Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]11.06.18 19:45

Salon

Salon nie jest szczególnie duży, jednak znajduje się w nim wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić najpotrzebniejsze meble. Przed kominkiem stoi stolik kawowy, dookoła niego rozstawione zostały dwa fotele i kanapa. Na prawo, za jednym z foteli, znajdują się wysokie okna, które pozwalają podziwiać podwórze bez wychodzenia z domu.
W pomieszczeniu tym nie brakuje bibelotów i ozdób, które porozstawiała po nim pani Goyle. Caelanowi zależy jedynie na obrazie, który zajmuje honorowe miejsce nad kominkiem - obrazie przedstawiającym morską żeglugę.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Caelan Goyle dnia 08.07.19 5:56, w całości zmieniany 3 razy
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]12.06.18 23:54
27 czerwca

Chłodny zmierzch otulił Londyn zimną, lepką mgłą. Ponad dachami kamienic i innych budynków próżno było szukać gwiazd; dziś były zupełnie niewidoczne, tak jak księżyc. Wszystko pogrążyło się w ciemności i smutku, który przyniosły ze sobą mgły. Najpewniej jedynym źródłem ciepła były szczątki Ministerstwa Magii, które strawiła Szatańska Pożoga; podczas gdy zaledwie dwa miesiące wcześniej wszyscy byli przekonani, że wybuch magii pierwszego maja był prawdziwym końcem świata - teraz przekonali się, że to dopiero początek.
Na początku był chaos.
Sigrun nie miała pewności, czy wybudziła się ze snu, w który zapadła na twardym łóżku w lecznicy Cassandry zeszłej nocy. Snu, a może raczej koszmaru - niespokojnego, lepkiego i przerażającego; w nim znów błądziła po korytarzach Azkabanu, jeszcze bardziej osłabiona i bezbronna niż naprawdę. Co kilka godzin budziła się z krzykiem na ustach; nie mogła więc dłużej tam zostać, choć uzdrowicielka upierała się, że potrzebny jej odpoczynek. W przeciwieństwie do Śmierciożerców, za wyjątkiem Burke'a, ona była zbiegiem; mogli się zorientować, że uciekła z Azkabanu i zacząć jej szukać. W lecznicy Vablatsky bywała nierzadko; wkraczała do niej pod własną twarzą, nie ukrywając się przed nikim - musiała więc stamtąd zniknąć.
Nie wiedziała, gdzie powinna była się udać.
Ojciec figurował na liście zaginionych; gdy przeczytała nazwisko Normunda Rookwooda w Proroku Codziennym, który zwędziła na Pokątnej, powietrze stanęło jej kością w gardle - czy zginął? Jeśli był wtedy w Ministerstwie Magii, co nie było wykluczone, zginął na pewno. Sigrun poczuła wtedy jak na żołądku coraz mocniej zaciska się żelazna pięść. Jeśli była poszukiwana, d wszystkich jej braci udadzą się w pierwszej kolejności - nie mogła więc zjawić się u ich progu.
Błąkała się po Pokątnej, z obcą twarzą i niewłaściwą sobie sylwetką, podsłuchując rozmowy i wypatrując kolejnych wydań Proroka Codziennego; za każdym razem spodziewała się ujrzeć na którejś stronie własne zdjęcie - jak dotąd się nie pojawiło, lecz podejrzewała, że ucieczka dwojga więźniów nie znajduje się na szczycie listy problemów Ministerstwa Magii, a przynajmniej chwilowo; nie oznaczało to wcale, że w końcu nie wyślą za nimi listów gończych.
Nie miała jednak sił na to, aby wędrować; potrzebowała odpocząć, potrzebowała snu - w miejscu, gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy, by jej szukać, a gdzie będzie mogła przyłożyć głowę do poduszki bez obawy, że już się nie wybudzi.
Nie wiedziała jak i kiedy znalazła się w dzielnicy portowej; kilka godzin zajęło jej przypomnienie sobie adresu, który niegdyś podała jej Eir i nie mniej odnalezienie właściwego domu. Teleportacja była wykluczona; Rookwood nie wiedziała wciąż o problemach z nią, lecz miała pewność, że w jej przypadku może to chwilowo skończyć się rozszczepieniem - organizm wciąż miała zatruty czarną magią, a tego Cassandra wyleczyć nie mogła; Sigrun musiała odpocząć.
Wolno przebierała nogami, wspinając się po schodach High Timber Street 8; odnalazła numer 5, najwyraźniej na mieszkanie nie zostały nałożone zaklęcia ochronne - błąd, który Caelanowi zamierzała uświadomić; sam był sobie teraz winny i będzie musiał ją teraz znosić. U progu jego domu nie zjawiła się jako ona; nie miała pewności, czy drzwi nie otworzy pani Goyle; mając na sobie bezkształtną, ciemną szatę, zupełnie bezpłciową, prezentowała się jak mężczyzna - zwłaszcza, gdy zmianie uległy także rysy twarzy, nie upodobniła się do nikogo konkretnego - ot najzwyklejszy przechodzień, którego łatwo przeoczyć.
Nie była nawet pewna, czy go zastanie; nie myślała jednak racjonalnie, zupełnie nie. Sigrun w głowie miała mętlik. Ciężko zapukała do drzwi; a właściwie zaczęła walić w nie dłonią zaciśniętą w pięść - dopiero teraz zaczęła w myśli szukać wymówki, którą go uraczy w ramach wyjaśnienia dlaczego zjawiła się akurat tutaj.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Salon [odnośnik]18.06.18 20:06
Caelan nie czuł się tego dnia dobrze. Poprzednia noc skończyła się późno; z gabinetu Blacka wrócił, kiedy robiło się już jasno. Później zaś nie mógł zasnąć. Nim mu się to udało, do jego pokojów zapukała małżonka, wszak musiała przedyskutować sprawę wychowania ich wspólnego potomka, była to sprawa niecierpiąca zwłoki. Co to był za urwis, co to za diabeł w dziecięcej skórze, a jeszcze ciągła groźba anomalii, która zagrozić mogła nie tylko dziecku, nie tylko jej, ale i całej posiadłości przy High Timber Street - musieli coś z tym zrobić. Niestety, trudno było jej wytłumaczyć, że bladym świtem niewiele można by zrobić w sprawie przywrócenia magii jej należytego porządku. I nie, nie dlatego, że mu się nie chciało, nie dlatego, że mu nie zależało i nie kochał swego pierworodnego. Po prostu się nie dało. Ona zaś powinna oddalić się, nim jego cierpliwość się wyczerpie i to on, i jego gniew, zagrożą całej tej przeklętej posiadłości, którą przyszło im ze sobą dzielić.
Później wcale nie było lepiej. Był naprawdę zmęczony, jednak mimo tego nie mógł zasnąć. Ciągle coś się działo, ciągle myślał o czymś, o czym nie powinien. Dlatego trzeba było przyznać Rookwood, że miała trochę szczęścia - zastała go w domu, kiedy mógł leżeć już gdzieś schlany w trupa, byle tylko odpłynąć na chwilę. Z drugiej strony, jedynie trochę, bo był w jeszcze gorszym nastroju niż zwykle.
Kiedy usłyszał to dzikie walenie do drzwi, był akurat w salonie; przeglądał jakieś papiery, chował listy do jednej ze swych pilnie strzeżonych szkatuł. Próbował spędzić ten czas chociaż w niewielkim stopniu produktywnie. Interesy były bezlitosne, nie dawały wolnego, nie wybaczały - tak samo jak jego klienci. Nim ruszył do drzwi wejściowych, zamknął wspomnianą szkatułę i zaklął szpetnie pod nosem; miał nadzieję, że jego pierworodny siedział w swym pokoju i w żadnym wypadku nie podsłuchiwał. Wolałby również, by jego małżonka nie przybiegła tutaj zwabiona hałasami. Zamierzał rozprawić się z nieproszonym gościem szybko, sprawnie, niezbyt miło. Walenie nie ustawało; jego dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści, zęby zgrzytnęły nieprzyjemnie. Chyba naprawdę musiał zainwestować w jakieś zaklęcia zabezpieczające posiadłość, by nikt, nikt, nie mógł zbliżyć się do drzwi wejściowych bez jego zgody.
