Wydarzenia


Ekipa forum
Stadion Jastrzębi z Falmouth
AutorWiadomość
Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]03.05.18 19:50
First topic message reminder :

Stadion Jastrzębi z Falmouth

★★
Stadion Jastrzębi znajduje się na północ od kornwalijskiego miasteczka Falmouth, a przed wzrokiem mugoli chronią go zarówno otaczające okolicę wzniesienia, jak i zestaw zaklęć ochronnych, skutecznie zniechęcających niemagicznych do zapędzania się na tutejsze wrzosowiska. W czasie, w którym w powietrzu nie trenują akurat Jastrzębie, jest obiektem ogólnodostępnym: wstęp na trybuny oraz murawę jest możliwy dla każdego czarodzieja, który wylegitymuje się przy wejściu i uiści symboliczną opłatę. Poza zasięgiem pozostaje jedynie szatnia drużyny, strzeżona przez wymalowanego na oficjalnym herbie jastrzębia, przepuszczającego jedynie tych, którzy znają aktualne hasło. Sam stadion utrzymany jest w bieli i szarości, a na trybunach powiewają trójkątne proporce.

Możliwość gry w quidditcha
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:35, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Jastrzębi z Falmouth - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]19.12.21 12:28
Nie odwracała wzroku, z opanowaniem znosząc roziskrzone, nachalne spojrzenie Marceliusa; choć ostatnio los nie był dla niej szczególnie łaskawy, a raczej to ona sama sprowadzała na siebie kolejne nieszczęścia, nakładała na swe barki więcej niż mogła unieść, nie miała problemu z utrzymaniem emocji w ryzach – nie przy nim. Niezależnie od tego, czy jego znajomi przeciwstawialiby się władzy z inicjatywy własnej, czy robiliby to w sposób zorganizowany, z ramienia Zakonu Feniksa, zawsze groziłoby im niemałe niebezpieczeństwo. Pozwoliła gorzkiej wyliczance konsekwencji wybrzmieć, a później ulecieć z silniejszym podmuchem styczniowego wiatru, nie komentując jej choćby słowem. Mógł czuć, że jest ponad to, mógł bagatelizować wiszące nad ich głowami czarne chmury, bo przecież wszystko ich już spotkało, i głód, i przemoc, i utrata pracy, lecz przecież – nie, wcale tak nie było. Wciąż żyli. Przynajmniej on, wspomniany Thomas i pewnie jeszcze wielu innych, którzy pomagali wtedy na Connaught Square. Nie musieli odgryzać sobie języków, byle tylko utrudnić wrogom poznanie prawdy o dziesiątkach ukrywanych w Oazie ofiar wojennej zawieruchy. Odchodzić od zmysłów w zamknięciu Azkabanu. I żaden potwór nie ograbił ich z duszy.
Ile masz lat, Carrington? Osiemnaście? Dwadzieścia? Naprawdę myślisz, że widziałeś już wszystko? Że gorzej być nie może...? – Nie oczekiwała od niego odpowiedzi; chciała jednak, żeby zastanowił się nad tym, jeśli nie teraz, to później, w zaciszu swej sypialni, przed kolejną wyprawą w miasto. Strach przed karą mógł paraliżować, nie powinni dać mu się ograniczyć, jeśli chcieli cokolwiek osiągnąć, lecz rozsądek – pomagał znaleźć balans między tchórzostwem a głupią brawurą. – I miej, żaden problem. Pamiętaj tylko, że od twoich losów zależą losy pozostałych. Każda informacja, którą możesz zdradzić naszym wrogom, podać jak na tacy, to wyrok śmierci dla wielu innych. Ludzi, którzy na nas polegają, szukają u nas pomocy, bo sami nie mogą o siebie zawalczyć. I nie, nie myśl nawet, że ci, przeciwko którym stajemy, nie mają sposobów, by zmusić cię do gadania – wyartykułowała powoli, surowo. Dopóki nie wiedzieli, że jest kimś więcej niż tylko młodziutkim akrobatą, był względnie bezpieczny. Bezpieczniejszy. Lecz co potem? – Wystarczy kilka kropel Veritaserum, wystarczy wizyta legilimenty i wszystko stracone – dodała cierpko. Dlatego właśnie musieli robić wszystko, by nigdy nie wpaść w ich ręce. Nie podzielić losu Justine. Nie pozwolić, by doszło do kolejnej rzezi – tym razem już nie centaurów.
Rozumiem. – Że trafił do więzienia miesiąc temu, ale też – że był idiotą. Nie znała Thomasa i choć ogląd sytuacji Carringtona mógł być przesłoniony odczuwaną względem druha sympatią, to nie podejrzewała go o złe intencje. O celowe działanie na ich niekorzyść. Wciąż jednak mógł rzucać im kłody pod nogi swymi wyssanymi z palca donosami, lepiej więc, by tym razem zrobił coś pożytecznego, skierował wzrok władz w kierunku jednego z nich. Nie zatrzymywała się, prowadząc ich wokół stadionu, później odbijając w stronę pobliskiego lasu. – Umiejętności Steffena mogą okazać się przydatne – przytaknęła ostrożnie. Był animagiem, doświadczonym łamaczem klątw, nie powinni jednak zapominać o egzemplarzu Proroka Codziennego, który tylko dzięki niemu trafił w ręce Blacków. Wciąż był młody, impulsywny, niekiedy lekkomyślny. Czy na pewno powinni iść tam w dwójkę? – Bądźcie jednak ostrożni, bardzo ostrożni. Pichard ma za sobą wieloletnie szkolenie, nie jest głupcem, niezależnie od tego, co sądzisz na jego temat. Są jeszcze inni, gdybyście nie znaleźli u niego nic, co mogłoby pomóc twojemu przyjacielowi. Elliott Hawthorne, Bloomburg 35 przez 4. Westminster. Człowiek znikąd, słyszałam, że w jego żyłach płynie krew mugoli, mimo to postanowił zwrócić się przeciwko swoim. Dziwnym trafem po Bezksiężycowej Nocy szybko zaczął wspinać się po szczeblach kariery, dzięki czemu obecnie piastuje stanowisko głowy urzędu świstoklików. Penelopa Mulpepper. Uzdrowicielka, niosła pomoc wszystkim, bez wyjątku, dopóki nie okazało się, że więcej zarobi na donosach. Brookscroft 21, dom numer osiem... Zapamiętujesz? – dopytała, obejmując jego sylwetkę uważnym, badawczym spojrzeniem zmrużonych oczu. – Nie wiem, czy nie jest za późno. Ale spróbuję pociągnąć za kilka sznurków i się czegoś dowiedzieć – mruknęła, wracając pamięcią do nazwisk, które od niego otrzymała, a które Doe podsunął policji. Kolejny problem do rozwiązania. – Nie zastanawiaj się nad tym, przynajmniej nie teraz. Skup się na obecnym celu. Nie strać go z oczu. – Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby zostali przyłapani na gorącym uczynku.

