Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
To takie pomieszczenie, w którym zawsze znajdziesz kompana do rozmowy, bo nad garami wciąż ktoś się uwija. Pachnie tu jabłkami i owsianką, czasem dymem tytoniowym. Jeśli cierpisz na bezsenność, to noce powinieneś spędzać w kuchni, nad kubkiem ciepłego mleka, pogrążony w rozmowie z innymi, którzy także nie potrafią zmrużyć oka.
5.01
To był wyjątkowo dziwny koniec grudnia i jeszcze dziwniejszy początek stycznia, Salon Niezależnych miał odbyć się jak co trzy lata, na przełomie, ale ze względu na anomalie i fakt, że wielu artystów nie było przez to w stanie dotrzeć na miejsce na czas, data została przesunięta o kilka dni. Teraz melanż trwał w najlepsze, ludzie dopiero się zbierali, a oficjalne otwarcie miało nastąpić w przeciągu kilku kolejnych dób. Ja stacjonowałem w chacie już od jakiegoś czasu, przyjmując gości i pomagając mamie z... ze wszystkim właściwie - wieszałem obrazy, gotowałem kompot i szykowałem nalewki, ot, robiłem wszystko co nie wymagało zbyt wiele energii ani tym bardziej umiejętności. Od rana piłem wino, upalałem się diablim zielem i dyskutowałem z dawno niewidzianymi znajomymi, ale to nieważne, bo od rana minęło już naprawdę sporo czasu, a ja byłem aktualnie w wybornym nastroju; jak zresztą każdy zebrany pod kolorowym dachem tego domostwa. Wokół panował niezły rozgardiasz - ludzie śpiewali, grali, tańczyli i wykrzykiwali niezrozumiałe hasła w dopiero co wymyślonym języku. Ktoś robił dziś wszystko na opak, a inny właśnie recytował poezję improwizowaną. Ledwie odstawiłem butelkę z winem, kiedy ktoś wpił się w moje usta, a w tej krótkiej słodyczy rozpoznałem pewną blond turkaweczkę, która przybyła do nas kilka miesięcy wstecz i została do tej pory. Zaśmiała się głośno zgadując, że to ze mną ma do czynienia i zdejmując z oczu białą chustkę, po czym wcisnęła mi ją w dłonie krzycząc, że teraz moja kolej. To była taka zabawa, w którą graliśmy właściwie zawsze. Polegała głównie na... w sumie to na całowaniu i zgadywaniu, więc kiwam głową i zaczynam.
- Mam chusteczkę haftowaną co ma cztery rogi - pląsam powoli wokół pomieszczenia w międzyczasie pokazując wszystkie wspomniane kąty - kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi! - nucę dalej, powoli zwijając szmatkę tak, by za moment zawiązać ją sobie ciasno na oczach; teraz wokół zapanowała kompletna ciemność i tylko głośne śmiechy zdradzały obecność poszczególnych osób - Tej nie kocham, tej nie lubię - wyliczam, machając palcem w bliżej nieokreślonym kierunku - a tą pocałuję! I chusteczkę haftowaną tobie podaruję! - kończę, chwytając za pierwszy nadgarstek, który nawinął mi się pod dłoń, zacisnąłem palce wokół czyjejś szczupłej ręki i przyciągnąłem do siebie kobiecą sylwetkę, składając krótki pocałunek najpierw na gładkim, dziewczęcym policzku (bo tam trafiam błądząc po omacku), a później miękkich ustach, których... nie rozpoznaję? - Hm, ciebie jeszcze nie znam! - zmarszczyłem nos, dumając chwilę nad odpowiedzią, po czym rzuciłem pierwsze imię jakie przyszło mi do głowy - Marina! - ale nie była to Marina. Zerwałem z oczu chustkę, wbijając ślepia w nieznajome lico, moje usta wyciągnęły się w szerokim uśmiechu, a później ułożyły w kolejne słowa - Nie zgadłem, szybko, daj mi rękę! - zawołałem, bo ta gra rządziła się swoimi dziwnymi zasadami, których trza było przestrzegać i kiedy tylko podała mi kończynę, związałem ciasno nasze dłonie - Teraz jesteś na mnie skazana aż do samego rana! - bo o to w tym wszystkim chodziło, żeby się poznać, co nie?
To był wyjątkowo dziwny koniec grudnia i jeszcze dziwniejszy początek stycznia, Salon Niezależnych miał odbyć się jak co trzy lata, na przełomie, ale ze względu na anomalie i fakt, że wielu artystów nie było przez to w stanie dotrzeć na miejsce na czas, data została przesunięta o kilka dni. Teraz melanż trwał w najlepsze, ludzie dopiero się zbierali, a oficjalne otwarcie miało nastąpić w przeciągu kilku kolejnych dób. Ja stacjonowałem w chacie już od jakiegoś czasu, przyjmując gości i pomagając mamie z... ze wszystkim właściwie - wieszałem obrazy, gotowałem kompot i szykowałem nalewki, ot, robiłem wszystko co nie wymagało zbyt wiele energii ani tym bardziej umiejętności. Od rana piłem wino, upalałem się diablim zielem i dyskutowałem z dawno niewidzianymi znajomymi, ale to nieważne, bo od rana minęło już naprawdę sporo czasu, a ja byłem aktualnie w wybornym nastroju; jak zresztą każdy zebrany pod kolorowym dachem tego domostwa. Wokół panował niezły rozgardiasz - ludzie śpiewali, grali, tańczyli i wykrzykiwali niezrozumiałe hasła w dopiero co wymyślonym języku. Ktoś robił dziś wszystko na opak, a inny właśnie recytował poezję improwizowaną. Ledwie odstawiłem butelkę z winem, kiedy ktoś wpił się w moje usta, a w tej krótkiej słodyczy rozpoznałem pewną blond turkaweczkę, która przybyła do nas kilka miesięcy wstecz i została do tej pory. Zaśmiała się głośno zgadując, że to ze mną ma do czynienia i zdejmując z oczu białą chustkę, po czym wcisnęła mi ją w dłonie krzycząc, że teraz moja kolej. To była taka zabawa, w którą graliśmy właściwie zawsze. Polegała głównie na... w sumie to na całowaniu i zgadywaniu, więc kiwam głową i zaczynam.
- Mam chusteczkę haftowaną co ma cztery rogi - pląsam powoli wokół pomieszczenia w międzyczasie pokazując wszystkie wspomniane kąty - kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi! - nucę dalej, powoli zwijając szmatkę tak, by za moment zawiązać ją sobie ciasno na oczach; teraz wokół zapanowała kompletna ciemność i tylko głośne śmiechy zdradzały obecność poszczególnych osób - Tej nie kocham, tej nie lubię - wyliczam, machając palcem w bliżej nieokreślonym kierunku - a tą pocałuję! I chusteczkę haftowaną tobie podaruję! - kończę, chwytając za pierwszy nadgarstek, który nawinął mi się pod dłoń, zacisnąłem palce wokół czyjejś szczupłej ręki i przyciągnąłem do siebie kobiecą sylwetkę, składając krótki pocałunek najpierw na gładkim, dziewczęcym policzku (bo tam trafiam błądząc po omacku), a później miękkich ustach, których... nie rozpoznaję? - Hm, ciebie jeszcze nie znam! - zmarszczyłem nos, dumając chwilę nad odpowiedzią, po czym rzuciłem pierwsze imię jakie przyszło mi do głowy - Marina! - ale nie była to Marina. Zerwałem z oczu chustkę, wbijając ślepia w nieznajome lico, moje usta wyciągnęły się w szerokim uśmiechu, a później ułożyły w kolejne słowa - Nie zgadłem, szybko, daj mi rękę! - zawołałem, bo ta gra rządziła się swoimi dziwnymi zasadami, których trza było przestrzegać i kiedy tylko podała mi kończynę, związałem ciasno nasze dłonie - Teraz jesteś na mnie skazana aż do samego rana! - bo o to w tym wszystkim chodziło, żeby się poznać, co nie?
Cieszyła się, że poprzedni rok już się skończył, próbując bardziej optymistycznie spoglądać na ten rozpoczynający się. Liczyła, że najbliższe miesiące pomogą jej nieco oderwać się od ponurych rozmyślań, które towarzyszyły dziewczynie od października i umożliwią skupienie na pasjach, które okropnie zaniedbała. Dając się porwać w wir pracy, mogła zapomnieć o stracie, ale nie mogła tylko tym żyć. Dlatego właśnie dziś postanowiła iść w miejsce, gdzie normalnie nie pojawiłaby się, bo po prostu nie miałaby ochoty, wejść pomiędzy tak różnych i wesołych ludzi. Teraz jednak zdecydowanie tego potrzebowała i upewniła się w tym podejściu, kiedy tylko przekroczyła próg.
