Taras
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Taras
Taras Corbenic Castle wychodzi wprost w morze. Jego głównym zadaniem jest umożliwienie obserwowania wypływających w morze żaglowców. Zbudowany z jasnego kamienia odcina się od ciemnych murów zamku. Specjalnie dobudowane doń schody pozwalają zejść do morza, w którym zażywać można jeszcze kąpieli. W rzeczywistości okoliczne wody chronione przed mugolami i ich wzrokiem stanowią rodowe kąpielisko.
Taras nieosłonięty jest przed wiatrem, pozostawiony w stanie surowym, stoją na nim pojedyncze fotele pozwalające na rozkoszowanie się pogodą i szumem fal.
Taras nieosłonięty jest przed wiatrem, pozostawiony w stanie surowym, stoją na nim pojedyncze fotele pozwalające na rozkoszowanie się pogodą i szumem fal.
| 18 maja
Wendelina byłaby najbardziej radą istotą w Anglii, gdyby wraz z wczorajszym rankiem dotarła do niej wieść o śmierci Lucindy. Zamiast tego zaś okazało się, że jej ukochana siostrzyczka nie tylko od dłuższego czasu bierze udział w całej tej profanacji szlacheckich obyczajów, jakim była rebelia Harolda Longbottoma, ale również sama wysłała list do Morgany z prośbą o wydziedziczenie. Drugie w tym miesiącu! Jak ona mogła?! Jak ona śmiała?!
Och, słodki Merlinie! Niech jutrzejszy dzień będzie tym lepszym! Ona zawsze musiała wszystko niszczyć! Wszystko! Teraz już nici z małżeństwa, już nici z dobrego życia i rodu Selwynów rosnącemu w siłę!
I pomyśleć, że to wszystko wypadło w przeddzień odwiedzin rodu Travers. Ta szlachetna familia morskich wilków podobnie jak ich własna zmieniła front w trakcie niezapomnianego Szczytu. W ich wspólnej gestii byłoby więc, aby poprawić wspólne stosunki. Na szczęście w nieszczęściu przynajmniej do części przedstawicieli Traversów dotarło, że zniszczone owoce czasem początkowo wydają się całkiem zdrowe i wciąż zgodzili się spotkać z rodzicami Wendeliny. Jej brat nie mógł się stawić, a matka alchemiczki była w zbyt złym stanie, jednak lord Selwyn postanowił odwiedzić Corbenic Castle. Oczywiście, razem z ukochaną córką u boku. Dziewczyna była wszak zawsze piękną ozdobą salonów, a wieść niosła, że przynajmniej jeden z młodych Traversów nie ma jeszcze ukochanej. Kto więc wie? Może akurat Wendelina wpadnie któremuś w oko?
Okazało się jednak, że jeden z lordów Travers nie ma szczególnej ochoty na dyskusje z ojcem Wendeliny przy jego córce. Panowie prędko oddalili się ku jakiejś typowo męskiej rozrywce, której lady Selwyn towarzyszyć nie mogła. Alchemiczka przyjęła to ze spokojem, rozumiejąc, że z psami morza nie może dyskutować. Obiecano jej jednak towarzystwo kogoś bliższego jej wiekiem, chociaż owa osoba jeszcze nie nadeszła.
Nieco znudzona lady zaczęła więc przyglądać się zamkowi. Właśnie, zamkowi a nie pałacowi. Surowemu i szaremu, przynajmniej w oczach Wendy, która wychowała się w zdobnym Beaulieu. Tam zawsze ogień trzaskał wesoło, a każda komnata zawierała niezliczone dzieła sztuki. Tam zawsze było gwarnie i radośnie. Od tego zamku bił zaś chłód, który chociaż miał swój urok, nie był czymś, do czego lady Selwyn przywykła.
Gdy spojrzenie dziewczęcia powędrowało w stronę okna, przyuważyła taras. Nietypowy, bo wchodzący prosto w morze. Oczy lady otworzyły się szerzej i zaiskrzyły. Nie była tu nigdy wcześniej i musiała przyznać, że… czegoś takiego jeszcze nie widziała. Zwróciła więc do służby:
– Czy, czekając na szanownego lorda bądź lady Travers mogę zaznać świeżego powietrza? Od tych zimnych ścian… robi mi się nieco słabo – rzekła słodkim tonem, oczywiście natychmiast uzyskując pozwolenie.
Już po chwili wyszła więc na zewnątrz. Służba, nie chcąc przeszkadzać szanownej lady, trzymała się z tyłu. Wendelina wzięła głęboki oddech: wiosenna, morska bryza była orzeźwiająca. Przymknęła na chwilę oczy, czując jak wiatr szarpie jej miedziane włosy oraz suknię w ognistych barwach. Dziewczyna ruszyła przed siebie, ku morzu, wpatrzona w jego bezkres. Zatrzymała się dopiero przed stopniami, które mogłyby ją zaprowadzić prosto w morskie odmęty. A ona przecież nigdy nie nauczyła się pływać.
Wendelina byłaby najbardziej radą istotą w Anglii, gdyby wraz z wczorajszym rankiem dotarła do niej wieść o śmierci Lucindy. Zamiast tego zaś okazało się, że jej ukochana siostrzyczka nie tylko od dłuższego czasu bierze udział w całej tej profanacji szlacheckich obyczajów, jakim była rebelia Harolda Longbottoma, ale również sama wysłała list do Morgany z prośbą o wydziedziczenie. Drugie w tym miesiącu! Jak ona mogła?! Jak ona śmiała?!
Och, słodki Merlinie! Niech jutrzejszy dzień będzie tym lepszym! Ona zawsze musiała wszystko niszczyć! Wszystko! Teraz już nici z małżeństwa, już nici z dobrego życia i rodu Selwynów rosnącemu w siłę!
I pomyśleć, że to wszystko wypadło w przeddzień odwiedzin rodu Travers. Ta szlachetna familia morskich wilków podobnie jak ich własna zmieniła front w trakcie niezapomnianego Szczytu. W ich wspólnej gestii byłoby więc, aby poprawić wspólne stosunki. Na szczęście w nieszczęściu przynajmniej do części przedstawicieli Traversów dotarło, że zniszczone owoce czasem początkowo wydają się całkiem zdrowe i wciąż zgodzili się spotkać z rodzicami Wendeliny. Jej brat nie mógł się stawić, a matka alchemiczki była w zbyt złym stanie, jednak lord Selwyn postanowił odwiedzić Corbenic Castle. Oczywiście, razem z ukochaną córką u boku. Dziewczyna była wszak zawsze piękną ozdobą salonów, a wieść niosła, że przynajmniej jeden z młodych Traversów nie ma jeszcze ukochanej. Kto więc wie? Może akurat Wendelina wpadnie któremuś w oko?
Okazało się jednak, że jeden z lordów Travers nie ma szczególnej ochoty na dyskusje z ojcem Wendeliny przy jego córce. Panowie prędko oddalili się ku jakiejś typowo męskiej rozrywce, której lady Selwyn towarzyszyć nie mogła. Alchemiczka przyjęła to ze spokojem, rozumiejąc, że z psami morza nie może dyskutować. Obiecano jej jednak towarzystwo kogoś bliższego jej wiekiem, chociaż owa osoba jeszcze nie nadeszła.
Nieco znudzona lady zaczęła więc przyglądać się zamkowi. Właśnie, zamkowi a nie pałacowi. Surowemu i szaremu, przynajmniej w oczach Wendy, która wychowała się w zdobnym Beaulieu. Tam zawsze ogień trzaskał wesoło, a każda komnata zawierała niezliczone dzieła sztuki. Tam zawsze było gwarnie i radośnie. Od tego zamku bił zaś chłód, który chociaż miał swój urok, nie był czymś, do czego lady Selwyn przywykła.
Gdy spojrzenie dziewczęcia powędrowało w stronę okna, przyuważyła taras. Nietypowy, bo wchodzący prosto w morze. Oczy lady otworzyły się szerzej i zaiskrzyły. Nie była tu nigdy wcześniej i musiała przyznać, że… czegoś takiego jeszcze nie widziała. Zwróciła więc do służby:
– Czy, czekając na szanownego lorda bądź lady Travers mogę zaznać świeżego powietrza? Od tych zimnych ścian… robi mi się nieco słabo – rzekła słodkim tonem, oczywiście natychmiast uzyskując pozwolenie.
Już po chwili wyszła więc na zewnątrz. Służba, nie chcąc przeszkadzać szanownej lady, trzymała się z tyłu. Wendelina wzięła głęboki oddech: wiosenna, morska bryza była orzeźwiająca. Przymknęła na chwilę oczy, czując jak wiatr szarpie jej miedziane włosy oraz suknię w ognistych barwach. Dziewczyna ruszyła przed siebie, ku morzu, wpatrzona w jego bezkres. Zatrzymała się dopiero przed stopniami, które mogłyby ją zaprowadzić prosto w morskie odmęty. A ona przecież nigdy nie nauczyła się pływać.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Plotki rozchodziły się z nader szybko. Zwłaszcza te, dotyczące zdrajców krwi - tych którzy zostali skreśleni z księgi własnego rodu bądź sami się go wyrzekli. Nawet ekscentryczny Haverlock Travers gardził zdrajcami krwi, nie potrafiąc wyobrazić sobie, jak zepsutym jabłkiem trzeba być by wyrzec się własnej rodziny, zwłaszcza nosząc szlachecki tytuł. Tym bardziej ciekawiło go spotkanie z przedstawicielami rodu Selwyn, jakie zaplanował jego ojciec wraz z nestorem. Tym razem był pewien, że nie chodzi o znalezienie mu żony - ród salamandry zdawał się posiadać kiepskie geny skoro tak wielu z nich obróciło się przeciwko rodzinie. Był niemal pewien, że zarówno ojciec jak i nestor rodu nie zgodziłby się, aby połączyć się z rodziną grożącą obróceniem potomków przeciwko nim, nawet jeśli geny Traversów zdawały się być wyjątkowo silne. Spokojny o plany ojca (wszak z dwoma lady na raz użerać by się nie chciał) podchodził do spotkania dość spokojnie. Nie planował się na nim pojawiać, jedynie dowiedzieć się jak najwięcej po spotkaniu od ojca pewien, że ten nie zatai ani przed nim, ani przed resztą męskiego grona rodu przebiegu spotkania. Siedział więc w swojej komnacie, w rozchełstanej koszuli oraz kieliszkiem wybornej Ognistej Whisky planując wyprawę, jakiej miał się niedługo oddać gdy to jakże przyjemne zdarzenie przerwał mu domowy skrzat oznajmiając, że ojciec przydzielił mu zadanie. Na Merlina, czy naprawdę nikt inny nie mógł niańczyć szlachetnie urodzonych dam, snujących się za ojcami? Był pewien, że któraś z kuzynek z pewnością stanowiłaby lepsze towarzystwo dla młodej damy niż on. Z westchnieniem męczennika poprawił koszulę, narzucił na ramiona resztę eleganckiej, klasycznej szaty w głębokim kolorze granatu po czym ruszył w kierunku sali, w której miało odbyć się spotkanie. Ojcu oraz lordowi Selwyn przerwał jedynie na chwilę, by zapytać gdzie podziała się ta, której miał towarzyszyć.
- Witaj, lady Selwyn. - Rzekł, gdy tylko przekroczył próg tarasu zamku szybko zrównując się z dziewczyną i okraszając słowa delikatnym ukłonem - zbyt krótkim i zbyt niedbałym aby zadowolić te, najbardziej skupione na szlacheckiej etykiecie rody. Haverlock Travers nic jednak sobie z tego nie robił. Wszak był Traversem. I jak każdy Travers był czarodziejem czynu, to właśnie czyny ceniąc najbardziej. Od dawna twierdził, przynajmniej w rozmowach z pozostałymi przedstawicielami swego rodu, że arystokracja winna zejść z miękkich poduch i w końcu podjąć odpowiednie działania.
