tajemniczy zagajnik
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zagajnik
Zagajnik to przyjemne, piękne miejsce. Znajduje się w Ottery St. Catchpole, oddalony o kilkadziesiąt metrów od domu Weasley'ów. Jest polaną otoczoną leśnymi drzewami. Zwykle w zagajniku można zastać niemagiczne zwierzęta; te znane czarodziejom unikają miejsc, w których mogłyby natknąć się na mugoli. Ta drobna niedogodność nie odbiera miejscu uroku; w samym centrum łąki ktoś kiedyś postawił prowizoryczną, drewnianą ławeczkę, z której możliwe jest podziwianie zachodu słońca.
Rzadko ktokolwiek tutaj przychodzi. Po miasteczku krąży smutna legenda o samobójstwie nieszczęśliwie zakochanej pary, która według opowieści miała powiesić się na gałęzi centralnego drzewa. Przez to w zagajniku nieprzerwanie trwa cisza i spokój, zmącone jedynie odgłosami natury.
Rzadko ktokolwiek tutaj przychodzi. Po miasteczku krąży smutna legenda o samobójstwie nieszczęśliwie zakochanej pary, która według opowieści miała powiesić się na gałęzi centralnego drzewa. Przez to w zagajniku nieprzerwanie trwa cisza i spokój, zmącone jedynie odgłosami natury.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Byłam zachwycona, kiedy dłonie przesuwały się po tym, co Anthony przywiózł do niewielkiego domostwa w Ottery. Może nie miało starczyć na długo, ale było w stanie pomóc - wspomóc ich bardziej. Ich w sensie, że mieszkańców Devon oczywiście. Bo ja miałam tyle, ile miało mi wystarczyć i nie zamierzała wykorzystywać tej dobroci na siebie.
Zgodziłam się na krótką przechadzkę, choć propozycja z początku mnie zdziwiła. Mimo to wędrowałam obok kuzyna Anthony’ego, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza w kolorze ciemnej zieleni. Było już naprawdę zimo i to zimno szybko odcisnęło się na moich policzkach różem. Poprawiłam czapkę, opowiadając mu o tym, jak wyglądała nasza trasa na przełomie października i listopada i ile udało nam się osiągnąć. W końcu zamilkłam na dłużej, ale cisza mi jakoś - ze znajomymi jednostkami - wybitnie nie przeszkadzała. Zajęłam się obserwacją otoczenia, drzew, śniegu, który się na nich pojawiał.
Mruknięcie, a może niezadowolony wyrzut sprawiły, że uniosłam jasne brwi ku górze, kilka razy mrugając z zaskoczeniem.
- Rozumiem i Ria na pewno zdaje sobie sprawę ile do zrobienia jest w Devon przed nadejściem zimy i o ile ilość ta wzrasta, kiedy hrabstwo przyjmuje kolejnych ludzi. - odpowiedziałam spokojnie, bo siostrzyczka na pewno nie trzymała wobec mnie wyrzutów. Tęskniłam za nią, ale nadal nie zawierzając całkiem teleportacji, wolałam przemieszczać się przy użyciu koni. To wydłużało drogę, a to zabierało czas. Czas w czasie którego mogłam gdzieś pomóc, zamiast siedzieć sącząc herbatę. Też nie tak, że zarzucałem to jej - w ciąży przecież nie powinna - samej sobie braku działania zarzucić nie chciałam. - Ale odwiedzę. - obiecała unosząc jasne tęczówki na kuzyna. - Pomiędzy świętami, albo wraz z początkiem nowego roku. - dookreśliłam czasowo i nie zamierzałam tego terminu przełożyć, czy odrzucić.
- Nie. - zaprzeczyłam, a może potwierdziłam to co chyba spodziewał się usłyszeć, by zaraz wzruszyć ramionami na kolejne z pytań. - A ty byś napisał? Gdybyś wyruszył walczyć z tym co złe, gdybyś w każdej chwili musiał mieć na siebie baczenie, gdyby jedna zwrotna sowa mogła kosztować cię życie? - zastanowiłam się na głos, żeby po chwili westchnąć cicho i spleść ramiona na piersi. - Nieświadomość jest najgorsza, prawda? - zapytałam retorycznie odwracając wzrok. Zaciskając dłonie w pięści. - Ale postanowiłam w nas wierzyć. I postanowiłam też walczyć. Ale nie z tym wrogiem co on, bo on jest dla mnie zbyt silny. Tylko z tym, którego mogę choć trochę obłaskawić. Ze strachem, z głodem, z bólem. Wszędzie wokół go pełno. - powiedziałam, marszcząc odrobinę w zamyśleniu i smutku brwi.
Zgodziłam się na krótką przechadzkę, choć propozycja z początku mnie zdziwiła. Mimo to wędrowałam obok kuzyna Anthony’ego, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza w kolorze ciemnej zieleni. Było już naprawdę zimo i to zimno szybko odcisnęło się na moich policzkach różem. Poprawiłam czapkę, opowiadając mu o tym, jak wyglądała nasza trasa na przełomie października i listopada i ile udało nam się osiągnąć. W końcu zamilkłam na dłużej, ale cisza mi jakoś - ze znajomymi jednostkami - wybitnie nie przeszkadzała. Zajęłam się obserwacją otoczenia, drzew, śniegu, który się na nich pojawiał.
Mruknięcie, a może niezadowolony wyrzut sprawiły, że uniosłam jasne brwi ku górze, kilka razy mrugając z zaskoczeniem.
- Rozumiem i Ria na pewno zdaje sobie sprawę ile do zrobienia jest w Devon przed nadejściem zimy i o ile ilość ta wzrasta, kiedy hrabstwo przyjmuje kolejnych ludzi. - odpowiedziałam spokojnie, bo siostrzyczka na pewno nie trzymała wobec mnie wyrzutów. Tęskniłam za nią, ale nadal nie zawierzając całkiem teleportacji, wolałam przemieszczać się przy użyciu koni. To wydłużało drogę, a to zabierało czas. Czas w czasie którego mogłam gdzieś pomóc, zamiast siedzieć sącząc herbatę. Też nie tak, że zarzucałem to jej - w ciąży przecież nie powinna - samej sobie braku działania zarzucić nie chciałam. - Ale odwiedzę. - obiecała unosząc jasne tęczówki na kuzyna. - Pomiędzy świętami, albo wraz z początkiem nowego roku. - dookreśliłam czasowo i nie zamierzałam tego terminu przełożyć, czy odrzucić.
- Nie. - zaprzeczyłam, a może potwierdziłam to co chyba spodziewał się usłyszeć, by zaraz wzruszyć ramionami na kolejne z pytań. - A ty byś napisał? Gdybyś wyruszył walczyć z tym co złe, gdybyś w każdej chwili musiał mieć na siebie baczenie, gdyby jedna zwrotna sowa mogła kosztować cię życie? - zastanowiłam się na głos, żeby po chwili westchnąć cicho i spleść ramiona na piersi. - Nieświadomość jest najgorsza, prawda? - zapytałam retorycznie odwracając wzrok. Zaciskając dłonie w pięści. - Ale postanowiłam w nas wierzyć. I postanowiłam też walczyć. Ale nie z tym wrogiem co on, bo on jest dla mnie zbyt silny. Tylko z tym, którego mogę choć trochę obłaskawić. Ze strachem, z głodem, z bólem. Wszędzie wokół go pełno. - powiedziałam, marszcząc odrobinę w zamyśleniu i smutku brwi.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiwnął głową, kiedy usłyszał odpowiedź na swoją prośbę. Każdy zdawał sobie sprawę z ilości pracy, która była związana z zarządzaniem hrabstwa. Neala miała rację, ilość rzeczy do zrobienia przed nadejściem zimy była ogromna. Nadal jednak liczył na to, że była w stanie znaleźć choćby odrobinę czasu dla Rii i dla lady Macmillan. W końcu, zapewne większość pracy i tak była powierzona Weasleyom. Mężczyznom. A przynajmniej taką miał nadzieję, próbując skorzystać ze wzoru Macmillanów. I on miał dużo na głowie i ręce pełne pracy, ale nawet w zupełnym chaosie starał się poświęcić rodzinie jak najwięcej czasu. Ucieszył się więc, kiedy usłyszał potwierdzenie z jej strony… choć miał dziwne wrażenie, że zwyczajnie go zbywała.
– Pomiędzy świętami a nowym rokiem – przytaknął, mając nadzieję, że naprawdę pojawi się w Puddlemere w tym okresie. Chciał zapamiętać tę obietnicę.
Liczył też na to, że kuzynka posiadała jakieś informacje co do tego co się działo z Brendanem. A jednak… nic nie wiedziała. Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. Zdecydowanie był zasmucony brakiem informacji, ale nie obwiniał za to Neali. Miał nadzieję na to, że może Weasley próbował kontaktować się z siostrą. Na jakikolwiek sposób, co by tylko może ją uspokoić.
– Nie dostawałaś żadnego nietypowego listu bez nazwy nadawcy? Czegokolwiek, choćby pocztówki bez wiadomości? – Wypytywał dalej, łudząc się, że może coś przeoczyła. Coś mu jednak podpowiadało, że Brendan nie skusiłby się na żaden błąd.
Na jej całkiem trafne, choć retoryczne pytanie odpowiedział kręcąc dwa razy głową. Miała rację co do tego, że nieświadomość była najgorsza. Chciał wiedzieć, co działo się z kuzynem, ale nic nie potrafił ustanowić. I najwyraźniej nie miało mu to być dane.
– Miejmy nadzieję, że się trzyma – mruknął jedynie. – Myślałem tylko… – miał już się tłumaczyć, ale urwał i westchnął ciężko. Oczywistym było, że martwił się o swoją rodzinę.
Jej kolejne wyznanie sprawiło, że przyjrzał się jej uważnie. Może i dobrze, że zaznaczyła, że nie zamierzała walczyć twarzą w twarz z „wrogiem”, o którym mówiła. A ten był dla niego oczywisty… Jednak po ostatnich zdarzeniach był wyczulony na tego typu wyznania i zwyczajnie zaczął już wyobrażać sobie jak kuzynka zamierza ryzykować własnym życiem. Wciąż miał w głowie widok pobitej Prudence.
– Uważaj na siebie – poprosił. – I nie rzucaj się do walki – dodał, całkiem błagalnym tonem, nawet jeżeli w ogóle o walce twarzą w twarz nic nie wspomniała. – Rozumiem, że chcesz dobrze, ale mimo wszystko… wojna jest wojną. Nie chciałbym, żeby i tobie coś się stało – wyznał. Miał zbyt wiele zmartwień, żeby zgubić swoje zdrowie z powodu kobiet, które za cenę życia i śmierci chciały udowodnić swoją wartość. Niemniej, doceniał starania i Neali, ale i Rii. – Pomoc przy dostawach jedzenia i leków jest dobrym pomysłem, jeżeli na to myślisz. Znam kilku rolników i rybaków, poproszę ich o pomoc dla Devon. Staram się przekonać jeden statek, a może uda się i więcej, aby użyczył siły do obrony naszych statków lub własnoręcznego przemytu żywności i pomocy dla naszych ludzi.
– Pomiędzy świętami a nowym rokiem – przytaknął, mając nadzieję, że naprawdę pojawi się w Puddlemere w tym okresie. Chciał zapamiętać tę obietnicę.
Liczył też na to, że kuzynka posiadała jakieś informacje co do tego co się działo z Brendanem. A jednak… nic nie wiedziała. Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. Zdecydowanie był zasmucony brakiem informacji, ale nie obwiniał za to Neali. Miał nadzieję na to, że może Weasley próbował kontaktować się z siostrą. Na jakikolwiek sposób, co by tylko może ją uspokoić.
– Nie dostawałaś żadnego nietypowego listu bez nazwy nadawcy? Czegokolwiek, choćby pocztówki bez wiadomości? – Wypytywał dalej, łudząc się, że może coś przeoczyła. Coś mu jednak podpowiadało, że Brendan nie skusiłby się na żaden błąd.
Na jej całkiem trafne, choć retoryczne pytanie odpowiedział kręcąc dwa razy głową. Miała rację co do tego, że nieświadomość była najgorsza. Chciał wiedzieć, co działo się z kuzynem, ale nic nie potrafił ustanowić. I najwyraźniej nie miało mu to być dane.
– Miejmy nadzieję, że się trzyma – mruknął jedynie. – Myślałem tylko… – miał już się tłumaczyć, ale urwał i westchnął ciężko. Oczywistym było, że martwił się o swoją rodzinę.
Jej kolejne wyznanie sprawiło, że przyjrzał się jej uważnie. Może i dobrze, że zaznaczyła, że nie zamierzała walczyć twarzą w twarz z „wrogiem”, o którym mówiła. A ten był dla niego oczywisty… Jednak po ostatnich zdarzeniach był wyczulony na tego typu wyznania i zwyczajnie zaczął już wyobrażać sobie jak kuzynka zamierza ryzykować własnym życiem. Wciąż miał w głowie widok pobitej Prudence.
– Uważaj na siebie – poprosił. – I nie rzucaj się do walki – dodał, całkiem błagalnym tonem, nawet jeżeli w ogóle o walce twarzą w twarz nic nie wspomniała. – Rozumiem, że chcesz dobrze, ale mimo wszystko… wojna jest wojną. Nie chciałbym, żeby i tobie coś się stało – wyznał. Miał zbyt wiele zmartwień, żeby zgubić swoje zdrowie z powodu kobiet, które za cenę życia i śmierci chciały udowodnić swoją wartość. Niemniej, doceniał starania i Neali, ale i Rii. – Pomoc przy dostawach jedzenia i leków jest dobrym pomysłem, jeżeli na to myślisz. Znam kilku rolników i rybaków, poproszę ich o pomoc dla Devon. Staram się przekonać jeden statek, a może uda się i więcej, aby użyczył siły do obrony naszych statków lub własnoręcznego przemytu żywności i pomocy dla naszych ludzi.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Angażowałam się jak tylko mogłam, bo wiedziałam, że każda para rąk jest na wagę złota. Devon nie było bogate, a my nie mieliśmy pieniędzy, które moglibyśmy zainwestować. Mieliśmy jednak dobroć w sercach i ludzi, chętnych pomagać sobie wzajemnie. Nawet ja byłam w stanie coś zrobić. I to też robiłam.
- Albo zaraz po Nowym Roku. - przypomniałam mu, bo ten fakt trochę pominął. Nie zamierzałam specjalnie odwlekać, czy przeciągać, ale prawda była taka, że nie byłam w stanie nic przewidzieć dokładnie. Tęskniłam za Rią, była dla mnie jak siostra, ale wiedziałam też, że zrozumie dlaczego musiała tyle czasu na mnie czekać.
Kolejne pytania które padły sprawiły, że pomiędzy brwiami pojawiła mi się bruzda, kiedy zastanawiałam się nad słowami, by w końcu pokręcić głową przeczącą.
- Nie. - wiedziałam, że Anthony jak i ja, ma nadzieję. Ale ta nieświadomość, dokładnie tak, jak powiedziałam najgorsza była. - Szczerze w to wierzę. - powiedziałam, potakując krótko głową. Bo tutaj, nic więcej dla niego tam - gdziekolwiek nie był - nie mogłam. Mogłam jednak zrobić coś tutaj. Chciałam zrobić coś tutaj i zamierzałam.
- Będę. - obiecała unosząc na niego wzrok, stawiając kolejne kroki, splatając dłonie za plecami teraz na chwil kilka. Jednak kiedy kolejne słowa wypowiedział uniosłam brwi, żeby zaraz się zaśmiać krótko. W lekkim zaskoczeniu. Zaraz jednak brwi zmarszczyłam, kiedy mówił dalej. Poczekał aż nie skończy nie przestając marszczyć nosa.