Żwawo ruszył do wyjścia z salonu, później zaś pokonał hal obwieszony licznymi obrazami, by w końcu stanąć przy dużych dębowych drzwiach, w które tak bezlitośnie tłukła Sigrun. Caelan zaś układał już sobie w głowie całą litanię, którą uraczy nieproszonego, zbłąkanego maga - litanię, która mogłaby mu pomóc choć trochę się wyżyć po tym całym przeklętym dniu nerwów. Miast tego zamaszyście rozwarł wspomniane wcześniej drzwi i ściągnął gniewnie brwi, patrząc na nijaką, nieznajomą sobie twarz, workowatą szatę tajemniczej osoby.
- Czego? - warknął tylko zamiast powitania, próbując wyczytać cokolwiek z tej dziwnej twarzy. Długo jednak nie wytrzymał; ten ktoś sam prosił się o burę. - To posiadłość prywatna. Nie rozdajemy jałmużny, nie przyjmujemy pod dach, niczego nie potrzebujemy i nie chcemy o niczym rozmawiać.
Z całej barczystej sylwetki Caelana, z każdego jego gestu i z każdej wypowiedzianej głoski bez większego problemu dało się wyczytać złość, irytację, niechęć. No, uciekaj, gościu.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]24.06.18 0:26
Nie czekała pod drzwiami długo, lecz nawet te kilka chwil, podczas których waliła w nie pięścią, nie przejmując się zbytnio ani tym, co pomyślą sąsiedzi, ani żoną, dłużyły się aż za bardzo i miała wrażenie, że wieki tam starczy; swój udział miała także świadomość, że szuka u niego pomocy, a tego nie zwykła robić. Od lat potrafiła sobie przecież radzić zupełnie sama; nie potrzebowała innych, a tym bardziej - pomocy od mężczyzn.
Może i znalazłaby inne rozwiązanie. Mogłaby zmienić twarz, tak jak teraz, wejść w cudzą rolę, wynająć pokój w Dziurawym Kotle i będąc przy stałym źródle informacji wyczekiwać dalszego rozwoju wydarzeń. Nie miała na to jednak siły; była zmęczona, wycieńczona do cna. Cassandra wyleczyła najpoważniejsze z obrażeń, lecz wciąż każda kończyna, każda tkanka pulsowały bólem, przez zmęczenie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Nie mogłaby odpocząć w wynajmowanym pokoju, nie bez świadomości, ze jest względnie bezpieczna.
Czy miała prawo czuć się tak u Goyle'a? Biorąc pod uwagę, że nie trześnie jej drzwiami pod nosem. Nie ufali sobie, jeszcze nie; zaledwie kilka dni temu dowiedzieli się o swoich obecnościach w szeregach jednej organizacji, spotkali po raz pierwszy po latach. Miała jednak powody, by jednak się tu dowlec; wątpiła, aby zdradził komukolwiek, że ją zna, komu więc wpadnie do głowy, by jej tu szukać, by w ogóle podejrzewać, że może tu być, to po pierwsze. Po drugie - nie zdradziłby Czarnego Pana, a wydając jego sługów, z których Veriataserum z pewnością wyciągnie wszelkie sekrety i tajemnice, zdradziłby. Przez wzgląd na wspólną sprawę powinien był ją wpuścić.
- Nie? - odparowała od razu, unosząc brwi i brzmiąc jak mężczyzna; właściwie nie zdziwiła jej wcale reakcja, właściwie to podobnej się po nim spodziewała, może nawet ostrzejszej, dlatego trzymała dłoń w kieszeni, zaciskając palce na różdżce. Jeszcze trzy dni temu zaczęłaby stroić sobie w tej sytuacji żarty, naprawdę weszła w cudzą rolę, uśmiechnęła się kpiąco; lecz teraz nie miała na to sił. Brązowe oczy były matowe i puste.
- Wpuść mnie - zażądała wciąż męskim głosem, zachrypniętym i słabym; zanim Goyle zdołał jednak odmówić, bądź co gorsza, przejdź do czynów, a nie była wcale taka pewna, czy zdołałaby się nawet w tym momencie obronić, przymknęła oczy - linia szczęki znacznie złagodniała, nos stał się smuklejszy, wargi pełniejsze; twarz znów należała do Sigrun. Nie zastanawiała się nad konsekwencjami wyjawienia mu daru, jakim została przez los obdarzona; o tym pomyśli później. Jak o wszystkim.
- Przesuń się, chyba że czekamy na aurorów - odezwała się konspiracyjnym szeptem, własnym głosem, a usta wykrzywił drwiący uśmiech - a raczej jego karykatura, był blady i zupełnie nieprzekonujący, nie sięgał oczu.
Wyciągnęła głowę, by spojrzeć na korytarz za jego ramieniem; wypatrywała sylwetki żony, być może zwabionej waleniem do drzwi. Nie dostrzegła nikogo, lecz rysy twarzy znów uległ zmianie, ukrywając jej tożsamość - miał dość czasu, by się przekonać kim jest.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Salon [odnośnik]07.07.18 19:59
Caelan był zły, był podirytowany i szukał okazji, by się tych emocji pozbyć. Zaś ten ktoś, kto walił w jego drzwi, kto odważył się przed nim stać bez najmniejszej choćby skruchy - sam prosił się o nauczkę. Goyle górował nad nieznajomym wzrostem, prawdopodobnie przewyższał go również siłą fizyczną, nie czuł się więc w żaden sposób zagrożony. Nie upatrywał w tym niczego niezwyczajnego, niczego podejrzanego; jakiś głupiec zapukał po prostu do niewłaściwego domu. Kto wie, jak często przytrafiały się takie sytuacja, zwłaszcza tutaj, w dzielnicy portowej? Bywał tutaj rzadko, nie miał pojęcia.
Dłonie nadal miał złożone w pięści, ściskał je tak mocno, że aż pobielały mu od tego kłykcie. Nachalny nieznajomy był nie tylko głupi, był również bezczelny, gdy tak przedrzeźniał jego niedawną litanię, gdy upewniał się, że Caelan nie chce i nie oferuje żadnej z wymienionych wcześniej rzeczy. To jednak nie było najgorsze. Najgorszym okazała się kolejna z jego wypowiedzi, ten rozkaz, to żądanie, by go wpuścił. Co to, u diabła, miało znaczyć?
Zrobił krok w przód, naruszając w ten sposób przestrzeń osobistą natręta - tak jak on naruszył jego już jakiś czas temu, waląc w jego drzwi bez zastanowienia.
- Nie wiem, kim jesteś, ale... - zaczął swą wypowiedź. Mówił przez zaciśnięte zęby, zaś jego twarz zdobił paskudny grymas złości. Był jak wściekły pies, jak polujący wilk, który przymierzał się do napaści na swą zbłąkaną ofiarę. Nigdy jednak nie dokończył rozpoczętego wtedy zdania. Na jego oczach ten ktoś, ten mężczyzna bez wyrazu, ten przeklęty natręt zaczął się zmieniać. Jego szczęka zmieniła swój kształt, nos zmniejszył się, zaś wargi wypełniły, zaś przedziwne uczucie mówiło Caelanowi, że zna tę postać, że widział już gdzieś te usta, że nie jest to jednak przeklęty przypadek. Kiedy kobieta zaprezentowała mu swą prawdziwą twarz w pełnej krasie, jego lico nadal wykrzywione było gniewem. Nie rozumiał, co się działo. Wiedział jedynie, że zrobiła z niego głupca, albo - że ktoś robił z niego głupca. Wszak czy naprawdę była to Sigrun, czy ktoś płatał mu kolejnego figla? Wszak jeśli ten ktoś posiadał umiejętność dowolnego zmieniania swojego wyglądu, swojej tożsamości... Ten drwiący uśmiech wyglądał jednak dosyć przekonująco.
Nie przesunął się; zamiast tego złapał ją za ramię i wciągnął do wnętrza halu, zamaszyście zamykając za sobą wrota. Miał nadzieję, że żaden wścibski sąsiad nie obserwował tej sceny, która rozegrała się na jego placu. Następnie poprowadził gościa dalej, do salonu, w którym do niedawna siedział sam; już żałował, że postanowił pofatygować się i sprawdzić, kto tak walił. Sięgnął po swoją różdżkę i wycelował ją w tego metamorfomaga, który podawał się za Sigrun. Dopilnował, by ktoś, kto ewentualnie wszedłby do salonu, zobaczył ich plecy, nie twarze; nie potrzebował kolejnych problemów, niepotrzebnych pytań czy niechcianych komplikacji.