Intensywnie niebieskie tęczówki powiodły po postaci damy, w której towarzystwie przyszło mu spędzić kolejne godziny próbując ocenić, co też o niej myśli. Jej uroda, choć zapewne niektórych zachwycała, nie wpasowywała się w gusta lorda. Nie sądził również, aby okazała się ciekawym rozmówcą, który czymkolwiek byłby w stanie go zainteresować, jak reszta dostojnych dam, które przyszło mu spotkać. - Mam nadzieję, że jest lady w dobrym zdrowiu. Jak podoba się panience Corbenic Castle? - Kolejne słowa będące prostymi konwenansami, na których zapewne przyjdzie im spędzić tę rozmowę. Niepokorny, ekscentryczny lord nie miał pojęcia, o czym mógłby rozmawiać z potomkinią rodu Selwynów. Chociaż... kto wie? Może uda mu się dowiedzieć czegoś ciekawego? Mężczyzna utkwił spojrzenie w tafli morza, przywołującej na jego twarz szeroki uśmiech. Ach, aż się prosi by w tak dobrą pogodę wypłynąć.
- Witaj, lady Selwyn. - Rzekł, gdy tylko przekroczył próg tarasu zamku szybko zrównując się z dziewczyną i okraszając słowa delikatnym ukłonem - zbyt krótkim i zbyt niedbałym aby zadowolić te, najbardziej skupione na szlacheckiej etykiecie rody. Haverlock Travers nic jednak sobie z tego nie robił. Wszak był Traversem. I jak każdy Travers był czarodziejem czynu, to właśnie czyny ceniąc najbardziej. Od dawna twierdził, przynajmniej w rozmowach z pozostałymi przedstawicielami swego rodu, że arystokracja winna zejść z miękkich poduch i w końcu podjąć odpowiednie działania.
Intensywnie niebieskie tęczówki powiodły po postaci damy, w której towarzystwie przyszło mu spędzić kolejne godziny próbując ocenić, co też o niej myśli. Jej uroda, choć zapewne niektórych zachwycała, nie wpasowywała się w gusta lorda. Nie sądził również, aby okazała się ciekawym rozmówcą, który czymkolwiek byłby w stanie go zainteresować, jak reszta dostojnych dam, które przyszło mu spotkać. - Mam nadzieję, że jest lady w dobrym zdrowiu. Jak podoba się panience Corbenic Castle? - Kolejne słowa będące prostymi konwenansami, na których zapewne przyjdzie im spędzić tę rozmowę. Niepokorny, ekscentryczny lord nie miał pojęcia, o czym mógłby rozmawiać z potomkinią rodu Selwynów. Chociaż... kto wie? Może uda mu się dowiedzieć czegoś ciekawego? Mężczyzna utkwił spojrzenie w tafli morza, przywołującej na jego twarz szeroki uśmiech. Ach, aż się prosi by w tak dobrą pogodę wypłynąć.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zmiana polityki rodu oznaczała, że ród Selwynów musiał wyzbyć się złego nasienia ze swoich szeregów. Poprzedni nestror uczynił dla ich rodziny jedynie krzywdę i teraz płacili za to potężną cenę. Lucinda od najmłodszych lat była tą skażoną i nieczystą: to, co stało się wczoraj, było właściwie naturalną koleją rzeczy. Bolała ją jedynie zdrada Isabelli. Co prawda nigdy nie przepadała tej młodszej od siebie dziewuchy (bo na tytuł damy już nie zasługiwała), ale przecież Morgana oddała jej własne serce na dłoni! Znalazła dla niej najlepszą partię, a ta tylko ośmieszyła ich rodzinę. Och, gdyby tylko cioteczka zaufała jednak swojej ukochanej Wendy! Ona na pewno sprostałaby jej wszystkim oczekiwaniom.
Niestety, lady Morgana Selwyn wybrała w tamtym przypadku Isabellę, spisując ich ród na kolejne plotki i problemy. Niestety. Ale któż mógł wiedzieć, że tak młoda gałązka wkrótce wyda zatruty owoc?
Gdy w zasięgu wzroku Wendeliny pojawił się lord Travers, na twarzy lady natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Choć zapewne wyglądał na szczery, dama miała lata, aby doskonale go wyćwiczyć. Z reszta, była przecież z rodu Selwyn. Grę aktorską miała we krwi. Tak samo jak ogień.
Omiotła go wzrokiem. Haverlocka kojarzyła tylko mniej-więcej. Lord Travers chyba nie pojawiał się szczególnie często na szlacheckich wydarzeniach i był od niej starszy, dlatego lady Selwyn nie miała okazji, aby kiedykolwiek wcześniej z nim porozmawiać. Wciąż młody, choć nie najmłodszy. Cały czas – kawaler, podobnie jak Francis Lestrange. Ciekawe, czy nestor poszukuje dla niego jakiejś damy? Zapewne. Był nieszczególnie wysoki, ale miał przystojną twarz i niebieskie niczym ocean oczy. Wszak był Traverem. Nie mógł mieć innych.
Zauważyła jego nieszczególnie elegancki ukłon, jednak nie miała zamiaru go po tym oceniać. Po zdradzie Lucindy nie mogła przecież spodziewać się głębokich pokłonów. Status ich rodziny nigdy wcześniej nie był tak kruchy. Sama skłoniła się jednak grzecznie, jak przystało na dobrze wychowaną, młodą damę.
– Witaj, lordzie Travers – powiedziała, spoglądając nań znad długich rzęs odcinających się na tle jej bladej skóry.
Kim był stojący przed nią mężczyzna? Zważając na jego nieco narwane, nerwowe ruchy, była gotowa stwierdzić, iż lord Travers, jak na przedstawiciela swojej rodziny przystało, był człowiekiem czynu. Ona sama, stojąc pewnie i ze spokojem, musiała stanowić swoistą przeciwwagę do zachowania Haverlocka.
– W jak najlepszym, dziękuję – odparła, wciąż nie rezygnując z uśmiechu. – Jest… wyjątkowy. Bywałam w rezydencjach innych rodzin i muszę przyznać, że chyba nigdy nie widziałam tak… surowego miejsca zamieszkania, jak Corbenic. To zasługuje na szacunek, lordzie Travers. Wszak to nie przepych i błyskotki czynią nas tym, kim jesteśmy – stwierdziła, nieco filozoficznie. Co prawda, ona sama miłowała piękno, mimo praktycznej duszy. Kochała swój rodzinny pałac i gdyby tylko mogła, nie zmieniłaby słodkiego Beaulieu na żaden inny dom. Prawdą było jednak to, że niektórzy arystokracji byli zbyt przywiązani do swych bogactw, zwracając za dużą uwagę na ozdóbki i złoto, niżli na poprawne wychowanie młodego pokolenia. – I ten taras! Wspaniale móc co rano podziwiać bezkres wody – stwierdziła, biorąc głęboki oddech: – Ta bryza! Może dzięki niej poranki nie byłby tak trudne!
Niestety, lady Morgana Selwyn wybrała w tamtym przypadku Isabellę, spisując ich ród na kolejne plotki i problemy. Niestety. Ale któż mógł wiedzieć, że tak młoda gałązka wkrótce wyda zatruty owoc?
Gdy w zasięgu wzroku Wendeliny pojawił się lord Travers, na twarzy lady natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Choć zapewne wyglądał na szczery, dama miała lata, aby doskonale go wyćwiczyć. Z reszta, była przecież z rodu Selwyn. Grę aktorską miała we krwi. Tak samo jak ogień.
Omiotła go wzrokiem. Haverlocka kojarzyła tylko mniej-więcej. Lord Travers chyba nie pojawiał się szczególnie często na szlacheckich wydarzeniach i był od niej starszy, dlatego lady Selwyn nie miała okazji, aby kiedykolwiek wcześniej z nim porozmawiać. Wciąż młody, choć nie najmłodszy. Cały czas – kawaler, podobnie jak Francis Lestrange. Ciekawe, czy nestor poszukuje dla niego jakiejś damy? Zapewne. Był nieszczególnie wysoki, ale miał przystojną twarz i niebieskie niczym ocean oczy. Wszak był Traverem. Nie mógł mieć innych.
Zauważyła jego nieszczególnie elegancki ukłon, jednak nie miała zamiaru go po tym oceniać. Po zdradzie Lucindy nie mogła przecież spodziewać się głębokich pokłonów. Status ich rodziny nigdy wcześniej nie był tak kruchy. Sama skłoniła się jednak grzecznie, jak przystało na dobrze wychowaną, młodą damę.
– Witaj, lordzie Travers – powiedziała, spoglądając nań znad długich rzęs odcinających się na tle jej bladej skóry.
Kim był stojący przed nią mężczyzna? Zważając na jego nieco narwane, nerwowe ruchy, była gotowa stwierdzić, iż lord Travers, jak na przedstawiciela swojej rodziny przystało, był człowiekiem czynu. Ona sama, stojąc pewnie i ze spokojem, musiała stanowić swoistą przeciwwagę do zachowania Haverlocka.
– W jak najlepszym, dziękuję – odparła, wciąż nie rezygnując z uśmiechu. – Jest… wyjątkowy. Bywałam w rezydencjach innych rodzin i muszę przyznać, że chyba nigdy nie widziałam tak… surowego miejsca zamieszkania, jak Corbenic. To zasługuje na szacunek, lordzie Travers. Wszak to nie przepych i błyskotki czynią nas tym, kim jesteśmy – stwierdziła, nieco filozoficznie. Co prawda, ona sama miłowała piękno, mimo praktycznej duszy. Kochała swój rodzinny pałac i gdyby tylko mogła, nie zmieniłaby słodkiego Beaulieu na żaden inny dom. Prawdą było jednak to, że niektórzy arystokracji byli zbyt przywiązani do swych bogactw, zwracając za dużą uwagę na ozdóbki i złoto, niżli na poprawne wychowanie młodego pokolenia. – I ten taras! Wspaniale móc co rano podziwiać bezkres wody – stwierdziła, biorąc głęboki oddech: – Ta bryza! Może dzięki niej poranki nie byłby tak trudne!
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z zatrutymi owocami winno postępować się w jeden sposób - zniszczyć je. By nie mogły kalać imienia rodziny, w której się pojawiły. Haverlock Travers od dawna skłaniał się w kierunku polityki antymugolskiej, nie robił jednak nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zagrozić rodzinie bądź jej dobremu imieniu, nawet jeśli posiadał na salonach łatkę ekscentryka.
Gdy jednak rodzina wyraziła poparcie dla obecnej polityki Ministerstwa… Ani on, ani jego ojciec, ani nawet nestor nie zawahali się, by upozorować śmierć jednego z wujów, który najgłośniej sprzeciwiał się nowej drodze morskiego rodu. Był przekonany, że i inne rody winny tak postępować ze zdrajcami, by nie dochodziło do sytuacji takich, jak w przypadku rodu Selwyn. Spróchniałego drewna należało się pozbywać, aby próchnica nie przeszła na inne deski. Nie w jego jestii było jednak dawanie rad, lecz zajęcie czasu rudowłosej lady.
Nadal był przekonany, że któraś z jego ciotek bądź kuzynek byłaby towarzystwem lepszym dla młodej panny, wszak on znał się na kwestiach, które z pewnością nie interesowały kobiet, takich jak lady Selwyn… Tylko jak ona miała na imię? Na Merlina, nie był w stanie sobie teraz przypomnieć.
Słowa jakie padły z jej ust dały lordowi nadzieję, że te kilka godzin, jakie zapewne mieli spędzić w swoim towarzystwie (doskonale wiedział, jak dużo mówić potrafi jego ojciec) mogą nie być tak złe i piekielnie nudne, jak początkowo zakładał. Uśmiech rozjaśnił twarz Haverlocka, w odpowiedzi na jej słowa pewien, że Corbenic Castle był jedyny w swoim rodzaju. Nie słyszał o innym zamku, który posiadałby komnatę otoczoną wielkim akwarium, pełną dóbr świadczących o pozycji rodu na tle czarodziejskiego handlu morskiego. Nie znał również rodu, który posiadałby tyle statków oraz morskiego doświadczenia.
- Niestety, niektórzy zdają się zapominać kim jesteśmy i przywiązywać uwagę do spraw najmniej istotnych. - Zaczął, ciężko jednak było stwierdzić czy chodzi mu o zdrajców krwi czy rozleniwienie magicznej szlachty. Kto wie, może powoli sprowadzał rozmowę na interesujący go tor? Ciężko było przewidzieć, dokąd zmierza. - Corbenic owszem, bywa surowy chociaż damy z naszego rodu zwykłym wprowadzać w jego mury chociaż odrobinę ciepła. Jesteśmy rodem, który po za sztuką transmutacji ceni sobie działania. - Nie trudno było stwierdzić, że Haverlock jest dumny z krwi, płynącej w jego żyłach i nie wstydził się o tym mówić. Uważał, swój ród za ten, który nie zapomniał o tym, co jest ważniejsze od wygodnych poduch. - Ja sam ostatnią dekadę spędziłem głównie na morzu. - Dodał z dumą w głosie. Wystarczyła jedna, chociażby najmniejsza wzmianka bądź prośba aby ten zalał młodą lady opowieściami z dalekich krajów. Kto go znał wiedział, że ten temat lepiej było omijać, jeśli nie chciało się być skazanym na długie opowieści. Uśmiech ponownie zagościł na twarzy lorda, dopiero teraz jednak pozwolił sobie przenieść niebieskie spojrzenie z morskiej toni na twarzy lady Selwyn.