- Nie zamierzam walczyć z bandytami, Anthony. - zapewniłam go kiedy zamilkł. Unosząc rękę, żeby poprawić włosy. - Zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele jeszcze nie umiem i jak niewiele sama mogę. - tłumaczyłam dalej, łagodnie się uśmiechając. - Zamierzam walczyć pomagając, wlewając w ludzi trochę nadziei. - kolejne słowa opuściły moje usta. - Ale w sumie dobrze że mówisz o tych rolnikach, bo mam pewien pomysł, tylko chcę go najpierw… cóż, chcę się rozmówić z osobami co więcej wiedzą. Niemniej, będę liczyć na twoje wsparcie. A właściwie to mam nadzieję, że będziesz mógł się rozmówić w moim imieniu z lordem nestorem. Ale to po nowym roku. - wyjaśniłam jeszcze w krótko, bo na razie więcej powiedzieć nie zamierzałam. Plan musiał zostać odpowiednio zaplanowany i dopiero potem wcielony do życia.
- Właściwie, to mam pewną sprawę. Prywatną bardziej, miałam list pisać, ale skoro już jesteś to po prostu zapytam. - zaczęłam koślawo trochę unosząc rękę, żeby odsunąć kilka rudych kosmyków i przerzucić je na plecy. Bo rzeczywiście, jak tak siedziałam i myślałam, to właściwie pisać miałam. Z tym listem wzięłam i się wtrzymałam właściwie tylko i wyłącznie dlatego, że Anthony zapowiedział się ze swoją wizytą trochę mi z nieba spadając. Urien pewnie by się zdenerwował zaraz zanim do końca bym doszła po tej ostatniej potańcówce. Tutaj chociaż istniała szansa, że do końca powiem. - Bo wy się znacie dobrze na alkoholach prawda? Wy, znaczy ty. - zapytałam unosząc na niego jasne tęczówki, licząc, że to fakt jest i prawda sama. - Nie martw się na zapas nie dla siebie pytam! - uzupełniłam szybko unosząc ręce do góry. - Trochę tak jest, że chciałabym dość bliską duszę mi obdarować. A że z wieku nastoletniego już wyszedł pomyślałam, że na wiesz… męski prezent by się ucieszył. Słyszałam, że mężczyźni lubią tą whisky całą? Wujaszek też czasem ją pija. Mam trochę odłożonych pieniędzy myślisz że mógłbyś mi pomóc? Taką butelkę czy dwie, żeby mógł z przyjaciółmi po męsku wypić. Dobry to prezent, czy zły?- zapytałam z nadzieję, że źle słów moich nie odbierze. - Ogólnie chło… mężczyzn trudno rozgryźć i zrozumieć jest, wiesz? - zapytałam znów przed siebie spoglądając. - Znaczy, pewnie wiesz, sam mężczyzną w końcu jesteś. - znów nos zmarszczyłam, myśli na wierzch wyrzucając bez konkretniejszego w tej chwili ładu.
- Albo zaraz po Nowym Roku. - przypomniałam mu, bo ten fakt trochę pominął. Nie zamierzałam specjalnie odwlekać, czy przeciągać, ale prawda była taka, że nie byłam w stanie nic przewidzieć dokładnie. Tęskniłam za Rią, była dla mnie jak siostra, ale wiedziałam też, że zrozumie dlaczego musiała tyle czasu na mnie czekać.
Kolejne pytania które padły sprawiły, że pomiędzy brwiami pojawiła mi się bruzda, kiedy zastanawiałam się nad słowami, by w końcu pokręcić głową przeczącą.
- Nie. - wiedziałam, że Anthony jak i ja, ma nadzieję. Ale ta nieświadomość, dokładnie tak, jak powiedziałam najgorsza była. - Szczerze w to wierzę. - powiedziałam, potakując krótko głową. Bo tutaj, nic więcej dla niego tam - gdziekolwiek nie był - nie mogłam. Mogłam jednak zrobić coś tutaj. Chciałam zrobić coś tutaj i zamierzałam.
- Będę. - obiecała unosząc na niego wzrok, stawiając kolejne kroki, splatając dłonie za plecami teraz na chwil kilka. Jednak kiedy kolejne słowa wypowiedział uniosłam brwi, żeby zaraz się zaśmiać krótko. W lekkim zaskoczeniu. Zaraz jednak brwi zmarszczyłam, kiedy mówił dalej. Poczekał aż nie skończy nie przestając marszczyć nosa.
- Nie zamierzam walczyć z bandytami, Anthony. - zapewniłam go kiedy zamilkł. Unosząc rękę, żeby poprawić włosy. - Zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele jeszcze nie umiem i jak niewiele sama mogę. - tłumaczyłam dalej, łagodnie się uśmiechając. - Zamierzam walczyć pomagając, wlewając w ludzi trochę nadziei. - kolejne słowa opuściły moje usta. - Ale w sumie dobrze że mówisz o tych rolnikach, bo mam pewien pomysł, tylko chcę go najpierw… cóż, chcę się rozmówić z osobami co więcej wiedzą. Niemniej, będę liczyć na twoje wsparcie. A właściwie to mam nadzieję, że będziesz mógł się rozmówić w moim imieniu z lordem nestorem. Ale to po nowym roku. - wyjaśniłam jeszcze w krótko, bo na razie więcej powiedzieć nie zamierzałam. Plan musiał zostać odpowiednio zaplanowany i dopiero potem wcielony do życia.
- Właściwie, to mam pewną sprawę. Prywatną bardziej, miałam list pisać, ale skoro już jesteś to po prostu zapytam. - zaczęłam koślawo trochę unosząc rękę, żeby odsunąć kilka rudych kosmyków i przerzucić je na plecy. Bo rzeczywiście, jak tak siedziałam i myślałam, to właściwie pisać miałam. Z tym listem wzięłam i się wtrzymałam właściwie tylko i wyłącznie dlatego, że Anthony zapowiedział się ze swoją wizytą trochę mi z nieba spadając. Urien pewnie by się zdenerwował zaraz zanim do końca bym doszła po tej ostatniej potańcówce. Tutaj chociaż istniała szansa, że do końca powiem. - Bo wy się znacie dobrze na alkoholach prawda? Wy, znaczy ty. - zapytałam unosząc na niego jasne tęczówki, licząc, że to fakt jest i prawda sama. - Nie martw się na zapas nie dla siebie pytam! - uzupełniłam szybko unosząc ręce do góry. - Trochę tak jest, że chciałabym dość bliską duszę mi obdarować. A że z wieku nastoletniego już wyszedł pomyślałam, że na wiesz… męski prezent by się ucieszył. Słyszałam, że mężczyźni lubią tą whisky całą? Wujaszek też czasem ją pija. Mam trochę odłożonych pieniędzy myślisz że mógłbyś mi pomóc? Taką butelkę czy dwie, żeby mógł z przyjaciółmi po męsku wypić. Dobry to prezent, czy zły?- zapytałam z nadzieję, że źle słów moich nie odbierze. - Ogólnie chło… mężczyzn trudno rozgryźć i zrozumieć jest, wiesz? - zapytałam znów przed siebie spoglądając. - Znaczy, pewnie wiesz, sam mężczyzną w końcu jesteś. - znów nos zmarszczyłam, myśli na wierzch wyrzucając bez konkretniejszego w tej chwili ładu.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23.01.1958
Musiała zniknąć na parę godzin i zająć czymś myśli, porzucić uporczywe krążenie między stolicą, a Doliną czy innymi miastami. Czuła narastającą panikę, im więcej dni mijało, im więcej tworzyło się niewiadomych. Nie pytała już Thomasa, nie dociekała, jak bardzo oszukał Ją i Sheilę. Wiedziała, że po raz kolejny kłamał, ale milczała, odwracając wzrok i ignorując jego osobę, bo tylko w ten sposób potrafiła znów zdzierżyć jego obecność. Tak było o wiele prościej, wręcz naturalnie. Na Ottery St. Catchpole padło przypadkiem; pamiętała, że Paprotka wspomniała o tym miejscu, mówiła coś o Neali i koniach, które posiadała rodzina Weasley. O możliwości spędzenia trochę czasu z tymi zwierzętami, jako namiastce tego, za czym tęsknił pewnie każdy Doe. To mogło być coś znajomego, wyciszającego, bo jak każda osoba romskiego pochodzenia, miała tą samą słabość. Nie istniał chyba żaden cygan, który obok konia przejdzie obojętnie, bez poświęcenia, chociażby kilku sekund. To było zbyt mocno wpisane w ich życie, niezakłóconą niczym codzienności. Mimo to pojawiając się w okolicy, wahała się i krążyła, nie potrafiąc przełamać, aby pójść prosto do celu. Nie chciała się naprzykrzać i zjawiać gdzieś, gdzie tak naprawdę, może nie powinna. Ludzie nie lubili takich, jak Ona, nie ufali z wzajemnością i przeganiali zaciekle jak szkodniki. Chciała wierzyć, że tym razem to tylko wyuczone, wpojone wręcz obawy. Nic ponadto. Nie znała Neali najlepiej, tyle, co z sylwestra i opowiadań najmłodszej z Doe. Panna Weasley mimo wszystko wydawała się sympatyczna, mając w sobie coś, co wywoływało uśmiech.
Odetchnęła cicho, zajmując miejsce na jakiejś osamotnionej ławce tuż przy drzewie. Musiała wziąć się w garść, zdecydować czego chciała teraz. Od paru dni było to trudniejsze, rozpraszało ją zbyt wiele myśli, które sukcesywnie kłębiły się w głowie. Powracał widok rozpłatanego ciała chłopaka w lesie oraz strach, nierozerwalnie połączony z tamtym momentem. Przygarbiła się nieco, otulając mocniej płaszczem i pochylając głowę, aż burza gęstych loków osunęła się po ramionach, skrywając jej twarz. Wzięła głębszy wdech, by zaraz wypuścić powietrze. Nie lubiła takiego stanu, siedzącego gdzieś w głębi strachu o wszystko; najbardziej błahe lub najpoważniejsze szczegóły. Półtorej roku temu było to wręcz ogłupiające, dziś pozostawało tylko echem i ponad wszystko chciała, aby tak pozostało. Wstała gwałtownie, pokonując te kilkanaście metrów, zanim znów stanęła w pół kroku. Majacząca w pobliżu domu drobna sylwetka, przyciągnęła spojrzenie. Przyglądała jej się z uwagą przez krótką chwilę, zanim zbliżyła powoli, mijając furtkę.- Neala?- odezwała się cicho, by zwrócić jej uwagę.- Chyba Cię nie przestraszyłam? Przepraszam, jeśli tak.- uśmiechnęła się lekko.- Przeszkadzam? – spytała zaraz z zauważalnym wahaniem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dzień to jak co dzień był - żaden szczególny, tak naprawdę. Ranek spłynął na czytaniu podręcznika do transmutacji i białej magii i nim się obejrzałam zaczynało dochodzić południe. A razem z nim przygotowania do obiadu. Pomagałam cioci w kuchni, czasem zostałam sama, kiedy ona szła do stajni zrobić jedno czy drugie. W niej też pomagałam czasem zwłaszcza ostatnio, kiedy właściwie ciocia nadal się trochę gniewała. Wuja tylko śmiał się z tego jak następnego dnia po sylwestrze umierałam. Ale nie przeszkadzało mi to. W sensie, no przyjemne nie było a złość w końcu minie. Jak to wuja powiedział młodości głupoty. Ciocia nie do końca się zgadzała, bo jednak mamy wojnę. Ja milcząco przyjmowałam reprymendę, solennie postawiając opracowując ten zawód choć trochę. I właśnie stałam na ganku, trzepiąc przywiezione wcześniej koce, sprawdzając, czy nie mają one jakiś dziur i czy mogły komuś jeszcze przydać się chociaż trochę. Po sprawdzeniu dwie kupki miałam. Na jednej były te, które co najwyżej mogły zostać do stajni zaniesione i te, które jeszcze mogły posłużyć trochę właśnie z jednym złożonym w dłoniach stałam wydymając usta zastanawiając się nad nim. Bo przypominał trochę ten, który całkowitym przypadkiem w Lynmouth ukradłam. Miał nawet dziurę po papierosie. Możliwe to było chociaż trochę? Furia była z wujkiem i ciocią w domu. Na razie jeszcze nie wariowała chyba próbując oswoić się z otoczeniem. Nie chciałam zawieść nadziei które pan Percival we mnie położył. Na szczęście miałam jeszcze ciocię a ona znała się całkiem nieźle na magicznych stworzeniach. Imię padające za moimi plecami nieznanym głosem sprawiło, że odwróciłam głowę. A dostrzegając nieskazitelną piękność - znajomą co zrozumiałam od razu - nie wiedzieć czemu w jakimś kompletnym rozgardiaszu jednocześnie chcąc się odwrócić ale odłożyć koc nie zrobiłam niczego plącząc nogi i puszczając materiał.
- Ja... - zaczęłam energicznie kucając, żeby podnieść koc z ziemi z nim, już rozłożonym, odwrócić się w stronę gościa. - Nie. To nie… - zaczęłam, przenosząc wzrok na koc, który zaczęłam składać. - …to. - podsumowałam składając materiał po raz kolejny. Złożony koc przyciskając do piersi. Dopiero po chwili unosząc na nią jasne spojrzenie z jakimś ociąganiem, a może onieśmieleniem. Żonę. ŻONĘ Jamesa. Odchrząknęłam a na kolejne pytanie chyba za szybko pokręciłam głową. Że wydawać się to mogło odrobinę nienaturalne. Ale w mojej głowie pojawiło się właściwie jedno pytanie: Co teraz? Poznałyśmy się co prawda w sylwestra, ale najmocniej w głowie obijało mi się to jak całowała… cóż.. swojego męża. Znaczy co teraz to chyba nie było trudne. Paprotka pisała o tych koniach, a ja pisałam, żeby wcześniej dać znać, ale może… nie wiedziałam, strzelać nie było co. Właściwie, dlaczego ja nie mogłam być taka piękna? Nieważne, Neala, odpowiedz teraz. Poradziłam sobie samej zamykając usta. - Nie, spokojnie. - zapewniłam ją. - Znaczy, pisałam Sheilii żeby znać wcześniej dała, gdyby nas nie było akurat. Ale jesteśmy więc wszystko w porządku. - dodałam jeszcze do tego zapewnienia, odwracając się energicznie, żeby koc rzucić na kupkę do użycia. Wytarłam dłonie o spódnicę w kolorze ciemnej pomarańczy ruszając energicznie ku niej. - Cieszę się, że przyszłaś. - powiedziałam, ale nie bo musiałam. Uniosłam ręce i objęłam ją. Nie wiedzieć czemu, jakoś mnie onieśmielała. - Weźmiesz tą? - zapytałam odsuwając się trochę i wskazując brodę na jedną z kupek. - Zaraz poproszę wuja, żeby osiodłał… - zastanowiłam się, zerkając też na niebo, ale słońce było jeszcze wysoko. - … życzysz sobie towarzystwa? - pojawiło się kolejne pytanie, kiedy sama zgarniałam drugą kupkę. Łokciem nacisnęłam klamkę do drzwi biodrem je popychając i wchodząc do środka. Koce położyłam na schodach kawałek dalej. - Tu będzie dobrze. - powiedziałam do Eve, w kilku susach dopadając do drzwi i zamykając je za nią. - Ciocia? Wuja? Mamy… znaczy ja mam gościa. - podniosłam trochę głos chcąc oboje wywołać zamiast każdego z nich słuchać z osobna. Dobra to była metoda bo już za chwilę w korytarzy pojawiła się najpierw ruda głowa wuja Dima, zaraz potem wprowadził ciało, a za nim weszła ciocia - akurat nie ruda, miała ciemne, prawie czarne pukle i ścierkę na ramieniu.
- To Eve. - przedstawiłam kiedy już oboje byli. - Ż..Żona Jamesa. Dim i Elaine Weasley. - nie wiem skąd to zająknięcie się wzięło, ale przypadkiem wyszło. Rezon znajdź. Znalazłam szybko gadać wystarczy dalej. - Oooobiecałam, że będziemy mogły się razem po okolicy, a sami wiecie jak obietnice ważne są dla mnie, mojego serca i samopoczucia. Stąd dwie prośby. Pierwsza: możemy? Druga: pomożesz nam wuja osiodłać Bibi i Montygona wuja? - zapytałam, przesuwając spojrzeniem od wuja do cioci, którzy wcześniej przywitali się krótko. Wuja spojrzał poważnie na ciocię.
- Obiecała. - powiedział z powagą, chociaż w oczach zalśnił mu ognik. Ciocia spojrzała na niego wywracając oczami.
