Rigantona Aine Weasley
Nazwisko matki: Skamander
Miejsce zamieszkania: dom w Ottery St. Catchpole
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: ścigająca w Harpiach z Holyhead
Wzrost: 165 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: ogniście rudy
Kolor oczu: zieleń z domieszką brązu
Znaki szczególne: Epicentra złocistych piegów na twarzy oraz ciele, ogniście rude, nieposkromione włosy, kilka drobnych blizn na nogach i rękach powstałych przez nadmierną ruchliwość Rii.
11 i pół cala, dość sztywna, dąb czerwony i włókno z serca smoka
Gryffindor
jerzyk
martwe ciało kogoś z najbliższych
zapach wilgotnego drewna, pasty Fleetwooda, świeżo zaparzonej mięty oraz gorącej czekolady
świat bez uprzedzeń i wśród nich oni - cała, szczęśliwa rodzina
Quidditch, pojedynki, drobne uszczypliwości, pomoc innym
oczywiście, że Harpie z Holyhead!
latanie na miotle, pływanie, łyżwiarstwo, jazda konna
rock’n’roll
Oksana Butovskaya
Nie wynieśli się. Zniszczona rezydencja w Ottery St. Catchpole nie zdołała pogrzebać ich determinacji. Wznieśli niewielką chatę nieopodal miejscowego lasu doskonale wiedząc, że to nie budynki tworzą dom, a ludzie. Dlatego wytrwali w skromnych warunkach przez wiele pokoleń, pielęgnując dumę z własnych dokonań - nie żal im było rozdanych potrzebującym dóbr, nie żal im było pogrzebanych w ruinach wspomnień, ponieważ odbudowywali je na nowo. Wspólnie.
Datę jego ślubu wyznaczono na dzień dziesiąty czerwca. Dai Weasley, początkujący auror w Ministerstwie, zamierzał ożenić się swoją narzeczoną, z którą był po słowie już od kilku miesięcy. Rodzina dwoiła się i troiła chcąc uczynić ten dzień wyjątkowym. W ogrodzie stanęły stoły pełne jedzenia i każdy zakątek został ozdobiony naręczami najpiękniejszych polnych kwiatów, zachwycających wszystkich ujmującą prostotą dekoracji. Ciepło oraz wzajemna życzliwość unosiła się w powietrzu przypominając perfumy z domieszką kuszącej amortencji - domostwo Weasley’ów prezentowało się w ten sposób nie tylko od święta. Co spowodowało, że starania rozbiły się o otaczające ich korony drzew na godzinę przed ceremonią? Wszystkie rośliny niespodziewanie zwiędły, przygotowane smakołyki wydzielały nieprzyjemną woń, a suknia panny młodej rozdarła się w strategicznym miejscu. To znak, pomyślał pan młody kiedy bezradnie wpatrywał się w epicentrum dokonanych przez nieznaną siłę szkód. Akurat odwracał się ku wystrojonej, niewielkiej chacie, gdy natknął się na nią. Daleką, dawno niewidzianą krewną - wschodzącą gwiazdę Harpii z Holyhead. Wypiękniała - stwierdził w duchu. Przybyła czarownica zabrała się usłużnie za pomoc w naprawianiu kłopotliwych zniszczeń, a pan młody włóczył się za nią niczym cień. Przegadali prawie całą pozostałą im godzinę, podczas której Dai poczuł targające nim wątpliwości.
Panna młoda czekała na przybycie narzeczonego przez dwie długie, stresujące godziny. Upokorzona oraz zalana łzami opuściła Ottery St. Catchpole zostawiając Weasley’ów w zdenerwowaniu oraz zażenowaniu. Niedoszły mąż zabrał pannę Skamander na wzgórze, z którego rozpościerał się przepiękny widok na całe miasteczko.
- Gdzie byłaś całe moje życie? - spytał oczarowany nie tyle widokiem, co jej lśniącymi, magnetyzującymi spojrzeniem oczami. - W Londynie - zaśmiała się perliście, oglądając się na zachód słońca. Niebo nabrało ciepłych barw; ognista czerwień, soczysty pomarańcz oraz świetlista żółć skropiła sklepienie dotychczas niebieskie, czyniąc tamtą chwilę prawdziwie magiczną.