- Taras prowadzi wprost do naszego prywatnego kąpieliska, a jeśli stanie lady w tamtym końcu… - Tu, mężczyzna wskazał na drugi koniec wielkiego tarasu. - Będzie mogła zobaczyć lady nasz prywatny port, z częścią naszych statków. Reszta stoi w Cromer, gdzie sprawuję władzę. - Nie mógł ominąć okazji do pochwalenia się szlachciance flotą, jaką posiadała jego rodzina pewien, że właśnie tego oczekiwał do niego ojciec. -A jaki jest pałac Beaulieu? - Zapytał w końcu, by nie mówić tylko o sobie. Sam, nigdy nie miał okazji odwiedzić siedziby rodu Selwyn.
Gdy jednak rodzina wyraziła poparcie dla obecnej polityki Ministerstwa… Ani on, ani jego ojciec, ani nawet nestor nie zawahali się, by upozorować śmierć jednego z wujów, który najgłośniej sprzeciwiał się nowej drodze morskiego rodu. Był przekonany, że i inne rody winny tak postępować ze zdrajcami, by nie dochodziło do sytuacji takich, jak w przypadku rodu Selwyn. Spróchniałego drewna należało się pozbywać, aby próchnica nie przeszła na inne deski. Nie w jego jestii było jednak dawanie rad, lecz zajęcie czasu rudowłosej lady.
Nadal był przekonany, że któraś z jego ciotek bądź kuzynek byłaby towarzystwem lepszym dla młodej panny, wszak on znał się na kwestiach, które z pewnością nie interesowały kobiet, takich jak lady Selwyn… Tylko jak ona miała na imię? Na Merlina, nie był w stanie sobie teraz przypomnieć.
Słowa jakie padły z jej ust dały lordowi nadzieję, że te kilka godzin, jakie zapewne mieli spędzić w swoim towarzystwie (doskonale wiedział, jak dużo mówić potrafi jego ojciec) mogą nie być tak złe i piekielnie nudne, jak początkowo zakładał. Uśmiech rozjaśnił twarz Haverlocka, w odpowiedzi na jej słowa pewien, że Corbenic Castle był jedyny w swoim rodzaju. Nie słyszał o innym zamku, który posiadałby komnatę otoczoną wielkim akwarium, pełną dóbr świadczących o pozycji rodu na tle czarodziejskiego handlu morskiego. Nie znał również rodu, który posiadałby tyle statków oraz morskiego doświadczenia.
- Niestety, niektórzy zdają się zapominać kim jesteśmy i przywiązywać uwagę do spraw najmniej istotnych. - Zaczął, ciężko jednak było stwierdzić czy chodzi mu o zdrajców krwi czy rozleniwienie magicznej szlachty. Kto wie, może powoli sprowadzał rozmowę na interesujący go tor? Ciężko było przewidzieć, dokąd zmierza. - Corbenic owszem, bywa surowy chociaż damy z naszego rodu zwykłym wprowadzać w jego mury chociaż odrobinę ciepła. Jesteśmy rodem, który po za sztuką transmutacji ceni sobie działania. - Nie trudno było stwierdzić, że Haverlock jest dumny z krwi, płynącej w jego żyłach i nie wstydził się o tym mówić. Uważał, swój ród za ten, który nie zapomniał o tym, co jest ważniejsze od wygodnych poduch. - Ja sam ostatnią dekadę spędziłem głównie na morzu. - Dodał z dumą w głosie. Wystarczyła jedna, chociażby najmniejsza wzmianka bądź prośba aby ten zalał młodą lady opowieściami z dalekich krajów. Kto go znał wiedział, że ten temat lepiej było omijać, jeśli nie chciało się być skazanym na długie opowieści. Uśmiech ponownie zagościł na twarzy lorda, dopiero teraz jednak pozwolił sobie przenieść niebieskie spojrzenie z morskiej toni na twarzy lady Selwyn.
- Taras prowadzi wprost do naszego prywatnego kąpieliska, a jeśli stanie lady w tamtym końcu… - Tu, mężczyzna wskazał na drugi koniec wielkiego tarasu. - Będzie mogła zobaczyć lady nasz prywatny port, z częścią naszych statków. Reszta stoi w Cromer, gdzie sprawuję władzę. - Nie mógł ominąć okazji do pochwalenia się szlachciance flotą, jaką posiadała jego rodzina pewien, że właśnie tego oczekiwał do niego ojciec. -A jaki jest pałac Beaulieu? - Zapytał w końcu, by nie mówić tylko o sobie. Sam, nigdy nie miał okazji odwiedzić siedziby rodu Selwyn.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mężczyźni byli tacy… prości. Prości i oczywiści. Tak łatwo było nimi manipulować! Wystarczyło kilka miłych słów i okazanie zainteresowania, aby stawali się otwartą księgą. Wendelina z jednej strony ceniła sobie te ich cechy: dzięki temu jej życie było zdecydowanie łatwiejsze. Z drugiej jednak strony nie potrafiła czerpać pełni przyjemności z takich rozmów. Gdy tylko jedna ze stron prowadziła grę, jakże można było się dobrze bawić?
Nie miała jednak zamiaru wypaść z roli. Miała być twarzą swojej rodziny. Jej przedstawicielką. Wymagano od niej – z resztą, i ona sama od siebie tego wymagała – aby była wsparciem w budowaniu rodowej polityki. Wszak musieli podnieść się z kolan, a to wymagało współpracy ich wszystkich. Niezależnie więc od tego, co sądziła o lordzie Traversie bądź jakimkolwiek innym arystokracie, je rolą było, aby pozostałe rodziny poprawiały swoje zdanie na temat Selwynów.
– Trudno się z tym nie zgodzić, lordzie Travers – odparła, kiwając delikatnie główką. – Taka wszak nasza rola. Czyże byłby męski świat bez dodatku kobiecej dłoni? – spytała, przeczesując ręką potargane wiatrem pukle. Jeden z loków opadł jej na ramię. Delikatnie kręcone włosy damy jeszcze mocniej falowały się od wilgoci. – Kiedy wiatry sprzyjają, trzymaj kurs… To mądre podejście do życia – pokiwała z uznania głową.
Pokiwała głową z uznaniem, gdy Haverlock przyznał, gdzie spędził ostatnią dekadę.
– To dlatego tak słabo kojarzę lorda z salonów. Te podróże musiały być niezwykłą przygodą – stwierdziła, wzdychając i przymykając na chwilę nieco rozmarzone oczy: – Wielkie podróże i wielkie odkrycia! Przyjaźnie i śmierć na morzu, to wszak brzmi jak początek jakiegoś poematu. Niestety, ogień w połączeniu z wodą wytworzy co najwyżej gorącą parę, a nie piękną opowieść. – W głosie lady Selwyn zabrzmiała smutna nuta. – Kiedy lord powrócił do Anglii? To już stały pobyt? – dopytała.
Wendelina raczej wolała zostać na ziemi. Nigdy nie wypłynęła w inny rejs, niż do Francji, w której uczyła się przez osiem lat, a i ten krótki okres spędzany na statku był dla niej zawsze naznaczony cierpieniem. Choroba morska dotykała ją zawsze gwałtownie i nieelegancko, czego lady Selwyn nie wspominała najlepiej. Może to przez śmiertelną bladość? Genetyczna choroba mogła przecież nasilać objawy złego samopoczucia na oceanie. Lord Travers nie musiał jednak przecież o tym wiedzieć.
– Och, z radością go ujrzę – powiedziała, widząc, że morska tematyka fascynuje lorda Traversa. – Zapewne zna lord po imieniu każdy ze statków? I te, które stacjonują tutaj, i te w Cromer? – zagadnęła, gotowa towarzyszyć Haverlockowi w krótkim spacerze ku zamkowemu portowi. – A Beaulieu jest jak wiosna, lordzie Traversie. Pozornie delikatne i ciepłe, jednak to wszak wiosną rodzi się życie, które matka gotowa jest chronić za wszelką cenę – odparła, starając się oddać swoje uczucia do pałacu w jak najkrótszych słowach. Nie sądziła, by lorda Traversa szczerze to interesowało. Nie wyglądał na człowieka, który fascynowałby się urokami pałacu Selwynów.
Nie miała jednak zamiaru wypaść z roli. Miała być twarzą swojej rodziny. Jej przedstawicielką. Wymagano od niej – z resztą, i ona sama od siebie tego wymagała – aby była wsparciem w budowaniu rodowej polityki. Wszak musieli podnieść się z kolan, a to wymagało współpracy ich wszystkich. Niezależnie więc od tego, co sądziła o lordzie Traversie bądź jakimkolwiek innym arystokracie, je rolą było, aby pozostałe rodziny poprawiały swoje zdanie na temat Selwynów.
– Trudno się z tym nie zgodzić, lordzie Travers – odparła, kiwając delikatnie główką. – Taka wszak nasza rola. Czyże byłby męski świat bez dodatku kobiecej dłoni? – spytała, przeczesując ręką potargane wiatrem pukle. Jeden z loków opadł jej na ramię. Delikatnie kręcone włosy damy jeszcze mocniej falowały się od wilgoci. – Kiedy wiatry sprzyjają, trzymaj kurs… To mądre podejście do życia – pokiwała z uznania głową.
Pokiwała głową z uznaniem, gdy Haverlock przyznał, gdzie spędził ostatnią dekadę.
– To dlatego tak słabo kojarzę lorda z salonów. Te podróże musiały być niezwykłą przygodą – stwierdziła, wzdychając i przymykając na chwilę nieco rozmarzone oczy: – Wielkie podróże i wielkie odkrycia! Przyjaźnie i śmierć na morzu, to wszak brzmi jak początek jakiegoś poematu. Niestety, ogień w połączeniu z wodą wytworzy co najwyżej gorącą parę, a nie piękną opowieść. – W głosie lady Selwyn zabrzmiała smutna nuta. – Kiedy lord powrócił do Anglii? To już stały pobyt? – dopytała.
Wendelina raczej wolała zostać na ziemi. Nigdy nie wypłynęła w inny rejs, niż do Francji, w której uczyła się przez osiem lat, a i ten krótki okres spędzany na statku był dla niej zawsze naznaczony cierpieniem. Choroba morska dotykała ją zawsze gwałtownie i nieelegancko, czego lady Selwyn nie wspominała najlepiej. Może to przez śmiertelną bladość? Genetyczna choroba mogła przecież nasilać objawy złego samopoczucia na oceanie. Lord Travers nie musiał jednak przecież o tym wiedzieć.
– Och, z radością go ujrzę – powiedziała, widząc, że morska tematyka fascynuje lorda Traversa. – Zapewne zna lord po imieniu każdy ze statków? I te, które stacjonują tutaj, i te w Cromer? – zagadnęła, gotowa towarzyszyć Haverlockowi w krótkim spacerze ku zamkowemu portowi. – A Beaulieu jest jak wiosna, lordzie Traversie. Pozornie delikatne i ciepłe, jednak to wszak wiosną rodzi się życie, które matka gotowa jest chronić za wszelką cenę – odparła, starając się oddać swoje uczucia do pałacu w jak najkrótszych słowach. Nie sądziła, by lorda Traversa szczerze to interesowało. Nie wyglądał na człowieka, który fascynowałby się urokami pałacu Selwynów.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Haverlock Travers z pewnością zaliczał się do mężczyzn, którzy nie byli trudni w obsłudze. Łatwo było go zachęcić do rozmowy o jego pasjach, równie chętnie opowiadał o morskich doświadczeniach, starał się jednak, aby nie powiedzieć zbyt wiele, lubiąc mieć swoje w zanadrzu.
