasku. Niczego innego nie mogłem jej poradzić, ewentualnie filharmonię, ale nie byłem pewien czy to odpowiednie miejsce dla szanującej się damy z wyższych sfer. - Patrz, to muszla wieżycznika, ładnie zachowana – rzuciłem, schylając się na chwilę po leżący na ziemi przedmiot. Obróciłem go kilka razy w palcach oglądając znalezisko, a potem podałem ją kuzynce, choć nie wiedziałem do końca czy muszla przypadnie jej do gustu. Była za to dość rzadka.
Miałem wystarczająco dużo czasu na rozdzielenie go pomiędzy wszystkie ważne w moim życiu osoby. I tak z żadną z nich nie mógłbym spędzać całych dni i nie chodziło tu już tylko o obowiązki, które powinienem wypełniać, a o to, że mogłoby to zostać źle odebrane. Jedynie Alix zostałaby wyłączona ze wszelkich podejrzeń, więc to jej mógłbym poświęcać długie, niezliczone godziny, ale to z kolei wzbudziłoby zazdrość we wszystkich kuzynkach oraz przyjaciółkach, czego po prostu nie zamierzałem robić. Teraz był czas dla Elise i choć spotkaliśmy się tutaj tak naprawdę przypadkiem, to doceniałem wspólną przechadzkę najpierw wzdłuż ogrodów, a potem brzegu plaży. Wiatr przyjemnie smagał policzki, słońce rozlewało się powoli na horyzoncie, piasek delikatnie skrzypiał pod butami. Oderwałem na chwilę wzrok z twarzy krewnej i zerknąłem na spokojne, ledwie muśnięte powietrzem morze. Było w tym tyle piękna, że nie sposób było go nie docenić.
- Dożyliśmy trudnych, nieciekawych czasów – odezwałem się może lekko nostalgicznie, wreszcie odrywając wzrok z krajobrazów, za to ponownie zerkając na kroczącą obok kobietę. – Ale to ich problem, nie nasz. To oni upadną budząc się z tego szaleństwa za późno. My połączymy się z rodzinami o tych samych wartościach i pozostaniemy na szczycie – dodałem, chcąc nadać rozmowie optymizmu. Przekonać młodą lady Nott, że będzie dobrze i to chwilowa burza. Wreszcie wszyscy jasno określą się co do swych stanowisk, a potem nastąpi rozłam. Nieunikniony. Oczyszczający. Będzie nas mniej, ale przestaniemy być trawieni przez szlamolubną zarazę.
- Niestety wiele mi brakuje do doskonałości. Ale najważniejsze, by dążyć do perfekcji, a nie spoczywać na laurach – stwierdziłem pewien siebie. Nie to, że byłem skromny, ale zdecydowanie wiedziałem na co było mnie stać. I byłem przy tym rozsądny. Zresztą, przed Elise nie musiałem udawać mężczyzny bez żadnej skazy na charakterze. – Liczę, że w następnym i ty weźmiesz udział – powiedziałem uśmiechając się lekko, może nawet zachęcająco, choć nie miałem na myśli bycia taneczną parą akurat ze mną. W końcu powinna tańczyć ze swym (przyszłym) narzeczonym. – To świetny pomysł. Możemy nawet potrenować razem – zaproponowałem. W dwie osoby łatwiej jest się zebrać do pracy oraz zmotywować do jakichkolwiek innych działań. – No nie bądź taka, opowiedz mi coś więcej – poprosiłem, naprawdę subtelnie poruszając ramieniem, jakbym chciał szturchnąć kuzynkę łokciem. Byłem ciekaw, który kawaler zwrócił jej uwagę, że ta znajomość miała potencjał. – Tak, widok jest przepiękny – potwierdziłem z dumą, znów kierując wzrok na horyzont. – Przepraszam cię, Elise, ale wolałbym nie mówić o operze. To znaczy, wszystko w porządku, ale nie kontynuujmy tego tematu – uciąłem krótko, ale nie nieprzyjemnie. Po prostu skoro miałem odpocząć od pracy i nabrać dystansu, to nie mogłem pozwolić, by moje myśli zaczęły krążyć wokół spraw chwilowo mnie niedotyczących. Wolałem się odprężyć i porozmawiać o czymś niewywołującym we mnie tylu szkodliwych emocji. – Cóż ci mogę doradzić? Udaj się do lady Adelaide i poproś o debiut na najbliższym sabacie. Ona na pewno zorganizuje świetną oprawę dla twojego występu. Jeśli chcesz mogę zająć się oprawą dźwiękową, a Elodie z pewnością zadba o tą graficzną – zaproponowałem, błądząc wzrokiem po piasku. Niczego innego nie mogłem jej poradzić, ewentualnie filharmonię, ale nie byłem pewien czy to odpowiednie miejsce dla szanującej się damy z wyższych sfer. - Patrz, to muszla wieżycznika, ładnie zachowana – rzuciłem, schylając się na chwilę po leżący na ziemi przedmiot. Obróciłem go kilka razy w palcach oglądając znalezisko, a potem podałem ją kuzynce, choć nie wiedziałem do końca czy muszla przypadnie jej do gustu. Była za to dość rzadka.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Flavien był mężczyzną, który dla wielu dam mógłby być ideałem – i na pewno był. Dobrze czujący się na salonach, znający się na sztuce, przystojny, znakomicie wychowany i dobrze tańczący. Może on tego nie wiedział, ale ona słyszała na swoim debiutanckim sabacie szepty młódek zachwyconych jego osobą – bo naprawdę wyglądał z lady Rosier pięknie, choć Elise jeszcze nie wiedziała, że kiedy pozna tę rozkapryszoną, przekonaną o swojej wyższości pannę na festiwalu, stanie się ona jej kolejną rywalką odzierającą ją z cennych chwil z jej ukochanym kuzynem. Prawdopodobnie każda nastolatka w jej wieku potrzebowała takiego swojego bożyszcza, do którego mogłaby wzdychać, a Elise miała to szczęście, że miała kilku starszych i bardzo przystojnych kuzynów, którzy pokazywali, jaki powinien być idealny lord. Flavien był w jej oczach takim właśnie ideałem i nie chciała w nim widzieć mankamentów, ale miała tendencję do idealizowania swoich bliskich i stawiania ich wyżej niż innych. W rzeczywistości Flavien był dla niej jak przyszywany starszy brat, i jako takiego go kochała – choć czasem gubiła się w tym gąszczu buzujących nastoletnich emocji każących jej czuć zachwyt na jego widok oraz zazdrość wobec innych tak licznie otaczających go panien. Elise była osóbką zaborczą i lubiła być dla swoich bliskich kimś wyjątkowym, nigdy nie lubiła być jedną z wielu i zlewać się z tłumem. Zawsze chciała w czymś wyprzedzać swoje kuzynki, żeby nikt nie miał wątpliwości co do jej wyjątkowości.
W poznanych na sabacie kawalerach widziała wiele mankamentów, choć ich adorację i zainteresowanie łaskawie przyjmowała, uważając, że to oni powinni czuć się zaszczyceni tańcem z nią, nie odwrotnie. Żaden z nich nie dorastał Flavienowi do pięt, takie odnosiła wrażenie po tych kilku tańcach z członkami różnych rodów. I nie chciałaby zostać narzeczoną żadnego z nich, choć istniała nadzieja, że gdzieś na salonach znajdował się ktoś jej pisany, tylko jeszcze go nie poznała. I wiedziała też, że dla ojca aranżującego jej małżeństwo nie będą najważniejsze jej uczucia, tylko interes rodu. Ona będzie musiała go spełnić, być może do końca życia nieszczęśliwa. Jej matka też nie kochała swego męża, była z nim z obowiązku, i kto wie, być może też wciąż tęskniła za młodzieńczą fascynacją, której nie dane jej było poślubić? Elise najprawdopodobniej miała podzielić jej losy, stać się ofiarą rodowej polityki pozbawioną szansy na poznanie, czym jest miłość.
Flavien z pewnością miał pojemne serce, od zawsze otoczony towarzystwem siostry i licznych kuzynek, głównie płci żeńskiej. Bardzo podobało jej się jego towarzystwo, bo przybywając tu dziś z matką skrycie marzyła o jakiejś chwili rozmowy sam na sam z Flavienem, którego nie widziała od czasu sabatu i z którym koniecznie chciała porozmawiać, bo wtedy nie było ku temu okazji.
- Mam nadzieję, że tak właśnie będzie – rzekła. Bo co, jeśli to oni upadną, stare rody obstające przy swoich tradycjach, zduszone przez mrowie znacznie liczniejszego plebsu? Ale nie chciała nawet dopuszczać takiej myśli, od zawsze przywiązana do określonej hierarchii i do tego, że to jej klasa społeczna stała na szczycie. Dlatego musiała zostać żoną kogoś godnego i przedłużyć czystą linię, przekazać dalej odpowiednie wartości. – Nasz świat nie może upaść – mówiła, zawsze będąc tak pewną, że ich świat jest nienaruszalny, ale w ostatnich miesiącach nawet prawa magii zaczęły chwiać się w posadach, niosąc ze sobą anomalie. Co, jeśli w ich społeczności rzeczywiście nastąpi rozłam? Miała nadzieję, że ich świat przetrwa, że ich strona będzie tą zwycięską.
Dla niej taniec Flaviena był perfekcyjny nawet mimo tego upadku pod koniec, ale z pewnością pochwalała dążenie do jeszcze większej perfekcji.
