Przed domem
AutorWiadomość
Rezydencja pani Bojczuk
Melina pani Bojczuk to wyjątkowy dom. Azyl każdego artysty poszukującego inspiracji, miejsce wypoczynku, Twój ulubiony lokal w tej części Zjednoczonego Królestwa, tutaj każdy jest mile widziany. Wysoka na kilka pięter budowla na planie koła, o błękitnych ścianach miejscami obrośniętych bluszczem tudzież innymi roślinami, z rzeźbionymi, białymi okiennicami oraz czerwoną dachówką. Jeśli potrzebujesz odetchnąć trochę od zgiełku wielkiego miasta, jest to miejsce stworzone właśnie dla Ciebie!
21.08
Było słoneczne popołudnie. Siedziałem właśnie na stopniach prowadzących na ganek i powoli dopalałem skręconego papierosa, obserwując kolejne osoby zjawiające się na terenach rezydencji mojej uroczej mateczki. Szare kłęby dymu z wolna ulatywały spomiędzy moich rozchylonych warg i rozmywały się w ciepłym, wilgotnym powietrzu. Wsparłem łokcie na kolanach, zaś głowę ułożyłem na jednym z nadgarstków, drugi co rusz unosząc do warg. Kolejne zaciągnięcia i kolejne smugi splatające się w luźne warkocze. Obserwowałem, a ludzi wciąż przybywało. Witali się ze mną szczerymi uśmiechami i krótkimi uściśnięciami dłoni. Bo cóż to miał być za wieczór! Na tle okrągłej tarczy księżyca (wszyscy modliliśmy się o bezchmurne niebo) Franczesko miał wygłosić swój najnowszy poemat o wdzięcznym tytule "Pieśń wilkołaka"; do tego muzyka, taniec i w ogóle wszystko! To miało być coś wielkiego i byłem pewien, że takie właśnie będzie, bo wszyscyśmy się uwijali od samego rana. Dziewczęta kończyły przygotowywać stroje, a mężczyźni głównie degustowali wino, ale też zbierali drewno i ogarniali miejsce pod ognisko. Nie mogło zabraknąć ogniska. Sam Franczesko latał jak oszalały, zaczepiając kolejnych artystów - muzyków (czy aby na pewno przejrzeliście nuty? chcę żeby to nie było tak do końca wyuczone, ale musicie znać chociaż motyw przewodni!), fotografików (aparaty przygotowane?) i wreszcie aktorów, którzy mieli wcielić się w różne role, w tym i mnie. Z dziesięć razy mu mówiłem, żeby się nie martwił, bo wszystko będzie cacy, ale chyba niespecjalnie mi ufał. Nie mam pojęcia dlaczego, bo przecież nigdy go nie zawiodłem. Ale teraz mogłem odetchnąć przed wieczorem, bo zostało jeszcze kilka długich godzin zanim księżyc zalśni na nieboskłonie, tym samym oznajmiając początek przedstawienia i kilka krótszych godzin zanim zagonią mnie do roboty. Teraz po prostu czekałem. Teraz wlepiałem ślepia w furtkę owiniętą bluszczem (który za sprawą anomalii wciąż sięgał czasem niektórych gości, starając się ich udusić), wypatrując eleganckiej szlachcianeczki, która obiecała się zjawić, a nawet wziąć w tym wszystkim udział, zaszczycając nas grą na skrzypcach... I nie musiałem czekać długo.
- Ailla! - zawołałem, zrywając się z miejsca. Wrzuciłem peta do słoika, po czym pędem ruszyłem w jej stronę rozkładając szeroko ramiona, którymi już za moment otuliłem smukłą, dziewczęcą sylwetkę - Ale fajnie cię widzieć! Jak minęła podróż? - pytam, wciąż ściskając ją mocno i postępuję wraz z nią kilka kroków w tył, bo za kobiecymi plecami widzę czający się zielony pęd - Uwaga, bluszcz wciąż pozostaje krwiożerczy. - wywracam oczami, wreszcie wypuszczając ją z objęć. Z wnętrza domu z wolna zaczynają wysypywać się kolejne osoby, zwabione tutaj radosnymi krzykami i równie wesołymi powitaniami.
Było słoneczne popołudnie. Siedziałem właśnie na stopniach prowadzących na ganek i powoli dopalałem skręconego papierosa, obserwując kolejne osoby zjawiające się na terenach rezydencji mojej uroczej mateczki. Szare kłęby dymu z wolna ulatywały spomiędzy moich rozchylonych warg i rozmywały się w ciepłym, wilgotnym powietrzu. Wsparłem łokcie na kolanach, zaś głowę ułożyłem na jednym z nadgarstków, drugi co rusz unosząc do warg. Kolejne zaciągnięcia i kolejne smugi splatające się w luźne warkocze. Obserwowałem, a ludzi wciąż przybywało. Witali się ze mną szczerymi uśmiechami i krótkimi uściśnięciami dłoni. Bo cóż to miał być za wieczór! Na tle okrągłej tarczy księżyca (wszyscy modliliśmy się o bezchmurne niebo) Franczesko miał wygłosić swój najnowszy poemat o wdzięcznym tytule "Pieśń wilkołaka"; do tego muzyka, taniec i w ogóle wszystko! To miało być coś wielkiego i byłem pewien, że takie właśnie będzie, bo wszyscyśmy się uwijali od samego rana. Dziewczęta kończyły przygotowywać stroje, a mężczyźni głównie degustowali wino, ale też zbierali drewno i ogarniali miejsce pod ognisko. Nie mogło zabraknąć ogniska. Sam Franczesko latał jak oszalały, zaczepiając kolejnych artystów - muzyków (czy aby na pewno przejrzeliście nuty? chcę żeby to nie było tak do końca wyuczone, ale musicie znać chociaż motyw przewodni!), fotografików (aparaty przygotowane?) i wreszcie aktorów, którzy mieli wcielić się w różne role, w tym i mnie. Z dziesięć razy mu mówiłem, żeby się nie martwił, bo wszystko będzie cacy, ale chyba niespecjalnie mi ufał. Nie mam pojęcia dlaczego, bo przecież nigdy go nie zawiodłem. Ale teraz mogłem odetchnąć przed wieczorem, bo zostało jeszcze kilka długich godzin zanim księżyc zalśni na nieboskłonie, tym samym oznajmiając początek przedstawienia i kilka krótszych godzin zanim zagonią mnie do roboty. Teraz po prostu czekałem. Teraz wlepiałem ślepia w furtkę owiniętą bluszczem (który za sprawą anomalii wciąż sięgał czasem niektórych gości, starając się ich udusić), wypatrując eleganckiej szlachcianeczki, która obiecała się zjawić, a nawet wziąć w tym wszystkim udział, zaszczycając nas grą na skrzypcach... I nie musiałem czekać długo.