Mniej magiczny okazał się samotny powrót do domu późną nocą. Zaniepokojeni rodzice pili kawę przy mocno sfatygowanym, drewnianym stole.
- Żenię się - powiedział wchodzący do pomieszczenia Dai. - Szykujcie wesele - skwitował podniesione głosy pełne pretensji - to naprawdę wydało mu się zaskakujące, że jego rodzice domagali się wyjaśnień. Z nieobecnym uśmiechem powrócił do swojej sypialni, ignorując wszystkie skierowane go niego słowa. Nie mógł zasnąć przez całą noc.
- To twoje geny, bo na pewno nie moje - westchnął pan Weasley do swojej małżonki. Pokręcił z rozczarowaniem głową. Jego syn - skrupulatny auror, zbawienie dla świata, w sprawach prywatnych wykazywał się taką lekkomyślnością. Nie dowierzał. Jedyną nadzieją napełniał go drugi z synów: pragmatyczny, ułożony, rozsądny. W chłodnej, naznaczonej zmęczeniem kuchni zawisło pytanie - gdzie popełnili błąd?
Nadano mu przydomek uciekający pan młody. Po roku, poprzedzonego nauką panny Skamander szlacheckiej etykiety, balowego tańca oraz innych nieprzydatnych umiejętności, w Ottery St. Catchpole szykowano kolejne wesele. Nikt nie wierzył, że rzeczywiście do niego dojdzie - część niezbyt bliskiej rodziny z dalekich stron nie zdecydowała się na powtórne odwiedziny. Jeden z wujów przyjmował zakłady - większość krewnych obstawiła kolejną ucieczkę potencjalnego męża. Dai utarł im wszystkim nosa i dnia osiemnastego lipca poślubił swoją narzeczoną - zapoczątkowując kolejną gałąź Weasley’ów.
Wbrew przypuszczeniom co bardziej wścibskich ciotek, nie zabiła ich proza życia. On, jako auror, dzięki ustatkowaniu się zaczął osiągać sukcesy w tropieniu czarnoksiężników. Rzadko bywał w domu - na świecie źle się działo. Ona stała się prawdziwą gwiazdą Quidditcha. Imię Elaine Weasley coraz częściej zdobiło magiczną prasę - ta uznała młodą kobietę za najbardziej obiecującą ze ścigających wśród Harpii z Holyhead. Niestety podczas jednego z meczów utalentowana zawodniczka oberwała boleśnie w tłuczkiem w głowę. Odzyskawszy przytomność w szpitalu Świętego Munga dowiedziała się, że nosi pod sercem nowe życie. Kariera Elaine rozkwitała nader obiecująco, ale wątpliwości nie pojawiły się w jej głowie ani razu. Nic nie mogło dorównać cudowi macierzyństwa - ni góry pieniędzy połyskujące złotem, ni uwielbienie rzeszy fanów; nawet niesamowite uczucie towarzyszące podniebnym lotom przegrywało na starcie z miłością do nienarodzonego jeszcze dziecka.
Kilka miesięcy po tym niespodziewanym wypadku na boisku Weasley’owie powzięli w ramiona silnego, rudowłosego chłopca. Parę lat później na świat przyszła dziewczynka, zamykając w ten sposób tradycyjną rodzinę spójną klamrą. Elaine pograła jeszcze jakiś czas w głównym składzie, ale szybko zrezygnowała z dalszej kariery - całe serce oddała rodzinie. Dom na powrót wypełnił się zapachem pieczonego ciasta, wypastowanej podłogi oraz świeżo ściętymi kwiatami. Pensja pana Weasley’a wystarczała na utrzymanie całej czwórki.
Rigantona Pierwsza Tego Imienia Weasley - dokładnie tak pokarali ją jej prywatni rodzice i to już na początku życiowej drogi. Postępując według celtyckiej tradycji dziewczynkę okrzyknięto wielką królową wierząc w wyjątkowość rudowłosego berbecia. Uznano to za dobry omen na przyszłość młodej panny i nie, nie mieli na myśli bogactwa materialnego. Tego zlepku kilku niepozornych literek mała czarownica nienawidziła z całego serca - praktycznie odkąd tylko zdobyła zdolności poznawcze. Ów zlepek nijak miał się do złożonej osobowości jego posiadaczki, dalekiej od egoizmu oraz pragnienia władzy. Okrutna rzeczywistość zgotowana przez najbliższe jej sercu osoby zmusiła piegowatą dziewczynkę do przedstawiania się światu jako Rhiannon, najczęściej skracanego do dużo prostszego Ria. Nigdy nie zrozumiała jak Urien, jej brat, zdołał pogodzić się ze współdzieloną z nią tragedią.