| 2xzt


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]12.04.22 12:19
| 31 marca

Nie był pewien, czego dokładnie się spodziewał, gdy kierował miotłę w stronę stadionu Jastrzębi z Falmouth – jego stadionu, jak nazywał go przez wiele lat, miejsca niegdyś równie mu bliskiego, co dom; niewidzianego od miesięcy, a przez te ostatnie świadomie omijanego. Po przyjeździe do kraju zajrzał tu tylko raz – jeszcze w kwietniu zeszłego roku, gnany tęsknotą za znajomymi trybunami i powiewającymi na wietrze proporcami, marząc o tym, że kiedyś będzie mu dane znów wnieść się ponad bramkowe pętle. List gończy zmienił wszystko, a śmierć Rodericka i rozwiązanie drużyny sprawiły, że zaczął irracjonalnie obawiać się powrotu; bojąc się rozbudzenia tych samych emocji, które w feralny wieczór zagnały go na kornwalijską plażę – rozdzierających, dławiących żalem, palących żywym ogniem.
Dzisiaj przygaszonych, wywołujących tępy ból za mostkiem, ale nieobjawiających się paraliżem zmysłów, gdy zniżał lot, żeby zgodnie z otrzymanymi wskazówkami wylądować tuż przed bocznym wejściem. Wieści o nieoficjalnym przyłączeniu się zawodników do działań prowadzonych przez magiczne podziemie dotarły do niego zaledwie parę dni wcześniej, wtedy jednak nie spodziewał się, że wiatr przygna tu i jego. Stresował się – może dlatego, że milczał tak długo; a może dlatego, że stawiając stopy na topniejącym śniegu, nie miał pojęcia, co zastanie w środku.
– Ej! – usłyszał gdzieś po swojej lewej, zanim jeszcze zdążyłby zrobić jeden krok w kierunku prowadzących do zabudowań drzwi; odwrócił się gwałtownie – na tyle, że coś boleśnie strzyknęło go w szyi – odruchowo już unosząc dłonie do góry dla pokazania, że nie miał złych zamiarów. Młodzieniec, który zmierzał w jego stronę, był mu obcy – nie rozpoznawał ostrych rysów ani długiego nosa, rejestrując jedynie, że mógł być co najwyżej w wieku Aidana. – Ktoś ty? – zapytał podejrzliwie; William dostrzegł, że jego dłoń drga nerwowo w okolicy pasa, podczas gdy sam zainteresowany zastanawiał się zapewne, czy powinien sięgnąć po różdżkę.
Otworzył usta, chcąc mu odpowiedzieć, wtedy jednak od strony szatni usłyszał kolejny głos. – A niech mnie wściekły tłuczek trzaśnie, Moore. – Nie musiał nawet się odwracać; znajomy akcent odbił się w jego pamięci wyraźnym echem, przywołując wspomnienia z długich treningów i zaciekłych meczów, gdy te same głoski składały się w zupełnie inne słowa: ostrzegające przed pałkarzem przeciwnej drużyny, zagrzewające do walki, wzywające do opamiętania się. Uśmiechnął się szeroko, odrywając wzrok od młodego chłopaka, żeby przenieść spojrzenie na wysokiego, barczystego mężczyznę, który w międzyczasie zwrócił się do młodzieńca. – Coś ty taki nerwowy, Davies? Nie poznajesz go? Na pudłujące kafle, ledwie wczoraj podziwiałem twoją niewinną buźkę na plakacie, Moore. Skąd oni wzięli to zdjęcie, z pierwszego meczu z Harpiami? – zastanowił się, nie czekał jednak na odpowiedź – zamiast tego podchodząc do Williama, żeby przyjacielsko klepnąć go w plecy – na tyle mocno, że gdyby nie opierał się o trzonek miotły, prawdopodobnie zgiąłby się w pół.
– Irving – wyrzucił z siebie, kręcąc głową w niedowierzaniu, odwzajemniając się podobnym gestem; na krótko zaciskając palce na ramieniu czarodzieja. Charlesa Irvinga, wyklętego kapitana Jastrzębi. – M-m-myślałem, że cię aresztowali – powiedział, nie potrafiąc ukryć fali zalewającej go ulgi. Widział, jak przez twarz zawodnika przebiega nerwowy spazm, coś pomiędzy krzywym uśmiechem a złością.
– Nas wszystkich – przyznał, rzucając krótkie spojrzenie w stronę chłopaka, którego wcześniej nazwał Daviesem. – Ale chodź, nie stójmy tak na widoku, opowiem ci po drodze. Bo to nie jest tylko przyjacielska wizyta, nie? To ciebie przysłały Sowy? – upewnił się, spoglądając na Williama pytająco. I miał rację – wiadomość, że grupa szkoleniowa podziemnego Oddziału Łączności potrzebowała pomocy doświadczonego lotnika dotarła do niego tego samego dnia, wraz z poleceniem udania się na miejsce w celu spotkania z łącznikiem; wtedy nie znał jednak jeszcze nazwiska człowieka, który miał wprowadzić go w szczegóły. Skinął głową, bez słowa opierając miotłę o ramię i ruszając za Charliem – zatrzymując się jednak tuż za progiem, gdy jego wzrok natrafił na zawieszony na ścianie plakat przedstawiający Rodericka Smitha. Coś wywróciło się nieprzyjemnie w jego żołądku, wnętrzności skręciły się w supeł; przez jedną długą sekundę czuł się tak, jakby spadał – z powrotem zanurzając się w studni wypełnionej wściekłością, furią i palącym poczuciem niesprawiedliwości. – Załatwili go dla przykładu – wtrącił były kapitan, dostrzegając, na co patrzył William. – Psidwakosyny. Nas wypuścili po paru tygodniach, ale zawiesili wszystkich, więc drużyna została bez zawodników – kontynuował, dając znak, by ruszyli dalej – drewnianym korytarzem niegdyś prowadzącym do szatni. – Tworzenie zespołu od zera nie miało sensu, zresztą – większość chłopaków miała ważniejsze rzeczy na głowie. Plumpton zabrał rodzinę za granicę, mieli jakieś porachunki z władzami. Bagnold zaciągnął się do Hipogryfów. Hobday nie dał znaku życia od miesięcy – wymieniał. W międzyczasie znów znaleźli się na zewnątrz, znajome drzwi wyprowadziły ich na boisko – nieco bardziej zapuszczone, niż zapamiętał, z resztkami topniejącego śniegu i trawą bardziej brązową niż zieloną, ale z całą pewnością: to samo. Wypełnione okrzykami, szelestem szat i świstem mioteł; poderwał głowę do góry, dostrzegając w powietrzu co najmniej osiem sylwetek. Na ziemi zauważył jeszcze sześć, dwie pochylające się nad ustawionym przy trybunach stołem, cztery ustawione naprzeciw siebie, wyglądające, jakby ćwiczyły zaklęcia – a może przygotowywały się do pojedynku. – Ludzie Longbottoma skontaktowali się ze mną parę tygodni temu, zapytali, czy nie chciałbym się przydać. Zebrałem resztę, no i jesteśmy tutaj. – Wskazał w górę, szerokim gestem omiatając przestrzeń. – Oficjalnie trenujemy nową kadrę, ale w praktyce to lotników przysyłają nam Sowy – to znaczy, wy. – Skinął głową. – Uczymy ich, jak radzić sobie w terenie, a tych, co już coś potrafią, wysyłamy na krótsze trasy, czasami samych, czasami jako pomocników. Żeby nabrali wprawy – dodał, milknąc, gdy dotarli do obserwowanego wcześniej z oddali stolika. Dwójka pochylających się nad nim czarodziejów wyprostowała się, kiwając im głowami na powitanie; jeden z nich miał długą bliznę przecinającą czoło, oczodół i policzek – wyglądała na świeżą. – Rowston, Rogers – Moore jest tutaj, żeby nam pomóc – oznajmił Irving krótko; mężczyźni przesunęli się, robiąc im miejsce przy blacie, i dopiero wtedy William dostrzegł, że pochylali się nad mapą. On również do niej podszedł, póki co raczej przelotnie spoglądając na wyrysowane na pergaminie znaki: drzewa, coś, co wyglądało na bagnisko, i przecinającą teren wstęgę szeroko rozlanej rzeki.
– Mówcie w takim razie – na co p-p-patrzę? – zapytał, przesuwając wzrokiem pomiędzy trójką czarodziejów. Rebeliantów. Czego od niego potrzebowali? Początkowo zakładał, że chodziło o dostarczenie kolejnej przesyłki, ale jeśli tak by było, zwyczajnie by mu ją wręczono; oparł dłoń o chropowatą powierzchnię, zduszając ukłucie niepokoju.
– To trzęsawisko, kilkanaście mil na południe od Gloucester – wyjaśnił jeden z mężczyzn; Williamowi wydawało się, że ten, który miał na nazwisko Rogers. – Dwa dni temu jeden z naszych miał dostarczyć wiadomość do kryjówki znajdującej się zaraz za bagnami, ale z tego, co ustaliliśmy, nigdy tam nie dotarł. Nie wysłał też żadnego sygnału, który świadczyłby o tym, że ma kłopoty. Zanim wleciał między drzewa, widział go zwiadowca – wtedy wszystko wydawało się być w porządku. Cokolwiek go zatrzymało, stało się to gdzieś tutaj – powiedział, zataczając palcem okrąg wokół mapy. – Z dowódca dostaliśmy informację, że znasz te tereny? – upewnił się, posyłając Williamowi pytające spojrzenie. I rzeczywiście – teraz je rozpoznawał; dotknął pergaminu, przesuwając opuszkiem wzdłuż charakterystycznej krzywizny rzeki, dostrzegając też polanę, na której kilkakrotnie spotykał się z innym łącznikiem.
Skinął głową. – Tak, ale – zawahał się – tam są p-p-prawie same bagna – powiedział. Nie dokończył myśli, wydawało mu się jednak, że nie musiał; niewypowiedziana sugestia zawisła w przestrzeni, tak wyraźna, że niemal namacalna: jeżeli ktoś wpadł w trzęsawisko, to szanse na odnalezienie go były praktycznie zerowe.
– W trakcie ostatnich dwóch nocy temperatura spadała poniżej zera – wtrącił się drugi z czarodziejów, Rowston. – Istnieje szansa, że mokradła ściął mróz. Wysłalibyśmy tam swoich, ale ekipa poszukiwawcza będzie za bardzo rzucać się w oczy – potrzebujemy kogoś dyskretnego, kogoś z bystrym okiem. Potrzebujemy szukającego – dodał, a kącik ust drgnął mu lekko w czymś, co przypominało uśmiech. – Nie będę cię czarował Moore, szanse na odnalezienie go żywego są znikome. Ale jeśli są – musimy spróbować. Jeśli znajdziesz tylko ciało, zabierz to, co miał przy sobie – to koperta, w środku jest list i drobny przedmiot. Świstoklik. Przenosi do miejsca, które musi pozostać bezpieczne, inaczej wielu ludzi znajdzie się w niebezpieczeństwie – mówił dalej, przenosząc poważne spojrzenie na Williama.
Pochylił się raz jeszcze nad mapą, tym razem uważniej śledząc zaznaczone na niej punkty. Wreszcie kiwnął głową. – Znajdę go – powiedział pewnie, stanowczo; do siebie, czy do nich – nie miał pewności. Wyprostował się, mocniej zaciskając palce na rączce miotły. – Czy jest coś jeszcze, co p-p-powinienem wiedzieć? – zapytał, uświadamiając sobie, że musiał ruszyć natychmiast; dwa dni to dużo czasu – więcej stracić go nie mogli.
– To wszystko, co wiemy – odpowiedział kapitan, wyciągając rękę, żeby raz jeszcze klepnąć Williama w ramię. – Powodzenia, Moore. I nie daj się zabić – będziemy czekać na ciebie z Czarnym Ale. Tam, gdzie dawniej – rzucił, uśmiechając się szerzej. Nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu – przypominając sobie wszystkie te wieczory po wygranych i przegranych meczach, które nigdy już nie miały się powtórzyć.

| zt (1460 słów)