Ech, słowa szlachcianki śmierdziały mu na kilometr. Zwłaszcza te pierwsze. Może nie przepadał za szlachecką etykietą i uchodził za ekscentryka, miał jednak okazję poznać się na kobiecych gierkach (w stopniu niewielkim, nie szkodziło mi to jednak uważać się za eksperta, czemu wiele z pewnością by zaprzeczyło) a słowa, jakie padły z ust lady dokładnie tak brzmiały. Jak kobiece gierki. Bo co zwykła szlachcianka mogła wiedzieć o polityce czy podejściu do życia? Wszak jej rolą było jedynie robienie za ozdobię salonów, nic więcej. Ciężko było sprawić, aby Haverlock Travers posiadał wyższą opinię o kobiecie bądź zmienił zdanie w pewnych kwestiach.
- Z pewnością miejscem, pozbawionym piękna, lady Selwyn. - Odpowiedział uprzejmie, posyłając kobiecie uśmiech. Tego kobietom nie potrafił odmówić - wiele z nich sprawiało, że świat był przyjemny dla oka swoją urodą i podkreślanymi sukniami kształtami. A Haverlock, jak chyba każdy mężczyzna, lubił podziwiać piękne kobiety, uznając pełne zachwytu spojrzenia za swoisty komplement oraz docenienie wkładanych starań - nie raz miał okazję obserwować, ile niektórym pannom zajmuje czasu, aby w ogóle opuścić domowe zacisze.
- Tak, zapewne to było tego powodem. - Nie, żeby specjalnie spędzał jak najwięcej czasu na morzu, byleby unikać tych nudnych wydarzeń. Nie przywykł do wylegiwania się na miękkich poduchach, sączenia słodkich winek i udawania, że nic się nie dzieje; nie przywykł do prokrastynacji, ciągle wyszukują sobie coraz to nowe zajęcia.
-Owszem, brzmi jak początek poematu rzeczywistość jednak daleko ma się do pięknych słów. Jak pewnie lady wie, zajmujemy się przede wszystkim handlem morskim, a to wiąże się z ogromem pracy… - Och, czyżby znalazł słuchacza? Czy naprawdę lady Selwyn miała ochotę wysłuchać jego opowieści? Nie był stuprocentowo pewien, był jednak gotów, aby w każdej chwili rozpocząć długie opowieści powiązane z jego przygodami na morzu… Oczywiście, te przyzwoite, nadające się do uszu niewinnej lady, nawet jeśli te nieprzyzwoite części opowieści byli tymi, najlepszymi częściami.
Brwi mężczyzny zmarszczyły się na chwilę, gdy przypominał sobie dokładną datę powrotu w rodzinne strony. - Pod koniec października tamtego roku. Gdy wracałem z Nowego Yorku napotkaliśmy na potężny sztorm, ledwo udało nam się dopłynąć z powrotem do domu. - Odpowiedział w zadumie. Miał nadzieję, że ten pobyt nie będzie do końca stały - kapitanowi brakowało morza, kołysania fal czy nawet tych piekielnych sztormów. - Przejąłem obowiązki zarządcy portu w Cromer a to wiąże się z rzadszym wypływaniem. - Kolejny uśmiech, tym razem idealnie udawany pojawił się na jego twarzy. Nie dało się odciągnąć Traversów od morza, tak mocno wzywającego ich na swoje wody.
Niebieskie spojrzenie na dłużej powędrowało w kierunku lady Selwyn, gdy ta napomniała o porcie, kolejny raz zmuszony był do spełnienia zachcianki lady nawet twierdząc, że port to nie odpowiednie miejsce dla dam, które w większości nie umiały chodzić. I z tego też powodu wyciągnął w jej kierunku ramię, by przypadkiem nie wyrżnęła na zimny kamień. Taki z niego gentelman!
- W takim razie zapraszam. - Rzucił, by z lady u boku ruszyć na drugą stronę przeciągłego tarasu, tuż za róg skąd idealnie było widać rodowy port. - Mamy ich zbyt wiele, aby spamiętać wszystkie imiona, lady Selwyn. Znam jednak z imienia wszystkie statki, które wykorzystujemy w prowadzeniu rodowego interesu, lecz pływam tylko na jednym z nich. - Cóż, to spotkanie nie miało być takie złe, jak się zanosiło. Powoli oddalając się od służby oraz czujnego spojrzenia ojców zza szyby mogli liczyć na choćby złudzenie konfidencjonalności, a to oznaczało śmielsze tematy, przynajmniej z jego strony.
- Nie każde życie winno być chronione, czyż nie lady Selwyn? Dotarły do nas wieści z Beaulieu, to doprawdy przykre ale i nierozsądne wydarzenia… - Wzruszył ramionami, jak gdyby rozmawiali o pogodzie. Zdrajcy krwi powinni być zabijani. W brutalny sposób.
Ech, słowa szlachcianki śmierdziały mu na kilometr. Zwłaszcza te pierwsze. Może nie przepadał za szlachecką etykietą i uchodził za ekscentryka, miał jednak okazję poznać się na kobiecych gierkach (w stopniu niewielkim, nie szkodziło mi to jednak uważać się za eksperta, czemu wiele z pewnością by zaprzeczyło) a słowa, jakie padły z ust lady dokładnie tak brzmiały. Jak kobiece gierki. Bo co zwykła szlachcianka mogła wiedzieć o polityce czy podejściu do życia? Wszak jej rolą było jedynie robienie za ozdobię salonów, nic więcej. Ciężko było sprawić, aby Haverlock Travers posiadał wyższą opinię o kobiecie bądź zmienił zdanie w pewnych kwestiach.
- Z pewnością miejscem, pozbawionym piękna, lady Selwyn. - Odpowiedział uprzejmie, posyłając kobiecie uśmiech. Tego kobietom nie potrafił odmówić - wiele z nich sprawiało, że świat był przyjemny dla oka swoją urodą i podkreślanymi sukniami kształtami. A Haverlock, jak chyba każdy mężczyzna, lubił podziwiać piękne kobiety, uznając pełne zachwytu spojrzenia za swoisty komplement oraz docenienie wkładanych starań - nie raz miał okazję obserwować, ile niektórym pannom zajmuje czasu, aby w ogóle opuścić domowe zacisze.
- Tak, zapewne to było tego powodem. - Nie, żeby specjalnie spędzał jak najwięcej czasu na morzu, byleby unikać tych nudnych wydarzeń. Nie przywykł do wylegiwania się na miękkich poduchach, sączenia słodkich winek i udawania, że nic się nie dzieje; nie przywykł do prokrastynacji, ciągle wyszukują sobie coraz to nowe zajęcia.
-Owszem, brzmi jak początek poematu rzeczywistość jednak daleko ma się do pięknych słów. Jak pewnie lady wie, zajmujemy się przede wszystkim handlem morskim, a to wiąże się z ogromem pracy… - Och, czyżby znalazł słuchacza? Czy naprawdę lady Selwyn miała ochotę wysłuchać jego opowieści? Nie był stuprocentowo pewien, był jednak gotów, aby w każdej chwili rozpocząć długie opowieści powiązane z jego przygodami na morzu… Oczywiście, te przyzwoite, nadające się do uszu niewinnej lady, nawet jeśli te nieprzyzwoite części opowieści byli tymi, najlepszymi częściami.
Brwi mężczyzny zmarszczyły się na chwilę, gdy przypominał sobie dokładną datę powrotu w rodzinne strony. - Pod koniec października tamtego roku. Gdy wracałem z Nowego Yorku napotkaliśmy na potężny sztorm, ledwo udało nam się dopłynąć z powrotem do domu. - Odpowiedział w zadumie. Miał nadzieję, że ten pobyt nie będzie do końca stały - kapitanowi brakowało morza, kołysania fal czy nawet tych piekielnych sztormów. - Przejąłem obowiązki zarządcy portu w Cromer a to wiąże się z rzadszym wypływaniem. - Kolejny uśmiech, tym razem idealnie udawany pojawił się na jego twarzy. Nie dało się odciągnąć Traversów od morza, tak mocno wzywającego ich na swoje wody.
Niebieskie spojrzenie na dłużej powędrowało w kierunku lady Selwyn, gdy ta napomniała o porcie, kolejny raz zmuszony był do spełnienia zachcianki lady nawet twierdząc, że port to nie odpowiednie miejsce dla dam, które w większości nie umiały chodzić. I z tego też powodu wyciągnął w jej kierunku ramię, by przypadkiem nie wyrżnęła na zimny kamień. Taki z niego gentelman!
- W takim razie zapraszam. - Rzucił, by z lady u boku ruszyć na drugą stronę przeciągłego tarasu, tuż za róg skąd idealnie było widać rodowy port. - Mamy ich zbyt wiele, aby spamiętać wszystkie imiona, lady Selwyn. Znam jednak z imienia wszystkie statki, które wykorzystujemy w prowadzeniu rodowego interesu, lecz pływam tylko na jednym z nich. - Cóż, to spotkanie nie miało być takie złe, jak się zanosiło. Powoli oddalając się od służby oraz czujnego spojrzenia ojców zza szyby mogli liczyć na choćby złudzenie konfidencjonalności, a to oznaczało śmielsze tematy, przynajmniej z jego strony.
- Nie każde życie winno być chronione, czyż nie lady Selwyn? Dotarły do nas wieści z Beaulieu, to doprawdy przykre ale i nierozsądne wydarzenia… - Wzruszył ramionami, jak gdyby rozmawiali o pogodzie. Zdrajcy krwi powinni być zabijani. W brutalny sposób.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lord Travers był człowiekiem cudownie nieświadomym. Gdyby on wiedział, jaką damy potrafiły mieć wiedzę! W końcu bez niej młodym pannom trudno było lawirować między polityką, a miłością. Co prawda Wendelina rozumiała, że niektóre z nich pragnęła poślubić mężczyznę, który otaczał je troską i dobrym słowem, jednak aby uniknąć skandalu należało wiedzieć, z kim się zadaje. Lady Selwyn zawsze szanowała inne dobrze urodzone kobiety, które rozumiały, że szczęście ich rodziny było przy okazji ich własnym. Szkoda, że ani Isaella, ani Lucinda najwyraźniej nie pojęły tej lekcji…
Zaśmiała się cicho na słowa Haverlocka.
– Na szczęście teraz mamy czas, aby nadrobić braki w naszej znajomości, prawda? – powiedziała, ponownie biorąc głęboki oddech.
Och, jak orzeźwiające było to morskie powietrze! Ciekawe, czy miało jakieś lecznicze właściwości? Może mieszkając w takim miejscu osłabienie spowodowane chorobą pojawiałoby się rzadziej?
Pokiwała głową.
– Musi mieć więc lord znaczną wiedzę na temat ekonomii? To trudna sztuka, lordzie Traversie. Dla wielu niedostępna. – Na twarzy lady Selwyn Haverlock mógł dostrzec uznanie. Sama Wendelina nigdy nie zgłębiała tajników tej wiedzy. Nie była jej szczególnie potrzebna: finansami zajmowali się mężczyźni. A ona nie miała czasu aby zagłębiać się we wszystkie możliwe dziedziny wiedzy. Z resztą, nigdy nie czuła pasji z nią związanej. – Niech więc lord mnie oświeci! Wszak poematy mówią o niebezpieczeństwach morskich, oszustach oraz piratach! Czyż ich brakuje na morzach? – spytała, zachęcając mężczyznę do zwierzeń.
Lepsze było to, niż szukanie na siłę eleganckich tematów do rozmów. Lady Selwyn wolała mieć u swojego boku rozgadanego nudziarza, niż cichego i nieśmiałego chłopca, którego musiałaby zachęcać do rozmów. A głos lorda Traversa był z resztą całkiem przyjemny dla uszu.
– Miał więc lord szczęście. Czy czary na morzu są pomocne? Istnieją takie, które są gotowe powstrzymać sztorm? – dopytała. Nigdy nie specjalizowała się w magii defensywnej, uznając ją za męskie zainteresowanie. Jeszcze przypadkiem zrobiłaby sobie krzywdę w trakcie ćwiczeń! Pojedynki były dla lordów, nie delikatnych dam.
Ujęła pewnie jego ramię, nie krępując się szczególnie. Bo i czemuż miała się obawiać dobrze urodzonego i całkiem eleganckiego mężczyzny? Nie słyszała o nim zbyt wiele, ale tak czy siak wydawało jej się, że towarzystwo ma lepszą opinię o Haverlocku niż o Francisie.
– Och! A ktory z nich należy do lorda? – spytała, wyciągając szyję i próbując dostrzec odpowiedni. Port powoli pojawiał się na horyzoncie.
Westchnęła przeciągle.
– Nie każde, lordzie Traversie, niestety nie każde. Zatrute gałęzie należy jednak stanowczo odcinać, prawda? – dopytała. – Cieszę się, że moja kochana cioteczka, lady Morgana, postanowiła w końcu przejść na dobrą ścieżkę… Ale jej decyzja niesie za sobą pewne konsekwencje.
Zaśmiała się cicho na słowa Haverlocka.
– Na szczęście teraz mamy czas, aby nadrobić braki w naszej znajomości, prawda? – powiedziała, ponownie biorąc głęboki oddech.
Och, jak orzeźwiające było to morskie powietrze! Ciekawe, czy miało jakieś lecznicze właściwości? Może mieszkając w takim miejscu osłabienie spowodowane chorobą pojawiałoby się rzadziej?
Pokiwała głową.
– Musi mieć więc lord znaczną wiedzę na temat ekonomii? To trudna sztuka, lordzie Traversie. Dla wielu niedostępna. – Na twarzy lady Selwyn Haverlock mógł dostrzec uznanie. Sama Wendelina nigdy nie zgłębiała tajników tej wiedzy. Nie była jej szczególnie potrzebna: finansami zajmowali się mężczyźni. A ona nie miała czasu aby zagłębiać się we wszystkie możliwe dziedziny wiedzy. Z resztą, nigdy nie czuła pasji z nią związanej. – Niech więc lord mnie oświeci! Wszak poematy mówią o niebezpieczeństwach morskich, oszustach oraz piratach! Czyż ich brakuje na morzach? – spytała, zachęcając mężczyznę do zwierzeń.
Lepsze było to, niż szukanie na siłę eleganckich tematów do rozmów. Lady Selwyn wolała mieć u swojego boku rozgadanego nudziarza, niż cichego i nieśmiałego chłopca, którego musiałaby zachęcać do rozmów. A głos lorda Traversa był z resztą całkiem przyjemny dla uszu.
– Miał więc lord szczęście. Czy czary na morzu są pomocne? Istnieją takie, które są gotowe powstrzymać sztorm? – dopytała. Nigdy nie specjalizowała się w magii defensywnej, uznając ją za męskie zainteresowanie. Jeszcze przypadkiem zrobiłaby sobie krzywdę w trakcie ćwiczeń! Pojedynki były dla lordów, nie delikatnych dam.
Ujęła pewnie jego ramię, nie krępując się szczególnie. Bo i czemuż miała się obawiać dobrze urodzonego i całkiem eleganckiego mężczyzny? Nie słyszała o nim zbyt wiele, ale tak czy siak wydawało jej się, że towarzystwo ma lepszą opinię o Haverlocku niż o Francisie.
– Och! A ktory z nich należy do lorda? – spytała, wyciągając szyję i próbując dostrzec odpowiedni. Port powoli pojawiał się na horyzoncie.
Westchnęła przeciągle.
– Nie każde, lordzie Traversie, niestety nie każde. Zatrute gałęzie należy jednak stanowczo odcinać, prawda? – dopytała. – Cieszę się, że moja kochana cioteczka, lady Morgana, postanowiła w końcu przejść na dobrą ścieżkę… Ale jej decyzja niesie za sobą pewne konsekwencje.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słowa, jakie padły z ust lady Selwyn zabrzmiały w jego uszach niczym swego rodzaju groźba. Bo czy mieli w ogóle jakiekolwiek zaległości? Ona była szanowną lady z pewnego mniej szanownego rodu, on był Traversem, czarodziejem czynu który większość swojego życia spędził na morzu. Poznali się dopiero dziś, nie był więc pewien czy w ogóle ich znajomość posiadała jakiekolwiek braki.
- Oczywiście, lady Selwyn. - Odpowiedział tak, jak od niego wymagano, nie nosząc jednak w sobie wiele przekonania co do tych kwestii. Uśmiech na jego ustach nie zdradzał jednak braku większych chęci na sztywne nadrabianie towarzyskich zaległości. Był wilkiem morskim który musiał obracać się w towarzystwie ospałych, salonowych lwów, które w większości wypadków zapomniały, czym jest to, co było w tym czasie najbardziej potrzebne - działanie. I lord Travers nie był w stanie tego pojąć, samemu opierając się przed marazmem.
- Tak, lady Selwyn, posiadam znaczną wiedzę dotyczącą ekonomii. - Odpowiedział, nie czując jednak aby był to temat, o którym chciałby rozmawiać. Ot, wiedział co musiał wiedzieć, ekonomia jednak nie stanowiła jego pasji. Była jedynie czymś, mocno związanym z pracą, jaką przyszło mu wykonywać. - A czym pasjonujesz się Ty, lady? - Spytał, gdy w końcu przypomniało mu się, że winien również czasem zapytać o nią, zamiast pozostawać dokładnie przesłuchiwanym. Ach, mamusia z pewnością byłaby w tym momencie z niego dumna!
Ach, nie mógł się powstrzymać, gdy młoda dama tak chętnie próbowała dowiedzieć się czegoś, o jego przygodach. - Owszem, zdarza nam się spotkać piratów na wodach, rzadko którzy jednak są na tyle nierozważny, aby atakować statki pod naszą banderą. - Lecz czy powinien opowiadać damie o błyskach zaklęć i szczęku szabli?- Płynąłem wtedy bodaj do Iranu, przyjaźnię się ze szlachcicami z tamtych stron, z resztą przywiozłem stamtąd piękne kamienie, które mogę później lady pokazać w naszej komnacie z akwarium. Byliśmy tuż po przystanku w Indiach gdy zobaczyliśmy statek z piracką banderą. Nie odpłynęli na widok rodowego herbu, byliśmy więc pewni, że nie odstąpią od ataku, kilka godzin zaklęcia latały nad naszymi głowami… Pozwolę sobie ominąć krwawe szczegóły, lecz byliśmy zmuszeni rozbić całą, licząca prawie setkę czarodziejów grupę. - No może nie było ich dokładnie stu, lecz tamta potyczka zapisała się na długo w pamięci Haverlocka. Chyba nigdy tak się nie ubawili, gdy wpadł na pomysł transmutowania przeciwnika w żaby, by później doprowadzić do ich wybuchu przy pomocy Scindet.
Ciche parsknięcie śmiechu wyrwało się z jego ust.
- Niestety droga lady, nie powstały takie czary które zapanowałyby nad sztormem. Tam liczą się przede wszystkim umiejętności żeglarskie, czary jednak pomagają nam wzmocnić statek. - Odpowiedział na pytanie, czekając aż dziewczyna ujmie jego dłoń, by mogli podążyć do dalszej części portu. Dumnie wypiął pierś, gdy dziewczyna zapytała o jego statek.
- Ten największy, z żaglami malowanymi w herb naszego rodu. O ten, tam. - Dłonią wskazał odpowiedni statek, aby nie miała wątpliwości, który należy do niego. I jak każdy kapitan, był cholernie dumny ze swojej łajby. - To moja słodka Lucy Lou. - W głosie lorda słychać było czułość względem tego środka transportu, który przez długie lata był dla niego domem. A przynajmniej, jego poprzednik.
- Zatrute gałęzie należy palić, nie uważasz lady Selwyn? Jeśli się ich nie spali, zaraza może przejść na inne, zdrowe gałęzie… To jednak powinnaś doskonale wiedzieć.- Zaczęło się w końcu od jednego zdrajcy, który pociągnął za sobą kolejnych. Był pewien, że gdyby zamordowano pierwszego, z pewnością nie doszłoby do kolejnych zdrad. - lady Morgana z pewnością jest mądrą kobietą… Masz na myśli jeszcze jakieś konsekwencje po za zdradami, droga lady? - Kolejne pytanie, mające na celu dowiedzenie się, jak wyglądała sytuacja z rodem, szukającym wsparcia w jego rodzinie.
- Oczywiście, lady Selwyn. - Odpowiedział tak, jak od niego wymagano, nie nosząc jednak w sobie wiele przekonania co do tych kwestii. Uśmiech na jego ustach nie zdradzał jednak braku większych chęci na sztywne nadrabianie towarzyskich zaległości. Był wilkiem morskim który musiał obracać się w towarzystwie ospałych, salonowych lwów, które w większości wypadków zapomniały, czym jest to, co było w tym czasie najbardziej potrzebne - działanie. I lord Travers nie był w stanie tego pojąć, samemu opierając się przed marazmem.
- Tak, lady Selwyn, posiadam znaczną wiedzę dotyczącą ekonomii. - Odpowiedział, nie czując jednak aby był to temat, o którym chciałby rozmawiać. Ot, wiedział co musiał wiedzieć, ekonomia jednak nie stanowiła jego pasji. Była jedynie czymś, mocno związanym z pracą, jaką przyszło mu wykonywać. - A czym pasjonujesz się Ty, lady? - Spytał, gdy w końcu przypomniało mu się, że winien również czasem zapytać o nią, zamiast pozostawać dokładnie przesłuchiwanym. Ach, mamusia z pewnością byłaby w tym momencie z niego dumna!
Ach, nie mógł się powstrzymać, gdy młoda dama tak chętnie próbowała dowiedzieć się czegoś, o jego przygodach. - Owszem, zdarza nam się spotkać piratów na wodach, rzadko którzy jednak są na tyle nierozważny, aby atakować statki pod naszą banderą. - Lecz czy powinien opowiadać damie o błyskach zaklęć i szczęku szabli?- Płynąłem wtedy bodaj do Iranu, przyjaźnię się ze szlachcicami z tamtych stron, z resztą przywiozłem stamtąd piękne kamienie, które mogę później lady pokazać w naszej komnacie z akwarium. Byliśmy tuż po przystanku w Indiach gdy zobaczyliśmy statek z piracką banderą. Nie odpłynęli na widok rodowego herbu, byliśmy więc pewni, że nie odstąpią od ataku, kilka godzin zaklęcia latały nad naszymi głowami… Pozwolę sobie ominąć krwawe szczegóły, lecz byliśmy zmuszeni rozbić całą, licząca prawie setkę czarodziejów grupę. - No może nie było ich dokładnie stu, lecz tamta potyczka zapisała się na długo w pamięci Haverlocka. Chyba nigdy tak się nie ubawili, gdy wpadł na pomysł transmutowania przeciwnika w żaby, by później doprowadzić do ich wybuchu przy pomocy Scindet.
Ciche parsknięcie śmiechu wyrwało się z jego ust.
- Niestety droga lady, nie powstały takie czary które zapanowałyby nad sztormem. Tam liczą się przede wszystkim umiejętności żeglarskie, czary jednak pomagają nam wzmocnić statek. - Odpowiedział na pytanie, czekając aż dziewczyna ujmie jego dłoń, by mogli podążyć do dalszej części portu. Dumnie wypiął pierś, gdy dziewczyna zapytała o jego statek.
- Ten największy, z żaglami malowanymi w herb naszego rodu. O ten, tam. - Dłonią wskazał odpowiedni statek, aby nie miała wątpliwości, który należy do niego. I jak każdy kapitan, był cholernie dumny ze swojej łajby. - To moja słodka Lucy Lou. - W głosie lorda słychać było czułość względem tego środka transportu, który przez długie lata był dla niego domem. A przynajmniej, jego poprzednik.
- Zatrute gałęzie należy palić, nie uważasz lady Selwyn? Jeśli się ich nie spali, zaraza może przejść na inne, zdrowe gałęzie… To jednak powinnaś doskonale wiedzieć.- Zaczęło się w końcu od jednego zdrajcy, który pociągnął za sobą kolejnych. Był pewien, że gdyby zamordowano pierwszego, z pewnością nie doszłoby do kolejnych zdrad. - lady Morgana z pewnością jest mądrą kobietą… Masz na myśli jeszcze jakieś konsekwencje po za zdradami, droga lady? - Kolejne pytanie, mające na celu dowiedzenie się, jak wyglądała sytuacja z rodem, szukającym wsparcia w jego rodzinie.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie była świadoma, że lord Travers odebrał jej słowa jako groźbę. Wszak byli arystokracją. Bliskie relacje były co najmniej ważne, bo to dzięki nim ich rodziny miały szansę rosnąć w siłę. Dlatego też lady Selwyn, raczej nie mając bliższych stosunków z członkami tej rodziny do tej pory, była naprawdę rada, że może spędzić dłuższą chwilę z Haverlockiem.