- Ailla! - zawołałem, zrywając się z miejsca. Wrzuciłem peta do słoika, po czym pędem ruszyłem w jej stronę rozkładając szeroko ramiona, którymi już za moment otuliłem smukłą, dziewczęcą sylwetkę - Ale fajnie cię widzieć! Jak minęła podróż? - pytam, wciąż ściskając ją mocno i postępuję wraz z nią kilka kroków w tył, bo za kobiecymi plecami widzę czający się zielony pęd - Uwaga, bluszcz wciąż pozostaje krwiożerczy. - wywracam oczami, wreszcie wypuszczając ją z objęć. Z wnętrza domu z wolna zaczynają wysypywać się kolejne osoby, zwabione tutaj radosnymi krzykami i równie wesołymi powitaniami.
Mogła mieć te dwadzieścia kilka lat, ale wciąż czuła dreszczyk emocji przygotowując się do kolejnego wyjazdu. Wszystko, dlatego, że celem tej podróży była dom pani Bojczuk jedno z tych miejsc, w których jako szanująca się dama nigdy nie powinna się pojawić. O tym na szczęście nie wiedział nikt z licznej rodzinny Macmillianów. Ponieważ oficjalnym celem wizyty był dom jednej z hogwarckich przyjaciółek dziewczyny. Czasami pół prawda jest zdecydowanie bezpieczniejsza od prawdy. Zwłaszcza, gdy grę wchodzi banda nie do końca okrzesanych artystów.
Gdy w końcu dostrzegła niebiesko czerwony szczyt budynku nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. To miejsce było pełne niezwykłych wspomnień, które wciąż pozostały na tyle żywe by przynosić ukojenie podczas długich i monotonnych dni, których coraz więcej było w życiu Ailli. Zarażona tą szarością i podskórnym strachem o własną reputację zamiast wbiec do środka w radosnych podskokach przystanęła kilkanaście metrów dalej przyglądając się z oddali wchodzącym gościom. Minęło trochę czasu odkąd była tu po raz ostatni a nigdy nie można było być pewnym, kogo tym razem Bojczukowie sprowadzą do swojej posiadłości. Po kilku minutach zganiła samą siebie za ten niepasujący do niej strach i obłudę. Przyjechała tu żeby odpocząć ( choć to dziwnie brzmi naprawdę tak było) i zapomnieć o całym świecie a nie krygować się przed nieznanymi jej ludźmi. W końcu ruszyła przed siebie i gdy już miała uchylić bramkę zatrzymała się i zamiast tego lekko popchnęła ją szpicem buta. Wciąż pamiętała niespodziewany atak, który na nią przypuszczono, gdy kilka lat temu była gościem tego domu. Weszła do środka i za nim jeszcze zdążyła zamknąć za sobą bramkę usłyszała dźwięk własnego imienia. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, gdy Johnatan ją objął poczuła się bezpieczna i spokojna. Jeszcze parę chwil i do reszty zapomni, że należy do szlacheckiego rodu. - Też się cieszę, że cię widzę. Ne mogłam przegapić takiego wydarzenia - lekki uśmiech nie znikał z twarzy dziewczyny. Zresztą czy w takim miejscu jak to można przestać się uśmiechać?
- Podróż? - wzruszyła lekko ramionami - Na szczęście bez problemów. Zresztą byłam zbyt zajęta czytaniem pewnego poematu by zwracać uwagę na niedogodności. - nie mogła się powstrzymać od cichego chichotu wyobrażając sobie Bojczuka w roli wilkołaka. Tak, udało jej się przeczytać to, co tak starannie próbował wykreślić z listu jednak wolała nic nie mówił. Może chłopak sam w końcu się przyzna. Na wzmiankę bluszczu odsunęła się od bramki z głośnym jękiem. - Dalej jestem zdania, że to przeklęte zielsko się na mnie uparło. - Na szczęście gdy okazało się, że mają widownię darowała sobie ukłon czy dygnięcie i tylko pomachała w ich stronę wciąż się uśmiechając. Jedno spojrzenie wystarczyłoby zorientować się, że kojarzyła większość ze zgromadzonych tu osób. Szybko jednak odwróciła się w stronę przyjaciela. - Jest twoja mama? Muszę się z nią przecież przywitać - głos Ailli wskazywał na to, że jest to priorytetowe zadanie. Chwyciła chłopaka za rękę i lekko pociągnęła w stronę domu.
Gdy w końcu dostrzegła niebiesko czerwony szczyt budynku nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. To miejsce było pełne niezwykłych wspomnień, które wciąż pozostały na tyle żywe by przynosić ukojenie podczas długich i monotonnych dni, których coraz więcej było w życiu Ailli. Zarażona tą szarością i podskórnym strachem o własną reputację zamiast wbiec do środka w radosnych podskokach przystanęła kilkanaście metrów dalej przyglądając się z oddali wchodzącym gościom. Minęło trochę czasu odkąd była tu po raz ostatni a nigdy nie można było być pewnym, kogo tym razem Bojczukowie sprowadzą do swojej posiadłości. Po kilku minutach zganiła samą siebie za ten niepasujący do niej strach i obłudę. Przyjechała tu żeby odpocząć ( choć to dziwnie brzmi naprawdę tak było) i zapomnieć o całym świecie a nie krygować się przed nieznanymi jej ludźmi. W końcu ruszyła przed siebie i gdy już miała uchylić bramkę zatrzymała się i zamiast tego lekko popchnęła ją szpicem buta. Wciąż pamiętała niespodziewany atak, który na nią przypuszczono, gdy kilka lat temu była gościem tego domu. Weszła do środka i za nim jeszcze zdążyła zamknąć za sobą bramkę usłyszała dźwięk własnego imienia. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, gdy Johnatan ją objął poczuła się bezpieczna i spokojna. Jeszcze parę chwil i do reszty zapomni, że należy do szlacheckiego rodu. - Też się cieszę, że cię widzę. Ne mogłam przegapić takiego wydarzenia - lekki uśmiech nie znikał z twarzy dziewczyny. Zresztą czy w takim miejscu jak to można przestać się uśmiechać?
