W dzień gorącego lata
AutorWiadomość
To był naprawdę upalny dzień, w który z wielką niechęcią opuszczał domowe mury. Zazwyczaj wielką przyjemność sprawiała mu każdorazowa ucieczka od ponurych wnętrz rodowej siedziby Blacków, jednak tego dnia żar zbyt mocno lał się z nieba. Wysoka temperatura dawała się we znaki każdemu, również dzieciom, z których większość wciąż pozostała wyjątkowo ruchliwa, jakby wcale nie odczuwała gorąca. Być może inni radzili sobie z tym ukropem, lecz dziewięcioletni Alphard nie mógł go znieść. Ostre promienie słoneczne tuż po opuszczeniu budynku zdawały się atakować jego blada skórę, nie mówiąc o rażeniu go w oczy. Wcale nie chciał się przekonywać, że to tylko w Londynie jest tak gorąco, na pewno w całej Wielkiej Brytanii był obecny upał. Czy naprawdę nie mogli pozostać w rezydencji? Zadowoliłby się nawet przeglądaniem tych najstarszych kronik pozostawionych przez przodków. Czasem naprawdę miło przesiadywało mu się w bibliotece, jeśli tylko nie musiał siedzieć pod czujnym okiem ojca i obok Cygnusa, który we wszystkim był lepszy. Tak bardzo tęsknił za chłodnym półmrokiem
Kolejny raz pierwszego dnia sierpnia miał się rozpocząć Festiwal Lata, zapoczątkowany przez ród Prewettów już wieki temu. Nawet dziewięciolatki, rzecz jasna po odebraniu odpowiednich nauk, zdaja sobie sprawę z tego, jak wiele znaczy tradycja, mimo to bycie jej częścią wcale nie wydawało mu się czymś podniosłym, a już na pewno nie było czymś koniecznym. Trudno mu było pojąć to, że jakikolwiek Black mógł godzić się na podobne rozrywki. Wiadomym powszechnie było, że Prewettowie spraszają na festiwal wszelką tłuszczę, nie zważając na czystość krwi. Kiedy sugerowano mu, żeby nie trzymał się z żadnym z Prewettów niezbyt blisko – ale na wszelki wypadek wymieniał pozorne uprzejmości – to nagle ciągnięto go na tę okropną imprezę. Matka wspominała, że nawet przy takich okazjach można porozmawiać z ważnymi ludźmi, a Cygnus wspominał coś o słowach ojca na temat jakiś powaznych urzędników z Ministerstwa.
Cygnus! To jego nie mógł strawić najbardziej. W każdym liście z Hogwartu musiał wspominać, jak cudownie jest być w szkole i uczyć się tych wszystkich rzeczy o magii. Gdy tylko wrócił do domu na wakacje, usta mu się nie zamykały; ciągle gadał o Hogwarcie. Nawet Walburga po swoim pierwszym roku nauki nie była tak irytująca. Wiedział, że festiwal w tym roku będzie gorszy, bo Cygnus zabrał ze sobą różdżkę, niby ukradkiem, ale Alphard mógł przysiąc, że ojciec to widział i nic nie powiedział!
Kazano mu się bawić z innymi dziećmi przedstawicieli najwyższej klasy czarodziejskiego społeczeństwa, oczywiście. A Cygnus i Walburga mogli towarzyszyć rodzicom w ich przechadzkach między dorosłymi. Z wielkim niezadowoleniem znalazł się pomiędzy dzieciakami w różnym wieku. Prawie natychmiast do jego uszu dotarły przechwałki jednego z Macmillanów. Naprawdę musiał objaśniać wszystkim, jak wygląda dormitorium Puchonów, opisując najmniejsze detale? Tak się idiotycznie szczerzył, jakby naprawdę miał powód do radości, że trafił do domu przegranych.
Wszystko przypominało mu, że sam do Hogwartu uda się rok później, bo przyszło u urodzić się we wrześniu. Będzie czekał dłużej niż większość. Zawsze na niego musiały paść wszelkie nieszczęścia.
– A dormitorium Puchonów nie znajduje się obok kuchni? – spytał z chytrym uśmieszkiem, przypominając sobie słowa starszego brata. – Też mi sukces, zostać sprowadzonym do poziomu skrzata domowego – dodał jeszcze z przekąsem, kierując uważne spojrzenie na starszego chłopca. Na jego komentarz niektórzy się roześmiali, na to zresztą liczył.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W końcu wolność, można się bawić i biegać! Nie ma nauki, jest tylko czas wolny! O tak! Blondwłosy, młody lord pobiegł hen od rodziców widząc młodsze towarzystwo, które w przeciwieństwie do nich nie było sztywne, a pełne energii tak samo jak on. Matka zdążyła rzucić za nim jedynie to, żeby uważał i zachowywał się odpowiednio, a ojciec na to machnął ręką, mówiąc: „niech biega”.
Nie chciał się nudzić! Nie mógł ustać w miejscu! Słońce świetnie grzało, było przyjemnie ciepło, nie padał deszcz, czego chcieć więcej? Idealna pogoda do tego, żeby bawić się w nieskończoność, w szczególności na tak wspaniałym wydarzeniu, na którym działo się tak wiele! Musiał coś robić, musiał zobaczyć wszystko, po prostu musiał być wszędzie, gdzie tylko się dało i kolejny raz dobrze bawić się na festiwalu organizowanym przez ukochanych Prewettów! Tym razem jako uczeń Hogwartu! W końcu! Teraz miał czym się chwalić! Po drodze przywitał się tylko ze swoim najlepszym przyjacielem, Cygnusem, krzycząc mu, że zobaczą się później. To chyba nie spodobało się jego rodzicom, którzy srogo na niego spojrzeli. Ach! Szkoda, że jego najlepszy przyjaciel został zmuszony do przebywania w towarzystwie starszych czarodziejów. To było najgorsze, czego można było doświadczyć! On miał to szczęście, że rodzice dali mu wolną rękę... choć matuchna długo starała się przekonać jego ojca, że należałoby go trzymać przy sobie i uczyć manier. Ale po co uczyć się manier przy tak wspaniałej okazji? Po co?
Biegał tak długo, aż napotkał na młodsze towarzystwo, którego jeszcze dobrze nie poznał, choć część już kojarzył. W grupie jednak przeważali ci, którzy jeszcze nie dostali się do Hogwartu, a dopiero mieli się tam dostać. Idealne obiekty do nie nudzenia się! Może później udałoby się z nimi zagrać mini mecz, gdyby lepiej ich poznał! Tak też zaczął z nimi rozmawiać na temat Quidditcha i opowiadać o tym, że w przyszłości, na pewno, zostanie najlepszym ścigającym Zjednoczonych i to na całym świecie! Mówił, że będzie lepszy nie tylko od swoich znakomitych wujków, ale i od najwybitniejszych graczy światowej ligii! Od słowa do słowa przechodzili do tematu Quidditcha w Hogwarcie. Z tego z kolei zaczęli przechodzić na opowieści o tym jak wygląda życie w zamku. Zaczął więc swoją przydługą historię o tym jak wygląda zamek, jak wygląda dzień z życia ucznia i wtedy począł im opisywać jak wygląda pokój wspólny jego domu. Trzeba było przy tym zaznaczyć, że w swoim mniemaniu uznawał, że miał czym się szczycić, bo przecież trafił do Hufflepuffu! A przecież to świetny dom, ze świetnymi wartościami! Nie mówiąc już o jego kolegach i koleżankach! Lepszych ludzi nie mógł spotkać, pomijając oczywiście Cygnusa, ale ten trafił, niestety albo stety, do Ślizgonów. Tiary przydziału nie dało się oszukać! No trudno! Tak czy siak się widywali i świetnie dogadywali!
