Leon Fortescue
Nazwisko matki: Brighton
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: Pracownik Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof, Niewidzialny Oddział Zadaniowy
Wzrost: 187 cm
Waga: 78 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: ciemnobrązowe, o orzechowym odcieniu
Znaki szczególne: cienka, ledwie widoczna, trzy centymetrowa blizna na lewym policzku
13 i 1/2 cala, dość sztywna, cynamonowiec, łuska popiełka
Ravenclaw
Lis
rozległe pola lawendy pokrytej szronem
atrament, goździki, pergamin, drzewo sosnowe, ciasteczka cytrynowe
on, otoczony rodziną, gdzieś mgliście widać ubraną choinkę
gra na gitarze i trochę na trąbce, w wolnym czasie pomaga kuzynowi w lodziarni, chętnie czyta
Tajfuny z Tutshill
eksplodujący dureń, szachy czarodziejów, czasem pogra w Quidditcha, ale to zdecydowanie sam dla siebie
jazz, głównie
Theo James
Leo urodził się w styczniu, lawenda pokryta były śniegiem, wiatr wiał północno-wschodni, a w ulubionym swetrze jego ojca pojawiła się kolejna dziura. Był pierwszym, ale nie ostatnim dzieckiem - mimo to, zawsze czuł się kochany. W jego dzieciństwie naprawdę nie zdarzyło się nic co warto wyróżnić - ot, typowe dziecko, które od czasu do czasu zrobiło coś niezwykłego. Potem poszedł do szkoły, trafił do Ravenclawu i całkiem dobrze się tam bawił. Oczywiście większość jego czasu pochłaniała nauka, ale miał również chwile na grę na gitarze i spotkania z ludźmi. Dni płynęły leniwie, pachniały miętą i atramentem. Utrzymywał wspaniałe kontakty z rodziną czyli mamą, tatą i dwiema siostrami. Skończył szkołę z całkiem dobrymi wynikami i dostał się na kurs aurorski, tym samym spełniając marzenie swego ojca. Leo chciał, naprawdę chciał walczyć z czarną magią, ale nie był do końca przekonany, że to jest właśnie to. Ale spełniał się w tym, miał wspaniałą dziewczynę, która była na ostatnim roku w Hogwarcie (i którą wciąż kocha) i wyglądało na to, że wszystko jest na jak najlepszej drodze, że jego życie będzie szczęśliwe. Niestety, zwykle wtedy zdarza się coś, co decyduje o wszystkim. W historii Leo też tak było.
Są takie dni, kiedy człowiek wraca do domu, czując, że zdarzyło się coś bardzo niedobrego. Fortescue teleportował się wyjątkowo dalej niż zwykle, chciał po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza zanim znajdzie się w przytulnym budynku. Mijał pola lawendy pokryte szronem, rozmyślał jak zwykle o wszystkim - począwszy od zjedzonej na śniadanie bułki, a kończąc na tym co robił na kursie aurorskim. Szedł spokojnie, nie spieszył się. I kiedy wreszcie znalazł się w domu, to co ujrzał wprawiło go w szok, niedowierzanie, wściekłość i smutek. Leo poczuł, że całe jego życie straciło sens w tamtej chwili. Nie ma matki, nie ma ojca, nie ma sióstr. I nawet stary kocur sąsiadki leżał niczym spetryfikowany i już nigdy nie zamruczał. To była jego wina. Że przyszli źli ludzie, a on nie potrafił przed nimi obronić swoich bliskich.
Leo porzucił dotychczasowe życie, jedyne co pozostało to kurs. Robił to dla ojca, a jednocześnie gardził sobą - nie potrafił obronić własnej rodziny, więc jakim miałby być aurorem? Zostawił dziewczynę, znajomych i czuł, że naprawdę nie ma po co żyć. przez długi czas wychodził jedynie na kurs. Nie rozmawiał z ludźmi, był cieniem samego siebie. A potem poznał ją.
Ciemność wydobywała z niej piękno. Nocą jaśniała niczym aluminiowy księżyc. Kołysała się do melodii, którą nucił i opowiadała mu swoje dziecinne plany władzy nad światem. Stawała na palcach i próbowała zawiesić na niebie papierowe gwiazdy. Mówiła do niego: Mój Błękitny Chłopcze, mimo że już dawno nie bawił się klockami. Nosiła białą, haftowaną sukienkę i wianek z czerwonych kwiatów. Usta, z każdą mijającą godziną stawały się coraz bardziej karminowe. Pstryknięciem palców wyczarowywała zapałki i prosiła by zapalił jej serce. I gdy leżeli tuż obok siebie, szeptała, dopóki nie nastał świt, że zawsze zastanawiała się, czy mógłby pokochać kogoś takiego jak ona. A on nie wiedział, czy jest w stanie pokochać kogokolwiek.
Mimo to, odwiedzała go każdego wieczoru w ciemnym, smutnym mieszkaniu w którym co chwila przepalała się żarówka.
- Nie odchodź jeszcze. Jest zimno, szaro i znów pada śnieg - mówił tak każdego poranka od połowy stycznia. ( Zima była sroga tego roku. Słońce tylko czasem pojawiało się na horyzoncie by są chwilę zniknąć za chmurami.) Ona uśmiechała się stojąc przed lustrem, obserwowała go uważnie, kiedy z cichym westchnieniem ponownie opadał na poduszki. (Miał miękką pościel, szarobłękitną, chyba jedwabną.) Po chwili zbliżyła się do niego, by pomógł zapiąć jej sukienkę. (Robił to codziennie. Odgarniał jej włosy i całował w ciepły kark. Śmiała się wtedy i każda poważna rozmowa traciła sens.)
- Nie wiem dlaczego, ale owinęłaś mnie sobie wokół palca. (Gdy to mówił, łapał ją za rękę, a ona uświadamiała sobie, że lubi kontrast między jej bladością i jego oliwkową skórą.)
- To pewnie mój wdzięk samotnej kochanki - uśmiechała się smutno i wplatała palce w jego ciemne włosy.
- Nie idź - prosił, a ona kręciła głową i wychodziła boso z mieszkania.
Lawenda na balkonie pokryta była szronem.
A potem jej też zabrakło. On zastanawiał się czy to wszystko ma sens, ale wniosków nigdy nie było.
Dźwięk zamykanych drzwi.
Do pokoju na końcu korytarza,
już nikt. Nigdy. Nie zajrzy.
Wychodząc, nie obejrzy się za siebie.
W świetle ulicznych latarni
ze smutkiem podrze na drobne kawałki
listę rzeczy, które zrobi będąc szczęśliwy.
Nie będzie.
W tamtym pokoju
zostawił nadzieję
i płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła.
Dojście na dworzec nie zajmie długo.
Wreszcie z westchnieniem ulgi siada na mokrej płycie peronu i z obłąkanym uśmiechem czeka
na swój osobisty pociąg do nikąd.
Pociąg nigdy nie nadjechał, on całkowicie ochrypł od śpiewania jakiejś wyjątkowo popularnej wtedy piosenki. Ale powietrze pachniało pomarańczami i wschód słońca był wyjątkowo piękny. I to nie był czas, żeby odejść.
Postanowił wziąć się za siebie, mimo wszystko, mimo tego bagażu, który musiał dźwigać.
Zrezygnował z bycia aurorem, bo nie przynosiło mu to żadnej radości. Ukończył za to staż w departamencie magicznych wypadków i katastrof. Czuł, że to jest to, co powinien robić.
Kiedyś był duszą towarzystwa, ale kilka tragicznych wydarzeń diametralnie go zmieniło. Leo stał się małomówny, skryty, zbyt odpowiedzialny. Analizuje wszystko kilkukrotnie, podejmuje rozważne decyzje. Stara się podchodzić do wszystkiego bez emocji, jakby miało go to uchronić przed rozczarowaniem. W pełni poświęca się swojej pracy i jest w stanie dać się zabić, żeby tylko pomóc innym. Bo tylko to mu pozostało. Teraz rzadko się uśmiecha, mimo, że ma ogromne poczucie humoru. Ale zgasło gdzieś, podobnie jak entuzjazm i chęć do życia. Jest typem upartego filozofa. Leo lubi ponarzekać, bywa bezczelny i koniecznie musi wyrazić swoje zdanie, ale tylko wtedy kiedy jest już mocno zirytowany. Ludzie postrzegają go jako postać ponurą, a tak naprawdę jest wciąż tym samym chłopcem, który lubi się śmiać i kocha cały świat. Ale jest to osobowość zakopana głęboko w jego duszy i zapewne nie ujrzy świata na dłużej niż pięć minut. Leo czasem jest wybuchowy, okłamuje ludzi i udaje, że wszystko jest w porządku. On po prostu za wcześnie musiał dojrzeć do dorosłego życia i tyle. Jego charakter jest bardziej skomplikowany i niekiedy ciężko określić go słowami. Ma problem z zaufaniem, zależy mu na wszystkich ludziach (dobra, raczej tych dobrych, ale nie ma dobrych ludzi, są tylko szarzy), ale nigdy tego nie powie. Może i jest romantyczny, ale naprawdę to musi być wyjątkowa kobieta. Silny i zawzięty, jest przekonany, że teraz poradzi sobie ze wszystkim. Ale tylko mu się tak wydaje.
6 | |
2 | |
4 | |
4 | |
4 | |
0 | |
4 |
różdżka, komplet szachów, kot, teleportacja, 5 punktów statystyk
Ostatnio zmieniony przez Leon Fortescue dnia 23.07.15 21:57, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.