Gabinet
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet
To dość ponure pomieszczenie, być może za sprawą ciężkich zasłon które przez większość czasu przysłaniają okno. Pod ścianami stoją ciemne, ciężkie gabloty pełne przedmiotów zgromadzonych jeszcze przez Vincenta Zabini. Z boku znajduje się przejście do drugiej, większej części pomieszczenia, stanowiącej swoisty gabinet osobliwości Vincenta, zawierający rozmaite przedmioty począwszy od wypchanych zwierząt i zasuszonych rzadkich okazów flory, a skończywszy na rozmaitych artefaktach i starych, gromadzonych latami przedmiotach. Teraz przejęła go jego córka, ale niewiele zmieniała w charakterze pomieszczenia nadanym mu jeszcze przez jej ojca. W powietrzu unosi się lekka woń starości i stęchlizny, która jakiś czas temu wyparła ziołowy zapach ingrediencji oporządzanych przez poprzedniego właściciela domu.
Ostatnio zmieniony przez Lyanna Zabini dnia 30.04.18 22:51, w całości zmieniany 2 razy
| 27.05
Od ponad trzech tygodni znów mieszkała w domu należącym do niedawna do ojca. Odkąd Vincenta Zabiniego zabiły anomalie, dom stał pusty; jej brat przebywał aktualnie na zagranicznej wyprawie i nawet nie był obecny na pogrzebie. Mimo trudnych doświadczeń Lyanna szybko doszła do siebie, ostatecznie nigdy nawet nie kochała ojca, nawet jeśli darzyła go pewnym szacunkiem. Choć tak często dawał jej do zrozumienia że jest gorsza i skalana, wychował ją i zapewnił start w życie. Dzięki niemu mogła teraz w miarę wygodnie żyć, już nie darzona jego kąśliwymi uwagami i pełnymi dezaprobaty spojrzeniami. Jego dom sprzyjał natomiast dyskretnemu załatwianiu spraw związanymi z zaklętymi przedmiotami. Łamanie klątw na Pokątnej nie należało jednak do najbezpieczniejszych i najdyskretniejszych zadań.
W gabinecie, który jeszcze kilka tygodni temu należał do Vincenta, teraz urządziła się jego córka-pomyłka. W szafkach i gablotkach wciąż stały niektóre z gromadzonych przez niego latami przedmiotów, ale na biurku leżało kilka innych, które trafiły tu niedawno. Był tam kieszonkowy zegarek, posrebrzana szkatuła, pierścień, moneta a nawet pióro. Każdy z tych przedmiotów prawdopodobnie został obłożony niezbyt groźną, ale uciążliwą dla właściciela klątwą. Żaden z nich nie był też dla Lyanny wielkim wyzwaniem, w końcu od lat uczyła się łamać klątwy, od pewnego czasu także je nakładać, choć jej znajomość czarnej magii wciąż prezentowała początkujący poziom i jeszcze wiele pozostało do zrobienia, jeśli chciałaby się poważniej zająć nakładaniem klątw. Póki co były to głównie jej eksperymenty powodowane głodem wiedzy i chęcią poczucia mocy, która nie była dostępna dla każdego. Fascynowała ją natura klątw i starożytnych run, więc wielkim marnotrawstwem byłoby poznawanie ich tylko od jednej strony, nie zadając sobie trudu by spróbować zrozumieć i drugą. Dla niektórych mieściło się to poza akceptowalnymi moralnie granicami, ale w przypadku Lyanny te granice były dość płynne.
Obeszła biurko, bezwiednie muskając palcami drewno różdżki. Kurs łamacza klątw wyrobił w niej pełne ostrożności nawyki, wiedziała, że zaklętych przedmiotów nie należy dotykać w sposób bezpośredni, bo często prowadziło to do aktywacji klątwy. Każda z nich miała swoją własną specyfikę, którą Lyanna musiała poznać zanim jeszcze przystąpiła do egzaminów i zdobyła uprawnienia. Musiała potrafić rozpoznać, z czym ma do czynienia i co może zrobić dana klątwa. Na początku swojej nauki niekiedy przekonywała się o tym dość boleśnie; nie na darmo uważano tę drogę za niebezpieczną i wymagającą niezwykłego wyczucia i finezji, żeby identyfikować i zdejmować klątwy bez skutków ubocznych. Nie na darmo w ministerstwie wielu w nią wątpiło, była przecież tylko kobietą. Powinna siedzieć w domu i poświęcać się mężowi, lub w najlepszym wypadku być artystką, warzyć łagodne eliksiry lub robić inne rzeczy odpowiednie dla jej słabej płci. Ale Lyanna, na przekór swojemu ojcu i ludziom postanowiła ruszyć drogą, po której już od kilku lat pewnie kroczył jej brat, i mimo trudów dopięła swego – została łamaczem klątw. I choć nadal nie była w tym fachu mistrzynią, wszystko było przed nią. Najpierw tylko musiała przebrnąć przez właśnie takie błahe zlecenia jak te. Musiała wyrobić sobie renomę, jeśli kiedykolwiek chciała się liczyć w środowisku osób związanych z runami i klątwami.
Nałożyła skórzane rękawiczki. Przedmioty, trafiając do niej, były starannie opakowane. Choć najczęściej przyjmowała zlecenia po znajomości, czasem trafiali do niej i inni, którzy skądś o niej usłyszeli. Większość tych zleceń była nudna, wiele przedmiotów tak naprawdę nawet nie była przeklęta, ale musiała z czegoś żyć, żeby po śmierci ojca nie musieć raptownie zacisnąć pasa. Poza tym bardziej ceniła sobie niezależność niż pracę dla ministerstwa. Do którego być może by wróciła, gdyby nie ten cały chaos. Przez ostatnie miesiące ta instytucja raczej traciła w jej oczach niż zyskiwała, bo nawet jeśli całkowicie popierała reformy antymugolskie, miała wrażenie, że ministerstwo działa w amoku i bez głębszego namysłu.
Usiadła przy biurku, stukając różdżką w pierwszy z brzegu przedmiot – szkatułę, która parzyła każdego, kto tylko próbował ją dotknąć. Przyniósł ją starszy mężczyzna, który podobno znalazł ją na strychu; po jego charakterystyce działania i obrażeń szybko domyśliła się, że mogą mieć do czynienia z klątwą pierwszego ognia. Stykała się z nią dość często, szczególnie na przedmiotach takich jak ta szkatuła, które ktoś próbował uchronić przed czyimś niepożądanym dotykiem.
Najpierw musiała odnaleźć runy nałożone na szkatułę. Utkwiła w niej wzrok, wypatrując na posrebrzanej i nieco zaśniedziałej powierzchni charakterystycznych zarysów. W tym przypadku okazało się, że osoba zaklinająca szkatułkę ukryła runę wśród misternych, wytłoczonych na jej powierzchni zdobień. Mniej wnikliwe oko mogłoby ją przegapić, ale spojrzenie Lyanny było bardziej wprawne od oczu większości ludzi, którzy przynosili do niej przedmioty. W końcu od kilku lat ślęczała nad takimi przedmiotami i szukała nałożonych na nie run, i wiedziała, jakie miejsca mogą być najbardziej prawdopodobne jeśli chodzi o ich umiejscowienie.
Sądząc po tym, jak łatwo znalazła ją na tej szkatule, w jednym z najbardziej przewidywalnych miejsc, podejrzewała, że klątwa nie została nałożona przez osobę o dużym doświadczeniu i rozległej czarnomagicznej wiedzy. Raczej rzadko zdarzały jej się naprawdę ciężkie przypadki zdradzające groźnego i wprawnego znawcę klątw. Większość z tych, które zdejmowała, prawdopodobniej zostało nałożonych przez osoby, które jak ona z jakiegoś powodu tę sztukę zgłębiały lub po prostu próbowały się zemścić na konkretnej osobie i podrzucały jej zaklęty przedmiot. Zaklęcie pierścionka rywalki lub nielubianej krewnej klątwą zazdrośnicy? To też nie było niczym rzadkim, ba, sama potrafiła taką klątwę nałożyć i była jedną z pierwszych, których użyła, a już na pewno pierwszą, którą sprezentowała innej osobie, a chęć odegrania się za dawne szkolne nieprzyjemności była tylko pobocznym powodem, bo bardziej ciekawiło ją działanie jej własnej klątwy w praktyce.
Kiedy runy zostały prawidłowo zidentyfikowane i uzyskała pewne potwierdzenie, że to rzeczywiście jest klątwa pierwszego ognia, mogła przystąpić do zasadniczego etapu, jakim było jej złamanie z użyciem zaklęcia Finite Incantatem, które miało za zadanie zakończyć działanie klątwy. Przygotowała różdżkę, wyważonym ruchem celując jej końcem w runę na szkatule.
- Finite Incantatem – wypowiedziała z namysłem, skupiając się na mocy zaklęcia, które miało przełamać klątwę. Robiła to już wiele razy, potrafiła rozpoznać ten moment, kiedy zaklęcie się udawało. Kiedy klątwa okazywała się zbyt silna, można było odczuć konsekwencje próby jej złamania.
Ale nic niepokojącego się nie wydarzyło. Klątwa została złamana. Jeszcze przez chwilę przyglądała się szkatule, by w końcu musnąć ją przelotnie urękawiczoną dłonią, a potem odsunęła ją na bok, skupiając uwagę na kolejnym przedmiocie: piórze, które zamazywało pisany tekst, zostawiało kleksy i dziurawiło pergamin, kiedy jego właścicielka, pisarka w średnim wieku, próbowała pisać nowy rozdział swojej najnowszej powieści. Lyanna podejrzewała klątwę Apolla rzuconą przez kogoś, kto zazdrościł kobiecie lub wręcz przeciwnie, nie znosił jej twórczości do tego stopnia, że postanowił uprzykrzyć jej życie niezbyt zawiłą klątwą. Nie interesowało jej, kto to zrobił i dlaczego, nie miała przecież zapędów do pomagania obcym ludziom ponad to, za co jej płacili, ani do wnikania w życie jednostek, o których i tak prędko zapomni, bo nie były dla niej ani trochę istotne.
Na próbę zamoczyła jego koniec w kałamarzu i napisała kilka zdań na pergaminie; z pióra ciekły kleksy uniemożliwiające odczytanie zapisanego tekstu. Atrament rozpłynął się po pergaminie, zostawiając na nim nieestetyczne plamy, które musiały doprowadzać właścicielkę pióra do głębokiej irytacji. Zaczęła oglądać narzędzie w poszukiwaniu runy i po chwili odnalazła ją na stalówce, mogąc z całą pewnością zidentyfikować użytą klątwę. Finite Incantatem zakończyło jej działanie, a żeby się w tym upewnić, znów umoczyła pióro w kałamarzu i znowu napisała kilka zdań. Tym razem schludne pismo zalśniło na pergaminie kilka cali pod wcześniejszymi kleksami. Pióro było odczarowane, więc mogła odłożyć je na bok. Sama na miejscu jego właścicielki po prostu wolałaby zakupić nowe, ale ekscentryczna pisarka podobno była przywiązana do akurat tego konkretnego egzemplarza i dlatego zawracała głowę łamaczce klątw, która mogłaby teraz zajmować się czymś o wiele bardziej interesujące. Cóż, ludzie miewali swoje dziwactwa. Najważniejsze że w jej skrytce przybędzie trochę monet za te trywialne zlecenia, których się podjęła w oczekiwaniu na coś lepszego, coś, co zaabsorbuje ją w znacznie większym stopniu i będzie stanowić prawdziwe wyzwanie, nie nudną rutynę i niemal mechanicznie powtarzaną sekwencję czynności. Dreszczyku emocji dodawał tylko fakt wszechobecności anomalii; musiała mieć na nie szczególne baczenie i zachowywać ostrożność podczas łamania klątw, dlatego te poważniejsze, mogące wywierać gorsze skutki na nią i otoczenie, wolała łamać z dala od domu. I dzisiaj anomalia postanowiła się odezwać; chwilę po złamaniu klątwy z nosa Lyanny zaczęła powoli sączyć się krew i skapywać na biurko. Otarła ją i spojrzała w przestrzeń, zamyślając się na moment. Dopiero po chwili jej spojrzenie znów przesunęło się po przedmiotach. Okazało się, że część z nich tak naprawdę nie była przeklęta, a jedynie zaczarowana niegroźnymi zaklęciami, które mogła zdjąć z łatwością. Odłożyła je na osobną stertę, mamrocząc pod nosem o ignorantach, którzy marnują jej cenny czas. Tylko pierścień okazał się faktycznie zaklęty, ale kolejne Finite Incantatem, rzucone po zidentyfikowaniu nałożonej w jego wnętrzu runy, położyło kres klątwie.
Teraz przedmioty będą mogły wrócić do swoich właścicieli, a Lyanna będzie mogła dostać swój zarobek.
| zt.
Od ponad trzech tygodni znów mieszkała w domu należącym do niedawna do ojca. Odkąd Vincenta Zabiniego zabiły anomalie, dom stał pusty; jej brat przebywał aktualnie na zagranicznej wyprawie i nawet nie był obecny na pogrzebie. Mimo trudnych doświadczeń Lyanna szybko doszła do siebie, ostatecznie nigdy nawet nie kochała ojca, nawet jeśli darzyła go pewnym szacunkiem. Choć tak często dawał jej do zrozumienia że jest gorsza i skalana, wychował ją i zapewnił start w życie. Dzięki niemu mogła teraz w miarę wygodnie żyć, już nie darzona jego kąśliwymi uwagami i pełnymi dezaprobaty spojrzeniami. Jego dom sprzyjał natomiast dyskretnemu załatwianiu spraw związanymi z zaklętymi przedmiotami. Łamanie klątw na Pokątnej nie należało jednak do najbezpieczniejszych i najdyskretniejszych zadań.
W gabinecie, który jeszcze kilka tygodni temu należał do Vincenta, teraz urządziła się jego córka-pomyłka. W szafkach i gablotkach wciąż stały niektóre z gromadzonych przez niego latami przedmiotów, ale na biurku leżało kilka innych, które trafiły tu niedawno. Był tam kieszonkowy zegarek, posrebrzana szkatuła, pierścień, moneta a nawet pióro. Każdy z tych przedmiotów prawdopodobnie został obłożony niezbyt groźną, ale uciążliwą dla właściciela klątwą. Żaden z nich nie był też dla Lyanny wielkim wyzwaniem, w końcu od lat uczyła się łamać klątwy, od pewnego czasu także je nakładać, choć jej znajomość czarnej magii wciąż prezentowała początkujący poziom i jeszcze wiele pozostało do zrobienia, jeśli chciałaby się poważniej zająć nakładaniem klątw. Póki co były to głównie jej eksperymenty powodowane głodem wiedzy i chęcią poczucia mocy, która nie była dostępna dla każdego. Fascynowała ją natura klątw i starożytnych run, więc wielkim marnotrawstwem byłoby poznawanie ich tylko od jednej strony, nie zadając sobie trudu by spróbować zrozumieć i drugą. Dla niektórych mieściło się to poza akceptowalnymi moralnie granicami, ale w przypadku Lyanny te granice były dość płynne.
Obeszła biurko, bezwiednie muskając palcami drewno różdżki. Kurs łamacza klątw wyrobił w niej pełne ostrożności nawyki, wiedziała, że zaklętych przedmiotów nie należy dotykać w sposób bezpośredni, bo często prowadziło to do aktywacji klątwy. Każda z nich miała swoją własną specyfikę, którą Lyanna musiała poznać zanim jeszcze przystąpiła do egzaminów i zdobyła uprawnienia. Musiała potrafić rozpoznać, z czym ma do czynienia i co może zrobić dana klątwa. Na początku swojej nauki niekiedy przekonywała się o tym dość boleśnie; nie na darmo uważano tę drogę za niebezpieczną i wymagającą niezwykłego wyczucia i finezji, żeby identyfikować i zdejmować klątwy bez skutków ubocznych. Nie na darmo w ministerstwie wielu w nią wątpiło, była przecież tylko kobietą. Powinna siedzieć w domu i poświęcać się mężowi, lub w najlepszym wypadku być artystką, warzyć łagodne eliksiry lub robić inne rzeczy odpowiednie dla jej słabej płci. Ale Lyanna, na przekór swojemu ojcu i ludziom postanowiła ruszyć drogą, po której już od kilku lat pewnie kroczył jej brat, i mimo trudów dopięła swego – została łamaczem klątw. I choć nadal nie była w tym fachu mistrzynią, wszystko było przed nią. Najpierw tylko musiała przebrnąć przez właśnie takie błahe zlecenia jak te. Musiała wyrobić sobie renomę, jeśli kiedykolwiek chciała się liczyć w środowisku osób związanych z runami i klątwami.
Nałożyła skórzane rękawiczki. Przedmioty, trafiając do niej, były starannie opakowane. Choć najczęściej przyjmowała zlecenia po znajomości, czasem trafiali do niej i inni, którzy skądś o niej usłyszeli. Większość tych zleceń była nudna, wiele przedmiotów tak naprawdę nawet nie była przeklęta, ale musiała z czegoś żyć, żeby po śmierci ojca nie musieć raptownie zacisnąć pasa. Poza tym bardziej ceniła sobie niezależność niż pracę dla ministerstwa. Do którego być może by wróciła, gdyby nie ten cały chaos. Przez ostatnie miesiące ta instytucja raczej traciła w jej oczach niż zyskiwała, bo nawet jeśli całkowicie popierała reformy antymugolskie, miała wrażenie, że ministerstwo działa w amoku i bez głębszego namysłu.
Usiadła przy biurku, stukając różdżką w pierwszy z brzegu przedmiot – szkatułę, która parzyła każdego, kto tylko próbował ją dotknąć. Przyniósł ją starszy mężczyzna, który podobno znalazł ją na strychu; po jego charakterystyce działania i obrażeń szybko domyśliła się, że mogą mieć do czynienia z klątwą pierwszego ognia. Stykała się z nią dość często, szczególnie na przedmiotach takich jak ta szkatuła, które ktoś próbował uchronić przed czyimś niepożądanym dotykiem.