- Obiecała. - powtórzyła, skinając krótko głową i prawie odwróciła się na pięcie chcąc wrócić do kuchni.
- Naaaajlepsza! - z radością doskoczyłam jeszcze do niej, obejmując ją w pasie dostając ścierką po nosie. - Chodźmy. - powiedziałam do Eve, pociągając ją za nadgarstek, korzystając z przyzwolenia, póki ciocia jakiegoś przeciw nie znalazła prowadząc ją w kierunku stajni.
- Ja... - zaczęłam energicznie kucając, żeby podnieść koc z ziemi z nim, już rozłożonym, odwrócić się w stronę gościa. - Nie. To nie… - zaczęłam, przenosząc wzrok na koc, który zaczęłam składać. - …to. - podsumowałam składając materiał po raz kolejny. Złożony koc przyciskając do piersi. Dopiero po chwili unosząc na nią jasne spojrzenie z jakimś ociąganiem, a może onieśmieleniem. Żonę. ŻONĘ Jamesa. Odchrząknęłam a na kolejne pytanie chyba za szybko pokręciłam głową. Że wydawać się to mogło odrobinę nienaturalne. Ale w mojej głowie pojawiło się właściwie jedno pytanie: Co teraz? Poznałyśmy się co prawda w sylwestra, ale najmocniej w głowie obijało mi się to jak całowała… cóż.. swojego męża. Znaczy co teraz to chyba nie było trudne. Paprotka pisała o tych koniach, a ja pisałam, żeby wcześniej dać znać, ale może… nie wiedziałam, strzelać nie było co. Właściwie, dlaczego ja nie mogłam być taka piękna? Nieważne, Neala, odpowiedz teraz. Poradziłam sobie samej zamykając usta. - Nie, spokojnie. - zapewniłam ją. - Znaczy, pisałam Sheilii żeby znać wcześniej dała, gdyby nas nie było akurat. Ale jesteśmy więc wszystko w porządku. - dodałam jeszcze do tego zapewnienia, odwracając się energicznie, żeby koc rzucić na kupkę do użycia. Wytarłam dłonie o spódnicę w kolorze ciemnej pomarańczy ruszając energicznie ku niej. - Cieszę się, że przyszłaś. - powiedziałam, ale nie bo musiałam. Uniosłam ręce i objęłam ją. Nie wiedzieć czemu, jakoś mnie onieśmielała. - Weźmiesz tą? - zapytałam odsuwając się trochę i wskazując brodę na jedną z kupek. - Zaraz poproszę wuja, żeby osiodłał… - zastanowiłam się, zerkając też na niebo, ale słońce było jeszcze wysoko. - … życzysz sobie towarzystwa? - pojawiło się kolejne pytanie, kiedy sama zgarniałam drugą kupkę. Łokciem nacisnęłam klamkę do drzwi biodrem je popychając i wchodząc do środka. Koce położyłam na schodach kawałek dalej. - Tu będzie dobrze. - powiedziałam do Eve, w kilku susach dopadając do drzwi i zamykając je za nią. - Ciocia? Wuja? Mamy… znaczy ja mam gościa. - podniosłam trochę głos chcąc oboje wywołać zamiast każdego z nich słuchać z osobna. Dobra to była metoda bo już za chwilę w korytarzy pojawiła się najpierw ruda głowa wuja Dima, zaraz potem wprowadził ciało, a za nim weszła ciocia - akurat nie ruda, miała ciemne, prawie czarne pukle i ścierkę na ramieniu.
- To Eve. - przedstawiłam kiedy już oboje byli. - Ż..Żona Jamesa. Dim i Elaine Weasley. - nie wiem skąd to zająknięcie się wzięło, ale przypadkiem wyszło. Rezon znajdź. Znalazłam szybko gadać wystarczy dalej. - Oooobiecałam, że będziemy mogły się razem po okolicy, a sami wiecie jak obietnice ważne są dla mnie, mojego serca i samopoczucia. Stąd dwie prośby. Pierwsza: możemy? Druga: pomożesz nam wuja osiodłać Bibi i Montygona wuja? - zapytałam, przesuwając spojrzeniem od wuja do cioci, którzy wcześniej przywitali się krótko. Wuja spojrzał poważnie na ciocię.
- Obiecała. - powiedział z powagą, chociaż w oczach zalśnił mu ognik. Ciocia spojrzała na niego wywracając oczami.
- Obiecała. - powtórzyła, skinając krótko głową i prawie odwróciła się na pięcie chcąc wrócić do kuchni.
- Naaaajlepsza! - z radością doskoczyłam jeszcze do niej, obejmując ją w pasie dostając ścierką po nosie. - Chodźmy. - powiedziałam do Eve, pociągając ją za nadgarstek, korzystając z przyzwolenia, póki ciocia jakiegoś przeciw nie znalazła prowadząc ją w kierunku stajni.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Cofnęła się o krok, dostrzegając popłoch z jakim zareagowała dziewczyna. Czuła się nieco zmieszana, nie bardzo wiedząc, co zrobić, aby nie pogłębiać tego rozproszenia. Naprawdę nie chciała jej wystraszyć, chociaż podchodząc tak nagle, czego innego mogła się spodziewać. Otworzyła usta, chcąc jeszcze raz przeprosić ją, ale zaraz zrezygnowała. Uważne spojrzenie ciemnych tęczówek prześlizgnęło się po drobnej sylwetce młodszej dziewczyny. Była śliczna, mając urodę tak inną od tego, co sama prezentowała. Po chwili dotarło do niej, jak bardzo różniły się. Ona ciemnowłosa i ciemnooka o nawet skórze kilka tonów ciemniejszej niż przeciętna Brytyjka. Neala za to pięknie rudowłosa, jasnooka. Odrobinę jej tego zazdrościła, ale były to wnioski, które nigdy nie miały wybrzmieć.- Naprawdę nie chciałam.- odezwała się cicho, zerkając na koc, który Weasley przytuliła do siebie, jakby miał być co najmniej tarczą oddzielającą je.- Mogę iść...- urwała. Przywykła, że czasami wypadało się wycofać, odpuścić, kiedy wymagała od tego sytuacja. Uśmiechnęła się z początku niemrawo, widząc jak szybko młodsza pokręciła głową, by zaraz rozciągnąć usta w cieplejszy i łagodniejszy sposób.- Wiem. Sheila mówiła o tym, by wpierw wysłać wiadomość. Tylko nie planowałam dziś pojawiać się tutaj... to wyszło przypadkiem.- przyznała. Między Somerset i Devon, był kawałek, dla przeciętnej osoby trudno było o taki przypadek, ale nie dla niej. Była powsinogą. Zwłaszcza teraz, kiedy próbowała oderwać myśli od tego, co działo się w jej życiu, jak zachwiana była codzienność. Pokonywała dystanse na różne sposoby, które tylko okazywały się dostępne, nic nie wiązało jej z jednym, konkretnym miejscem.- Nie chciałam przeszkadzać.- dodała zaraz. Spojrzała na koce, które zalegały na ziemi, teraz posegregowane na dwie sterty i ten, który trzymała w dłoniach znajoma. Chciała już spytać, czy pomóc jej, skoro już tu była, ale drobne ramiona zamykające się wokół niej, rozproszyły uwagę i zepchnęły pytanie w nie pamięć.
- To miłe.- szepnęła, reagując na owy gest.- Cieszę się, że Cię widzę znów... i dziękuję, że mimo wszystko mogę tu być.- coś oczywistego dla innych, miało dla niej trochę inną wartość, przywoływało spokój. Pokiwała głową, kiedy padło pytanie. Przykucnęła, by zebrać kocę i zaraz wyprostować się z nimi.
- Jasne, że tak.- odparła z uśmiechem, reagując swobodniej niż chwile wcześniej.- Bardzo chciałabym twojego towarzystwa.- zapewniła od razu. Nie chciała zostawać sama, miała tego dość z perspektywy czasu, a wspólne przejażdżki zawsze były ciekawsze. Jeszcze w taborze, rzadko kiedy jechała gdziekolwiek sama, zwykle szukając sobie kompana.
Ruszyła za nią, by odłożyć koce we wskazanym miejscu i zaraz unieść wzrok, odrobinę spłoszona, gdy Neala zawołała swoich bliskich. Powinna się tego spodziewać, ale w pierwszej chwili odebrało jej to odwagę. Kąciki ust po raz kolejny uniosły się w uśmiechu, tym razem uprzejmym, sięgających ciemnych oczu, które zdawały się pojaśnieć.
- Dzień dobry.- przywitała się z obojgiem.- Eve Doe.- przedstawiła się pełniej, jakby to było, jakkolwiek istotne. Spojrzała na dziewczynę, kiedy ta dodała, że była żoną Jamesa. Uniosła lekko brew, zaciekawiona na ile to zmieniało postać rzeczy, a bardziej, skąd ciocia i wujek Neali znali Jamiego. Nie zamierzała jednak pytać, przynajmniej nie teraz albo w ogóle.- Miło mi Państwa poznać.- dodała łagodnie i grzecznie. Z nieukrywanym rozbawieniem przysłuchiwała się wymianie zdań miedzy Weasley’ami. Relacje w rodzinie zawsze były interesujące, czasami zabawne. Lubiła to obserwować, pamiętając, jak to było w taborze. Dała się pociągnąć na zewnątrz, bez wahania podążając za nią. Odruchowo rozejrzała się, kiedy zbliżyły się do stajni.
- Dobrze słyszałam, że jeden z koni nazywa się Bibi? – spytała, przerywając ciszę. Ciekawie było usłyszeć coś znajomego, czego zdecydowanie nie spodziewała się tutaj i najpewniej nie miało takiego znaczenia.
- To miłe.- szepnęła, reagując na owy gest.- Cieszę się, że Cię widzę znów... i dziękuję, że mimo wszystko mogę tu być.- coś oczywistego dla innych, miało dla niej trochę inną wartość, przywoływało spokój. Pokiwała głową, kiedy padło pytanie. Przykucnęła, by zebrać kocę i zaraz wyprostować się z nimi.
- Jasne, że tak.- odparła z uśmiechem, reagując swobodniej niż chwile wcześniej.- Bardzo chciałabym twojego towarzystwa.- zapewniła od razu. Nie chciała zostawać sama, miała tego dość z perspektywy czasu, a wspólne przejażdżki zawsze były ciekawsze. Jeszcze w taborze, rzadko kiedy jechała gdziekolwiek sama, zwykle szukając sobie kompana.
Ruszyła za nią, by odłożyć koce we wskazanym miejscu i zaraz unieść wzrok, odrobinę spłoszona, gdy Neala zawołała swoich bliskich. Powinna się tego spodziewać, ale w pierwszej chwili odebrało jej to odwagę. Kąciki ust po raz kolejny uniosły się w uśmiechu, tym razem uprzejmym, sięgających ciemnych oczu, które zdawały się pojaśnieć.
- Dzień dobry.- przywitała się z obojgiem.- Eve Doe.- przedstawiła się pełniej, jakby to było, jakkolwiek istotne. Spojrzała na dziewczynę, kiedy ta dodała, że była żoną Jamesa. Uniosła lekko brew, zaciekawiona na ile to zmieniało postać rzeczy, a bardziej, skąd ciocia i wujek Neali znali Jamiego. Nie zamierzała jednak pytać, przynajmniej nie teraz albo w ogóle.- Miło mi Państwa poznać.- dodała łagodnie i grzecznie. Z nieukrywanym rozbawieniem przysłuchiwała się wymianie zdań miedzy Weasley’ami. Relacje w rodzinie zawsze były interesujące, czasami zabawne. Lubiła to obserwować, pamiętając, jak to było w taborze. Dała się pociągnąć na zewnątrz, bez wahania podążając za nią. Odruchowo rozejrzała się, kiedy zbliżyły się do stajni.
- Dobrze słyszałam, że jeden z koni nazywa się Bibi? – spytała, przerywając ciszę. Ciekawie było usłyszeć coś znajomego, czego zdecydowanie nie spodziewała się tutaj i najpewniej nie miało takiego znaczenia.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To nie tak, że się wystraszyłam. W sensie, zaskoczenie to trochę było, ale bardziej mnie zaskoczyła jej obecność. Jej. Dokładnie jej. W głębi duszy obawiając się, że to o tym uprzedzeniu podyktowała mi własna niepewność. Skąd się brała? Nie byłam do końca pewna, nigdy nie traciłam jej za bardzo. A teraz jednak tak. Przycisnęłam do siebie koc odwracając się na pięcie. Coś się ze mną działo kompletnie bezsensownego.
- To naprawdę nie to. - zapewniłam ją jeszcze unosząc kąciki ust ku górze. Dla zapewnienia i trochę dla pokrzepienia samej siebie do odpowiedniego działania. Bo grunt, to dobre i właściwie nastawienie - tego jednego byłam akurat pewna. Odwróciłam się na pięcie odkładając ten koc na jedną z kupek, nadal mierząc go trochę z niepewnością, bo przypominał mi o Lynmouth o pierwszym piwie i pierwszym papierosie palcach, które dotknęły moich kiedy go oddawałam. Słuchałam tych słów o Lynmouth nie mówiąc nic, jedynie głową skinając krótko.
- Przypadkiem. - potwierdziłam jeszcze ponownie skinając głową. Właściwie właśnie sobie uświadomiłam, że nie spytałam She, czy z tego przebrzydłego Londynu wynieśli się w końcu. Nie podobało mi się, że tam mieszkali, ale rozumiałam, że znaleźć coś innego łatwo nie było. Znaczy rozumieć za bardzo nie rozumiałam, nigdy nie musiałam. Brendan zadbał o to, żebym miała gdzie być i żebym mogła skończyć edukację, uznając ją za ważną. - Nie przeszkadzasz. - dodałam jeszcze zaprzeczając jej własnemu stwierdzeniu pozbywszy się koca postanawiając odpowiednio się jednak przywitać. Nie myśląc wiele przed, dopiero dużo po - czy właściwie powinnam? W ten sposób właśnie. Byłyśmy dla siebie obce. Właściwie dokładnie. Byłam dość… zaskoczona z początku, wtedy na Sylwestrze, choć wtedy nie było czasu żeby myśleć nad tym więcej. Później zresztą też nie. Odsunęłam się, żeby na jej kolejne słowa unieść wargi, wzruszyć ramionami i machnąć krótko ręką. Cóż, ciocia do końca zadowolona nie była z początku, ale poznała Sheilę, to tak naprawdę ona przekonała ją do siebie, nie odwrotnie.
- Skoro chcesz, to dane ci ono będzie. - zaśmiałam się, łokciem naciskając na klamkę by do domu wejść w nim odłożyć koce i zawołać wuja i cioteczkę. Ciocia wydawała się z początku nie przejednana. Zła była, a kiedy się złościła rysy jej robiły się ostrzejsze. Wuja zawsze pogodny się zdawał, ale troska o to co się dzieje i co z Devon będzie odbijała się w jego oczach, które rzadziej się od ust uśmiechały. Widywałam już podobne. Czasem gdy siedział sam, zamyślał się i wtedy dopiero pozwalał, by strapienie go znalazło, jakby nie chciał zrzucać go na nasze barki. Miałam nadzieję, że ciocia jednak ugnie się dzisiaj, trochę przed faktem dokonanym postanowiona, ale też nawet gdy się zgodziłam wiedziałam, że i tak wszystko mi przyjdzie odpracować. Cóż, już taka była moja dola.
Wuja wyszedł chwilę po nas, chociaż wiedziałam jednak i mogłabym sama, to wolałam, kiedy czuwał nad tym, czy dobrze wszystko robiłam i odpowiednio w miarę.
- Właściwie i dokładnie, to Beatrice. - odpowiedziałam, popychając drzwi do stajni do której weszłam pewnie. - Możesz na niej jechać. - zaproponowałam wskazując brodą w kierunku biało szarej klaczy znajdującej się w jednym z boksów. - Weźmiemy jeszcze Montygona. - wskazałam na konia o kasztanowej maści i białej plamie na czole. Pozostałe zdawały się nie zrażone tym, że nie zostały wybrane.