- To nasze dziedzictwo, lady Rigantono - odpowiadał jej wtedy spokojnym tonem. Tak, robił to specjalnie. Lubił obserwować wzburzoną krew siostry odznaczającą się czerwienią na upstrzonej piegami skórze, uwielbiał roziskrzone od gniewu spojrzenie ciemnych oczu, aż wreszcie odnajdywał przyjemność w zaciskających się niewielkich, dziewczyńskich piąstkach. W odpowiedzi na zaczepki Weasley wystawiała mu niedojrzale język, wzbudzając powszechne rozbawienie tym niegodnym monarchini gestem.
Nie była żadną królową.
Odkąd potrafiła utrzymać się na swoich tłustych, dziecięcych nóżkach, całymi dniami bawiła się z bratem poza domem. Miała w sobie dużo energii i brawury. W jej żyłach zamiast krwi płynęła ciekawość, nie trwoniła też czasu na spokojne siedzenie w kącie i zabawę lalkami. Biegała po polach goniąc wiatr, niczym zwinna małpka wdrapywała się na szorstkie gałęzie rozłożystych dębów rosnących w miasteczku, łapała ryby w strumieniach - gołymi rękoma. I zawsze, ale to zawsze rywalizowała z Urienem. Nie mogła pogodzić się z myślą, że był od niej silniejszy, szybszy, sprawniejszy, zwinniejszy i wytrzymalszy. Goniła go do utraty tchu oraz omdlenia nóg, w jeziorze wstrzymywała oddech pod wodą aż zaniepokojony wyławiał ją na brzeg, w złości dźgała go mieczem z patyka na oślep, w dzikiej furii sądząc, że kiedyś go ugodzi. Nie zauważała, że chłopiec czasem zwalniał, że podawał jej co wytrzymalsze gałęzie, że wynurzał się nad taflę dużo wcześniej pomimo, że powietrza w płucach wystarczyłoby mu na znacznie dłuższy okres czasu. Opiekował się nią przy jednoczesnym motywowaniu do pracy nad sobą - nie odpuszczał, nie podawał niczego na srebrnej tacy. Byli Weasley’ami, potomkami wielkich wojowników, nie spoczywali na laurach i nie czekali na mannę z nieba. Brali sprawy w swoje ręce.
Magiczne zdolności odkryła podczas kolejnej, beznadziejnej nauki tańca. Z nadętą miną stawiała nieudolne, pokraczne kroki aż straciła grunt pod nogami. Dosłownie. Uniosła się kilka centymetrów nad ziemią wprawiając wszystkich domowników w niemałe zdumienie. Ostatecznie doleciała aż nad dębowy sufit, z którego zdjął ją ojciec. Jeszcze tego samego dnia dostała od brata jego dziecięcą miotełkę - prezent z okazji zostania prawdziwą czarownicą. On umiał już latać - przyszedł czas na Rię. Uśmiechnięta od ucha do ucha chwyciła za drewniany trzonek i wybiegła z dłużących się w nieskończoność zajęć traktujących o różnych rodzajach kieliszków (i tak żadne z nich nie używało więcej niż jednego, po co to wszystko?) prosto na zewnątrz. Dosiadła miotły i zgodnie z planem wzbiła się w powietrze. Wystarczyła dosłownie sekunda, żeby stracić panowanie nad miotłą i uderzyć się o rosnący nieopodal buk. Tak, nabiła sobie ogromnego guza na czole. A nazajutrz wsiadła na miotłę ponownie. Suma summarum dzięki cennym wskazówkom matki nauczyła się latać nawet lepiej niż Urien. Nareszcie.