– Mówię wam, jest super! Nasz pokój wspólny jest świetny, przestronny, pełno w nim światła, kwiatów. Świetnie to wygląda… – chciał kontynuować swój wywód i opowiadać już jak wyglądają dormitoria, a potem znowu wrócić do tematu Quidditcha, gdy usłyszał znajomy mu głos Alpharda, brata Cygnusa. To markotne dziecko, którego jakoś nie potrafił znieść. Na każdym kroku miał jakąś przemądrzałą uwagę, zupełnie tak jakby zjadł wszystkie rozumy świata. Słysząc jak próbuje mu dopiec, jedynie uniósł jedną brew. Natychmiast spojrzał na śmiejących się z tego tekstu dzieciaków, nie rozumiejąc z czego się śmieją. Co było w tym śmiesznego? – To brat nie opowiadał tobie, że Ślizgoni siedzą w lochu, a mimo to nie nazywam go kryminalistą, co? – odszczeknął mu. Nie chciał urazić Cygnusa, ale nie potrafił zrozumieć logiki Alpharda. Musiał jednak pilnować się i zachowywać w miarę odpowiednio, bo przecież nie chciał urazić swojego przyjaciela. Nie chciał te dostarczać powodów swoim i jego rodzicom co do tego, że nie powinni się kolegować. – Skrzaty też ci przeszkadzają? Wolałbyś robić wszystko swoimi rączkami, Black? – Zaśmiał się, kręcąc z niedowierzania głową.
Nie chciał się nudzić! Nie mógł ustać w miejscu! Słońce świetnie grzało, było przyjemnie ciepło, nie padał deszcz, czego chcieć więcej? Idealna pogoda do tego, żeby bawić się w nieskończoność, w szczególności na tak wspaniałym wydarzeniu, na którym działo się tak wiele! Musiał coś robić, musiał zobaczyć wszystko, po prostu musiał być wszędzie, gdzie tylko się dało i kolejny raz dobrze bawić się na festiwalu organizowanym przez ukochanych Prewettów! Tym razem jako uczeń Hogwartu! W końcu! Teraz miał czym się chwalić! Po drodze przywitał się tylko ze swoim najlepszym przyjacielem, Cygnusem, krzycząc mu, że zobaczą się później. To chyba nie spodobało się jego rodzicom, którzy srogo na niego spojrzeli. Ach! Szkoda, że jego najlepszy przyjaciel został zmuszony do przebywania w towarzystwie starszych czarodziejów. To było najgorsze, czego można było doświadczyć! On miał to szczęście, że rodzice dali mu wolną rękę... choć matuchna długo starała się przekonać jego ojca, że należałoby go trzymać przy sobie i uczyć manier. Ale po co uczyć się manier przy tak wspaniałej okazji? Po co?
Biegał tak długo, aż napotkał na młodsze towarzystwo, którego jeszcze dobrze nie poznał, choć część już kojarzył. W grupie jednak przeważali ci, którzy jeszcze nie dostali się do Hogwartu, a dopiero mieli się tam dostać. Idealne obiekty do nie nudzenia się! Może później udałoby się z nimi zagrać mini mecz, gdyby lepiej ich poznał! Tak też zaczął z nimi rozmawiać na temat Quidditcha i opowiadać o tym, że w przyszłości, na pewno, zostanie najlepszym ścigającym Zjednoczonych i to na całym świecie! Mówił, że będzie lepszy nie tylko od swoich znakomitych wujków, ale i od najwybitniejszych graczy światowej ligii! Od słowa do słowa przechodzili do tematu Quidditcha w Hogwarcie. Z tego z kolei zaczęli przechodzić na opowieści o tym jak wygląda życie w zamku. Zaczął więc swoją przydługą historię o tym jak wygląda zamek, jak wygląda dzień z życia ucznia i wtedy począł im opisywać jak wygląda pokój wspólny jego domu. Trzeba było przy tym zaznaczyć, że w swoim mniemaniu uznawał, że miał czym się szczycić, bo przecież trafił do Hufflepuffu! A przecież to świetny dom, ze świetnymi wartościami! Nie mówiąc już o jego kolegach i koleżankach! Lepszych ludzi nie mógł spotkać, pomijając oczywiście Cygnusa, ale ten trafił, niestety albo stety, do Ślizgonów. Tiary przydziału nie dało się oszukać! No trudno! Tak czy siak się widywali i świetnie dogadywali!
– Mówię wam, jest super! Nasz pokój wspólny jest świetny, przestronny, pełno w nim światła, kwiatów. Świetnie to wygląda… – chciał kontynuować swój wywód i opowiadać już jak wyglądają dormitoria, a potem znowu wrócić do tematu Quidditcha, gdy usłyszał znajomy mu głos Alpharda, brata Cygnusa. To markotne dziecko, którego jakoś nie potrafił znieść. Na każdym kroku miał jakąś przemądrzałą uwagę, zupełnie tak jakby zjadł wszystkie rozumy świata. Słysząc jak próbuje mu dopiec, jedynie uniósł jedną brew. Natychmiast spojrzał na śmiejących się z tego tekstu dzieciaków, nie rozumiejąc z czego się śmieją. Co było w tym śmiesznego? – To brat nie opowiadał tobie, że Ślizgoni siedzą w lochu, a mimo to nie nazywam go kryminalistą, co? – odszczeknął mu. Nie chciał urazić Cygnusa, ale nie potrafił zrozumieć logiki Alpharda. Musiał jednak pilnować się i zachowywać w miarę odpowiednio, bo przecież nie chciał urazić swojego przyjaciela. Nie chciał te dostarczać powodów swoim i jego rodzicom co do tego, że nie powinni się kolegować. – Skrzaty też ci przeszkadzają? Wolałbyś robić wszystko swoimi rączkami, Black? – Zaśmiał się, kręcąc z niedowierzania głową.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co za bezczelność! Ta jednak miała się prędzej czy później zemścić na Anthonym, a przynajmniej w to wierzył młody Black. Szydzenie ze Ślizgonów nie było mądrym posunięciem nawet w grupie młodszych dzieci, jeszcze nie mogących poszczycić się posiadaniem różdżki czy deklamowaniem bez zająknięcia inkantacji podstawowych zaklęć. Przecież od dzieciństwa wpajano im szacunek dla ideałów Salazara Slytherina; wielu członków szlachetnych rodów właśnie do tego domu trafiało. Zdarzało się, że konkretne rody były kojarzone z innymi domami, lecz Alphard uznawał to za wyjątki od reguły. Czuł poparcie kilku osób, tych bardziej odważnych i skorych do sprzeczki chłopców. Choćby jedenastoletni Avery, marzący o rozpoczęci nauki w Hogwarcie jako Slizgon, spoglądał na Macmillana nieprzychylnie. Dziesięcioletni Bulstrode aż skrzywił się na wzmiankę o kryminalistach.
– Wszyscy wiedzą, że nie są to zwykłe lochy – odparł gorliwie, lecz nie po to, aby bronić dobrego imienia swego brata, przecież wszyscy Blackowie trafiali do Slytherinu, zatem i Alphard z pewnością do niego trafi. Musiał bronić domu samego Salazara. – Brat opowiadał mi jak wygląda pokój wspólny Slytherinu i wierz mi, wasze puchońskie kwiatki i światło nie mogą się równać z jego wspaniałością.