- Potrafisz jeździć, prawda? - chyba musiała, skoro Sheila umiała i James też. Nie byłam pewna Thomasa, ale on mnie za mocno nie obchodził tak czy siak. Mimo to, skoro Paprotka pisała, że Eve chciała to pewnie umiała. Głupie więc pytanie konkretnie. Nie zajęło to długo, jak konie oba były gotowe. Nie bez problemów, ale jakoś wciągnęłam się na tego którego nie wybrała Eve i złapałam za wodze.
- Nie za długo, Neala, wrócicie zanim się ściemni, Elaine nadal jest zła. - zapowiedział mi wuja spoglądając poważnie w oczy. Poczułam jak rumienią mi się policzki, ale dla potwierdzenia skinęłam głową i poprowadziłam konia uderzając w jego boki zachęcając do kłusu.
I właściwie, co dalej Neala? O czym się z żonami rozmawia?
- To naprawdę nie to. - zapewniłam ją jeszcze unosząc kąciki ust ku górze. Dla zapewnienia i trochę dla pokrzepienia samej siebie do odpowiedniego działania. Bo grunt, to dobre i właściwie nastawienie - tego jednego byłam akurat pewna. Odwróciłam się na pięcie odkładając ten koc na jedną z kupek, nadal mierząc go trochę z niepewnością, bo przypominał mi o Lynmouth o pierwszym piwie i pierwszym papierosie palcach, które dotknęły moich kiedy go oddawałam. Słuchałam tych słów o Lynmouth nie mówiąc nic, jedynie głową skinając krótko.
- Przypadkiem. - potwierdziłam jeszcze ponownie skinając głową. Właściwie właśnie sobie uświadomiłam, że nie spytałam She, czy z tego przebrzydłego Londynu wynieśli się w końcu. Nie podobało mi się, że tam mieszkali, ale rozumiałam, że znaleźć coś innego łatwo nie było. Znaczy rozumieć za bardzo nie rozumiałam, nigdy nie musiałam. Brendan zadbał o to, żebym miała gdzie być i żebym mogła skończyć edukację, uznając ją za ważną. - Nie przeszkadzasz. - dodałam jeszcze zaprzeczając jej własnemu stwierdzeniu pozbywszy się koca postanawiając odpowiednio się jednak przywitać. Nie myśląc wiele przed, dopiero dużo po - czy właściwie powinnam? W ten sposób właśnie. Byłyśmy dla siebie obce. Właściwie dokładnie. Byłam dość… zaskoczona z początku, wtedy na Sylwestrze, choć wtedy nie było czasu żeby myśleć nad tym więcej. Później zresztą też nie. Odsunęłam się, żeby na jej kolejne słowa unieść wargi, wzruszyć ramionami i machnąć krótko ręką. Cóż, ciocia do końca zadowolona nie była z początku, ale poznała Sheilę, to tak naprawdę ona przekonała ją do siebie, nie odwrotnie.
- Skoro chcesz, to dane ci ono będzie. - zaśmiałam się, łokciem naciskając na klamkę by do domu wejść w nim odłożyć koce i zawołać wuja i cioteczkę. Ciocia wydawała się z początku nie przejednana. Zła była, a kiedy się złościła rysy jej robiły się ostrzejsze. Wuja zawsze pogodny się zdawał, ale troska o to co się dzieje i co z Devon będzie odbijała się w jego oczach, które rzadziej się od ust uśmiechały. Widywałam już podobne. Czasem gdy siedział sam, zamyślał się i wtedy dopiero pozwalał, by strapienie go znalazło, jakby nie chciał zrzucać go na nasze barki. Miałam nadzieję, że ciocia jednak ugnie się dzisiaj, trochę przed faktem dokonanym postanowiona, ale też nawet gdy się zgodziłam wiedziałam, że i tak wszystko mi przyjdzie odpracować. Cóż, już taka była moja dola.
Wuja wyszedł chwilę po nas, chociaż wiedziałam jednak i mogłabym sama, to wolałam, kiedy czuwał nad tym, czy dobrze wszystko robiłam i odpowiednio w miarę.
- Właściwie i dokładnie, to Beatrice. - odpowiedziałam, popychając drzwi do stajni do której weszłam pewnie. - Możesz na niej jechać. - zaproponowałam wskazując brodą w kierunku biało szarej klaczy znajdującej się w jednym z boksów. - Weźmiemy jeszcze Montygona. - wskazałam na konia o kasztanowej maści i białej plamie na czole. Pozostałe zdawały się nie zrażone tym, że nie zostały wybrane.
- Potrafisz jeździć, prawda? - chyba musiała, skoro Sheila umiała i James też. Nie byłam pewna Thomasa, ale on mnie za mocno nie obchodził tak czy siak. Mimo to, skoro Paprotka pisała, że Eve chciała to pewnie umiała. Głupie więc pytanie konkretnie. Nie zajęło to długo, jak konie oba były gotowe. Nie bez problemów, ale jakoś wciągnęłam się na tego którego nie wybrała Eve i złapałam za wodze.
- Nie za długo, Neala, wrócicie zanim się ściemni, Elaine nadal jest zła. - zapowiedział mi wuja spoglądając poważnie w oczy. Poczułam jak rumienią mi się policzki, ale dla potwierdzenia skinęłam głową i poprowadziłam konia uderzając w jego boki zachęcając do kłusu.
I właściwie, co dalej Neala? O czym się z żonami rozmawia?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Cieszyła się, że Neala zgodziła się towarzyszyć jej w przejażdżce. Potrzebowała towarzystwa, obecności kogokolwiek obok. Zwłaszcza teraz. Obrzydła jej już samotność, niepokoiła trwająca wokoło cisza, nawet jeśli często sama ją wybierała. W takich chwilach naiwnie sądziła, że przyniesie ukojenie, a jedynie szargała nerwy. Teraz musiała to przełamać i czy istniała lepsza metoda niż obecność dziewczyny obok? Zdecydowanie nie.
Po krótkim przywitaniu z bliskimi rudowłosej nie zabrała więcej głosu. Milczała, aż do chwili, kiedy weszły do stajni z kilkoma boksami. Widok koni sprawił, że poczuła przyspieszający puls. Nieopisana radość i tęsknota za tymi zwierzętami, były czymś, co uderzyło w nią nagle. Konie były oczywistością w życiu romskich społeczeństw. Nie istniał chyba żaden cygan, który nie powiódłby wzrokiem za tym zwierzęciem, oceniająco i z typowego przyzwyczajenia. Nie była w tej słabości wyjątkiem, właśnie dlatego zbliżyła się bez wahania, podsuwając ostrożnie dłoń pod koński pysk. Uśmiechnęła się pogodnie, gdy poczuła delikatne skubanie chrap na palcach. Druga z dłoni dotknęła smukłej szyi, czując ciepło pod opuszkami.- Beatrice.- powtórzyła, przesuwając rękę, by długie palce wsunęły się w zadbaną grzywę.- Śliczne imię i prześliczna klacz.- szepnęła, zapominając na moment o dziewczynie, która stała obok. Opamiętała się jednak szybko, słysząc propozycję, by na grzbiecie Bibi mogła udać się na przejażdżkę.- Bardzo chętnie.- przytaknęła na to, bez cienia zawahania.
Obejrzała się na Nealę, kiedy padła wątpliwość z jej strony. Uniosła lekko brew, nie kryjąc zdziwienia, ale zaraz skinęła. Nie zjawiłaby się tutaj dziś, gdyby nie potrafiła. Nie szukała wytchnienia w podobnych okolicznościach. Chociaż z drugiej strony, może to naprawdę nie było tak oczywiste? Miała wręcz ochotę spytać czy ktoś kiedykolwiek bywał tu, nie posiadając tak podstawowej dla niej umiejętności.
- Potrafię. Parę lat temu, ciężko było mnie zdjąć z końskiego grzbietu.- wyjaśniła z rozbawieniem. Rzadko jeździła w siodle, częściej na oklep, bo tak było jej lepiej. Poza tym siodła posiadane przez tabor również często wymagały naprawy, nie będąc wykonanym z najlepszej skóry. Nikogo nie byłoby na to stać.
Obserwowała, gdy wujek dziewczyny siodłał oba konie. Chętnie sama by to zrobiła, ale zrezygnowała świadoma, że trochę czasu minęło odkąd miała okazję to robić. Nie chciała by coś było źle. Odruchowo jednak podchodząc do białej, sprawdziła popręg rzucając mężczyźnie nieco przepraszające spojrzenie. Ojciec często powtarzał jednak, aby była to pierwsza rzecz, jaką zrobi i nadal o tym pamiętała. Raz jeszcze przesunęła po sierści białej klaczy, od pyska przez szyję, aż na bok. Ściągnęła lekko wodze, by mieć kontrolę, zanim wspięła się na koński grzbiet. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, czując już zniecierpliwienie i chcąc być gdzieś w terenie. Już, teraz, natychmiast. Wstrzymała się jednak na chwilę, ten moment, zanim dołożyła łydkę do boku zwierzęcia. Chwila stępu, by zgrać się z tą piękną kobyłą i zaraz popędziła ją lekko. Syciła się tym momentem, upływającymi sekundami. Wszelkie zmartwienia przestały mieć znaczenie. Zapomniała, co dręczyło ją od dwóch tygodni, co spędzało sen z powiek. Później wrócą wyrzuty sumienia, lecz teraz nie liczyło się nic innego. Milczała długo, wpatrując się w ładnie wyciągniętą szyję konia, kiedy dała zwierzęciu więcej luzu. Dopiero po czasie odwróciła głowę w kierunku Neali i uśmiechnęła się nieco przepraszająco za to, ile czasu ignorowała jej obecność.
- Przepraszam, że nie mówię zbyt wiele, ale tak dawno nie miałam okazji jeździć... trudno mi skupić się na czymś innym.- wyjaśniła, chcąc, by dziewczyna miała pewność, że nadal potrzebowała jej towarzystwa, a cisza wynikała z konkretnego powodu.- Cieszę się jednak, że jesteś tutaj.- dodała zaraz. Spojrzała przed siebie, na w miarę równy teren, całkiem dobry do trochę szybszej jazdy. Korciło ją, aby popędzić klacz raz jeszcze, zmienić chód.
- Umiesz galopować? – spytała po chwili, rzucając uważne spojrzenie młodej Weasley. Wolała się upewnić, wiedząc, że nie każdy decydował się jeździć szybciej niż w kłusie. Ona to uwielbiała, chociaż czuła, że zmęczy się szybko po tak długiej przerwie. Pamiętała wieczory lub wczesne ranki, gdy pędziła na złamanie karku, popędzając swą ukochaną klacz, która dawała z siebie wszystko. Uwielbiały to obie, kochały wiatr.
Po krótkim przywitaniu z bliskimi rudowłosej nie zabrała więcej głosu. Milczała, aż do chwili, kiedy weszły do stajni z kilkoma boksami. Widok koni sprawił, że poczuła przyspieszający puls. Nieopisana radość i tęsknota za tymi zwierzętami, były czymś, co uderzyło w nią nagle. Konie były oczywistością w życiu romskich społeczeństw. Nie istniał chyba żaden cygan, który nie powiódłby wzrokiem za tym zwierzęciem, oceniająco i z typowego przyzwyczajenia. Nie była w tej słabości wyjątkiem, właśnie dlatego zbliżyła się bez wahania, podsuwając ostrożnie dłoń pod koński pysk. Uśmiechnęła się pogodnie, gdy poczuła delikatne skubanie chrap na palcach. Druga z dłoni dotknęła smukłej szyi, czując ciepło pod opuszkami.- Beatrice.- powtórzyła, przesuwając rękę, by długie palce wsunęły się w zadbaną grzywę.- Śliczne imię i prześliczna klacz.- szepnęła, zapominając na moment o dziewczynie, która stała obok. Opamiętała się jednak szybko, słysząc propozycję, by na grzbiecie Bibi mogła udać się na przejażdżkę.- Bardzo chętnie.- przytaknęła na to, bez cienia zawahania.
Obejrzała się na Nealę, kiedy padła wątpliwość z jej strony. Uniosła lekko brew, nie kryjąc zdziwienia, ale zaraz skinęła. Nie zjawiłaby się tutaj dziś, gdyby nie potrafiła. Nie szukała wytchnienia w podobnych okolicznościach. Chociaż z drugiej strony, może to naprawdę nie było tak oczywiste? Miała wręcz ochotę spytać czy ktoś kiedykolwiek bywał tu, nie posiadając tak podstawowej dla niej umiejętności.
- Potrafię. Parę lat temu, ciężko było mnie zdjąć z końskiego grzbietu.- wyjaśniła z rozbawieniem. Rzadko jeździła w siodle, częściej na oklep, bo tak było jej lepiej. Poza tym siodła posiadane przez tabor również często wymagały naprawy, nie będąc wykonanym z najlepszej skóry. Nikogo nie byłoby na to stać.
Obserwowała, gdy wujek dziewczyny siodłał oba konie. Chętnie sama by to zrobiła, ale zrezygnowała świadoma, że trochę czasu minęło odkąd miała okazję to robić. Nie chciała by coś było źle. Odruchowo jednak podchodząc do białej, sprawdziła popręg rzucając mężczyźnie nieco przepraszające spojrzenie. Ojciec często powtarzał jednak, aby była to pierwsza rzecz, jaką zrobi i nadal o tym pamiętała. Raz jeszcze przesunęła po sierści białej klaczy, od pyska przez szyję, aż na bok. Ściągnęła lekko wodze, by mieć kontrolę, zanim wspięła się na koński grzbiet. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, czując już zniecierpliwienie i chcąc być gdzieś w terenie. Już, teraz, natychmiast. Wstrzymała się jednak na chwilę, ten moment, zanim dołożyła łydkę do boku zwierzęcia. Chwila stępu, by zgrać się z tą piękną kobyłą i zaraz popędziła ją lekko. Syciła się tym momentem, upływającymi sekundami. Wszelkie zmartwienia przestały mieć znaczenie. Zapomniała, co dręczyło ją od dwóch tygodni, co spędzało sen z powiek. Później wrócą wyrzuty sumienia, lecz teraz nie liczyło się nic innego. Milczała długo, wpatrując się w ładnie wyciągniętą szyję konia, kiedy dała zwierzęciu więcej luzu. Dopiero po czasie odwróciła głowę w kierunku Neali i uśmiechnęła się nieco przepraszająco za to, ile czasu ignorowała jej obecność.
- Przepraszam, że nie mówię zbyt wiele, ale tak dawno nie miałam okazji jeździć... trudno mi skupić się na czymś innym.- wyjaśniła, chcąc, by dziewczyna miała pewność, że nadal potrzebowała jej towarzystwa, a cisza wynikała z konkretnego powodu.- Cieszę się jednak, że jesteś tutaj.- dodała zaraz. Spojrzała przed siebie, na w miarę równy teren, całkiem dobry do trochę szybszej jazdy. Korciło ją, aby popędzić klacz raz jeszcze, zmienić chód.
- Umiesz galopować? – spytała po chwili, rzucając uważne spojrzenie młodej Weasley. Wolała się upewnić, wiedząc, że nie każdy decydował się jeździć szybciej niż w kłusie. Ona to uwielbiała, chociaż czuła, że zmęczy się szybko po tak długiej przerwie. Pamiętała wieczory lub wczesne ranki, gdy pędziła na złamanie karku, popędzając swą ukochaną klacz, która dawała z siebie wszystko. Uwielbiały to obie, kochały wiatr.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Z pewnością pięknie prezentujesz się w siodle. - odpowiedziałam, unosząc wargi w uśmiechu. Już w mojej wyobraźni właśnie tak się prezentowała. Egzotycznie, dumnie, zachwycająco. Pewnie godzinami można było obserwować jak przecina trasy stając się jednością z prowadzącym przez siebie wierzchowcem. Już oczami wyobraźni byłam w stanie to dostrzec, zaraz mogłam na żywo. Jedno było pewne - ja, taka nigdy nie będę. Oh, jak cudownie byłoby raz obudzić się i być zadowolonym z tego, co widać w lustrze. Ciocia mówiła, że moja próżność przynosi mi udrękę. Ale nie wiedziała co mówi kompletnie. Żebym mogła być próżna, najpierw piękna bym musiała być prawdziwie, nie? A ja piękna z całą pewnością nie byłam.
Milczałam kiedy opuszczałyśmy stajnię zastanawiając się, jaki temat byłby odpowiedni. Dziwne to było trochę dla mnie, tak milczeć. W pierwszej chwili otworzyłam chciałam zapytać o coś, co nas łączyło. W pierwszej chwili pomyślałam o Sheili, Jamesie i Thomasie. Ale o Jamesa - jak doszłam po krótkim myśleniu wniosku - nie powinnam raczej pytać. To byłoby dziwaczne i nie do końca kulturalne. W sensie, dlaczego obca dziewczyna miałaby ją o męża pytać? Bez sensu całkiem. Także zamknęłam usta, marszcząc brwi trochę. Ja nie potrafiąc znaleźć słów by coś powiedzieć, czy o coś spytać to jednak było jakieś nienaturalne. Zerknęłam na Eve, ale ona nie zdawała się tym milczeniem jakoś bardzo przejęta. Wręcz przeciwnie - uśmiechała się, jakby nie do końca przejmując się istnieniem czegokolwiek poza nią i koniem. Więc milczałam dalej, bo mimo wszystko wydawała się zadowolona, jakby trochę odcięta, jakby bardziej wolna. Jakby brała głęboki oddech wcześniej dusząc się od złego powietrza. Jak się postarałam, to milczeć też umiałam całkiem dobrze jak już się postarałam. Więc jechałam po prostu obok. Porzucając próbę wymyślenia tematu naprędce. Słowa przychodziły mi zazwyczaj same, naturalnie. Może to i lepiej, że Eve wolała milczeć, kiedy jak nigdy ja nie miałam do powiedzenia nic ciekawego. Ale milczenie też wcale nie było dla mnie lepsze, bo pozwalało na myślenie. Więc mogłam porównywać i znajdować to, czego brakowało mi gdy porównywałam się do niej. Znaczy, nie to że świadomości nie miałam przyjaźniłam się z Sheilą. Jej też zazdrościłam trochę. Eve chyba po prostu na zły mój dzień trafiła, kiedy wątpiłam w sobie bardziej niż zawsze. Ale też, to co wewnątrz mnie się odbywa nikt nie musiał zobaczyć. Drgnęłam, kiedy odwróciła głowę, najpierw wyczuwając jej ciemne spojrzenie, dopiero później je łapiąc w moje.
- Nie musisz przepraszać. - zapewniłam ją, unosząc wargi w łagodnym uśmiechu pełnym zrozumienia. - Oddać się czemuś na tyle, by zapomnieć o wszystkim co nas otacza, czy nie jest najwyższą formą właśnie oddania? - zapytałam retorycznie. - Nawet romantyczne. - przyznałam po chwili zastanowienia zerkając na niebo, które rozpościerało się nad naszymi głowami. Być oddanym czemuś tak całkiem, nieważne, czy było to zwierzę czy zajęcie, uczucie, brzmiało idealnie. Ja nic takiego nie miałam. Może właśnie w tym leżał mój problem. Kolejne sprawiły, że zwróciłam na nią znów spojrzenie marszcząc lekko brwi.
- Dlaczego? - chciałam wiedzieć, marszcząc nadal brwi lekko. - Nie jestem nikim ważnym. - dodałam sygnalizując tymi słowami sedno problemu, wzruszając ramionami. Może powiedziała tak tylko dlatego, że chciała być uprzejma, a ja próbowałam doszukiwać w tym czegoś, czego tam zwyczajnie nie było.
- Nie za dobrze. - przyznałam zgodnie z prawdą. Unosząc rękę, żeby w zakłopotaniu podrapać się lekko po policzku. - Ale może jak dasz mi jakieś rady, to tym razem nie spadnę. - zaśmiałam się, chociaż ostatnio spadłam nie dlatego, że galopowałam tylko że Walter pojawił się znikąd na środku drogi, którą jechałam z Sheilą. Ostatnio więcej czasu spędzałam w siodle, czułam się w nim pewniej, ale wiedziałam, że mistrzem to jeszcze nie jestem w jeździe ani trochę.
Milczałam kiedy opuszczałyśmy stajnię zastanawiając się, jaki temat byłby odpowiedni. Dziwne to było trochę dla mnie, tak milczeć. W pierwszej chwili otworzyłam chciałam zapytać o coś, co nas łączyło. W pierwszej chwili pomyślałam o Sheili, Jamesie i Thomasie. Ale o Jamesa - jak doszłam po krótkim myśleniu wniosku - nie powinnam raczej pytać. To byłoby dziwaczne i nie do końca kulturalne. W sensie, dlaczego obca dziewczyna miałaby ją o męża pytać? Bez sensu całkiem. Także zamknęłam usta, marszcząc brwi trochę. Ja nie potrafiąc znaleźć słów by coś powiedzieć, czy o coś spytać to jednak było jakieś nienaturalne. Zerknęłam na Eve, ale ona nie zdawała się tym milczeniem jakoś bardzo przejęta. Wręcz przeciwnie - uśmiechała się, jakby nie do końca przejmując się istnieniem czegokolwiek poza nią i koniem. Więc milczałam dalej, bo mimo wszystko wydawała się zadowolona, jakby trochę odcięta, jakby bardziej wolna. Jakby brała głęboki oddech wcześniej dusząc się od złego powietrza. Jak się postarałam, to milczeć też umiałam całkiem dobrze jak już się postarałam. Więc jechałam po prostu obok. Porzucając próbę wymyślenia tematu naprędce. Słowa przychodziły mi zazwyczaj same, naturalnie. Może to i lepiej, że Eve wolała milczeć, kiedy jak nigdy ja nie miałam do powiedzenia nic ciekawego. Ale milczenie też wcale nie było dla mnie lepsze, bo pozwalało na myślenie. Więc mogłam porównywać i znajdować to, czego brakowało mi gdy porównywałam się do niej. Znaczy, nie to że świadomości nie miałam przyjaźniłam się z Sheilą. Jej też zazdrościłam trochę. Eve chyba po prostu na zły mój dzień trafiła, kiedy wątpiłam w sobie bardziej niż zawsze. Ale też, to co wewnątrz mnie się odbywa nikt nie musiał zobaczyć. Drgnęłam, kiedy odwróciła głowę, najpierw wyczuwając jej ciemne spojrzenie, dopiero później je łapiąc w moje.
- Nie musisz przepraszać. - zapewniłam ją, unosząc wargi w łagodnym uśmiechu pełnym zrozumienia. - Oddać się czemuś na tyle, by zapomnieć o wszystkim co nas otacza, czy nie jest najwyższą formą właśnie oddania? - zapytałam retorycznie. - Nawet romantyczne. - przyznałam po chwili zastanowienia zerkając na niebo, które rozpościerało się nad naszymi głowami. Być oddanym czemuś tak całkiem, nieważne, czy było to zwierzę czy zajęcie, uczucie, brzmiało idealnie. Ja nic takiego nie miałam. Może właśnie w tym leżał mój problem. Kolejne sprawiły, że zwróciłam na nią znów spojrzenie marszcząc lekko brwi.
- Dlaczego? - chciałam wiedzieć, marszcząc nadal brwi lekko. - Nie jestem nikim ważnym. - dodałam sygnalizując tymi słowami sedno problemu, wzruszając ramionami. Może powiedziała tak tylko dlatego, że chciała być uprzejma, a ja próbowałam doszukiwać w tym czegoś, czego tam zwyczajnie nie było.
- Nie za dobrze. - przyznałam zgodnie z prawdą. Unosząc rękę, żeby w zakłopotaniu podrapać się lekko po policzku. - Ale może jak dasz mi jakieś rady, to tym razem nie spadnę. - zaśmiałam się, chociaż ostatnio spadłam nie dlatego, że galopowałam tylko że Walter pojawił się znikąd na środku drogi, którą jechałam z Sheilą. Ostatnio więcej czasu spędzałam w siodle, czułam się w nim pewniej, ale wiedziałam, że mistrzem to jeszcze nie jestem w jeździe ani trochę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Posłała dziewczynie delikatny uśmiech, odrobinę speszona jej słowami. Na ogół machała ręką na podobne stwierdzenia, nie uważając, by prezentowała się lepiej niż inni. Może wcześniej niż przeciętnie zaczęła jeździć konno, obcując z tymi zwierzętami, ale to nie stawiało jej wyżej niż kogokolwiek innego.
- Myślę, że równie dobrze, jak Ty.- odparła ze spokojem.- Nie powinnaś ujmować sobie.- dodała zaraz.
Nie zwykła milczeć długo, ale teraz w takiej chwili, czuła się jakoś oderwana od otoczenia. Skupiona tylko na miękkim chodzie klaczy pod sobą. Znajomy ruch i ciche rżenie były czymś, co mogła czuć oraz słuchać godzinami. Tęskniła za tym, równie mocno tęskniąc za swą klaczą. Karą pięknością, którą z bólem musiała oddać, sprzedać za zdecydowanie zbyt małą kwotę. Wtedy jednak nie miała innego wyjścia, przyparta do muru sytuacją, jakiej nie mógł przewidzieć nikt. Spięła się na krótki moment, czując szarpnięcie na wodzy, jakby zwierzę pod nią pojęło, gdzie uciekła myślami. Poklepała konia po szyi, przepraszająco, że przestała skupiać swe myśli na tym, co tu i teraz. To nigdy nie był dobry pomysł, tracić się gdzieś z powodów na które nie miała wpływu. Cieszyła się więc na nowo chwilą, możliwościami, które dostała niespodziewanie.
Przekrzywiła odrobinę głowę, kiedy ciemne tęczówki spotkały się z tymi o wiele jaśniejszymi należącymi do dziewczyny. Czuła się dziwnie z ciszą, którą pielęgnowała przez te minuty, nie będąc pewną czy nie zmusiła do tego swej towarzyszki. Słabo znała Nealę, chętniej poznałaby ją lepiej, ale mając ku temu okazję, nie szło najlepiej. Skinęła lekko głową, słysząc, że wcale nie musiała przepraszać. Miała nadzieję, że naprawdę tak właśnie było.
- Romantyczne? – zdziwiła się, ale zaraz zastanowiła nad tym. Może i tak. Zapomnieć o wszystkim, poświęcając swą uwagę jednej istocie czy osobie, nie widzieć nic ponad chwilę. Miało to swoją dziwną moc, jakiś wydźwięk, którego dotąd nie zauważała.- Może jest to tak piękne, ale równie niebezpieczne. Zapomnieć o świecie dla czegoś lub kogoś.- szepnęła, ale przecież była zaprzeczeniem podobnej rozwagi. Kochała swobodę, uwielbiała poczucie wolności, by zatracać się w drobnych momentach. W ostatnim czasie jednak czuła się, jakby w niej samej zderzały się dwa światy. Skrajne i wykluczające na jakimś poziomie, tylko nadal nie miała pewności czy jest jej z tym źle.
Zdziwiło ją pytanie, sprawiło, że w pierwszej chwili nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Nie tego się spodziewała, przeważnie po takich słowach, wybrzmiewała aprobata.
- Lubię towarzystwo innych i to poczucie, że ktoś jest obok. Wychowałam się w społeczności, która była barwna i głośna, dlatego dziwnie jest, kiedy wokoło nie ma nikogo, a za towarzysza jest cisza.- wyjaśniła powoli.- Poza tym, lubię cię, chociaż mało znam. Czasami jednak nie potrzebuję konkretnego powodu, by obdarzyć kogoś zwykłą sympatią.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion. Rzadko zdarzało się, by polubiła osobę, której nie znała za dobrze. Zawsze potrzebowała czasu, nieraz więcej. Tutaj było inaczej, jakoś łatwiej i szybciej.- Dlaczego uważasz, że nie jesteś nikim ważnym? – spytała zainteresowana tym faktem, skupiając teraz swą uwagę na rudowłosej pannie.- Masz na pewno kogoś, dla kogo jesteś najważniejsza. Rodzina czy przyjaciele. To właśnie sprawia, że jesteś ważna.- ściągnęła nieco wodzę Bibi, siadając trochę mocniej w siodle, by klacz zaczęła stępować. Mimo początkowej ciszy teraz chciała wdać się w rozmowę z dziewczyną.
- Ah, to nie musimy.- odparła. Chociaż ciągnęło ją do galopu, mogła odpuścić. Dać sobie spokój, ciesząc się nawet chwilą w siodle. Nie musiała zachłysnąć się ogółem możliwości.- Ale mogę mimo wszystko dać ci parę rad, które mnie samą uchroniły od upadku wielokrotnie.- gdyby miała zliczyć każdy raz, kiedy za dzieciaka spadła z grzbietu konia, zajęłoby to trochę czasu. Zbyt często przesadzała, nie potrafiąc mierzyć sił na zamiary.
- Myślę, że równie dobrze, jak Ty.- odparła ze spokojem.- Nie powinnaś ujmować sobie.- dodała zaraz.
Nie zwykła milczeć długo, ale teraz w takiej chwili, czuła się jakoś oderwana od otoczenia. Skupiona tylko na miękkim chodzie klaczy pod sobą. Znajomy ruch i ciche rżenie były czymś, co mogła czuć oraz słuchać godzinami. Tęskniła za tym, równie mocno tęskniąc za swą klaczą. Karą pięknością, którą z bólem musiała oddać, sprzedać za zdecydowanie zbyt małą kwotę. Wtedy jednak nie miała innego wyjścia, przyparta do muru sytuacją, jakiej nie mógł przewidzieć nikt. Spięła się na krótki moment, czując szarpnięcie na wodzy, jakby zwierzę pod nią pojęło, gdzie uciekła myślami. Poklepała konia po szyi, przepraszająco, że przestała skupiać swe myśli na tym, co tu i teraz. To nigdy nie był dobry pomysł, tracić się gdzieś z powodów na które nie miała wpływu. Cieszyła się więc na nowo chwilą, możliwościami, które dostała niespodziewanie.
Przekrzywiła odrobinę głowę, kiedy ciemne tęczówki spotkały się z tymi o wiele jaśniejszymi należącymi do dziewczyny. Czuła się dziwnie z ciszą, którą pielęgnowała przez te minuty, nie będąc pewną czy nie zmusiła do tego swej towarzyszki. Słabo znała Nealę, chętniej poznałaby ją lepiej, ale mając ku temu okazję, nie szło najlepiej. Skinęła lekko głową, słysząc, że wcale nie musiała przepraszać. Miała nadzieję, że naprawdę tak właśnie było.
- Romantyczne? – zdziwiła się, ale zaraz zastanowiła nad tym. Może i tak. Zapomnieć o wszystkim, poświęcając swą uwagę jednej istocie czy osobie, nie widzieć nic ponad chwilę. Miało to swoją dziwną moc, jakiś wydźwięk, którego dotąd nie zauważała.- Może jest to tak piękne, ale równie niebezpieczne. Zapomnieć o świecie dla czegoś lub kogoś.- szepnęła, ale przecież była zaprzeczeniem podobnej rozwagi. Kochała swobodę, uwielbiała poczucie wolności, by zatracać się w drobnych momentach. W ostatnim czasie jednak czuła się, jakby w niej samej zderzały się dwa światy. Skrajne i wykluczające na jakimś poziomie, tylko nadal nie miała pewności czy jest jej z tym źle.
Zdziwiło ją pytanie, sprawiło, że w pierwszej chwili nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Nie tego się spodziewała, przeważnie po takich słowach, wybrzmiewała aprobata.
- Lubię towarzystwo innych i to poczucie, że ktoś jest obok. Wychowałam się w społeczności, która była barwna i głośna, dlatego dziwnie jest, kiedy wokoło nie ma nikogo, a za towarzysza jest cisza.- wyjaśniła powoli.- Poza tym, lubię cię, chociaż mało znam. Czasami jednak nie potrzebuję konkretnego powodu, by obdarzyć kogoś zwykłą sympatią.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion. Rzadko zdarzało się, by polubiła osobę, której nie znała za dobrze. Zawsze potrzebowała czasu, nieraz więcej. Tutaj było inaczej, jakoś łatwiej i szybciej.- Dlaczego uważasz, że nie jesteś nikim ważnym? – spytała zainteresowana tym faktem, skupiając teraz swą uwagę na rudowłosej pannie.- Masz na pewno kogoś, dla kogo jesteś najważniejsza. Rodzina czy przyjaciele. To właśnie sprawia, że jesteś ważna.- ściągnęła nieco wodzę Bibi, siadając trochę mocniej w siodle, by klacz zaczęła stępować. Mimo początkowej ciszy teraz chciała wdać się w rozmowę z dziewczyną.