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]04.06.22 23:04
7 IV 1958


Powinna była wcześniej. Wcześniej odwiedzić stadion Jastrzębi z Falmouth, dowiedzieć się wszystkiego, co działo się w przeciągu ostatniego roku szkolnego, czy niepokoje, o których pisały w listach siostry, nie wpłynęły jakoś na to, co działo się w sporcie. Nie powinny, myślała sobie zawsze, gdy wyrzuty sumienia odzywały się głośniej. Bo w normalnym świecie, tym, do którego przywykła przebywająca przez zdecydowaną większość wojennego konfliktu za granicą Maria, nie było miejsca na mieszanie sportu i polityki.
Powinna też prędzej napisać list do Iana. Ale oboje byli zajęci — albo tak chciała myśleć. Dopiero gdy w budynku zarządu rezerwatu dostrzegła najnowsze wydanie Walczącego Maga, ogłaszającego sukces Brytyjskiego Quidditcha, poczuła, że musiała podzielić się tą informacją właśnie z nim. Bo z kim innym? Ian był osobą, która kochała Quidditch całym sercem — nie znała nikogo, kto darzył ten sport większym sercem, kto wydawał się być wręcz urodzony na miotle. Maria sama latała naprawdę całkiem przyzwoicie, grała kilka lat w szkolnej drużynie, również jako ścigający, ale... Różnica poziomów była nie tylko zauważalna, ale — dla Marii — oszałamiająca. Osiągniesz dużo, jestem tego pewna!, pisała mu przecież w listach.
Jednak z każdym kolejnym słowem artykułu, z pierwszym wspomnieniem Jastrzębi, uśmiech, który pojawił się na jej twarzy z początku, bladł coraz bardziej. Końcówkę artykułu przeczytała już ze łzami w oczach i niesamowitym mętlikiem w głowie. Nie zauważyła nawet, jak mocno zaciskała palce na gazecie — papier pogniótł się pod wpływem siły, szelest kartek, które niemal cisnęła na stół, pierwszy raz prawdziwie czując nie tylko smutek, ale także złość, dziwną, kwaśną mieszankę rozżalenia, odprowadził ją do drzwi.
Nie mogłaby zostawić tego samego sobie. Jeżeli ktoś wiedział, co tak naprawdę zdarzyło się w tym wszystkim, musiał być to Ian. Nie widzieli się już naprawdę długo — ale przecież cały czas słali sobie listy. Jeżeli to wszystko prawda, myślała Maria, mknąc na swej miotle ponad Kornwalią, nad leniwie wybudzającymi się z ciężkiego zimowego snu wrzosowiskami, to przecież... to przecież straszne... Brat Iana był przecież zawodnikiem drużyny. Co z nim? Przeniósł się gdzieś indziej? Słyszała, że Zjednoczeni z Puddlemere też już nie grają, ale nie wnikała dlaczego. Kornwalia niegdyś stała Quidditchem, a teraz...?
Biel i szarość stadionu rzuciła się w oczy, podobnie jak trójkątne proporce trybun. Przed wylądowaniem zakręciła jeszcze dwa kółka nad stadionem, przyglądając się opustoszałym trybunom. Nigdy nie lubiła tego widoku, ale wobec tego wszystkiego, co pisali w gazecie, był to widok podwójnie przykry. Podpowiadający, że to wcale nie musiała być brednia. Że mogła być to prawda. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziała, jak powinna spytać. I czy w ogóle wypadało zadawać takie pytania? Na papierze wszystko było prostsze. Teraz nie wiedziała nawet, czy poznają się ze Smithem. Rok to sporo czasu, czasami nawet starczyły jedne wakacje, by ktoś zmienił się nie do poznania.
Wreszcie obniżyła lot, aż wylądowała tuż przed bramą wejściową. Wszystko wyglądało tak, jak ostatnim razem, gdy obserwowała Jastrzębie w akcji. Poza ciszą, ale to normalne w nie—meczowe dni. Miała przygotowaną odpowiednią ilość pieniędzy, by zapłacić za wstęp na stadion. Teraz starczyło tylko czekać, aż gdzieś na niebie śmignie jej sylwetka młodego chłopaka. Nawet jeżeli nagle stałby się niesamowicie dorosły, zdradzi go sposób, w jaki siedzi na miotle. Była tego pewna, nawet jeżeli przez większość okresu oczekiwania nerwowo bawiła się swoimi kciukami.
Spotkania na żywo zawsze były jakieś... inne.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]08.06.22 8:31
Ma tendencję do spóźnień. Zagapiony mnogością nagle pojawiających się zajęć, z domu wychodzi w biegu, by później gnać na złamanie karku i w ostatnim niemal momencie znaleźć się w umówionym miejscu. Dziś nie musi się mocno spieszyć, z Doliny Godryka do Falmouth było bliżej, niż z Cork. Trasę tą pokonuje wielokrotnie, zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy zarówno pomagając przy rozbudowie schronienia dla mugoli, jak i szkoląc się w Sowie, spędza czas w południowej części wyspy, zresztą poza wiedzą reszty rodziny.
Nigdy nie bywał tu częściej, nawet na meczach Jastrzębi, w których grał jego brat, a których starał się nigdy nie omijać. Miejsca na trybunach sprzyjają dzieleniu się radością i entuzjazmem, a wspólny doping drużyn umożliwia poznawanie nowych pasjonatów sportu. Teraz przylatuje tu niemal każdego dnia, szkoli się pod okiem jednego z najlepszych graczy Jastrzębi, jednak o tym nie może wspomnieć ani najbliższej rodzinie, ani tym bardziej swojej dzisiejszej towarzyszce. Choć drobne naciąganie prawdy nie sprawia mu trudności, to szycie grubymi nićmi nie przychodzi już tak łatwo, a oby nie musiał testować dziś umiejętności lawirowania między kłamstwami.
Z niezwykłą prędkością tnie powietrze, by na widok malującego się na horyzoncie stadionu zniżyć lot i lekko skierować drążek ku dołowi. Mimo pędu i przeraźliwie zmniejszającej się odległości do ziemi, ląduje zwinnie, zeskakuje z miotły i chwyta ją do jednej z rąk.
- Maria! Nie czekasz zbyt długo? - uśmiecha się szeroko, prędko podbiegając do jasnowłosej czarownicy. Obecność Marii od razu działa na niego kojąco, niczym dotyk ciepłego kompresu, albo rozpływający się na języku smak szarlotki. Mimo iż utrzymują stały kontakt listowny, tak korespondencja nie może się przecież równać z bezpośrednim spotkaniem.
Ściąga z oczu masywne, przesłaniające połowę twarzy gogle, przesuwając skórzany pasek na głowę, gdzie ciemne kosmyki podwijają się pod szkłami, tworząc wzburzony wicherek. Brąz tęczówek szuka znanej sobie zieleni, nie potrafiąc powstrzymać entuzjastycznego uśmiechu. Nie różni się niemal wcale od chłopaka, jakiego poznała przed rokiem. W skórzanej, wysłużonej już kurtce wydaje się być bardziej barczysty, a głos obniżył się nieco, z wolna zbliżając do męskiego. Każdego innego, codziennie widywanego znajomego, powitałby uściskiem, braterskim i ciepłym, acz niezobowiązującym. Teraz stoi tylko, nerwowo zaciskając palce na drążku miotły, zastanawiając czy młoda dziewczyna obrazi się za dotyk, a może za jego brak?
- Pogoda nas dzisiaj nie rozpieszcza, ale nie ma tego złego, co? - śmieje się, puszcza jej oczko, bo nie ma nic gorszego od drętwej atmosfery. Dusi się w takich i czym prędzej stara przełamać (nie)pierwsze lody. - Wchodzimy? - pyta zachęcająco, kiwając głową w kierunku wejścia. Wszystko jest lepsze o bezczynnego stania, a przecież spotykają się tu dziś w konkretnym celu. Ian przyłapuje się na myśli, że konkretny cel jest wyłącznie wymówką, pretekstem do przekonania Marii do spotkania. Wychodzące spod jej dłoni listy są piękne, zachwyca się nimi mimo braku znajomości literatury wszelakiej, lecz właśnie to sprawia, że poznać chce ją bliżej. Po uśmiechu i gestach, reakcji na niespodziewanie lecący w jej kierunku kafel, a nie przez interpretację wchłoniętych przez pergamin zdań. Na wizję spotkania cieszy się jak dziecko, świadomie tłumiąc niewygodną myśl, że gdy widzieli się po raz ostatni, otaczający ich świat wyglądał zgoła inaczej. Ignoruje smutek, złość i żal, zamyka je gdzieś w głębi, byleby przy Multon nie pozwolić sobie na żadne smęcenie. Mają dziś miło spędzić czas, a nie zatapiać się w beznadziei.
Czeka aż zrównają się w jednej linii, by wspólnie wkroczyć na boisko. Budka, w której zazwyczaj siedzi sprzedawca biletów świeci pustkami od dnia, kiedy powzięto decyzję o wstrzymaniu rozgrywki meczów. Znając już dobrze tutejszy stadion, bez dodatkowych przemyśleń przekracza bramkę, prowadząc Marię przed sobą i od razu kierując się w stronę szatni po piłki.
- Mam nadzieję, że ostatnio ćwiczyłaś, dzisiaj nie będzie łatwo - zerka na nią z ukosa, siląc się na groźny ton, co w połączeniu z chłopięcym wyrazem twarzy nadaje mu śmiesznego charakteru.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]08.06.22 19:42
Coś śmiga w powietrzu, w jednej chwili budząc wszelkie refleksy Marii. Głowa sama zadziera się do góry, długie, kręcone włosy poruszają się wraz z nią, aby zostać szarpnięte raz jeszcze, pędem powietrza, gdy szarozielone, roziskrzone radością oczy wodzą za lądującym młodzieńcem, popisującym się efektywnym, choć niebezpiecznym lądowaniem. Chłopak zeskakuje z miotły z taką łatwością, że gdyby Multon nie miała najmniejszego pojęcia o lataniu, uznałaby, że to przecież dziecinnie proste. Łatwo jest wpaść w pułapkę zachwytów, łatwo pozwolić wyobraźni działać, gnać przed siebie, gdy Ian podbiega do niej, a ona czuje, że zmartwienie, które złapało w lodowym uścisku jej serce, topnieje wreszcie. Od samej siły jego uśmiechu, od tego, że choć jest w tej samej kurtce, w jakiej widziała go ostatnim razem, to dziś leży ona na nim lepiej, pełniej jakoś, jakby powoli wrastał w nią, jakby była faktycznie jego drugą skórą.
To, jak jego oczy świecą ciepłym blaskiem, gdy tylko przesuwa gogle na bok i pozwala tęczówkom złapać odrobinę światła (skąd bierze się ten zagubiony promyk, przecież jest pochmurno!), jak ciemne kosmyki podwijają się pod szkłami—
— Tylko chwilę — odpowiada więc, równie radośnie, bo przy Ianie nie da się być smutnym, nie na długo. Nawet listy, które jej wysyłał, rzadko kiedy niosły ze sobą ślady smutku, choć najczęściej Maria twierdziła, że to smutek nie jego, a jej własny. Przelewany na kartki z wyobraźni, może drobny pąk tęsknoty gotowy do rozkwitnięcia, gdy tylko podleje się go odrobiną radości z niedawnego spotkania.
I chce podejść bliżej — ba, wykonuje nawet dwa kroki, wychodzi mu naprzeciw, ale potem oboje przystają i ręce zajmują trzymaniem drążków mioteł. Nie zbliżają się jednak do siebie, każde trzymane własnymi wątpliwościami. To przecież chłopiec, przypomina sobie, ze wstydliwym bólem w lewej stronie klatki piersiowej, ale nie chce przestawać się uśmiechać, jakby na złość sobie, na złość wyrobionym nawykom, więc opuszcza tylko na moment wzrok, koncentrując go na dłoni Iana, odruchowo poprawiając własny uchwyt.
I już ma znów na niego spojrzeć, nawet usta rozchyla dla nadchodzących słów, ale on znów jest szybszy. Tak, pogoda ich nie rozpieszcza, ale robi się cieplej jakoś, przez moment, sekundę lub dwie, a puszczone oczko spotyka się z chichotem, gdy zawstydzona nieco Maria styka policzek ze swym ramieniem, jakby chciała śmiać się właśnie w materiał własnej kurtki. Tej samej kurtki, którą poprawia zaraz, ciągnie nieco w dół, jednocześnie kiwając głową na tak.
— Wchodzimy, póki nie pada — och tak, koniec tego stania i patrzenia, bo nie mieli okazji do zbyt częstych spotkań. Serce bić mogło prędko ze sportowego wysiłku i nie było w tym już nic zdrożnego. Każda wymówka jest dobra, a w powietrzu czuć się mogą prawdziwie wolni, przesuwając raz za razem granice własnych umiejętności. Maria ćwiczyła trochę od ich ostatniego spotkania, na pewno nie tak dużo jak Smith, ale ma w rękawie kilka trików, gotowych do pokazania przy specjalnej okazji. Nawet jeżeli deszcz zdecyduje się ich skropić i nawet jeżeli nie mogła liczyć na ochronne gogle. Z kolejnym, drobnym ukłuciem niepokoju zauważa, że budka, w której zazwyczaj uiszczało się opłatę za wstęp na stadion stoi pusta. Ian zdaje się jednak traktować to jako coś zwykłego, a że jest w pewnym sensie gospodarzem, Maria uznaje, że tak po prostu musi być. Przyspiesza kroku, równając się wreszcie z Ianem, przekłada nawet miotłę do lewej ręki i zauważa z zaskoczeniem, że jest coś ekscytującego w tym wspólnym wyjściu, jakby naprawdę grali w jednej drużynie, na prawdziwym stadionie, zawodowym, nie tym szkolnym. Gdyby przymknęła teraz oczy, z łatwością wyobraziłaby sobie Smitha w wyjściowym stroju, z białą głową jastrzębia na piersi. Pasował do szarości i do bieli, do kolorów, które przybrało dziś niebo, zaraz zbliżą się do niego jeszcze bardziej.
Ale kolejne chwile muszą jeszcze spędzić na ziemi.
— Tak długo się odgrażasz, że to chyba ty będziesz musiał się postarać — w miękkich głoskach dźwięczy rozbawienie, a prowadzona przodem Maria obraca się nawet wokół własnej osi, krzyżując jeszcze raz ich spojrzenia. Na boisku jest znacznie bardziej pewna siebie niż poza nim, potrafi utrzymać kontakt wzrokowy i pociągnąć te drobne słowne przepychanki. Groźny ton i zupełnie chłopięca mina nie mrożą krwi w jej żyłach, tylko zmuszają do jeszcze szerszego uśmiechu. Wreszcie jednak znów idzie przodem, ku szatniom, ostatnie kroki pokonuje w podbiegu, na samych tylko palcach, wreszcie dobiegając do klamki i popychając drzwi przed sobą. Zostawia je otwarte, sama przystając na progu, aż wreszcie spogląda na młodzieńca przez lewe ramię. — Pamiętasz, gdzie chowają piłki?
Pytanie podszyte jest smutkiem, bo gdyby bywała tu częściej, pewnie samej udałoby się je jej odnaleźć. Gdyby bywała tu częściej, pewnie latałaby lepiej, a Ian nie musiałby grać na pół gwizdka, by nie zmęczyć swojej towarzyszki przed upływem dwóch godzin. Z drugiej jednak strony... wciąż ma czas, prawda?


