Camellia Scrimgeour
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Londyn, Anglia
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: prywatna uzdrowicielka
Wzrost: 164 centymetry
Waga: 52 kilogramy
Kolor włosów: ciemnobrązowy
Kolor oczu: ciemnobrązowe
Znaki szczególne: smukłe dłonie i przenikliwe, bystre spojrzenie; uśmiech sugerujący, że wie więcej, niż jest gotowa przyznać. Energiczne, płynne ruchy, najczęściej garderoba w ciemnych barwach.
sosna i łuska salamandry, giętka, 13 cali
slytherin
lis
akromantulę
palonym drewnem, ciastem cytrynowym, eukaliptusem, papierem do szkicowania
siebie, w końcu w pełni szczęśliwą
medycyną, malarstwem i rysunkiem, szeroko pojętą sztuką
harpiom z holyhead
staram się nie zwariować i za dużo palę
czegokolwiek, co wpadnie jednym, a nie wypadnie drugim uchem
jillian banks
Nie krępuj się. Zdefiniuj jej życie według własnych zasad, a potem je oceń, tak jak każdy, kto przewinął się przez nie, odgrywając w nim jakąś rolę. Nieważne, czy pierwszo, czy drugoplanową — zdawać by się mogło, że ludzie ci stanowili ekspertów w dziedzinie, w której ona była ledwie ignorantem. Przez pryzmat pozorów oceniać łatwo, również wpadła w tę pułapkę już jako mała dziewczynka. Trudno uniknąć jednak zaszufladkowania, gdy jest się córką szlachcianki; nawet (a może zwłaszcza), jeśli spotkała ją degradacja i wydanie za czarodzieja krwi raptem czystej. Rosalind wydano za mąż późno. Przeoczona w towarzystwie urodziwszych sióstr, mogących pochwalić się lotnym umysłem i licznymi talentami, szybko pojęła, jaki los ją spotka i nie próbowała czarować rzeczywistości, żywiąc nadzieję, która nie mogła się ziścić. Odczuwała wszystkie nierówności pomiędzy nimi boleśnie, ale nie skarżyła się. W końcu kogo mogła winić za to, że nie potrafiła osiągać w nauce tak szybkich postępów? Że w trakcie, gdy w przypadku jej sióstr, szybko wyklarowało się, której konikiem są eliksiry, a której zaklęcia, ona pozostała poza tą konkurencją, świadoma swojej porażki tym boleśniej, że ród Bulstrode słynął z umiłowania zagadek i tajemnic, do których ona nie miała drygu? A mimo to do ślubu szła z podniesioną wysoko głową, robiąc dobrą minę do złej gry. Licząc, że jeśli tylko bardzo mocno uwierzy w swoje szczęście, to będzie w końcu szczęśliwa, skoro to tylko kwestia nastawienia. Dla Cam matka i tak była zawsze z nich wszystkich najlepsza. Nawet gdy jej włosy płowiały pod wpływem siwizny, której srebrne żyłki zaczęły się pojawiać w kasztanowych włosach przedwcześnie, a skórę poznaczyły pęknięcia zmarszczek. Nikt nie uśmiechał się tak, jak ona. To również ona, nikt inny, parzyła najsmaczniejszą herbatę i wyczarowywała stada kolorowych motyli z końca różdżki, kiedy ją poprosiły. Żadna z jej sióstr nie potrafiła zamienić bieli płótna w prawdziwe arcydzieła z taką zręcznością jak Rosalind, tak, że wraz z Darlene stały, jak oniemiałe. Jako dziecko, Cam nie potrafiła pojąć, dlaczego nikt tego nie