Salonik
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik
Nie można rozsądzić, czy bałagan panujący w głównym pomieszczeniu jest dziełem obecnej lokatorki, czy pozostał tam jeszcze z czasów wynajmującej mieszkanie staruszki. Z pewnością za to łatwo orzec, że salonik jest urządzony w stylu zdecydowanie staruszkowym – stoi tam kilka kolorowych wazoników ze sztucznymi i ususzonymi kwiatami, na ścianach w ramkach wiszą nudne obrazki i obramowane haftowane serwetki. Punkt centralny stanowi sofa obita różowym materiałem, utrudniająca przejście do regału z książkami. Na półkach nie starczyło miejsca na wszystkie książki, jakich Frances nakupowała w pierwszych miesiącach pobytu na Pokątnej (i nabywała ich wciąż coraz więcej), leżą więc w stosach wszędzie w pokoju – na komódce z ubraniami, stoliku kawowym, a nawet w rogach na podłodze. Przy oknie wychodzącym na podwórko kamienicy stoi wygodny fotel, a przy nim stolik zawalony ścinkami materiałów i szpulkami nici. Maszyna do szycia, mugolska, kupiona za pierwszą wypłatę z teatru, stoi pod stolikiem, nieużywana żałośnie dawno. Salonik jest niewielki, ale przytulny, a stare meble, jakie wstawiła tu staruszeczka nadają mu w połączeniu z tandetnym wystrojem groteskowej elegancji.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Twarz Skamandera wyglądała znajomo w sposób, w jaki znajome są wszystkie przystojne twarze – łatwiej się je zapamiętuje i dorysowuje do nich wspomnienia, choćby tylko raz w ciągu całego życia mignęły przed oczami. Z Hogwartu miała mało wspominek o Samuelu, a nieliczne okazje, w których widywali się później przysłaniały im siebie, pozostawiając raczej nieznajomymi, przynajmniej do czasu ostatniego spotkania Zakonu zaledwie sprzed tygodnia, kiedy to zaoferowała mu pomoc.
- Oczywiście, pozwolę. – część zakłopotania ukryła pod kalką słów aurora, przepuszczając go w progu. – Frances, bardzo mi miło. – z przyzwyczajenia dokończyła formułkę, prawie wyciągając do niego rękę. Lubiła te drobne zwyczaje, formułki może i oklepane, zbędne wręcz, ale zdawało jej się, że dobrze służą potwierdzeniu, że ktoś jest obok i słucha. Powtarzała więc takie „bardzo mi miło” i „na zdrowie” i inne banały, aż nie weszło jej to w nawyk. W ostatniej chwili powstrzymała się od wyciągnięcia tuż pod czujny aurorski nos wzorzystych gaci, które przylepiły się jej do prawej ręki. A lewej przecież mu nie poda – auror, a na dodatek taki przystojny, i jeszcze Gwardzista Zakonu, to bądź co bądź elita w społeczeństwie.
- Pewnie, że nie, umówiliśmy się przecież. – odparła swobodnie, ale padł na nią cień wahania. A może to nie dziś? Życie Frances nie mijało na, cóż, ryzykowaniu wyżej wspomnianego w różnego rodzaju przedsięwzięciach mających zapewnić chociaż względny pokój magicznej ludności. Z pewnością jednak nie miała na głowie tylu ważnych spraw, co Skamander, ale chaos ogarniał wszystkich, zwłaszcza mocno trzymając się tych, którzy nigdy nie radzili sobie świetnie z jego opanowaniem.
Coś w spojrzeniu, jakim omiatał jej salon, podpowiadało Frances, że Samuel już na pierwszy rzut oka widzi jej braki w zakresie utrzymywania porządku. Co by było, gdyby powiedziała mu, że w porównaniu z tym, co zwykle dzieje się w jej domu, teraz naprawdę nie rozgrywa się tu żaden dramat? Pogrążyłaby się zupełnie.
- Udało mi się znaleźć książkę, o której mówiłeś. – zaczęła bardziej dziarskim tonem, gdy wzrok jej padł na odnaleziony wcześniej tom leżący na stole przy maszynie do szycia. Było to najlepsze opracowanie podstaw starożytnych run i chociaż Frania na przestrzeni całej swojej kariery szkolnej była jak najdalej od uczenia się tego przedmiotu, gdy przeglądała książkę obiecaną Samuelowi, udało jej się zrozumieć kilka pierwszych stron. Była to wielka i radosna niespodzianka, Frances obawiała się bowiem, że otworzywszy podręcznik poczuje się, jakby czytała Wielką Kartę Swobód po goblidegucku. – Jakiś czas temu wycofano ją z obiegu, a nie mam pojęcia, dlaczego. Jest naprawdę świetna, napisana zwięźle i bardzo jasno. Wyratowałam ją z magazynu „Esów” w ubiegłym roku i, jak się okazuje, jeszcze się do czegoś przyda.
Próbując jednocześnie zbliżyć się do aurora i oprzeć o coś plecami, by nie ryzykować, że odruchowo wyciągnie zza nich rękę, podała mu książkę z małym uśmiechem samozadowolenia. Dokształcanie się na bieżąco leżało najwyraźniej na każdej zawodowej ścieżce. Niewątpliwie czekało także ją, w końcu Frances nie zaczęła jeszcze swojej docelowej pracy, a już siedziała niemal cały czas z nosem w książce. Miała przy tym jednak zasadniczą przewagę w postaci wiedzy, gdzie szukać najpewniejszych informacji, rzetelnych i zaufanych instrukcji. Z pozoru nikomu niepotrzebna wiedza o wiedzy samej w sobie wynikająca z przesiadywania całymi dniami w księgarni okazywała się ostatnio coraz bardziej potrzebna, a Frances chętnie jej użyczała.
- Oczywiście, pozwolę. – część zakłopotania ukryła pod kalką słów aurora, przepuszczając go w progu. – Frances, bardzo mi miło. – z przyzwyczajenia dokończyła formułkę, prawie wyciągając do niego rękę. Lubiła te drobne zwyczaje, formułki może i oklepane, zbędne wręcz, ale zdawało jej się, że dobrze służą potwierdzeniu, że ktoś jest obok i słucha. Powtarzała więc takie „bardzo mi miło” i „na zdrowie” i inne banały, aż nie weszło jej to w nawyk. W ostatniej chwili powstrzymała się od wyciągnięcia tuż pod czujny aurorski nos wzorzystych gaci, które przylepiły się jej do prawej ręki. A lewej przecież mu nie poda – auror, a na dodatek taki przystojny, i jeszcze Gwardzista Zakonu, to bądź co bądź elita w społeczeństwie.
- Pewnie, że nie, umówiliśmy się przecież. – odparła swobodnie, ale padł na nią cień wahania. A może to nie dziś? Życie Frances nie mijało na, cóż, ryzykowaniu wyżej wspomnianego w różnego rodzaju przedsięwzięciach mających zapewnić chociaż względny pokój magicznej ludności. Z pewnością jednak nie miała na głowie tylu ważnych spraw, co Skamander, ale chaos ogarniał wszystkich, zwłaszcza mocno trzymając się tych, którzy nigdy nie radzili sobie świetnie z jego opanowaniem.
Coś w spojrzeniu, jakim omiatał jej salon, podpowiadało Frances, że Samuel już na pierwszy rzut oka widzi jej braki w zakresie utrzymywania porządku. Co by było, gdyby powiedziała mu, że w porównaniu z tym, co zwykle dzieje się w jej domu, teraz naprawdę nie rozgrywa się tu żaden dramat? Pogrążyłaby się zupełnie.
- Udało mi się znaleźć książkę, o której mówiłeś. – zaczęła bardziej dziarskim tonem, gdy wzrok jej padł na odnaleziony wcześniej tom leżący na stole przy maszynie do szycia. Było to najlepsze opracowanie podstaw starożytnych run i chociaż Frania na przestrzeni całej swojej kariery szkolnej była jak najdalej od uczenia się tego przedmiotu, gdy przeglądała książkę obiecaną Samuelowi, udało jej się zrozumieć kilka pierwszych stron. Była to wielka i radosna niespodzianka, Frances obawiała się bowiem, że otworzywszy podręcznik poczuje się, jakby czytała Wielką Kartę Swobód po goblidegucku. – Jakiś czas temu wycofano ją z obiegu, a nie mam pojęcia, dlaczego. Jest naprawdę świetna, napisana zwięźle i bardzo jasno. Wyratowałam ją z magazynu „Esów” w ubiegłym roku i, jak się okazuje, jeszcze się do czegoś przyda.
Próbując jednocześnie zbliżyć się do aurora i oprzeć o coś plecami, by nie ryzykować, że odruchowo wyciągnie zza nich rękę, podała mu książkę z małym uśmiechem samozadowolenia. Dokształcanie się na bieżąco leżało najwyraźniej na każdej zawodowej ścieżce. Niewątpliwie czekało także ją, w końcu Frances nie zaczęła jeszcze swojej docelowej pracy, a już siedziała niemal cały czas z nosem w książce. Miała przy tym jednak zasadniczą przewagę w postaci wiedzy, gdzie szukać najpewniejszych informacji, rzetelnych i zaufanych instrukcji. Z pozoru nikomu niepotrzebna wiedza o wiedzy samej w sobie wynikająca z przesiadywania całymi dniami w księgarni okazywała się ostatnio coraz bardziej potrzebna, a Frances chętnie jej użyczała.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Można było odnieść uporczywe wrażenie, że skoro ciemność tak gęsto zalegała nad Anglią, skoro śmierć tak licznie zbierała żniwo, a cień coraz straszniejszy siadał na duszy, to trudno było odleźć nadzieję. Mylnie. Samuel nie twierdził, że była to prosta sztuka. Sam popadał w przedłużające sie przygnębienie, które spychał w odmęty obserwacji, dystansu, który układał wokół siebie, odsuwając nie tylko myśli i uczucia, ale i ludzi. Ale widział światło. Ulotne, migotliwe, jak świeczka na wietrze. Zapalała się w różnych sytuacjach, wykrzywiając narastający obraz ciemności. Po prostu było. Czasem nawet pozwalał oblec sie myśli, że było cały czas, a to jego oczy - te widzące realny świat i te wewnętrzne, spowite były mgłą, którą musiał zedrzeć.
Blask dostrzegał w towarzystwie sylwetek. Frances niosła je ze sobą, nieświadomie odsuwając tańczące szyderczo cienie. Może było to wpisane w kobiecą naturę? Głębiej niż one same potrafiły nie raz spostrzec. Głębiej, niż większość mężczyzn mogła odkryć. Szczęśliwcom się to udawało. Czy jasnowłosa panna zdawała sobie sprawę ze swej kobiecej tajemnicy?
Kiwną głową, na potwierdzenie, które otrzymał, kątem oka wciąż obserwując jasne lica - Pamiętam imię - odpowiedział miękko, odruchowo. W słowach kobiety było coś znajomego, naiwnie? Kojarzyło mu się z zapomnianą w przeszłości prostotą, z kimś to równie poważnie podchodził do kwestii relacji i ciepłej uprzejmości, która jej towarzyszyła. Wychwycił drgnienie ukrytej za plecami dłoni, ale początkowo wziął to za specyficzny odruch, któremu nie poświęcał głębszej uwagi. Przynajmniej chwilowo. Zaintrygowała go jednak powtarzalność gestu. Czy na spotkaniu zarejestrował podobne zachowania, czy źródła powinien był szukać gdzieś indziej? - Z doświadczenia wiem, że rzeczywistość potrafi zweryfikować nasze plany całkiem inaczej, niż zakładamy - w głos wdarł się niejasna gorycz, ale zniknęła, gdy uwagę skupił na poczynaniach jasnowłosej. Zmrużył oczy, tym razem całkiem dosadniej dostrzegając trzymaną za plecami drobną dłoń. Zaciśniętą i przytkniętą do pleców całkiem kurczowo. Analogiczna przyczyna kojarzyła mu się z jednym. Raną. Raz jeszcze odezwały się nawyki z pracy, a przewrażliwiona czujność szarpnęła, doszukując się niepokojących symptomów, nieświadomy prawdy, jaka kryła się za zachowaniem Frances.
- Mhm, tak, dziękuję - przerzucił uwagę na kobiecą twarz, tam szukając mimicznych oznak bólu. Bezskutecznie? - Nie rozumiałem, czemu nie mogłem jej znaleźć w księgarniach. Przyczyna odkryta - lewy kącik warg uniósł się, ale nie spuszczał spojrzenia z jasnych oczu, może nieco zbyt długo - Pewne wydarzenia przypomniały mi, że powinienem odświeżyć wiedzę - na chwilę podążył spojrzeniem na stół przy maszynie i leżące tomiszcze ze znajomą okładką, której rysy zdawały się w ciemnościach nawet świecić. Podobno, przedstawiając kilka prostych run. Nie pamiętał - Mogę? - wrócił wzrokiem do kobiety, w pewien sposób zapraszając ją, by jako gospodyni, podała mu rzeczoną pozycję. Samemu postanawiając przyjrzeć się ukrytej dłoni lepiej, gdy powędruje w stronę wskazanego stolika. Coś nie zgadzało mu się w rysowanym przed oczami obrazku, nadal nie odkrywając jej przyczyny. Sam oparł się o ścianę w oczekiwaniu na efekt własnych podejrzeń. Nie potrafił bagatelizować nawet tak drobnych zmian, doszukując się wiszącego gdzieś w pobliżu niebezpieczeństwo.
Gdyby wiedział...
Blask dostrzegał w towarzystwie sylwetek. Frances niosła je ze sobą, nieświadomie odsuwając tańczące szyderczo cienie. Może było to wpisane w kobiecą naturę? Głębiej niż one same potrafiły nie raz spostrzec. Głębiej, niż większość mężczyzn mogła odkryć. Szczęśliwcom się to udawało. Czy jasnowłosa panna zdawała sobie sprawę ze swej kobiecej tajemnicy?
Kiwną głową, na potwierdzenie, które otrzymał, kątem oka wciąż obserwując jasne lica - Pamiętam imię - odpowiedział miękko, odruchowo. W słowach kobiety było coś znajomego, naiwnie? Kojarzyło mu się z zapomnianą w przeszłości prostotą, z kimś to równie poważnie podchodził do kwestii relacji i ciepłej uprzejmości, która jej towarzyszyła. Wychwycił drgnienie ukrytej za plecami dłoni, ale początkowo wziął to za specyficzny odruch, któremu nie poświęcał głębszej uwagi. Przynajmniej chwilowo. Zaintrygowała go jednak powtarzalność gestu. Czy na spotkaniu zarejestrował podobne zachowania, czy źródła powinien był szukać gdzieś indziej? - Z doświadczenia wiem, że rzeczywistość potrafi zweryfikować nasze plany całkiem inaczej, niż zakładamy - w głos wdarł się niejasna gorycz, ale zniknęła, gdy uwagę skupił na poczynaniach jasnowłosej. Zmrużył oczy, tym razem całkiem dosadniej dostrzegając trzymaną za plecami drobną dłoń. Zaciśniętą i przytkniętą do pleców całkiem kurczowo. Analogiczna przyczyna kojarzyła mu się z jednym. Raną. Raz jeszcze odezwały się nawyki z pracy, a przewrażliwiona czujność szarpnęła, doszukując się niepokojących symptomów, nieświadomy prawdy, jaka kryła się za zachowaniem Frances.
- Mhm, tak, dziękuję - przerzucił uwagę na kobiecą twarz, tam szukając mimicznych oznak bólu. Bezskutecznie? - Nie rozumiałem, czemu nie mogłem jej znaleźć w księgarniach. Przyczyna odkryta - lewy kącik warg uniósł się, ale nie spuszczał spojrzenia z jasnych oczu, może nieco zbyt długo - Pewne wydarzenia przypomniały mi, że powinienem odświeżyć wiedzę - na chwilę podążył spojrzeniem na stół przy maszynie i leżące tomiszcze ze znajomą okładką, której rysy zdawały się w ciemnościach nawet świecić. Podobno, przedstawiając kilka prostych run. Nie pamiętał - Mogę? - wrócił wzrokiem do kobiety, w pewien sposób zapraszając ją, by jako gospodyni, podała mu rzeczoną pozycję. Samemu postanawiając przyjrzeć się ukrytej dłoni lepiej, gdy powędruje w stronę wskazanego stolika. Coś nie zgadzało mu się w rysowanym przed oczami obrazku, nadal nie odkrywając jej przyczyny. Sam oparł się o ścianę w oczekiwaniu na efekt własnych podejrzeń. Nie potrafił bagatelizować nawet tak drobnych zmian, doszukując się wiszącego gdzieś w pobliżu niebezpieczeństwo.
Gdyby wiedział...
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Frances lubiła tajemnice tylko za to, że podsycały jej ciekawość; motywowały do odkrywania nieznanych dotąd mechanizmów i zjawisk, ale tylko do pewnego momentu. Możliwość rozwiązania zagadki była warunkiem koniecznym do jej śledzenia, zaś nagromadzenie niewiadomych utrudniały działanie analitycznej części jej umysłu. We mgle domysłów i uległości wobec rzeczy niedostępnych poznaniu, do głosu dochodziła przytępiona przez dorosłość wyobraźnia.
Może i Frances ma swoje miejsce w jednej z bajek i powinna do nich wrócić. Stamtąd mogłyby pochodzić wszystkie cechy jej charakteru przetrwałe mimo niesprzyjających okoliczności jak byliny kwitnące w najgorszych mrozach. Na dowód, że nawet w trudnym życiu jest miejsce na gesty i słowa pozornie nieznaczące, a jednak dowodzące na swój sposób człowieczeństwa. Przynajmniej na razie. Frances nie mogła pozbyć się nękającej ją obawy, że kiedyś, wkrótce będzie potrzebowała więcej. Napotka trudniejsze próby i nie wystarczy już przechadzanie się przez świat jak przez salon poczciwej cioteczki z radosnym „na zdrowie” na ustach rozdawanym w potrzebie wszystkim kichającym od zapachu naftaliny, żeby udowodnić swoją wartość. Zapadnie tak nieprzenikniona ciemność, że kojąca, ale przypadkowa poświata jakiejś dobrej energii, którą zdarza się Frances roztaczać wokół siebie utonie w niej bezpowrotnie. Kiedyś uwielbiała snuć plany na przyszłość, a teraz – wzbraniała się przed przewidywaniem nawet następnego poranka, kurczowo trzymając się teraźniejszości i każdej chwili, z której może jeszcze wyszarpnąć odrobinę normalności.
- W każdej rzeczywistości są rzeczy, na które bezwzględnie trzeba znaleźć czas. – rzuciła niepewnie, z ostatkiem przekonania broniąc tego poglądu. Po wnętrzu jej domu widać było, że z trudnością utrzymuje porządek, a jednak – może wraz z zapachem suszonej lawendy? – jakby wyniosła z domu rodzinnego przywiązanie do pewnego rodzaju ładu, które teraz niespodziewanie w niej odżywało; coraz mniej lubiła niespodzianki, przeczuwając że z czasem zaczęły one nieść z sobą znacznie większe niebezpieczeństwa.
Frances speszyła się nagle, co w jednej chwili stało się widoczne w rysach jej twarzy. Umknęła wzrokiem od czujnych oczu Samuela, rezygnując z dalszych prób zrobienia na gościu dobrego wrażenia. Najwyżej zostanie zapisana jako Kobieta z Bielizną w jego pamięciowej kartotece. Są gorsze rzeczy, przez które można zapamiętać sobie człowieka. Jeśli dostrzegł na jej twarzy oznaki bólu, mógł je zostawić tylko lekki psychiczny dyskomfort.
- Proszę. – podała Samuelowi książkę, wciąż posługując się lewą ręką, chociaż tę prawą opuściła wzdłuż ciała. Egzemplarz wzorzystej bielizny zwisał u jej ręki, uparcie jej uczepiony, w sposób niemożliwy do przegapienia, z pewnością nie, gdy już przypatrywał się jej tak badawczo.
- Jakaś pechowa przesyłka… – wyjaśniła niespiesznie i niezbyt głośno, niechętnie spoglądając w dół. – Na dodatek obłożona chyba Przylepcem. Nie zdążyłam się z nim uporać przed twoim przyjściem, no i… – urwała, uznając swoje położenie za dość oczywiste bez dalszych wyjaśnień. Chętniej natomiast posłuchałaby o czymś od niego – choćby tego, czemu zdecydował się nagle poduczyć run. O dręczących Londyn anomaliach, wszystkim innym, co między ludźmi dzieje się na ulicach miasta. O strachu, który czuć w powietrzu i o wszystkim, czemu musiał stawiać czoła jako auror, by reszcie żyło się choć trochę lepiej.
Ale jeśli musiała przedtem dać mu chwilę na nacieszenie oczu jej komicznym widokiem, tak nieprzystającym do świata, z którego wszedł do jej domu (chociaż był to świat mimo wszystko dla nich wspólny na wielu płaszczyznach) – proszę bardzo.
Może i Frances ma swoje miejsce w jednej z bajek i powinna do nich wrócić. Stamtąd mogłyby pochodzić wszystkie cechy jej charakteru przetrwałe mimo niesprzyjających okoliczności jak byliny kwitnące w najgorszych mrozach. Na dowód, że nawet w trudnym życiu jest miejsce na gesty i słowa pozornie nieznaczące, a jednak dowodzące na swój sposób człowieczeństwa. Przynajmniej na razie. Frances nie mogła pozbyć się nękającej ją obawy, że kiedyś, wkrótce będzie potrzebowała więcej. Napotka trudniejsze próby i nie wystarczy już przechadzanie się przez świat jak przez salon poczciwej cioteczki z radosnym „na zdrowie” na ustach rozdawanym w potrzebie wszystkim kichającym od zapachu naftaliny, żeby udowodnić swoją wartość. Zapadnie tak nieprzenikniona ciemność, że kojąca, ale przypadkowa poświata jakiejś dobrej energii, którą zdarza się Frances roztaczać wokół siebie utonie w niej bezpowrotnie. Kiedyś uwielbiała snuć plany na przyszłość, a teraz – wzbraniała się przed przewidywaniem nawet następnego poranka, kurczowo trzymając się teraźniejszości i każdej chwili, z której może jeszcze wyszarpnąć odrobinę normalności.
- W każdej rzeczywistości są rzeczy, na które bezwzględnie trzeba znaleźć czas. – rzuciła niepewnie, z ostatkiem przekonania broniąc tego poglądu. Po wnętrzu jej domu widać było, że z trudnością utrzymuje porządek, a jednak – może wraz z zapachem suszonej lawendy? – jakby wyniosła z domu rodzinnego przywiązanie do pewnego rodzaju ładu, które teraz niespodziewanie w niej odżywało; coraz mniej lubiła niespodzianki, przeczuwając że z czasem zaczęły one nieść z sobą znacznie większe niebezpieczeństwa.
Frances speszyła się nagle, co w jednej chwili stało się widoczne w rysach jej twarzy. Umknęła wzrokiem od czujnych oczu Samuela, rezygnując z dalszych prób zrobienia na gościu dobrego wrażenia. Najwyżej zostanie zapisana jako Kobieta z Bielizną w jego pamięciowej kartotece. Są gorsze rzeczy, przez które można zapamiętać sobie człowieka. Jeśli dostrzegł na jej twarzy oznaki bólu, mógł je zostawić tylko lekki psychiczny dyskomfort.
- Proszę. – podała Samuelowi książkę, wciąż posługując się lewą ręką, chociaż tę prawą opuściła wzdłuż ciała. Egzemplarz wzorzystej bielizny zwisał u jej ręki, uparcie jej uczepiony, w sposób niemożliwy do przegapienia, z pewnością nie, gdy już przypatrywał się jej tak badawczo.
- Jakaś pechowa przesyłka… – wyjaśniła niespiesznie i niezbyt głośno, niechętnie spoglądając w dół. – Na dodatek obłożona chyba Przylepcem. Nie zdążyłam się z nim uporać przed twoim przyjściem, no i… – urwała, uznając swoje położenie za dość oczywiste bez dalszych wyjaśnień. Chętniej natomiast posłuchałaby o czymś od niego – choćby tego, czemu zdecydował się nagle poduczyć run. O dręczących Londyn anomaliach, wszystkim innym, co między ludźmi dzieje się na ulicach miasta. O strachu, który czuć w powietrzu i o wszystkim, czemu musiał stawiać czoła jako auror, by reszcie żyło się choć trochę lepiej.
Ale jeśli musiała przedtem dać mu chwilę na nacieszenie oczu jej komicznym widokiem, tak nieprzystającym do świata, z którego wszedł do jej domu (chociaż był to świat mimo wszystko dla nich wspólny na wielu płaszczyznach) – proszę bardzo.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze kilka minut wcześniej, patrzył na wszystko przez pryzmat toczącego się, papierosowego dymu. Palił zaskakująco dużo, odnajdując w tytoniowych buchach swoiste odprężenie. Czy było to zwykłe placebo, czy też rzeczywiste działanie - nie wiedział, ale podrygujące zbyt mocno napięcie, szybko rozpływało się, odnajdując ujście. I nawet jeśli dziś, nic wybitnie nie wytrącało go z równowagi, odprężająca aura tytoniu po prostu towarzyszyła mu, otulając niby szara aureola tych aniołów, o których kiedyś słyszał. Opowieści jednak rozmywały się i bladły. Ciekawe, czy Frances coś o nich wiedziała? Myśl zakotwiczyła się w umyśle i nie chciała opuścić, ale podejrzewał, że i ta musiał zaczekać z pytaniami. Tym bardziej, gdy uwagę przyciągało coś innego. I nawet pierwotny powód wizyty, staczał się gdzieś na dalszy plan. Stając się niejako narzędziem, do zrozumienia sytuacji.
Nie przywiązywał większej wagi do wyglądu pomieszczenia. Nie w sposób wścibski przynajmniej. Rejestrował stosy książek i swoisty rodzaj chaosu, ale mimo wskazywanych pozorów, dostrzegał w całości pewną harmonię. Nieco absurdalną, ale obleczoną otoczką wiedzy. Coś na kształt zapachu w bibliotekach. Nawet jeśli miało się zamknięte oczy, to od razu wiedziało się, gdzie zaprowadziły kroki.
- Chciałbym w to wierzyć - uśmiechnął się krótko, przerywając gest, gdy dostrzegł wyraz malujący się na twarzy kobiety. Rzeczywiście, może nie powinien był wykazywać się niejaką bezczelnością i torpedować spojrzeniem dwie, jasne źrenice. Z jednej strony, tłumaczyły go aurorskie nawyki. Z drugiej, odzywała się po prostu męska natura. Było coś niezwykle urokliwego w widoku zawstydzonej kobiety z różem wypływającym na policzki i wzrokiem, w którym błąkało sie zakłopotanie. Widok przypominający czasy, w których z łatwością dawał się pociągnąć tej magii. Tylko jednak przez moment lawirował na wodach nieuchwytnego wspomnienia, bo rzeczywistość głosiła coś odrębnego.
Podążył wzrokiem za sylwetką kobiety, gdy pokonywała odległość dzieląca ja najpierw od odłożonej księgi, potem już zbliżając się do Samuela. Przejął egzemplarz, który mieścił w sobie całkiem sporą, ale znajomą zawartość. Na okładce wciąż jarzyły sie blado, wyrysowane runy, których auror nie rozpoznawała. Jeszcze - Dziękuję - odpowiedział i urwał, gdy schowana do tej pory ręka ukazała się wzdłuż ciała. Mimowolnie uniósł brwi, skonsternowany widokiem, który mu sie odsłonił. Bielizna. Męska. Nieco zbyt krzykliwa, jak na standardy Samuela, ale mimo wszystko... - wrócił spojrzeniem do twarzy kobiety, tam szukając odpowiedzi w chwili milczenia - Przesyłka? - Nie do końca składały mu się zebrane zdawkowo informacje. Dopiero uzupełnienie wypowiedzi wybiło się na prowadzenie, tym samym rozciągając usta Samuela w uśmiechu - Może masz tajemniczego adoratora... - pokręcił głową, wciąż przyglądając się opuszczonej dłoni - Może, pomogę? - zdusił uśmiech bez problemu, chociaż bawił go sam fakt powagi, jaką wcześniej, błędnie nadał zachowaniu Frances. To, co wziął za skrywane niebezpieczeństwo, było po prostu kłopotliwą zbieżnością wydarzeń. I chociaż nie miał dalej problemu z zachowaniem stoickiego wyrazu twarzy, zapewne przez jakiś czas będzie widział obraz jasnowłosej kobiety z dorysowanym do dłoni... dodatkiem - Pozwolisz? - zapytał, wyciągając dłoń w stronę kobiety. Księgę odłożył lewą rękę, by wysunąć różdżkę, do tej pory wsuniętą za rękaw płaszcza.
Nie przywiązywał większej wagi do wyglądu pomieszczenia. Nie w sposób wścibski przynajmniej. Rejestrował stosy książek i swoisty rodzaj chaosu, ale mimo wskazywanych pozorów, dostrzegał w całości pewną harmonię. Nieco absurdalną, ale obleczoną otoczką wiedzy. Coś na kształt zapachu w bibliotekach. Nawet jeśli miało się zamknięte oczy, to od razu wiedziało się, gdzie zaprowadziły kroki.
- Chciałbym w to wierzyć - uśmiechnął się krótko, przerywając gest, gdy dostrzegł wyraz malujący się na twarzy kobiety. Rzeczywiście, może nie powinien był wykazywać się niejaką bezczelnością i torpedować spojrzeniem dwie, jasne źrenice. Z jednej strony, tłumaczyły go aurorskie nawyki. Z drugiej, odzywała się po prostu męska natura. Było coś niezwykle urokliwego w widoku zawstydzonej kobiety z różem wypływającym na policzki i wzrokiem, w którym błąkało sie zakłopotanie. Widok przypominający czasy, w których z łatwością dawał się pociągnąć tej magii. Tylko jednak przez moment lawirował na wodach nieuchwytnego wspomnienia, bo rzeczywistość głosiła coś odrębnego.