- Podróż? - wzruszyła lekko ramionami - Na szczęście bez problemów. Zresztą byłam zbyt zajęta czytaniem pewnego poematu by zwracać uwagę na niedogodności. - nie mogła się powstrzymać od cichego chichotu wyobrażając sobie Bojczuka w roli wilkołaka. Tak, udało jej się przeczytać to, co tak starannie próbował wykreślić z listu jednak wolała nic nie mówił. Może chłopak sam w końcu się przyzna. Na wzmiankę bluszczu odsunęła się od bramki z głośnym jękiem. - Dalej jestem zdania, że to przeklęte zielsko się na mnie uparło. - Na szczęście gdy okazało się, że mają widownię darowała sobie ukłon czy dygnięcie i tylko pomachała w ich stronę wciąż się uśmiechając. Jedno spojrzenie wystarczyłoby zorientować się, że kojarzyła większość ze zgromadzonych tu osób. Szybko jednak odwróciła się w stronę przyjaciela. - Jest twoja mama? Muszę się z nią przecież przywitać - głos Ailli wskazywał na to, że jest to priorytetowe zadanie. Chwyciła chłopaka za rękę i lekko pociągnęła w stronę domu.
Gość
Gość
- Będzie prześwietnie, już się nie mogę doczekać! - kiwam energicznie głową. Coby nie mówić również byłem podekscytowany, wszyscy trochę byliśmy...
- I? Podobało ci się? - pytam z błyskiem w oku, ciekaw jej zdania na temat najnowszego dzieła naszego wspólnego przyjaciela. Śmieję się słysząc jej kolejne słowa i kręcę lekko głową - To tym bardziej musisz uważać. - ufałem, że ktoś w końcu się tym zajmie, ale chyba nic z tego. Ludzie zdążyli się już przyzwyczaić, a dodatkowo była to naturalna pułapka na niechcianych gości, chociaż tych było tu niewielu.
- Mhm, jest w środku, ostatni raz widziałem ją w kuchni. - dałem się poprowadzić w stronę domu, zaciskając palce na dziewczęcej dłoni. Goście witali lady Macmillan, ale nikt nie zajmował nam zbyt wiele czasu - po kilku minutach radosnych powitań udało nam się wejść do domu i... i tam to dopiero panował rozgardiasz! Ludzie uwijali się jak mrówki, wokół panował kompletny chaos, a pośrodku tego wszystkiego stał sam sprawca, czyli Franczesko, który dopadł do nas jak tylko dostrzegł kolejnego gościa. Był mężczyzną w kwiecie wieku, jak sam lubił powtarzać, wysokim i dobrze zbudowanym, o lekko ciemnej karnacji, czarnych jak dwa węgle oczach i wąsatej twarzy. Kiedyś jego głowę zdobił bujny fryz, teraz czoło znaczyły spore zakola. Jasna koszula opinała się na jego lekko okrągłym brzuchu. Był gościem pełnym klasy, artystą przez duże A. Bywał tutaj i bywał na salonach, zręcznie lawirował pomiędzy tymi dwoma, całkiem różnymi środowiskami i wszyscy go kochali. Kiedyś smalił cholewki do mojej mamy, a ja bardzo mu kibicowałem. Później, będąc starszym, zrozumiałem dlaczego mama zwykle tylko z nim flirtowała - związki po prostu były do bani. Rozłożył ramiona i zagrzmiał swoim niskim głosem.
- Ailla! Moja miła, cudownie, że już jesteś... Dotarły do ciebie nuty? Posłałem sowę. - ucałował ją w oba policzki, a później zaczął ględzić o tym, jak to wszystko ma wyglądać i w ogóle. Wywróciłem oczami, bo słyszałem to już z miliard razy, ale Ailla dopiero pojawiła się na naszych włościach i nie było szans, by ją to ominęło. Jego przemowa trwała chwilę, została jednak przerwana pojawieniem się kolejnej osoby - pani domu, mateczki Bojczukowej, która stanęła w drzwiach, wspierając dłonie na biodrach.
- Och, Franczesko, dajże dziewczynie odpocząć!... - roześmiała się i sama podeszła bliżej by podobnie jak wszyscy uściskać gościa - Idź, idź, zobacz czy dziewczęta na górze się nie obijają. - rzuciła do mężczyzny, wspierając dłoń na jego ramieniu, a kiedy ten się oddalił, pokręciła z rozbawieniem głową - Zamęczy nas wszystkich do wieczora... Kocham tego starucha, ale obiecuję, że jeśli jeszcze raz usłyszę jaki to będzie cudowny wieczór, to uduszę go własnymi rękami. - roześmiała się, a ja jej w tym zawtórowałem.
- I? Podobało ci się? - pytam z błyskiem w oku, ciekaw jej zdania na temat najnowszego dzieła naszego wspólnego przyjaciela. Śmieję się słysząc jej kolejne słowa i kręcę lekko głową - To tym bardziej musisz uważać. - ufałem, że ktoś w końcu się tym zajmie, ale chyba nic z tego. Ludzie zdążyli się już przyzwyczaić, a dodatkowo była to naturalna pułapka na niechcianych gości, chociaż tych było tu niewielu.
- Mhm, jest w środku, ostatni raz widziałem ją w kuchni. - dałem się poprowadzić w stronę domu, zaciskając palce na dziewczęcej dłoni. Goście witali lady Macmillan, ale nikt nie zajmował nam zbyt wiele czasu - po kilku minutach radosnych powitań udało nam się wejść do domu i... i tam to dopiero panował rozgardiasz! Ludzie uwijali się jak mrówki, wokół panował kompletny chaos, a pośrodku tego wszystkiego stał sam sprawca, czyli Franczesko, który dopadł do nas jak tylko dostrzegł kolejnego gościa. Był mężczyzną w kwiecie wieku, jak sam lubił powtarzać, wysokim i dobrze zbudowanym, o lekko ciemnej karnacji, czarnych jak dwa węgle oczach i wąsatej twarzy. Kiedyś jego głowę zdobił bujny fryz, teraz czoło znaczyły spore zakola. Jasna koszula opinała się na jego lekko okrągłym brzuchu. Był gościem pełnym klasy, artystą przez duże A. Bywał tutaj i bywał na salonach, zręcznie lawirował pomiędzy tymi dwoma, całkiem różnymi środowiskami i wszyscy go kochali. Kiedyś smalił cholewki do mojej mamy, a ja bardzo mu kibicowałem. Później, będąc starszym, zrozumiałem dlaczego mama zwykle tylko z nim flirtowała - związki po prostu były do bani. Rozłożył ramiona i zagrzmiał swoim niskim głosem.