- Ah, to nie musimy.- odparła. Chociaż ciągnęło ją do galopu, mogła odpuścić. Dać sobie spokój, ciesząc się nawet chwilą w siodle. Nie musiała zachłysnąć się ogółem możliwości.- Ale mogę mimo wszystko dać ci parę rad, które mnie samą uchroniły od upadku wielokrotnie.- gdyby miała zliczyć każdy raz, kiedy za dzieciaka spadła z grzbietu konia, zajęłoby to trochę czasu. Zbyt często przesadzała, nie potrafiąc mierzyć sił na zamiary.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zaśmiałam się odrzucając głowę do tyłu rozbawiona jej stwierdzeniem. Kręcąc głową w zaprzeczeniu. Uśmiech został mi jeszcze chwilę na ustach. Nie schodził, a ja nie wyglądałam na jakoś strasznie smutną, czy przejętą - bo wcale smutna nie byłam.
- Mam lustro w domu, Eve. I widzę się w nim co dnia. Do tego dostatecznie dobrą wyobraźnie. Poza tym, jestem estetką doceniam piękno i skrycie go pragnę. W mówieniu prawdy nie ma nic złego. A mama mawiała, że obrażanie się na nią nic nie przyniesie. - oznajmiłam spokojnie, nie ściągając z ust uśmiechu. - Pewnie nie prezentuje się jakoś tragicznie, ale nie docieram to miejsca w którym jesteś ty. Moje włosy wybijają się i nie stanowią jedności. - uniosłam lekko rękę, żeby trącić nią rude kosmyki. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Nie odzywałam się, nie próbowałam pociągnąć rozmowy, chociaż nie do końca byłam pewna czemu tym razem nie. Chyba peszyła mnie trochę w jakiś sposób jej obecność. Nie tak całkiem, ale nie bardzo wiedziałam do końca do czego mogłabym nawiązać. Eve zreszta nie wydawała się, jakby chciała w tej chwili rozmawiać o niczym, więc zamilkłam, po prostu jadąc obok. Zerknęłam ku niej, kiedy odezwała się jako pierwsza. Uniosłam odrobinę wargi na jej skinienie głowy, jakby żeby potwierdzić, że naprawdę nie musiała.
- Romantyczne. - powtórzyłam, potakując krótko głową. Odwróciłam spojrzenie, żeby zawiesić je na drodze przed sobą. Kolejne jej słowa sprawiły, że zmarszczyłam odrobinę brwi. - Czy nie najbardziej pociągające są te rzeczy i doznania, które pompują w krew adrenaliny choć odrobinę? O tym piszą poeci, o tym książki są całe. O chwilach i uniesieniach w których zatracili się właśnie. - mówiłam dalej wydymając lekko usta. - Póki nie rani to kogoś a jest niebezpieczne, czy złym je można nazwać całkiem? - chciałam wiedzieć, bo jasnym dla mnie było, że niebezpieczne i raniące kogoś porywy serca były tymi niewłaściwymi, którym nie należało się oddawać właśnie.
To stwierdzenie że cieszyłam się z nią zdziwiło mnie trochę. Może to była grzeczność zwykła - a ja niepotrzebnie drążyłam jak zawsze. Ot, po prostu byłam miła. Ale zanim pohamowałam pytanie to wydostało się na zewnątrz. Słuchałam jej padających słów o tym gdzie i jak się wychowała. Ale stwierdzenie o tym, że mnie lubiła zaskoczyło mnie strasznie. Spojrzałam na nią, zaskoczona trochę, marszcząc brwi.
- Znam dobrze ciszę. - postanowiłam, że też powiem o sobie trochę. - Przyjęłam ją i przywykłam do niej. - odwróciłam głowę, spoglądając znów przed siebie, na chwilę marszcząc brwi. - W domu byłam tylko z mamą głównie, a w szkole spędziłam rok tylko. - przekrzywiłam głowę na bok. - Tutaj zazwyczaj jest spokojnie. Kiedy zamieszkałam z Brendanem jeśli spędzałam z kimś czas to z dużo starszymi ode mnie - dobrymi ludźmi, którzy uczyli mnie tego, co potrzebne i przydatne. Ale dużo czasu spędziłam sama ze sobą. Potem poznałam Paprotkę. Z resztą moich dusz przeważnie dzieliło mnie zbyt wiele kilometrów. Więc… - wzruszyłam lekko ramionami. - Znam dobrzę ciszę, nie jest straszna, jeśli się ja oswoi. Mnie pomogła wyobraźnia. Znam też oczekiwanie, choć ono nie jest już tak łaskawe. - dodałam jeszcze, wzdychając lekko. Kolejne z pytań, a może pytanie po moim stwierdzeniu sprawiło, że znów spojrzałam ku niej.
- Hm? - ciche pytanie, może mruknięcie bardziej wydostało się z moich ust. Kolejne słowa sprawiły że odwróciłam spojrzenie na bok. - Może dlatego, że nie jestem w stanie przynieść zmiany większej czy znaczącej. - zastanowiłam się na głos. Pokręciłam lekko głową. - Jeśli szczerość jest dziś naszym orężem, Eve, szczerze wątpię, żebym była dla kogoś najważniejsza. Ważna z pewnością. - zgodziłam się potakując głową. - Ale nie najważniejsza. Już nie. - pokręciłam krótko głową. - Źle mnie nie zrozum, miłości mam wokół siebie dużo i wdzięczna jestem za wszystko. Każdą jedną osobę, która jest dla mnie dobra w moim życiu. Ale żyć w złudzeniu jest gorzej, niż pogodzić się z prawdą. - oznajmiłam w gruncie rzeczy spokojnie. Bo prawdą to było. Byłam wdzięczna, za wszystko i wszystkich, których miałam w swoim życiu. A jednocześnie wiedziałam, że najważniejsza nie byłam. Byłam sierotą, mój ojciec zmarł zanim w ogóle pojawiłam się na świecie i dla mamy z pewnością byłam najważniejsza. Dla Brendana pewnie przez długi czas też - może i nadal, chociaż obowiązek ciągnął go do czegoś co było ważniejsze ode mnie samej. Wujostwo mnie kochało, ale miało swoje pociechy. Kuzyni i kuzynki także. Ale każde z nich miało coś co było dla nich najważniejsze. Przyjaciele - nie byli w tym względzie inni. Nie czułam zawiści, chociaż czasem ogarniał mnie smutek, że czegoś - kogoś - takiego nie mam właśnie.
- Możesz pojechać sama. Nie musisz się martwić. - zapewniłam ją unosząc usta w łagodnym uśmiechu. - Nie powinnaś sobie odmawiać, jeśli masz chęć. - dodałam bo potrafiłam trwać w ciszy delektując się tym, co dawała chwila. - Rady chętnie zawsze przyjmę. Zwłaszcza, jeśli uchronią mnie przed bliższym spotkaniem z podłożem. - zapewniałam, spoglądając na nią z uśmiechem. Otworzyłam usta, ale jednak zaraz je zamknęłam.
- Mam lustro w domu, Eve. I widzę się w nim co dnia. Do tego dostatecznie dobrą wyobraźnie. Poza tym, jestem estetką doceniam piękno i skrycie go pragnę. W mówieniu prawdy nie ma nic złego. A mama mawiała, że obrażanie się na nią nic nie przyniesie. - oznajmiłam spokojnie, nie ściągając z ust uśmiechu. - Pewnie nie prezentuje się jakoś tragicznie, ale nie docieram to miejsca w którym jesteś ty. Moje włosy wybijają się i nie stanowią jedności. - uniosłam lekko rękę, żeby trącić nią rude kosmyki. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Nie odzywałam się, nie próbowałam pociągnąć rozmowy, chociaż nie do końca byłam pewna czemu tym razem nie. Chyba peszyła mnie trochę w jakiś sposób jej obecność. Nie tak całkiem, ale nie bardzo wiedziałam do końca do czego mogłabym nawiązać. Eve zreszta nie wydawała się, jakby chciała w tej chwili rozmawiać o niczym, więc zamilkłam, po prostu jadąc obok. Zerknęłam ku niej, kiedy odezwała się jako pierwsza. Uniosłam odrobinę wargi na jej skinienie głowy, jakby żeby potwierdzić, że naprawdę nie musiała.
- Romantyczne. - powtórzyłam, potakując krótko głową. Odwróciłam spojrzenie, żeby zawiesić je na drodze przed sobą. Kolejne jej słowa sprawiły, że zmarszczyłam odrobinę brwi. - Czy nie najbardziej pociągające są te rzeczy i doznania, które pompują w krew adrenaliny choć odrobinę? O tym piszą poeci, o tym książki są całe. O chwilach i uniesieniach w których zatracili się właśnie. - mówiłam dalej wydymając lekko usta. - Póki nie rani to kogoś a jest niebezpieczne, czy złym je można nazwać całkiem? - chciałam wiedzieć, bo jasnym dla mnie było, że niebezpieczne i raniące kogoś porywy serca były tymi niewłaściwymi, którym nie należało się oddawać właśnie.
To stwierdzenie że cieszyłam się z nią zdziwiło mnie trochę. Może to była grzeczność zwykła - a ja niepotrzebnie drążyłam jak zawsze. Ot, po prostu byłam miła. Ale zanim pohamowałam pytanie to wydostało się na zewnątrz. Słuchałam jej padających słów o tym gdzie i jak się wychowała. Ale stwierdzenie o tym, że mnie lubiła zaskoczyło mnie strasznie. Spojrzałam na nią, zaskoczona trochę, marszcząc brwi.
- Znam dobrze ciszę. - postanowiłam, że też powiem o sobie trochę. - Przyjęłam ją i przywykłam do niej. - odwróciłam głowę, spoglądając znów przed siebie, na chwilę marszcząc brwi. - W domu byłam tylko z mamą głównie, a w szkole spędziłam rok tylko. - przekrzywiłam głowę na bok. - Tutaj zazwyczaj jest spokojnie. Kiedy zamieszkałam z Brendanem jeśli spędzałam z kimś czas to z dużo starszymi ode mnie - dobrymi ludźmi, którzy uczyli mnie tego, co potrzebne i przydatne. Ale dużo czasu spędziłam sama ze sobą. Potem poznałam Paprotkę. Z resztą moich dusz przeważnie dzieliło mnie zbyt wiele kilometrów. Więc… - wzruszyłam lekko ramionami. - Znam dobrzę ciszę, nie jest straszna, jeśli się ja oswoi. Mnie pomogła wyobraźnia. Znam też oczekiwanie, choć ono nie jest już tak łaskawe. - dodałam jeszcze, wzdychając lekko. Kolejne z pytań, a może pytanie po moim stwierdzeniu sprawiło, że znów spojrzałam ku niej.
- Hm? - ciche pytanie, może mruknięcie bardziej wydostało się z moich ust. Kolejne słowa sprawiły że odwróciłam spojrzenie na bok. - Może dlatego, że nie jestem w stanie przynieść zmiany większej czy znaczącej. - zastanowiłam się na głos. Pokręciłam lekko głową. - Jeśli szczerość jest dziś naszym orężem, Eve, szczerze wątpię, żebym była dla kogoś najważniejsza. Ważna z pewnością. - zgodziłam się potakując głową. - Ale nie najważniejsza. Już nie. - pokręciłam krótko głową. - Źle mnie nie zrozum, miłości mam wokół siebie dużo i wdzięczna jestem za wszystko. Każdą jedną osobę, która jest dla mnie dobra w moim życiu. Ale żyć w złudzeniu jest gorzej, niż pogodzić się z prawdą. - oznajmiłam w gruncie rzeczy spokojnie. Bo prawdą to było. Byłam wdzięczna, za wszystko i wszystkich, których miałam w swoim życiu. A jednocześnie wiedziałam, że najważniejsza nie byłam. Byłam sierotą, mój ojciec zmarł zanim w ogóle pojawiłam się na świecie i dla mamy z pewnością byłam najważniejsza. Dla Brendana pewnie przez długi czas też - może i nadal, chociaż obowiązek ciągnął go do czegoś co było ważniejsze ode mnie samej. Wujostwo mnie kochało, ale miało swoje pociechy. Kuzyni i kuzynki także. Ale każde z nich miało coś co było dla nich najważniejsze. Przyjaciele - nie byli w tym względzie inni. Nie czułam zawiści, chociaż czasem ogarniał mnie smutek, że czegoś - kogoś - takiego nie mam właśnie.
- Możesz pojechać sama. Nie musisz się martwić. - zapewniłam ją unosząc usta w łagodnym uśmiechu. - Nie powinnaś sobie odmawiać, jeśli masz chęć. - dodałam bo potrafiłam trwać w ciszy delektując się tym, co dawała chwila. - Rady chętnie zawsze przyjmę. Zwłaszcza, jeśli uchronią mnie przed bliższym spotkaniem z podłożem. - zapewniałam, spoglądając na nią z uśmiechem. Otworzyłam usta, ale jednak zaraz je zamknęłam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zastanowiła się nad słowami dziewczyny, nie do końca nawet wiedząc, gdzie sama była w tym pięknie. Wiedziała, że przyciąga męskie spojrzenia, że wzbudza zainteresowanie, lecz czy powinno się nazywać ją piękną? Była taka jak większość cyganek. Miały urodę egzotyczną dla przeciętnego Anglika, lecz wśród swoich była zwyczajna. Wyróżniał ją jedynie temperament, niechętny do uginania się charakter i chęć nęcenia mężczyzn, gdy zdradzili się już przed nią. Nadal jednak czy to sprawiało, że była ładniejsza niż Neala. Spojrzała na rude włosy dziewczyny, niesforne kosmyki, które wyrywały się z upięcia. Podobał jej się ten kolor, był wyjątkowy, inny niż brązowe loki, jakie posiadała sama. Przeniosła wzrok na profil dziewczyny, jeszcze młodziutkie rysy twarzy. Między nimi nie było dużej różnicy, ale musiała przyznać, że przepaść urody.
Nie podjęła tego tematu więcej, skupiona już na jeździe, lekkim ruchu w siodle. Klacz pod nią miała cudowny ruch, współgrający z jeźdźcem. Jazda była przyjemnością, którą syciła się zachłannie, wiedząc, że prędko nie będzie już ku temu okazji. Poklepała końską szyję, pochylając się nieco i popuszczając nieco wodze, aby dać zwierzęciu więcej przestrzeni. Odwróciła głowę w kierunku dziewczyny, kiedy odpowiedziała jej na wątpliwość.
- Są, ale tak łatwo się w nich utonąć. Adrenalina spijana bezmyślnie z każdej dostępnej chwili, uzależniająca od siebie do granic wytrzymałości. Może i poeci o tym piszą, wychwalają chwile, ale ile bólu niosą później w sobie? – spytała cicho, przechylając lekko głowę, kiedy ciemne spojrzenie utkwiła gdzieś przed sobą. Nie czytała wielu książek, kiedyś nie mając na to czasu ani chęci, a teraz nie mając żadnej okazji.- Pozwalasz się zatracić, ale to w końcu mija i zostajesz, czując tak okropną pustkę, gdy serce rwie do tego znów.- dodała z nikłym uśmiechem w którym krył się smutek.- Wtedy zostaje ci wybór, który wcale nie jest prosty.- ściągnęła znów mocniej wodze, jak własną kontrolę, by nie dać się chwili.
Słuchała z uwagą, gdy dziewczyna zaczęła w odpowiedzi, opowiadać o sobie. Nie spodziewała się tego, podobnej prawdy za prawdę. Milczała, dając jej mówić, co tylko chciała i jak. Pytania cisnęły się na język, ale nie zadała żadnego nieprzemyślanego. Do pewnych rzeczy nie powinno się dociekać, wiedziała o tym dobrze, więc ugryzła się w język.
- Oswojenie ciszy to coś, czego nigdy nie potrafiłam. Przywyknąć do niej jak do czegoś zwykłego i koniecznego. Zazdroszczę ci, że to zrobiłaś, że potrafiłaś.- uśmiechnęła się, by ukryć emocje, które wezbrały w niej. Nie były przyjemne, ale kłamstwo przychodziło jej łatwo, udawanie prawie naturalnie.
Kolejny raz pozwoliła sobie na ciszę, zmieniając się w słuchacza. Od zawsze lepiej było jej w tej roli, kogoś, kto wysłucha, stanie się powiernikiem, który weźmie na barki trochę prawdy tej gorszej i lżejszej. Chociaż spojrzenie miała utkwione gdzieś w otoczeniu, na jakimś punkcie bliżej nie określonym, tak słuchała każdego słowa.- Może masz rację, a może się mylisz. Ludzie czasami nie potrafią wprost przyznać, że jesteś dla nich najważniejsza, nawet jeśli nie wyrządzą tym krzywdy nikomu.- odwróciła głowę w jej kierunku i pokiwała powoli.- Zdecydowanie, prawda nawet okropna jest lepsza niż ułuda.- nie mogła się z nią nie zgodzić, nie przytaknąć.
Wizja galopu, wiatru we włosach i poczucia wolności kusiły, ale potrafiła sobie odmówić. Pochyliła na moment głowę, a gęste loki opadły lekko na twarz.
- Nie muszę, wierzę, że będę miała jeszcze kiedyś okazję. Może już nie tu, ale zawsze po drodze było mi z końmi... więc może innym razem.- nie chciała zostawić dziewczyny samej, gdzieś za sobą. Skoro Weasley dała jej tą chwilę, by na nowo usiąść w siodle, czułaby się dziwnie, porzucając jej towarzystwo.
- Jedyną radą, jaką mogę ci dać, to zaufaj koniu. To on zawsze wie, jak bezpiecznie dla siebie i jeźdźca kłusować czy gnać galopem. Jeśli czujesz, że spina się pod tobą i waha, nie naciskaj na niego, bo to nigdy nie kończy się dobrze.- odparła, pogodniejąc wyraźnie. Wierzyła, że Neala znała swoje konie już na tyle, by wiedzieć, kiedy któreś z nich reagowało inaczej.- A upadków nie unikniesz, sama mam ich masę za sobą. Brawura w siodle gubiła mnie często, zanim nauczyłam się jeździć tak, by zgrać się ze zwierzęciem.- uniosła dłoń, by rozetrzeć kark nieco nerwowym ruchem. Nie wiedziała, jakie inne rady mogła dać dziewczynie, skoro jeździła, musiała mieć o tym, jakieś pojęcie i najpewniej ktoś dbał o umiejętności Neali. Nie dociekała jednak kto, bo zwyczajnie nie było to jej sprawą.
Nie podjęła tego tematu więcej, skupiona już na jeździe, lekkim ruchu w siodle. Klacz pod nią miała cudowny ruch, współgrający z jeźdźcem. Jazda była przyjemnością, którą syciła się zachłannie, wiedząc, że prędko nie będzie już ku temu okazji. Poklepała końską szyję, pochylając się nieco i popuszczając nieco wodze, aby dać zwierzęciu więcej przestrzeni. Odwróciła głowę w kierunku dziewczyny, kiedy odpowiedziała jej na wątpliwość.
- Są, ale tak łatwo się w nich utonąć. Adrenalina spijana bezmyślnie z każdej dostępnej chwili, uzależniająca od siebie do granic wytrzymałości. Może i poeci o tym piszą, wychwalają chwile, ale ile bólu niosą później w sobie? – spytała cicho, przechylając lekko głowę, kiedy ciemne spojrzenie utkwiła gdzieś przed sobą. Nie czytała wielu książek, kiedyś nie mając na to czasu ani chęci, a teraz nie mając żadnej okazji.- Pozwalasz się zatracić, ale to w końcu mija i zostajesz, czując tak okropną pustkę, gdy serce rwie do tego znów.- dodała z nikłym uśmiechem w którym krył się smutek.- Wtedy zostaje ci wybór, który wcale nie jest prosty.- ściągnęła znów mocniej wodze, jak własną kontrolę, by nie dać się chwili.
Słuchała z uwagą, gdy dziewczyna zaczęła w odpowiedzi, opowiadać o sobie. Nie spodziewała się tego, podobnej prawdy za prawdę. Milczała, dając jej mówić, co tylko chciała i jak. Pytania cisnęły się na język, ale nie zadała żadnego nieprzemyślanego. Do pewnych rzeczy nie powinno się dociekać, wiedziała o tym dobrze, więc ugryzła się w język.
- Oswojenie ciszy to coś, czego nigdy nie potrafiłam. Przywyknąć do niej jak do czegoś zwykłego i koniecznego. Zazdroszczę ci, że to zrobiłaś, że potrafiłaś.- uśmiechnęła się, by ukryć emocje, które wezbrały w niej. Nie były przyjemne, ale kłamstwo przychodziło jej łatwo, udawanie prawie naturalnie.
Kolejny raz pozwoliła sobie na ciszę, zmieniając się w słuchacza. Od zawsze lepiej było jej w tej roli, kogoś, kto wysłucha, stanie się powiernikiem, który weźmie na barki trochę prawdy tej gorszej i lżejszej. Chociaż spojrzenie miała utkwione gdzieś w otoczeniu, na jakimś punkcie bliżej nie określonym, tak słuchała każdego słowa.- Może masz rację, a może się mylisz. Ludzie czasami nie potrafią wprost przyznać, że jesteś dla nich najważniejsza, nawet jeśli nie wyrządzą tym krzywdy nikomu.- odwróciła głowę w jej kierunku i pokiwała powoli.- Zdecydowanie, prawda nawet okropna jest lepsza niż ułuda.- nie mogła się z nią nie zgodzić, nie przytaknąć.
Wizja galopu, wiatru we włosach i poczucia wolności kusiły, ale potrafiła sobie odmówić. Pochyliła na moment głowę, a gęste loki opadły lekko na twarz.
- Nie muszę, wierzę, że będę miała jeszcze kiedyś okazję. Może już nie tu, ale zawsze po drodze było mi z końmi... więc może innym razem.- nie chciała zostawić dziewczyny samej, gdzieś za sobą. Skoro Weasley dała jej tą chwilę, by na nowo usiąść w siodle, czułaby się dziwnie, porzucając jej towarzystwo.
- Jedyną radą, jaką mogę ci dać, to zaufaj koniu. To on zawsze wie, jak bezpiecznie dla siebie i jeźdźca kłusować czy gnać galopem. Jeśli czujesz, że spina się pod tobą i waha, nie naciskaj na niego, bo to nigdy nie kończy się dobrze.- odparła, pogodniejąc wyraźnie. Wierzyła, że Neala znała swoje konie już na tyle, by wiedzieć, kiedy któreś z nich reagowało inaczej.- A upadków nie unikniesz, sama mam ich masę za sobą. Brawura w siodle gubiła mnie często, zanim nauczyłam się jeździć tak, by zgrać się ze zwierzęciem.- uniosła dłoń, by rozetrzeć kark nieco nerwowym ruchem. Nie wiedziała, jakie inne rady mogła dać dziewczynie, skoro jeździła, musiała mieć o tym, jakieś pojęcie i najpewniej ktoś dbał o umiejętności Neali. Nie dociekała jednak kto, bo zwyczajnie nie było to jej sprawą.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Które niosą? - zapytałam więc jej nie potrafiąc znaleźć takiej. Nie rozumiejąc chyba o czym dokładnie mówi marszcząc brwi. Oddać się chwili, nie mogło być rzeczą złą przecież. Wątpiłam w to jakoś. Pokochać kogoś tak, że świat przestawał mieć na znaczeniu - jakie zagrożenie mogło nieść ze sobą. Czy miłość rzeczywiście mogła nieść ból, czy to samo mogły nieść chwile? Czemu coś miałoby minąć? - Jaki wybór? - zapytałam marszcząc mocniej brwi. Kompletnie się gubiąc. Nie bardzo rozumiejąc o czym mówiła Eve. Przecież nie mogło chodzić o jazdę konną, czy poezję? Ani jedno, ani drugie nie stawiały jakiś nie wiadomo jakich trudnych wyborów przed tobą. Więc pogubiłam się, zaczynając rozumieć, że musiała mówić o czymś jeszcze. O czymś innym, ale nie miałam pojęcia czym to coś być mogło. Mnie się to nie zdarzało, zapomnieć całkowicie i kompletnie. Chociaż w jakiś sposób lubiłam adrenalinę. Sprawdzanie granic, czasem załamanie zakazu bywało intrygująco pociągające.
- Oh, myślę że cisza, jest całkowicie zwyczajna. Myślę też, że jest konieczna. W niej, najłatwiej jest poznać siebie. - powiedziałam wzruszając lekko ramionami. Rozciągając usta w uśmiechu. - Nic trudnego, daje ci moje słowo. - powiedziałam pokazując rząd białych zębów. Kolejny temat wcale nie był łatwiejszy. Ale ja zawsze mówiłam. Snułam dużo domysłów. A mając za przyjaciółkę ciszę, dużo zdarzało mi się też myśleć.
- Nie, Eve. - nie zgodziłam się kiedy wypowiedziała kolejne słowa. Pokręciłam przecząco głową. Wiedziałam swoje i wiedziałam to na pewno. - Tu nie ma żadnego może. Mam rację i z pewnością się nie mylę. - powiedziałam i zamierzałam jej to wytłumaczyć dokładniej, żeby zrozumiała dlaczego tak myślę. - Nie jestem najważniejsza dla wujostwa - dla nich, najważniejsze zawsze będą ich własne dzieci i oni dla siebie wzajemnie. Rodzicielska miłość ponoć rządzi się własnym prawem. Miłość do bratniej duszy kolejnym. Nie jestem najważniejsza dla przyjaciół, bo byłabym okropną egoistką oczekując by wybrali mnie ponad własne rodziny. W końcu nie jestem najważniejsza dla mojego brata, bo jest człowiekiem, który na swych barkach dźwiga ciężar całego świata. Jego dobro, będzie ważniejsze od mojego. I nie ma w tym nic złego. Tak czasem jest po prostu. - zapewniłam. To nie tak, że tego nie pragnęłam. Że nie chciałam znaczyć więcej niż świat. Niż wszystko inne. Każdy inny. Choć trąciło to strasznym egoizmem było jednocześnie ludzkie po prostu. Ale nie mogłam mieć wpływu na to, jak się sprawy miały i tego kto kogo uważał, za swoje najważniejsze. - A jednak… - westchnęłam lekko. - Właśnie próbowałaś sprezentować mi jedną. Kiedy trzeba grzebać nadzieję, której zawierzyło się za mocno, serce cierpi najmocniej podobno. - wypuściłam z płuc powietrze. - Nie przejmuj się. - powiedziałam zaraz, rozciągając usta w uśmiechu. - Wierzę, że to z dobroci serca. - zapewniłam ją, bo nie wierzyłam, że chciała zrobić mi na złość i że powiedziała coś w złej wierze. Ale wiedziałabym, gdyby był wokół mnie ktoś, dla kogo byłam najważniejsza. Nawet, jeśli by mi o tym nie powiedział. Tego jednego byłam pewna.
Zaufaj koniu? To była rada którą dostałam? Uniosłam odrobinę brwi spoglądając na nią niepewnie. Ufałam moim koniom. Znaczy nie moim. Ale moim przyjaciołom - Bibi i Monytgonowi ufałam, to naprawdę tylko tyle? Gdybym robiła wszystko dobrze, chyba już dawno galopowałabym jak zawodowiec. A może to źle świadczyło o mnie i o wielkości mojego zaufania. Wydęłam lekko usta słuchając jej dalej. Kiwnęłam głową marszcząc brwi odrobinę.
- Wiesz co, spróbujmy w takim razie, jeśli to o zaufanie chodzi powinno być dobrze. - zapewniłam ją rozciągając usta. Cóż, najwyżej spadnę brawurowo czy coś. Uśmiechnęłam się, unosząc rękę żeby założyć za ucho rude kosmyki. Cóż może dzisiaj miało przynieść coś nowego. Nie spinać się i nie naciskać - to cała ja jak się patrzy. Wzięłam wdech i uderzyłam łydkami w boki Motygona. - Do roboty! - krzyknęłam obracając głowę za nią i rozciągając usta w uśmiechu.
Cóż, jednak był to dzień dość… niespodziewany.
| ztx2
- Oh, myślę że cisza, jest całkowicie zwyczajna. Myślę też, że jest konieczna. W niej, najłatwiej jest poznać siebie. - powiedziałam wzruszając lekko ramionami. Rozciągając usta w uśmiechu. - Nic trudnego, daje ci moje słowo. - powiedziałam pokazując rząd białych zębów. Kolejny temat wcale nie był łatwiejszy. Ale ja zawsze mówiłam. Snułam dużo domysłów. A mając za przyjaciółkę ciszę, dużo zdarzało mi się też myśleć.
- Nie, Eve. - nie zgodziłam się kiedy wypowiedziała kolejne słowa. Pokręciłam przecząco głową. Wiedziałam swoje i wiedziałam to na pewno. - Tu nie ma żadnego może. Mam rację i z pewnością się nie mylę. - powiedziałam i zamierzałam jej to wytłumaczyć dokładniej, żeby zrozumiała dlaczego tak myślę. - Nie jestem najważniejsza dla wujostwa - dla nich, najważniejsze zawsze będą ich własne dzieci i oni dla siebie wzajemnie. Rodzicielska miłość ponoć rządzi się własnym prawem. Miłość do bratniej duszy kolejnym. Nie jestem najważniejsza dla przyjaciół, bo byłabym okropną egoistką oczekując by wybrali mnie ponad własne rodziny. W końcu nie jestem najważniejsza dla mojego brata, bo jest człowiekiem, który na swych barkach dźwiga ciężar całego świata. Jego dobro, będzie ważniejsze od mojego. I nie ma w tym nic złego. Tak czasem jest po prostu. - zapewniłam. To nie tak, że tego nie pragnęłam. Że nie chciałam znaczyć więcej niż świat. Niż wszystko inne. Każdy inny. Choć trąciło to strasznym egoizmem było jednocześnie ludzkie po prostu. Ale nie mogłam mieć wpływu na to, jak się sprawy miały i tego kto kogo uważał, za swoje najważniejsze. - A jednak… - westchnęłam lekko. - Właśnie próbowałaś sprezentować mi jedną. Kiedy trzeba grzebać nadzieję, której zawierzyło się za mocno, serce cierpi najmocniej podobno. - wypuściłam z płuc powietrze. - Nie przejmuj się. - powiedziałam zaraz, rozciągając usta w uśmiechu. - Wierzę, że to z dobroci serca. - zapewniłam ją, bo nie wierzyłam, że chciała zrobić mi na złość i że powiedziała coś w złej wierze. Ale wiedziałabym, gdyby był wokół mnie ktoś, dla kogo byłam najważniejsza. Nawet, jeśli by mi o tym nie powiedział. Tego jednego byłam pewna.
Zaufaj koniu? To była rada którą dostałam? Uniosłam odrobinę brwi spoglądając na nią niepewnie. Ufałam moim koniom. Znaczy nie moim. Ale moim przyjaciołom - Bibi i Monytgonowi ufałam, to naprawdę tylko tyle? Gdybym robiła wszystko dobrze, chyba już dawno galopowałabym jak zawodowiec. A może to źle świadczyło o mnie i o wielkości mojego zaufania. Wydęłam lekko usta słuchając jej dalej. Kiwnęłam głową marszcząc brwi odrobinę.
- Wiesz co, spróbujmy w takim razie, jeśli to o zaufanie chodzi powinno być dobrze. - zapewniłam ją rozciągając usta. Cóż, najwyżej spadnę brawurowo czy coś. Uśmiechnęłam się, unosząc rękę żeby założyć za ucho rude kosmyki. Cóż może dzisiaj miało przynieść coś nowego. Nie spinać się i nie naciskać - to cała ja jak się patrzy. Wzięłam wdech i uderzyłam łydkami w boki Motygona. - Do roboty! - krzyknęłam obracając głowę za nią i rozciągając usta w uśmiechu.
Cóż, jednak był to dzień dość… niespodziewany.
| ztx2
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pisząc list, była zdecydowana, czując się pewniej od przeszło dwóch dni, chociaż nie zmieniło się wiele. Pewna tego, co chciała osiągnąć spotkaniem, czując, że ma znów dość siły, aby znieść kolejną niełatwą rozmowę. Taką, którą w końcu trzeba było przejść, wyjaśnić i nie komplikować bezsensownie. Przywykła już do takich, nauczyła się radzić sobie w sytuacjach, które obdzierały ją z komfortu. Trzymała wtedy na ustach uśmiech, który nie sięgał ciemnych oczu, chmurnie skupionych na rozmówcy. Tylko tak mogła radzić sobie, gdy frustracja dławiła ją w towarzystwie. Na palcach jednej ręki mogła zliczyć osoby, które te negatywne odczucia skutecznie w niej uciszały. Nie było ich wiele, a już zdecydowanie nie należała do nich ta, z którą miała się niedługo spotkać.
Wczoraj była pewna decyzji, dziś zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł. Przechodząc znajomą już drogą, spoglądała z zamyśleniem na otaczającą ją zieleń, a w palcach obracała srocze pióro, najdłuższą z lotek. Wiejski klimat przypominał jej okolice w których czasami zatrzymywał się tabor, otwartą przestrzeń za którą było jej tęskno. Miała dość Doliny Godryka i tamtego domu, coś, co wcześniej zdawało się schronieniem, było już tylko potrzaskiem. Wolałaby takie miejsce, ale brakowało jej odwagi, by poprosić Jamesa o wyniesienie się gdzieś indziej. Za każdym razem, gdy była gotowa zaproponować, budziło się zwątpienie i milczała. Przystanęła na moment, spoglądając na dom w którym już raz była. Wtedy było jakoś łatwiej pokonać tą odległość i zapukać do drzwi. Dziś się wahała, mając wrażenie, że kiedy się zbliży, nie będzie odwrotu. Wzięła głębszy oddech, by uspokoić wątpliwości. To tylko rozmowa z Weasleyówną, nic strasznego ani wybitnie ciężkiego. Gorzej już być nie może, a skoro Neala tak się zdeklarowała, że nie pielęgnuje w sobie złości i to zgoda ponoć buduje. Była gotowa przekonać się, ile w tych słowach było prawdy, a ile ułudy. Obiecała sobie jedynie, że wyjdzie, gdy znów usłyszy coś o wulkanach i erupcjach. To już zwiastowało tylko problemy.
Przywołała na usta uśmiech, nieco bardziej szczery niż przeważnie. Ruszyła się z miejsca, wiedząc, że musi wyglądać dziwnie, stojąc tak i gapiąc się na budynek. Mimowolnie liczyła kroki, by takimi drobnostkami zająć myśli na te parę minut. Zapukała spokojnie, acz pewnie, by dać znać o swojej obecności. Na wpół świadomie zacisnęła palce na lekkim jasno miętowym materiale sukienki, która, mimo że sięgała do kostek, była wystarczająco zwiewna i cienka, aby nie było jej gorąco. Ciemne tęczówki powędrowały w bok, w stronę gdzie nieco dalej i poza zasięgiem wzroku była stajnia, którą odwiedziła ostatnim razem. Myśli przez chwilę galopowały bez składu, nim skrzypnięcie drzwi ściągnęło ją na ziemię. Kąciki ust uniosła nieco mocniej, trochę jak osoba przyłapana na gorącym uczynku, a trochę dla ukrycia niepewności, jaka na parę sekund zdominowała wszystkie inne odczucia.
- Dzień dobry.- przywitała się grzecznie z wujkiem dziewczyny.- Neala jest w domu? Miałyśmy się dziś spotkać, mówiła, że mogę przyjść.- wyjaśniła odrobinę niepewnie i zaraz skinęła głową, kiedy mężczyzna kazał jej chwilę poczekać.- Poczekam tutaj.- dodała pogodnie. Na dworze było idealnie ciepło, poza tym wątpiła, aby chciały rozmawiać w środku. Przebywanie na zewnątrz, mogło nieco uspokoić emocje obu. Rozejrzała się, nie szukając wzrokiem niczego konkretnego, od tak, dla zajęcia czasu. Nie miała wielkich przemyśleń, nie wiedziała, jak pójdzie dzisiejsza rozmowa, ale chciała już mieć to za sobą. Nie znosiła takiego napięcia, które rosło z każdą sekundą. Nerwowo potarła nadgarstek lewej ręki, może nieco nie delikatnie, zostawiając zaczerwieniony ślad. Ból ją trochę koił, lecz tylko w zdrowych dawkach. Raz jeszcze spojrzała w kierunku drzwi, gdy te otworzyły się ponownie, a w nich zobaczyła drobną sylwetkę.
- Cześć.- podjęła ze spokojem, który na szczęście nie uciekł jej w te parę minut.- Zostaniemy na zewnątrz? Czy masz jakieś lepsze miejsce? – spytała, nie wiedząc, gdzie dziewczyna wolała porozmawiać. Dziś to ona dyktowała, gdzie i jak, więc czekała na jej decyzję.- Poza tym co słychać u ciebie? – kolejne pytanie padło z przyzwyczajenia, może odrobinę z grzeczności i chęci, aby to spotkanie nie zaczęło zmieniać się w kolejną katastrofę już od początku.- Mam nadzieję, że nie odrywam cię od ważnych spraw.- dodała, nie mając za bardzo pojęcia, czym takim mogła być zajęta, ale pewnie coś tam było w jej codzienności.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Właściwie, to list od Eve mnie zaskoczył. Może nie tyle co zaniepokoił - co po prostu zaskoczył. Powiedziała mi już - jak sądziłam - co do powiedzenia miała. Dokładnie wiedziałam co o mnie sądziła. Że jestem jakąś dzierlatką lekkich obyczajów, co podstępem na boki ciągnąc męża jej próbuje uwieść. Wredną do tego strasznie panną, co rozmowy z nią szuka, żeby tylko psy powiesić na niej. I ubodło mnie to strasznie, upokorzyło po stokroć. Zapomnieć, nie miałam i nie mogłam, tak nieprawdziwych i bolesnych oskarżeń dostałam wcześniej niewiele. A żeby sprawa gorzko śmieszna była (choć do śmiechu nie było mi w ogóle) zarzuty te brzmiały tak samo niepoważnie, jak te, które na początku miesiąca przedstawiała Sheila. Tak jak powiedziałam Celine - zamierzała to jednak odsunąć od siebie na bok. Wściekać się na to, co ktoś o tobie sądził sensu nie miało chyba. Zdania jego zmienić się przecież nie dało. I choć zawsze chciałam, żeby każdy mnie lubił, to ciężko o to było, kiedy z składników tak fatalnych składałam całość. No cóż, no trudno, będzie to jakoś. Najważniejsze dla mnie było dokładnie to, co Jimowi powiedziałam kiedy wróciłam - że to, czy się przyjaźnić będziemy to naszej dwójki jest decyzja. I to, co powiedziała Celine osąd swój wydając, że to wicher był jedynie, co zadał i na mnie jakieś drzewo przypadkiem padło. Niesprawiedliwe strasznie to było, być oskarżonym o coś, co właściwie istniało w wymyśle kogoś i jego głowie. Ale myśl teraz, wiele dni później miałam jasną. Nie zawiniłam nigdzie i w żaden sposób. Co nie zmieniało, że ochoty na spotkanie w którym znów usłyszę, jak to inny na mnie nie patrzą nie była jednym z tych na które wybrałabym się chętnie. Ale Eve chciała rozmawiać. Nie trudno było zgadnąć o czym, skoro w liście nawiązała do salonowej katastrofy. A skoro chciała, uprzejmie było się po prostu zgodzić. A może odpowiednio nawet. Wolałabym, by między nami zgoda była. Nawet nie tyle co ze względu na nią, a na Jamesa. Żeby nie musiał się martwić o to, że kręci nosem za każdym razem kiedy rano wstaję, żeby do pracy wyjść - czyli do mnie. Skupić się średnio mogłam na nauce z rana. Numerologia nie wchodziła mi wcale, bo jak mogła, kiedy w głowie przygotowywałam sobie już całe zdania i sentencje, które powiem. W końcu książki zostawiłam, bo nie miały sensu wcale. Ale takie leżenie i czekanie lepsze wcale nie było. Więc łapiąc za notatnik i zabierając ze sobą Furię zeszłam na tył do ogrodu po drodze zerkając na zegar, który niespiesznie i mozolnie zbliżał się do wyznaczonej godziny zero. Zasiadłam w jednym z krzeseł za domem, wcześniej znosząc tam szklanki dwie i karafkę z wodą. A potem drugie podsunęłam bliżej, żeby na nich bose nogi ułożyć i spojrzeć przed siebie, zaczynając rysowanie. Zza domu ładny widok rozciągał się na padok i las za nim. Widać było też samotne drzewo sporo dalej. Straciłam czasu poczucie całkiem, wuja wszedł jak uniosłam szklankę i prawie zadławiłam się wodą samą. Poderwałam się, wygładziłam morelową spódnicę, poprawiłam białą koszulę. Schludnie było? Schludnie. Przy niej ładnie moje i tak sensu nie miało.
- Cześć. - odpowiedziałam, wychodząc przed dom. Nadal boso, bo buty nie były potrzebne. Smoczognika zabrałam ze sobą. A raczej kiedy wstałam Furia wspięła mi się na ramię. Nie miałam nic przeciwko jej towarzystwu. - To Furia. - przedstawiłam swojego pupila od razu. - Tak. Za domem jest ogródek. Chodźmy. - ruszyłam pierwsza, zaciskając i rozprostowując dłonie. Wytarłam je mało elegancko o spódnicę. W kiedy przeszłyśmy wskazałam ręką na wolne krzesło przy którym stała pusta szklanka. - Proszę. - pełna kultura, Neala. Dokładnie tak. To też dla ciebie samej jest sprawdzian. Teren wokół był większy, ale ogródek oddzielony był płotem. Wewnątrz było trochę warzywnych grządek i rabatek z kwiatami. Ciocia uwielbiała mieć swoje miejsce i denerwowała się strasznie, kiedy ktoś jej wchodził w kwiaty. Padające pytanie uniosło mi brew trochę. - Wszystko w porządku, dziękuję. - odpowiadam więc, czując się bardziej jak na lekcji etykiety u ciotki Mathildy, niż na spotkaniu w swoim własnym domu. - Liczę, że u ciebie podobnie. - odpowiadam, prawie się dławiąc słowami, które nie mają w sobie żadnego głębszego sensu. Z trudem - wysiłkiem heroicznym - powstrzymuje brew przed drgnięciem, kiedy mówi o tym całym odrywaniu. Zapowiedziała się, skoro się zgodziłam to jasne chyba było, że oczekiwałam jej przybycia. Byłam gotowa, więc nie robiłam nic, czego nie mogłabym przerwać. - Nie miej sobie nic za złe, rysowałam tylko oczekując twojej wizyty. - wskazałam dłonią na zamknięty dziennik na stole. - Napijesz się wody może? - och sztywność mnie samej zaczynała przyprawiać mnie o mdłości. Właśnie dziękowałam światu, że nie jestem Macmillanem, jeśli tak miałaby wyglądać moja codzienności. Dłonią wskazałam na karafkę stojącą na stole zamierzając obsłużyć gościa odpowiednio. - Wspomniałaś w liście, że chcesz porozmawiać. Jak sądze odnośnie naszego ostatniego spotkania. Myślałam, że każda z nas powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia. Myliłam się? - zapytałam, odkładając karafkę, zasiadając na krześle, wyprostowałam plecy, mimowolnie unosząc brodę. Jedną stopę zaczepiłam o kostkę drugiej, siadając poprawnie. Może jednak te buty założyć powinnam? Jak mówiła ciotka Mathilda? Spokój i klasa. A na twarzy uprzejme zainteresowanie. Ta, jasne. Spokój i klasa, dwa słowa, które w jednym słowniku ze mną nigdy nie mogły się znaleźć. Furia znudziła się moim ramieniem, więc przeniosła się na kolana. Dzisiaj miałam włosy splecione w warkocz - jeden, żeby było dorośle i poważnie. Związany na końcu wstążką z którą się nie rozstawałam. Zamarłam w oczekiwaniu, wewnętrznie wiercąc się strasznie. Okropne to strasznie było! Spokój Neala i klasa. Tylko czemu miałam wrażenie, że wychodziło to jakoś bez klasy i pokracznie strasznie. DLATEGO nie mogłam zostać żoną. Znaczy powodów więcej był - ale ten też nagle okazał się ważny. Nie nadawałam się na to, by siedzieć w salonie i pić herbatę.
- Cześć. - odpowiedziałam, wychodząc przed dom. Nadal boso, bo buty nie były potrzebne. Smoczognika zabrałam ze sobą. A raczej kiedy wstałam Furia wspięła mi się na ramię. Nie miałam nic przeciwko jej towarzystwu. - To Furia. - przedstawiłam swojego pupila od razu. - Tak. Za domem jest ogródek. Chodźmy. - ruszyłam pierwsza, zaciskając i rozprostowując dłonie. Wytarłam je mało elegancko o spódnicę. W kiedy przeszłyśmy wskazałam ręką na wolne krzesło przy którym stała pusta szklanka. - Proszę. - pełna kultura, Neala. Dokładnie tak. To też dla ciebie samej jest sprawdzian. Teren wokół był większy, ale ogródek oddzielony był płotem. Wewnątrz było trochę warzywnych grządek i rabatek z kwiatami. Ciocia uwielbiała mieć swoje miejsce i denerwowała się strasznie, kiedy ktoś jej wchodził w kwiaty. Padające pytanie uniosło mi brew trochę. - Wszystko w porządku, dziękuję. - odpowiadam więc, czując się bardziej jak na lekcji etykiety u ciotki Mathildy, niż na spotkaniu w swoim własnym domu. - Liczę, że u ciebie podobnie. - odpowiadam, prawie się dławiąc słowami, które nie mają w sobie żadnego głębszego sensu. Z trudem - wysiłkiem heroicznym - powstrzymuje brew przed drgnięciem, kiedy mówi o tym całym odrywaniu. Zapowiedziała się, skoro się zgodziłam to jasne chyba było, że oczekiwałam jej przybycia. Byłam gotowa, więc nie robiłam nic, czego nie mogłabym przerwać. - Nie miej sobie nic za złe, rysowałam tylko oczekując twojej wizyty. - wskazałam dłonią na zamknięty dziennik na stole. - Napijesz się wody może? - och sztywność mnie samej zaczynała przyprawiać mnie o mdłości. Właśnie dziękowałam światu, że nie jestem Macmillanem, jeśli tak miałaby wyglądać moja codzienności. Dłonią wskazałam na karafkę stojącą na stole zamierzając obsłużyć gościa odpowiednio. - Wspomniałaś w liście, że chcesz porozmawiać. Jak sądze odnośnie naszego ostatniego spotkania. Myślałam, że każda z nas powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia. Myliłam się? - zapytałam, odkładając karafkę, zasiadając na krześle, wyprostowałam plecy, mimowolnie unosząc brodę. Jedną stopę zaczepiłam o kostkę drugiej, siadając poprawnie. Może jednak te buty założyć powinnam? Jak mówiła ciotka Mathilda? Spokój i klasa. A na twarzy uprzejme zainteresowanie. Ta, jasne. Spokój i klasa, dwa słowa, które w jednym słowniku ze mną nigdy nie mogły się znaleźć. Furia znudziła się moim ramieniem, więc przeniosła się na kolana. Dzisiaj miałam włosy splecione w warkocz - jeden, żeby było dorośle i poważnie. Związany na końcu wstążką z którą się nie rozstawałam. Zamarłam w oczekiwaniu, wewnętrznie wiercąc się strasznie. Okropne to strasznie było! Spokój Neala i klasa. Tylko czemu miałam wrażenie, że wychodziło to jakoś bez klasy i pokracznie strasznie. DLATEGO nie mogłam zostać żoną. Znaczy powodów więcej był - ale ten też nagle okazał się ważny. Nie nadawałam się na to, by siedzieć w salonie i pić herbatę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
tajemniczy zagajnik
Szybka odpowiedź