- Wtedy już żaden kawaler nie będzie mógł się z tobą równać i wszystkie młode panny będą patrzeć tylko na ciebie, nie bacząc na innych nieszczęśników próbujących przyciągnąć ich uwagę – rzekła, przekonana że tak właśnie jest. Każdego z mężczyzn, którym łaskawie ofiarowała taniec, porównywała do swojego kuzyna. Żaden go nie przyćmił, wszyscy byli przeciętni. – I wezmę udział, choć mam nadzieję, że lady Nott przydzieli mi odpowiedniego partnera, nie kogoś pokroju Ollivandera. Tym bardziej, jeśli to właśnie ty nauczysz mnie, jak poruszać się po lodzie z taką gracją, z jaką czyniliście to na lodowisku u lady Nott.
Sama myśl o Flavienie jako nauczycielu napawała ją niezwykłą radością i motywacją.
To nie znajomości z kawalerami miały potencjał, niestety – przynajmniej nie w kwestii potencjalnych zaręczyn, bo żadnego z nich nie widziałaby w tej roli, żaden nie był dostatecznie dobry w jej oczach, by być godnym włożyć pierścień na jej palec. Ale poznała kilka miłych panien, w których mogła odnaleźć przyjazne dusze i towarzyszki salonowych przyjęć.
- Żadnego nie chciałabym zobaczyć jako swojego narzeczonego – odpowiedziała. – Nie byli dostatecznie dobrzy. – Nie tacy jak ty, drogi Flavienie, dokończyła w myślach. Jeden miał za duży nos, inny krzywy uśmiech i brzydkie, ulizane włosy, jeszcze inny deptał ją po stopach, kolejny zanudzał swoimi opowieściami. Ale to był jej pierwszy sabat, może kiedyś pozna kogoś, kto będzie mógł konkurować z Flavienem?
- Twoja przyszła żona będzie mieć ogromne szczęście, że tu zamieszka i spędzi resztę życia w tak pięknym miejscu. Ciekawe, co czeka mnie... – westchnęła, wpatrując się z rozmarzeniem w morze. Przebywanie nad morzem jej służyło, gustowała też w prawdziwie dworskich posiadłościach; w jakimś ponurym, zimnym dworze pewnie by szybko zmarniała. Potrzebowała blichtru, luksusów i salonów jak powietrza, nie potrafiłaby bez tego żyć. Czy jej narzeczony będzie miał poglądy i podejście do życia bliskie Nottom i Lestrange’om? Czy będzie mogła być choć w połowie tak szczęśliwa jak przyszła żona Flaviena?
- No dobrze – zgodziła się z westchnieniem, dziwiąc się, że nie chciał mówić o operze. Była pewna, że ten temat idealnie trafi w jego gusta, w końcu zajmował się rodową spuścizną i był w tym dobry. Ale z jakiegoś powodu nie chciał opowiadać, więc nie ciągnęła go za język. – Porozmawiam z lady Nott, może pozwoliłaby mi wystąpić. Ma w końcu z czego być dumna i czym się chwalić przed swoimi gośćmi – rzekła. Występ na sabacie był dobrym pomysłem, nie chciałaby grać dla pospólstwa, to uwłaczałoby jej godności. Dotychczas grała głównie dla rodziny, wiedziała też, że w operze Lestrange’ów szukano raczej śpiewaczek, a jej umiejętności nie mogły się równać z talentem Marine. To ona miała być gwiazdą opery swego rodu.
Patrzyła, jak Flavien schyla się i podnosi ładną, wydłużoną muszlę wyglądającą jak świder.
- Ładne – powiedziała, przyjmując podarek. – Dziękuję, chętnie ją zatrzymam. Wciąż mam w pokoju wiele muszli, które kiedyś mi dałeś. – Rzeczywiście tak było, w jednym z kuferków przechowywała te drobne pamiątki z wyspy, kojarzące jej się z miejscem, które śmiało mogła nazwać drugim domem. I jak mogłaby wyrzucić cokolwiek, co podarował jej Flavien?
Troskliwie schowała muszelkę do kieszeni wszytej w suknię.
- Wybierasz się na sierpniowy Festiwal Lata? – zapytała po chwili, zbliżając się ostrożnie do morza. Zamoczyła rękę w zimnej wodzie, ale szybko uciekać z głośnym chichotem, by fala nie zmoczyła jej bucików i brzegu sukni. Wciąż pamiętała czasy, kiedy jako młodsze dziewczę taplała się w tej wodzie z krewnymi i nawet uczyła się tu pływać, i oczywiście dużo spacerowała po plaży, zbierając muszelki.
W poznanych na sabacie kawalerach widziała wiele mankamentów, choć ich adorację i zainteresowanie łaskawie przyjmowała, uważając, że to oni powinni czuć się zaszczyceni tańcem z nią, nie odwrotnie. Żaden z nich nie dorastał Flavienowi do pięt, takie odnosiła wrażenie po tych kilku tańcach z członkami różnych rodów. I nie chciałaby zostać narzeczoną żadnego z nich, choć istniała nadzieja, że gdzieś na salonach znajdował się ktoś jej pisany, tylko jeszcze go nie poznała. I wiedziała też, że dla ojca aranżującego jej małżeństwo nie będą najważniejsze jej uczucia, tylko interes rodu. Ona będzie musiała go spełnić, być może do końca życia nieszczęśliwa. Jej matka też nie kochała swego męża, była z nim z obowiązku, i kto wie, być może też wciąż tęskniła za młodzieńczą fascynacją, której nie dane jej było poślubić? Elise najprawdopodobniej miała podzielić jej losy, stać się ofiarą rodowej polityki pozbawioną szansy na poznanie, czym jest miłość.
Flavien z pewnością miał pojemne serce, od zawsze otoczony towarzystwem siostry i licznych kuzynek, głównie płci żeńskiej. Bardzo podobało jej się jego towarzystwo, bo przybywając tu dziś z matką skrycie marzyła o jakiejś chwili rozmowy sam na sam z Flavienem, którego nie widziała od czasu sabatu i z którym koniecznie chciała porozmawiać, bo wtedy nie było ku temu okazji.
- Mam nadzieję, że tak właśnie będzie – rzekła. Bo co, jeśli to oni upadną, stare rody obstające przy swoich tradycjach, zduszone przez mrowie znacznie liczniejszego plebsu? Ale nie chciała nawet dopuszczać takiej myśli, od zawsze przywiązana do określonej hierarchii i do tego, że to jej klasa społeczna stała na szczycie. Dlatego musiała zostać żoną kogoś godnego i przedłużyć czystą linię, przekazać dalej odpowiednie wartości. – Nasz świat nie może upaść – mówiła, zawsze będąc tak pewną, że ich świat jest nienaruszalny, ale w ostatnich miesiącach nawet prawa magii zaczęły chwiać się w posadach, niosąc ze sobą anomalie. Co, jeśli w ich społeczności rzeczywiście nastąpi rozłam? Miała nadzieję, że ich świat przetrwa, że ich strona będzie tą zwycięską.
Dla niej taniec Flaviena był perfekcyjny nawet mimo tego upadku pod koniec, ale z pewnością pochwalała dążenie do jeszcze większej perfekcji.
- Wtedy już żaden kawaler nie będzie mógł się z tobą równać i wszystkie młode panny będą patrzeć tylko na ciebie, nie bacząc na innych nieszczęśników próbujących przyciągnąć ich uwagę – rzekła, przekonana że tak właśnie jest. Każdego z mężczyzn, którym łaskawie ofiarowała taniec, porównywała do swojego kuzyna. Żaden go nie przyćmił, wszyscy byli przeciętni. – I wezmę udział, choć mam nadzieję, że lady Nott przydzieli mi odpowiedniego partnera, nie kogoś pokroju Ollivandera. Tym bardziej, jeśli to właśnie ty nauczysz mnie, jak poruszać się po lodzie z taką gracją, z jaką czyniliście to na lodowisku u lady Nott.
Sama myśl o Flavienie jako nauczycielu napawała ją niezwykłą radością i motywacją.
To nie znajomości z kawalerami miały potencjał, niestety – przynajmniej nie w kwestii potencjalnych zaręczyn, bo żadnego z nich nie widziałaby w tej roli, żaden nie był dostatecznie dobry w jej oczach, by być godnym włożyć pierścień na jej palec. Ale poznała kilka miłych panien, w których mogła odnaleźć przyjazne dusze i towarzyszki salonowych przyjęć.
- Żadnego nie chciałabym zobaczyć jako swojego narzeczonego – odpowiedziała. – Nie byli dostatecznie dobrzy. – Nie tacy jak ty, drogi Flavienie, dokończyła w myślach. Jeden miał za duży nos, inny krzywy uśmiech i brzydkie, ulizane włosy, jeszcze inny deptał ją po stopach, kolejny zanudzał swoimi opowieściami. Ale to był jej pierwszy sabat, może kiedyś pozna kogoś, kto będzie mógł konkurować z Flavienem?
- Twoja przyszła żona będzie mieć ogromne szczęście, że tu zamieszka i spędzi resztę życia w tak pięknym miejscu. Ciekawe, co czeka mnie... – westchnęła, wpatrując się z rozmarzeniem w morze. Przebywanie nad morzem jej służyło, gustowała też w prawdziwie dworskich posiadłościach; w jakimś ponurym, zimnym dworze pewnie by szybko zmarniała. Potrzebowała blichtru, luksusów i salonów jak powietrza, nie potrafiłaby bez tego żyć. Czy jej narzeczony będzie miał poglądy i podejście do życia bliskie Nottom i Lestrange’om? Czy będzie mogła być choć w połowie tak szczęśliwa jak przyszła żona Flaviena?