- Co to ma znaczyć? Kim jesteś? - Jeśli to naprawdę była Rookwood, musiała mu to jakoś udowodnić. Musiała mu też przedstawić naprawdę dobry powód, by nie wyrzucił jej ze swej posiadłości w przeciągu najbliższych pięciu minut.
Dopiero teraz zaczął zastanawiać się, czy nie jest to jakaś pułapka, czy zaraz nie wpadną tam aurorzy i nie zacznie się piekło.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]08.07.18 23:21
W innym wypadku wściekłość Goyle'a zrobiłaby na niej wrażenie; przecież miała świadomość, że nie jest mężczyzną, z którym można zadzierać, z którego można bezczelnie stroić sobie żarty i drwić. Instynktownie uczyniła krok w tył, gdy postąpił w przód, rozjuszony i wściekły, najpewniej szykując się do wymierzenia nieznajomemu ciosu; nie łudziła się nawet, że w starciu z mężczyznami na tym polu miała jakieś szanse, nie była głupia - różdżki nie wyciągała, poszukiwała tu przecież schronienia. Trwała tak w bezruchu, drwiąc uśmiechnięta, kiedy rysy twarzy powróciły do swej naturalnej postaci; jej widok nie starł jednak z twarzy Caelana wściekłego wyrazu, usta wciąż miał ściśnięte, oczy pełne niewypowiedzianej groźby. Sigrun miała ochotę westchnąć i zapytać, czy długo będzie się jeszcze tak na nią lampił, lecz wtedy brutalnie złapał ją za ramię i wciągnął do środka; nie protestowała, w końcu usłuchał, a ona zniknęła z oczu sąsiadom - nawet jeśli który wyjrzał na korytarz ujrzałby wysoką sylwetkę i jasne włosy, nic więcej. W milczeniu maszerowała dalej, a ponieważ ani nie dostrzegła, ani nawet nie słyszała cudzych kroków, słów, czy jakichkolwiek odgłosów świadczących o bytności członków jego rodziny, nie zdecydowała się na założenie maski z powrotem, a przynajmniej dopóki Caelana o prawdziwej tożsamości nie przekona.
Uczynić to jakoś musiała. W chwili, gdy znaleźli się już w salonie chciała uczynić krok w stronę najbliższego fotela, opaść na niego i zasnąć, ale nie zdążyła; zatrzymał ją, wycelował różdżką, na którą spojrzała z niepokojem. Wciąż nie wierzył, a skoro tak nie było - ona nie czuła się bezpiecznie. Goyle władał czarną magia nie gorzej niż Sigrun, a sił z pewnością miał więcej.
- Myślałam, że zdążyliśmy się już poznać - odparła po chwili milczenia, spoglądając Caelanowi w oczy; mimowolnie wyciągnęła własną różdżkę, lecz dostrzegłszy reakcję - nieśpiesznym ruchem wsunęła ją z powrotem do kieszeni. Nie była potrzebna, z pewnością nie; nie mogli zagrozić sobie wzajemnie, to Czarny Pan decydował o ich życiu i śmierci. - Zeszłej nocy anomalia wyrzuciła mnie w kasynie, które odwiedziłeś z Burke'm. A razem ze mną dementora - głos zniżyła do szeptu, otarł się o granicę słyszalności; mieszkania nie chroniły zaklęcia ochronne, czy byli tu bezpieczni, by o tym rozmawiać? Rookwood musiała jednak zaryzykować, jeśli zamierzała tu zostać; a bez naprawdę wiarygodnej informacji, którą mogli znać wyłącznie oni, prędko by ją stąd wyrzucił. - Wystarczy? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Muszę się ukryć - wyjaśniła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, a on opierał się przyswojeniu tej wiedzy. Brzmiała na zmęczoną, wyczerpaną; na samą myśl o Azkabanie, o dementorze, o zeszłej nocy - zgarbiła się dziwnie, zmrużyła oczy, ciałem targnęły zimne dreszcze.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Salon [odnośnik]05.08.18 16:51
Mijały kolejne sekundy, a do jego domu nie wpadła jeszcze brygada uderzeniowa aurorów; może jednak nie musiał się obawiać, że to pułapka? Że jego dom zamieni się zaraz w pole bitwy? Nawet jeśli nie groziło mu - a także wszystkim mieszkańcom - zagrożenie ze strony stróżów prawa, to nadal nie wiedział, z kim ma do czynienia, czy naprawdę była to Rookwood, czy ktoś próbował uśpić jego czujność.
Wciąż celował w nią - tego kogoś - różdżką, wciąż wpatrywał się w jej znajome lico ze złością i podejrzliwością. Nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą stało, nie był w stanie objąć tego rozumiem, jak wiele zmieniał fakt, że była metamorfomagiem. Może to nadal nie była jej twarz i może wcale nie nazywała się Rookwood? Może nigdy nie poznał jej prawdziwej tożsamości? A może to nie była ona, tylko szpieg Zakonu, który podszywał się pod nią, by wyciągnąć z niego informacje dotyczące ich poczynań, ich misji i planów na najbliższą przyszłość.
Zacisnął mocniej zęby, kiedy przestała sięgać po różdżkę, a zamiast tego zaczęła mówić; myślała, że zdążyli się już poznać? Ten dwuznaczny komentarz nie załatwiał sprawy; ktoś mógł wiedzieć o łączącej ich niegdyś relacji, ktoś mógł wiedzieć o niedawnym spotkaniu w Parszywym Pasażerze. Zanim jednak zdążył ją ponaglić, zaczęła mówić dalej i to o rzeczach, o których nikt spoza ich organizacji wiedzieć nie powinien. Zaiste, odwiedził z Burkiem kasyno, by zostawić tam świstoklik dla uciekinierów z Azkabanu. Zaś ona, ona powinna być jednym z więźniów, których mieli stamtąd wydostać.
Wodził po jej licu badawczym, choć już nieco mniej gniewnym spojrzeniem; nadal czuł się oszukany, a to odczucie wzrastało z każdą chwilą, która przynosiła kolejne obrazy z przeszłości. Jak często korzystała ze swego daru? Czy kiedykolwiek wcześniej użyła go, by go oszukać? Czy kiedykolwiek wcześniej zrobiła z niego głupca?
- Na tę chwilę wystarczy - odpowiedział jej w sposób, który przypominał szczeknięcie. Nie musiała mówić więcej, a przynajmniej nie tutaj, nie teraz; nie chciał ryzykować, że jego żona lub dziecko usłyszą cokolwiek, co mogłoby dotyczyć działań ich organizacji. O ucieczce z Azkabanu niech czytają z gazet, to powinno im wystarczyć. - Więcej opowiesz mi później - dodał po chwili, i nie brzmiało to jak prośba, prędzej jak groźba. Była u niego, w jego domu, zaś on nie należał do szczególnie gościnnych gospodarzy. Z kolei takie wejście pogarszało tylko i tak już kiepską sytuację.
- Dlaczego tutaj? - zapytał cicho, nadal ściskając jej rękę, nie pozwalając jej na odsunięcie się; w jego głosie nadal pobrzmiewała nuta złości, zniecierpliwienia. Nie sądził, by wybrała go ze względu na ich niedawną schadzkę. Lecz, choć nie chciał tego przyznać na głos, wiedział, że nie mógł jej wyrzucić. Że musiał dbać o interesy ich Pana, o dobro łączącej ich organizacji, zaś wyrzucenie jej z domu, a tym samym oddanie w ręce władz zostałoby odczytane jako akt zdrady. - Na jak długo? - zadał kolejne pytanie, kiedy tylko zaczęło do niego docierać, że będzie musiał ustalić z nią jakąś oficjalną wersję wydarzeń, by następnie przedstawić ją żonie. Kogo miała udawać? Za kogo się podawać? I ile mieli żyć pod jednym dachem? Rzadko kiedy przyjmowali gości, nie mówiąc już o gościach, którzy zostawali tu dłużej niż na kilka godzin. Wiedział jednak, że nie był to duży problem; jak powie, tak będzie. Nikt nie powinien podważać jego słów czy próbować się nim sprzeciwiać - żona nauczyła się już, że nie ma to najmniejszego sensu i nigdy jeszcze nie skończyło się dobrze. Było to coś innego; mimowolnie szukał kolejnych problemów, by móc odesłać ją gdzieś dalej, do kogoś innego. Prawda wyglądała jednak zgoła inaczej; musiał ją przyjąć pod swój dach i powinien się z tym jak najszybciej pogodzić.