– Tylu biznesmenów wśród naszej młodej arystokracji! – Westchnęła jakby z zachwytem. – Zna lord Francisa Lestrange? Ten młody kawaler również na ekonomii się chyba zna. Powinni się lordowie dogadać. – Pokiwała głową, pewna swoich słów. – A mnie… mnie lordzie Traversie fascynuje alchemia. I niebo. Jako żeglarz musi lord też wiedzieć o nim co nieco, prawda? Wszak nie ma lepszego drogowskazu od gwiazd – powiedziała, a w jej głosie rozbrzmiewał zachwyt. Bo jeśli cokolwiek na świecie zasługiwało na zachwyt lady Selwyn to był to właśnie nieboskłon. Niezbadany. Tajemniczy. Zachwycający.
Pokiwała głową.
– Och, oczywiście, jakże o tym mogłam nie pomyśleć, niech mi lord wybaczy. Wszak trzeba być szaleńcem, aby atakować stadek pod… banderą, tak? Tak to się mówi? Pod banderą tak szanownej rodziny.
Słuchała słów lorda Traversa z uśmiechem i zaciekawieniem wymalowanym na twarzy, w duszy jednak zastanawiając się nad wpływem księżyca na wodne pływy. Morskie opowieści, bądź co bądź, nie interesowały jej szczególnie. Ale Haverlock nie musiał o tym wiedzieć, a był całkiem sprawnym mówcą. No i choć sam zamek nie zachwycał przepychem, sam huk pobliskich skał rozbijających się o taras wprowadzał do ich przechadzki magiczną atmosferę.
– Z radością je ujrzę – oznajmiła. Geaologia nieszczególnie ja fascynowała, ale była wszak powiązana z alchemią, więc tym razem lady Selwyn mówiła szczerze. – I cóż było później? Wasz statek nie ucierpiał szczególnie? – dopytała z tlącą się w głosie ciekawością.
Gdyby nie omijał krwawych detali, być może ta opowieść byłaby ciekawsza. Jednak jako szanowna dama, nie mogła go przecież o to prosić.
– Cóż za szkoda, cóż za szkoda… ale może jakiś numerolog byłby w stanie w tej kwestii pomóc – zastanowiła się Wendelina.
Nie dane było im jednak długo rozważać tego tematu, bo lord Travers wskazał jej swój ukochany statek. W oczach Wendeliny był równie zwyczajny, jak każdy inny. Miał herb, był całkiem duży, ale… dalej pozostawał statkiem. Środkiem transportu, który wywoływał u lady Selwyn mdłości. Trudno jej było pałać zachwytem.
Ale to była kolejna rzecz, o której Travers wiedzieć nie musiał.
– Wspaniała! Lucy Lou… ma dźwięczne imię. Zgaduję, że i za nim kryje się historia? – dopytała, instynktownie czując, że Haverlock nie omieszka opowiedzieć jej z radością kolejnej (całkiem nudnej) morskiej opowieści.
Lady Selwyn wzięła głęboki oddech, gdy mężczyzna poruszył istotny, polityczny temat.
– Należy palić, lordzie Traversie. Jak najprędzej – zgodziła się z nim. – Och, szanowany lordzie, lorda ród chyba zmaga się z tymi samymi konsekwencjami! Tak gwałtowna zmiana polityki oznacza, że nasi dawni sojusznicy już nimi nie są, a ci, którzy nimi nie byli muszą najpierw zrozumieć, że podzielamy ich ideały. Czyż lorda rodzina nie ma tych samych problemów? Dlategoż też przybyłam tu wraz z ojcem. Lordzie Traversie… zdaniem mojego ojca, lorda Selwyn, powinniśmy móc na siebie liczyć. Woda i ogień. Sztuka i praktyczne podejście do życia. Sprzężeni razem, możemy zdziałać więcej – mówiła z pewnością w głosie. Miała jedynie nadzieję, że młody lord Travers nie uzna jej wywodu za narzucanie się, bądź też co gorsza: za kobiece, niewiele warte słowa.
– Tylu biznesmenów wśród naszej młodej arystokracji! – Westchnęła jakby z zachwytem. – Zna lord Francisa Lestrange? Ten młody kawaler również na ekonomii się chyba zna. Powinni się lordowie dogadać. – Pokiwała głową, pewna swoich słów. – A mnie… mnie lordzie Traversie fascynuje alchemia. I niebo. Jako żeglarz musi lord też wiedzieć o nim co nieco, prawda? Wszak nie ma lepszego drogowskazu od gwiazd – powiedziała, a w jej głosie rozbrzmiewał zachwyt. Bo jeśli cokolwiek na świecie zasługiwało na zachwyt lady Selwyn to był to właśnie nieboskłon. Niezbadany. Tajemniczy. Zachwycający.
Pokiwała głową.
– Och, oczywiście, jakże o tym mogłam nie pomyśleć, niech mi lord wybaczy. Wszak trzeba być szaleńcem, aby atakować stadek pod… banderą, tak? Tak to się mówi? Pod banderą tak szanownej rodziny.
Słuchała słów lorda Traversa z uśmiechem i zaciekawieniem wymalowanym na twarzy, w duszy jednak zastanawiając się nad wpływem księżyca na wodne pływy. Morskie opowieści, bądź co bądź, nie interesowały jej szczególnie. Ale Haverlock nie musiał o tym wiedzieć, a był całkiem sprawnym mówcą. No i choć sam zamek nie zachwycał przepychem, sam huk pobliskich skał rozbijających się o taras wprowadzał do ich przechadzki magiczną atmosferę.
– Z radością je ujrzę – oznajmiła. Geaologia nieszczególnie ja fascynowała, ale była wszak powiązana z alchemią, więc tym razem lady Selwyn mówiła szczerze. – I cóż było później? Wasz statek nie ucierpiał szczególnie? – dopytała z tlącą się w głosie ciekawością.
Gdyby nie omijał krwawych detali, być może ta opowieść byłaby ciekawsza. Jednak jako szanowna dama, nie mogła go przecież o to prosić.
– Cóż za szkoda, cóż za szkoda… ale może jakiś numerolog byłby w stanie w tej kwestii pomóc – zastanowiła się Wendelina.
Nie dane było im jednak długo rozważać tego tematu, bo lord Travers wskazał jej swój ukochany statek. W oczach Wendeliny był równie zwyczajny, jak każdy inny. Miał herb, był całkiem duży, ale… dalej pozostawał statkiem. Środkiem transportu, który wywoływał u lady Selwyn mdłości. Trudno jej było pałać zachwytem.
Ale to była kolejna rzecz, o której Travers wiedzieć nie musiał.
– Wspaniała! Lucy Lou… ma dźwięczne imię. Zgaduję, że i za nim kryje się historia? – dopytała, instynktownie czując, że Haverlock nie omieszka opowiedzieć jej z radością kolejnej (całkiem nudnej) morskiej opowieści.
Lady Selwyn wzięła głęboki oddech, gdy mężczyzna poruszył istotny, polityczny temat.
– Należy palić, lordzie Traversie. Jak najprędzej – zgodziła się z nim. – Och, szanowany lordzie, lorda ród chyba zmaga się z tymi samymi konsekwencjami! Tak gwałtowna zmiana polityki oznacza, że nasi dawni sojusznicy już nimi nie są, a ci, którzy nimi nie byli muszą najpierw zrozumieć, że podzielamy ich ideały. Czyż lorda rodzina nie ma tych samych problemów? Dlategoż też przybyłam tu wraz z ojcem. Lordzie Traversie… zdaniem mojego ojca, lorda Selwyn, powinniśmy móc na siebie liczyć. Woda i ogień. Sztuka i praktyczne podejście do życia. Sprzężeni razem, możemy zdziałać więcej – mówiła z pewnością w głosie. Miała jedynie nadzieję, że młody lord Travers nie uzna jej wywodu za narzucanie się, bądź też co gorsza: za kobiece, niewiele warte słowa.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uniósł z zaciekawieniem brew, gdy z ust lady Selwyn padło imię jego kumpla. Och, czyżby i z nimi Selwynowie mieli zacieśniać więzy? No, no powinien zapytać Francisa i podpytać, czy i jemu miały powoli kończyć się kawalerskie lata.
- Lord Lestrange to mój serdeczny przyjaciel, jednak interesy które prowadzimy zupełnie się od siebie różnią. - Odpowiedział, wzruszając delikatnie ramionami. Prowadzenie Wenus zdawało się w niczym nie przypominać tego, czym przyszło zajmować się lordowi Travers. Zarządzanie restauracją (oraz skrytym w niej burdelem) to nie to samo co zajmowanie się handlem morskim czy zarządzaniem portem. - Interesujące dziedziny, mi jednak zawsze było bliżej do sztuk transmutacji. Owszem, co nie co wiem o niebie, śmiem jednak twierdzić, że zaklęcie wynalezione przez moich przodków jest lepszym kierunkowskazem, gdyż można go używać również za dnia. - Mężczyzna posłał lady ciepły uśmiech, dając tym samym znak, że nie chciał jej urazić. Jednak jako kapitan mający łącznie prawie dwadzieścia lat doświadczenia w fachu żeglarskim doskonale wiedział, co sprawdzało się na morzu, a co bywało zawodne. Gwiazdy zaś działały jedynie nocą, podczas bezchmurnego nieba, na którego szanse były dwojakie.
Kiwnął głową w potwierdzeniu słów lady Selwyn. Zdawać by się mogło, że oboje nie uznawali spotkania za najgorsze, Wendy słuchała a Haverlock mówił - takie rozwiązanie zwykle satysfakcjonowało lorda, o ile trafiło się na jego dobry humor.
- Nieszczególnie. Zajmuję się żeglugą prawie dwadzieścia lat, gdyż zacząłem pływać już w Durmstrangu, zwykle to ja stoję za sterem i wiem, jak unikać poważnych zniszczeń, jeśli pogoda dopisuje. - Wzruszył ramionami, jakby to nie było coś wielce ważnego - Haverlock uznawał to za coś całkowicie normalnego i naturalnego, niczym jak oddychanie, jedynie czasami łapiąc się na tym, że rzeczy oczywiste dla niego oraz jego rodziny nie raz jawią się jako zawiłe dla innych, zwłaszcza przedstawicieli szlachty.
Powoli kroczył tarasem z lady Selwyn u boku, zapełniając jej czas swoimi opowieściami bąź odpowiadaniem na wszelkie pytania. Spokojnie, bez pośpiechu, doskonale wiedząc, że jego ojciec mówi równie dużo co on, zwykle jednak o sprawach bardziej konkretnych.
- Nazywanie okrętów kobiecym imieniem przynosi szczęście. To imię wymyśliła moja kuzynka, miała wtedy ledwie pięć lat i tak nazywały się jej dwie ulubione lalki… Rozumie lady, że nie mogłem jej odmówić gdy zechciała nazwać mój okręt. - Wiele można było mu zarzucić, w tym wszystkim jednak zawsze stawiał rodzinę na pierwszym miejscu, a swoje kuzynki oraz matkę stawiał ponad wszystko - jeśli chciały, przywiózłby im gwiazdkę z nieba.
- Owszem, również zapewniamy sojuszników o tym, iż faktycznie wyznajemy te same idee są jednak problemy, z którymi my nie mieliśmy żadnych problemów. - Znaczące spojrzenie powędrowało ku twarzy lady Selwyn. - W rodzie Traversów nie ma miejsca na zdrajców. Jeśli mógłbym coś doradzić, radzę pozbyć się tych, którzy zdradzili ród Salamandry, inaczej już zawsze pozostaniecie rodem zdrajców i słabej krwi, lady Selwyn… - Intensywnie niebieskie tęczówki uważnie przyglądały się jej twarzy, poszukując wszelkich oznak poparcia dla tych, którzy zdradzili szlachecką krew. - Jeśli lady potrzebowałaby rady w tej kwestii, proszę nie bać się wysłać sowy. Jestem pewien, że byłbym w stanie pomóc lady przywrócić chociażby odrobinę dawnej świetności rodu. - Zaoferował. Nie wiedział co nim kierowało, dawno jednak nie miał okazji wyżyć się na tych, którzy byli tego godni. - A teraz chodźmy, służba pewnie przyszykowała już posiłek. - To nie było miejsce do takich rozmów, nie ciągnął również tematu nie pewny czy lady Selwyn zdradza chociaż odrobinę ciągnoty, jakie były mu doskonale znane.
O tym zapewne przyjdzie mu dopiero się dowiedzieć.
/2x zt.
- Lord Lestrange to mój serdeczny przyjaciel, jednak interesy które prowadzimy zupełnie się od siebie różnią. - Odpowiedział, wzruszając delikatnie ramionami. Prowadzenie Wenus zdawało się w niczym nie przypominać tego, czym przyszło zajmować się lordowi Travers. Zarządzanie restauracją (oraz skrytym w niej burdelem) to nie to samo co zajmowanie się handlem morskim czy zarządzaniem portem. - Interesujące dziedziny, mi jednak zawsze było bliżej do sztuk transmutacji. Owszem, co nie co wiem o niebie, śmiem jednak twierdzić, że zaklęcie wynalezione przez moich przodków jest lepszym kierunkowskazem, gdyż można go używać również za dnia. - Mężczyzna posłał lady ciepły uśmiech, dając tym samym znak, że nie chciał jej urazić. Jednak jako kapitan mający łącznie prawie dwadzieścia lat doświadczenia w fachu żeglarskim doskonale wiedział, co sprawdzało się na morzu, a co bywało zawodne. Gwiazdy zaś działały jedynie nocą, podczas bezchmurnego nieba, na którego szanse były dwojakie.
Kiwnął głową w potwierdzeniu słów lady Selwyn. Zdawać by się mogło, że oboje nie uznawali spotkania za najgorsze, Wendy słuchała a Haverlock mówił - takie rozwiązanie zwykle satysfakcjonowało lorda, o ile trafiło się na jego dobry humor.
- Nieszczególnie. Zajmuję się żeglugą prawie dwadzieścia lat, gdyż zacząłem pływać już w Durmstrangu, zwykle to ja stoję za sterem i wiem, jak unikać poważnych zniszczeń, jeśli pogoda dopisuje. - Wzruszył ramionami, jakby to nie było coś wielce ważnego - Haverlock uznawał to za coś całkowicie normalnego i naturalnego, niczym jak oddychanie, jedynie czasami łapiąc się na tym, że rzeczy oczywiste dla niego oraz jego rodziny nie raz jawią się jako zawiłe dla innych, zwłaszcza przedstawicieli szlachty.
Powoli kroczył tarasem z lady Selwyn u boku, zapełniając jej czas swoimi opowieściami bąź odpowiadaniem na wszelkie pytania. Spokojnie, bez pośpiechu, doskonale wiedząc, że jego ojciec mówi równie dużo co on, zwykle jednak o sprawach bardziej konkretnych.
- Nazywanie okrętów kobiecym imieniem przynosi szczęście. To imię wymyśliła moja kuzynka, miała wtedy ledwie pięć lat i tak nazywały się jej dwie ulubione lalki… Rozumie lady, że nie mogłem jej odmówić gdy zechciała nazwać mój okręt. - Wiele można było mu zarzucić, w tym wszystkim jednak zawsze stawiał rodzinę na pierwszym miejscu, a swoje kuzynki oraz matkę stawiał ponad wszystko - jeśli chciały, przywiózłby im gwiazdkę z nieba.
- Owszem, również zapewniamy sojuszników o tym, iż faktycznie wyznajemy te same idee są jednak problemy, z którymi my nie mieliśmy żadnych problemów. - Znaczące spojrzenie powędrowało ku twarzy lady Selwyn. - W rodzie Traversów nie ma miejsca na zdrajców. Jeśli mógłbym coś doradzić, radzę pozbyć się tych, którzy zdradzili ród Salamandry, inaczej już zawsze pozostaniecie rodem zdrajców i słabej krwi, lady Selwyn… - Intensywnie niebieskie tęczówki uważnie przyglądały się jej twarzy, poszukując wszelkich oznak poparcia dla tych, którzy zdradzili szlachecką krew. - Jeśli lady potrzebowałaby rady w tej kwestii, proszę nie bać się wysłać sowy. Jestem pewien, że byłbym w stanie pomóc lady przywrócić chociażby odrobinę dawnej świetności rodu. - Zaoferował. Nie wiedział co nim kierowało, dawno jednak nie miał okazji wyżyć się na tych, którzy byli tego godni. - A teraz chodźmy, służba pewnie przyszykowała już posiłek. - To nie było miejsce do takich rozmów, nie ciągnął również tematu nie pewny czy lady Selwyn zdradza chociaż odrobinę ciągnoty, jakie były mu doskonale znane.
O tym zapewne przyjdzie mu dopiero się dowiedzieć.
/2x zt.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Chłód bijący od morskiej tonie przenikał Juno na wskroś, lecz mimo to nie miała zamiaru ukryć się za ścianami zamku. Wpatrzona w horyzont próbowała sobie przypomnieć czy to dni, czy to tygodnie minęły do jej powrotu. Odkąd tylko opuściła bezpieczny okręt i stanęła na rodzinnej ziemi czuła, że narasta w niej dawny niepokój. Ta wyspa była jej przekleństw, Juno zdała sobie z tego sprawę podczas długotrwałej terapii. Mimo to nie mogła upuścić Anglii na zawsze. Czy tego chciała, czy nie tu był jej dom, rodzina, garstka przyjaciół i cała masa poplątanych wspomnień. Świat chciał, by na równi ze wszystkimi mierzyła się z okropieństwami wojny więc nich i tak będzie. Nie miała siły, żeby się sprzeciwiać. Mogła jedynie liczyć na to, że nikt nie będzie od niej wymagał radosnych wiwatów czy choćby akrobatycznego skinienia głową na to wszystko, co się działo. Idea ideą, utopia utopią, ale po co niszczyć wszystko wokół? Brakowało w tym sensu, nie było ani krzty logiki tyle, że nikt nigdy nie spytał Juno o zdanie. Może to i lepiej, Merlin raczy wiedzieć co mogłaby wówczas powiedzieć. Długa izolacja od wszystkiego, co łączyło się z ojczyzną, pozwoliły Juno na podbudowanie pewności siebie i wiary we własne możliwości. Czuła wewnętrzny niepokój, ale jednocześnie wydawała się silniejsza. Musiała tylko zdecydować co dalej. Czy pozwoli, by dzikie prądy porwały ją na dobre czy też będzie niczym morska skała nieulegająca największym sztormom. Na tę myśli na drobnej twarzy pojawił się lekko rozbawiony uśmiech. Ona i bycie twardą niczym skała. Wydawało się, że nie ma dwóch równie niepasujących do siebie rzeczy. Juno była i prawdopodobnie zawsze będzie nic nieznaczącą chorągiewką miotaną przez wiatr.
Wzięła głęboki wdech i napełniła płuca świeżym morskim powietrzem. Miało ją to uspokoić, ale efekt był mizerny. W końcu ściągnęła pantofle i podnosząc lekko sukienkę zeszła w dół po stopniach, by w końcu zamoczyć je w lodowatej wodzie. Najwyżej się przeziębi i przez tydzień nikt nie będzie jej przeszkadzał. Wróci do swoich map i książek, a wszystko to, czego jeszcze nie wiedziała, a miała się w krótce dowiedzieć, pozostanie za ścianami jej komnaty. Uniosła bladą twarz w stronę nieba. – Tak bardzo tęsknię za prawdziwym słońcem- westchnęła ciężko do samej siebie.
Wzięła głęboki wdech i napełniła płuca świeżym morskim powietrzem. Miało ją to uspokoić, ale efekt był mizerny. W końcu ściągnęła pantofle i podnosząc lekko sukienkę zeszła w dół po stopniach, by w końcu zamoczyć je w lodowatej wodzie. Najwyżej się przeziębi i przez tydzień nikt nie będzie jej przeszkadzał. Wróci do swoich map i książek, a wszystko to, czego jeszcze nie wiedziała, a miała się w krótce dowiedzieć, pozostanie za ścianami jej komnaty. Uniosła bladą twarz w stronę nieba. – Tak bardzo tęsknię za prawdziwym słońcem- westchnęła ciężko do samej siebie.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 15/12/1957 |
Wizyta w Corbenic Castle była nieunikniona. Musiał koniecznie zobaczyć się z Wujem Koronosem, Nestorem Rodu Traversów i bratem jego matki. Przepadał za chłodem tego miejsca, za poczuciem morskiej bryzy przy każdym wdechu, za surowością wnętrza i energią, którą niósł ze sobą dźwięk śpiewanych przez marynarzu szant. W połowie był Traversem, czuł pociąg do morskiej przygody, do statków przełamujących wzburzone fale, tak groźnych i niebezpiecznych jak chociażby smoki. Pływał na okręcie, ale wtedy nie w myśl było mu zrealizowanie tych skrytych pragnień, które wiązały się z żeglugą, nie zwracał uwagi na szczegóły, nijako wiążąc wtedy swoje życia z Albionami, a nie morskimi opowieściami. Bądź co bądź, wiedział, że i tak wybierze ścieżkę Róż. Teraz żałował, że nie nauczył się trzymać steru czy panować nad potężną flotą. To właśnie ona była im teraz najbardziej potrzebna.
Wychodząc od wuja wpadł na jedną z ciotek, która poinformowała go o powrocie Junony. Oczy Mathieu błysnęły nagle, kuzynki nie widział niemal od roku, a zawsze łączyła ich bliska więź. Nie wiedział co działo się z Juno, nie miał od niej żadnych informacji, nie powiedziano mu zupełnie nic. Diane, jego matka, dowiedziała się o wyjeździe z powodów zdrowotnych. Tak wiele ją ominęło! Zerwanie jednych zaręczyn, nawiązanie kolejnych, wypadek z początku października, w którym o mało nie stracił życia. Tylko ona będzie w stanie zauważyć ogromne zmiany, które zaszły w nim przez ostatnie miesiące, on już nie był tym samym mężczyzną, z którym wesoło rozmawiali przy akwarium.
Powiedziano, że jest na tarasie. Ruszył tam dość szybkim krokiem, całkowicie zapominając o rozmowie z wujem, która odbył chwilę temu. Obiecał im swoje wsparcie, być może Junona będzie miała pomysły na realizację tego przedsięwzięcia. Bądź co bądź, między ich rodami istniała spora różnica charakterów, ale wuj był zdecydowany i wiedział co robić.
- Zamierzałaś mnie poinformować o powrocie? – spytał, stając w końcu kilkanaście kroków za nią. Przekręcił głowę w bok i ruszył w jej stronie, aby uściskać ją serdecznie. – Przeziębisz się, mamy grudzień. – zwrócił jej uwagę, zauważając, że boso brodzi w wodzie. To nie był najlepszy pomysł, szczególnie o tej porze roku. Dopiero co wróciła ze zdrowotnego turnusu, a już chciała znów ich opuszczać? – Gdzie Cię poniosły morskie fale, kuzynko? – spytał, z lekkim uśmiechem. Tak po prostu nie można znikać… Tak nie wypada.
Wizyta w Corbenic Castle była nieunikniona. Musiał koniecznie zobaczyć się z Wujem Koronosem, Nestorem Rodu Traversów i bratem jego matki. Przepadał za chłodem tego miejsca, za poczuciem morskiej bryzy przy każdym wdechu, za surowością wnętrza i energią, którą niósł ze sobą dźwięk śpiewanych przez marynarzu szant. W połowie był Traversem, czuł pociąg do morskiej przygody, do statków przełamujących wzburzone fale, tak groźnych i niebezpiecznych jak chociażby smoki. Pływał na okręcie, ale wtedy nie w myśl było mu zrealizowanie tych skrytych pragnień, które wiązały się z żeglugą, nie zwracał uwagi na szczegóły, nijako wiążąc wtedy swoje życia z Albionami, a nie morskimi opowieściami. Bądź co bądź, wiedział, że i tak wybierze ścieżkę Róż. Teraz żałował, że nie nauczył się trzymać steru czy panować nad potężną flotą. To właśnie ona była im teraz najbardziej potrzebna.
Wychodząc od wuja wpadł na jedną z ciotek, która poinformowała go o powrocie Junony. Oczy Mathieu błysnęły nagle, kuzynki nie widział niemal od roku, a zawsze łączyła ich bliska więź. Nie wiedział co działo się z Juno, nie miał od niej żadnych informacji, nie powiedziano mu zupełnie nic. Diane, jego matka, dowiedziała się o wyjeździe z powodów zdrowotnych. Tak wiele ją ominęło! Zerwanie jednych zaręczyn, nawiązanie kolejnych, wypadek z początku października, w którym o mało nie stracił życia. Tylko ona będzie w stanie zauważyć ogromne zmiany, które zaszły w nim przez ostatnie miesiące, on już nie był tym samym mężczyzną, z którym wesoło rozmawiali przy akwarium.
Powiedziano, że jest na tarasie. Ruszył tam dość szybkim krokiem, całkowicie zapominając o rozmowie z wujem, która odbył chwilę temu. Obiecał im swoje wsparcie, być może Junona będzie miała pomysły na realizację tego przedsięwzięcia. Bądź co bądź, między ich rodami istniała spora różnica charakterów, ale wuj był zdecydowany i wiedział co robić.
- Zamierzałaś mnie poinformować o powrocie? – spytał, stając w końcu kilkanaście kroków za nią. Przekręcił głowę w bok i ruszył w jej stronie, aby uściskać ją serdecznie. – Przeziębisz się, mamy grudzień. – zwrócił jej uwagę, zauważając, że boso brodzi w wodzie. To nie był najlepszy pomysł, szczególnie o tej porze roku. Dopiero co wróciła ze zdrowotnego turnusu, a już chciała znów ich opuszczać? – Gdzie Cię poniosły morskie fale, kuzynko? – spytał, z lekkim uśmiechem. Tak po prostu nie można znikać… Tak nie wypada.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kłopoty zdrowotne mogły oznaczać tak wiele. Mało to chorób rozniosło się po rodach szlacheckich, gdy od wieków kuzyni łączeni są w pary, by spłodzić kolejne pokolenia upadających na zdrowy lordów i ich siostry. Nie raz wystarczyła przecież zła pogoda czy zbyt szybki pęd na rumakach, by całe miesiące spędzić na izolacji, rozpaczając nad tym złym stanem. W przypadku Juno sprawa nie była tak prosta. Choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu wydało się, że ma szanse stać się prawdziwą damą, ta powoli wycofywała się z powrotem do swojego świata. Kolejne artykuły, kolejne usłyszane szepty i plotki boleśnie odbijały się na psychice Juno. W końcu stała się cieniem człowiek, z którego nie dało się wydobyć słowa, a niebieskie oczy wydały się nie dostrzegać nawet tych, którzy stali tuż przednią. Niemal nie reagowała, gdy pakowano jej rzeczy, a ją samą wprowadzono na statek, który zabrał to niepozorne małe stworzonko na drugi koniec świata. Lady Traves sama nakazała, by jej córka została odcięta od wszystkiego co dzieje się na wyspie. Nie wolno było zaprzątać głowo Juno wspomnieniami tych, którzy umarli, cierpieli w samotności czy walczyli, o to co było dla nich najważniejsze. Młoda lady Travers przecież i tak nie mogłoby nic zrobić. Komu pomogłaby obecność tak przeraźliwie kruchego stworzenia.
Szum fal zagłuszył kroki odbijające się na kamiennej posadzce. Minęło też kilka długich sekund, zanim znajomy głos przebił się przez natłok myśli. -Mathieu!- euforia, jaką poczuła na widok kuzyna zaskoczyła samą Juno. Podbiegła w jego stronę cudem nie poślizgawszy się na mokrych kamieniach i rzuciła mu się w objęcia. Lord Rosier należał do bardzo wąskiej grupy ludzi przy który pozwoliłaby sobie na podobne zachowanie, którym w ogóle pozwoliłaby się dotknąć. Po krótkiej chwili Juno ostrożnie dotknęła twarz kuzyna, by móc spojrzeć mu w oczy. Nie szukała ukrytych blizn i zatajonych przeżyć, na to jeszcze miał przyjść czas. Upewniała się, że Mathieu żyje, że wojna jeszcze go nie zabrała i naprawdę stoi przed nią. Już nie takie obrazy tworzyła jej wyobraźnia, by załagodzić otaczającą ją rzeczywistość. - I tak mnie znalazłeś - uśmiechnęła się lekko zbywając żartem oskarżenie. Machnęła ręką na jego słowa o przeziębieni i szybko podbiegła po pozostawione buty. Jeszcze parę i usiadła na względnie suchych kamieniach, by osuszyć mokre stopy różdżką i szybko włożyć pantofle. Równie błyskawicznie podniosła się na równe nogi - Cała, zdrowa i bezpieczna. Nie wiem zresztą po co ktoś wymyślał, że w grudniu musi być tak zimno. To strasznie nudne - zaczęła narzekać kiwając przy tym głową z aprobatą. - Jak na prawdziwego Traversa przystało, gnałam tam gdzie porwał mnie wiatr - odpowiedziała dość wymijająco. Nie była pewna ile wiedział Mathieu, a po co martwić go tym, co i tak już było przeszłością. Mimowolnie niebieskie oczy Juno powędrowały w stronę dłoni lorda Rosiera. Powinna już znajdował się na nich obrączka, po której nie było przecież nawet śladu. Skrzywiła się, przeczuwając, że radość wywołana spotkaniem kuzyna ma załagodzić to co przyjdzie później.
Szum fal zagłuszył kroki odbijające się na kamiennej posadzce. Minęło też kilka długich sekund, zanim znajomy głos przebił się przez natłok myśli. -Mathieu!- euforia, jaką poczuła na widok kuzyna zaskoczyła samą Juno. Podbiegła w jego stronę cudem nie poślizgawszy się na mokrych kamieniach i rzuciła mu się w objęcia. Lord Rosier należał do bardzo wąskiej grupy ludzi przy który pozwoliłaby sobie na podobne zachowanie, którym w ogóle pozwoliłaby się dotknąć. Po krótkiej chwili Juno ostrożnie dotknęła twarz kuzyna, by móc spojrzeć mu w oczy. Nie szukała ukrytych blizn i zatajonych przeżyć, na to jeszcze miał przyjść czas. Upewniała się, że Mathieu żyje, że wojna jeszcze go nie zabrała i naprawdę stoi przed nią. Już nie takie obrazy tworzyła jej wyobraźnia, by załagodzić otaczającą ją rzeczywistość. - I tak mnie znalazłeś - uśmiechnęła się lekko zbywając żartem oskarżenie. Machnęła ręką na jego słowa o przeziębieni i szybko podbiegła po pozostawione buty. Jeszcze parę i usiadła na względnie suchych kamieniach, by osuszyć mokre stopy różdżką i szybko włożyć pantofle. Równie błyskawicznie podniosła się na równe nogi - Cała, zdrowa i bezpieczna. Nie wiem zresztą po co ktoś wymyślał, że w grudniu musi być tak zimno. To strasznie nudne - zaczęła narzekać kiwając przy tym głową z aprobatą. - Jak na prawdziwego Traversa przystało, gnałam tam gdzie porwał mnie wiatr - odpowiedziała dość wymijająco. Nie była pewna ile wiedział Mathieu, a po co martwić go tym, co i tak już było przeszłością. Mimowolnie niebieskie oczy Juno powędrowały w stronę dłoni lorda Rosiera. Powinna już znajdował się na nich obrączka, po której nie było przecież nawet śladu. Skrzywiła się, przeczuwając, że radość wywołana spotkaniem kuzyna ma załagodzić to co przyjdzie później.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Problemy zdrowotne to pojęcie bardzo ogólnikowe i nie mógł jednoznacznie stwierdzić, co dolegało jego drogiej kuzynce. Junona była piękną i młodą kobietą, nie sądził, że mogła trawić ją ciężka choroba, nigdy nie wspomniała mu o tym w rozmowie. Od jej bliskich wiedział tyle, że zmiana klimatu była konieczna i jej nieobecność powinien przyjąć do wiadomości tak po prostu. Skoro takie były zalecenia medyków, Mathieu nie śmiał się z nimi kłócić. Bądź co bądź, wiedzieli co robią, a i z pewnością tak po prostu nie odesłaliby Junony w jakąś otchłań, bo mieli takie widzimisię. Dlatego dobrze, że los dał im możliwość rozmowy, spokojnego podjęcia tak wielu tematów.
- Znalazłem zupełnym przypadkiem, nie raczyłaś mnie poinformować o swoim powrocie, chochliku. – odpowiedział na jej słowa z lekkim uśmiechem. Mogła napisać sowę, wysłać wiadomość, porozmawiać z nim zaraz po swoim powrocie. Teraz stał obok i próbował odnaleźć w niej cokolwiek, co świadczyłoby o chorobie, zmęczeniu czy jakimkolwiek cierpieniu. Nie wyglądała jednak na chorą, ani na przemęczoną, co potwierdziła słowami. Była cała, zdrowa i zupełnie bezpieczna. Mathieu przejmował się rodziną, bliscy zawsze mieli dla niego ogromne znaczenie, może dlatego, że sam był jedynakiem, szybko stracił ojca i jedynym większym sensem było poszukiwanie akceptacji wśród najbliższych.
- Musiałem przełożyć ślub przez Twoje zniknięcie i jeden i drugi. – zażartował, śmiejąc się cicho i biorąc kuzynkę pod rękę, aby przejść z nią kawałek po tarasie. Widok z Corbenic Castle na otwarte morze były zniewalające, mógłby się do nich przyzwyczaić, ale nadal wolał kredowe klify i zapach róż. – Isabella zniknęła, a Selwynowie wymazali ją ze swoich kart. O mały włos nie pojąłem za żony zdrajczyni. – zaczął. Tyle czasu jej nie było, z pewnością chciała wiedzieć co u niego, a tym bardziej, że zauważył spojrzenie skierowane na jego dłonie nadal pozbawione obrączki. – Związałem się z Callistą Avery, która z powodu wojny wyjechała do Francji. Z jednej strony mam jej to za złe, wydawało mi się, że nasza relacja jest ponad to wszystko, ale… przeliczyłem się. Dlatego nie spieszy mi się do ożenku, dwukrotne zaręczyny w ciągu jednego roku wystarczająco wyczerpują limit. – zaśmiał się na końcu, chcąc odsunąć podejrzenia, jakoby odejście Callisty sprawiły mu jakąkolwiek przykrość. Tak w zasadzie było, czuł do niej coś więcej niż przelotne zauroczenie, ale najwyraźniej nie do końca było to obustronne uczucie. – A jak u Ciebie? Zwiedzając świat nie poznałaś tajemniczego Lorda? – spytał śmiejąc się lekko. Chciał jej poprawić humor i cieszył się, że ją widział.
- Znalazłem zupełnym przypadkiem, nie raczyłaś mnie poinformować o swoim powrocie, chochliku. – odpowiedział na jej słowa z lekkim uśmiechem. Mogła napisać sowę, wysłać wiadomość, porozmawiać z nim zaraz po swoim powrocie. Teraz stał obok i próbował odnaleźć w niej cokolwiek, co świadczyłoby o chorobie, zmęczeniu czy jakimkolwiek cierpieniu. Nie wyglądała jednak na chorą, ani na przemęczoną, co potwierdziła słowami. Była cała, zdrowa i zupełnie bezpieczna. Mathieu przejmował się rodziną, bliscy zawsze mieli dla niego ogromne znaczenie, może dlatego, że sam był jedynakiem, szybko stracił ojca i jedynym większym sensem było poszukiwanie akceptacji wśród najbliższych.
- Musiałem przełożyć ślub przez Twoje zniknięcie i jeden i drugi. – zażartował, śmiejąc się cicho i biorąc kuzynkę pod rękę, aby przejść z nią kawałek po tarasie. Widok z Corbenic Castle na otwarte morze były zniewalające, mógłby się do nich przyzwyczaić, ale nadal wolał kredowe klify i zapach róż. – Isabella zniknęła, a Selwynowie wymazali ją ze swoich kart. O mały włos nie pojąłem za żony zdrajczyni. – zaczął. Tyle czasu jej nie było, z pewnością chciała wiedzieć co u niego, a tym bardziej, że zauważył spojrzenie skierowane na jego dłonie nadal pozbawione obrączki. – Związałem się z Callistą Avery, która z powodu wojny wyjechała do Francji. Z jednej strony mam jej to za złe, wydawało mi się, że nasza relacja jest ponad to wszystko, ale… przeliczyłem się. Dlatego nie spieszy mi się do ożenku, dwukrotne zaręczyny w ciągu jednego roku wystarczająco wyczerpują limit. – zaśmiał się na końcu, chcąc odsunąć podejrzenia, jakoby odejście Callisty sprawiły mu jakąkolwiek przykrość. Tak w zasadzie było, czuł do niej coś więcej niż przelotne zauroczenie, ale najwyraźniej nie do końca było to obustronne uczucie. – A jak u Ciebie? Zwiedzając świat nie poznałaś tajemniczego Lorda? – spytał śmiejąc się lekko. Chciał jej poprawić humor i cieszył się, że ją widział.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Taras
Szybka odpowiedź