- No dobrze – zgodziła się z westchnieniem, dziwiąc się, że nie chciał mówić o operze. Była pewna, że ten temat idealnie trafi w jego gusta, w końcu zajmował się rodową spuścizną i był w tym dobry. Ale z jakiegoś powodu nie chciał opowiadać, więc nie ciągnęła go za język. – Porozmawiam z lady Nott, może pozwoliłaby mi wystąpić. Ma w końcu z czego być dumna i czym się chwalić przed swoimi gośćmi – rzekła. Występ na sabacie był dobrym pomysłem, nie chciałaby grać dla pospólstwa, to uwłaczałoby jej godności. Dotychczas grała głównie dla rodziny, wiedziała też, że w operze Lestrange’ów szukano raczej śpiewaczek, a jej umiejętności nie mogły się równać z talentem Marine. To ona miała być gwiazdą opery swego rodu.
Patrzyła, jak Flavien schyla się i podnosi ładną, wydłużoną muszlę wyglądającą jak świder.
- Ładne – powiedziała, przyjmując podarek. – Dziękuję, chętnie ją zatrzymam. Wciąż mam w pokoju wiele muszli, które kiedyś mi dałeś. – Rzeczywiście tak było, w jednym z kuferków przechowywała te drobne pamiątki z wyspy, kojarzące jej się z miejscem, które śmiało mogła nazwać drugim domem. I jak mogłaby wyrzucić cokolwiek, co podarował jej Flavien?
Troskliwie schowała muszelkę do kieszeni wszytej w suknię.
- Wybierasz się na sierpniowy Festiwal Lata? – zapytała po chwili, zbliżając się ostrożnie do morza. Zamoczyła rękę w zimnej wodzie, ale szybko uciekać z głośnym chichotem, by fala nie zmoczyła jej bucików i brzegu sukni. Wciąż pamiętała czasy, kiedy jako młodsze dziewczę taplała się w tej wodzie z krewnymi i nawet uczyła się tu pływać, i oczywiście dużo spacerowała po plaży, zbierając muszelki.
Nie mogłem wybierać jednej kobiety, którą obdarowywałbym swoją uwagą. Byłem taki, że uwielbiałem towarzystwo i choć to należące do płci pięknej różniło się charakterem od spotykania się na rozmowy z poważanymi w świecie lordami, to jednako lubiłem oba te światy. Nie wypadało mi ciągle przebywać w towarzystwie młodych czarownic, zresztą niekoniecznie lubowałem się w konwersacjach na temat odpowiedniej kreacji czy zachwytami nad kawalerami. Wolałem jednak rozmowy o sztuce, z rzadka o polityce jeśli akurat spotkanie było w męskim gronie; nie mogłem się nadziwić jak wielu członków znakomitych, szlacheckich rodów lubowało się właśnie w tym temacie. Rzadko który doceniał piękno artyzmu, muzykę czy malarstwo, ale na szczęście i tacy się znajdowali. Rozmawiać o kobietach też nawet lubiłem, ale w męskim gronie to polegało raczej na tym, że każdy z nich przechwalał się jakiej to pannie nie zawrócił w głowie, a ja nie lubiłem się chwalić. Szanowałem kobiety i choć nie oznaczało to zgubnych, postępowych poglądów to wciąż uważałem, że podboje damskich serc powinny zostać w pamięci prawdziwego gentlemana. Och, tak, były jeszcze wyścigi aetonanów oraz inne sporty z klasą, o których lubiłem dywagować, ale niekoniecznie miało to przełożenie na kobiece towarzystwo. W każdym jednak odnajdywałem pewną przyjemność, czerpiąc garściami z doświadczenia na różnych frontach. Niestety nie mogłem tego samego powiedzieć o innych arystokratach, bo część z nich widziało w szlachciankach jedynie zdobycz do połechtania własnego ego, czego nie do końca rozumiałem. Zachwyt pań schlebiał mi, owszem, ale zawsze pozostawał gdzieś z tyłu jako tło do dobrego samopoczucia. Skłamałbym, gdybym nie cieszył się obdarowanym zainteresowaniem. Większość z tych względów wydawała mi się jednak zbyt niedojrzała, po prostu młodzieńcza. Tak jak w przypadku Elise. Nie odnalazła jeszcze żadnego księcia z bajki, to zrozumiałe więc, że kierowała swoją uwagę na krewnych znajdujących się w pobliżu. Co innego lady Rosier; w tym przypadku uważałem, że po prostu udało mi się nią sobą zainteresować, rozkochać jej pozornie zziębnięte serce. Nie mogłem wiedzieć, że to wszystko było grą. Obustronną.
Kochałem moją siostrę, tak jak kuzynki oraz najlepszą przyjaciółkę, nie widziałem w tym nic złego. Powinniśmy trzymać się wszyscy razem kiedy w szlacheckim świecie tak źle się działo. Zresztą, pewnie byłoby łatwiej, gdybym z taką lubością przebywał wśród mężczyzn. Może tak by się właśnie stało, gdyby wśród krewnych było więcej czarodziejów niż czarownic, ale mi to nie przeszkadzało. Odnajdywałem się w każdej roli pragnąc jedynie towarzystwa na odpowiednim poziomie.
- Nie upadnie – zapewniłem Elise ze szczerym uśmiechem. Nie chciałem, by wątpiła w te słowa. Ja w nie nie wątpiłem. To niemożliwe, by coś, co działało setki, a wręcz tysiące lat, mogło nagle runąć. Nie wierzyłem w tak ogromną moc czczej rewolucji. Może szlam oraz zdrajców krwi było więcej niż nas, ale to nie znaczyło, że byliśmy słabi. Wręcz przeciwnie. Posiadaliśmy potęgę, jakiej plebs się obawiał; słusznie zresztą.
Nie chciałem kontynuować tego tematu uważając, że nie był odpowiednim dla młodej lady. To oznaczałoby zobaczenie na jej gładkim licu zmartwienia, do czego nie mogłem dopuścić. Byliśmy we dwoje na wyspie, wśród fal oraz piasków, szczęśliwi i bezpieczni. – Mówisz? – roześmiałem się na zasłyszaną wizję. – Wspaniale. Myślisz, że pozwolą mi założyć harem? – spytałem żartobliwie, puszczając do kuzynki oczko, by nie brała moich słów na poważnie. – Nie sądzę, by lady Adelaide chciała zrobić ci coś podobnego. Właściwie nie wiem z czego wynikała ta decyzja. Myślę, że chciała naprostować nieco lorda Ollivandera. To chyba jakaś wasza rodzina, prawda? – zastanowiłem się, tym razem już poważniejąc. Tańcząc u boku Marine czarodzieja spotkał niezwykły zaszczyt, więc to może o to chodziło, by podnieść jego ocenę w arystokratycznej społeczności. Szkoda, że kosztem mojej krewnej. Na szczęście i tak miała wspaniały debiut.
- Myślę, że to za wcześnie na takie osądy, Elise – odparłem na jej słowa, chcąc zabrzmieć trochę jak starszy brat udzielający porad. – Powinnaś ich lepiej poznać niż podczas jednego tańca na sabacie. Być może byli zestresowani tańcząc z tak piękną i utalentowaną kobietą. Zasługują na szansę. Pamiętaj, że to szlachetnie urodzeni panowie, nie byle czarodzieje z gminu – dodałem pewien siebie, nie chcąc, by Nottówna za bardzo wybrzydzała, a potem cierpiała jeśli to na jednego z nich przypadnie zostanie jej mężem. Na pewno nie wszyscy byli tak źli jak chciałaby to opowiedzieć wybredna dama. – Nie mogę powiedzieć, że równie piękne życie, bo musiałabyś je spędzić w Wight, ale… kto wie, może uda ci się skraść serce jednego z naszych kuzynów? – rzuciłem luźną myślą. – Jeśli nie, to na pewno wszędzie indziej będzie ci prawie tak dobrze jak tutaj – dopowiedziałem, mimo wszystko próbując brzmieć pocieszająco, choć możliwe, że nie odniosłem oczekiwanego efektu. Skinąłem dziewczęciu głową. – Daj znać jak będziesz już w posiadaniu jakichś informacji – powiedziałem jedynie. Wtedy będę mógł planować muzyczny debiut Elise. – Cieszę się. Każda ma swoją melodię wygrywaną we wnętrzu. Wystarczy się dostatecznie skupić – odpowiedziałem, może odrobinę z żalem rozstając się z muszlą wieżycznika. Była jedną z piękniejszych jakie udało mi się tutaj ujrzeć, a tych niestety nie widziałem zbyt wiele. – Tak, choć to prawdopodobnie ostatni festiwal dla Lestrangów. A wy, Nottowie, pewnie nie? – zagaiłem, mając w pamięci, że te dwa rody od zawsze się ze sobą spierały. Z lekkim uśmiechem obserwowałem radość kuzynki jaką dało jej zanurzenie ręki w wodzie. Oby czekały nas same podobnie beztroskie chwile w życiu.
Kochałem moją siostrę, tak jak kuzynki oraz najlepszą przyjaciółkę, nie widziałem w tym nic złego. Powinniśmy trzymać się wszyscy razem kiedy w szlacheckim świecie tak źle się działo. Zresztą, pewnie byłoby łatwiej, gdybym z taką lubością przebywał wśród mężczyzn. Może tak by się właśnie stało, gdyby wśród krewnych było więcej czarodziejów niż czarownic, ale mi to nie przeszkadzało. Odnajdywałem się w każdej roli pragnąc jedynie towarzystwa na odpowiednim poziomie.
- Nie upadnie – zapewniłem Elise ze szczerym uśmiechem. Nie chciałem, by wątpiła w te słowa. Ja w nie nie wątpiłem. To niemożliwe, by coś, co działało setki, a wręcz tysiące lat, mogło nagle runąć. Nie wierzyłem w tak ogromną moc czczej rewolucji. Może szlam oraz zdrajców krwi było więcej niż nas, ale to nie znaczyło, że byliśmy słabi. Wręcz przeciwnie. Posiadaliśmy potęgę, jakiej plebs się obawiał; słusznie zresztą.