Rhiannon co rusz przyciągała kłopoty - uszkadzanie każdej części ciała nie było jedynym zajęciem na monotonne popołudnie. Nie wystarczyłoby czasu na opisanie wszystkich głupot jakie zdołała w dzieciństwie wymyślić, acz znalazłoby się kilka co ciekawszych pomysłów. W okolicy mieszkała pewna biedna rodzina, dużo biedniejsza od Weasley’ów. Zdarzało się, że rudowłosa spotykała nieco starszego od niej chłopca zbierającego leśne jagody, ażeby zapełnić ciągle pusty żołądek - a i tak większość zebranych owoców oddawał młodszemu bratu. Ignorując zdrowy rozsądek Ria zaczęła zanosić im kanapki - jakże nieroztropnie były to te same, które mama przygotowywała każdego dnia na śniadanie. Oddawała też połowę swojego obiadu pakując jedzenie do niewielkiego kartonika kiedy nikt nie patrzył. Wstydziła się do przyznać do tego bratu, choć wiedziała, że na pewno poparłby tę inicjatywę. Miała jednak wrażenie, że zraniłaby uczucia sąsiadów gdyby komukolwiek powiedziała o ich sytuacji - wymyśliła, że zbawi świat w pojedynkę. Cała konspiracyjna akcja sypnęła się podczas zabawy w chowanego z Urienem (była w tym naprawdę dobra. Zawsze świetnie potrafiła się ukryć, zwłaszcza jesienią, jak rudość jej włosów zlewała się z kolorowym dywanem opadniętych z drzew liści). To wtedy zemdlała, znajdując się akurat w swojej najlepszej kryjówce. Chłopak długo nie mógł jej odnaleźć, więc do akcji poszukiwawczej włączył się ojciec powracający z pracy - Ria czuła respekt przed jego autorytetem i będąc już w domu wyśpiewała wszystko, nawet najtajniejsze sekrety samowolnej operacji. Nie ukarał jej, uśmiechnął się na swój przewrotny sposób i zmierzwił upstrzone resztkami liści włosy. Dzień później wspólnie organizowali pomoc dla potrzebującej rodziny budując solidne podwaliny sąsiedzkiej przyjaźni.
Najgorsze, że Urien poznał miejsce jej sekretnej kryjówki.
Mniej szczęśliwie skończyła się dla niej wizyta na mugolskim gospodarstwie. Tamte różowe, pozornie niewinne świnki wyglądały niegroźnie, dlaczego nie pogłaskać ich śmiesznych ryjków? Skradała się naprawdę uważnie w ich stronę, nie było mowy o błędzie. Już wyciągała do nich rękę aż poczuła nieprzyjemne pieczenie. Nim się obejrzała, a na skórze pojawiły się swędzące, czerwone bąble. Zaniepokojona tym faktem wróciła prędko do domu. Uzdrowiciel szybko wydał opinię - świniowstręt, powszechna choroba wśród arystokracji. Nie bała się, choroba nie wpływała na jej życie w żaden sposób - w ich domu i tak nie jadano wieprzowiny. Weasley żałowała jedynie, że nigdy nie pogłaszcze tych uroczych zwierzątek.
Gdy miała siedem lat, zmarł ich wuj. Na akcji - był aurorem tak jak jego brat. Ria wpadła wtedy w panikę. Nie chciała, żeby ojciec się narażał. W tamtym okresie nie rozumiała jeszcze poczucia obowiązku tak dobrze jak kilka lat później. Pragnęła mieć tatę - nic więcej się nie liczyło. To powodowało, że codziennie rano zanosiła się histerycznym płaczem. Rozpaczliwie oplatała się całym ciałem wokół ojcowskiej nogi nie pozwalając mu na wyjście z domu. Elaine odciągała dziewczynkę od męża za pomocą magii, ale później przez długie godziny nie mogła uspokoić roztrzęsionej córki. Urien za każdym razem starał się rozśmieszyć swoją siostrę w ramach poprawy humoru, acz niestety z dość marnym skutkiem. Pewnego wieczora, zaniepokojony nastrojami swojego rudowłosego chochlika, Dai wezwał dziewczynkę na rozmowę. Przegadali całą noc. Następnego dnia mężczyzna wziął wolne, żeby spędzić więcej czasu z rodziną. Ria była mu za to wdzięczna - naprawdę wiele wtedy pojęła. Współczuła Brendanowi i Neali, starała się ich wspierać najlepiej jak tylko potrafiła. Byli potomkami Mac Rossy, musieli poradzić sobie z każdą przeciwnością losu. Od tamtej pory żyła tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim.