Już zapomniała jak barwni potrafią być artyści, do których w pewnym stopniu należała, mimo pozostawienia malarstwa na pewien czas. Uśmiechnęła się lekko, mijając tych upijających się i palących, ale póki co nie decydując się na dołączenie do nich. Chciała się rozejrzeć, aby wiedzieć, ile może się spodziewać po takim towarzystwie, ale również szukając znajomych twarzy, bo nie wątpiła, że ktoś taki może się tutaj pojawić. Nim zdążyła zajść dalej, przystanęła i spojrzała z rozbawieniem na dziewczynę, która niespodziewanie wbiła się w wargi niespodziewającego się tego mężczyzny. Przechyliła minimalnie głowę, rozumiejąc jakie zabawy mają tutaj miejsce, ale niczego innego się nie spodziewała.
Chciała przejść dalej, nim rozpocznie się kolejna tura, ale kiedy przechodziła tuż obok, poczuła niespodziewany chwyt na nadgarstku. Świetnie. Zamierzała tego uniknąć, a zamiast tego sama wpakowała się pod rękę. Pogodziła się z tym, co będzie dalej, uśmiechając się ponownie, gdy męskie usta spoczęły na jej policzku, aby zaraz przesunąć się w bok. Pozostała obojętna na pocałunek, aby tylko bardziej utrudnić zgadywanie, chociaż wiedziała, że nie trafi z imieniem. Nie znali się.
Zaśmiała się dźwięcznie, gdy padło złe imię.
- Pomyłka – odparła, jedynie obserwując, jak chłopak zdejmuje chustkę z oczu. Nie dała rady powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła szerszy odpowiednik na jego twarzy. Podała mu rękę, wiedziona odruchem, ale gdy związał ich dłonie, aż uniosła lekko brew. No takiego obrotu sytuacji nie spodziewała się kompletnie. Zatkało ją w pierwszej chwili, dlatego jedynie spoglądała pustym wzrokiem na zawiązany materiał. Dopiero po paru sekundach uniosła na niego spojrzenie. Ah, dziwne gry i ich dziwniejsze zasady.
- Do rana? Nie za długo? – spytała, bo chociaż nie gardziła towarzystwem kogokolwiek, to nie koniecznie była przekonana, aby do samego rana być związana z kimś, kto jest jej nadal obcy.- Skoro jednak trzeba… Belvina – zdradziła swoje imię, aby nie pozostać bezimienną jednostką. Poza tym wolała również znać imię swego towarzysza.
Już zapomniała jak barwni potrafią być artyści, do których w pewnym stopniu należała, mimo pozostawienia malarstwa na pewien czas. Uśmiechnęła się lekko, mijając tych upijających się i palących, ale póki co nie decydując się na dołączenie do nich. Chciała się rozejrzeć, aby wiedzieć, ile może się spodziewać po takim towarzystwie, ale również szukając znajomych twarzy, bo nie wątpiła, że ktoś taki może się tutaj pojawić. Nim zdążyła zajść dalej, przystanęła i spojrzała z rozbawieniem na dziewczynę, która niespodziewanie wbiła się w wargi niespodziewającego się tego mężczyzny. Przechyliła minimalnie głowę, rozumiejąc jakie zabawy mają tutaj miejsce, ale niczego innego się nie spodziewała.
Chciała przejść dalej, nim rozpocznie się kolejna tura, ale kiedy przechodziła tuż obok, poczuła niespodziewany chwyt na nadgarstku. Świetnie. Zamierzała tego uniknąć, a zamiast tego sama wpakowała się pod rękę. Pogodziła się z tym, co będzie dalej, uśmiechając się ponownie, gdy męskie usta spoczęły na jej policzku, aby zaraz przesunąć się w bok. Pozostała obojętna na pocałunek, aby tylko bardziej utrudnić zgadywanie, chociaż wiedziała, że nie trafi z imieniem. Nie znali się.
Zaśmiała się dźwięcznie, gdy padło złe imię.
- Pomyłka – odparła, jedynie obserwując, jak chłopak zdejmuje chustkę z oczu. Nie dała rady powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła szerszy odpowiednik na jego twarzy. Podała mu rękę, wiedziona odruchem, ale gdy związał ich dłonie, aż uniosła lekko brew. No takiego obrotu sytuacji nie spodziewała się kompletnie. Zatkało ją w pierwszej chwili, dlatego jedynie spoglądała pustym wzrokiem na zawiązany materiał. Dopiero po paru sekundach uniosła na niego spojrzenie. Ah, dziwne gry i ich dziwniejsze zasady.
- Do rana? Nie za długo? – spytała, bo chociaż nie gardziła towarzystwem kogokolwiek, to nie koniecznie była przekonana, aby do samego rana być związana z kimś, kto jest jej nadal obcy.- Skoro jednak trzeba… Belvina – zdradziła swoje imię, aby nie pozostać bezimienną jednostką. Poza tym wolała również znać imię swego towarzysza.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wbijam spojrzenie w dziewczęce lico, a uśmiech nie schodzi z moich warg; wzruszam lekko ramionami.
- No cóż, takie są zasady! - śmieję się; przecież ja ich nie wymyśliłem! Chociaż... jakby tak cofnąć się te kilka lat wstecz, do jednego z pochmurnych wieczorów, podczas których jak zwykle graliśmy w mam chusteczkę haftowaną, jakby tak powrócić do tamtej chwili i rozłożyć ją na kilka mniejszych chwil, to tak jakby... no tak jakby ja po raz pierwszy zaproponowałem to całe wiązanie aż do rana, żeby aż do rana mieć mnóstwo okazji do poznania. No mniejsza o to! Po prostu przyjęło się i nikt już nie rozpamiętywał skąd to się właściwie wzięło i kiedy zostało wprowadzone - Belvina - powtarzam po niej, starając się pobudzić zmysły i dopasować do tego imienia nie tylko dziewczęcą twarz, ale też zapach jej skóry czy smak miękkich warg - Johny - rzucam w odpowiedzi, kiwając przy tym łbem, aż wszystkie skręcone kosmyki zafalowały mi wokół łepetyny. Potrząsam naszymi splecionymi dłońmi, tak w geście powitania, po czym w wolną rękę chwytam butelkę wina, która krąży gdzieś między innymi biesiadnikami.
- Skoro więc pierwszy etap poznania mamy już za sobą, wypadałoby przepić - mówię beztrosko, ponownie wzruszając lekko jednym ramieniem - Miło mi cię poznać, Belvino - przykładam butelkę do ust, ciągnąc z niej kilka dużych łyków; słodycz taniego wina zalewa mój przełyk, rozgrzewając go aż do samego żołądka, a kiedy odstawiam ustnik od warg, to spomiędzy nich wydobywa się ciche westchnienie. Podaję flaszkę dziewczynie; teraz jej kolej - Wiesz, teraz powinniśmy zadać sobie dużo pytań, w ramach tej gry, to może ja zacznę - marszczę brwi i nos, przez chwilę dumając nad pierwszym pytaniem - powinno nie być zbyt osobiste, by nie wystraszyć jej na samym początku, może niezbyt szczegółowe, ani trudne - Już wiem! - ponownie wyciągam usta w uśmiechu - A więc, jak to się stało, że jesteś tu dzisiaj z nami? - bo nie widziałem jej nigdy wcześniej, a wydawało mi się, że znam każdego, kto tu zawędruje. Przyciągam ją do siebie i zaczynam lekko pląsać do rytmu wyjątkowo futurystycznej melodii, którą ktoś właśnie wygrywał... sam nie wiem na czym, ale brzmiało to bardziej jakby ktoś tarł paznokciami o tablicę, niźli robił muzykę. Nasi muzycy bywali kompletnie popieprzeni - Na twardą laskę Merlina, co to za utwór! - śmieję się, szukając wzrokiem tego dziwacznego muzykanta, chociaż chyba wiedziałem kto nas dziś katuje swoim najnowszym utworem...