Zapewne zaraz padnie zarzut, że przecież nie widział wspomnianego pomieszczenia na własne oczy, jednak opierał się na opowieściach absolwentów i obecnych uczniów. Pokój był duży, choć z nisko zawieszonym sufitem, ale najciekawsze było to, że znajdował się pod jeziorem, co sprawiało, że we wnętrzu można było obserwować grę zielonych świateł. Był tak oczarowany tymi podaniami, przez co jeszcze tęskniej liczył dni do pojawiania się w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Jakiego miał pecha, że przyszło mu urodzić się we wrześniu!
– Nie mierz mnie swoją miarą, Macmillan – spróbował odpowiedzieć słowami zasłyszanymi niegdyś od ojca, równie lodowatym tonem, jakim posługiwał się dorosły mężczyzna, lecz nie miał w tym aż takiego doświadczenia, na dodatek jego głos nadal pozostawał chłopięcy. Z irytacji zmarszczył brwi, czym zapewne tylko bardziej się pogrążał. Nie chciał brzmieć śmiesznie przed starszym chłopcem, który to we wrześniu rozpocznie już drugi rok nauki. Cholerny szczęściarz. – Twój ród nie potrzebuje skrzatów, w końcu sami chwytacie za miotły. W sumie to nawet powinniście ograniczyć się tylko do zamiatania nimi – wyrzucił z siebie z jawną kpiną i udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, skoro usłyszał kilka chichotów. – Jakaż to szkoda, że Zjednoczeni ostatnio tylko gryzą trawę. Czy to nie jakiś Macmillan zleciał z miotły w ostatnim meczu sezonu?
Wiedział, że na temat Hogwartu nie może powiedzieć zbyt wiele, dlatego starał się być zgryźliwy, wykorzystując inny temat, o wiele bardziej osobisty, bo czyż Macmillanowie nie kochali quidditcha z całego serca? Zapaleni miłośnicy, gracze, potem trenerzy. Sam chciałby bez skrępowania szczycić się snuciem planów na przyszłość o zostaniu graczem. Był jednak Blackiem, więc nie miał na to szans. Wpatrywał się w swojego rozmówcę, czekając na jego reakcję. Niech tylko spróbuje odpyskować, od razu pożałuje!
– Wszyscy wiedzą, że nie są to zwykłe lochy – odparł gorliwie, lecz nie po to, aby bronić dobrego imienia swego brata, przecież wszyscy Blackowie trafiali do Slytherinu, zatem i Alphard z pewnością do niego trafi. Musiał bronić domu samego Salazara. – Brat opowiadał mi jak wygląda pokój wspólny Slytherinu i wierz mi, wasze puchońskie kwiatki i światło nie mogą się równać z jego wspaniałością.
Zapewne zaraz padnie zarzut, że przecież nie widział wspomnianego pomieszczenia na własne oczy, jednak opierał się na opowieściach absolwentów i obecnych uczniów. Pokój był duży, choć z nisko zawieszonym sufitem, ale najciekawsze było to, że znajdował się pod jeziorem, co sprawiało, że we wnętrzu można było obserwować grę zielonych świateł. Był tak oczarowany tymi podaniami, przez co jeszcze tęskniej liczył dni do pojawiania się w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Jakiego miał pecha, że przyszło mu urodzić się we wrześniu!
– Nie mierz mnie swoją miarą, Macmillan – spróbował odpowiedzieć słowami zasłyszanymi niegdyś od ojca, równie lodowatym tonem, jakim posługiwał się dorosły mężczyzna, lecz nie miał w tym aż takiego doświadczenia, na dodatek jego głos nadal pozostawał chłopięcy. Z irytacji zmarszczył brwi, czym zapewne tylko bardziej się pogrążał. Nie chciał brzmieć śmiesznie przed starszym chłopcem, który to we wrześniu rozpocznie już drugi rok nauki. Cholerny szczęściarz. – Twój ród nie potrzebuje skrzatów, w końcu sami chwytacie za miotły. W sumie to nawet powinniście ograniczyć się tylko do zamiatania nimi – wyrzucił z siebie z jawną kpiną i udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, skoro usłyszał kilka chichotów. – Jakaż to szkoda, że Zjednoczeni ostatnio tylko gryzą trawę. Czy to nie jakiś Macmillan zleciał z miotły w ostatnim meczu sezonu?
Wiedział, że na temat Hogwartu nie może powiedzieć zbyt wiele, dlatego starał się być zgryźliwy, wykorzystując inny temat, o wiele bardziej osobisty, bo czyż Macmillanowie nie kochali quidditcha z całego serca? Zapaleni miłośnicy, gracze, potem trenerzy. Sam chciałby bez skrępowania szczycić się snuciem planów na przyszłość o zostaniu graczem. Był jednak Blackiem, więc nie miał na to szans. Wpatrywał się w swojego rozmówcę, czekając na jego reakcję. Niech tylko spróbuje odpyskować, od razu pożałuje!
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Żadna bezczelność! Żadna obraza! Odpowiedział mu jak prawdziwy dyplomata, choć nie był tego w ogóle świadom! Nie ma mowy, że pozwoliłby na szydzenie z jego wspaniałego domu! Nie! A tym bardziej nie w takim towarzystwie! I nie z ust tego mądrali! Głupi Black! Gdyby choć trochę był jak Cygnus! Choć trochę! Żeby choć w jednym procencie potrafił docenić innych szlachetnie urodzonych, a nie tylko siebie! Pf! Co ci arystokraci tak bardzo upierali się na tego Slytherina? I w dodatku dlaczego tak bardzo bronili jego imienia, a przy tym narzekali na inne domy? „To nie są zwykłe lochy”! Ot, lochy jak lochy. Na pewno nie było w nich niczego szczególnego, pewnie tylko kamień, chłód i do tego jeszcze chłodne barwy na każdym kroku.
– Pokój wspólny jak pokój wspólny – odpowiedział mu natychmiast. nie chciał wchodzić w żaden konflikt na festiwalu. Matka kategorycznie mu tego zabroniła pod groźbą szlabanu na latanie przez cały miesiąc. Myślał, że młody Black szybko się uspokoi i zapanuje nad swoją żądzą wyższości. Tak jednak nie było. Alphard za wszelką cenę chciał pokazać, że to on jest lepszy, że to on ma prawo do ostatniego słowa. Nic, tylko z każdym kolejnym słowem narażał się Anthony’emu i jego wzbierającej w nim złości. Uwagę o skrzatach i miotłach jakoś zniósł, choć wyraźnie się skrzywił. W końcu ten przeklęty dzieciak stwierdzał, że magiczne miotły powinny służyć jedynie do zamiatania w rękach całego rodu Macmillanów. Ale to stwierdzenie o Zjednoczonych zaważyło na tym, co miało się zaraz stać.
Twarz Anthony’ego momentalnie poczerwieniała ze złości. W oczach pojawiła się chęć mordu. Dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Zacisnął zęby wyjątkowo zdenerwowany tym, że kilku śmiałków postanowiło zaśmiać się z tego wyjątkowo kiepskiego i nieśmiesznego żartu. Chwilę powstrzymywał się ruszeniem na młodszego szlachcica. Takiej obrazy jednak nie można było znieść i pozwolić, żeby się jeszcze rozprzestrzeniła.