Zauważył dziwną zmianę w zachowaniu Rookwood, jej zgarbione ramiona, pusty, matowy wzrok, który co chwila kierowany był raczej ku własnym stopom niż ku jego twarzy; co ten Azkaban z Tobą zrobił? Musiał się napić, oboje musieli się napić.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]05.08.18 23:14
Przestąpiła z niecierpliwością z nogi na nogę; jeszcze dwa dni wcześniej zdążyłaby się już zezłościć jego - całkowicie uzasadnioną - podejrzliwością i zwłoką. Pewnie fuknęłaby jak rozjuszony kot, warknęła, by przestał się wygłupiać i po prostu nalał jej szklankę rumu, albo whisky. Brwi zmarszczyłyby się w gniewnym wyrazie, pełne usta ściągnęły w wąską kreskę, a rysy twarzy nabrały na ostrości, jeszcze mocniej sprawiałaby wrażenie, jakby miała ochotę komuś przyłożyć paskudną klątwą. Teraz było inaczej; trwała w miejscu z niemal beznamiętną miną, nie mając siły na gniew. Bez energii, bez właściwej sobie iskry, bez ciskanych przez brązowe tęczówki piorunów. Czuła się zmęczona, wycieńczona do cna, a przede wszystkim - dziwnie pusta. Z trudem przełknęła ślinę, nie odwracając spojrzenie od jego twarzy; nie miała sił, aby mówić więcej, nie teraz, to jeszcze za wcześnie.
Rozumiała co mogło dziać się w jego głowie - w związku z ujawnieniem daru, którym została obdarzona dzięki magicznym genom. Nie przechodziła tego po raz pierwszy; najpewniej zastanawiał się, czy ciało, które znał było prawdziwe - czy to tylko kolejna maska? Nie miałaby przecież oporów, aby go w ten sposób oszukać, pewnie o tym wiedział; słusznie nie miał do niej zaufania, wbrew temu co wyrzekła, wcale nie poznali się dobrze. Właściwie nie potrafiła sobie przypomnieć jak to się stało, że przed laty, w tamten duszny wieczór w barze, podała swe prawdziwe imię i nie nosiła wówczas żadnej maski. Potem był już za późno, by to odwrócić. Wytłumaczy mu to - później. Jakaś część jej kobiecego ego nie chciała, by sądził, że ta twarz i smukłe, gibkie ciało to jedynie iluzja - ale teraz nie miała na to siły, a przede wszystkim ochoty.
Jeśli będę chciała, cisnęłoby się zwykle jej na usta, w odpowiedzi na te gniewne warknięcia. Nie chciałaby, aby nią dyrygował, by jej rozkazywał - nie znosiła tego. Była jednak u niego, w jego domu, potrzebowała jego pomocy, przynajmniej chwilowo.
- A kto będzie mnie tu szukał? - spytała cicho, nie próbując nawet wyrwać ręki. - Nie myśl sobie, że to tęsknota mnie tu przygnała - wyjaśniła Sigrun, rozwiewając wątpliwości, czy przyczyną była noc spędzona w Parszywym Pasażerze - bo nie była. Chyba zdążył się już przekonać, że nie należała do kobiet romantycznych, nie liczyła na więcej, nie pragnęła czegoś więcej, ckliwe uczucia były jej obce; postawiła sprawę jasno. - Nikomu nie powiedziałeś - nie pytała, stwierdziła fakt. Miała dziwną pewność, że tak właśnie było. - Ja też nie - dodała, uprzedzając pytania; dom Goyle'a najpewniej był ostatnim, który należałoby sprawdzić - dlatego zdał się jej odpowiednią kryjówką. - Na kilka dni, albo krócej. Jeśli tylko moja twarz nie pojawi się nazajutrz na okładce Proroka Codziennego, to zniknę. Aresztowali mnie dwa dni temu - wytłumaczyła, pozornie cierpliwie, choć przyczyna tkwiła zupełnie gdzie indziej. - Mogę udawać twego kompana z przed lat. Daleką krewną, krewnego, co tylko zechcesz - ciągnęła szeptem dalej; nie musiał się obwiać, że sprawi mu kłopot - choć miał ku temu wszelkie powody. Owszem, potrafiła się doskonale zamaskować, lecz fizycznie - jej ciężki charakter mógł stanowić sporą trudność. Oficjalny powód obecności obcego człowieka w domu państwa Goyle schodził w tamtym momencie jednak na dalszy plan; wymyśli coś, później, za kilka godzin, rano. To nie było teraz istotne, późnym wieczorem wszyscy powinni już spać, a już z pewnością jego żona i dziecko.
Nie miała sił, aby nad tym rozmyślać, to za dużo; poczuła, że ma powieki ciężkie jak z ołowiu, zmrużyła oczy - i popełniła straszliwy błąd. Ciemność nie przyniosła wytchnienia, lecz wspomnienia zeszłej nocy. Targnęło nią okrutne zimno, jakby znowu stąpała boso po lodowatych posadzkach Azkabanu, jakby oni znaleźli się blisko; zadrżała wyraźnie, choć w salonie było ciepło. - Marznę - wyrzekła bezwiednie, mimowolnie; nigdy nie przyznawała się do słabości, lecz nagle - straciła jasność myślenia. Zadrżała jak w febrze, krew zdawała się zamarznąć w żyłach. - Jest cholernie zimno - przysunęła się nagle, stając bardzo blisko, nie zważając na to, czy zaraz drzwi salonu otworzy żona, czy wtargnie tu i zobaczy jak Sigrun wyciąga ramiona, by objąć Caelana w pasie - stanowił źródło ciepła, którego potrzebowała. Musiała się ogrzać, nim naprawdę zmieni się w sorbet o smaku krwi; mógł pomyśleć, że oszalała, nie obchodziło ją to - zresztą chyba naprawdę tak było. W głowie miała mętlik, gdy wtuliła policzek w zagłębienie męskiej szyi, nie dbając o to, czy nadal jest rozgniewany i zaraz na nią warknie jak wściekły pies.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Salon [odnośnik]29.08.18 18:06
Niestety, miała rację. Nikt nie powinien jej tu szukać. Nikt nie powinien podejrzewać, że właśnie on podejmie się ukrywania zbiegłej z Azkabanu Rookwood. Co więcej, że pomagał w przygotowaniu ucieczki. O skręceniu karku Wilhelminie Tuft nie wspominając. Czy już znaleźli ciało?
Nikomu nie powiedział o ich schadzce, nie rozmawiał o takich rzeczach - miał nadzieję, że i ona milczała jak grób. Nadal istniała nikła szansa, że ktoś zobaczył ich tam, w Parszywym Pasażerze, że zapamiętał ich twarze, usłyszał coś, czego nie powinien. Goyle nie widział tam żadnej z twarzy, których powinien się wystrzegać; agenci Wiedźmiej Straży byli jednak szkoleni w tym celu, by pozyskiwać informacje, których nikt inny zdobyć nie mógł.
W końcu pokiwał krótko głową, powoli godząc się z losem, dopuszczając do siebie myśl, że nie ma wyboru, że nie może wyrzucić jej za drzwi. Wciąż z uwagą nasłuchiwał, czy przypadkiem ktoś nie schodził na dół, czy walenie do drzwi nie zwróciło uwagi domowników; wyglądało na to, że jego małżonki nie obchodziło to, co dzieje się na parterze, dopóki przebywał tam on. Może to i lepiej.
Kilka dni. Może krócej. Nadal trudno było mu to sobie wyobrazić, jednak istniała szansa, że zniosą to, że nic nie wybuchnie, nikt nie umrze. Czy mógł jej ufać, że nie wykorzysta tej sytuacji, by zabawić się jego kosztem i jeszcze bardziej skomplikować wystarczająco już zagmatwane relacje domowników? Oczywiście, że nie. Pozostawało mu liczyć na to, że ten marazm, który ją ogarnął, powstrzyma ją przed psotami.