W następnych latach nadeszła tęsknota za Urienem. Razem z mamą na ulicy Pokątnej kupowały mu potrzebne do szkoły przybory, a w tydzień później machały mu na pożegnanie stojąc na peronie King’s Cross. To działo się zbyt szybko, nawet dla niej. Nie miała z kim ścigać się do jeziora ani pojedynkować na śmierć i życie w pobliskim lasku - Brendan tak jak jej brat rozpoczął edukację w szkole magii, Neala była jeszcze niewielkim zawiniątkiem, zdecydowanie zbyt kruchym na wspinaczkę po drzewach. Ria włóczyła się więc samotnie po Ottery St. Catchpole kopiąc napotkane po drodze kamyki. Codziennie zasypywała rodziców pytaniami a kiedy do mnie przyleci sowa z listem?, chociaż odpowiedź cały czas brzmiała tak samo. Musiała czekać na jedenaste urodziny.
Dzień, w którym wybierała się razem z bratem do Hogwartu był najpiękniejszym w jej dotychczasowym życiu. Energicznie machała do mamy z przedziału pociągu nie mogąc ukryć podekscytowania. Tylko Urien wydawał się być smutniejszy niż dotychczas. Przez prawie całą drogę kopała go w kostkę chcąc nakłonić do zwierzeń - niestety pozostał nieugięty.
- Sama się przekonasz - odparł wtedy pochmurnie. Wbił wzrok w widok za oknem. Ria przygryzła usta i westchnęła przeciągle. Może skrzaty gotowały niesmaczne jedzenie? Albo jej brat zakochał się nieszczęśliwie w pannie z dobrego domu? Konsekwentnie milczał, trzymając siostrę w idyllicznej bańce mydlanej, w przeświadczeniu, że Hogwart był wspaniałym miejscem. Nie był, nie tak do końca.
Tiara przydziału nie wahała się ani chwili - Weasley od razu usłyszała donośne zawołanie kapelusza - Gryffindor! Idąc do stołu, przy którym siedzieli jej najbliżsi, odczuwała radość oraz dumę. Od razu zaczęła rozmawiać z paroma osobami siedzącymi obok niej. Wiedziała już, że to było jej miejsce. Jej magiczna rzeczywistość.
- Wąchaj ziemię, Malfoy - powiedziała chłodno, mrożąc chłopaka surowym spojrzeniem. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Tak, popchnęła padalca. I nie żałowała ani przez chwilę. Zwykle nie krzywdziła innych, acz to był wyjątek. Mógł mówić o niej co chciał, ale kiedy zaczął obrażać jej rodzinę, najukochańsze osoby na świecie, musiała zareagować. Gnębienie innych nie mogło ujść mu na sucho. I nie uszło - ani jemu, ani jej. Cały wieczór spędziła z nim w gabinecie nauczyciela przepisując na kilka rolek pergaminu bezsensowne frazy. Nie będę bić kolegów. Nie był jej kolegą i nigdy nim nie zostanie - nie zaprzyjaźniłaby się z człowiekiem, który traktował innych uczniów jak śmieci, jak kukły bez uczuć. Kilka lat pobytu w szkole wystarczyło, żeby zrozumiała co jej brat miał na myśli. Wtedy, w pociągu. Pomimo starań profesorów, Hogwart nie był ostoją tolerancji. Nie liczyły się ani umiejętności, ani charakter, tylko durny frazes o czystości krwi. Ria od zawsze czuła wewnętrzy sprzeciw wobec takiego szufladkowania innych i gorliwie naprostowywała każdego, kto jawnie obnosił się z odmiennymi poglądami na ten temat. Nie stała biernie podczas dręczenia bądź obrażania uczniów nieczystej krwi. Nigdy nie wybaczyłaby sobie obojętności wobec krzywdy drugiego człowieka.