- No cóż, takie są zasady! - śmieję się; przecież ja ich nie wymyśliłem! Chociaż... jakby tak cofnąć się te kilka lat wstecz, do jednego z pochmurnych wieczorów, podczas których jak zwykle graliśmy w mam chusteczkę haftowaną, jakby tak powrócić do tamtej chwili i rozłożyć ją na kilka mniejszych chwil, to tak jakby... no tak jakby ja po raz pierwszy zaproponowałem to całe wiązanie aż do rana, żeby aż do rana mieć mnóstwo okazji do poznania. No mniejsza o to! Po prostu przyjęło się i nikt już nie rozpamiętywał skąd to się właściwie wzięło i kiedy zostało wprowadzone - Belvina - powtarzam po niej, starając się pobudzić zmysły i dopasować do tego imienia nie tylko dziewczęcą twarz, ale też zapach jej skóry czy smak miękkich warg - Johny - rzucam w odpowiedzi, kiwając przy tym łbem, aż wszystkie skręcone kosmyki zafalowały mi wokół łepetyny. Potrząsam naszymi splecionymi dłońmi, tak w geście powitania, po czym w wolną rękę chwytam butelkę wina, która krąży gdzieś między innymi biesiadnikami.
- Skoro więc pierwszy etap poznania mamy już za sobą, wypadałoby przepić - mówię beztrosko, ponownie wzruszając lekko jednym ramieniem - Miło mi cię poznać, Belvino - przykładam butelkę do ust, ciągnąc z niej kilka dużych łyków; słodycz taniego wina zalewa mój przełyk, rozgrzewając go aż do samego żołądka, a kiedy odstawiam ustnik od warg, to spomiędzy nich wydobywa się ciche westchnienie. Podaję flaszkę dziewczynie; teraz jej kolej - Wiesz, teraz powinniśmy zadać sobie dużo pytań, w ramach tej gry, to może ja zacznę - marszczę brwi i nos, przez chwilę dumając nad pierwszym pytaniem - powinno nie być zbyt osobiste, by nie wystraszyć jej na samym początku, może niezbyt szczegółowe, ani trudne - Już wiem! - ponownie wyciągam usta w uśmiechu - A więc, jak to się stało, że jesteś tu dzisiaj z nami? - bo nie widziałem jej nigdy wcześniej, a wydawało mi się, że znam każdego, kto tu zawędruje. Przyciągam ją do siebie i zaczynam lekko pląsać do rytmu wyjątkowo futurystycznej melodii, którą ktoś właśnie wygrywał... sam nie wiem na czym, ale brzmiało to bardziej jakby ktoś tarł paznokciami o tablicę, niźli robił muzykę. Nasi muzycy bywali kompletnie popieprzeni - Na twardą laskę Merlina, co to za utwór! - śmieję się, szukając wzrokiem tego dziwacznego muzykanta, chociaż chyba wiedziałem kto nas dziś katuje swoim najnowszym utworem...
Może kiedyś byłaby skora kwestionować takie zasady, ale obecnie, gdy przebywała w mieszanym towarzystwie, zwyczajnie przestała próbować. Zaakceptowała ten fakt i z pewnym rozbawieniem przystosowywała się do tego, co obowiązywało w danym miejscu. Tak było lepiej i ciekawiej. Nawet teraz stojąc obok chłopaka, ciekawiło ją, co przyniosą najbliższe godziny oraz jak ta dziwna znajomość się skończy.
Kąciki jej ust uniosły się ponownie, gdy powtórzył jej imię. Zauważyła już dawno, że ludzie mieli dziwną tendencję do powtarzania imion, jakby to miało pomóc w zapamiętaniu i późniejszym dopasowaniu do znajomo wyglądające twarzy gdzieś w tłumie innych. Lepiej przemilczeć fakt, że sama chciała postąpić podobnie, gdy chłopak zdradził swe imię. Śmieszne przyzwyczajenia. Powstrzymała nagle śmiech, gdy uświadomiła sobie, że chociaż nie musieli sobie podawać dłoni na początek, bo ten etap załatwił za nich ciasno związany materiał wokół rąk.
- Mi również – odparła pogodnie, sięgając zaraz po butelkę, którą jej podał. Upiła kilka łyków, nie pozostając jakoś szczególnie w tyle. Alkohol był okropnie słodki i czuć było, że należy do jednych z najtańszych, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Piła gorsze paskudztwa, które ktoś postanowił nazwać w wymyślny sposób, aby przyciągnąć klientele.
Była ciekawa pytania, jakie padnie, licząc na coś w miarę łatwego na początek. Kiepsko byłoby przebrnąć przez niewygodną ciszę, gdyby okazało się zbyt wścibskie i niewygodne. Jednak jej przymusowy towarzysz wieczoru, najwyraźniej domyślił się tego.
- Szukałam rozrywki, więc jeden z bliskich znajomych pokierował mnie tu, bo czy może być gdzieś lepiej niż w tak barwnym miejscu z nie mniej barwnymi osobami? – odpowiedziała szczerze, bo faktycznie coraz bardziej upewniała się, że to było najlepsze miejsce, w jakie mogła dziś trafić. Po ostatnich miesiącach oraz niedawnym powrocie przed sztalugę, znalezienie się w miejscu, gdzie należało dobrze się bawić i niczym nie martwić to ostatnia z rzeczy, których potrzebowała, aby pozbyć się ponurego nastroju i znów móc uśmiechać się bez oszukiwania siebie i świata.
Zamierzała zadać mu pytanie, ale wtedy Johny postanowił zacząć tańczyć bez ładu i składu do muzyki, którą ktoś zaczął wygrywać. Najpewniej wycofałaby się, gdyby dalej nie była wręcz uwiązana do niego, a tak pozostało jedynie dołączyć i dobrze się bawić przez tę chwilę.
- Jak już zdążyłam się upewnić, artystów jest tu dużo z różnymi umiejętnościami – zaśmiała się lekko, gdy tylko się zatrzymali i jasno nawiązując do tego specyficznego muzyka, który nadal wygrywał swe melodie.- A jak jest z tobą? Instrument? Sztaluga? Glina lub inny materiał rzeźbiarski? – spytała, chociaż najmniej stawiała na ostatnią. Przez pryzmat swojego brata, rzeźbiarzy widziała raczej jako spokojnych i poukładanych w miarę ludzi. Ten chłopak był tego przeciwieństwem.
Kąciki jej ust uniosły się ponownie, gdy powtórzył jej imię. Zauważyła już dawno, że ludzie mieli dziwną tendencję do powtarzania imion, jakby to miało pomóc w zapamiętaniu i późniejszym dopasowaniu do znajomo wyglądające twarzy gdzieś w tłumie innych. Lepiej przemilczeć fakt, że sama chciała postąpić podobnie, gdy chłopak zdradził swe imię. Śmieszne przyzwyczajenia. Powstrzymała nagle śmiech, gdy uświadomiła sobie, że chociaż nie musieli sobie podawać dłoni na początek, bo ten etap załatwił za nich ciasno związany materiał wokół rąk.
- Mi również – odparła pogodnie, sięgając zaraz po butelkę, którą jej podał. Upiła kilka łyków, nie pozostając jakoś szczególnie w tyle. Alkohol był okropnie słodki i czuć było, że należy do jednych z najtańszych, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Piła gorsze paskudztwa, które ktoś postanowił nazwać w wymyślny sposób, aby przyciągnąć klientele.
Była ciekawa pytania, jakie padnie, licząc na coś w miarę łatwego na początek. Kiepsko byłoby przebrnąć przez niewygodną ciszę, gdyby okazało się zbyt wścibskie i niewygodne. Jednak jej przymusowy towarzysz wieczoru, najwyraźniej domyślił się tego.
- Szukałam rozrywki, więc jeden z bliskich znajomych pokierował mnie tu, bo czy może być gdzieś lepiej niż w tak barwnym miejscu z nie mniej barwnymi osobami? – odpowiedziała szczerze, bo faktycznie coraz bardziej upewniała się, że to było najlepsze miejsce, w jakie mogła dziś trafić. Po ostatnich miesiącach oraz niedawnym powrocie przed sztalugę, znalezienie się w miejscu, gdzie należało dobrze się bawić i niczym nie martwić to ostatnia z rzeczy, których potrzebowała, aby pozbyć się ponurego nastroju i znów móc uśmiechać się bez oszukiwania siebie i świata.