- Co do... - burknął, kiedy kobieta zaczęła się do niego przysuwać, gdy oplotła go w końcu ramionami, by zwalczyć z tym dojmującym zimnem, które podobno odczuwała. Przestał już ściskać jej ramię; zaskoczyła go na tyle, że złość została zastąpiona przez skonfundowanie. Musiał coś zrobić - zaczął wodzić po salonie wzrokiem, powoli rozważając wszelkie za i przeciw, decydując w końcu, że nie mogą tu dłużej zostać. Kominek zapewne pozwoliłby jej na szybsze zażegnanie dolegliwości, Caelan podejrzewał jednak, że problem leżał gdzieś indziej niż w temperaturze otoczenia; potrzebowali więc innych środków zaradczych, oboje - czuł, że i jemu potrzebny jest alkohol. Zaklął cicho w myślach, następnie spróbował odsunąć ją od siebie, odzyskać swobodę ruchów.
- Chodź - zaczął cicho, stosunkowo łagodnie; nie warczał już i nie szarpał, choć nikt nie mógł przewidzieć, co stanie się za chwilę, jeśli Rookwood powie nieodpowiednie słowo, spróbuje nadwyrężyć jego cierpliwość po raz kolejny. - Zaprowadzę cię do pokoju gościnnego, tam nikt nie powinien cię zobaczyć - mówił dalej, badawczo spoglądając ku jej twarzy, próbując odczytać z niej coś, cokolwiek, co pozwoliłoby mu na lepsze zaplanowanie najbliższej przyszłości. Potrzebowała uzdrowiciela? Będzie płakać? Mdleć? Trudno było mu wyobrazić sobie, co Sigrun przeżywała w związku z niedawną wizytą w Azkabanie, jakie nawiedzały ją koszmary na jawie.
- Tylko wezmę coś po drodze - dodał. Trzymał ją za ramiona, jakby bojąc się, że ucieknie, upadnie, wypadnie mu z rąk. Ściągnął usta w wąską kreskę i odstąpił ją na kilka kroków, sięgnął po stojące na stoliku szklanki oraz karafkę.
- Na wszelki wypadek... zmień się - podjął po chwili ciężkiej, krępującej ciszy. - Gdyby mieli cię zobaczyć. Nie chcę, żeby dostali zawału, jeśli twoja prawdziwa twarz pojawi się jednak na okładce Proroka.
Nadal był to dla niego abstrakcyjny koncept - ona, metamorfomagiem. Coś poruszyło się w jego piersi, w oddali zamajaczyło echo niedawnej złości, spróbował ją jednak stłamsić w zarodku. Później będzie wściekły, teraz musiał przemycić ją na piętro.

| idziemy tam



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]29.05.20 18:40
19 IV 1957
Nieśpiesznym krokiem weszła do pomieszczenia, a jej wzrok niemalże natychmiast spoczął na obrazie. Lewy kącik ust nieznacznie się uniósł. Nie musiała zgadywać kto nakazał go tam umieścić. Przypominał jej płótna wiszące w ich rodzinnym domu, którym zawsze przyglądała się z uwagą. Nawet podczas swojego ostatniego pobytu u matki nie mogła sobie odmówić tej przyjemności, choć doskonale pamiętała każdy ich szczegół. Gdy była młodsza, jej dziecięce oczy nie dostrzegały wielu różnic pomiędzy nimi (oprócz tych najbardziej oczywistych), lecz z wiekiem zaczęła odkrywać coraz to nowe elementy. Ostatecznie obrazy przestały kryć w sobie jakiekolwiek tajemnice, to wywoływało w niej pewnego rodzaju dumę. Nic więc dziwnego, iż postanowiła przyjrzeć się również temu malowidłu.
Nagle usłyszała trzask drzwi, który wyrwał ją z zamyślenia. Nie sądziła jednak by tak delikatne kroki należały do osoby na którą czekała. Westchnęła, zaciskając mocniej palce na szyjce trzymanej butelki. Nie pamiętała prezentu z poprzedniego roku, lecz tegoroczny podarek dla brata wydawał jej się niezbyt zadowalający. Nigdy nie miała talentu do dawania idealnych upominków, wymyślania kreatywnych prezencików. Alkohol wydawał jej się wyjątkowo uniwersalny, nie zawodził jeśli osoba miała jakiekolwiek pojęcie co kupić. Ona zaś mogła się takowym pochwalić, mniej więcej znając gust brata. Poza tym cóż innego miałaby mu wręczyć? Własnoręcznie namalowany obraz? Mogłaby, choć musiałaby wówczas poprosić brata o pozowanie, a nie sądziła również by był to prezent jego marzeń. Przygotować truciznę, którą ten mógłby później wykorzystać na jednym z wrogów? To mogła wykonać bez specjalnej okazji.
Powolnym krokiem ruszyła w kierunku kominka, po drodze zerkając na ustawione w pomieszczeniu ozdoby. Te jednak nie wydawały się dla niej interesujące, nie przepadała za podobnymi bibelotami. Jej mieszkanie zdobyły jedynie niezbędne zioła czy błyszczące na półce fiolki, stojące w równym rzędzie. Nawet pędzle wydawała się mieć ułożone pod linijkę, co znacząco odbiegało od stereotypu malarza. Oni przecież powinni mieć w mieszkaniach „artystyczny nieład”, a określenie tym mianem jej kątów byłoby znaczącym uchybieniem. Czy jednak mogła nazwać siebie prawdziwą malarką? Prawdopodobnie nie. Było to jedynie jej zainteresowanie, sposób na zrelaksowanie się, któremu nigdy nie chciała jednak poświęcić pełni swojej uwagi. To eliksiry grały pierwsze skrzypce i nigdy nie chciała tego zmieniać.
Zatrzymała się przed obrazem, marszcząc nieznacznie czoło. Skupiła wzrok na płótnie. Analizowała każdy jego centymetr, przypominając sobie opowieści brata. Niemal zawsze występowało w nich morze, tak jakby żadna historia nie mogła być dobra bez niego. Ona zaś jako dziecko z uwagą wsłuchiwała się w jego głos, zapamiętując każdą nutę i zachrypnięcie. Potrafiła bez trudu przywołać go w pamięci, podobnie jak żal związany z jego brakiem. Zazwyczaj radziła sobie z nieobecnością Caelana, choć miewała również momenty, kiedy jej mała głowa nie potrafiła zaakceptować ciążącej samotności. Znalazła z czasem jednak sposób i na to - wymykała się wówczas do jego pokoju, by tam spędzać długie godziny na rysowaniu, czasami na samym siedzeniu i patrzeniu przez okno. Szczególnie zapamiętała wieczór, kiedy, z niewiadomych przyczyn, postanowiła porysować w jednej z jego książek. Nie stworzyła jednak bazgrołów na całe strony, a małe rysunki na marginesach. Był to dość niewinny wybryk, a jednak więcej go nie powtórzyła.


I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Calanthe Goyle
Calanthe Goyle
Zawód : alchemiczka (trucicielka)
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Sometimes the best thing a flower can do for us is die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8474-calanthe-goyle https://www.morsmordre.net/t8487-parapet-panny-goyle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-pokatna-29-7 https://www.morsmordre.net/t8496-skrytka-bankowa-nr-2014 https://www.morsmordre.net/t8488-calanthe-goyle
Re: Salon [odnośnik]10.06.20 12:45
Pamiętał, że miała wpaść tego dnia z wizytą, a mimo to, gdy zegar wybił umówioną godzinę, Caelan wciąż był zbyt zajęty przeglądaniem kolejnych ksiąg rachunkowych, by bezzwłocznie stawić się na dole. Wszak musiał teraz dbać nie tylko o dokumentację statku handlowego, ale i tej rudery z Nokturnu, którą zakupili wraz z Drew. Nie narzekał jednak, a przynajmniej nie zbyt głośno - na szczęście Mantykora nie była aż tak popularna jak Wywerna, toteż jej obroty były odpowiednio mniejsze. Tym się pocieszał w chwilach takich jak ta, gdy wytężał wzrok nad rzędami cyferek, weryfikował kolejne wpisy dotyczące kupna i sprzedaży, podliczał wypłaty marynarzy czy posługujących w karczmie dziewek. Z zamyślenia wyrwało go w końcu ciche, ostrożne pukanie do drzwi gabinetu - to Catriona przybyła poinformować o czekającym na niego w salonie gościu. Podziękował jej ze zmęczeniem, lecz wyjątkowo mało oschle czy burkliwie, powoli wstając z zajmowanego do tej pory miejsca. Przetarł oczy, dopił resztkę rumu, który nalał sobie jakiś czas temu, by osłodzić sobie pracę, po czym bezzwłocznie ruszył w dół, ku niewielkiemu salonikowi.
