Druella Rosier
AutorWiadomość
Druella Rosier
Data urodzenia: 13.07.1931
Nazwisko matki: Avery
Miejsce zamieszkania: Dover
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: alchemiczka
Wzrost: 165
Waga: 53
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: Jej osobliwa uroda zawsze zwraca uwagę. Nie jest klasycznie piękna, ale ujmująca, zwłaszcza gdy unosi w uśmiechu tylko jeden kącik ust. Zawsze też - choćby miało się walić i palić - nosi na palcu pięknej roboty pierścionek z rubinem, z motto rodu wygrawerowanym na zewnętrznej stronie obrączki.
Nazwisko matki: Avery
Miejsce zamieszkania: Dover
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: alchemiczka
Wzrost: 165
Waga: 53
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: Jej osobliwa uroda zawsze zwraca uwagę. Nie jest klasycznie piękna, ale ujmująca, zwłaszcza gdy unosi w uśmiechu tylko jeden kącik ust. Zawsze też - choćby miało się walić i palić - nosi na palcu pięknej roboty pierścionek z rubinem, z motto rodu wygrawerowanym na zewnętrznej stronie obrączki.
cis, błona druzgotka, dość giętka, 12.5 cala
Beauxbatons
Niewykształcony
Ogromną, złotą klatkę. Choć nie brakowało mi w życiu wolności, panicznie boję się, że może zostać kiedyś ograniczona do minimum
tytoniem, szkocką whisky i cedrem
Siebie samą u szczytu magicznych możliwości, z tytułem Mistrzyni Eliksirów w kieszeni. Za moimi plecami majaczyć będzie rozmazana sylwetka mężczyzny.
Eliksirami, historią magii, klątwami
Nietoperze z Ballycastle
Gram na fortepianie, warzę eliksiry, testuję nowe receptury. Gdy nikt nie patrzy, wprawiam się w posługiwaniu sztyletem. To w końcu typowo kobieca broń, czyż nie?
Jazzu, muzyki klasycznej
Natalie Dormer
A fruit of the poisonous tree
Narodziny kolejnego Rosiera zawsze traktowano z bogobojną czcią - nie inaczej było w dniu, w którym przyszłam na świat. W późniejszych latach niezmiernie dziwiło mnie, że przyjście na świat dziecka przyjmowane jest taką radością, fetą, przesadnym celebrowaniem. W narodzinach nie ma nic eleganckiego, nic subtelnego, nic, co godne byłoby takiego zamieszania. Ot, kolejna nieszczęśliwa dusza przybyła na padół pełen kłamstw, układów i brudnej polityki, by w ciągu pierwszych kilku lat swojego życia zgubić w meandrach powinności niewinność i uśmiech. Nie wiem, czy spotyka to wszystkie dzieci, ale te urodzone w rodzinach o szlachetnej krwi, te od pierwszego oddechu zaplątane w siatkę koneksji, obowiązków i przymusów na pewno.
Nie oznacza to jednak, że miałam nieszczęśliwe dzieciństwo, gdzieżby znowu. Byłam hołubiona, kochana i przyzwyczajona do myśli, że cały świat leży u moich stóp, jeśli oczywiście potrafię nim odpowiednio pokierować. Nie wymagano jednak ode mnie, bym próbowała to robić przed ukończeniem stosownego wieku. Zamiast tego, goniono mnie do gry na fortepianie, którą tak uwielbiałam, że w zaskakująco krótkim czasie przekroczyłam kompetencje swojej nauczycielki. Goniono mnie do tańca, do literatury, do nauki etykiety, którą moja matka potrafiła zamienić w najlepszą zabawę. Jeździłam konno podczas popołudniowych polowań ojca i recytowałam wiersze, umilając rodzicom zimowe wieczory. Byłam hołubiona, kochana i starałam się sprostać oczekiwaniom, które z każdym rokiem piętrzyły się coraz bardziej.
Szybko nauczono mnie też, że odstawanie od pewnych standardów nie jest dobre, jednocześnie wpajając, że jedynie uroda i charakter wyróżniający się w tłumie zapewnią mi szczęśliwe życie i łatwe wejście w dorosłość. Jedyna córka ojca, jedyna pociecha matki, otoczona rodziną gotową skoczyć za mną w ogień, uwielbiana przez kuzynki i kuzynów, zachwycająca. Idealna.
Karmiona tymi mrzonkami, żyłam w bańce utkanej z wiary, że wszystko, że wszyscy urodzeni poniżej mojego stanu, żyją jedynie po to by służyć, a istoty pozbawione magicznej mocy, lub wywodzące się z istot jej nieposiadających to niższe formy życia. Niewarte mojej uwagi, niewarte uwagi jakiegokolwiek szanującego się czarodzieja. Urodziłam się Rosierem, nie klękałam przed nikim, przed nikim nie zginałam karku i gdy ta prosta zasada na dobre zagnieździła się w mojej głowie, byłam gotowa by ruszyć na podbój Beauxbatons.
Podstawy magii wpojone mi w dzieciństwie z pewnością ułatwiły mi odnalezienie miejsca w szkolnej hierarchii. Tak, jakbym kiedykolwiek potrzebowała go szukać; nazwisko wyprzedzało mnie na korytarzu, a wrodzona smykałka do eliksirów i zaklęć prędko sprawiła, że zaczęłam odstawać na tle innych uczniów. Transmutacji i sportów wymagających interakcji z miotłą nigdy nie lubiłam, ale nie byłam w nich najgorsza. Ot, wyuczone formułki szły w las w chwili, w której przestawałam ich potrzebować, zbyt zafascynowana subtelną sztuką tkania trucizn by zaprzątać sobie głowę gonitwą za garnkiem przemienionym w szczura. Ku magii wymagającej różdżki zwróciłam się z większym zapałem dopiero w okolicach piątego roku, gdy stawiane przez nauczyciela eliksirów wyzwania stały się zbyt proste, zbyt nużące. Mój zapał osłabł jednak, gdy poległam kolejny raz podczas przywoływania patronusa, który jak na złość nie chciał przyjąć materialnej formy, wymykał mi się, wyślizgiwał z palców mimo szczerych chęci zatrzymania go na dłużej. Wtedy też zaczęłam zwracać większą uwagę na szkolne życie towarzyskie, odsuwać się od nauki na rzecz długich rozmów, wieczornych spacerów po ogrodach otaczających zamek i pierwszych, kradzionych pod osłoną nocy pocałunków, których smak trwał przy mnie długie lata. Wtedy sądziłam, że to szczyt buntu na który mogę się wspiąć, wyżyny niesubordynacji i niechęci do wpajanych mi przez całe życie zasad. Słodka naiwności, jakże się myliłam!
Temperament miałam zawsze, ale rozwinął się, rozkwitł i zaczął dawać się otoczeniu we znaki dopiero gdy weszłam w burzliwy wiek nastoletni. Nigdy nie robiłam scen publicznie, nie zelżyłabym w ten sposób swojego nazwiska, pozycji i dziedzictwa. Czekałam, aż zamkną się drzwi, aż z pola widzenia znikną wszyscy, którzy mogliby wykorzystać moje emocje przeciwko mnie. Ojciec twierdził, że robię się krnąbrna, matka - że wpędzę ją do grobu. Nie potrafili zrozumieć co sprawiło, że ich perfekcyjna córka nagle zaczęła zachowywać się w tak niekontrolowany sposób - nie widząc, nie zauważając nigdy, że dusiłam się w sztywnych ramach tradycji, które zostały mi narzucone. Skończyłam szkołę i gotowa byłam do walki o swoje, nieoczekiwanie nie natrafiając na mur tam, gdzie spodziewałam się go najbardziej. Zadowolony z moich postępów w nauce, z mojej ambicji i zainteresowania "sztuką, która przystoi damie" ojciec nie miał przeciwwskazań, które mogłyby zagrozić mojej dalszej edukacji.
You, my friend, are in love with an image
Trzy lata, które spędziłam w Londynie ucząc się w katedrze alchemii przy Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga wspominam jako jeden z najlepszych okresów w swoim życiu. Na czas mojej nauki matka zgodziła się przenieść do miasta, ale nawet ta drobna niedogodność - i domowy skrzat, niemal nieopuszczający mego boku - nie była w stanie zepsuć mi tego czasu. Młodość, chmurna i durna, potrzebowała ujścia, potrzebowała bodźców i gotowa była za nimi gonić, biec na oślep, rzucać się w nieznane. Pierwszy alkohol niebędący winem przy rodzinnym stole, którego ostry smak poznałam w towarzystwie Tristana i papieros, którym poczęstował mnie chwilę później. Pierwsza randka z kimś, kogo mój szanowny ojciec na pewno nie potraktowałby jako godnego kandydata - nigdy nie zniżyłabym się oczywiście do zaprzepaszczenia wszystkiego, za czym stał mój ród. Przelotne szkolne miłostki i wakacyjne powłóczyste spojrzenia rezerwowałam jedynie dla tych, których krew była czysta i nieskalana. Dla tych, którzy byli bardzo blisko bycia godnymi mojej uwagi. Nawet jeśli dźwięk ich nazwiska sprawiał, że ojciec krzywił się mimowolnie.
I nauka. Nauka, nauka, nauka - choć wcale nie ocierająca się jedynie o moje akademickie podboje. Poza tajnikami skomplikowanych eliksirów, które poznawałam w wypełnionych bulgotaniem i parą salach katedry, uczyłam się również swojego miejsca w społeczeństwie. Swojej roli i wszystkich przywilejów, ale również obowiązków, które z niej wynikały. Bale, uroczyste kolacje, spotkania "na szczycie", w posiadłościach po brzegi wypełnionych arystokracją, śmietanką towarzyską. Dopiero wtedy brutalna szkoła życia, jaką przeszłam w dzieciństwie, a która kompletnie nie przydała mi się w murach szkolnych, zaczęła przynosić zysk. Poruszanie się po skomplikowanych rodzinnych koligacjach, będących niczym dywan utkany z wielobarwnych nici, byłoby dla mnie o wiele trudniejsze gdybym nie nauczyła się grać w tę grę we wcześniejszych latach swojego życia. Gdybym nie zrozumiała, że uśmiechem, zalotnym spojrzeniem, komplementem rzuconym w odpowiedniej chwili mogę zyskać więcej niż krnąbrnością. Że godziny spędzone na zgłębianiu literatury i grze na fortepianie, którą teraz mogłam pochwalić się przed wszystkimi, nie pójdą na marne. Że prosta sylwetka, umiejętność dopasowania wina do posiłku i znajomość heraldyki gwarantują mi uznanie wśród starszych, bardziej doświadczonych kobiet. Że uprzejmość, powściąganie języka, wystudiowana wyniosłość i kamienna maska zastępująca twarz na dłuższą metę okazują się być o wiele pożyteczniejsze od emocji. Nic nie mogłam poradzić jednak na to, że w żyłach wrzała krew, a serce rwało się do taniego romansu, do historii rodem z książek dla dzieci. Wdałam się w relację, która - gdyby wyszła na jaw - mogłaby zrujnować moją reputację. Na szczęście (wcale nie) nim zdążyłam doprowadzić do towarzyskiej katastrofy, ojciec postanowił zabawić się w polityka. Po oddaniu rezerwatu smoków w ręce Tristana, mojego ukochanego kuzyna, nuda zaczęła doskwierać mu bardziej niż zwykle, a pragnienie pozostania ważnym pionkiem na szachownicy przeważyło rozsądek i obietnice, które mi składał - miałam wyjść za mąż z miłości, a wyjdę... Właśnie, dlaczego?
Idea ocieplenia stosunków między od lat zwaśnionymi z nami Blackami nie przypadła mi do gustu, ale ojciec był nią zachwycony. Wydanie swojej jedynej córki w ręce zaciętych wrogów było dla niego koncepcją iście romantyczną, bohaterską i z jakiegoś powodu rozsądną - dlaczego, pojęcia nie mam. Miałam dwadzieścia pięć lat, całe życie przed sobą... i pierścionek zaręczynowy, którego wcale nie chciałam.
Miałam zostać żoną Cygnusa Blacka III. Uległą, słodką marionetką w dłoniach wytrawnego polityka. Ja, alchemiczka, zafascynowana czarną magią pani samej siebie.
Niedoczekanie. Może mnie zaobrączkować, ale nigdy mnie nie złamie.
Jestem Rosierem. Nie klękam przed nikim, przed nikim nie zginam karku.
Patronus: Nie pamiętam dokładnie kiedy nauczyłam się używać tego zaklęcia; na przełomie piątego i szóstego roku nauki fascynowały mnie uroki i zaklęcia, a chęć rozwijania umiejętności wykraczających poza eliksiry stawała się silniejsza. W swoich staraniach zawsze starałam się przywołać obraz ojca, z którym zawsze byłam mocno związana. Szczególnie miłe było mi wspomnienie z chwil, w których uczył mnie jeździć konno. Niestety, nie udało mi się jeszcze utworzyć pełnego patronusa - czy to przez brak wystarczająco silnego wspomnienia czy fakt, że moja dusza nie była do końca czysta? Nie wiem
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | 1 |
Zaklęcia i uroki: | 5 | 1 |
Czarna magia: | 8 | 1 |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 17 | 2 |
Sprawność: | 4 | Brak |
Zwinność: | 6 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | III | 25 |
Kłamstwo | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Starożytne runy | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | zależne | zależne |
Jasny umysł | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (fortepian) | II | 3 |
Muzyka (wiedza) | II | 3 |
Literatura (wiedza) | II | 3 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Jeździectwo | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
różdżka, rodowy sygnet,
Ostatnio zmieniony przez Druella Rosier dnia 13.05.18 12:38, w całości zmieniany 10 razy
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Nie na darmo mówi się, że nie ma róży bez kolców. Druella, jak przystało na różę Rosierów, zawsze cechowała się silnym charakterem i swego rodzaju krnąbrnością. Rozpieszczona córka swoich rodziców od dziecka uczy się umiejętności niezbędnych damie, by ostatecznie odkryć swoją pasję w subtelnej sztuce alchemii i warzeniu mikstur. Nauka w Beauxbatons jest czasem odkrywania pasji oraz mniejszych i większych grzeszków, popełnianych w ukryciu, przy dbałości o nieskalanie swojej reputacji i nazwiska. Młodość rządzi się jednak swoimi prawami, a Druella doskonale zna wartość przynależności do swego rodu. Alchemiczny kurs pozwala jej rozwinąć zdolności, z których jej dawna przodkini Mahaut z pewnością byłaby dumna. Ale od obowiązków nie da się uciekać wiecznie, i pewnego dnia na zbliżającą się nieubłagalnie do staropanieństwa różę spada wieść - ma zostać żoną Cygnusa Blacka, elementem politycznej zagrywki mającej na celu przybliżenie do siebie dwóch skłóconych rodów. Jak pogodzi ten obowiązek ze swoim nieugiętym charakterem i zamiłowaniem do niezależności?
Kartę sprawdzał: Ignotus Mulciber
Różdżka
ELIKSIRY Brak
INGREDIENCJE posiadane: Odłamek spadającej gwiazdy x2
BIEGŁOŚCI Brak
HISTORIA ROZWOJU [12.05.18] Karta postaci, 0 PD
[24.05.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: 2 odłamki spadającej gwiazdy
[24.05.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: 2 odłamki spadającej gwiazdy
Druella Rosier
Szybka odpowiedź