Stres towarzyszący nadejściu wojny mugoli oraz czarodziejów, a także śmierci wspaniałego człowieka jakim był Albus Dumbledore, wyładowywała w klubie pojedynków. Urien nie musiał namawiać jej zbyt długo do uczestnictwa, od zawsze chciała być biegła w urokach i obronie przed czarną magią. Niestety ta pierwsza dziedzina sprawiała jej sporo trudności, dużo łatwiej odnajdywała się defensywie. Brat udzielił Rii kilku cennych wskazówek dotyczących walki - tak naprawdę nie tylko tych na czary, także na pięści. Miał więcej doświadczenia we wszelkich utarczkach - ufała mu bezgranicznie.
Monotonne pojedynki klubowe szybko przestały jej wystarczać. Podjęła decyzję o zapisaniu się do domowej drużyny Quidditcha. Po kilku treningach kapitan wziął ją do głównego składu na pozycję ścigającej. Latanie na miotle ukochała sobie ponad wszystko. Nic nie mogło równać się z uczuciem lotu w przestworzach, wiatru rozwiewającego włosy i zdobywania kolejnych punktów dla Gryffindoru. Najwięcej szczęścia przynosiły wygrane mecze ze Ślizgonami.
Na Sumach zrobiło jej się żal Malfoy’a. Podczas egzaminu z obrony przed czarną magią co rusz oglądał się do tyłu chcąc spisać odpowiedzi od lepiej przygotowanej uczennicy. Pozwoliła mu, ponieważ słyszała, że miesiąc wcześniej z powodu choroby genetycznej zginął jego brat. Sądziła, że życzliwość zmieni konserwatywne serce czarodzieja - pomyliła się. Jeszcze tego samego dnia wyśmiał ją przed grupką równie bezmyślnych co on kolegów. W goryczy rozczarowania rzuciła na niego zaklęcie, w rezultacie którego buty paniczyka przykleiły się do kamiennej podłogi. Zarobiła kolejny szlaban. I zniosła go z godnością.
Objęcie przez Grindelwalda posady dyrektora Hogwartu było dla Rii osobistą tragedią. Nie mogła się z tym pogodzić. Najbardziej doskwierało przyzwolenie na używanie czarnej magii w murach wypełnionych po brzegi dziećmi. Ledwie wytrzymała ostatnie miesiące nauki, co wieczór płakała z bezsilności. Nie w takim świecie pragnęła żyć. Ogarniająca ją bezradność wobec dziejących się wokół wydarzeń miała ją zniszczyć - zamiast tego Weasley urosła w siłę, jak dotąd drzemiącą gdzieś wewnątrz niej, jeszcze nieujawnionej.
Zdała Owutemy, ponieważ poprosił ją o to ojciec. Wybrała zaklęcia, obronę przed czarną magią, transmutację, eliksiry i historię magii. Musiała uczyć się bardzo dużo w ostatnim roku, żeby zdać na Powyżej Oczekiwań - dopięła swego. Rodzina była z niej dumna, tak jak wcześniej z Uriena, któremu również poszło znakomicie. Kiedy ona opuszczała magiczną placówkę, on poszedł w ślady ojca oraz wuja kończąc wymagający staż aurorski i zostając jego pełnoprawnym członkiem. Niesamowicie cieszyła się jego szczęściem, wiedziała jak bardzo mu na tym zależało. Matka natomiast podsunęła swojej córce pomysł grania dla Harpii z Holyhead. Załatwiła jej nawet „przesłuchanie” u trenera. Spodobała się. Od tamtej pory zasilała szeregi drużyny jako rezerwowa ścigająca.
