Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Znacznie lepiej od gotowania idzie Frances wymyślanie wymówek, dlaczego gotować, akurat dzisiaj, po prostu nie może. I tak codziennie, w szczęśliwych czasach – co drugi dzień. Nie powinno zatem dziwić, kiedy znajdzie się w jej kuchni przede wszystkim suchy prowiant. Okna kuchenne wyglądają na ulicę Pokątną; mają szerokie, zastawione doniczkami parapety, na które Frania wciska się, by przysiąść co rano i wypić ziołową herbatę (torebek z mieszankami na napary nie brakuje, podobnie jak wzorzystych kubków). Na belkach pod sufitem zwieszone są suszące się pęczki lawendy. Z całego mieszkania, to tu zapach tych kwiatów jest najsilniejszy. Kuchnia Frances jest zaopatrzona w dużo starych mugolskich sprzętów: piecyk, furczącą lodówkę, garnki, które za żadne skarby nie słuchają się zaklęć.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od kilku dni starałem się unikać Frances, co było niezwykle dziecinnym zachowaniem, ale na chwilę obecną mimo wszystko wydawało mi się jedynym właściwym. Obawiałem się, że podczas pierwszego lepszego spotkania od razu rzucimy się sobie do gardeł. Może te obawy były bezpodstawne i nic takiego by się nie wydarzyło, ale wolałem nie ryzykować. Poza tym przez pierwsze dni byłem autentycznie obrażony - każdy głośniejszy dźwięk zza ściany jak zwykle kazał mi interweniować, ale potem przypominałem sobie, że przecież nie mogę tego zrobić. Często siadałem wtedy przy stole w kuchni i próbowałem coś czytać, chociaż nigdy nie mogłem się skupić.
W ogóle unikanie Frances było skomplikowane - w końcu mieszkaliśmy na przeciwko. Każdego dnia schodziłem do lodziarni wcześniej niż miałem to w zwyczaju i ze złością uzupełniałem kubełek lodów nugatowych, mrucząc pod nosem litanię wszystkich rzeczy, których nie znoszę w tej kobiecie. Zawsze zacinałem się mniej więcej przy dziesiątej, dochodząc do wniosku, że tych rzeczy właściwie nie ma aż tak dużo, ale to też mógł być sygnał tego, że się nie znamy. Wychodziłem z lodziarni również parę minut później niż powinienem, a i tak parę razy natknąłem się na nią na schodach. Wtedy łapały mnie chwilowe wyrzuty sumienia, ale otrząsałem się po sekundzie i jak gdyby nigdy szedłem dalej.
W końcu te wyrzuty sumienia zaczęły pojawiać się coraz częściej aż w końcu nie pozwalały mi normalnie funkcjonować. Cały czas myślałem o Frances i o wszystkim co mi powiedziała. Kłotnia z nią, wbrew pozorom, pomogła mi w ułożeniu paru spraw. Każdemu z nas było trudno - to niepodważalny fakt, każdy z nas wiele przeszedł - to drugi niepodważalny fakt i w tym wypadku może faktycznie nie miałem prawa do oceny innych. Staliśmy po tej samej stronie barykady i to było w tym wszystkim najważniejsze.
Zabrałem z lodziarni niewielkie pudełeczko jej ulubionych lodów nugatowych, które przez ostatnie dni tak mnie denerwowały, że miałem ochotę w ogóle nie wystawiać ich do sprzedaży. Obwiązałem je niebieską wstążeczką i posypałem złotym brokatem - może to tylko nic nie znaczący szczegół, ale nie potrafiłem nikomu podarować jakiegoś brzydkiego plastikowego kubka. Szczególnie kiedy miał służyć za białą flagę.
Stanąłem pod wejściem do jej mieszkania, niby gotowy na wizytę, ale mimo wszystko moje knykcie zatrzymały się centymetr przed drzwiami. A jeżeli nie będzie chciała mnie widzieć? Miała do tego pełne prawo, w końcu ostatnim razem moja osoba narobiła jej jedynie przykrości.
A ona mi.
Wyrzuciłem jednak tę myśl z głowy tak samo szybko jak się pojawiła. Było minęło, nie mogliśmy pozwolić, żeby coś takiego nas poróżniło. Zapukałem.
W ogóle unikanie Frances było skomplikowane - w końcu mieszkaliśmy na przeciwko. Każdego dnia schodziłem do lodziarni wcześniej niż miałem to w zwyczaju i ze złością uzupełniałem kubełek lodów nugatowych, mrucząc pod nosem litanię wszystkich rzeczy, których nie znoszę w tej kobiecie. Zawsze zacinałem się mniej więcej przy dziesiątej, dochodząc do wniosku, że tych rzeczy właściwie nie ma aż tak dużo, ale to też mógł być sygnał tego, że się nie znamy. Wychodziłem z lodziarni również parę minut później niż powinienem, a i tak parę razy natknąłem się na nią na schodach. Wtedy łapały mnie chwilowe wyrzuty sumienia, ale otrząsałem się po sekundzie i jak gdyby nigdy szedłem dalej.
W końcu te wyrzuty sumienia zaczęły pojawiać się coraz częściej aż w końcu nie pozwalały mi normalnie funkcjonować. Cały czas myślałem o Frances i o wszystkim co mi powiedziała. Kłotnia z nią, wbrew pozorom, pomogła mi w ułożeniu paru spraw. Każdemu z nas było trudno - to niepodważalny fakt, każdy z nas wiele przeszedł - to drugi niepodważalny fakt i w tym wypadku może faktycznie nie miałem prawa do oceny innych. Staliśmy po tej samej stronie barykady i to było w tym wszystkim najważniejsze.
Zabrałem z lodziarni niewielkie pudełeczko jej ulubionych lodów nugatowych, które przez ostatnie dni tak mnie denerwowały, że miałem ochotę w ogóle nie wystawiać ich do sprzedaży. Obwiązałem je niebieską wstążeczką i posypałem złotym brokatem - może to tylko nic nie znaczący szczegół, ale nie potrafiłem nikomu podarować jakiegoś brzydkiego plastikowego kubka. Szczególnie kiedy miał służyć za białą flagę.
Stanąłem pod wejściem do jej mieszkania, niby gotowy na wizytę, ale mimo wszystko moje knykcie zatrzymały się centymetr przed drzwiami. A jeżeli nie będzie chciała mnie widzieć? Miała do tego pełne prawo, w końcu ostatnim razem moja osoba narobiła jej jedynie przykrości.
A ona mi.
Wyrzuciłem jednak tę myśl z głowy tak samo szybko jak się pojawiła. Było minęło, nie mogliśmy pozwolić, żeby coś takiego nas poróżniło. Zapukałem.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myślałby kto, że gdy się od kilku lat mieszka samotnie, zachowanie ciszy przychodzi z łatwością. Nie ma do kogo ust otworzyć, czy to przy kolacji, czy porannych przepychankach do łazienki, więc odruch w większości zanika. Jasne, że w chwilach, gdy musiała borykać się z jakąś silniejszą emocją, Frances zaczynała gadać sama do siebie, wyklinać i narzekać. Nie był to jednak zwyczaj rozwinięty do stopnia, w którym trzeba by obawiać się o jej piątą klepkę – zapytana, czy da radę, z uśmiechem nastoletniego pyszałka zapewniłaby, że gdyby było trzeba – nawet, gdy w środku rozpęta jej się burza, ona będzie milczeć jak grób. I udało jej się, choć powstrzymywanie się od każdego słowa, jakie chciała skierować do widzianego w przelocie Floreana musiała okupić monstrualnym wysiłkiem. Męczyła się własnym milczeniem; myśli stawały się coraz głośniejsze, trudne do zignorowania, zwłaszcza że gdyby chciała oddalić się od tematu swoich burzliwych refleksji, nie mogłaby wracać do domu.
Frances dość dobrze znała już tęsknotę, by po zaledwie dwóch lub trzech dniach rozpoznać u siebie jej pierwsze symptomy. Nie mogła znaleźć sobie miejsca we własnym mieszkaniu, zrobiła się drażliwa i ostro reagowała na rzeczy tak doskonale zwyczajne i nieszkodliwe jak przesiadywanie Dżumy na kanapie. Zwijała się w kłębek na samym jej środku, jakby chciała zostawić miejsce dwóm osobom. Frances nie mogła patrzeć na to nieświadome niczego kocie oczekiwanie. Uświadamiało jej tylko, że sama cały czas czekała. Wynosiła się więc z pracą i książkami do kuchni, by nie widzieć zawodu kota (i nie myśleć o własnym), gdzie wyciskała akurat cytrynę do dzbanka z wodą, gdy ktoś pukaniem do drzwi poprosił o wstęp do jej domu. Niemal podskoczyła słysząc ten stłumiony odgłos.
Przeczuwała, choć to głupie myślenie, że umiałaby rozpoznać pukanie do drzwi, kto przyszedł. Starała się odwlec moment ich otwarcia i jakoś zahartować się do powtórki z ich ostatniej rozmowy. Zdarzały jej się chwile, w których czuła się nieznośnie głupio, chciała aż wyjść z siebie ze złości, ale o ile mogła żałować sposobu, w jaki przedstawiała swoje racje, nie miała zamiaru się od nich odwracać. Zyskała już pierwsze doświadczenie w materii sąsiedzkich kłótni (choć ich sprzeczka tyczyła się znacznie poważniejszych spraw niż zwykłe zatargi wynikłe z życia obok siebie) i była pewna – jeśli nie powie mu na wstępie nic miłego, to da radę ze wszystkim. Z tą nadzieją chwyciła za klamkę i pociągnęła.
- Florean. – imię to w końcu bardzo neutralna rzecz. Co innego miała powiedzieć? Nawet gdyby miała opracowany plan działania, musiała zwrócić się do niego po imieniu, a okazało się, że to tylko wystarczyło, by coś w niej natychmiast zmiękło. Hardość spojrzenia zupełnie skarlała, a rysy twarzy wygładziły się w bardzo jasny do odgadnięcia kształt. Bez słowa, pełna obaw, że z jej oporu nic nie wyjdzie, obróciła się na pięcie i wycofała do kuchni. Tam, trwając w milczeniu zamiast sięgnąć po dzbanek z lemoniadą, chwyciła za butelkę ognistej. Rozlała po trochu do dwóch szklaneczek i jedną z nich pchnęła po stole w stronę Floreana. Niewiele brakowało, by szkło trzasnęło o podłogę, gdy na stół wskoczyła Dżuma i zaczęła przyglądać się gościowi z niewysłowionym wyrzutem. Frances nieświadomie przekazywała mu swoim spojrzeniem to samo; znalazł się biedak pod ostrzałem i nie zapowiadało się, by nawet wyśmienite lody nugatowe mogły go jakoś wspomóc.