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]07.07.22 13:39
Widział ją zaledwie parę razy, w pamięci zapisała się jako radosna, przepełniona pasją do Quidditcha młoda czarownica. Długi czas traktuje ją tylko jako koleżankę, ciesząc się że zyskuje nowego kompana do inspirujących dyskusji i wspólnych ćwiczeń. Choć nigdy nie wątpi, że dziewczęta mogą dość do perfekcji w kontrolowaniu miotły, tak jest pod wrażeniem umiejętności Marii. Nie ma doświadczenia z drużynami Beauxbatons, początkowo nie wie czego się spodziewać, ale panna Multon uświadamia mu, że winien ją traktować jak równą sobie. Niemal równą, oczywiście, bo mimo wyraźnie zapisanych w historii potknięć, jest przeświadczony o własnej wspaniałości i niezwykłym talencie. Tylko sens tego wszystkiego zaciera się już od miesięcy, od kiedy sport przynosi mniejszą, niż dotychczas frajdę, nie daje spełnienia, nie napędza dnia.
Odwaga Marii dodaje werwy i jemu. Początkowa nieśmiałość odchodzi gdzieś na bok, ustępując dziecięcej chęci do zabawy, jaką Quidditch zawsze dla niego był. Grę traktuje poważnie, a jakże! Nigdy nie bagatelizuje zasad ani umiejętności przeciwników, podczas meczu nieustępliwy i nastawiony na wygraną zgodnie z włączoną mu przez starszego brata mentalnością Jastrzębi. Tyle że daleko mu do fanatyka stawiającego Quidditch na równi ze świętością, jaką nie można się bawić. To dlatego nie ma problemu z przymykaniem oka na niedociągnięcia czy błędy innych, chętnie pomaga przy treningach, by wspólnie pokonywać słabości.
- Racja! - śmieje się, bo słowa Multon niedalekie są prawdy. - Wobec tego dziś trochę porzucamy piłką, a później będziemy się ścigać! - przelewa swój żywy entuzjazm, ciesząc się już na samą myśl o rozruszaniu. - A jeśli będzie ci mało, to zrobimy dodatkowy test na czas, co ty na to? - Posłane spojrzenie zawiera w sobie wyzwanie, o którym wie, że Maria je podejmie. W swym liście wyraźnie przecież zaznacza, że potrzebny jest jej trening, więc Ian chce stanąć na wysokości zadania i sprawić, że dziewczyna nie poczuje się zawiedziona.
Przystaje nagle, odwracając głowę ku bramkom, których tyczki, choć potężne i wytrzymałe, sprawiają wrażenie chwiejących się na wietrze. To ich widok stale przypomina Smithowi o prawdziwym przeznaczeniu boiska, przywracając wspomnienia meczy, które obserwował ze wstrzymanym tchem. Długi czas utrzymywał, że tęsknił do tego miejsca, do Quidditcha, do kibiców, do wrzącego na trybunach tłumu. Śniąc na jawie powraca tu w pełnym stroju sportowym w barwach Jastrzębi, zbija triumfalne piątki z członkami drużyny, dzieli się niegasnącym hartem ducha. Tyle że od tygodnia, od kiedy bywa na stadionie w Falmouth, uświadamia sobie, że nie brak mu wiwatów, dopingujących przyśpiewek, malowanych twarzy ani nawet targającego włosami wiatru. Unosi wyżej głowę i mruży powieki od rozbijających się między gęstymi chmurami promieni słonecznych, nie łudząc się już, że dostrzeże charakterystyczną plamę cienia, znajomą sylwetkę szybującą wysoko na niebie, ani że usłyszy głos komentatora, wykrzykującego nazwisko najlepszego ścigającego wszech czasów.
Prędko reflektuje się i odwraca ku plecom podążającej do szatni Marii. Podbiega doń pospiesznie i zaraz wyrasta tuż za nią, sięgając wzrokiem ponad jej ramieniem, znajdując się twarzą przy jej zwróconym policzku.
- Tam, obok ławki. - Wskazuje brodą na stojącą pod ścianą nieco przykurzoną skrzynię. Z głowy prędko mają uciec dręczące go myśli, lecz te kotłują się gdzieś między uśmiechem na ustach a tym sięgającym oczu. Wysuwa schowaną pod pazuchą kurtki różdżkę i celuje nią w kufer, by prostym zaklęciem poderwać ją w powietrze i poprowadzić za sobą na boisko.
- Długo nie było od ciebie żadnych wieści. Już się przestraszyłem, że o mnie zapomniałaś - żartuje, chcąc dodatkowo rozluźnić atmosferę, choć dobrze wie, że w obecnie mało kto ma czas, by pamiętać o korespondencji ze znajomymi, w dodatku takimi, których nie widuje się za często. Listy łatwo wepchnąć do szuflady, gdzie zawieruszą się między innymi kartkami, łatwo zapomnieć, wyrzucić z głowy. Nie ma jej tego za złe, sam też mógł odezwać się wcześniej, a jednak nie robił tego z wiadomych powodów.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]20.07.22 18:16
Beauxbatons nie kojarzy się przecież z pomykającymi na miotłach młodzikami; w pamięci lub — jak możliwe, że było w przypadku Iana — wyobraźni maluje się bowiem piękny, jasny zamek ulokowany pomiędzy górzystymi pasmami Francji, malują się, a jakże, obrazy, statuły samoistnie przybierają najbardziej fantazyjne kształty, a pióra spisują myśli uporządkowane i piękne, każde słowo na swoim miejscu, każde równie potrzebne. Ale także i tam, jak w każdej europejskiej szkole magii dba się przecież o to, by młodzież nie zagubiła gdzieś umiejętności przemieszczania się w sposób tradycyjny, a serca karmione francuskimi słowami o oczekującej ich wielkości, o tym, że mogą osiągnąć w danym polu wszystko, co tylko sobie wymarzą, pozwalają wzbić się jeszcze wyżej, pędzić jeszcze szybciej, ominąć lecący wprost tłuczek w ostatniej chwili, o ułamki ułamków sekund.
Ian jest inny od jej byłych kolegów z drużyny. Ma więcej pewności siebie, ale Maria widziała już, że nie jest to tylko napompowany balonik, który przebijał się przy najbliższej okazji. Pewniejsze ma też ruchy, wiele w nim młodzieńczego, niemal odżywczego wigoru i Maria jest przekonana, że mógłby zarazić tym jeszcze więcej osób, nie tylko ją samą. Obserwowanie go sprawia jej przecież przyjemność, słuchanie tych drobnych zaczepek i odpowiadanie na nie to już ich druga natura, dzieje się tak bardzo szybko, ale matka Marii mówiła często, że dobrych rzeczy nie należy spowalniać, bo i tak przychodzą w swoim tempie. A panna Multon zamierza się posłuchać starej rady.
— Mhm! — przytakuje, jednocześnie potrząsając energicznie głową, a złociste loki poruszają się w ten sam rytm. Choć przytaknięcie jest niewerbalne, wiele w nim entuzjazmu, jakby ten przelał się w słowach bezpośrednio od Smitha do niej samej. Rzucone w następnej kolejności wyzwanie odbija się iskrą w szarozielonych oczach, na ustach już formuje się szeroki uśmiech, energia, prąd, płyną przez jej całe ciało, chciałaby chyba podskoczyć wysoko, do nieba, a spadając usiąść wreszcie na miotle i dłużej już nie dotykać ziemi. — Dookoła boiska ze slalomem wokół bramek? U nas w Beauxbatons ścigaliśmy się tak na koniec treningu — sama wznosi głowę do góry, pięknie byłoby poczuć słoneczne promienie na twarzy, nawet jeżeli miałyby — w zależności od obranej strony boiska — działać na jej niekorzyść i utrudniać widoczność. Jest jednak początek kwietnia, deszczowego kwietnia, gdzieś na południowym zachodzie pękają tamy, ale nie tutaj, Kornwalia wydaje się być bezpieczna, przynajmniej jeszcze.
Gdy otwiera oczy, spogląda ukradkiem na Iana. Wydaje się być pogrążony w swoich myślach i ta właśnie dziwna melancholia chwyta za serce Marii, przypomina jej, jak bardzo się o niego bała. Gdzieś na końcu języka mrowi pytanie, które powinna zadać, ale którego brzmienie przeraża ją jeszcze bardziej. To, że Ian wygląda na zdrowego, że uśmiecha się wesoło i porusza ze sprężystym wigorem, pozwala jej przecież odetchnąć z drobną ulgą, zrzucić z serca jeden, niewielki kamyczek, ale głaz dalej na nim pozostaje. Nie zada go, nie teraz. Cokolwiek się stało, rozwiązać się musi w swoim czasie; choć lubi tego chłopca — lubi szczerze i oczekuje każdego kolejnego spotkania, rozumie, że nie powinna naciskać.
Zostawia go więc samego ze swymi myślami, przynajmniej jeszcze. I choć podążyła do szatni samotnie, nie tkwiła w odłączeniu długo. Twarz Iana prędko znajduje się przy jej policzku, policzku, który pokrywa się prędko jasnoróżowym tintem. Długie rzęsy drżą w zaskoczeniu, Maria mruga kilkukrotnie, ale nie przestaje się uśmiechać, gdy Ian zajęty jest już czymś innym, zaklęciem przywołując im kufer z piłkami. Maria chyba chce coś powiedzieć, ale rozchylone lekko usta zamykają się wreszcie, gdy Ian i kufer wydostają się na powrót na boisko.
Odwraca się więc na pięcie i prędko zrównuje znów w kroku.
— Potrafiłbyś zapomnieć o mnie? — pyta może nieco zbyt wprost, zbyt śmiało i chyba wydaje się zaskoczona swoimi słowami, jakby nie należały do niej. Jednak iskry tańczą w jej oczach i uśmiecha się nawet, ale może to... Może to tylko podekscytowanie nadchodzącą grą, nie porywy niewinnego serca? — Ja bym nie potrafiła... — dodaje później, wyraźnie jednak ciszej, gdy nie patrzy już na Iana, bo szykuje się do lotu. Chyba nie potrafiłaby skupić na nim spojrzenia, stanąwszy w płomieniach nieśmiałości, spopieliłaby się do kości. — Dużo się u mnie zmieniło po szkole. Dostałam pracę w rezerwacie, całe dnie spędzam w lesie. A w lesie niewiele się dzieje, nic takiego... Naprawdę ważnego — szepcze dalej, dłoń odruchowo przesuwa się po włosach, przyciska pasma do boku głowy, by zasłoniły lekko odstające uszy, teraz też zaróżowione od tego nagłego słowotoku. — Jeżeli u ciebie dzieje się więcej... Chętnie czytałabym listy od ciebie. Albo... mógłbyś mi o tym opowiedzieć. Dzisiaj, albo...
Wzrok zsuwa się powoli na skrzynkę, czekającą tylko na otworzenie. W powietrzu wszyscy mogli być wolni, nawet od nieśmiałości i wstydu. Może nie powinni tracić czasu na takie głupotki? Ian musiał mieć przecież wiele więcej koleżanek ciekawszych od Marii, zajęć, które porywały całą jego uwagę. I nie musiał myślami wracać do listów zamkniętych bezpiecznie w szufladzie, do chwil, gdy wychyleni przez barierkę trybun krzyczeli wspólnie, ich głosy splecione ze sobą w kibicowaniu Jastrzębiom.
— Następnym razem?