- Calanthe - odezwał się cicho, lakonicznie, gdy tylko dostrzegł wpatrującą się w obraz siostrę. Niedbale poprawiał odwijające się rękawy koszuli, nie odejmując jednak wzroku od twarzyczki niższej, blondwłosej czarownicy, z którą nie rozmawiał już kilka długich tygodni. - Dobrze cię widzieć - dodał szczerze, powoli skracając dzielącą ich odległość, schylając się i składając na jej policzku szorstki pocałunek. Słowa żeglarza podszyte były zarówno niekłamaną ulgą, jak i troską. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co działo się na ulicach. W każdej chwili, na każdym rogu, można było zostać napadniętym przez tych szalonych szlamolubnych radykałów; sam przecież ledwie kilka dni temu stoczył walkę z kilkoma z nich w starym antykwariacie. Po Londynie szlajali się też dementorzy, których nijak nie obchodziło, kto zarejestrował swą różdżkę, zgadzał się z polityką obecnego ministra, a kto był intruzem. - Mam nadzieję, że nie czekałaś długo. Jak minęła ci droga z Pokątnej? Żadnych nieoczekiwanych niespodzianek? Następnym razem spotkamy się u ciebie... - urwał, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Bezwiednie potarł pokrytą zarostem brodę, gestem wolnej dłoni wskazując na jeden z foteli. Powinien po nią wyjść, zapewnić jej bezpieczeństwo. Może nawet powinien nalegać, by wróciła do domu rodzinnego lub wprowadziła się tutaj, do nich - wszak wolnych pokojów nie brakowało. Lecz czy Calanthe kiedykolwiek przystałaby na taką propozycję? - Pamiętam, że chciałaś o czymś porozmawiać, a jednocześnie wolałaś nie załatwiać tego drogą listowną. Możemy podjąć ten temat tutaj, czy wolałabyś udać się na górę, do gabinetu? - Co prawda zostawił tam bałagan, lecz gdyby tylko wyraziła chęć zamknięcia się w lepiej zabezpieczonym, a przy tym bardziej ustronnym pokoju, udaliby się tam bez chwili zwłoki. Zmarszczył brwi, mimowolnie zauważając, że troska, wszak przestał już wypierać się tego uczucia względem młodszej siostry, wyzwalała w nim pokłady gadatliwości, z których zwykle nie zdawał sobie nawet sprawy. A przynajmniej nie na trzeźwo.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]15.06.20 18:22
Wpatrzona w obraz, na chwilę zatraciła się w widmach z dzieciństwa. Dopiero znajomy głos brata wyrwał ją z zamyślenia, a gdy przeniosła na niego wzrok wspomnienia młodych niebieskich oczu spotkało się ze swoją starszą, dojrzalszą wersją. Na jej twarzy niemalże od razu pojawił się szczery i dość wyraźny uśmiech, co ostatnimi czasy stanowiło rzadkość.
-Ciebie również dobrze widzieć – odpowiedziała bez krzty fałszu, nieznacznie odsłaniając prawy policzek na którym brat złożył jej pocałunek. Caelan należał on do nielicznych osób, których towarzystwo sprawiało jej przyjemność. Czasami żałowała, iż nie mieli okazji widywać się częściej, choć doskonale znała i rozumiała powody, które się za tym kryły. Każde z nich miało teraz swoje własne życie, zajęcia i zobowiązania. Sama pochłonięta była przez alchemię, próbując wrócić do swojej normalności sprzed anomalii – każdy dzień zaplanowany, a wykonanie kolejnych mikstur opracowane do perfekcji. Wypełniała każdy swój dzień zapachami eliksirów bądź ingrediencji, okazjonalnie zmieniając to na specyficzny odór ulicy Śmiertelnego Nokturnu.  
- Caelan- zaczęła, kręcąc przy tym delikatnie głową. Czuła, że się martwił i doceniała jego troskę. Nie czuła się jednak komfortowo z myślą, iż przysparza mu niepotrzebnych trosk, choć powinna być już do tego przyzwyczajona. Wydawało się, iż ta kwestia nigdy nie miała się zmienić, a przecież nie była już małą dziewczynką. – Wiesz, że jestem ostrożna. Staram się ograniczać wychodzenie z mieszkania, ale też nie mogę się w nim zamknąć na cztery spusty. Poruszam się po znanych sobie drogach i odwiedzam osoby, u których czuję się bezpiecznie. Przestań się o mnie martwić, bo czas dzieciństwa się skończył. Nie możesz całe życie prowadzić mnie za rękę. Masz pracę, obowiązki i syna do wychowania.
Argument z latoroślami nie należał do najmocniejszych, lecz nie bez przyczyny po niego sięgnęła. Lubiła bratu przypominać o najmłodszym Goyle’u, który z pewnością potrzebował obecności ojca. Oczywiście nie miała zamiaru wtrącać w ten element życia brata, choć miała na ten temat swoje zdanie. Figura ojca kładła się cieniem na jej dziecięce wspomnienia. To Caelan był męskim głosem, który przyczynił się do jej wychowania. Bez niego byłaby inną osobą.
Westchnęła, przypominając sobie o trzymanej w dłoni butelce jednego z najlepszych rumów (do których miała dostęp), którą wręczyła bratu.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Obyś żył jeszcze długo… – powiedziała, dłońmi obejmując go w pasie. Nie miała zamiaru próbować nawet przytulić go w inny sposób, bowiem różnica wzrostu nieco komplikowała podobne gesty. W tej kwestii również nic się nie zmieniło. Po chwili wypuściła go z objęć, kierując się w stronę fotela, na którym usiadła. Na twarzy wróciła powaga, choć nie można było szukać w niej typowego dla kobiety chłodu. Dłonią wygładziła marszczenia, które pojawiły się na spódnicy, próbując odpowiednio dobrać słowa. - Rzeczywiście, nie sprowadza mnie do ciebie jedynie chęć wręczenia prezentu. Niestety.  Potrzebuję twojej pomocy z jednym klientem… Wydaje mi się, iż sprawa ta nie powinna być wielką tajemnicą, ale jeżeli spodziewasz się jakiś przeszkód, to możemy kontynuować temat w gabinecie. Dostosuję się do ciebie.
Nie czuła się niekomfortowo mówiąc o podobnych sprawach, jednak rozumiała, iż brat mógł chcieć odseparować domowników od pewnych elementów swojego życia. Nie podejrzewała jednak bratową o podsłuchiwanie, choć nie mogła ręczyć za Cilliana.


