Gabinet oficera więziennego
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet oficera więziennego
Oficer więzienny odpowiedzialny jest za nadzór i bezpieczeństwo więźniów znajdujących się pod jego pieczą. Zasłużony czarodziej, Stephen Vane pełni tę funkcję od dwudziestu lat. Zajmuje się zatrzymaniem i kontrolą każdego aresztowanego wprowadzanego do Tower of London. Po zamachu na Ministerstwo Magii użyczył swojego lokum dla przedstawicieli Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z którymi przyszło mu współpracować przez całą swoją karierę. Niewielkie pomieszczenie zostało magicznie powiększone, aby mogło pomieścić gromadzących się tu aurorów. Kiedy wszystko powróciło do normy znów został sam w czterech, pustych i zimnych ścianach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.03.19 19:17, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Auror zdawał sobie sprawę, że miał czasu miał równie niewiele co szans na odnalezienie sensownych i przede wszystkim wartościowych informacji. Jeśli ktokolwiek maczał palce w śmierci Bones, to istniało duże prawdopodobieństwo, iż zadbał o unicestwienie dowodów mogących połączyć go z ów zdarzeniem. Początkowo mężczyzna nie natrafił na nic czego by już nie wiedział: oficjalne adnotacje odnoszące się do zatrzymania za przekroczenie uprawień, pismo z pieczęcią Ministerstwa Magii, którego nagłówek wskazywał na przyjęcie przesłanego raportu i przekazanie sprawy dalej oraz krótka notatka potwierdzająca zgon na skutek samobójstwa.
Skamander mógł szukać dalej, jednakże musiał mieć na uwadze coraz głośniejszy dźwięk kroków – patrolujący zbliżali się do gabinetu i mężczyzna nie mógł wiedzieć, czy będą chcieli pociągnąć za klamkę i wejść do środka.
|Anthony wciąż może próbować odnaleźć więcej informacji, lecz wiąże się to z ryzykiem.
Kameleon 2/3
Skamander mógł szukać dalej, jednakże musiał mieć na uwadze coraz głośniejszy dźwięk kroków – patrolujący zbliżali się do gabinetu i mężczyzna nie mógł wiedzieć, czy będą chcieli pociągnąć za klamkę i wejść do środka.
|Anthony wciąż może próbować odnaleźć więcej informacji, lecz wiąże się to z ryzykiem.
Kameleon 2/3
Przeglądał dokumenty, jednak nie udało mu się natrafić na nic czego istnienia by się nie mógł spodziewać. Nie za bardzo dopuszczał to do świadomości możliwość, że tak też faktycznie to miało wyglądać. Być może główny oficer faktycznie nie zdawał sobie z niczego sprawy albo też zwyczajnie w świecie był wyjątkowo ostrożnym i rozsądnym człowiekiem. Ta myśl sprawiła, że Skamander zdał sobie sprawę z tego, że być może zabiera się za wszystko w sposób niewłaściwy. Odsunął się od regału wypełnionego oficjalną, nie budzącą żadnych wątpliwości dokumentacją. Zmienił taktykę i zaczął przeszukiwać inne miejsca - przestrzenie między książkami, czy pod pergaminami w szufladach, tam, gdzie zmieścić można było dokument, który niekoniecznie powinien rzucać się w oczy. Właściwie nawet nie tyle co dokument, a notka - nieoficjalna, prywatna. Jakiś zapisek sporządzony mniej lub bardziej pośpiesznie na kartce czy też list.
|k100 spostrzegawczość II
|k100 spostrzegawczość II
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Anthony podjął ryzyko pozostając w gabinecie znacznie dłużej niżeli planował. Poszukiwania nie przynosiły żadnych efektów, a przynajmniej nie tam, gdzie znajdowały się wszelkie oficjalne akta. Auror być może słusznie uczynił postanawiając rozejrzeć się za ukrytymi notatkami, lecz początkowo również bezskutecznie. W szafce biurka odnalazł jedynie puste pergaminy oraz kałamarz – nic co mogłoby zwrócić na dłużej jego uwagę, jednakże gdy tylko jego wzrok skupił się ponownie na regale i tym samym znajdujących się tam teczkach dostrzegł, że jedna z nich wciśnięta była w wąską przerwę między drewnianymi półkami.
Dźwięk kroków ucichł, strażnik zatrzymał się tuż przed drzwiami i nieustanie plądrował wzrokiem pusty korytarz. Przez myśl przeszło mu, aby wejść do środka, jednak finalne tego nie uczynił – przynajmniej jeszcze nie teraz.
Auror, mimo wciąż działającego eliksiru, musiał zachowywać się cicho, aby nie wzbudzić czujności patrolującego.
|Spostrzegawczość st 60.
Kameleon 3/3
Rzut MG - tutaj
Dźwięk kroków ucichł, strażnik zatrzymał się tuż przed drzwiami i nieustanie plądrował wzrokiem pusty korytarz. Przez myśl przeszło mu, aby wejść do środka, jednak finalne tego nie uczynił – przynajmniej jeszcze nie teraz.
Auror, mimo wciąż działającego eliksiru, musiał zachowywać się cicho, aby nie wzbudzić czujności patrolującego.
|Spostrzegawczość st 60.
Kameleon 3/3
Rzut MG - tutaj
Igrał z losem. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą dlatego też pomimo rosnącego napięcia udawało mu się zachować zimną krew i skrupulatność z którą przeczesywał biuro. Kiedy więc już myślał, że nic tu jednak po nim dostrzegł w regale za sobą utkwioną w wąską przerwę teczkę. W tym samym momencie usłyszał jak kroki strażnika zamarły tuż pod drzwiami gabinetu. Zawahał się przed sięgnięciem po pergaminy wiedząc, że próba wyciągnięcia jej może nie okazać się prosta, a tym bardziej cicha. Ostrożnie przykucną by nieco skryć się za biurkiem. Czuł, że eliksir lada moment przestanie działać i jeżeli drzwi zostaną otworzone nie chciał się znaleźć na wprost wizji potencjalnie wchodzącego. Następnie zamarł mając nadzieję, że cisza sprawi iż strażnik ruszy dalej. Bez względu na wszystko i tak musiał potem jakoś stąd wyjść, a ze strażnikiem po drugiej stronie drzwi mogło być to trudne.
|k100 ukrywanie się, staram się być cichutko jak myszka
|k100 ukrywanie się, staram się być cichutko jak myszka
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
W chwili, gdy eliksir kameleona przestał działać do uszu Skamandera doszedł dźwięk kroków - niczym niezaalarmowany strażnik postanowił wrócić na wcześniej patrolowany korytarz, a zaraz po tym udał się na, jego zdaniem, zasłużoną przerwę. Auror mógł odetchnąć z ulgą i bez większych przeszkód przejrzeć odnalezioną wcześniej teczkę.
Dokumenty znajdujące się w środku początkowo mogły okazać się zawodem, bowiem nie wnosiły za wiele do sprawy. Nieustannie przewijały się informacje o zatrzymaniu na skutek nadużycia władzy, samobójstwie oskarżonej poprzez powieszenie we własnej celi i odwołaniu procesu z uwagi na zaistniałą sytuację. Były one jednak spisane ręcznie, bez oficjalnej formy, pieczęci czy stosownych podpisów. Nowym tropem mogło okazać się pismo, które jasno wskazywało, iż ciało zmarłej czarownicy zostało przewiezione do prosektorium w Mungu.
| Opuszczenie Tower może zostać uznane za udane bez konieczności rzutu kością.
Dokumenty znajdujące się w środku początkowo mogły okazać się zawodem, bowiem nie wnosiły za wiele do sprawy. Nieustannie przewijały się informacje o zatrzymaniu na skutek nadużycia władzy, samobójstwie oskarżonej poprzez powieszenie we własnej celi i odwołaniu procesu z uwagi na zaistniałą sytuację. Były one jednak spisane ręcznie, bez oficjalnej formy, pieczęci czy stosownych podpisów. Nowym tropem mogło okazać się pismo, które jasno wskazywało, iż ciało zmarłej czarownicy zostało przewiezione do prosektorium w Mungu.
| Opuszczenie Tower może zostać uznane za udane bez konieczności rzutu kością.
Tony w napięciu obserwował klamkę drzwi, jak i poruszającą się przez szparę progu parę strażniczych butów. Kroki ustały, lecz wszystko po to by w kolejnej chwili zaczęły się poruszać ponownie, oddalając swojego właściciela od biura. Choć wydawać by się mogło, że Anthony pozostawał niewzruszony to jednak wewnętrznie poczuł ulgę. Miał jeszcze chwilę świętego spokoju.
Zbliżył się ponownie do regału po to by z pomiędzy półek wyciągnąć skrzętnie ukrytą teczkę. Nie znalazł w niej jednak nic czego już sam nie wiedział, o czym już nie słyszał czy też nie czytał. Zastanawiający jednak był prywatny charakter pisma. Czyżby zapis scenariusza? Tego co miał powielać? Powtarzać? Co tak naprawdę wiedział oficer o całej sprawie...? Zmrużył powieki wstrzymując chęć wysnuwania pochopnych wniosków wiedząc już teraz w którym kierunku powinien skierować swoje kroki. Przetarł palcem po odręcznym piśmie: prosektorium Munga. Odłożył teczkę na jej miejsce.
Wyszedł, tak jak wszedł - przystaną przy drzwiach wyjściowych, słysząc, że zza tych nie dobiegają żadne niepokojące dźwięki ostrożnie wychylił się i wyszedł na korytarz. W ciszy przemieszczał i skryciu przemieszczał się w stronę wyjścia.
|zt
Zbliżył się ponownie do regału po to by z pomiędzy półek wyciągnąć skrzętnie ukrytą teczkę. Nie znalazł w niej jednak nic czego już sam nie wiedział, o czym już nie słyszał czy też nie czytał. Zastanawiający jednak był prywatny charakter pisma. Czyżby zapis scenariusza? Tego co miał powielać? Powtarzać? Co tak naprawdę wiedział oficer o całej sprawie...? Zmrużył powieki wstrzymując chęć wysnuwania pochopnych wniosków wiedząc już teraz w którym kierunku powinien skierować swoje kroki. Przetarł palcem po odręcznym piśmie: prosektorium Munga. Odłożył teczkę na jej miejsce.
Wyszedł, tak jak wszedł - przystaną przy drzwiach wyjściowych, słysząc, że zza tych nie dobiegają żadne niepokojące dźwięki ostrożnie wychylił się i wyszedł na korytarz. W ciszy przemieszczał i skryciu przemieszczał się w stronę wyjścia.
|zt
Find your wings
3 grudnia 1957
Kiedy podczas samotnych wędrówek nad Tamizą mijałem gmach Tower of London, nie przypuszczałem, że znalezienie się wewnątrz jej grubych murów to jedynie kwestia czasu. Jak do tego doszło, że właśnie wkraczałem na dziedziniec, obwarowany z czterech stron kamienną zaporą i czterema symetrycznie ułożonymi wieżami? Jeszcze niedawno, kilka tygodni temu, potrafiłem długo im się przypatrywać, a teraz nie mogłem pozwolić sobie na stratę choćby jednej cennej minuty.
Dlatego właśnie nie wahałem się ani nie ociągałem. Szedłem o wiele szybciej niż zazwyczaj, a za sprawą adrenaliny prawie nie odczuwałem bólu w naciągniętych i zmęczonych marszem mięśniach - nie wątpiłem natomiast, że ów wysiłek da mi się we znaki, jeżeli przystanę choć na chwilę. Nie zatrzymuj się, pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj. W tym momencie nie potrafiłem nawet kreować w wyobraźni najmroczniejszych scenariuszy tego, co działo się z Kostią. Panikę oraz utratę panowania nad emocjami miałem już za sobą, na nieszczęście cioci i na moją korzyść zarazem. Pospiesz się. Jeszcze tylko trochę. Nie słyszałem własnych kroków, zagłuszanych przez stukot rozedrganego serca oraz szum krwi, dźwięczący w uszach. Ledwie widziałem drogę spod szybko trzepoczących powiek, a raz po raz pstrykające palce odmawiały mi posłuszeństwa.
Mimo że zapamiętałem ciąg znaków pozwalający na identyfikację sprawę Kostii, przed wejściem dla pewności zerknąłem na zmięty zwitek pergaminu, który doręczyła mi dziś sowa. Czy efekt zaskoczenia był tym, na co liczyli funkcjonariusze? Jak szybko rozpoczęli przesłuchanie? Czego zdołali się dowiedzieć? Czy zatrudnili tłumacza, by porozumieć się z moim bratem? Co mu groziło? Analiza sytuacji, w której się znaleźliśmy, nie napawała mnie optymizmem, ale nie zamierzałem jej zaniedbać. Niestety, nie znałem metod działania brytyjskich śledczych i trudno mi było się zorientować, na ile zgodne z procedurami jest to konkretne postępowanie.
Uspokój się.
Sprawdziłem, czy obie różdżki bezpiecznie znajdują się na miejscu i podałem przy wejściu odpowiedni numer, poprzedzony literą "N". Musiałem, za wszelką cenę musiałem wydostać stąd Kostię.
Kiedy podczas samotnych wędrówek nad Tamizą mijałem gmach Tower of London, nie przypuszczałem, że znalezienie się wewnątrz jej grubych murów to jedynie kwestia czasu. Jak do tego doszło, że właśnie wkraczałem na dziedziniec, obwarowany z czterech stron kamienną zaporą i czterema symetrycznie ułożonymi wieżami? Jeszcze niedawno, kilka tygodni temu, potrafiłem długo im się przypatrywać, a teraz nie mogłem pozwolić sobie na stratę choćby jednej cennej minuty.
Dlatego właśnie nie wahałem się ani nie ociągałem. Szedłem o wiele szybciej niż zazwyczaj, a za sprawą adrenaliny prawie nie odczuwałem bólu w naciągniętych i zmęczonych marszem mięśniach - nie wątpiłem natomiast, że ów wysiłek da mi się we znaki, jeżeli przystanę choć na chwilę. Nie zatrzymuj się, pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj. W tym momencie nie potrafiłem nawet kreować w wyobraźni najmroczniejszych scenariuszy tego, co działo się z Kostią. Panikę oraz utratę panowania nad emocjami miałem już za sobą, na nieszczęście cioci i na moją korzyść zarazem. Pospiesz się. Jeszcze tylko trochę. Nie słyszałem własnych kroków, zagłuszanych przez stukot rozedrganego serca oraz szum krwi, dźwięczący w uszach. Ledwie widziałem drogę spod szybko trzepoczących powiek, a raz po raz pstrykające palce odmawiały mi posłuszeństwa.
Mimo że zapamiętałem ciąg znaków pozwalający na identyfikację sprawę Kostii, przed wejściem dla pewności zerknąłem na zmięty zwitek pergaminu, który doręczyła mi dziś sowa. Czy efekt zaskoczenia był tym, na co liczyli funkcjonariusze? Jak szybko rozpoczęli przesłuchanie? Czego zdołali się dowiedzieć? Czy zatrudnili tłumacza, by porozumieć się z moim bratem? Co mu groziło? Analiza sytuacji, w której się znaleźliśmy, nie napawała mnie optymizmem, ale nie zamierzałem jej zaniedbać. Niestety, nie znałem metod działania brytyjskich śledczych i trudno mi było się zorientować, na ile zgodne z procedurami jest to konkretne postępowanie.
Uspokój się.
Sprawdziłem, czy obie różdżki bezpiecznie znajdują się na miejscu i podałem przy wejściu odpowiedni numer, poprzedzony literą "N". Musiałem, za wszelką cenę musiałem wydostać stąd Kostię.
Strażnik więzienny i urzędnik w jednym, Wulryck Tabbers, miał ręce pełne roboty. Do Tower of London każdego dnia przyprowadzano coraz więcej więźniów, a on musiał ich jakość umieścić i skategoryzować. Posiadał od tego ludzi, jasne, że tak, ale i oni nie wyrabiali się z ilością mięsa, przepływającego przez maszynę do wymierzania sprawiedliwości. Właściwie taka popularność więzienia napełniała nadzieją na to, że wkrótce oczyszczą świat z brudu i zła – tak przynajmniej mówił naczelnik więzienia, bo sam Tabbers wpadał w ponure nastroje, próbując zarządzać całym tym przemysłem prawa i porządku. Dziś wypuszczał z więzienia przemaglowanych i zbędnych już łapserdaków. Czynił to z ciężkim sercem, ale większość z tych gagatków albo została wykupiona sowitymi zapłatami, albo wychodziła przy pomocy koneksji, albo, w skrajnych przypadkach, nie stanowiła wielkiego zagrożenia, a cele czekały na smakowitsze kąski. Korytarz przed gabinetem Wulrycka był wypełniony strażnikami pilnującymi porządku oraz poszarzałymi ludźmi, oczekującymi na swoją kolej.
Kirylla przy wejściu na teren Tower of London gruntownie sprawdzono – zapewne poturbowano by go za to, że pojawia się tu z niezarejestrowaną różdżką, ale pomięty list wskazywał na cel wizyty, czarodzieje odstąpili więc od wymierzania kary, spluwając tylko od nogi odchodzącego chłopaka. Dalej pokierowano go do lewego skrzydła więzienia, a tam – na wąski korytarz przed gabinetem Tabbersa. Musiał odczekać w kolejce swoją dolę, dopóki magicznie zaczarowane drzwi nie wykrzyknęły – plując drzazgami – numeru N76363976.
- Wejść– ryknął Wulryck Tabbers, nawet nie podnosząc wzroku znad sterty papierów. Przekładał je zamaszyście, podpisywał i sprawdzał, a tkwiący w kąciku jego ust papieros buchał kłębami dymu, tylko cudem nie spadając na lawinę pergaminów. – W sprawie więźnia N76363976? – spytał, wyciągając spod sterty woluminów gruby folder z czerwoną zakładką. Otworzył go, przeczytał i dopiero wtedy podniósł wzrok na smukłego chłopaka stojącego przed biurkiem. Krzesła dla gości nie było. – Różdżka. Twoja i brata. Po kolei - polecił, wskazując metalową płytkę na biurku. – Wypełni formularz. Drukowanymi literami – kontynuował, podsuwając na krawędź blatu pióro i plik kartek, z wymaganymi do rejestracji detalami i kontrolnymi pytaniami. Imiona rodziców, miejsce przebywania i zamieszkania, pochodzenie, najbliżsi krewni; formularz był konkretny i wyczerpujący, ale niezbyt długi.
| Na odpis 48h.
Kirylla przy wejściu na teren Tower of London gruntownie sprawdzono – zapewne poturbowano by go za to, że pojawia się tu z niezarejestrowaną różdżką, ale pomięty list wskazywał na cel wizyty, czarodzieje odstąpili więc od wymierzania kary, spluwając tylko od nogi odchodzącego chłopaka. Dalej pokierowano go do lewego skrzydła więzienia, a tam – na wąski korytarz przed gabinetem Tabbersa. Musiał odczekać w kolejce swoją dolę, dopóki magicznie zaczarowane drzwi nie wykrzyknęły – plując drzazgami – numeru N76363976.
- Wejść– ryknął Wulryck Tabbers, nawet nie podnosząc wzroku znad sterty papierów. Przekładał je zamaszyście, podpisywał i sprawdzał, a tkwiący w kąciku jego ust papieros buchał kłębami dymu, tylko cudem nie spadając na lawinę pergaminów. – W sprawie więźnia N76363976? – spytał, wyciągając spod sterty woluminów gruby folder z czerwoną zakładką. Otworzył go, przeczytał i dopiero wtedy podniósł wzrok na smukłego chłopaka stojącego przed biurkiem. Krzesła dla gości nie było. – Różdżka. Twoja i brata. Po kolei - polecił, wskazując metalową płytkę na biurku. – Wypełni formularz. Drukowanymi literami – kontynuował, podsuwając na krawędź blatu pióro i plik kartek, z wymaganymi do rejestracji detalami i kontrolnymi pytaniami. Imiona rodziców, miejsce przebywania i zamieszkania, pochodzenie, najbliżsi krewni; formularz był konkretny i wyczerpujący, ale niezbyt długi.
| Na odpis 48h.
Kiedy uskakujesz przed rozpędzonym i dzwoniącym tramwajem, twoje reakcje stają się instynktowne, a ty sam nad niczym się nie zastanawiasz ani nawet nie czujesz strachu. Panika uderza z całą mocą dokładnie w momencie postawienia stóp na bezpiecznym, stabilnym podłożu chodnika, nierzadko podcinając nogi i zmuszając do oparcia się o najbliższy element infrastruktury. Nie ufałem, że kończyny zdołają ponieść mnie tak daleko, a jednak nie doceniłem zbawczego wpływu hormonu stresu na możliwości fizyczne ciała. Dotarłem na koniec kolejki, która, choć ściśnięta w wąskim korytarzu, w porównaniu z rodzimymi nie wydawała mi się aż tak długa. W miarę skracania się ogonka czułem narastający ból brzucha, a moje palce poruszały się po coraz mniej regularnych trajektoriach. Utkwiłem spojrzenie w podłodze, szczerze pragnąc zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości, ale pośród tłumu trudno było skierować myśli w pożądanym porządku.
Problem. Aby wyjść z tej absurdalnej sytuacji cało, aby móc szukać rozwiązania i działać, powinienem dowiedzieć się, co tak naprawdę grozi Kostii oraz co planują z nami zrobić funkcjonariusze. Zabić. Lada moment obaj zginiemy. Panika mąciła mi w głowie, spowalniając jakąkolwiek analizę. Nie chcemy przecież zginąć, dlatego powiniem odkryć, czy przekazany mi powód zatrzymania jest jedynym oraz jak wiele wiedzieli o nas ci ludzie. Najbardziej nurtowała mnie jedna kwestia, na którą teraz niewiele mogłem poradzić - czy stawienie się w Tower było najlepszym spośród możliwych rozwiązań? Brakowało mi czasu do namysłu.
Dane. Informacje, których prawdziwości byłem pewien, uspokajały. Mój brat został wczoraj aresztowany, to pierwszy fakt. Otrzymałem wezwanie do więzienia, w którym go przetrzymują - drugi. Oskarżono go o napaść oraz niezarejestrowanie różdżki, przesłuchano, a on sam zeznał, że...
Wyciągnąłem pergamin z kieszeni i odnalazłem interesujące mnie zdanie. Serce przez moment zabiło mi szybciej. Wymamrotałem pod nosem przeprosiny, kiedy niezdarnie przydepnąłem piętę czarodziejowi stojącemu tuż przede mną. To głupie, że trzeba przepraszać za coś, co zrobiło się przypadkiem, a w dodatku nie spowodowało większych szkód. Skup się, Kirill. Co dalej?
Przesłuchanie musiało nastąpić wczoraj lub dziś, to oczywiste. Mnie wezwano w trybie pilnym, a list, który trzymałem powstrzymał strażników Tower przed rękoczynami, tak że jak dotąd największą wyrządzoną mi krzywdą było upapranie prawego buta śliną. Obrzydliwe, ale nieszkodliwe. Coraz bardziej przekonywałem się, że funkcjonariuszami kieruje pośpiech. Czy to niezwykłe w Londynie? Поспешишь, людей насмешишь. Nie żebym uważał pośpiech za coś zabawnego, jednak słyszałem to powiedzonko wystarczająco często, by zrozumieć i uszanować zawartą w nim myśl.
Nie zemdlałem, kiedy nadeszła moja kolej, o której poinformowały mnie sypiące drzazgami drzwi. Wszedłem do środka, na próżno spodziewając się znaleźć siedzenia, które mogłoby powstrzymać moje nogi przed grożącą upadkiem słabością. Cuchnący dym gwałtownie mnie otrzeźwił, choć obyło się to kosztem krótkiego bezdechu i dwóch odkaszlnięć. Byłem jednak niejako wdzięczny siedzącemu za biurkiem mężczyźnie. Zauważyłem, że na blacie spoczywa sterta pospiesznie przerzucanych papierów. Stąd ten pośpiech? W korytarzu istotnie stało wiele osób.
- Tak. - Lakonicznie potwierdziłem numer sprawy, w której przyszedłem. Chwilę temu mnie wołał, a po co ktoś miałby się pode mnie podszywać?
Zgodnie z poleceniem ostrożnie wyjąłem obie różdżki. Jeśli poprawnie zrozumiałem tę linijkę... jeśli... A jeśli nie? Czy stare instrukcje wciąż obowiązywały? Mój brat musiał to przewidzieć... czy też nie? Bez zdradzieckiego zawahania podszedłem bliżej metalowej płytki i ułożyłem na niej różdżki. Odtąd dłuższa oficjalnie należała do Kostii, a znacznie krótsza - do mnie. Zerknąłem na podsunięte mi dokumenty i zapoznałem się z pytaniami.
Imiona rodziców oraz ich statusy krwi? Łatwe! Pochodzenie? Leningrad, Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Miejsce zamieszkania? Wystarczyło miasto czy, jak sugerowała liczba kratek, wymagano większej precyzji? Najbliżsi krewni? Co to znaczy, najbliżsi? Wpisałem imię brata. Stawiałem "drukowane" (to znaczyło wersaliki, prawda?) litery powoli, starannie, jak na lekcjach kaligrafii i dwukrotnie sprawdziłem, czy na pewno nie popełniłem żadnego błędu. To, co wpisałem, nie powinno nam zaszkodzić, ale czy mogłem zaufać własnemu osądowi? Oddałem formularz oficerowi więziennemu, ani przez chwilę nie patrząc mu w oczy. Może powinienem to zrobić? Może mowa mojego ciała nie była właściwa, może powinienem coś powiedzieć, może zdradziłem zbyt wiele, może powinienem kłamać, może, może, może... Nigdy dotąd równie mocno nie odczułem niepokoju związanego z nieobecnością Kostii. A jeśli moja nieuważność go uśmierci lub przynajmniej pogorszy jego sytuację?
Problem. Aby wyjść z tej absurdalnej sytuacji cało, aby móc szukać rozwiązania i działać, powinienem dowiedzieć się, co tak naprawdę grozi Kostii oraz co planują z nami zrobić funkcjonariusze. Zabić. Lada moment obaj zginiemy. Panika mąciła mi w głowie, spowalniając jakąkolwiek analizę. Nie chcemy przecież zginąć, dlatego powiniem odkryć, czy przekazany mi powód zatrzymania jest jedynym oraz jak wiele wiedzieli o nas ci ludzie. Najbardziej nurtowała mnie jedna kwestia, na którą teraz niewiele mogłem poradzić - czy stawienie się w Tower było najlepszym spośród możliwych rozwiązań? Brakowało mi czasu do namysłu.
Dane. Informacje, których prawdziwości byłem pewien, uspokajały. Mój brat został wczoraj aresztowany, to pierwszy fakt. Otrzymałem wezwanie do więzienia, w którym go przetrzymują - drugi. Oskarżono go o napaść oraz niezarejestrowanie różdżki, przesłuchano, a on sam zeznał, że...
Wyciągnąłem pergamin z kieszeni i odnalazłem interesujące mnie zdanie. Serce przez moment zabiło mi szybciej. Wymamrotałem pod nosem przeprosiny, kiedy niezdarnie przydepnąłem piętę czarodziejowi stojącemu tuż przede mną. To głupie, że trzeba przepraszać za coś, co zrobiło się przypadkiem, a w dodatku nie spowodowało większych szkód. Skup się, Kirill. Co dalej?
Przesłuchanie musiało nastąpić wczoraj lub dziś, to oczywiste. Mnie wezwano w trybie pilnym, a list, który trzymałem powstrzymał strażników Tower przed rękoczynami, tak że jak dotąd największą wyrządzoną mi krzywdą było upapranie prawego buta śliną. Obrzydliwe, ale nieszkodliwe. Coraz bardziej przekonywałem się, że funkcjonariuszami kieruje pośpiech. Czy to niezwykłe w Londynie? Поспешишь, людей насмешишь. Nie żebym uważał pośpiech za coś zabawnego, jednak słyszałem to powiedzonko wystarczająco często, by zrozumieć i uszanować zawartą w nim myśl.
Nie zemdlałem, kiedy nadeszła moja kolej, o której poinformowały mnie sypiące drzazgami drzwi. Wszedłem do środka, na próżno spodziewając się znaleźć siedzenia, które mogłoby powstrzymać moje nogi przed grożącą upadkiem słabością. Cuchnący dym gwałtownie mnie otrzeźwił, choć obyło się to kosztem krótkiego bezdechu i dwóch odkaszlnięć. Byłem jednak niejako wdzięczny siedzącemu za biurkiem mężczyźnie. Zauważyłem, że na blacie spoczywa sterta pospiesznie przerzucanych papierów. Stąd ten pośpiech? W korytarzu istotnie stało wiele osób.
- Tak. - Lakonicznie potwierdziłem numer sprawy, w której przyszedłem. Chwilę temu mnie wołał, a po co ktoś miałby się pode mnie podszywać?
Zgodnie z poleceniem ostrożnie wyjąłem obie różdżki. Jeśli poprawnie zrozumiałem tę linijkę... jeśli... A jeśli nie? Czy stare instrukcje wciąż obowiązywały? Mój brat musiał to przewidzieć... czy też nie? Bez zdradzieckiego zawahania podszedłem bliżej metalowej płytki i ułożyłem na niej różdżki. Odtąd dłuższa oficjalnie należała do Kostii, a znacznie krótsza - do mnie. Zerknąłem na podsunięte mi dokumenty i zapoznałem się z pytaniami.
Imiona rodziców oraz ich statusy krwi? Łatwe! Pochodzenie? Leningrad, Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Miejsce zamieszkania? Wystarczyło miasto czy, jak sugerowała liczba kratek, wymagano większej precyzji? Najbliżsi krewni? Co to znaczy, najbliżsi? Wpisałem imię brata. Stawiałem "drukowane" (to znaczyło wersaliki, prawda?) litery powoli, starannie, jak na lekcjach kaligrafii i dwukrotnie sprawdziłem, czy na pewno nie popełniłem żadnego błędu. To, co wpisałem, nie powinno nam zaszkodzić, ale czy mogłem zaufać własnemu osądowi? Oddałem formularz oficerowi więziennemu, ani przez chwilę nie patrząc mu w oczy. Może powinienem to zrobić? Może mowa mojego ciała nie była właściwa, może powinienem coś powiedzieć, może zdradziłem zbyt wiele, może powinienem kłamać, może, może, może... Nigdy dotąd równie mocno nie odczułem niepokoju związanego z nieobecnością Kostii. A jeśli moja nieuważność go uśmierci lub przynajmniej pogorszy jego sytuację?
Wyczuwalna panika, emanująca od pojawiającego się w pomieszczeniu chłopaka, nie zmieniła nawet o jotę nastroju czarodzieja siedzącego za biurkiem. Ćmił papierosa, a kłęby dymu buchały pod sufit, gdzie unosiły się jeszcze dłuższą chwilę, przyćmiewając łaskawie woń pleśni i wilgoci. Wulryck tylko pozornie sprawiał wrażenie tak skupionego na papierach, by nie dostrzegać detali petenta – tak naprawdę kątem oka obserwował każde działanie młodzieńca, każde drgnięcie kącika ust i nabranie oddechu. Gdy różdżki znalazły się na tacy, mruknął coś pod nosem, westchnął ciężko, przyjrzał się widocznemu tylko po jego stronie elementowi tacy – możliwe, że magicznej wagi? – po czym niespiesznie podniósł się z krzesła, odbierając przy tym uzupełnione przez Kirilla dokumenty. Przekartkował je pożółkłymi od tytoniu palcami, wczytując się w poszczególne formularze, po czym, z obydwiema różdżkami i dokumentami, ruszył w stronę bocznych drzwi gabinetu. – Poczeka tutaj – polecił jeszcze Kalashnikowowi, znikając za progiem.
Nie było go dość długo, każda minuta wlokła się w nieskończoność. Z oddali do Kirilla dobiegały stłumione przez ściany krzyki i wrzaski. Znacznie wyraźniej słyszał płaczliwe lamenty dobiegające z bocznych korytarzy, głównie damskie, błagalne: zapewne w innych pomieszczeniach więzienia mniej łagodnie obchodzono się z rodzinami więźniów.
W końcu boczne drzwi otworzyły się i stanął w nich strażnik, chowający długi pergamin do tajemniczych folderów, dotyczących braci Kalashnikov. – Różdżki. Zarejestrowane – mruknął zupełnie zbędnie, rzucając czarodziejskie drewna na blat biurka. – Powołanie do wojska. Dla ciebie i brata – dodał jeszcze, kładąc obok różdżek dwa pergaminy skierowane do Kirilla i Konstantina Kalashnikova. „...niniejszym zawiadamiam, iż kwalifikuje się Pan pod obowiązkowy pobór do ministerialnych służb magowojskowych. Na podstawie art. 14 Rozporządzenia Ministra Magii Cronusa Malfoya dot. Obowiązkowej Służby Magowojskowej Na Wypadek Szczególnego Zagrożenia...” głosiły pergaminy. – Więzień będzie oczekiwał przy wyjściu D – poinformował w tym samym, lakonicznym stylu, w końcu ogniskując spojrzenie na Kalashnikovie, tak, jakby nad czymś się głęboko zastanawiał. – Macie szczęście, psie syny. Ale może przydacie się na wojnie – stwierdził tylko bez agresji, raczej z pogardą, po czym zamaszystym gestem wskazał Kirilowi główne drzwi. Rejestracja przebiegła szybko i bezproblemowo, ale Kiryll nie znał jej szczegółów.
Z trudem mógł poznać też swego brata. Gdy stawił się na zewnętrznym dziedzińcu Tower, przy wyjściu D, zabezpieczonym kratami, nie musiał czekać długo. Więzień o numerze został bezpardonowo wypchnięty za próg nisko sklepionego wyjścia, a drzwi oraz kraty zatrzasnęły się za więźniem. Konstantin opadł na ziemię; był brudny, przemarznięty i poobijany. Pod złamanym nosem zaschła krew, ręce i nogi miał posiniaczone, jedno oko podbite. Strażnicy więzienni nie oszczędzili go w czasie ostatnich godzin, nie otrzymał też jedzenia. Mógł jednak mówić o wielkim szczęściu: opuścił Tower względnie cały i w jednym kawałku, choć konsekwencje pobicia i poturbowania będą towarzyszyły mu jeszcze dłuższy czas.
| To koniec wizyty Konstantina w Tower. Konstantin, opuściłeś więzienie z 100 obrażeniami (50 obrażeń tłuczonych 20 obrażeń od wychłodzenia, 30 obrażeń od osłabienia) i ponosisz ich konsekwencje. Jeszcze w styczniu i lutym będziesz odczuwał poważne osłabienie.
Wasze różdżki zostały zarejestrowane. Otrzymaliście też wezwanie do magicznego wojska (przesłane jeszcze listownie).
Nie było go dość długo, każda minuta wlokła się w nieskończoność. Z oddali do Kirilla dobiegały stłumione przez ściany krzyki i wrzaski. Znacznie wyraźniej słyszał płaczliwe lamenty dobiegające z bocznych korytarzy, głównie damskie, błagalne: zapewne w innych pomieszczeniach więzienia mniej łagodnie obchodzono się z rodzinami więźniów.
W końcu boczne drzwi otworzyły się i stanął w nich strażnik, chowający długi pergamin do tajemniczych folderów, dotyczących braci Kalashnikov. – Różdżki. Zarejestrowane – mruknął zupełnie zbędnie, rzucając czarodziejskie drewna na blat biurka. – Powołanie do wojska. Dla ciebie i brata – dodał jeszcze, kładąc obok różdżek dwa pergaminy skierowane do Kirilla i Konstantina Kalashnikova. „...niniejszym zawiadamiam, iż kwalifikuje się Pan pod obowiązkowy pobór do ministerialnych służb magowojskowych. Na podstawie art. 14 Rozporządzenia Ministra Magii Cronusa Malfoya dot. Obowiązkowej Służby Magowojskowej Na Wypadek Szczególnego Zagrożenia...” głosiły pergaminy. – Więzień będzie oczekiwał przy wyjściu D – poinformował w tym samym, lakonicznym stylu, w końcu ogniskując spojrzenie na Kalashnikovie, tak, jakby nad czymś się głęboko zastanawiał. – Macie szczęście, psie syny. Ale może przydacie się na wojnie – stwierdził tylko bez agresji, raczej z pogardą, po czym zamaszystym gestem wskazał Kirilowi główne drzwi. Rejestracja przebiegła szybko i bezproblemowo, ale Kiryll nie znał jej szczegółów.
Z trudem mógł poznać też swego brata. Gdy stawił się na zewnętrznym dziedzińcu Tower, przy wyjściu D, zabezpieczonym kratami, nie musiał czekać długo. Więzień o numerze został bezpardonowo wypchnięty za próg nisko sklepionego wyjścia, a drzwi oraz kraty zatrzasnęły się za więźniem. Konstantin opadł na ziemię; był brudny, przemarznięty i poobijany. Pod złamanym nosem zaschła krew, ręce i nogi miał posiniaczone, jedno oko podbite. Strażnicy więzienni nie oszczędzili go w czasie ostatnich godzin, nie otrzymał też jedzenia. Mógł jednak mówić o wielkim szczęściu: opuścił Tower względnie cały i w jednym kawałku, choć konsekwencje pobicia i poturbowania będą towarzyszyły mu jeszcze dłuższy czas.
Wasze różdżki zostały zarejestrowane. Otrzymaliście też wezwanie do magicznego wojska (przesłane jeszcze listownie).
Równowaga była stracona, tak samo, jak czystość mojego odzienia, które w rzeczywistości zostało nawet splugawione czyimiś butami. Płaszcz już dawno zagubił się gdzieś po drodze, a resztki godności, którą starałem się zachować, idąc z podniesioną głową, choć niekoniecznie wyprostowanymi plecami. Coś w środku bolało, twarz piekła, choć szczypanie ustawało z każdą minutą, jakby to złamanie nosa nie było czymś tak wielkim, jak napuchnięta część oczodołowa. Wiedziałem, że zostaną ślady, nie ucieknę od konsekwencji, które nie były przecież nawet na miejscu. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie upokorzył i ściągnął do parteru w pełnej dosłowności tego zwrotu. Ciągnąłem nogę za nogą z jednej, prostej przyczyny. Zemsty, bo to właśnie ona była moim światełkiem w tunelu. Pożałują tego. Każdy z nich. Zapamiętywałem twarze, próbowałem, choć ciemność korytarzy i ścieżki zdrowia, jaką mi zafundowano, ani trochę nie była wystarczająco oświetlona, abym mógł swobodnie ich dostrzec.
W niegdyś białej teraz już szarej koszuli upadłem na kocie łby, chłonąc kolejne zimno gwarantujące mi dreszcze. Głód odejmował mi myśli i sen spod powiek. Długie ciało wyciągnęło się na podłożu, chroniąc przed uderzeniem twarzy przez ręce, które niby wsparły mnie z kolejną dawką bólu. Z ust wyrwał się jęk, bo cóż więcej mogłem uczynić, kiedy siły były zbyt małe na poruszenie nieba i ziemi. Umysł pracował, ale obroty, które wykonywał, nie wystarczyły, abym mógł swobodnie zacząć szukać luk w rzeczywistości, bo tak naprawdę, to chciałem zasnąć. Pragnąłem tylko chwili spokoju w cieple. Ten mróz przemykającego wiatru pod ubrudzoną koszulą... powietrze? Świeże? Jakkolwiek czystym można nazwać to, czym śmierdział cały ten zawszony Londyn.
Głowa osunęła się w bok, a półotwarte oczy wyłapały sylwetkę. Z czasem zacząłem dostrzegać, że była to bardzo znajoma postać. Umierałem? Dlaczego moim przewodnikiem do zaświatów miał być Kirill? Co się właściwie stało?
- Nnie- zdołałem wydusić z siebie szept, bo każda z tych ran, które formowały się na moim ciele, odbierała energię, dzięki której byłem zdolny do urzeczywistnienia sobie, że wcale nie zginąłem. Byłem na jakimś takim pograniczu, bo dotychczas jeszcze nigdy nie czułem się tak źle. Nie mogło być przecież gorzej...
W niegdyś białej teraz już szarej koszuli upadłem na kocie łby, chłonąc kolejne zimno gwarantujące mi dreszcze. Głód odejmował mi myśli i sen spod powiek. Długie ciało wyciągnęło się na podłożu, chroniąc przed uderzeniem twarzy przez ręce, które niby wsparły mnie z kolejną dawką bólu. Z ust wyrwał się jęk, bo cóż więcej mogłem uczynić, kiedy siły były zbyt małe na poruszenie nieba i ziemi. Umysł pracował, ale obroty, które wykonywał, nie wystarczyły, abym mógł swobodnie zacząć szukać luk w rzeczywistości, bo tak naprawdę, to chciałem zasnąć. Pragnąłem tylko chwili spokoju w cieple. Ten mróz przemykającego wiatru pod ubrudzoną koszulą... powietrze? Świeże? Jakkolwiek czystym można nazwać to, czym śmierdział cały ten zawszony Londyn.
Głowa osunęła się w bok, a półotwarte oczy wyłapały sylwetkę. Z czasem zacząłem dostrzegać, że była to bardzo znajoma postać. Umierałem? Dlaczego moim przewodnikiem do zaświatów miał być Kirill? Co się właściwie stało?
- Nnie- zdołałem wydusić z siebie szept, bo każda z tych ran, które formowały się na moim ciele, odbierała energię, dzięki której byłem zdolny do urzeczywistnienia sobie, że wcale nie zginąłem. Byłem na jakimś takim pograniczu, bo dotychczas jeszcze nigdy nie czułem się tak źle. Nie mogło być przecież gorzej...
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet oficera więziennego
Szybka odpowiedź