Nie chciałem kontynuować tego tematu uważając, że nie był odpowiednim dla młodej lady. To oznaczałoby zobaczenie na jej gładkim licu zmartwienia, do czego nie mogłem dopuścić. Byliśmy we dwoje na wyspie, wśród fal oraz piasków, szczęśliwi i bezpieczni. – Mówisz? – roześmiałem się na zasłyszaną wizję. – Wspaniale. Myślisz, że pozwolą mi założyć harem? – spytałem żartobliwie, puszczając do kuzynki oczko, by nie brała moich słów na poważnie. – Nie sądzę, by lady Adelaide chciała zrobić ci coś podobnego. Właściwie nie wiem z czego wynikała ta decyzja. Myślę, że chciała naprostować nieco lorda Ollivandera. To chyba jakaś wasza rodzina, prawda? – zastanowiłem się, tym razem już poważniejąc. Tańcząc u boku Marine czarodzieja spotkał niezwykły zaszczyt, więc to może o to chodziło, by podnieść jego ocenę w arystokratycznej społeczności. Szkoda, że kosztem mojej krewnej. Na szczęście i tak miała wspaniały debiut.
- Myślę, że to za wcześnie na takie osądy, Elise – odparłem na jej słowa, chcąc zabrzmieć trochę jak starszy brat udzielający porad. – Powinnaś ich lepiej poznać niż podczas jednego tańca na sabacie. Być może byli zestresowani tańcząc z tak piękną i utalentowaną kobietą. Zasługują na szansę. Pamiętaj, że to szlachetnie urodzeni panowie, nie byle czarodzieje z gminu – dodałem pewien siebie, nie chcąc, by Nottówna za bardzo wybrzydzała, a potem cierpiała jeśli to na jednego z nich przypadnie zostanie jej mężem. Na pewno nie wszyscy byli tak źli jak chciałaby to opowiedzieć wybredna dama. – Nie mogę powiedzieć, że równie piękne życie, bo musiałabyś je spędzić w Wight, ale… kto wie, może uda ci się skraść serce jednego z naszych kuzynów? – rzuciłem luźną myślą. – Jeśli nie, to na pewno wszędzie indziej będzie ci prawie tak dobrze jak tutaj – dopowiedziałem, mimo wszystko próbując brzmieć pocieszająco, choć możliwe, że nie odniosłem oczekiwanego efektu. Skinąłem dziewczęciu głową. – Daj znać jak będziesz już w posiadaniu jakichś informacji – powiedziałem jedynie. Wtedy będę mógł planować muzyczny debiut Elise. – Cieszę się. Każda ma swoją melodię wygrywaną we wnętrzu. Wystarczy się dostatecznie skupić – odpowiedziałem, może odrobinę z żalem rozstając się z muszlą wieżycznika. Była jedną z piękniejszych jakie udało mi się tutaj ujrzeć, a tych niestety nie widziałem zbyt wiele. – Tak, choć to prawdopodobnie ostatni festiwal dla Lestrangów. A wy, Nottowie, pewnie nie? – zagaiłem, mając w pamięci, że te dwa rody od zawsze się ze sobą spierały. Z lekkim uśmiechem obserwowałem radość kuzynki jaką dało jej zanurzenie ręki w wodzie. Oby czekały nas same podobnie beztroskie chwile w życiu.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elise także lubiła towarzystwo. Przede wszystkim swoich krewnych i przyjaciół, ale sam fakt. Lubiła być otoczona uwagą i zainteresowaniem bliskich. Dobrze jej było być tą najmłodszą Nottówną, bo zawsze mogła liczyć na wyjątkowe traktowanie. Lubiła także być adorowana i obdarzana zainteresowaniem. Może dlatego wyrosła na tak rozpieszczoną, rozkapryszoną i roszczeniową osóbkę – bo zawsze traktowano ją wyjątkowo, przez palce, jako tą najmłodszą. Matka nauczyła ją, że zasługuje na wszystko co najlepsze i wystarczy sobie czegoś zażyczyć, żeby to dostać. Dopiero Hogwart pokazał, że to nie do końca tak działało – może w jej rodzinie, ale nie w szerszym świecie. Dlatego nie polubiła tego szerszego świata i wolała się trzymać w hermetycznym gronie wyższych sfer, w którym była kimś.
Lubiła być otoczoną przez starszych krewnych. Byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć wiadomo, że na mężczyzn patrzyło się nieco inaczej, zwłaszcza że jej kuzynowie byli przystojni i znakomicie wychowani. Po rodach takich jak Nott i Lestrange nie można by się zresztą spodziewać czegoś innego niż doskonałej ogłady.
Elise była bardzo młoda i jej wiek miał swoje prawa, zwłaszcza że była wciąż panną i nie była zaręczona, ani nawet nie miała (jeszcze?) swojego wymarzonego księcia. Więc póki co pozostawało jej wodzić wzrokiem za Flavienem i zachwycać się nad jego doskonałymi umiejętnościami i manierami. I marzyć o tym, by jej książę z bajki był do niego jak najbardziej podobny.
O czym innym rozmawiało się z kobietami i mężczyznami. O ile z kuzynkami i przyjaciółkami mogła do woli plotkować o sukniach, przyjęciach, błyskotkach i innych tego typu sprawach, mężczyźni zwykle preferowali inne tematy. Na szczęście Nottowie zadbali o to, żeby Elise potrafiła konwersować z przedstawicielami obu płci. A z Flavienem z pewnością miała wspólne tematy, zarówno te dotyczące spraw rodzinnych, jak i sztuki. Nie był kimś przypadkowo poznanym na salonach, a rodziną, i to bliską.
Podobało jej się to, że traktował ją poważnie, a nie jak głupiutką małolatę. Dlatego zawsze tak lubiła z nim rozmawiać. Miał z pewnością wprawę, bo zawsze był otoczony przez kobiety. Siostry, kuzynki i inne damy. Wiedział, jak sprawić przyjemność każdej z nich.
Wiedział też, jak ją pocieszyć. Ale i Elise nie chciała kontynuować nieprzyjemnego tematu, woląc porozmawiać o czymś lżejszym niż o obawach, które czasem wdzierały się w jej serduszko, odkąd zaczęły się anomalie. Wolała skupić się na przyjemnym tu i teraz na wyspie, na towarzystwie Flaviena. Zaśmiała się perliście, słysząc jego słowa. To kolejna rzecz, którą w nim lubiła – nie był ponurym sztywniakiem, jak niektórzy mężczyźni. Nie miał też prostackiego poczucia humoru, które bywało jeszcze gorsze niż sztywność.
- Może, choć dla niego chyba już nie ma nadziei – westchnęła. – I na szczęście moją rodziną nie jest, nie łączy mnie z nim wspólna krew. W każdym razie, na pewno nie blisko. Jest jednak kuzynem Percivala i jego rodzeństwa przez ich matkę, więc niestety za młodu byłam czasem skazana na jego odwiedziny na naszym dworze. Połączyła nas niechęć odkąd tylko nas sobie przedstawiono – wyznała. Cieszyła się jednak, że sama nie była spokrewniona z tym zakalcem, byli jednak w jakiś sposób powiązani przez jego pokrewieństwo z gałęzią Percivala. Ale chyba wszystkie rody były ze sobą w jakiś sposób powiązane. – A Hogwart tylko to umocnił, kiedy widziałam, jak Ollivander brata się z pospólstwem i za nic ma rodowe zasady. Ale cóż, skoro trafił do Gryffindoru, to chyba nie można się było spodziewać niczego innego, prawda? – Każdy szanujący się szlachcic trafiał do Slytherinu, ewentualnie Ravenclawu. Pozostałe dwa domy były siedliskiem szlamu i pospólstwa, każdy to wiedział. – Mam nadzieję, że nie popsuł Marine jej debiutu.
Zamyśliła się na moment, znów wzdychając. Może Flavien miał trochę racji?
- Cóż, może zyskają przy bliższym poznaniu na którymś z kolejnych sabatów? Naprawdę nie chciałabym, żeby moim narzeczonym został byle kto, zasługuję na wszystko, co najlepsze – powiedziała, spoglądając kątem oka na Flaviena. Jego przyszła narzeczona będzie prawdziwą szczęściarą. Elise także chciała być szczęściarą, ale na ten moment trudno było jej sobie to wyobrazić u boku któregoś z tamtych młodzieńców. Była zbyt wybredna, ale cóż, może któryś z nich okaże się jednak całkiem interesujący po kilku kolejnych sabatach? Może któraś z tych znajomości jednak miała szansę się rozwinąć w pozytywną znajomość podszytą sympatią? I cóż, ostatecznie dla jej ojca nie będą ważne jej uczucia, a dobro rodu.
- Nie pogardziłabym taką ewentualnością – powiedziała cicho. Skoro pewnego dnia przestanie być lady Nott, to naprawdę wolała zamieszkać w miejscu, które znała, niż w takim które będzie jej obce łącznie z jego mieszkańcami. Mimo bycia osobą towarzyską kurczowo trzymała się tego, co jej dobrze znane i bezpieczne. – Nie chciałabym zostać żoną mężczyzny z któregoś z tych... ponurych, zimnych rodów – wzdrygnęła się na samą myśl. – Nie chcę, by przyszły mąż zamknął mnie w lodowatym zamczysku i trzymał z daleka od bliskich oraz od salonów. Nie wyobrażam sobie, że nie mogłabym już bywać na wszystkich ważnych przyjęciach. – Dla niej to było ważne. Utrzymać taki standard życia, do jakiego przywykła, nie musieć w nim zbyt wiele zmieniać. Nie na gorsze. – I oczywiście, odezwę się, kiedy tylko będę coś wiedzieć. Mam nadzieję, że lady Nott będzie zadowolona z mojej propozycji. A ja byłabym zachwycona, mogąc uraczyć swoją grą elitarne grono gości sabatów. Nie chciałabym grać dla gawiedzi, co to, to nie, drogi Flavienie.