- Ailla! Moja miła, cudownie, że już jesteś... Dotarły do ciebie nuty? Posłałem sowę. - ucałował ją w oba policzki, a później zaczął ględzić o tym, jak to wszystko ma wyglądać i w ogóle. Wywróciłem oczami, bo słyszałem to już z miliard razy, ale Ailla dopiero pojawiła się na naszych włościach i nie było szans, by ją to ominęło. Jego przemowa trwała chwilę, została jednak przerwana pojawieniem się kolejnej osoby - pani domu, mateczki Bojczukowej, która stanęła w drzwiach, wspierając dłonie na biodrach.
- Och, Franczesko, dajże dziewczynie odpocząć!... - roześmiała się i sama podeszła bliżej by podobnie jak wszyscy uściskać gościa - Idź, idź, zobacz czy dziewczęta na górze się nie obijają. - rzuciła do mężczyzny, wspierając dłoń na jego ramieniu, a kiedy ten się oddalił, pokręciła z rozbawieniem głową - Zamęczy nas wszystkich do wieczora... Kocham tego starucha, ale obiecuję, że jeśli jeszcze raz usłyszę jaki to będzie cudowny wieczór, to uduszę go własnymi rękami. - roześmiała się, a ja jej w tym zawtórowałem.
Ciepła atmosfera domu pani Bojczuk była niewątpliwie przyciągająca i to w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Gdy się przekraczało próg, niemal od razu atakowało ją mnóstwo rodzinnego ciepła, bardzo niepowtarzalnego. Nie każdego było stać na stworzenie takiej więzi z dziećmi, które nie pochodziły z łona tejże kobiety. Z tego powodu była ona osobą niesamowitą, cichą bohaterką, o której nikt nie ułożyłby ballad - a nawet by nie musiał. Nikomu nie trzeba było mówić o szlachetności czynów pani Bojczuk, wszyscy o tym wiedzieli.
Ailla tonęła teraz w ciepłych uściskach domowników, ciesząc się ich gościnnością i masą pozytywnych wspomnień, które wywoływała wizyta dziewczyny w tym domu. Już kolejny raz usłyszała o tym, jak ten wieczór będzie niesamowicie wyjątkowy, jednak tym razem Franczesko wspomniał również o specjalności dzięki właśnie obecności lady Macmillan. Od lat nie mogła już bywać tutaj zbyt często, w końcu to ostatnie miejsce w którym powinna się pojawić. Nawet jej trudno było odmówić sentymentu, który miała do tego miejsca.
- Tak, dostałam je, zdążyłam przestudiować w drodze. - przyznała zadowolona. Była w pełni przygotowana do swojego występu, gdyby dopiero dzisiaj dostała nuty prawdopodobnie trudnym byłoby je przestudiować, nawet mimo to, że przybyła odpowiednio wcześniej. - Daj mu trochę forów, kochana, cieszy się jak my wszyscy! Tylko nieco mocniej to wyraża.
Po serii kolejnych przywitań, Ailla, mimo wszelkich protestów ze strony pani Bojczuk, postanowiła pomóc przy przygotowaniach. Niestety nie pozwolono jej robić więcej niż przenoszenie jakichś niewielkich naczyń czy jakieś proste mieszanie, przez co była bardzo niepocieszona. Jakiś czas przed rozpoczęciem kobieta udała się do cichszego miejsca, aby zająć się swoim instrumentem. Skrzypce wymagały lekkiego dostrojenia po podróży.
Ailla tonęła teraz w ciepłych uściskach domowników, ciesząc się ich gościnnością i masą pozytywnych wspomnień, które wywoływała wizyta dziewczyny w tym domu. Już kolejny raz usłyszała o tym, jak ten wieczór będzie niesamowicie wyjątkowy, jednak tym razem Franczesko wspomniał również o specjalności dzięki właśnie obecności lady Macmillan. Od lat nie mogła już bywać tutaj zbyt często, w końcu to ostatnie miejsce w którym powinna się pojawić. Nawet jej trudno było odmówić sentymentu, który miała do tego miejsca.
- Tak, dostałam je, zdążyłam przestudiować w drodze. - przyznała zadowolona. Była w pełni przygotowana do swojego występu, gdyby dopiero dzisiaj dostała nuty prawdopodobnie trudnym byłoby je przestudiować, nawet mimo to, że przybyła odpowiednio wcześniej. - Daj mu trochę forów, kochana, cieszy się jak my wszyscy! Tylko nieco mocniej to wyraża.
Po serii kolejnych przywitań, Ailla, mimo wszelkich protestów ze strony pani Bojczuk, postanowiła pomóc przy przygotowaniach. Niestety nie pozwolono jej robić więcej niż przenoszenie jakichś niewielkich naczyń czy jakieś proste mieszanie, przez co była bardzo niepocieszona. Jakiś czas przed rozpoczęciem kobieta udała się do cichszego miejsca, aby zająć się swoim instrumentem. Skrzypce wymagały lekkiego dostrojenia po podróży.
I show not your face but your heart's desire
- Pogadamy później. - puściłem dziewczynie oczko i oddaliłem się wraz z Franczeskiem, żeby zobaczyć jak dziewczęta radzą sobie ze strojami i tak dalej. To był całkiem przyjemny chaos nakrapiany czerwonym winem, które już teraz lało się strumieniami. Czas leciał niewiarygodnie szybko, kiedy się miało co robić, więc zanim się obejrzałem ludzie zaczęli już zbierać się przed domem, na przygotowanym uprzednio miejscu, gdzie ogień trzaskał wesoło. A mnie zdążyli już odziać w strój wilkołaka, co wyglądał... właściwie to nie wyglądał wcale, jakby tak dłużej o tym pomyśleć. Miałem na łbie czapkę z dwoma sterczącymi uszami, dwoma szklanymi guzikami robiącymi za oczy i czymś, co pewnie miało przypominać podłużny pysk zakończony szeregiem ostrych zębów. Na ramiona zarzucone coś na kształt peleryny i to samo wokół bioder; wszystko uszyte z czegoś, co trochę przypominało futro, a trochę zwyczajny włochaty dywan. Robiłem ostatni obchód po domu, zaglądając do każdego kolejnego pokoju.
- O. - wypadło z moich ust, gdy w jednym z pomieszczeń natknąłem się na lady Macmillan - A więc tu się ukryłaś. Gotowa? Zaraz powinniśmy... - nawet nie zdążyłem dokończyć, gdy naszych uszu dotarł dźwięk dzwonka. Srebrzysta tarcza księżyca powinna już zawisnąć na horyzoncie; pora zaczynać - Oho, o tym właśnie mówiłem, chodźmy.
Na zewnątrz zebrała się pokaźna grupka osób - większość spoczywała na trawie z kieliszkami wypełnionymi alkoholem w dłoniach; tylko Franczesko i kilku innych zatrudnionych do roli aktorów, nie zajęło jeszcze swoich miejsc. Byłem ja, wilkołak, i kilku innych likantropów, których miałem spotkać na swojej drodze; jeszcze parę osób odzianych w kolorowe, dziwaczne stroje. Ktoś błysnął nam fleszem po oczach. A wreszcie dźwięk dzwonka ucichł, co znaczyło, że przedstawienie czas zacząć. Franczesko odchrząknął głośno, zakończyły się ostatnie rozmowy i przez chwilę wokół panowała cisza, przerywana jedynie trzaskaniem płonącego drewna.
Aż w końcu wybrzmiały pierwsze słowa poematu. Ciche melodia rozpłynęła się w eterze, a my, aktorzy weszliśmy w swoje role. To nie był zwykły teatr, a wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, teatr gestów i tańca; koncert, odczyt, spektakl. Prawdziwe dzieło sztuki - muzyczne i wizualne, a do tego skłaniające do wielu refleksji. Wyborne słowo pisane, prawdziwa pożywka dla każdego umysłu. Piękna krytyka aktualnych czasów, ubrana w barwne metafory. Tu nie chodziło o wilkołaka, był nim każdy z nas; każdy mugolak, każdy bezrobotny, każdy biedny, każdy odrzucony, każdy kto nie pasuje do idealnego świata czarodziejów, który złudnie tworzyli sobie wszyscy wysoko postawieni. Wszyscy, którym wydawało się, że mogą być lepsi od innych. Każdy, dosłownie KAŻDY, powinien poznać owe dzieło. I chyba na każdym zrobiło ogromne wrażenie, bo gdy ostatnie słowa wypadły spomiędzy warg autora, wokół zapanowała kompletna cisza, przerwana jedynie głuchym uderzeniem ciała o podłoże. Mojego ciała, bo tak się składało, że na koniec umierałem w osamotnieniu, odrzucony przez resztę społeczeństwa. W kolejnej chwili rozbrzmiała fala oklasków, a później wszyscy zaczęli wyć do okrągłej tarczy księżyca. Łącznie ze mną, bo oderwałem wreszcie plecy od trawy, podnosząc się do pozycji siedzącej. Klaskałem i gwizdałem, wyłem przeciągle. Franczesko był prawdziwie wzruszony, widziałem łzy w jego ciemnych oczach, kiedy kłaniał się kolejny raz. Miał rację - to było niesamowite wydarzenie, pierwsze takie w historii magicznych sztuk pięknych. Powoli podniosłem się z ziemi i gdy gratulacje składane na dłonie autora dobiegły wreszcie końca, zbliżyłem się do Ailli by ją lekko uściskać.
- I jak wrażenia?
- O. - wypadło z moich ust, gdy w jednym z pomieszczeń natknąłem się na lady Macmillan - A więc tu się ukryłaś. Gotowa? Zaraz powinniśmy... - nawet nie zdążyłem dokończyć, gdy naszych uszu dotarł dźwięk dzwonka. Srebrzysta tarcza księżyca powinna już zawisnąć na horyzoncie; pora zaczynać - Oho, o tym właśnie mówiłem, chodźmy.
Na zewnątrz zebrała się pokaźna grupka osób - większość spoczywała na trawie z kieliszkami wypełnionymi alkoholem w dłoniach; tylko Franczesko i kilku innych zatrudnionych do roli aktorów, nie zajęło jeszcze swoich miejsc. Byłem ja, wilkołak, i kilku innych likantropów, których miałem spotkać na swojej drodze; jeszcze parę osób odzianych w kolorowe, dziwaczne stroje. Ktoś błysnął nam fleszem po oczach. A wreszcie dźwięk dzwonka ucichł, co znaczyło, że przedstawienie czas zacząć. Franczesko odchrząknął głośno, zakończyły się ostatnie rozmowy i przez chwilę wokół panowała cisza, przerywana jedynie trzaskaniem płonącego drewna.
Aż w końcu wybrzmiały pierwsze słowa poematu. Ciche melodia rozpłynęła się w eterze, a my, aktorzy weszliśmy w swoje role. To nie był zwykły teatr, a wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, teatr gestów i tańca; koncert, odczyt, spektakl. Prawdziwe dzieło sztuki - muzyczne i wizualne, a do tego skłaniające do wielu refleksji. Wyborne słowo pisane, prawdziwa pożywka dla każdego umysłu. Piękna krytyka aktualnych czasów, ubrana w barwne metafory. Tu nie chodziło o wilkołaka, był nim każdy z nas; każdy mugolak, każdy bezrobotny, każdy biedny, każdy odrzucony, każdy kto nie pasuje do idealnego świata czarodziejów, który złudnie tworzyli sobie wszyscy wysoko postawieni. Wszyscy, którym wydawało się, że mogą być lepsi od innych. Każdy, dosłownie KAŻDY, powinien poznać owe dzieło. I chyba na każdym zrobiło ogromne wrażenie, bo gdy ostatnie słowa wypadły spomiędzy warg autora, wokół zapanowała kompletna cisza, przerwana jedynie głuchym uderzeniem ciała o podłoże. Mojego ciała, bo tak się składało, że na koniec umierałem w osamotnieniu, odrzucony przez resztę społeczeństwa. W kolejnej chwili rozbrzmiała fala oklasków, a później wszyscy zaczęli wyć do okrągłej tarczy księżyca. Łącznie ze mną, bo oderwałem wreszcie plecy od trawy, podnosząc się do pozycji siedzącej. Klaskałem i gwizdałem, wyłem przeciągle. Franczesko był prawdziwie wzruszony, widziałem łzy w jego ciemnych oczach, kiedy kłaniał się kolejny raz. Miał rację - to było niesamowite wydarzenie, pierwsze takie w historii magicznych sztuk pięknych. Powoli podniosłem się z ziemi i gdy gratulacje składane na dłonie autora dobiegły wreszcie końca, zbliżyłem się do Ailli by ją lekko uściskać.