Najpierw musiała odnaleźć runy nałożone na szkatułę. Utkwiła w niej wzrok, wypatrując na posrebrzanej i nieco zaśniedziałej powierzchni charakterystycznych zarysów. W tym przypadku okazało się, że osoba zaklinająca szkatułkę ukryła runę wśród misternych, wytłoczonych na jej powierzchni zdobień. Mniej wnikliwe oko mogłoby ją przegapić, ale spojrzenie Lyanny było bardziej wprawne od oczu większości ludzi, którzy przynosili do niej przedmioty. W końcu od kilku lat ślęczała nad takimi przedmiotami i szukała nałożonych na nie run, i wiedziała, jakie miejsca mogą być najbardziej prawdopodobne jeśli chodzi o ich umiejscowienie.
Sądząc po tym, jak łatwo znalazła ją na tej szkatule, w jednym z najbardziej przewidywalnych miejsc, podejrzewała, że klątwa nie została nałożona przez osobę o dużym doświadczeniu i rozległej czarnomagicznej wiedzy. Raczej rzadko zdarzały jej się naprawdę ciężkie przypadki zdradzające groźnego i wprawnego znawcę klątw. Większość z tych, które zdejmowała, prawdopodobniej zostało nałożonych przez osoby, które jak ona z jakiegoś powodu tę sztukę zgłębiały lub po prostu próbowały się zemścić na konkretnej osobie i podrzucały jej zaklęty przedmiot. Zaklęcie pierścionka rywalki lub nielubianej krewnej klątwą zazdrośnicy? To też nie było niczym rzadkim, ba, sama potrafiła taką klątwę nałożyć i była jedną z pierwszych, których użyła, a już na pewno pierwszą, którą sprezentowała innej osobie, a chęć odegrania się za dawne szkolne nieprzyjemności była tylko pobocznym powodem, bo bardziej ciekawiło ją działanie jej własnej klątwy w praktyce.
Kiedy runy zostały prawidłowo zidentyfikowane i uzyskała pewne potwierdzenie, że to rzeczywiście jest klątwa pierwszego ognia, mogła przystąpić do zasadniczego etapu, jakim było jej złamanie z użyciem zaklęcia Finite Incantatem, które miało za zadanie zakończyć działanie klątwy. Przygotowała różdżkę, wyważonym ruchem celując jej końcem w runę na szkatule.
- Finite Incantatem – wypowiedziała z namysłem, skupiając się na mocy zaklęcia, które miało przełamać klątwę. Robiła to już wiele razy, potrafiła rozpoznać ten moment, kiedy zaklęcie się udawało. Kiedy klątwa okazywała się zbyt silna, można było odczuć konsekwencje próby jej złamania.
Ale nic niepokojącego się nie wydarzyło. Klątwa została złamana. Jeszcze przez chwilę przyglądała się szkatule, by w końcu musnąć ją przelotnie urękawiczoną dłonią, a potem odsunęła ją na bok, skupiając uwagę na kolejnym przedmiocie: piórze, które zamazywało pisany tekst, zostawiało kleksy i dziurawiło pergamin, kiedy jego właścicielka, pisarka w średnim wieku, próbowała pisać nowy rozdział swojej najnowszej powieści. Lyanna podejrzewała klątwę Apolla rzuconą przez kogoś, kto zazdrościł kobiecie lub wręcz przeciwnie, nie znosił jej twórczości do tego stopnia, że postanowił uprzykrzyć jej życie niezbyt zawiłą klątwą. Nie interesowało jej, kto to zrobił i dlaczego, nie miała przecież zapędów do pomagania obcym ludziom ponad to, za co jej płacili, ani do wnikania w życie jednostek, o których i tak prędko zapomni, bo nie były dla niej ani trochę istotne.
Na próbę zamoczyła jego koniec w kałamarzu i napisała kilka zdań na pergaminie; z pióra ciekły kleksy uniemożliwiające odczytanie zapisanego tekstu. Atrament rozpłynął się po pergaminie, zostawiając na nim nieestetyczne plamy, które musiały doprowadzać właścicielkę pióra do głębokiej irytacji. Zaczęła oglądać narzędzie w poszukiwaniu runy i po chwili odnalazła ją na stalówce, mogąc z całą pewnością zidentyfikować użytą klątwę. Finite Incantatem zakończyło jej działanie, a żeby się w tym upewnić, znów umoczyła pióro w kałamarzu i znowu napisała kilka zdań. Tym razem schludne pismo zalśniło na pergaminie kilka cali pod wcześniejszymi kleksami. Pióro było odczarowane, więc mogła odłożyć je na bok. Sama na miejscu jego właścicielki po prostu wolałaby zakupić nowe, ale ekscentryczna pisarka podobno była przywiązana do akurat tego konkretnego egzemplarza i dlatego zawracała głowę łamaczce klątw, która mogłaby teraz zajmować się czymś o wiele bardziej interesujące. Cóż, ludzie miewali swoje dziwactwa. Najważniejsze że w jej skrytce przybędzie trochę monet za te trywialne zlecenia, których się podjęła w oczekiwaniu na coś lepszego, coś, co zaabsorbuje ją w znacznie większym stopniu i będzie stanowić prawdziwe wyzwanie, nie nudną rutynę i niemal mechanicznie powtarzaną sekwencję czynności. Dreszczyku emocji dodawał tylko fakt wszechobecności anomalii; musiała mieć na nie szczególne baczenie i zachowywać ostrożność podczas łamania klątw, dlatego te poważniejsze, mogące wywierać gorsze skutki na nią i otoczenie, wolała łamać z dala od domu. I dzisiaj anomalia postanowiła się odezwać; chwilę po złamaniu klątwy z nosa Lyanny zaczęła powoli sączyć się krew i skapywać na biurko. Otarła ją i spojrzała w przestrzeń, zamyślając się na moment. Dopiero po chwili jej spojrzenie znów przesunęło się po przedmiotach. Okazało się, że część z nich tak naprawdę nie była przeklęta, a jedynie zaczarowana niegroźnymi zaklęciami, które mogła zdjąć z łatwością. Odłożyła je na osobną stertę, mamrocząc pod nosem o ignorantach, którzy marnują jej cenny czas. Tylko pierścień okazał się faktycznie zaklęty, ale kolejne Finite Incantatem, rzucone po zidentyfikowaniu nałożonej w jego wnętrzu runy, położyło kres klątwie.
Teraz przedmioty będą mogły wrócić do swoich właścicieli, a Lyanna będzie mogła dostać swój zarobek.
| zt.
| 29.01
Zakończenie anomalii niewątpliwie otwierało przed Lyanną nowe możliwości. Przez ostatnie miesiące zmuszona była zaciskać pasa i nie brać zbyt wielu zleceń, bo przy szalejących anomaliach zdejmowanie lub nakładanie klątw było jeszcze bardziej niebezpieczne dla zdrowia i życia niż normalnie, a Lyannie nie uśmiechało się ryzykować go dla paru galeonów, dlatego przyjmowała tylko te zlecenia, które uważała za wartościowe i opłacalne, gdzie potencjalne korzyści przeważały nad stratami.
Ale to już było za nimi. Magia znów stała się bezpieczna, a Lyanna mogła powrócić do aktywniejszych ćwiczeń zarówno białej, jak i czarnej magii, a także do pracy. Uaktywniła się, zdejmując klątwy z przedmiotów, ludzi i miejsc, ale także coraz częściej zaklinając. Stało to w pewnej sprzeczności z tym co wpajano jej na kursie łamacza klątw, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze było to, że na zaklinaniu można było dobrze zarobić, ale też lepiej zgłębić czarną magię, która fascynowała ją coraz bardziej, a z którą coraz lepiej sobie radziła. Zakazany owoc kusił, nęcił i przyciągał ją niczym blask płomienia świecy ćmę. Ale to co robiła zmieniało ją, sprawiało że coraz mniej przypominała tę Lyannę, którą była lata temu.
Nie od dziś wiedziała, że te najlepsze zlecenia można było złapać na Nokturnie lub innych szemranych miejscach takich jak Parszywy Pasażer. A w każdym razie, te najbardziej ciekawe, dobrze płatne i często nielegalne. O tak, to było bardziej pociągające niż nudna robótka dla ministerstwa i odczarowywanie przedmiotów przechwyconych przez aurorów. Znaleźć jakiś artefakt? Bez problemu, zwłaszcza odkąd można było się teleportować. Złamać jakąś klątwę? Też dobrze. Zakląć coś? To zawsze było ciekawe wyzwanie, i nie zastanawiała się nad tym, do kogo przedmiot później trafi i kto może ucierpieć. Liczyło się zdobywanie umiejętności, a także monety brzęczące w sakiewce. Jednocześnie rzetelnie wywiązywała się ze zleceń i powoli, ale wytrwale starała się budować swoją renomę, by kolejne zlecenia spływały do niej. Gwarantowała też dyskrecję, na której zależało wielu spośród tych, którzy szukali odpowiedniego runisty właśnie w takich miejscach jak Nokturn czy Doki.
Czekając na swojego klienta sączyła ognistą whisky siedząc gdzieś na uboczu Białej Wywerny, skąd mogła obserwować wchodzących. Czarodziej, który chciał skorzystać z jej usług pojawił się wkrótce później, rozejrzał nieco nerwowo, po czym usiadł przy stoliku. Początkowo patrzył na nią sceptycznie; spotkali się pierwszy raz, najprawdopodobniej spodziewał się kogoś innego niż młoda, piękna kobieta o delikatnych rysach lalki, która zupełnie nie pasowała ani do tego miejsca, ani do profesji zaklinaczki. Dowiedział się o niej pocztą pantoflową i początkowo korespondowali listownie, nie wspominając, że chodzi o nielegalne zlecenie, ale Lyanna potrafiła czytać między wierszami i domyślała się, że skoro mężczyzna prosi o dyskrecję, nie chodziło o żadną niewinną sprawę.
Było widać że nie był tu pierwszy raz, ale zarazem nie czuł się szczególnie pewnie w takim miejscu; zapewne na co dzień starał się pozować na przykładnego obywatela, a po kryjomu interesowały go sprawy zakazane i miał na tyle elastyczną moralność, że dopuszczał możliwość skorzystania z pomocy zaklinacza. Podobnie miały się sprawy z jej ojcem, który też na co dzień bardzo dbał o reputację, ale pociągały go niekoniecznie czyste sprawy. Lyanna jednak wyznaczyła właśnie to miejsce, bo tu nie groziło jej, że napatoczą się aurorzy, którzy choć teoretycznie byli teraz znacznie ograniczeni, nadal mogli być problematyczni. Pozostawało jej mieć nadzieję, że ów klient nie jest nikim podstawionym, dlatego zachowywała ostrożność i nie podawała mu więcej informacji niż było to absolutnie niezbędne, pozwalając za to mówić jemu i mając otwarte oczy i uszy na potencjalne niepokojące oznaki. Musiała ufać swojej intuicji i temu, że ta ostrzeże ją przed problemami.
Jak się okazało po chwili przepełnionej wzajemną rezerwą rozmowy, czarodziej miał do rozwiązania pewien problem, związany z konfliktem z innym czarodziejem, swoim konkurentem w interesach, któremu chciał uprzykrzyć życie klątwą. Nie zabić go, co zaznaczył, ale podrzucić mu zaklęty przedmiot, za sprawą którego jego nadchodzące dni zostaną skutecznie zrujnowane. Podsunął nawet Lyannie przedmiot, który miała przekląć, a który zamierzał podarować swemu oponentowi. Zastrzegł, że nie powinna to być klątwa, która spowoduje natychmiastowe skutki i umożliwi ofierze domyślenie się, że padł ofiarą klątwy z rąk jej zleceniodawcy. Wszystko miało przebiegać dyskretnie.
Zabini nie wnikała w to, co poróżniło czarodziejów, nie pytała też o to, dla kogo miała być klątwa, nie była to jej sprawa. Ją interesowała tylko sakiewka pokazana jej przez mężczyznę, który siedział naprzeciw niej.
- Podejmę się tego i wybiorę odpowiednią klątwę – powiedziała, gdy czarodziej przedstawił jej swoje oczekiwania. – Za trzy dni o tej samej porze, w tym samym miejscu – wskazała termin odbioru zaklętego przedmiotu. Pozostawiała sobie ten margines, bo musiała przygotować bazę pod klątwę, a także przeprowadzić niezbędny rytuał, a to nie była kwestia godziny.
Mężczyzna wręczył jej zadatek. Lyanna schowała monety, a także przedmiot do torby i opuściła lokal, następnie udając się do swojego podmiejskiego domu. Zastanawiała się nad tym, jaką klątwę nałożyć, która mogłaby się wpasować w oczekiwania zleceniodawcy. Nic, co skutkowało natychmiastowymi obrażeniami zaraz po dotknięciu przedmiotu, coś bardziej subtelnego i podstępnego, utrudniającego życie, ale trudnego do jednoznacznego powiązania z otrzymanym podarunkiem. Myślała najdłużej o Klątwie Pokrzywki, Czarnej Klątwie i o Klątwie Bezsenności, ostatecznie decydując się na tę ostatnią, wywołującą trwającą tydzień bezsenność. Jej zaletą było też to, że działała jednorazowo i następnie znikała, więc późniejsze badanie przedmiotu nie powinno wykazać obecności klątwy, a więc ujawnić udziału w jej podrzuceniu ofierze jej zleceniodawcy.
Nie zabrała się za to tego samego dnia, z tego względu, że najpierw przedmiot musiał spędzić całą noc nakryty pergaminem, na którym później zostaną spisane runy klątwy. Starannie ułożyła go na przedmiocie i pozostawiła go tak na biurku w gabinecie niegdyś należącym do jej ojca, a po jego śmierci służącym jej. Do dalszej części procedury powróciła następnego dnia, gdy pergamin był już związany z przedmiotem, który miała zakląć.
Najpierw musiała przygotować bazę pod klątwę z użyciem ludzkiego oka i karaluchów. Ingrediencje pochodzenia ludzkiego również kupowała na Nokturnie od sprawdzonego handlarza. Nie pytała go nigdy skąd pozyskiwał te wszystkie części, tak niezbędne w procesie zaklinania. Być może pochodziły od pechowych ofiar, które odwiedziny na Nokturnie przypłaciły życiem, a może od schwytanych gdzieś mugoli. Zmieszała w kociołku wszystko co niezbędne, otrzymując wywar, który posłuży do naniesienia run.
O ile w przypadku nakładania klątw na miejsca ryło się runy na ścianach lub innych stałych obiektach za pomocą różdżki, przeklinanie przedmiotów działało inaczej. Na pergaminie, tym samym który uprzednio spędził całą noc na artefakcie, zaczęła nanosić runiczne formuły z użyciem mikstury, którą wcześniej przygotowała. Pracowicie i z rozmysłem kreśliła kolejne znaki mające odpowiadać charakterowi tej konkretnej klątwy. Wszystkie te runy razem miały później poskutkować odpowiednim działaniem, dodatkowo umocnionym przez zastosowanie dobrze dobranej bazy. Nie spieszyła się, wiedząc że w przypadku zarówno nakładania, jak i łamania klątw pośpiech nie popłaca. Najistotniejszą z run musiała dodatkowo wyryć na przedmiocie. Zrobiła to za pomocą różdżki, ostrożnie ryjąc maleńką runę w taki sposób, by wpleść ją w zdobienia, aby nie było jej tak łatwo na pierwszy rzut oka dostrzec. Nie byłoby w końcu dobrze, gdyby ofiara od razu ją dostrzegła, dlatego znak znajdował się na odwrocie przedmiotu, tak, by ofiara była zmuszona wziąć go do ręki nieświadoma zagrożenia.
Po dokładnym wyryciu runy na przedmiocie odłożyła go do pudełka, w którym go otrzymała i w którym miała go oddać zleceniodawcy. Dopiero wtedy, gdy wiedziała, że już nie będzie musiała go dotykać, aktywowała klątwę rzucając formułkę „Ordior”. Pudełko odłożyła, by w umówionym dniu udać się znów do Białej Wywerny o tej samej porze, co poprzednio. Znów zamówiła ognistą i czekała, a klient pojawił się. Lyanna wyjęła z torby pudełeczko i przesunęła je po stole w stronę mężczyzny.
- Gdy tego dotknie, prędko nie zmruży oka. Efekt nie będzie zauważalny od razu, tak jak pan sobie życzył – powiedziała. – Proszę tego pod żadnym pozorem nie dotykać. Klątwa działa jednorazowo, później znika z przedmiotu.
Mężczyzna dyskretnie podał jej sakiewkę, która zaraz zniknęła we wnętrzu torby Lyanny. Skoro otrzymała zapłatę, zlecenie było zakończone i nie interesowały jej dalsze losy klątwy ani jej ofiary. Czarodziej po chwili opuścił jej stolik, zabierając pudełko z przeklętym przedmiotem, a Lyanna wróciła do swoich spraw, zastanawiając się, jakie zlecenia przyniosą kolejne dni.
| zt.
Zakończenie anomalii niewątpliwie otwierało przed Lyanną nowe możliwości. Przez ostatnie miesiące zmuszona była zaciskać pasa i nie brać zbyt wielu zleceń, bo przy szalejących anomaliach zdejmowanie lub nakładanie klątw było jeszcze bardziej niebezpieczne dla zdrowia i życia niż normalnie, a Lyannie nie uśmiechało się ryzykować go dla paru galeonów, dlatego przyjmowała tylko te zlecenia, które uważała za wartościowe i opłacalne, gdzie potencjalne korzyści przeważały nad stratami.
Ale to już było za nimi. Magia znów stała się bezpieczna, a Lyanna mogła powrócić do aktywniejszych ćwiczeń zarówno białej, jak i czarnej magii, a także do pracy. Uaktywniła się, zdejmując klątwy z przedmiotów, ludzi i miejsc, ale także coraz częściej zaklinając. Stało to w pewnej sprzeczności z tym co wpajano jej na kursie łamacza klątw, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze było to, że na zaklinaniu można było dobrze zarobić, ale też lepiej zgłębić czarną magię, która fascynowała ją coraz bardziej, a z którą coraz lepiej sobie radziła. Zakazany owoc kusił, nęcił i przyciągał ją niczym blask płomienia świecy ćmę. Ale to co robiła zmieniało ją, sprawiało że coraz mniej przypominała tę Lyannę, którą była lata temu.