Z uśmiechem przyłożyła muszlę do ucha, by sprawdzić prawdziwość jego słów. Dla niej była cenna już przez sam fakt, że podarował jej ją Flavien i wzięłaby ją, nawet jakby była brzydka i wyszczerbiona. Miała zamiar dołączyć ją do swojego małego zbioru muszelek od Flaviena.
- Dlaczego ostatni? – zdziwiła się, zbliżając się powoli do brzegu wody i fal łagodnie rozbijających się o brzeg. Czyżby to przez kwestię kontrowersyjnych poglądów Prewettów, którym Lestrange’owie nie chcieli hołdować? Nottowie też nie. Zresztą jej rodzina nie lubiła Prewettów od wieków. – I tak, wybieramy się. Przynajmniej ci młodsi z nas. Nie lubimy Prewettów, ale festiwal to stara czarodziejska tradycja. Chcę go przeżyć jako dorosła czarownica, poza tym to będzie dobra okazja do spotkania z krewnymi i przyjaciółmi, których teraz widuję rzadziej. Mam nadzieję, że i ciebie gdzieś tam spotkam?
Być może i dla niej to będzie ostatni festiwal, jeśli podziały między rodami się pogłębią. Ale póki jeszcze mogła, chciała korzystać z uroków młodości i okazji do zabawy. Chciała zrobić wianek i rzucić go na wodę, i patrzeć, jak jakiś młodzieniec rzuca się po niego w fale. Czekała na festiwal, choć na pewno nie tak jak na sabat. Ale z pewnością miała zamiar pojawić się w Weymouth, nestor nie zabronił zabawy młodym. Wyobrażając sobie ten dzień, zamoczyła rękę w wodzie, a po chwili zwinnie umknęła przed falą. Naprawdę dobrze spacerowało jej się po plaży z Flavienem, choć wiedziała też, że niedługo będą musieli powoli wracać do dworu. W końcu wypadało, by przywitała też innych jego mieszkańców, choć mogłaby tak aż do wieczora spacerować z Flavienem i nadrabiać ten czas, kiedy się nie widzieli. Kiedy była przez tyle miesięcy w Hogwarcie, stęskniła się za nim i mogła co najwyżej pisać do niego listy. Te, które do niej wysyłał, troskliwie zachowywała.
Lubiła być otoczoną przez starszych krewnych. Byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć wiadomo, że na mężczyzn patrzyło się nieco inaczej, zwłaszcza że jej kuzynowie byli przystojni i znakomicie wychowani. Po rodach takich jak Nott i Lestrange nie można by się zresztą spodziewać czegoś innego niż doskonałej ogłady.
Elise była bardzo młoda i jej wiek miał swoje prawa, zwłaszcza że była wciąż panną i nie była zaręczona, ani nawet nie miała (jeszcze?) swojego wymarzonego księcia. Więc póki co pozostawało jej wodzić wzrokiem za Flavienem i zachwycać się nad jego doskonałymi umiejętnościami i manierami. I marzyć o tym, by jej książę z bajki był do niego jak najbardziej podobny.
O czym innym rozmawiało się z kobietami i mężczyznami. O ile z kuzynkami i przyjaciółkami mogła do woli plotkować o sukniach, przyjęciach, błyskotkach i innych tego typu sprawach, mężczyźni zwykle preferowali inne tematy. Na szczęście Nottowie zadbali o to, żeby Elise potrafiła konwersować z przedstawicielami obu płci. A z Flavienem z pewnością miała wspólne tematy, zarówno te dotyczące spraw rodzinnych, jak i sztuki. Nie był kimś przypadkowo poznanym na salonach, a rodziną, i to bliską.
Podobało jej się to, że traktował ją poważnie, a nie jak głupiutką małolatę. Dlatego zawsze tak lubiła z nim rozmawiać. Miał z pewnością wprawę, bo zawsze był otoczony przez kobiety. Siostry, kuzynki i inne damy. Wiedział, jak sprawić przyjemność każdej z nich.
Wiedział też, jak ją pocieszyć. Ale i Elise nie chciała kontynuować nieprzyjemnego tematu, woląc porozmawiać o czymś lżejszym niż o obawach, które czasem wdzierały się w jej serduszko, odkąd zaczęły się anomalie. Wolała skupić się na przyjemnym tu i teraz na wyspie, na towarzystwie Flaviena. Zaśmiała się perliście, słysząc jego słowa. To kolejna rzecz, którą w nim lubiła – nie był ponurym sztywniakiem, jak niektórzy mężczyźni. Nie miał też prostackiego poczucia humoru, które bywało jeszcze gorsze niż sztywność.
- Może, choć dla niego chyba już nie ma nadziei – westchnęła. – I na szczęście moją rodziną nie jest, nie łączy mnie z nim wspólna krew. W każdym razie, na pewno nie blisko. Jest jednak kuzynem Percivala i jego rodzeństwa przez ich matkę, więc niestety za młodu byłam czasem skazana na jego odwiedziny na naszym dworze. Połączyła nas niechęć odkąd tylko nas sobie przedstawiono – wyznała. Cieszyła się jednak, że sama nie była spokrewniona z tym zakalcem, byli jednak w jakiś sposób powiązani przez jego pokrewieństwo z gałęzią Percivala. Ale chyba wszystkie rody były ze sobą w jakiś sposób powiązane. – A Hogwart tylko to umocnił, kiedy widziałam, jak Ollivander brata się z pospólstwem i za nic ma rodowe zasady. Ale cóż, skoro trafił do Gryffindoru, to chyba nie można się było spodziewać niczego innego, prawda? – Każdy szanujący się szlachcic trafiał do Slytherinu, ewentualnie Ravenclawu. Pozostałe dwa domy były siedliskiem szlamu i pospólstwa, każdy to wiedział. – Mam nadzieję, że nie popsuł Marine jej debiutu.
Zamyśliła się na moment, znów wzdychając. Może Flavien miał trochę racji?
- Cóż, może zyskają przy bliższym poznaniu na którymś z kolejnych sabatów? Naprawdę nie chciałabym, żeby moim narzeczonym został byle kto, zasługuję na wszystko, co najlepsze – powiedziała, spoglądając kątem oka na Flaviena. Jego przyszła narzeczona będzie prawdziwą szczęściarą. Elise także chciała być szczęściarą, ale na ten moment trudno było jej sobie to wyobrazić u boku któregoś z tamtych młodzieńców. Była zbyt wybredna, ale cóż, może któryś z nich okaże się jednak całkiem interesujący po kilku kolejnych sabatach? Może któraś z tych znajomości jednak miała szansę się rozwinąć w pozytywną znajomość podszytą sympatią? I cóż, ostatecznie dla jej ojca nie będą ważne jej uczucia, a dobro rodu.
- Nie pogardziłabym taką ewentualnością – powiedziała cicho. Skoro pewnego dnia przestanie być lady Nott, to naprawdę wolała zamieszkać w miejscu, które znała, niż w takim które będzie jej obce łącznie z jego mieszkańcami. Mimo bycia osobą towarzyską kurczowo trzymała się tego, co jej dobrze znane i bezpieczne. – Nie chciałabym zostać żoną mężczyzny z któregoś z tych... ponurych, zimnych rodów – wzdrygnęła się na samą myśl. – Nie chcę, by przyszły mąż zamknął mnie w lodowatym zamczysku i trzymał z daleka od bliskich oraz od salonów. Nie wyobrażam sobie, że nie mogłabym już bywać na wszystkich ważnych przyjęciach. – Dla niej to było ważne. Utrzymać taki standard życia, do jakiego przywykła, nie musieć w nim zbyt wiele zmieniać. Nie na gorsze. – I oczywiście, odezwę się, kiedy tylko będę coś wiedzieć. Mam nadzieję, że lady Nott będzie zadowolona z mojej propozycji. A ja byłabym zachwycona, mogąc uraczyć swoją grą elitarne grono gości sabatów. Nie chciałabym grać dla gawiedzi, co to, to nie, drogi Flavienie.
Z uśmiechem przyłożyła muszlę do ucha, by sprawdzić prawdziwość jego słów. Dla niej była cenna już przez sam fakt, że podarował jej ją Flavien i wzięłaby ją, nawet jakby była brzydka i wyszczerbiona. Miała zamiar dołączyć ją do swojego małego zbioru muszelek od Flaviena.
- Dlaczego ostatni? – zdziwiła się, zbliżając się powoli do brzegu wody i fal łagodnie rozbijających się o brzeg. Czyżby to przez kwestię kontrowersyjnych poglądów Prewettów, którym Lestrange’owie nie chcieli hołdować? Nottowie też nie. Zresztą jej rodzina nie lubiła Prewettów od wieków. – I tak, wybieramy się. Przynajmniej ci młodsi z nas. Nie lubimy Prewettów, ale festiwal to stara czarodziejska tradycja. Chcę go przeżyć jako dorosła czarownica, poza tym to będzie dobra okazja do spotkania z krewnymi i przyjaciółmi, których teraz widuję rzadziej. Mam nadzieję, że i ciebie gdzieś tam spotkam?