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]01.08.22 17:29
- Zgoda! - przytakuje z entuzjazmem, ciesząc się na ten wspólny trening. Widzi jak i ona daje się ponieść radości i jak rumieniec kwitnie na jej twarzy. Ze szczęścia, oczywiście, bo żadnego innego powodu do siebie nie dopuszcza, myślami będąc już hen - w powietrzu. Nieświadomy jej wzruszeń snuje już plany czy zacząć od przelotu nad boiskiem czy może od krótkich podań. W drodze na środek boiska przypomina sobie, że jeśli chcą ćwiczyć miotanie, to przydadzą się też pałki, ale nie zawraca i nie przystaje, przez moment myśląc czy może poprosić Marię, by się tym zajęła. Docierające do jego uszu pytanie dźwięczy w umyśle, a on idzie jeszcze kilka kroków, nim dociera doń jego sens.
- Co? - pyta ewidentnie zaskoczony, zatrzymując się gwałtownie, a kufer z łoskotem ląduje na ziemi. Ian zdaje się nie zwracać nań w ogóle uwagi, tylko chowa z powrotem różdżkę, nie odrywając wzroku od Multon. - O tobie? Nigdy! - deklaruje od razu i gorliwie, a w toni czekoladowych oczu miesza się panika. Zaraz prędko żałuje tych słów, ale nie ich znaczenia, a prędkości wypowiadania. Czy zostanie uznany za narwanego, kąpanego w gorącej wodzie, gdy na myśl Marii nasuną się wątpliwości? Mówi przecież szczerze, trudno byłoby zapomnieć o tak utalentowanej ścigającej, której towarzystwo na trybunach i wspólne kibicowanie bardzo mu odpowiada. Już dawno grzebie myśl, że mogliby widywać się częściej, nie tylko na wymianę spostrzeżeń o ostatnich meczach, nie o decyzjach sędziego czy tabeli wyników. Godzi się ze świadomością, że w tej nowej, wojennej rzeczywistości mało jest miejsca na doświadczenia inne, niż te związane z konfliktem. Inne niż pomoc biednym, niż skręcanie mebli, wydawanie bezdomnym jedzenia czy zabawa z najmłodszymi, pozbawionymi już rodzin dziećmi. Inne niż ćwiczenia komend, jakie znać musi na pamięć, bo których zapomnienie kosztować może kogoś życie. Mimo to teraz, sięgając jej szaro-zielonych tęczówek, zanim jeszcze odwraca swój wzrok, dostrzega weń tańczące ogniki, którym daleko do smutku i zawodu, o jakie w pierwszej chwili chce ją posądzać. - Zgadzam się, że dużo się zmienia, ale przecież nie na tyle, żeby zapomnieć. - Siada na wieku skrzyni i uśmiecha się szeroko do Marii, nie chcąc sprawiać zbyt poważnego wrażenia i rozładować napięcie, jeśli takowe powstało - a w opinii Smitha tak właśnie było. Tłumienie radości przychodzi mu z większym trudem, niż chowanie smutku, więc zaraz otula ich radosny śmiech Iana, który cieszy się, że dziewczyna chce z nim spędzić czas inaczej, niż tylko grając w Quidditcha. - Wiesz, że ja bardzo chętnie. Pisarz ze mnie kiepski, ale za tooo….! - Zrywa się naraz z miejsca, kiedy szamoczący się wewnątrz skrzyni tłuczek daje o sobie znać. - Auć… Te tutaj domagają się wypuszczenia, jakby dawno nie latały - śmieje się trochę krzywo, chcąc zamaskować swoje zdenerwowanie i nagle narastający na policzkach rumieniec. Sam go nie widzi, czuje tylko jak piecze go twarz, płonnie wierząc, że to od nagromadzonego ciepła. Czuje za to jak zamknięte w piersi serce przyspiesza tempa, zupełnie jak wtedy, gdy szybuje wysoko w przestworzach, będąc jak na złamanie karku, byleby poczuć, że prawdziwie żyje.
- W rezerwacie, mówisz? - zmienia od razu temat, szamoczące się tłuczki zeszły na dalszy plan, przestając być interesującymi. Ściąga zaraz brwi, bo na myśl przychodzą mu wyłącznie te smocze, a w nich Marii sobie nie wyobraża. Nie, żeby nie może się nimi interesować i że nie da sobie z nimi rady, bo w pierwszej pracy po szkole, to się przecież też dopiero wszystkiego uczy. Sądzi jednak, że panna Multon może mieć inne zainteresowania, którymi się jeszcze przed nim nie pochwaliła, a które chciałby poznać - nienachalnie, oczywiście. - W którym rezerwacie? Praca na świeżym powietrzu brzmi świetnie, z dala od… no wiesz, wszystkiego? - plącze mu się język, gdy tak pluje sobie w brodę na beznadziejny dobór słów. - Ale jak ci się podoba, to świetnie! - Znów uśmiecha się szeroko, chcąc z tej niemocy wybrnąć z twarzą. Trzeba było wybrać Quidditcha, a nie gadanie…
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]14.08.22 14:41
Gorączkowe zapewnienie o pamięci na moment zapiera dech; Maria wpatruje się więc w Iana z nieco szerzej otwartymi oczami i wydaje się, że tylko sekundy, tylko ich ułamki dzielą jej usta od rozdzielenia się, od ułożenia się w niewielkie, ale kształtne "o", ale powstrzymuje się w ostatniej chwili, zupełnie szczęśliwie. Zamiast tego kąciki ust znów unoszą się do góry, o milimetry, spojrzenie ucieka wreszcie w bok, a serce znów daje o sobie znać, pulsujący rytm dociera wreszcie do skroni i zostaje tylko łup, łup, łup, zgrywające się idealnie z trzepotem pozostawionych na wietrze proporców, z hukiem upadającego kufra z piłkami. I choć jest tych odgłosów dużo, stadion Jastrzębi z Falmouth nagle robi się niezwykle hałaśliwy, to wśród tych dźwięków nie ma fałszu, wszystkie zdają się być dokładnie na swoim miejscu.
Jest gdzieś w Marii życzenie, by było tak częściej. Skryte głęboko, pogrzebane pod gruzami rzeczywistości, bo czasami ma wrażenie, że nie przystoi się tak czuć. Wojna nie sięga — jeszcze — do jej chatki w Gloucestershire, wojna nie podchodzi pod bramy rezerwatu, rozpuszczając w pewien sposób opiekunkę jednorożców, dając jej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ale po drodze, gdy wybiera się w podróże, widuje przecież coraz więcej czerni. Więcej chustek przytkniętych do spuchniętych od płaczu oczu i w tym widoku jest coś tak bardzo poruszającego, coś tak nierealnie bliskiego, że wydaje się wtedy Marii, że nie wypada jej czuć żadnego już rodzaju radości, bo stanowi to obrazę dla świata, dla rozpaczy tych, na których wojna żeruje. Nie zawsze zabiera życia, czasami podbiera też miejsce pracy, przecina więzy znajomości, zamyka budkę panu sprzedającemu bilety przed wejściem na stadion. I choć chciałaby zaproponować mu, żeby spotkali się raz jeszcze, może nawet w przyszłym tygodniu, to gdzieś w środku czuje, że nie może tego od niego oczekiwać. Że Ian Smith ma swoje życie, w którym potrzebują go znacznie bardziej, niż jedna Maria Multon, ale to przecież nie jest ich wina, że przyszło im wchodzić w dorosłość akurat w ten sposób.
— Im dłużej będziesz na nich siedział, tym bardziej będą chciały cię dopaść — korzysta więc z ulubionej broni Iana, przyjmując ją za swoją. Zmiana tematu i obrócenie dotychczasowej miękkiej powagi w żart pozwoli im przecież nabrać oddechu, skierować myśli w inną stronę, tam, gdzie czuli się lepiej. I żeby zrobić to, nachyla się nawet lekko nad siedzącym na skrzyni Smithem, chcąc otwartą dłonią wskazać na szamoczący się kufer, ale dzięki temu widzi tylko wyraźniej rumieniec wychodzący i na jego policzki, trochę inny od tego, który rozlewa się na jasnej skórze po uszczypnięciach zimnego wiatru.
Łup, łup, łup.
— A wtedy nawet twoje gogle nie wystarczą, by przed nimi uciec — dodaje po chwili, zaraz tę samą dłoń przykładając do swych ust, nim przebije się zza nich radosny, dźwięczny chichot. W chichocie tym nie ma jednak wyzwania, Maria wie, że Ian zdolny byłby uciec nawet od najbardziej rozwścieczonego tłuczka, ale teraz ważniejszy jest ten śmiech, może uda jej się porwać do niego także rumieniącego się chłopca i zaraz myśleć będą mogli nie o bijących prędko sercach, a tym scenariuszu właśnie, o kręciołkach w powietrzu, obmyśleniu taktyki ucieczki.
Mogą też myśleć o rezerwatach.
— Jednorożców — dopowiada prędko, gdy wsiada już na miotłę. Pogoda ich nie rozpieszcza, a może lepiej byłoby, gdyby zaczęli swój specyficzny trening, zanim przekonają się, czy z wiszących nisko nad nimi, szarych chmur wydostaną się krople zimnego deszczu. — W Gloucestershire, to bardzo spokojne miejsce — dodaje na wszelki wypadek, bowiem najsłynniejszymi rezerwatami w Anglii były faktycznie te, w których schronienie i opiekę odnajdywały smoki. Kochająca magiczne stworzenia Maria wiedziała jednak, że wiele stworzeń poza smokami również odnalazło swoje azyle — testrale, znikacze, centaury, żeby wymienić kilka z nich. A później kiwa lekko głową, bo praca na świeżym powietrzu to naprawdę spełnienie marzeń. O ciszę w rezerwacie nietrudno, zdecydowanie gorzej jest, gdy wreszcie wymyka się poza jego granice. — A ty? Zawsze myślałam, że zaraz po szkole dostaniesz się do ligii — pyta cicho, z wyraźną troską. Tak pewnie by się stało, gdyby nie burzowe chmury, gdyby nie wojna, cała heca z Międzynarodowym Komitetem Quidditcha. Co teraz zajmowało dni Iana Smitha?