docenia, nawet ojciec, któremu została przecież oddana w dobrej wierze. Długo, zdecydowanie zbyt długo zajęło jej rozszyfrowanie zagadki, dlaczego tak często dostrzegała, jak matka ociera po kryjomu łzy i udaje, że nic złego się nie dzieje. Dlaczego ojciec całe dnie spędza poza domem i jest dla niej niczym obcy człowiek? Potrzebowała czasu. Jako dziecko towarzyszyła jej jedynie beztroska, tym bardziej, gdy na świat przyszła jej młodsza o dwa lata siostra. Szczenięce lata wspomina z rozrzewnieniem, choć przez wszystkie dobre wspomnienia, wypełnione smukłymi dłońmi matki, uczącej jej przelewać swoje niepokoje na płótno, prześwietlało się coś jeszcze. Przejmujący strach, że okaże się charłakiem. Czas mijał bowiem szybko, a jej moce ani myślały się objawiać, choć w przypadku jej siostry tak się już dawno stało. Poza tym brakowało jej ojca. Amadeus wiecznie zasłaniał się pracą, a tuż obok lęku przed charłactwem, który zresztą wraz z siódmymi urodzinami i zniszczeniem szopy na drewno odszedł w zapomnienie, Cam pamiętała również smutny uśmiech matki, ilekroć tłumaczyła, że ojciec ma dużo obowiązków w ministerstwie, choć nie potrafiła sobie przypomnieć dokładnie momentu, w którym zrozumiała, że to kłamstwo. Rosalind zajmowała się córkami sama, odprawiając wszelkie guwernantki i opiekunki; nigdy też nie naciskała na szlacheckie wychowanie, bo nie zamierzała wychowywać ich na poganiaczki szlachetnie urodzonych młodzieńców, byle tylko zwrócili na nie uwagę, świadoma upokorzeń, które to ze sobą niesie. Przeciwnie, zdawała się wręcz nastawiać je przeciwko nim. Nigdy nie chciała, by córki wkroczyły w zdradliwy salonowy świat, gdzie i tak nie będą postrzegane jako równe szlachcie. I choć nigdy nie powiedziała tego wprost, chciała dla nich innego życia, niż miała sama. Nie śmiałaby może wychylać się poza okowy konserwatywnej tradycji, ale po cichu przemycała echa nowoczesności w mury ich domu, sugerując subtelnie, że ich zajęcia nie muszą kończyć się na malarstwie. Cam była skrytym i ostrożnym dzieckiem, a przelewanie wszystkiego, co ją niepokoiło na płótno, pomagało w taki czy inny sposób wyrażać swoje emocje. Głównie negatywne, bo to z dawaniem ujścia właśnie im, miała największy problem. Nie radziła sobie z własnym gniewem, dławiła go w sobie, licząc, że nigdy nie wybuchnie. Ignorowała krzyki z dołu, gdy rodzice kłócili się już po raz kolejny w tym tygodniu; zatykała uszy i nuciła pod nosem piosenki, które matka śpiewała jej na dobranoc. Opuszczała wzrok, gdy ojciec ganił ją za stłuczenie wazonu, za pobrudzenie sukienki, za wspinanie się na drzewo, za odezwanie się nieproszoną w trakcie kolacji. Zaciskała tylko pięści z całej siły tak, że paznokcie zostawiały po wewnętrznych stronach jej dłoni krwawe półksiężyce, po czym szła do siebie i malowała. Większość z tych obrazków od razu niszczyła, nie chcąc, by ktokolwiek się na nie natknął. Nie chciała o nich mówić, nie chciała się tłumaczyć.
Wybór tiary wydawał jej się nietrafiony, bo choć zapewniała Camellię, że w jej życiu nadejdzie wiele zmian, nie mogła dać wiary, by Slytherin był wyborem dobrym. Kiedy jednak kapelusz, zirytowany już wątpliwościami Cam, w końcu zapytał wprost, do którego domu chciałaby w takim razie trafić, Scrimgeour poddała się jej osądowi. Z niepokojem zasiadła przy stole ślizgonów, obserwując ich z pełną ostrożności uwagą, obawiając się, że nigdy nie będzie tutaj w pełni pasować. Początki faktycznie okazały się trudne. Lęk przed odrzuceniem był tak silny, że początkowo trzymała się od wszystkich z daleka, analizując i knując, z kim najlepiej się dogada. W końcu okazało się jednak, że żadne plany na nic się nie zdają, a większość jej znajomości okazała się dziełem mniej lub bardziej szczęśliwych zbiegów okoliczności. Nie widziała się jednak nigdy w roli osoby będącej w centrum zainteresowania. I być może tak istotnie by pozostało, gdyby nie wakacje w 44', spędzane w domu. Zrozumiały wtedy z Darlene, dlaczego ojciec znikał na całe dnie. Wykrzyczane w gniewie słowa matki były jak policzek, a nawet jeśli wydawać by się mogło, że jako dzieci nie pojmą w pełni parszywego postępku ojca, tak się nie stało. Słowo zdrada miało już na zawsze wryć się w ich mózg i pozostawić tam pewne piętno, którego zrozumienie przyjdzie dopiero z wiekiem. Darlene zniosła te wieści znacznie gorzej od starszej siostry, a uniósłszy się złością na ojca, który zniweczył wszystko, zdeptał ich rodzinę i wytarł sobie gębę szacunkiem i miłością, którą obiecał ich matce, wybiegła prosto na spotkanie przeznaczeniu. Szukali jej wszyscy znajomi i krewni, cztery długie dni. Znaleźli martwą na bagnach, gdzie, jak głosił oficjalny raport, dała się zwieść zwodnikowi. To był początek końca; Rosalind i Amadeus mieli sobie już nigdy nie wybaczyć tego, co nieopatrznie sami sprowokowali. Pomiędzy resztkami ich strzaskanej rodziny, Cam została sama. Żałośnie mała i sfrustrowana tym, że nie potrafi niczego naprawić. Atmosfera w domu okazała się nieznośna. Ojca jak nie było wcześniej, tak nie było i teraz. Tylko matka snuła się, wyglądając jak cień samej siebie. Zniosła śmierć Darlene znacznie gorzej od swojego męża i chyba nigdy nie uporała się w pełni z wyrzutami sumienia. Camellia natomiast, targana zupełnie sprzecznymi emocjami, dławiła się nimi, nie mogąc znaleźć dla nich ujścia. Tęsknota za siostrą przeplatała się z tęsknotą za utraconym spokojem, nawet jeśli spokój ten był sztuczny, a obraz ich szczęśliwej rodziny jedynie udawany. Tęskniła też za matką; nic już jednak nie miało wrócić do normy. Grali wciąż w tę grę pozorów, oszukując wszystkich wkoło, łącznie z sobą nawzajem.
Wróciła do szkoły ze świadomością, że jeśli nic się nie zmieni, wkrótce oszaleje. Później poszło już z górki; grono jej znajomych się poszerzało, a choć jak to zwykle bywa, ciężko oczekiwać, że ze wszystkimi uda się utrzymywać kontakty pozytywne, była raczej dość lubianą osobą. Stopniowo zaczęła się przeobrażać w kogoś innego. Już mniej skrytego, przeciwnie, jakby jej stłumiony temperament dopiero nieśmiało wyściubiał nos spod perzyny, którą okrywał się w domu. Jakby chciała uśmiechem zasłonić dziurę w sercu, tęsknotę za młodszą siostrą. Jeśli miała jakieś zatargi, to głównie z koleżankami krwi szlachetnej, o ile lubiły ze względu na swoje pochodzenie trochę za bardzo zadzierać nosa. Cam nigdy nie potrafiła zdzierżyć arogancji i tępiła ją, jak tylko mogła, bardzo szybko odnajdując sojuszniczkę w postaci Prudence. Początkowa niechęć, jaką darzyła dziewczynę, szybko przerodziła się we wspólny front przeciwko wszystkim tym, którzy z jakiegoś powodu im podpadli. Mniej lub bardziej wyszukanymi psotami lubiły przypominać, że nie pozwolą się traktować gorzej z żadnego powodu. Nie przeszkadzało im to jednak płatać podobnych figli uczniom o krwi mniej czystej, głównie dlatego, że mimo wszystko było na to dość duże przyzwolenie ze strony otoczenia. Nikt nie chciał wyjść przecież na miłośnika szlam, prawda? Jednocześnie Camellii zawsze było dość łatwo wszystkiemu zaprzeczyć; dryg do kłamstwa i stonowany sposób wypowiedzi sugerował zwykle, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Pobłażano jej też ze względu na śmierć siostry, co niejednokrotnie bezwstydnie wykorzystała. Teorię o jej zwyczajowej niewinności miały też potwierdzać całkiem niezłe stopnie. Nie była może nigdy orłem, wspinającym się nad wyżyny szkolnej braci, skupiając się raczej na zielarstwie i ONMSie, w pozostałych dziedzinach ciesząc się mniejszym talentem. Omijała również szerokim łukiem wszystkie sprawdziany do drużyn. Sport nigdy nie mieścił się w spektrum jej zainteresowań, ograniczała się jedynie do gorliwego kibicowania ich drużynie i okazyjnych szlabanów, gdy ktoś przyłapał ich na próbach sabotowania konkurencji. Zakochiwała się bez pamięci, niejednokrotnie gromiona przez Prudence za swoją głupotę; szukała emocji, których nie znała, nie tam, gdzie powinna była. Gdzieś w trakcie ostatnich wakacji przed ukończeniem szkoły, gdy matkę odwiedziła uzdrowicielka, narodził się w jej głowie pomysł, by podążyć taką właśnie ścieżką zawodową, zupełnie jakby otwarły się w niej całkiem nowe pokłady ambicji. Przedmioty potrzebne do podjęcia kursu należały do jej ulubionych, a zatracanie się w pracy wydawało się dobrym pomysłem, nawet jeśli nie rozumiała jeszcze powodów, dla których jej wybór padł właśnie na taki zawód. Nikt jej od tego nie odwiódł; kontakty z ojcem były na to zbyt lodowate, a taplająca się w wyrzutach sumienia matka, stanowiła raptem pustą powłokę po kobiecie, którą kiedyś była. A mimo to, gdy wyznała matce, jaką drogę chce obrać, chyba dostrzegła w jej oczach iskrę dumy. Rosalind zadbała o nauczyciela, który miał przygotować Camellię do egzaminów wstępnych na kurs w trakcie wakacji i przerw świątecznych.
Owutemy zdała, opiły się winem do nieprzytomności wraz z Pru, a potem czekało już na nie tylko dorosłe życie. Podjęcie kursu było dla niej dużym przeżyciem i podeszła do tego z zapałem, pełna dobrych chęci. Energiczna i nigdy niemająca czasu na narzekanie, radziła sobie nieźle, rozpychając się śmiało łokciami tam, gdzie tłum mężczyzn mógł jej nie chcieć dopuścić. Nie zwracała uwagi na wszelkie przejawy dyskryminacji, zbywając je zazwyczaj sarkazmem. Nie czuła się, jakoby startowała z pozycji przegranej. Nie dała sobie nigdy powiedzieć, że jest gorsza tylko z racji płci, czy nieszlachetnej krwi. Liczyły się tylko jej umiejętności. Z politowaniem patrzyła na innych kursantów, krzywiących się na widok złamania otwartego czy krwawiącej rany. Chęć udowodnienia, że radzi sobie lepiej niż inni, mimo że jest przecież tylko kobietą, narodziła w niej pewien pragmatyzm. Ucichł jednak dość szybko, zgnieciony pod obcasem prozaicznej emocji, jaką było pożądanie, które omyłkowo wzięła za miłość. Była już na ostatnim roku kursu, gdy matka poleciła ją mężowi swojej szlachetnokrwistej znajomej. Stan szlachcianki nie pozwalał jej na opuszczenie domu, wstydliwa choroba wymagała dyskrecji, choć nie była bardzo poważna. Cam była nieopierzonym jeszcze uzdrowicielem, miała jedynie rzucić okiem i ocenić jej stan, nim pojawi się możliwość wysłania jej do Munga. Zestresowana, ale i podekscytowana swoim pierwszym poważnym zadaniem, stanęła w progu sypialni tej kobiety, spełniając swój obowiązek najlepiej, jak tylko mogła. A potem pojawił się jej mąż. Wysoki i czarujący, o oczach tak hipnotyzujących, że gdyby tylko mogła, chciałaby się w nich zatracić na zawsze.
Najpewniej wszystko skończyłoby się skandalem. Krótki, acz intensywny romans miał jednak nigdy nie ujrzeć światła dziennego, o czym zdradliwy mąż poinformował Camellię dobitnie, grożąc użyciem obliviate, okraszając ów groźbę jakże uprzejmym nic dla mnie nie znaczysz. Wrócił nie tylko jej pragmatyzm; wróciło również zgorzknienie. Żal i brak zrozumienia, dlaczego potraktował ją w ten sposób, ale i świadomość własnej naiwności. W końcu czego mogła się spodziewać? Z czasem doszły i wyrzuty sumienia, towarzyszące przeświadczeniu, że oto historia zatoczyła szerokie koło i do niej wróciła, niczym narzędzie w rękach karmy. Czy jej ojciec nie zrobił tego samego? Czy matka nie ostrzegała jej, że tak będzie? Jak się wtedy czuła? Uświadomiła sobie własny błąd, ale była tak dogłębnie zraniona, że w jej głowie zakiełkowała chęć zemsty. Za upokorzenie, odrzucenie. I Prudence, która od czasów szkoły była dla niej jak siostra, zgodziła się jej w tejże pomóc. W teorii wszystko było proste. Chciała pozbawić go słów, którymi ją uwiódł. Na które się nabrała i spijała z jego ust, bo mówił dokładnie to, co chciała usłyszeć. Miała podać mu wino w przeklętym kielichu, a gdy tylko jego wargi dotknęłyby brzegu pucharu, utraciłby mowę. Najpewniej nie na zawsze; oby jednak na jak najdłużej. Okazja nadarzyła się prędko, w postaci wizyty w operze i późniejszego przyjęcia. Los zakpił jednak z Camelii po raz kolejny, gdy zamiast zdradzieckiego mężczyzny, po kielich sięgnęła jedna ze śpiewaczek.
Camellia uciekła. Niczym tchórz, przerażona własnym postępkiem, spakowała się i zniknęła, wpierw pokłóciwszy się z Pru na śmierć i życie o to, czyja tak naprawdę wina to była. Do odbycia pozostał jej jedynie staż, a dzięki kuzynce matki okazało się, że może się tego podjąć za granicą. Spaliła za sobą wszystkie mosty, z ciążącą jej na sercu świadomością, że zamiast pomagać, zrobiła coś niewybaczalnego, zaślepiona chęcią głupiej zemsty, sprzeciwiając się wartościom, którym jako uzdrowiciel miała hołdować. Uświadomiła sobie jednak, będąc już w drodze do Stanów, że to nie poczucie winy tak ją dołowało, a raczej jego zupełny brak. Obawiała się kary. Tego, że utraci możliwość kontynuowania stażu, jeśli wszystko się wyda, nawet jeśli wiedziała, że plan był do pewnego stopnia na tyle misterny, by nie dało się z tym połączyć ani jej, ani Prudence. Bała się, że cała jej ciężka praca pójdzie na marne przez jeden, idiotyczny błąd. Przez jednego mężczyznę. Nie mogła na to pozwolić. Więc zniknęła. Zaszyła się w USA i to tam kontynuowała staż dzięki uprzejmości kuzynki Rosalind, specjalizując się w urazach pozaklęciowych. Spędziła tam dwa lata, w których trakcie zdążyła odetchnąć pełną piersią, wciągając gęsty dym z cygaretki, które zaczęła namiętnie popalać. Z daleka od zmanierowanych, szlachetnokrwistych lordów i dam, którzy mogli podejrzewać ją o niecny występek. Z daleka od deszczowej pogody, z daleka od chmur gradowych, które zbierały się nad Anglią. Życie na własny rachunek trochę ją zmieniło, choć wciąż kotłują się w niej negatywne emocje, na które nie pozwala sobie, wypełniając swoje obowiązki. Nie podjęła się pracy w szpitalu po ukończeniu stażu, zamiast tego skupiając swoje usługi na bogaczach, do których fatygowała się na wizyty domowe. Nie tylko lepiej dzięki temu zarabiała, ale i zbierała referencje od zadowolonych pacjentów. Nie musiała też traktować wszystkich równo, tak, jak jej nigdy nikt nie traktował w ten sposób. Zupełnie jakby frustrację spowodowaną tym, że jako kobieta pozbawiona szlachectwa, użerała się całe życie z dyskryminacją, przelewała na tych, którzy w mniemaniu społeczeństwa są jeszcze mniej wartościowi. Odgrywanie się w ten sposób to urąganie niskim pobudkom, ale tak naprawdę, któż może ją ocenić? To już straciło dla niej znaczenie. Słuszność działań jest względna. Dzieliła swój czas pomiędzy pracę i... Pracę, bo tak naprawdę na nic innego nie miała już czasu. Znalazła jednak chwilę na zgłębianie tajników nowej dla niej wiedzy, numerologii. Magia liczb uspokajała rozbiegane nici wspomnień i obaw. Tak było lepiej. Nie musiała myśleć. Nie musiała się zastanawiać nad tym, co zostawiła za sobą. W resztkach wolnego czasu, które zostawały jej na sen, malowała albo uczyła rysunku innych, co również stanowiło jakieś źródło dochodu, nawet jeżeli było raptem hobby. Jej obrazy były i są chaotyczne, zwykle nie sposób dostrzec tam martwej natury czy pejzaży. Często wykonywała też szkice anatomiczne. Ten stan rzeczy utrzymywał się przynajmniej do maja 1956 roku, kiedy w liście od matki, które przychodziły co jakiś czas, otrzymała informację o śmierci ojca. Pierwszomajowa anomalia rozszczepiła go znacząco i nie było nawet szans, by go odratować. Przyjęła te wieści bez żalu, może nawet trochę zła na siebie, że nie czuje smutku. Szybko doszła jednak do wniosku, że jednak to na ojca była bardziej wściekła, niż na samą siebie. Miała mu do zarzucenia wiele, nie miała też wrażenia, by ją kiedykolwiek kochał, z wzajemnością zresztą. Mimo to uznała, że to dobry moment, by wrócić do rodzimego kraju, gdzie pojawiła się na pogrzebie, by pochylić się nad trumną z udawanym żalem. Potem wróciła jeszcze raptem na kilka tygodni do USA, by pozamykać wszystkie swoje sprawy i w czerwcu wrócić już na stałe. Ściskając garść dobrych referencji w garści, postanowiła zająć się tym, co robiła dotąd. Arystokratki cieszyły się, że nie muszą się tłoczyć z pospólstwem w szpitalnej poczekalni, a ich mężowie, że żony nie odsłaniają ciał przed obcymi medykami. Nikt już nie pamiętał incydentu z pucharem; nigdy zresztą nie wydało się, w kogo pierwotnie miał uderzyć ten atak. Camellia pozostawała dyskretna i sumienna, jednak do bólu pragmatyczna. Ciężko oczekiwać od niej słów pocieszenia. Bezpośrednia i nietracąca czasu na zbędne uprzejmości, choć wielu osobom jej rzeczowe podejście i brak spoufalania się, raczej pasuje. Poza pracą bardziej przystępna, choć wciąż bezlitośnie szczera i nieowijająca w bawełnę. Wie, że ryzykuje sporo, obracając się w środowisku, w którym tak łatwo może zniszczyć ją jeden mężczyzna, ale bynajmniej nie zamierza się dać zastraszyć, licząc chyba, że cała sprawa została okryta płaszczem zapomnienia. Tylko w jej sercu zrobiło się ciasno, bo w jego resztkach nie pozostało już miejsce na nikogo poza nią samą. Odkąd jeden z jej pracodawców zaproponował jej w lipcu dołączenie do organizacji, która zrzesza osoby o podobnych poglądach, a akurat przydałby im się uzdrowiciel, Cam nieco uważniej śledzi scenę polityczną. Upatrując się w tym niezłej okazji do polepszenia się na różnych polach, a także przysłużenia się słusznej sprawie, przystała na to, świadoma ryzyka, z jakim się to wiąże. Jej adres jest już znany. Każdy dobrze wie, gdzie pojawić się, gdy potrzeba szybkiej interwencji medycznej, choć zwykle to ona pojawia się na miejscu, gotowa do działania.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +1 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 30 | +4 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | ||
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | IV | 40 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Jasny umysł | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | II | 3 |
Malarstwo (wiedza) | II | 3 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 1 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
Sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Camellia Scrimgeour dnia 26.05.18 14:23, w całości zmieniany 4 razy