Być może i dla niej to będzie ostatni festiwal, jeśli podziały między rodami się pogłębią. Ale póki jeszcze mogła, chciała korzystać z uroków młodości i okazji do zabawy. Chciała zrobić wianek i rzucić go na wodę, i patrzeć, jak jakiś młodzieniec rzuca się po niego w fale. Czekała na festiwal, choć na pewno nie tak jak na sabat. Ale z pewnością miała zamiar pojawić się w Weymouth, nestor nie zabronił zabawy młodym. Wyobrażając sobie ten dzień, zamoczyła rękę w wodzie, a po chwili zwinnie umknęła przed falą. Naprawdę dobrze spacerowało jej się po plaży z Flavienem, choć wiedziała też, że niedługo będą musieli powoli wracać do dworu. W końcu wypadało, by przywitała też innych jego mieszkańców, choć mogłaby tak aż do wieczora spacerować z Flavienem i nadrabiać ten czas, kiedy się nie widzieli. Kiedy była przez tyle miesięcy w Hogwarcie, stęskniła się za nim i mogła co najwyżej pisać do niego listy. Te, które do niej wysyłał, troskliwie zachowywała.
Rodzina była priorytetem. Szczególnie dla nas, szlachetnej krwi czarodziejów. Było nas coraz mniej, ilość osobników o tak znamienitych rodowodach kurczyła się w zastraszającym tempie, poniekąd narzucając nam jeszcze większą alienację od świata zewnętrznego i skupienie się na wnętrzu rodzinnym. To jedyne, co przetrwa, nawet jeśli wśród nich pojawi się zepsuty plon, to można go odsiać i pozostawić tylko zdrowe owoce. Więzy krwi zyskiwały na znaczeniu, gdy nie można było ufać nikomu innemu. Na szczęście żyjąc w takim, a nie innym środowisku wszystko było łatwiejsze. Bale, rozmowy, dyplomacja. Zacieśnianie relacji w hermetycznym świecie pozbawionym trosk, przynajmniej pozornie. Treningi krasomówstwa, charyzmy oraz sztuki manipulacji, czyli to wszystko, czym na co dzień żyliśmy. Inaczej życie kręciło się wokół kobiet, a inaczej wokół mężczyzn i to było naturalne. Pozostało mi lawirować między kolejnymi pannami, lordami a samym sobą skupiającym się na szeroko zakrojonej sztuce. Nie faworyzować nikogo spośród najbliższych, choć wiadomo, że pomijając chlubny wyjątek Elodie, nikt spoza rodziny nie może mieć dla mnie takiego znaczenia jak siostra czy kuzynki. Tak urządzony był świat i sądziłem, że dotyczy to absolutnie wszystkich mężczyzn z wielkich rodów; pomijając oczywiście zdrajców. Jednak to nie był czas ani miejsce na podobne rozmowy. Tak jak osoba Elise była zbyt młoda na zrozumienie politycznych zawiłości, tak po prostu nie musiała ich rozumieć. Nikt tego od niej nie oczekiwał. Nierozsądnie poruszyłem ten temat, ale dłużej nie można było ignorować tego, co się działo. I choć nie rozumiałem natury powodu, dla którego świat stawał na głowie, to szczątkowe informacje docierające do moich uszu wystarczyły, by czuć niepokój. Śmierć, ogień, zniszczenie; umiłowany w pięknie nie lubiłem ani destrukcji, ani brzydoty. Uważałem, że należało przede wszystkim budować, choć czasem należało coś całkowicie zniszczyć, by stworzyć na nowo. Coś równie atrakcyjnego lub wręcz dużo bardziej interesującego.
Rozmowa krążąca wokół przykrych rejonów zanikła naturalnie i nie czułem potrzeby jej kontynuowania. Wolałem rzucić żartem, a potem skupić się na innej wymianie zdań. Ci starsi Ollivanderowie wydawali mi się ułożeni, prawdziwie dostojni i znający wartość magii, to musiało się coś zepsuć w młodszym pokoleniu. Ale dlaczego? Nie wierzyłem w wychowanie pełne pobłażania oraz zamiłowania do nieczystej krwi, więc nie mogłem zrozumieć jak to się stało, że nagle cały ród obrał tak krzywdzący kierunek. Niepojęte.
- Może w końcu nestor się opamięta i nie będzie już problemu – odezwałem się cicho, mając nadzieję, że nikt nas nie słyszał. Mimo wszystko życzenie komuś wydziedziczenia nie było eleganckie, choć zdrada rodziny była dużo obrzydliwsza, według mnie. – Rozumiem, choć raczej wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną – westchnąłem. To było smutne o tyle, że na drzewie genealogicznym arystokracji można było znaleźć plugawych członków z oszalałych ostatnio rodów. – Masz rację. Najlepiej jest go unikać – przytaknąłem odnośnie przynależności do Gryffindoru i tego, że powinna wciąż darzyć go niechęcią. Skoro wykazuje taką krnąbrność wobec tradycji, to nie warto zaprzątać sobie nim głowę. – Nie mówmy już o nim – zaproponowałem, bo jak na taką pleśń na owocach szlachty to rozprawialiśmy o nim zdecydowanie zbyt długo. Nie zasługiwał na ten czas, jaki zmarnowaliśmy krążąc wokół jego osoby. – Na szczęście nie, wszyscy byli zachwyceni – powiedziałem z lekkim uśmiechem. Marine była zbyt wspaniała, by jakiś podlotek mógł zepsuć jej debiut.
- Ta decyzja nie należy do ciebie – przypomniałem jej. Owszem, ponure rody nie cieszyły ani nie napawały optymizmem, ale były szlachetne, pełne tradycji oraz odpowiednich poglądów. Nie należało ani wybrzydzać, ani źle o nich mówić. W większości byli nam cennymi sojusznikami. – Na pewno tak się nie stanie. Bywanie na salonach to część arystokratycznego dziedzictwa – dodałem. Zresztą wśród młodszych pokoleń zauważyłem, że przychodzenie na uroczystości powszedniało. Coraz więcej Averych, Burków czy Yaxleyów zaszczycało swą obecnością sabaty czy śluby. Uprzedzenie Elise było bezpodstawne. – I bardzo słusznie – podsumowałem plany Nottówny jeśli chodziło o muzykę oraz debiut artystyczny pod okiem krewnej. – Prewettowie obrali złą stronę. Nie będziemy tego popierać. Zwłaszcza w obliczu nadchodzącego ślubu Marine – wyjaśniłem pokrótce decyzję o tym, dlaczego tegoroczny sabat miał być dla nas tym ostatnim. Dziwiłem się tylko, że Nottowie mieli tak liberalne poglądy na ten temat. – Na pewno się spotkamy – zapewniłem, a nim się obejrzałem, zrobiło się już późno. – Wracajmy – zaproponowałem, ponownie użyczając kuzynce swoje ramię. Wróciliśmy do Thorness Manor rozmawiając już o przyjemniejszych sprawach.
z/t
Rozmowa krążąca wokół przykrych rejonów zanikła naturalnie i nie czułem potrzeby jej kontynuowania. Wolałem rzucić żartem, a potem skupić się na innej wymianie zdań. Ci starsi Ollivanderowie wydawali mi się ułożeni, prawdziwie dostojni i znający wartość magii, to musiało się coś zepsuć w młodszym pokoleniu. Ale dlaczego? Nie wierzyłem w wychowanie pełne pobłażania oraz zamiłowania do nieczystej krwi, więc nie mogłem zrozumieć jak to się stało, że nagle cały ród obrał tak krzywdzący kierunek. Niepojęte.
- Może w końcu nestor się opamięta i nie będzie już problemu – odezwałem się cicho, mając nadzieję, że nikt nas nie słyszał. Mimo wszystko życzenie komuś wydziedziczenia nie było eleganckie, choć zdrada rodziny była dużo obrzydliwsza, według mnie. – Rozumiem, choć raczej wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną – westchnąłem. To było smutne o tyle, że na drzewie genealogicznym arystokracji można było znaleźć plugawych członków z oszalałych ostatnio rodów. – Masz rację. Najlepiej jest go unikać – przytaknąłem odnośnie przynależności do Gryffindoru i tego, że powinna wciąż darzyć go niechęcią. Skoro wykazuje taką krnąbrność wobec tradycji, to nie warto zaprzątać sobie nim głowę. – Nie mówmy już o nim – zaproponowałem, bo jak na taką pleśń na owocach szlachty to rozprawialiśmy o nim zdecydowanie zbyt długo. Nie zasługiwał na ten czas, jaki zmarnowaliśmy krążąc wokół jego osoby. – Na szczęście nie, wszyscy byli zachwyceni – powiedziałem z lekkim uśmiechem. Marine była zbyt wspaniała, by jakiś podlotek mógł zepsuć jej debiut.