Zamierzała zadać mu pytanie, ale wtedy Johny postanowił zacząć tańczyć bez ładu i składu do muzyki, którą ktoś zaczął wygrywać. Najpewniej wycofałaby się, gdyby dalej nie była wręcz uwiązana do niego, a tak pozostało jedynie dołączyć i dobrze się bawić przez tę chwilę.
- Jak już zdążyłam się upewnić, artystów jest tu dużo z różnymi umiejętnościami – zaśmiała się lekko, gdy tylko się zatrzymali i jasno nawiązując do tego specyficznego muzyka, który nadal wygrywał swe melodie.- A jak jest z tobą? Instrument? Sztaluga? Glina lub inny materiał rzeźbiarski? – spytała, chociaż najmniej stawiała na ostatnią. Przez pryzmat swojego brata, rzeźbiarzy widziała raczej jako spokojnych i poukładanych w miarę ludzi. Ten chłopak był tego przeciwieństwem.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- To bardzo miłe, co mówisz - uśmiecham się, wspierając wolną dłoń na piersi, na znak, że jej słowa naprawdę chwyciły mnie za serce - Ufam więc, że ten wieczór zapewni ci wystarczające ilości rozrywki - mrugam jednym okiem. No ze mną to się na pewno nie będzie nudzić, bo ja nie znałem takiego słowa, a przynajmniej nigdy nie umieściłem go w swoim słowniku. ZRESZTĄ, podobno ludzie inteligentni się nie nudzili, a tutaj sama inteligencka śmietanka, hehe. Ja wiem, że niektórzy by zapewne zaprzeczyli, ale pieprzyć ich! Bujaliśmy się powoli w rytm... a raczej do czegoś, co pewnie miało być rytmem tego dziwacznego utworu. Jako tako umiałem się ruszać, znałem kilka fajnych kroków, tylko nijak nie mogłem dopasować ich do aktualnej melodii, więc były to pląsy kompletnie pozbawione ładu i składu, zwykły taniec-połamaniec, który uskuteczniały także inne pary zgromadzone na kuchennym parkiecie. Wokół rozbrzmiewały ciche śmiechy i krótkie dźwięki poirytowania, bo przecież do tego nie da się tańczyć, co on znowu wymyślił!
- O tak, mamy tu mnóstwo świrów, istny dom wariatów! - śmieję się. Mimo wszystko kochałem tych zjebów, chętnie dzielących się z innymi swoimi talentami, swoimi wizjami i przemyśleniami; można się było wiele nauczyć obcując ze zgromadzonymi pod okrągłym dachem personami, bo większość miała naprawdę dużo do powiedzenia. Szczególnie po kilku łykach słodkiego wina - butelki wciąż krążyły z rąk do rąk, z ust do ust, z gardeł do gardeł - Sztaluga, pędzel, farby, malarstwo to zdecydowanie moja ulubiona dziedzina sztuki - kiwam głową - Odbijam pytanie - kolejne kiwnięcie - Poczekaj! Spróbuję zgadnąć... - marszczę brwi i nos, w dalszych pląsach odsuwając się od dziewczyny na długość naszych rozprostowanych ramion; mierzę wzrokiem jej sylwetkę i rozchylam usta, ale wtedy do naszych uszu dociera coraz głośniejsze buuuu!, a wokół, zdawać by się mogło, zapanował jakiś większy chaos. Ktoś krzyknął przestań kaleczyć uszy!, a ktoś inny przestań tworzyć muzykę!, powietrze przeszył dźwięk zmieszanych ze sobą śmiechów. Więc zatrzymałem się w tańcu odwracając w kierunku występującego - pierwsze kolorowe śnieżki poszybowały w stronę wodzireja, z innych różdżek wystrzeliły snopy brokatu, tym samym przerywając to wątpliwej jakości przedstawienie.
- Co tu się dzieje? - zrobiłem wielkie oczy, a spomiędzy moich warg wyrwała się głośna salwa śmiechu. Na scenę wkroczył inny muzyk, uniósł swoje stare skrzypce i uraczył publikę skoczną, radosną melodią, na co większość zareagowała bijąc brawo i tupiąc - Cóż, lud przemówił - wzruszyłem lekko ramionami, porywając Belvinę do kolejnego, nieco żywszego tańca. Nikt specjalnie nie przejął się poprzednim muzykantem, nie dlatego, że brakowało nam empatii, to już był jakby... stały punkt programu - zawsze pchał się na scenę ze swoimi zbyt futurystycznymi utworami, zawsze zostawał wygwizdany i zawsze wracał.
- Na czym skończyliśmy? - pytam, kręcąc żwawy piruet - A tak! Twoja branża, hmm, śpiewasz? - rzucam, bo wyglądała mi na egzotyczną księżniczkę cygańskich pieśni.
- O tak, mamy tu mnóstwo świrów, istny dom wariatów! - śmieję się. Mimo wszystko kochałem tych zjebów, chętnie dzielących się z innymi swoimi talentami, swoimi wizjami i przemyśleniami; można się było wiele nauczyć obcując ze zgromadzonymi pod okrągłym dachem personami, bo większość miała naprawdę dużo do powiedzenia. Szczególnie po kilku łykach słodkiego wina - butelki wciąż krążyły z rąk do rąk, z ust do ust, z gardeł do gardeł - Sztaluga, pędzel, farby, malarstwo to zdecydowanie moja ulubiona dziedzina sztuki - kiwam głową - Odbijam pytanie - kolejne kiwnięcie - Poczekaj! Spróbuję zgadnąć... - marszczę brwi i nos, w dalszych pląsach odsuwając się od dziewczyny na długość naszych rozprostowanych ramion; mierzę wzrokiem jej sylwetkę i rozchylam usta, ale wtedy do naszych uszu dociera coraz głośniejsze buuuu!, a wokół, zdawać by się mogło, zapanował jakiś większy chaos. Ktoś krzyknął przestań kaleczyć uszy!, a ktoś inny przestań tworzyć muzykę!, powietrze przeszył dźwięk zmieszanych ze sobą śmiechów. Więc zatrzymałem się w tańcu odwracając w kierunku występującego - pierwsze kolorowe śnieżki poszybowały w stronę wodzireja, z innych różdżek wystrzeliły snopy brokatu, tym samym przerywając to wątpliwej jakości przedstawienie.
- Co tu się dzieje? - zrobiłem wielkie oczy, a spomiędzy moich warg wyrwała się głośna salwa śmiechu. Na scenę wkroczył inny muzyk, uniósł swoje stare skrzypce i uraczył publikę skoczną, radosną melodią, na co większość zareagowała bijąc brawo i tupiąc - Cóż, lud przemówił - wzruszyłem lekko ramionami, porywając Belvinę do kolejnego, nieco żywszego tańca. Nikt specjalnie nie przejął się poprzednim muzykantem, nie dlatego, że brakowało nam empatii, to już był jakby... stały punkt programu - zawsze pchał się na scenę ze swoimi zbyt futurystycznymi utworami, zawsze zostawał wygwizdany i zawsze wracał.
- Na czym skończyliśmy? - pytam, kręcąc żwawy piruet - A tak! Twoja branża, hmm, śpiewasz? - rzucam, bo wyglądała mi na egzotyczną księżniczkę cygańskich pieśni.
Odpowiedziała również uśmiechem na jego wygięcie warg oraz gest, który wykonał. Nie wątpiła, że tutaj nie znajdzie czasu na nudę, wszystko wokoło tak szybko się zmieniało.
- Już zdecydowanie dostarcza odpowiednio dużo rozrywki – odparła z nieukrywanym rozbawieniem w głosie. W trakcie rozmowy błądziła nieco wzrokiem po otoczeniu, wyłapując kolejne osoby, które dołączały do tego specyficznego tańca w rytmie nie mniej specyficznej muzyki tworzonej przez grajka. Nie uważała się za najlepszą tancerkę, jednak łatwo było dostosować się do tego, jak prowadził partner a jej towarzysz bez wątpienia właśnie to robił.
Zdziwiła się, gdy okazało się, że mężczyzna skupia się na ukochanej przez nią dziedzinie sztuki. Miała wrażenie, że to nie pasuje do niego, że jest zbyt energiczny na spędzanie godzin przed sztalugą. Pasował bardziej na muzyka, zdecydowanie bardziej utalentowanego niż ten, który przygrywał teraz towarzystwu. W końcu to dźwięki dawały większe pole do popisu ludziom takim jak On, ale widać obrał sobie inną ścieżkę. Była ciekawa jego umiejętności, jak zdolny mógł być? Czy może jednak zaliczał się do beztalenci, którym nikt nie chciał sprawić przykrości i wydawać szczerej opinii? Nie, nie wierzyła w to. Było w nim coś, co skłaniało do ciekawości co potrafi i nieskreślania od razu.
- Zdecydowanie, musisz pochwalić się swoimi obrazami w takim razie – stwierdziła, chcąc zobaczyć, co tworzy.- I nawet jeśli miałbyś być najbardziej skromnym artystą, w co swoją drogą nie wierzę, nie odpuszczę ci – dodała z cichym śmiechem.
Dała mu szansę na zgadywanie, bo czemu by nie. Niech próbuje, a może trafi. Zanim jednak padła jakaś odpowiedź, chaos zdecydowanie skupił uwagę wszystkich, którzy dotąd tańczyli.
Skupiła się na tym dość osobliwym sposobie na przegonienie okropnego muzyka. Entuzjazm i pogodność obecnych tu ludzi, była tak przyjemna, że nawet nie chciała myśleć o powrocie do szarej rzeczywistości, gdy przyjdzie jej wyjść stąd. Co prawda nie mogła narzekać na kompletny brak pozytywnych osób w życiu oraz braku drobnych rzeczy, które wywoływały u niej uśmiech, ale tutaj, było tego wszystkiego aż w nadmiarze. Można było się zachłysnąć i czerpać garściami z radości każdej jednostki.
Dała się porwać do kolejnego tańca, po raz kolejny nie mając zbytnio jak zaprotestować. Oczywiście, mogłaby się zbuntować i zmusić go do zejścia z prowizorycznego parkietu pośrodku pomieszczenia, ale za dobrze się bawiła. Nie chciała tego popsuć.
Słysząc w końcu propozycję, przechyliła minimalnie głowę i uniosła kąciki ust.
- Nie trafiłeś – odparła jedynie, czekając na kolejny strzał. Nie było tego wiele, więc już za moment mógł rzucić trafną odpowiedź.
- Już zdecydowanie dostarcza odpowiednio dużo rozrywki – odparła z nieukrywanym rozbawieniem w głosie. W trakcie rozmowy błądziła nieco wzrokiem po otoczeniu, wyłapując kolejne osoby, które dołączały do tego specyficznego tańca w rytmie nie mniej specyficznej muzyki tworzonej przez grajka. Nie uważała się za najlepszą tancerkę, jednak łatwo było dostosować się do tego, jak prowadził partner a jej towarzysz bez wątpienia właśnie to robił.
Zdziwiła się, gdy okazało się, że mężczyzna skupia się na ukochanej przez nią dziedzinie sztuki. Miała wrażenie, że to nie pasuje do niego, że jest zbyt energiczny na spędzanie godzin przed sztalugą. Pasował bardziej na muzyka, zdecydowanie bardziej utalentowanego niż ten, który przygrywał teraz towarzystwu. W końcu to dźwięki dawały większe pole do popisu ludziom takim jak On, ale widać obrał sobie inną ścieżkę. Była ciekawa jego umiejętności, jak zdolny mógł być? Czy może jednak zaliczał się do beztalenci, którym nikt nie chciał sprawić przykrości i wydawać szczerej opinii? Nie, nie wierzyła w to. Było w nim coś, co skłaniało do ciekawości co potrafi i nieskreślania od razu.
- Zdecydowanie, musisz pochwalić się swoimi obrazami w takim razie – stwierdziła, chcąc zobaczyć, co tworzy.- I nawet jeśli miałbyś być najbardziej skromnym artystą, w co swoją drogą nie wierzę, nie odpuszczę ci – dodała z cichym śmiechem.
Dała mu szansę na zgadywanie, bo czemu by nie. Niech próbuje, a może trafi. Zanim jednak padła jakaś odpowiedź, chaos zdecydowanie skupił uwagę wszystkich, którzy dotąd tańczyli.
Skupiła się na tym dość osobliwym sposobie na przegonienie okropnego muzyka. Entuzjazm i pogodność obecnych tu ludzi, była tak przyjemna, że nawet nie chciała myśleć o powrocie do szarej rzeczywistości, gdy przyjdzie jej wyjść stąd. Co prawda nie mogła narzekać na kompletny brak pozytywnych osób w życiu oraz braku drobnych rzeczy, które wywoływały u niej uśmiech, ale tutaj, było tego wszystkiego aż w nadmiarze. Można było się zachłysnąć i czerpać garściami z radości każdej jednostki.
Dała się porwać do kolejnego tańca, po raz kolejny nie mając zbytnio jak zaprotestować. Oczywiście, mogłaby się zbuntować i zmusić go do zejścia z prowizorycznego parkietu pośrodku pomieszczenia, ale za dobrze się bawiła. Nie chciała tego popsuć.
Słysząc w końcu propozycję, przechyliła minimalnie głowę i uniosła kąciki ust.
- Nie trafiłeś – odparła jedynie, czekając na kolejny strzał. Nie było tego wiele, więc już za moment mógł rzucić trafną odpowiedź.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Wiesz, jest tu mnóstwo moich obrazów, wychowałem się w tym domu - mówię, puszczając do dziewczyny oczko; prawda to - zwykle ściany zdobiły różne bohomazy tworzone moimi dłońmi na przestrzeni wielu, wielu lat, te z okresu dziecięcego, kiedy dopiero poznawałem malarstwo, te, które przysyłałem mamie ze szkoły, bądź tworzyłem podczas wakacji, włócząc się po znajomych ścieżkach Bibury, bądź wynajdując te całkiem obce, malunki z późniejszych lat - z Dziurawego Kotła, wielu podróży i tygodni spędzonych na otwartym morzu. Dzisiaj było trochę inaczej, bo byliśmy już na finiszu przygotowań do Salonu Niezależnych - mnóstwo wywieszonych obrazów przybyło tutaj wraz ze swoimi twórcami, by na te kilka wspaniałych dni, zawisnąć na ścianach Meliny.
- Hmmm - marszczę brwi w grymasie zadumy i obracam ją w kolejnym piruecie; wtedy także kolejna odpowiedź wpada mi do rozczochranego łba - A niech mnie, zajmujesz się pewnie tym samym co ja! - parskam śmiechem, bo w sumie mogłem wpaść na to od razu; swój swojego winien poznać z zamkniętymi oczami! A skoro faktycznie najbliższe jej było malarstwo, to tym bardziej musiałem pochwalić się swoją sztuką - nie dlatego, że się lubiłem przechwalać, dlatego, że bardzo chciałem poznać opinię kogoś, kto nie jest moją mamą (która zawsze powie, że ślicznie Johnnie, choćbym na płótno się zesrał albo zerzygał), ani w ogóle nikim kto mnie zna. Potrzebowałem obiektywnej opinii, liczyłem także na szczerość.
- Chodź, pokażę ci co umiem - zatrzymuję się; oddech mam przyspieszony, bo naprawdę zdążyłem się zmęczyć w tym dzikim tańcu. Prowadzę więc Belvinę po schodach w dół i zatrzymuję się wraz z nią pod jedną ze ścian, na której wiszą moje obrazy - w tym roku prezentuję aż trzy! Dwa z nich względnie normalne, plus Transformacje, które były dosyć... oryginalnym tworem.
Pierwszy przedstawia mężczyznę pochylonego nad stolikiem; ma podobną do moich burzę ciemnych loków, szary płaszcz otula jego ramiona, a palce otaczają wianuszkiem kieliszek wypełniony zielonym trunkiem, z którego ulatuje na wpół transparentna dusza w takim samym kolorze; długie palce wspiera na męskich policzkach, składając na jego wargach pocałunek. Całość utrzymana jest w trochę mrocznych, ciemnych barwach, tylko jedna smuga światła rozświetla zbliżone twarze. Ten obraz jest zwykły, w porządku, ale względnie normalny.
Drugi zdaje się być znacznie bardziej ekspresyjny; naga kobieta, najpewniej prostytutka, leży na barwnej, kwiecistej kozetce, rozkładając lekko nogi. Na jej skórze mienią się różne barwy - od słodkich różów i mocnych czerwieni, przez szarawe fiolety, głębokie błękity aż po soczyste żółcie i zielenie; ma wielkie, błyszczące oczy i zdaje się, że mruga do nas zalotnie, szczupłymi palcami przeczesując długie, prawie białe włosy.
Trzeci... trzeci jest monumentalny, rozciągnięty na nieutwardzonym płótnie, kompletnie abstrakcyjny. Odbite na podobraziu, barwne kształty przypominają ludzkie ciała, bo w istocie nimi właśnie są - ciałami poodbijanymi na materiale w różnych konfiguracjach - zmieniają położenia i kolory, hipnotyzują.
Przez chwilę milczę, wbijając spojrzenia w każdy po kolei, a później spoglądam na Belvinę.
- I co?
- Hmmm - marszczę brwi w grymasie zadumy i obracam ją w kolejnym piruecie; wtedy także kolejna odpowiedź wpada mi do rozczochranego łba - A niech mnie, zajmujesz się pewnie tym samym co ja! - parskam śmiechem, bo w sumie mogłem wpaść na to od razu; swój swojego winien poznać z zamkniętymi oczami! A skoro faktycznie najbliższe jej było malarstwo, to tym bardziej musiałem pochwalić się swoją sztuką - nie dlatego, że się lubiłem przechwalać, dlatego, że bardzo chciałem poznać opinię kogoś, kto nie jest moją mamą (która zawsze powie, że ślicznie Johnnie, choćbym na płótno się zesrał albo zerzygał), ani w ogóle nikim kto mnie zna. Potrzebowałem obiektywnej opinii, liczyłem także na szczerość.
- Chodź, pokażę ci co umiem - zatrzymuję się; oddech mam przyspieszony, bo naprawdę zdążyłem się zmęczyć w tym dzikim tańcu. Prowadzę więc Belvinę po schodach w dół i zatrzymuję się wraz z nią pod jedną ze ścian, na której wiszą moje obrazy - w tym roku prezentuję aż trzy! Dwa z nich względnie normalne, plus Transformacje, które były dosyć... oryginalnym tworem.
Pierwszy przedstawia mężczyznę pochylonego nad stolikiem; ma podobną do moich burzę ciemnych loków, szary płaszcz otula jego ramiona, a palce otaczają wianuszkiem kieliszek wypełniony zielonym trunkiem, z którego ulatuje na wpół transparentna dusza w takim samym kolorze; długie palce wspiera na męskich policzkach, składając na jego wargach pocałunek. Całość utrzymana jest w trochę mrocznych, ciemnych barwach, tylko jedna smuga światła rozświetla zbliżone twarze. Ten obraz jest zwykły, w porządku, ale względnie normalny.
Drugi zdaje się być znacznie bardziej ekspresyjny; naga kobieta, najpewniej prostytutka, leży na barwnej, kwiecistej kozetce, rozkładając lekko nogi. Na jej skórze mienią się różne barwy - od słodkich różów i mocnych czerwieni, przez szarawe fiolety, głębokie błękity aż po soczyste żółcie i zielenie; ma wielkie, błyszczące oczy i zdaje się, że mruga do nas zalotnie, szczupłymi palcami przeczesując długie, prawie białe włosy.
Trzeci... trzeci jest monumentalny, rozciągnięty na nieutwardzonym płótnie, kompletnie abstrakcyjny. Odbite na podobraziu, barwne kształty przypominają ludzkie ciała, bo w istocie nimi właśnie są - ciałami poodbijanymi na materiale w różnych konfiguracjach - zmieniają położenia i kolory, hipnotyzują.
Przez chwilę milczę, wbijając spojrzenia w każdy po kolei, a później spoglądam na Belvinę.
- I co?
Słuchała z uwagą, gdy wyjaśnił, że w tym miejscu znajduje się nie jeden jego obraz. Naprawdę była ciekawa, co potrafi przez sam fakt, że był dość barwną osobą, a to zwykle szło w parze z nieprzeciętnymi umiejętnościami. Przynajmniej tak było najczęściej, gdy poznawała kogoś, kto również poświęcał całe lub część swego życia malarstwu.
Pokiwała głową z cichym śmiechem, kiedy wpadł na to, czym się sama Bel zajmuje z szeroko pojętej sztuki. Czasami powiedzenie "swój swego pozna" miało sens i sprawdzało się, lecz nie miała nigdy nikomu za złe, że nie łączono jej z malarstwem, może też ze względu na to, że na długi czas porzuciła sztalugę i płótno, powracając do tego stosunkowo niedawno. Może to była pewna kara, że nie wielu widziało w niej malarkę.
Idzie za nim z ciekawości, ale również przymusu, gdy związane dłonie nadal sprawiają, że nie może za bardzo oddalić się od mężczyzny. Nie przeszkadza jej to już, wręcz zapomniała o tym szczególe.
Spogląda z uwagą na obrazy, podziwiając tematykę, kolory, szczegółowość, wykonanie. Chociaż każdy inny to robiły wrażenie, podobały jej się i była pod wrażeniem każdego z osobna. Jednak to pierwszy obraz najbardziej przyciągał jej uwagę, dlatego zbliżyła się nieco, sunąc wzrokiem po płótnie.
- Masz talent, nie ulega to dyskusji - stwierdziła wyraźnie poważniejsza niż przed kilkoma minutami, ale po jej ustach dalej błąkał się uśmiech. Oderwała w końcu spojrzenie od obrazu, by skupić się na tym, który wykonał to cudo.
- Kiedyś może będzie okazja, abym pokazała ci, co sama potrafię.- była gotowa przyjąć krytykę, jeśli jej własne dzieła nie spodobają się. Będąc młodszą i to sporo, nie miała oporów, aby obrazy, które tworzyła, pojawiały się na wystawach organizowanych przez matkę. Obecnie, nie pozwoliłaby na coś takiego, będąc pewną, że istnieją lepsze, które powinny być podziwiane przez ludzi.
Zerknęła jeszcze raz na ścianę, skupiając swą uwagę na chwilę na kobiecie uwiecznionej farbą.
- Kim jest lub była? - spytała z ciekawości. Nie wiele dziewczyn było odważnych na tyle, aby zostać modelkami dla malarza, lecz nie wątpiła, że takowe da się znaleźć.
Pokiwała głową z cichym śmiechem, kiedy wpadł na to, czym się sama Bel zajmuje z szeroko pojętej sztuki. Czasami powiedzenie "swój swego pozna" miało sens i sprawdzało się, lecz nie miała nigdy nikomu za złe, że nie łączono jej z malarstwem, może też ze względu na to, że na długi czas porzuciła sztalugę i płótno, powracając do tego stosunkowo niedawno. Może to była pewna kara, że nie wielu widziało w niej malarkę.
Idzie za nim z ciekawości, ale również przymusu, gdy związane dłonie nadal sprawiają, że nie może za bardzo oddalić się od mężczyzny. Nie przeszkadza jej to już, wręcz zapomniała o tym szczególe.
Spogląda z uwagą na obrazy, podziwiając tematykę, kolory, szczegółowość, wykonanie. Chociaż każdy inny to robiły wrażenie, podobały jej się i była pod wrażeniem każdego z osobna. Jednak to pierwszy obraz najbardziej przyciągał jej uwagę, dlatego zbliżyła się nieco, sunąc wzrokiem po płótnie.
- Masz talent, nie ulega to dyskusji - stwierdziła wyraźnie poważniejsza niż przed kilkoma minutami, ale po jej ustach dalej błąkał się uśmiech. Oderwała w końcu spojrzenie od obrazu, by skupić się na tym, który wykonał to cudo.
- Kiedyś może będzie okazja, abym pokazała ci, co sama potrafię.- była gotowa przyjąć krytykę, jeśli jej własne dzieła nie spodobają się. Będąc młodszą i to sporo, nie miała oporów, aby obrazy, które tworzyła, pojawiały się na wystawach organizowanych przez matkę. Obecnie, nie pozwoliłaby na coś takiego, będąc pewną, że istnieją lepsze, które powinny być podziwiane przez ludzi.
Zerknęła jeszcze raz na ścianę, skupiając swą uwagę na chwilę na kobiecie uwiecznionej farbą.
- Kim jest lub była? - spytała z ciekawości. Nie wiele dziewczyn było odważnych na tyle, aby zostać modelkami dla malarza, lecz nie wątpiła, że takowe da się znaleźć.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obserwuję poczynania dziewczyny, wraz z nią zbliżając się do obrazów, nie dlatego, że sam chciałem się przyjrzeć, a dlatego, że wciąż pozostawaliśmy dosłownie związani. Przesuwam spojrzeniem po płótnach, chociaż znam je doskonale, mógłbym odtworzyć z pamięci każdy zamalowany milimetr, widzę je na powiekach, kiedy przymykam na moment oczy. A później wbijam spojrzenie w kobietę i uśmiecham się lekko, w podzięce kiwam głową.
- Oooo, bardzo bym chciał! - lubiłem obcować ze sztuką, dostrzegając więcej piękna w nieidealnych malunkach, w deformacji, w pewnych nieumiejętnie, aczkolwiek z uczuciem poprowadzonych liniach. Doceniałem klasyczne pejzaże, idealne portrety, wielkie dzieła historyczne czy mitologiczne, ale to Nowe Sztuki, kwitnące na naszych oczach, zakazane, odtrącone i niedocenione, były najbliższe mojemu sercu. Być może nie chodziło tu tylko o estetykę, ale i sam motyw odrzucenia... Nie wiem, nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
- To - zawahałem się, na krótką chwilę przygryzając dolną wargę, bo nie do końca wiedziałem czego się spodziewać po reakcji, ale z drugiej strony sam obraz był tak bardzo przepełniony erotyzmem, że nietrudno się było domyślić kto do niego pozował - To prostytutka z portu, ma na imię Agatha, właściwie często... współpracujemy - kiwam lekko głową; na malarskim uniesieniu zwykle się nie kończyło, ale szczegóły naszych spotkań postanowiłem zachować dla siebie - Lubię z nią pracować, jest piękna i inteligentna, ma naprawdę dużo do powiedzenia - wiedziałem, że ludzie nie mają zbyt dobrej opinii o dziwkach, większość pewnie uważała, że nie potrafią w życiu niczego, dlatego puszczają się za pieniądze, oddając swoje ciało obleśnym, portowym zbokom, ale ja miałem całkiem inne zdanie. Znałem te kobiety, jedne lepiej, inne gorzej, i były nie mniej wspaniałe od mojej kochanej matki, od najlepszej przyjaciółki, albo byłej dziewczyny. Jeszcze przez chwilę oglądam obrazy z bliska, a później opadam w miękkie poduchy, gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia, a Belvina pada razem ze mną, bo nie bardzo ma inny wybór.
- Ooops! - śmieję się, łapiąc ją w objęcia, po czym przesuwam się lekko, robiąc dziewczynie więcej miejsca. Chwytam za butelkę stojącą obok i ściągam z niej kilka łyków, a zaraz wysuwam ją w kierunku mojej towarzyszki, tym samym proponując trochę alkoholu - Jesteś bardziej klasykiem czy awangardzistą? - pytam, bo może zechce posłuchać o kształtującej się grupie Deformistów, albo nawet zdecyduje do nas dołączyć?
- Oooo, bardzo bym chciał! - lubiłem obcować ze sztuką, dostrzegając więcej piękna w nieidealnych malunkach, w deformacji, w pewnych nieumiejętnie, aczkolwiek z uczuciem poprowadzonych liniach. Doceniałem klasyczne pejzaże, idealne portrety, wielkie dzieła historyczne czy mitologiczne, ale to Nowe Sztuki, kwitnące na naszych oczach, zakazane, odtrącone i niedocenione, były najbliższe mojemu sercu. Być może nie chodziło tu tylko o estetykę, ale i sam motyw odrzucenia... Nie wiem, nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
- To - zawahałem się, na krótką chwilę przygryzając dolną wargę, bo nie do końca wiedziałem czego się spodziewać po reakcji, ale z drugiej strony sam obraz był tak bardzo przepełniony erotyzmem, że nietrudno się było domyślić kto do niego pozował - To prostytutka z portu, ma na imię Agatha, właściwie często... współpracujemy - kiwam lekko głową; na malarskim uniesieniu zwykle się nie kończyło, ale szczegóły naszych spotkań postanowiłem zachować dla siebie - Lubię z nią pracować, jest piękna i inteligentna, ma naprawdę dużo do powiedzenia - wiedziałem, że ludzie nie mają zbyt dobrej opinii o dziwkach, większość pewnie uważała, że nie potrafią w życiu niczego, dlatego puszczają się za pieniądze, oddając swoje ciało obleśnym, portowym zbokom, ale ja miałem całkiem inne zdanie. Znałem te kobiety, jedne lepiej, inne gorzej, i były nie mniej wspaniałe od mojej kochanej matki, od najlepszej przyjaciółki, albo byłej dziewczyny. Jeszcze przez chwilę oglądam obrazy z bliska, a później opadam w miękkie poduchy, gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia, a Belvina pada razem ze mną, bo nie bardzo ma inny wybór.
- Ooops! - śmieję się, łapiąc ją w objęcia, po czym przesuwam się lekko, robiąc dziewczynie więcej miejsca. Chwytam za butelkę stojącą obok i ściągam z niej kilka łyków, a zaraz wysuwam ją w kierunku mojej towarzyszki, tym samym proponując trochę alkoholu - Jesteś bardziej klasykiem czy awangardzistą? - pytam, bo może zechce posłuchać o kształtującej się grupie Deformistów, albo nawet zdecyduje do nas dołączyć?
W kwestii przemieszczania się, niestety za każdym razem byli skazani na drugą stronę, co jednak nie koniecznie przeszkadzało Belvinie. Początkowe obawy z rozwoju sytuacji zniknęły, gdy Johny okazał się wyjątkowo pogodną osobą i swoim zachowaniem wywoływał uśmiech na ustach Blythe.
Nie mogła go nie pochwalić, bo to, co właśnie jej zaprezentował, było naprawdę dobre i godne uwagi. Z chęcią powiesiłaby którykolwiek na ścianie u siebie w domu, a taka myśl nie pojawiała się u niej często, zwykle jedynie z uprzejmości wymuszając kilka komplementów dla tego, co pokazywano jej przy okazji jakichś spotkań. Nie była swoją matką, aby przedstawiać krytykę w takich słowach, by nikogo nie urazić i podpowiedzieć jak poprawić pewne rzeczy.
Teraz jednak nie musiała się tym martwić, bo wszystko, co mówiła było tak po prostu szczere.
- Ostrzegam tylko, że moje obraz nie są tak dobre – uśmiechnęła się nieco tracąc na pewności siebie, ale próbując ukryć go za wygięciem ust.- Długo poświęcałam się innym dziedziną niż malarstwo… nawet sama sztuka – przyznała, aby też nie liczył na cuda w jej wykonaniu. Co prawda była swoim największym krytykiem, dlatego wypadało nie brać jej słów bardzo do siebie, lecz chłopak nie mógł o tym jeszcze wiedzieć.
Słuchała go, przez co nie umknęło jej, gdy zawahał się nim zaczął wyjaśniać kim jest kobieta z obrazu.
- Pierwszy raz słyszę, aby ktoś tak podkreślał urodę i inteligencję prostytutki – przyznała z lekkim rozbawieniem, ale nie wyśmiewała go w tym. Przeniosła ponownie wzrok na obraz, który jak już się wyjaśniło przedstawiał piękną Agathę.- Przez krótki czas… kiedyś, próbowałam uwieczniać akty na płótnie, ale dobór modelek oraz modeli, okazywał się mocno ograniczony – przyznała. Nie był to najbardziej porywający etap jej twórczości i zdecydowanie nie czuła potrzeby, aby do tego wracać. Chociaż teraz zdecydowanie łatwiej znalazłaby modeli, których mogłaby odpowiednio zachęcić, aby posiedzieli trochę w bezruchu.
Pociągnięta niespodziewanie w dół, nie bardzo ma okazję zareagować w jakikolwiek sposób. Czuje lekko obejmujące ją ramiona chłopaka, ale chętniej znajduje sobie miejsce obok, nabierając minimum dystansu.
Spogląda na niego, gdy ten ponownie podejmuje rozmowę. Jak nigdy nie przeszkadza jej gadatliwość, a wręcz oddziałuje na nią, zachęcając dodatkowo do wymiany zdań.
- Zdecydowanie klasykiem, ale potrafię docenić trochę niestandardowej sztuki, mimo że sama jej prawie nigdy nie tworzę – odparła szczerze. Matka od małego zaszczepiła w niej uwielbienie do klasycznego stylu, dlatego zasiadając przed sztalugą, nie nastawiała się na nic co odbiegałoby od prostoty. Oczywiście, czasami dawała się porwać wyobraźni.