Rii pękało serce za każdym razem, gdy wychodziła na trening. Jej matka zostawała sama w domu - jej mąż oraz syn pracowali coraz dłużej wypełniając nawarstwiające się obowiązki służbowe. Nadeszły niespokojne czasy, aurorzy mieli pełne ręce roboty. Elaine odganiała od siebie natrętne myśli doglądaniem domu i ogrodu, aczkolwiek czegoś jej brakowało. Córka dostrzegła czający się w oczach rodzicielki smutek - z tego powodu zaczęła namawiać ją na podróże, nawet na drugi koniec kraju jeśli nie chciała opuszczać granicy państwa. Pani Weasley zbywała temat kręcąc przecząco głową. Wymyśliła sobie inne życie - z zamiłowania do magicznych stworzeń założyła niewielką hodowlę memortków ubarwiających pustą rzeczywistość samotności. Na szczęście ta nie utrzymywała się zbyt długo - wkrótce w ich chatce zamieszkała bliska krewna, na nowo wnosząc do domostwa wiele życia oraz radości. Ria opuszczała dom z mniejszymi wyrzutami sumienia, dzięki czemu lepiej radziła sobie na boisku. Miała realną szansę wybić się do głównego składu. Wykorzystała ją. Ugruntowała swoją pozycję w Harpiach aktywnie uczestnicząc w treningach oraz preferując agresywną grę podczas meczów. Cechowała ją odwaga w bezpośrednich starciach; całkowicie ignorowała realne niebezpieczeństwo, wychodząc z założenia, że jedynie podjęcie ryzyka może dać wymierne skutki. Wiele razy lądowała przez to w objęciach uzdrowicieli - wszelkie bezpośrednie konfrontacje z tłuczkami, obijanie się o obręcze bądź kolumny stadionu stały się rzeczywistością młodej zawodniczki.
Kariera karierą, ale zmartwienia nie dały o sobie zapomnieć. Wspólnych, wieczornych posiłków w gronie rodziny było coraz mniej. Po drugiej stronie stołu Ria dostrzegała przygarbione od ciężaru odpowiedzialności ramiona, siwiejącą skroń rodzica oraz zacięty wyraz twarzy Uriena. Martwiła się jak diabli.
- Powiedz mi, co się dzieje? - spytała brata pewnego wieczora. Nie, nie spytała - zażądała odpowiedzi. Mijali właśnie ich ulubiony zakątek w miasteczku. Było tu tak spokojnie. Do uszu docierał jedynie cichy szum liści drzew otaczający niewielką polanę. - Powiedz. - Naciskała, wiercąc mu dziurę w brzuchu. Mężczyzna zawahał się, acz wreszcie przerwał chwilę pełną wyczekującego milczenia.
- Nie jest dobrze, Ria. Ginie coraz więcej mugolaków i ludzi, którzy nie popierają radykalnej polityki magicznej części społeczeństwa. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Boję się, że…że pewnego dnia zostaniecie same - powiedział. Głos mu zadrżał na sam koniec, słyszała to. Ściągnęła zawzięcie brwi, przygryzła usta i spojrzała w zamyśleniu w ciemność. Milczała uparcie, przedłużając gęstniejącą atmosferę.
- Naucz mnie, Uri. Naucz mnie zaklęcia patronusa i silnej tarczy. Naucz mnie walczyć. Tak prawdziwie. - Zadecydowała wreszcie. Uniosła dumnie podbródek patrząc bratu w oczy. Bez wątpliwości, bez lęku. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Wiedziała to w chwili śmierci Dumbledore’a. To równia pochyła - mogło być już tylko gorzej.
- Nie mogę. Ojciec mnie zabije - odparł stanowczo. Wcisnął głębiej ręce w kieszenie znoszonej szaty. Niemal wyrwała mu z niej lewą dłoń, ściskając w silnym uścisku. - Musisz. Pomyśl o mnie, pomyśl o mamie, o Neali. Kto nas obroni jak was zabraknie? - drążyła dalej. Nie mogła się wahać, w ich świecie nie było na to miejsca. Oczywiście, że się bała - i walczyła z tym strachem każdego dnia, najlepiej jak potrafiła. Jak dotąd wychodziła z tych starć zwycięsko.
Zgodził się. Uczył ją przez długie miesiące po pracy. To był trudny trening, nieporównywalny ze szkolnym klubem pojedynków. Weasley nie poddawała się - w końcu to nie leżało w jej naturze. I udało się - pewnego wieczora, pomimo wielu przeciwności losu, mroki ciemności rozświetliła postać jerzyka. Urien parsknął śmiechem. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Z czego się śmiejesz, głupku? - spytała Ria, zachwycona wpatrując się w świecącego nad nią błękitnego ptaka. Zupełnie nie rozumiała reakcji brata, powinien być z niej dumny.