- Ta decyzja nie należy do ciebie – przypomniałem jej. Owszem, ponure rody nie cieszyły ani nie napawały optymizmem, ale były szlachetne, pełne tradycji oraz odpowiednich poglądów. Nie należało ani wybrzydzać, ani źle o nich mówić. W większości byli nam cennymi sojusznikami. – Na pewno tak się nie stanie. Bywanie na salonach to część arystokratycznego dziedzictwa – dodałem. Zresztą wśród młodszych pokoleń zauważyłem, że przychodzenie na uroczystości powszedniało. Coraz więcej Averych, Burków czy Yaxleyów zaszczycało swą obecnością sabaty czy śluby. Uprzedzenie Elise było bezpodstawne. – I bardzo słusznie – podsumowałem plany Nottówny jeśli chodziło o muzykę oraz debiut artystyczny pod okiem krewnej. – Prewettowie obrali złą stronę. Nie będziemy tego popierać. Zwłaszcza w obliczu nadchodzącego ślubu Marine – wyjaśniłem pokrótce decyzję o tym, dlaczego tegoroczny sabat miał być dla nas tym ostatnim. Dziwiłem się tylko, że Nottowie mieli tak liberalne poglądy na ten temat. – Na pewno się spotkamy – zapewniłem, a nim się obejrzałem, zrobiło się już późno. – Wracajmy – zaproponowałem, ponownie użyczając kuzynce swoje ramię. Wróciliśmy do Thorness Manor rozmawiając już o przyjemniejszych sprawach.
z/t
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niestety tak to właśnie wyglądało. Było ich coraz mniej, i na domiar złego niektóre jednostki z młodego pokolenia, jak choćby Titus Ollivander i wielu mu podobnych z rodów deklarujących pozytywny stosunek do mugoli, wyłamywały się ze schematów i tradycyjnych wartości. Elise z niezwykłą starannością skreślała wszystkie niegodne znajomości, wśród Nottów nauczona tego, że szlachetna krew jest najważniejsza i gdy ktoś kala ją i tradycje, nie jest godny jej towarzystwa. Była młoda, ale z racji tego tym bardziej postrzegała świat w sposób dość czarno-biały, piętnując odstępców od jedynego słusznego stylu życia (a był to ten, który kultywowała jej rodzina) i gardząc pospólstwem. Nie musiała wcale rozumieć politycznych zawiłości, by wiedzieć że plebs stoi niżej w hierarchii, a ci, którzy uważają, że tak nie jest, że niższa krew jest równa czystej, byli w błędzie i zasługiwali na wzgardę. To było oczywiste, wpajano jej to odkąd sięgała pamięcią i zawsze czuła się lepsza od wszystkich tych, w których żyłach nie płynął błękit tylko przez sam fakt, że urodziła się w jednej z najznakomitszych rodzin w Skorowidzu. Oczywiste było też to, że mimo swojej ograniczonej wiedzy czuła strach po tym, jak spłonęło ministerstwo, ale kto go nie czuł? I ją przerażało zniszczenie i brzydota, bo pragnęła pławić się w swojej idylli i niczego nie bała się równie mocno jak utraty życia, jakie znała. W swojej młodzieńczej naiwności była przekonana, że wolałaby umrzeć w gruzach starego świata niż żyć jako zwykła czarownica, traktowana na równi ze szlamem i odarta z luksusów.
I ona nie mogła pojąć, dlaczego niektóre rody, jak Ollivanderowie, obrały tak zgubną drogę.
- Mam nadzieję – rzekła, naprawdę licząc na to, że Titus poniesie konsekwencje swojej krnąbrności i braku szacunku dla zasad. – Niestety, biorąc pod uwagę, że wszystkie rody są ze sobą powiązane, także członkowie tych, które obecnie błądzą. – Jako że w młodości starannie uczono ją genealogii szlachetnych rodów, wiedziała że wszystkie były w jakiś sposób spokrewnione. Chociaż cieszyło ją, że sama nie jest blisko powiązana z żadnym zdrajcą. Titusa nie uważała za rodzinę, nawet jeśli był krewnym jej kuzynostwa, i nawet jeśli kilka pokoleń wstecz i z nim mogła mieć wspólne powiązanie.
Skinęła głową, zgadzając się na niekontynuowanie tematu nielubianego przez nią zbuntowanego młodzieńca. Nie zasługiwał na to, by poświęcać mu myśli i uwagę, zwłaszcza w tak wspaniałym towarzystwie, jakim był Flavien. Niemniej jednak Elise była na tyle butna i pewna siebie, że wypowiadała swoje zdanie na temat nielubianych osób dość odważnie, wciąż zbyt młoda, by zadbać o odpowiednie stonowanie – tym bardziej że była teraz przecież w zaufanym towarzystwie ukochanego kuzyna, przy którym mogła sobie pozwolić na więcej.
Słysząc jego kolejne słowa skrzywiła się.
- Wiem, ale byłabym najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdybym nie mogła już bywać na salonach ani utrzymywać dotychczasowych znajomości – westchnęła. Nie chciałaby poślubić żadnego Rowle’a, Avery’ego ani nikogo ich pokroju i gdyby mogła, odtrąciłaby kandydata z takiego rodu. Nie chciałaby zostać zamknięta w zimnym zamczysku, odcięta od rodziny i od swojego środowiska. Zupełnie sama, sprowadzona tylko do roli klaczy rozpłodowej mającej rodzić ponuremu małżonkowi dzieci – a przecież to nie było ani trochę piękne i romantyczne, nawet jeśli stanowiło kobiecy obowiązek. Nie wierzyła w to, by jakikolwiek Rowle, Avery lub Burke chciał bywać na salonach tak często, jak ona by tego chciała. Zmarniałaby tam, nie mając obok siebie absolutnie nikogo życzliwego, o wiele lepiej czułaby się w rodzinie utrzymującej zażyły kontakt z Nottami. Nie była stworzona do samotności i odcięcia od swojego środowiska, więc absolutnie ją to przerażało. Gorsza była tylko wizja staropanieństwa lub wydania za mugololuba, ale to nie mogło jej grozić. Niestety wydanie za ponuraka mogło, choć liczyła że ojciec jej tak nie skrzywdzi, i że ślub nie zmieni jej życia na gorsze. Chciała, by zamążpójście było dla niej początkiem nowego, dobrego i pięknego etapu życia, w którym u boku męża będzie dumną panią na salonach, której inne dziewczęta będą mogły zazdrościć. Chciała, by mąż podzielał jej poglądy i życiowe priorytety.
- To chyba żadne zaskoczenie, że obrali złą stronę, skoro przyjaźnią się ze zdrajcami – zauważyła, mając na myśli niestosowną przyjaźń Prewettów z Weasleyami, którzy nie powinni w ogóle znaleźć się w Skorowidzu. Elise po żadnym z tych rodów nie spodziewała się nic dobrego, były wrogami Nottów od wieków, ale przecież na Festiwal nie szła dla nich, a dla dobrej zabawy. – Mam nadzieję, że się nie rozczaruję pobytem na ich festiwalu. – A jeśli tak, i dla niej będzie to ostatni, zwłaszcza jeśli godne rody zaczną rezygnować z uczestnictwa. – Jeśli spotkam tam ciebie lub kogoś innego z rodziny, to na pewno udanie się tam nie będzie czasem straconym.
Rzeczywiście, czas mijał im tak szybko na spacerze i rozmowach, nawet tych trudniejszych, że nawet tego nie zauważyli.
- Masz rację, mama na pewno się zastanawia, gdzie zniknęłam na tak długo – przyznała.
Uchwyciła się jego ramienia i wciąż rozmawiając, razem ruszyli z powrotem w stronę dworu.
| zt.
I ona nie mogła pojąć, dlaczego niektóre rody, jak Ollivanderowie, obrały tak zgubną drogę.
- Mam nadzieję – rzekła, naprawdę licząc na to, że Titus poniesie konsekwencje swojej krnąbrności i braku szacunku dla zasad. – Niestety, biorąc pod uwagę, że wszystkie rody są ze sobą powiązane, także członkowie tych, które obecnie błądzą. – Jako że w młodości starannie uczono ją genealogii szlachetnych rodów, wiedziała że wszystkie były w jakiś sposób spokrewnione. Chociaż cieszyło ją, że sama nie jest blisko powiązana z żadnym zdrajcą. Titusa nie uważała za rodzinę, nawet jeśli był krewnym jej kuzynostwa, i nawet jeśli kilka pokoleń wstecz i z nim mogła mieć wspólne powiązanie.
Skinęła głową, zgadzając się na niekontynuowanie tematu nielubianego przez nią zbuntowanego młodzieńca. Nie zasługiwał na to, by poświęcać mu myśli i uwagę, zwłaszcza w tak wspaniałym towarzystwie, jakim był Flavien. Niemniej jednak Elise była na tyle butna i pewna siebie, że wypowiadała swoje zdanie na temat nielubianych osób dość odważnie, wciąż zbyt młoda, by zadbać o odpowiednie stonowanie – tym bardziej że była teraz przecież w zaufanym towarzystwie ukochanego kuzyna, przy którym mogła sobie pozwolić na więcej.
Słysząc jego kolejne słowa skrzywiła się.
- Wiem, ale byłabym najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdybym nie mogła już bywać na salonach ani utrzymywać dotychczasowych znajomości – westchnęła. Nie chciałaby poślubić żadnego Rowle’a, Avery’ego ani nikogo ich pokroju i gdyby mogła, odtrąciłaby kandydata z takiego rodu. Nie chciałaby zostać zamknięta w zimnym zamczysku, odcięta od rodziny i od swojego środowiska. Zupełnie sama, sprowadzona tylko do roli klaczy rozpłodowej mającej rodzić ponuremu małżonkowi dzieci – a przecież to nie było ani trochę piękne i romantyczne, nawet jeśli stanowiło kobiecy obowiązek. Nie wierzyła w to, by jakikolwiek Rowle, Avery lub Burke chciał bywać na salonach tak często, jak ona by tego chciała. Zmarniałaby tam, nie mając obok siebie absolutnie nikogo życzliwego, o wiele lepiej czułaby się w rodzinie utrzymującej zażyły kontakt z Nottami. Nie była stworzona do samotności i odcięcia od swojego środowiska, więc absolutnie ją to przerażało. Gorsza była tylko wizja staropanieństwa lub wydania za mugololuba, ale to nie mogło jej grozić. Niestety wydanie za ponuraka mogło, choć liczyła że ojciec jej tak nie skrzywdzi, i że ślub nie zmieni jej życia na gorsze. Chciała, by zamążpójście było dla niej początkiem nowego, dobrego i pięknego etapu życia, w którym u boku męża będzie dumną panią na salonach, której inne dziewczęta będą mogły zazdrościć. Chciała, by mąż podzielał jej poglądy i życiowe priorytety.