- I jak wrażenia?
Czas aż do przedstawienia zajęły jej krótkie próby - dostroiła skrzypce, by nie wydały z siebie choć jednego nieczystego dźwięku. Występowała wprawdzie przed większą publicznością, chociaż ten dom i to miejsce sprawiało, że chciała starać się nawet bardziej. Głównie przez dobre wspomnienia związane z Meliną zawsze pełną grajków czy poetów. Franczesko wydawał się podekscytowany jakby na miarę przedstawienia w londyńskiej operze, co wprawiało Allię w dobry nastrój. Wiedziała, że ten występ nie będzie tak wymagający jak te poważniejsze, w których uczestniczyła, za to miał ogromny ładunek emocjonalny. Muzyka nie sprawiła jej żadnych problemów w nauczeniu się. Wybrane zostały dosyć proste nuty.
Zbierała już instrument, widząc, jak słońce coraz mocniej chowa się za horyzontem, co zwiastowało rozpoczęcie się spektaklu, gdy w miejscu jej ćwiczeń zastał ją... Cóż, prawdziwy wilkołak! Tak prawdziwy, że wywołał u niej rozbawiony uśmiech.
- Nigdy nie będę już bardziej gotowa. Połamania nóg. - powiedziała, na szczęście jeszcze poczochrawszy Jonathana po włochatej czapie.
Przystanęła wśród innych grajków, niczym chór w greckich dramatach, służąc swoim smyczkiem przy budowaniu klimatu wygłaszanych poematów. Choć doskonale znała temat przedstawienia i jego treść, dopiero na scenie, wygłaszany przez licznych aktorów, zrobił na niej takie wrażenie, jakie właśnie miał wywołać. Komentarz do dzisiejszego społeczeństwa był niezwykle trafny i cięty, ale nie wymagał wyjątkowo wnikliwej interpretacji, aby zrozumieć jego główny przekaz. Przy tym scenariusz wypełniony był przeróżnymi smaczkami, które każdy mógł zinterpretować jak chciał i odnieść go do wielu zjawisk, nie tylko komentarza do dyskryminacji, której przeciwnicy zbierali się właśnie tutaj. Była pod wrażeniem, niekażdy miałby odwagę wygłaszać takie sentencje, nawet jeśli we własnym ogródku, a poematy wzruszały i skłaniały do refleksji w swoich prostych, aczkolwiek pełnych metafor słowach. W pewnym momencie rozniosła się melodia, równie tajemnicza i przepełniona emocjami co słowa poematów i mogła cieszyć się będąc częścią tego przedsięwzięcia, nawet za cenę lekkiego naciągnięcia prawdy co do swojego miejsca pobytu. Jonathan również się wykazał swoimi umiejętnościami aktorskimi, przyznać trzeba, że nie każdy mógłby posądzić go o taki talent. Gdy rozległo się wycie, wsparła je długim, przeciągniętym i nieco fałszowanym dźwiękiem, podobnym do nierównego, smutnego wycia samotnego wilka. Nie było nic bardziej wymownego.
Opuściła skrzypce dopiero, gdy ucichły krzyki ludzi, a ich usta przydały się bardziej do ożywionych dialogów na temat zobaczonego chwilę wcześniej obrazu. Trzymając instrument w jednej dłoni, tylko jedną ręką mogła objąć główną gwiazdę tego spektaklu. Ponownie zmierzwiła ten miękki dywan, którym był otulony. - Trudno ująć to słowami! - przyznała, zaraz przed tym jak Franczesko podszedł do nich i ramionami objął oboje, ciesząc się z sukcesu swojego spektaklu.
Zbierała już instrument, widząc, jak słońce coraz mocniej chowa się za horyzontem, co zwiastowało rozpoczęcie się spektaklu, gdy w miejscu jej ćwiczeń zastał ją... Cóż, prawdziwy wilkołak! Tak prawdziwy, że wywołał u niej rozbawiony uśmiech.
- Nigdy nie będę już bardziej gotowa. Połamania nóg. - powiedziała, na szczęście jeszcze poczochrawszy Jonathana po włochatej czapie.
Przystanęła wśród innych grajków, niczym chór w greckich dramatach, służąc swoim smyczkiem przy budowaniu klimatu wygłaszanych poematów. Choć doskonale znała temat przedstawienia i jego treść, dopiero na scenie, wygłaszany przez licznych aktorów, zrobił na niej takie wrażenie, jakie właśnie miał wywołać. Komentarz do dzisiejszego społeczeństwa był niezwykle trafny i cięty, ale nie wymagał wyjątkowo wnikliwej interpretacji, aby zrozumieć jego główny przekaz. Przy tym scenariusz wypełniony był przeróżnymi smaczkami, które każdy mógł zinterpretować jak chciał i odnieść go do wielu zjawisk, nie tylko komentarza do dyskryminacji, której przeciwnicy zbierali się właśnie tutaj. Była pod wrażeniem, niekażdy miałby odwagę wygłaszać takie sentencje, nawet jeśli we własnym ogródku, a poematy wzruszały i skłaniały do refleksji w swoich prostych, aczkolwiek pełnych metafor słowach. W pewnym momencie rozniosła się melodia, równie tajemnicza i przepełniona emocjami co słowa poematów i mogła cieszyć się będąc częścią tego przedsięwzięcia, nawet za cenę lekkiego naciągnięcia prawdy co do swojego miejsca pobytu. Jonathan również się wykazał swoimi umiejętnościami aktorskimi, przyznać trzeba, że nie każdy mógłby posądzić go o taki talent. Gdy rozległo się wycie, wsparła je długim, przeciągniętym i nieco fałszowanym dźwiękiem, podobnym do nierównego, smutnego wycia samotnego wilka. Nie było nic bardziej wymownego.
Opuściła skrzypce dopiero, gdy ucichły krzyki ludzi, a ich usta przydały się bardziej do ożywionych dialogów na temat zobaczonego chwilę wcześniej obrazu. Trzymając instrument w jednej dłoni, tylko jedną ręką mogła objąć główną gwiazdę tego spektaklu. Ponownie zmierzwiła ten miękki dywan, którym był otulony. - Trudno ująć to słowami! - przyznała, zaraz przed tym jak Franczesko podszedł do nich i ramionami objął oboje, ciesząc się z sukcesu swojego spektaklu.
I show not your face but your heart's desire
Dałem się objąć Franczesko, sam zresztą uściskałem go mocno i poklepałem po łysiejącej główce.
- Mistrzu słowa pisanego, brawa i ukłony. - kłaniam się mu, a on na nowo łapie mnie w ramiona i cmoka po obu policzkach, to samo zresztą robi z Aillą; kompletnie oszalały od tych wszystkich emocji. Śmieję się głośno, kręcąc z rozbawieniem głową, a mężczyzna ponownie otwiera usta, ale tym razem mama wchodzi mu w pół słowa.
- Chodźże tu napić się ze mną, kochany! - łapie go pod rękę i odciąga dalej w tłum, bo przecież każdy chce zamienić z nim chociaż jedno słowo. Zerka jeszcze na nas przez ramię, posyłając perliste oczko, a ja przenoszę spojrzenie na lady Macmillan. Spektakl dobiegł końca, ale zebrała się kolejna grupa grajków, którzy zaczęli już improwizować, przygrywając różne skoczne melodie. Wokół lewitowały butelki wina, więc pochwyciłem jedną z nich upijając porządnego łyka prosto z gwinta. Tutaj nikt nie przejmował się takimi drobnymi rzeczami jak savoir vivre czy inne duperele. Podaję flaszkę Ailli, a po chwili, bez ostrzeżenia łapię ją w ramiona i przechylam lekko w tył, składając krótki pocałunek na jasnej, dziewczęcej szyi. Ładnie pachniała, całkiem po szlachecku.
- Tak się cieszę, że znowu cię widzę! Świetnie, że udało ci się wpaść, chociaż mniemam, że twoja rodzina nie ma pojęcia gdzie jesteś i co robisz? - śmieję się. Cóż, takie życie. Biedne były te wszystkie szlachcianki, że wszystkiego im zabraniano, chociaż ród Macmillanów i tak chyba nie był tak do końca skostniały jak reszta? Nie wiem, nieszczególnie znałem się na arystokratycznych obyczajach. Nigdy mnie to nie interesowało, o miałem wiele ciekawszych zagwozdek do rozwiązania.
- Zatańczymy? Tylko wiesz, tu się tańczy trochę inaczej niż na dworach. - puszczam do niej oczko, dopiero teraz się prostując. Niektórzy już skaczą wokół ogniska, więc nie mogę się doczekać aż do nich dołączę. Kolejna flaszka leci w kolejarza, żebyśmy tu wszyscy nie wyschli, a ja już porywam moją towarzyszkę w ramiona, kręcąc z nią radosne piruety.
- Mistrzu słowa pisanego, brawa i ukłony. - kłaniam się mu, a on na nowo łapie mnie w ramiona i cmoka po obu policzkach, to samo zresztą robi z Aillą; kompletnie oszalały od tych wszystkich emocji. Śmieję się głośno, kręcąc z rozbawieniem głową, a mężczyzna ponownie otwiera usta, ale tym razem mama wchodzi mu w pół słowa.
- Chodźże tu napić się ze mną, kochany! - łapie go pod rękę i odciąga dalej w tłum, bo przecież każdy chce zamienić z nim chociaż jedno słowo. Zerka jeszcze na nas przez ramię, posyłając perliste oczko, a ja przenoszę spojrzenie na lady Macmillan. Spektakl dobiegł końca, ale zebrała się kolejna grupa grajków, którzy zaczęli już improwizować, przygrywając różne skoczne melodie. Wokół lewitowały butelki wina, więc pochwyciłem jedną z nich upijając porządnego łyka prosto z gwinta. Tutaj nikt nie przejmował się takimi drobnymi rzeczami jak savoir vivre czy inne duperele. Podaję flaszkę Ailli, a po chwili, bez ostrzeżenia łapię ją w ramiona i przechylam lekko w tył, składając krótki pocałunek na jasnej, dziewczęcej szyi. Ładnie pachniała, całkiem po szlachecku.
- Tak się cieszę, że znowu cię widzę! Świetnie, że udało ci się wpaść, chociaż mniemam, że twoja rodzina nie ma pojęcia gdzie jesteś i co robisz? - śmieję się. Cóż, takie życie. Biedne były te wszystkie szlachcianki, że wszystkiego im zabraniano, chociaż ród Macmillanów i tak chyba nie był tak do końca skostniały jak reszta? Nie wiem, nieszczególnie znałem się na arystokratycznych obyczajach. Nigdy mnie to nie interesowało, o miałem wiele ciekawszych zagwozdek do rozwiązania.
- Zatańczymy? Tylko wiesz, tu się tańczy trochę inaczej niż na dworach. - puszczam do niej oczko, dopiero teraz się prostując. Niektórzy już skaczą wokół ogniska, więc nie mogę się doczekać aż do nich dołączę. Kolejna flaszka leci w kolejarza, żebyśmy tu wszyscy nie wyschli, a ja już porywam moją towarzyszkę w ramiona, kręcąc z nią radosne piruety.
Wiedziała, że interwencja pani Bojczuk była spowodowana tym, że mężczyzna na pewno okazywał za dużo emocji. No i przyszedł czas na ten odprężający punkt wieczoru! Chociaż butelka wyglądała zachęcająco, nie mogła pozwolić sobie, żeby zupełnie polecieć w balety, w końcu wszyscy myśleli, że młoda lady jest na wyjeździe u koleżanki. Atmosfera jednak była przednia, powoliła sobie więc wychylić mocniejszego łyka trunku. Jej ciepły śmiech wypełnił usta, włosy zawirowały w tańcu.
- Ani trochę, ale kto by się przejmował! - rzuciła beztrosko po czym złapała za dłoń chłopaka i skusiła się na taniec. Taniec radosny, wirujący, zupełnie inny od tych ze szlacheckich bali, przepełnionych sztywnością do tego stopnia, że już nie wiedziała czy na pewno miały być rozrywką. Tutaj zaś bawiła się świetnie. Kilka łyków wina nie sprawiło, że gubiła rytm, ale krew od niego zabulgotała. Śmiała się głośno, zupełnie nie po szlachecku.
Wiedziała, że Macmillanowie nie mają złej opinii nawet wśród ludzi zupełnie nieszlacheckich. Byli pełni energii, byli sportowcami, ich szlacheckie zasady można było lekko naciągnąć, chociaż trzymać fason jakoś trzeba było, chociaż minimalnie. Ailla na pewno wiedziała jak to robić, jednak dzisiaj nie próbowała z tego korzystać.