– Odszczekaj to, ty mały, podły, gburowaty goblinie! – krzyknął, zamachując się. Ktoś z tłumy jednak pociągnął go do tyłu, żeby powstrzymać ten nagły atak. Zaraz też jeden ze starszych kuzynów, chyba od strony Longbottomów, zaczął go uspokajać. – Zejdź mi z drogi! Ta gnida zasługuje na manto! – krzyczał zza sylwetki krewnego.
Był naprawdę zły i nie kontrolował swoich słów. Ot, typowa dla Macmillanów wybuchowość i prawdopodobnie pozostałość po szkockich korzeniach. Jego twarz była purpurowa. Przepychał się z Longbottomem, który go uspokajał, bo naprawdę miał ochotę rzucić się na przeklętego bruneta, który chyba się zapominał. Siłował się tak chwilę, w końcu odpuścił. Dalszy kuzyn zostawił go w spokoju, myśląc pewnie, że Anthony się uspokoił… ale tak nie było. Wykorzystując chwilę nieuwagi, Macmillan skoczył na Blacka i przygniótł go, jak gdyby rzucał się na piłkę, tylko bez pomocy miotły.
– Zobaczymy jak będziesz teraz gadać, Black! – Krzyknął, a w oczach miał ogniki i chęć wyzwolenia czystej, niekontrolowanej złości, która się w nim zebrała. Był w stanie znieść naprawdę wiele, ale nie obrazę Zjednoczonych z Puddlemere, którzy byli jego ukochaną drużyną i to od kiedy nauczył się mówić i rozumieć co to „Quidditch”. Siłował się z Blackiem, zupełnie tak jak gdyby obaj brali właśnie udział w kornijskich zapasach. A widząc okazję, podczas tego całego tarzania się na trawie, zamachnął się i uderzył Alpharda w nos albo raczej policzek, gdzieś pomiędzy jednym a drugim. Nie ma mowy o obrażaniu Zjednoczonych przy nim! Nie ma!
– Pokój wspólny jak pokój wspólny – odpowiedział mu natychmiast. nie chciał wchodzić w żaden konflikt na festiwalu. Matka kategorycznie mu tego zabroniła pod groźbą szlabanu na latanie przez cały miesiąc. Myślał, że młody Black szybko się uspokoi i zapanuje nad swoją żądzą wyższości. Tak jednak nie było. Alphard za wszelką cenę chciał pokazać, że to on jest lepszy, że to on ma prawo do ostatniego słowa. Nic, tylko z każdym kolejnym słowem narażał się Anthony’emu i jego wzbierającej w nim złości. Uwagę o skrzatach i miotłach jakoś zniósł, choć wyraźnie się skrzywił. W końcu ten przeklęty dzieciak stwierdzał, że magiczne miotły powinny służyć jedynie do zamiatania w rękach całego rodu Macmillanów. Ale to stwierdzenie o Zjednoczonych zaważyło na tym, co miało się zaraz stać.
Twarz Anthony’ego momentalnie poczerwieniała ze złości. W oczach pojawiła się chęć mordu. Dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Zacisnął zęby wyjątkowo zdenerwowany tym, że kilku śmiałków postanowiło zaśmiać się z tego wyjątkowo kiepskiego i nieśmiesznego żartu. Chwilę powstrzymywał się ruszeniem na młodszego szlachcica. Takiej obrazy jednak nie można było znieść i pozwolić, żeby się jeszcze rozprzestrzeniła.
– Odszczekaj to, ty mały, podły, gburowaty goblinie! – krzyknął, zamachując się. Ktoś z tłumy jednak pociągnął go do tyłu, żeby powstrzymać ten nagły atak. Zaraz też jeden ze starszych kuzynów, chyba od strony Longbottomów, zaczął go uspokajać. – Zejdź mi z drogi! Ta gnida zasługuje na manto! – krzyczał zza sylwetki krewnego.
Był naprawdę zły i nie kontrolował swoich słów. Ot, typowa dla Macmillanów wybuchowość i prawdopodobnie pozostałość po szkockich korzeniach. Jego twarz była purpurowa. Przepychał się z Longbottomem, który go uspokajał, bo naprawdę miał ochotę rzucić się na przeklętego bruneta, który chyba się zapominał. Siłował się tak chwilę, w końcu odpuścił. Dalszy kuzyn zostawił go w spokoju, myśląc pewnie, że Anthony się uspokoił… ale tak nie było. Wykorzystując chwilę nieuwagi, Macmillan skoczył na Blacka i przygniótł go, jak gdyby rzucał się na piłkę, tylko bez pomocy miotły.
– Zobaczymy jak będziesz teraz gadać, Black! – Krzyknął, a w oczach miał ogniki i chęć wyzwolenia czystej, niekontrolowanej złości, która się w nim zebrała. Był w stanie znieść naprawdę wiele, ale nie obrazę Zjednoczonych z Puddlemere, którzy byli jego ukochaną drużyną i to od kiedy nauczył się mówić i rozumieć co to „Quidditch”. Siłował się z Blackiem, zupełnie tak jak gdyby obaj brali właśnie udział w kornijskich zapasach. A widząc okazję, podczas tego całego tarzania się na trawie, zamachnął się i uderzył Alpharda w nos albo raczej policzek, gdzieś pomiędzy jednym a drugim. Nie ma mowy o obrażaniu Zjednoczonych przy nim! Nie ma!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Liczył na kontynuację ich potyczki słownej, w końcu wątek o różnicach pokojów wspólnych czterech domów Hogwartu można było w różnoraki sposób rozwinąć, nadając mu jeszcze więcej wyrazistości. Anthony miał pełne prawo zarzucić swojemu oponentowi niewiedzę, a nawet zakazać mu dalszych wypowiedzi o zamkowych pomieszczeniach, których nigdy na oczy nie widział. On jednak po prostu zbagatelizował ten temat, jakby wcale nie był ważny. Najwidoczniej nie rozumiał, że ze Ślizgonów nie kpi się nigdy. A może zwyczajnie dał o sobie znać jego brak pomyślunku, bo nawet wyglądał na niezbyt rozgarniętego. Nadal nie rozumiał, co Cygnus mógł widzieć w takim kompanie i aż skrzywił się z odrazą, wyobrażając sobie jak to starszy brat zwie tego prymitywa przyjacielem.
Uderzyli obaj w bardziej czułe tony, korzystając z wiedzy o szlachetnych rodach. Tak właściwie to Alphard z takowej wiedzy korzystał, bo blondyna nie było stać na bardziej zjadliwe docinki. Był przecież starszy, zatem powinien mieć więcej wprawy. Obserwował z nieskrywanym zadowoleniem to, jak policzki Macmillana purpurowieją ze złości, przy okazji nadymając się lekko, jakby z oburzenia również mimowolnie wstrzymywał oddech. Zaczął wręcz drżeć, gdy zaciskał dłonie w pięści tak zaciekle, że aż mu zbielały knykcie, tak bardzo był rozgorączkowany. Jeszcze przez chwilę próbował powstrzymać się od gwałtownego wybuchu, co z góry było skazane na porażkę przy żywym temperamencie Puchona. To śmiechy poniektórych z zebranych wokół nich chłopców dotknęły go bardziej od wymyślnych komentarzy szydzących z ważnej częściej jego jestestwa – pochodzenia. Wystrzelił do przodu nad wyraz agresywnie, wykrzykując obelgi, przez co Alphardowi szybko zrzedła mina, a nawet drgnął bojaźliwie. Słowami operował wprawnie, lecz pięściami niekoniecznie. Zresztą, nie miał szans z wyższym i cięższym dwunastolatkiem. Naprawdę miał szczęście, że Longbottom wkroczył do akcji, przytrzymując mocno kuzyna. Ale ten idiota w końcu go puścił, zdecydowanie zbyt wcześnie, przez co Macmilla ciężarem ciała powalił go na ziemię, po której zaczęli się szaleńczo turlać w próbie sił, choć wątlejsze ciało Blacka mocniej obrywało w tym nierównym starciu.