Nie od dziś wiedziała, że te najlepsze zlecenia można było złapać na Nokturnie lub innych szemranych miejscach takich jak Parszywy Pasażer. A w każdym razie, te najbardziej ciekawe, dobrze płatne i często nielegalne. O tak, to było bardziej pociągające niż nudna robótka dla ministerstwa i odczarowywanie przedmiotów przechwyconych przez aurorów. Znaleźć jakiś artefakt? Bez problemu, zwłaszcza odkąd można było się teleportować. Złamać jakąś klątwę? Też dobrze. Zakląć coś? To zawsze było ciekawe wyzwanie, i nie zastanawiała się nad tym, do kogo przedmiot później trafi i kto może ucierpieć. Liczyło się zdobywanie umiejętności, a także monety brzęczące w sakiewce. Jednocześnie rzetelnie wywiązywała się ze zleceń i powoli, ale wytrwale starała się budować swoją renomę, by kolejne zlecenia spływały do niej. Gwarantowała też dyskrecję, na której zależało wielu spośród tych, którzy szukali odpowiedniego runisty właśnie w takich miejscach jak Nokturn czy Doki.
Czekając na swojego klienta sączyła ognistą whisky siedząc gdzieś na uboczu Białej Wywerny, skąd mogła obserwować wchodzących. Czarodziej, który chciał skorzystać z jej usług pojawił się wkrótce później, rozejrzał nieco nerwowo, po czym usiadł przy stoliku. Początkowo patrzył na nią sceptycznie; spotkali się pierwszy raz, najprawdopodobniej spodziewał się kogoś innego niż młoda, piękna kobieta o delikatnych rysach lalki, która zupełnie nie pasowała ani do tego miejsca, ani do profesji zaklinaczki. Dowiedział się o niej pocztą pantoflową i początkowo korespondowali listownie, nie wspominając, że chodzi o nielegalne zlecenie, ale Lyanna potrafiła czytać między wierszami i domyślała się, że skoro mężczyzna prosi o dyskrecję, nie chodziło o żadną niewinną sprawę.
Było widać że nie był tu pierwszy raz, ale zarazem nie czuł się szczególnie pewnie w takim miejscu; zapewne na co dzień starał się pozować na przykładnego obywatela, a po kryjomu interesowały go sprawy zakazane i miał na tyle elastyczną moralność, że dopuszczał możliwość skorzystania z pomocy zaklinacza. Podobnie miały się sprawy z jej ojcem, który też na co dzień bardzo dbał o reputację, ale pociągały go niekoniecznie czyste sprawy. Lyanna jednak wyznaczyła właśnie to miejsce, bo tu nie groziło jej, że napatoczą się aurorzy, którzy choć teoretycznie byli teraz znacznie ograniczeni, nadal mogli być problematyczni. Pozostawało jej mieć nadzieję, że ów klient nie jest nikim podstawionym, dlatego zachowywała ostrożność i nie podawała mu więcej informacji niż było to absolutnie niezbędne, pozwalając za to mówić jemu i mając otwarte oczy i uszy na potencjalne niepokojące oznaki. Musiała ufać swojej intuicji i temu, że ta ostrzeże ją przed problemami.
Jak się okazało po chwili przepełnionej wzajemną rezerwą rozmowy, czarodziej miał do rozwiązania pewien problem, związany z konfliktem z innym czarodziejem, swoim konkurentem w interesach, któremu chciał uprzykrzyć życie klątwą. Nie zabić go, co zaznaczył, ale podrzucić mu zaklęty przedmiot, za sprawą którego jego nadchodzące dni zostaną skutecznie zrujnowane. Podsunął nawet Lyannie przedmiot, który miała przekląć, a który zamierzał podarować swemu oponentowi. Zastrzegł, że nie powinna to być klątwa, która spowoduje natychmiastowe skutki i umożliwi ofierze domyślenie się, że padł ofiarą klątwy z rąk jej zleceniodawcy. Wszystko miało przebiegać dyskretnie.
Zabini nie wnikała w to, co poróżniło czarodziejów, nie pytała też o to, dla kogo miała być klątwa, nie była to jej sprawa. Ją interesowała tylko sakiewka pokazana jej przez mężczyznę, który siedział naprzeciw niej.
- Podejmę się tego i wybiorę odpowiednią klątwę – powiedziała, gdy czarodziej przedstawił jej swoje oczekiwania. – Za trzy dni o tej samej porze, w tym samym miejscu – wskazała termin odbioru zaklętego przedmiotu. Pozostawiała sobie ten margines, bo musiała przygotować bazę pod klątwę, a także przeprowadzić niezbędny rytuał, a to nie była kwestia godziny.
Mężczyzna wręczył jej zadatek. Lyanna schowała monety, a także przedmiot do torby i opuściła lokal, następnie udając się do swojego podmiejskiego domu. Zastanawiała się nad tym, jaką klątwę nałożyć, która mogłaby się wpasować w oczekiwania zleceniodawcy. Nic, co skutkowało natychmiastowymi obrażeniami zaraz po dotknięciu przedmiotu, coś bardziej subtelnego i podstępnego, utrudniającego życie, ale trudnego do jednoznacznego powiązania z otrzymanym podarunkiem. Myślała najdłużej o Klątwie Pokrzywki, Czarnej Klątwie i o Klątwie Bezsenności, ostatecznie decydując się na tę ostatnią, wywołującą trwającą tydzień bezsenność. Jej zaletą było też to, że działała jednorazowo i następnie znikała, więc późniejsze badanie przedmiotu nie powinno wykazać obecności klątwy, a więc ujawnić udziału w jej podrzuceniu ofierze jej zleceniodawcy.
Nie zabrała się za to tego samego dnia, z tego względu, że najpierw przedmiot musiał spędzić całą noc nakryty pergaminem, na którym później zostaną spisane runy klątwy. Starannie ułożyła go na przedmiocie i pozostawiła go tak na biurku w gabinecie niegdyś należącym do jej ojca, a po jego śmierci służącym jej. Do dalszej części procedury powróciła następnego dnia, gdy pergamin był już związany z przedmiotem, który miała zakląć.
Najpierw musiała przygotować bazę pod klątwę z użyciem ludzkiego oka i karaluchów. Ingrediencje pochodzenia ludzkiego również kupowała na Nokturnie od sprawdzonego handlarza. Nie pytała go nigdy skąd pozyskiwał te wszystkie części, tak niezbędne w procesie zaklinania. Być może pochodziły od pechowych ofiar, które odwiedziny na Nokturnie przypłaciły życiem, a może od schwytanych gdzieś mugoli. Zmieszała w kociołku wszystko co niezbędne, otrzymując wywar, który posłuży do naniesienia run.
O ile w przypadku nakładania klątw na miejsca ryło się runy na ścianach lub innych stałych obiektach za pomocą różdżki, przeklinanie przedmiotów działało inaczej. Na pergaminie, tym samym który uprzednio spędził całą noc na artefakcie, zaczęła nanosić runiczne formuły z użyciem mikstury, którą wcześniej przygotowała. Pracowicie i z rozmysłem kreśliła kolejne znaki mające odpowiadać charakterowi tej konkretnej klątwy. Wszystkie te runy razem miały później poskutkować odpowiednim działaniem, dodatkowo umocnionym przez zastosowanie dobrze dobranej bazy. Nie spieszyła się, wiedząc że w przypadku zarówno nakładania, jak i łamania klątw pośpiech nie popłaca. Najistotniejszą z run musiała dodatkowo wyryć na przedmiocie. Zrobiła to za pomocą różdżki, ostrożnie ryjąc maleńką runę w taki sposób, by wpleść ją w zdobienia, aby nie było jej tak łatwo na pierwszy rzut oka dostrzec. Nie byłoby w końcu dobrze, gdyby ofiara od razu ją dostrzegła, dlatego znak znajdował się na odwrocie przedmiotu, tak, by ofiara była zmuszona wziąć go do ręki nieświadoma zagrożenia.
Po dokładnym wyryciu runy na przedmiocie odłożyła go do pudełka, w którym go otrzymała i w którym miała go oddać zleceniodawcy. Dopiero wtedy, gdy wiedziała, że już nie będzie musiała go dotykać, aktywowała klątwę rzucając formułkę „Ordior”. Pudełko odłożyła, by w umówionym dniu udać się znów do Białej Wywerny o tej samej porze, co poprzednio. Znów zamówiła ognistą i czekała, a klient pojawił się. Lyanna wyjęła z torby pudełeczko i przesunęła je po stole w stronę mężczyzny.
- Gdy tego dotknie, prędko nie zmruży oka. Efekt nie będzie zauważalny od razu, tak jak pan sobie życzył – powiedziała. – Proszę tego pod żadnym pozorem nie dotykać. Klątwa działa jednorazowo, później znika z przedmiotu.
Mężczyzna dyskretnie podał jej sakiewkę, która zaraz zniknęła we wnętrzu torby Lyanny. Skoro otrzymała zapłatę, zlecenie było zakończone i nie interesowały jej dalsze losy klątwy ani jej ofiary. Czarodziej po chwili opuścił jej stolik, zabierając pudełko z przeklętym przedmiotem, a Lyanna wróciła do swoich spraw, zastanawiając się, jakie zlecenia przyniosą kolejne dni.
| zt.
| 28.02?
Vincent Zabini miał ogromną słabość do błyskotek i wszelkich cennych przedmiotów. Gromadził je latami niczym sroka, tworząc swoisty gabinet osobliwości, na który Lyannie latami pozwalał popatrzeć głównie z daleka. Gardził jej zbrukanym statusem, nie uważał za dziecko równie wartościowe jak jego starszy syn, którego status krwi nie budził żadnej wątpliwości. Ale po śmierci nie miał już na nic wpływu. Lyanna, której mieszkanie zostało zniszczone przez anomalie, wróciła z powrotem do opuszczonego już domu ojca i zaadaptowała go do swoich potrzeb. Mogła do woli dotykać jego przedmioty (po uprzednim sprawdzeniu czy gdzieś nie ma klątw), siedzieć za jego biurkiem czy pić jego alkohol. Mogła mieć z ojcem złe relacje, ale jego dom okazał się całkiem wygodny do jej potrzeb, był położony w pewnym odosobnieniu, w okolicy znacznie cichszej i spokojniejszej niż Pokątna. Tu mogła działać bardziej dyskretnie i nie obawiać się, że ktoś odkryje, że parała się czarną magią i zaklinaniem.
Nieczęsto ktoś ją odwiedzał, a jeśli już, niemal zawsze były to spotkania w interesach. Nie miała przyjaciół, więc jej kontakty z ludźmi w większości były transakcjami wymiennymi. Co prawda częściej przeprowadzała podobne rozmowy na Nokturnie, w dzielnicy portowej czy tego typu miejscach, ale sporadycznie zdarzało się, kiedy umawiała się z kimś właśnie tutaj, w swoim odludnym i dość ponurym domu przy lesie, w dawnym ojcowskim gabinecie. Czuła pewną satysfakcję z myśli, że Vincent zapewne przewracał się w grobie, ilekroć tu przesiadywała. Ale gabinet był dobrym miejscem do pochylania się nad runicznymi i nie tylko księgami, lubiła też cieszyć oczy zerkaniem na ojcowskie zbiory. Które sama też powiększała, od czasu odejścia starego Zabiniego zdążywszy włączyć do nich kilka nowych eksponatów, głównie pięknych kamieni szlachetnych.
Jednym z powodów, dla którego rzadko miała gości, było to, że często ślęczała nad czarnomagicznymi księgami, ale za każdym razem, gdy wiedziała, że ktoś miał złożyć jej wizytę, starannie je chowała. Nie wszyscy jej klienci wiedzieli bowiem, że oprócz łamania klątw zajmowała się od niedawna też ich nakładaniem. Ale generalnie dawno minęły czasy, kiedy przyjmowała byle jakie zlecenia. Nie pracowała dla czarodziejów o nieodpowiednim statusie i sympatiach, dawno przecież zerwała z ministerstwem, gdzie musiała robić wszystko co jej kazano i ściągać klątwy głównie na zlecenie aurorów i tym podobnych. Teraz od aurorów trzymała się z dala, nie obchodziło jej też czynienie dobra. Coraz częściej obracała się w podejrzanych kręgach zbliżonych do Nokturnu, chętnie przyjmując zlecenia nie do końca legalne. A o takich nie można było rozmawiać zupełnie na widoku, gdzie ktoś niepowołany mógł coś usłyszeć.
Dziś co prawda raczej nie chodziło o takie sprawy, ale zgodziła się, by Francesca złożyła jej wizytę w domu. Znała ją jeszcze z Hogwartu, a po szkole kilkukrotnie korzystała z jej możliwości i kontaktów, kupując u niej kilka kamieni, które włączyła do prywatnych zbiorów, później połączonych z tymi przejętymi po ojcu.
Lyanna była świadoma tego, że musiała budować swoją renomę w środowisku powiązanym z klątwami i artefaktami. Musiała też dbać o odpowiednie kontakty z wszelkiej maści handlarzami, którzy mogliby jej dostarczać interesujących przedmiotów, także takich, które mogłaby zbadać pod kątem potencjału jako nośników klątw. Dlatego zgodziła się spotkać z handlarką i wyświadczyć jej pewną przysługę, która mogła być interesująca dla nich obu, a także stanowić pewien fundament dla ewentualnej dalszej współpracy i wzajemnego czerpania korzyści ze swoich działalności.
Gdy Francesca już się pojawiła na Forest Road, Lyanna wpuściła ją do domu i poprowadziła do ponurego gabinetu. W swojej czarnej, długiej do ziemi staromodnej sukni kontrastującej z bladą skórą dziwnie pasowała do aury tego miejsca, które wyglądało, jakby zatrzymało się w czasie dobrych kilkadziesiąt lat temu.
- Więc co to za sprawa, o której chciałaś pomówić? – spytała, unosząc lekko brwi w wyrazie ciekawości. – Mój ostatni zakup od ciebie spisuje się nieźle i możliwe, że wkrótce zamówię coś znowu, zależnie od tego, co planujesz sprowadzić w najbliższym czasie – dodała po chwili; jakiś czas temu kupiła od Franceski interesujący kamień szlachetny.
Vincent Zabini miał ogromną słabość do błyskotek i wszelkich cennych przedmiotów. Gromadził je latami niczym sroka, tworząc swoisty gabinet osobliwości, na który Lyannie latami pozwalał popatrzeć głównie z daleka. Gardził jej zbrukanym statusem, nie uważał za dziecko równie wartościowe jak jego starszy syn, którego status krwi nie budził żadnej wątpliwości. Ale po śmierci nie miał już na nic wpływu. Lyanna, której mieszkanie zostało zniszczone przez anomalie, wróciła z powrotem do opuszczonego już domu ojca i zaadaptowała go do swoich potrzeb. Mogła do woli dotykać jego przedmioty (po uprzednim sprawdzeniu czy gdzieś nie ma klątw), siedzieć za jego biurkiem czy pić jego alkohol. Mogła mieć z ojcem złe relacje, ale jego dom okazał się całkiem wygodny do jej potrzeb, był położony w pewnym odosobnieniu, w okolicy znacznie cichszej i spokojniejszej niż Pokątna. Tu mogła działać bardziej dyskretnie i nie obawiać się, że ktoś odkryje, że parała się czarną magią i zaklinaniem.
Nieczęsto ktoś ją odwiedzał, a jeśli już, niemal zawsze były to spotkania w interesach. Nie miała przyjaciół, więc jej kontakty z ludźmi w większości były transakcjami wymiennymi. Co prawda częściej przeprowadzała podobne rozmowy na Nokturnie, w dzielnicy portowej czy tego typu miejscach, ale sporadycznie zdarzało się, kiedy umawiała się z kimś właśnie tutaj, w swoim odludnym i dość ponurym domu przy lesie, w dawnym ojcowskim gabinecie. Czuła pewną satysfakcję z myśli, że Vincent zapewne przewracał się w grobie, ilekroć tu przesiadywała. Ale gabinet był dobrym miejscem do pochylania się nad runicznymi i nie tylko księgami, lubiła też cieszyć oczy zerkaniem na ojcowskie zbiory. Które sama też powiększała, od czasu odejścia starego Zabiniego zdążywszy włączyć do nich kilka nowych eksponatów, głównie pięknych kamieni szlachetnych.
Jednym z powodów, dla którego rzadko miała gości, było to, że często ślęczała nad czarnomagicznymi księgami, ale za każdym razem, gdy wiedziała, że ktoś miał złożyć jej wizytę, starannie je chowała. Nie wszyscy jej klienci wiedzieli bowiem, że oprócz łamania klątw zajmowała się od niedawna też ich nakładaniem. Ale generalnie dawno minęły czasy, kiedy przyjmowała byle jakie zlecenia. Nie pracowała dla czarodziejów o nieodpowiednim statusie i sympatiach, dawno przecież zerwała z ministerstwem, gdzie musiała robić wszystko co jej kazano i ściągać klątwy głównie na zlecenie aurorów i tym podobnych. Teraz od aurorów trzymała się z dala, nie obchodziło jej też czynienie dobra. Coraz częściej obracała się w podejrzanych kręgach zbliżonych do Nokturnu, chętnie przyjmując zlecenia nie do końca legalne. A o takich nie można było rozmawiać zupełnie na widoku, gdzie ktoś niepowołany mógł coś usłyszeć.
Dziś co prawda raczej nie chodziło o takie sprawy, ale zgodziła się, by Francesca złożyła jej wizytę w domu. Znała ją jeszcze z Hogwartu, a po szkole kilkukrotnie korzystała z jej możliwości i kontaktów, kupując u niej kilka kamieni, które włączyła do prywatnych zbiorów, później połączonych z tymi przejętymi po ojcu.
Lyanna była świadoma tego, że musiała budować swoją renomę w środowisku powiązanym z klątwami i artefaktami. Musiała też dbać o odpowiednie kontakty z wszelkiej maści handlarzami, którzy mogliby jej dostarczać interesujących przedmiotów, także takich, które mogłaby zbadać pod kątem potencjału jako nośników klątw. Dlatego zgodziła się spotkać z handlarką i wyświadczyć jej pewną przysługę, która mogła być interesująca dla nich obu, a także stanowić pewien fundament dla ewentualnej dalszej współpracy i wzajemnego czerpania korzyści ze swoich działalności.
Gdy Francesca już się pojawiła na Forest Road, Lyanna wpuściła ją do domu i poprowadziła do ponurego gabinetu. W swojej czarnej, długiej do ziemi staromodnej sukni kontrastującej z bladą skórą dziwnie pasowała do aury tego miejsca, które wyglądało, jakby zatrzymało się w czasie dobrych kilkadziesiąt lat temu.
- Więc co to za sprawa, o której chciałaś pomówić? – spytała, unosząc lekko brwi w wyrazie ciekawości. – Mój ostatni zakup od ciebie spisuje się nieźle i możliwe, że wkrótce zamówię coś znowu, zależnie od tego, co planujesz sprowadzić w najbliższym czasie – dodała po chwili; jakiś czas temu kupiła od Franceski interesujący kamień szlachetny.
Nie znała się na klątwach, nie miała pojęcia ani jak je nakładać ani tym bardziej jak zdejmować – czego czasami mocno żałowała. Nie uczyła się też o tym jak zachowują się przedmioty, które ewentualnie stały się przeklęte, jedynie raz w życiu mając do czynienia z czymś podobnym. O jeden raz za dużo, chociaż wcale nie była pewna czy tamten prezent, który dała swojemu mężowi przed tragiczną w skutkach podróżą w ogóle nosił na sobie jakiekolwiek znamiona klątwy. Jednego jednak była pewna: zarówno wtedy, jak i teraz czuła się dziwnie nieswojo, odnosząc wrażenie, że już samo patrzenie na niewielką błyskotkę wywołuje w niej niepokój i ogromną pustkę, a co dopiero trzymanie go szczelnie owiniętego szczelnie w materiał w kieszeni ciepłego płaszcza.
Na Forest Road znalazła się stosunkowo szybko, ostatnie metry pokonując spacerem a kiedy tylko dotarła pod drzwi domu Lyanny, zapukała, wcale nie spodziewając się tak szybkiej reakcji ze strony dziewczyny. Wprawdzie zapowiadała swoją wizytę, ale nie podała przecież konkretnej godziny, choć mogła się mylić; ostatnie dnie spędzone w zawieszeniu między domem, rodziną a pracą skutecznie naruszały pamięć Włoszki, co nie napawało jej szczególną radością. Wiedziała, że potrzebowała kolejnych krótkich wakacji, lecz na te nie miała teraz czasu. Początek roku okazał się dla niej nie tylko burzliwy, ale i bardzo pracowity, i cieszyła się, bo znaczna część z nowych zleceń dotyczyła jej profesji, kamieni, które kochała najmocniej.
– Dobrze cię widzieć, Lyanno – przywitała się wyginając w lekki uśmiech usta i wraz z nią skierowała się do jednego z pomieszczeń. Podchodząc powoli do biurka, oparła się o nie biodrami i rozejrzała odruchowo wokół.
– Potrzebuję twojej porady – odparła bez ogródek, przyzwyczajona już do tego, że Anglicy nigdy nie wdawali się w krótkie, kurtuazyjne dyskusje, lecz przechodzili od razu do interesów. – Mam wrażenie, że ktoś próbuje mi zaszkodzić. Odebrałam ostatnio kamień od przyjaciela, ale coś mi w nim nie pasuje – odszukała zawiniątko w głębokiej kieszeni, kładąc je na blacie. – Ciężko mi to wyjaśnić, po prostu mieliśmy... burzliwą historię, tak to nazwijmy, dlatego to nagłe życzliwe serce wydało mi się podejrzane. Nawet jeśli są to tylko moje urojenia, wolałabym się upewnić nim cokolwiek dalej zrobię z tym kamieniem – surowy, nieoszlifowany szafir, który ukazał się światu po rozchyleniu materiału, nie był tak zjawiskowy jak ten, który można było oglądać w biżuterii, lecz było to zaledwie kwestią czasu i wprawnej dłoni.
– Nie wiem też na ile to możliwe, ale nigdy nie czułam się tak nieswojo przy jakimkolwiek przedmiocie, co może być zwykłym zbiegiem okoliczności – gładkie czoło Włoszki ozdobiła poprzeczna bruzda, gdy po raz kolejny zerkała na kamień a potem na milczącą Zabini – czy jesteś w stanie to sprawdzić? – zapytała wreszcie z nadzieją, że faktycznie miała urojenia i nie będzie musiała wyciągać konsekwencji z próby wykopania pod nią ogromnego dołu.
Na Forest Road znalazła się stosunkowo szybko, ostatnie metry pokonując spacerem a kiedy tylko dotarła pod drzwi domu Lyanny, zapukała, wcale nie spodziewając się tak szybkiej reakcji ze strony dziewczyny. Wprawdzie zapowiadała swoją wizytę, ale nie podała przecież konkretnej godziny, choć mogła się mylić; ostatnie dnie spędzone w zawieszeniu między domem, rodziną a pracą skutecznie naruszały pamięć Włoszki, co nie napawało jej szczególną radością. Wiedziała, że potrzebowała kolejnych krótkich wakacji, lecz na te nie miała teraz czasu. Początek roku okazał się dla niej nie tylko burzliwy, ale i bardzo pracowity, i cieszyła się, bo znaczna część z nowych zleceń dotyczyła jej profesji, kamieni, które kochała najmocniej.
– Dobrze cię widzieć, Lyanno – przywitała się wyginając w lekki uśmiech usta i wraz z nią skierowała się do jednego z pomieszczeń. Podchodząc powoli do biurka, oparła się o nie biodrami i rozejrzała odruchowo wokół.
– Potrzebuję twojej porady – odparła bez ogródek, przyzwyczajona już do tego, że Anglicy nigdy nie wdawali się w krótkie, kurtuazyjne dyskusje, lecz przechodzili od razu do interesów. – Mam wrażenie, że ktoś próbuje mi zaszkodzić. Odebrałam ostatnio kamień od przyjaciela, ale coś mi w nim nie pasuje – odszukała zawiniątko w głębokiej kieszeni, kładąc je na blacie. – Ciężko mi to wyjaśnić, po prostu mieliśmy... burzliwą historię, tak to nazwijmy, dlatego to nagłe życzliwe serce wydało mi się podejrzane. Nawet jeśli są to tylko moje urojenia, wolałabym się upewnić nim cokolwiek dalej zrobię z tym kamieniem – surowy, nieoszlifowany szafir, który ukazał się światu po rozchyleniu materiału, nie był tak zjawiskowy jak ten, który można było oglądać w biżuterii, lecz było to zaledwie kwestią czasu i wprawnej dłoni.
– Nie wiem też na ile to możliwe, ale nigdy nie czułam się tak nieswojo przy jakimkolwiek przedmiocie, co może być zwykłym zbiegiem okoliczności – gładkie czoło Włoszki ozdobiła poprzeczna bruzda, gdy po raz kolejny zerkała na kamień a potem na milczącą Zabini – czy jesteś w stanie to sprawdzić? – zapytała wreszcie z nadzieją, że faktycznie miała urojenia i nie będzie musiała wyciągać konsekwencji z próby wykopania pod nią ogromnego dołu.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Klątwy pociągały Lyannę od bardzo dawna. Najpierw uczyła się jak je zdejmować, ale któregoś dnia odkryła, jak bardzo pociąga ją także odwrotność tego, co wpajano jej na kursie. Gdy zaczęła zgłębiać sztukę zaklinania, jej wiedza stała się pełniejsza. Nie studiowała już bowiem wyłącznie jednej strony medalu w oderwaniu od drugiej, a mogła poznać obie i lepiej zrozumieć relacje zachodzące między runami, między procesem zaklinania oraz łamania klątwy. Poza tym kusiło ją to, co zakazane. Pragnienie posiadania w swoich rękach większej, budzącej grozę mocy było zbyt silne. Dzięki temu czuła się mocniejsza, potężniejsza, odrywając się od tego, czym była – marną czarownicą półkrwi pogardzaną przez własnych bliskich, którzy nigdy (z wyjątkiem brata) nie uznali jej za pełnoprawnego członka rodziny. Dlaczego miałaby więc tylko ściągać klątwy i nieść dobro, skoro czarna magia i zaklinanie budziło większy respekt, było mniej powszechne, dostępne jedynie dla tych, którzy nie bali się zbłądzić w mrok?
Kiedyś taka nie była, ale im była starsza, im bardziej smakowała czarnej magii, im dłużej służyła Czarnemu Panu, tym bardziej czuła, jak to ją zmienia. Jak dawna Lyanna sprzed lat odchodzi w niepamięć, zastępowana przez kobietę, którą się stawała. Czy gdyby w jej życiu istniała choć jedna bliska osoba mogąca widzieć ją na przestrzeni tych wszystkich lat, dostrzegłaby te zmiany?
Czy Francesca widziała, że Lyanna nie była już tą samą osobą, co w szkole, gdzie czasem chodziły razem na lekcje? Nadal była piękna, choć jej rysy wyostrzyły się nieco od tamtego czasu. Czarna, staromodna suknia wyglądała zaś poważniej niż szkolne szaty. Aury powagi dodawał też dom, nie wyglądający jak lokum należące do młodej kobiety. Czas zatrzymał się tutaj dobrych kilkadziesiąt lat temu, kiedy Zabini nie było jeszcze na świecie.
- I ciebie – odpowiedziała na powitanie, prowadząc ją do właściwego pomieszczenia, które wydało jej się odpowiednie na tę rozmowę. Lubiła kalać pamięć ojca i wyobrażać sobie, jak ten przewraca się w grobie, kiedy Lyanna panoszy się w jego dawnej przestrzeni.
Wysłuchała słów Franceski z zaciekawieniem, choć nie okazywała go po sobie wyraźnie, ale jedna z jej brwi uniosła się leciutko w górę, gdy kobieta wyciągnęła coś z kieszeni, kładąc to na blacie.
- W takim razie lepiej dmuchać na zimne i sprawdzić, czy przyjaciel nie sprezentował jakiejś ukrytej niespodzianki, której nie widać na pierwszy rzut oka, ale która może się tu znajdować – powiedziała. Ludzie bywali różni, nie raz zdarzało jej się już odczarowywać przedmioty, które ktoś dostał od kogoś w prezencie, a które okazały się przeklęte. Sama przecież też miała za sobą podobny wyskok w początkach swojej przygody z zaklinaniem. Teraz jej wrogowie musieli mieć się na baczności, jeśli chodzi o przyjmowanie czegokolwiek od niej, bo radziła sobie z nakładaniem klątw coraz lepiej.
Wyjęła z szuflady skórzane rękawiczki i nałożyła je na smukłe dłonie, by uniknąć choćby przelotnego kontaktu skóry z przedmiotem. To bezpośredni dotyk niósł największe niebezpieczeństwo w kontakcie z przeklętymi przedmiotami, dlatego Lyanna bardzo często nosiła rękawiczki. W jej zawodzie taka przezorność była konieczna, tego nauczono ją już na kursie – żeby nie brać do ręki nieznanych przedmiotów bez upewnienia się, czy nie są przeklęte. Bez względu na to, jak bardzo kusząco wyglądają. Każda z błyskotek w przejętym od ojca zbiorze została przez nią dokładnie sprawdzona.
- Dotykałaś tego gołą ręką? Występowały jakieś inne skutki oprócz złych przeczuć? Jakieś... bardziej zauważalne pogorszenie zdrowia odkąd ta błyskotka znalazła się w twoim posiadaniu? – zapytała. Klątwy były różne i nie wszystkie miały wyraziste, natychmiastowe skutki. Niektóre działały bardziej podstępnie. Skoro Francesca żyła nie mogło to być nic śmiertelnego, nie wyglądała też, jakby nosiła na sobie jakieś rany. Lecz jeśli doświadczała czegoś konkretnego, mogłoby to pomóc w identyfikacji klątwy. – Ale oczywiście zaraz obejrzę to dokładnie. Jeśli jest na tym klątwa, powinnam ją wykryć, a potem spróbuję przełamać, gdy już poznam jej naturę.
Końcem różdżki dokładniej odwinęła materiał i machnęła nią krótko, by kamień uniósł się w górę. Lubiła takie błyskotki, nawet nieoszlifowane, choć wydawało jej się, że kamień już poddany obróbce magicznej byłby lepszym i bardziej stabilnym nośnikiem klątwy. Umilkła i zaczęła różdżką obracać kamień w powietrzu, przyglądając mu się ze wszystkich stron i szukając, czy gdzieś nie jest wyryta runa, którą ktoś nieobeznany w zaawansowanej magii runicznej mógłby przegapić.
Kiedyś taka nie była, ale im była starsza, im bardziej smakowała czarnej magii, im dłużej służyła Czarnemu Panu, tym bardziej czuła, jak to ją zmienia. Jak dawna Lyanna sprzed lat odchodzi w niepamięć, zastępowana przez kobietę, którą się stawała. Czy gdyby w jej życiu istniała choć jedna bliska osoba mogąca widzieć ją na przestrzeni tych wszystkich lat, dostrzegłaby te zmiany?
Czy Francesca widziała, że Lyanna nie była już tą samą osobą, co w szkole, gdzie czasem chodziły razem na lekcje? Nadal była piękna, choć jej rysy wyostrzyły się nieco od tamtego czasu. Czarna, staromodna suknia wyglądała zaś poważniej niż szkolne szaty. Aury powagi dodawał też dom, nie wyglądający jak lokum należące do młodej kobiety. Czas zatrzymał się tutaj dobrych kilkadziesiąt lat temu, kiedy Zabini nie było jeszcze na świecie.
- I ciebie – odpowiedziała na powitanie, prowadząc ją do właściwego pomieszczenia, które wydało jej się odpowiednie na tę rozmowę. Lubiła kalać pamięć ojca i wyobrażać sobie, jak ten przewraca się w grobie, kiedy Lyanna panoszy się w jego dawnej przestrzeni.
Wysłuchała słów Franceski z zaciekawieniem, choć nie okazywała go po sobie wyraźnie, ale jedna z jej brwi uniosła się leciutko w górę, gdy kobieta wyciągnęła coś z kieszeni, kładąc to na blacie.
- W takim razie lepiej dmuchać na zimne i sprawdzić, czy przyjaciel nie sprezentował jakiejś ukrytej niespodzianki, której nie widać na pierwszy rzut oka, ale która może się tu znajdować – powiedziała. Ludzie bywali różni, nie raz zdarzało jej się już odczarowywać przedmioty, które ktoś dostał od kogoś w prezencie, a które okazały się przeklęte. Sama przecież też miała za sobą podobny wyskok w początkach swojej przygody z zaklinaniem. Teraz jej wrogowie musieli mieć się na baczności, jeśli chodzi o przyjmowanie czegokolwiek od niej, bo radziła sobie z nakładaniem klątw coraz lepiej.
Wyjęła z szuflady skórzane rękawiczki i nałożyła je na smukłe dłonie, by uniknąć choćby przelotnego kontaktu skóry z przedmiotem. To bezpośredni dotyk niósł największe niebezpieczeństwo w kontakcie z przeklętymi przedmiotami, dlatego Lyanna bardzo często nosiła rękawiczki. W jej zawodzie taka przezorność była konieczna, tego nauczono ją już na kursie – żeby nie brać do ręki nieznanych przedmiotów bez upewnienia się, czy nie są przeklęte. Bez względu na to, jak bardzo kusząco wyglądają. Każda z błyskotek w przejętym od ojca zbiorze została przez nią dokładnie sprawdzona.
- Dotykałaś tego gołą ręką? Występowały jakieś inne skutki oprócz złych przeczuć? Jakieś... bardziej zauważalne pogorszenie zdrowia odkąd ta błyskotka znalazła się w twoim posiadaniu? – zapytała. Klątwy były różne i nie wszystkie miały wyraziste, natychmiastowe skutki. Niektóre działały bardziej podstępnie. Skoro Francesca żyła nie mogło to być nic śmiertelnego, nie wyglądała też, jakby nosiła na sobie jakieś rany. Lecz jeśli doświadczała czegoś konkretnego, mogłoby to pomóc w identyfikacji klątwy. – Ale oczywiście zaraz obejrzę to dokładnie. Jeśli jest na tym klątwa, powinnam ją wykryć, a potem spróbuję przełamać, gdy już poznam jej naturę.
Końcem różdżki dokładniej odwinęła materiał i machnęła nią krótko, by kamień uniósł się w górę. Lubiła takie błyskotki, nawet nieoszlifowane, choć wydawało jej się, że kamień już poddany obróbce magicznej byłby lepszym i bardziej stabilnym nośnikiem klątwy. Umilkła i zaczęła różdżką obracać kamień w powietrzu, przyglądając mu się ze wszystkich stron i szukając, czy gdzieś nie jest wyryta runa, którą ktoś nieobeznany w zaawansowanej magii runicznej mógłby przegapić.
Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała pierwsze pytanie, ale następne tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że nie pamięta. Nie była pewna czy szafir trafił w jej ręce już owinięty w materiał czy dopiero to ona go owinęła, bo zwyczajnie nie zwracała uwagi na takie detale. Detale, które najwyraźniej mogły jej zaszkodzić.
– Nie – nie wiem – nie pamiętam, ale mam wszystkie palce, nie wypaliło mi dziury żywym ogniem... – chyba – dodała niepewnie zerkając na swoją rękę jakby w ten sposób próbowała odszukać w niej odpowiedzi na dość istotną kwestię. Ale im dłużej w nią patrzyła, im bardziej próbowała sięgnąć myślą do tamtego popołudnia sprzed kilku dni, tym bardziej wszelkie odmęty pamięci zamykały się przed nią na cztery spusty. Zacisnęła więc rękę w drobną pięść i westchnęła cicho pod nosem. – A jeśli jednak bym dotknęła? – spytała w końcu wyraźnie zainteresowana tym, co niosło za sobą dotknięcie rzekomo przeklętego przedmiotu lub raczej: zainteresowania rychłymi konsekwencjami. Te jednak zeszły na drugi plan, gdy kamień zaczął lewitować w powietrzu.