Wieczór trwał w najlepsze, niedługo zapanowała ciemność, którą rozbijały światła lewitujących wokół świec. Lady Macmillan zostawiła kilka razy Jonathana, by mógł zatańczyć z kimś innym, zaś sama dołączyła do gry szybkich folkowych rytmów, uprzyjemniających innym wieczór. Grała w pełni pasji, chociaż z głową wirującą od tańców i alkoholu, nie popełniła ni jednego widocznego dla kogokolwiek błędu, a nawet jeśli taki wystąpił, na pewno nie dostrzegli tego ludzie wokół. Nie było mowy o ciszy, Franczesko porwał swoją żonę do tańca, a wielu ludzi nadal konwersowało. Oczy Ailli śmiały się w najlepsze. Gdy skończyła wygrywać piękną melodię, nawiązującą do legendy o królowej Elfów, odłożyła skrzypce i ponownie pociągnęła Jonathana do tańca.
- Ostatni raz? Niedługo będę musiała wrócić
- Ani trochę, ale kto by się przejmował! - rzuciła beztrosko po czym złapała za dłoń chłopaka i skusiła się na taniec. Taniec radosny, wirujący, zupełnie inny od tych ze szlacheckich bali, przepełnionych sztywnością do tego stopnia, że już nie wiedziała czy na pewno miały być rozrywką. Tutaj zaś bawiła się świetnie. Kilka łyków wina nie sprawiło, że gubiła rytm, ale krew od niego zabulgotała. Śmiała się głośno, zupełnie nie po szlachecku.
Wiedziała, że Macmillanowie nie mają złej opinii nawet wśród ludzi zupełnie nieszlacheckich. Byli pełni energii, byli sportowcami, ich szlacheckie zasady można było lekko naciągnąć, chociaż trzymać fason jakoś trzeba było, chociaż minimalnie. Ailla na pewno wiedziała jak to robić, jednak dzisiaj nie próbowała z tego korzystać.
Wieczór trwał w najlepsze, niedługo zapanowała ciemność, którą rozbijały światła lewitujących wokół świec. Lady Macmillan zostawiła kilka razy Jonathana, by mógł zatańczyć z kimś innym, zaś sama dołączyła do gry szybkich folkowych rytmów, uprzyjemniających innym wieczór. Grała w pełni pasji, chociaż z głową wirującą od tańców i alkoholu, nie popełniła ni jednego widocznego dla kogokolwiek błędu, a nawet jeśli taki wystąpił, na pewno nie dostrzegli tego ludzie wokół. Nie było mowy o ciszy, Franczesko porwał swoją żonę do tańca, a wielu ludzi nadal konwersowało. Oczy Ailli śmiały się w najlepsze. Gdy skończyła wygrywać piękną melodię, nawiązującą do legendy o królowej Elfów, odłożyła skrzypce i ponownie pociągnęła Jonathana do tańca.
- Ostatni raz? Niedługo będę musiała wrócić
I show not your face but your heart's desire
To był szalony taniec pełen dziwacznych figur i szybkich obrotów. Materiał ubrania wirował wraz z nami, wirowały włosy i wirowały także inne pary zgromadzone wokół ogniska. Iskry ulatujące z płomieni także tańczyły - kręciły się w powietrzu opadając na niczego nieświadome jednostki i wypalając w ubraniach mikroskopijne dziurki. Ależ to było męczące! Co rusz zalewałem gardło alkoholem, więc już niebawem w uszach huczało mi nie tylko od emocji. Kiedy Ailla ponownie chwyciła skrzypce, wraz z innymi muzykami wygrywając kolejne takty hulaszczych piosenek, ja sam opadłem na moment w trawę, wciągając w płuca hausty ciepłego powietrza. Nie ta kondycja co dziesięć lat wstecz, jak się jeszcze nie palio fajek, ech. Chciałem odpocząć, ale nie mogłem przecież odmówić, gdy zawisła nade mną zaczerwieniona twarz matki (i w jej oczach odbijało się morze wina), a później kilka innych ciotek, którym stawy skrzypiały z każdym zamaszystym ruchem, ale i tak dawały radę. Kolejne strugi alkoholu spłynęły w dół przełyku, zaś gdy panna Macmillan wróciła do dzikich tańców, widziałem już tylko wirujące kolory; niemniej, nie mogłem jej odmówić, więc moje usta wyciągnęły się w pijanym uśmiechu, kiedy energicznie pokiwałem głową, mocno zakleszczając ją w ramionach.
To była długa, ale wesoła noc. Nie wiem nawet kiedy ciepły wieczór zamienił się w chłodny poranek, ale kiedy księżyc ustąpił słońcu miejsca na niebiańskiej scenie, zostało nas już niewielu. Siedziałem przy dogasającym ognisku, opierając się o innego młodego artystę-rzeźbiarza; dzieliliśmy się kocem oraz skręconym papierosem, prowadząc zażartą dyskusję na tematy sztuk pięknych; opowiedział mi trochę o rzeźbie, a ja podzieliłem się z nim swoimi spostrzeżeniami w kwestiach malarstwa. Nie wiedziałem kiedy dokładnie zniknęła Ailla - o północy, jak Kopciuszek? Tuż przed świtem, by dotrzeć do domu zanim pierwsze promienie słońca wkradną się do dworkowych sal. Może tak naprawdę wciąż gdzieś tu była, tylko pomiędzy miękkimi poduchami odpłynęła w ramiona Morfeusza? Okaże się w przeciągu kilku kolejnych godzin.
/ztx2
To była długa, ale wesoła noc. Nie wiem nawet kiedy ciepły wieczór zamienił się w chłodny poranek, ale kiedy księżyc ustąpił słońcu miejsca na niebiańskiej scenie, zostało nas już niewielu. Siedziałem przy dogasającym ognisku, opierając się o innego młodego artystę-rzeźbiarza; dzieliliśmy się kocem oraz skręconym papierosem, prowadząc zażartą dyskusję na tematy sztuk pięknych; opowiedział mi trochę o rzeźbie, a ja podzieliłem się z nim swoimi spostrzeżeniami w kwestiach malarstwa. Nie wiedziałem kiedy dokładnie zniknęła Ailla - o północy, jak Kopciuszek? Tuż przed świtem, by dotrzeć do domu zanim pierwsze promienie słońca wkradną się do dworkowych sal. Może tak naprawdę wciąż gdzieś tu była, tylko pomiędzy miękkimi poduchami odpłynęła w ramiona Morfeusza? Okaże się w przeciągu kilku kolejnych godzin.
/ztx2
Przed domem
Szybka odpowiedź