— Opowiedz mi w locie — prosi więc szeptem, wreszcie odsuwając się od chłopaka, aby odbić się mocno z dwóch nóg, poprowadzić miotłę w powietrze. Zostało przecież tylko wypuścić piłki z kufra i mogli przejść do ćwiczeń.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]15.09.22 12:15
Smutek związany z przykrą, wojenną codziennością stara się odepchnąć gdzieś na dalszy plan, by nie zdominował dzisiejszego spotkania, ani każdego z elementów życia w ogóle. Życie jawi się w ponurych szarościach przepełnionych zazdrością, jak i gniewem, nie chce ich tutaj, podczas nielicznych promyków szczęścia, jakimi los łaskawie przetyka jego dni. Bo tym jest dla niego spotkanie z Marią, ciepło uśmiechniętą, choć z pewnym malującym się w oczach smutkiem. Możliwością na odegnanie czy chociaż chwilowe zignorowanie burzowych chmur, ponurych wspomnień i świadomości obowiązków.
- A niech próbują! - śmieje się odważnie, za nic mając sobie groźne tłuczki. Nie żeby się popisywał, nie raz któryś pogruchotał mu już kości, przez co przesiedział długie godziny w Skrzydle Szpitalnym pod czujnym okiem pielęgniarki. Smak obrzydliwego eliksiru zna już na pamięć, gdyby tylko bardziej przykładał się do nauki zielarstwa i alchemii, mógłby nazwać każdy ze składników z osobna. - Wiedziałaś, że w przeszłości tłuczki robili z ciosanych głazów? Miały ten minus, że jak się im przyłożyło pałką, to nierzadko się kruszyły, a później każdy z odłamków gonił zawodników z osobna. Przed jednym czy dwoma da się łatwo uciec, ale jak się robi ich pięćdziesiąt, wtedy mamy prawdziwą zabawę! - I tak, wtedy rzeczywiście gogle by go nie uchroniły, no może przed wpadającym w oczy pyłkiem.
- Jednorożców? - powtarza zaraz za nią zdumiony, choć po dłuższym namyśle rzeczywiście Maria zdaje się pasować do pracy z tymi niezwykłymi stworzeniami. - To one jeszcze istnieją? - pyta głupio, bo o tych magicznych istotach czyta wyłącznie w szkolnych podręcznikach, a i do nich się zbytnio w hogwarckich latach nie przykłada na tyle, by wiedzieć, że na świecie jest ich tyle, by stworzyć cały rezerwat - i to jeszcze w Gloucestershire! - Ej no to świetnie, naprawdę się cieszę! - nakręca się dalej, gubiąc gdzieś w logiczności słów. Pannę Multon zna głównie przez pryzmat Quidditcha i to o nim zwykle dyskutują podczas wspólnych spotkań. Tym bardziej jest zaskoczony, jak i zadowolony, mając możliwość odkryć kolejny, choć maleńki skrawek z jej życia.
Ianowe policzki znów oblewają się rumieńcem, gdy dociera doń dziewczęcy szept, znaczący tyle, co “Nie gadaj już!”, ale ciało reaguje już tylko na samo brzmienie delikatnego głosu. Są tu po to, by ćwiczyć, od początku Maria przecież o tym wspomina, zaznaczając zarówno w liście, jak i teraz, na niemal każdym kroku, kiedy uciekając od tematu rozmowy, zwraca się wciąż ku treningowi.
- Dureń… - mruczy tylko pod nosem, kiedy panna Multon wzbija się już w powietrze. Co on sobie myślał, że taki jest interesujący, by umawiać się z nim pod pretekstem Quidditcha, a zamiast tego gadać o życiu? Smith dawno już przyzwyczaja się do myśli, że dla dziewcząt jest przede wszystkim przyjacielem, dobrym kumplem i towarzystwem do zabaw, nie jakimś partnerem dyskusji, czy trzymania za rękę. Nadal wciąż się jeszcze łudzi, że może coś się zmieni, że może tym razem! - jednak każdy podniebny lot kończy się stale bolesnym upadkiem z wysokości.
Szybkim ruchem zapina zamek kurtki i chowając się za skrzynią otwiera zamek. Jeden z tłuczków natychmiast wyrywa się z metalowych zapięć i wyskakuje ku niebu, drugiego Smith wypuszcza zaraz po nim. Złoty znicz pozostaje w zamknięciu, podobnie zresztą jak kafel, którego do wyścigów nie potrzebują. Chłopak zadziera brodę i wodzi wzrokiem za Multon, by wreszcie samemu wzbić się w powietrze.
- No dobra, Maria, bez zbędnych ceregieli! - woła do niej, gdy znajdują się na jednym pułapie w samym środku boiska. - Do bramek gospodarzy, slalom, pęd do przeciwników i z powrotem. Gotowa? - Szczerzy się szeroko, zupełnie jakby w niepamięć już odepchnął drażniące go przed momentem na ziemi myśli. Nie czeka na przyzwolenie, komenda jest komendą. Wsuwa kciuk i palec wskazujący do ust, by gwizdnąć na tłuczki, jednocześnie dając znak do startu wyścigu, po czym puszcza się pędem w kierunku pierwszych bramek.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]26.09.22 12:46
Uśmiech tańczy więc na wargach dziewczęcia, nieśmiało jeszcze, albo może i wciąż, ale optymizm i hart ducha Iana są niezwykle zaraźliwe. Wystarczy jedna groźba posłana w uśmiechu do tłuczków gotowych jednym (choć wprawnym) uderzeniem zrzucić ich z miotły i świat już staje się lżejszy jakiś, jaśniejszy nawet mimo chmur ciemnych, co przesłaniają niebo, oddzielając dwójkę młodych ludzi na murawie profesjonalnego boiska do Quidditcha od słonecznych promieni. Bo czasem przecież tylko tyle starcza — ograniczenie świata do jednego tylko miejsca, a życia do chwili. Wszystko inne staje się wtedy tylko tłem, z rodzaju tego nieistotnego, któremu nie warto poświęcać nawet krztyny uwagi. A najważniejszą informacją w świecie nie jest teraz przecież stan wojennych potyczek, tylko ciekawostka o tworzeniu pierwszych tłuczków, która wprawia wyobraźnię w ruch, i już widzi Maria siebie i Iana uciekających przed tłuczkowym stadem; niewielkim rozmiarowo, olbrzymim w liczebności, niestrudzonym w pościgu. Zaraz jednak wyciąga głowę z przestworzy własnego umysłu, miękko wraca na ziemię i z zaciekawieniem spogląda tuż obok lewego ucha Iana (nie mogąc przemóc się jakoś w swej nieśmiałości, by zajrzeć mu w twarz i skrzyżować ponownie ich spojrzenia).
— Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się historii o rozpadających się od uderzeń w kamienne tłuczki pałkach — śmiech dźwięczy gdzieś na krańcu jej głosek, wciąż cichy i czekający na przepłoszenie którąś z reakcji, ale dłoń natychmiast unosi się do ust i tłumi go jeszcze bardziej. Znad palców widać więc tylko roziskrzone od dobrego humoru szarozielone spojrzenie, które wreszcie, na kilka sekund odważa się podłapać w niemym, ścigającym zrozumieniu, to drugie, ciemniejsze. — Choć raz to im mogłoby się coś przytrafić — dodaje z czymś, czego nie sposób było się po niej spodziewać, gdy nie zna się jej miłości do sportu, gdy nie wie się, dlaczego akurat Jastrzębie z Falmouth zdobyły jej serce. Łobuzeria w głosie nieśmiałej panny, opiekunki jednorożców wydaje się być nie na miejscu, ale być też jakąś odświeżającą nowością, elementem zaskoczenia.
Nieśmiałe osoby często kryją w sobie wiele sprzeczności, które pozostają często nieodkryte. Umykają przed powierzchownymi reakcjami i relacjami, wybijając się wyłącznie na kilka krótkich chwil tak jak dzisiaj.
— Więc gdybyś był kiedyś w okolicy... — to nie do końca zaproszenie, przynajmniej niepełne, jakoś niepoprawne dla ludzi dorosłych, dla ludzi pewnych siebie. Ale dla Marii jest to wystarczające, jest to nawet coś więcej niż tylko zaproszenie; Maria nie dopuszcza przecież blisko siebie zbyt wielu osób. Stara się trzymać określone dziedziny życia osobno, z różnym skutkiem oczywiście, obawiając się oczucia osaczenia. Ian jest jednak wyjątkiem, ma dobre serce, co do tego panna Multon nie ma żadnych wątpliwości. A to przede wszystkim ono jest kluczem do udanego spotkania z jednorożcami. Chciałaby mu je pokazać — starsze przyzwyczajają się do opieki kobiet, będąc znacznie bardziej wybredne względem tych, komu pozwolą się do siebie zbliżyć, ale wciąż mieli w rezerwacie źrebięta i to je Maria uwielbiała pokazywać gościom. Ian ze swą chłopięcą, ale niewinną energią z pewnością przypadłby złotym źrebiętom do gustu.
Och, gdyby tylko wiedziała, jaką krzywdę nieświadomie wyrządziła sercu Iana. Sama wtedy zalałaby się pewnie łzami, ale o rzeczach przyziemnych jej zdaniem należało mówić na ziemi, a o tych podniebnych — w niebiosach właśnie. Kątem oka wyłapuje zaczerwienione policzki Iana, myśli same skręcają łagodnie w krainę domysłów, cóż mogłoby ten stan spowodować, ale gdy szczęk zamka oznajmia otwarcie kufra i wypuszczenie w powietrze pierwszego z kafli, nie ma już czasu do namysłu. Dłonie same układają się na rączce miotły, a ciało pochyla do przodu i nawet mżawka wciąż dokuczająca im z nieba nie przeszkodzi w niczym.
— Gotowa! — odkrzykuje z radością w głosie, radością w szerokim uśmiechu, rumianych policzkach i przymrużonych jeszcze powiekach. Nie zwleka ze startem, rusza chyba w tej samej sekundzie, co Ian, pomimo gorszych mimo wszystko warunków fizycznych pragnąc nie odstępować mu zanadto. Ale to nie samo szczęście jest odpowiedzialne za wszystkie sukcesy; to lata ciężkiej pracy, to technika, której wymaga się od sportowca i Maria właśnie na tych aspektach pragnie się skupić.
O ile oczywiście wyścig nie zostanie przerwany przez nadlatujące tłuczki.

| W Iana i Marię lecą tłuczki - siła tłuczka #1 lecącego na Iana to 76, siła tłuczka #2 lecącego na Marię to 36. Unik uznaje się za udany, gdy siła uniku jest wyższa od siły tłuczka. Siłę uniku określa wzór: k100 + 2 x zwinność


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]11.10.22 10:27
Brzmienie dziewczęcego śmiechu rozlewa się ciepłem na Ianowym sercu. Tęskno mu do rozradowanych twarzy i lekkiej beztroski, tym milej mu w towarzystwie Marii, przy której może zapomnieć o wszelkich smutkach. Przenikają gdzieś między nimi, zdając się wcale nie zaglądać do rozmowy, a czaić się poza granicami stadionu, odstraszone uśmiechami i wylewającym się zeń pozytywnym nastrojem.
- Może pałki też robili z kamieni? - śmieje się w odpowiedzi, nie do końca znając tę historię, by móc rozwiać wątpliwości panny Multon. - Ale i im zdarza się niszczyć. Widziałem jak czasem sypią się w rękach, drzazgi leżą wszędzie! - Macha ekspresyjnie ręką, chcąc zobrazować morze drewnianych igiełek, jakim zdarza się rozsypać po całej murawie. To jeden z powodów, dla których członkowie drużyny noszą rękawiczki, ale także i gogle. Niejednemu zdarzało się oberwać odłamkiem, który grzęzł w ustach czy oczodole, pechowe spotkanie nie pozwalało jednak trwale stracić narządu, magimedycyna była tu błogosławieństwem.
- Chętnie odwiedzę cię kiedyś w rezerwacie jednorożców - wchodzi jej w słowo, kiedy głos jasnowłosej nieznacznie cichnie. Mimo ściskającej mu brzuch nieśmiałości pełen jest zapału i zamierza wykorzystać okazję, skoro ta się nadarzyła. - Napisz mi tylko kiedy będzie odpowiednia pora. Żeby nie było, że akurat zapadną w sen letni, czy coś takiego. - Wzrusza tu ramionami żartując oczywiście, bo choć o samych jednorożcach wie wprawdzie niewiele, to ma świadomość, że wygaduje bzdury. W Gloucestershire bywa rzadko, ale gdyby tylko dostał zaproszenie, nie wahałby się ani chwili.
Obiecuje nie dawać jej taryfy ulgowej. Ambitna czarownica chce się ćwiczyć, o czym świadczą zarówno jej słowa, jak i odważne nastawienie. Wraz z nim rusza z miejsca, startując bez ospałości skupiona na celu. Na twarzy Iana rozciąga się uśmiech, mknie przed siebie, lecąc tuż obok Marii w równym tempie. Obserwuje ją ukradkiem i widzi jak wchodzi w pierwszy zakręt, zgrabnie wykonując slalom między bramkami. To wtedy sam decyduje się na podwyższenie poprzeczki, puszcza się pędem przez długość boiska, rozpływając się nad przyjemnie świszczącym w uszach wiatrem. Tylko na moment ogląda się przez ramię, by spojrzeć za Marią. Czy nie spieszy się za bardzo, nie zostawia jej zbyt mocno w tyle? Szanse mają być wyrównane, przemyka mu przez myśl, by nieznacznie zwolnić i dać jej możliwość wyprzedzenia. Nie dostrzega lecącego z drugiej strony tłuczka, który za nic ma treningowy charakter dzisiejszego spotkania i z jasno określonym celem leci w stronę Smitha. W ostatniej chwili chłopak wraca wzrokiem przed siebie, chcąc wykonać finałową pętlę wokół bramek i wtedy to kątem oka zauważa majaczący się w martwym punkcie obiekt - zdecydowanie za późno, by uniknąć zderzenia. Ciemne oczy rozszerzają się za szkłami gogli w zaskoczeniu, dłoń wykonuje gwałtowny ruch drążkiem miotły i zwraca się bokiem, próbując zmienić trajektorię lotu. Manewr ten nie wystarcza, piłka zahacza o ramię Iana z impetem wbijając się i tłukąc mięsień. Ból rozrywa rękę, Smith w odruchu sięga wolną dłonią ramienia, a na młodzieńczej twarzy rodzi się grymas. Wisi w powietrzu, przerywając swoją gonitwę za metą, gwałtownie łapiąc oddech i próbując uspokoić skupione na jednym myśli - Oby nie była złamana, oby nie była złamana…
- Ważna lekcja! Nigdy nie spuszczać tłuczka z oczu - śmieje się krzywo, próbując utrzymać dobrą minę do złej gry, gdy tylko majaczy mu się w bliskiej odległości dziewczęca sylwetka.

| st76, wynik rzutu na unik 56, obrażenia 45/2 = 23 PŻ
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]15.10.22 19:34
— Jeju, kamienne pałki to by była dopiero niesprawiedliwa przewaga! — kontruje energicznie, bowiem Quidditch zawsze rozplątuje jej język, dodaje animuszu, którego braknie jej w innych dziedzinach życia. Wyobraźnia prędko robi swoje — Maria wyobraża sobie taki mecz. Gdy kamienny tłuczek spotyka się z kamienną pałką i taka podwójna kamienna siła, skumulowana, leci w stronę ścigającego, który akurat porusza się także na kamiennej, a więc mniej zwinnej miotle. Zderzenie nie kończy się przyjemnie, wyimaginowany gracz znika gdzieś w dole, poza zasięgiem oczu wyobraźni Marii, która wzdryga się lekko na to wyobrażenie i w tej jednej chwili wie tylko, że nie chce skończyć w taki sposób, że cieszy się, że przyszło jej żyć w czasie bezpieczniejszym trochę dla wszystkich graczy. Lecące wszędzie drzazgi to widok paradoksalnie milszy, na jego wspomnienie Maria przechyla głowę w kierunku Iana i posyła mu kolejny uśmiech, szeroki, nim wzniesie oczy do nieba, powracając na moment do miejsca, w którym składuje wspomnienia. — A czy to nie było tak, że na tym meczu, na którym się poznaliśmy, któryś z Jastrzębi zniszczył tak pałkę jednemu ze Strzał z Appleby? — pyta wreszcie, ciekawa, czy Ian o tym pamiętał. Pałkarze Jastrzębi znani byli ze swego raczej agresywnego stylu gry, ale takie zachowania rzadko kiedy wychodziły poza boisko. Tym razem jednak tamten gracz zasłużył sobie w ogólnej opinii na to, co mu się przytrafiło, bowiem miał w niepochlebnych słowach wypowiadać się o rodzinie jednego z Jastrzębi. Maria nie mogła niestety słyszeć tej wymiany zdań, komentator przezornie postanowił nie powtarzać ich przez megafon, ale drzazgi istotnie poleciały.
I był to w pewien sposób jeden z najbardziej ekscytujących elementów tamtego meczu.
— Pilnuj sowy, dam ci znać, gdy tylko będziemy miały trochę wolnych dni — szepcze więc przed startem, praca w rezerwacie to nie tylko bieganie za jednorożcami i całodniowe czesanie sierści czy zaplatanie warkoczy z grzyw i ogonów. To także, a bywały takie dni, gdy przede wszystkim, oprowadzanie gości po rezerwacie, odpowiadanie na pytania nadciągających dość często alchemików. Pomyśleć można było, że wraz z wojną takie odwiedziny staną się rzadkością, ale stało się wręcz odwrotnie. Bogaci obywatele szukali spokoju i zachwytu wszędzie, gdzie tylko się dało, a alchemicy podobnie, mieli ręce pełne roboty. Ale wciąż zdarzały się dni, które bardziej przypominały ciągnący się sen, wtedy towarzystwo Iana mogłoby rozświetlić mroki nawet najciemniejszych części Forest of Dean. Była przekonana, że jego towarzystwo przypadnie jednorożcom do gustu. Może nie na długo, ale każda chwila była tego warta.
Nie mogła jednak długo myśleć o przyszłości, gdy teraz liczyła się teraźniejszość. Pełne skupienie w dążeniu do celu. Pomimo tego, że wystartowali równo, jej refleksy działały odpowiednio i nie została w tyle od początku, musiała włożyć bardzo dużo siły w to, by dorównać Ianowi w prędkości. Chłopak czuł się znacznie pewniej na miotle, dlatego obniżyła mocno tułów, chcąc jak najbardziej ograniczyć siłę uderzającego ją w tułów wiatru, który ostatecznie miał ją zwalniać. Nogi splotła na trzonku miotły, tuż przed witkami, krzyżując je w kostkach, tym samym zmuszając miotłę do wzięcia jeszcze większej prędkości. Ian decyduje się przyspieszyć jeszcze bardziej, Maria wzdycha w duchu z ulgą, że slalom obył się bez większego spowolnienia. Dzieli ich tylko kilka metrów, ale dzięki temu widzi, że coś jest nie tak, Ian skręca mocno, w przeciwnym kierunku do ich mety, ale zostaje uderzony. Multon zaciska mocno zęby, sama również kontrproduktywnie wzbijając się w górę, miast w dół, ale słyszy charakterystyczny świst nadlatującego tłuczka, którego mija z wyraźnym zapasem i bez większego problemu. Zaraz wyrównuje lot i zrównuje się z Ianem. Ostateczny, triumfalny okrąg wokół bramek wykonują w tym samym momencie, przez nieszczęście Smitha równi sobie.
Gdy zatrzymują się na murawie, Maria zeskakuje z miotły, prędko podchodząc do bruneta.
— Musiało boleć... — szepcze niezgrabnie, ostrożnie przesuwając palcami po materiale skórzanej kurtki, jeszcze noszącej ślady kurzu, którym pokryty był tłuczek. Z wyczuciem, niezwykle delikatnie strzepuje te drobinki, na moment chcąc złączyć ich spojrzenia razem, posłać mu przepraszający uśmiech. Tamto uderzenie to nie jej wina, oczywiście, ale gdyby nie namówiła go na trening... — Chyba nam na dzisiaj wystarczy. Chodź, może jeszcze jest w okolicy jakiś uzdrowiciel, powinien to zobaczyć...