– Ty prymitywie! – wykrzyknął agresorowi prosto w twarz. – Ty śmierdzący gnomie! – zdołał jeszcze z siebie donośnie wyrzucić nim został uderzony w twarz. Przez ten cios przegryzł sobie język. Zareagował instynktownie. W miarę możliwości odchylił głowę i z wściekłości ugryzł Macmillana w dłoń, pozostawiając na jego skórze bolesny ślad zębów. Oczywiście przez to został lekko uderzony w zęby, ale było warto. Warte ryzyka było też chwycenie za te blond kłaki i pociągnięcie ich tak mocno, aby wyrwać kilka porządnych kosmyków. Inni chłopcy próbowali ich rozdzielać, jednak byli zbyt mocno zajęci swym bojem, aby jakkolwiek ich od siebie odseparować.
Uderzyli obaj w bardziej czułe tony, korzystając z wiedzy o szlachetnych rodach. Tak właściwie to Alphard z takowej wiedzy korzystał, bo blondyna nie było stać na bardziej zjadliwe docinki. Był przecież starszy, zatem powinien mieć więcej wprawy. Obserwował z nieskrywanym zadowoleniem to, jak policzki Macmillana purpurowieją ze złości, przy okazji nadymając się lekko, jakby z oburzenia również mimowolnie wstrzymywał oddech. Zaczął wręcz drżeć, gdy zaciskał dłonie w pięści tak zaciekle, że aż mu zbielały knykcie, tak bardzo był rozgorączkowany. Jeszcze przez chwilę próbował powstrzymać się od gwałtownego wybuchu, co z góry było skazane na porażkę przy żywym temperamencie Puchona. To śmiechy poniektórych z zebranych wokół nich chłopców dotknęły go bardziej od wymyślnych komentarzy szydzących z ważnej częściej jego jestestwa – pochodzenia. Wystrzelił do przodu nad wyraz agresywnie, wykrzykując obelgi, przez co Alphardowi szybko zrzedła mina, a nawet drgnął bojaźliwie. Słowami operował wprawnie, lecz pięściami niekoniecznie. Zresztą, nie miał szans z wyższym i cięższym dwunastolatkiem. Naprawdę miał szczęście, że Longbottom wkroczył do akcji, przytrzymując mocno kuzyna. Ale ten idiota w końcu go puścił, zdecydowanie zbyt wcześnie, przez co Macmilla ciężarem ciała powalił go na ziemię, po której zaczęli się szaleńczo turlać w próbie sił, choć wątlejsze ciało Blacka mocniej obrywało w tym nierównym starciu.
– Ty prymitywie! – wykrzyknął agresorowi prosto w twarz. – Ty śmierdzący gnomie! – zdołał jeszcze z siebie donośnie wyrzucić nim został uderzony w twarz. Przez ten cios przegryzł sobie język. Zareagował instynktownie. W miarę możliwości odchylił głowę i z wściekłości ugryzł Macmillana w dłoń, pozostawiając na jego skórze bolesny ślad zębów. Oczywiście przez to został lekko uderzony w zęby, ale było warto. Warte ryzyka było też chwycenie za te blond kłaki i pociągnięcie ich tak mocno, aby wyrwać kilka porządnych kosmyków. Inni chłopcy próbowali ich rozdzielać, jednak byli zbyt mocno zajęci swym bojem, aby jakkolwiek ich od siebie odseparować.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Żadnych potyczek słownych! Macmillanowie i tak nie byli dobrzy w gadce, ani tym bardziej w okrutnych słownych docinkach. Liczyło się tylko działanie, nic innego! Skoro przeciwnik miał odwagę na bezsensowne kłapanie swoim podłym dziobem, to Anthony postanowił pokazać mu gdzie się ono kończyło! A kończyło się tylko i wyłącznie na ziemi! Nie miał czego się wstydzić! Robił to, co uważał obecnie za słuszne, bez względu na to jak mieli zareagować wszyscy dookoła, nawet gdyby obserwował to sam przeklęty Minister! Obraza Zjednoczonych z Puddlemere oznaczała obrazę całego rodu Macmillanów! Na to nie mógł pozwolić! Rodzina była najważniejsza! Matka zresztą uczyła go wielokrotnie o tym czym był honor i tu właśnie wchodziła ta wartość! Skoro Black nie nauczył się szacunku nie tylko do innych rodów, ale też i starszych, tylko ciągłego wywyższania, to Anthony chętnie wytłumaczy mu, że taka postawa nie była odpowiednia w stosunku do żadnego z rodu niebiesko-złotych! Aż dziw, że brat samego Cygnusa był tak głupi! Zaskakujące!
Nie zważał na jego okrzyki. Mógł wrzeszczeć i wyzywać ile chciał, na ile tylko pozwalało mu gardło. Anthony był też głuchy na otoczenie, bo furia przysłaniała mu niemal całe otoczenie. W ogóle nie zwracał uwagi ani na chichoty, ani na wyrazy przerażenia. Liczyły się tylko pięści i jego przeciwnik.
– Ja jestem prymitywem?! – krzyknął w stronę Blacka. – To ty nie masz szacunku do innych, parszywy… – nie dokończył, bo Alphard ugryzł go w dłoń. Anthony natychmiast syknął z bólu zaskoczony reakcją młodszego chłopaka. Zanim jednak zdołał mu oddać usłyszał głos, który doskonale znał. Ostry, nieprzyjemny i stanowczy. Ojciec właśnie szedł w tę stronę i głośno wyzywał, nie przejmując się używanym przez niego słownictwem. Anthony momentalnie oprzytomniał, spojrzał przerażony na Blacka, nie wiedząc jak zareagować. Mógł się na niego nie rzucać, wtedy nie spotkałoby go to, co miało go spotkać. Natychmiast go puścił. Zaraz wstał, trzymając się za pogryzioną rękę.
– Wstawaj – rzucił do Blacka, sam zaczynając zbierać go z ziemi. Dłoń straszliwie go piekła, ale strach przed lordem Macmillanem był większy niż nienawiść do Alpharda i złość na niego. Byleby tylko ojciec się do niego nie przyczepił.
Nie zważał na jego okrzyki. Mógł wrzeszczeć i wyzywać ile chciał, na ile tylko pozwalało mu gardło. Anthony był też głuchy na otoczenie, bo furia przysłaniała mu niemal całe otoczenie. W ogóle nie zwracał uwagi ani na chichoty, ani na wyrazy przerażenia. Liczyły się tylko pięści i jego przeciwnik.