Podążył wzrokiem za sylwetką kobiety, gdy pokonywała odległość dzieląca ja najpierw od odłożonej księgi, potem już zbliżając się do Samuela. Przejął egzemplarz, który mieścił w sobie całkiem sporą, ale znajomą zawartość. Na okładce wciąż jarzyły sie blado, wyrysowane runy, których auror nie rozpoznawała. Jeszcze - Dziękuję - odpowiedział i urwał, gdy schowana do tej pory ręka ukazała się wzdłuż ciała. Mimowolnie uniósł brwi, skonsternowany widokiem, który mu sie odsłonił. Bielizna. Męska. Nieco zbyt krzykliwa, jak na standardy Samuela, ale mimo wszystko... - wrócił spojrzeniem do twarzy kobiety, tam szukając odpowiedzi w chwili milczenia - Przesyłka? - Nie do końca składały mu się zebrane zdawkowo informacje. Dopiero uzupełnienie wypowiedzi wybiło się na prowadzenie, tym samym rozciągając usta Samuela w uśmiechu - Może masz tajemniczego adoratora... - pokręcił głową, wciąż przyglądając się opuszczonej dłoni - Może, pomogę? - zdusił uśmiech bez problemu, chociaż bawił go sam fakt powagi, jaką wcześniej, błędnie nadał zachowaniu Frances. To, co wziął za skrywane niebezpieczeństwo, było po prostu kłopotliwą zbieżnością wydarzeń. I chociaż nie miał dalej problemu z zachowaniem stoickiego wyrazu twarzy, zapewne przez jakiś czas będzie widział obraz jasnowłosej kobiety z dorysowanym do dłoni... dodatkiem - Pozwolisz? - zapytał, wyciągając dłoń w stronę kobiety. Księgę odłożył lewą rękę, by wysunąć różdżkę, do tej pory wsuniętą za rękaw płaszcza.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Rzeczywiście, to coraz trudniejsze. – zgodziła się, mimo wszystko brzmiąc trochę ponuro. Momenty, w których znajdowała się bliżej niż zwykle tej przykrej prawdy, że zmienia się przez to wszystko nie należały do najłatwiejszych. Kontrasty wynikające z zestawienia chwili obecnej z nie tak zamierzchłą przeszłością nieraz wprawiały ją w osłupienie i skłaniały do przemyśleń, czasem niepokojących. Może przesadzała, ale zdarzało jej się czasem myśleć – jak wiele z tamtej Frances zostało jej do teraz, a ile jeszcze z jej dawnych cech ulegnie zmianie, by nie została w tyle za życiem? Miała wielkie nadzieje, że nie zmieni się nie do poznania, ale czy ktokolwiek z nich miał wybór? Samuel też nie był taki jak kiedyś, mgliste wspomnienia jakie miała o nim otaczała błyszcząca aura łobuza, a stojący przed nią mężczyzna był zatrważająco poważny. Znacznie, znacznie starszy niż mógł być. Robił na niej zupełnie inny rodzaj wrażenia.
- Nie zamówiłam jej dla siebie. – poinformowała aurora skwapliwie, by zawczasu rozwiać wszelkie ewentualne wątpliwości. Nie chciała wyjść na aż taką dziwaczkę, chociaż zdarzało jej się powtarzać, że najlepsi z ludzi nigdy nie są do końca normalni. - Jeśli tak, to nie zazdroszczę mu kreatywności w zdobywaniu kobiecego serca. – ale z drugiej strony, może czasy się zmieniły? Sztuka zalotów była ostatnio tak obca Frances (jako odbiorczyni wspomnianych, rzecz jasna), że zapewne nie powinna się dziwić, gdyby usłyszała, że teraz zamiast kwiatów przysyła się dziewczynom od razu bokserki, żeby się efektowniej rumieniły.
- Nie wiem, czy warto ryzykować. – przyznała, mimo wszystko odruchowo wyciągając do niego dłoń. Samuel wydawał się bardzo pewny swego, bardziej nienaruszalny przez wszechobecny chaos, ale może tylko tak jej się zdawało. W głowie zaświtała jej niepokojąca myśl – czy to nie zbyt wielki ciężar dla ludzi takich jak on, którzy stoją na straży ładu społecznego, narażają się codziennie na krzywdy, jakich nie może sobie wyobrazić przeciętny człowiek, być jeszcze uosobieniem nadziei? – Nie chcę przez to powiedzieć, że wątpię w twoje umiejętności, ale wiesz jak jest... – zawiesiła głos znacząco. Jeśli nie mogła ufać z czarami samej sobie, to chyba nikt nie powinien. Frances od dawna wiedziała, co dokładnie potrafi, czego może spróbować i oczekiwać powodzenia, a czego nie. Uczyła się latami, rozkładając na czynniki pierwsze coraz więcej z rzeczy, które kiedyś stanowiły najtrudniejsze zagadki. Miejsca dla przypadku było coraz mniej, co bardzo ją cieszyło. Kiedy pojawiły się anomalie, a cały wzniesiony przez jej ciężką pracę system bezpiecznego przesuwania granic rozpadł się z wielkim hukiem, stawiając nowe granice do pokonania na każdym kroku, nie mogła się odnaleźć z powrotem. Wstrzemięźliwość w używaniu czarów była dla niej bardzo trudnym zadaniem, ale w końcu nauczyła się jakoś wartościować korzyści z używania zaklęć wobec ryzyka, jakie ze sobą niosły.
- Może spróbujemy jakoś to… oderwać? – zasugerowała, nie wierząc do końca, że właśnie to robi.
- Nie zamówiłam jej dla siebie. – poinformowała aurora skwapliwie, by zawczasu rozwiać wszelkie ewentualne wątpliwości. Nie chciała wyjść na aż taką dziwaczkę, chociaż zdarzało jej się powtarzać, że najlepsi z ludzi nigdy nie są do końca normalni. - Jeśli tak, to nie zazdroszczę mu kreatywności w zdobywaniu kobiecego serca. – ale z drugiej strony, może czasy się zmieniły? Sztuka zalotów była ostatnio tak obca Frances (jako odbiorczyni wspomnianych, rzecz jasna), że zapewne nie powinna się dziwić, gdyby usłyszała, że teraz zamiast kwiatów przysyła się dziewczynom od razu bokserki, żeby się efektowniej rumieniły.
- Nie wiem, czy warto ryzykować. – przyznała, mimo wszystko odruchowo wyciągając do niego dłoń. Samuel wydawał się bardzo pewny swego, bardziej nienaruszalny przez wszechobecny chaos, ale może tylko tak jej się zdawało. W głowie zaświtała jej niepokojąca myśl – czy to nie zbyt wielki ciężar dla ludzi takich jak on, którzy stoją na straży ładu społecznego, narażają się codziennie na krzywdy, jakich nie może sobie wyobrazić przeciętny człowiek, być jeszcze uosobieniem nadziei? – Nie chcę przez to powiedzieć, że wątpię w twoje umiejętności, ale wiesz jak jest... – zawiesiła głos znacząco. Jeśli nie mogła ufać z czarami samej sobie, to chyba nikt nie powinien. Frances od dawna wiedziała, co dokładnie potrafi, czego może spróbować i oczekiwać powodzenia, a czego nie. Uczyła się latami, rozkładając na czynniki pierwsze coraz więcej z rzeczy, które kiedyś stanowiły najtrudniejsze zagadki. Miejsca dla przypadku było coraz mniej, co bardzo ją cieszyło. Kiedy pojawiły się anomalie, a cały wzniesiony przez jej ciężką pracę system bezpiecznego przesuwania granic rozpadł się z wielkim hukiem, stawiając nowe granice do pokonania na każdym kroku, nie mogła się odnaleźć z powrotem. Wstrzemięźliwość w używaniu czarów była dla niej bardzo trudnym zadaniem, ale w końcu nauczyła się jakoś wartościować korzyści z używania zaklęć wobec ryzyka, jakie ze sobą niosły.
- Może spróbujemy jakoś to… oderwać? – zasugerowała, nie wierząc do końca, że właśnie to robi.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Można było zgubić się w tym, co oferowała aktualnie rzeczywistość, a w tym, co mieściło się w sferze pragnień. I nie chodziło wcale o wybór pomiędzy jednym a drugim, a - walkę. Ktoś, kto chciał zachować choćby w części układane gdzieś cicho plany, musiał zawalczyć z tym, co rzucał pod nogi los. A było tego na tyle wiele, że po drodze, na obranej ścieżce, gubiło się kolejne fragmenty marzeń. Co miało wtedy czekać na końcu ścieżki, gdy zostało się już odartym ze wszystkich złudzeń? Odpowiedź wcale nie musiała być tak ponura. A ta sama ciemność, która tak silnie zagarniała w objęcia Londyn, tym mocniej odsłaniała migotliwe światła. W końcu, w mroku najlepiej widać blask. Samuel, dostrzegał je szczególnie w ludziach, czasem zupełnie nieświadomych niesionych promieni. Czasem wystarczył uśmiech, albo prostu gest, który wyrywał go z otumaniającego cienia. Dziś, światło oferowała Frances.
Nie można było być ślepym, że aktualne wydarzenia wisiały ponura chmura nad każdym niezależnie od chęci. Ale wciąż jeszcze umykały pochłonięciu, jak uparte świece, które próbował zdmuchnąć burzowy wiatr. Ta drobina normalności wystarczała, by przypomnieć chmurnym myślom, że wciąż było coś dobrego. Niezależnie od tego, ile razy cienie powiedzą, że jest inaczej. A to dawało nadzieję. Dopóki ta płonęła, inne wartości można było wzniecić na nowo. Nawet te dawno wygasłe.
- Ale wciąż możliwe - niemal zaprzeczając samemu sobie, wbrew krążącym często myślom, które wieściły niechybny upadek. Na ustach pojawił się niewyraźny grymas, ni to uśmiechu, ni smutku. Bardziej - dziwaczna mieszanka niedokończonych emocji. Pochylił głowę, w geście zakończenia krótkiej wymiany, która zaczynała zahaczać o niezrozumienie. Był tu w innym celu, bez konieczności prawienia morałów, ani tym bardziej drażniącej zmysły, odległej naleciałości, która reagowała na dostrzeżone piękno. Coś, co próbowało rozciągnąć jego usta w uśmiechu zawadiaki.
Zamiast tego, spojrzał na kobietę krótko, szukając potwierdzenia wypowiedzianych słów - Uhm - wymruczał cicho, zaciskając lekko usta - Nie powiem, bardzo interesujący... pomysł. Nigdy nie stosowałem - rozbawienie zmyło się pod zmarszczonymi brwiami i opuszczonym spojrzeniu na dłonie Frances - Ale z punktu widzenia prawa, zakrawający o przestępstwo - rozpogodził czoło i wrócił wzrokiem do kobiecego lica, zdecydowanie przyjemniejszego widoku, niż wzorzysta bielizna, która wywoływała raczej mieszankę irytacji i zażenowania poziomem inteligencji adresata. Niezależnie od motywu, czy faktu ewentualnej pomyłki, właściciel odzienia musiał mieć coś nie tak z głową.
- Warto, jeśli nie chcesz zostać z tym na stałe - uniósł jedna brew do góry, powoli obejmując drobną dłoń Frances. Smukłe palce bez trudu mógł zamknąć we własnym, poznaczonym brzydkimi bliznami ręku. Kobieca dłoń była gładka i Samuelowi czasem zdawało się, że wystarczył nieuważny gest, by ją zarysować. Oderwał jednak wrażenie, które drażniły skórę, wracając do przyklejonego obiektu - Wiem, anomalie - odezwał się zdawkowo, wypowiadając na głos, to czego nie usłyszał z ust przyszłej nauczycielki - ...ale odrywanie niewiele pomoże. Zdaje się, że mamy do czynienia z zaklęciem trwałego przylepca. Coś na kształt mało zabawnej... klątwy - dla pewności, czując się niemal jak bohater teatralnej komedii, pociągnął za materiał. Pokręcił głową, czując opór. Nie wypuszczając z palców trzymanej dłoni, niewerbalnie Finite Incantatem, skupiając się na zdjęciu zaklęcia. Jeśli coś miało pójść nie tak, będzie musiał radzić sobie potem.
Nie można było być ślepym, że aktualne wydarzenia wisiały ponura chmura nad każdym niezależnie od chęci. Ale wciąż jeszcze umykały pochłonięciu, jak uparte świece, które próbował zdmuchnąć burzowy wiatr. Ta drobina normalności wystarczała, by przypomnieć chmurnym myślom, że wciąż było coś dobrego. Niezależnie od tego, ile razy cienie powiedzą, że jest inaczej. A to dawało nadzieję. Dopóki ta płonęła, inne wartości można było wzniecić na nowo. Nawet te dawno wygasłe.
- Ale wciąż możliwe - niemal zaprzeczając samemu sobie, wbrew krążącym często myślom, które wieściły niechybny upadek. Na ustach pojawił się niewyraźny grymas, ni to uśmiechu, ni smutku. Bardziej - dziwaczna mieszanka niedokończonych emocji. Pochylił głowę, w geście zakończenia krótkiej wymiany, która zaczynała zahaczać o niezrozumienie. Był tu w innym celu, bez konieczności prawienia morałów, ani tym bardziej drażniącej zmysły, odległej naleciałości, która reagowała na dostrzeżone piękno. Coś, co próbowało rozciągnąć jego usta w uśmiechu zawadiaki.
Zamiast tego, spojrzał na kobietę krótko, szukając potwierdzenia wypowiedzianych słów - Uhm - wymruczał cicho, zaciskając lekko usta - Nie powiem, bardzo interesujący... pomysł. Nigdy nie stosowałem - rozbawienie zmyło się pod zmarszczonymi brwiami i opuszczonym spojrzeniu na dłonie Frances - Ale z punktu widzenia prawa, zakrawający o przestępstwo - rozpogodził czoło i wrócił wzrokiem do kobiecego lica, zdecydowanie przyjemniejszego widoku, niż wzorzysta bielizna, która wywoływała raczej mieszankę irytacji i zażenowania poziomem inteligencji adresata. Niezależnie od motywu, czy faktu ewentualnej pomyłki, właściciel odzienia musiał mieć coś nie tak z głową.
- Warto, jeśli nie chcesz zostać z tym na stałe - uniósł jedna brew do góry, powoli obejmując drobną dłoń Frances. Smukłe palce bez trudu mógł zamknąć we własnym, poznaczonym brzydkimi bliznami ręku. Kobieca dłoń była gładka i Samuelowi czasem zdawało się, że wystarczył nieuważny gest, by ją zarysować. Oderwał jednak wrażenie, które drażniły skórę, wracając do przyklejonego obiektu - Wiem, anomalie - odezwał się zdawkowo, wypowiadając na głos, to czego nie usłyszał z ust przyszłej nauczycielki - ...ale odrywanie niewiele pomoże. Zdaje się, że mamy do czynienia z zaklęciem trwałego przylepca. Coś na kształt mało zabawnej... klątwy - dla pewności, czując się niemal jak bohater teatralnej komedii, pociągnął za materiał. Pokręcił głową, czując opór. Nie wypuszczając z palców trzymanej dłoni, niewerbalnie Finite Incantatem, skupiając się na zdjęciu zaklęcia. Jeśli coś miało pójść nie tak, będzie musiał radzić sobie potem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 02.01.19 23:45, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Rozmawialiby o pogodzie. O innych książkach zgromadzonych we franinej kolekcji, być może. O przeznaczeniu maszyny do szycia. Gdyby tylko pamiętali trochę więcej z przedtem. W takich chwilach, pełnych zadziwiająco trudnego milczenia, Frances po raz kolejny przeżywała rozczarowanie – jak łatwo przyzwyczaić się do zmian na gorsze. Zaakceptować rzeczy, na które jeszcze niedawno nigdy by się nie zgodzili.
- Obyś miał rację. – chociaż zaistniało ryzyko, że umrze przed nim ze wstydu we własnym domu i zostawi biednego aurora z trupem na rękach, ostatecznie cieszyła się, że udało się jej spotkać Samuela w przyjaznych warunkach. Pewnie rzadko bywał w domu, może chwila w bezpiecznym, cichym, nic nieznaczącym miejscu będzie jedyną w ciągu najbliższych tygodni wolną od śmiertelnego zagrożenia… Frances poczuła się trochę lepiej z myślą, że przynajmniej nie unosi różdżki, by bronić własnego życia. Chociaż z drugiej strony, jeśli anomalia spowoduje jakiś wybuch albo pożar, to para gatek na pewno nie była tego warta. Na szczęście udało się Samuelowi rzucić zaklęcie bez konsekwencji. Frances lekko odetchnęła z ulgą.
- Och. – a więc to takie proste. Paraliż, jaki znowu spiął niektóre partie jej mięśni na samą myśl o użyciu zaklęcia ustąpił w mig, kiedy poczuła w powietrzu lekko zmieniający jego pęd prąd energii; wydawało się jej, że wręcz usłyszała jak zaklęcie dociera do niej z cichutkim gwizdem – i już. Naprawdę wystarczyłoby jej kilka minut, by oszczędzić sobie zażenowania przed Samuelem. I tak o nim zapomni, nie wie nawet jeszcze jak szybko, bo pojawią się inne zmartwienia, ale póki co mocno przeżywała ten mały wypadek.
- Dziękuję ci bardzo. – bąknęła i nareszcie, z ogromną ulgą odrzuciła od siebie koszmarne bokserki. Ciążyły jej głupim zażenowaniem i kiedy w końcu się od nich uwolniła, dłoń Frances odzyskała swoją lekkość i swobodę ruchów, zamachnęła się aż teatralnie. Wylądowały pewnie gdzieś na szczycie jednej z nielicznych pozostałych kupek drobiazgów, śmieci, rzeczy, które Frances posiadała, ale nie przywiązała się do nich na tyle, by bez cienia wątpliwości spakować je do kufra i zabrać ze sobą do szkoły. Najwyraźniej jednak nie były jej też zupełnie obojętne, nie wylądowały na śmietniku i miały tu czekać, aż pani profesor wróci na wakacje. Latem weselej będzie się jej wspominało to spotkanie, kiedy zobaczy ten przykry prezent.
- Te anomalie to prawdziwy wrzód na… no, paskudny, prawda? – rzuciła, na poły współczująco, a na poły gniewnie. Życzyłaby sobie być tym łagodnym światłem, jakie Samuel łaskawie zechciał w niej widzieć, ale pod wpływem cały czas obecnych emocji zaczynała gwałtownie migać, przez co zanikał cały idylliczny spokój. Przypadkowe niepowodzenia, jakich musieli spodziewać się na porządku dziennym rodziły coraz większą frustrację, a koniec, mimo ich ciężkiej pracy, by je zatrzymać, wydawał się równie odległy jak w dniu, gdy pojawiły się w Anglii. – Jak myślisz, da się je w ogóle kiedyś pokonać? – przecież walczyli. Po całym kraju i na wszystkie sposoby, narażając życie. Ministerstwo okazywało żałosną bezradność na polu zwalczania anomalii, zostawiając to zamieszanie w rękach ludzi, którzy odważyli się wykazać odwagą i dobrą wolą. Stracili już wiele czasu i sił, a anomalie uparcie wyrastały jak grzyby po deszczu w najdziwniejszych miejscach. Nawet domy nie były już od nich bezpieczne.
- Obyś miał rację. – chociaż zaistniało ryzyko, że umrze przed nim ze wstydu we własnym domu i zostawi biednego aurora z trupem na rękach, ostatecznie cieszyła się, że udało się jej spotkać Samuela w przyjaznych warunkach. Pewnie rzadko bywał w domu, może chwila w bezpiecznym, cichym, nic nieznaczącym miejscu będzie jedyną w ciągu najbliższych tygodni wolną od śmiertelnego zagrożenia… Frances poczuła się trochę lepiej z myślą, że przynajmniej nie unosi różdżki, by bronić własnego życia. Chociaż z drugiej strony, jeśli anomalia spowoduje jakiś wybuch albo pożar, to para gatek na pewno nie była tego warta. Na szczęście udało się Samuelowi rzucić zaklęcie bez konsekwencji. Frances lekko odetchnęła z ulgą.
- Och. – a więc to takie proste. Paraliż, jaki znowu spiął niektóre partie jej mięśni na samą myśl o użyciu zaklęcia ustąpił w mig, kiedy poczuła w powietrzu lekko zmieniający jego pęd prąd energii; wydawało się jej, że wręcz usłyszała jak zaklęcie dociera do niej z cichutkim gwizdem – i już. Naprawdę wystarczyłoby jej kilka minut, by oszczędzić sobie zażenowania przed Samuelem. I tak o nim zapomni, nie wie nawet jeszcze jak szybko, bo pojawią się inne zmartwienia, ale póki co mocno przeżywała ten mały wypadek.
- Dziękuję ci bardzo. – bąknęła i nareszcie, z ogromną ulgą odrzuciła od siebie koszmarne bokserki. Ciążyły jej głupim zażenowaniem i kiedy w końcu się od nich uwolniła, dłoń Frances odzyskała swoją lekkość i swobodę ruchów, zamachnęła się aż teatralnie. Wylądowały pewnie gdzieś na szczycie jednej z nielicznych pozostałych kupek drobiazgów, śmieci, rzeczy, które Frances posiadała, ale nie przywiązała się do nich na tyle, by bez cienia wątpliwości spakować je do kufra i zabrać ze sobą do szkoły. Najwyraźniej jednak nie były jej też zupełnie obojętne, nie wylądowały na śmietniku i miały tu czekać, aż pani profesor wróci na wakacje. Latem weselej będzie się jej wspominało to spotkanie, kiedy zobaczy ten przykry prezent.
- Te anomalie to prawdziwy wrzód na… no, paskudny, prawda? – rzuciła, na poły współczująco, a na poły gniewnie. Życzyłaby sobie być tym łagodnym światłem, jakie Samuel łaskawie zechciał w niej widzieć, ale pod wpływem cały czas obecnych emocji zaczynała gwałtownie migać, przez co zanikał cały idylliczny spokój. Przypadkowe niepowodzenia, jakich musieli spodziewać się na porządku dziennym rodziły coraz większą frustrację, a koniec, mimo ich ciężkiej pracy, by je zatrzymać, wydawał się równie odległy jak w dniu, gdy pojawiły się w Anglii. – Jak myślisz, da się je w ogóle kiedyś pokonać? – przecież walczyli. Po całym kraju i na wszystkie sposoby, narażając życie. Ministerstwo okazywało żałosną bezradność na polu zwalczania anomalii, zostawiając to zamieszanie w rękach ludzi, którzy odważyli się wykazać odwagą i dobrą wolą. Stracili już wiele czasu i sił, a anomalie uparcie wyrastały jak grzyby po deszczu w najdziwniejszych miejscach. Nawet domy nie były już od nich bezpieczne.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od dawna nie zastanawiał się nad tym - jak wyglądałoby jego życie, gdyby.... nie zbliżała się wojna, gdyby nie istniał Grindewald, gdyby zniknęła kreatura nazywana Voldemortem, gdyby... nie był tym kim jest teraz. Żył tu i teraz i choćby przeszłość ciążyła im boleśnie, oni szczególnie - należący do Zakonuu Feniksa, nie mogli sobie pozwolić na snucie przyszłościowych wariacji. dalej - i na przyszłość nie można było zaglądać zbyt śpiesznie. Nie - w przypadku gwardzistów. W końcu, walczyli o nią, ale - to już wiedział doskonale - nie dla siebie. Przyszłość miała być dla tych, którzy wciąż mieli zbyt wiele do stracenia.
Skinął kobiecie głową, nie kontynuując cichej wymiany. Nie był ekspertem, nie miał też władzy, by decydować w podobnej materii. Mógł wierzyć - mogli, ale pod drugiej stronie barykady, trwały prawdopodobnie równie gorące nadzieje. To jednak, czego był dzisiaj świadkiem - odrywało się od standardów, którymi zazwyczaj traktowała go rzeczywistość. Klasyfikowane bardziej w granicach żartu, wrzucając w to dwójkę - nie do końca znanych sobie osób. Tym bardziej, że sytuacja nawiązywała do bardzo niekonwencjonalnych "metod" komunikacji. Pąs, który znaczył jasne lica kobiety, wystarczająco znacząco podkreślał, na jakim polu wrażliwości się poruszał. ostatecznie - zdecydował zachować opanowanie, przerywając plączący się w umyśle, żartobliwy ton, za którym kiedyś, z łatwością by podążył, zapewne wykorzystując dla własnej satysfakcji. Szczeniackie zagrywki były jednak wpisane w młodzieńczość, a tę - zostawił za sobą. Prawda?
Czuł swoisty wstręt trzymając męskie bokserki, które nie należały do niego samego i wolał nie zastanawiać się, czy i kto je nosił, bo jego umysł wywróciłby nagłe salto. Szczęśliwie, wypowiedziana w myślach inkantacja, przerwała działające zaklęcie - klątwę? Kobieca dłoń została uwolniona, a magia rozproszyła się, mieszając z powietrzem wypełnionym wonią książek - W porządku - wypuścił z palców drobną dłoń i odsunął się o krok, oddając zagarnięta przed chwil przestrzeń.
Nie podążył wzrokiem za upadającą bielizną, gdy poszybowała w górę rzucona ręką Frances. Sięgnął za to po tomiszcze, które było podstawa wizyty. Wsunął wolumin pod rękę i oparł o biodro. Powinno się przydać. Drgnął, gdy nauczycielka wspomniała temat anomalii. Niezauważalnie zgiął i wyprostował palce. Winny - Magia oszalała - zaczął powoli, wracając spojrzeniem do rozgniewanego spojrzenia kobiety. Wcale się jej nie dziwił. Czuł się podobnie. Tym bardziej, że brzemię nosił na własnych barkach i tylko nieliczne grono gwradzistów znało przyczynę wybuchu szaleństwa anomalii - to przekleństwo - dodał i kiwnął głową - Na pewno - w to nie tylko wierzył. Musiał być sposób nie tylko na ujarzmienie zalanych chaosem miejsc, ale i całkowite pokonanie - I wszyscy winni zostaną ukarani - zakończył nieco głucho, spoglądając w cienie przy stosach książek - Dziękuję za księgę, ale pozwolisz, że już pójdę - pozwolił siebie na lekki uśmiech, ginący pod czarna brodą - Gdybyś czegoś potrzebowała ode mnie - napisz. Do zobaczenia - skłonił się lekko i wyszedł z mieszkania, przez moment lawirując między ścieżką ksiąg ułożonych na podłodze.
zt
Skinął kobiecie głową, nie kontynuując cichej wymiany. Nie był ekspertem, nie miał też władzy, by decydować w podobnej materii. Mógł wierzyć - mogli, ale pod drugiej stronie barykady, trwały prawdopodobnie równie gorące nadzieje. To jednak, czego był dzisiaj świadkiem - odrywało się od standardów, którymi zazwyczaj traktowała go rzeczywistość. Klasyfikowane bardziej w granicach żartu, wrzucając w to dwójkę - nie do końca znanych sobie osób. Tym bardziej, że sytuacja nawiązywała do bardzo niekonwencjonalnych "metod" komunikacji. Pąs, który znaczył jasne lica kobiety, wystarczająco znacząco podkreślał, na jakim polu wrażliwości się poruszał. ostatecznie - zdecydował zachować opanowanie, przerywając plączący się w umyśle, żartobliwy ton, za którym kiedyś, z łatwością by podążył, zapewne wykorzystując dla własnej satysfakcji. Szczeniackie zagrywki były jednak wpisane w młodzieńczość, a tę - zostawił za sobą. Prawda?
Czuł swoisty wstręt trzymając męskie bokserki, które nie należały do niego samego i wolał nie zastanawiać się, czy i kto je nosił, bo jego umysł wywróciłby nagłe salto. Szczęśliwie, wypowiedziana w myślach inkantacja, przerwała działające zaklęcie - klątwę? Kobieca dłoń została uwolniona, a magia rozproszyła się, mieszając z powietrzem wypełnionym wonią książek - W porządku - wypuścił z palców drobną dłoń i odsunął się o krok, oddając zagarnięta przed chwil przestrzeń.
Nie podążył wzrokiem za upadającą bielizną, gdy poszybowała w górę rzucona ręką Frances. Sięgnął za to po tomiszcze, które było podstawa wizyty. Wsunął wolumin pod rękę i oparł o biodro. Powinno się przydać. Drgnął, gdy nauczycielka wspomniała temat anomalii. Niezauważalnie zgiął i wyprostował palce. Winny - Magia oszalała - zaczął powoli, wracając spojrzeniem do rozgniewanego spojrzenia kobiety. Wcale się jej nie dziwił. Czuł się podobnie. Tym bardziej, że brzemię nosił na własnych barkach i tylko nieliczne grono gwradzistów znało przyczynę wybuchu szaleństwa anomalii - to przekleństwo - dodał i kiwnął głową - Na pewno - w to nie tylko wierzył. Musiał być sposób nie tylko na ujarzmienie zalanych chaosem miejsc, ale i całkowite pokonanie - I wszyscy winni zostaną ukarani - zakończył nieco głucho, spoglądając w cienie przy stosach książek - Dziękuję za księgę, ale pozwolisz, że już pójdę - pozwolił siebie na lekki uśmiech, ginący pod czarna brodą - Gdybyś czegoś potrzebowała ode mnie - napisz. Do zobaczenia - skłonił się lekko i wyszedł z mieszkania, przez moment lawirując między ścieżką ksiąg ułożonych na podłodze.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salonik
Szybka odpowiedź