- Wiesz, spodziewałem się raczej lwicy. Jesteś taką małą, dzielną i agresywną lwicą - odpowiedział z nieniknącym rozbawieniem. Zaśmiała się wraz z nim, ale kiedy wracali walnęła go łokciem między żebra. Tak dla zasady. Ku pamięci - nie zadziera się z Rią Weasley! - Po prostu jestem najszybszą ścigającą wszechczasów. Ostatnio nawet jadłam kanapkę podczas treningu. I strzeliłam z nią dwie bramki! - pochwaliła się. Nie mógł przecież myśleć, że się obijała kiedy on toczył walki na śmierć i życie. Nie, nigdy nie porównywała ich zawodów. To były dwie zupełnie odmienne płaszczyzny, które nigdy, w żadnym wymiarze nie dałyby rady się zazębić. Ona pomagała światu w inny sposób - udzielając się w sąsiedztwie. Część pieniędzy oddawała matce, część przeznaczała na tych najbiedniejszych. Pomagała sprzątać i gotować starszym osobom, w których nie płynęła magiczna krew i nie mogli tego załatwić kilkoma zaklęciami. Szyć jeszcze nie umiała, acz mama obiecała jej, że Ria pojmie kiedyś tę tajemną sztukę. Jak dotąd każda próba kończyła się fiaskiem - nie da się szyć podczas biegania albo latania. Przetestowane.
Nigdy nie była sama. Elaine pojawiała się na każdym meczu swojej utalentowanej córki. Wykrzykiwała hasła dopingujące najgłośniej z całej widowni i najenergiczniej z nich biła brawo. Do domu wracała ze zdartym gardłem oraz bolącymi, zaczerwienionymi dłońmi. Jeśli czas pozwalał, na trybunach Ria mogła dostrzec ojca wraz z bratem, a także kuzynostwo skandujących jej imię. Tak wspaniały fanklub dodawał jej energii do walki - dziwnym trafem w takich meczach zdobywała więcej punktów dla swojej drużyny.
Została sama dokładnie kilka miesięcy temu. Urien oznajmił jej, że wyjeżdża za granicę. Oddelegowano go do trudnej sprawy czarnoksiężnika biegłego w nakładaniu paskudnych, skomplikowanych klątw. Podejrzewa się, że zbiegł do Skandynawii w celu przeczekania gorącego okresu w Wielkiej Brytanii. Siostra tęskni za bratem codziennie, w tłumie wypatruje jego rudej czupryny, upstrzonej piegami twarzy oraz sympatycznego uśmiechu. Pełna nadziei, że ten powróci wreszcie do stęsknionej rodziny.
Rudowłosa posiada wiele szczęśliwych wspomnień, które przywołuje podczas wypowiadania inkantacji Expecto patronum. Są to chwile spędzone z bratem w Ottery St. Catchpole, radość ze wspólnych spotkań z całą, kochającą się rodziną, lot na miotle, nieporównywalny do żadnego znanego Rii uczucia oraz zdobywanie punktów dla Harpii. Kto wie co przyniesie przyszłość?
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 28 | +3 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 5 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 9 | Brak |
Zwinność: | 16 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość fizyczna | II | 5 |
Odporność magiczna | I | 5 (10) |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | I | 6 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Quidditch | III | 25 |
Latanie na miotle | II | 7 |
Wyścigi na miotle | I | 0,5 |
Pływanie | I | 0,5 |
Łyżwiarstwo | I | 0,5 |
Jeździectwo | I | 0,5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
Różdżka, sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 22.06.18 20:53, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Nott
[11.02.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[03.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik), +2 PB
[06.06.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: szczurza czaszka
[11.10.18] Wykonywanie zawodu (lipcosierpień), +50PD
[22.12.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień), +90 PD
[03.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik), +90 PD
[14.03.19] Podsumowanie napraw anomalii (wrzesień/październik): +50 PD, +1PB organizacji
[16.07.19] Wydarzenie "Oczy są ślepe", +150 PD, +3 PB organizacji
[16.07.19] Wejście na poziom I biegłości Zakonu Feniksa, +3 statystyki OPCM
[25.07.10] Zdobycie osiągnięć: Na głowie kwietny ma wianek, do koloru do wyboru +60PD
[28.07.10] Zdobycie osiągnięć: Weteran, do wyboru, do koloru +130PD
[30.07.19] Powiększenie limitu krwi szlachetnej, -800 PD
[20.05.20] [G] Zakup: 2 x piersiówka "bezdna" -40PM
[27.01.21] Aktualizacja postaci
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +7 PD