– Ja jestem prymitywem?! – krzyknął w stronę Blacka. – To ty nie masz szacunku do innych, parszywy… – nie dokończył, bo Alphard ugryzł go w dłoń. Anthony natychmiast syknął z bólu zaskoczony reakcją młodszego chłopaka. Zanim jednak zdołał mu oddać usłyszał głos, który doskonale znał. Ostry, nieprzyjemny i stanowczy. Ojciec właśnie szedł w tę stronę i głośno wyzywał, nie przejmując się używanym przez niego słownictwem. Anthony momentalnie oprzytomniał, spojrzał przerażony na Blacka, nie wiedząc jak zareagować. Mógł się na niego nie rzucać, wtedy nie spotkałoby go to, co miało go spotkać. Natychmiast go puścił. Zaraz wstał, trzymając się za pogryzioną rękę.
– Wstawaj – rzucił do Blacka, sam zaczynając zbierać go z ziemi. Dłoń straszliwie go piekła, ale strach przed lordem Macmillanem był większy niż nienawiść do Alpharda i złość na niego. Byleby tylko ojciec się do niego nie przyczepił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musiał się bronić wszelkimi możliwymi środkami i nie miał zamiaru rezygnować z tego prawa tylko dlatego, że pewne zachowania nie były godne młodego szlachcica. Zresztą, nie on pierwszy rozpoczął jakże skandaliczną bójkę, przez którą obaj zaczęli tarzać się niczym zwierzęta po ziemi. Dziwnym trafem ani razu nie przemknęło mu przez myśl, że niechybnie już jest wybrudzony, a może nawet zdążył ubrania zniszczyć, całkowicie zaangażował się w potyczkę. Ugryzł starszego chłopca, co nie było w żaden sposób eleganckie, jednak okazało się skuteczne, bo ten z sykiem zabrał rękę. Trochę uwierało go to, że zniżył się do poziomu tego prymitywa, jak sam go przecież nazwał, ale nie miał nawet wyboru, gdy ten skoczył na niego niczym zwierze!
Skorzystał z chwilowej nieuwagi przeciwnika, kiedy ten po prostu zamarł i śmiało trącił go za ramię, a potem uderzył w szyję. Niezbyt przejmował się wulgaryzmami, jakie były kierowane ku nim z oddali i to nie przez byle kogo, ale samego lorda Macmillana. Miał rację, to ród pełen prymitywów, co zresztą wielokrotnie powtarzała mu mama. I nawet był świadom tego, że Irma Black niechęć do Macmillanów wyniosła z domu, uczona jej od maleńkości jako panienka Flint. Jako syn nie śmiał nawet wątpić w prawdziwość jej słów.
– Tchórz – wysyczał zjadliwie, jednak chętnie skorzystał z przywrócenia mu swobody ruchu, kiedy Anthony poderwał się wreszcie, a więc przestał przygniatać go do ziemi. Mimo to wcale nie zamierzał tak szybko podnosić się z ziemi, próbując w ten sposób grać blondynowi na nerwach. A niech się boi konsekwencji swoich czynów, w końcu to on zachowywał się jak dzikus, tak po prostu rzucając się na młodszego i słabszego lorda. – Czyżbyś bał się tatusia? – spytał szeptem, rzecz jasna kąśliwie, kiedy został poderwany na równe nogi siłą, choć ostatecznie sam włożył trochę wysiłku w to, aby wstać. Próbował doprowadzić się do porządku, przede wszystkim swoje ubranie, jednak szorty były pokryte brudem, tak jako koszula, która dodatkowo została pomięta, jakby wyrwana psu z gardła. Gdy matka ujrzy go w takim stanie, przecież zje go żywcem. Dostanie karę jak nic i pozostanie mu tylko siedzieć w swoim pokoju z książkami. Ale Macmillanowi też się oberwie, niech też cierpi!
Lord Macmillan zbliżył się do nich i zmierzył ich wściekłym spojrzeniem. Obu a nie tylko swojego pokręconego synalka. Alphard jednak nie skrzywił się, nawet nie mrugnął, płynnie przechodząc do roli pokornego dziecka. W odpowiedzi spoglądał więc na dorosłego bez słowa, czekając na wyrzuty. Czuł, że mężczyzna musiał zostać poinformowany przez kogoś o tym zajściu. Pewnie jakiś chłopak pobiegł do niego na skargę, tylko który?
– Macie mi coś do powiedzenia?
Alphard spuścił głowę, niby nieco zakłopotany, jednak wcale nie czuł się winny.
– Wszystko przez to, że Cygnus opowiadał mi trochę o zapasach, lordzie Macmillan – wyrzucił z siebie nad wyraz uprzejmie, nienagannie, ostrożnie podnosząc wzrok na mężczyznę. – Ponoć młodsi uczniowie tak się bawią w szkole, bo za bardzo jeszcze nie potrafią czarować – jak łatwo kłamstwo przeszło mu przez gardło, nawet się nie zająknął. – Trochę się zapomnieliśmy z Anthonym – dodał na zakończenie, nie rezygnując z dumnie wyprostowanej postawy i bystrego spojrzenia prosto w oczy lorda. Może jednak coś tym ugra. Nie chciał jednak przepraszać, to byłoby po prostu straszne i to uległe słowo nie przeszłoby mu przez gardło. Udławiłby się nim, na pewno.
Skorzystał z chwilowej nieuwagi przeciwnika, kiedy ten po prostu zamarł i śmiało trącił go za ramię, a potem uderzył w szyję. Niezbyt przejmował się wulgaryzmami, jakie były kierowane ku nim z oddali i to nie przez byle kogo, ale samego lorda Macmillana. Miał rację, to ród pełen prymitywów, co zresztą wielokrotnie powtarzała mu mama. I nawet był świadom tego, że Irma Black niechęć do Macmillanów wyniosła z domu, uczona jej od maleńkości jako panienka Flint. Jako syn nie śmiał nawet wątpić w prawdziwość jej słów.
– Tchórz – wysyczał zjadliwie, jednak chętnie skorzystał z przywrócenia mu swobody ruchu, kiedy Anthony poderwał się wreszcie, a więc przestał przygniatać go do ziemi. Mimo to wcale nie zamierzał tak szybko podnosić się z ziemi, próbując w ten sposób grać blondynowi na nerwach. A niech się boi konsekwencji swoich czynów, w końcu to on zachowywał się jak dzikus, tak po prostu rzucając się na młodszego i słabszego lorda. – Czyżbyś bał się tatusia? – spytał szeptem, rzecz jasna kąśliwie, kiedy został poderwany na równe nogi siłą, choć ostatecznie sam włożył trochę wysiłku w to, aby wstać. Próbował doprowadzić się do porządku, przede wszystkim swoje ubranie, jednak szorty były pokryte brudem, tak jako koszula, która dodatkowo została pomięta, jakby wyrwana psu z gardła. Gdy matka ujrzy go w takim stanie, przecież zje go żywcem. Dostanie karę jak nic i pozostanie mu tylko siedzieć w swoim pokoju z książkami. Ale Macmillanowi też się oberwie, niech też cierpi!
Lord Macmillan zbliżył się do nich i zmierzył ich wściekłym spojrzeniem. Obu a nie tylko swojego pokręconego synalka. Alphard jednak nie skrzywił się, nawet nie mrugnął, płynnie przechodząc do roli pokornego dziecka. W odpowiedzi spoglądał więc na dorosłego bez słowa, czekając na wyrzuty. Czuł, że mężczyzna musiał zostać poinformowany przez kogoś o tym zajściu. Pewnie jakiś chłopak pobiegł do niego na skargę, tylko który?