- To chyba żadne zaskoczenie, że obrali złą stronę, skoro przyjaźnią się ze zdrajcami – zauważyła, mając na myśli niestosowną przyjaźń Prewettów z Weasleyami, którzy nie powinni w ogóle znaleźć się w Skorowidzu. Elise po żadnym z tych rodów nie spodziewała się nic dobrego, były wrogami Nottów od wieków, ale przecież na Festiwal nie szła dla nich, a dla dobrej zabawy. – Mam nadzieję, że się nie rozczaruję pobytem na ich festiwalu. – A jeśli tak, i dla niej będzie to ostatni, zwłaszcza jeśli godne rody zaczną rezygnować z uczestnictwa. – Jeśli spotkam tam ciebie lub kogoś innego z rodziny, to na pewno udanie się tam nie będzie czasem straconym.
Rzeczywiście, czas mijał im tak szybko na spacerze i rozmowach, nawet tych trudniejszych, że nawet tego nie zauważyli.
- Masz rację, mama na pewno się zastanawia, gdzie zniknęłam na tak długo – przyznała.
Uchwyciła się jego ramienia i wciąż rozmawiając, razem ruszyli z powrotem w stronę dworu.
| zt.
| 20 sierpnia (?)
Dłuższa niż zwykle podróż na Wyspę Wight dawała Lysandrowi możliwość przygotowania się do spotkania z narzeczoną. Sieć Fiuu wydawała mu się zbyt prostacka, nie przepadał za sadzą brudzącą ubrania i przyprószającą jego złote loki popiołem siwizny - w posiadłości przyszłej żony zamierzał prezentować się nienagannie, zapięty na ostatni guzik, wyprasowany do najmniejszego zagięcia i perfekcyjny w każdym widocznym calu. Kryjąc swoją prawdziwą naturę rozleniwionego sybaryty, który wcale nie spędził tego poranka na ciężkiej pracy w celu dopieszczenia swego eseju na temat nowego przedstawienia baletowego. Wstał później niż zwykle, lecz jak zwykle niezwykle zmęczony poprzednim wieczorem, spędzonym w towarzystwie kuzynów. Najpierw ostatnie sierpniowe polowanie, później sukcesywnie opijane kolejnymi kieliszkami Toujours Pur, którego kwaśny posmak czuł do teraz na języku. Jak na standardy Lysandra zachowywali umiar, ale i tak czuł się dziwnie wyprany, prawie zapominając o tym, że postanowił spędzić to popołudnie u Lestrange'ów. Odkładał wizytę od dłuższego czasu, anomalie sprawiły, że ustalenie satysfakcjonującego obydwie strony terminu spotkania stanowiło prawdziwe wyzwanie, ale w końcu udało się. Chaos przycichł, rodzice Alix już nie drżeli o zdrowie i bezpieczeństwo córeczki a i on przyzwyczaił się do pochmurnej codzienności, grożącej wybuchem pożaru, gromem z jasnego nieba lub śmiertelną chorobą - a wszystko to wywołane jednym, głupim zaklęciem. Podobało mu się to ryzyko, ale był w mniejszości czarodziei o podobnym podejściu do szaleństwa magii. Dyskutował o tym wczoraj z przyjaciółmi, ale nie pamiętał konkluzji: zresztą, nie było to istotne.
Wysiadł na brzegu wyspy odpowiednio wcześniej, ignorując służących Lestrange'ów, którzy doprowadzili go do dworu. Tam przywitał się z głową rodziny, skomplementował suknie jednej z ciotek, wyraził zaniepokojenie politycznymi niesnaskami, o jakich tak naprawdę nie miał bladego pojęcia, i odhaczywszy uprzejmości ruszył w stronę wysokich drzwi prowadzących na wewnętrzny dziedziniec. To tam miała przechadzać się Alix, wyjątkowo sama, bez towarzyszącej jej ciągle przyzwoitki. Znajdowała się przecież w oku cyklonu, z każdego okna posiadłości ktoś mógł zerkać na złotowłosą, była więc pod kontrolą, bezpieczna, z ułudą wolności i zażywania świeżego powietrza, przefiltrowanego przez marmurowe ściany Thorness Manor.
Zobaczył ją od razu. Przystanęła właśnie przy pomniku syreny, profil przy profilu, lecz ta doskonała, wiekowa rzeźba najbardziej znanego artysty; rzeźba, w jaką włożono dziesiątki lat pracy, była niczym wobec piękna Alix; obrzydliwą profanacją, nieudanym prototypem, szpecącą zbieraniną blizn wyrytych w kamieniu. Lysander zapomniał już, jak oszałamiające wrażenie robiła uroda młodziutkiej Lestrange. Włosy leciutkie niczym nitki babiego lata, mieniąca się wewnętrznym blaskiem cera, smukła sylwetka podkreślona zdobioną suknią, nienaganne rysy, układające się w obraz tak idealny, że wręcz bolesny do biernej obserwacji. Źrenice Notta rozszerzyły się, ale nie zrobił na razie ani kroku w jej stronę: stał w drzwiach, wyprostowany, śledząc spojrzeniem złocistą aurę otaczającą niczego nieświadomą kobietę. Potrzebował chwili, by otrząsnąć się - choć odrobinę - z półwilego uroku, mącącego mu w głowie. Zapomniał o zmęczeniu, o niechęci, o irytacji perspektywą małżeństwa, po prostu chłonąc widok pięknej kobiety, przyćmiewającej swą urodą żywą zieleń żywopłotów, blask popołudnia i piękno pradawnych rzeźb. To ona stanowiła największą ozdobę Wyspy Wight.
Dłuższa niż zwykle podróż na Wyspę Wight dawała Lysandrowi możliwość przygotowania się do spotkania z narzeczoną. Sieć Fiuu wydawała mu się zbyt prostacka, nie przepadał za sadzą brudzącą ubrania i przyprószającą jego złote loki popiołem siwizny - w posiadłości przyszłej żony zamierzał prezentować się nienagannie, zapięty na ostatni guzik, wyprasowany do najmniejszego zagięcia i perfekcyjny w każdym widocznym calu. Kryjąc swoją prawdziwą naturę rozleniwionego sybaryty, który wcale nie spędził tego poranka na ciężkiej pracy w celu dopieszczenia swego eseju na temat nowego przedstawienia baletowego. Wstał później niż zwykle, lecz jak zwykle niezwykle zmęczony poprzednim wieczorem, spędzonym w towarzystwie kuzynów. Najpierw ostatnie sierpniowe polowanie, później sukcesywnie opijane kolejnymi kieliszkami Toujours Pur, którego kwaśny posmak czuł do teraz na języku. Jak na standardy Lysandra zachowywali umiar, ale i tak czuł się dziwnie wyprany, prawie zapominając o tym, że postanowił spędzić to popołudnie u Lestrange'ów. Odkładał wizytę od dłuższego czasu, anomalie sprawiły, że ustalenie satysfakcjonującego obydwie strony terminu spotkania stanowiło prawdziwe wyzwanie, ale w końcu udało się. Chaos przycichł, rodzice Alix już nie drżeli o zdrowie i bezpieczeństwo córeczki a i on przyzwyczaił się do pochmurnej codzienności, grożącej wybuchem pożaru, gromem z jasnego nieba lub śmiertelną chorobą - a wszystko to wywołane jednym, głupim zaklęciem. Podobało mu się to ryzyko, ale był w mniejszości czarodziei o podobnym podejściu do szaleństwa magii. Dyskutował o tym wczoraj z przyjaciółmi, ale nie pamiętał konkluzji: zresztą, nie było to istotne.
Wysiadł na brzegu wyspy odpowiednio wcześniej, ignorując służących Lestrange'ów, którzy doprowadzili go do dworu. Tam przywitał się z głową rodziny, skomplementował suknie jednej z ciotek, wyraził zaniepokojenie politycznymi niesnaskami, o jakich tak naprawdę nie miał bladego pojęcia, i odhaczywszy uprzejmości ruszył w stronę wysokich drzwi prowadzących na wewnętrzny dziedziniec. To tam miała przechadzać się Alix, wyjątkowo sama, bez towarzyszącej jej ciągle przyzwoitki. Znajdowała się przecież w oku cyklonu, z każdego okna posiadłości ktoś mógł zerkać na złotowłosą, była więc pod kontrolą, bezpieczna, z ułudą wolności i zażywania świeżego powietrza, przefiltrowanego przez marmurowe ściany Thorness Manor.
Zobaczył ją od razu. Przystanęła właśnie przy pomniku syreny, profil przy profilu, lecz ta doskonała, wiekowa rzeźba najbardziej znanego artysty; rzeźba, w jaką włożono dziesiątki lat pracy, była niczym wobec piękna Alix; obrzydliwą profanacją, nieudanym prototypem, szpecącą zbieraniną blizn wyrytych w kamieniu. Lysander zapomniał już, jak oszałamiające wrażenie robiła uroda młodziutkiej Lestrange. Włosy leciutkie niczym nitki babiego lata, mieniąca się wewnętrznym blaskiem cera, smukła sylwetka podkreślona zdobioną suknią, nienaganne rysy, układające się w obraz tak idealny, że wręcz bolesny do biernej obserwacji. Źrenice Notta rozszerzyły się, ale nie zrobił na razie ani kroku w jej stronę: stał w drzwiach, wyprostowany, śledząc spojrzeniem złocistą aurę otaczającą niczego nieświadomą kobietę. Potrzebował chwili, by otrząsnąć się - choć odrobinę - z półwilego uroku, mącącego mu w głowie. Zapomniał o zmęczeniu, o niechęci, o irytacji perspektywą małżeństwa, po prostu chłonąc widok pięknej kobiety, przyćmiewającej swą urodą żywą zieleń żywopłotów, blask popołudnia i piękno pradawnych rzeźb. To ona stanowiła największą ozdobę Wyspy Wight.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dziedziniec
Szybka odpowiedź