Nie mogła go nie pochwalić, bo to, co właśnie jej zaprezentował, było naprawdę dobre i godne uwagi. Z chęcią powiesiłaby którykolwiek na ścianie u siebie w domu, a taka myśl nie pojawiała się u niej często, zwykle jedynie z uprzejmości wymuszając kilka komplementów dla tego, co pokazywano jej przy okazji jakichś spotkań. Nie była swoją matką, aby przedstawiać krytykę w takich słowach, by nikogo nie urazić i podpowiedzieć jak poprawić pewne rzeczy.
Teraz jednak nie musiała się tym martwić, bo wszystko, co mówiła było tak po prostu szczere.
- Ostrzegam tylko, że moje obraz nie są tak dobre – uśmiechnęła się nieco tracąc na pewności siebie, ale próbując ukryć go za wygięciem ust.- Długo poświęcałam się innym dziedziną niż malarstwo… nawet sama sztuka – przyznała, aby też nie liczył na cuda w jej wykonaniu. Co prawda była swoim największym krytykiem, dlatego wypadało nie brać jej słów bardzo do siebie, lecz chłopak nie mógł o tym jeszcze wiedzieć.
Słuchała go, przez co nie umknęło jej, gdy zawahał się nim zaczął wyjaśniać kim jest kobieta z obrazu.
- Pierwszy raz słyszę, aby ktoś tak podkreślał urodę i inteligencję prostytutki – przyznała z lekkim rozbawieniem, ale nie wyśmiewała go w tym. Przeniosła ponownie wzrok na obraz, który jak już się wyjaśniło przedstawiał piękną Agathę.- Przez krótki czas… kiedyś, próbowałam uwieczniać akty na płótnie, ale dobór modelek oraz modeli, okazywał się mocno ograniczony – przyznała. Nie był to najbardziej porywający etap jej twórczości i zdecydowanie nie czuła potrzeby, aby do tego wracać. Chociaż teraz zdecydowanie łatwiej znalazłaby modeli, których mogłaby odpowiednio zachęcić, aby posiedzieli trochę w bezruchu.
Pociągnięta niespodziewanie w dół, nie bardzo ma okazję zareagować w jakikolwiek sposób. Czuje lekko obejmujące ją ramiona chłopaka, ale chętniej znajduje sobie miejsce obok, nabierając minimum dystansu.
Spogląda na niego, gdy ten ponownie podejmuje rozmowę. Jak nigdy nie przeszkadza jej gadatliwość, a wręcz oddziałuje na nią, zachęcając dodatkowo do wymiany zdań.
- Zdecydowanie klasykiem, ale potrafię docenić trochę niestandardowej sztuki, mimo że sama jej prawie nigdy nie tworzę – odparła szczerze. Matka od małego zaszczepiła w niej uwielbienie do klasycznego stylu, dlatego zasiadając przed sztalugą, nie nastawiała się na nic co odbiegałoby od prostoty. Oczywiście, czasami dawała się porwać wyobraźni.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie bądź taka krytyczna wobec siebie - śmieję się. Zresztą ja osobiście lubiłem wszystko to, co nie było do końca idealne. Szukałem piękna tam, gdzie go nie było i zwykle je znajdowałem. Doceniałem perfekcyjny, klasyczny warsztat, ale kult brzydoty był mi zdecydowanie bliższy. W chaosie odnajdywałem się lepiej niż w rytmicznych kompozycjach, co zresztą było widoczne na moich obrazach - roiło się tam od rozedrganych linii, których nie potrafiłem i przede wszystkim nie chciałem opanować - Tak? Co robiłaś? - pytam, przekrzywiając lekko głowę na jedną stronę i powracam spojrzeniem do dziewczyny. Na jej kolejne słowa reaguję lekkim uśmiechem; nie dziwiły mnie, bo chociaż podobno był to najstarszy zawód świata, nie cieszył się zbytnim szacunkiem. Dla mnie jednak nie miało to znaczenia, bo sam wiele razy sięgałem dna - Och, doskonale to znam. Niewielu chce się rozbierać w imię sztuki, co? - śmieję się, bo sam uwieczniałem głównie akty prostytutek; one nawet lubiły to robić, no a już na pewno wolały pozować mi, niż oddawać się jakimś obleśnym marynarzom, spragnionym kobiecego ciepła. Znali mnie w porcie, każda tamtejsza dziwka wiedziała kim jestem i nawet mi to schlebiało - Wiesz, jakbyś jeszcze kiedyś zechciała spróbować, to wiesz gdzie mnie szukać, ja nie mam oporów - wzruszam lekko ramionami i mrugam do dziewczyny jednym okiem. Rozbierałem się już w Ognisku Artystycznym pani Pinkstone i nie widziałem w tym nic zdrożnego, chociaż konserwatywne społeczeństwo pewnie nazwałoby mnie zwykłym zbokiem (i było w tym trochę prawdy).
- Hm, wiesz, wraz z moją przyjaciółką zakładamy grupę artystyczną... - zaczynam. Opowiadam jej o Deformistach, o naszych założeniach i spojrzeniu na sztukę, że chcemy odchodzić od kopiowania rzeczywistości, na rzecz jej przetwarzania lub kreowania. Że stawiamy na atrakcyjną formę, niekoniecznie wpisującą się w ramy estetyki, a zwyczajnie ciekawą. Że treść nie jest aż tak ważna, chociaż oczywiście nie może jej zabraknąć w dziełach Nowej Sztuki. Nakręcam się coraz bardziej, co jakiś czas zwilżając przełyk słodkim winem, ale zanim skończę ktoś mi przerywa. Dostaję strzała w czoło i słyszę kobiecy śmiech.
- Zgadnij kim jesteś Johny! - śmieje się Marianna, która przykleja mi do czoła kawałek papieru. Napisała na nim znane powszechnie imię i nazwisko, ale ja osobiście nie mam pojęcia kim jestem, bo nie widzę. Inną karteczkę podaje mojej towarzyszce, a ja marszczę brwi, odczytując koślawe litery. Była szekspirowską Julią, może więc mnie mianowano Romeem? Nie sądzę.
Mitrężymy czas na kolejne gry towarzyskie, rozmawiamy i pijemy alkohol, przepalając go kolejnymi skręcanymi papierosami o egzotycznym aromacie. Czas leci bardzo szybko i zanim zdążymy się obejrzeć rozdziela nas wschód słońca, który witamy na werandzie. Dopiero wtedy rozwiązuję nasze dłonie. Uśmiecham się lekko, choć z wyraźnym zmęczeniem. To była naprawdę cudowna noc.
/ztx2
- Hm, wiesz, wraz z moją przyjaciółką zakładamy grupę artystyczną... - zaczynam. Opowiadam jej o Deformistach, o naszych założeniach i spojrzeniu na sztukę, że chcemy odchodzić od kopiowania rzeczywistości, na rzecz jej przetwarzania lub kreowania. Że stawiamy na atrakcyjną formę, niekoniecznie wpisującą się w ramy estetyki, a zwyczajnie ciekawą. Że treść nie jest aż tak ważna, chociaż oczywiście nie może jej zabraknąć w dziełach Nowej Sztuki. Nakręcam się coraz bardziej, co jakiś czas zwilżając przełyk słodkim winem, ale zanim skończę ktoś mi przerywa. Dostaję strzała w czoło i słyszę kobiecy śmiech.
- Zgadnij kim jesteś Johny! - śmieje się Marianna, która przykleja mi do czoła kawałek papieru. Napisała na nim znane powszechnie imię i nazwisko, ale ja osobiście nie mam pojęcia kim jestem, bo nie widzę. Inną karteczkę podaje mojej towarzyszce, a ja marszczę brwi, odczytując koślawe litery. Była szekspirowską Julią, może więc mnie mianowano Romeem? Nie sądzę.
Mitrężymy czas na kolejne gry towarzyskie, rozmawiamy i pijemy alkohol, przepalając go kolejnymi skręcanymi papierosami o egzotycznym aromacie. Czas leci bardzo szybko i zanim zdążymy się obejrzeć rozdziela nas wschód słońca, który witamy na werandzie. Dopiero wtedy rozwiązuję nasze dłonie. Uśmiecham się lekko, choć z wyraźnym zmęczeniem. To była naprawdę cudowna noc.
/ztx2
Kuchnia
Szybka odpowiedź