– Macie mi coś do powiedzenia?
Alphard spuścił głowę, niby nieco zakłopotany, jednak wcale nie czuł się winny.
– Wszystko przez to, że Cygnus opowiadał mi trochę o zapasach, lordzie Macmillan – wyrzucił z siebie nad wyraz uprzejmie, nienagannie, ostrożnie podnosząc wzrok na mężczyznę. – Ponoć młodsi uczniowie tak się bawią w szkole, bo za bardzo jeszcze nie potrafią czarować – jak łatwo kłamstwo przeszło mu przez gardło, nawet się nie zająknął. – Trochę się zapomnieliśmy z Anthonym – dodał na zakończenie, nie rezygnując z dumnie wyprostowanej postawy i bystrego spojrzenia prosto w oczy lorda. Może jednak coś tym ugra. Nie chciał jednak przepraszać, to byłoby po prostu straszne i to uległe słowo nie przeszłoby mu przez gardło. Udławiłby się nim, na pewno.
Ostatnio zmieniony przez Alphard Black dnia 05.11.18 23:45, w całości zmieniany 1 raz
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skandaliczna bójka czy nie – Anthony bronił honoru swojej ukochanej drużyny. To był jego obowiązek, choć wątpliwe było to czy każdy członek rodu Macmillanów postąpiłby akurat w taki sposób. Blondyn jednak był zamiłowanym fanem Zjednoczonych z Puddlemere, wychowany został przecież w wielkim oddaniu do wszystkiego co „złote i błękitne”. Tarzanie się po trawie w przypadku próby zhańbienia dobrego imienia było dla niego koniecznością. Pech chciał, że nie pomyślał w ogóle o tym, że w taki sposób nie mógł nauczyć Blacka szacunku do wyznawanych przez siebie wartości. Nie mógł też się powstrzymać przed szybkim zakończeniem bójki, tu jednak dobrze działał strach przed ojcem. Oddychał szybko, nerwowo, zdawało się, że lewa ręka mu się trzęsie. Nie przejął się nawet dodatkowymi uderzeniami młodszego szlachcica, choć spowodowały one chwilowy brak tchu i krótki atak paniki. Spojrzał nieprzyjemnie na czarnowłosego, jak gdyby chciał uciąć wszystkie jego komentarze bez słowa. Nie był tchórzem, po prostu wiedział co będzie ich czekało, a przynajmniej jego. Jeżeli nie przed wszystkimi, to w domu lub tam, gdzie nikt nie będzie patrzeć.
– Siedź cicho, nie chcesz jego komentarzy – odpowiedział mu z trudem również szeptem. Natychmiast spojrzał w stronę ojca, złapał się za gardło, które dopiero teraz zaczęło go piec. Gorsze było jednak spojrzenie wściekłego ojca i ton z jakim zadał pytanie. W przeciwieństwie do Alpharda nie spuścił głowy, a spoglądał prosto w oczy swojego rodzica. Nauczył się, że takie postępowanie jest lepsze, bo wtedy ojciec nie czuje się jak pan i władca sytuacji, a jedynie jak ktoś wyżej. Już miał coś odpowiedzieć, gdy pierwszy odezwał się Black. Jego odpowiedź natychmiast zszokowała Anthony’ego. Momentalnie utkwił w nim swoje zdziwione spojrzenie. Zapasy? Co za gnida! Nie dość, że obraża Zjednocznych, to jeszcze udaje wyraźnie uprzejmego. Macmillan zagryzł zęby. Miał ochotę ponowie rzucić się na młodszego chłopaka i pokazać mu jak bardzo gardzi takim zachowaniem. Powstrzymywała go jedynie obecność o wiele starszego czarodzieja. Równie dobrze mógłby od razu zdementować jego słowa, z drugiej strony nie chciał, żeby ojciec zaczął wrzeszczeć przy wszystkich, nawet gdy wszyscy dookoła być może słyszeli wcześniej o jego temperamencie. Nic nie odpowiedział na kłamstwo Alpharda. Nie potrafił kłamać, nie chciał tego robić. Dlaczego więc miałby cokolwiek potwierdzać? Mógł go nienawidzić, ale nie chciał zupełnej kłótni tu i teraz. Zacisnął jedynie pięści. Lord Macmillan utkwił na nim swoje spojrzenie i natychmiast zapytał co on ma do powiedzenia. – To i tak nie ma znaczenia, ojcze – odpowiedział po chwili ciszy. Rzeczywiście nie miało. I tak, i tak czekała go ogromna reprymenda. Poczuł jedynie silną dłoń na swoim ramieniu.
Ojciec także nie skomentował kłamliwej historyjki Alpharda. Może wiedział, że to czysta bajka? A jeżeli nie, to może jednak nie będzie żadnej kłótni w domu? Kto wie. Najważniejsze dla Anthony’ego było to, że starszy czarodziej nie zmuszał go wykrztuszenia słowa „przepraszam” w stronę tej małej, podłej gnidy. Kto by pomyślał, że w kwestii publicznego przepraszania i on, i Black, i lord Macmillan się zgadzają (choć tego ostatniego Tony nie był pewny). Ojciec natomiast kiwnął tylko głową.
– Anthony, idziemy – rzucił krótko starszy Macmillan i zacisnął mocno dłoń na ramieniu syna. Blondyn zacisnął zęby. Wszystko zdawało się być w najlepszym porządku, jak gdyby nic się nie stało, a jednak uścisk sugerował coś innego. Był zbyt silny, jak gdyby ostrzegał przed tym, co miało nadejść. Anthony natomiast posłusznie zaczął odchodzić, jak gdyby krok za rodzicem. Wystarczyło, że trochę się oddalili od całej grupy młodszych lordów, a starszy Macmillan zaraz zaczął ciskać przez zęby wyrzuty w stronę Anthony’ego za zachowanie.
|zt
– Siedź cicho, nie chcesz jego komentarzy – odpowiedział mu z trudem również szeptem. Natychmiast spojrzał w stronę ojca, złapał się za gardło, które dopiero teraz zaczęło go piec. Gorsze było jednak spojrzenie wściekłego ojca i ton z jakim zadał pytanie. W przeciwieństwie do Alpharda nie spuścił głowy, a spoglądał prosto w oczy swojego rodzica. Nauczył się, że takie postępowanie jest lepsze, bo wtedy ojciec nie czuje się jak pan i władca sytuacji, a jedynie jak ktoś wyżej. Już miał coś odpowiedzieć, gdy pierwszy odezwał się Black. Jego odpowiedź natychmiast zszokowała Anthony’ego. Momentalnie utkwił w nim swoje zdziwione spojrzenie. Zapasy? Co za gnida! Nie dość, że obraża Zjednocznych, to jeszcze udaje wyraźnie uprzejmego. Macmillan zagryzł zęby. Miał ochotę ponowie rzucić się na młodszego chłopaka i pokazać mu jak bardzo gardzi takim zachowaniem. Powstrzymywała go jedynie obecność o wiele starszego czarodzieja. Równie dobrze mógłby od razu zdementować jego słowa, z drugiej strony nie chciał, żeby ojciec zaczął wrzeszczeć przy wszystkich, nawet gdy wszyscy dookoła być może słyszeli wcześniej o jego temperamencie. Nic nie odpowiedział na kłamstwo Alpharda. Nie potrafił kłamać, nie chciał tego robić. Dlaczego więc miałby cokolwiek potwierdzać? Mógł go nienawidzić, ale nie chciał zupełnej kłótni tu i teraz. Zacisnął jedynie pięści. Lord Macmillan utkwił na nim swoje spojrzenie i natychmiast zapytał co on ma do powiedzenia. – To i tak nie ma znaczenia, ojcze – odpowiedział po chwili ciszy. Rzeczywiście nie miało. I tak, i tak czekała go ogromna reprymenda. Poczuł jedynie silną dłoń na swoim ramieniu.
Ojciec także nie skomentował kłamliwej historyjki Alpharda. Może wiedział, że to czysta bajka? A jeżeli nie, to może jednak nie będzie żadnej kłótni w domu? Kto wie. Najważniejsze dla Anthony’ego było to, że starszy czarodziej nie zmuszał go wykrztuszenia słowa „przepraszam” w stronę tej małej, podłej gnidy. Kto by pomyślał, że w kwestii publicznego przepraszania i on, i Black, i lord Macmillan się zgadzają (choć tego ostatniego Tony nie był pewny). Ojciec natomiast kiwnął tylko głową.
– Anthony, idziemy – rzucił krótko starszy Macmillan i zacisnął mocno dłoń na ramieniu syna. Blondyn zacisnął zęby. Wszystko zdawało się być w najlepszym porządku, jak gdyby nic się nie stało, a jednak uścisk sugerował coś innego. Był zbyt silny, jak gdyby ostrzegał przed tym, co miało nadejść. Anthony natomiast posłusznie zaczął odchodzić, jak gdyby krok za rodzicem. Wystarczyło, że trochę się oddalili od całej grupy młodszych lordów, a starszy Macmillan zaraz zaczął ciskać przez zęby wyrzuty w stronę Anthony’ego za zachowanie.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż mogły go obchodzić komentarze cudzego ojca? Rzeczywiście ich nie chciał, choć nie z powodu ewentualnego dyskomfortu, jaki te mogłyby wywołać poprzez swą nieprzychylność. Nawet jeśli przygany skierowałby do niego sam lord, to nic nie znaczyło, ponieważ w umyśle Alpharda żaden podrzędny lord Macmillan nie był specjalnie godzien wysłuchania. Niby miałby sobie brać do serca słowa wypowiedziane przez człowieka, do którego jego matka żywiła jawną awersję? Nigdy w życiu! Za żadne skarby świata nie zgiąłby karku przed jakimkolwiek Macmillanem! Sama myśl o podobny scenariuszu sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze. Gorycz poczęła budować mu się na języku i stopniowo ogarniać całe podniebienie, ale dzielnie walczył z tym nieprzyjemnym uczuciem, uparcie trzymając się pozorów, jakie stworzył.
Nie doszło do żadnej bójki, tak naprawdę tarzanie się po ziemi i siłowanie ze sobą było formą zabawy. I jak często bywa, młodych szlachciców, mimo pochodzenia, poniosły emocje, więc w ferworze przyjacielskiej potyczki zdobyli się na zbyt mocne ciosy. Młody Black co prawda miał swoje podejrzenia, że zapewne prymitywni Macmillanowie co dzień z lubością tarzają się nie tylko po trawie, co błocie, chcąc w ten sposób zaprawić się do różnych barbarzyński zwyczajów Kornwalii.
Starszy od niego dzikus rzecz jasna zepsuł tę piękną grę pozorów. Takie bezmyślnie wbił w Alpharda nad wyraz zaskoczone spojrzenie, rozdziawiając przy tym szeroko usta. Najwidoczniej nie domyślił się, że Black im obu ratował skórę. Co za dureń! Szkoda, że nie oberwał po głowie kilka razy więcej, może dzięki temu coś przestawiłoby się w jego łepetynie i dzięki temu znalazło wreszcie w odpowiednim miejscu. Anthony jednak robił wszystko, aby prawda ujrzała światło dzienne. Co za ofiara losu.
Lord Macmillan nie rzekł nic w stronę młodego Blacka, jedynie zlustrował go spojrzeniem i zabrał syna ze sobą, z dala od innych dzieci, potomków szlacheckich rodów. I bardzo dobrze! Takie nieokrzesane głupki tylko zagrażają innym! Co też Cygnus widzi w tym Anthonym? – począł się zastanawiać Alphard. Ale nie spytał o to, kiedy już ujrzał swojego starszego brata. Ten z przyganą w oczach chwycił go za ramię i pociągnął, zapewne kierując ku rodzicom. Wizja zbliżającej się kary sprawiła, ze nagle poczuł się słabo. Pobladł i desperacko próbował wytrzepać kurz z ubrań, ale tymi zabiegami wcale nie doprowadzał ich do ładu, przeciwnie, cały brud tylko bardziej rozprowadzał. Był zgubiony.
I miał rację. Kara okazała się dość surowa. Zamknięty do końca sierpnia we własnym pokoju, próg sypialni przekroczył dopiero pierwszego września, aby pożegnać starszego brata na czarodziejskim peronie. Jakże zazdrościł mu podróży do Hogwartu!
| koniec wspomnienia
Nie doszło do żadnej bójki, tak naprawdę tarzanie się po ziemi i siłowanie ze sobą było formą zabawy. I jak często bywa, młodych szlachciców, mimo pochodzenia, poniosły emocje, więc w ferworze przyjacielskiej potyczki zdobyli się na zbyt mocne ciosy. Młody Black co prawda miał swoje podejrzenia, że zapewne prymitywni Macmillanowie co dzień z lubością tarzają się nie tylko po trawie, co błocie, chcąc w ten sposób zaprawić się do różnych barbarzyński zwyczajów Kornwalii.
Starszy od niego dzikus rzecz jasna zepsuł tę piękną grę pozorów. Takie bezmyślnie wbił w Alpharda nad wyraz zaskoczone spojrzenie, rozdziawiając przy tym szeroko usta. Najwidoczniej nie domyślił się, że Black im obu ratował skórę. Co za dureń! Szkoda, że nie oberwał po głowie kilka razy więcej, może dzięki temu coś przestawiłoby się w jego łepetynie i dzięki temu znalazło wreszcie w odpowiednim miejscu. Anthony jednak robił wszystko, aby prawda ujrzała światło dzienne. Co za ofiara losu.
Lord Macmillan nie rzekł nic w stronę młodego Blacka, jedynie zlustrował go spojrzeniem i zabrał syna ze sobą, z dala od innych dzieci, potomków szlacheckich rodów. I bardzo dobrze! Takie nieokrzesane głupki tylko zagrażają innym! Co też Cygnus widzi w tym Anthonym? – począł się zastanawiać Alphard. Ale nie spytał o to, kiedy już ujrzał swojego starszego brata. Ten z przyganą w oczach chwycił go za ramię i pociągnął, zapewne kierując ku rodzicom. Wizja zbliżającej się kary sprawiła, ze nagle poczuł się słabo. Pobladł i desperacko próbował wytrzepać kurz z ubrań, ale tymi zabiegami wcale nie doprowadzał ich do ładu, przeciwnie, cały brud tylko bardziej rozprowadzał. Był zgubiony.
I miał rację. Kara okazała się dość surowa. Zamknięty do końca sierpnia we własnym pokoju, próg sypialni przekroczył dopiero pierwszego września, aby pożegnać starszego brata na czarodziejskim peronie. Jakże zazdrościł mu podróży do Hogwartu!
| koniec wspomnienia
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W dzień gorącego lata
Szybka odpowiedź