I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Calanthe Goyle
Calanthe Goyle
Zawód : alchemiczka (trucicielka)
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Sometimes the best thing a flower can do for us is die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8474-calanthe-goyle https://www.morsmordre.net/t8487-parapet-panny-goyle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-pokatna-29-7 https://www.morsmordre.net/t8496-skrytka-bankowa-nr-2014 https://www.morsmordre.net/t8488-calanthe-goyle
Re: Salon [odnośnik]19.06.20 14:33
Od wielu lat nie była już małą dziewczynką, jednak na zawsze miała pozostać jego młodszą siostrą. Trudno więc byłoby się wyzbyć w pełni uzasadnionej troski o zdrowie mieszkającej samotnie Calanthe. I o ile zwykle Pokątna kojarzyła się tylko i wyłącznie ze spokojem, o tyle teraz zrobiło się tam nie aż tak bezpiecznie - głównie za sprawą ostatnich rozporządzeń ministra, czy raczej stawiających opór rebeliantów. Dzielnicy portowej również daleko było do ideału, mimo to czułby się lepiej, gdyby Goyle'ówna przeniosła się bliżej, jeśli nie do rodziców, to tutaj - zapewniłby jej odpowiednie warunki do normalnego funkcjonowania, by nie czuła się niczym więzień, przerobił część piwnicy na odosobnioną pracownię... Gdyby tylko chciała. Przy okazji mogłaby mieć oko na Catrionę i dzieci. Mimo to nie proponował tego rozwiązania, przekonany, że doskonale wie, jakiej odpowiedzi udzieliłaby młodsza siostra. - Nie ma co kręcić głową - mruknął pod nosem, zwracając uwagę na ten subtelny gest. - Wiem, że jesteś ostrożna - przytaknął, zawsze doceniał w niej rozwagę, opanowanie; byli do siebie podobni, dlatego też przebywanie w jej towarzystwie przynosiło ukojenie, jawiło się jako coś całkowicie naturalnego, nienachalnego. - I wiem, że robisz wszystko, by nie wplątać się w nic niebezpiecznego. Pamiętaj jednak, że na ulicach widuje się nie tylko zwolenników tego głupca Longbottoma, nie tylko przemykające się ukradkiem szlamy, ale i dementorów. Co zrobisz, kiedy na jakiegoś wpadniesz? - kontynuował, unosząc przy tym wyżej brwi, spoglądając ku delikatnej buzi Calanthe z powagą i stanowczością, lecz nie ze złością. Rozumiał jej potrzebę obstawania przy swoim, powinna móc czuć się w Londynie bezpiecznie, nie musieć lękać się o własne zdrowie, a jednocześnie nie mógł pozbyć się niepokoju na myśl, że wpadnie w ręce buntowników, czy jeszcze gorzej - tych fanatyków z Zakonu Feniksa. Percival wiedział o jego przynależności do Rycerzy Walpurgii, zaś teraz, gdy zasilił szeregi wroga, z pewnością podzielił się tą informacją z pozostałymi - był też ten dzieciak, Cattermole, którego dopiero co widział w antykwariacie, a który znał jego personalia z klubu pojedynków. Nie mógł dłużej łudzić się, że przeciwnicy nie wiedzą o jego służbie Czarnemu Panu. Czy śmieliby sięgnąć po jego bliskich? Zagrozić żonie, dzieciom, rodzeństwu? - Mógłbym udzielić ci kilku wskazówek - dodał jeszcze. Co prawda od dawna nie musiał sięgać po zaklęcie patronusa, nie wiedział, jaką formę przybrałby jego obrońca, mimo to w zakresie magii obronnej rozwijał się stale. Nie wątpił więc, że mógłby nauczyć Calanthe przydatnego zaklęcia, które pomogłoby jej w trakcie nieoczekiwanego starcia z jednym z tych plugawych stworzeń. - Nie trzeba było - odpowiedział krótko, kiedy w końcu zwrócił uwagę na trzymaną przez nią w dłoni butelkę, zrozumiał, dlaczego ją ze sobą zabrała. Odetchnął głębiej i oparł brodę na czubku głowy siostry, gdy ta oplotła go ramionami; rzadko kiedy ktoś raczył go podobnymi gestami. - Postaram się żyć możliwie jak najdłużej, obiecuję - mruknął, wyginając usta w krzywym uśmiechu, uciekając przy tym wzrokiem gdzieś w bok. Nie mogła wiedzieć o tym, jak często ryzykował życiem - robił to jednak również dla niej. Dla lepszego jutra. - Napijesz się? - Uniósł wyżej prezent, który dopiero co odebrał, a któremu nie chciał pozwolić pokryć się kurzem, kiedy już odsunęła się i zajęła miejsce na jednym z siedzisk. - Czy wolałabyś coś innego? Wino? - Uniósł wyżej brwi, spoglądając ku niej z wyczekiwaniem. Po chwili zajął miejsce w drugim z fotelów, przynosząc ze sobą szkła i, jeśli Calanthe wyraziła taką chęć, butelkę z innym alkoholem. Rozlewał trunki z wprawą, uważnie słuchając przy tym wypowiedzi towarzyszki, a kiedy zamilkła, pokiwał krótko głową. - Możemy zostać tutaj, reszta powinna być zajęta na górze - podjął, myśląc tutaj nie tylko o małżonce i najmłodszej, kilkumiesięcznej Caoimhe, ale też Cillianie. Powinien teraz uczyć się norweskiego i lepiej, żeby faktycznie się tym zajmował. - Opowiedz mi więcej o tym kliencie. Próbował cię oszukać?



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Salon [odnośnik]17.10.20 18:00
Troska brata nie dziwiła jej, choć niejednokrotnie budziła poczucie lekkiego dyskomfortu. Nie życzyła sobie być zmartwieniem dla brata, zwłaszcza że ten i tak miał już dużo spraw na głowie. Między innymi z tego też powodu nigdy nawet nie rozważała opcji zamieszkania z nim na poważnie wiedząc jak wiele zachodu by to wymagało. Poza tym wciąż ceniła sobie swoją niezależność, nawet w momentach wahania oraz obawy o własne życie. Byłaby lekkomyślna gdyby chociaż przez jeden moment nie zastanawiała się nad zmianą miejsca zamieszkania, nawet tą tymczasową. Wiedziała, iż w rodzinnym domu nadal jest dla niej miejsce, choć ostatnimi czasy nie ciągnęło jej do rodziców - wiele czasu spędziła z nimi w czasie szalejących niedawno anomalii. Kochała matkę, lecz na dłuższą metę nie mogła znieść ojcowskiej obecności. Nie musiał wiele mówić, bo też nie był typem rozmówcy. Nie musiał nic robić, ale sam fakt iż siedzi w fotelu czy krąży korytarzami mieszkania, wywoływał u niej niechęć. Nigdy nic ich nie łączyło oprócz więzów krwi i tak miało już zostać.
Nie, musiała pozostać wśród swoich własnych czterech ścian licząc na swoje umiejętności i brak nieprzyjacielskich odwiedzin. Caelan poruszył jednak słuszny temat, który niejednokrotnie uwierał zakątki jej podświadomości i godził w jej dumę.
-- Słuszna uwaga - powiedziała ściszonym głosem. Nie było jednak sensu udawać, że w sytuacji zagrożenia potrafiłaby pokonać dementora. Nigdy nie traktowała obrony przed czarną magią jako priorytet, toteż zignorowała tą dziedzinę na rzecz innych umiejętności. Czyżby powinna teraz nadrobić zaległości? Z pewnością byłoby to rozsądne i warte rozważenia, szczególnie w obecnej sytuacji. Przy tym nie stanowiłoby to większego problemu, bowiem Calanthe szczyciła się swoją umiejętnością dobrego zorganizowania. Poza tym miałaby odpowiedniego nauczyciela w osobie swojego brata.
- Jeśli nie stanowi to dla Ciebie problemu, to nie wzgardzę kilkoma lekcjami - odpowiedziała. Była pewna, że mogła liczyć na Caelana i jego zdolności przekazywania wiedzy. Gdy byli młodsi nie miał z tym problemu, a przecież sama zawsze przykładała się do swoich obowiązków (o ile dostrzegała w nich sens). - A do tego czasu będę starała się uczęszczać w miarę bezpiecznymi drogami.
Starała się nie naciskać zbyt mocno na przedostatnie słowo, choć ostatnimi czasy używanie go było dość ryzykowne. Było jak igranie z ogniem, bowiem londyńskie ulice nie miały nic wspólnego z uczuciem spokoju i pewności o własne życie.
- Skoro już zaproponowałeś, to możesz mi nalać odrobinę. Jestem ciekawa smaku - odpowiedziała na propozycję brata. Na co dzień stroniła od alkoholu, bowiem ceniła sobie trzeźwość umysłu potrzebną do chociażby przygotowywania eliksirów. Poza tym nie lubiła tego uczucia, które zawsze towarzyszyło jej po wypiciu chociażby odrobiny wina - powoli puszczające hamulce, prowokujące do przekraczania granic. Lubiła mieć kontrolę nad sytuacją i przede wszystkim sobą samą - swoimi słowami i czynami. Dzisiaj jednak nie mogła odmówić.
- Cóż, w sumie to zrobił - powiedziała, zakładając przy tym nogę na nogę. Dłonią wygładziła materiał spódnicy, dobierając w głowie słowa. Z jednej strony bowiem nie obawiała się brata czy jego osądów, lecz z drugiej strony sytuacja mogła stawiać ją w złym świetle. W końcu powinnam dbać o swoje interesy i ostrożniej podchodzić do nowych transakcji, a przynajmniej takie wnioski mógł wysnuć każdy kto słuchał o tej sytuacji. Cala jednak niewiele miała sobie do zarzucenia w tej sytuacji, a nie zwykła też płakać nad rozlanym eliksirem. Wiedziała co chce zrobić z zaistniałym problemem. Potrzebowała jednak do tego pomocy. - Mężczyzna potrzebował dość prostego eliksiru, który już wcześniej u mnie zamawiał. Pierwsze transakcje upływały bez komplikacji, toteż i tym razem spodziewałam się podobnej. I w pierwszej chwili taka się wydawała - ten dał mi pieniądze, więc ja nie miałam podstaw by nie dać mu eliksiru. Nie zdążyłam jednak sprawdzić zawartości sakiewki, kiedy ten wyrwał mi butelkę z ręki i zaczął uciekać. Ja zaś nie należę do wybitnych biegaczy, a że od samego rana bolała mnie głowa, to i zaklęcia nie wychodziły tak jak powinny. Zresztą spotkaliśmy się w dzielnicy, w której nie powinnam rzucać niektórych zaklęć.
Westchnęła, upijając łyk alkoholu, który podał jej brat. Skrzywiła się przy tym nieznacznie. Nie spodziewała się aż tak mocnego trunku.
- Jak się domyślasz w sakiewce nie było pieniędzy, a przynajmniej nie tyle ile bym sobie życzyła. Ponadto znalazłam też liścik z przeprosinami - zaśmiała się przy tym, pamiętając irytację w momencie odkrycia małej wiadomości zapisanej na pergaminie dość pochyłym i niezgrabnym pismem. Teraz pozostawało jej jedynie rozbawienie. - Zanim jednak zaczniesz mówić o ostrożności... Nie mogę powiedzieć, iż znam tego mężczyznę na wylot. Ale mam o nim pewne informacje, a zdobycie kolejnych może nie stanowić większego problemu. Jeśli więc zgodzisz się mi pomóc i go znaleźć, to zapewniam cię, że nie powinno to być aż tak skomplikowane i trudne. Jeśli jednak nie masz czasu, to zrozumiem. Poradzę sobie sama. - zrobiła krótką pauzę, choć szybko kontynuowała. Wiesz, że w naszej rodzinie takich spraw się nie zostawia. Tak naprawdę w tym wszystkim chodzi o zasady i własną satysfakcję. Ty akurat powinieneś wiedzieć, że jedna sytuacja może ukierunkować dalsze losy biznesu. Jeśli pozwolę jednej osobie się okpić, to potem reszta będzie próbowała. Jeśli jednak pokażę, iż była to gra nie warta świeczki... Problem nie będzie się powtarzał, a może i w jakiś sposób przysłuży się to przyszłym transakcjom.
Oparła się wygodniej o oparcie siedzenia, przyglądając się bratu. Liczyła, a nawet wierzyła, że rozumie ją i jej punkt widzenia.


I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Calanthe Goyle
Calanthe Goyle
Zawód : alchemiczka (trucicielka)
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Sometimes the best thing a flower can do for us is die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8474-calanthe-goyle https://www.morsmordre.net/t8487-parapet-panny-goyle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-pokatna-29-7 https://www.morsmordre.net/t8496-skrytka-bankowa-nr-2014 https://www.morsmordre.net/t8488-calanthe-goyle
Re: Salon [odnośnik]09.11.20 15:17
- Chętnie ci ich udzielę – odpowiedział cicho, dobrze maskując odczuwaną na tę myśl ulgę. Zdawał sobie sprawę z faktu, że Calanthe nie lubiła jego troski, nie była już małą dziewczynką, mimo to nie mógłby przecież zignorować ostatnich wydarzeń, nie bać się o jej zdrowie i życie. Po Londynie wciąż buszowali groźni przestępcy, zaś pojawiający się raz na jakiś czas dementorzy stanowili niemałe zagrożenie i dla czarodziejów dużo lepiej obeznanych z białą magią niż jego młodsza siostra. Sam, choć regularnie ćwiczył się w zaklęciach ze wspomnianej dziedziny, wolałby unikać bezpośredniego towarzystwa tych przerażających, wysysających wszelką radość istot. – Dobrze – dodał jeszcze, kiwając przy tym głową, gdy obiecała, że będzie chadzać bardziej uczęszczanymi ścieżkami. Nie gwarantowało to bezpieczeństwa, ograniczało jednak szansę na to, że zostanie napadnięta. Kiedy już chwila nieoczekiwanej czułości dobiegła końca, Caelan spełnił prośbę krewniaczki i napełnił nie tylko i swoje szkło, ale też polał i jej – jednak odpowiednio mniej, na spróbowanie. Wiedział przecież, że nie lubiła charakterystycznego szumu, rozluźnienia, które towarzyszyły spożywaniu procentów. Może to i lepiej; zawsze miała nad sobą pełną kontrolę, niestępione zmysły.
Rozsiadł się wygodniej w zajmowanym fotelu, wznosząc szklaneczkę do ust, z uwagą wyczekując opowieści siostry. Zamierzał jej doradzić możliwie jak najlepiej, wpierw jednak musiał poznać pełen obraz sytuacji, zrozumieć, gdzie leży problem. Nie przerywał, w ciszy wysłuchując całej historii, od czasu do czasu pocierając pokrytą zarostem brodę czy marszcząc brwi. – Liścik z przeprosinami? – powtórzył po niej cierpko, z niedowierzaniem. Nie ma to jak oszust z wyrzutami sumienia, jakie to żałosne. Pokręcił głową, jednocześnie bawiąc się trzymanym w dłoni naczyniem. – Nie będę prawił ci morałów, Calanthe, i tak jest już za późno, o ile nie weszłaś jakimś trafem w posiadanie zmieniacza czasu, a najlepiej jest uczyć się na własnych błędach. Cieszę się jedynie, że ten idiota nie uczynił ci krzywdy, a jedynie zapłacił mniej niż powinien – zaczął powoli, próbując podejść do tego tematu racjonalnie, odsunąć zbędne emocje na bok. Mimo to chętnie policzyłby się z tą gnidą – bo przecież wiedział, że nie odwiedzie siostry od pomysłu dalszego handlu swymi specyfikami. Westchnął cicho, nie mogąc powstrzymać się przed choćby takim wyrażeniem uczuć, które pojawiły się wraz z wyobrażeniem sobie alchemiczki postawionej w takiej sytuacji. – Oczywiście, że ci pomogę. Powiedz tylko, co o nim wiesz, na pewno go znajdziemy… I zadbamy o to, by już nigdy więcej nie próbował takich sztuczek. Dziwi mnie, że w ogóle się na coś takiego porwał, zupełnie jakby nie był stąd. – Ich nazwisko było przecież dość znane w półświatku, czy to za jego sprawą, czy to za sprawą ojca; każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, wiedział, że oszukiwanie ich nie mogło obyć się bez konsekwencji. Uśmiechnął się w odpowiedzi na dalszą część wypowiedzi siostry. Dała właśnie najlepszy dowód tego, że słuchała go z uwagą, a także wyciągała z ich rozmów odpowiednie wnioski. Oczywiście, że nie mogli pobłażać takim klientom, nawet jeśli faktyczna szkoda była stosunkowo niewielka. Wątpił, by akurat od tego jednego eliksiru zależała równowaga jej domowego budżetu, chodziło jednak o zasady. – Trudno byłoby się z tobą nie zgodzić, Calanthe. Na pewno nie możesz zostawić tego bez słowa, inaczej znajdą się kolejni, którzy spróbują tego samego. Powoli dojdziesz do swego celu, jeśli tylko będziesz w tym konsekwentna. I stanowcza – przytaknął, nie próbując nawet kryć przed nią dumy, która zakradała się w kolejne zgłoski. Nie bez powodu tak lubił jej towarzystwo, byli do siebie niezwykle podobni, nawet mimo różnicy wieku.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach