[SEN] Kosmiczne lody
AutorWiadomość
Wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo. Leżałem w trawie na jednym jedynym pagórku w okolicy na obrzeżach Marston Green i próbowałem przypomnieć sobie jak nazywa się najjaśniejsza gwiazda gwiazdozbioru Lwa. Czułem, że mam to na końcu języka, ale gdy tylko chciałem wymówić jej nazwę ta mi umykała. Strasznie irytujące.
- Regulus, czyż nie? - znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia i błyskawicznie odwróciłem głowę od nieba.
Obok leżał Kingsley, jego wózek inwalidzki spokojnie stał z boku. Mężczyzna nic się nie zmienił przez ten szmat czasu, wciąż miał trzydziestkę na karku i zawadiacki uśmiech odejmujący mu lat, który pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko na mnie spojrzał.
- No, przecież wiedziałem! Przypomniałbym sobie! - ofuknąłem go, ale nie wyszło zbyt szczerze, bo uśmiech nie znikał mi z twarzy.
- Jasne, jasne - odparł rozbawiony, po czym znów spojrzał w niebo. - A to jaka konstelacja? - zapytał niewidzialnie obrysowując jedną z grup gwiazd palcem wskazującym. Zerknąłem w tamtą stronę.
- Nie żartuj nawet! - parsknąłem. - Przecież to Perseusz, sam mi go pokazałeś, pamiętasz? - wpatrywałem się w granat nieba i migoczące nad nami gwiazdy. - To była jedna jedyna jesienna noc bezchmurnego nieba - przypomniałem. Na pewno pamiętał, skoro nawet mi tamten wieczór mocno zapadł w pamięć. Prócz niego noc w noc były tak gęste chmury, że nawet nie było po co wybierać się na obserwację gwiazd.
- Pamiętasz mit o Perseuszu? - zamiast odpowiedzieć zapytał, jakby od początku właśnie do tego zmierzał. Znów na niego spojrzałem, tym razem na dłuższą chwilę.
- Co tu robisz, Kingsley? Przecież wyjechałeś... - to też pamiętałem doskonale, bo stało się niedługo po tym jak obserwowaliśmy razem Perseusza. Skąd więc wziął się z powrotem w Marston Green?
- Wróciłeś? - wbiłem w niego uważne spojrzenie. Uśmiechnął się tylko.
- Przypomnij sobie ten mit, Lou - odparł tylko, po czym jak gdyby nigdy nic podniósł się i ruszył w dół pagórka. Zerknąłem na jego wózek, który wciąż niewzruszony stał dalej.
- Kingsley! Stój! - zawołałem za nim zrywając się na równe nogi. Wtedy świat obrócił się (dosłownie) jak w kalejdoskopie. Przez moment pod stopami miałem rozgwieżdżone niebo, a nade mną unosił się pagórek w dół którego (a właściwie teraz w górę którego) maszerował nadal Kingsley. Chciałem za nim zawołać powtórnie, ale poczułem mocne szarpnięcie w okolicy pępka i to, że... spadam. Prosto w bezkresną przestrzeń kosmiczną. Krzyczałem machając desperacko rękami, jakby w nadziei, że natrafię nimi na coś, czego byłbym w stanie się przytrzymać. Niestety. Świat zawirował, pęd powietrza kazał mi zamknąć oczy... i wtedy właśnie wylądowałem twardo tyłkiem na bruku. Jęknąłem cicho, a kiedy otworzyłem oczy już był ranek, a słońce tak mocno świeciło mi prosto w twarz, że musiałem zmrużyć oczy. Gdzie byłem? To już nie pagórek w Marston Green, ale...
Dopiero teraz dotarła do mnie znajoma wesoła wrzawa, tupot stóp, pohukiwania sów. Ktoś cicho się zaśmiał, ktoś inny klepnął mnie w ramię i zapytał czy wszystko w porządku. Podniosłem się.
To były ostatnie dni wakacji na Pokątnej. Łatwo było poznać po ogromnej ilości dzieciaków z rodzicami robiącymi ostatnie zakupy przed rozpoczęciem szkoły. Eileen mnie tu zabrała właśnie w tym okresie, żeby pokazać kawałek magicznego świata.
- Tak, tak, dziękuję! - odparłem, bo czarodziej wciąż się we mnie wpatrywał, jakbym spadł z nieba. Hm... w sumie tak właśnie było. Ludzie pospiesznie mnie mijali, czasami potrącali czy przepychali się obok, a z naprzeciwka właśnie nadchodziła spora rodzinka wyraźnie przejęta kupnem kociołków. Jako że stałem na samym środku ulicy, odskoczyłem w bok, by zaraz dopchać się do pierwszej lepszej ściany. Któraś z kobiet stłumiła krzyk przerażenia. Z nieba wprost pod jej nogi spadł wózek inwalidzki Kingsleya. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłem w pierwsze lepsze drzwi, byle tylko nie powiązano mnie z tym dziwacznym (nawet jak na realia czarodziejów) zdarzeniem.
W pomieszczeniu panował przyjemny chłód - miła odmiana od ukropu lejącego się z nieba na zewnątrz. Pierwszym jednak, co rzuciło mi się w oczy, była szklana lada. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę ciekaw do jakiego sklepu tak bezceremonialnie wparowałem...
- Lodziarnia? - mruknąłem cicho do siebie zaskoczony. W lodziarni na Pokątnej jeszcze mnie nie było, więc dokładnie przetoczyłem spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Po głowie kotłowała mi się zaś tylko jedna myśl: czym mogą się różnić czarodziejskie lody od tych zwykłych? A może niczym się nie różniły?
- Regulus, czyż nie? - znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia i błyskawicznie odwróciłem głowę od nieba.
Obok leżał Kingsley, jego wózek inwalidzki spokojnie stał z boku. Mężczyzna nic się nie zmienił przez ten szmat czasu, wciąż miał trzydziestkę na karku i zawadiacki uśmiech odejmujący mu lat, który pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko na mnie spojrzał.
- No, przecież wiedziałem! Przypomniałbym sobie! - ofuknąłem go, ale nie wyszło zbyt szczerze, bo uśmiech nie znikał mi z twarzy.
- Jasne, jasne - odparł rozbawiony, po czym znów spojrzał w niebo. - A to jaka konstelacja? - zapytał niewidzialnie obrysowując jedną z grup gwiazd palcem wskazującym. Zerknąłem w tamtą stronę.
- Nie żartuj nawet! - parsknąłem. - Przecież to Perseusz, sam mi go pokazałeś, pamiętasz? - wpatrywałem się w granat nieba i migoczące nad nami gwiazdy. - To była jedna jedyna jesienna noc bezchmurnego nieba - przypomniałem. Na pewno pamiętał, skoro nawet mi tamten wieczór mocno zapadł w pamięć. Prócz niego noc w noc były tak gęste chmury, że nawet nie było po co wybierać się na obserwację gwiazd.
- Pamiętasz mit o Perseuszu? - zamiast odpowiedzieć zapytał, jakby od początku właśnie do tego zmierzał. Znów na niego spojrzałem, tym razem na dłuższą chwilę.
- Co tu robisz, Kingsley? Przecież wyjechałeś... - to też pamiętałem doskonale, bo stało się niedługo po tym jak obserwowaliśmy razem Perseusza. Skąd więc wziął się z powrotem w Marston Green?
- Wróciłeś? - wbiłem w niego uważne spojrzenie. Uśmiechnął się tylko.
- Przypomnij sobie ten mit, Lou - odparł tylko, po czym jak gdyby nigdy nic podniósł się i ruszył w dół pagórka. Zerknąłem na jego wózek, który wciąż niewzruszony stał dalej.
- Kingsley! Stój! - zawołałem za nim zrywając się na równe nogi. Wtedy świat obrócił się (dosłownie) jak w kalejdoskopie. Przez moment pod stopami miałem rozgwieżdżone niebo, a nade mną unosił się pagórek w dół którego (a właściwie teraz w górę którego) maszerował nadal Kingsley. Chciałem za nim zawołać powtórnie, ale poczułem mocne szarpnięcie w okolicy pępka i to, że... spadam. Prosto w bezkresną przestrzeń kosmiczną. Krzyczałem machając desperacko rękami, jakby w nadziei, że natrafię nimi na coś, czego byłbym w stanie się przytrzymać. Niestety. Świat zawirował, pęd powietrza kazał mi zamknąć oczy... i wtedy właśnie wylądowałem twardo tyłkiem na bruku. Jęknąłem cicho, a kiedy otworzyłem oczy już był ranek, a słońce tak mocno świeciło mi prosto w twarz, że musiałem zmrużyć oczy. Gdzie byłem? To już nie pagórek w Marston Green, ale...
Dopiero teraz dotarła do mnie znajoma wesoła wrzawa, tupot stóp, pohukiwania sów. Ktoś cicho się zaśmiał, ktoś inny klepnął mnie w ramię i zapytał czy wszystko w porządku. Podniosłem się.
To były ostatnie dni wakacji na Pokątnej. Łatwo było poznać po ogromnej ilości dzieciaków z rodzicami robiącymi ostatnie zakupy przed rozpoczęciem szkoły. Eileen mnie tu zabrała właśnie w tym okresie, żeby pokazać kawałek magicznego świata.
- Tak, tak, dziękuję! - odparłem, bo czarodziej wciąż się we mnie wpatrywał, jakbym spadł z nieba. Hm... w sumie tak właśnie było. Ludzie pospiesznie mnie mijali, czasami potrącali czy przepychali się obok, a z naprzeciwka właśnie nadchodziła spora rodzinka wyraźnie przejęta kupnem kociołków. Jako że stałem na samym środku ulicy, odskoczyłem w bok, by zaraz dopchać się do pierwszej lepszej ściany. Któraś z kobiet stłumiła krzyk przerażenia. Z nieba wprost pod jej nogi spadł wózek inwalidzki Kingsleya. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłem w pierwsze lepsze drzwi, byle tylko nie powiązano mnie z tym dziwacznym (nawet jak na realia czarodziejów) zdarzeniem.
W pomieszczeniu panował przyjemny chłód - miła odmiana od ukropu lejącego się z nieba na zewnątrz. Pierwszym jednak, co rzuciło mi się w oczy, była szklana lada. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę ciekaw do jakiego sklepu tak bezceremonialnie wparowałem...
- Lodziarnia? - mruknąłem cicho do siebie zaskoczony. W lodziarni na Pokątnej jeszcze mnie nie było, więc dokładnie przetoczyłem spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Po głowie kotłowała mi się zaś tylko jedna myśl: czym mogą się różnić czarodziejskie lody od tych zwykłych? A może niczym się nie różniły?
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Oniryczny Florean był bardzo uduchowioną postacią. Zdawał się być jakby trochę wyższy niż w rzeczywistości, a po ziemi chodził tak lekko jakby jego stopy wcale nie dotykały podłoża. Ubrany był w białe spodnie i długą hinduską koszulę w kolorze jasnego różu. Z jego twarzy nie znikał tajemniczy uśmiech, który zdawał się wzbudzać w każdym człowieku niezrozumiały spokój ducha. Sama lodziarnia również wyglądała inaczej - na pierwszy rzut oka niczym się nie różniła od tej prawdziwej, ale wystarczyło chociaż trochę skupić swoją uwagę, by dostrzec niewielkie acz znaczące zmiany. Chociażby o wiele wyższy sufit czy krzesła, z których zupełnie nie chciało się wstawać jak już raz się na nich usiadło. Florean sunął pomiędzy stolikami, przynosząc swoim klientom pucharki pełne kolorowych i przepysznych gałek lodów. Zawsze trafiał w punkt jeżeli chodziło o dobór smaków. Nikt nie wychodził stąd niezadowolony.
Oniryczny Florean posiadał również ponadprzeciętną intuicję, która podpowiedziała mu, że zaraz w lodziarni pojawi się niecodzienny gość. Przeprosił na moment swoich gości i zniknął na zapleczu. Dosłownie. Wyparował - puf! Zależało mu na ugoszczeniu nowego przybysza czymś wyjątkowym, a dobrze wiedział, że żaden z dostępnych smaków do końca go nie zadowoli. To było wyzwanie, którego z chęcią się podjął. Lewitował właśnie w ciemnym kosmosie, zastanawiając się jak dokładnie skomponować ten wyjątkowy lodowy deser. Po paru minutach drogocennej medytacji, zdecydował się na rożka z meteorytu z czarną dziurą w środku i puszystą chmurką na wierzchu, a to wszystko posypane gwiezdnym pyłkiem. Deser skrzył się w słońcu jak najdroższa kolia na szyi prawdziwej lady - Florean był zadowolony z ostatecznego rezultatu. Lód wydawał się ciężki, ale był lekki jak piórko, a pyszny jak najpyszniejsza czekolada. Wszedł na najbliższą białą chmurę i zaczął powoli zjeżdżać do lodziarni, wciąż trzymając w dłoni wspaniałego rożka z jeszcze wspanialszą zawartością. Pojawił się wewnątrz lokalu tak nagle jak z niego zniknął - nie wiadomo kiedy dokładnie jego ciało znalazło się w środku, wiadomo jednak, że spłynęło z bardzo wysokiego sufitu na bielusieńkiej chmurce.
Kiedy tylko chmurka dotknęła lśniącej podłogi, Florean zszedł z niej, a każde sprawniejsze oko mogło zauważyć co nosił na stopach. Przede wszystkim były to kolorowe skarpetki, swoją kolorystyką i wzorem w ogóle nie pasujące do stonowanej reszty ubioru. Oprócz tego miał na sobie białe klapki, ale akurat one wydawały się nieodłączną częścią stroju. - Witam serdecznie w lodziarni rodzeństwa Fortescue - powiedział swoim melodyjnym i dość niskim głosem, spoglądając na gościa z tym samym tajemniczym i uspokajającym uśmiechem. - Louis, prawda? Miło mi cię poznać - dodał, ale nie podał mu ręki - to byłoby zbezczeszczenie narzędzia jakim pracował. - Proszę, to dla ciebie - podał mu kosmiczny deser, w tym samym momencie wywracając oczy tak, że widać było tylko jasne białka. - Kingsley, czekasz na niego, prawda? Powinieneś przestać - dodał enigmatycznie, zawieszając spojrzenie swoich ciemnych oczu na Louisie.
Oniryczny Florean posiadał również ponadprzeciętną intuicję, która podpowiedziała mu, że zaraz w lodziarni pojawi się niecodzienny gość. Przeprosił na moment swoich gości i zniknął na zapleczu. Dosłownie. Wyparował - puf! Zależało mu na ugoszczeniu nowego przybysza czymś wyjątkowym, a dobrze wiedział, że żaden z dostępnych smaków do końca go nie zadowoli. To było wyzwanie, którego z chęcią się podjął. Lewitował właśnie w ciemnym kosmosie, zastanawiając się jak dokładnie skomponować ten wyjątkowy lodowy deser. Po paru minutach drogocennej medytacji, zdecydował się na rożka z meteorytu z czarną dziurą w środku i puszystą chmurką na wierzchu, a to wszystko posypane gwiezdnym pyłkiem. Deser skrzył się w słońcu jak najdroższa kolia na szyi prawdziwej lady - Florean był zadowolony z ostatecznego rezultatu. Lód wydawał się ciężki, ale był lekki jak piórko, a pyszny jak najpyszniejsza czekolada. Wszedł na najbliższą białą chmurę i zaczął powoli zjeżdżać do lodziarni, wciąż trzymając w dłoni wspaniałego rożka z jeszcze wspanialszą zawartością. Pojawił się wewnątrz lokalu tak nagle jak z niego zniknął - nie wiadomo kiedy dokładnie jego ciało znalazło się w środku, wiadomo jednak, że spłynęło z bardzo wysokiego sufitu na bielusieńkiej chmurce.
Kiedy tylko chmurka dotknęła lśniącej podłogi, Florean zszedł z niej, a każde sprawniejsze oko mogło zauważyć co nosił na stopach. Przede wszystkim były to kolorowe skarpetki, swoją kolorystyką i wzorem w ogóle nie pasujące do stonowanej reszty ubioru. Oprócz tego miał na sobie białe klapki, ale akurat one wydawały się nieodłączną częścią stroju. - Witam serdecznie w lodziarni rodzeństwa Fortescue - powiedział swoim melodyjnym i dość niskim głosem, spoglądając na gościa z tym samym tajemniczym i uspokajającym uśmiechem. - Louis, prawda? Miło mi cię poznać - dodał, ale nie podał mu ręki - to byłoby zbezczeszczenie narzędzia jakim pracował. - Proszę, to dla ciebie - podał mu kosmiczny deser, w tym samym momencie wywracając oczy tak, że widać było tylko jasne białka. - Kingsley, czekasz na niego, prawda? Powinieneś przestać - dodał enigmatycznie, zawieszając spojrzenie swoich ciemnych oczu na Louisie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lodziarnia wydawała mi się w pierwszej chwili zupełnie normalna - mugolska. Mogłaby się znajdować w byle której części Londynu i pasowałaby, byłem o tym święcie przekonany. Zawiesiłem się na dobry moment pomiędzy chęcią wyjścia na zewnątrz i podejścia do lady. W zasadzie chyba by nie zaszkodziło zerknąć na lody, a potem wyjść na tłoczną ulicę Pokątną... ale najwyraźniej ta decyzja została podjęta przez kogoś innego. Jakiś ruch zwrócił moją uwagę i, ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, z sufitu spłynął do mnie na chmurze ekscentryczny doprawdy jegomość. Wyglądał trochę jak czarodziejska wersja Hindusa, chociaż wyjątkowo blada i... moje spojrzenie ześlizgnęło się na jego stopy. Widok tych różnobarwnych skarpetek tak mnie rozbawił, że ukrywanie szerokiego uśmiechu wychodziło mi dość słabo, kiedy ponownie podniosłem spojrzenie na... hm... kelnera? Nie byłem pewien. W każdym razie już wiedziałem, że najwyższy czas dać nogę, bo przecież na pewno nie powinno mnie tu być, przecież nawet nie miałem czarodziejskich pieniędzy, żeby zapłacić, prawda? Więc już z miłym, trochę przepraszającym uśmiechem chciałem powiedzieć, że wpadłem tu w sumie przez przypadek, nawet usta otworzyłem, ale jegomość zamknął mi je jednym słowem: "Louis". Zaraz... że co?
- Skąd ty... tak, tak, mi też... Bardzo ee... dziękuję, ja... - jąkałem kompletnie zdezorientowany. Tym bardziej kiedy wciśnięto mi do ręki rożek z lodami. Nie zdążyłem ich jednak popodziwiać, kiedy ekscentryczny kelner nagle wywrócił oczami tak, że odruchowo odskoczyłem w tył. No, co? To było trochę straszne, nie? Całe szczęście, że loda nie wypuściłem z dłoni, bo byłoby szkoda. A dziwaczny stan kelnera też nie trwał zbyt długo i najwyraźniej nie był też atakiem jakiejś choroby, bo jegomość znów na mnie spojrzał tak normalnie. Tylko jego słowa sprawiły, że szczęka opadła mi w dół prawie w te iskrzące się lody.
- Skąd wiesz o Kingsley'u? - wypaliłem w końcu - Jesteś wróżbitą? - dodałem, bo tylko to przyszło mi do głowy, gorzej, bo nie mogłem sobie przypomnieć czy Eileen wspominała mi czy w czarodziejskim świecie są wróżbici... Mniejsza o to. W końcu spojrzałem na otrzymane lody i aż oniemiałem z zachwytu. Znów szczęka mi opadła, a oczy zamieniły się chyba w dwa galony (tak się nazywają te ich pieniądze?).
- A niech to spadająca gwiazda... - wymamrotałem nie mogąc oderwać spojrzenia od roziskrzonego deseru. - To najkosmiczniejsze lody jakie w życiu widziałem! - wykrzyknąłem z zachwytem. - Ty je zrobiłeś? - dodałem w końcu zerkając na pana lodziarza. Szczerze mówiąc deser był tak piękny, że aż szkoda mi go było próbować: zepsuję cały efekt, prawda? Takie arcydzieło to można tylko i wyłącznie podziwiać...
- Skąd ty... tak, tak, mi też... Bardzo ee... dziękuję, ja... - jąkałem kompletnie zdezorientowany. Tym bardziej kiedy wciśnięto mi do ręki rożek z lodami. Nie zdążyłem ich jednak popodziwiać, kiedy ekscentryczny kelner nagle wywrócił oczami tak, że odruchowo odskoczyłem w tył. No, co? To było trochę straszne, nie? Całe szczęście, że loda nie wypuściłem z dłoni, bo byłoby szkoda. A dziwaczny stan kelnera też nie trwał zbyt długo i najwyraźniej nie był też atakiem jakiejś choroby, bo jegomość znów na mnie spojrzał tak normalnie. Tylko jego słowa sprawiły, że szczęka opadła mi w dół prawie w te iskrzące się lody.
- Skąd wiesz o Kingsley'u? - wypaliłem w końcu - Jesteś wróżbitą? - dodałem, bo tylko to przyszło mi do głowy, gorzej, bo nie mogłem sobie przypomnieć czy Eileen wspominała mi czy w czarodziejskim świecie są wróżbici... Mniejsza o to. W końcu spojrzałem na otrzymane lody i aż oniemiałem z zachwytu. Znów szczęka mi opadła, a oczy zamieniły się chyba w dwa galony (tak się nazywają te ich pieniądze?).
- A niech to spadająca gwiazda... - wymamrotałem nie mogąc oderwać spojrzenia od roziskrzonego deseru. - To najkosmiczniejsze lody jakie w życiu widziałem! - wykrzyknąłem z zachwytem. - Ty je zrobiłeś? - dodałem w końcu zerkając na pana lodziarza. Szczerze mówiąc deser był tak piękny, że aż szkoda mi go było próbować: zepsuję cały efekt, prawda? Takie arcydzieło to można tylko i wyłącznie podziwiać...
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Oniryczny Florean był niezwykle cierpliwy. Słowa wychodziły z ust młodego człowieka pomału i z pewnym trudem, ale i tak słuchał ich z nadzwyczajnym zainteresowaniem. Czas dookoła nich zdawał się zwalniać; pozostali klienci coraz spokojniej sięgali łyżeczką po swoje pyszne desery, jednak nie działo się tak bez żadnej przyczyny. Florean chciał skupić swoją uwagę na Louisie, bo czuł, że ten potrzebuje tego spotkania. Lodziarnia miała nie tylko sprzedawać lody, lecz również poprawiać nastrój i rozwiązywać problemy - przynajmniej na chwilę, ale przecież nawet ta chwila mogła zdziałać wiele dobrego! Ot, prowadzenie takiego lokalu wymagało nie tylko znajomości gotowania lecz również podstaw psychologii. To nie tylko barmani wysłuchiwali historii swoich klientów - lodziarze także!
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że będą ci smakować. To na szczególne zamówienie - powiedział, spoglądając na rożka znacząco, żeby chłopak w końcu zatopił łyżeczkę czy też wziął pierwszego liza - Florian nie potrafił określić do którego rodzaju ludzi zalicza się Louis, ten temat przewyższał jego umiejętności. W każdym razie musiał spróbować, na pewno mu zasmakują.
- Powiedział mi o nim mój szósty zmysł - nie zamierzał niczego przed nim ukrywać, a właśnie taka była prawda - Florian posiadał coś czego nigdy nie rozumiał i nawet nie próbował zrozumieć, bo wiedział, że to jest coś niepojętego. Tak jak magia sama w sobie czy istnienie maleńkich atomów. Po prostu posiadał dar: tak samo jak potrafił robić lody, potrafił również dowiadywać się podobnych informacji. Niestety nie mógł tego robić kiedy tylko miał na to ochotę - musiał się liczyć z szóstym zmysłem i jego nastrojeniem danego dnia. - Nie. Jestem raczej... Duchem tego miejsca. Jego nierozłączną częścią. Mieszkam w tych ścianach - wytłumaczył, rozpościerając ręce. Znał absolutnie każdy centymetr sześcienny tego lokalu. Nie pamiętał też kiedy ostatnio z niego wychodził (nie licząc krótkich wycieczek w kosmos, ale to się nie liczyło); był jak Biała Dama w średniowiecznych zamkach. Zawsze można było go tu znaleźć, ale nawet on sam nie pamiętał co ostatecznie miał robić oprócz podawania ludziom lodów i wysłuchiwania ich problemów.
- Oczywiście, że ja! - Obruszył się, ale to nie było nic dziwnego - przecież lody naprawdę wypełniały całą jego egzystencję. Wiedział o nich wszystko! Dlaczego miałby oddawać przyjemność stworzenia deseru komuś innemu? W życiu! - Spróbuj ich - powiedział po chwili, uśmiechając się miło, ale w jego oczach czaiło się żądanie. - Mam nadzieję, że ci zasmakują - dodał, chociaż doskonale wiedział, że właśnie tak będzie. Jeszcze nigdy nie znalazł się tutaj klient, któremu by coś nie odpowiadało. Zostawali tutaj całymi dniami, jedząc jednego loda za drugim. Może Lou też się skusi na dokładkę? - Były robione specjalnie z myślą o tobie - indywidualne zamówienie czyli idealne zamówienie, w przeciwnym wypadku sprzedawanie lodów nie miało żadnego sensu.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że będą ci smakować. To na szczególne zamówienie - powiedział, spoglądając na rożka znacząco, żeby chłopak w końcu zatopił łyżeczkę czy też wziął pierwszego liza - Florian nie potrafił określić do którego rodzaju ludzi zalicza się Louis, ten temat przewyższał jego umiejętności. W każdym razie musiał spróbować, na pewno mu zasmakują.
- Powiedział mi o nim mój szósty zmysł - nie zamierzał niczego przed nim ukrywać, a właśnie taka była prawda - Florian posiadał coś czego nigdy nie rozumiał i nawet nie próbował zrozumieć, bo wiedział, że to jest coś niepojętego. Tak jak magia sama w sobie czy istnienie maleńkich atomów. Po prostu posiadał dar: tak samo jak potrafił robić lody, potrafił również dowiadywać się podobnych informacji. Niestety nie mógł tego robić kiedy tylko miał na to ochotę - musiał się liczyć z szóstym zmysłem i jego nastrojeniem danego dnia. - Nie. Jestem raczej... Duchem tego miejsca. Jego nierozłączną częścią. Mieszkam w tych ścianach - wytłumaczył, rozpościerając ręce. Znał absolutnie każdy centymetr sześcienny tego lokalu. Nie pamiętał też kiedy ostatnio z niego wychodził (nie licząc krótkich wycieczek w kosmos, ale to się nie liczyło); był jak Biała Dama w średniowiecznych zamkach. Zawsze można było go tu znaleźć, ale nawet on sam nie pamiętał co ostatecznie miał robić oprócz podawania ludziom lodów i wysłuchiwania ich problemów.
- Oczywiście, że ja! - Obruszył się, ale to nie było nic dziwnego - przecież lody naprawdę wypełniały całą jego egzystencję. Wiedział o nich wszystko! Dlaczego miałby oddawać przyjemność stworzenia deseru komuś innemu? W życiu! - Spróbuj ich - powiedział po chwili, uśmiechając się miło, ale w jego oczach czaiło się żądanie. - Mam nadzieję, że ci zasmakują - dodał, chociaż doskonale wiedział, że właśnie tak będzie. Jeszcze nigdy nie znalazł się tutaj klient, któremu by coś nie odpowiadało. Zostawali tutaj całymi dniami, jedząc jednego loda za drugim. Może Lou też się skusi na dokładkę? - Były robione specjalnie z myślą o tobie - indywidualne zamówienie czyli idealne zamówienie, w przeciwnym wypadku sprzedawanie lodów nie miało żadnego sensu.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lody, które trzymałem w ręce, były na specjalne zamówienie? Znów mnie zaskoczył.
- Ale... ja nic nie zamawiałem - powiedziałem ostrożnie. A jeśli zaszła jakaś pomyłka i właśnie otrzymałem czyiś deser? Chociaż to dziwne, że zamawiający również miał na imię Louis. Zaszedłby aż taki zbieg okoliczności?
Znów spojrzałem na rożek z lodami i poruszyłem nim delikatnie - gwiezdne iskierki zamigotały. Coś pięknego... Mógłbym na nie patrzeć w nieskończoność, słowo honoru!
Ach, czyli lodziarz ma szósty zmysł, tak? To w sumie prawie jakby był wróżbitą. Takim lodowym wróżbitą. Albo duchem lodziarni, w porządku. Chociaż...
Spojrzałem na niego i przyjrzałem mu się ponownie od góry do dołu.
- A nie powinieneś być przezroczysty? - wypaliłem w końcu. Wcale nie chciałem go obrazić! I w zasadzie nie znałem się na duchach i żadnego nigdy nie widziałem (ten był najwyraźniej pierwszym), ale dotąd sądziłem, że są takie przezroczyste i mleczno-białe. I zapewne straszne. On na szczęście póki co nie był straszny. Ba, wyglądał na najprzyjaźniejszego ducha, jakiego mógłbym sobie wyobrazić. Nawet robił kosmiczne lody! I to własnoręcznie!
Spojrzałem z podziwem na deser i jeszcze raz na niego.
- Są tak niesamowite i piękne, że aż szkoda ich jeść - powiedziałem szczerze, choć jednocześnie mnie kusiło (z samym duchem na czele), żeby sprawdzić jak ten kosmos smakuje. Nieziemsko - tego byłem pewny. Napawałem się jeszcze przez moment ich widokiem, ale w końcu się złamałem, powoli przysunąłem lody do ust i je polizałem (tak, byłem z tych liżących i szczerze mówiąc trochę gardziłem łyżeczkami do lodów, one zupełnie zmieniały smak deseru, słowo!). Na początek tylko trochę, tak na spróbowanie, ale tyle wystarczyło, żeby doszczętnie pochłonął mnie najbardziej czekoladowy smak, jaki miałem na języku. Kosmos totalnie musiał smakować czekoladą!
Nie byłem świadomy, że oczy zabłyszczały mi najprawdziwszą radością, a usta wygięły w szerokim uśmiechu.
- NA WSZYSTKIE SUPERNOWE WSZECHŚWIATA! - wykrzyknąłem nie mogąc się powstrzymać. Zupełnie nie zraziło mnie to, że właśnie kilku co starszych klientów mogło dostać zawału.
- To najpyszniejsze lody w kosmosie! - dodałem równie entuzjastycznie, ale choć miałem ochotę zatańczyć (tak! tutaj i w tej chwili, tak po prostu z radości), to jednak znów musiałem polizać kosmiczne lody.
- Dziękuję, duchu lodziarni! - zawołałem (to nie moja wina, że straciłem panowanie nad głosem. Po prostu całym sobą byłem szczęśliwy, przepełniony radością! Nawet ciężko opisać ten stan, chciałem jednocześnie tańczyć, śpiewać, wyściskać ducha i jeść w nieskończoność te lody. I czułem, tak, czułem się z każdą chwilą tak lekki, że gdybym podskoczył, to grawitacja zupełnie by mnie nie trzymała. Tak samo jak troski. Może to właśnie zmartwienia trzymają ludzi na ziemi?).
- Jak udało ci się je stworzyć? - zapytałem w krótkiej przerwie między jednym a drugim liźnięciem. - To czary, prawda? Najlepsze czary wszechświata...!
- Ale... ja nic nie zamawiałem - powiedziałem ostrożnie. A jeśli zaszła jakaś pomyłka i właśnie otrzymałem czyiś deser? Chociaż to dziwne, że zamawiający również miał na imię Louis. Zaszedłby aż taki zbieg okoliczności?
Znów spojrzałem na rożek z lodami i poruszyłem nim delikatnie - gwiezdne iskierki zamigotały. Coś pięknego... Mógłbym na nie patrzeć w nieskończoność, słowo honoru!
Ach, czyli lodziarz ma szósty zmysł, tak? To w sumie prawie jakby był wróżbitą. Takim lodowym wróżbitą. Albo duchem lodziarni, w porządku. Chociaż...
Spojrzałem na niego i przyjrzałem mu się ponownie od góry do dołu.
- A nie powinieneś być przezroczysty? - wypaliłem w końcu. Wcale nie chciałem go obrazić! I w zasadzie nie znałem się na duchach i żadnego nigdy nie widziałem (ten był najwyraźniej pierwszym), ale dotąd sądziłem, że są takie przezroczyste i mleczno-białe. I zapewne straszne. On na szczęście póki co nie był straszny. Ba, wyglądał na najprzyjaźniejszego ducha, jakiego mógłbym sobie wyobrazić. Nawet robił kosmiczne lody! I to własnoręcznie!
Spojrzałem z podziwem na deser i jeszcze raz na niego.
- Są tak niesamowite i piękne, że aż szkoda ich jeść - powiedziałem szczerze, choć jednocześnie mnie kusiło (z samym duchem na czele), żeby sprawdzić jak ten kosmos smakuje. Nieziemsko - tego byłem pewny. Napawałem się jeszcze przez moment ich widokiem, ale w końcu się złamałem, powoli przysunąłem lody do ust i je polizałem (tak, byłem z tych liżących i szczerze mówiąc trochę gardziłem łyżeczkami do lodów, one zupełnie zmieniały smak deseru, słowo!). Na początek tylko trochę, tak na spróbowanie, ale tyle wystarczyło, żeby doszczętnie pochłonął mnie najbardziej czekoladowy smak, jaki miałem na języku. Kosmos totalnie musiał smakować czekoladą!
Nie byłem świadomy, że oczy zabłyszczały mi najprawdziwszą radością, a usta wygięły w szerokim uśmiechu.
- NA WSZYSTKIE SUPERNOWE WSZECHŚWIATA! - wykrzyknąłem nie mogąc się powstrzymać. Zupełnie nie zraziło mnie to, że właśnie kilku co starszych klientów mogło dostać zawału.
- To najpyszniejsze lody w kosmosie! - dodałem równie entuzjastycznie, ale choć miałem ochotę zatańczyć (tak! tutaj i w tej chwili, tak po prostu z radości), to jednak znów musiałem polizać kosmiczne lody.
- Dziękuję, duchu lodziarni! - zawołałem (to nie moja wina, że straciłem panowanie nad głosem. Po prostu całym sobą byłem szczęśliwy, przepełniony radością! Nawet ciężko opisać ten stan, chciałem jednocześnie tańczyć, śpiewać, wyściskać ducha i jeść w nieskończoność te lody. I czułem, tak, czułem się z każdą chwilą tak lekki, że gdybym podskoczył, to grawitacja zupełnie by mnie nie trzymała. Tak samo jak troski. Może to właśnie zmartwienia trzymają ludzi na ziemi?).
- Jak udało ci się je stworzyć? - zapytałem w krótkiej przerwie między jednym a drugim liźnięciem. - To czary, prawda? Najlepsze czary wszechświata...!
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Oniryczny Florean uśmiechnął się tajemniczo - cała jego osoba była niezwykle enigmatyczna. Wydawał się oderwany od materialnego i namacalnego świata. W takim razie: kim był? Kto go stworzył? Powstał w morskiej pianie czy raczej wyszedł z waniliowych lodów? Tego nie wiedział nikt, nawet on sam. Szczerze mówiąc, nawet nie chodził spać. Po prostu egzystował i uszczęśliwiał ludzi przepysznymi lodami. Nie musiał myśleć o niczym innym, nie miał żadnych problemów. Dla niego ważne były tylko przysmaki i uśmiech na ludzkich twarzach, nawet tych niemagicznych - od razu wyczuł, że Louis Bott nie należy do tego świata. Nie przeszkadzało mu to - absolutnie! - raczej czuł swego rodzaju wyzwanie. Szczególnie, że ten młodzieniec mógł nie posiadać zdolności czarowania, ale nie pozbawiało go to ciekawości jego złożonego charakteru. - Nie szkodzi. Wszedłeś tutaj, to równoznaczne z zamówieniem - odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej. Oniryczny Florean wyczuwał chęć na zjedzenie loda u wszystkich przechodniów, jednak realizował zamówienia tylko tych, którzy przekroczyli próg lodziarni. O pozostałych zapominał - nie byli warci pamiętania skoro nie dali się zwieść swoim zachciankom. Przecież to było piękne tak po prostu wejść i nie przejmować się niczym innym! - Istnieją różne rodzaje duchów, drogi Lousie. Ja nie należę do tych standardowych. Niemniej potrafię zrobić się przezroczysty na zawołanie - wytłumaczył, po czym pstryknął palcem na co jego ciało zaczęło stawać się coraz bardziej niewidoczne aż w końcu można było przez niego obserwować innych klientów. Trwało to jednak chwilę - nie przepadał za przezroczystością, wolał być łatwo zauważalny. Chociażby po to, żeby wysłuchiwać takich pochwał.
- Ach - machnął skromnie ręką, jednak uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej (dosłownie od ucha do ucha), a w oczach zapaliły się zadowolone iskierki. Każdy udany lód (a innych nie robił) wywoływał w nim te same uczucia dumy i radości. - Wystarczy, że chwilę je podziwiasz. Potem należy je zjeść, inaczej się zmarnują - upomniał go uprzejmie, obserwując z zapartym tchem jak zatapia łyżeczkę i bierze pierwszy kęs. Czas wokół nich niemalże się zatrzymał, a głośne bicie serca onirycznego Floreana wypełniło całą lodziarnię. - Cudownie! - Krzyknął, klasnąwszy w dłonie, kiedy usłyszał pierwszą reakcję, a czas powrócił do normalności. Próba każdego loda kończyła się tak samo, a Florean i tak ze zniecierpliwieniem oczekiwał kolejnych degustacji. Zupełnie jakby w końcu miał się pojawić ktoś, kto jednak powie nie.
Ale wtedy lodziarnia by wybuchła.
- Bardzo się cieszę, drogi Lousie, że przypadły ci do gustu! - Każdy klient musiał stąd wyjść zadowolony, taki był cel tego miejsca. Uszczęśliwić człowieka, choćby na krótką chwilę.
Kolejne pytanie sprawiło, że szeroki uśmiech spełzł z twarzy Floreana. Przecież to była tajemnica firmowa! - Och, nie mogę ci tego zdradzić. Owszem, to czary i magia! Tylko tyle mogę ci zdradzić... - odparł, zarzucając swoim jasno różowym szaliczkiem. - A co dokładnie ci się w nich tak podoba? - Oniryczna lodziarnia czy nie, informacja zwrotna była potrzebna.
- Ach - machnął skromnie ręką, jednak uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej (dosłownie od ucha do ucha), a w oczach zapaliły się zadowolone iskierki. Każdy udany lód (a innych nie robił) wywoływał w nim te same uczucia dumy i radości. - Wystarczy, że chwilę je podziwiasz. Potem należy je zjeść, inaczej się zmarnują - upomniał go uprzejmie, obserwując z zapartym tchem jak zatapia łyżeczkę i bierze pierwszy kęs. Czas wokół nich niemalże się zatrzymał, a głośne bicie serca onirycznego Floreana wypełniło całą lodziarnię. - Cudownie! - Krzyknął, klasnąwszy w dłonie, kiedy usłyszał pierwszą reakcję, a czas powrócił do normalności. Próba każdego loda kończyła się tak samo, a Florean i tak ze zniecierpliwieniem oczekiwał kolejnych degustacji. Zupełnie jakby w końcu miał się pojawić ktoś, kto jednak powie nie.
Ale wtedy lodziarnia by wybuchła.
- Bardzo się cieszę, drogi Lousie, że przypadły ci do gustu! - Każdy klient musiał stąd wyjść zadowolony, taki był cel tego miejsca. Uszczęśliwić człowieka, choćby na krótką chwilę.
Kolejne pytanie sprawiło, że szeroki uśmiech spełzł z twarzy Floreana. Przecież to była tajemnica firmowa! - Och, nie mogę ci tego zdradzić. Owszem, to czary i magia! Tylko tyle mogę ci zdradzić... - odparł, zarzucając swoim jasno różowym szaliczkiem. - A co dokładnie ci się w nich tak podoba? - Oniryczna lodziarnia czy nie, informacja zwrotna była potrzebna.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wejście do lodziarni równoznaczne ze złożeniem zamówienia? Kolejny kosmiczny aspekt tego niezwykłego miejsca! Jeszcze żeby rachunki się same płaciły...! Kolejny astronomicznie czekoladowy liz i... zakrztusiłem się srogo. Zapewne tylko o mały włos nie oplułem przy tym szanownego ducha jego kosmicznymi lodami! No przecież! Kompletnie o tym zapomniałem!
Ale zanim zdążyłem wtrącić swoje trzy grosze, lodotwórca postanowił udowodnić swoją duchowość. I... no, faktycznie mu się to udało. Mimowolnie rozdziawiłem usta, kiedy, ot tak, stał się... stał się przezroczysty.
- Kosmicznie niesamowite... - wymamrotałem tylko wpatrując się w ponownie materializującą się postać. - Mógłbym być kiedyś takim duchem jak ty... - westchnąłem z rozmarzeniem, choć szybko się zreflektowałem - to znaczy nie do końca jak ty: mógłbym być duchem... duchem obserwatorium astronomicznego, to by było genialne...! - liznąłem ponownie loda.
Mógłbym bez końca i bez zmęczenia badać wszechświat i gapić się na gwiazdy... Doczekałbym pierwszego lotu człowieka w kosmos, bo taki z pewnością kiedyś nastąpi. Och! Może jako duch sam mógłbym wzlecieć w przestrzeń kosmiczną...! To by było NIEZIEMSKIE! Jako duch mógłbym zbadać cały Wszechświat! Ja sam osobiście! Widziałem to - oczami wyobraźni widziałem siebie jako przezroczystą postać szybującą w ciemnym, zimnym kosmosie. Nurkowałbym, to znów wznosił, choć w zasadzie w przestrzeni kosmicznej nie byłoby różnicy, bo tam nie ma pojęcia "góry" i "dołu". Z prędkością światła przemykałbym od jednej gwiazdy do drugiej, podróżował po galaktykach, zwiedzał inne planety... a wszystko smakowałoby czekoladą... Gdyby tak wyglądała śmierć... to z pewnością nie musiałbym się jej obawiać...
Pytanie ducha sprowadziło mnie niespodziewanie na Ziemię.
- To, że nie ma w nich nic, co by mi się w nich nie podobało - odparłem mechanicznie z uśmiechem. - No, może oprócz tego, że się w końcu skończą... Kosmiczne lody powinny być nieskończone jak Wszechświat - westchnąłem cicho pochłaniając deser coraz szybciej. Chyba był uzależniający.
- Ale najbardziej podoba mi się w nich to, że wyglądają równie kosmicznie jak smakują - dodałem znów wesoło... i wreszcie sobie przypomniałem to o czym jeszcze przed chwilą zapomniałem. - Ekhe, ekhem! Ale duchu! Ja nie mam ci jak zapłacić! - zauważyłem i to ku mojej wielkiej rozpaczy. Ostatnie czego chciałem, to znaleźć się na czarnej liście tej właśnie lodziarni! A przecież nie miałem tych czarodziejskich monet. Galotów. Galonów. Coś z galem w każdym razie.
Czy powinienem teraz oddać w takim razie tą resztkę kosmicznych lodów, którą wciąż trzymałem w dłoni? Zawahałem się.
- Mogę... mogę donieść zapłatę. Albo jakoś je odpracować! - rzuciłem czym prędzej, żeby duch nie poczuł się oszukany. Przecież nie wiedziałem, że wejście do lodziarni jest równoznaczne z zamówieniem, prawda? Jestem prawie pewien, że to nie było napisane na drzwiach!
Ale zanim zdążyłem wtrącić swoje trzy grosze, lodotwórca postanowił udowodnić swoją duchowość. I... no, faktycznie mu się to udało. Mimowolnie rozdziawiłem usta, kiedy, ot tak, stał się... stał się przezroczysty.
- Kosmicznie niesamowite... - wymamrotałem tylko wpatrując się w ponownie materializującą się postać. - Mógłbym być kiedyś takim duchem jak ty... - westchnąłem z rozmarzeniem, choć szybko się zreflektowałem - to znaczy nie do końca jak ty: mógłbym być duchem... duchem obserwatorium astronomicznego, to by było genialne...! - liznąłem ponownie loda.
Mógłbym bez końca i bez zmęczenia badać wszechświat i gapić się na gwiazdy... Doczekałbym pierwszego lotu człowieka w kosmos, bo taki z pewnością kiedyś nastąpi. Och! Może jako duch sam mógłbym wzlecieć w przestrzeń kosmiczną...! To by było NIEZIEMSKIE! Jako duch mógłbym zbadać cały Wszechświat! Ja sam osobiście! Widziałem to - oczami wyobraźni widziałem siebie jako przezroczystą postać szybującą w ciemnym, zimnym kosmosie. Nurkowałbym, to znów wznosił, choć w zasadzie w przestrzeni kosmicznej nie byłoby różnicy, bo tam nie ma pojęcia "góry" i "dołu". Z prędkością światła przemykałbym od jednej gwiazdy do drugiej, podróżował po galaktykach, zwiedzał inne planety... a wszystko smakowałoby czekoladą... Gdyby tak wyglądała śmierć... to z pewnością nie musiałbym się jej obawiać...
Pytanie ducha sprowadziło mnie niespodziewanie na Ziemię.
- To, że nie ma w nich nic, co by mi się w nich nie podobało - odparłem mechanicznie z uśmiechem. - No, może oprócz tego, że się w końcu skończą... Kosmiczne lody powinny być nieskończone jak Wszechświat - westchnąłem cicho pochłaniając deser coraz szybciej. Chyba był uzależniający.
- Ale najbardziej podoba mi się w nich to, że wyglądają równie kosmicznie jak smakują - dodałem znów wesoło... i wreszcie sobie przypomniałem to o czym jeszcze przed chwilą zapomniałem. - Ekhe, ekhem! Ale duchu! Ja nie mam ci jak zapłacić! - zauważyłem i to ku mojej wielkiej rozpaczy. Ostatnie czego chciałem, to znaleźć się na czarnej liście tej właśnie lodziarni! A przecież nie miałem tych czarodziejskich monet. Galotów. Galonów. Coś z galem w każdym razie.
Czy powinienem teraz oddać w takim razie tą resztkę kosmicznych lodów, którą wciąż trzymałem w dłoni? Zawahałem się.
- Mogę... mogę donieść zapłatę. Albo jakoś je odpracować! - rzuciłem czym prędzej, żeby duch nie poczuł się oszukany. Przecież nie wiedziałem, że wejście do lodziarni jest równoznaczne z zamówieniem, prawda? Jestem prawie pewien, że to nie było napisane na drzwiach!
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Oniryczny Florean przekręcił delikatnie głowę, przyglądając się młodemu Louisowi z ciekawością. Szanował każdego klienta, ale tego szczególnie polubił. Cierpliwie obserwował jak się krztusi lodami, nie mając zamiaru mu pomóc - zresztą co miałby zrobić? Klepanie po plecach w niczym nie pomaga, to mit. Niech sam sobie poradzi z tym niewielkim problemem. Swoją drogą, jak mógł się zakrztusić tymi przepysznymi lodami? - Możesz się o tym przekonać - powiedział, podchodząc bliżej niego. Normalnie by mu tego nie zaproponował, ale Louis Bott miał w sobie coś takiego, czego nie dało się zignorować. - Chodź, pokażę ci jak to jest być duchem - wyciągnął w jego stronę swoją bladą dłoń o długich palcach pianisty. Postanowił zrobić dla niego wyjątek, wykorzystać swoje zdolności i spełnić jego marzenie. Bo czy nie po to ludzie przekraczali próg lodziarni?
- To dobry pomysł. Wezmę go pod uwagę - kosmiczne lody nieskończone jak wszechświat. Ten młody człowiek miał głowę na karku. Florean na pewno będzie o tym pamiętał - nigdy niczego nie zapominał. Żadnej twarzy czy słowa, które padło podczas rozmowy. Pamiętał każdy dzień, każdą minutę i sekundę swojego długiego życia. To miało parę minusów, ale plusy przyćmiewały je wszystkie. Zresztą życie Onirycznego Floreana było podporządkowane lodziarni.
- Och, nie przejmuj się tym - uśmiechnął się uprzejmie, choć trochę niepokojąco zarazem. - To nie pieniądze są w życiu najważniejsze - dodał, po czym rozejrzał się po sali, spoglądając na wychodzących klientów. Kiwnął im głową na pożegnanie, ponownie skupiając uwagę na Louisie. - Chodź ze mną - powtórzył, ale tym razem nie dał mu wyboru i nie wyciągnął ręki. Zamiast tego dotknął jego ramienia, przez co uniósł się jakby ważył tyle co piórko i powędrował z Floreanem wysoko, wysoko! Przez dach, który nagle okazał się miękkimi chmurkami, i jeszcze wyżej! Aż do migocących gwiazd, czerni kosmosu. Florean rozluźnił uścisk i zaczął kręcić się w niekończącej się przestrzeni, nurkować i lecieć do góry.
- To dobry pomysł. Wezmę go pod uwagę - kosmiczne lody nieskończone jak wszechświat. Ten młody człowiek miał głowę na karku. Florean na pewno będzie o tym pamiętał - nigdy niczego nie zapominał. Żadnej twarzy czy słowa, które padło podczas rozmowy. Pamiętał każdy dzień, każdą minutę i sekundę swojego długiego życia. To miało parę minusów, ale plusy przyćmiewały je wszystkie. Zresztą życie Onirycznego Floreana było podporządkowane lodziarni.
- Och, nie przejmuj się tym - uśmiechnął się uprzejmie, choć trochę niepokojąco zarazem. - To nie pieniądze są w życiu najważniejsze - dodał, po czym rozejrzał się po sali, spoglądając na wychodzących klientów. Kiwnął im głową na pożegnanie, ponownie skupiając uwagę na Louisie. - Chodź ze mną - powtórzył, ale tym razem nie dał mu wyboru i nie wyciągnął ręki. Zamiast tego dotknął jego ramienia, przez co uniósł się jakby ważył tyle co piórko i powędrował z Floreanem wysoko, wysoko! Przez dach, który nagle okazał się miękkimi chmurkami, i jeszcze wyżej! Aż do migocących gwiazd, czerni kosmosu. Florean rozluźnił uścisk i zaczął kręcić się w niekończącej się przestrzeni, nurkować i lecieć do góry.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie co też duszny lodziarz do mnie mówi. Z tym przekonywaniem się. No bo... jak to tak? Miałem się przekonać jak to jest być... duchem?
Wybałuszyłem na niego oczy i na dobry moment oniemiałem przez co o mały włos, a resztka moich kosmicznych lodów skapnęłaby na podłogę. Na szczęście wykazałem się niesamowitym refleksem i pochłonąłem je do końca w mgnieniu oka.
Niby się skończyły, ale nie pozostawiły po sobie nieprzyjemnego uczucia straty lub niedosytu jak to zwykle bywa ze słodyczami. Wręcz przeciwnie - wciąż byłem szczęśliwy i w zasadzie beztroski, bo skoro duch nie chciał ode mnie zapłaty... to już chyba nie miałem czym się martwić, prawda?
Jeszcze zdążyłem się ucieszyć na wieść, że duch weźmie pod uwagę moją propozycję co do lodów... a chwilę później dotknął mojego ramienia i jakby pozbawił całego ciężaru. Ot tak, jak gdyby napompował mnie helem zaczęliśmy się wznosić do góry. Muszę przyznać, że pierwszej chwili się przestraszyłem, bo o ile zawsze sobie wyobrażałem jakie to uczucie - latać - to to było niepodobne do wszystkiego, co znałem. Nawet wtedy, kiedy stryj udowadniając mi, że czary istnieją, wylewitował mnie pod sam sufit, czułem się inaczej. Teraz naprawdę nic nie ważyłem! Albo ważyłem tyle co nic - ciężko stwierdzić tak do końca, zresztą teraz nie miałem głowy do fizyki.
Odruchowo spróbowałem uchwycić ręki ducha, jakby ten mógł mnie uchronić od upadku lub rozbicia się o sufit, choć jak szybko się okazało, tym ostatnim nie musiałem się martwić. Wzbijaliśmy się coraz wyżej i wyżej za sobą zostawiając lodziarnię, ulicę Pokątną, Londyn, Wielką Brytanię, Europę, a w końcu i całą Ziemię. Zapatrzony w czerń Wszechświata i migoczące na niej gwiazdy, dopiero po chwili odwróciłem głowę, żeby spojrzeć za siebie, na "dół". Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę mógł oglądać swoją planetę z takiej perspektywy. Błękitna planeta wyglądała teraz tak sztucznie i nienaturalnie, z jednej strony jak dziecięca zabawka, a z drugiej miałem przecież świadomość, że była pełna ludzi, zwierząt, roślin i niesamowitości, które dopiero teraz zacząłem doceniać. Przecież mieszkając w Anglii zdawało mi się, że cała kula ziemska jest taka ogromna, a teraz?
Zaśmiałem się. Zaśmiałem serdecznie i z radością i choć wiedziałem, że w próżni nie powinien być w ogóle słyszalny dźwięk, to swój śmiech słyszałem bardzo dobrze. Zresztą - jeszcze się nie udusiłem i nie zamarzłem (a wcześniej przechodząc przez kolejne warstwy atmosfery nie spłonąłem), więc... więc wychodziło na to, że faktycznie byłem duchem. Takim jak duch lodotwóca.
Puścił mnie i choć serce na moment mi zamarło, że teraz spadnę niczym jakiś meteoroid na Ziemię przyciągnięty przez ziemską grawitację, to jednak nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie mogłem zobaczyć akrobatyczny popis pana ducha w próżni, a chwilę później do niego dołączyłem próbując swoich sił w tym niesamowitym kosmicznym nurkowaniu.
- To nieziemskie! - zawołałem wisząc głową w dół (a może właśnie w górę?) i powoli się obracając. Właśnie zza Ziemi wyłoniła się mała kulka szarego Księżyca.
- Muszę zobaczyć pozostałe planety...! I Słońce! - stwierdziłem nagle, a oczy aż mi zalśniły. Jeśli udałoby mi się dostać choć w pobliże gwiazdy... gdybym został pierwszym naocznym świadkiem fizyko-chemicznych zjawisk w niej zachodzących...
Niczym więc zawodowy pływak (choć tak naprawdę nie potrafiłem pływać) spróbowałem "odgarniać" próżnię dłońmi i poszybować w stronę Słońca. Najpierw zaś i tak trzeba było minąć Wenus i Merkurego.
Wybałuszyłem na niego oczy i na dobry moment oniemiałem przez co o mały włos, a resztka moich kosmicznych lodów skapnęłaby na podłogę. Na szczęście wykazałem się niesamowitym refleksem i pochłonąłem je do końca w mgnieniu oka.
Niby się skończyły, ale nie pozostawiły po sobie nieprzyjemnego uczucia straty lub niedosytu jak to zwykle bywa ze słodyczami. Wręcz przeciwnie - wciąż byłem szczęśliwy i w zasadzie beztroski, bo skoro duch nie chciał ode mnie zapłaty... to już chyba nie miałem czym się martwić, prawda?
Jeszcze zdążyłem się ucieszyć na wieść, że duch weźmie pod uwagę moją propozycję co do lodów... a chwilę później dotknął mojego ramienia i jakby pozbawił całego ciężaru. Ot tak, jak gdyby napompował mnie helem zaczęliśmy się wznosić do góry. Muszę przyznać, że pierwszej chwili się przestraszyłem, bo o ile zawsze sobie wyobrażałem jakie to uczucie - latać - to to było niepodobne do wszystkiego, co znałem. Nawet wtedy, kiedy stryj udowadniając mi, że czary istnieją, wylewitował mnie pod sam sufit, czułem się inaczej. Teraz naprawdę nic nie ważyłem! Albo ważyłem tyle co nic - ciężko stwierdzić tak do końca, zresztą teraz nie miałem głowy do fizyki.
Odruchowo spróbowałem uchwycić ręki ducha, jakby ten mógł mnie uchronić od upadku lub rozbicia się o sufit, choć jak szybko się okazało, tym ostatnim nie musiałem się martwić. Wzbijaliśmy się coraz wyżej i wyżej za sobą zostawiając lodziarnię, ulicę Pokątną, Londyn, Wielką Brytanię, Europę, a w końcu i całą Ziemię. Zapatrzony w czerń Wszechświata i migoczące na niej gwiazdy, dopiero po chwili odwróciłem głowę, żeby spojrzeć za siebie, na "dół". Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę mógł oglądać swoją planetę z takiej perspektywy. Błękitna planeta wyglądała teraz tak sztucznie i nienaturalnie, z jednej strony jak dziecięca zabawka, a z drugiej miałem przecież świadomość, że była pełna ludzi, zwierząt, roślin i niesamowitości, które dopiero teraz zacząłem doceniać. Przecież mieszkając w Anglii zdawało mi się, że cała kula ziemska jest taka ogromna, a teraz?
Zaśmiałem się. Zaśmiałem serdecznie i z radością i choć wiedziałem, że w próżni nie powinien być w ogóle słyszalny dźwięk, to swój śmiech słyszałem bardzo dobrze. Zresztą - jeszcze się nie udusiłem i nie zamarzłem (a wcześniej przechodząc przez kolejne warstwy atmosfery nie spłonąłem), więc... więc wychodziło na to, że faktycznie byłem duchem. Takim jak duch lodotwóca.
Puścił mnie i choć serce na moment mi zamarło, że teraz spadnę niczym jakiś meteoroid na Ziemię przyciągnięty przez ziemską grawitację, to jednak nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie mogłem zobaczyć akrobatyczny popis pana ducha w próżni, a chwilę później do niego dołączyłem próbując swoich sił w tym niesamowitym kosmicznym nurkowaniu.
- To nieziemskie! - zawołałem wisząc głową w dół (a może właśnie w górę?) i powoli się obracając. Właśnie zza Ziemi wyłoniła się mała kulka szarego Księżyca.
- Muszę zobaczyć pozostałe planety...! I Słońce! - stwierdziłem nagle, a oczy aż mi zalśniły. Jeśli udałoby mi się dostać choć w pobliże gwiazdy... gdybym został pierwszym naocznym świadkiem fizyko-chemicznych zjawisk w niej zachodzących...
Niczym więc zawodowy pływak (choć tak naprawdę nie potrafiłem pływać) spróbowałem "odgarniać" próżnię dłońmi i poszybować w stronę Słońca. Najpierw zaś i tak trzeba było minąć Wenus i Merkurego.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Oniryczny Florean przyglądał się z ciekawością młodemu mężczyźnie, który z wyraźnym zafascynowaniem szybował razem z nim hen! daleko ponad znaną mu planetę. Florean już zwiedził każdy kąt tej galaktyki i marzył o poszybowaniu w jeszcze dalsze zakątki wszechświata, ale nie był jeszcze na to gotowy. Owszem, miał tysiące lat (a może nawet dziesiątki tysięcy?), lecz w świecie duchów wciąż był tylko młodym adeptem. Odwiedzanie sąsiednich galaktyk wymagało nie lada umiejętności szybowania; groziło to pozostaniem w sąsiedniej galaktyce na zawsze i zapomnieniem. A Oniryczny Florean kochał lodziarnię, swoje małe miejsce w świecie, i czuł się w niej jak ryba w wodzie. Dlatego tylko spojrzał tęsknie w bliżej nieokreślonym kierunku, by w całości skupić się na młodym astronomie. - Cóż, nie da się zaprzeczyć - odpowiedział, kładąc się na niewidocznym szezlongu. Obserwował z lekkim znudzeniem jak Louis obraca się powoli wokół własnej osi - dlaczego każdy zaczynał od obrotów? Przecież można było nurkować, lewitować, i robić mnóstwo innych rzeczy! Nie, obroty zwyciężały. Za każdym razem! Przyglądał się Louisowi, jak zaczyna się oddalać dość powolnym (dobrze, bardzo powolnym) sunięciem w kierunku pozostałych planet. W końcu wywrócił oczami i zszedł z niewidzialnego (i nieistniejącego oczywiście) szezlonga, szybko go doganiając. - Takim tempem dolecisz tam może za tysiąc lat - zauważył, samemu lecąc niezwykle zgrabnie. Cóż, milenia praktyki. - Najpierw zegnij rękę w ten sposób, a dopiero potem odpychaj się nogą - zaczął go instruować, jednocześnie prezentując opisywane ruchy na sobie. - Widzisz? Wtedy zegniesz drugą rękę i odepchniesz się drugą nogą. Uwierz mi, ten sposób jest najlepszy. Nie możesz poruszać się jak pływak, przecież nie jesteś w wodzie - przypomniał mu jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Doprawdy, że też musiał uczyć go tak podstawowych rzeczy! Zaraz jednak się uśmiechnął, bo mimo wszystko cieszył się z radości jaką udało mu się sprawić. A to przecież było tak proste - ot, zabrać go do góry. - Dalej, Louis! Suń! - Krzyknął, latając dookoła niego, klaszcząc i gwiżdżąc w ramach dopingu. Jego śmiech rozniósł się po próżni, łamiąc wszelkie zasady fizyki. Piękny to był dzień! Minęli Wenus i grupkę żeńskich duchów, machających do nich wesoło, a kiedy zbliżali się do Merkurego, Oniryczny Florean zrównał się z astronomem. - Drogi Louisie, ja już nie mogę ci dalej towarzyszyć. Leć, badaj, odkrywaj! Życzę ci wszystkiego najlepszego. Żegnaj, młody astronomie!
Oniryczny Florean odwrócił się i poleciał w stronę niewielkiego punktu, planety Ziemi.
zt
Oniryczny Florean odwrócił się i poleciał w stronę niewielkiego punktu, planety Ziemi.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
[SEN] Kosmiczne lody
Szybka odpowiedź