Frances dość dobrze znała już tęsknotę, by po zaledwie dwóch lub trzech dniach rozpoznać u siebie jej pierwsze symptomy. Nie mogła znaleźć sobie miejsca we własnym mieszkaniu, zrobiła się drażliwa i ostro reagowała na rzeczy tak doskonale zwyczajne i nieszkodliwe jak przesiadywanie Dżumy na kanapie. Zwijała się w kłębek na samym jej środku, jakby chciała zostawić miejsce dwóm osobom. Frances nie mogła patrzeć na to nieświadome niczego kocie oczekiwanie. Uświadamiało jej tylko, że sama cały czas czekała. Wynosiła się więc z pracą i książkami do kuchni, by nie widzieć zawodu kota (i nie myśleć o własnym), gdzie wyciskała akurat cytrynę do dzbanka z wodą, gdy ktoś pukaniem do drzwi poprosił o wstęp do jej domu. Niemal podskoczyła słysząc ten stłumiony odgłos.
Przeczuwała, choć to głupie myślenie, że umiałaby rozpoznać pukanie do drzwi, kto przyszedł. Starała się odwlec moment ich otwarcia i jakoś zahartować się do powtórki z ich ostatniej rozmowy. Zdarzały jej się chwile, w których czuła się nieznośnie głupio, chciała aż wyjść z siebie ze złości, ale o ile mogła żałować sposobu, w jaki przedstawiała swoje racje, nie miała zamiaru się od nich odwracać. Zyskała już pierwsze doświadczenie w materii sąsiedzkich kłótni (choć ich sprzeczka tyczyła się znacznie poważniejszych spraw niż zwykłe zatargi wynikłe z życia obok siebie) i była pewna – jeśli nie powie mu na wstępie nic miłego, to da radę ze wszystkim. Z tą nadzieją chwyciła za klamkę i pociągnęła.
- Florean. – imię to w końcu bardzo neutralna rzecz. Co innego miała powiedzieć? Nawet gdyby miała opracowany plan działania, musiała zwrócić się do niego po imieniu, a okazało się, że to tylko wystarczyło, by coś w niej natychmiast zmiękło. Hardość spojrzenia zupełnie skarlała, a rysy twarzy wygładziły się w bardzo jasny do odgadnięcia kształt. Bez słowa, pełna obaw, że z jej oporu nic nie wyjdzie, obróciła się na pięcie i wycofała do kuchni. Tam, trwając w milczeniu zamiast sięgnąć po dzbanek z lemoniadą, chwyciła za butelkę ognistej. Rozlała po trochu do dwóch szklaneczek i jedną z nich pchnęła po stole w stronę Floreana. Niewiele brakowało, by szkło trzasnęło o podłogę, gdy na stół wskoczyła Dżuma i zaczęła przyglądać się gościowi z niewysłowionym wyrzutem. Frances nieświadomie przekazywała mu swoim spojrzeniem to samo; znalazł się biedak pod ostrzałem i nie zapowiadało się, by nawet wyśmienite lody nugatowe mogły go jakoś wspomóc.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas dłużył się niemiłosiernie. Wydawało mi się, że stoję pod drzwiami kilkanaście minut, choć mój zegarek twierdził, że minęły zaledwie dwie. Stuknąłem dla pewności w tarczę, w końcu to mugolskie cudo techniki miało przynajmniej dwadzieścia lat i mogło szwankować, ale wskazówki wciąż leniwie przesuwały się do przodu. Dwie minuty - czy to coś oznaczało? Czy to szybko czy wolno? Powinienem zacząć się bać (jeszcze bardziej) czy jednak uspokoić? Chwilę później otrzymałem odpowiedź. Drzwi otworzyły się, a w progu stanęła Frances. Szybko zmierzyłem ją wzrokiem, samemu nie będąc pewnym, jak odczytać jej minę. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nie wygląda na rozzłoszczoną, ale jednocześnie nie miałem pewności czy ta złość faktycznie jej przeszła. Nasza rozmowa była dość wybuchowa i z pewnością niecodzienna - nie mogłem wiedzieć jak się teraz zachowa, nie miałem doświadczenia. - Frances - ta odpowiedź wydawała się odpowiednia, chociaż doskonale wiedzieliśmy jak się nazywamy. Zamilkłem na krótką chwilę, nie do końca będąc pewnym w jaki sposób popchnąć tę niemrawą rozmowę. To bolało, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta cała awantura nie była najlepszym krokiem z mojej strony. Chociaż z drugiej strony - może nas to w pewien sposób oczyściło? Ten temat wypłynąłby prędzej czy później. Może to i lepiej, że uporaliśmy się z nim tak szybko. Już otworzyłem usta, żeby powiedzieć coś więcej, ale Frances zniknęła w mieszkaniu, pozostawiając za sobą otwarte drzwi. Uznałem to za dobry znak, więc szybko wszedłem do środka, gdyby przypadkiem się rozmyśliła. Poszedłem za nią do kuchni.
- O - wyrwało mi się, kiedy zobaczyłem jak Frances polewa nam po kieliszku ognistej. Zdecydowanie nie tego się spodziewałem, ale nie miałem zamiaru się sprzeciwiać, może to faktycznie dobry pomysł. Spojrzałem na Franię z mieszanką przeróżnych (nieco sprzecznych) emocji, zbierając się w sobie na porządne przeprosiny, kiedy Dżuma postanowiła wskoczyć na stół i zrzucić (celowo?) jedną ze szklanek. Rzuciłem się na ratunek, nie mogąc pozwolić, by szkło uderzyło z impetem w podłogę, ale nic takiego na szczęście się nie stało. Dżuma wszystko świetnie wyliczyła. Odchrząknąłem cicho, stawiając lody na stoliczku. - Nugatowe - dodałem, chociaż Frances mogła się tego domyślić. Chyba nigdy się nie zdarzyło, żebym przyniósł jej inny smak. W tym momencie ponownie natknąłem się na kocie spojrzenie, które mnie przewiercało na wskroś, więc podniosłem wzrok na Frances i odczułem dokładnie to samo. Jeżeli kiedykolwiek czułem się tutaj nieswojo to właśnie teraz. Chyba dlatego sięgnąłem po kieliszek, trzymanie go w dłoniach trochę mnie pocieszało. Jeżeli mi nie wybaczy, upiję smutki. - Chciałem cię przeprosić. Poniosło mnie wtedy - poczułem, że zaraz dostanę słowotoku. Chciałem wszystko z siebie wyrzucić za jednym zamachem, by nie musieć się pogrążać i zawstydzać kolejny raz. - Wiem, że powiedziałem za dużo i już nie mogę tego cofnąć, ale naprawdę nie chciałem. Po prostu... Dużo ostatnio się dzieje i chyba mnie to przerosło - musiałem się w końcu komuś do tego przyznać. Prawdopodobnie to było widoczne już podczas naszej kłótni, ale wtedy jeszcze próbowałem zachować pozory. Teraz nareszcie szczerze wypowiedziałem oczywistość: zakon mnie przerósł, przynajmniej chwilowo. Przerwałem, czekając na jej reakcję. Miała prawo mieć do mnie żal. Ja do niej też miałem, ale udało mi się go pozbyć, kiedy w większości aspektów zacząłem przyznawać jej rację. Co nie było znowu takie proste.
- O - wyrwało mi się, kiedy zobaczyłem jak Frances polewa nam po kieliszku ognistej. Zdecydowanie nie tego się spodziewałem, ale nie miałem zamiaru się sprzeciwiać, może to faktycznie dobry pomysł. Spojrzałem na Franię z mieszanką przeróżnych (nieco sprzecznych) emocji, zbierając się w sobie na porządne przeprosiny, kiedy Dżuma postanowiła wskoczyć na stół i zrzucić (celowo?) jedną ze szklanek. Rzuciłem się na ratunek, nie mogąc pozwolić, by szkło uderzyło z impetem w podłogę, ale nic takiego na szczęście się nie stało. Dżuma wszystko świetnie wyliczyła. Odchrząknąłem cicho, stawiając lody na stoliczku. - Nugatowe - dodałem, chociaż Frances mogła się tego domyślić. Chyba nigdy się nie zdarzyło, żebym przyniósł jej inny smak. W tym momencie ponownie natknąłem się na kocie spojrzenie, które mnie przewiercało na wskroś, więc podniosłem wzrok na Frances i odczułem dokładnie to samo. Jeżeli kiedykolwiek czułem się tutaj nieswojo to właśnie teraz. Chyba dlatego sięgnąłem po kieliszek, trzymanie go w dłoniach trochę mnie pocieszało. Jeżeli mi nie wybaczy, upiję smutki. - Chciałem cię przeprosić. Poniosło mnie wtedy - poczułem, że zaraz dostanę słowotoku. Chciałem wszystko z siebie wyrzucić za jednym zamachem, by nie musieć się pogrążać i zawstydzać kolejny raz. - Wiem, że powiedziałem za dużo i już nie mogę tego cofnąć, ale naprawdę nie chciałem. Po prostu... Dużo ostatnio się dzieje i chyba mnie to przerosło - musiałem się w końcu komuś do tego przyznać. Prawdopodobnie to było widoczne już podczas naszej kłótni, ale wtedy jeszcze próbowałem zachować pozory. Teraz nareszcie szczerze wypowiedziałem oczywistość: zakon mnie przerósł, przynajmniej chwilowo. Przerwałem, czekając na jej reakcję. Miała prawo mieć do mnie żal. Ja do niej też miałem, ale udało mi się go pozbyć, kiedy w większości aspektów zacząłem przyznawać jej rację. Co nie było znowu takie proste.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Frances nie za każdym razem szukała w trudnej sytuacji pomocy otępiającego wpływu alkoholu, ale ilekroć myślała o tym, co poszło nie tak podczas ich poprzedniej scysji, za każdym razem pojawiał się wniosek, że drink na pewno by nie zaszkodził. Było jeszcze wiele potknięć oprócz tego szczegółu, ale Frania odniosła wrażenie, że tym razem rozmowa potoczy się inaczej. Florean nie był już taki roztrzęsiony; jeżeli nadal spoczywał w nim jakiś żal, był pod zupełnie inną postacią. Przypatrywała mu się badawczo, a pudełko, które postawił na stole rozpoznała bardzo szybko. I pękła kolejna warstwa bariery; lody, choć kojarzone nieuchronnie z chłodem, przyniesione na zgodę rozlały się ciepłem po jej całym wnętrzu. Jak to się mogło stać, że z takim Florkiem pokłóciła się niemal do rękoczynów?
- Dziękuję.- bąknęła. Doprawdy, z boku musiało to świetnie wyglądać – on do niej z ulubionymi lodami; ona kontruje to whisky. Była wdzięczna naturze za pozbawienie kotów umiejętności mowy; gdyby zaś przyroda postanowiła inaczej, Frania miałaby przekichane – Dżuma bowiem, niezmordowany obserwator wszystkich jej faux pas, stałaby się najbardziej zgryźliwym komentatorem jej życia, każdym zdaniem doprowadzając Franię do białej gorączki. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że Franię zdenerwować łatwo, czego najlepszym dowodem był wybuchowy przebieg jej rozmowy z Floreanem o działaniach Zakonu. Na jej, szczęście, kotłujące się w niej żal i zwątpienie świadczyły natomiast, że równie łatwo nakłonić ją, by poszła po rozum do głowy i zrozumiała to i owo z korzyścią na przyszłość.
- W życiu mi się tak trudno nie było dogadać z tobą. Nic do ciebie nie docierało. – palnęła bez namysłu, bo nie mogła zapomnieć, jak czuła się w krzyżowym ogniu jego oskarżeń. Nie lubiła się nad sobą użalać, ale częścią przyjaźni było nie tylko wybaczanie bliskim, ale też niepozwalanie, by stawiali ją w podobnie bolesnych sytuacjach w przyszłości. Była to zresztą lekcja dla nich obojga. – Ale prawda jest taka, że ja, zupełnie tak samo jak ty, też zabrnęłam za daleko i jest mi potwornie głupio. – dodała po krótkiej chwili, naśladując Floreana w objęciu dłonią szklanki, jakby to była kotwica, a ją znowu mogły porwać fale niekontrolowanych emocji. Uniosła ją do ust, by ukryć jakoś zażenowanie malujące się na jej twarzy. Zaskoczyło ją, jak szybko puściła tama zatwardziałości; była jednak w stanie przełknąć swoją dumę, byle tylko czym prędzej udobruchać Floreana i nie martwić się już dłużej rozważaniem: nie przychodzi, bo nadal jest wściekły, czy już mu przeszło, ale po prostu nie ma czasu? Za bardzo jej na nim zależało, by bezsensownie się unosić. Nadal wierzyła, że miała wtedy rację, ale naciskanie, by to przyznał, odrzucając w całości własne zdanie było poniżej godności przyzwoitego człowieka.
- Masz rację. Dosyć się dzieje na zewnątrz, nie musimy jeszcze szarpać się we własnym gronie. – westchnęła coraz bardziej zakłopotana, a jej szklanka wkrótce stanęła pusta na blacie. Wyznanie Floreana wymagało więcej siły, niż gdyby miał ciągnąć ich kłótnię przez trzy dni bez przerwy. – Będzie co ma być, a niezależnie od tego i tak musimy się wspierać. Będzie nam coraz trudniej. – to była przynajmniej kwestia bezdyskusyjna. – Tym bardziej, że… – urwała, jakby nieco wstydząc się słów, które padły zaraz potem: - wcale nie chciałam powiedzieć, że ty mnie nie znasz. Przeciwnie, wolałabym myśleć, że jest zupełnie odwrotnie.
- Dziękuję.- bąknęła. Doprawdy, z boku musiało to świetnie wyglądać – on do niej z ulubionymi lodami; ona kontruje to whisky. Była wdzięczna naturze za pozbawienie kotów umiejętności mowy; gdyby zaś przyroda postanowiła inaczej, Frania miałaby przekichane – Dżuma bowiem, niezmordowany obserwator wszystkich jej faux pas, stałaby się najbardziej zgryźliwym komentatorem jej życia, każdym zdaniem doprowadzając Franię do białej gorączki. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że Franię zdenerwować łatwo, czego najlepszym dowodem był wybuchowy przebieg jej rozmowy z Floreanem o działaniach Zakonu. Na jej, szczęście, kotłujące się w niej żal i zwątpienie świadczyły natomiast, że równie łatwo nakłonić ją, by poszła po rozum do głowy i zrozumiała to i owo z korzyścią na przyszłość.
- W życiu mi się tak trudno nie było dogadać z tobą. Nic do ciebie nie docierało. – palnęła bez namysłu, bo nie mogła zapomnieć, jak czuła się w krzyżowym ogniu jego oskarżeń. Nie lubiła się nad sobą użalać, ale częścią przyjaźni było nie tylko wybaczanie bliskim, ale też niepozwalanie, by stawiali ją w podobnie bolesnych sytuacjach w przyszłości. Była to zresztą lekcja dla nich obojga. – Ale prawda jest taka, że ja, zupełnie tak samo jak ty, też zabrnęłam za daleko i jest mi potwornie głupio. – dodała po krótkiej chwili, naśladując Floreana w objęciu dłonią szklanki, jakby to była kotwica, a ją znowu mogły porwać fale niekontrolowanych emocji. Uniosła ją do ust, by ukryć jakoś zażenowanie malujące się na jej twarzy. Zaskoczyło ją, jak szybko puściła tama zatwardziałości; była jednak w stanie przełknąć swoją dumę, byle tylko czym prędzej udobruchać Floreana i nie martwić się już dłużej rozważaniem: nie przychodzi, bo nadal jest wściekły, czy już mu przeszło, ale po prostu nie ma czasu? Za bardzo jej na nim zależało, by bezsensownie się unosić. Nadal wierzyła, że miała wtedy rację, ale naciskanie, by to przyznał, odrzucając w całości własne zdanie było poniżej godności przyzwoitego człowieka.
- Masz rację. Dosyć się dzieje na zewnątrz, nie musimy jeszcze szarpać się we własnym gronie. – westchnęła coraz bardziej zakłopotana, a jej szklanka wkrótce stanęła pusta na blacie. Wyznanie Floreana wymagało więcej siły, niż gdyby miał ciągnąć ich kłótnię przez trzy dni bez przerwy. – Będzie co ma być, a niezależnie od tego i tak musimy się wspierać. Będzie nam coraz trudniej. – to była przynajmniej kwestia bezdyskusyjna. – Tym bardziej, że… – urwała, jakby nieco wstydząc się słów, które padły zaraz potem: - wcale nie chciałam powiedzieć, że ty mnie nie znasz. Przeciwnie, wolałabym myśleć, że jest zupełnie odwrotnie.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W tym momencie pojawiło się we mnie nowe uczucie - wstyd. Wielokrotnie powracałem do naszej kłótni, lecz dopiero teraz uzmysłowiłem sobie swoje zachowanie, jakby krótkie spojrzenie w oczy Frances wystarczyło, żeby zajrzeć do jej wspomnienia. Wparowałem niezapowiedziany do mieszkania, porzucałem oskarżeniami na prawo i lewo, wyszedłem z głośnym trzaskiem drzwi. Teraz pomyślałem, że to było niezwykle samolubne. Po prostu przyszedłem i wyżyłem się na Frances, a przecież nie miałem do tego prawa. Była moim przyjacielem, bardzo bliską osobą, nie jakimś workiem treningowym. Poczucie wstydu rosło również dlatego, że niezwykle rzadko pozwalałem sobie na taki brak kontroli. Zakon powodował, że zdarzały mi się częściej, ale to wciąż nie było moje normalne zachowanie. Głupek ze mnie, gumochłon do kwadratu.
- Tak, ja... Wiem - bo co mogłem innego powiedzieć? Nic do mnie nie docierało, to prawda. Potrzebowałem trochę czasu na przetrawienie usłyszanych wówczas słów. Teraz rozumiałem swoje błędne myślenie, przynajmniej w niektórych aspektach - w innych moja opinia wciąż się nie zmieniła i nie wiem czy kiedykolwiek dam radę ją zmienić. To nie był jednak moment na takie rozmyślenia. - Przepraszam - często dzisiaj powtórzę to słowo, ale za każdym razem szczerze - zazwyczaj nie reaguję tak emocjonalnie - bo choć sprawiam wrażenie osoby energicznej i ekstrawertycznej, podczas poważniejszych sytuacji potrafię się opanować. Wiele razy przekazywano mi złe wiadomości, nauczyłem się je od siebie odbijać, przynajmniej na chwilę. - Trochę tak - zgodziłem się grzecznie, bo pomimo mojej chęci przeprosin, nie ulegało wątpliwości, że Frances swoim zachowaniem w pewien sposób pomogła mi się nakręcić. - Ale to ja zacząłem - dodałem po chwili, chcąc jasno dać jej do zrozumienia, że to ja ponoszę winę za tę idiotyczną farsę. Powiedziałem głośne a, teraz muszę powiedzieć b. Padnę na kolana jeżeli zajdzie taka potrzeba, naprawdę, byle tylko zakończyć to milczenie. Nie spodziewałem się, że będzie mi aż tak przeszkadzać. Przyzwyczaiłem się przez te lata do Frances strasznie, tym bardziej nie mogłem pozwolić, żeby nasza znajomość ucierpiała z powodu takiej głupoty. Chociaż głupoty to chyba za mocne słowo, bo temat był i jest bardzo ważny, niemniej ich zachowanie było głupie i niedojrzałe. Zamiast usiąść i porozmawiać - krzyczeć i trzaskać drzwiami.
- Święte słowa - powiedziała dokładnie to o czym cały czas myślałem. Nie mogliśmy pozwolić na niesnaski wewnątrz naszej organizacji, inaczej niczego nie uda nam się dokonać. Tym bardziej nie mogliśmy pozwolić na niesnaski między sobą - przynajmniej ja nie mogłem, bo Frances była dla mnie pierwszą podporą, której się łapałem, jeżeli coś szło nie tak. Wypiłem w końcu łyk whiskey, która zaczęła się pomału zagrzewać od kurczowego trzymania szklanki w dłoni, czując przyjemne szczypanie w przełyku. Zaraz potem odłożyłem ją na blat, a na mojej twarzy wymalowało się zaskoczenie - nigdy nie byłem dobry w chowaniu emocji, przypominałem raczej otwartą księgę, choć ostatnimi czasy staram się nad tym pracować. - Och - na początku potrafiłem powiedzieć tylko tyle, ale na szczęście szybko zebrałem myśli. - Że ty nie znasz mnie? - To prawda, Franiu, nie o wszystkim ci opowiadałem, ale nie musisz wszystkiego o mnie wiedzieć żeby jednocześnie mnie znać. Tak pomyślałem i na myślach się skończyło. - Nie, znasz mnie bardzo dobrze - zapewniłem ją, bo naprawdę tak uważałem, chociaż ostatnimi czasy nie byłem pewny czy w ogóle znam sam siebie! Ponownie złapałem za szklankę, ale tym razem jednym haustem dopiłem jej zawartość. Czy w takim razie to już był koniec przeprosin? - Czyli rozumiem, że wybaczysz swojemu sąsiadowi tę chwilową niedyspozycyjność? - Pozwoliłem sobie na weselszy ton, wyczuwając lżejszą atmosferę.
- Tak, ja... Wiem - bo co mogłem innego powiedzieć? Nic do mnie nie docierało, to prawda. Potrzebowałem trochę czasu na przetrawienie usłyszanych wówczas słów. Teraz rozumiałem swoje błędne myślenie, przynajmniej w niektórych aspektach - w innych moja opinia wciąż się nie zmieniła i nie wiem czy kiedykolwiek dam radę ją zmienić. To nie był jednak moment na takie rozmyślenia. - Przepraszam - często dzisiaj powtórzę to słowo, ale za każdym razem szczerze - zazwyczaj nie reaguję tak emocjonalnie - bo choć sprawiam wrażenie osoby energicznej i ekstrawertycznej, podczas poważniejszych sytuacji potrafię się opanować. Wiele razy przekazywano mi złe wiadomości, nauczyłem się je od siebie odbijać, przynajmniej na chwilę. - Trochę tak - zgodziłem się grzecznie, bo pomimo mojej chęci przeprosin, nie ulegało wątpliwości, że Frances swoim zachowaniem w pewien sposób pomogła mi się nakręcić. - Ale to ja zacząłem - dodałem po chwili, chcąc jasno dać jej do zrozumienia, że to ja ponoszę winę za tę idiotyczną farsę. Powiedziałem głośne a, teraz muszę powiedzieć b. Padnę na kolana jeżeli zajdzie taka potrzeba, naprawdę, byle tylko zakończyć to milczenie. Nie spodziewałem się, że będzie mi aż tak przeszkadzać. Przyzwyczaiłem się przez te lata do Frances strasznie, tym bardziej nie mogłem pozwolić, żeby nasza znajomość ucierpiała z powodu takiej głupoty. Chociaż głupoty to chyba za mocne słowo, bo temat był i jest bardzo ważny, niemniej ich zachowanie było głupie i niedojrzałe. Zamiast usiąść i porozmawiać - krzyczeć i trzaskać drzwiami.
- Święte słowa - powiedziała dokładnie to o czym cały czas myślałem. Nie mogliśmy pozwolić na niesnaski wewnątrz naszej organizacji, inaczej niczego nie uda nam się dokonać. Tym bardziej nie mogliśmy pozwolić na niesnaski między sobą - przynajmniej ja nie mogłem, bo Frances była dla mnie pierwszą podporą, której się łapałem, jeżeli coś szło nie tak. Wypiłem w końcu łyk whiskey, która zaczęła się pomału zagrzewać od kurczowego trzymania szklanki w dłoni, czując przyjemne szczypanie w przełyku. Zaraz potem odłożyłem ją na blat, a na mojej twarzy wymalowało się zaskoczenie - nigdy nie byłem dobry w chowaniu emocji, przypominałem raczej otwartą księgę, choć ostatnimi czasy staram się nad tym pracować. - Och - na początku potrafiłem powiedzieć tylko tyle, ale na szczęście szybko zebrałem myśli. - Że ty nie znasz mnie? - To prawda, Franiu, nie o wszystkim ci opowiadałem, ale nie musisz wszystkiego o mnie wiedzieć żeby jednocześnie mnie znać. Tak pomyślałem i na myślach się skończyło. - Nie, znasz mnie bardzo dobrze - zapewniłem ją, bo naprawdę tak uważałem, chociaż ostatnimi czasy nie byłem pewny czy w ogóle znam sam siebie! Ponownie złapałem za szklankę, ale tym razem jednym haustem dopiłem jej zawartość. Czy w takim razie to już był koniec przeprosin? - Czyli rozumiem, że wybaczysz swojemu sąsiadowi tę chwilową niedyspozycyjność? - Pozwoliłem sobie na weselszy ton, wyczuwając lżejszą atmosferę.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko działo się tamtego pechowego wieczoru, jakby zamienili się rolami. Dotychczas to Frances ciskała piorunami od samych drzwi, rozjuszona nierzadko rzeczą mniejszej wagi niż taki dylemat, choć na razie ograniczony do strefy teorii, to przecież wciąż poważny i rzeczywiście, wypadałoby kiedyś go omówić. W normalnych warunkach, kiedy Florean jest dla niej balastem, nie pozwala jej odpłynąć zbyt daleko od tematu i uspokaja jej porywczy charakter. Nigdy jej przy tym nie osądzał, co tym razem stanowiło oczywiście kluczową różnicę i stało się punktem zapalnym. Frances w chwili uniesienia emocją nie znalazła w sobie łaskawości, by nadać mu do tego prawo, które przecież posiadał. Nie mogła odmówić mu odczuwania wyrzutów i wątpliwości tylko dlatego, że do tego nie przywykła.
- To, że zwykle tak nie robisz nie oznacza, że wtedy było to zupełnie bezzasadne. Lepiej, że zdarza ci się to od wielkiego dzwonu niż tak jak mnie – zdecydowanie za często. – nie chodziło jej o licytację, które z nich zna to drugie lepiej. Przy Floreanie i Florence czuła się po prostu jak w domu, a może nawet lepiej, ponieważ ostatnie miesiące przemieszkane z rodziną spędziła na wymyślaniu kolejnych kłamstw, malowaniu obrazka idealnego ładu w jej życiu. Nigdy nie miała go zbyt wiele, zawsze mniej lub bardziej pogrążona w chaosie, a wydawało jej się, że rodzeństwo Fortescue dobrze umie się odnaleźć w tym nieporządku i sprawić na dodatek, że Frania sama też lepiej go ogarnia.
- Wybaczę, oczywiście. Nie mam chyba innego wyboru. – w końcu to nie jakiś byle sąsiad, a… nie wiedziałaby w zasadzie, jak określić, kim jest dla niej Florean. „Przyjaciel” to słowo nieco już wyświechtane, choć z braku lepszej kandydatury, pozostaje wciąż formą dla rzeczy na swój sposób pięknej i chyba najbliższej temu, co Frances wyhodowała sobie w sercu z dedykacją dla pana Fortescue. Zabrnęła na swej drodze pod zamkniętą furtkę i mogła tylko cofnąć się do poprzedniego skrzyżowania, a skoro już zatrzymała się przed nią, zyskiwała okazję, by wszystko przemyśleć. Jak by to było, gdyby już nigdy nie przyszedł? Gdyby musiała zachowywać to przeklęte milczenie bezterminowo, pożegnać się z nadzieją na jego odwiedziny, krzepiące spojrzenie wymieniane nad stołem podczas spotkań Zakonu, kolejny z drobnych gestów, których tak łatwo nie zauważyć dopóki ich nie zabraknie? Florean być może nie wiedział o tym, lecz wszystkie jego wizyty zwieńczone ciągnącymi się po nocach rozmowami o Zakonie i o przyszłości odnosiły terapeutyczny efekt także na niej. A Frania chyba nadal uczy się, kiedy trzeba zejść ze sceny, bo braw już więcej nie będzie, lub co gorsza – nie zabrzmią w ogóle i nie do końca potrafiła się z tą świadomością oswoić.
– Pod jednym warunkiem. Następnym razem, kiedy przyjdziesz się kłócić, zamknij za sobą drzwi na klucz i nie otwieraj, póki się nie pogodzimy. – wahanie i wyrzuty sumienia to straszna katorga. Frances miała w sobie irytujące upodobanie do dramatycznych scen i gestów, nieraz także radykalnych rozwiązań i chociaż nie oczekiwała od Floreana żadnych upadków na kolana i błagań o jej przychylność, to wcale nie była pewna, czy żartuje proponując takie załatwienie całej kłótni od razu, bez przerywnika pod postacią niezręcznej ciszy wykorzystanej na dojście do wniosku, który wyciągnęli już dawno.
- Mam tylko nadzieję, że rozumiesz mój pogląd przynajmniej na tyle, byś nie oczekiwał, że go zmienię. – spięcie uleciało z jej zesztywniałej sylwetki, mogła nawet zdobyć się na niemrawy uśmiech, powietrze nie było już tak gęste, by można kroić je nożem, ale kubełek lodów, trochę whisky i zapewnienia skruchy nie wystarczą, jeśli oboje w tej otoczce nie zgodzą się ruszyć naprzód. Frances przemyślała podejście Floreana i przyznając mu po części rację uznała, że tak silne moralnie osoby jak on są Zakonowi nieodzownie potrzebne – musieli wierzyć w siebie nawzajem, ale też stać się strażnikami swoich sumień.
- To, że zwykle tak nie robisz nie oznacza, że wtedy było to zupełnie bezzasadne. Lepiej, że zdarza ci się to od wielkiego dzwonu niż tak jak mnie – zdecydowanie za często. – nie chodziło jej o licytację, które z nich zna to drugie lepiej. Przy Floreanie i Florence czuła się po prostu jak w domu, a może nawet lepiej, ponieważ ostatnie miesiące przemieszkane z rodziną spędziła na wymyślaniu kolejnych kłamstw, malowaniu obrazka idealnego ładu w jej życiu. Nigdy nie miała go zbyt wiele, zawsze mniej lub bardziej pogrążona w chaosie, a wydawało jej się, że rodzeństwo Fortescue dobrze umie się odnaleźć w tym nieporządku i sprawić na dodatek, że Frania sama też lepiej go ogarnia.
- Wybaczę, oczywiście. Nie mam chyba innego wyboru. – w końcu to nie jakiś byle sąsiad, a… nie wiedziałaby w zasadzie, jak określić, kim jest dla niej Florean. „Przyjaciel” to słowo nieco już wyświechtane, choć z braku lepszej kandydatury, pozostaje wciąż formą dla rzeczy na swój sposób pięknej i chyba najbliższej temu, co Frances wyhodowała sobie w sercu z dedykacją dla pana Fortescue. Zabrnęła na swej drodze pod zamkniętą furtkę i mogła tylko cofnąć się do poprzedniego skrzyżowania, a skoro już zatrzymała się przed nią, zyskiwała okazję, by wszystko przemyśleć. Jak by to było, gdyby już nigdy nie przyszedł? Gdyby musiała zachowywać to przeklęte milczenie bezterminowo, pożegnać się z nadzieją na jego odwiedziny, krzepiące spojrzenie wymieniane nad stołem podczas spotkań Zakonu, kolejny z drobnych gestów, których tak łatwo nie zauważyć dopóki ich nie zabraknie? Florean być może nie wiedział o tym, lecz wszystkie jego wizyty zwieńczone ciągnącymi się po nocach rozmowami o Zakonie i o przyszłości odnosiły terapeutyczny efekt także na niej. A Frania chyba nadal uczy się, kiedy trzeba zejść ze sceny, bo braw już więcej nie będzie, lub co gorsza – nie zabrzmią w ogóle i nie do końca potrafiła się z tą świadomością oswoić.
– Pod jednym warunkiem. Następnym razem, kiedy przyjdziesz się kłócić, zamknij za sobą drzwi na klucz i nie otwieraj, póki się nie pogodzimy. – wahanie i wyrzuty sumienia to straszna katorga. Frances miała w sobie irytujące upodobanie do dramatycznych scen i gestów, nieraz także radykalnych rozwiązań i chociaż nie oczekiwała od Floreana żadnych upadków na kolana i błagań o jej przychylność, to wcale nie była pewna, czy żartuje proponując takie załatwienie całej kłótni od razu, bez przerywnika pod postacią niezręcznej ciszy wykorzystanej na dojście do wniosku, który wyciągnęli już dawno.
- Mam tylko nadzieję, że rozumiesz mój pogląd przynajmniej na tyle, byś nie oczekiwał, że go zmienię. – spięcie uleciało z jej zesztywniałej sylwetki, mogła nawet zdobyć się na niemrawy uśmiech, powietrze nie było już tak gęste, by można kroić je nożem, ale kubełek lodów, trochę whisky i zapewnienia skruchy nie wystarczą, jeśli oboje w tej otoczce nie zgodzą się ruszyć naprzód. Frances przemyślała podejście Floreana i przyznając mu po części rację uznała, że tak silne moralnie osoby jak on są Zakonowi nieodzownie potrzebne – musieli wierzyć w siebie nawzajem, ale też stać się strażnikami swoich sumień.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Może i nie było bezzasadne, ale i tak powinienem był inaczej zareagować - nikt nie był w stanie mnie przekonać, że to jak się zachowałem było w porządku. Zdecydowanie nie było, czułem się z tym źle i dlatego musiałem w końcu przełknąć swoją dumę i przyjść do Frances z przeprosinami. Nie byłem pewny jak się one zakończą: czy pokojem czy może jeszcze większą kłótnią, ale musiałem podjąć to ryzyko. Nie byliśmy dziećmi, żeby tak długo się na siebie boczyć, a i sytuacja była o wiele poważniejsza. Nad naszymi głowami wisiały czarne chmury, tym bardziej nie powinniśmy tworzyć wrogów ze swoich przyjaciół.
- Nie masz - zgodziłem się, a na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nieśmiały, bo wciąż nie byłem pewny na czym stoję. Atmosfera co prawda stawała się coraz mniej napięta, jednak to nie znaczyło, że nie mogła ponownie niebezpiecznie się zagęścić. Dowiedziałem się jakiś czas temu, że nie mogę być pewny nawet siebie samego - co tu dopiero mówić o rzeczach zależnych od naszej dwójki? Moja niepewność okazała się jak najbardziej uzasadniona, kiedy z ust Frances padły te znaczące słowa: pod jednym warunkiem. Wydawało mi się, że czas nieco zwolnił, a ja z niecierpliwością czekałem na ciąg dalszy. Spodziewałem się najgorszego, czegoś, czego nie będę mógł jej obiecać (jest coś takiego?), ale się pomyliłem. Kolejny kamień spadł z mojego nadwyrężonego serca. - Masz to jak w banku - nawet jeżeli rzuciła te słowa żartobliwie, zapamiętam je i naprawdę tak zrobię. Ten pomysł wydaje się na pierwszy rzut oka zabawny, ale jestem przekonany, że nie wytrzymam kolejnych podobnych milczących dni. Staję się zwolennikiem załatwiania wszystkiego od razu - kiedyś preferowałbym chwilę na ochłonięcie, teraz wolę szybkie działanie. Zakon mnie zmienia: dodaje mi spontaniczności, sprawności w podejmowani decyzji. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, to się jeszcze okaże podczas jeszcze mniej przyjemnych okoliczności.
- Tak - zaczynam rozumieć twój punkt widzenia, ale jeszcze nie na tyle, żeby go przejąć. Nie wiem czy tak pozostanie na zawsze czy jednak skłonię się ku twojej wersji. - To znaczy mam wątpliwości - chcę być szczery, nawet jeżeli przez tę prawdomówność może wyniknąć kolejna kłótnia. Frances jest dla mnie zbyt ważna, żeby pozwalać sobie na kreowanie sztucznej rzeczywistości - chcę, żeby mnie znała, rozumiała i była w stanie mi zaufać. Tak się nie stanie jeżeli cały czas będę ją oszukiwał. - Cały czas nie do końca się z tobą zgadzam, ale zaczynam rozumieć twój punkt widzenia - zaczynam żałować, że wypiłem przed chwilą całą ognistą z mojej szklaneczki, nie odrywam jednak wzroku od błękitnych oczu Frances. - Szanuję go - dodałem, żeby była jasność, że nie zamierzam znowu wszczynać kłótni na ten temat. Miałem jedynie cichą nadzieję, że i Frania zastanowiła się nad moimi racjami. Mimo wszystko nie mogłem pozwolić, żeby to działało w jedną stronę. Dobrze, że mieliśmy siebie nawzajem - gdyby nie ona cały czas dusiłbym w sobie wszystkie wątpliwości, które zapewne wybuchłyby w najmniej odpowiednim momencie.
- Lody się rozpuszczą - nie rozpuszczą się, zadbałem o to, chciałem naprowadzić rozmowę na inne tory. Prawdopodobnie nie powinienem tego robić, w pewien sposób uciekać od poważnych tematów, ale nie dało się zaprzeczyć, że są. Istnieją. Po co więc jeszcze je rozgrzebywać.
- Nie masz - zgodziłem się, a na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nieśmiały, bo wciąż nie byłem pewny na czym stoję. Atmosfera co prawda stawała się coraz mniej napięta, jednak to nie znaczyło, że nie mogła ponownie niebezpiecznie się zagęścić. Dowiedziałem się jakiś czas temu, że nie mogę być pewny nawet siebie samego - co tu dopiero mówić o rzeczach zależnych od naszej dwójki? Moja niepewność okazała się jak najbardziej uzasadniona, kiedy z ust Frances padły te znaczące słowa: pod jednym warunkiem. Wydawało mi się, że czas nieco zwolnił, a ja z niecierpliwością czekałem na ciąg dalszy. Spodziewałem się najgorszego, czegoś, czego nie będę mógł jej obiecać (jest coś takiego?), ale się pomyliłem. Kolejny kamień spadł z mojego nadwyrężonego serca. - Masz to jak w banku - nawet jeżeli rzuciła te słowa żartobliwie, zapamiętam je i naprawdę tak zrobię. Ten pomysł wydaje się na pierwszy rzut oka zabawny, ale jestem przekonany, że nie wytrzymam kolejnych podobnych milczących dni. Staję się zwolennikiem załatwiania wszystkiego od razu - kiedyś preferowałbym chwilę na ochłonięcie, teraz wolę szybkie działanie. Zakon mnie zmienia: dodaje mi spontaniczności, sprawności w podejmowani decyzji. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, to się jeszcze okaże podczas jeszcze mniej przyjemnych okoliczności.
- Tak - zaczynam rozumieć twój punkt widzenia, ale jeszcze nie na tyle, żeby go przejąć. Nie wiem czy tak pozostanie na zawsze czy jednak skłonię się ku twojej wersji. - To znaczy mam wątpliwości - chcę być szczery, nawet jeżeli przez tę prawdomówność może wyniknąć kolejna kłótnia. Frances jest dla mnie zbyt ważna, żeby pozwalać sobie na kreowanie sztucznej rzeczywistości - chcę, żeby mnie znała, rozumiała i była w stanie mi zaufać. Tak się nie stanie jeżeli cały czas będę ją oszukiwał. - Cały czas nie do końca się z tobą zgadzam, ale zaczynam rozumieć twój punkt widzenia - zaczynam żałować, że wypiłem przed chwilą całą ognistą z mojej szklaneczki, nie odrywam jednak wzroku od błękitnych oczu Frances. - Szanuję go - dodałem, żeby była jasność, że nie zamierzam znowu wszczynać kłótni na ten temat. Miałem jedynie cichą nadzieję, że i Frania zastanowiła się nad moimi racjami. Mimo wszystko nie mogłem pozwolić, żeby to działało w jedną stronę. Dobrze, że mieliśmy siebie nawzajem - gdyby nie ona cały czas dusiłbym w sobie wszystkie wątpliwości, które zapewne wybuchłyby w najmniej odpowiednim momencie.
- Lody się rozpuszczą - nie rozpuszczą się, zadbałem o to, chciałem naprowadzić rozmowę na inne tory. Prawdopodobnie nie powinienem tego robić, w pewien sposób uciekać od poważnych tematów, ale nie dało się zaprzeczyć, że są. Istnieją. Po co więc jeszcze je rozgrzebywać.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jesteśmy tylko ludźmi. – sięgnęła nieśmiało po tę błahą wymówkę, wzruszając ramionami. W końcu czym innym mogłaby wyjaśnić niepohamowane emocje, jedną z najtrudniejszych do zrozumienia i opanowania, ale też najpiękniejszych rzeczy, jaka odróżniała ich od zwierząt? Wybuchy uczuć towarzyszyły wszystkim ważnym w życiu chwilom, Frances musiała więc nie tylko pogodzić się z tym, że kłótnia im się przydarzyła i dała na własnej skórze odczuć, jak trudno czasem współistnieje się z drugą osobą, ale też zaakceptować fakt, że pokłócą się pewnie jeszcze nieraz. Frania miewała w końcu temperament huraganu; czasami zupełnie niechcący powodowała wichurę wśród swoich bliskich; czasy zawartego z nią pokoju wcale nie równoważyły się z obietnicą zupełnej ciszy i możliwości przewidzenia wszystkiego, co przyjdzie jej do głowy. Zwykle jednak wszystkie zawirowania mijały bez uszczerbku na czyimś zdrowiu, przeprosiny były więc dla niej swego rodzaju nowością. Głupio było jej przyjmować je od Floreana, chociaż serce zabiło jej szybciej, gdy (wreszcie!) zrozumiała, że przyszedł, bo mu na niej zwyczajnie zależy. Przyjmować podobne fakty za pewnik, a zdać sobie z nich sprawę na nowo, albo uświadomić siebie lub kogoś innego na głos – to zupełnie różne rzeczy, powodujące różne reakcje.
- I nie chcę mieć. W końcu gdzie bym znalazła drugiego takiego jak ty? – zdobyła się w końcu na szczery, pełen ulgi uśmiech. Chciała przecież, by jednak był pewien, nie musiał zastanawiać się, czy nie zamachnie się jeszcze na niego patelnią albo innym ciężkim elementem wyposażenia kuchni. Nie planowała wyrządzać mu podobnej, ani żadnej innej krzywdy, a jeśli kiedyś jednak nabije mu guza – będzie to zupełnie niezamierzone i zostanie jej tylko podmuchać, pocałować i czekać, aż się zagoi.
Świadomość, że coś podobnego może jednak zaistnieć w jej przyszłości była dziwnie pokrzepiająca.
- Oczywiście, że masz wątpliwości. – powiedziała cichym, lecz nie drżącym już od emocji głosem. Nie czaiły się już na niego żadne pioruny, tylko Dżuma machała jeszcze nieufnie ogonem, przechadzając się po stole. Trącała ogonem puste szklanki, zwracając na nie uwagę Frances. W międzyczasie chwyciła jeszcze raz za butelkę whisky i napełniła je ponownie. – Długo myślałam o tym, co powiedziałeś i rozumiem je. Wiem, jak musiałam zabrzmieć. No i dziękuję ci, mimo wszystko.
Przysunęła sobie do stołu krzesło i odczekała chwilę, aż Florean zrobi to samo. Nie usiadła naprzeciwko niego, wybierając zamiast tego miejsce przy tym samym boku niewielkiego stołu. Nie był to zbyt duży mebel, ale Frances nie chciała już budować atmosfery konfrontacji. Przeciwnie, sięgnąwszy po łyżki do szuflady, zaoferowała mu jedną z nich w najpiękniejszym z możliwych gestów pojednania i umieściła między nimi przyniesione przez Floreana pudełko. Z wielką ceremonią odwiązała wstążkę, po czym niecierpliwie zdjęła wieczko. Nabrała na swoją łyżkę odrobinę słodyczy i uśmiechnęła się błogo, gdy nugat rozpuścił się w jej ustach.
- Będzie mi tego brakowało. – mruknęła smętnie, myśląc o spędzeniu większości roku w Hogwarcie. Oznaczało rozpoczęcie wymarzonej pracy i mieszkanie w wyjątkowo pięknym i klimatycznym zamku, w którym przeżyła wspaniałe dzieciństwo, owszem, ale wiązało się też z utratą drobnych elementów, które zagnieździły się w jej londyńskiej codzienności. Należały do niej, prócz najwspanialszych na wyspach brytyjskich lodów, także darowane przyjaciołom gesty; Frances była na ogół bardzo otwarta i przywiązana do drobnych manifestacji sentymentu, a dopiero co zażegnane wahnięcie jej relacji z Floreanem zniekształciło jej zwykłe zachowanie cząstką wątpliwości, ostatecznie jednak zdecydowała się przechylić nieco w bok i trącić łokciem ramię Floreana. Siedzieli blisko siebie, dość blisko, by mogła zobaczyć kilka z najmniejszych przebarwień na jego skórze, tuż pod zewnętrznym kącikiem oka, i wyczuć osiadłe na jego ubraniach znajome zapachy; odróżniały się od duszącej lawendy suszącej się pod sufitem. Podniosła swoją łyżkę na wysokość nosa, by przyjrzeć się wykrzywionemu odbiciu własnej twarzy.
- Myślisz, że mógłbyś przysyłać mi lody do szkoły? Byłyby w sam raz na śniadanie. Hm? Raz w tygodniu, najwyżej dwa. No, może pięć, kiedy wymyślisz jakiś nowy smak.
- I nie chcę mieć. W końcu gdzie bym znalazła drugiego takiego jak ty? – zdobyła się w końcu na szczery, pełen ulgi uśmiech. Chciała przecież, by jednak był pewien, nie musiał zastanawiać się, czy nie zamachnie się jeszcze na niego patelnią albo innym ciężkim elementem wyposażenia kuchni. Nie planowała wyrządzać mu podobnej, ani żadnej innej krzywdy, a jeśli kiedyś jednak nabije mu guza – będzie to zupełnie niezamierzone i zostanie jej tylko podmuchać, pocałować i czekać, aż się zagoi.
Świadomość, że coś podobnego może jednak zaistnieć w jej przyszłości była dziwnie pokrzepiająca.
- Oczywiście, że masz wątpliwości. – powiedziała cichym, lecz nie drżącym już od emocji głosem. Nie czaiły się już na niego żadne pioruny, tylko Dżuma machała jeszcze nieufnie ogonem, przechadzając się po stole. Trącała ogonem puste szklanki, zwracając na nie uwagę Frances. W międzyczasie chwyciła jeszcze raz za butelkę whisky i napełniła je ponownie. – Długo myślałam o tym, co powiedziałeś i rozumiem je. Wiem, jak musiałam zabrzmieć. No i dziękuję ci, mimo wszystko.
Przysunęła sobie do stołu krzesło i odczekała chwilę, aż Florean zrobi to samo. Nie usiadła naprzeciwko niego, wybierając zamiast tego miejsce przy tym samym boku niewielkiego stołu. Nie był to zbyt duży mebel, ale Frances nie chciała już budować atmosfery konfrontacji. Przeciwnie, sięgnąwszy po łyżki do szuflady, zaoferowała mu jedną z nich w najpiękniejszym z możliwych gestów pojednania i umieściła między nimi przyniesione przez Floreana pudełko. Z wielką ceremonią odwiązała wstążkę, po czym niecierpliwie zdjęła wieczko. Nabrała na swoją łyżkę odrobinę słodyczy i uśmiechnęła się błogo, gdy nugat rozpuścił się w jej ustach.
- Będzie mi tego brakowało. – mruknęła smętnie, myśląc o spędzeniu większości roku w Hogwarcie. Oznaczało rozpoczęcie wymarzonej pracy i mieszkanie w wyjątkowo pięknym i klimatycznym zamku, w którym przeżyła wspaniałe dzieciństwo, owszem, ale wiązało się też z utratą drobnych elementów, które zagnieździły się w jej londyńskiej codzienności. Należały do niej, prócz najwspanialszych na wyspach brytyjskich lodów, także darowane przyjaciołom gesty; Frances była na ogół bardzo otwarta i przywiązana do drobnych manifestacji sentymentu, a dopiero co zażegnane wahnięcie jej relacji z Floreanem zniekształciło jej zwykłe zachowanie cząstką wątpliwości, ostatecznie jednak zdecydowała się przechylić nieco w bok i trącić łokciem ramię Floreana. Siedzieli blisko siebie, dość blisko, by mogła zobaczyć kilka z najmniejszych przebarwień na jego skórze, tuż pod zewnętrznym kącikiem oka, i wyczuć osiadłe na jego ubraniach znajome zapachy; odróżniały się od duszącej lawendy suszącej się pod sufitem. Podniosła swoją łyżkę na wysokość nosa, by przyjrzeć się wykrzywionemu odbiciu własnej twarzy.
- Myślisz, że mógłbyś przysyłać mi lody do szkoły? Byłyby w sam raz na śniadanie. Hm? Raz w tygodniu, najwyżej dwa. No, może pięć, kiedy wymyślisz jakiś nowy smak.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie wiem, chyba nigdzie - pozwoliłem sobie na ten słaby żart, wzruszając przy tym ramionami. Bardzo lubiłem się z nią droczyć, dyskutować, konfrontować swoją opinię z jej punktem widzenia. Często wynikały z tego ciekawe rzeczy - jeszcze nigdy takie awantury, ale też nigdy nie sięgałem po tak poważne tematy. Zazwyczaj wolałem ich nie poruszać, ale nie dlatego, że chciałem wyprzeć ich istnienie. Raczej dlatego, że po prostu nie dało się ich uniknąć - zawsze istniały i istnieć będą; wystarczało mi to, że zajmują mi myśli. Nie musiały również zajmować tych cennych chwil rozmowy z lubianą osobą. Wizyty u Frances traktowałem jak odpoczynek, ładowanie baterii. Czasem myślałem, że tamta rozmowa była błędem - mogła nas poróżnić jeżeli nie schowałbym swojej dumy do kieszeni i nie zapukał do jej drzwi. A wtedy nie wiem jak bym funkcjonował - przywykłem do naszych regularnych spotkań.
- Dobrze, że jednak się rozumiemy - westchnąłem, obserwując jak Dżuma lawiruje pomiędzy napełnianymi szklankami. Całe szczęście, że udało nam się tak dorośle odnieść do problemu. Zanalizować punkt widzenia drugiej osoby i starać się go zrozumieć - to nie było takie oczywiste, przynajmniej w moim mniemaniu. Równie dobrze mogliśmy się na siebie boczyć przez najbliższe tygodnie (a może nawet miesiące!), a to przecież byłoby marnowanie cennego czasu, który moglibyśmy spożytkować o wiele przyjemniej i bardziej przydatnie. To jednak był kolejny dowód na to, że doskonale się rozumiemy. Czasem ta doskonałość mnie przerażała, uderzała mnie liściem w twarz, mało z kim nawiązałem taką nić porozumienia.
- Mi też - mruknąłem, dziabiąc łyżeczką zmrożone lody. Cały czas zapominałem, że Frances za parę tygodni wyprowadzi się do Hogwartu i zostawi puste mieszkanie. Nie chciałem jej mówić jak bardzo nie mam na to ochoty - bądź co bądź właśnie spełniało się jej wielkie marzenie, a kim że ja byłem, żeby zgłaszać swoje niezadowolenie? Nie miałem do tego prawa, dlatego siedziałem cicho, samemu przeżywając swoją niewielką żałobę. - Co zrobisz z Dżumą? - Przeszło mi przez myśl, że może nie będzie w stanie trzymać jej w szkole i to ja mógłbym dostać ją pod opiekę. Nie wiem czy Florence byłaby z tego zadowolona, ale ją wziąłbym na siebie. Zacząłem drapać kotkę za uchem, co spowodowało u niej natychmiastowe gniecenie kluch na chłodnym blacie. Uśmiechnąłem się kątem ust na ten widok, po czym wepchnąłem do ust sporą porcję lodów.
- Spróbuję - odparłem, sięgając po szklankę z whiskey. To dopiero nazywa się zdrowy posiłek: kaloryczny deser popijany mocnym alkoholem. Kto by się jednak tym przejmował, no na pewno nie ja. Mój żołądek działał jak marzenie, a i sytuacja była na tyle słodko-kwaśna, że ten zestaw sprawdzał się idealnie. - A jak mi się nie uda to spróbuję jeszcze raz - do skutku aż się uda. Kto wie, może tym sposobem rozpocznę sprzedaż wysyłkową? To dopiero byłoby coś! - Zresztą, w Hogsmeade też na pewno jest jakaś lodziarnia - pocieszyłem ją, samemu biorąc łyk chłodnej whiskey.
- Dobrze, że jednak się rozumiemy - westchnąłem, obserwując jak Dżuma lawiruje pomiędzy napełnianymi szklankami. Całe szczęście, że udało nam się tak dorośle odnieść do problemu. Zanalizować punkt widzenia drugiej osoby i starać się go zrozumieć - to nie było takie oczywiste, przynajmniej w moim mniemaniu. Równie dobrze mogliśmy się na siebie boczyć przez najbliższe tygodnie (a może nawet miesiące!), a to przecież byłoby marnowanie cennego czasu, który moglibyśmy spożytkować o wiele przyjemniej i bardziej przydatnie. To jednak był kolejny dowód na to, że doskonale się rozumiemy. Czasem ta doskonałość mnie przerażała, uderzała mnie liściem w twarz, mało z kim nawiązałem taką nić porozumienia.
- Mi też - mruknąłem, dziabiąc łyżeczką zmrożone lody. Cały czas zapominałem, że Frances za parę tygodni wyprowadzi się do Hogwartu i zostawi puste mieszkanie. Nie chciałem jej mówić jak bardzo nie mam na to ochoty - bądź co bądź właśnie spełniało się jej wielkie marzenie, a kim że ja byłem, żeby zgłaszać swoje niezadowolenie? Nie miałem do tego prawa, dlatego siedziałem cicho, samemu przeżywając swoją niewielką żałobę. - Co zrobisz z Dżumą? - Przeszło mi przez myśl, że może nie będzie w stanie trzymać jej w szkole i to ja mógłbym dostać ją pod opiekę. Nie wiem czy Florence byłaby z tego zadowolona, ale ją wziąłbym na siebie. Zacząłem drapać kotkę za uchem, co spowodowało u niej natychmiastowe gniecenie kluch na chłodnym blacie. Uśmiechnąłem się kątem ust na ten widok, po czym wepchnąłem do ust sporą porcję lodów.
- Spróbuję - odparłem, sięgając po szklankę z whiskey. To dopiero nazywa się zdrowy posiłek: kaloryczny deser popijany mocnym alkoholem. Kto by się jednak tym przejmował, no na pewno nie ja. Mój żołądek działał jak marzenie, a i sytuacja była na tyle słodko-kwaśna, że ten zestaw sprawdzał się idealnie. - A jak mi się nie uda to spróbuję jeszcze raz - do skutku aż się uda. Kto wie, może tym sposobem rozpocznę sprzedaż wysyłkową? To dopiero byłoby coś! - Zresztą, w Hogsmeade też na pewno jest jakaś lodziarnia - pocieszyłem ją, samemu biorąc łyk chłodnej whiskey.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Osoba Floreana w całej swej ujmującej ciepłym usposobieniem okazałości stanowiła kolejny z serii doskonałych dowodów na to, że nie ma na świecie drugiego tak wspaniałego miejsca jak Pokątna, więc miał rację – naprawdę nigdzie indziej nie mógłby się znaleźć dla niego zamiennik, jeśli w ogóle uzna się za możliwe istnienia jakiegokolwiek zamiennika. Frances uparcie wierzyła w niepowtarzalność ludzi, co świadczyło o niej niby dobrze, zapowiadało, że potrafi i chce szukać w ludziach cech, które mogłaby docenić, ale też skazywało na dotkliwsze odczuwanie straty, a ta czaiła się w każdym z ciemnych rogów mieszkania pełnego kurzu i półcieni, jakie z Londynu zrobiły sobie niebezpieczne czasy. Nie wyglądało na to, by miały się wkrótce wyprowadzić, na pewno nie przed tym, jak na Frances przyjdzie pora, by wyjechać do Szkocji.
- Najważniejsze, byśmy zawsze chcieli się porozumieć, a zgoda sama w końcu przyjdzie. – osądziła, rozpaczliwie chcąc dopuścić już do siebie ulgę płynącą z porozumienia, ale czy rzeczywiście – to już? Tak łatwo można przejść z oskarżeń, którym niewiele brakowało do okrucieństwa, do deklaracji o porozumieniu? Frances bardzo chciała, by było to możliwe i żeby każde z ich słów okazało się szczerą prawdą. Przeczuwała jednak, że wątpliwości zakopane pod potrzebą odzyskania przyjaznej duszy powrócą i jest za tę zgodę jakaś większa cena.
- Zabieram ją ze sobą. Skoro pozwalają uczniom na zabranie zwierzęcia, dlaczego mieliby zabronić nauczycielom? – szczerze powiedziawszy, Frances nie zastanawiała się nawet, co by było, gdyby nie mogła zabrać kotki do szkoły; uznała za pewne, że pojadą do Hogwartu razem. Chociaż coś w niej blokowało otwarte przyznawanie się do sympatii do Dżumy, mocno przywiązała się do swej podopiecznej o aksamitnym futerku. Wciąż mimo tego nie była pewna, czy sentyment ten był odwzajemniony. – Może wolałaby zostać tutaj… Koty chyba przywiązują się do miejsc? No i zawsze to ciebie lubiła bardziej.
Frances była sama sobie winna za pozwolenie Dżumie, by uznała Floreana i Florence za domowników. Przyjazna atmosfera ulicy Pokątnej i zbliżone nastawienie jej mieszkańców to jedno, ale zachłanność panny Montgomery – to już zupełnie inna rzecz. Gdyby mogła, całą kamienicę, ba, całą Pokątną wzięłaby ze sobą.
- Z pewnością, i to całe mnóstwo. W końcu muszą zaopatrzyć wszystkich uczniów Hogwartu, ale to nie to samo, co legendarna już jakość wyrobów z lodziarni Fortescue… – westchnęła z małym uśmiechem. Mając do wykorzystania jedno życzenie, choćby z magicznej lampy, o której tyle czytała w dzieciństwie odległym od świata magii o lata świetlne, zapragnęłaby naprawdę przejmować się lodziarniami w Hogsmeade. Życzyłaby sobie mocniej niż przedtem czegokolwiek, by pod jej słowami nie kryła się żadna inna obawa ani tęsknota. O ile łatwiej byłoby, gdyby tylko lodów, przyjemności drobnej, nader miłej, ale z pewnością nie niezastąpionej miało jej brakować?
Problem w tym, że łatwo nie będzie. „Trudny” temat, który niedawno tak ich poróżnił otworzył zaledwie furtkę kolejnym, które upomną się o uwagę z nadejściem kolejnego niemożliwego wyboru, dylematu, którego nigdy nie chcieli roztrząsać. Nadchodził czas wiążących decyzji i weryfikacji systemów wartości. Musieli wiedzieć, na czym stoją, ponieważ zaskoczenie mogło czekać na każdym kroku – choćby jutro ich świat gotów był zatrząść się w posadach, rozrzucić ich do obcych miejsc, ludzi i sytuacji. Pewność własnych przekonań to jedyne, co im zostanie w takim obrocie spraw.
- Najważniejsze, byśmy zawsze chcieli się porozumieć, a zgoda sama w końcu przyjdzie. – osądziła, rozpaczliwie chcąc dopuścić już do siebie ulgę płynącą z porozumienia, ale czy rzeczywiście – to już? Tak łatwo można przejść z oskarżeń, którym niewiele brakowało do okrucieństwa, do deklaracji o porozumieniu? Frances bardzo chciała, by było to możliwe i żeby każde z ich słów okazało się szczerą prawdą. Przeczuwała jednak, że wątpliwości zakopane pod potrzebą odzyskania przyjaznej duszy powrócą i jest za tę zgodę jakaś większa cena.
- Zabieram ją ze sobą. Skoro pozwalają uczniom na zabranie zwierzęcia, dlaczego mieliby zabronić nauczycielom? – szczerze powiedziawszy, Frances nie zastanawiała się nawet, co by było, gdyby nie mogła zabrać kotki do szkoły; uznała za pewne, że pojadą do Hogwartu razem. Chociaż coś w niej blokowało otwarte przyznawanie się do sympatii do Dżumy, mocno przywiązała się do swej podopiecznej o aksamitnym futerku. Wciąż mimo tego nie była pewna, czy sentyment ten był odwzajemniony. – Może wolałaby zostać tutaj… Koty chyba przywiązują się do miejsc? No i zawsze to ciebie lubiła bardziej.
Frances była sama sobie winna za pozwolenie Dżumie, by uznała Floreana i Florence za domowników. Przyjazna atmosfera ulicy Pokątnej i zbliżone nastawienie jej mieszkańców to jedno, ale zachłanność panny Montgomery – to już zupełnie inna rzecz. Gdyby mogła, całą kamienicę, ba, całą Pokątną wzięłaby ze sobą.
- Z pewnością, i to całe mnóstwo. W końcu muszą zaopatrzyć wszystkich uczniów Hogwartu, ale to nie to samo, co legendarna już jakość wyrobów z lodziarni Fortescue… – westchnęła z małym uśmiechem. Mając do wykorzystania jedno życzenie, choćby z magicznej lampy, o której tyle czytała w dzieciństwie odległym od świata magii o lata świetlne, zapragnęłaby naprawdę przejmować się lodziarniami w Hogsmeade. Życzyłaby sobie mocniej niż przedtem czegokolwiek, by pod jej słowami nie kryła się żadna inna obawa ani tęsknota. O ile łatwiej byłoby, gdyby tylko lodów, przyjemności drobnej, nader miłej, ale z pewnością nie niezastąpionej miało jej brakować?
Problem w tym, że łatwo nie będzie. „Trudny” temat, który niedawno tak ich poróżnił otworzył zaledwie furtkę kolejnym, które upomną się o uwagę z nadejściem kolejnego niemożliwego wyboru, dylematu, którego nigdy nie chcieli roztrząsać. Nadchodził czas wiążących decyzji i weryfikacji systemów wartości. Musieli wiedzieć, na czym stoją, ponieważ zaskoczenie mogło czekać na każdym kroku – choćby jutro ich świat gotów był zatrząść się w posadach, rozrzucić ich do obcych miejsc, ludzi i sytuacji. Pewność własnych przekonań to jedyne, co im zostanie w takim obrocie spraw.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Masz rację. Dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy - mimo wszystko szybko oczyściliśmy atmosferę. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli dalej ciągnąć ten konflikt. Przed nami jeszcze długie letnie tygodnie - szkoda byłoby je marnować na kłótnie. Z drugiej strony musieliśmy sobie co nieco wyjaśnić i choć wciąż chowałem w sobie poważne wątpliwości, dobrze było poznać opinię kogoś innego. Nie, nawet nie byle kogoś, a Frances, która była moją bliską przyjaciółką - jestem przekonany, że trudno by nam się żyło gdybyśmy zdusili w sobie ten temat. Czy też gdybym ja go zdusił, bo w zasadzie nie mogłem mieć pewności czy Frances kiedykolwiek go poruszy. To oznaczało, że nie ma w sobie żadnych wątpliwości? Ponownie mocno mnie to uderzyło, ale zmusiłem się do zachowaniach tych emocji dla siebie. Mieliśmy się godzić, a nie wszczynać kłótnie na nowo. Chociaż może jestem pesymistą, ale mam wrażenie, że ten temat i tak jeszcze wypłynie. Prędzej czy później to wszystko przestanie być jedynie teorią, jednym ze spornych tematów, a będzie czymś z czym stykamy się na co dzień.
- Masz rację, nie pomyślałem o tym - westchnąłem, drapiąc Dżumę zaraz przy nasadzie ogona. Uwielbiała to! Mruczała coraz głośniej, ocierając się głową o moją dłoń. Za tym futrzakiem również będę tęsknił - stał się dla mnie stałym elementem krajobrazu. Często siedział na parapecie i obserwowałem go podczas powrotu do kamienicy. Zdarzało się tez, że miauczał pod drzwiami, kiedy akurat wchodziłem do mieszkania. Gdzieś tam zawsze się kręcił, chociaż do tej pory nie zwracałem na to uwagi. - Nie, coś ty. Zabierz ją ze sobą, to ty jesteś jej człowiekiem, nie ja - zaprotestowałem, od razu przestając ją drapać, chociaż nieszczególnie jej się to spodobało. Trudno, musi się przyzwyczaić do tego, że mnie już nie będzie. No, przynajmniej nie przez większość roku. - Może też przygarnę jakiegoś futrzaka... Może psidwaka - tak naprawdę myślałem o tym już od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłem się do tego zebrać. Co prawda rzadko bywałem w swoim mieszkaniu, ale i tak chciałem jakoś uprzytulnić to miejsce. Czy to w ogóle dobry pomysł?
- Ach, już tak mnie nie chwal, nie dostaniesz za to zniżki - odparłem, dopijając zawartość swojej szklaneczki. Poczułem jak Ognista Whiskey rozpływa się po moim ciele, pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ciepła. Nie zjadłem więcej lodów - postanowiłem zostawić całe pudełeczko Frani. Poza tym, szczerze mówiąc, osobiście nie jestem aż takim fanem tych zimnych wyrobów. Chyba dlatego, że mam je na co dzień i przestały być dla mnie czymś aż tak niezwykłym bo niedostępnym. Niemniej uwielbiałem dawać innym radość, chociażby takim drobiazgiem jak smaczna słodycz. - Będę się już zbierał - westchnąłem niechętnie, bo wolałem posiedzieć o wiele dłużej, ale niestety dzisiaj nie dałbym rady. Pomału wstałem ze swojego stołka, ostatecznie jednak głaszcząc Dżumę na pożegnanie - niech już ma. W tym samym celu pocałowałem Frances w policzek i wyszedłem, czując jak ogromny kamień spadł z mojego serca.
zt <3
- Masz rację, nie pomyślałem o tym - westchnąłem, drapiąc Dżumę zaraz przy nasadzie ogona. Uwielbiała to! Mruczała coraz głośniej, ocierając się głową o moją dłoń. Za tym futrzakiem również będę tęsknił - stał się dla mnie stałym elementem krajobrazu. Często siedział na parapecie i obserwowałem go podczas powrotu do kamienicy. Zdarzało się tez, że miauczał pod drzwiami, kiedy akurat wchodziłem do mieszkania. Gdzieś tam zawsze się kręcił, chociaż do tej pory nie zwracałem na to uwagi. - Nie, coś ty. Zabierz ją ze sobą, to ty jesteś jej człowiekiem, nie ja - zaprotestowałem, od razu przestając ją drapać, chociaż nieszczególnie jej się to spodobało. Trudno, musi się przyzwyczaić do tego, że mnie już nie będzie. No, przynajmniej nie przez większość roku. - Może też przygarnę jakiegoś futrzaka... Może psidwaka - tak naprawdę myślałem o tym już od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłem się do tego zebrać. Co prawda rzadko bywałem w swoim mieszkaniu, ale i tak chciałem jakoś uprzytulnić to miejsce. Czy to w ogóle dobry pomysł?
- Ach, już tak mnie nie chwal, nie dostaniesz za to zniżki - odparłem, dopijając zawartość swojej szklaneczki. Poczułem jak Ognista Whiskey rozpływa się po moim ciele, pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ciepła. Nie zjadłem więcej lodów - postanowiłem zostawić całe pudełeczko Frani. Poza tym, szczerze mówiąc, osobiście nie jestem aż takim fanem tych zimnych wyrobów. Chyba dlatego, że mam je na co dzień i przestały być dla mnie czymś aż tak niezwykłym bo niedostępnym. Niemniej uwielbiałem dawać innym radość, chociażby takim drobiazgiem jak smaczna słodycz. - Będę się już zbierał - westchnąłem niechętnie, bo wolałem posiedzieć o wiele dłużej, ale niestety dzisiaj nie dałbym rady. Pomału wstałem ze swojego stołka, ostatecznie jednak głaszcząc Dżumę na pożegnanie - niech już ma. W tym samym celu pocałowałem Frances w policzek i wyszedłem, czując jak ogromny kamień spadł z mojego serca.
zt <3
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadal idealnie utrzymywali nowo odnaleziony balans, jak w tańcu, który dobrze znali, ale Frances mogłaby przysiąc, że w którymś momencie po pozornie spokojnej powierzchni słów Floreana potoczył się ze złowieszczym łoskotem zapowiadającym dalsze opady drobny kamyczek, odłam wymierzonego w jej kierunku ostrza oskarżenia. Kiedyś dla własnego dobra będą musieli pozwolić tej lawinie spaść. Dopiero kiedy się napracują i w pocie czoła odkopią spod tony starych zarzutów, ciężkich doświadczeń i wspomnień, których do tej pory sobie szczędzili będąc z przyzwyczajenia zapatrzeni na dobrą stronę życia, powietrze porządnie się oczyści.
Mogła tylko na to czekać, dawkując sobie po drodze wysiłek i iść dalej przed siebie, aż do miejsca, gdzie dla starego porządku nie znajdzie się już ani trochę racji bytu i wszystkie ich starania okażą się bezcelowe, płonne. W takim kierunku zmierzali, na horyzoncie majaczyła część rzeczywistości zanurzoną w nieprzeniknionym cieniu, kraina, gdzie będą musieli stąpać po omacku, ważąc przed każdym krokiem wszystkie „za” i „przeciw”. Cóż mogli zabrać w drogę, by choć przez chwilę poczuć się na siłach, by zwalczyć wszystkie wątpliwości?
Frances nie przychodziło do głowy zbyt wiele prócz siebie po prostu.
- Obawiam się, że ciebie też trochę sobie przywłaszczyła. – powiedziała, wodząc spojrzeniem za pręgowaną kotką. Powinna obawiać się też, że nie tylko Dżumy tyczyło się to stwierdzenie. Istnieją przecież dla ludzi odpowiedniki drapania po grzbiecie, do których nadzwyczaj łatwo się przyzwyczaić, często nawet bez świadomości tego procesu. Frania nie myślała, że kiedykolwiek przywyknie, a tymczasem wkradło się w czar mieszkania w samym środku magicznego Londynu cudownie ciepłe i bezpieczne poczucie znajomości.
- To wcale niezły pomysł. Byłbyś dobrym opiekunem. – nawet gdyby miało mu się zapomnieć spaceru czy dwóch na samym początku zajmowania się psidwakiem, to w ogólnym rozrachunku Frances miała pewność, że dobrze by się żyło zwierzęciu z rodziną taką jak bliźnięta Fortescue. Nikły uśmiech pojawił się na jej twarzy – dawno już przestała liczyć na zniżki w nagrodę za wszystkie pochwały, które wymknęły się jej mniej lub bardziej dobrowolnie (bo i dawno temu straciła nadzieję, że dostanie kiedykolwiek rachunek z lodziarni podsumowujący wszystkie jej słodkie zdobycze). Teraz były już tylko pozostałością z jej odwagi do wyrażania na głos swoich przemyśleń na temat bliskich. Frances z przymusu, jaki stawiało przed nią dorosłe życie i wymóg paranoicznej niemal ostrożności wyrabiała sobie różnego rodzaju filtry, ale w odpowiednim otoczeniu – słowa nadal płynęły niepowstrzymanie jak rwący potok nie zatrzymując się na chwilę przemyślenia. To pewnie dlatego tak szybko rozgorzała między nimi niedawna kłótnia, a czas, rozpędzony do pełnego biegu, nie zwalniał dopóki nie została całkiem sama w ciszy, zupełnie jak teraz, chociaż w międzyczasie zdążyła już zatęsknić, wybaczyć, zgiąć kark pod ciężarem wyrzutów sumienia.
Zostało jej przynajmniej, na dowód dobrej atmosfery, w jakiej rozstali się tym razem, pudełko niepowtarzalnych nugatowych lodów.
zt.
Mogła tylko na to czekać, dawkując sobie po drodze wysiłek i iść dalej przed siebie, aż do miejsca, gdzie dla starego porządku nie znajdzie się już ani trochę racji bytu i wszystkie ich starania okażą się bezcelowe, płonne. W takim kierunku zmierzali, na horyzoncie majaczyła część rzeczywistości zanurzoną w nieprzeniknionym cieniu, kraina, gdzie będą musieli stąpać po omacku, ważąc przed każdym krokiem wszystkie „za” i „przeciw”. Cóż mogli zabrać w drogę, by choć przez chwilę poczuć się na siłach, by zwalczyć wszystkie wątpliwości?
Frances nie przychodziło do głowy zbyt wiele prócz siebie po prostu.
- Obawiam się, że ciebie też trochę sobie przywłaszczyła. – powiedziała, wodząc spojrzeniem za pręgowaną kotką. Powinna obawiać się też, że nie tylko Dżumy tyczyło się to stwierdzenie. Istnieją przecież dla ludzi odpowiedniki drapania po grzbiecie, do których nadzwyczaj łatwo się przyzwyczaić, często nawet bez świadomości tego procesu. Frania nie myślała, że kiedykolwiek przywyknie, a tymczasem wkradło się w czar mieszkania w samym środku magicznego Londynu cudownie ciepłe i bezpieczne poczucie znajomości.
- To wcale niezły pomysł. Byłbyś dobrym opiekunem. – nawet gdyby miało mu się zapomnieć spaceru czy dwóch na samym początku zajmowania się psidwakiem, to w ogólnym rozrachunku Frances miała pewność, że dobrze by się żyło zwierzęciu z rodziną taką jak bliźnięta Fortescue. Nikły uśmiech pojawił się na jej twarzy – dawno już przestała liczyć na zniżki w nagrodę za wszystkie pochwały, które wymknęły się jej mniej lub bardziej dobrowolnie (bo i dawno temu straciła nadzieję, że dostanie kiedykolwiek rachunek z lodziarni podsumowujący wszystkie jej słodkie zdobycze). Teraz były już tylko pozostałością z jej odwagi do wyrażania na głos swoich przemyśleń na temat bliskich. Frances z przymusu, jaki stawiało przed nią dorosłe życie i wymóg paranoicznej niemal ostrożności wyrabiała sobie różnego rodzaju filtry, ale w odpowiednim otoczeniu – słowa nadal płynęły niepowstrzymanie jak rwący potok nie zatrzymując się na chwilę przemyślenia. To pewnie dlatego tak szybko rozgorzała między nimi niedawna kłótnia, a czas, rozpędzony do pełnego biegu, nie zwalniał dopóki nie została całkiem sama w ciszy, zupełnie jak teraz, chociaż w międzyczasie zdążyła już zatęsknić, wybaczyć, zgiąć kark pod ciężarem wyrzutów sumienia.
Zostało jej przynajmniej, na dowód dobrej atmosfery, w jakiej rozstali się tym razem, pudełko niepowtarzalnych nugatowych lodów.
zt.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kuchnia
Szybka odpowiedź