Port
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Port
Rodowa marina Traversów mieści się tuż obok zamku. Na przystani cumują najokazalsze żaglowce. Długie pomosty wchodzą wgłąb morza pozwalając przechadzać się pomiędzy statkami. Przybrzeże zostało magicznie pogłębione, żeby żaglowce nie szurały kilem po dnie. Jak cały zamek i port niedostępny jest dla mugoli. Strzelające w niebo liczne maszty kołyszą się w rytm uderzających o brzeg fal. Pomost specjalnie pomalowany został na niebiesko, jest to jednak jego jedyna ozdoba. Całe wybrzeże wyłożone jest kamieniami. Bez jednak dodatkowych ozdób, pięknem napawać mają bujające się na falach statki.
7 maja 1957 roku
Niewielu miało okazję odwiedzić Corbenic Castle. Jeszcze mniej doświadczało niezwykłego zaszczytu podziwiania okazałej floty, jaka była w posiadaniu rodu Travers. Jednym z tych szczęśliwców miała okazję być Freya - według Haverlocka całkiem urocza rzeźbiarka, z którą przyszło mu współpracować od dłuższego czasu. Znajomość ta była niespodziewana i z pewnością owocna w swym istnieniu, przynajmniej z punktu widzenia Haverlocka.
Zatonięcie ukochanego statku, jakim była słodka Lucy Lou sprawiło, że potrzebował nowego okrętu - jeszcze szybszego, jeszcze bardziej skrętnego i przede wszystkim, jeszcze piękniejszego. Chciał, by okręt zachwycał w swej formie i zdobieniach. Wszak porządna, piękna łajba mówiła wiele o właścicielu, co było istotne dla rodu zajmującego się morskim handlem w czarodziejskim świecie.
Nic jednak nie powstaje w przeciągu jednego dnia, nawet jeśli ekscentryczny i z pewnością niecierpliwy lord by chciał. Plany co do zdobień statku, a zwłaszcza jego kajuty brzmiały oraz wyglądały na rysunku pięknie - nic więc też dziwnego, że jak najszybciej chciał zobaczyć gotowy efekt, mając, nadzieję, ze ten zachwyci go i powali z nóg. A czekanie, nigdy nie było jego mocną stroną.
Siedział właśnie na jednym z masztów, wysoko nad niebieskim pomostem ciągnącym się w głąb morza, przy którym stał co najmniej tuzin, najróżniejszych statków. Był kapitanem jeszcze słodszej Lucy Lou II i nawet jeśli w ostatnim czasie nie przyszło mu tak często wypływać chciał mieć pewność, że wszystko jest tak, jak powinno. Z koszulą wepchniętą w tylną kieszeń portek, wyglądających jak część drogiego garnituru siedział na marsrei górnej sprawdzając każdy, nawet najmniejszy kawałek zwiniętego żagla. Musiał wiedzieć w jakim jest stanie; czy nie posiada rozdarć oraz czy jego załoga odpowiednio o niego dba. Bez żagli żaglowce nie zwykły daleko pływać.
W pewnym momencie przeniósł wzrok z tkaniny na pomost, by z zadowoleniem ujrzeć, że panna Prince kieruje się w kierunku jego słodkiej Lucy Lou. Niewiele myśląc porzucił swoje zajęcie, by począć schodzić po wantach (którym również uważnie się przyglądał, ot tak, na wszelki wypadek). A gdy już stanął na pokładzie, wyjął z kieszeni zmiętą koszulę by narzucić ją na ramiona, nie kwapił się jednak, aby zapiąć drobne guziczki.
- Freya! No chodź na Merlina, ile można na Ciebie czekać! - Zawadiacki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wiedział w końcu, że dziewczyna z pewnością nie spóźniłaby się do pracy, nie mogąc jednak odmówić sobie przyjacielskiej uszczypliwości w jej kierunku. Nie bez powodu wśród nudnych, salonowych lwów uchodził za ekscentryka. Mężczyzna podparł się pod boki, czekając aż czarownica dołączy do niego na pokładzie. - Mam nadzieję, że uda Ci się niedługo skończyć. Spotkania z Tobą są, co prawda, przyjemnością, chciałbym jednak zobaczyć w końcu efekt końcowy. - Słowa, jakie wypowiedział od kilku tygodniu stawały się dziwacznym powitaniem jakie je serwował, napędzany ciekawością oraz niecierpliwością... Ze spotkania, na spotkanie stając się przy tym coraz bardziej upierdliwym. Lecz czy można było mieć mu to za złe? Nie, z pewnością nie. Ponoć w jego dziwaczności tkwił jego urok, przynajmniej w opinii jednej z licznych kuzynek.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Szlag. Perfekcjonizm miewał swoje wady.
Zanim obładowała ramiona torbami z przyborami potrzebnymi do dzisiejszej pracy musiała spędzić trochę czasu na skrupulatnym spisaniu wszystkiego, co mogło być jej potrzebne w następnych dniach. Ku własnemu zdziwieniu spostrzegła, że większość najpotrzebniejszych materiałów jest już na wyczerpaniu, a złożenie odpowiednich zamówień potrwa nawet przy odpowiedniej pozycji mocodawcy. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Może powinna zakładać więcej ostrożności w planowaniu kolejnych zdobień? Z delikatnie zmarszczonym czołem spoglądała to na plany, to na sporządzoną listę najpotrzebniejszych rzeczy, nie potrafiąc znaleźć brakującego elementu układanki. Po zerknięciu kątem oka na zegar spostrzegła, że poświęcenie większej ilości czasu na poszukiwanie nieuchwytnego powodu rosnącego niezadowolenia nie byłoby dobrze odebrane.
Spokojnym krokiem zmierzała w stronę statku będącego źródłem wielu bezsennych nocy. Zleceniodawca intratnego zlecenia był wystarczająco ekscentryczny, żeby nie miała nic przeciwko jego towarzystwu, a jednocześnie nieustanne dociekania względem postępu prac niesamowicie przeszkadzać w skupieniu się nad rzeźbieniem i już kilkukrotnie została zmuszona do wprowadzenia poprawek. Mimo niesnasek na polu zawodowym zawsze potrafili dojść do porozumienia, dlatego nie widziała powodu przez który miałaby zaprzestać wykonywania pracy. Poza tym, choć dalej nie potrafiła przemóc się przed pływaniem, uwielbiała zapach morskiej bryzy o poranku i ten delikatny, chłodny wiaterek muskający zgrzane policzki w słoneczne popołudnia.
Zamyślona nad projektem kajuty podskoczyła w miejscu na dźwięk znajomego głosu. Przykładając dłoń do miejsca szaleńczo galopującego serca wzięła głęboki wdech, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Za każdym razem scenariusz początku spotkania przedstawiał się podobnie - próbując wdrożyć się w tryb pracy wystawiała się na zaskoczenie spowodowane donośnym powitaniem.
— Jestem o czasie! Proszę nie sugerować, że zdarzają mi się jakiekolwiek spóźnienia! — odkrzyknęła tuż przed wejściem na kładkę. Z szerokim uśmiechem na ustach wskoczyła na pokład, z wielkim trudem powstrzymując się przed przewróceniem oczami na widok pozy przybranej przez Haverlocka, za to nie widząc powodu przed nie parsknięciem zduszonym śmiechem. — Nie wiem, czy mogę wierzyć w takie słowa. Z jednej strony jestem poganiana o szybkie zakończenie pracy, a z drugiej te spotkania są... przyjemne, tak?
Pokręciła głową z wyraźnym niedowierzaniem. Ułożyła napchane do granic możliwości torby obok skrzynki na narzędzia stojącej przy drzwiach do głównej kajuty, związała włosy w koński ogon naprędce znalezioną frotką i zaczęła niecierpliwie przeglądać zgromadzone szkice.
— Dzisiaj skupię się przede wszystkim na wyglądzie zdobień przy schodach prowadzących do steru — wyjaśniła krótko, nie widząc sensu bawienia się w zbędne opisy. — Motyw pozostaje taki sam jak podczas naszych pierwotnych ustaleń.
Ostrożnie przeniosła lekko badawcze spojrzenie na lorda. Nie do końca wiedziała, czego może się po nim spodziewać, dlatego przed rozpoczęciem jakiejkolwiek pracy wolała dostać słowne zapewnienie.
Zanim obładowała ramiona torbami z przyborami potrzebnymi do dzisiejszej pracy musiała spędzić trochę czasu na skrupulatnym spisaniu wszystkiego, co mogło być jej potrzebne w następnych dniach. Ku własnemu zdziwieniu spostrzegła, że większość najpotrzebniejszych materiałów jest już na wyczerpaniu, a złożenie odpowiednich zamówień potrwa nawet przy odpowiedniej pozycji mocodawcy. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Może powinna zakładać więcej ostrożności w planowaniu kolejnych zdobień? Z delikatnie zmarszczonym czołem spoglądała to na plany, to na sporządzoną listę najpotrzebniejszych rzeczy, nie potrafiąc znaleźć brakującego elementu układanki. Po zerknięciu kątem oka na zegar spostrzegła, że poświęcenie większej ilości czasu na poszukiwanie nieuchwytnego powodu rosnącego niezadowolenia nie byłoby dobrze odebrane.
Spokojnym krokiem zmierzała w stronę statku będącego źródłem wielu bezsennych nocy. Zleceniodawca intratnego zlecenia był wystarczająco ekscentryczny, żeby nie miała nic przeciwko jego towarzystwu, a jednocześnie nieustanne dociekania względem postępu prac niesamowicie przeszkadzać w skupieniu się nad rzeźbieniem i już kilkukrotnie została zmuszona do wprowadzenia poprawek. Mimo niesnasek na polu zawodowym zawsze potrafili dojść do porozumienia, dlatego nie widziała powodu przez który miałaby zaprzestać wykonywania pracy. Poza tym, choć dalej nie potrafiła przemóc się przed pływaniem, uwielbiała zapach morskiej bryzy o poranku i ten delikatny, chłodny wiaterek muskający zgrzane policzki w słoneczne popołudnia.
Zamyślona nad projektem kajuty podskoczyła w miejscu na dźwięk znajomego głosu. Przykładając dłoń do miejsca szaleńczo galopującego serca wzięła głęboki wdech, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Za każdym razem scenariusz początku spotkania przedstawiał się podobnie - próbując wdrożyć się w tryb pracy wystawiała się na zaskoczenie spowodowane donośnym powitaniem.
— Jestem o czasie! Proszę nie sugerować, że zdarzają mi się jakiekolwiek spóźnienia! — odkrzyknęła tuż przed wejściem na kładkę. Z szerokim uśmiechem na ustach wskoczyła na pokład, z wielkim trudem powstrzymując się przed przewróceniem oczami na widok pozy przybranej przez Haverlocka, za to nie widząc powodu przed nie parsknięciem zduszonym śmiechem. — Nie wiem, czy mogę wierzyć w takie słowa. Z jednej strony jestem poganiana o szybkie zakończenie pracy, a z drugiej te spotkania są... przyjemne, tak?
Pokręciła głową z wyraźnym niedowierzaniem. Ułożyła napchane do granic możliwości torby obok skrzynki na narzędzia stojącej przy drzwiach do głównej kajuty, związała włosy w koński ogon naprędce znalezioną frotką i zaczęła niecierpliwie przeglądać zgromadzone szkice.
— Dzisiaj skupię się przede wszystkim na wyglądzie zdobień przy schodach prowadzących do steru — wyjaśniła krótko, nie widząc sensu bawienia się w zbędne opisy. — Motyw pozostaje taki sam jak podczas naszych pierwotnych ustaleń.
Ostrożnie przeniosła lekko badawcze spojrzenie na lorda. Nie do końca wiedziała, czego może się po nim spodziewać, dlatego przed rozpoczęciem jakiejkolwiek pracy wolała dostać słowne zapewnienie.
Gość
Gość
Haverlock Travers machnął dłonią na pierwsze słowa, jakie padły z ust dziewczyny. Dla niego każdy potrafił być spóźniony, nawet jeśli stawiał się równiutko o wyznaczonej porze. Bo czy nie od niego zależało wydanie werdyktu dotyczącego sprawy, zwłaszcza dziejącej się pod jego zamkiem? Lordowskie przyzwyczajenia bywały ciężkie do wyplenienia, nawet jeśli ów lord zdawał się nie pasować do reszty nudnych, salonowych lwów. Nie sądził z resztą, że ośmiornica będzie w stanie kiedykolwiek odnaleźć się pośród stworzeń, które poruszały się po twardej ziemi. Był wodą, w czasie gdy reszta była ogniem; zmiennym niczym ukochana tafla morza w każdej chwili mógł zmienić się w rozszalały sztorm, będący w stanie pochłonąć wszystko, co tylko stanie na jego drodze; wprowadzić zamęt i wywrócić wszystko do góry nogami.
I jako jedyna, woda była w stanie ugasić płomienie, zwłaszcza te, głęboko uśpione.
Intensywnie niebieskie spojrzenie uważnie powiodło po stojącej przed nim dziewczynie. Od ciemny włosów, przez ładną twarz okraszoną niemal równie niebieskim spojrzeniem, co jego własne, aż po wypełnione po brzegi torby, zwisające z jej ramion. Tak, przyglądanie się takiemu artyście z pewnością było przyjemnością. I mimo iż jego los został przesądzony w momencie narodzin - wszak lord winien poślubić pannę o odpowiednio szlachetnej krwi, która zapewni odpowiedni sojusz - nikt nie bronił mu podziwiać uroków innych panien. Zwłaszcza, gdy znajdował się zdala od zazdrosnego spojrzenia kochanki, która zapewne im obu wydrapałaby oczy... Albo i gorzej.
- A czy wszystko musi być czarne bądź białe? - Zaczął, unosząc z zaciekawieniem brew i wodząc za dziewczyną spojrzeniem. - Osobiście uważam, że szarości są najciekawsze. Chciałbym, aby mój statek był już wykończony, nie jesteś jednak osobą, której towarzystwa nie mógłbym zdzierżyć. -
Wtedy, zapewne już dawno jej ciało zostałoby pożarte przez egzotyczne ryby, znajdujące się w rodzinnym akwarium bądź dryfujące gdzieś, po bezkresnym oceanie. On jednak nie miał nic przeciwko jej towarzystwa, nawet jeśli brak cierpliwości dawał mu się we znaki. Statek był jego największą miłością; to do słodkiej Lucy Lou II oraz otwartego morza należała lwia część jego serca, dla reszty pozostawiając jedynie marne ochłapy.
Mężzyzna podszedł do dziewczyny, by przez ramię zerknąć na jej szkice, uważnie się im przyglądając. Artystą, to on nie był, miał jednak swoje wymagania, dotyczące tego, jak statek ma się prezentować, a przede wszystkim tego, gdzie zostaną umieszczone rodowe symbole. Travers pozwolił sobie wyjąć szkice z jej rąk, aby przyjrzeć się projektowi zdobień przy schodach.
- Nie w tym miejscu. - Zaczął, zwracając dziewczynie szkice. - Ośmiornica jest symbolem mojego rodu, od wieków zdobi herb Traversów. Nie jest odpowiednim ani mile widzianym, aby umieszczając ją po schodach, po których co rusz ktoś będzie chodził. - Już po głosie mężczyzny dało się stwierdzić, że w tej kwestii nie ustąpi. Herb oraz rodowe barwy były dla niego świętością. - Dodatkowo wolałbym, aby poręcz była prosta, jedynie na zakończeniach zdobiona, gdyż jest to praktyczniejsze. - Cóż, nie powinno dla panny Prince być zaskoczeniem, że Haverlock nie wspomniał wcześniej o miejscach, gdzie motywów ośmiornic nie powinno być. Lord Wzruszył ramionami, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy, jak ciężkim klientem potrafił być... Jednocześnie pewien, że jako chyba jedyny na tym całym świecie miał pełne prawo do wydziwiania.
I jako jedyna, woda była w stanie ugasić płomienie, zwłaszcza te, głęboko uśpione.
Intensywnie niebieskie spojrzenie uważnie powiodło po stojącej przed nim dziewczynie. Od ciemny włosów, przez ładną twarz okraszoną niemal równie niebieskim spojrzeniem, co jego własne, aż po wypełnione po brzegi torby, zwisające z jej ramion. Tak, przyglądanie się takiemu artyście z pewnością było przyjemnością. I mimo iż jego los został przesądzony w momencie narodzin - wszak lord winien poślubić pannę o odpowiednio szlachetnej krwi, która zapewni odpowiedni sojusz - nikt nie bronił mu podziwiać uroków innych panien. Zwłaszcza, gdy znajdował się zdala od zazdrosnego spojrzenia kochanki, która zapewne im obu wydrapałaby oczy... Albo i gorzej.
- A czy wszystko musi być czarne bądź białe? - Zaczął, unosząc z zaciekawieniem brew i wodząc za dziewczyną spojrzeniem. - Osobiście uważam, że szarości są najciekawsze. Chciałbym, aby mój statek był już wykończony, nie jesteś jednak osobą, której towarzystwa nie mógłbym zdzierżyć. -
Wtedy, zapewne już dawno jej ciało zostałoby pożarte przez egzotyczne ryby, znajdujące się w rodzinnym akwarium bądź dryfujące gdzieś, po bezkresnym oceanie. On jednak nie miał nic przeciwko jej towarzystwa, nawet jeśli brak cierpliwości dawał mu się we znaki. Statek był jego największą miłością; to do słodkiej Lucy Lou II oraz otwartego morza należała lwia część jego serca, dla reszty pozostawiając jedynie marne ochłapy.
Mężzyzna podszedł do dziewczyny, by przez ramię zerknąć na jej szkice, uważnie się im przyglądając. Artystą, to on nie był, miał jednak swoje wymagania, dotyczące tego, jak statek ma się prezentować, a przede wszystkim tego, gdzie zostaną umieszczone rodowe symbole. Travers pozwolił sobie wyjąć szkice z jej rąk, aby przyjrzeć się projektowi zdobień przy schodach.
- Nie w tym miejscu. - Zaczął, zwracając dziewczynie szkice. - Ośmiornica jest symbolem mojego rodu, od wieków zdobi herb Traversów. Nie jest odpowiednim ani mile widzianym, aby umieszczając ją po schodach, po których co rusz ktoś będzie chodził. - Już po głosie mężczyzny dało się stwierdzić, że w tej kwestii nie ustąpi. Herb oraz rodowe barwy były dla niego świętością. - Dodatkowo wolałbym, aby poręcz była prosta, jedynie na zakończeniach zdobiona, gdyż jest to praktyczniejsze. - Cóż, nie powinno dla panny Prince być zaskoczeniem, że Haverlock nie wspomniał wcześniej o miejscach, gdzie motywów ośmiornic nie powinno być. Lord Wzruszył ramionami, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy, jak ciężkim klientem potrafił być... Jednocześnie pewien, że jako chyba jedyny na tym całym świecie miał pełne prawo do wydziwiania.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Uwaga o spóźnieniu nijak trafiła do serca Freyi, ponieważ ta po spojrzeniu kątem oka na zegarek oplatający nadgarstek wiedziała, że nie powinna czuć się winna. Gdyby miała stawać na bakier po każdej z mniej wyrozumiałych uwag mężczyzny już dawno zakończyłaby współpracę. Nie dało się ukryć, że jego sposób bycia oraz komunikowania się z innymi był dość charakterystyczny i poniekąd to właśnie dlatego zdecydowała się na przyjęcie zlecenia. Spotykanie się z nowymi ludźmi, choćby odmiennymi od niej pod względem przynależności do grupy społecznej, stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie.
Będąc zbyt zajętą grzebaniem pomiędzy plikami papierów przyniesionych ze sobą w torbie nie poczuła na sobie spojrzenia Haverlocka. Nawet gdyby zdołała to zauważyć jedynie przewróciłaby oczami i wróciła do swoich spraw, choć perspektywa zawiłej dysputy na temat przestrzegania zasad przestrzeni osobistej wydawała się niewiarygodnie kuszącą perspektywą. Właśnie to lubiła w nim najbardziej - jako godny kompan do rozmowy nigdy nie ugiął się pod zmyślnymi słówkami padającymi z kształtnie skrojonych ust Prince. Jako lord nie powinien otrzymywać takich odpowiedzi, ale nigdy nie zgłaszał sprzeciwu, dlatego z cichą satysfakcją kontynuowała toczące się rozmowy.
— Życie przy jasno wytyczonych granicach byłoby o wiele łatwiejsze. Nie robiłabym tak wielu błędów. I to nie tak, że nie potrafię się z nich niczego nauczyć, bo tak nie jest, ale z chęcią spędziłabym dzień lub dwa na podejmowaniu dobrych decyzji — odparła, w końcu pozwalając spojrzeniu bystrych oczu spocząć na jego twarzy. — Poza tym, nie lubię półśrodków. Jako artystka muszę wiedzieć, czego konkretnie oczekuje od mnie klient, ponieważ w innym przypadku już dawno pożegnałabym się z przyjmowaniem zleceń — wzruszyła ramionami. Dopiero po powiedzeniu tego na głos zorientowałaby się, że równie dobrze mogłaby wytknąć mu cierpliwość opiewaną w niepochlebnych legendach, dlatego wolała skupić się na cierpliwym przeszukiwaniu zgromadzonych prac.
— Miło mi to słyszeć — odezwała się z szczerym uśmiechem posłanym w jego stronę przez ramię. Tak bezpośrednie podziękowanie w ramach komplementu nie zdarzała się często, bo nawet jako artystka nie pragnęła wielkiej atencji.
Czując obecność Haverlocka za plecami była przygotowana na najgorsze. Ilość uwag, jakie potrafił mieć do sposobu pracy, wykonywania zdobień i tym podobnych, była wręcz zatrważająca. Jeszcze nigdy nie miała tak wymagającego klienta! Pewny chwyt szkicu balustrady doskonale o tym świadczył. Starała się konsultować z nim w sposób komunikatywny, ale najwyraźniej znów zawiodła. Przeciągając się solidnie westchnęła z ulgą, kiedy kostki otarły się o siebie z chrzęstem, dzięki czemu znów mogła rozluźnić się odpowiednio przed zabraniem się do roboty.
— Czy w takim wypadku na schodach nie warto byłoby wykonać tłoczeń przedstawiających morskie rośliny? Odpowiednia konserwacja zapobiegłaby ścieraniu się wzorów i nie musiałabym stawiać się tu co pół roku — zaproponowała z odpowiednią dozą dyplomacji, nie chcąc od tak rezygnować z pomysłu przedstawienia podwodnej flory. Na razie - dla własnego spokoju ducha - pominęła kwestię braku informacji dotyczących tych uroczych ośmiornic. — Będzie dokładnie tak, jak sobie życzysz. Zrobię wstępny projekt balustrady wedle twoich wskazówek, ocenisz je i przystąpię do pracy. W międzyczasie warto byłoby zastanowić się nad ostatecznym kształtem galionu.
Rzeźba dziobowa powinna stanowić kwintesencję statku, dlatego sądziła, że w tym przypadku wyboru dokona raz i nie będzie ciągle zmieniał zdania.
Dziecinne mrzonki.
Będąc zbyt zajętą grzebaniem pomiędzy plikami papierów przyniesionych ze sobą w torbie nie poczuła na sobie spojrzenia Haverlocka. Nawet gdyby zdołała to zauważyć jedynie przewróciłaby oczami i wróciła do swoich spraw, choć perspektywa zawiłej dysputy na temat przestrzegania zasad przestrzeni osobistej wydawała się niewiarygodnie kuszącą perspektywą. Właśnie to lubiła w nim najbardziej - jako godny kompan do rozmowy nigdy nie ugiął się pod zmyślnymi słówkami padającymi z kształtnie skrojonych ust Prince. Jako lord nie powinien otrzymywać takich odpowiedzi, ale nigdy nie zgłaszał sprzeciwu, dlatego z cichą satysfakcją kontynuowała toczące się rozmowy.
— Życie przy jasno wytyczonych granicach byłoby o wiele łatwiejsze. Nie robiłabym tak wielu błędów. I to nie tak, że nie potrafię się z nich niczego nauczyć, bo tak nie jest, ale z chęcią spędziłabym dzień lub dwa na podejmowaniu dobrych decyzji — odparła, w końcu pozwalając spojrzeniu bystrych oczu spocząć na jego twarzy. — Poza tym, nie lubię półśrodków. Jako artystka muszę wiedzieć, czego konkretnie oczekuje od mnie klient, ponieważ w innym przypadku już dawno pożegnałabym się z przyjmowaniem zleceń — wzruszyła ramionami. Dopiero po powiedzeniu tego na głos zorientowałaby się, że równie dobrze mogłaby wytknąć mu cierpliwość opiewaną w niepochlebnych legendach, dlatego wolała skupić się na cierpliwym przeszukiwaniu zgromadzonych prac.
— Miło mi to słyszeć — odezwała się z szczerym uśmiechem posłanym w jego stronę przez ramię. Tak bezpośrednie podziękowanie w ramach komplementu nie zdarzała się często, bo nawet jako artystka nie pragnęła wielkiej atencji.
Czując obecność Haverlocka za plecami była przygotowana na najgorsze. Ilość uwag, jakie potrafił mieć do sposobu pracy, wykonywania zdobień i tym podobnych, była wręcz zatrważająca. Jeszcze nigdy nie miała tak wymagającego klienta! Pewny chwyt szkicu balustrady doskonale o tym świadczył. Starała się konsultować z nim w sposób komunikatywny, ale najwyraźniej znów zawiodła. Przeciągając się solidnie westchnęła z ulgą, kiedy kostki otarły się o siebie z chrzęstem, dzięki czemu znów mogła rozluźnić się odpowiednio przed zabraniem się do roboty.
— Czy w takim wypadku na schodach nie warto byłoby wykonać tłoczeń przedstawiających morskie rośliny? Odpowiednia konserwacja zapobiegłaby ścieraniu się wzorów i nie musiałabym stawiać się tu co pół roku — zaproponowała z odpowiednią dozą dyplomacji, nie chcąc od tak rezygnować z pomysłu przedstawienia podwodnej flory. Na razie - dla własnego spokoju ducha - pominęła kwestię braku informacji dotyczących tych uroczych ośmiornic. — Będzie dokładnie tak, jak sobie życzysz. Zrobię wstępny projekt balustrady wedle twoich wskazówek, ocenisz je i przystąpię do pracy. W międzyczasie warto byłoby zastanowić się nad ostatecznym kształtem galionu.
Rzeźba dziobowa powinna stanowić kwintesencję statku, dlatego sądziła, że w tym przypadku wyboru dokona raz i nie będzie ciągle zmieniał zdania.
Dziecinne mrzonki.
Gość
Gość
Haverlock Travers pokręcił z rozbawieniem głową. Granice nigdy nie były czymś, co przypadłoby do gustu jego niepokornej duszy. Zwłaszcza te, których ze względu na pochodzenie musiał przestrzegać. Szlacheckie urodzenie wiązało się z ograniczoną wolnością, jednak nawet Haverlock nie wyrzekłby się rodzinnych powiązań. Bycie członkiem szanowanego rodu, znanego z handlu morskiego wiązało się z władzą, pieniędzmi oraz wpływami, których nie potrafił sobie odmówić. Był Traversem w pełni potwierdzającym zdanie, dotyczące czarodziejów z jego rodu, skromnie twierdząc, że z nich wszystkich to właśnie Traversowie reprezentowali to, jaka winna być czarodziejska szlachta - odważni, nie bojący się działania, wiedzący czego chcą.
- Czysto zawodowe podejście do tematu jest godne pochwały. - Odpowiedział, krzyżując dłonie na piersi. On sam, podszedłby do tematu bardziej osobiście, pozwalając sobie na szersze spektrum. Cieszył go jednak fakt, że pracująca dla niego artystka podchodzi na poważnie do swojej pracy. Szanował ludzi oddanych zawodowi, gdyż sam z pewnością się do takich zaliczał, nawet jeśli na pierwszy rzut oka ciężko było to stwierdzić. - Rzadko idzie spotkać tak poważnie podchodzących do sprawy artystów. - Dodał jeszcze, pozwalając sobie na drugą pochwałę kierowaną do dziewczyny. Kto wie, może chciał jakoś wynagrodzić jej kolejne komplikacje, jakie będą związane z tym zleceniem? Ciężko było stwierdzić. Pozwalał sobie na coraz więcej uwag wiedząc, że dziewczyna w tym momencie z pewnością nie wycofa się ze zlecenia. Płacił zbyt wiele, posiadał zbyt wiele znajomości, zbyt wiele również było już zrobione, by ktokolwiek rozsądny zrezygnował ze zlecenia.
Mężczyzna przejechał dłonią po karku, wysłuchując jej słów.
- Morskie rośliny jak najbardziej mogą być. Tylko proszę, nie wplataj tych przeklętych koników morskich, nie znoszę ich. - Wzdrygnął się, na wspomnienie tych idiotycznych zwierzątek. Morze było pełne o wiele ciekawszych stworzeń bardziej pasujących do męskiego statku. A takim właśnie statkiem była jego słodka Lucy Lou, gdyż Travers wedle starej zasady kobiety na pokładzie przynoszą pecha nie zatrudniał żadnych kobiet... Nie chcąc również prowokować sporów między chłopakami. - Odpowiednia konserwacja również się przyda. Te schody są jednym z chyba najczęściej używanych elementów, sam biegam po nich po kilkadziesiąt razy. - Kiwnął głową, dając jej znać, że zgadza się na tę propozycję. Nie chciał, aby statek musiał być co chwilę poprawiany, nawet jeśli drewno z jakiego wykonano statek było już odpowiednio zabezpieczone magicznie przed zniszczeniami.
- Wspaniale! Potrzeba Ci czegoś? Stołu, czegoś do picia? - Zapytał, gotów w każdej chwili przywołać skrzata domowego bądź służbę, aby zadbała o jej potrzeby podczas pracy. On sam miał jeszcze trochę rzeczy do wykonania na pokładzie.
Uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy temat zszedł na galion - rzeźba dziobowa była czymś, nad czym nawet nie musiał się długo zastanawiać. Przynajmniej jeśli chodzi o jej główną formę, nie wdając się w szczegóły.
- Syrena o długich włosach i ostrzejszych rysach twarzy. Wyglądająca na spokojną, nie przerażoną tym, że wokół jej ciała owinięte są macki wielkiej, pomarańczowej ośmiornicy. - Wyrecytował z pamięci galion, jaki zdobił pierwszą Lucy Lou i który wyjątkowo przypadł mu do gustu.
- Czysto zawodowe podejście do tematu jest godne pochwały. - Odpowiedział, krzyżując dłonie na piersi. On sam, podszedłby do tematu bardziej osobiście, pozwalając sobie na szersze spektrum. Cieszył go jednak fakt, że pracująca dla niego artystka podchodzi na poważnie do swojej pracy. Szanował ludzi oddanych zawodowi, gdyż sam z pewnością się do takich zaliczał, nawet jeśli na pierwszy rzut oka ciężko było to stwierdzić. - Rzadko idzie spotkać tak poważnie podchodzących do sprawy artystów. - Dodał jeszcze, pozwalając sobie na drugą pochwałę kierowaną do dziewczyny. Kto wie, może chciał jakoś wynagrodzić jej kolejne komplikacje, jakie będą związane z tym zleceniem? Ciężko było stwierdzić. Pozwalał sobie na coraz więcej uwag wiedząc, że dziewczyna w tym momencie z pewnością nie wycofa się ze zlecenia. Płacił zbyt wiele, posiadał zbyt wiele znajomości, zbyt wiele również było już zrobione, by ktokolwiek rozsądny zrezygnował ze zlecenia.
Mężczyzna przejechał dłonią po karku, wysłuchując jej słów.
- Morskie rośliny jak najbardziej mogą być. Tylko proszę, nie wplataj tych przeklętych koników morskich, nie znoszę ich. - Wzdrygnął się, na wspomnienie tych idiotycznych zwierzątek. Morze było pełne o wiele ciekawszych stworzeń bardziej pasujących do męskiego statku. A takim właśnie statkiem była jego słodka Lucy Lou, gdyż Travers wedle starej zasady kobiety na pokładzie przynoszą pecha nie zatrudniał żadnych kobiet... Nie chcąc również prowokować sporów między chłopakami. - Odpowiednia konserwacja również się przyda. Te schody są jednym z chyba najczęściej używanych elementów, sam biegam po nich po kilkadziesiąt razy. - Kiwnął głową, dając jej znać, że zgadza się na tę propozycję. Nie chciał, aby statek musiał być co chwilę poprawiany, nawet jeśli drewno z jakiego wykonano statek było już odpowiednio zabezpieczone magicznie przed zniszczeniami.
- Wspaniale! Potrzeba Ci czegoś? Stołu, czegoś do picia? - Zapytał, gotów w każdej chwili przywołać skrzata domowego bądź służbę, aby zadbała o jej potrzeby podczas pracy. On sam miał jeszcze trochę rzeczy do wykonania na pokładzie.
Uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy temat zszedł na galion - rzeźba dziobowa była czymś, nad czym nawet nie musiał się długo zastanawiać. Przynajmniej jeśli chodzi o jej główną formę, nie wdając się w szczegóły.
- Syrena o długich włosach i ostrzejszych rysach twarzy. Wyglądająca na spokojną, nie przerażoną tym, że wokół jej ciała owinięte są macki wielkiej, pomarańczowej ośmiornicy. - Wyrecytował z pamięci galion, jaki zdobił pierwszą Lucy Lou i który wyjątkowo przypadł mu do gustu.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Poruszanie się wedle pewnych zasad w świecie dostępnym dla Freyi było sporym ułatwieniem, zwłaszcza po nastaniu tak trudnych... niezrozumiałych czasów. Jako lord miał o wiele większe pole względem ochrony swoich bliskich, tymczasem musiała nauczyć posiłkować się tym, co znalazła pod ręką. Już nie raz i nie dwa odruchowo przesuwała dłonią w stronę różdżki ukrytej w kieszeni płaszcza. Za wszelką cenę chciała zapewnić rodzinie ochronę. Mimo rozwiniętej wyobraźni nie potrafiła sobie uzmysłowić, w jaki sposób na rodzinne powiązania patrzy Travers.
— Staram się. Dużo zależy również od podejścia klienta... Kiedy widzę, że komuś zależy na mojej rzeźbie, podchodzę do tego z zdwojoną motywacją — powiedziała wzruszając ramionami. Patrząc na miłość względem statku wyrażającą się w jego ciepłym spojrzeniu, dokładność i staranność nie mogła podejść do pracy z lekceważącym stosunkiem. Przykładała się do oddania idealnych proporcji, do zmyślnego ułożenia morskiej flory i fauny w taki sposób, żeby wydawały się wzorcowymi kopiami stworzonych przez naturę. Efekt końcowy miał przyćmić poprzedni statek. — Proszę pamiętać o tym, że powaga nie przyćmiewa bujnej wyobraźni i nie bać się o resztę prac — nadmieniła dla pewności. Poczuła się podbudowana tym, co usłyszała, ponieważ niewielu z dotychczasowych zleceniodawców w tak bezpośredni sposób potrafiło pochwalić wykonane rzeźby. Miał swoje minusy, w tym zwłaszcza nadmierną troskliwość oraz tendencję do wnoszenia poprawek w ostatniej chwili, ale na samym końcu rozmowy zawsze potrafili dojść do satysfakcjonującego porozumienia. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się prośba o dostarczenie nowych materiałów, ale przez ciągłe rozmyślanie o nowym kształcie balustrady nie potrafiła w porę go zakomunikować, dlatego na razie po cichu dokonywała obliczeń dotyczących szacowanych kosztów materiałów. Całkowicie świadomie nie zwalała winy na siebie względem zużytego drewna, skoro to nie przez nią ustalona wizja ciągle zmieniała swój obraz. Zaciskając dłonie na jednym z wcześniej przygotowanych projektów wzięła głęboki wdech.
— Tak, pamiętam. Zdążyłam usłyszeć o tym dobre... kilkanaście razy odkąd postawiłam stopę na pokładzie — zaśmiała się, nie wiedząc, czemu tak bardzo nie znosił tych niepozornych żyjątek. Nigdy nie wysilił się na szersze wyjaśnienie, dlatego za każdym razem nie trudziła się powstrzymaniem zdawkowego parsknięcia śmiechem. Morze zostało wypełnione przez o wiele bardziej odrażające stworzenia, a Haverlock postanowił obrać na cel niewinne koniki morskie. — Właśnie dlatego o tym wspomniałam. Schody będą mogły cieszyć się dobrym stanem przez długi czas, więc nie będę wpadać tu tak często, co w konsekwencji wyniesie mniejsze koszty.
Co prawda nie miałaby nic przeciwko takiemu zastrzykowi gotówki co jakiś czas, ale oprócz zawodowego podejścia do pracy cechowała się szczerością i nie mogłoby sobie pozwolić na świadome pominięcie tej kwestii.
— Stół i szklanka wody. Po skończeniu balustrady od razu zabiorę się od razu za projekt galionu i dzięki temu będę mogła szybciej zabrać się do roboty.
Oczyma wyobraźni widziała zarys galionu godnego Haverlocka Traversa.
— Staram się. Dużo zależy również od podejścia klienta... Kiedy widzę, że komuś zależy na mojej rzeźbie, podchodzę do tego z zdwojoną motywacją — powiedziała wzruszając ramionami. Patrząc na miłość względem statku wyrażającą się w jego ciepłym spojrzeniu, dokładność i staranność nie mogła podejść do pracy z lekceważącym stosunkiem. Przykładała się do oddania idealnych proporcji, do zmyślnego ułożenia morskiej flory i fauny w taki sposób, żeby wydawały się wzorcowymi kopiami stworzonych przez naturę. Efekt końcowy miał przyćmić poprzedni statek. — Proszę pamiętać o tym, że powaga nie przyćmiewa bujnej wyobraźni i nie bać się o resztę prac — nadmieniła dla pewności. Poczuła się podbudowana tym, co usłyszała, ponieważ niewielu z dotychczasowych zleceniodawców w tak bezpośredni sposób potrafiło pochwalić wykonane rzeźby. Miał swoje minusy, w tym zwłaszcza nadmierną troskliwość oraz tendencję do wnoszenia poprawek w ostatniej chwili, ale na samym końcu rozmowy zawsze potrafili dojść do satysfakcjonującego porozumienia. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się prośba o dostarczenie nowych materiałów, ale przez ciągłe rozmyślanie o nowym kształcie balustrady nie potrafiła w porę go zakomunikować, dlatego na razie po cichu dokonywała obliczeń dotyczących szacowanych kosztów materiałów. Całkowicie świadomie nie zwalała winy na siebie względem zużytego drewna, skoro to nie przez nią ustalona wizja ciągle zmieniała swój obraz. Zaciskając dłonie na jednym z wcześniej przygotowanych projektów wzięła głęboki wdech.
— Tak, pamiętam. Zdążyłam usłyszeć o tym dobre... kilkanaście razy odkąd postawiłam stopę na pokładzie — zaśmiała się, nie wiedząc, czemu tak bardzo nie znosił tych niepozornych żyjątek. Nigdy nie wysilił się na szersze wyjaśnienie, dlatego za każdym razem nie trudziła się powstrzymaniem zdawkowego parsknięcia śmiechem. Morze zostało wypełnione przez o wiele bardziej odrażające stworzenia, a Haverlock postanowił obrać na cel niewinne koniki morskie. — Właśnie dlatego o tym wspomniałam. Schody będą mogły cieszyć się dobrym stanem przez długi czas, więc nie będę wpadać tu tak często, co w konsekwencji wyniesie mniejsze koszty.
Co prawda nie miałaby nic przeciwko takiemu zastrzykowi gotówki co jakiś czas, ale oprócz zawodowego podejścia do pracy cechowała się szczerością i nie mogłoby sobie pozwolić na świadome pominięcie tej kwestii.
— Stół i szklanka wody. Po skończeniu balustrady od razu zabiorę się od razu za projekt galionu i dzięki temu będę mogła szybciej zabrać się do roboty.
Oczyma wyobraźni widziała zarys galionu godnego Haverlocka Traversa.
Gość
Gość
Haverlock Travers pokiwał głową na jej pierwsze słowa. I był w stanie je zrozumieć. On sam chętniej ubijał targi z handlarzami którzy traktowali go z odpowiednim szacunkiem oraz entuzjazmem, nie próbując robić z niego idioty. I w samym porcie chętniej rozmawiał z kapitanami, przykładającymi się do wymogów, jakie narzucali w Cromer oraz przestrzegających przepisów, nie dokładając mu kolejnych zajęć. Wzajemny szacunek w interesach, a bądź co bądź, jej praca również się do nich skłaniała.
Kolejny raz kiwnął głową, gdy zapowiedziano mu, że nie powinien martwić się o resztę prac… Będąc pewnym, że to i tak nie uspokoi jego niecierpliwości oraz wrodzonej ciekawości. Nie mógł się doczekać, gdy jego słodka Lucy Lou II będzie już gotowa do dalszych podróży, nawet jeśli w najbliższym czasie nie zanosiło się, aby szykował mu się dłuższy rejs.
- Dobrze, że pamiętasz. Byłbym wielce niezadowolony, gdyby na moim statku pojawił się choć jeden, przeklęty konik morski. - Mężczyzna pogroził jej palcem, w jego głosie wybrzmiewało jednak rozbawienie. Jako klient który płacił co najmniej dobrze, pozwalał sobie na wszelkiego rodzaju zachcianki. Na tle wszystkich innych lordów, Haverlock jawił się jako ekscentryk, i tą cechę można było również zauważyć przy składanych zamówieniach oraz często zmienianych koncepcjach, dotyczących zdobień słodkiej Lucy Lou II.
- Dobrze, w takim razie zadbaj o odpowiednie zakonserwowanie ich. Nie chciałbym, aby w środku rejsu uległy popsuciu, muszę mieć dojście na mostek. - Nie przeszkadzałyby mu zwiększone koszty - wszak był lordem, w dodatku takim, który umiał odpowiednio zadbać o zawartość swojej skrytki. Cenił jednak fakt, że dziewczyna nie chciała go jedynie naciągnąć na pieniądze, takie gesty powinno się doceniać, zwłaszcza w czasach, w których przyszło im żyć. Zmiany, nawet te korzystne, wiązały się ze sztormem.
Kolejny raz kiwnął głową, by donośnym głosem przywołać rodzinnego skrzata domowego, by poprosić go, aby przyniósł dziewczynie stół oraz dzbanek wody. W przeciwieństwie do wielu innych lordów, swojego skrzata traktował z sympatią. Zadowolony skrzat, to skrzat wydajny, skłonny do pomocy swojemu panu.
- Jak ma się sprawa z materiałami? - Zapytał, zakładając ręce na piersi. W przeciwieństwie do panny Prince nie zapomniał i o tej sprawie. Musiał wiedzieć odpowiednio wcześnie, aby zdążyć sprowadzić drewno oraz zaplanować jego dostawę. Nie oczekiwał jednak aby kobieta pamiętała o wszystkich, ważnych rzeczach - to było domeną mężczyzn.
Kilka chwil później, skrzat przyniósł stół oraz dzban wody wraz ze szklanką, odstawiając je na pokładzie. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę się tu kręcił. - Dodał, nie chcąc jej przeszkadzać… Przynajmniej na razie. Za kilka minut i tak pewnie będzie kręcił się koło stołu, zerkając na to, co dziewczyna tworzy.
Kolejny raz kiwnął głową, gdy zapowiedziano mu, że nie powinien martwić się o resztę prac… Będąc pewnym, że to i tak nie uspokoi jego niecierpliwości oraz wrodzonej ciekawości. Nie mógł się doczekać, gdy jego słodka Lucy Lou II będzie już gotowa do dalszych podróży, nawet jeśli w najbliższym czasie nie zanosiło się, aby szykował mu się dłuższy rejs.
- Dobrze, że pamiętasz. Byłbym wielce niezadowolony, gdyby na moim statku pojawił się choć jeden, przeklęty konik morski. - Mężczyzna pogroził jej palcem, w jego głosie wybrzmiewało jednak rozbawienie. Jako klient który płacił co najmniej dobrze, pozwalał sobie na wszelkiego rodzaju zachcianki. Na tle wszystkich innych lordów, Haverlock jawił się jako ekscentryk, i tą cechę można było również zauważyć przy składanych zamówieniach oraz często zmienianych koncepcjach, dotyczących zdobień słodkiej Lucy Lou II.
- Dobrze, w takim razie zadbaj o odpowiednie zakonserwowanie ich. Nie chciałbym, aby w środku rejsu uległy popsuciu, muszę mieć dojście na mostek. - Nie przeszkadzałyby mu zwiększone koszty - wszak był lordem, w dodatku takim, który umiał odpowiednio zadbać o zawartość swojej skrytki. Cenił jednak fakt, że dziewczyna nie chciała go jedynie naciągnąć na pieniądze, takie gesty powinno się doceniać, zwłaszcza w czasach, w których przyszło im żyć. Zmiany, nawet te korzystne, wiązały się ze sztormem.
Kolejny raz kiwnął głową, by donośnym głosem przywołać rodzinnego skrzata domowego, by poprosić go, aby przyniósł dziewczynie stół oraz dzbanek wody. W przeciwieństwie do wielu innych lordów, swojego skrzata traktował z sympatią. Zadowolony skrzat, to skrzat wydajny, skłonny do pomocy swojemu panu.
- Jak ma się sprawa z materiałami? - Zapytał, zakładając ręce na piersi. W przeciwieństwie do panny Prince nie zapomniał i o tej sprawie. Musiał wiedzieć odpowiednio wcześnie, aby zdążyć sprowadzić drewno oraz zaplanować jego dostawę. Nie oczekiwał jednak aby kobieta pamiętała o wszystkich, ważnych rzeczach - to było domeną mężczyzn.
Kilka chwil później, skrzat przyniósł stół oraz dzban wody wraz ze szklanką, odstawiając je na pokładzie. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę się tu kręcił. - Dodał, nie chcąc jej przeszkadzać… Przynajmniej na razie. Za kilka minut i tak pewnie będzie kręcił się koło stołu, zerkając na to, co dziewczyna tworzy.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że przekorna natura Traversa nie da mu spokoju i tak czy inaczej będzie chciał co chwila sprawdzić postęp prac, przy okazji dopilnowując kwestii braku pojawienia się koników morskich na schodach. Nie była na tyle złośliwa, żeby w przypływie emocji po kolejnym wtrąceniu się w trakcie pracy jednak umieścić je gdzieś na statku, ale przykazała sobie o tym pamiętać. Jak długo przyjdzie Freyi odwiedzać port? Starała się nie myśleć o tym, że za jakiś czas zakończy rzeźbienie i raz na zawsze będzie musiała opuścić pokład, ponieważ mimo drobnych nieporozumień czuła się tu naprawdę dobrze.
— Nawet jeden? Choćby taki... malutki? Przecież to takie pocieszne stworzenia, dodałyby charakteru — pociągnęła temat niewinne trzepocząc rzęsami, choć wewnętrznie strasznie trzęsła się ze śmiechu. Niestety - ku własnemu rozczarowaniu - nie wytrzymała i zaśmiała się głośno, próbując zobrazować sobie jego minę po ujrzeniu tego zwierzątka przy zdobieniach nawet w mikroskopijnym rozmiarze. Być może nawet ruch wbrew swojej naturze byłby tego warty.
Skinęła głową w odpowiedzi. Odpowiednia konserwacja drewna, na statku bądź nie, należała do podstaw wykonywanej pracy. Inaczej rzeźby były gotowe rozpaść się w każdej chwili. Oczywiście nie były to zwykłe środki, zazwyczaj dodawało się coś magicznego, żeby klient był zadowolony. Zwłaszcza ktoś taki jak lord Travers powinien być usatysfakcjonowany z efektu końcowego, ponieważ posiadał wielu postawionych przyjaciół i kiedyś mogłaby zostać przez niego polecona. Gdyby nie porządnie wykonywana praca nigdy nie udałoby się jej utrzymać z bezpiecznym zapleczem finansowym.
Spojrzenie Freyi padające na skrzata było pełne zaintrygowania. Odkąd ostatni raz miała z nimi do czynienia minęło wiele lat, więc bezwarunkowe posłuszeństwo wpisane w jego naturę mogło zainteresować. Wiele razy słyszała opowieści o tym, w jaki sposób traktowane są przez swoich panów, ale ten wyglądał na zadowolonego z swojego położenia.
— Materiały... — mruknęła bardziej do siebie niż do mężczyzny, na chwilę wybiegając myślami poza statek. — Myślę, że można zamówić drewno potrzebne do stworzenia galionu. Zrobię szacunkowe obliczenia, ale nie tutaj, inaczej mogę się pomylić. Dobrym pomysłem byłoby wynajęcie niedaleko jakiegoś małego magazynu na czas jego tworzenia, gdzie mogłabym odpowiednio się na nim skupić.
Nie miała na celu wytknąć mu pewnych przywar, ale mówiła o zbawiennym wpływie ciszy bez nieustannego szumu morza oraz skrzeku mew. Miała nadzieję, że przystanie na tę propozycję, chociaż w przypadku odmowy również byłaby w stanie sobie poradzić.
— Istotnie — zachichotała bezwiednie, nie mogąc nie przewrócić oczami. Na stole przyniesionym przez skrzata rozłożyła wolne od bazgrołów kartki, wypełniła szklankę wodą i zabrała się wykrzesanie z wyobraźni tego, co najlepsze.
— Nawet jeden? Choćby taki... malutki? Przecież to takie pocieszne stworzenia, dodałyby charakteru — pociągnęła temat niewinne trzepocząc rzęsami, choć wewnętrznie strasznie trzęsła się ze śmiechu. Niestety - ku własnemu rozczarowaniu - nie wytrzymała i zaśmiała się głośno, próbując zobrazować sobie jego minę po ujrzeniu tego zwierzątka przy zdobieniach nawet w mikroskopijnym rozmiarze. Być może nawet ruch wbrew swojej naturze byłby tego warty.
Skinęła głową w odpowiedzi. Odpowiednia konserwacja drewna, na statku bądź nie, należała do podstaw wykonywanej pracy. Inaczej rzeźby były gotowe rozpaść się w każdej chwili. Oczywiście nie były to zwykłe środki, zazwyczaj dodawało się coś magicznego, żeby klient był zadowolony. Zwłaszcza ktoś taki jak lord Travers powinien być usatysfakcjonowany z efektu końcowego, ponieważ posiadał wielu postawionych przyjaciół i kiedyś mogłaby zostać przez niego polecona. Gdyby nie porządnie wykonywana praca nigdy nie udałoby się jej utrzymać z bezpiecznym zapleczem finansowym.
Spojrzenie Freyi padające na skrzata było pełne zaintrygowania. Odkąd ostatni raz miała z nimi do czynienia minęło wiele lat, więc bezwarunkowe posłuszeństwo wpisane w jego naturę mogło zainteresować. Wiele razy słyszała opowieści o tym, w jaki sposób traktowane są przez swoich panów, ale ten wyglądał na zadowolonego z swojego położenia.
— Materiały... — mruknęła bardziej do siebie niż do mężczyzny, na chwilę wybiegając myślami poza statek. — Myślę, że można zamówić drewno potrzebne do stworzenia galionu. Zrobię szacunkowe obliczenia, ale nie tutaj, inaczej mogę się pomylić. Dobrym pomysłem byłoby wynajęcie niedaleko jakiegoś małego magazynu na czas jego tworzenia, gdzie mogłabym odpowiednio się na nim skupić.
Nie miała na celu wytknąć mu pewnych przywar, ale mówiła o zbawiennym wpływie ciszy bez nieustannego szumu morza oraz skrzeku mew. Miała nadzieję, że przystanie na tę propozycję, chociaż w przypadku odmowy również byłaby w stanie sobie poradzić.
— Istotnie — zachichotała bezwiednie, nie mogąc nie przewrócić oczami. Na stole przyniesionym przez skrzata rozłożyła wolne od bazgrołów kartki, wypełniła szklankę wodą i zabrała się wykrzesanie z wyobraźni tego, co najlepsze.
Gość
Gość
Haverlock Travers zacisnął usta w wąską linię, gdy dziewczyna nie odpuszczała tematu tych, jakże paskudnych stworzeń. Nie lubił sprzeciwu, nie tylko przez fakt arystokratycznego pochodzenia lecz również przyzwyczajenie do zarządzania zarówno statkiem, jak i portem. Niesubordynacja podwładnych mogła prowadzić nie tylko do wypadków ale i strat, na które lord Travers reagował białą gorączką.
- Jeśli to zrobisz przywiążę Cię do pala zanurzonego w morskich falach i będę czekać, aż skonasz bądź mewy wydłubią Twoje wnętrzności. - W jego głosie rozbrzmiewało rozbawienie, intensywnie niebieskie tęczówki błysnęły jednak dziwną mieszaniną szaleństwa oraz czegoś, co ciężko było sklasyfikować. Posiadający łatkę ekscentryka lord miewał epizody, w których z pewnością zasługiwał na przyklejane mu łatki, niestety ta, określająca go jako ekscentryka nie była najgorszą.
Uważnie słuchał słów dziewczyny, dotyczących możliwego zamówienia materiału, w między czasie zakładając ręce na piersi, jakby to miało pomóc mu się skupić.
- W takim razie dokonaj szacunkowych obliczeń i wyślij mi w ciągu najbliższych dni sowę, abym miał czas na zorganizowanie dostawy. - Skoro tu nie była w stanie odpowiednio się skupić, takie rozwiązanie wydawało mu się najlepsze. Nie widział w tym swojej winy, gdyż normalnym zdawał mu się fakt, że chciał wiedzieć jak wyglądają prace oraz kiedy szacunkowo zostaną one zakończone.
Z rozbawieniem pokręcił głową na słowa, dotyczące magazynu.
- Nie wiem, czy zauważyłaś ale port w którym się znajdujemy jest portem prywatnym, przeznaczonym tylko i wyłącznie dla mego rodu. Nie posiadamy tu magazynów. - Wyjaśnił, trochę zdziwiony słowami dziewczęcia. Wszak w najbliższej okolicy widać było jedynie zagrodę dla hipokampusów i wspaniały, choć surowy w swej formie Corbenic Castle. - Zarządzam jednak portem w Cromer. Tam byłbym w stanie znaleźć dla Ciebie odpowiedni magazyn, w którym nikt by Ci nie przeszkadzał. Muszę jednak wiedzieć, ile będziesz potrzebować miejsca. - Cromer było portem dużym, a on jaki pan i władca zarządca tego portu, najlepiej wiedział, co i gdzie się w nim znajduje. Port w Cromer oznaczał również, że nadal mógłby doglądać pracy nad galionem oraz służyć pomocą i zmienianiem swojego zdania.
- Pamiętaj, że jestem nie tylko Twoim pracodawcą, ale i lordem. - Rzucił do dziewczyny która, przynajmniej w tym momencie pozwalała sobie na odrobinę zbyt wiele kpin z jego osoby. Był rekinem w morzu czarodziejskiego świata w momencie, gdy ona pozostawała niewielką płotką. Uśmiech, jaki później pojawił się na jego ustach miał oznaczać, że jest to jedynie drobne upomnienie, po którym ruszył w kierunku masztu.
- Jeśli to zrobisz przywiążę Cię do pala zanurzonego w morskich falach i będę czekać, aż skonasz bądź mewy wydłubią Twoje wnętrzności. - W jego głosie rozbrzmiewało rozbawienie, intensywnie niebieskie tęczówki błysnęły jednak dziwną mieszaniną szaleństwa oraz czegoś, co ciężko było sklasyfikować. Posiadający łatkę ekscentryka lord miewał epizody, w których z pewnością zasługiwał na przyklejane mu łatki, niestety ta, określająca go jako ekscentryka nie była najgorszą.
Uważnie słuchał słów dziewczyny, dotyczących możliwego zamówienia materiału, w między czasie zakładając ręce na piersi, jakby to miało pomóc mu się skupić.
- W takim razie dokonaj szacunkowych obliczeń i wyślij mi w ciągu najbliższych dni sowę, abym miał czas na zorganizowanie dostawy. - Skoro tu nie była w stanie odpowiednio się skupić, takie rozwiązanie wydawało mu się najlepsze. Nie widział w tym swojej winy, gdyż normalnym zdawał mu się fakt, że chciał wiedzieć jak wyglądają prace oraz kiedy szacunkowo zostaną one zakończone.
Z rozbawieniem pokręcił głową na słowa, dotyczące magazynu.
- Nie wiem, czy zauważyłaś ale port w którym się znajdujemy jest portem prywatnym, przeznaczonym tylko i wyłącznie dla mego rodu. Nie posiadamy tu magazynów. - Wyjaśnił, trochę zdziwiony słowami dziewczęcia. Wszak w najbliższej okolicy widać było jedynie zagrodę dla hipokampusów i wspaniały, choć surowy w swej formie Corbenic Castle. - Zarządzam jednak portem w Cromer. Tam byłbym w stanie znaleźć dla Ciebie odpowiedni magazyn, w którym nikt by Ci nie przeszkadzał. Muszę jednak wiedzieć, ile będziesz potrzebować miejsca. - Cromer było portem dużym, a on jaki pan i władca zarządca tego portu, najlepiej wiedział, co i gdzie się w nim znajduje. Port w Cromer oznaczał również, że nadal mógłby doglądać pracy nad galionem oraz służyć pomocą i zmienianiem swojego zdania.
- Pamiętaj, że jestem nie tylko Twoim pracodawcą, ale i lordem. - Rzucił do dziewczyny która, przynajmniej w tym momencie pozwalała sobie na odrobinę zbyt wiele kpin z jego osoby. Był rekinem w morzu czarodziejskiego świata w momencie, gdy ona pozostawała niewielką płotką. Uśmiech, jaki później pojawił się na jego ustach miał oznaczać, że jest to jedynie drobne upomnienie, po którym ruszył w kierunku masztu.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Dalsze poruszenie kwestii umieszczenia koników morskich na powierzchni statku było droczeniem sie z Haverlockiem niż chęcią wcielenia planu w życie. Znała jego wymagania. Nie mogła pozwolić na to, żeby elementy wymagane przez klienta zostały zignorowane. Zbyt profesjonalnie traktowała pracę i nawet męcząca dociekliwość względem kolejnych etapów produkcji nie stanowiła powodu, dla którego miałaby postępować wbrew otrzymanym zaleceniom.
Słysząc o pomyśle rozwiązania tej kwestii uniosła brwi.
— Większość zaproponowałaby zaklęcie... Nabicie na pal to oryginalne podejście — odparła, nie potrafiąc do końca ująć to tak żartobliwie jak zrobił to Travers. Słyszała różnie historie o jego podejściu do czarodziejów, mugoli i dziwnych zwyczajach, jednak do tej pory nie miała okazji zetknąć się z nimi namacalnie. Tym makabrycznym ujęciem zniechęcił ją do choćby wspominania o tych małych, morskich stworzeniach, więc osiągnął swój cel.
Skinęła głową. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego kwestia kurczących się materiałów wydawała się znajoma - jeszcze dzisiaj rano przeglądając wstępne plany względem reszty zdobień zorientowała się, że przy takiej liczbie poprawek będzie musiała poprosić go o złożenie nieco większego zamówienia niż ostatnio. Gryząc się w język z trudem powstrzymała się od wygłoszenia wyjaśnienia, które miałoby usprawiedliwić rosnący kosztorys.
— Zauważyłam. Dlatego powiedziałam, że niedaleko stąd można byłoby znaleźć miejsce, w którym mogłabym w spokoju zająć się pracą nad galionem — dodała w ramach wyjaśnienia. — Wszystkie informacje prześlę sową. Po zmierzeniu dziobu mogłabym podać jedynie szacunkowe wymiary, a nie chcę robić niczego na szybko, dlatego dokładniej zajmę się tym w domu.
Szklanka zimnej wody przyniesiona przez skrzata ostudziła zapał Freyi. Po przeproszeniu lorda za swoją śmiałą odzywkę skupiła się na dopieszczaniu szczegółów projektu, dopiero po jego ostatecznej akceptacji mogąc zabrać się do pracy. Balustrada sprawiła mniej kłopotów niż sądziła na początku, dlatego zdołała wykonać większość zdobień znajdujących się na schodach - na szczęście nie umieściła tam żadnego konika morskiego. O ile Haverlock istotnie przyglądał się rozwojowi sytuacji starała się nie zwracać na to większej uwagi, ponieważ bardzo ceniła sobie spokój. Po wykonaniu planu na dziś starannie pozbierała swoje rzeczy, pożegnała się pogodnie z pracodawcą i ruszyła w drogę do mieszkania.
z/t x2
Słysząc o pomyśle rozwiązania tej kwestii uniosła brwi.
— Większość zaproponowałaby zaklęcie... Nabicie na pal to oryginalne podejście — odparła, nie potrafiąc do końca ująć to tak żartobliwie jak zrobił to Travers. Słyszała różnie historie o jego podejściu do czarodziejów, mugoli i dziwnych zwyczajach, jednak do tej pory nie miała okazji zetknąć się z nimi namacalnie. Tym makabrycznym ujęciem zniechęcił ją do choćby wspominania o tych małych, morskich stworzeniach, więc osiągnął swój cel.
Skinęła głową. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego kwestia kurczących się materiałów wydawała się znajoma - jeszcze dzisiaj rano przeglądając wstępne plany względem reszty zdobień zorientowała się, że przy takiej liczbie poprawek będzie musiała poprosić go o złożenie nieco większego zamówienia niż ostatnio. Gryząc się w język z trudem powstrzymała się od wygłoszenia wyjaśnienia, które miałoby usprawiedliwić rosnący kosztorys.
— Zauważyłam. Dlatego powiedziałam, że niedaleko stąd można byłoby znaleźć miejsce, w którym mogłabym w spokoju zająć się pracą nad galionem — dodała w ramach wyjaśnienia. — Wszystkie informacje prześlę sową. Po zmierzeniu dziobu mogłabym podać jedynie szacunkowe wymiary, a nie chcę robić niczego na szybko, dlatego dokładniej zajmę się tym w domu.
Szklanka zimnej wody przyniesiona przez skrzata ostudziła zapał Freyi. Po przeproszeniu lorda za swoją śmiałą odzywkę skupiła się na dopieszczaniu szczegółów projektu, dopiero po jego ostatecznej akceptacji mogąc zabrać się do pracy. Balustrada sprawiła mniej kłopotów niż sądziła na początku, dlatego zdołała wykonać większość zdobień znajdujących się na schodach - na szczęście nie umieściła tam żadnego konika morskiego. O ile Haverlock istotnie przyglądał się rozwojowi sytuacji starała się nie zwracać na to większej uwagi, ponieważ bardzo ceniła sobie spokój. Po wykonaniu planu na dziś starannie pozbierała swoje rzeczy, pożegnała się pogodnie z pracodawcą i ruszyła w drogę do mieszkania.
z/t x2
Gość
Gość
27/12/1957, poranek
Wczesno poranna wizyta w Corbenic Castle była odpowiedzią Mathieu na wiadomość od doradcy wuja Koronosa. Realizowanie długofalowego planu było czymś zupełnie naturalnym, musiał więc zacząć stawiać kroki w świecie żeglugi. Nie widział innego wyjścia, jak zwrócenie się z prośbą do najbliższego doradcy wuja Nestora rodu Travers, który będzie wiedział, jak pokierować edukacją Mathieu, aby osiągnął jak najlepsze cele. Chciał rozbudować możliwości rodu Rosier, a jako Lordowie Kentu mieli możliwość dysponowania flotą, tylko do tej pory niespecjalnie z tego korzystali. Istniał cień szans, że przy wsparciu brata matki Mathieu będzie w stanie to osiągnąć i zapisać się na kartach historii na zawsze, a jego imię zostanie zapamiętane. Doradca stwierdził, że znalazł dla niego kogoś odpowiedniego i choć młodszego od niego, miał doświadczenie w żegludze i był świetny, jak na sam początek.
Pojawił się w Corbenic Castle, najpierw porozmawiał z wujem, aby podziękować mu za okazane wsparcie. Wiadomość, którą wysłał mu z obietnicą pomocy w ochronie Kentu i wód łączących Anglię z Francją, była dla niego zbawienna. Razem z Tristanem poświęcili wiele, aby zaplanować wszelkie szczegóły i nie pozostało im nic innego, jak zrealizowanie tego planu. Krótka rozmowa, aż do zjawienia się doradcy, była dość przyjemna. Mathieu bardzo przepadał za wujem, matka zawsze wypowiadała się o bracie w samych superlatywach, a dokładnie w ten sposób odbierał go siostrzeniec. Konserwatywne podejście było najlepszym, zawsze twardo podchodził do wszystkiego, bez zawahania eliminując szlamy i wszystkich, którzy stawali przeciwko nim. Doradca w końcu jednak zabrał go z jednej z sali w Corbenic Castle i poprowadził do rodowej mariny Traversów, gdzie w porcie miał na niego czekać nowy nauczyciel.
- Nazywa się Kenneth Fernsby. Jest kapitanem jednego z naszych żaglowców, handluje… - powiedział, kiedy gdzieś na drewnianym pomoście ich oczom ukazał się młody mężczyzna, wyprostowany, prezentujący się naprawdę dumnie. Mathieu przyjrzał mu się przez dłuższą chwilę. W rzeczy samej, wyglądał na młodego, ale skoro wuj i jego doradca zdecydowali, że będzie dla Mathieu odpowiednim nauczycielem, tak właśnie musiało być. Podeszli do niego, a Rosier przesunął po nim z wolna wzrokiem. Wyglądał dość…. Znajomo. Miał wrażenie, że już wcześniej gdzieś go spotkał.
- Kapitanie Fernsby, przedstawiam Mathieu Rosiera, Lorda Kentu, bratanka Lorda Nestora Traversów. – doradca nie szczędził w słowach, chociaż sam Mathieu uważał to za zbyteczne. Nie widział sensu w nagradzaniu się tytułami, bo to nie miało w tym momencie znaczenia. Umiał przedstawić się sam, ale z drugiej strony wiedział, że tego wymaga od niego wuj.
- Powiew świeżości wśród kapitanów, rad jestem, że wuj Nestor nie szczędzi w środkach i daje szanse tym, którzy na to zasługują. W rzeczy samej, musisz być wyjątkowo zdolny. – powiedział dość poważnie, nadal nie odrywając od niego ciemnych, czekoladowych tęczówek. Zastanawiające, dałby sobie rękę uciąć, że już go wcześniej gdzieś widział. – Długo żeglujesz? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Zapewne Kenneth myślał sobie, że ma do czynienia z wymuskanym Lordem, który rączek sobie nie brudził. Jak bardzo się mylił. Ilość blizn na ciele Mathieu mówiła coś zupełnie innego.
Wczesno poranna wizyta w Corbenic Castle była odpowiedzią Mathieu na wiadomość od doradcy wuja Koronosa. Realizowanie długofalowego planu było czymś zupełnie naturalnym, musiał więc zacząć stawiać kroki w świecie żeglugi. Nie widział innego wyjścia, jak zwrócenie się z prośbą do najbliższego doradcy wuja Nestora rodu Travers, który będzie wiedział, jak pokierować edukacją Mathieu, aby osiągnął jak najlepsze cele. Chciał rozbudować możliwości rodu Rosier, a jako Lordowie Kentu mieli możliwość dysponowania flotą, tylko do tej pory niespecjalnie z tego korzystali. Istniał cień szans, że przy wsparciu brata matki Mathieu będzie w stanie to osiągnąć i zapisać się na kartach historii na zawsze, a jego imię zostanie zapamiętane. Doradca stwierdził, że znalazł dla niego kogoś odpowiedniego i choć młodszego od niego, miał doświadczenie w żegludze i był świetny, jak na sam początek.
Pojawił się w Corbenic Castle, najpierw porozmawiał z wujem, aby podziękować mu za okazane wsparcie. Wiadomość, którą wysłał mu z obietnicą pomocy w ochronie Kentu i wód łączących Anglię z Francją, była dla niego zbawienna. Razem z Tristanem poświęcili wiele, aby zaplanować wszelkie szczegóły i nie pozostało im nic innego, jak zrealizowanie tego planu. Krótka rozmowa, aż do zjawienia się doradcy, była dość przyjemna. Mathieu bardzo przepadał za wujem, matka zawsze wypowiadała się o bracie w samych superlatywach, a dokładnie w ten sposób odbierał go siostrzeniec. Konserwatywne podejście było najlepszym, zawsze twardo podchodził do wszystkiego, bez zawahania eliminując szlamy i wszystkich, którzy stawali przeciwko nim. Doradca w końcu jednak zabrał go z jednej z sali w Corbenic Castle i poprowadził do rodowej mariny Traversów, gdzie w porcie miał na niego czekać nowy nauczyciel.
- Nazywa się Kenneth Fernsby. Jest kapitanem jednego z naszych żaglowców, handluje… - powiedział, kiedy gdzieś na drewnianym pomoście ich oczom ukazał się młody mężczyzna, wyprostowany, prezentujący się naprawdę dumnie. Mathieu przyjrzał mu się przez dłuższą chwilę. W rzeczy samej, wyglądał na młodego, ale skoro wuj i jego doradca zdecydowali, że będzie dla Mathieu odpowiednim nauczycielem, tak właśnie musiało być. Podeszli do niego, a Rosier przesunął po nim z wolna wzrokiem. Wyglądał dość…. Znajomo. Miał wrażenie, że już wcześniej gdzieś go spotkał.
- Kapitanie Fernsby, przedstawiam Mathieu Rosiera, Lorda Kentu, bratanka Lorda Nestora Traversów. – doradca nie szczędził w słowach, chociaż sam Mathieu uważał to za zbyteczne. Nie widział sensu w nagradzaniu się tytułami, bo to nie miało w tym momencie znaczenia. Umiał przedstawić się sam, ale z drugiej strony wiedział, że tego wymaga od niego wuj.
- Powiew świeżości wśród kapitanów, rad jestem, że wuj Nestor nie szczędzi w środkach i daje szanse tym, którzy na to zasługują. W rzeczy samej, musisz być wyjątkowo zdolny. – powiedział dość poważnie, nadal nie odrywając od niego ciemnych, czekoladowych tęczówek. Zastanawiające, dałby sobie rękę uciąć, że już go wcześniej gdzieś widział. – Długo żeglujesz? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Zapewne Kenneth myślał sobie, że ma do czynienia z wymuskanym Lordem, który rączek sobie nie brudził. Jak bardzo się mylił. Ilość blizn na ciele Mathieu mówiła coś zupełnie innego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
List od Traverów nie napawał go optymizmem, czytając słowa jakie były w nim zawarte poczuł jak krew ścina mu się niczym woda w lód. Zgniótł list i rzucił go przez ramię z cichym warknięciem. Nersus zatrzepotał skrzydłami, a żeglarz spojrzał na sowę.
-Ty nie narzekaj, nie musisz układać się ze szlachciurami, psia ich mać. – Mruknął i odsunął się od biurka. Brzask stał w porcie już od dobrego tygodnia przechodząc kolejne naprawy. Ostatnia ich wyprawa mocno naruszyła poszycie statku i jeżeli następnym razem nie chcieli utonąć to należało kliper naprawić. Należał do Traversów więc kiedy ten wzywa Pierwszego należało się wstawić bez marudzenia, przynajmniej przed wyjściem jeszcze mógł zemścić pod nosem. Dawno nie był tyle na lądzie, więc wychodząc z małego domku wtulonego pomiędzy rozpadające się kamienice, nadal był zaskoczony widokiem portu. Poprawił kurtę na plecach i naciągnął wełniane rękawiczki – zima dawała się mocno we znaki, a w porcie o tej porze był spokój. Szybka teleportacja na ziemie Traversów i stawienie się w marinie gdzie miał czekać swojego ucznia. Nie wiedział kim on jest. List mówił, że ma jakiegoś paniczka uczyć żeglugi. Nie uśmiechało mu się to całkowicie, o szlachcie miał niskie mniemanie, choć wiedział, że nie powinien. To dzięki Traversom był gdzie był. Diana, choć regularnie odtrącał jej pomoc, była wsparciem dla niego i ta świadomość kuła go niemożebnie. Wyciągnął zegarek kieszonkowy aby sprawdzić godzinę; spóźniali się. Już on oduczy paniczyka poślizgów, coś niedopuszczalnego na statku, choć był tylko handlowym. Każdy znał swoje miejsce i pozycje; a jego nowy uczeń na pewno poczuje na plecach ciężki żywot marynarski.
Dojrzał w oddali ruch więc skupił wzrok na dwójce ludzi, która szła w jego stronę. Doradę lorda Traversa poznał od razu, ale mężczyzny obok niego się nie spodziewał jeszcze kiedykolwiek spotkać w swoim życiu.
-Jaja sobie ze mnie robicie… – wychrypiał pod nosem zaciskając pieści. Rosier, cholerny Rosier. Miał nadzieję, że ich drogi więcej się nie skrzyżują. Z czystą satysfakcją by odmówił przyjęcia go na pokład; odrzucił tak jak on kiedy odtrącił jego. Nic się nie zmienił od tych ośmiu lat, może jedynie twarz nabrała ostrzejszych jeszcze rysów. Czuł jakby patrzył na własne odbicie; choć liczył na to, że nikt podobieństwa jednak nie dojrzy.
-Pierwszy na Brzasku. –„Ty stary nietoperzu, mógłbyś chociaż się dowiedzieć lepiej”- Poprawił od razu doradcę lorda nestora –Staram się o awans.
Co wcale nie było łatwe. Czarodzieje nie uważali żeglowania za zawód, którym warto się szczycić. Marynarze żyli w dokach marząc o tym, że ktoś doceni ich pracę, on zaś miał całkiem nieźle. Ciemne oczy przeniósł na sylwetkę przyrodniego brata, który nawet nie wiedział, że łączy ich krew ojca. Kadzeniem zaś nie wiele zyska, jedynie podsycał gniew jaki się tlił w żeglarzu. –Do usług… lordzie Rosier. – Zasalutował niemrawo, ale musiał zachować pozory i nie pluć w twarz Traversom. Jeszcze tego brakowało aby wywalili go na zbitą mordę. –Osiem lat. – odpowiedział zgodnie z prawdą. –Brzask jest w trakcie remontu, możemy jednak wejść, jeżeli lord jest zainteresowany.
Jeżeli miał o czymś mówić to wolał o statku niż pierdzielić o byle czym.
-Ty nie narzekaj, nie musisz układać się ze szlachciurami, psia ich mać. – Mruknął i odsunął się od biurka. Brzask stał w porcie już od dobrego tygodnia przechodząc kolejne naprawy. Ostatnia ich wyprawa mocno naruszyła poszycie statku i jeżeli następnym razem nie chcieli utonąć to należało kliper naprawić. Należał do Traversów więc kiedy ten wzywa Pierwszego należało się wstawić bez marudzenia, przynajmniej przed wyjściem jeszcze mógł zemścić pod nosem. Dawno nie był tyle na lądzie, więc wychodząc z małego domku wtulonego pomiędzy rozpadające się kamienice, nadal był zaskoczony widokiem portu. Poprawił kurtę na plecach i naciągnął wełniane rękawiczki – zima dawała się mocno we znaki, a w porcie o tej porze był spokój. Szybka teleportacja na ziemie Traversów i stawienie się w marinie gdzie miał czekać swojego ucznia. Nie wiedział kim on jest. List mówił, że ma jakiegoś paniczka uczyć żeglugi. Nie uśmiechało mu się to całkowicie, o szlachcie miał niskie mniemanie, choć wiedział, że nie powinien. To dzięki Traversom był gdzie był. Diana, choć regularnie odtrącał jej pomoc, była wsparciem dla niego i ta świadomość kuła go niemożebnie. Wyciągnął zegarek kieszonkowy aby sprawdzić godzinę; spóźniali się. Już on oduczy paniczyka poślizgów, coś niedopuszczalnego na statku, choć był tylko handlowym. Każdy znał swoje miejsce i pozycje; a jego nowy uczeń na pewno poczuje na plecach ciężki żywot marynarski.
Dojrzał w oddali ruch więc skupił wzrok na dwójce ludzi, która szła w jego stronę. Doradę lorda Traversa poznał od razu, ale mężczyzny obok niego się nie spodziewał jeszcze kiedykolwiek spotkać w swoim życiu.
-Jaja sobie ze mnie robicie… – wychrypiał pod nosem zaciskając pieści. Rosier, cholerny Rosier. Miał nadzieję, że ich drogi więcej się nie skrzyżują. Z czystą satysfakcją by odmówił przyjęcia go na pokład; odrzucił tak jak on kiedy odtrącił jego. Nic się nie zmienił od tych ośmiu lat, może jedynie twarz nabrała ostrzejszych jeszcze rysów. Czuł jakby patrzył na własne odbicie; choć liczył na to, że nikt podobieństwa jednak nie dojrzy.
-Pierwszy na Brzasku. –„Ty stary nietoperzu, mógłbyś chociaż się dowiedzieć lepiej”- Poprawił od razu doradcę lorda nestora –Staram się o awans.
Co wcale nie było łatwe. Czarodzieje nie uważali żeglowania za zawód, którym warto się szczycić. Marynarze żyli w dokach marząc o tym, że ktoś doceni ich pracę, on zaś miał całkiem nieźle. Ciemne oczy przeniósł na sylwetkę przyrodniego brata, który nawet nie wiedział, że łączy ich krew ojca. Kadzeniem zaś nie wiele zyska, jedynie podsycał gniew jaki się tlił w żeglarzu. –Do usług… lordzie Rosier. – Zasalutował niemrawo, ale musiał zachować pozory i nie pluć w twarz Traversom. Jeszcze tego brakowało aby wywalili go na zbitą mordę. –Osiem lat. – odpowiedział zgodnie z prawdą. –Brzask jest w trakcie remontu, możemy jednak wejść, jeżeli lord jest zainteresowany.
Jeżeli miał o czymś mówić to wolał o statku niż pierdzielić o byle czym.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Sytuacja zmieniała się diametralnie w momencie, w którym przychodziło im poszukiwanie nowych rozwiązań, nowych wyjść z sytuacji. Dobrze było wiedzieć, że mogą liczyć na wsparcie ze strony Koronosa, a część jego bezlitosnej załogi gotowa będzie, aby wypłynąć na tereny Cieśniny Kaletańskiej i walczyć dla Rosierów. To jednak czasowe rozwiązanie, z pewnością nie mogli nastawiać się na to, że wuj po prostu odda im część swojej floty. Wiązała ich krew, ale panowały pewne zasady i reguły, których musieli się trzymać. Przysługa za przysługę. Mathieu oferował swoje wsparcie w utrzymaniu porządku na ziemiach Norfolk, nie mogli pozwolić, aby plugawy Zakon tak po prostu wchodził im w paradę. Siłą rzeczy zamierzał dotrzymać złożonej obietnicy, ale również wykorzystać własne możliwości. Skoro mógł zdobyć odpowiednią wiedzę, aby w jego ręce wpadła flota i stworzyć dla Kent coś, co byłoby namiastką tego, czym dysponowali Traversi….. Rozwijanie się to jedyne wyjście, a ten pomysł zdecydowanie poparł Tristan.
- Pierwszy na Brzasku. – powtórzył za młodszym od siebie mężczyzną. Nie znal hierarchii, nie miał pojęcia…. W zasadzie o czymkolwiek co związane było z żeglugą czy pływaniem statkiem. Bądź co bądź, to nie do końca był jego świat, nawet jeśli w połowie był Traversem. O wiele bardziej interesowały go smoki, odziedziczył to po ojcu, cała ekscytacje związaną ze smoczym światem. – Jestem bardziej niż pewien, że go dostaniesz. – mruknął. Wystarczyło słowo albo kilka słów, drobna sugestia. Jeśli Kenneth sprawdzi się w roli nauczyciela Mathieu, ten nie będzie widział problemu, aby pomóc mu trochę w osiągnięciu wymarzonego celu. Jeśli ktoś był uczciwy i zachowywał się uczciwie, dlaczego mieliby nierozsądnie do tego podchodzić.
- Jestem zainteresowany, oczywiście. – powiedział, wskazując Kennethowi kierunek, aby ten prowadził go na swój statek. To on dowodził, czy tam był pierwszym na tym statku. Zapewne ktoś w hierarchii niżej niż kapitan, ale wyżej od całej reszty. – Chce zakupić statki i stworzyć flotę w Dover, wuj poparł mój pomysł i zaproponował podjęcie nauk, szczególnie, ze do tej pory w życiu zajmowałem się tylko smokami. – wyjaśnił mu, kierując się na pokład statku. Skoro wuj darzył zaufaniem pana Fernsby, to Mathieu nie widział przeszkód, aby również obdarzyć go zaufaniem. Nie pamiętał go jako młodego chłopca, który zjawił się w Rezerwacie. Ani tym bardziej nie miał pojęcia, że to jego brat. To nie miało jednak znaczenia.
- Jeśli mogę spytać, dlaczego wybrałeś żeglugę? – czysta ciekawość przez niego przemawiała, nic innego. – Moja rodzina od pokoleń zajmuje się smokami, pewnie stąd oczywistość wyboru. = stwierdził rozbawiony, dla niego tu zupełnie normalne, że poprowadzi z nim konwersacje. Skoro mieli współpracować, to musieli się poznać ciut lepiej.
- Pierwszy na Brzasku. – powtórzył za młodszym od siebie mężczyzną. Nie znal hierarchii, nie miał pojęcia…. W zasadzie o czymkolwiek co związane było z żeglugą czy pływaniem statkiem. Bądź co bądź, to nie do końca był jego świat, nawet jeśli w połowie był Traversem. O wiele bardziej interesowały go smoki, odziedziczył to po ojcu, cała ekscytacje związaną ze smoczym światem. – Jestem bardziej niż pewien, że go dostaniesz. – mruknął. Wystarczyło słowo albo kilka słów, drobna sugestia. Jeśli Kenneth sprawdzi się w roli nauczyciela Mathieu, ten nie będzie widział problemu, aby pomóc mu trochę w osiągnięciu wymarzonego celu. Jeśli ktoś był uczciwy i zachowywał się uczciwie, dlaczego mieliby nierozsądnie do tego podchodzić.
- Jestem zainteresowany, oczywiście. – powiedział, wskazując Kennethowi kierunek, aby ten prowadził go na swój statek. To on dowodził, czy tam był pierwszym na tym statku. Zapewne ktoś w hierarchii niżej niż kapitan, ale wyżej od całej reszty. – Chce zakupić statki i stworzyć flotę w Dover, wuj poparł mój pomysł i zaproponował podjęcie nauk, szczególnie, ze do tej pory w życiu zajmowałem się tylko smokami. – wyjaśnił mu, kierując się na pokład statku. Skoro wuj darzył zaufaniem pana Fernsby, to Mathieu nie widział przeszkód, aby również obdarzyć go zaufaniem. Nie pamiętał go jako młodego chłopca, który zjawił się w Rezerwacie. Ani tym bardziej nie miał pojęcia, że to jego brat. To nie miało jednak znaczenia.
- Jeśli mogę spytać, dlaczego wybrałeś żeglugę? – czysta ciekawość przez niego przemawiała, nic innego. – Moja rodzina od pokoleń zajmuje się smokami, pewnie stąd oczywistość wyboru. = stwierdził rozbawiony, dla niego tu zupełnie normalne, że poprowadzi z nim konwersacje. Skoro mieli współpracować, to musieli się poznać ciut lepiej.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Teraz miał niańczyć paniczyka, któremu gładka gadka przychodziła bez problemów. Każdemu składasz takie puste obietnice, Rosier? - od razu nasunęło mu się na myśl kiedy ten wielkodusznie uznał, że Kenneth dostanie awans, taki był pewny siebie. Pewnie, jak dasz w łapę każdemu, ale tutaj liczy się wiedza i talent. - Świeżbiło go aby się odgryźć, ale szacunek dla Traversów nie pozwalał. Jeżeli w tym przypadku można mówić o szacunku. Miał u nich miejsce, bo Diana pociągnęła za odpowiednie sznurki. Chciał czy nie chciał był uwiązany do szlachty. Poprowadził Mathieu w dół mariny by wskazał pokaźny kliper, wokół którego uwijali się ludzie. Na widok Kennetha wyprostowali się i zasalutowali po czym wrócili do pracy.
-Brzask, kliper, trójmasztowiec, wyciąga dwadzieścia jeden węzłów. Dobry, solidny statek. - Kiedy mówił o łajbie jego głos złagodniał, przestawał był być taki twardy i szorstki niczym surowe skały. Ich stopy stanęły na pokładzie, a jeden z marynarzy natychmiast zawołał.
-Panie Fernsby, czegoś potrzeba?!
-Nie, panie Calloway, wrócicie do swoich zajęć! - Zawołał do niego Kenneth.
-Aye sir! - Mężczyzna zbiegł do ładowni skąd dochodziły stukania młotków, praca była w zaawansowanym stanie.
-Brzask ostatnio dużo przeszedł, musimy go postawić na nogi nim wyruszymy w morze. Kapitan Brown mówi, że w styczniu znów złapiemy wiatr w żagle. Prawa panie Swan!
-Aye sir! Ślicznotka będzie jak nowa!
-Tak trzymać panie Swan! - Kenneth przeszedł się dalej po pokładzie i wskazał na główny maszt i spojrzał na Rosiera. -Złamany dwa razy. Pan Swan dwa razy go odratował na środku morza. - Kolejne kroki postawił w stronę rufy i mostka kapitańskiego starając się ukryć kpiarski uśmiech słysząc nowiny o stworzeniu własnej floty. Co ten paniczyk mógł wiedzieć z tą swoją wymuskaną fryzurą? Ilu służących ją tworzy każdego ranka? Budzi się w miękkich poduszkach, a nad nim stoi pewnie cały sztab służących gotowych robić za paniczyka wszystko. Pewnie sam sobie nawet zębów nie szczotkuje, laluś. Flotę sobie wymyślił.
-Z całym szacunkiem lordzie Rosier, ale jest to plan dość… karkołomny. - Spojrzał na mężczyznę wymownie z iskrą w oku, która nie świadczyła o tym, że bierze jego słowa na poważnie. Jakiż on był gadatliwy, niczym baba na targu. Tak wyglądają pogaduszki szlachty, uchowajcie bogowie jeżeli miałby nawijać tak cały czas. Nie uszło jednak jego uwadze, że dłoń Mathieu nosiła ślady po oparzeniach. -To po smokach? - Wskazał na prawdopodobną pamiątkę po bliskim spotkaniu z gadem. Może jednak coś tam ten paniczyk wiedział - mimo wszystko. Tylko daruj sobie prywatne pytania… Nie, musiał zadać pytanie o żeglarstwo. - Westchnął wewnętrznie z rezygnacją i poczuciem jak zamiast złości gromadzi się w nim irytacja. Oparł się o koło sterowe, a następnie zachęcił Rosiera aby sam przy nim stanął nim udzielił odpowiedzi. -Od zawsze mnie ciągnęło. Wuj był żeglarzem, matka jest córką marynarza. Rodzinne. - Tym razem podszedł do burty patrząc jak przyrodni brat stoi przy sterze. - Podoba się? Szkoda, bo od tego nie zaczniesz. - Uśmiechnął się krzywo. -Czego dokładnie chcesz się nauczyć, lordzie Rosier?
-Brzask, kliper, trójmasztowiec, wyciąga dwadzieścia jeden węzłów. Dobry, solidny statek. - Kiedy mówił o łajbie jego głos złagodniał, przestawał był być taki twardy i szorstki niczym surowe skały. Ich stopy stanęły na pokładzie, a jeden z marynarzy natychmiast zawołał.
-Panie Fernsby, czegoś potrzeba?!
-Nie, panie Calloway, wrócicie do swoich zajęć! - Zawołał do niego Kenneth.
-Aye sir! - Mężczyzna zbiegł do ładowni skąd dochodziły stukania młotków, praca była w zaawansowanym stanie.
-Brzask ostatnio dużo przeszedł, musimy go postawić na nogi nim wyruszymy w morze. Kapitan Brown mówi, że w styczniu znów złapiemy wiatr w żagle. Prawa panie Swan!
-Aye sir! Ślicznotka będzie jak nowa!
-Tak trzymać panie Swan! - Kenneth przeszedł się dalej po pokładzie i wskazał na główny maszt i spojrzał na Rosiera. -Złamany dwa razy. Pan Swan dwa razy go odratował na środku morza. - Kolejne kroki postawił w stronę rufy i mostka kapitańskiego starając się ukryć kpiarski uśmiech słysząc nowiny o stworzeniu własnej floty. Co ten paniczyk mógł wiedzieć z tą swoją wymuskaną fryzurą? Ilu służących ją tworzy każdego ranka? Budzi się w miękkich poduszkach, a nad nim stoi pewnie cały sztab służących gotowych robić za paniczyka wszystko. Pewnie sam sobie nawet zębów nie szczotkuje, laluś. Flotę sobie wymyślił.
-Z całym szacunkiem lordzie Rosier, ale jest to plan dość… karkołomny. - Spojrzał na mężczyznę wymownie z iskrą w oku, która nie świadczyła o tym, że bierze jego słowa na poważnie. Jakiż on był gadatliwy, niczym baba na targu. Tak wyglądają pogaduszki szlachty, uchowajcie bogowie jeżeli miałby nawijać tak cały czas. Nie uszło jednak jego uwadze, że dłoń Mathieu nosiła ślady po oparzeniach. -To po smokach? - Wskazał na prawdopodobną pamiątkę po bliskim spotkaniu z gadem. Może jednak coś tam ten paniczyk wiedział - mimo wszystko. Tylko daruj sobie prywatne pytania… Nie, musiał zadać pytanie o żeglarstwo. - Westchnął wewnętrznie z rezygnacją i poczuciem jak zamiast złości gromadzi się w nim irytacja. Oparł się o koło sterowe, a następnie zachęcił Rosiera aby sam przy nim stanął nim udzielił odpowiedzi. -Od zawsze mnie ciągnęło. Wuj był żeglarzem, matka jest córką marynarza. Rodzinne. - Tym razem podszedł do burty patrząc jak przyrodni brat stoi przy sterze. - Podoba się? Szkoda, bo od tego nie zaczniesz. - Uśmiechnął się krzywo. -Czego dokładnie chcesz się nauczyć, lordzie Rosier?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Port
Szybka odpowiedź