– Jak długo uczyłaś się wykrywania klątw? – zagaiła, choć trochę ciszej, niż zwykle. Borgia szanowała pracę drugiej osoby jak nikt inny, lecz z drugiej strony nie lubiła siedzenia w milczeniu – nie bez powodu w szkole dużo osób od niej stroniło również ze względu na niejednokrotnie bezsensowne paplanie. To jednak zmieniło się z czasem, w miarę dojrzewania, i chociaż paplała trochę mniej, wciąż musiała przerywać ciszę w sytuacjach średnio komfortowych dla niej samej. Wbrew pozorom i wbrew porywczemu charakterowi takich sytuacji na swojej drodze napotykała multum. Później już bez słowa usiadła na najbliższym krześle z odpowiedniego dystansu przyglądając się poczynaniom Zabini. Nie zamierzała dostać rykoszetem, gdyby coś jednak poszło nie tak, jak powinno.
Kiedy wiszący w powietrzu kamień powoli zaczął ją nudzić, Francesca oddała się kontemplacji otoczenia z wewnętrznym smutkiem zauważając, że Anglicy byli niezwykle ponurymi ludźmi. O ile czerń na ubraniach rozumiała, tak ciemnego i surowego wystroju pomieszczeń już nie; być może dlatego, że same Włochy słynęły raczej z jasnych, kamiennych wnętrz i w tejże koncepcji był utrzymany nawet jej rodzinny dom. Sama Lyanna zaskakująco pasowała do tego klimatu, chociaż Borgia dalej uważała, że dziewczyna w tym wieku powinna rozkwitać, odsłaniać niż zasłaniać, kusić, ale to była tylko jej opinia; nigdy nie była dostosowana do obowiązujących w społeczeństwie reguł.
– Nie – nie wiem – nie pamiętam, ale mam wszystkie palce, nie wypaliło mi dziury żywym ogniem... – chyba – dodała niepewnie zerkając na swoją rękę jakby w ten sposób próbowała odszukać w niej odpowiedzi na dość istotną kwestię. Ale im dłużej w nią patrzyła, im bardziej próbowała sięgnąć myślą do tamtego popołudnia sprzed kilku dni, tym bardziej wszelkie odmęty pamięci zamykały się przed nią na cztery spusty. Zacisnęła więc rękę w drobną pięść i westchnęła cicho pod nosem. – A jeśli jednak bym dotknęła? – spytała w końcu wyraźnie zainteresowana tym, co niosło za sobą dotknięcie rzekomo przeklętego przedmiotu lub raczej: zainteresowania rychłymi konsekwencjami. Te jednak zeszły na drugi plan, gdy kamień zaczął lewitować w powietrzu.
– Jak długo uczyłaś się wykrywania klątw? – zagaiła, choć trochę ciszej, niż zwykle. Borgia szanowała pracę drugiej osoby jak nikt inny, lecz z drugiej strony nie lubiła siedzenia w milczeniu – nie bez powodu w szkole dużo osób od niej stroniło również ze względu na niejednokrotnie bezsensowne paplanie. To jednak zmieniło się z czasem, w miarę dojrzewania, i chociaż paplała trochę mniej, wciąż musiała przerywać ciszę w sytuacjach średnio komfortowych dla niej samej. Wbrew pozorom i wbrew porywczemu charakterowi takich sytuacji na swojej drodze napotykała multum. Później już bez słowa usiadła na najbliższym krześle z odpowiedniego dystansu przyglądając się poczynaniom Zabini. Nie zamierzała dostać rykoszetem, gdyby coś jednak poszło nie tak, jak powinno.
Kiedy wiszący w powietrzu kamień powoli zaczął ją nudzić, Francesca oddała się kontemplacji otoczenia z wewnętrznym smutkiem zauważając, że Anglicy byli niezwykle ponurymi ludźmi. O ile czerń na ubraniach rozumiała, tak ciemnego i surowego wystroju pomieszczeń już nie; być może dlatego, że same Włochy słynęły raczej z jasnych, kamiennych wnętrz i w tejże koncepcji był utrzymany nawet jej rodzinny dom. Sama Lyanna zaskakująco pasowała do tego klimatu, chociaż Borgia dalej uważała, że dziewczyna w tym wieku powinna rozkwitać, odsłaniać niż zasłaniać, kusić, ale to była tylko jej opinia; nigdy nie była dostosowana do obowiązujących w społeczeństwie reguł.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lyanna spojrzała na nią, słuchając jej słów.
- Jeśli dotknęłabyś przeklętego przedmiotu gołą ręką, klątwa zostałaby najprawdopodobniej aktywowana i doświadczyłabyś jej skutków, zależnych od tego, co to za klątwa – wyjaśniła. Były różne klątwy, jedne dawały natychmiastowe efekty w postaci jakichś obrażeń lub innych skutków ubocznych, inne działały inaczej, wywołując na przykład bezsenność, halucynacje lub powolny rozstrój zdrowia. – Nie wszystkie skutki są widoczne od razu w postaci jakichś ran czy innych... efektów ubocznych, niektóre klątwy są bardziej podstępne, przez co ofiara dopiero po jakimś czasie zauważa, że coś jest nie tak.
Zaklinacze sami musieli uważać na zaklęte przez siebie przedmioty. Gdyby Lyanna lekkomyślnie musnęła gołą skórą coś, co sama zaklęła, też doświadczyłaby tego skutków, dlatego dbała o staranne zabezpieczanie owych przedmiotów. Sama z reguły nie podrzucała ich ofiarom; zaklinała dla tych, którzy solidnie za to zapłacili, i to oni musieli zatroszczyć się o dalsze losy przedmiotu. To nie absorbowało ani jej myśli ani sumienia. Takie usługi świadczyła jednak głównie osobom ze światka Nokturnu. W tym zwykłym świecie, w jakim znajdowała się teraz, ukrywała swoje mroczniejsze oblicze i była po prostu kolejną łamaczką klątw niegdyś wyszkoloną przez ministerstwo. Niewielu wiedziało, że parała się także mniej legalną działalnością, bo nie chwaliła się tym. Francesca również nie wiedziała, że ta obszerna wiedza Lyanny o klątwach to coś więcej niż tylko uczenie się o tym, jak je łamać. Lyanna wiedziała dużo, bo potrafiła nie tylko złamać klątwę, ale i ją nałożyć. Jej współpraca z Borgią, podczas której Zabini kupowała jakieś kamienie czy inne błyskotki, była jednak stosunkowo świeżą sprawą i Zabini nie ufała jej jeszcze na tyle, by odsłonić przed nią więcej kart. Znały się ze szkoły, to prawda, ale Lyanna nigdy nie miała przyjaciół ani nie żywiła zbyt wielu sentymentów do ludzi poznanych w szkole.
- Trochę to trwało – zaczęła lakonicznie. – Kurs w ministerstwie, potem trochę dla nich popracowałam, a potem... ruszyłam w świat i sama nauczyłam się o wiele więcej niż w ministerstwie – dodała. Bo sztywne, ograniczone ramami warunki nie były tak rozwijające jak gromadzenie własnych doświadczeń. Lyanna bardzo ceniła to, że po wyrwaniu się z ministerstwa mogła zakosztować wolności i podróży, a niezależność okazała się cenniejsza niż stały, ale monotonny etat spętany całym mnóstwem przepisów i procedur. W dodatku w ministerstwie roiło się od seksistów i spasionych nudziarzy, dla których była tylko śliczną buźką, która powinna siedzieć w domu z mężem, a nie łamać klątwy. Paradoksalnie wolała już Nokturn niż to obłudne ministerialne środowisko, choć trochę trwało, zanim nauczyła się tam jako tako poruszać, no i dużo lepiej zaczęło to iść, kiedy została rycerką i zaczęła ją chronić protekcja Czarnego Pana. To otworzyło dla niej wiele nowych możliwości, przez co i jej zaangażowanie w sprawę rosło. Ale urok czarnej magii i zaklinania odkryła już wcześniej, właśnie podczas swoich podróży. To w Norwegii postawiła pierwsze kroki na ścieżce zła.
Wydawało jej się też, że kobieta, która trudni się handlem i podróżami, która jest dość niezależna, by umieć samej zadbać o swoje interesy, zrozumie niechęć do stabilnej, ale nudnej posadki w ministerstwie i nie dopatrzy się w zajęciu Lyanny niczego dziwnego ani podejrzanego.
Obejrzała kamień ze wszystkich stron, i w końcu wychwyciła oznakę, że szafir rzeczywiście został zaklęty, choć na jej oko... dość nieudolnie. Jakby próbował zrobić to ktoś, kto coś tam wiedział o runach i zaklinaniu, ale nie miał większej wprawy w ich nakładaniu ani dobieraniu odpowiedniego materiału do pracy.
- Wydaje mi się, że to czarna klątwa, choć niezbyt wprawnie nałożona. Oszlifowany, obrobiony magicznie kamień byłby lepszym nośnikiem klątwy, ale ten kamień jest surowy, zaś umiejętności nakładającego... wydają się niewielkie – powiedziała głośno. Nie miała może wieloletniego doświadczenia łamaczki, bo od skończenia Hogwartu i podjęcia kursu dopiero w tym roku miało minąć osiem lat, ale coś tam już zdążyła w swoim życiu zobaczyć, dużo też czytała i dokształcała się. No i zaklinała. W związku z tym musiała przyswoić sobie fundamentalne zasady. Jej samej lepiej nakładało się klątwy na przedmioty już poddane jakiejś obróbce, takie były też bardziej interesujące dla kogoś, kto mógłby stać się potencjalną ofiarą. Zazwyczaj zaklinała jakieś elementy biżuterii, szkatułki, figurki i tego typu rzeczy. Umiała też rozpoznać, kiedy jakaś klątwa była dziełem wprawnego czarnoksiężnika, bo to się czuło. Ten kamień wyszedł spod ręki kogoś początkującego, może nawet bardziej niż ona. W każdym razie to szeptała do niej intuicja.
- Odczarować go od razu? – spytała. Może Borgia chciała zachować zaklęty przedmiot (w końcu kto ją tam wie, a Lyanna na pewno nie była osobą, którą martwiłoby, że mogłaby komuś to podrzucić), ale jeśli zależało jej na odczarowaniu go, Zabini mogła to zaraz zrobić.
Jeśli zaś chodzi o dom, nie Lyanna go urządzała. Po wprowadzeniu się do niego po śmierci ojca nigdy też nie poczuła większej potrzeby, by zmienić wystrój na bardziej jasny i radosny. Może mimo wszystko, mimo całej niechęci do ojca i Zabinich, dobrze się czuła w takim ponurym wystroju. Prawdę mówiąc nie nawykła do jasnych barw w otoczeniu. Przez większość życia, nie licząc podróży, mieszkała albo w równie ponuro urządzonym mieszkaniu na Pokątnej, albo tutaj, albo w Hogwarcie, a kwatery Ślizgonów też do jasnych i radosnych nie należały. Nie pamiętała też, kiedy ostatni raz miała na sobie ubrania w jaskrawych barwach, jeśli nie liczyć noworocznego sabatu lady Nott, gdzie musiała ubrać sukienkę stylizowaną na przebranie dziecka, dziewczynki z teatralnej sztuki. Od dobrych kilku lat nosiła się na ciemno, a najchętniej na czarno, co, jak wierzyła, dodawało jej powagi, czego potrzebowała przy swojej urodzie i młodych rysach. I w jakiś sposób zdawało się pasować do świata, w którym zatapiała się od miesięcy coraz mocniej.
- Jeśli dotknęłabyś przeklętego przedmiotu gołą ręką, klątwa zostałaby najprawdopodobniej aktywowana i doświadczyłabyś jej skutków, zależnych od tego, co to za klątwa – wyjaśniła. Były różne klątwy, jedne dawały natychmiastowe efekty w postaci jakichś obrażeń lub innych skutków ubocznych, inne działały inaczej, wywołując na przykład bezsenność, halucynacje lub powolny rozstrój zdrowia. – Nie wszystkie skutki są widoczne od razu w postaci jakichś ran czy innych... efektów ubocznych, niektóre klątwy są bardziej podstępne, przez co ofiara dopiero po jakimś czasie zauważa, że coś jest nie tak.
Zaklinacze sami musieli uważać na zaklęte przez siebie przedmioty. Gdyby Lyanna lekkomyślnie musnęła gołą skórą coś, co sama zaklęła, też doświadczyłaby tego skutków, dlatego dbała o staranne zabezpieczanie owych przedmiotów. Sama z reguły nie podrzucała ich ofiarom; zaklinała dla tych, którzy solidnie za to zapłacili, i to oni musieli zatroszczyć się o dalsze losy przedmiotu. To nie absorbowało ani jej myśli ani sumienia. Takie usługi świadczyła jednak głównie osobom ze światka Nokturnu. W tym zwykłym świecie, w jakim znajdowała się teraz, ukrywała swoje mroczniejsze oblicze i była po prostu kolejną łamaczką klątw niegdyś wyszkoloną przez ministerstwo. Niewielu wiedziało, że parała się także mniej legalną działalnością, bo nie chwaliła się tym. Francesca również nie wiedziała, że ta obszerna wiedza Lyanny o klątwach to coś więcej niż tylko uczenie się o tym, jak je łamać. Lyanna wiedziała dużo, bo potrafiła nie tylko złamać klątwę, ale i ją nałożyć. Jej współpraca z Borgią, podczas której Zabini kupowała jakieś kamienie czy inne błyskotki, była jednak stosunkowo świeżą sprawą i Zabini nie ufała jej jeszcze na tyle, by odsłonić przed nią więcej kart. Znały się ze szkoły, to prawda, ale Lyanna nigdy nie miała przyjaciół ani nie żywiła zbyt wielu sentymentów do ludzi poznanych w szkole.
- Trochę to trwało – zaczęła lakonicznie. – Kurs w ministerstwie, potem trochę dla nich popracowałam, a potem... ruszyłam w świat i sama nauczyłam się o wiele więcej niż w ministerstwie – dodała. Bo sztywne, ograniczone ramami warunki nie były tak rozwijające jak gromadzenie własnych doświadczeń. Lyanna bardzo ceniła to, że po wyrwaniu się z ministerstwa mogła zakosztować wolności i podróży, a niezależność okazała się cenniejsza niż stały, ale monotonny etat spętany całym mnóstwem przepisów i procedur. W dodatku w ministerstwie roiło się od seksistów i spasionych nudziarzy, dla których była tylko śliczną buźką, która powinna siedzieć w domu z mężem, a nie łamać klątwy. Paradoksalnie wolała już Nokturn niż to obłudne ministerialne środowisko, choć trochę trwało, zanim nauczyła się tam jako tako poruszać, no i dużo lepiej zaczęło to iść, kiedy została rycerką i zaczęła ją chronić protekcja Czarnego Pana. To otworzyło dla niej wiele nowych możliwości, przez co i jej zaangażowanie w sprawę rosło. Ale urok czarnej magii i zaklinania odkryła już wcześniej, właśnie podczas swoich podróży. To w Norwegii postawiła pierwsze kroki na ścieżce zła.
Wydawało jej się też, że kobieta, która trudni się handlem i podróżami, która jest dość niezależna, by umieć samej zadbać o swoje interesy, zrozumie niechęć do stabilnej, ale nudnej posadki w ministerstwie i nie dopatrzy się w zajęciu Lyanny niczego dziwnego ani podejrzanego.
Obejrzała kamień ze wszystkich stron, i w końcu wychwyciła oznakę, że szafir rzeczywiście został zaklęty, choć na jej oko... dość nieudolnie. Jakby próbował zrobić to ktoś, kto coś tam wiedział o runach i zaklinaniu, ale nie miał większej wprawy w ich nakładaniu ani dobieraniu odpowiedniego materiału do pracy.
- Wydaje mi się, że to czarna klątwa, choć niezbyt wprawnie nałożona. Oszlifowany, obrobiony magicznie kamień byłby lepszym nośnikiem klątwy, ale ten kamień jest surowy, zaś umiejętności nakładającego... wydają się niewielkie – powiedziała głośno. Nie miała może wieloletniego doświadczenia łamaczki, bo od skończenia Hogwartu i podjęcia kursu dopiero w tym roku miało minąć osiem lat, ale coś tam już zdążyła w swoim życiu zobaczyć, dużo też czytała i dokształcała się. No i zaklinała. W związku z tym musiała przyswoić sobie fundamentalne zasady. Jej samej lepiej nakładało się klątwy na przedmioty już poddane jakiejś obróbce, takie były też bardziej interesujące dla kogoś, kto mógłby stać się potencjalną ofiarą. Zazwyczaj zaklinała jakieś elementy biżuterii, szkatułki, figurki i tego typu rzeczy. Umiała też rozpoznać, kiedy jakaś klątwa była dziełem wprawnego czarnoksiężnika, bo to się czuło. Ten kamień wyszedł spod ręki kogoś początkującego, może nawet bardziej niż ona. W każdym razie to szeptała do niej intuicja.
- Odczarować go od razu? – spytała. Może Borgia chciała zachować zaklęty przedmiot (w końcu kto ją tam wie, a Lyanna na pewno nie była osobą, którą martwiłoby, że mogłaby komuś to podrzucić), ale jeśli zależało jej na odczarowaniu go, Zabini mogła to zaraz zrobić.
Jeśli zaś chodzi o dom, nie Lyanna go urządzała. Po wprowadzeniu się do niego po śmierci ojca nigdy też nie poczuła większej potrzeby, by zmienić wystrój na bardziej jasny i radosny. Może mimo wszystko, mimo całej niechęci do ojca i Zabinich, dobrze się czuła w takim ponurym wystroju. Prawdę mówiąc nie nawykła do jasnych barw w otoczeniu. Przez większość życia, nie licząc podróży, mieszkała albo w równie ponuro urządzonym mieszkaniu na Pokątnej, albo tutaj, albo w Hogwarcie, a kwatery Ślizgonów też do jasnych i radosnych nie należały. Nie pamiętała też, kiedy ostatni raz miała na sobie ubrania w jaskrawych barwach, jeśli nie liczyć noworocznego sabatu lady Nott, gdzie musiała ubrać sukienkę stylizowaną na przebranie dziecka, dziewczynki z teatralnej sztuki. Od dobrych kilku lat nosiła się na ciemno, a najchętniej na czarno, co, jak wierzyła, dodawało jej powagi, czego potrzebowała przy swojej urodzie i młodych rysach. I w jakiś sposób zdawało się pasować do świata, w którym zatapiała się od miesięcy coraz mocniej.
Borgia wysłuchała uważnie słów Lyanny i po pierwszym zdaniu uspokoiła się na tyle, że przez ułamek sekundy jej twarz rozjaśnił cień ulgi. Zresztą ten zniknął, gdy do jej uszu dotarła druga część wypowiedzi – znacznie mniej przyjemna i optymistyczna. Wciąż jednak nie uzyskała tego, co chciała wiedzieć najbardziej: co jej groziło. Oczywiście mogła się domyślać, chociaż wolała nie, bo od domyślania się nikomu nie przyszło nigdy nic dobrego poza wtórną depresją i absurdalnymi pomysłami.
– Ekscytująca dziedzina – stwierdziła cicho pod nosem, gdy zwrócona chwilowo tyłem do dziewczyny przyglądała się stojącym na półce książkom; zakurzonym, bo kiedy tylko przesunęła palcem po drewnie na opuszce pozostał szarawy kłębek skumulowanych pyłków. – Jestem prawie pewna, że nic mi nie grozi – dodała wreszcie, przecierając palec wskazujący o kciuk i powolnym krokiem skierowała się do następnej półki – ale kiedy już mi coś odpadnie, przynajmniej będę znać przyczynę – skwitowała humorystycznie całą kwestię dotykania przeklętych przedmiotów, chociaż nie sądziła, że Lyanna podzieli jej skłonność do żartowania z takich sytuacji. W gruncie rzeczy nie wiedziały o sobie nic – a przynajmniej nie więcej, niż powinny – jednak ciemnowłosa czarownica już przy pierwszym wrażeniu wyrobiła we Włoszce przekonanie, że jest zbyt poważna i skryta, i małomówna, ale konkretna. Podejrzewała też, że nie ufała jej prawie wcale, ale to akurat wcale Francesci nie dziwiło; każdy miał swój sposób na przetrwanie, szczególnie teraz, gdy czasy stały się bardzo niepewne. Sama zresztą była zdania, że zaufanie było dobre, lecz kontrola zwykle okazywała się lepsza – i nie dotyczyło to tylko osób, z którymi prowadziła interes, czy ludzi, z którymi pływała. Swoją rodzinę też kontrolowała, nawet jeśli nie byli tego świadomi. Wychowana rygorystycznie w domu, w którym żaden sekret nie był zbytnio mile widziany, przejęła wiele z tych cech, które jeszcze kilkanaście lat temu skutecznie wyprowadzały ją z równowagi. Jednak, w myśl powiedzenia, że czym skorupka za młodu nasiąkła, już dawno pojęła, że w jej wieku wyplenienie niektórych odruchów i skłonności było trudne, jeśli nie niemożliwe.
Zawieszając się na krótki moment i rozmyślając nad myślą, która zaprzątnęła jej głowę, przypomniała sobie o obecności czarownicy gdy ta odezwała się ponownie – choć już zdołała zapomnieć, że zadała jej pytanie dla przecięcia tej nieznośnej ciszy.
– Zawsze uważałam, że nauka na własną rękę jest bardziej owocna niż przekazywana w szkole czy na kursie – i wzruszając ramionami, podeszła do biurka. Z jej perspektywy kamień wyglądał normalnie, chociaż nieuzasadnione złe samopoczucie, które towarzyszyło jej zawsze wtedy, gdy znalazła się w pobliżu, z każdą kolejną chwilą stawało się coraz bardziej nie do wytrzymania.
– Co próbował osiągnąć? – spytała wprost, zaraz po wnikliwej analizie Lyanny. – Jeśli to nie problem, to tak. Z tego kawałka jestem w stanie zrobić kilka rzeczy – uśmiechnęła się na samą myśl zysku, który szafir miał jej przynieść. W ostatnim czasie zauważyła większy popyt na biżuterię z szafirami i nawet jeśli nie krytykowała tego wyboru, na świecie istniało o wiele więcej piękniejszych kamieni. Kamieni, które zamierzała posiąść na własność niezależnie od ceny, którą miała za to ponieść.
– Ekscytująca dziedzina – stwierdziła cicho pod nosem, gdy zwrócona chwilowo tyłem do dziewczyny przyglądała się stojącym na półce książkom; zakurzonym, bo kiedy tylko przesunęła palcem po drewnie na opuszce pozostał szarawy kłębek skumulowanych pyłków. – Jestem prawie pewna, że nic mi nie grozi – dodała wreszcie, przecierając palec wskazujący o kciuk i powolnym krokiem skierowała się do następnej półki – ale kiedy już mi coś odpadnie, przynajmniej będę znać przyczynę – skwitowała humorystycznie całą kwestię dotykania przeklętych przedmiotów, chociaż nie sądziła, że Lyanna podzieli jej skłonność do żartowania z takich sytuacji. W gruncie rzeczy nie wiedziały o sobie nic – a przynajmniej nie więcej, niż powinny – jednak ciemnowłosa czarownica już przy pierwszym wrażeniu wyrobiła we Włoszce przekonanie, że jest zbyt poważna i skryta, i małomówna, ale konkretna. Podejrzewała też, że nie ufała jej prawie wcale, ale to akurat wcale Francesci nie dziwiło; każdy miał swój sposób na przetrwanie, szczególnie teraz, gdy czasy stały się bardzo niepewne. Sama zresztą była zdania, że zaufanie było dobre, lecz kontrola zwykle okazywała się lepsza – i nie dotyczyło to tylko osób, z którymi prowadziła interes, czy ludzi, z którymi pływała. Swoją rodzinę też kontrolowała, nawet jeśli nie byli tego świadomi. Wychowana rygorystycznie w domu, w którym żaden sekret nie był zbytnio mile widziany, przejęła wiele z tych cech, które jeszcze kilkanaście lat temu skutecznie wyprowadzały ją z równowagi. Jednak, w myśl powiedzenia, że czym skorupka za młodu nasiąkła, już dawno pojęła, że w jej wieku wyplenienie niektórych odruchów i skłonności było trudne, jeśli nie niemożliwe.
Zawieszając się na krótki moment i rozmyślając nad myślą, która zaprzątnęła jej głowę, przypomniała sobie o obecności czarownicy gdy ta odezwała się ponownie – choć już zdołała zapomnieć, że zadała jej pytanie dla przecięcia tej nieznośnej ciszy.
– Zawsze uważałam, że nauka na własną rękę jest bardziej owocna niż przekazywana w szkole czy na kursie – i wzruszając ramionami, podeszła do biurka. Z jej perspektywy kamień wyglądał normalnie, chociaż nieuzasadnione złe samopoczucie, które towarzyszyło jej zawsze wtedy, gdy znalazła się w pobliżu, z każdą kolejną chwilą stawało się coraz bardziej nie do wytrzymania.
– Co próbował osiągnąć? – spytała wprost, zaraz po wnikliwej analizie Lyanny. – Jeśli to nie problem, to tak. Z tego kawałka jestem w stanie zrobić kilka rzeczy – uśmiechnęła się na samą myśl zysku, który szafir miał jej przynieść. W ostatnim czasie zauważyła większy popyt na biżuterię z szafirami i nawet jeśli nie krytykowała tego wyboru, na świecie istniało o wiele więcej piękniejszych kamieni. Kamieni, które zamierzała posiąść na własność niezależnie od ceny, którą miała za to ponieść.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lyanna była dość specyficzną osobą. Na pewno miało w tym spory udział wychowanie pozbawione ciepła i troski. Ojciec nią gardził, większość rodziny też. Była wyrzutkiem i dawano jej to odczuć, więc im była starsza, tym mocniejszą skorupę musiała sobie hodować, żeby przetrwać w świecie, który rzucał jej ciągle kłody pod nogi z powodu pochodzenia odstającego od reszty rodziny. Hogwart też umocnił pewne cechy jej osobowości, czyniąc ją osobą raczej skrytą i poważną. Wiedziała też, że skoro nie ma szans zdobyć szacunku pochodzeniem, musiała zawalczyć o niego inaczej i dążyć do tego, by być zdolną, utalentowaną czarownicą znającą się na tym, co robiła.
Czystokrwistym było w życiu łatwiej. Ona, choć nosiła czystokrwiste nazwisko, nie cieszyła się tak dobrym statusem, choć jej umiejętności magiczne rosły coraz bardziej.
Jeśli zaś chodzi o zaufanie, była z nim ostrożna. Siedem lat w Slytherinie, a także dorastanie wśród Zabinich nauczyło ją, że naiwność i ufność nie popłacają, że trzeba pilnować swoich interesów, dbać przede wszystkim o siebie i nie brać niczego za pewnik, bo ludzie bywają zawodni. Relacje budowała powoli, z tego względu nie miała prawdziwych przyjaciół. Ale starała się dbać o dobre relacje biznesowe, stąd zaproszenie Franceski, mające dać jej poczucie że Lyanna traktuje ją poważnie i zależy jej na dalszej współpracy, więc jest gotowa jej pomóc. Czasem potrzebowała nabyć od niej jakiś towar, zależało jej też na klientach mogących potrzebować jej usług klątwiarskich, a za sprawą Franceski potencjalnie mogła poznać i innych ludzi mogących zainteresować się jej umiejętnościami. Kupcy na pewno miewali rozległe znajomości. Jej ojciec za życia sam czasem korzystał z usług Borgiów.
Nie znając zaś charakteru klątwy nie mogła jednak precyzyjnie określić zagrożenia, bo każda klątwa działała inaczej i póki nie było wiadomo, jaka to konkretnie, należało założyć, że może być niebezpieczna i podjąć odpowiednie środki ostrożności.
- Muszę się jej uważniej przyjrzeć zanim określę, co to jest i w jaki sposób ci grozi. I czy w ogóle coś ci grozi, bo może to wcale nie jest przeklęte – powiedziała jeszcze zanim przystąpiła do oględzin. Pod względem poczucia humoru czasem bywała nieco upośledzona i nie zawsze rozumiała żarty, więc nie do końca zrozumiała przekaz Borgii zgodnie z jej intencją.
Ale po chwili, gdy uważnie obejrzała kamień ze wszystkich stron, już wiedziała, że klątwa tam jest, nałożona niezbyt starannie, ale działająca. Mogła też określić, co to za klątwa, więc po chwili oderwała wzrok od kamienia, znów wpatrując się w kobietę, którą najwyraźniej zaabsorbowało oglądanie zawartości półek. Większość zgromadzonych tu książek należała do ojca. Te, które były przez Lyannę w częstym użytkowaniu, były schowane staranniej i z całą pewnością nie były zakurzone. Ale mimo tego, że tak rzadko ją ktoś odwiedzał, czarnomagiczne woluminy nie były czymś, co trzymało się na widoku.
- Na twoje szczęście to nic bardzo groźnego. Nie umarłabyś od tego, ale ta klątwa wywołuje pesymizm i niechętne nastawienie do życia, wpędza w przygnębienie i negatywne emocje. To jedna z prostszych do nałożenia klątw. Co za tym idzie, nie jest trudna do zdjęcia – wyjaśniła pokrótce. Sama umiałaby to nałożyć bez większego problemu. – Może ten ktoś nie umiał nałożyć czegoś groźniejszego lub uznał, że wystarczy mu, jeśli ta błyskotka znajdując się blisko ciebie będzie mieć negatywny wpływ na twoje samopoczucie. – Wzruszyła nieznacznie ramionami. Zaklinacze kierowali się różnymi pobudkami, nie zawsze osobistymi, choć sądząc po wcześniejszych słowach Borgii, w tym przypadku mogło chodzić o coś osobistego. To był dość częsty motyw, podrzucić zaklęty przedmiot komuś, z kim weszło się w konflikt. Lyanna też od tego zaczynała.
- Bo taka jest prawda. Prawdziwe życie uczy lepiej niż szkoła czy kursy. I nie ogranicza tak bardzo, jak ustalone ramy edukacji w jakiejś instytucji – dodała. Dla niej to uwolnienie się od ograniczeń było dobre i rozwijające. W ministerstwie prawdopodobnie stałaby w miejscu. Wyrwawszy się z niego posmakowała innego życia, odkryła też fascynację odwrotnością tego, czego jej uczono. Nikt nie ograniczał jej przepisami. Robiła to, co chciała i jedynym minusem było to, że nie miała stałego wynagrodzenia, a ile udało jej się zarobić tyle miała. Miesiące trwających anomalii były dość chude i zmuszające do zaciskania pasa, ale teraz znów mogła zarobkować więcej.
- Dobrze, rzucę więc Finite incantatem – powiedziała w ramach uprzedzenia odnośnie tego, co będzie zaraz robiła, po czym skierowała różdżkę na kamień, w myślach koncentrując się na swoim zamiarze zdjęcia klątwy i rzucając niewerbalne zaklęcie, które miało uwolnić szafir od klątwy i uczynić go znowu bezpiecznym.
Czystokrwistym było w życiu łatwiej. Ona, choć nosiła czystokrwiste nazwisko, nie cieszyła się tak dobrym statusem, choć jej umiejętności magiczne rosły coraz bardziej.
Jeśli zaś chodzi o zaufanie, była z nim ostrożna. Siedem lat w Slytherinie, a także dorastanie wśród Zabinich nauczyło ją, że naiwność i ufność nie popłacają, że trzeba pilnować swoich interesów, dbać przede wszystkim o siebie i nie brać niczego za pewnik, bo ludzie bywają zawodni. Relacje budowała powoli, z tego względu nie miała prawdziwych przyjaciół. Ale starała się dbać o dobre relacje biznesowe, stąd zaproszenie Franceski, mające dać jej poczucie że Lyanna traktuje ją poważnie i zależy jej na dalszej współpracy, więc jest gotowa jej pomóc. Czasem potrzebowała nabyć od niej jakiś towar, zależało jej też na klientach mogących potrzebować jej usług klątwiarskich, a za sprawą Franceski potencjalnie mogła poznać i innych ludzi mogących zainteresować się jej umiejętnościami. Kupcy na pewno miewali rozległe znajomości. Jej ojciec za życia sam czasem korzystał z usług Borgiów.
Nie znając zaś charakteru klątwy nie mogła jednak precyzyjnie określić zagrożenia, bo każda klątwa działała inaczej i póki nie było wiadomo, jaka to konkretnie, należało założyć, że może być niebezpieczna i podjąć odpowiednie środki ostrożności.
- Muszę się jej uważniej przyjrzeć zanim określę, co to jest i w jaki sposób ci grozi. I czy w ogóle coś ci grozi, bo może to wcale nie jest przeklęte – powiedziała jeszcze zanim przystąpiła do oględzin. Pod względem poczucia humoru czasem bywała nieco upośledzona i nie zawsze rozumiała żarty, więc nie do końca zrozumiała przekaz Borgii zgodnie z jej intencją.
Ale po chwili, gdy uważnie obejrzała kamień ze wszystkich stron, już wiedziała, że klątwa tam jest, nałożona niezbyt starannie, ale działająca. Mogła też określić, co to za klątwa, więc po chwili oderwała wzrok od kamienia, znów wpatrując się w kobietę, którą najwyraźniej zaabsorbowało oglądanie zawartości półek. Większość zgromadzonych tu książek należała do ojca. Te, które były przez Lyannę w częstym użytkowaniu, były schowane staranniej i z całą pewnością nie były zakurzone. Ale mimo tego, że tak rzadko ją ktoś odwiedzał, czarnomagiczne woluminy nie były czymś, co trzymało się na widoku.
- Na twoje szczęście to nic bardzo groźnego. Nie umarłabyś od tego, ale ta klątwa wywołuje pesymizm i niechętne nastawienie do życia, wpędza w przygnębienie i negatywne emocje. To jedna z prostszych do nałożenia klątw. Co za tym idzie, nie jest trudna do zdjęcia – wyjaśniła pokrótce. Sama umiałaby to nałożyć bez większego problemu. – Może ten ktoś nie umiał nałożyć czegoś groźniejszego lub uznał, że wystarczy mu, jeśli ta błyskotka znajdując się blisko ciebie będzie mieć negatywny wpływ na twoje samopoczucie. – Wzruszyła nieznacznie ramionami. Zaklinacze kierowali się różnymi pobudkami, nie zawsze osobistymi, choć sądząc po wcześniejszych słowach Borgii, w tym przypadku mogło chodzić o coś osobistego. To był dość częsty motyw, podrzucić zaklęty przedmiot komuś, z kim weszło się w konflikt. Lyanna też od tego zaczynała.
- Bo taka jest prawda. Prawdziwe życie uczy lepiej niż szkoła czy kursy. I nie ogranicza tak bardzo, jak ustalone ramy edukacji w jakiejś instytucji – dodała. Dla niej to uwolnienie się od ograniczeń było dobre i rozwijające. W ministerstwie prawdopodobnie stałaby w miejscu. Wyrwawszy się z niego posmakowała innego życia, odkryła też fascynację odwrotnością tego, czego jej uczono. Nikt nie ograniczał jej przepisami. Robiła to, co chciała i jedynym minusem było to, że nie miała stałego wynagrodzenia, a ile udało jej się zarobić tyle miała. Miesiące trwających anomalii były dość chude i zmuszające do zaciskania pasa, ale teraz znów mogła zarobkować więcej.
- Dobrze, rzucę więc Finite incantatem – powiedziała w ramach uprzedzenia odnośnie tego, co będzie zaraz robiła, po czym skierowała różdżkę na kamień, w myślach koncentrując się na swoim zamiarze zdjęcia klątwy i rzucając niewerbalne zaklęcie, które miało uwolnić szafir od klątwy i uczynić go znowu bezpiecznym.
Ciemnowłosa nie dodała już nic więcej a zamiast tego ledwie powstrzymała się od uniesienia rąk w obronnym geście. Ostatecznie tylko przewróciła oczami, stojąc jeszcze zwrócona tyłem do dziewczyny, tak, że raczej niemożliwym było dostrzeżenie tego gestu. Chociaż nie przyjęła jej uwagi do siebie i nie potraktowała jej w żaden sposób, tym bardziej jako negatywnej, nabrała przekonania, że następnym razem powinna sobie darować jakiekolwiek żartobliwie wstawki lub też próby rozładowania napięcia, co od razu potraktowała jako przeszkodę. Mimo to nie zamierzała zaniechać współpracy z Lyanną; uważała tę znajomość za całkiem korzystną, mogącą przynieść w przyszłości więcej pożytku niż szkód.
– To mu się udało – wyburczała pod nosem, sama do siebie. Nie widziała też sensu w dalszym odzywaniu się i sztucznych próbach podtrzymania konwersacji, dlatego zaniechała kolejnych kwestii, o które mogłaby zapytać. Zamiast tego pozwoliła Zabini działać w spokoju, jedynie obserwując z boku dalsze poczynania ciemnowłosej czarownicy. Wystarczyło, że szybko zdiagnozowana klątwa, która nie okazywała się szczególnie groźna, ją uspokoiła, ale i uświadomiła, że to właśnie ten nędzny szafir był przyczyną jej złego samopoczucia w ostatnich dniach. I cieszyła się, że za chwilę problem miał się rozwiązać, bo powoli nie mogła wytrzymać sama ze sobą, zastanawiając się w jaki sposób może szybko zakończyć swoje męki. Tymczasem oczyma wyobraźni widziała już rzeczy, które miały powstać z pokaźnego kawałka kamienia i pieniądze, które miały trafić do jej kieszeni po odpowiednich transakcjach. Tak się składało – z niewyjaśnionych dla niej powodów – że biżuteria z szafirów była w czołówce pożądanych w tym kraju i przeważnie zawsze w krótkim czasie odnajdowała na nią kupca. Gdy próbowała sobie przypomnieć czy akurat miała kogoś, kto w ostatnim czasie poszukiwał tego konkretnego koloru, zauważyła, że z kamieniem zaczęło dziać się coś dziwnego. Z początku nie uznała tego za złą oznakę – w końcu nie znała się na klątwach i reakcji przedmiotów – kiedy jednak zerknęła na Zabini z wyraźnie zaskoczoną miną, instynktownie odsunęła się od stołu.
– Lyanno? – przecięła również panującą między nimi od dłuższego momentu ciszę, lecz nie spuszczała wzroku z lewitującego przedmiotu – jesteś pewna, że wszystko poszło tak, jak powinno? – dodała, mając pełną świadomość tego, że prawdopodobnie właśnie naraziła się swojej towarzyszce. Sama przecież nie cierpiała gdy ktoś podważał jej postępowanie, czyny i wykonywaną pracę, ale nie była w stanie powstrzymać pytania, które padło z jej ust niemal machinalnie.
– To mu się udało – wyburczała pod nosem, sama do siebie. Nie widziała też sensu w dalszym odzywaniu się i sztucznych próbach podtrzymania konwersacji, dlatego zaniechała kolejnych kwestii, o które mogłaby zapytać. Zamiast tego pozwoliła Zabini działać w spokoju, jedynie obserwując z boku dalsze poczynania ciemnowłosej czarownicy. Wystarczyło, że szybko zdiagnozowana klątwa, która nie okazywała się szczególnie groźna, ją uspokoiła, ale i uświadomiła, że to właśnie ten nędzny szafir był przyczyną jej złego samopoczucia w ostatnich dniach. I cieszyła się, że za chwilę problem miał się rozwiązać, bo powoli nie mogła wytrzymać sama ze sobą, zastanawiając się w jaki sposób może szybko zakończyć swoje męki. Tymczasem oczyma wyobraźni widziała już rzeczy, które miały powstać z pokaźnego kawałka kamienia i pieniądze, które miały trafić do jej kieszeni po odpowiednich transakcjach. Tak się składało – z niewyjaśnionych dla niej powodów – że biżuteria z szafirów była w czołówce pożądanych w tym kraju i przeważnie zawsze w krótkim czasie odnajdowała na nią kupca. Gdy próbowała sobie przypomnieć czy akurat miała kogoś, kto w ostatnim czasie poszukiwał tego konkretnego koloru, zauważyła, że z kamieniem zaczęło dziać się coś dziwnego. Z początku nie uznała tego za złą oznakę – w końcu nie znała się na klątwach i reakcji przedmiotów – kiedy jednak zerknęła na Zabini z wyraźnie zaskoczoną miną, instynktownie odsunęła się od stołu.
– Lyanno? – przecięła również panującą między nimi od dłuższego momentu ciszę, lecz nie spuszczała wzroku z lewitującego przedmiotu – jesteś pewna, że wszystko poszło tak, jak powinno? – dodała, mając pełną świadomość tego, że prawdopodobnie właśnie naraziła się swojej towarzyszce. Sama przecież nie cierpiała gdy ktoś podważał jej postępowanie, czyny i wykonywaną pracę, ale nie była w stanie powstrzymać pytania, które padło z jej ust niemal machinalnie.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lyanna była... no cóż, specyficzna. Taki już zapewne urok dziewcząt wychowanych w konserwatywnych rodzinach. W dodatku rodzina Lyanny, z wyjątkiem jej brata, była toksyczna, co sprawiło, że Zabini wyrosła na taką, a nie inną osobę. Plus do tego dochodziły różnice temperamentu między Brytyjczykami a Włochami. Lyanna była odległa od gorących włoskich klimatów, nie potrafiła się prawdziwie wyluzować, a jej próby żartowania często wychodziły nieudolnie. W jej głowie kłębiło się dużo myśli, zwłaszcza gdy pracowała i musiała zastanawiać się nad tym, z jaką klątwą ma do czynienia i jakie może nieść zagrożenie. W jej pracy trzeba było mieć głowę na karku, choć zapewne jej postawa i charakter irytowały Borgię. Różniły się niczym ogień i lód. Zabini nie próbowała jej jednak ganić czy uciszać, widziała zresztą, że w którymś momencie Francesca sama przycichła.
- Dobrze, że przyszłaś z tym do mnie – powiedziała odnośnie przedmiotu. Gdy miało się podejrzenia, że coś w otoczeniu może nosić na sobie klątwę, najlepiej było zwrócić się do wykwalifikowanego łamacza. Lyanna już dobrze wiedziała, jak poradzić sobie z większością klątw. Jedynie najtrudniejsze nadal stanowiły dla niej barierę, ale wytrwale zgłębiała znajomość starożytnych run, dążąc do tego, by poznać także najbardziej zaawansowane kombinacje, odpowiadające za najpoważniejsze klątwy. Nie chciała sobie pozwolić na jakiekolwiek braki w umiejętnościach, zwłaszcza teraz, kiedy służyła Czarnemu Panu. Nie mogła być niewystarczającą.
Przełamała klątwę i wiedziała, że zaklęcie się udało, nie ugodziły w nią żadne skutki uboczne, nie odczuła osłabienia ani innych doznań zdarzających się, kiedy popełniała błąd. Klątwa zdawała się zdjęta, nie wyczuwała już jej aury bijącej od przedmiotu, kamień zdawał się znów zwykłym kamieniem. Przynajmniej przez chwilę, bo jak się okazało, magia nie była obojętna dla tego przedmiotu, który ze stłumionym pufnięciem skruszył się i opadł na stół, a kilka fragmentów wystrzeliło w powietrze i Lyanna musiała szybko się odsunąć, by jeden z nich jej nie trafił.
Zaklęła pod nosem, co nie zdarzało jej się szczególnie często.
- Jeśli chodzi o zdejmowanie klątwy, tak, jak najbardziej. Moje zaklęcie było udane – rzekła. Była tego pewna, a to, co stało się później, nie wyglądało dobrze i nie chciała, by Francesca uznała to za przejaw jej nieudolności. Bo ktoś, kto się nie znał na klątwach, mógł właśnie tak pomyśleć, że to ona popełniła błąd. – Jak mówiłam wcześniej, nie każdy materiał jednakowo nadaje się do bycia nośnikiem klątwy. Przedmioty już obrobione magicznie zwykle nadają się do tego lepiej niż surowe kamienie, są w stanie znieść więcej oddziałującej na nie magii – wyjaśniała; jako ucząca się zaklinaczka wiedziała co nieco o nakładaniu klątw i o tym, na jakich przedmiotach miały najlepsze efekty. Sama nigdy nie nakładała klątw na surowe, nieobrobione bryły, a zawsze na jakiś już przetworzony przedmiot, typu element biżuterii czy szkatuła. Takie coś było już wstępnie przygotowane i z jej własnego doświadczenia wynikało, że lepiej przyjmowało runy i moc klątwy. Poza tym nakładanie przekleństw na zwykłe kamienie dla niej mijało się z celem, bo jaka ofiara tak po prostu wzięłaby do ręki zwykłą, przypadkową skałę? – Sama pewnie czasem też tego doświadczasz, prawda? Czy nigdy nie zniszczyłaś żadnego kamienia, próbując nadać mu właściwą formę? – spytała. Wydawało jej się, przynajmniej słyszała coś takiego od innego wytwórcy magicznej biżuterii, że niektóre kamienie posiadały ukryte defekty i spękania, i ulegały uszkodzeniom podczas magicznej obróbki. – Do tego dochodzi kwestia umiejętności nakładającego. Ta klątwa nie była nałożona z dużą wprawą, wyglądała na dzieło początkującego w tej sztuce. Cóż... zdjęłam ją, ale może tej magii było zbyt wiele dla tego nieszczęsnego szafiru.
Nie potrafiła tego ocenić wcześniej, gdyż nie znała się na jubilerstwie, była co najwyżej kolekcjonerką ciekawych przedmiotów, no i runistką posiadającą umiejętności zarówno w łamaniu, jak i nakładaniu klątw. Ale być może kamień, którego resztki leżały na stole, posiadał defekt, którego wcześniej nie zauważyła żadna z nich, a na który miała wpływ używana na nim magia. A nie była to magia byle jaka, runy kryły w sobie potężną moc. By je nałożyć należało użyć najmroczniejszej ze sztuk, a żeby zdjąć – jej jasnej przeciwwagi.
- Dobrze, że przyszłaś z tym do mnie – powiedziała odnośnie przedmiotu. Gdy miało się podejrzenia, że coś w otoczeniu może nosić na sobie klątwę, najlepiej było zwrócić się do wykwalifikowanego łamacza. Lyanna już dobrze wiedziała, jak poradzić sobie z większością klątw. Jedynie najtrudniejsze nadal stanowiły dla niej barierę, ale wytrwale zgłębiała znajomość starożytnych run, dążąc do tego, by poznać także najbardziej zaawansowane kombinacje, odpowiadające za najpoważniejsze klątwy. Nie chciała sobie pozwolić na jakiekolwiek braki w umiejętnościach, zwłaszcza teraz, kiedy służyła Czarnemu Panu. Nie mogła być niewystarczającą.
Przełamała klątwę i wiedziała, że zaklęcie się udało, nie ugodziły w nią żadne skutki uboczne, nie odczuła osłabienia ani innych doznań zdarzających się, kiedy popełniała błąd. Klątwa zdawała się zdjęta, nie wyczuwała już jej aury bijącej od przedmiotu, kamień zdawał się znów zwykłym kamieniem. Przynajmniej przez chwilę, bo jak się okazało, magia nie była obojętna dla tego przedmiotu, który ze stłumionym pufnięciem skruszył się i opadł na stół, a kilka fragmentów wystrzeliło w powietrze i Lyanna musiała szybko się odsunąć, by jeden z nich jej nie trafił.
Zaklęła pod nosem, co nie zdarzało jej się szczególnie często.
- Jeśli chodzi o zdejmowanie klątwy, tak, jak najbardziej. Moje zaklęcie było udane – rzekła. Była tego pewna, a to, co stało się później, nie wyglądało dobrze i nie chciała, by Francesca uznała to za przejaw jej nieudolności. Bo ktoś, kto się nie znał na klątwach, mógł właśnie tak pomyśleć, że to ona popełniła błąd. – Jak mówiłam wcześniej, nie każdy materiał jednakowo nadaje się do bycia nośnikiem klątwy. Przedmioty już obrobione magicznie zwykle nadają się do tego lepiej niż surowe kamienie, są w stanie znieść więcej oddziałującej na nie magii – wyjaśniała; jako ucząca się zaklinaczka wiedziała co nieco o nakładaniu klątw i o tym, na jakich przedmiotach miały najlepsze efekty. Sama nigdy nie nakładała klątw na surowe, nieobrobione bryły, a zawsze na jakiś już przetworzony przedmiot, typu element biżuterii czy szkatuła. Takie coś było już wstępnie przygotowane i z jej własnego doświadczenia wynikało, że lepiej przyjmowało runy i moc klątwy. Poza tym nakładanie przekleństw na zwykłe kamienie dla niej mijało się z celem, bo jaka ofiara tak po prostu wzięłaby do ręki zwykłą, przypadkową skałę? – Sama pewnie czasem też tego doświadczasz, prawda? Czy nigdy nie zniszczyłaś żadnego kamienia, próbując nadać mu właściwą formę? – spytała. Wydawało jej się, przynajmniej słyszała coś takiego od innego wytwórcy magicznej biżuterii, że niektóre kamienie posiadały ukryte defekty i spękania, i ulegały uszkodzeniom podczas magicznej obróbki. – Do tego dochodzi kwestia umiejętności nakładającego. Ta klątwa nie była nałożona z dużą wprawą, wyglądała na dzieło początkującego w tej sztuce. Cóż... zdjęłam ją, ale może tej magii było zbyt wiele dla tego nieszczęsnego szafiru.
Nie potrafiła tego ocenić wcześniej, gdyż nie znała się na jubilerstwie, była co najwyżej kolekcjonerką ciekawych przedmiotów, no i runistką posiadającą umiejętności zarówno w łamaniu, jak i nakładaniu klątw. Ale być może kamień, którego resztki leżały na stole, posiadał defekt, którego wcześniej nie zauważyła żadna z nich, a na który miała wpływ używana na nim magia. A nie była to magia byle jaka, runy kryły w sobie potężną moc. By je nałożyć należało użyć najmroczniejszej ze sztuk, a żeby zdjąć – jej jasnej przeciwwagi.
Borgia była niemal pewna, że wiele widziała w życiu i niewiele było ją w stanie już zaskoczyć, ale dzisiejszego wieczora szybko zweryfikowała swoje mniemanie. Z zainteresowaniem i ciekawością obserwowała lewitujący kamień, żeby zaledwie po krótkiej chwili szybko zareagować, odsunąć się i zasłonić ręką twarz gdyby odłamki obrały trajektorię lotu wprost na nią. Nie podejrzewała, że kilka pięknych możliwości zarobku dosłownie rozpryśnie się w powietrzu, dlatego po fakcie stała dłuższy moment w milczeniu spoglądając zawiedziona na szarawy pył na stoliku. Dopiero potem zreflektowała się, że po pierwsze nie jest tu sama a po drugie, że przecież nie może pokazać jak bardzo się zawiodła. Odchrząknąwszy, zgarnęła splątane wiatrem włosy za uszy.
– W porządku? – spytała stojącej nieopodal dziewczyny, bo chociaż nie słyszała żadnych skarg, krzyków, przekleństw, jęków czy płaczu, nie wiedziała czy podczas wybuchu nie ucierpiała. Kiedy upewniła się, że obie były całe, opadła bez sił na krzesło nieopodal.
– To dziwne – zawyrokowała – kamienie są delikatne, to prawda, ale tylko niektóre – nie miała już jednak możliwości sprawdzenia gramatury, wytrwałości i ogólnej jakości szafiru, po którym pozostało jej jedynie niesmaczne wspomnienie człowieka próbującego podrzucić jej świnię pod nogi. – Może masz rację – szafir mógł nie wytrzymać natężenia magii i właściwie wiele by to wyjaśniało; sama przy obróbce rzadko kiedy używała różdżki, głównie zdając się na swoje dłonie i wprawę.
– Naturalnie, nie winię ciebie o nic – dodała chcąc mieć przejrzystą sytuację. Nie lubiła niedopowiedzeń, nie w przypadku osób, z którymi współpracowała i wymieniała usługi, doskonale zdając sobie sprawę z faktu jak cienka granica była między dobrymi relacjami a pogorszeniem ich z powodu błahostki. Wyczuła więc, że swoim wcześniejszym pytaniem mogła podważyć umiejętności Lyanny i liczyła na to, że nie uraziła jej w żaden sposób. Wreszcie jednak uśmiechnęła się i prostując kości, podniosła się z miejsca.
– Nieistotne; widocznie nie był mi pisany – wzruszyła wątłymi ramionami, szybko zapominając o nieszczęsnym kamieniu – opowiedz mi lepiej jak sprawuje się ostatnia przesyłka – poprosiła wyraźnie zaciekawiona tym faktem. Zawsze lubiła dowiadywać się po sprzedaży danego przedmiotu jak się sprawował, czy klient był zadowolony – nie kierowała się bowiem zasadą sprzedaj i zapomnij.
– W porządku? – spytała stojącej nieopodal dziewczyny, bo chociaż nie słyszała żadnych skarg, krzyków, przekleństw, jęków czy płaczu, nie wiedziała czy podczas wybuchu nie ucierpiała. Kiedy upewniła się, że obie były całe, opadła bez sił na krzesło nieopodal.
– To dziwne – zawyrokowała – kamienie są delikatne, to prawda, ale tylko niektóre – nie miała już jednak możliwości sprawdzenia gramatury, wytrwałości i ogólnej jakości szafiru, po którym pozostało jej jedynie niesmaczne wspomnienie człowieka próbującego podrzucić jej świnię pod nogi. – Może masz rację – szafir mógł nie wytrzymać natężenia magii i właściwie wiele by to wyjaśniało; sama przy obróbce rzadko kiedy używała różdżki, głównie zdając się na swoje dłonie i wprawę.
– Naturalnie, nie winię ciebie o nic – dodała chcąc mieć przejrzystą sytuację. Nie lubiła niedopowiedzeń, nie w przypadku osób, z którymi współpracowała i wymieniała usługi, doskonale zdając sobie sprawę z faktu jak cienka granica była między dobrymi relacjami a pogorszeniem ich z powodu błahostki. Wyczuła więc, że swoim wcześniejszym pytaniem mogła podważyć umiejętności Lyanny i liczyła na to, że nie uraziła jej w żaden sposób. Wreszcie jednak uśmiechnęła się i prostując kości, podniosła się z miejsca.
– Nieistotne; widocznie nie był mi pisany – wzruszyła wątłymi ramionami, szybko zapominając o nieszczęsnym kamieniu – opowiedz mi lepiej jak sprawuje się ostatnia przesyłka – poprosiła wyraźnie zaciekawiona tym faktem. Zawsze lubiła dowiadywać się po sprzedaży danego przedmiotu jak się sprawował, czy klient był zadowolony – nie kierowała się bowiem zasadą sprzedaj i zapomnij.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lyanna nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Klątwa została zdjęta, ale kamień uległ zniszczeniu, choć wolałaby go zwrócić Borgii w stanie nienaruszonym.
- Tak – rzekła. Kamień rozkruszył się głównie na blacie, parę mniejszych fragmentów poleciało na podłogę. Pewnie na upartego dałoby się je użyć jako oczka w pierścionkach czy coś w tym stylu (przynajmniej dla niej jako laika w kwestii wytwarzania biżuterii), ale największą wartość kamień miał jako integralna całość. – Może ten ktoś celowo podłożył ci trefny kamień. Może żal mu było spisywać na straty pełnowartościowy, solidny szafir? – zastanowiła się. Jej samej byłoby pewnie szkoda, w końcu taki kamień trochę kosztował. Dla zwykłej złośliwości czy błahej zemsty nie każdemu chciało się wydobywać z sakiewki poważniejsze sumy. Nie chciałaby dawać czegoś drogocennego komuś, kto nie był dla niej ważny. A dla Lyanny zasadniczo chyba nikt poza bratem nie był naprawdę ważny, przynajmniej jeśli chodzi o aspekt bliskości, bo sprawa Rycerzy to inna rzecz. Rycerze nie byli dla niej bliscy emocjonalnie, jej stosunek do organizacji i jej członków opierał się na innych fundamentach. Na idei, na wspólnym celu i poczuciu obowiązku, nie na łzawych sentymentach, zwłaszcza gdy wiedziała, że nie uważali jej za równą sobie i że była rycerką drugiej kategorii. Ale generalnie, poza przynależnością do organizacji, to widziała siebie jako samotny byt, oderwany od rodziny i pozbawiony prawdziwych przyjaciół. W jej życiu były układy i interesy, owszem, ale nie przyjaźnie. Naiwnością byłoby myślenie, że komuś zależy na niej samej, a nie tylko na tym, co mogła zaoferować. Choć szczyciła się swoją siłą i niezależnością, to ojciec przez lata zdążył zaszczepić w niej przekonanie, że była mniej wartościowa przez swój status krwi, i nie zasługiwała na posiadanie rodziny ani przyjaciół. Wierzyła więc, że jej relacje z ludźmi to przede wszystkim transakcje, w którym jedna strona coś robi, a druga za to płaci, czy to galeonami, czy inną przysługą. Nie bardzo wiedziała, jak sprawić, by było inaczej. Może po prostu była zbyt upośledzona społecznie, by umieć się zaprzyjaźniać. A może sama wmówiła sobie, że jest tak bardzo niezależna, że poradzi sobie bez przyjaciół i że poleganie na kimkolwiek w innym aspekcie niż interesy byłoby słabością. Że przekonanie o tym, że może na kogoś naprawdę liczyć, byłoby naiwne, bo w decydującej chwili i tak pozostawała tylko ona, jej różdżka i jej umiejętności. Nie chciała być słaba ani naiwna. Wiedziała, że musi być silna i samowystarczalna, by przetrwać w brutalnym świecie, do jakiego wkroczyła z chwilą, gdy pierwszy raz postawiła stopę na Nokturnie, gdy pierwszy raz rzuciła czarnomagiczne zaklęcie. W tym świecie nie ma sentymentów, jest władza i potęga. A ludzie zbyt słabi, by po nie sięgnąć, stawali się ofiarami. Lyanna Zabini nie zamierzała być niczyją ofiarą.
Skinęła głową, gdy Francesca przyznała, że jej nie wini o tę sytuację. Lyannie zależało na tym, by czarodzieje, dla których wykonywała zlecenia, byli zadowoleni. Wtedy byli skłonni wracać ponownie i znowu zostawiać u niej galeony za fatygę. Nigdy nikomu nie nadskakiwała i nie podlizywała się, bo byłoby to poniżej jej godności, ale zależało jej na wyrobieniu sobie i utrzymaniu odpowiedniej renomy.
- Jestem zadowolona z dotychczasowych zakupów – powiedziała. Gdyby nie była usatysfakcjonowana jakością towarów, nie byłaby zainteresowana potencjalnym kupnem kolejnych, a szukałaby innego handlarza, takiego który ją zadowoli. – I... skoro już tu jesteś, to i tak miałam pytać, czy planujesz w najbliższym czasie jakąś nową dostawę – odezwała się, ciekawa czy Borgia będzie dysponowała jakimiś ciekawymi przedmiotami. – Przyjmujesz zamówienia na biżuterię? Bo chyba przydałby mi się nowy pierścień, i może pasujący do niego wisior.
Lyanna może nie była lady, i nie miała tak zasobnej sakwy jak one, ale jak większość kobiet lubiła ładną biżuterię, choć jej gust z pewnością różnił się od gustu eterycznych szlachcianek oraz innych delikatnych dziewczątek. W jej upodobania najmocniej trafiało coś o nieco bardziej mrocznym wyglądzie, komponującym się z tym, w jaki sposób się nosiła. Od pewnego czasu miała ochotę na jakiś ciężki, srebrny pierścień z czarnym kamieniem. Lubiła czerń, a srebro dobrze się z nią komponowało, nawet jeśli było mniej cenne niż złoto. Poza tym to połączenie kolorów wyglądało dostojnie i poważnie, a za taką chciała uchodzić. Przynajmniej przez większość czasu, bo bywały momenty, kiedy wcielała się w rolę głupiutkiej ślicznotki lub słabej, zagubionej kobietki, jeśli tylko miała tym coś osiągnąć. Jak wtedy, kiedy dla kontynuowania jednej z misji musiała sprawiać wrażenie osoby całkowicie niewinnej i nieszkodliwej, by nie budzić podejrzeń. Ale była to tylko gra.
- Tak – rzekła. Kamień rozkruszył się głównie na blacie, parę mniejszych fragmentów poleciało na podłogę. Pewnie na upartego dałoby się je użyć jako oczka w pierścionkach czy coś w tym stylu (przynajmniej dla niej jako laika w kwestii wytwarzania biżuterii), ale największą wartość kamień miał jako integralna całość. – Może ten ktoś celowo podłożył ci trefny kamień. Może żal mu było spisywać na straty pełnowartościowy, solidny szafir? – zastanowiła się. Jej samej byłoby pewnie szkoda, w końcu taki kamień trochę kosztował. Dla zwykłej złośliwości czy błahej zemsty nie każdemu chciało się wydobywać z sakiewki poważniejsze sumy. Nie chciałaby dawać czegoś drogocennego komuś, kto nie był dla niej ważny. A dla Lyanny zasadniczo chyba nikt poza bratem nie był naprawdę ważny, przynajmniej jeśli chodzi o aspekt bliskości, bo sprawa Rycerzy to inna rzecz. Rycerze nie byli dla niej bliscy emocjonalnie, jej stosunek do organizacji i jej członków opierał się na innych fundamentach. Na idei, na wspólnym celu i poczuciu obowiązku, nie na łzawych sentymentach, zwłaszcza gdy wiedziała, że nie uważali jej za równą sobie i że była rycerką drugiej kategorii. Ale generalnie, poza przynależnością do organizacji, to widziała siebie jako samotny byt, oderwany od rodziny i pozbawiony prawdziwych przyjaciół. W jej życiu były układy i interesy, owszem, ale nie przyjaźnie. Naiwnością byłoby myślenie, że komuś zależy na niej samej, a nie tylko na tym, co mogła zaoferować. Choć szczyciła się swoją siłą i niezależnością, to ojciec przez lata zdążył zaszczepić w niej przekonanie, że była mniej wartościowa przez swój status krwi, i nie zasługiwała na posiadanie rodziny ani przyjaciół. Wierzyła więc, że jej relacje z ludźmi to przede wszystkim transakcje, w którym jedna strona coś robi, a druga za to płaci, czy to galeonami, czy inną przysługą. Nie bardzo wiedziała, jak sprawić, by było inaczej. Może po prostu była zbyt upośledzona społecznie, by umieć się zaprzyjaźniać. A może sama wmówiła sobie, że jest tak bardzo niezależna, że poradzi sobie bez przyjaciół i że poleganie na kimkolwiek w innym aspekcie niż interesy byłoby słabością. Że przekonanie o tym, że może na kogoś naprawdę liczyć, byłoby naiwne, bo w decydującej chwili i tak pozostawała tylko ona, jej różdżka i jej umiejętności. Nie chciała być słaba ani naiwna. Wiedziała, że musi być silna i samowystarczalna, by przetrwać w brutalnym świecie, do jakiego wkroczyła z chwilą, gdy pierwszy raz postawiła stopę na Nokturnie, gdy pierwszy raz rzuciła czarnomagiczne zaklęcie. W tym świecie nie ma sentymentów, jest władza i potęga. A ludzie zbyt słabi, by po nie sięgnąć, stawali się ofiarami. Lyanna Zabini nie zamierzała być niczyją ofiarą.
Skinęła głową, gdy Francesca przyznała, że jej nie wini o tę sytuację. Lyannie zależało na tym, by czarodzieje, dla których wykonywała zlecenia, byli zadowoleni. Wtedy byli skłonni wracać ponownie i znowu zostawiać u niej galeony za fatygę. Nigdy nikomu nie nadskakiwała i nie podlizywała się, bo byłoby to poniżej jej godności, ale zależało jej na wyrobieniu sobie i utrzymaniu odpowiedniej renomy.
- Jestem zadowolona z dotychczasowych zakupów – powiedziała. Gdyby nie była usatysfakcjonowana jakością towarów, nie byłaby zainteresowana potencjalnym kupnem kolejnych, a szukałaby innego handlarza, takiego który ją zadowoli. – I... skoro już tu jesteś, to i tak miałam pytać, czy planujesz w najbliższym czasie jakąś nową dostawę – odezwała się, ciekawa czy Borgia będzie dysponowała jakimiś ciekawymi przedmiotami. – Przyjmujesz zamówienia na biżuterię? Bo chyba przydałby mi się nowy pierścień, i może pasujący do niego wisior.
Lyanna może nie była lady, i nie miała tak zasobnej sakwy jak one, ale jak większość kobiet lubiła ładną biżuterię, choć jej gust z pewnością różnił się od gustu eterycznych szlachcianek oraz innych delikatnych dziewczątek. W jej upodobania najmocniej trafiało coś o nieco bardziej mrocznym wyglądzie, komponującym się z tym, w jaki sposób się nosiła. Od pewnego czasu miała ochotę na jakiś ciężki, srebrny pierścień z czarnym kamieniem. Lubiła czerń, a srebro dobrze się z nią komponowało, nawet jeśli było mniej cenne niż złoto. Poza tym to połączenie kolorów wyglądało dostojnie i poważnie, a za taką chciała uchodzić. Przynajmniej przez większość czasu, bo bywały momenty, kiedy wcielała się w rolę głupiutkiej ślicznotki lub słabej, zagubionej kobietki, jeśli tylko miała tym coś osiągnąć. Jak wtedy, kiedy dla kontynuowania jednej z misji musiała sprawiać wrażenie osoby całkowicie niewinnej i nieszkodliwej, by nie budzić podejrzeń. Ale była to tylko gra.
Czarownica nie odpowiedziała, uśmiechając się jedynie lekko pod nosem, bo o tej części tego wieczoru chciała jak najszybciej zapomnieć – chociaż podejrzewała, że eksplodujący szafir zamierzał śnić się jej po nocach. Na szczęście Zabini szybko nadeszła z odsieczą i Borgia rozpromieniła się wyraźnie na skierowanie tematu na jej branżę. Skupiła nienachalnie wzrok na białawej twarzy Angielki.
– Zależy jaką dostawę – potrzebowała konkretu, informacji; być może mogła pomóc od razu ze swoimi skrupulatnie ukrytymi zapasami a pomagać w takich kwestiach bardzo lubiła. Odkąd sytuacja polityczna stała się niezwykle napięta, myślała o kilka kroków do przodu w związku z czym, w razie nagłego kryzysu i niemożliwości podróżowania, była zabezpieczona. W tylko sobie wiadomym miejscu posiadała rozmaite przedmioty, które na rynku miały sporą wartość i mogły okazać się przydatne. Potem rozpromieniła się jeszcze mocniej. Z dumnym uśmiechem wyprostowała się.
– Naturalnie, że tak – przytaknęła – jestem jubilerką, znam się na kamieniach, ale również tworzę z nich rozmaitą biżuterię wedle życzenia klienta – rozumiała jednak, że nie każdy musiał o tym wiedzieć i nawet nie każdy mógł się dowiedzieć; na rynku jubilerskim działała stosunkowo od niedawna, bo ledwie około trzech lat, więc swoich potencjalnych kupców dopiero wyszukiwała lub to właśnie oni wyszukiwali ją sami dowiadując się o jej zdolnościach drogą pantoflową, jak zdołała się przekonać kilka dni temu.
– Masz już jakiś pomysł? – spytała zaciekawiona tym, czy Lyanna miała swoje preferencje, czy chciała ponownie zdać się na nią – znawczynię specyfiki kamieni w każdym calu. – Interesuje cię jakiś konkretny kamień? – na ten moment nie była w stanie odgadnąć w kierunku czego jej towarzyszka się skłaniała, ale w pierwszej chwili pomyślała o drobnej biżuterii z czarnych surowych turmalinów, ewentualnie oszlifowanych onyksów. W zupełnie mimowolnym odruchu przejechała palcem po pierścionkach, które aktualnie nosiła, po czym przesunęła spojrzeniem po szczupłej szyi Lyanny, na koniec próbując dojrzeć jej palce.
– Pokaż mi proszę swoją dłoń – odezwała się nagle a kiedy uzyskała to, o co poprosiła, ostrożnie ujęła rękę kobiety między w swoją wiecznie chłodną dłoń. – Przy tak drobnej dłoni pierścionki z dużymi oczkami nie prezentują się najlepiej, w dodatku przeszkadzałby ci w pracy – zaznaczyła od razu nim doszły do jakiegokolwiek porozumienia i odsunąwszy się, w głowie stworzyła idealnie pasujący do czarownicy komplet. Nie wyjawiła swojego pomysłu chcąc poznać najpierw preferencje Zabini. Kto wie, może jednak zamierzała uprzeć się przy swoim i wbrew wszystkiemu pójść w kierunku dużych, dostojnych oczek? Z doświadczenia jednak wiedziała, że pierścionki z dużymi kamieniami były zarezerwowane dla lady, kobiet niepracujących lub tych, które zakładały taką biżuterię jedynie na specjalne okazje, przyjęcia. W innym przypadku było to po prostu niepraktyczne, choć prezentowało się niezwykle efektownie.
zt
– Zależy jaką dostawę – potrzebowała konkretu, informacji; być może mogła pomóc od razu ze swoimi skrupulatnie ukrytymi zapasami a pomagać w takich kwestiach bardzo lubiła. Odkąd sytuacja polityczna stała się niezwykle napięta, myślała o kilka kroków do przodu w związku z czym, w razie nagłego kryzysu i niemożliwości podróżowania, była zabezpieczona. W tylko sobie wiadomym miejscu posiadała rozmaite przedmioty, które na rynku miały sporą wartość i mogły okazać się przydatne. Potem rozpromieniła się jeszcze mocniej. Z dumnym uśmiechem wyprostowała się.
– Naturalnie, że tak – przytaknęła – jestem jubilerką, znam się na kamieniach, ale również tworzę z nich rozmaitą biżuterię wedle życzenia klienta – rozumiała jednak, że nie każdy musiał o tym wiedzieć i nawet nie każdy mógł się dowiedzieć; na rynku jubilerskim działała stosunkowo od niedawna, bo ledwie około trzech lat, więc swoich potencjalnych kupców dopiero wyszukiwała lub to właśnie oni wyszukiwali ją sami dowiadując się o jej zdolnościach drogą pantoflową, jak zdołała się przekonać kilka dni temu.
– Masz już jakiś pomysł? – spytała zaciekawiona tym, czy Lyanna miała swoje preferencje, czy chciała ponownie zdać się na nią – znawczynię specyfiki kamieni w każdym calu. – Interesuje cię jakiś konkretny kamień? – na ten moment nie była w stanie odgadnąć w kierunku czego jej towarzyszka się skłaniała, ale w pierwszej chwili pomyślała o drobnej biżuterii z czarnych surowych turmalinów, ewentualnie oszlifowanych onyksów. W zupełnie mimowolnym odruchu przejechała palcem po pierścionkach, które aktualnie nosiła, po czym przesunęła spojrzeniem po szczupłej szyi Lyanny, na koniec próbując dojrzeć jej palce.
– Pokaż mi proszę swoją dłoń – odezwała się nagle a kiedy uzyskała to, o co poprosiła, ostrożnie ujęła rękę kobiety między w swoją wiecznie chłodną dłoń. – Przy tak drobnej dłoni pierścionki z dużymi oczkami nie prezentują się najlepiej, w dodatku przeszkadzałby ci w pracy – zaznaczyła od razu nim doszły do jakiegokolwiek porozumienia i odsunąwszy się, w głowie stworzyła idealnie pasujący do czarownicy komplet. Nie wyjawiła swojego pomysłu chcąc poznać najpierw preferencje Zabini. Kto wie, może jednak zamierzała uprzeć się przy swoim i wbrew wszystkiemu pójść w kierunku dużych, dostojnych oczek? Z doświadczenia jednak wiedziała, że pierścionki z dużymi kamieniami były zarezerwowane dla lady, kobiet niepracujących lub tych, które zakładały taką biżuterię jedynie na specjalne okazje, przyjęcia. W innym przypadku było to po prostu niepraktyczne, choć prezentowało się niezwykle efektownie.
zt
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet
Szybka odpowiedź