| unik za 117, ST36.
z/tx2
[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]11.03.23 20:19
6 VII 1958


To naprawdę szczególna okazja. Zamknięty z pozoru stadion Jastrzębii z Falmouth, cała Kornwalia — stały się powoli w umyśle Marii pewną metaforą nowych początków. Że na gruzach starego życia, które musiało stanąć przez wzgląd na wojnę, podziały rozdzielające kraj na dwoje, a względem których Maria próbowała jak tylko mogła trzymać się z boku, można spodziewać się jeszcze rozkwitu czegoś pięknego, czegoś nowego. Z Ianem było przecież właśnie tak. Czemu z Liddy miałoby być inaczej?
Na ich spotkanie przygotowywała się jednak znacznie mocniej niż na to kwietniowe ze Smithem. Wstała wcześnie rano, rozpoczynając przygotowywania od przygotowania zupy szczawiowej — chociaż słowo "zupa" było tutaj raczej na wyrost. Od dawna nie miała w ustach nawet kawałka mięsa, musiała więc próbować przygotować zupę na samej wodzie. Wierzyła jednak, że to intencje mówią o daniu najgłośniej — w końcu nie codziennie zdarzały się osoby, które dzieliły się posiłkiem tak chętnie, jak Maria.
Rozpoczęła od dokładnego umycia dużego pęczka liści szczawiu. Po tym przy pomocy noża obierała zdrewniałe łodyżki — gdyby jakaś zaplątała się w garnku, popsułaby smak zupy. Dopiero gdy była pewna, że pozostała jej tylko jadalna część rośliny, poczęła siekać liście. W idealnej sytuacji przesmażyłaby je jeszcze na maśle, teraz jednak musiała sobie radzić (znowu) bez niego. Podsmażyła go więc na suchej patelni, a następnie, gdy listki zwiędły odrobinę, przeniosła je do garnka wypełnionego wodą. Taka zupa była jednak niezwykle wręcz licha, dlatego dla dodatkowej pożywności i w obliczu braku jaj, które mogłaby wykorzystać, sięgnęła po kaszę jęczmienną. Przepłukała ją pod zimną wodą, aby pozbyć się ewentualnej goryczki, a następnie dorzuciła do garnka z wywarem szczawiowym. Mieszała raz na jakiś czas, próbując, czy kasza już doszła. I choć nie było to z pewnością danie, które znalazłoby się na suto zastawionym stole arystokracji, była dumna, że udało jej się stworzyć coś, co napełni brzuch nie tylko jej, ale także dawno niewidzianej przyjaciółki.
Nim wyruszyła z Okruszka, w jej wiklinowym koszyku znalazło się miejsce na dwa słoiki zupy szczawiowej z kaszą jęczmienną, dwa zestawy sztuców oraz — po dłuższym namyśle także butelki z jakimś zielonym płynem, którego przeznaczenia domyślała się po przyjęciu u Elviry, ale nie była przekonana, czy to na pewno był ten alkohol od przywidzeń. Może Liddy będzie wiedzieć.
Letnia sukienka trzepotała w powietrzu, gdy Maria zniżała lot na widok znajomych, szarawych proporców. Słońce piekło odkrytą skórę, odbijało się w złotych włosach związanych białą wstążką, z którą ostatnimi czasy nie rozstawała się nawet w śnie. Ale pęd powietrza, choćby było gęste jak najbogatsza z zup, łagodził wszelkie niedogodności związane z podróżą. Czy tak czuł się Ikar, gdy podlatywał do nieba, głodny wrażeń, głodny miłości obłoków? Czasami czuła się jak bohater starożytnych opowieści, jej własny bohater. I musiała powstrzymywać się przed poderwaniem miotły w górę, skierowaniu się wyżej, do samego słońca. Nie, to nie była jej destynacja.
Zamiast tego, jakby sobie na złość, skierowała się na bladozieloną, trawiastą nawierzchnię stadionu. Stopy zetknęły się z nią miękko, miała już przecież doświadczenie w podobnych podróżach, lubiła latać i zaryzykowałaby bardziej wymagające lądowanie, gdyby nie leciała z delikatnym bądź co bądź ładunkiem. Gdy ułożyła miotłę na ziemi, kucnęła tuż obok, ściągając z jej końca zabezpieczony zaklęciem koszyk. Otworzyła jedną z wiklinowych pokrywek i zajrzała do środka.
— Uff — westchnęła z ulgą. Na całe szczęście nic nie ucierpiało.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Stadion Jastrzębi z Falmouth [odnośnik]20.03.23 17:30
Miała doskonały nastrój już od samego rana. Od kiedy otrzymała list od Marysi - Marysi, którą poznała podczas meczu quidditcha i z którą na dobre się zaprzyjaźniła we Francji - nie mogła się doczekać spotkania z nią. Dziś wreszcie miało ono nastąpić w dodatku na brytyjskiej ziemi!
Wstała skoro świt, jak zwykle zresztą i po błyskawicznej porannej toalecie... zatrzymała się przed swoją szafą. Pierwszy raz od dawna nie mogła się zdecydować na dzisiejszy ubiór. Może to dlatego, że to wyjątkowa okazja, bo dawno się nie widziała z przyjaciółką, a może przez to, że Marysia miała zmysł modowo-krawiecki i Liddy nie chciała jej razić w oczy czymś... no, brzydkim, a może z powodu wszystkiego po trochu. Nawet przez dobrą chwilę rozważała jedną ze swoich nielicznych kiecek(!), które trzymała na jakieś specjalne okazje, kiedy naprawdę nie wypada przyjść w portkach, ale... po przymierzeniu jej szybko schowała ją z powrotem do szafy. Nie, to zdecydowanie nie było to.
Ostatecznie, po długiej przeprawie i przerzuceniu połowy ciuchów, wreszcie Lidce udało się wybrać coś akuratnego, w czym czuła się dobrze i z cienkim kocem, talią kart, i aparatem pod pachą, zbiegła po schodach na parter do kuchni. Miała na sobie lniane, długie, ale przewiewne spodnie w kratę przytrzymane bordowymi szelkami odznaczającymi się wyraźnie na jasnej, luźnej, rozpiętej pod szyją koszuli, której Lidka podwinęła rękawy do łokci. Luźno, wygodnie, a elegancko - była zadowolona z efektu.
Z tego wszystkiego jednak miała już niewiele czasu, tak szczerze mówiąc, więc szybko zabrała się za pakowanie. Na pledzie ułożyła butelkę wody, głowę dojrzałego słonecznika, dwie gruszki i talię kart, po czym wszystko zawinęła porządnie i przewiązała sobie utworzony w ten sposób tobołek przez ramię. Upewniła się jeszcze, że wszystko się dobrze trzyma i nie wypadnie podczas lotu, po czym wymaszerowała przed dom już z miotłą w ręce, goglami na twarzy i letnim kaszkietem pasującym (mniej więcej) do spodni na rudej czuprynie. Miała nadzieję, że dzięki niemu nie będzie widziała nad głową złowieszczej komety, która dosłownie parę dni temu pojawiła się na niebie. Początkowo Lydia się nią przejęła, bo ta spadająca gwiazda wyglądała (ba, do tej pory tak było!) groźnie, ale w związku z tym, że właśnie "tylko wyglądała", a Liddy nie zauważyła, żeby robiła coś złego, to postanowiła się nią nie przejmować.
Odbiła się od ziemi i wzbiła w powietrze i momentalnie zrobiło jej się ciepło. Pogoda była dzisiejszego dnia piękna, może aż za bardzo. Spieszyła się i na szczęście nie miała żadnych przygód po drodze, które mogłyby ją opóźnić. W miarę zbliżania się do miejsca docelowego ekscytacja w niej rosła z każdą chwilą. Czy Marysia się jakoś zmieniła przez ten czas? Czy wszystko było u niej w porządku? Tak pisała, ale mogła tak tylko pisać... No i... stadion Jastrzębi... Sama nie wiedziała, czemu wcześniej go nie odwiedziła po powrocie z Francji. W dodatku to tak znaczące miejsce dla ich znajomości! Tu się przecież poznały! Bardzo był zaniedbany?
Wreszcie go ujrzała. Daleko było mu do lat świetności, a kiedy Lydia się zbliżyła, to zauważyła, że proporce z jastrzębim herbem były postrzępione, ale oprócz tego... nie było tragicznie. Przetrwał! To było najważniejsze!
Zrobiła slalom pomiędzy obręczami, a zauważając jeszcze bardziej błyszczące w letnim słońcu blond włosy Marysi, zrobiła ostry zwrot i mocno pochylając się nad trzonkiem miotły zapikowała w dół prosto do niej. Wyhamowała lekko będąc już nisko nad ziemią i wciąż w locie (jak to uwielbiała robić) zeskoczyła na ziemię jednocześnie jedną ręką zatrzymując miotłę, a drugą ściągając kaszkiet z głowy, żeby zgiąć się w pół przed dziewczęciem w ukłonie.
- Bonjour, Mademoiselle Multon! - odezwała się radośnie po francusku, już wracając do pionu z szerokim uśmiechem na twarzy. Dopiero wyprostowana zsunęła swoje gogle z twarzy, żeby luźno zawisły jej na szyi.
Lidka nie zmieniła się zbyt wiele od kiedy się ostatni raz widziały. Ani nie urosła, ani jej włosy nie odrudziały. Niebieskie oczy wciąż lśniły zawadiacko, a uśmiech na jej twarzy nie stracił na promienności. Nawet piegów jej nie przybyło, choć za tydzień czy dwa, takiego intensywnego latania na miotle i wystawiania się na słońce, zapewne to się mogło zmienić.
- Jak dobrze cię widzieć, Marysiu! - szybko porzuciwszy język francuski, pozwoliła upaść na ziemię temu, co akurat miała w rękach, a więc: miotle i nakryciu głowy i rozpostarła ręce, żeby uściskać przyjaciółkę.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Stadion Jastrzębi z Falmouth
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach