Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Obrzeża Zakazanego Lasu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Obrzeża zakazanego lasu
Po pożarze w starym Ministerstwie Magii dyrektor Hogwartu gościnnie przyjął pracowników Departamentu Kontroli Magicznych Stworzeń, wydzielając im skrawek Zakazanego Lasu. Obszar pokryty był licznymi namiotami, w których, dzięki magicznemu powiększeniu, znalazły się biura wszystkich wydziałów. Kiedy pracownicy ministerstwa powrócili do swoich siedzib to miejsce zupełnie opustoszało. Po namiotach nie pozostało nawet śladu. Wgniecenia w ściółce szybko odbiły od ziemi, a las stał się znów opuszczoną, odstraszającą obcych puszczą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.03.19 19:13, w całości zmieniany 2 razy
Formułka wypowiedziana przez profesora zastanowiła Sythię - czy jego słowa były w pełni adekwatne do rzeczywistego stanu sytuacji? Sama doskonale pamiętała swoje wojaże po Zakazanym Lesie, choć profesorowie wielokrotnie upominali, aby nie zbliżać się do lasu, a już na pewno do niego nie wchodzić. Jednak jaki młody i ciekawski umysł mógłby przystać na takie warunki? Las zapraszał swym rozmachem w głąb, kto nie przystałyby na takie zaproszenie? Zapewne ktoś z dobrze rozwiniętym instynktem samozachowawczym.
Choć obecne restrykcje były surowsze, to jakoś nie mogła uwierzyć, żeby bardziej szaleni uczniowie przypadkiem nie postanowili urządzić sobie eskapady po obrzeżach lasu. Jednak nie pytała i nie podejrzewała uczniów dalej, z resztą, póki co nie miała o co podejrzewać. Jaskółka wiosny nie czyni, a jedno opuszczone drzewo, niekoniecznie stanowiło zamach na populację drobnych, nieśmiałych stworzeń. Wciąż miała nadzieję, że reszta oznaczonych punktów będzie okazami zdrowia i licznej populacji.
Słysząc odpowiedź Vane’a, w końcu rozluźniła spięte ciało i cicho odetchnęła z ulgą. Nie przepraszaj - jak miała tego nie robić? Czuła w sobie ogromną winę, za potraktowanie w ten sposób kogoś, kto faktycznie zainteresował się jej stanem. A ona egoistycznie myślała zaledwie o sobie, swoim czasie i swojej woli. Oczywiście, była wówczas w okropnym stanie, lecz z perspektywy czasu widziała, jak wielki błąd popełniła i jak ogromnym nietaktem się wykazała. Czy naprawdę tak wiele wymagało od niej napisanie chociaż słowa „dziękuję”? Maypole był szybkim krukiem, nawet nie spostrzegłaby, kiedy uwinąłby się z tak krótką notatką, a mimo to zrobiła to, co zrobiła – zignorowała, zapomniała, porzuciła. Nie pomyślała nawet wtedy, że Vane poświęcił czas na nakreślenie swoich słów, zebranie ich i powierzenie swojemu ptakowi. On również mógł być w różnym stanie, pisząc takie słowa, a jeśli sam wtedy potrzebowała wsparcia? Czuła coraz większe zażenowanie nad samą sobą, gdy o tym myślała. I nie, nie miała w nosie zamartwiających się o nią ludzi - po prostu wtedy o nich nie myślała, ale nie miała ich dosyć. Słowa otuchy docierały do niej z opóźnieniem, w część nie wierzyła, część doprowadzała ją do płaczu, a część - w tym list Jaydena - rozlewał w jej sercu ciepło, które choć odrobinę koiło umęczoną duszę. Przez to wszystko uważała, że wykazywała się egoizmem godnym jej ojca, co napawało ją obrzydzeniem do samej siebie.
Na usta cisnęło się jej wiele, ale powstrzymała się od innych komentarzy, od kolejnych przeprosin i podziękowań, miała wrażenie, że może Vane widział to wszystko w jej oczach, ale pewności mieć nie mogła. Szczęśliwie jednak profesor postanowił kontynuować rozmowę, lecz już w innym tonie. Wrócił do jej pracy, a na pytanie zamrugała kilkakrotnie, wyrwana z własnego transu autodestrukcyjnych myśli. Odchrząknęła z lekka zmieszana. Nie spodziewała się dalszego ciągnięcia tego tematu.
- Póki co sprawdziłam jedno drzewo. Wygląda na martwe, a mogłabym przysiąc, że parę lat temu kwitło. Teorii typowej wciąż nie mam, zbyt mało danych - jak to powiadają. Aczkolwiek jak wiemy z nazwy, nieśmiałki... są nieśmiałe - uśmiechnęła się w lekkim rozbawieniu otwierając teczkę. Te drobne stworzenia zawsze ją rozczulały, kiedyś też przyznała się bratu, że gdyby miała do niego przypisać stworzenie, to byłby to nieśmiałek. Sama wtedy usłyszała, że wygląda jak paskudna druzgotka, ale w przeciwieństwie do kochanego złośnika, wcale nie chodziło jej o wyśmianie braciszka. Uważała te drobne stworki za wyjątkowo waleczne, szczególnie gdy ktoś chciał naruszyć ich drzewo, potrafiły wydłubać oczy swoimi giętkimi, długimi witkami. Co oczywiście kojarzyło się jej z palcami bliźniaka, długimi i bardzo kobiecymi jak na mężczyznę. W dodatku był również cały smukły i przede wszystkim skryty, ujawniający swoją prawdziwą naturę tylko wtedy gdy ktoś przekraczał jakąś jego granicę.
Natomiast samo drzewo wprawiało ją ciągle w zakłopotanie, mogło być skutkiem wielu czynników, a być może nawet dawnych działań ministerstwa na tym terenie? Nie wiedziała, w teczce nie dostała nic na ten temat, nie mogła też wykluczyć ukrywania przed nią różnorakich elementów tej sprawy. Równie dobrze mogła też zostać tu wysłana tylko po to, aby pozbyć się jej z biura, gdy dyskutowano o „poważniejszych” sprawach.
- Mogą się dobrze chować, po prostu. Od przełożonego dostałam kilka miejsc na mapie, które powinnam sprawdzić. Zechce profesor mi towarzyszyć? - zadając pytanie, wyciągnęła zapadnięty obcas z ziemi i uśmiechnęła się, spoglądając w kierunku kolejnego miejsca. Potem znów wróciła wzrokiem na profesora Vane'a i pokazała mapę, a na niej te kilka miejsc, które zostały oznaczone czerwonymi kółeczkami. Wszystkie znajdowały się na obrzeżach zakazanego lasu, żadne – o dziwo – nie wpełzało między gęstwinę.
Choć obecne restrykcje były surowsze, to jakoś nie mogła uwierzyć, żeby bardziej szaleni uczniowie przypadkiem nie postanowili urządzić sobie eskapady po obrzeżach lasu. Jednak nie pytała i nie podejrzewała uczniów dalej, z resztą, póki co nie miała o co podejrzewać. Jaskółka wiosny nie czyni, a jedno opuszczone drzewo, niekoniecznie stanowiło zamach na populację drobnych, nieśmiałych stworzeń. Wciąż miała nadzieję, że reszta oznaczonych punktów będzie okazami zdrowia i licznej populacji.
Słysząc odpowiedź Vane’a, w końcu rozluźniła spięte ciało i cicho odetchnęła z ulgą. Nie przepraszaj - jak miała tego nie robić? Czuła w sobie ogromną winę, za potraktowanie w ten sposób kogoś, kto faktycznie zainteresował się jej stanem. A ona egoistycznie myślała zaledwie o sobie, swoim czasie i swojej woli. Oczywiście, była wówczas w okropnym stanie, lecz z perspektywy czasu widziała, jak wielki błąd popełniła i jak ogromnym nietaktem się wykazała. Czy naprawdę tak wiele wymagało od niej napisanie chociaż słowa „dziękuję”? Maypole był szybkim krukiem, nawet nie spostrzegłaby, kiedy uwinąłby się z tak krótką notatką, a mimo to zrobiła to, co zrobiła – zignorowała, zapomniała, porzuciła. Nie pomyślała nawet wtedy, że Vane poświęcił czas na nakreślenie swoich słów, zebranie ich i powierzenie swojemu ptakowi. On również mógł być w różnym stanie, pisząc takie słowa, a jeśli sam wtedy potrzebowała wsparcia? Czuła coraz większe zażenowanie nad samą sobą, gdy o tym myślała. I nie, nie miała w nosie zamartwiających się o nią ludzi - po prostu wtedy o nich nie myślała, ale nie miała ich dosyć. Słowa otuchy docierały do niej z opóźnieniem, w część nie wierzyła, część doprowadzała ją do płaczu, a część - w tym list Jaydena - rozlewał w jej sercu ciepło, które choć odrobinę koiło umęczoną duszę. Przez to wszystko uważała, że wykazywała się egoizmem godnym jej ojca, co napawało ją obrzydzeniem do samej siebie.
Na usta cisnęło się jej wiele, ale powstrzymała się od innych komentarzy, od kolejnych przeprosin i podziękowań, miała wrażenie, że może Vane widział to wszystko w jej oczach, ale pewności mieć nie mogła. Szczęśliwie jednak profesor postanowił kontynuować rozmowę, lecz już w innym tonie. Wrócił do jej pracy, a na pytanie zamrugała kilkakrotnie, wyrwana z własnego transu autodestrukcyjnych myśli. Odchrząknęła z lekka zmieszana. Nie spodziewała się dalszego ciągnięcia tego tematu.
- Póki co sprawdziłam jedno drzewo. Wygląda na martwe, a mogłabym przysiąc, że parę lat temu kwitło. Teorii typowej wciąż nie mam, zbyt mało danych - jak to powiadają. Aczkolwiek jak wiemy z nazwy, nieśmiałki... są nieśmiałe - uśmiechnęła się w lekkim rozbawieniu otwierając teczkę. Te drobne stworzenia zawsze ją rozczulały, kiedyś też przyznała się bratu, że gdyby miała do niego przypisać stworzenie, to byłby to nieśmiałek. Sama wtedy usłyszała, że wygląda jak paskudna druzgotka, ale w przeciwieństwie do kochanego złośnika, wcale nie chodziło jej o wyśmianie braciszka. Uważała te drobne stworki za wyjątkowo waleczne, szczególnie gdy ktoś chciał naruszyć ich drzewo, potrafiły wydłubać oczy swoimi giętkimi, długimi witkami. Co oczywiście kojarzyło się jej z palcami bliźniaka, długimi i bardzo kobiecymi jak na mężczyznę. W dodatku był również cały smukły i przede wszystkim skryty, ujawniający swoją prawdziwą naturę tylko wtedy gdy ktoś przekraczał jakąś jego granicę.
Natomiast samo drzewo wprawiało ją ciągle w zakłopotanie, mogło być skutkiem wielu czynników, a być może nawet dawnych działań ministerstwa na tym terenie? Nie wiedziała, w teczce nie dostała nic na ten temat, nie mogła też wykluczyć ukrywania przed nią różnorakich elementów tej sprawy. Równie dobrze mogła też zostać tu wysłana tylko po to, aby pozbyć się jej z biura, gdy dyskutowano o „poważniejszych” sprawach.
- Mogą się dobrze chować, po prostu. Od przełożonego dostałam kilka miejsc na mapie, które powinnam sprawdzić. Zechce profesor mi towarzyszyć? - zadając pytanie, wyciągnęła zapadnięty obcas z ziemi i uśmiechnęła się, spoglądając w kierunku kolejnego miejsca. Potem znów wróciła wzrokiem na profesora Vane'a i pokazała mapę, a na niej te kilka miejsc, które zostały oznaczone czerwonymi kółeczkami. Wszystkie znajdowały się na obrzeżach zakazanego lasu, żadne – o dziwo – nie wpełzało między gęstwinę.
Jay nie recytował żadnej formułki. Mówił prawdę. Wiele się zmieniło w Hogwarcie, odkąd Crabbe po raz ostatni postawiła stopę na terenie szkoły. Ominął ją Grindelwald i podstawieni przez niego nauczyciele, którzy sprawili, że nikt nie szukał wrażeń w Zakazanym Lesie po dniu pełnym koszmarów i tortur na sali zajęciowej. Ominęło ją Ministerstwo Magii, które po doszczętnym spaleniu zawładnęło sobie części nie tylko okolic szkoły, lecz również samego zamku. Uczniowie jak i nauczyciele nie byli w stanie poczuć się swobodnie, dopóki dopóty obcy kręcili się po terenie, który miał być niezależny. Zarządzono więc najlepiej, by uczniowie nigdy nie chodzili nigdzie w pojedynkę, a sam Vane musiał kilka razy interweniować, gdy dziecko, które tylko zgubiło drogę, brano za szpiega. Paranoja... Ominęły ją anomalie, które wyrywały uczniów z łóżek w dormitorium i ciskały nimi w nieznane miejsca. Poranieni, krwawiący, cierpiący. Niektórych nie znaleziono do teraz. Jeśli ktokolwiek wcześniej myślał, że ciekawą rzeczą będzie zapewnienie sobie dodatkowej rozrywki przez wejście do Zakazanego Lasu, dawno zaprzestał snuć takowe plany. Po powrocie dyrektora Dippeta regulamin przeszedł wiele zmian za prośbą ostałego się na zamku grona pracowników - nowy, dokładniejszy miał zapobiegać kolejnym krzywdom uczniów, a to stanowiło priorytet, powinno stanowić priorytet dla Hogwartu. Zwieńczenie wakacji również równało się ze wzmożeniem uwagi nie tylko samych nauczycieli, lecz również centaurów, duchów oraz skrzatów. Gajowy nie był w stanie zapanować nad wszystkim, dlatego udzielona została mu pomoc w formie kolejnych zaklęć nałożonych na te najniebezpieczniejsze miejsca. A zresztą... Dzieci było już tak niewiele... Opieka, zapanowanie nad nimi nie było żadnym większym wysiłkiem, chociaż sam Jayden preferowałby wyciąganie uczniów z błahych kłopotów, jeśli tylko byłoby ich więcej. Część nigdy do szkoły nie dotarła po Czystce w Londynie - czy zginęli, czy zostali złapani. Niektórzy musieli się ukrywać. Niektórzy, szczególnie z bogatych rodzin szlacheckich, stawiali na naukę domową, a Vane musiał mierzyć się z listami chcącymi nakłonić go na prywatne zajęcia. Sumy były znaczne, jednak żadna cena nie miała przyciągnąć astronoma. I nie dlatego że gardził arystokracją - wszak wychował niejedno dziecko z ich szeregów - ale głównie dlatego, że nie miał czasu. I chociaż dzieci w niczym nie zawiniły, czerpanie okrwawionych czyimś zyskiem pieniędzy powodowało w nim odruch wymiotny. Nie. Czasy się zmieniły i Hogwart również musiał, odkąd stojąca przed nim czarownica znajdowała się tutaj ostatnio.
Biorąc pod uwagę dodatkowo jeszcze wydarzenia, które działy się u Jaydena prywatnie, nie można było się dziwić, że nie oczekiwał żadnych podziękowań za dawno wysłany list. Docenił jednak słowa młodej kobiety, nie poddając już ich dalszej analizie. W końcu może i brzmiała na zawstydzoną, ale na pewno nie na nieszczerą. Butne spojrzenie spokorniało, gdy patrzyła na niego, a Vane przyjął również niewerbalną część przekazywanej mu treści. Wolał zresztą już nie wracać do momentu, w którym spisywał list - wszak nie było jeszcze tego... Wszystkiego w jego życiu, a przynajmniej w części. Obietnica wyciszania emocji i niezagłębiania się w przeszłość wciąż obowiązywała i astronom nie zamierzał jej łamać. Zamiast tego skupił się ponownie na towarzyszce, która zajęła się odpowiadaniem na jego kolejne pytanie. Mówiła, a przez myśli profesora mignęły niedawne informacje o kolejnym horrorze dokonywanym na ulicach Londynu. Connaught Square spłynęło krwią, a Justine została pojmana. Ta sama, z którą kontaktował się w sprawie Pomony... Z tego co pamiętał, rodzina Crabbe wciąż mieszkała w stolicy, a Forsythia zdawała się tym faktem niewzruszona. Zajmowała się swoją pracą z pasją i poświęceniem. Nie wiedziała? Bardzo wątpliwe. Plac znajdował się wszak niedaleko jej domu, a nagłośniona egzekucja ściągnęła wielu mieszkańców. Może chciała to wyprzeć? Zanurzała się w swoim zawodzie, by odepchnąć złe myśli na bok. Tak jak i on. On też robił podobnie, ale dostrzegał w tym podejściu swój błąd. Jayden ciągle szukał jakiegoś sensownego wyjaśnienia, bo zwyczajnie nie był w stanie przyjąć do wiadomości, że może wcale nie wyglądała na zmartwioną, bo... Taka nie była?
Zechce profesor mi towarzyszyć?
- Jayden. Mów mi po prostu Jayden. - Nie wiedział dlaczego, ale w jej ustach brzmiało to niczym obelga, którą zapewne być nie miało. Jednak... Vane czuł się dziwnie, gdy zwracała się do niego przez jego tytuł. Mimo że znali się przelotnie, nie musiała tego robić. Nie chciał zresztą, żeby to robiła. Po zapoznaniu się z mapą przyjął w ciszy ofertę towarzyszenia i kontynuowali zadania Crabbe, nie odzywając się przez jakiś czas do siebie. W myślach astronoma nie było jednak spokoju - zastanawiał się, o co mógł się zapytać czarownicy, ale każdy pomysł zdawał się być nietrafiony. Pytanie o rodzinę, o ojca, o samopoczucie, o politykę... - Wybacz, że nie pamiętam, ale... Ile masz lat? - wyrwało mu się, zanim zdążył się opanować. Nie było to nic złego, a w sumie pozwalało spojrzeć szerzej na postać Forsythii. I być może wyjaśnić kilka spraw...
Biorąc pod uwagę dodatkowo jeszcze wydarzenia, które działy się u Jaydena prywatnie, nie można było się dziwić, że nie oczekiwał żadnych podziękowań za dawno wysłany list. Docenił jednak słowa młodej kobiety, nie poddając już ich dalszej analizie. W końcu może i brzmiała na zawstydzoną, ale na pewno nie na nieszczerą. Butne spojrzenie spokorniało, gdy patrzyła na niego, a Vane przyjął również niewerbalną część przekazywanej mu treści. Wolał zresztą już nie wracać do momentu, w którym spisywał list - wszak nie było jeszcze tego... Wszystkiego w jego życiu, a przynajmniej w części. Obietnica wyciszania emocji i niezagłębiania się w przeszłość wciąż obowiązywała i astronom nie zamierzał jej łamać. Zamiast tego skupił się ponownie na towarzyszce, która zajęła się odpowiadaniem na jego kolejne pytanie. Mówiła, a przez myśli profesora mignęły niedawne informacje o kolejnym horrorze dokonywanym na ulicach Londynu. Connaught Square spłynęło krwią, a Justine została pojmana. Ta sama, z którą kontaktował się w sprawie Pomony... Z tego co pamiętał, rodzina Crabbe wciąż mieszkała w stolicy, a Forsythia zdawała się tym faktem niewzruszona. Zajmowała się swoją pracą z pasją i poświęceniem. Nie wiedziała? Bardzo wątpliwe. Plac znajdował się wszak niedaleko jej domu, a nagłośniona egzekucja ściągnęła wielu mieszkańców. Może chciała to wyprzeć? Zanurzała się w swoim zawodzie, by odepchnąć złe myśli na bok. Tak jak i on. On też robił podobnie, ale dostrzegał w tym podejściu swój błąd. Jayden ciągle szukał jakiegoś sensownego wyjaśnienia, bo zwyczajnie nie był w stanie przyjąć do wiadomości, że może wcale nie wyglądała na zmartwioną, bo... Taka nie była?
Zechce profesor mi towarzyszyć?
- Jayden. Mów mi po prostu Jayden. - Nie wiedział dlaczego, ale w jej ustach brzmiało to niczym obelga, którą zapewne być nie miało. Jednak... Vane czuł się dziwnie, gdy zwracała się do niego przez jego tytuł. Mimo że znali się przelotnie, nie musiała tego robić. Nie chciał zresztą, żeby to robiła. Po zapoznaniu się z mapą przyjął w ciszy ofertę towarzyszenia i kontynuowali zadania Crabbe, nie odzywając się przez jakiś czas do siebie. W myślach astronoma nie było jednak spokoju - zastanawiał się, o co mógł się zapytać czarownicy, ale każdy pomysł zdawał się być nietrafiony. Pytanie o rodzinę, o ojca, o samopoczucie, o politykę... - Wybacz, że nie pamiętam, ale... Ile masz lat? - wyrwało mu się, zanim zdążył się opanować. Nie było to nic złego, a w sumie pozwalało spojrzeć szerzej na postać Forsythii. I być może wyjaśnić kilka spraw...
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hogwart był dalekim wspomnieniem, a zainteresowanie murami szkolnymi, straciła równie szybko, gdy w jej życiu zaczęły dziać się inne sytuacje. Sama przeżywała swoje osobiste tragedie, z którymi musiała nauczyć się funkcjonować, ale już od dziecka najwyraźniej była przyzwyczajona do strat. Matka, narzeczony, brat… a i po drodze znalazły się mniej śmiertelne wypadki utraty różnych person. Poza tym całkiem spore zakrzywienie świata kreował dla niej ojciec, któremu do niedawna wierzyła i ufała, a przedstawione przez niego poglądy, jak i poglądy rodziny, wypełniała z nałożonego obowiązku. Aby coś zyskać, zwykle musiała coś stracić - po śmierci brata utraciła tak wiele, że strach przed jakimikolwiek prężniejszymi działaniami, przepiłowywał jej temperament. Mimo to zdarzały jej się przebłyski, chociażby takie jak na widok dawnego znajomego, gdzie euforyczny przypływ zapachu wspomnień dodawał jej otuchy, odwagi i chęci do najszczerszej ekspresji swych uczuć. Szczególnie że tylko u boku brata, w domowym zaciszu tak wiele się śmiała, tak bardzo była wtedy inna, weselsza, rumiana, odważna, a teraz nie miała wiele sposobności do takiego zachowania. Taka była jeszcze przed szkołą, kiedy stawiała swe kroki w rodzinnej kamienicy z niuchaczem pod ręką i błagalną miną, aby tylko móc zatrzymać stwora, w którym zauroczyła się w jednej chwili. Tęskniła za tym, tęskniła za dzieciństwem.
Również była zajęta spełnianiem się w pracy, poświęcała niezliczone ilości godzin, temu co było dla niej ważne, a gdy wyjechała na początku stycznia pięćdziesiątego szóstego roku, to wówczas omijały ją wydarzenia, które jedynie znała z zeznań ojca i brata, jakie przedstawiali jej w listach. Natomiast z przełożonym lub spotkanymi badaczami nie rozmawiała wiele o polityce, czy o wydarzeniach obejmujących Wielką Brytanię. Była w innym świecie, nikt wtedy nie miał czasu na rozważania, wszyscy stanowili zespół zaintrygowany magicznymi stworami, a brytyjski chaos stanowił odległą zawieruchę, do której nikt nie chciał wracać. Potem należało łatać wiele dziur, jakie pojawiały się przez zmiany, a ona, jako jeden z wielu trybików maszyny, pracowała nad tym, co dostała do rąk, wiedząc, że w każdym innym przypadku czy podważeniu słów, może zostać oddalona, a nawet zwolniona.
Choć nagłówki gazet widywała, tak zbyt wiele sprzeczności wywoływały, aby mogła wypowiedzieć się na ich temat z głębi serca – jej słowa byłby plątaniną myśli, nieskładnie złożoną i chaotyczną. Chciałaby móc wygrodzić swoją przestrzeń, zamrożoną w czasie. Odizolować się od problemów i straty. Spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy, móc to przemyśleć, wyrobić sobie opinię – od zera, bez podszeptów osób zbyt silnie związanych ze skrajnymi poglądami. Jednak świat pędził do przodu, a ona gnała za nim z wypadającymi maskami przygotowanymi przez rodzinne wychowanie. Gnała z arkuszami papierów wysypujących się z teczek. Gnała za ideą wolności, którą widziała w pracy. Lecz może to wszystko było kolejną bańką w bańce? Nie miała nawet z kim o tym rozmawiać, a nagrobek nie mógł jej odpowiedzieć.
A krzywda? A krew spływająca ulicami Londynu? Bolała ją, lecz przed rodziną tak wielokrotnie udawała niewzruszoną, że zdążyła nauczyć się odkładać to na bok, dystansować się do tego, tak jak robiła to ze wspomnieniami o bracie. Jednakże nigdy nie wykazała jawnego poparcia. Milczała i próbowała nie myśleć o tym, ale winiła się za bezczynność, za podążanie z biegiem historii, która pisała się samoistnie na jej oczach. Robiła tak, aby zapewnić sobie stabilność, ale jak długo miało to trwać? Z drugiej strony widziała pewne plus nowych rządów, widziała zmiany, które być może miały dobre intencje, ale cena za to wszystko zaczynała ją przerastać, nie wspominając już o ojcu, który prawdopodobnie mógł być w to wszystko zamieszany. Wiele lat była uwikłana w jego sznurki władzy, a gdy zrywała się z jednej wstążki kierującej jej ruchami, ojciec ukradkiem przywiązywał jej kolejną, w innym miejscu, skrzętnie manipulując swoją córką, dając złudne poczucie jakiejkolwiek kontroli nad własnym życiem. Z bratem u boku, zależało jej na jego szczęściu, zdrowiu i zadowoleniu, manewrowała tak, aby mogli żyć oboje, razem – ale zawiodła, rzucając się w wir podróży, zostawiając go samego. To był jej błąd. Teraz ona była sama.
- Jayden – powtórzyła z intonacją, z jaką już kiedyś to zrobiła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tytułowała go profesorem z grzeczności i przyzwyczajenia, które zostało jej po ostatnim roku nauki w szkole, kiedy mężczyzna zawitał w progi szkolne jako pełnoprawny nauczyciel.
Pochylając się w kierunku drzewa, do którego dotarli, nie dostrzegła żadnego ruchu, ale widziała ślady bytowania. Gdy towarzysz zadał pytanie, odwróciła się niespiesznie i położyła palec na ustach, a potem odłożyła teczkę na bok i wsparła się pod boki, przyglądając koronie drzew, poszukując wzrokiem stworzeń. W końcu zauważyła parę małych oczek, które przyglądały jej się na jednej z niższych gałęzi. Uśmiechnęła się pod nosem i powoli odsunęła od drzewa.
- Dwadzieścia cztery - odpowiedziała prawie szeptem, sięgając po teczkę, a jej ruchy stały się jeszcze wolniejsze. Wypełniła świstek ze stanem drzewa, które na jej oko było zdrowe, zaś potem znów odłożyła teczkę. Drobne oczka wciąż spoglądały na nią z jednej z gałęzi, jednak obok nich pojawiło się ich teraz troszkę więcej, nie zamierzała niszczyć drzewa – a więc jej nie atakowały, ale pomimo tego stworzenia wydawały się jej dziwnie wystraszone, czego zrozumieć nie mogła. Przejechała dłonią po korze, obserwując reakcję malutkich patyczaków, lecz te były statyczne jak głazy. Zaczęła spoglądać na inne gałęzie, doszukując się kolejnych jegomości.
- Co wam jest… - mruknęła na głos, stukając paznokciami. – Co się działo, że się tak boicie… - mówiła już wprost do nich, jakby liczyła, że naprawdę ją zrozumieją, a być może odpowiedzą? Wyglądała jakby zapomniała o stojącym nieopodal towarzyszu, a jej skupienie absolutnie absorbowały drobne stworzonka. Potarła drzewo jak kuguchara, z należytą czułością i oddaniem, chcąc w jakiś sposób pokazać, że nie stanowi dla nieśmiałków żadnego zagrożenia.
Również była zajęta spełnianiem się w pracy, poświęcała niezliczone ilości godzin, temu co było dla niej ważne, a gdy wyjechała na początku stycznia pięćdziesiątego szóstego roku, to wówczas omijały ją wydarzenia, które jedynie znała z zeznań ojca i brata, jakie przedstawiali jej w listach. Natomiast z przełożonym lub spotkanymi badaczami nie rozmawiała wiele o polityce, czy o wydarzeniach obejmujących Wielką Brytanię. Była w innym świecie, nikt wtedy nie miał czasu na rozważania, wszyscy stanowili zespół zaintrygowany magicznymi stworami, a brytyjski chaos stanowił odległą zawieruchę, do której nikt nie chciał wracać. Potem należało łatać wiele dziur, jakie pojawiały się przez zmiany, a ona, jako jeden z wielu trybików maszyny, pracowała nad tym, co dostała do rąk, wiedząc, że w każdym innym przypadku czy podważeniu słów, może zostać oddalona, a nawet zwolniona.
Choć nagłówki gazet widywała, tak zbyt wiele sprzeczności wywoływały, aby mogła wypowiedzieć się na ich temat z głębi serca – jej słowa byłby plątaniną myśli, nieskładnie złożoną i chaotyczną. Chciałaby móc wygrodzić swoją przestrzeń, zamrożoną w czasie. Odizolować się od problemów i straty. Spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy, móc to przemyśleć, wyrobić sobie opinię – od zera, bez podszeptów osób zbyt silnie związanych ze skrajnymi poglądami. Jednak świat pędził do przodu, a ona gnała za nim z wypadającymi maskami przygotowanymi przez rodzinne wychowanie. Gnała z arkuszami papierów wysypujących się z teczek. Gnała za ideą wolności, którą widziała w pracy. Lecz może to wszystko było kolejną bańką w bańce? Nie miała nawet z kim o tym rozmawiać, a nagrobek nie mógł jej odpowiedzieć.
A krzywda? A krew spływająca ulicami Londynu? Bolała ją, lecz przed rodziną tak wielokrotnie udawała niewzruszoną, że zdążyła nauczyć się odkładać to na bok, dystansować się do tego, tak jak robiła to ze wspomnieniami o bracie. Jednakże nigdy nie wykazała jawnego poparcia. Milczała i próbowała nie myśleć o tym, ale winiła się za bezczynność, za podążanie z biegiem historii, która pisała się samoistnie na jej oczach. Robiła tak, aby zapewnić sobie stabilność, ale jak długo miało to trwać? Z drugiej strony widziała pewne plus nowych rządów, widziała zmiany, które być może miały dobre intencje, ale cena za to wszystko zaczynała ją przerastać, nie wspominając już o ojcu, który prawdopodobnie mógł być w to wszystko zamieszany. Wiele lat była uwikłana w jego sznurki władzy, a gdy zrywała się z jednej wstążki kierującej jej ruchami, ojciec ukradkiem przywiązywał jej kolejną, w innym miejscu, skrzętnie manipulując swoją córką, dając złudne poczucie jakiejkolwiek kontroli nad własnym życiem. Z bratem u boku, zależało jej na jego szczęściu, zdrowiu i zadowoleniu, manewrowała tak, aby mogli żyć oboje, razem – ale zawiodła, rzucając się w wir podróży, zostawiając go samego. To był jej błąd. Teraz ona była sama.
- Jayden – powtórzyła z intonacją, z jaką już kiedyś to zrobiła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tytułowała go profesorem z grzeczności i przyzwyczajenia, które zostało jej po ostatnim roku nauki w szkole, kiedy mężczyzna zawitał w progi szkolne jako pełnoprawny nauczyciel.
Pochylając się w kierunku drzewa, do którego dotarli, nie dostrzegła żadnego ruchu, ale widziała ślady bytowania. Gdy towarzysz zadał pytanie, odwróciła się niespiesznie i położyła palec na ustach, a potem odłożyła teczkę na bok i wsparła się pod boki, przyglądając koronie drzew, poszukując wzrokiem stworzeń. W końcu zauważyła parę małych oczek, które przyglądały jej się na jednej z niższych gałęzi. Uśmiechnęła się pod nosem i powoli odsunęła od drzewa.
- Dwadzieścia cztery - odpowiedziała prawie szeptem, sięgając po teczkę, a jej ruchy stały się jeszcze wolniejsze. Wypełniła świstek ze stanem drzewa, które na jej oko było zdrowe, zaś potem znów odłożyła teczkę. Drobne oczka wciąż spoglądały na nią z jednej z gałęzi, jednak obok nich pojawiło się ich teraz troszkę więcej, nie zamierzała niszczyć drzewa – a więc jej nie atakowały, ale pomimo tego stworzenia wydawały się jej dziwnie wystraszone, czego zrozumieć nie mogła. Przejechała dłonią po korze, obserwując reakcję malutkich patyczaków, lecz te były statyczne jak głazy. Zaczęła spoglądać na inne gałęzie, doszukując się kolejnych jegomości.
- Co wam jest… - mruknęła na głos, stukając paznokciami. – Co się działo, że się tak boicie… - mówiła już wprost do nich, jakby liczyła, że naprawdę ją zrozumieją, a być może odpowiedzą? Wyglądała jakby zapomniała o stojącym nieopodal towarzyszu, a jej skupienie absolutnie absorbowały drobne stworzonka. Potarła drzewo jak kuguchara, z należytą czułością i oddaniem, chcąc w jakiś sposób pokazać, że nie stanowi dla nieśmiałków żadnego zagrożenia.
Nie powinien był być specjalnie zaskoczony. Wszak dla niego Hogwart nigdy nie pozostał w żaden sposób zapomnianym miejscem, które nie miało w jego pamięci specjalnego miejsca. Jayden spędził łącznie czternaście lat na zamku - nie tylko biorąc pod uwagę swoją pracę, lecz również i naukę. Była to więc praktycznie połowa całego jego życia, dlatego więc szkoła w życiu mężczyzny była tak istotna. To, co dla niego pozostawało codziennością, dla innych pozostało wspomnieniem dziecięcych lat. A jednak nie tak powinno być. Wszak to właśnie w tym miejscu kształcono następne pokolenia, które mogły wspomóc kształtowanie się otaczającej ich rzeczywistości, rządzić, gdy oni się zestarzeją i zniszczyć to, co budowali ich rodzice lub wzmocnić. Vane chciał, żeby wszystko zmierzało ku oczyszczeniu i ulepszeniu, nie zaś zmasakrowaniu żyjących na świecie ludzi. Ludzi, którzy myśleli inaczej, niż próbowano to nakręcić. Dwa konflikty, które miały być sobie przeciwstawne, a tak naprawdę postępowały niczym jeden organizm - przemocą na przemoc i agresją na agresję. Jayden nie widział poprawy, nie widział również w Zakonie Feniksa tych dobrych, jak próbowała mu tłumaczyć kiedyś Pomona. Fakt, że przeciwstawiał się Rycerzom i ich idei, nie oznaczało automatycznie, że musiał przystać do organizacji będącej teraz jednostką buntowników. Ślepo zapatrzonych w swój cel i nieprzejmujących się ofiarami, które powodowali po drodze... Nie. Stawanie w opozycji do jednych, jak i drugich nie czyniło z niego złego człowieka i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie tkwił też w miejscu, bo dbał o to, by w jego otoczeniu - głównie ludzie pod jego odpowiedzialnością i opieką - nie musieli bać się o swoje bezpieczeństwo. Zamierzał dopilnować tego z całych swoich sił, by jego synowie, by jego uczniowie, by jego bliscy wiedzieli, że mieli w nim wsparcie bez względu na wszystko. Teraz bardziej niż kiedykolwiek zdawał sobie sprawę z tego, gdy zawiódł swoją żonę. Ile razy mówiono mu, że nie była to jego wina, a jednak wszystko brał ku sobie. I to zawsze do niego wracało. Z jakiego powodu? Gdyby był niewinny coś takiego, nie miałoby zwyczajnie racji bytu. Ile mógł upadać, żeby przeciwstawić się słabościom? Ile ludzi miało odejść, żeby zdał sobie z tego sprawę? W Hogwarcie podczas walk Zakonu z Ministerstwem. Podczas anomalii, gdy podopieczni zostali wyrwani z łóżek i rzuceni w niewiadomą. Na Pokątnej, gdzie przez jego niekompetencję zginęła kobieta. W nocy porodu synów, podczas której odeszła najważniejsza postać w jego życiu. Był tam, a równocześnie cokolwiek co by robił, sprowadzało się do katastrofy. Ale nie mógł się poddać. Oddać pola walkowerem, bo nie był taką osobą. Chciał, musiał walczyć za swoje przekonania i dla ludzi, którzy byli dla niego ważni.
- Dwadzieścia cztery... - powtórzył za nią cicho, wciąż pogrążony we własnych myślach. Kiedy on był w jej wieku? Wydawało się to tak dawno, a przecież dokładnie wtedy został profesorem w szkole... Wydawało się to kompletnie surrealistyczne, biorąc pod uwagę, że teraz by tej pracy nie dostał. Za młody... Zdecydowanie za młody. Ale jednak dyrektor Dippet coś w nim wypatrzył. Może zaryzykował, chcąc zobaczyć, jak wyglądało dostarczenie świeżej krwi uczniom? Nie zwolnił go i nie wzywał do gabinetu, by pouczać. A później... Później przyszedł Grindelwald i wszystko zmieniło się w chaos. Widząc traktującą z czułością swoją pracę Crabbe, naprawdę cieszył się, że chociaż kogoś ominął czas władzy tego psychopaty. Inaczej by się zachowywała, gdyby bała się o każdy dzień w szkole? Nie. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie chciał do tego nawet wracać. Miał inne zadania, z których musiał się wywiązać. - Muszę wracać do pracy - powiedział, wiedząc, że i tak spędził z nią tych kilka chwil za dużo. Powinien był zorientować się, czy jego studenci zostawili na biurku wszystkie prace z nocnych obserwacji. - Dobrze było cię zobaczyć, Forsythio - dodał, wyłapując spojrzenie czarownicy i żegnając się z nią oszczędnie. Zostawił ją dokładnie tam, gdzie się spotkali - przy linii drzew na granicy z Zakazanym Lasem. Lasem, który podzielał niepokój rodzący się w osobie profesora niknącego w bramach Hogwartu.
|zt
- Dwadzieścia cztery... - powtórzył za nią cicho, wciąż pogrążony we własnych myślach. Kiedy on był w jej wieku? Wydawało się to tak dawno, a przecież dokładnie wtedy został profesorem w szkole... Wydawało się to kompletnie surrealistyczne, biorąc pod uwagę, że teraz by tej pracy nie dostał. Za młody... Zdecydowanie za młody. Ale jednak dyrektor Dippet coś w nim wypatrzył. Może zaryzykował, chcąc zobaczyć, jak wyglądało dostarczenie świeżej krwi uczniom? Nie zwolnił go i nie wzywał do gabinetu, by pouczać. A później... Później przyszedł Grindelwald i wszystko zmieniło się w chaos. Widząc traktującą z czułością swoją pracę Crabbe, naprawdę cieszył się, że chociaż kogoś ominął czas władzy tego psychopaty. Inaczej by się zachowywała, gdyby bała się o każdy dzień w szkole? Nie. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie chciał do tego nawet wracać. Miał inne zadania, z których musiał się wywiązać. - Muszę wracać do pracy - powiedział, wiedząc, że i tak spędził z nią tych kilka chwil za dużo. Powinien był zorientować się, czy jego studenci zostawili na biurku wszystkie prace z nocnych obserwacji. - Dobrze było cię zobaczyć, Forsythio - dodał, wyłapując spojrzenie czarownicy i żegnając się z nią oszczędnie. Zostawił ją dokładnie tam, gdzie się spotkali - przy linii drzew na granicy z Zakazanym Lasem. Lasem, który podzielał niepokój rodzący się w osobie profesora niknącego w bramach Hogwartu.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej oczy śledziły drobne stworzonka, które zaczęły powoli przemieszczać się z gałęzi, bliżej pnia. Pokręciła głową i odsunęła się, kreśląc notatki na arkuszu. Wtedy usłyszała pożegnanie, którego całkowicie się nie spodziewała. Sądziła, że być może dane będzie jej jeszcze zadać kilka pytań byłemu profesorowi, jednak została pozbawiona tej możliwości. Przez jej twarz przebiegło kilka emocji, nie do końca mających konkretne określenie. Była zmieszana, może odrobinę zdumiona, zawiedziona?
- Ciebie również, Jaydenie – odpowiedziała, kiwając głową na pożegnanie. Melancholia wtargnęła się między fałdy jej ubrania wraz z kolejnym chłodnym powiewem. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem, zastanawiając się, czy zachowanie nieśmiałków i Vane’a było w jakiś sposób ze sobą połączone. Był całkowicie inny, ale w jego życiu, zdarzyło się znacznie więcej, niż mogła podejrzewać. A może to nawet lepiej? Z pewnością, gdyby znała cały przebieg wydarzeń, jakie rozgrywały się w życiu byłego profesora, to poczułaby jeszcze większy wstyd. Skrzywiła się nieznacznie i przewróciła oczami, myśląc o swoim zachowaniu – dalej, nie mogąc przeżyć beznadziejności swojego niedbalstwa ze szczególnym uwzględnieniem opieszałości w odpisywaniu na listy. Zaczęła mimowolnie wpadać na dosyć irracjonalne pomysły, z pomocą, których mogłaby odkupić swoje potknięcie. Potem jednak zdała sobie sprawę, że każdy pomysł, który owiał jej umysł, mógł przynieść jeszcze więcej nieszczęścia. Może powinna zostawić, to wszystko tak jak było? Już nie mielić w kotle niczego więcej i grzecznie czekać na samoistny rozwój? Ależ ile można czekać i to z tak wieloma sprawami… Czas działał na jej niekorzyść, właściwie w każdym aspekcie jej obecnego życia. Głowiła się nad tym wszystkim jeszcze przez długi czas, nawet wtedy, gdy jej uwagę pochłonęło kolejne drzewa zaznaczone na mapie przez przełożonego.
Następne trzy miejsca wyglądały zdecydowanie lepiej, choć przy jednym drobne stworzonka przyjęły dosyć agresywną postawę, jak gdyby z góry zakładając, że nieznajoma im czarownica będzie chciała skrzywdzić ich drzewko. Niemniej jednak obyło się bez większej zawieruchy, Sythia nie pakowała się na drzewo, ani go nie niszczyła, toteż patyczaki wycofały się z niższych gałązek, na te, które znajdowały się wyżej. Dokładnie spisywała ich zachowanie, notując również wszelkie inne informacje, które uznała za esencjonalne do raportu. Wyglądało na to, że po jej krótkiej rewizji Ministerstwo będzie musiało przeprowadzić szerzej zakrojone badania, ale najpewniej to już nie będzie jej obowiązkiem. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale czasem żałowała, że nie mogła doprowadzić czegoś od A do Z. Choć nie była stygmatyzowana jako persona od „przynieś, wynieś, podaj, pozamiataj”, tak dane bardziej poufne, można rzec, że ambitne, pozostawały w gestii starszych pracowników, bardziej doświadczonych, a ona musiała zająć się bardziej papierkowymi sprawami lub właśnie takimi rekonesansami.
Po sprawdzeniu ostatniego miejsca dokładnie podsumowała arkusz i rozejrzała się po linii drzew, szukając jakichkolwiek niepokojących sygnałów. Podobnie z resztą zrobiła z przestrzenią wokół, w tym również majestatycznym zamkiem. Przez kilka sekund trzymała ołówek w miejscu, gdzie powinny znaleźć się słowa odnoszące się do spotkania, w końcu takie informacje również należało umieszczać w raportach. Jednak postawiła po prostu kropkę. Chwilę potem nie było już śladu po czarownicy.
|zt
- Ciebie również, Jaydenie – odpowiedziała, kiwając głową na pożegnanie. Melancholia wtargnęła się między fałdy jej ubrania wraz z kolejnym chłodnym powiewem. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem, zastanawiając się, czy zachowanie nieśmiałków i Vane’a było w jakiś sposób ze sobą połączone. Był całkowicie inny, ale w jego życiu, zdarzyło się znacznie więcej, niż mogła podejrzewać. A może to nawet lepiej? Z pewnością, gdyby znała cały przebieg wydarzeń, jakie rozgrywały się w życiu byłego profesora, to poczułaby jeszcze większy wstyd. Skrzywiła się nieznacznie i przewróciła oczami, myśląc o swoim zachowaniu – dalej, nie mogąc przeżyć beznadziejności swojego niedbalstwa ze szczególnym uwzględnieniem opieszałości w odpisywaniu na listy. Zaczęła mimowolnie wpadać na dosyć irracjonalne pomysły, z pomocą, których mogłaby odkupić swoje potknięcie. Potem jednak zdała sobie sprawę, że każdy pomysł, który owiał jej umysł, mógł przynieść jeszcze więcej nieszczęścia. Może powinna zostawić, to wszystko tak jak było? Już nie mielić w kotle niczego więcej i grzecznie czekać na samoistny rozwój? Ależ ile można czekać i to z tak wieloma sprawami… Czas działał na jej niekorzyść, właściwie w każdym aspekcie jej obecnego życia. Głowiła się nad tym wszystkim jeszcze przez długi czas, nawet wtedy, gdy jej uwagę pochłonęło kolejne drzewa zaznaczone na mapie przez przełożonego.
Następne trzy miejsca wyglądały zdecydowanie lepiej, choć przy jednym drobne stworzonka przyjęły dosyć agresywną postawę, jak gdyby z góry zakładając, że nieznajoma im czarownica będzie chciała skrzywdzić ich drzewko. Niemniej jednak obyło się bez większej zawieruchy, Sythia nie pakowała się na drzewo, ani go nie niszczyła, toteż patyczaki wycofały się z niższych gałązek, na te, które znajdowały się wyżej. Dokładnie spisywała ich zachowanie, notując również wszelkie inne informacje, które uznała za esencjonalne do raportu. Wyglądało na to, że po jej krótkiej rewizji Ministerstwo będzie musiało przeprowadzić szerzej zakrojone badania, ale najpewniej to już nie będzie jej obowiązkiem. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale czasem żałowała, że nie mogła doprowadzić czegoś od A do Z. Choć nie była stygmatyzowana jako persona od „przynieś, wynieś, podaj, pozamiataj”, tak dane bardziej poufne, można rzec, że ambitne, pozostawały w gestii starszych pracowników, bardziej doświadczonych, a ona musiała zająć się bardziej papierkowymi sprawami lub właśnie takimi rekonesansami.
Po sprawdzeniu ostatniego miejsca dokładnie podsumowała arkusz i rozejrzała się po linii drzew, szukając jakichkolwiek niepokojących sygnałów. Podobnie z resztą zrobiła z przestrzenią wokół, w tym również majestatycznym zamkiem. Przez kilka sekund trzymała ołówek w miejscu, gdzie powinny znaleźć się słowa odnoszące się do spotkania, w końcu takie informacje również należało umieszczać w raportach. Jednak postawiła po prostu kropkę. Chwilę potem nie było już śladu po czarownicy.
|zt
| stąd
Miał dostatecznie wiele czasu żeby namyślić się nad tym co wcześniej omawiali. Nie pierwszy raz miał wycofać się z czegoś, co wcześniej mu nie podeszło do gustu. Dziś faktycznie nie miał najlepszego samopoczucia i może można było zrzucić to właśnie na karb tej niedogodności. Kiedy w końcu już jednak przetrawił całą sytuację i zdecydował się wycofać z wcześniejszego zachowania spotkał się ze zrozumieniem. I ulgą, że Ollivander nie chował urazy do alchemika za wcześniejsze nie całkowicie uprzejme zachowanie. Norweg jednak nie do końca znał granicę i czasem po prostu mijał ją bez jakiegokolwiek pomyślunku.
Wysłuchał z uwagą całego pomysłu różdżkarza i pokiwał na niego głową ze zrozumieniem.
– Jak już tu jesteśmy – to możemy i pomierzyć, zgodził się kiwając głową. Po stworzeniu pierwszej bariery wokół portalu wiedzieliby już jak tworzyć osłony. – Tylko w obliczeniach trzeba by zmienić kształt na tubularny... i pewnie by potrzeba wielu punktów wspierających przy większej długości – dywagował, będąc w swoim żywiole. Spotkania z Ulyssesem były dla niego niezwykle wzbogacające jako naukowca. I bardzo pożyteczne pod kątem tego, że rozwijał swoje zdolności w dziedzinie numerologii. I tak po raz kolejny pochylili się nad pomiarami, Norweg nieco zaglądając Anglikowi przez ramię, ale cyfry widoczne były dobrze. Był mniej biegły w dziedzinie obliczeń niż Ollivander, ale nawet on był w stanie stwierdzić, że mają pewną powtarzalność, a o to im przecież chodziło. Skinął znów na słowa czarodzieja. Mieli być z czego zadowoleni, bo jeżeli jeszcze tylko wykonają prędkie pomiary przy ścieżce to będą mieli kompletny cały proces zbierania danych. Podstawa pod ich pracę była więc położona i pozostało im tylko budować wyżej i wyżej to maginaukowe dzieło.
– Czyli przechodzimy od opracowywania i rozpisywania. To trochę zajmie – stwierdził Norweg, pocierając z namysłem brodę. Zaraz jednak zaczął wraz z Ulyssesem przeorganizowywać sprzęt tak, aby jeszcze w drodze powrotnej zrobić kilka pomiarów do rozplanowania tunelu nad ścieżką. – Jakieś regularne spotkania? – zasugerował, spoglądając na Ollivandera z wyczekiwaniem. W dłoniach Norwega pojawił się jego czarny notes, w którym gotów był zapisać odpowiednie adnotacje do konkretnych dat. Kiedy doszli do konsensusu zabrali cały przyniesiony do Zakazanego Lasu sprzęt pomiarowy i ruszyli w drogę powrotną.
| zt
Miał dostatecznie wiele czasu żeby namyślić się nad tym co wcześniej omawiali. Nie pierwszy raz miał wycofać się z czegoś, co wcześniej mu nie podeszło do gustu. Dziś faktycznie nie miał najlepszego samopoczucia i może można było zrzucić to właśnie na karb tej niedogodności. Kiedy w końcu już jednak przetrawił całą sytuację i zdecydował się wycofać z wcześniejszego zachowania spotkał się ze zrozumieniem. I ulgą, że Ollivander nie chował urazy do alchemika za wcześniejsze nie całkowicie uprzejme zachowanie. Norweg jednak nie do końca znał granicę i czasem po prostu mijał ją bez jakiegokolwiek pomyślunku.
Wysłuchał z uwagą całego pomysłu różdżkarza i pokiwał na niego głową ze zrozumieniem.
– Jak już tu jesteśmy – to możemy i pomierzyć, zgodził się kiwając głową. Po stworzeniu pierwszej bariery wokół portalu wiedzieliby już jak tworzyć osłony. – Tylko w obliczeniach trzeba by zmienić kształt na tubularny... i pewnie by potrzeba wielu punktów wspierających przy większej długości – dywagował, będąc w swoim żywiole. Spotkania z Ulyssesem były dla niego niezwykle wzbogacające jako naukowca. I bardzo pożyteczne pod kątem tego, że rozwijał swoje zdolności w dziedzinie numerologii. I tak po raz kolejny pochylili się nad pomiarami, Norweg nieco zaglądając Anglikowi przez ramię, ale cyfry widoczne były dobrze. Był mniej biegły w dziedzinie obliczeń niż Ollivander, ale nawet on był w stanie stwierdzić, że mają pewną powtarzalność, a o to im przecież chodziło. Skinął znów na słowa czarodzieja. Mieli być z czego zadowoleni, bo jeżeli jeszcze tylko wykonają prędkie pomiary przy ścieżce to będą mieli kompletny cały proces zbierania danych. Podstawa pod ich pracę była więc położona i pozostało im tylko budować wyżej i wyżej to maginaukowe dzieło.
– Czyli przechodzimy od opracowywania i rozpisywania. To trochę zajmie – stwierdził Norweg, pocierając z namysłem brodę. Zaraz jednak zaczął wraz z Ulyssesem przeorganizowywać sprzęt tak, aby jeszcze w drodze powrotnej zrobić kilka pomiarów do rozplanowania tunelu nad ścieżką. – Jakieś regularne spotkania? – zasugerował, spoglądając na Ollivandera z wyczekiwaniem. W dłoniach Norwega pojawił się jego czarny notes, w którym gotów był zapisać odpowiednie adnotacje do konkretnych dat. Kiedy doszli do konsensusu zabrali cały przyniesiony do Zakazanego Lasu sprzęt pomiarowy i ruszyli w drogę powrotną.
| zt
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Taktyki Ollivandera zazwyczaj opierały się na jak najmniejszych stratach, dlatego też wybrał przemilczenie niezbyt przychylnych odpowiedzi, nie czując potrzeby rozgrzebywania niezgody. Mieli prawo posiadać różne opinie i spojrzenia na tę samą sprawę, byle skupili się na zadaniu i doprowadzili je do końca, stworzenie bariery wciąż pozostawało priorytetem. Tym milszy był zwrot Asbjorna i zaakceptowanie wcześniejszych dywagacji, mimo wszystko nie był oporny w rozwoju projektu i późniejszych jego ulepszeniach. Cóż, jeszcze nie wiedzieli, że za parę miesięcy będą zmuszeni do wielu poprawek, niektórych sytuacji zwyczajnie nie dało się przewidzieć.
- Dokładnie, w dodatku równomiernie rozłożonych - zamyślił się również, widząc w tym coraz więcej potencjału. Również dla Ollivandera badania były okazją do rozwoju, musiał wytężać umysł, dopasowywać się do otoczenia, szukać rozwiązań. Numerologia była dziedziną, w której zawsze dało się odkryć coś nowego, trzeba było tylko szukać i drążyć, niekiedy wykazać się kreatywnością. Bariera była wyzwaniem i wciąż musiał poszerzać swoją wiedzę, by być w stanie prowadzić ten projekt, choć odnajdywał się w temacie coraz pewniej dzięki ciężkiej pracy.
- Trochę - potwierdził cicho w zamyśleniu, myślami już odbiegając w obliczenia. Zdecydowanie nie był to krótki etap, a najmniejszy błąd mógł kosztować ich naprawdę wiele, trzeba było podejść do tego z największą starannością i sprawdzać każdy rządek wiele razy, aż pewność nie będzie absolutna. Oczywiście czekały ich jeszcze testy, praca z runistami, lecz bez stabilnej podstawy, ci nie mieli nawet z czym ruszyć. W tym samym zamyśleniu składał źrenicę Fudge'a. - Jak najbardziej - kiwnął głową, zaraz także zerkając w swój kalendarz. Część obliczeń musiał wykonać sam, ale nic nie stało na przeszkodzie, by zaangażować w nie Ingissona i zapoznać z zawiłymi prawami, których mógł jeszcze nie znać - inne zaś śmiało mógł oddać w ręce alchemika. Dopasowanie terminów zajęło chwilę, ale ze spokojem mogli ruszać poza granice Hogwartu, jeszcze przez jakiś czas koncentrując się na Zakazanym Lesie oraz tej konkretnej ścieżce, którą chcieli zbadać na potrzeby późniejszych dodatków do bariery. Ollivander był dobrej myśli, pomiary poszły im naprawdę dobrze.
| zt
- Dokładnie, w dodatku równomiernie rozłożonych - zamyślił się również, widząc w tym coraz więcej potencjału. Również dla Ollivandera badania były okazją do rozwoju, musiał wytężać umysł, dopasowywać się do otoczenia, szukać rozwiązań. Numerologia była dziedziną, w której zawsze dało się odkryć coś nowego, trzeba było tylko szukać i drążyć, niekiedy wykazać się kreatywnością. Bariera była wyzwaniem i wciąż musiał poszerzać swoją wiedzę, by być w stanie prowadzić ten projekt, choć odnajdywał się w temacie coraz pewniej dzięki ciężkiej pracy.
- Trochę - potwierdził cicho w zamyśleniu, myślami już odbiegając w obliczenia. Zdecydowanie nie był to krótki etap, a najmniejszy błąd mógł kosztować ich naprawdę wiele, trzeba było podejść do tego z największą starannością i sprawdzać każdy rządek wiele razy, aż pewność nie będzie absolutna. Oczywiście czekały ich jeszcze testy, praca z runistami, lecz bez stabilnej podstawy, ci nie mieli nawet z czym ruszyć. W tym samym zamyśleniu składał źrenicę Fudge'a. - Jak najbardziej - kiwnął głową, zaraz także zerkając w swój kalendarz. Część obliczeń musiał wykonać sam, ale nic nie stało na przeszkodzie, by zaangażować w nie Ingissona i zapoznać z zawiłymi prawami, których mógł jeszcze nie znać - inne zaś śmiało mógł oddać w ręce alchemika. Dopasowanie terminów zajęło chwilę, ale ze spokojem mogli ruszać poza granice Hogwartu, jeszcze przez jakiś czas koncentrując się na Zakazanym Lesie oraz tej konkretnej ścieżce, którą chcieli zbadać na potrzeby późniejszych dodatków do bariery. Ollivander był dobrej myśli, pomiary poszły im naprawdę dobrze.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Większość pozostałego wieczoru spłynęła jej na przejrzeniu własnych zapasów eliksirów, zatopieniu się w otrzymanej dokumentacji i zastanowieniu czy istniały sposoby na to, by zabezpieczyć się możliwie jak najbardziej, by misje ukończyć z powodzeniem. Ale pozostawał wiele niewiadomych, dlatego niektóre sprawy musiała zostawić po prostu przypadkowi, skupiając się na ten moment na tym, na czym skupić istotnie się mogła. Spała snem bez snów - od dawna nie mając już takich w których nie nawiedzały jej koszmary. Jeszcze było ciemno kiedy podniosła się z łóżka, ubierając, po raz pierwszy od dawna czując prawdziwy stres. Od czasu przeniesienia Oazy nie była w Zakazanym Lesie. Dzisiaj miała tam znów się znaleźć. Padające z jej ust wczoraj słowa były szczere - przychylność centaurów nie była łatwa do zdobycia, wiedziała to dobrze. Byli nieufni względem ludzi - i trudno było ich za to winić. Pamiętała do dziś Magoriana, centaura, któremu pomogli kiedyś właśnie w tym miejscu, a jednak zdawało się to niemal w innym życiu w czasie, gdy walczyli o życie jej brata. Była wtedy inna, dzisiaj była winna. Czy udało mu się przetrwać to, co na nich sprowadziła?
Mimo to nie ociągała się, nie było na co czekać, jeśli miała zdążyć z nałożeniem zabezpieczenia, musiała zacząć z samego rana wiedząc, że najbliższe dni nie będą należeć do najprostszych. Nie miało to znaczenia, potrafiła działać pod presją czasu już teraz. Z szafy wyciągnęła starą, ale nadal działającą miotłę i teleportowała możliwe jak najbliżej Szkocji, by później, wbijając się wysoko, ponad kłębiące się chmury wzbić przelecieć nad Szkocki Zamek w którym mieszały się w niej wspomnienia ze szkolnych lat, ale i moment w którym straciła własną matkę z której zrobiono nic więcej, niźli pokarm. Odwróciła wzrok od niego kierując swoją miotłę w stronę Zakazanego Lasu, wlatując między drzewa - nad nimi pozostawałaby widoczna. Teraz musiała przesuwać się powoli, ale miotła nadal pozwalała jej lecieć szybciej, niż pozwoliłby nogi. Nie wiedziała ile zajęło jej to czasu, las obejmowała nadal poranna szaruga. Wtedy go ujrzała - była pewna że to centaur. Zaskoczyła z miotły. Unosząc obie ręce w górę.
- Jestem Justine Tonks, przybywam na polecenie Harolda Longbottoma. Podczas wczorajszego spotkania podniosłam pomysł który pozwoli wam posiąść w tym Lesie miejsce, którego nie dotknie więcej Czarna Magia. Wysłuchasz mnie? - wypadło z jej warg, nie sięgnęła po różdżkę. Mówiłaby o propozycji pomocy, jednocześnie trzymając narzędzie którym mogła wyrządzić krzywdę. Choć dyplomatka z niej była żadna wiedziała, że łatwiej się rozmawia kiedy ktoś nie celuje w ciebie z różdżki.
| mam ze ingrediencje potrzebne do nałożenia światła jakby co
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Droga w głębi Zakazanego Lasu zdawała się wieść donikąd jeszcze mocniej niż dawniej, kiedy Justine była dzieckiem, kiedy wracała tu jako członkini Zakonu Feniksa, jakby ciążyła nad nim klątwa, fatum, a może tajemna magia wymykająca się spod możliwości ludzkiego zrozumienia. Mijały ją szmery, mijały szelesty, nie mogła wiedzieć, czy sylwetka majestatycznego centaura, jaka objawiła się jej na drodze, nie śledziła jej już od pewnego czasu. Centaur wyglądał na dojrzałego, jego długie rude włosy splecione były w ciężki gruby warkocz poprzetykany kilkoma złotymi obrączkami, nagi tors rzeźbiła imponująca muskulatura ozdobiona plemiennymi malunkami, a twarz nie zdradzała ni jednej emocji. Sierść centaura lśniła czernią, jak czarne wydawały się spowijające las ciemności, gdy jesienne korony drzew nie przepuszczały światła leniwie wstającego słońca. W dłoniach trzymał włócznię - wysuniętą przed siebie i przygotowaną do ataku - której ostrze błyszczało w półmroku blaskiem tak intensywnym, że Justine mogła mieć absolutną pewność - zostało naznaczone magią. Dumnie zadarta broda zdawała się utrzymywać go w posągowej pozie charakterystycznej dla jego gatunku. Nie wyglądał przyjaźnie, nie wyglądał też jak przeciwnik, którego nawet tak potężna czarownica jak ona powinna zlekceważyć.
- Zakazany Las cię wita, Justine Tonks - ozwał się w końcu, po chwili opuszczając włócznię. - Mów. - Ton jego głosu bliższy był nakazowi, niż zaproszeniu.
- Zakazany Las cię wita, Justine Tonks - ozwał się w końcu, po chwili opuszczając włócznię. - Mów. - Ton jego głosu bliższy był nakazowi, niż zaproszeniu.
Nie opuściła dłoni, unosząc je do góry w geście poddania - jednoczesnego pokazania, że ręce ma wolne, puste, nie dzierżace żadnej broni, nie przybyła tutaj by walczyć. Nie z nimi - to ich przychylność chciała zyskać, a może odkupić dawne winy w jakiś sposób. Niebieskie spojrzenie znajdowało się jednak na centaurze, mierząc z uwagą jego postawę - typową dla wojownika gotowego do starcia. Wzrok przykuła jaśniejąca włócznia a może bardziej jej ostrze, była pewna, że nie chciała się na nie nadziać - albo, zostać nadziana. Lśniło za jasno, by mogło być zwyczajne. Jej twarz musiała wyglądać podobnie do tej, na którą patrzyła. Bez większej emocji, skupiona na zadaniu i otoczeniu, by móc sobie pomóc, gdyby jakimś trafem musiała. Odezwała się pierwsza, od razu przechodząc do meritum, nie widziała sensu w przeciąganiu sprawy - czas ich gonił, ją szczególnie. Pochyliła głowę na krótką chwilę kiedy centuar uraczył ją powitaniem dziękując za nie z szacunkiem. Wiedziała, że były to istoty dumne, nie chciała ich urazić własnym niechlujstwem choć na etykiecie nie znała się wcale. Tylko wtedy na krótką chwilę opuściła tęczówki, wracając nimi do niego, kiedy nakazał jej mówienie. Ten w krótkim słowie rozbrzmiał wyraźnie. Wyprostowała się, opuszczając ręce.
- Przychodzę z propozycją i możliwością. Wiemy, że podczas Nocy Duchów jednym z miejsc newralgicznych będą tereny waszego lasu. Potrafię zabezpieczyć pewien obszar w taki sposób by nie blokowało działanie czarnej magii na swoim obszarze. To zajmie sporo czasu, kilka dni po kilka - kilkanaście godzin by zrobić wszystko do tego czasu będę musiała przebywać tutaj burząc wasz spokój. Ale - za waszą zgodą, oczywiście - chciałabym się tego podjąć. Stworzyć miejsce w którym w razie ataku bazującego na takiej magii tam będzie można odleźć bezpieczne schronienie. Nie będzie wszechmocne, inne ataki - siłowe, czy te z użyciem magii nadal będą mogły zaistnieć ale… może kupić trochę czasu, albo zaskoczyć atakującego wroga na tyle, by zyskać przewagę w starciu. Nie mogę zagwarantować, że będzie chronić przed istotami zrodzonymi z tej magii. Logicznym jest założyć, że powinno - skoro blokuje możliwość sięgania po nią we wskazanym obrębie, powinno też nie pozwalać by cokolwiek stworzonego z jej pomocą tam weszło. Cienie z którymi mierzymy się teraz są jednak czymś z czym nie spotkaliśmy się wcześniej. - zreferowała możliwie jak najkrócej skupiając się na faktach, milknąc w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Przychodzę z propozycją i możliwością. Wiemy, że podczas Nocy Duchów jednym z miejsc newralgicznych będą tereny waszego lasu. Potrafię zabezpieczyć pewien obszar w taki sposób by nie blokowało działanie czarnej magii na swoim obszarze. To zajmie sporo czasu, kilka dni po kilka - kilkanaście godzin by zrobić wszystko do tego czasu będę musiała przebywać tutaj burząc wasz spokój. Ale - za waszą zgodą, oczywiście - chciałabym się tego podjąć. Stworzyć miejsce w którym w razie ataku bazującego na takiej magii tam będzie można odleźć bezpieczne schronienie. Nie będzie wszechmocne, inne ataki - siłowe, czy te z użyciem magii nadal będą mogły zaistnieć ale… może kupić trochę czasu, albo zaskoczyć atakującego wroga na tyle, by zyskać przewagę w starciu. Nie mogę zagwarantować, że będzie chronić przed istotami zrodzonymi z tej magii. Logicznym jest założyć, że powinno - skoro blokuje możliwość sięgania po nią we wskazanym obrębie, powinno też nie pozwalać by cokolwiek stworzonego z jej pomocą tam weszło. Cienie z którymi mierzymy się teraz są jednak czymś z czym nie spotkaliśmy się wcześniej. - zreferowała możliwie jak najkrócej skupiając się na faktach, milknąc w oczekiwaniu na odpowiedź.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Bystre oko Justine bez trudu wychwyciło, że spojrzenie centaura zahaczyło o jej dłonie, dumna istota z pewnością doceniła pokojowy gest - i miał on wpływ na jej nastawienie, podobnie jak szacunek, który mu oddała. Zmrużył oczy, słuchając jej słów, spoglądał na nią z góry beznamiętnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji - dało się od niego wyczuć jedynie wyniosłość, której odbicie dawało o sobie znać w ciemnych tęczówkach, w postawie będącą postawą wojownika. Gdy mówiła o Nocy Duchów, spojrzał w niebo, choć o świcie nie mógł już dostrzec na nim gwiazd.
Widać było u niego wahanie - nie odpowiedział na słowa czarownicy od razu - wykonał w jej kierunku dwa kroki, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć, utrzymując jednak między nimi odpowiedni dystans.
- Po rzezi, która miała tutaj miejsce, nie zostało nas wielu - zaczął. - Wciąż opłakujemy tych, którzy oddali życie za ludzki pokój. W naszym obozie przebywa dziś troje źrebiąt. Czujemy cień, o którym mówisz. Sprawia, że gaśniemy. Z każdym tygodniem, z każdym dniem, z każdą chwilą. Mój lud nie przeniesie się w inne miejsce, zatem prosisz, bym wprowadził cię do jego serca. Do naszego obozu. Jaką dasz nam gwarancję, że czyniąc to, nie popełnię błędu? - Surowe oblicze centaura nie zdradzało wielu myśli, nie zdradzało też emocji, jako strażnik swego ludu musiał strzec wiodącej ku niemu drogi - i najwyraźniej podchodził do swojej roli poważnie. - Nie jesteś siebie pewna, Justine Tonks. Nie wiesz, czy twoje moce nam pomogą, a jednak nam je proponujesz. - Jego ton sugerował, jakby brał te słowa jako oskarżenie, choć w ustach czarownicy stanowiły przecież tylko ostrzeżenie - duma ludu centaurów najwidoczniej nie pozwalała im podchodzić do sprawy z podobną powściągliwością.
Widać było u niego wahanie - nie odpowiedział na słowa czarownicy od razu - wykonał w jej kierunku dwa kroki, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć, utrzymując jednak między nimi odpowiedni dystans.
- Po rzezi, która miała tutaj miejsce, nie zostało nas wielu - zaczął. - Wciąż opłakujemy tych, którzy oddali życie za ludzki pokój. W naszym obozie przebywa dziś troje źrebiąt. Czujemy cień, o którym mówisz. Sprawia, że gaśniemy. Z każdym tygodniem, z każdym dniem, z każdą chwilą. Mój lud nie przeniesie się w inne miejsce, zatem prosisz, bym wprowadził cię do jego serca. Do naszego obozu. Jaką dasz nam gwarancję, że czyniąc to, nie popełnię błędu? - Surowe oblicze centaura nie zdradzało wielu myśli, nie zdradzało też emocji, jako strażnik swego ludu musiał strzec wiodącej ku niemu drogi - i najwyraźniej podchodził do swojej roli poważnie. - Nie jesteś siebie pewna, Justine Tonks. Nie wiesz, czy twoje moce nam pomogą, a jednak nam je proponujesz. - Jego ton sugerował, jakby brał te słowa jako oskarżenie, choć w ustach czarownicy stanowiły przecież tylko ostrzeżenie - duma ludu centaurów najwidoczniej nie pozwalała im podchodzić do sprawy z podobną powściągliwością.
Przez chwilę milczała, kiedy zawisło między nimi pytanie. Jaką mogła? Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się, rozprostowała je zaraz. Zależało jej na tym, by więcej nie dopuścić do kolejnego takiego wydarzenia. Pozwoliła by brwi zeszły się.
- Oddam wam swoje wspomnienia o tym, jak do niego dojść i jak z niego wyjść. - zaproponowała w końcu. Bez nich nie będzie mogła nikogo zaprowadzić, wprowadzić, nawet sama wrócić. Jej brwi uniosły się trochę, kiedy zarzucił jej brak pewności. - Zrobię co zechcecie, by zabezpieczyć wasze bezpieczeństwo. - obiecała z niegasnącą pewnością. Mogła zrobić, co chcieli. Mogli też nie skorzystać z jej propozycji. Wybór, dzisiaj, niezmiennie i całkowicie należał do nich.
- Nie wiem, czy zablokują wszystko co nosi na sobie znamiona Czarnej Magii, cienie są czymś z czym nie spotkałam się wcześniej - to fakt o którym mówię otwarcie. Ale jestem pewna, że okaże się pomocą, jeśli Rycerze zaatakują was ponownie. Większość z nich poświęca się całkowicie Czarnej Magii, pozbawieni możliwości korzystania z niej staną się łatwiejszymi przeciwnikami - co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
- Oddam wam swoje wspomnienia o tym, jak do niego dojść i jak z niego wyjść. - zaproponowała w końcu. Bez nich nie będzie mogła nikogo zaprowadzić, wprowadzić, nawet sama wrócić. Jej brwi uniosły się trochę, kiedy zarzucił jej brak pewności. - Zrobię co zechcecie, by zabezpieczyć wasze bezpieczeństwo. - obiecała z niegasnącą pewnością. Mogła zrobić, co chcieli. Mogli też nie skorzystać z jej propozycji. Wybór, dzisiaj, niezmiennie i całkowicie należał do nich.
- Nie wiem, czy zablokują wszystko co nosi na sobie znamiona Czarnej Magii, cienie są czymś z czym nie spotkałam się wcześniej - to fakt o którym mówię otwarcie. Ale jestem pewna, że okaże się pomocą, jeśli Rycerze zaatakują was ponownie. Większość z nich poświęca się całkowicie Czarnej Magii, pozbawieni możliwości korzystania z niej staną się łatwiejszymi przeciwnikami - co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Centaur przyglądał się czarownicy w milczeniu, z kamienną twarzą, a nieprzejednany grymas jego twarzy nie zdradzał żadnych emocji nawet czarownicy czytającej je tak łatwo jak Justine. W końcu - pokręcił głową przecząco, odmawiając jej propozycji.
- Twoja gotowość do poświęceń jest godna podziwu, Justine Tonks - przyznał, wymijając ją na drodze i udając się drogą na przełaj - przystanął, oglądając się za siebie, dając jej tym samym znak, że zgadzał się, by podążyła za nim. Najwyraźniej przekonała go sama gotowość. - To nie będzie konieczne. Gdy zapomnisz drogę do nas, nie odnajdziesz nasz też w słusznym celu, a mój lud nie zapomina tych, którzy pozostawiają nas z długiem wdzięczności. Nie odeszliśmy z tego lasu, choć dostrzegamy cienie, które rzucają dziś stare drzewa. Światło gwiazd jaśnieje po waszej stronie, więc i my tam stoimy. Pokonajcie to zło - Słowa stworzenia niosły raczej zmartwienie, niż zapał. Centaurów ludzki świat nie interesował, ale kataklizm minionych tygodni pokazał, że ważyły się losy świata nie tylko należącego do ludzi.
- Będziemy gotowi, gdy nas nawiedzą - oznajmił, wychodząc lasem na jedną z węższych polan usytuowanych pod skalną półką - nieprzypadkowo, kilka jardów dalej zarośla ukrywały wąskie wejście do zaciemnionej jaskini. Aurorka była pewna, że przeoczyłaby je, gdyby centaur nie podprowadziłby jej tak blisko.
- Tu trzymamy nasze źrebięta. To odpowiednie miejsce. Przywołaj mnie, gdy skończysz, Justine Tonks, a wyprowadzę cię z lasu, być mogła wrócić tam, gdzie leży twój dom - oznajmił, przednie kopyto mocno zaryło w ziemię, wbijając się w nią kilkukrotnie, obrócił włócznię w ręku. Zaszedł wejście do groty, spoglądając w jej głąb - najpewniej poszukując tych, których chronili najmocniej - dłuższą chwilą wpatrywał się w mrok. Jeśli ujrzał wewnątrz cokolwiek, nie zdradził się z tym wcale. - Wiedz, że mój lud docenia to, co usiłujesz dziś dla nas zrobić. - Po chwili zawahania przednie kopyta dumnego centaura ugięły się nieznacznie, a rozpostarte ramiona ugięły w zgięciach łokci w nienachalnym ukłonie.
- Twoja gotowość do poświęceń jest godna podziwu, Justine Tonks - przyznał, wymijając ją na drodze i udając się drogą na przełaj - przystanął, oglądając się za siebie, dając jej tym samym znak, że zgadzał się, by podążyła za nim. Najwyraźniej przekonała go sama gotowość. - To nie będzie konieczne. Gdy zapomnisz drogę do nas, nie odnajdziesz nasz też w słusznym celu, a mój lud nie zapomina tych, którzy pozostawiają nas z długiem wdzięczności. Nie odeszliśmy z tego lasu, choć dostrzegamy cienie, które rzucają dziś stare drzewa. Światło gwiazd jaśnieje po waszej stronie, więc i my tam stoimy. Pokonajcie to zło - Słowa stworzenia niosły raczej zmartwienie, niż zapał. Centaurów ludzki świat nie interesował, ale kataklizm minionych tygodni pokazał, że ważyły się losy świata nie tylko należącego do ludzi.
- Będziemy gotowi, gdy nas nawiedzą - oznajmił, wychodząc lasem na jedną z węższych polan usytuowanych pod skalną półką - nieprzypadkowo, kilka jardów dalej zarośla ukrywały wąskie wejście do zaciemnionej jaskini. Aurorka była pewna, że przeoczyłaby je, gdyby centaur nie podprowadziłby jej tak blisko.
- Tu trzymamy nasze źrebięta. To odpowiednie miejsce. Przywołaj mnie, gdy skończysz, Justine Tonks, a wyprowadzę cię z lasu, być mogła wrócić tam, gdzie leży twój dom - oznajmił, przednie kopyto mocno zaryło w ziemię, wbijając się w nią kilkukrotnie, obrócił włócznię w ręku. Zaszedł wejście do groty, spoglądając w jej głąb - najpewniej poszukując tych, których chronili najmocniej - dłuższą chwilą wpatrywał się w mrok. Jeśli ujrzał wewnątrz cokolwiek, nie zdradził się z tym wcale. - Wiedz, że mój lud docenia to, co usiłujesz dziś dla nas zrobić. - Po chwili zawahania przednie kopyta dumnego centaura ugięły się nieznacznie, a rozpostarte ramiona ugięły w zgięciach łokci w nienachalnym ukłonie.
Nie było wątpliwości w jej spojrzeniu, wiedziała po co przyszła i co chciała zrobić. Musiała przekonać stojącego przed nią centaura. Cena z wspomnień była tego warta - miała być też zapewnieniem i bezpieczeństwem. Nie chodziło tutaj o nią. Wypowiedziane słowa nie były z początku jednoznaczną odpowiedzią - mogły być zarówno przyjęciem jej warunków jak i nie - zwłaszcza kiedy ją wymijał. Towarzyszyła mu spojrzeniem, odwracając się jedynie odrobinę, okręcając całkowicie kiedy centaur przystanął, spoglądając na nią. Skinęła krótko głową, pojmując, że to zaproszenie do podążania za nim. Mimowolnie poczuła, jak coś ściskającego wcześniej jej serce mimowolnie odpuszcza. Tak, to co czuła, to była ulga. Wchodziła w las za nim, stawiając ostrożnie kroki.
- Dziękuję, twoje słowa wiele dla mnie znaczą. - przyznała wprost, nie mieli mieć u niej żadnego długu. To ona właściwie zamierzała spłacić swój. Ten który zaciągnęła, ten który kosztował ich tak wiele. Nie chciała by coś takiego wydarzyło się ponownie i gotowa była chwycić się wszystkiego, czego się dało by do tego nie dopuścić, albo utrudnić to przeciwnikom możliwie jak najbardziej. - Pokonamy. - obiecała, bo wierzyła w to, co robiła, wierzyła w Zakon Feniksa z którym związała swoją duszę. Gdyby tego nie robiła, nigdy nie przeszłaby Próby, gdyby nie wierzyła nie poświęciłaby dla sprawy wszystkiego.
- Nie wątpię. - powiedziała potakując krótko głową. Z centaurami nie zawsze było łatwo znaleźć wspólny język, ale jej samej w jakiś sposób jej się to udawało. - Gdybyście kiedyś uznali ją za pomocną, moja różdżka jest na wasze wezwanie. - zaoferowała, nie rzucając słów na wiatr. Centaury przeważnie pozostawały poza światem ludzi, swoimi sprawami zajmując się same - ale w tym konflikcie nie pierwszy raz okazywały im chęć pomocy. A na wspólnym zaufaniu i pomocy - właśnie na tym - winni budować świat dalej, być inni, mądrzejsi, otwarci i akceptujący różnice między sobą. Znaleźli się na polanie i gdyby nie to, że znaleźli się obok z pewnością przeoczyłaby wejście. Wysłuchała jego wyjaśnień, nie dała po sobie poznać, ale fakt, że wybrał właśnie to miejsce znaczyło się zaufaniem, które zdecydowali się jej okazać. Dzieci - niezależnie od gatunku - były zawsze przyszłością. Miała co do tego pewność całkowitą. Odnalazła spojrzenie centaura stając na przeciwko niego krzyżując jasne tęczówki z tymi należącymi do niego. Uniosła rękę samej układając ją w okolicy serca, by pochylić lekko własną głowę.
- Dziękuję, że pozwalacie mi się tego podjąć. - była naprawdę wdzięczna. Za możliwość, że szansę, którą dostała. Od samego początku wiedziała, że podjęcie się tego zadania, nie będzie łatwo - głównie, przez niewielką ilość czasu, która pozostała, ale była pewna, że to zabezpieczenie zostanie założone w tym miejscu. W tej chwili było to jej priorytetem. - Czy podzielisz się ze mną mianem, którym powinnam się do ciebie zwracać? - zapytała jeszcze zanim została pozostawiona sama ze swoim zadaniem.
Trudno było to wytłumaczyć, bo choć ta część lasu nie zdawała się wcale inny, niż reszta, to mimowolnie Justine odczuwała względem tego miejsca najmocniej szacunek - a może nie do samej ziemi i drzew a miejsca w którym wiedli życie i do którego pozwolili jej wejść. Doceniała ten gest, była świadoma tego jak wiele znaczył, wiedziała już wcześniej, ale teraz zdawała się rozumieć go w pełni. Nie marnotrawiła czasu, był on zbyt cenną walutą by robić to teraz. Musiała wyznaczyć obszar, który obejmie zaklęciem, swoistego rodzaju punkty, które potem połączy splotami magicznej energii obejmując zabezpieczeniem wskazaną przez centaura jaskinię, obliczyć, czy będzie w stanie objąć też obszar przed nią, niewielką polanę, która mogłaby znaczyć się już miejscem bezpiecznym od czarnej magii. Przeszła przez wybrany obszar, pozostawiając w miejscach w których miały znaleźć się fundamenty zabezpieczenia zabrane wcześniej kamienie, znaczące punkty, które utrzymają to zabezpieczenie, stworzą bezpieczną strefę. Głównym epicentrum był kamień słoneczny, z którym splatać miała potem wyznaczone popiołem feniksa tereny. Kamień umieściła przy wejściu do groty, ukryła go po prawej stronie wejścia, upewniając się, że będzie bezpieczny w miejscu w którym wybrała. Potem uniosła różdżkę, zaczynając formułowanie splotów, które były potrzebne jako podwaliny, zanim położył pierwszą część popiołu feniksa utrwalając szkielet zabezpieczenia. Wiedziała, że jego uformowanie zajmie jej wiele godzin, ale czas nie grał roli, była skupiona na postawionym przed sobą zadaniu. Działała sprawnie, metodycznie, robiąc jedynie krótką przerwę, by napić się trochę wody i zjeść kanapkę, pozwolić odpocząć mięśniom, nim powróciła do pracy, kolejne godziny zaklinają wyznaczony teren. Konstruując szkielet zabezpieczenia - za cel postawiwszy sobie ukończyć go dzisiaj. Wypełnienie go do końca, miało zająć jej kolejne dni, wiedziała, że póki nie sfinalizuje sprawy popiołem i ostatecznymi splotami zabezpieczenie nie będzie kompletnie, ale dzisiaj osiągnęła swój limit.
Zgodnie z umową poczekała na centaura, który ją wprowadził. Musiała się przespać, najchętniej nie przerywałaby pracy w ogóle, ale wiedziała, że potrzebowała do tego skupienia i jasności umysłu, nie mogła popełnić błędu.
- Zjawię się jutro, o tej samej porze co dzisiaj. - za pozwoleniem. - oczywiście. Dzisiaj ciemność pochłaniała już las, wróci jutro, chwilę przed tym, nim wzejdzie słońce.
| stawiam bazę pod zabezpieczenie światło - wykorzystując kamień słoneczny (będę kontynuować)
- Dziękuję, twoje słowa wiele dla mnie znaczą. - przyznała wprost, nie mieli mieć u niej żadnego długu. To ona właściwie zamierzała spłacić swój. Ten który zaciągnęła, ten który kosztował ich tak wiele. Nie chciała by coś takiego wydarzyło się ponownie i gotowa była chwycić się wszystkiego, czego się dało by do tego nie dopuścić, albo utrudnić to przeciwnikom możliwie jak najbardziej. - Pokonamy. - obiecała, bo wierzyła w to, co robiła, wierzyła w Zakon Feniksa z którym związała swoją duszę. Gdyby tego nie robiła, nigdy nie przeszłaby Próby, gdyby nie wierzyła nie poświęciłaby dla sprawy wszystkiego.
- Nie wątpię. - powiedziała potakując krótko głową. Z centaurami nie zawsze było łatwo znaleźć wspólny język, ale jej samej w jakiś sposób jej się to udawało. - Gdybyście kiedyś uznali ją za pomocną, moja różdżka jest na wasze wezwanie. - zaoferowała, nie rzucając słów na wiatr. Centaury przeważnie pozostawały poza światem ludzi, swoimi sprawami zajmując się same - ale w tym konflikcie nie pierwszy raz okazywały im chęć pomocy. A na wspólnym zaufaniu i pomocy - właśnie na tym - winni budować świat dalej, być inni, mądrzejsi, otwarci i akceptujący różnice między sobą. Znaleźli się na polanie i gdyby nie to, że znaleźli się obok z pewnością przeoczyłaby wejście. Wysłuchała jego wyjaśnień, nie dała po sobie poznać, ale fakt, że wybrał właśnie to miejsce znaczyło się zaufaniem, które zdecydowali się jej okazać. Dzieci - niezależnie od gatunku - były zawsze przyszłością. Miała co do tego pewność całkowitą. Odnalazła spojrzenie centaura stając na przeciwko niego krzyżując jasne tęczówki z tymi należącymi do niego. Uniosła rękę samej układając ją w okolicy serca, by pochylić lekko własną głowę.
- Dziękuję, że pozwalacie mi się tego podjąć. - była naprawdę wdzięczna. Za możliwość, że szansę, którą dostała. Od samego początku wiedziała, że podjęcie się tego zadania, nie będzie łatwo - głównie, przez niewielką ilość czasu, która pozostała, ale była pewna, że to zabezpieczenie zostanie założone w tym miejscu. W tej chwili było to jej priorytetem. - Czy podzielisz się ze mną mianem, którym powinnam się do ciebie zwracać? - zapytała jeszcze zanim została pozostawiona sama ze swoim zadaniem.
Trudno było to wytłumaczyć, bo choć ta część lasu nie zdawała się wcale inny, niż reszta, to mimowolnie Justine odczuwała względem tego miejsca najmocniej szacunek - a może nie do samej ziemi i drzew a miejsca w którym wiedli życie i do którego pozwolili jej wejść. Doceniała ten gest, była świadoma tego jak wiele znaczył, wiedziała już wcześniej, ale teraz zdawała się rozumieć go w pełni. Nie marnotrawiła czasu, był on zbyt cenną walutą by robić to teraz. Musiała wyznaczyć obszar, który obejmie zaklęciem, swoistego rodzaju punkty, które potem połączy splotami magicznej energii obejmując zabezpieczeniem wskazaną przez centaura jaskinię, obliczyć, czy będzie w stanie objąć też obszar przed nią, niewielką polanę, która mogłaby znaczyć się już miejscem bezpiecznym od czarnej magii. Przeszła przez wybrany obszar, pozostawiając w miejscach w których miały znaleźć się fundamenty zabezpieczenia zabrane wcześniej kamienie, znaczące punkty, które utrzymają to zabezpieczenie, stworzą bezpieczną strefę. Głównym epicentrum był kamień słoneczny, z którym splatać miała potem wyznaczone popiołem feniksa tereny. Kamień umieściła przy wejściu do groty, ukryła go po prawej stronie wejścia, upewniając się, że będzie bezpieczny w miejscu w którym wybrała. Potem uniosła różdżkę, zaczynając formułowanie splotów, które były potrzebne jako podwaliny, zanim położył pierwszą część popiołu feniksa utrwalając szkielet zabezpieczenia. Wiedziała, że jego uformowanie zajmie jej wiele godzin, ale czas nie grał roli, była skupiona na postawionym przed sobą zadaniu. Działała sprawnie, metodycznie, robiąc jedynie krótką przerwę, by napić się trochę wody i zjeść kanapkę, pozwolić odpocząć mięśniom, nim powróciła do pracy, kolejne godziny zaklinają wyznaczony teren. Konstruując szkielet zabezpieczenia - za cel postawiwszy sobie ukończyć go dzisiaj. Wypełnienie go do końca, miało zająć jej kolejne dni, wiedziała, że póki nie sfinalizuje sprawy popiołem i ostatecznymi splotami zabezpieczenie nie będzie kompletnie, ale dzisiaj osiągnęła swój limit.
Zgodnie z umową poczekała na centaura, który ją wprowadził. Musiała się przespać, najchętniej nie przerywałaby pracy w ogóle, ale wiedziała, że potrzebowała do tego skupienia i jasności umysłu, nie mogła popełnić błędu.
- Zjawię się jutro, o tej samej porze co dzisiaj. - za pozwoleniem. - oczywiście. Dzisiaj ciemność pochłaniała już las, wróci jutro, chwilę przed tym, nim wzejdzie słońce.
| stawiam bazę pod zabezpieczenie światło - wykorzystując kamień słoneczny (będę kontynuować)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Centaur po dłuższej chwili zawahania odpowiedział czarownicy kiwnięciem głowy, gdy zaoferowała swoją pomoc. Jak na istotę swojego gatunku przystało pozostawał oszczędny w gestach i powściągliwy.
- Nazywają mnie Perramus - przedstawił się dopiero w odpowiedzi na jej pytanie, gdy dotarli na miejsce, a Justine przystąpiła do pracy - pracy, w której nikt jej nie przeszkadzał. Miała miejsce i czas, który mogła przeznaczyć na własne skupienie, raz po razie spoglądając na przechadzające się w pobliżu centaury. Na jej widok dystansowały się - i choć poczucie winy ciążyło na sercu Tonks, nie mogła wiedzieć, że z podobnym dystansem istoty te zareagowałyby na każdego człowieka wpuszczonego w serce ich społeczności. Z czasem musiała zrozumieć, że wpuszczenie ich między nich było bezsprzecznym wyrazem najwyższego zaufania. Czasem oferowano jej poczęstunek: leśne jagody, grzyby, wilcze mięso. Żywność nie była smaczna, a istoty były zgodne co do jednego - las wymierał, trawiony zarazą cienia i od dnia, w którym uderzyła kometa, zmiany te zaczęły postępować niepokojąco szybko. Ten sam centaur przeprowadzał ją dzień po dniu przez puszczę, wprowadzając do ich obozowiska i wyprowadzając bezpiecznie na zewnątrz. Ostatniego dnia spędził z nią więcej czasu, dołączając do aurorki, gdy kończyła pracę.
- Czułem w tobie zawahanie, Justine Tonks - zaczął ni stąd ni zowąd, przystając w pobliżu - bez żadnej innej istoty w zasięgu ich wzroku. Gdy obserwowała centaury w trakcie nakładania zabezpieczenia, odnosiła wrażenie, że łatwo komunikowały się bez użycia słów - jakby rozumiały i dostrzegały w sercach więcej. Niekiedy mówiono, że z podobną wrażliwością emocje wyczuwały konie, czy centaury współdzieliły z nimi te cechy? - Zawahanie przed tym, jak zostaniesz tu przyjęta. Wiedz jednak, że nie ma w nas żalu. Śmierć i tak na nas czeka. Śmierć i tak na nas czekała. Potrafimy czytać przyszłość z gwiazd, znamy swój los. Wiemy, że znak feniksa jest jedynym, co wciąż płonie życiem. I jedynym, co daje światło pośród ciemności. Nie jesteśmy głupcami moi bracia i moje siostry zapłacili najwyższą cenę za decyzję, którą podjęło nasze stado. Tamtego dnia zakpiło sobie z ciebie przeznaczenie, odpowiedz sobie jednak na pytanie - czy potencjalny sukces wart był ryzyka? Wielu nie uczyniłoby nic, w paraliżu wywołanym strachem jedynie przyglądając się rosnącemu złu - ale my zdecydowaliśmy się zawierzyć waszemu ryzyku. Potrafimy strzec naszego lasu, lecz gdy las umrze, zginiemy i my. Jeśli jesteś w stanie stawić czoła temu złu, Justine Tonks, zrób to wszelkimi sposobami. Ta walka toczy się o coś więcej, niż ofiara, którą już ponieśliśmy - nawet jeśli nad tymi, których oddaliśmy ziemi, uronimy jeszcze wiele łez. Nie cofaj się i nie wątp w siebie. Każde wahanie jest jak szczelina w starej skale, która w końcu skruszeć może od nurtu drążącego ją strumienia, a na to właśnie liczy twój wróg. Twój lud znajduje w tobie oparcie, a dla nas feniks jest ostatnią nadzieją na powrót harmonii. - Zadarta broda nie straciła dumy, wyprostowana sylwetka wydawała się pełna majestatu, i choć słowami kierowała inność istot trudnych do zrozumienia ludziom, wiedziała, że słowa centaura były szczerymi słowami jego stada. - Dziękujemy za tę ochronę - oznajmił, podkreślając słowa oszczędnym skinieniem głowy.
- Nazywają mnie Perramus - przedstawił się dopiero w odpowiedzi na jej pytanie, gdy dotarli na miejsce, a Justine przystąpiła do pracy - pracy, w której nikt jej nie przeszkadzał. Miała miejsce i czas, który mogła przeznaczyć na własne skupienie, raz po razie spoglądając na przechadzające się w pobliżu centaury. Na jej widok dystansowały się - i choć poczucie winy ciążyło na sercu Tonks, nie mogła wiedzieć, że z podobnym dystansem istoty te zareagowałyby na każdego człowieka wpuszczonego w serce ich społeczności. Z czasem musiała zrozumieć, że wpuszczenie ich między nich było bezsprzecznym wyrazem najwyższego zaufania. Czasem oferowano jej poczęstunek: leśne jagody, grzyby, wilcze mięso. Żywność nie była smaczna, a istoty były zgodne co do jednego - las wymierał, trawiony zarazą cienia i od dnia, w którym uderzyła kometa, zmiany te zaczęły postępować niepokojąco szybko. Ten sam centaur przeprowadzał ją dzień po dniu przez puszczę, wprowadzając do ich obozowiska i wyprowadzając bezpiecznie na zewnątrz. Ostatniego dnia spędził z nią więcej czasu, dołączając do aurorki, gdy kończyła pracę.
- Czułem w tobie zawahanie, Justine Tonks - zaczął ni stąd ni zowąd, przystając w pobliżu - bez żadnej innej istoty w zasięgu ich wzroku. Gdy obserwowała centaury w trakcie nakładania zabezpieczenia, odnosiła wrażenie, że łatwo komunikowały się bez użycia słów - jakby rozumiały i dostrzegały w sercach więcej. Niekiedy mówiono, że z podobną wrażliwością emocje wyczuwały konie, czy centaury współdzieliły z nimi te cechy? - Zawahanie przed tym, jak zostaniesz tu przyjęta. Wiedz jednak, że nie ma w nas żalu. Śmierć i tak na nas czeka. Śmierć i tak na nas czekała. Potrafimy czytać przyszłość z gwiazd, znamy swój los. Wiemy, że znak feniksa jest jedynym, co wciąż płonie życiem. I jedynym, co daje światło pośród ciemności. Nie jesteśmy głupcami moi bracia i moje siostry zapłacili najwyższą cenę za decyzję, którą podjęło nasze stado. Tamtego dnia zakpiło sobie z ciebie przeznaczenie, odpowiedz sobie jednak na pytanie - czy potencjalny sukces wart był ryzyka? Wielu nie uczyniłoby nic, w paraliżu wywołanym strachem jedynie przyglądając się rosnącemu złu - ale my zdecydowaliśmy się zawierzyć waszemu ryzyku. Potrafimy strzec naszego lasu, lecz gdy las umrze, zginiemy i my. Jeśli jesteś w stanie stawić czoła temu złu, Justine Tonks, zrób to wszelkimi sposobami. Ta walka toczy się o coś więcej, niż ofiara, którą już ponieśliśmy - nawet jeśli nad tymi, których oddaliśmy ziemi, uronimy jeszcze wiele łez. Nie cofaj się i nie wątp w siebie. Każde wahanie jest jak szczelina w starej skale, która w końcu skruszeć może od nurtu drążącego ją strumienia, a na to właśnie liczy twój wróg. Twój lud znajduje w tobie oparcie, a dla nas feniks jest ostatnią nadzieją na powrót harmonii. - Zadarta broda nie straciła dumy, wyprostowana sylwetka wydawała się pełna majestatu, i choć słowami kierowała inność istot trudnych do zrozumienia ludziom, wiedziała, że słowa centaura były szczerymi słowami jego stada. - Dziękujemy za tę ochronę - oznajmił, podkreślając słowa oszczędnym skinieniem głowy.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Obrzeża Zakazanego Lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart