Salonik na piętrze
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik na piętrze
Znacznie mniejszy i bardziej kameralny od głównego salonu. To miejsce, gdzie spędzają czas członkowie rodziny, czasem służy też do mniej oficjalnych spotkań. Zwykle używany przez młodych członków rodu, ale czasem i starsi lubią tu prowadzić rozmowy, na uboczu i z dala od zgiełku głównych pomieszczeń. Także urządzony w zielonych, rodowych barwach, choć z nieco mniejszym przepychem. Pod ścianami znajduje się kilka regałów z książkami i rodzinnymi pamiątkami, a na ścianie wisi rozległy pejzaż przedstawiający krajobraz lasów Sherwood. Znajdujący się tu kominek nie jest podłączony do sieci Fiuu.
Zauważyła, że Elaine wygląda blado nawet jak na szlacheckie standardy, a pod jej oczami rysują się niezdrowe, sine cienie. Ostatnie miesiące z pewnością nie miały dobrego wpływu na kruche zdrowie. Utrata męża, anomalie, a w końcu Stonehenge i utrata brata. Najmłodsza Nottówna pamiętała, że jej kuzynostwo było zżytym rodzeństwem. Czasem czuła się nieco wykluczona z ich towarzystwa przez różnicę wieku i fakt, że była tylko kuzynką, ale kochała Percivala jak rodzonego brata aż do dnia jego zdrady, z którą trudno było się pogodzić, ale która była faktem i sprawiała, że ona już nie miała kuzyna, a Elaine brata. Czy Elaine także czuła żal, rozpacz i tęsknotę podsycające niechęć i pogardę do zdrajcy, który był jej tak bliski, a który swą zdradą wbił jej podstępnie nóż w plecy? Elise była osobą, która na ogół stawiała na piedestale własne uczucia, uważając je za najważniejsze, ale że za własnymi czasem nie potrafiła już nadążyć, to zastanawiała się, jak całą tą sytuację widzieli inni członkowie rodziny, których również to wszystko musiało mocno zaboleć. Nie dalej jak wczoraj rozmawiała o tym z Ophelią, z Elaine jeszcze nie miała okazji.
To pewnie było dziwne uczucie: wracać jako gość do domu, w którym się wychowała i który kiedyś mogła nazywać własnym. Minęło dobrych kilka lat odkąd Elaine opuściła to miejsce, przybrała inne nazwisko i stała się lady Avery, spędzając większość swoich dni w posiadłości nowej rodziny. Czy to dlatego tak rozglądała się po pokoju, który już nie był stałym elementem jej codzienności? Czy próbowała przypomnieć sobie dawne chwile? Czy tęskniła? Za tym miejscem, rodowymi barwami i stałą obecnością bliskich? Elise była pewna, że będzie tęsknić.
Stonehenge rzeczywiście było dla niej dość traumatycznym wydarzeniem. Nie tylko przez fizyczne rany, których nie udało jej się uniknąć, ale przede wszystkim przez zdradę kogoś, kto wcześniej był jej bliski, a także przez późniejsze wydarzenia, trzęsienie ziemi i dementorów, którzy przerazili ją tak mocno, że do tej pory prześladowali ją w snach. Dla osiemnastoletniej, trzymanej pod kloszem młódki było to dużo i naprawdę żałowała, że nie została wtedy w domu, jednak myślała, że poza nudą nic jej tam nie grozi. Myliła się. Jej ojciec także się pomylił, bo gdyby wiedział, co się wydarzy, nie zabrałby żony ani córek.
- To dobrze – przytaknęła, ale nie była całkowicie przekonana, choć wyglądało na to, że Elaine nie chciała opowiadać o swoim stanie zdrowia, więc Elise postanowiła już więcej nie pytać i udawać, że jest w porządku i że wcale nie widzi tych sinych cieni pod oczami. Elaine była jednak twarda, twardsza od niej. Życie u Averych musiało ją zahartować. To nie było miejsce dla wątłych mimoz. Poza tym, jeśli była chora, to zapewne pozostawała pod pieczą uzdrowiciela. – Ja? Chyba już lepiej. Przynajmniej na ciele. Ślady po... tamtym dniu już zniknęły – przytaknęła, pocierając dłonią rękę, która w Stonehenge doznała urazu, a obecnie była już wyleczona. Jej ciało i dusza ucierpiały. Prędko tego nie zapomni. – Ale nie sny. One nadal wracają.
A także myśli o tamtym dniu. I o Percivalu. Będąc uziemioną w dworze miała dużo czasu, by rozmyślać o tym, co zrobił i jak bardzo zhańbił ich nazwisko i ród, przeciwstawiając się publicznie wyznawanym przez Nottów wartościom.
- Nieczęsto opuszczam teraz posiadłość. Po... tamtym dniu może tylko kilka razy. Byłam na wieczorze panieńskim mojej drogiej kuzynki Marine, a potem na jej ślubie. A odkąd zaczęła się ta burza nawet do ogrodów nie mogę wyjść – powiedziała; tęsknota za spacerami na świeżym powietrzu dała jej się we znaki, bo choć Elise była wygodnicka, to jednak lubiła spędzać czas w ogrodach przy Ashfield Manor. Uwielbiała też wszelkie towarzyskie wyjścia i zwyczajnie więdła bez towarzystwa. Jednak jej uziemienie mogło mieć też inny wymiar, nie tylko spowodowany anomaliami i pogodą, ale też zdradą Percivala. Nie ulegało też wątpliwości, że konsekwencje jego zdrady dotkną i jej, a jej zaręczyny będą mieć wymiar silnie polityczny, podobnie jak zbliżający się ślub Eddarda z lady Malfoy. To do nich należało udowodnienie, że po odcięciu zgniłej gałęzi reszta drzewa jest silna. Elise pragnęła to udowodnić. Pokazać że była lwicą, że wartości przez wieki krzewione przez jej ród wciąż były jej drogie. Droższe niż zdrajca.
Chwilę po zniknięciu skrzata, który zostawił im herbatę i poczęstunek, sięgnęła po filiżankę.
- Od tamtego dnia minęły już trzy tygodnie, a nadal nie miałam okazji z tobą o tym porozmawiać – zaczęła nagle, tuż po tym jak upiła łyk herbaty i odstawiła filiżankę z powrotem na spodek. – Czy i ty wciąż o tym myślisz? O... Stonehenge i jego konsekwencjach? – I o nim. Przede wszystkim o nim, choć nie zapytała o to wprost. Była pewna, że Elaine się domyśli, co trapiło serce młodszej kuzynki. Wielka polityka nie była w centrum zainteresowania dam, ale to co się tam wydarzyło dotyczyło ich bezpośrednio. Nie śmiała jednak wymówić jego imienia wprost, zwłaszcza że od dziesiątego października było pod tym dachem swoistym tabu. Przy posiłkach w ogóle nie wspominano o tym, że ktoś taki jak Percival istniał. Omijano wzrokiem jego puste miejsce. Rozmawiano o zmianach w rodowych relacjach i o tym, jak ważne jest dbanie o spójność i jedność Skorowidzu, ale o zdrajcy chciano zapomnieć. Czy Elaine też próbowała zapomnieć? Czy jej nowy ród dawał jej odczuć to, że była siostrą zdrajcy? Avery byli w swym konserwatyzmie bardziej radykalni niż Nottowie.
To pewnie było dziwne uczucie: wracać jako gość do domu, w którym się wychowała i który kiedyś mogła nazywać własnym. Minęło dobrych kilka lat odkąd Elaine opuściła to miejsce, przybrała inne nazwisko i stała się lady Avery, spędzając większość swoich dni w posiadłości nowej rodziny. Czy to dlatego tak rozglądała się po pokoju, który już nie był stałym elementem jej codzienności? Czy próbowała przypomnieć sobie dawne chwile? Czy tęskniła? Za tym miejscem, rodowymi barwami i stałą obecnością bliskich? Elise była pewna, że będzie tęsknić.
Stonehenge rzeczywiście było dla niej dość traumatycznym wydarzeniem. Nie tylko przez fizyczne rany, których nie udało jej się uniknąć, ale przede wszystkim przez zdradę kogoś, kto wcześniej był jej bliski, a także przez późniejsze wydarzenia, trzęsienie ziemi i dementorów, którzy przerazili ją tak mocno, że do tej pory prześladowali ją w snach. Dla osiemnastoletniej, trzymanej pod kloszem młódki było to dużo i naprawdę żałowała, że nie została wtedy w domu, jednak myślała, że poza nudą nic jej tam nie grozi. Myliła się. Jej ojciec także się pomylił, bo gdyby wiedział, co się wydarzy, nie zabrałby żony ani córek.
- To dobrze – przytaknęła, ale nie była całkowicie przekonana, choć wyglądało na to, że Elaine nie chciała opowiadać o swoim stanie zdrowia, więc Elise postanowiła już więcej nie pytać i udawać, że jest w porządku i że wcale nie widzi tych sinych cieni pod oczami. Elaine była jednak twarda, twardsza od niej. Życie u Averych musiało ją zahartować. To nie było miejsce dla wątłych mimoz. Poza tym, jeśli była chora, to zapewne pozostawała pod pieczą uzdrowiciela. – Ja? Chyba już lepiej. Przynajmniej na ciele. Ślady po... tamtym dniu już zniknęły – przytaknęła, pocierając dłonią rękę, która w Stonehenge doznała urazu, a obecnie była już wyleczona. Jej ciało i dusza ucierpiały. Prędko tego nie zapomni. – Ale nie sny. One nadal wracają.
A także myśli o tamtym dniu. I o Percivalu. Będąc uziemioną w dworze miała dużo czasu, by rozmyślać o tym, co zrobił i jak bardzo zhańbił ich nazwisko i ród, przeciwstawiając się publicznie wyznawanym przez Nottów wartościom.
- Nieczęsto opuszczam teraz posiadłość. Po... tamtym dniu może tylko kilka razy. Byłam na wieczorze panieńskim mojej drogiej kuzynki Marine, a potem na jej ślubie. A odkąd zaczęła się ta burza nawet do ogrodów nie mogę wyjść – powiedziała; tęsknota za spacerami na świeżym powietrzu dała jej się we znaki, bo choć Elise była wygodnicka, to jednak lubiła spędzać czas w ogrodach przy Ashfield Manor. Uwielbiała też wszelkie towarzyskie wyjścia i zwyczajnie więdła bez towarzystwa. Jednak jej uziemienie mogło mieć też inny wymiar, nie tylko spowodowany anomaliami i pogodą, ale też zdradą Percivala. Nie ulegało też wątpliwości, że konsekwencje jego zdrady dotkną i jej, a jej zaręczyny będą mieć wymiar silnie polityczny, podobnie jak zbliżający się ślub Eddarda z lady Malfoy. To do nich należało udowodnienie, że po odcięciu zgniłej gałęzi reszta drzewa jest silna. Elise pragnęła to udowodnić. Pokazać że była lwicą, że wartości przez wieki krzewione przez jej ród wciąż były jej drogie. Droższe niż zdrajca.
Chwilę po zniknięciu skrzata, który zostawił im herbatę i poczęstunek, sięgnęła po filiżankę.
- Od tamtego dnia minęły już trzy tygodnie, a nadal nie miałam okazji z tobą o tym porozmawiać – zaczęła nagle, tuż po tym jak upiła łyk herbaty i odstawiła filiżankę z powrotem na spodek. – Czy i ty wciąż o tym myślisz? O... Stonehenge i jego konsekwencjach? – I o nim. Przede wszystkim o nim, choć nie zapytała o to wprost. Była pewna, że Elaine się domyśli, co trapiło serce młodszej kuzynki. Wielka polityka nie była w centrum zainteresowania dam, ale to co się tam wydarzyło dotyczyło ich bezpośrednio. Nie śmiała jednak wymówić jego imienia wprost, zwłaszcza że od dziesiątego października było pod tym dachem swoistym tabu. Przy posiłkach w ogóle nie wspominano o tym, że ktoś taki jak Percival istniał. Omijano wzrokiem jego puste miejsce. Rozmawiano o zmianach w rodowych relacjach i o tym, jak ważne jest dbanie o spójność i jedność Skorowidzu, ale o zdrajcy chciano zapomnieć. Czy Elaine też próbowała zapomnieć? Czy jej nowy ród dawał jej odczuć to, że była siostrą zdrajcy? Avery byli w swym konserwatyzmie bardziej radykalni niż Nottowie.
Wiedziała, że słabość fizyczna, tak często przenikająca się w jej wypadku ze słabością psychiczną odbiła swoje piętno na jej twarzy. Wiedziała, że to widać. Wiedziała, że na to właśnie patrzy Elise. Chociaż i ona była blada, miała w sobie wciąż zaklętą wzorcowość, Minęło już trochę czasu, na pewno zdążyła nieco ochłonąć i inaczej wyglądała zaraz po fakcie, to wciąż jednak były przecież bardzo świeże rany. Młodej czarownicy stykającej się najprawdopodobniej po raz pierwszy z tak ogromną, destrukcyjną siłą. Oddanej całym sercem swojej rodzinie dziewczyny, która musiała oglądać udział w tej katastrofie swojego bliskiego krewnego. Choćby i tylko panny na wydaniu, której przyszłe losy zależały od tego, jak długo na językach w kontekście hańby i zdrady będzie jej własne nazwisko.
Doceniała oszczędną uprzejmość, na jaką siliła się młodsza kuzynka, by nie sprzeciwić się jawnie jej oczywistemu kłamstwu i w milczeniu tolerować jej stan. Właściwie dopiero po drżących ze spracowania po zaledwie kilku godzinach pracy z archiwaliami dłoniach potrafiła stwierdzić, że było gorzej, niż chciała się przyznać, ale i gorzej, niż sama zdawała sobie do tego momentu sprawę. Problemy z jedzeniem, ze snem, wszystko to kumulowało się i powoli zaczynało ją przytłaczać. Nie zamierzała jednak tylko dlatego przerywać spotkania z kuzynką. Nie dokończyły ostatniej rozmowy przed wydarzeniami w Stonehenge, Elaine wyjechała, nim miały ku temu okazję. Mogła nie mieć drugiej szansy, nie było nadużyciem stwierdzenie, że młodziutka Nott mogła zginąć wtedy i tam, przysypana kamieniami i ziemią, w śmiertelnej pułapce zastawionej przez... kogo właściwie? O czyje dokładnie dobro czuli, że muszą walczyć wtedy i tam, kogo tak bardzo chcieli chronić, narażając najbliższych? Po za statusem, większość z nich była bliższymi lub dalszymi kuzynami. Nottowie rozumieli to być może nawet lepiej, niż pozostali. Ale nie Percival. Najwyraźniej nie. Jaką ofiarę był gotów ponieść, ilu bliskich, dalszych poświęcić na rzecz... czego, właśnie czego? Co tak nagle zerwało się w nim, że nie mógł przemyśleć sytuacji, działać następnego dnia, choćby i na rzecz kolejnej zmiany ministra, ale nie tak, na pewno nie tak! Choć wychowywali się razem i każde z nich zasługiwało, przynajmniej do niedawna, reprezentować dumnie dewizę rodu, w każdym z nich odbijała się nieco inna część lwiej natury. Czy to ją miała winić? Czy miała prawo mimo wszystko napisać bratu: bo nazywasz się lew? Czy może były to tylko próżne nadzieje, sentyment każący jej jeszcze wyobrażać sobie go jako należącego do ich grona. Od jak dawna mogła się mylić?
Po pełnym zawahania stwierdzeniu Elise, że jej stan się polepszył, Elaine odruchowo podążyła wzrokiem za jej dłonią, przyłożoną do drugiej ręki. Była w stanie rozpoznać ten gest. Na samą myśl o fizycznych ranach, których istnienie dziewczyna właśnie potwierdziła, a które biorąc pod uwagę okoliczności jedynie szczęśliwym trafem nadawały się do całkowitego wyleczenia, jej złość jeszcze się nasiliła. Elise nie zasługiwała na to.
- Bardzo przykro mi to słyszeć. Jestem pewna, że miałaś i masz tu doskonałą opiekę. - Rozpoczęła dość zapobiegawczo, przyglądając się jej jednak uważnie, szukając potwierdzenia swoich słów. - Ale czy próbowano zrobić coś bezpośrednio z tymi snami? Istnieją specyfiki, które... oczywiście, tylko tak przypuszczam, nie jestem przecież uzdrowicielką, mogłoby przynieść ci ulgę w tym ciężkim czasie. - była przekonana, że ma rację. Była też gotowa ją udowodnić, zaprzęgając do pomocy co lepszych uzdrowicieli, których znała. Poczuła się niemal współodpowiedzialna za dobrostan Elise. Poczuła autentyczną troskę.
Wybór Percivala nosił znamiona również jej osobistej porażki. Nie było wyznań, pożegnań, nie miała nawet domysłów, którym dziś mogłaby przytaknąć udając, że dostrzegała wcześniej głębszy sens tego, co zaszło tak nagle. Dopiero po fakcie powracały do niej niektóre wspomnienia, urywki rozmów, wymienione spojrzenia, które mogły coś znaczyć. Czy powinna była złożyć je w całość wcześniej? Czy cokolwiek by to jeszcze zmieniło?
- Liczę, że ta burza wreszcie przejdzie. - Odparła łagodnie, ale zdecydowanie. Nie był to przejaw szczególnego optymizmu, niezależnie jednak, czy chodziło o towarzyskie niesnaski, jakkolwiek poważne miały konsekwencje, czy aurę, jakkolwiek zmienioną anomaliami w magii, wiedza i doświadczenie Elaine kazały je definiować jako ulotne z natury. Wierzyła w trwałość tej ostatniej, w jej nieprzejednanie mimo warunków.
- Czy o nim myślę? - powtórzyła powoli zadane pytanie. Na jej ustach zadrżał gorzki uśmiech zanim z jej piersi wydarł się śmiech, a wreszcie szloch. Ani pół łzy od tamtej chwili, po to tylko by złamała się nagle, na oczach Elise. Zaciskając zęby, próbowała uspokoić się choć trochę, ale próba sprawiła jedynie, że zaczęła mieć problemy z oddychaniem. To przyniosło kolejną salwę śmiechu, kolejną falę łez. Histeria. Odeślą ją wprost do Munga, zawiną w kaftan, nigdy nie wypuszczą. Świetnie! Tam właśnie należała. Tam doczeka swoich dni w spokoju i, przy odrobinie szczęścia, w zupełnej nieświadomości.
Doceniała oszczędną uprzejmość, na jaką siliła się młodsza kuzynka, by nie sprzeciwić się jawnie jej oczywistemu kłamstwu i w milczeniu tolerować jej stan. Właściwie dopiero po drżących ze spracowania po zaledwie kilku godzinach pracy z archiwaliami dłoniach potrafiła stwierdzić, że było gorzej, niż chciała się przyznać, ale i gorzej, niż sama zdawała sobie do tego momentu sprawę. Problemy z jedzeniem, ze snem, wszystko to kumulowało się i powoli zaczynało ją przytłaczać. Nie zamierzała jednak tylko dlatego przerywać spotkania z kuzynką. Nie dokończyły ostatniej rozmowy przed wydarzeniami w Stonehenge, Elaine wyjechała, nim miały ku temu okazję. Mogła nie mieć drugiej szansy, nie było nadużyciem stwierdzenie, że młodziutka Nott mogła zginąć wtedy i tam, przysypana kamieniami i ziemią, w śmiertelnej pułapce zastawionej przez... kogo właściwie? O czyje dokładnie dobro czuli, że muszą walczyć wtedy i tam, kogo tak bardzo chcieli chronić, narażając najbliższych? Po za statusem, większość z nich była bliższymi lub dalszymi kuzynami. Nottowie rozumieli to być może nawet lepiej, niż pozostali. Ale nie Percival. Najwyraźniej nie. Jaką ofiarę był gotów ponieść, ilu bliskich, dalszych poświęcić na rzecz... czego, właśnie czego? Co tak nagle zerwało się w nim, że nie mógł przemyśleć sytuacji, działać następnego dnia, choćby i na rzecz kolejnej zmiany ministra, ale nie tak, na pewno nie tak! Choć wychowywali się razem i każde z nich zasługiwało, przynajmniej do niedawna, reprezentować dumnie dewizę rodu, w każdym z nich odbijała się nieco inna część lwiej natury. Czy to ją miała winić? Czy miała prawo mimo wszystko napisać bratu: bo nazywasz się lew? Czy może były to tylko próżne nadzieje, sentyment każący jej jeszcze wyobrażać sobie go jako należącego do ich grona. Od jak dawna mogła się mylić?
Po pełnym zawahania stwierdzeniu Elise, że jej stan się polepszył, Elaine odruchowo podążyła wzrokiem za jej dłonią, przyłożoną do drugiej ręki. Była w stanie rozpoznać ten gest. Na samą myśl o fizycznych ranach, których istnienie dziewczyna właśnie potwierdziła, a które biorąc pod uwagę okoliczności jedynie szczęśliwym trafem nadawały się do całkowitego wyleczenia, jej złość jeszcze się nasiliła. Elise nie zasługiwała na to.
- Bardzo przykro mi to słyszeć. Jestem pewna, że miałaś i masz tu doskonałą opiekę. - Rozpoczęła dość zapobiegawczo, przyglądając się jej jednak uważnie, szukając potwierdzenia swoich słów. - Ale czy próbowano zrobić coś bezpośrednio z tymi snami? Istnieją specyfiki, które... oczywiście, tylko tak przypuszczam, nie jestem przecież uzdrowicielką, mogłoby przynieść ci ulgę w tym ciężkim czasie. - była przekonana, że ma rację. Była też gotowa ją udowodnić, zaprzęgając do pomocy co lepszych uzdrowicieli, których znała. Poczuła się niemal współodpowiedzialna za dobrostan Elise. Poczuła autentyczną troskę.
Wybór Percivala nosił znamiona również jej osobistej porażki. Nie było wyznań, pożegnań, nie miała nawet domysłów, którym dziś mogłaby przytaknąć udając, że dostrzegała wcześniej głębszy sens tego, co zaszło tak nagle. Dopiero po fakcie powracały do niej niektóre wspomnienia, urywki rozmów, wymienione spojrzenia, które mogły coś znaczyć. Czy powinna była złożyć je w całość wcześniej? Czy cokolwiek by to jeszcze zmieniło?
- Liczę, że ta burza wreszcie przejdzie. - Odparła łagodnie, ale zdecydowanie. Nie był to przejaw szczególnego optymizmu, niezależnie jednak, czy chodziło o towarzyskie niesnaski, jakkolwiek poważne miały konsekwencje, czy aurę, jakkolwiek zmienioną anomaliami w magii, wiedza i doświadczenie Elaine kazały je definiować jako ulotne z natury. Wierzyła w trwałość tej ostatniej, w jej nieprzejednanie mimo warunków.
- Czy o nim myślę? - powtórzyła powoli zadane pytanie. Na jej ustach zadrżał gorzki uśmiech zanim z jej piersi wydarł się śmiech, a wreszcie szloch. Ani pół łzy od tamtej chwili, po to tylko by złamała się nagle, na oczach Elise. Zaciskając zęby, próbowała uspokoić się choć trochę, ale próba sprawiła jedynie, że zaczęła mieć problemy z oddychaniem. To przyniosło kolejną salwę śmiechu, kolejną falę łez. Histeria. Odeślą ją wprost do Munga, zawiną w kaftan, nigdy nie wypuszczą. Świetnie! Tam właśnie należała. Tam doczeka swoich dni w spokoju i, przy odrobinie szczęścia, w zupełnej nieświadomości.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Elise miała dopiero osiemnaście lat i we wcześniejszych latach życie ją oszczędzało, jeśli nie liczyć utraty siostry oraz jednej z zaprzyjaźnionych kuzynek. Rodzina zawsze jej strzegła i wszelkie nieprzyjemności gorsze od plam na sukience czy złamanego paznokcia ją omijały. Miała więc zupełnie inną skalę postrzegania i przeżywania okropności niż ludzie, których życie tak nie rozpieszczało. Wydarzenia w Stonehenge były dla niej nader traumatyczne i nieprędko miała o nich zapomnieć, bo o ile ciało dało się zregenerować, z psychiką było trudniej. A także z dumą, bo dumnej lwicy niełatwo było pogodzić się z tym, że ktoś, kogo kochała i darzyła zaufaniem, zdradził ród, któremu była bezgranicznie oddana.
Kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiały wszystko wyglądało inaczej. Percival nadal był częścią ich rodziny i nikt nie śnił, że ktokolwiek z Nottów kiedykolwiek zdradzi, ani że szczyt w Stonehenge skończy się tak nieszczęśliwie. Kto by pomyślał, że przez miesiąc tyle może się zmienić? Miesiąc! Niby niewiele, a w tym przypadku bardzo dużo. I rzeczywiście mogło się okazać, że już więcej nie porozmawiają, gdyby tak Elise stała w mniej fortunnym miejscu i wpadła w jedną ze szczelin lub została przygnieciona kamieniem. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na urazie ręki i pogruchotanych żebrach. A także utrzymujących się pewien czas lodowatych dreszczach przywodzących na myśl spotkanie z dementorami i złych snach.
Była tylko nieznającą życia nastolatką, dlatego tak trudno było jej pojąć słowa Percivala. Przez całe życie znała i rozumiała tylko jedną perspektywę – swojego rodu. Chłonęła wartości Nottów jak gąbka, padły na bardzo podatny grunt, bo Elise wprost uwielbiała czuć się lepszą od innych, więc bardzo jej odpowiadało wywyższenie ponad zwykłych czarodziejów z powodu rodowodu, tradycji i błękitu krwi. Miałaby uznać za równych dzieci mugoli, które pojawiły się znikąd i nic nie dały ich światu, a jedynie czerpały z dorobku lepszych i próbowały dostosowywać pod siebie świat, który z litości ich przyjął, bo dziełem przypadku urodzili sie z magicznymi mocami? Percival może i im uległ, pozwolił namieszać sobie w głowie, ale nie ona. Zbyt mocno kochała ród, rodzinę i luksusy. Nawet Hogwart nie zachwiał jej przekonaniami, a wręcz ją w nich umocnił.
- Rodzina o mnie dba. Uzdrowiciel zajął się nami wszystkimi, gdy wróciliśmy... po szczycie – wyjaśniła. Jej inni bliscy nie wyglądali wtedy lepiej. Wszyscy byli zranieni fizycznie, a także przytłoczeni zdradą kogoś, kogo mieli za swego. Był to naprawdę grobowy i ponury dzień w historii Nottów. Zdrady nie były czymś powszechnym w ich dziejach. – Chyba muszę poprosić o nowe dawki eliksiru. Kiedy go zażywałam było lepiej, ale gdy przestałam, to okazało się... że dementorzy nadal pojawiają sie w moich snach. A jak nie oni, to wpadam w jedną ze szczelin, które przecięły Stonehenge. W każdym śnie czuję też zimno i... strach. – Musiała powiedzieć matce, by znowu wezwała uzdrowiciela, aby ten przepisał jej nowe dawki eliksirów na dobry sen. Póki do tego nie dojdzie pozostawało jej męczyć skrzata o parzenie uspokajających ziółek. Nie chciała wracać nocami do Stonehenge. Wystarczyło myślenie o nim za dnia. I cieszyła się że Elaine tam nie było, że Avery pozwolili jej zostać w domu.
W przypadku Elise pożegnania były, choć dopiero po szczycie zrozumiała, że ta ostatnia rozmowa w istocie nim była. Jednak Percival nie zdradził jej swoich planów. Zapewne dobrze wiedział, że Nottówna natychmiast doniosłaby nestorowi, by ten mógł zareagować i ukrócić jego zapędy, a może nawet zamknąć na czas szczytu pod kluczem. Często jednak wyrzucała sobie, że niczego nie domyśliła się wcześniej, ale przez wiele lat widywali się tylko w letnie wakacje, bo najpierw on był w Hogwarcie, a później ona, i nie byli przy sobie obecni przez całe życie. Może dlatego tak trudno było zauważyć, że coś się działo, bo za mało czasu spędzali razem, a kiedy już spędzali, nie rozmawiali o polityce i poglądach, a nadrabiali czas rozłąki. Elise aż do dziesiątego października uznawała za oczywistość, że każdy Nott wyznawał te same wartości co ona.
- Też na to liczę. To, co się dzieje, budzi we mnie wielki niepokój – przytaknęła; pragnęła końca burzy, bo była ona zbyt nieobliczalna, zbyt... odbiegająca od normy. Anomalna. To, że z anomaliami było coraz gorzej nasuwało obawy, że dalej będzie jeszcze gorzej i zmierzali prosto do końca świata. A przecież ona była zbyt młoda, by umierać, miała przed sobą całe wspaniałe życie, które chciała przeżyć!
Ale użycie słowa burza rzeczywiście mogło mieć i drugi wymiar, jakim było to, co działo się wśród rodów Skorowidzu, między którymi powstała głęboka wyrwa, a to, jak teraz wyglądał krajobraz Stonehenge, dobitnie to ilustrowało. Podczas burzy wywołanej zderzeniem tak różnych światopoglądów pękło wpół nie tylko miejsce szlacheckich zgromadzeń, same rody również się podzieliły. To też nie było normalne.
Kolejne słowa Elaine również mogły mieć drugie dno. Mogła mówić o szczycie, ale też... o Percivalu. Być może to drugie, biorąc pod uwagę jej późniejszą, niemal histeryczną reakcję. Lady Avery zaśmiała się przez łzy, ale nie było w tym ani odrobiny wesołości, raczej desperacka rozpacz i próba chwytania się resztek złudzeń, a może chęć wyparcia tego, co było przykrą i dobijającą prawdą.
Elise była względnie spokojna, bo etap histerii przeżyła w dniach po szczycie. Były krzyki, płacze, płomienna złość, a nawet rzucanie przedmiotami. Nie przypominała wtedy lady idealnej. Krew ze strony rodu matki silnie doszła wtedy do głosu, ukazując pełne spektrum humorzastości, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna półwila. Nastroje Elise zmieniały się w tamtych dniach bardzo szybko, ale ogień gniewu w końcu się wypalił, choć jego resztki nadal gdzieś się w niej tliły.
Może Elaine do tej pory tak skutecznie chowała swoje uczucia za maską, że nie przeżyła tego etapu i nie miała kiedy wyrzucić z siebie emocji. Elise spoglądała na nią jednak z niepokojem, niepewna co zrobić. Uznała jednak, że zanim zacznie cokolwiek mówić, powinna pozwolić jej się uspokoić, dlatego cierpliwie czekała, aż nagła histeria minie, jednocześnie mając gorącą nadzieję, że Elaine tu nie zemdleje z tego nadmiaru emocji, bo wyglądała jakby niewiele jej brakowało. Wykazała się pewnym zrozumieniem, bo przecież też przez to przechodziła. Nie był to może jej brat, a kuzyn, ale nadal była to bliska osoba, po której żałobę musiała przeżyć. Elaine też musiała. Każdy Nott musiał, a nawet z innym nazwiskiem Elaine wciąż nim była. Nie wyrzekła się rodu, a spełniła obowiązek wobec niego, poślubiając wybranego dla niej mężczyznę.
- Ja też za nim tęsknię. Za tym dawnym nim. Nie zdrajcą – przytaknęła, i choć nie wypowiedziała imienia, obie doskonale wiedziały, o kim mówiła. Nawet bez jego użycia czuła się, jakby naruszała pewne tabu. – Jak to jest, że czasem jesteśmy pewni, że dobrze kogoś znamy, a tu okazuje się, że jednak całe życie trwaliśmy w błędzie? – zastanowiła się. Poruszała grząski temat, ale rozmowa z siostrą nie wyczerpała jej chęci, by spróbować jakoś sobie to zracjonalizować i przepracować żal i tęsknotę, by ruszyć dalej. Może Elaine też potrzebowała o tym porozmawiać? U Averych pewnie nikt nie chciał wysłuchiwać żali wdowy, której brat okazał się zdrajcą. Większość dorosłych Nottów także kategorycznie ucinała temat, więc może Elise była jedną z niewielu osób, z którymi mogła porozmawiać. – Jestem pewna że wiesz o czym mówię, pewnie znałaś go lepiej ode mnie. Czy... wiedziałaś? – zapytała nagle, choć była pewna, że nie. Bo przecież gdyby wiedziała na pewno by kogoś powiadomiła. Każdy z nich by to zrobił dla dobra Percivala i chęci uchronienia jego przed błędem, a rodu przed hańbą. – Jeśli nie chcesz rozmawiać, to oczywiście możemy zmienić temat i porozmawiać o czymś bardziej trywialnym. Ale... tak sobie pomyślałam... – zawahała się. – Nie wiem nawet, jak opisać to, co czuję od tamtego dnia. Wszystko jest teraz jakieś inne.
Czuła się, jakby czegoś istotnego w jej życiu zabrakło. Jakby naprawdę ktoś umarł nagle i tragicznie, ale wiedziała, że tak naprawdę on nie umarł. Wciąż żył, ale z jakiegoś powodu wybrał mugoli i mugolaków ponad własną rodzinę. Dlaczego? Nie potrafiła tego pojąć. Elaine miała tych kilka lat doświadczenia życiowego więcej, więc może prędzej umiała dopatrzeć się w tym jakiejś logiki, której Elise nie widziała.
Kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiały wszystko wyglądało inaczej. Percival nadal był częścią ich rodziny i nikt nie śnił, że ktokolwiek z Nottów kiedykolwiek zdradzi, ani że szczyt w Stonehenge skończy się tak nieszczęśliwie. Kto by pomyślał, że przez miesiąc tyle może się zmienić? Miesiąc! Niby niewiele, a w tym przypadku bardzo dużo. I rzeczywiście mogło się okazać, że już więcej nie porozmawiają, gdyby tak Elise stała w mniej fortunnym miejscu i wpadła w jedną ze szczelin lub została przygnieciona kamieniem. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na urazie ręki i pogruchotanych żebrach. A także utrzymujących się pewien czas lodowatych dreszczach przywodzących na myśl spotkanie z dementorami i złych snach.
Była tylko nieznającą życia nastolatką, dlatego tak trudno było jej pojąć słowa Percivala. Przez całe życie znała i rozumiała tylko jedną perspektywę – swojego rodu. Chłonęła wartości Nottów jak gąbka, padły na bardzo podatny grunt, bo Elise wprost uwielbiała czuć się lepszą od innych, więc bardzo jej odpowiadało wywyższenie ponad zwykłych czarodziejów z powodu rodowodu, tradycji i błękitu krwi. Miałaby uznać za równych dzieci mugoli, które pojawiły się znikąd i nic nie dały ich światu, a jedynie czerpały z dorobku lepszych i próbowały dostosowywać pod siebie świat, który z litości ich przyjął, bo dziełem przypadku urodzili sie z magicznymi mocami? Percival może i im uległ, pozwolił namieszać sobie w głowie, ale nie ona. Zbyt mocno kochała ród, rodzinę i luksusy. Nawet Hogwart nie zachwiał jej przekonaniami, a wręcz ją w nich umocnił.
- Rodzina o mnie dba. Uzdrowiciel zajął się nami wszystkimi, gdy wróciliśmy... po szczycie – wyjaśniła. Jej inni bliscy nie wyglądali wtedy lepiej. Wszyscy byli zranieni fizycznie, a także przytłoczeni zdradą kogoś, kogo mieli za swego. Był to naprawdę grobowy i ponury dzień w historii Nottów. Zdrady nie były czymś powszechnym w ich dziejach. – Chyba muszę poprosić o nowe dawki eliksiru. Kiedy go zażywałam było lepiej, ale gdy przestałam, to okazało się... że dementorzy nadal pojawiają sie w moich snach. A jak nie oni, to wpadam w jedną ze szczelin, które przecięły Stonehenge. W każdym śnie czuję też zimno i... strach. – Musiała powiedzieć matce, by znowu wezwała uzdrowiciela, aby ten przepisał jej nowe dawki eliksirów na dobry sen. Póki do tego nie dojdzie pozostawało jej męczyć skrzata o parzenie uspokajających ziółek. Nie chciała wracać nocami do Stonehenge. Wystarczyło myślenie o nim za dnia. I cieszyła się że Elaine tam nie było, że Avery pozwolili jej zostać w domu.
W przypadku Elise pożegnania były, choć dopiero po szczycie zrozumiała, że ta ostatnia rozmowa w istocie nim była. Jednak Percival nie zdradził jej swoich planów. Zapewne dobrze wiedział, że Nottówna natychmiast doniosłaby nestorowi, by ten mógł zareagować i ukrócić jego zapędy, a może nawet zamknąć na czas szczytu pod kluczem. Często jednak wyrzucała sobie, że niczego nie domyśliła się wcześniej, ale przez wiele lat widywali się tylko w letnie wakacje, bo najpierw on był w Hogwarcie, a później ona, i nie byli przy sobie obecni przez całe życie. Może dlatego tak trudno było zauważyć, że coś się działo, bo za mało czasu spędzali razem, a kiedy już spędzali, nie rozmawiali o polityce i poglądach, a nadrabiali czas rozłąki. Elise aż do dziesiątego października uznawała za oczywistość, że każdy Nott wyznawał te same wartości co ona.
- Też na to liczę. To, co się dzieje, budzi we mnie wielki niepokój – przytaknęła; pragnęła końca burzy, bo była ona zbyt nieobliczalna, zbyt... odbiegająca od normy. Anomalna. To, że z anomaliami było coraz gorzej nasuwało obawy, że dalej będzie jeszcze gorzej i zmierzali prosto do końca świata. A przecież ona była zbyt młoda, by umierać, miała przed sobą całe wspaniałe życie, które chciała przeżyć!
Ale użycie słowa burza rzeczywiście mogło mieć i drugi wymiar, jakim było to, co działo się wśród rodów Skorowidzu, między którymi powstała głęboka wyrwa, a to, jak teraz wyglądał krajobraz Stonehenge, dobitnie to ilustrowało. Podczas burzy wywołanej zderzeniem tak różnych światopoglądów pękło wpół nie tylko miejsce szlacheckich zgromadzeń, same rody również się podzieliły. To też nie było normalne.
Kolejne słowa Elaine również mogły mieć drugie dno. Mogła mówić o szczycie, ale też... o Percivalu. Być może to drugie, biorąc pod uwagę jej późniejszą, niemal histeryczną reakcję. Lady Avery zaśmiała się przez łzy, ale nie było w tym ani odrobiny wesołości, raczej desperacka rozpacz i próba chwytania się resztek złudzeń, a może chęć wyparcia tego, co było przykrą i dobijającą prawdą.
Elise była względnie spokojna, bo etap histerii przeżyła w dniach po szczycie. Były krzyki, płacze, płomienna złość, a nawet rzucanie przedmiotami. Nie przypominała wtedy lady idealnej. Krew ze strony rodu matki silnie doszła wtedy do głosu, ukazując pełne spektrum humorzastości, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna półwila. Nastroje Elise zmieniały się w tamtych dniach bardzo szybko, ale ogień gniewu w końcu się wypalił, choć jego resztki nadal gdzieś się w niej tliły.
Może Elaine do tej pory tak skutecznie chowała swoje uczucia za maską, że nie przeżyła tego etapu i nie miała kiedy wyrzucić z siebie emocji. Elise spoglądała na nią jednak z niepokojem, niepewna co zrobić. Uznała jednak, że zanim zacznie cokolwiek mówić, powinna pozwolić jej się uspokoić, dlatego cierpliwie czekała, aż nagła histeria minie, jednocześnie mając gorącą nadzieję, że Elaine tu nie zemdleje z tego nadmiaru emocji, bo wyglądała jakby niewiele jej brakowało. Wykazała się pewnym zrozumieniem, bo przecież też przez to przechodziła. Nie był to może jej brat, a kuzyn, ale nadal była to bliska osoba, po której żałobę musiała przeżyć. Elaine też musiała. Każdy Nott musiał, a nawet z innym nazwiskiem Elaine wciąż nim była. Nie wyrzekła się rodu, a spełniła obowiązek wobec niego, poślubiając wybranego dla niej mężczyznę.
- Ja też za nim tęsknię. Za tym dawnym nim. Nie zdrajcą – przytaknęła, i choć nie wypowiedziała imienia, obie doskonale wiedziały, o kim mówiła. Nawet bez jego użycia czuła się, jakby naruszała pewne tabu. – Jak to jest, że czasem jesteśmy pewni, że dobrze kogoś znamy, a tu okazuje się, że jednak całe życie trwaliśmy w błędzie? – zastanowiła się. Poruszała grząski temat, ale rozmowa z siostrą nie wyczerpała jej chęci, by spróbować jakoś sobie to zracjonalizować i przepracować żal i tęsknotę, by ruszyć dalej. Może Elaine też potrzebowała o tym porozmawiać? U Averych pewnie nikt nie chciał wysłuchiwać żali wdowy, której brat okazał się zdrajcą. Większość dorosłych Nottów także kategorycznie ucinała temat, więc może Elise była jedną z niewielu osób, z którymi mogła porozmawiać. – Jestem pewna że wiesz o czym mówię, pewnie znałaś go lepiej ode mnie. Czy... wiedziałaś? – zapytała nagle, choć była pewna, że nie. Bo przecież gdyby wiedziała na pewno by kogoś powiadomiła. Każdy z nich by to zrobił dla dobra Percivala i chęci uchronienia jego przed błędem, a rodu przed hańbą. – Jeśli nie chcesz rozmawiać, to oczywiście możemy zmienić temat i porozmawiać o czymś bardziej trywialnym. Ale... tak sobie pomyślałam... – zawahała się. – Nie wiem nawet, jak opisać to, co czuję od tamtego dnia. Wszystko jest teraz jakieś inne.
Czuła się, jakby czegoś istotnego w jej życiu zabrakło. Jakby naprawdę ktoś umarł nagle i tragicznie, ale wiedziała, że tak naprawdę on nie umarł. Wciąż żył, ale z jakiegoś powodu wybrał mugoli i mugolaków ponad własną rodzinę. Dlaczego? Nie potrafiła tego pojąć. Elaine miała tych kilka lat doświadczenia życiowego więcej, więc może prędzej umiała dopatrzeć się w tym jakiejś logiki, której Elise nie widziała.
Kilka tygodni czyniło ogromną różnicę, ale nawet w ich ramach nie decydowały przecież dni, decydowały minuty. Kilkadziesiąt sekund nieodwołalnie zmieniało nie tylko okoliczności w których musiały się odnaleźć, zarówno ona jak i Elise, ale i architekturę ich wnętrz. Obydwie przecież dorastały w przekonaniu własnej wyższości, w wierze w nierozerwalną więź łączącą ich ród. Nawet po tym jak Elaine opuściła Nottinghamshire, mimo tego, jak silnie ostatecznie utożsamiła się ze swoją pozycją jako lady Avery, wciąż czuła przywiązanie do swojej najbliższej rodziny. Za nią uważała swoich braci. Do niej wliczała też Elise, choć może nie zawsze dostatecznie wypełniała obowiązki starszej krewnej. Teraz jednak na nowo poczuła się jej bliższa. Ze wszystkich możliwych powodów, sprawiło to właśnie podzielane rozgoryczenie. Zawód, który silnie odcisnął na nich piętno.
Tymczasem jednak Elaine uspokoiły zapewnienia młodszej kuzynki o roztoczonej nad nią opiece. Ciekawiło ją, czy zrezygnowała ona z przyjmowania przypisanych jej specyfików podążając za sugestią uzdrowiciela, czy też była to jej własna, samowolna decyzja, którą nader często podejmowała Elaine. Mimo, że ceniła sobie ekspertyzę i doświadczenie własnych uzdrowicieli, często postępowała im wbrew, jakby nie dowierzając, że faktycznie nie potrafiłaby sobie poradzić bez ich pomocy. Czyżby i to mogło ją łączyć z Elise? Tak czy inaczej, nie mogła zbytnio cieszyć się tą akurat, potencjalnie łączącą je cechą. Koszmary związane z tym czego doświadczyła musiały być okropnym przedłużeniem jej cierpienia.
- To bardzo dobry pomysł, kochana. Zasługujesz na miłe, spokojne sny.
Zarówno Elise, jak i jej własne myśli powędrowały z powrotem w stronę niedawnej, zupełnie realnej przeszłości. Mówiąc delikatnie Elaine była niemile zaskoczona łatwością, z jaką jej serce zostało przez nią złamane. Po wielu latach spędzonych na hartowaniu go, po stracie pierwszego z braci, po śmierci męża uważała, że pewien rodzaj emocji, pewne ich nasilenie nie będzie już jej udziałem. Wydawało jej się to zarazem pokrzepiające i przykre; mimo, że w chłodnej kalkulacji była zwyczajnie obciążająca, Elaine dość wysoko ceniła własną wrażliwość. Występek Percivala udowodnił jej jednak, jak wiele wciąż jej miała, jak krucha i względna w chwili kryzysu była jej nabyta z latami wytrzymałość. Kilka ostrych wdechów i zapewnienie Elise o tym, że też na swój sposób tęskni za jej bratem dość niespodziewane nie tyle uspokoiły ją, co pozwoliły skoncentrować się na czymś oprócz własnego ataku paniki. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w swoje zaciśnięte w pięść, a mimo tego wciąż drżące dłonie zanim znów zabrała głos. Mimo chwilowej utraty równowagi i targających nią silnych emocji przynajmniej on pozostał pełny i klarowny.
- Zamordowałabym go bez różdżki, własnymi dłońmi, Elise. Niewyobrażalnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności przeżył to, co sam zrobił i to, co wydarzyło się później. A i tak równie dobrze mógł tam zginąć. Powinien był tam zginąć. - Gdyby to był któryś z jej dalszych kuzynów, nie byłaby być może tak okrutna. Zdrada, a już w szczególności popełniona na forum publicznym, nie należała do codzienności wśród szlachetnych rodów, szczególnie tak dumnych jak Nottowie, zdziwienie łatwo ustąpiłoby jednak obojętności. Zdrajca po prostu zniknąłby z kart historii rodu, straciłby na znaczeniu i wreszcie został zupełnie zapomniany. Nie Percival. Był ciągle jej najbliższym, ale stał się przez swoje postępowanie i najdalszym. Nie był już oparciem, stał się obciążeniem. Jej serce odmawiało skreślenia go, rozsądek to właśnie nakazywał. To wzmacniało złość, to sprawiało, że tak łatwo zmieniała się w furię. Być może okłamywała siebie samą, wypierając się oczekiwania na tego rodzaju ruch. Wolała wierzyć, że decyzja jej brata była czymś zupełnie nieprzewidzianym. To właśnie chciała widzieć patrząc wstecz. Tylko czy potrafiła?
- Wina leży po jego stronie. To nie miałoby znaczenia, Elise. Błędne wyobrażenia i nadzieje w nim pokładane. Kim był tak naprawdę, co czuł. - Mimo własnych rozterek, mówienie o nim w czasie przeszłym przyszło jej aż nazbyt łatwo. - Gdyby wykazał się odrobiną szacunku. Gdyby nie wzgardził tym, kim był. Kim my jesteśmy. Tego nie da się zapomnieć.
Co do tego była przekonana. To między innymi było powodem jej rozgoryczenia, jednocześnie nieporównywalnego z tym, które odczuwała głowa rodziny, ich ojciec. Choćby Percival wycofał się ze wszystkiego, wykazał się na powrót oddaniem rodowi, choćby i sam nestor okazał jego względem łaskę... nigdy nie zrobiłby tego ich rodziciel. Nienawidził go. Ostentacyjnie, ale i szczerze. Elaine nie potrafiła. Podobnie, zdawało się, młodziutka Nott.
- Znasz stratę i żałobę. To takie naturalne, że czuje się wtedy smutek, pewien rodzaj złości, czyż nie? Ale to nie to, co teraz - liczyła, że Elise zrozumie tę różnicę bez wchodzenia w szczegóły. Przeżyła w końcu śmierć własnej siostry, to również musiał być wstrząs. Ani tych, ani własnych, dość świeżych ran Elaine wolała nie otwierać. Kuzynka miała jednak rację, były one fundamentalnie inne od tych, z którym mierzyły się po zdradzie odpowiednio kuzyna i brata - bo kiedy wybrał drogę, która czyni go dziś nikim odebrał nam nawet prawo do tych uczuć. Pozwolenie sobie na nie przeciąga nas właściwie na jego stronę. Wierzę, że nie chciałabyś tego, a i tak zdecydowałaś się zaryzykować.
Tymczasem jednak Elaine uspokoiły zapewnienia młodszej kuzynki o roztoczonej nad nią opiece. Ciekawiło ją, czy zrezygnowała ona z przyjmowania przypisanych jej specyfików podążając za sugestią uzdrowiciela, czy też była to jej własna, samowolna decyzja, którą nader często podejmowała Elaine. Mimo, że ceniła sobie ekspertyzę i doświadczenie własnych uzdrowicieli, często postępowała im wbrew, jakby nie dowierzając, że faktycznie nie potrafiłaby sobie poradzić bez ich pomocy. Czyżby i to mogło ją łączyć z Elise? Tak czy inaczej, nie mogła zbytnio cieszyć się tą akurat, potencjalnie łączącą je cechą. Koszmary związane z tym czego doświadczyła musiały być okropnym przedłużeniem jej cierpienia.
- To bardzo dobry pomysł, kochana. Zasługujesz na miłe, spokojne sny.
Zarówno Elise, jak i jej własne myśli powędrowały z powrotem w stronę niedawnej, zupełnie realnej przeszłości. Mówiąc delikatnie Elaine była niemile zaskoczona łatwością, z jaką jej serce zostało przez nią złamane. Po wielu latach spędzonych na hartowaniu go, po stracie pierwszego z braci, po śmierci męża uważała, że pewien rodzaj emocji, pewne ich nasilenie nie będzie już jej udziałem. Wydawało jej się to zarazem pokrzepiające i przykre; mimo, że w chłodnej kalkulacji była zwyczajnie obciążająca, Elaine dość wysoko ceniła własną wrażliwość. Występek Percivala udowodnił jej jednak, jak wiele wciąż jej miała, jak krucha i względna w chwili kryzysu była jej nabyta z latami wytrzymałość. Kilka ostrych wdechów i zapewnienie Elise o tym, że też na swój sposób tęskni za jej bratem dość niespodziewane nie tyle uspokoiły ją, co pozwoliły skoncentrować się na czymś oprócz własnego ataku paniki. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w swoje zaciśnięte w pięść, a mimo tego wciąż drżące dłonie zanim znów zabrała głos. Mimo chwilowej utraty równowagi i targających nią silnych emocji przynajmniej on pozostał pełny i klarowny.
- Zamordowałabym go bez różdżki, własnymi dłońmi, Elise. Niewyobrażalnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności przeżył to, co sam zrobił i to, co wydarzyło się później. A i tak równie dobrze mógł tam zginąć. Powinien był tam zginąć. - Gdyby to był któryś z jej dalszych kuzynów, nie byłaby być może tak okrutna. Zdrada, a już w szczególności popełniona na forum publicznym, nie należała do codzienności wśród szlachetnych rodów, szczególnie tak dumnych jak Nottowie, zdziwienie łatwo ustąpiłoby jednak obojętności. Zdrajca po prostu zniknąłby z kart historii rodu, straciłby na znaczeniu i wreszcie został zupełnie zapomniany. Nie Percival. Był ciągle jej najbliższym, ale stał się przez swoje postępowanie i najdalszym. Nie był już oparciem, stał się obciążeniem. Jej serce odmawiało skreślenia go, rozsądek to właśnie nakazywał. To wzmacniało złość, to sprawiało, że tak łatwo zmieniała się w furię. Być może okłamywała siebie samą, wypierając się oczekiwania na tego rodzaju ruch. Wolała wierzyć, że decyzja jej brata była czymś zupełnie nieprzewidzianym. To właśnie chciała widzieć patrząc wstecz. Tylko czy potrafiła?
- Wina leży po jego stronie. To nie miałoby znaczenia, Elise. Błędne wyobrażenia i nadzieje w nim pokładane. Kim był tak naprawdę, co czuł. - Mimo własnych rozterek, mówienie o nim w czasie przeszłym przyszło jej aż nazbyt łatwo. - Gdyby wykazał się odrobiną szacunku. Gdyby nie wzgardził tym, kim był. Kim my jesteśmy. Tego nie da się zapomnieć.
Co do tego była przekonana. To między innymi było powodem jej rozgoryczenia, jednocześnie nieporównywalnego z tym, które odczuwała głowa rodziny, ich ojciec. Choćby Percival wycofał się ze wszystkiego, wykazał się na powrót oddaniem rodowi, choćby i sam nestor okazał jego względem łaskę... nigdy nie zrobiłby tego ich rodziciel. Nienawidził go. Ostentacyjnie, ale i szczerze. Elaine nie potrafiła. Podobnie, zdawało się, młodziutka Nott.
- Znasz stratę i żałobę. To takie naturalne, że czuje się wtedy smutek, pewien rodzaj złości, czyż nie? Ale to nie to, co teraz - liczyła, że Elise zrozumie tę różnicę bez wchodzenia w szczegóły. Przeżyła w końcu śmierć własnej siostry, to również musiał być wstrząs. Ani tych, ani własnych, dość świeżych ran Elaine wolała nie otwierać. Kuzynka miała jednak rację, były one fundamentalnie inne od tych, z którym mierzyły się po zdradzie odpowiednio kuzyna i brata - bo kiedy wybrał drogę, która czyni go dziś nikim odebrał nam nawet prawo do tych uczuć. Pozwolenie sobie na nie przeciąga nas właściwie na jego stronę. Wierzę, że nie chciałabyś tego, a i tak zdecydowałaś się zaryzykować.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Elise dorastała wierząc w pewne niezachwiane przekonania, jak to, że problem ewentualnych zdrad i wyłamywania się z ram nie mógł dotyczyć ich, dumnych Nottów, potomków twórcy Skorowidzu. Zawsze była pewna że ich rodzina stanowiła jedność i również kobiety takie jak Elaine czy jej siostra, które poślubiały mężczyzn z innych rodów, pozostawały jej częścią. Nawet pod innymi nazwiskami wciąż były Nottami wychowanymi według tych samych zasad. Elise i jej siostry dorastały przecież razem z Elaine i jej rodzeństwem, pod tym samym dachem, uczone przez te same guwernantki, choć przez różnicę wieku na niektórych etapach życia się mijali.
Obie tamtego październikowego dnia otrzymały bolesny cios od osoby, która była im bliska. Elaine chociaż nie była tego świadkiem, a Elise była. Widziała i słyszała wszystko i mogła tylko patrzeć, jak Percival przestaje być ich rodziną i to publicznie, przy wszystkich. Jakby nie mógł wybrać na odejście mniej skandalicznych okoliczności, skoro postanowił porzucić bliskich łącznie ze swoją żoną.
W przypadku Elise i tych nieszczęsnych eliksirów była to decyzja częściowo samowolna, a częściowo powodowana tym, że po prostu zabrakło jej dawek specyfiku. Ale uniosła się dumą i nie poprosiła o kolejne, chciała wierzyć że sama sobie poradzi z tym, co przeżyła, że te sny i inne doznania w końcu muszą zniknąć i to bez pomocy eliksirów i uzdrowicieli, a i za tym i za tym nie przepadała. Ale tak się nie stało, może nie miało być tak łatwo i szybko jak chciałaby, żeby było. Więc chyba należało jednak przełknąć dumę i poprosić matkę o konsultację z uzdrowicielem i zalecenie kolejnych porcji.
- Tak zrobię – powiedziała więc. Nie chciała widzieć dementorów, wpadać w dziury w ziemi ani być świadkiem zdrady Percivala.
Gdyby to dotyczyło kogoś z dalszej rodziny lub z obcego rodu nie przeżywałaby tego aż tak mocno. Ale Percival nie był dalszą rodziną ani obcym, był bliski. Aż do dnia swojej zdrady, która była tym boleśniejsza, że dokonał jej ktoś, komu ufała. To było tak, jakby ktoś wyrwał z niej fragment serca i zdeptał go na jej oczach. Albo wbił nóż w plecy. Oba uczucia pasowały do tego, co czuła. Gdyby chodziło o kogoś obcego, ograniczyłaby się do pogardliwych myśli i oburzenia, a potem nie marnowałaby czasu i energii na myślenie o tak zepsutej jednostce. Ale o nim myślała, nie umiejąc zrozumieć dlaczego ich tak skrzywdził, co takiego połączyło go z gminem, że dla mugolaków porzucił najbliższą rodzinę.
Elaine też cierpiała, widziała to wyraźnie. W końcu dla niej był to brat, jedna z najbliższych osób na świecie. Dla Elise był prawie jak brat. Nie miała własnych, więc to kuzynowie pełnili tą funkcję. Obie kogoś straciły i musiały przejść coś w rodzaju żałoby. A ona sama czuła dziwną potrzebę, by zwierzyć się Elaine. Miała wrażenie że kuzynka jest jedną z nielicznych osób, które zrozumieją, co teraz czuła, i że może wyrzucenie tego wszystkiego pomoże jej skuteczniej się z tym uporać i zwalczyć w sobie resztki uczuć, których powinna się wyzbyć.
- Gdybym tylko wiedziała, próbowałabym zrobić cokolwiek, wierząc, że to pomoże – szepnęła. – Tamtego dnia przed szczytem przyszedł do mnie, gdy grałam w pokoju muzycznym. Poszliśmy na spacer po ogrodach, ale ani słowem nie zająknął się na temat swoich planów. To było całkiem normalne spotkanie i rozmowa. Dopiero później dotarło do mnie, że prawdopodobnie przyszedł, by się pożegnać. Że wiedział, że już tutaj nie wróci i chciał porozmawiać ze mną ten ostatni raz.
Na myśl o tamtej rozmowie coś ścisnęło ją w środku. Ostatnia rozmowa z Percivalem, kiedy wciąż byli rodziną a ona nie śniła, że kilka godzin później przestaną nią być. Rzeczywiście nie potrzeba było dni, by coś uległo drastycznej zmianie. Czasem wystarczyły godziny lub nawet minuty.
- Gdyby mi powiedział, poszłabym do waszego ojca albo do nestora. Zrobiłabym to bez wahania, wierząc, że tylko oni mogliby zapobiec tragedii. – Była tego pewna. Czułaby się w obowiązku ocalić Percivala przed nim samym, a ród przed skandalem. Nie przyjmowała do wiadomości, że unieszczęśliwiłaby go, bo przecież to bycie na łonie rodziny oznaczało szczęście, zaś zostanie wyrzutkiem bez nazwiska, majątku i bliskich jego brak. Jak można było być szczęśliwym przestając być częścią rodu? Wyobrażała sobie Percivala jako nieszczęśliwego, osamotnionego, bez knuta przy duszy ani dachu nad głową. Zero bez nazwiska, już nie dumnego lwa. I sam sobie to zrobił. – Nie potrafię mu wybaczyć. Ani zrozumieć. Zawsze uczono mnie, że zdrajcy zasługują tylko na pogardę i zapomnienie. – Czy z czasem zapomni? Czy przestanie o nim myśleć i wyrzuci go z pamięci tak, jak wyrzucono go z rodowych drzew, wypalając jego imię, jak gdyby ktoś taki nigdy w ich rodzinie nie istniał? – Zostawił nawet Isabelle. Skazał ją na hańbę. – Jego żona nie zasługiwała na taki los. Na bycie wzgardzoną byłą żoną zdrajcy i matką jego bękarta. Może nie zostały przyjaciółkami, zbyt mocno się różniły by mogła pojąć dziwny świat żony kuzyna, ale żadna kobieta nie zasługiwała na taki los.
I chciała go nienawidzić. Myślała że go nienawidzi, mówiła tak, ale jednak gdzieś głęboko czaiły się jeszcze iskierki tęsknoty, które próbowała zabić, ale jeszcze się nie udało, choć jego zdradą gorliwie pogardzała i wciąż na myśl o niej miała ochotę rzucić czymś, co akurat znajdowało się w zasięgu delikatnych dłoni.
- Znam. I staram się myśleć o tej sytuacji, jakby... on też umarł. Bo tamtego dnia dla naszej rodziny stał się martwy – powiedziała. Po śmierci Rosalind czuła dużo złości, żalu i tęsknoty, ale rana po siostrze z czasem zaczęła się goić. Zaczęła godzić się z jej odejściem, ale w ranie po Percivalu tkwił kolec, nie pozwalając jej zacząć się goić. – Nie jestem po jego stronie. Jestem po stronie rodu, zawsze i na zawsze – zadeklarowała z niezachwianą pewnością, na jaką mogła pokusić się chyba tylko osoba młoda i bezgranicznie wierząca we wpojone jej zasady. Wierzyła że to ród i nestor mieli słuszność, a Percival zbłądził. – Za swój czyn słusznie został ukarany, ale jego hańba nie godzi tylko w niego, ale też w nas. Także we mnie. Nic nie zrobiłam, a jednak i na mnie spogląda się ukradkiem. Boję się, że to, co się stało... niekorzystnie wpłynie na moją przyszłość i małżeństwo.
Co, jeśli jakiś pretendent do jej ręki nie będzie jej chciał, obawiając się, że Percival wsączył w jej głowę zdradzieckie ideologie? Co, jeśli na salonach wciąż będzie oceniana przez pryzmat jego uczynku i wysuwane w jej stronę propozycje małżeństwa nie będą tak dobre? Co, jeśli ojciec wyda ją za kogoś okropnego? Pragnęła poświęcić siebie i swą przyszłość dla dobra rodu, ale chciała jednocześnie być szczęśliwa. Za to, jakie szkody wyrządził jej przyszłości, również była wściekła i nie potrafiła mu tego wybaczyć. Jeśli przez niego jej zamążpójście się opóźni lub nie będzie tak dobre, to pewnie i ona zapragnie go znaleźć i udusić własnymi rękoma.
Powinien był pomyśleć o nich. O swojej żonie, dziecku i reszcie rodziny. Powinni być dla niego ważniejsi niż brudni mugole i szlamy. Może to były tylko podszepty paranoi, ale naprawdę bała się, że tamten dzień może negatywnie na nią wpłynąć w tak ważnym momencie życia, kiedy dopiero czekała na swoje zaręczyny i marzyła o księciu z bajki, u którego boku będzie mogła pozostawać damą na salonach, powszechnie uwielbianą i podziwianą, o nienagannej reputacji. Reputacja była dla niej ważna. Ważniejsza niż pewien zdrajca, który odwrócił się od najbliższych.
Obie tamtego październikowego dnia otrzymały bolesny cios od osoby, która była im bliska. Elaine chociaż nie była tego świadkiem, a Elise była. Widziała i słyszała wszystko i mogła tylko patrzeć, jak Percival przestaje być ich rodziną i to publicznie, przy wszystkich. Jakby nie mógł wybrać na odejście mniej skandalicznych okoliczności, skoro postanowił porzucić bliskich łącznie ze swoją żoną.
W przypadku Elise i tych nieszczęsnych eliksirów była to decyzja częściowo samowolna, a częściowo powodowana tym, że po prostu zabrakło jej dawek specyfiku. Ale uniosła się dumą i nie poprosiła o kolejne, chciała wierzyć że sama sobie poradzi z tym, co przeżyła, że te sny i inne doznania w końcu muszą zniknąć i to bez pomocy eliksirów i uzdrowicieli, a i za tym i za tym nie przepadała. Ale tak się nie stało, może nie miało być tak łatwo i szybko jak chciałaby, żeby było. Więc chyba należało jednak przełknąć dumę i poprosić matkę o konsultację z uzdrowicielem i zalecenie kolejnych porcji.
- Tak zrobię – powiedziała więc. Nie chciała widzieć dementorów, wpadać w dziury w ziemi ani być świadkiem zdrady Percivala.
Gdyby to dotyczyło kogoś z dalszej rodziny lub z obcego rodu nie przeżywałaby tego aż tak mocno. Ale Percival nie był dalszą rodziną ani obcym, był bliski. Aż do dnia swojej zdrady, która była tym boleśniejsza, że dokonał jej ktoś, komu ufała. To było tak, jakby ktoś wyrwał z niej fragment serca i zdeptał go na jej oczach. Albo wbił nóż w plecy. Oba uczucia pasowały do tego, co czuła. Gdyby chodziło o kogoś obcego, ograniczyłaby się do pogardliwych myśli i oburzenia, a potem nie marnowałaby czasu i energii na myślenie o tak zepsutej jednostce. Ale o nim myślała, nie umiejąc zrozumieć dlaczego ich tak skrzywdził, co takiego połączyło go z gminem, że dla mugolaków porzucił najbliższą rodzinę.
Elaine też cierpiała, widziała to wyraźnie. W końcu dla niej był to brat, jedna z najbliższych osób na świecie. Dla Elise był prawie jak brat. Nie miała własnych, więc to kuzynowie pełnili tą funkcję. Obie kogoś straciły i musiały przejść coś w rodzaju żałoby. A ona sama czuła dziwną potrzebę, by zwierzyć się Elaine. Miała wrażenie że kuzynka jest jedną z nielicznych osób, które zrozumieją, co teraz czuła, i że może wyrzucenie tego wszystkiego pomoże jej skuteczniej się z tym uporać i zwalczyć w sobie resztki uczuć, których powinna się wyzbyć.
- Gdybym tylko wiedziała, próbowałabym zrobić cokolwiek, wierząc, że to pomoże – szepnęła. – Tamtego dnia przed szczytem przyszedł do mnie, gdy grałam w pokoju muzycznym. Poszliśmy na spacer po ogrodach, ale ani słowem nie zająknął się na temat swoich planów. To było całkiem normalne spotkanie i rozmowa. Dopiero później dotarło do mnie, że prawdopodobnie przyszedł, by się pożegnać. Że wiedział, że już tutaj nie wróci i chciał porozmawiać ze mną ten ostatni raz.
Na myśl o tamtej rozmowie coś ścisnęło ją w środku. Ostatnia rozmowa z Percivalem, kiedy wciąż byli rodziną a ona nie śniła, że kilka godzin później przestaną nią być. Rzeczywiście nie potrzeba było dni, by coś uległo drastycznej zmianie. Czasem wystarczyły godziny lub nawet minuty.
- Gdyby mi powiedział, poszłabym do waszego ojca albo do nestora. Zrobiłabym to bez wahania, wierząc, że tylko oni mogliby zapobiec tragedii. – Była tego pewna. Czułaby się w obowiązku ocalić Percivala przed nim samym, a ród przed skandalem. Nie przyjmowała do wiadomości, że unieszczęśliwiłaby go, bo przecież to bycie na łonie rodziny oznaczało szczęście, zaś zostanie wyrzutkiem bez nazwiska, majątku i bliskich jego brak. Jak można było być szczęśliwym przestając być częścią rodu? Wyobrażała sobie Percivala jako nieszczęśliwego, osamotnionego, bez knuta przy duszy ani dachu nad głową. Zero bez nazwiska, już nie dumnego lwa. I sam sobie to zrobił. – Nie potrafię mu wybaczyć. Ani zrozumieć. Zawsze uczono mnie, że zdrajcy zasługują tylko na pogardę i zapomnienie. – Czy z czasem zapomni? Czy przestanie o nim myśleć i wyrzuci go z pamięci tak, jak wyrzucono go z rodowych drzew, wypalając jego imię, jak gdyby ktoś taki nigdy w ich rodzinie nie istniał? – Zostawił nawet Isabelle. Skazał ją na hańbę. – Jego żona nie zasługiwała na taki los. Na bycie wzgardzoną byłą żoną zdrajcy i matką jego bękarta. Może nie zostały przyjaciółkami, zbyt mocno się różniły by mogła pojąć dziwny świat żony kuzyna, ale żadna kobieta nie zasługiwała na taki los.
I chciała go nienawidzić. Myślała że go nienawidzi, mówiła tak, ale jednak gdzieś głęboko czaiły się jeszcze iskierki tęsknoty, które próbowała zabić, ale jeszcze się nie udało, choć jego zdradą gorliwie pogardzała i wciąż na myśl o niej miała ochotę rzucić czymś, co akurat znajdowało się w zasięgu delikatnych dłoni.
- Znam. I staram się myśleć o tej sytuacji, jakby... on też umarł. Bo tamtego dnia dla naszej rodziny stał się martwy – powiedziała. Po śmierci Rosalind czuła dużo złości, żalu i tęsknoty, ale rana po siostrze z czasem zaczęła się goić. Zaczęła godzić się z jej odejściem, ale w ranie po Percivalu tkwił kolec, nie pozwalając jej zacząć się goić. – Nie jestem po jego stronie. Jestem po stronie rodu, zawsze i na zawsze – zadeklarowała z niezachwianą pewnością, na jaką mogła pokusić się chyba tylko osoba młoda i bezgranicznie wierząca we wpojone jej zasady. Wierzyła że to ród i nestor mieli słuszność, a Percival zbłądził. – Za swój czyn słusznie został ukarany, ale jego hańba nie godzi tylko w niego, ale też w nas. Także we mnie. Nic nie zrobiłam, a jednak i na mnie spogląda się ukradkiem. Boję się, że to, co się stało... niekorzystnie wpłynie na moją przyszłość i małżeństwo.
Co, jeśli jakiś pretendent do jej ręki nie będzie jej chciał, obawiając się, że Percival wsączył w jej głowę zdradzieckie ideologie? Co, jeśli na salonach wciąż będzie oceniana przez pryzmat jego uczynku i wysuwane w jej stronę propozycje małżeństwa nie będą tak dobre? Co, jeśli ojciec wyda ją za kogoś okropnego? Pragnęła poświęcić siebie i swą przyszłość dla dobra rodu, ale chciała jednocześnie być szczęśliwa. Za to, jakie szkody wyrządził jej przyszłości, również była wściekła i nie potrafiła mu tego wybaczyć. Jeśli przez niego jej zamążpójście się opóźni lub nie będzie tak dobre, to pewnie i ona zapragnie go znaleźć i udusić własnymi rękoma.
Powinien był pomyśleć o nich. O swojej żonie, dziecku i reszcie rodziny. Powinni być dla niego ważniejsi niż brudni mugole i szlamy. Może to były tylko podszepty paranoi, ale naprawdę bała się, że tamten dzień może negatywnie na nią wpłynąć w tak ważnym momencie życia, kiedy dopiero czekała na swoje zaręczyny i marzyła o księciu z bajki, u którego boku będzie mogła pozostawać damą na salonach, powszechnie uwielbianą i podziwianą, o nienagannej reputacji. Reputacja była dla niej ważna. Ważniejsza niż pewien zdrajca, który odwrócił się od najbliższych.
Poczuła ulgę, słysząc potwierdzenie ze strony Elise, że zadba o zapas odpowiednich eliksirów i to wystarczyło, by zaniechała dalszego wspominania o jakiejkolwiek słabości po jej stronie. Nie chciała drażnić lwicy, która drzemała wewnątrz tej pozornie jeszcze lekkiej niewinnością istotki. Na pierwszy rzut oka może i sprawiała wrażenie po prostu młodej panienki z dobrego domu, nie było jednak ucieczki przed tym, że krążyła w niej krew Nottów, nie trwoniących siły na prężenie muskułów przy byle okazji, ale nadal dumnych i gotowych tej dumy bronić, poświęcając po drodze wiele. Wiedziała z pierwszej ręki, że dobrze było nie narażać siebie i jej zdrowia, choćby mimochodem prowokując młodą lady.
Jej własne, wezbrane emocje najpierw wymknęły się jej spod kontroli uderzając na zewnątrz, później, z jeszcze większą siłą, trafiły w nią samą. Atak paniki ustał, wypluła z siebie pełne jadu słowa. Natura nie znosi jednak pustki, więc miejsce wcześniejszych, wyższych uczuć zajęły dużo bardziej prozaiczne. Zrobiło jej się niedobrze, zimno i gorąco zarazem. Ostatni czas był dla niej trudny, a to mogło skończyć się tylko jednym; nawrotem choroby. Póki co jednak zdecydowała odepchnąć od siebie myśl o tej oczywistości, na przekór wiedzy rezygnując nagle z rozżalenia, w którym nie bez własnej winy pławiła się już od kilku miesięcy. Całość uwagi poświęciła Elise i jej słowom.
- Nie mogłaś tego odgadnąć, to on zdecydował się nie zdradzić swoich planów... - zatrzymała się wpół zdania, powstrzymując westchnienie - kto wie, czy w ogóle je miał. Może to miała być tylko jedna z wielu rozmów, może jedyne co chciał ci przekazać, to właśnie to, co ci wtedy powiedział. Zawsze lubił spędzać z tobą czas. Tak po prostu. A szczególnie, kiedy było to ważne... a niezależnie od tego, co się tam ostatecznie wydarzyło, było przecież jasne, dużo wcześniej, że to coś wyjątkowego. To nie była twoja odpowiedzialność. Nie twój błąd.
Mówiła łagodnie, nawet nieco ciszej niż zwykle, ale jej słowom nie brakowało nacisku. Przeczuwała, że dziewczynę dręczyło poczucie bezradności ulokowanej poniekąd w teraźniejszości, ale zakotwiczonej jeszcze we wspomnieniach tamtego dnia. Jak łatwo było ulec wrażeniu, że wszystko co się działo składało się w sensowną całość, nawet wtedy, gdy wokół panował zupełny chaos i nawet podstawa ich jestestwa, magia, okazała się nieobliczalna. Sama nie była od tego wolna i może o tyle łatwiej było jej dostrzec to i u kuzynki. Czy jednak potrafiła ją do czegokolwiek przekonać? Szybko słabła, mdłości nie ustawały, nie była tak pewna jak zwykle doboru i przedstawienia własnych słów.
Gdyby jej powiedział... nie poszłaby do nestora. Na pewno nie do ich ojca. Sama miała ochotę go zamordować, fakt, ale nie skazałaby go na ich ojca. Nigdy więcej na ich ojca.
- Ojciec Isabelli na pewno zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo i najlepszy możliwy los. To, co zrobił jej - kolejna niezaplanowana pauza; wypowiedzenie tych słów na głos spokojnie było dużo trudniejsze, niż wyrzucenie tych i bardziej okrutnych z siebie pod wpływem emocji - Percival, mimo wszystko, odbije się na niej i na dziecku. Na to, jak sądzę, nie da się już nic poradzić. Przynajmniej nie będą tułać się razem z nim.
Podejrzewała, że młoda lady Carrow nie odnajdzie w tej myśli wiele pociechy w najbliższym czasie, jednak był to w tej sytuacji szczęśliwy finał dla jej dziecka. Przyjęta z powrotem do rodu miała prawo korzystać z nazwiska i przywilejów. Nawet jeśli tym samym nie będzie mógł szczycić się jej syn, ona sama będzie na wystarczająco dobrej pozycji, by zabezpieczyć jego byt, bezpieczeństwo, wreszcie właściwe wychowanie.
Z cierpliwością wysłuchała zapewnień Elise. Przyjęła je z pewną ulgą, bo choć przywiązanie do rodu, tak gorliwe i niezachwiane, miało z jej perspektywy nikłe szanse na długowieczność, teraz mogło zapewnić jej nie tylko poczucie przynależności, ale realną, stabilną więź z członkami rodu i dalej, przedstawicielami innych, z których mógł wywodzić się jej przyszły mąż. Dwa nietrafione zdania, nawet zaniechanie w niewłaściwym momencie mogło mieć w tak drażliwym czasie nieproporcjonalnie duże konsekwencje dla przyszłości młodej Nott. Banalnie ludzka reakcja na stratę musiała zostać ich sekretem.
- Przejdzie ta upiorna burza, ucichnie towarzyski sztorm, życie wróci do normy. Przejdziemy ponad tym przykrym incydentem równie silni, co zawsze. A ten, który potrafi to docenić i zasłużyć na cząstkę świetności, którą wprowadzisz do jego życia na pewno cię odnajdzie. Nie zapomnij, nigdy, że to zaszczyt dla niego. Quia leæna est nomen tuum - niezmiennie kochała smak tych słów na swoich wargach. Jesteś lwicą, Elise. Niech on też nigdy o tym nie zapomni, szanuje to i ceni. Kimkolwiek sam by nie był.
Jej własne, wezbrane emocje najpierw wymknęły się jej spod kontroli uderzając na zewnątrz, później, z jeszcze większą siłą, trafiły w nią samą. Atak paniki ustał, wypluła z siebie pełne jadu słowa. Natura nie znosi jednak pustki, więc miejsce wcześniejszych, wyższych uczuć zajęły dużo bardziej prozaiczne. Zrobiło jej się niedobrze, zimno i gorąco zarazem. Ostatni czas był dla niej trudny, a to mogło skończyć się tylko jednym; nawrotem choroby. Póki co jednak zdecydowała odepchnąć od siebie myśl o tej oczywistości, na przekór wiedzy rezygnując nagle z rozżalenia, w którym nie bez własnej winy pławiła się już od kilku miesięcy. Całość uwagi poświęciła Elise i jej słowom.
- Nie mogłaś tego odgadnąć, to on zdecydował się nie zdradzić swoich planów... - zatrzymała się wpół zdania, powstrzymując westchnienie - kto wie, czy w ogóle je miał. Może to miała być tylko jedna z wielu rozmów, może jedyne co chciał ci przekazać, to właśnie to, co ci wtedy powiedział. Zawsze lubił spędzać z tobą czas. Tak po prostu. A szczególnie, kiedy było to ważne... a niezależnie od tego, co się tam ostatecznie wydarzyło, było przecież jasne, dużo wcześniej, że to coś wyjątkowego. To nie była twoja odpowiedzialność. Nie twój błąd.
Mówiła łagodnie, nawet nieco ciszej niż zwykle, ale jej słowom nie brakowało nacisku. Przeczuwała, że dziewczynę dręczyło poczucie bezradności ulokowanej poniekąd w teraźniejszości, ale zakotwiczonej jeszcze we wspomnieniach tamtego dnia. Jak łatwo było ulec wrażeniu, że wszystko co się działo składało się w sensowną całość, nawet wtedy, gdy wokół panował zupełny chaos i nawet podstawa ich jestestwa, magia, okazała się nieobliczalna. Sama nie była od tego wolna i może o tyle łatwiej było jej dostrzec to i u kuzynki. Czy jednak potrafiła ją do czegokolwiek przekonać? Szybko słabła, mdłości nie ustawały, nie była tak pewna jak zwykle doboru i przedstawienia własnych słów.
Gdyby jej powiedział... nie poszłaby do nestora. Na pewno nie do ich ojca. Sama miała ochotę go zamordować, fakt, ale nie skazałaby go na ich ojca. Nigdy więcej na ich ojca.
- Ojciec Isabelli na pewno zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo i najlepszy możliwy los. To, co zrobił jej - kolejna niezaplanowana pauza; wypowiedzenie tych słów na głos spokojnie było dużo trudniejsze, niż wyrzucenie tych i bardziej okrutnych z siebie pod wpływem emocji - Percival, mimo wszystko, odbije się na niej i na dziecku. Na to, jak sądzę, nie da się już nic poradzić. Przynajmniej nie będą tułać się razem z nim.
Podejrzewała, że młoda lady Carrow nie odnajdzie w tej myśli wiele pociechy w najbliższym czasie, jednak był to w tej sytuacji szczęśliwy finał dla jej dziecka. Przyjęta z powrotem do rodu miała prawo korzystać z nazwiska i przywilejów. Nawet jeśli tym samym nie będzie mógł szczycić się jej syn, ona sama będzie na wystarczająco dobrej pozycji, by zabezpieczyć jego byt, bezpieczeństwo, wreszcie właściwe wychowanie.
Z cierpliwością wysłuchała zapewnień Elise. Przyjęła je z pewną ulgą, bo choć przywiązanie do rodu, tak gorliwe i niezachwiane, miało z jej perspektywy nikłe szanse na długowieczność, teraz mogło zapewnić jej nie tylko poczucie przynależności, ale realną, stabilną więź z członkami rodu i dalej, przedstawicielami innych, z których mógł wywodzić się jej przyszły mąż. Dwa nietrafione zdania, nawet zaniechanie w niewłaściwym momencie mogło mieć w tak drażliwym czasie nieproporcjonalnie duże konsekwencje dla przyszłości młodej Nott. Banalnie ludzka reakcja na stratę musiała zostać ich sekretem.
- Przejdzie ta upiorna burza, ucichnie towarzyski sztorm, życie wróci do normy. Przejdziemy ponad tym przykrym incydentem równie silni, co zawsze. A ten, który potrafi to docenić i zasłużyć na cząstkę świetności, którą wprowadzisz do jego życia na pewno cię odnajdzie. Nie zapomnij, nigdy, że to zaszczyt dla niego. Quia leæna est nomen tuum - niezmiennie kochała smak tych słów na swoich wargach. Jesteś lwicą, Elise. Niech on też nigdy o tym nie zapomni, szanuje to i ceni. Kimkolwiek sam by nie był.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Była lwicą. Oddaną swemu rodowi, łączącą w sobie krew Nottów i Lestrange’ów. Ta druga miała pewien wpływ na to, że za fasadą damy idealnej krył się charakterek, który w trudnych chwilach wymykał się z ryz, czyniąc panienkę Elise niezwykle kapryśną i humorzastą istotą, która mocno przeżywała doznawane nieprzyjemności. Potrafiła żarliwie kochać, ale i żarliwie nienawidzić, gdy tylko ktoś ją zawiódł lub też stanowił zagrożenie dla życia, które sobie ukochała.
Percival ją zawiódł, zdradził. Porzucił swoją rodzinę i jedyny słuszny styl życia, z rodziny stając się kimś obcym i nieznaczącym. Każdy z nich przeżywał to na swój sposób. Elaine na pewno też, mimo że od lat należała do innego rodu, stopniowo oddalając się od spraw Nottów, wsiąkając coraz mocniej w Averych. Tymczasem okazało się, że straciła brata, już drugiego po zmarłym jakiś czas temu Juliusie. Percival niby żył, ale dla rodziny i tak był martwy.
- Pewnie wiedział, że gdyby mi coś powiedział, od razu bym go wydała. Wiedział, że nie zrozumiałabym, bo każda zdrada jest dla mnie naganna, bez względu na powody – rzekła. Nie miała w sobie żadnego zrozumienia dla zdrady rodu i krwi. W ogóle nie rozumiała zapędów buntowniczych ani ciągotek do tego niższego świata, pewnego brudu, biedy i degeneracji. Jak można było odrzucić wygody i pragnąć czegoś, co jest gorsze? Elise tego nie pojmowała. A tym, czego nie pojmowała, gardziła. Percivalem też gardziła kiedy postanowił zdradzić, ale bolało ją to tak bardzo właśnie z tego względu, że kiedyś i ona lubiła z nim przebywać. Był jej bliski, lubiła spędzać z nim czas. Ale wybrał szlamy. Po tamtym dniu Nottówna zaczęła pałać jeszcze większą niechęcią do szlam i mugoli. To oni zabrali jej Percivala i próbowali zniszczyć wspaniały świat czystej krwi.
Niemniej jednak próbowała się łudzić, że rzeczywiście nie mogła nic zrobić. Że faktycznie nie było wcześniej żadnych oznak, że dzieje się coś złego. Zresztą dlaczego tylko ona miałaby być za coś odpowiedzialna? Każdy z rodziny, kto miał jakikolwiek kontakt z Percivalem, mógł coś zauważyć, ale prawdopodobnie wszyscy zbyt mocno uwierzyli w to, że wśród Nottów nie może kryć się zdrajca.
- Masz rację, to tylko jego wina. Nikt z nas nie mógł przepuszczać, jak obrzydliwe myśli czają się w jego głowie – powiedziała, spoglądając uważnie na kuzynkę. – Mam nadzieję, że chociaż Isabelle będzie bezpieczna z powrotem przy swoim rodzie. Jej dziecko mogło być Nottem, ale przez niego i jego odrażający czyn będzie bękartem bez nazwiska. – Skrzywiła się na myśl o tym. Percival już nie był jej rodziną, Isabelle również nie. Przestała nią być z chwilą, gdy odebrano jej nazwisko i oddano ją z powrotem pod pieczę Carrowów, znów była obca, tak jak przed ślubem. Jej dziecko natomiast nigdy nie będzie równe przyszłym dzieciom Elise, choć mogło być ich kuzynem, rodziną i towarzyszem zabaw. Ale Nottówna nie chciałaby, by jej szlachetne potomstwo miało jakąkolwiek styczność z bękartem zdrajcy, nie noszącym szlachetnego nazwiska. Percival odebrał mu szansę na normalne, godne życie i czerpanie z wygód i przywilejów, a także na to, by mieć normalne relacje z rodziną.
Nie tęskniła za nim jako zdrajcą. Tęskniła za relacją, którą mieli kiedyś, ale którą musiała pogrzebać, odciąć się od tego stanowczo i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek łączyło ich coś bliskiego. Minęło dopiero parę tygodni, naprawdę niewiele, ale z czasem powinno być coraz łatwiej przechodzić nad tym do porządku dziennego. Ale towarzysko już teraz musiała ukrywać emocje za maską i iść przez życie z dumnie podniesioną głową, by nikt nie zakwestionował jej wierności zasadom rodu.
- Wiem, że muszę być silna. I będę. Ród jest dla mnie najważniejszy, więc zrobię wszystko, by zadowolić oczekiwania mego pana ojca oraz nestora – powiedziała pewnym głosem, bo tak właśnie było i w to wierzyła. Ród jako całość był ważniejszy niż pojedyncze jednostki, a przecież Percival na własne życzenie przestał być częścią rodu, a więc i przestał mieścić się w pojęciu „rodzina”. To, że odczuwała jakąkolwiek tęsknotę, było słabością, którą musiała z siebie wyplenić. Nie mogła być słaba, nie teraz. Choć tak młoda, chociaż dopiero niedawno przestała być lwiątkiem, teraz musiała być dumną, silną lwicą.
- I nie zapominam. Nie jestem pierwszą lepszą damą, jestem lady Nott, klejnotem w koronie, skarbem, na który zasłuży tylko ktoś godny mej ręki. – Marzyła o młodym zamążpójściu, ale pragnęła też, żeby oddano ją komuś odpowiednio wyjątkowemu. Była zbyt piękna, niezwykła i utalentowana, obdarzona zbyt doskonałym rodowodem, by oddawać ją byle komu. Nawet jeśli Percival okazał się zgniłą gałęzią, reszta ich drzewa musiała być silna. A ona na pewno będzie czujniejsza i bardziej wyczulona na wszelkie oznaki tego, że może jeszcze ktoś zdradza oznaki zepsucia. Choć oby nie. Oby zgnilizna nigdy nie postąpiła dalej, a oni wszyscy już pozostali jednością pielęgnującą słuszne wartości i tradycje, a także ideologię czystości krwi.
- Mam nadzieję, że po tej burzy znowu wyjdzie słońce i będzie tak, jak przedtem – wyraziła jeszcze nadzieję. Chciała, żeby tak było. Pragnęła znów brylować na salonach, odzyskać tę zapał i radość. Marzyła też o końcu tych wstrętnych anomalii. Oby Elaine miała rację. – A póki co obie musimy się jakoś trzymać. Nawet jeśli nosisz teraz inne nazwisko, nadal jesteś rodziną. I cieszę się, że chciałaś ze mną porozmawiać, twoja obecność pomogła mi. Dziękuję.
Dobrze było porozmawiać z kimś, kto przeżywał podobne dramaty. A kto lepiej zrozumie osobę zdradzoną, jak nie ktoś, kto również doświadczył zdrady i musiał się po niej podnieść?
Porozmawiały jeszcze trochę, korzystając z ustronności tego pomieszczenia. Ale później nadszedł moment rozstania; Elise pożegnała kuzynkę, a następnie udała się do swych komnat, by przemyśleć to wszystko i poukładać sobie w głowie.
| zt.
Percival ją zawiódł, zdradził. Porzucił swoją rodzinę i jedyny słuszny styl życia, z rodziny stając się kimś obcym i nieznaczącym. Każdy z nich przeżywał to na swój sposób. Elaine na pewno też, mimo że od lat należała do innego rodu, stopniowo oddalając się od spraw Nottów, wsiąkając coraz mocniej w Averych. Tymczasem okazało się, że straciła brata, już drugiego po zmarłym jakiś czas temu Juliusie. Percival niby żył, ale dla rodziny i tak był martwy.
- Pewnie wiedział, że gdyby mi coś powiedział, od razu bym go wydała. Wiedział, że nie zrozumiałabym, bo każda zdrada jest dla mnie naganna, bez względu na powody – rzekła. Nie miała w sobie żadnego zrozumienia dla zdrady rodu i krwi. W ogóle nie rozumiała zapędów buntowniczych ani ciągotek do tego niższego świata, pewnego brudu, biedy i degeneracji. Jak można było odrzucić wygody i pragnąć czegoś, co jest gorsze? Elise tego nie pojmowała. A tym, czego nie pojmowała, gardziła. Percivalem też gardziła kiedy postanowił zdradzić, ale bolało ją to tak bardzo właśnie z tego względu, że kiedyś i ona lubiła z nim przebywać. Był jej bliski, lubiła spędzać z nim czas. Ale wybrał szlamy. Po tamtym dniu Nottówna zaczęła pałać jeszcze większą niechęcią do szlam i mugoli. To oni zabrali jej Percivala i próbowali zniszczyć wspaniały świat czystej krwi.
Niemniej jednak próbowała się łudzić, że rzeczywiście nie mogła nic zrobić. Że faktycznie nie było wcześniej żadnych oznak, że dzieje się coś złego. Zresztą dlaczego tylko ona miałaby być za coś odpowiedzialna? Każdy z rodziny, kto miał jakikolwiek kontakt z Percivalem, mógł coś zauważyć, ale prawdopodobnie wszyscy zbyt mocno uwierzyli w to, że wśród Nottów nie może kryć się zdrajca.
- Masz rację, to tylko jego wina. Nikt z nas nie mógł przepuszczać, jak obrzydliwe myśli czają się w jego głowie – powiedziała, spoglądając uważnie na kuzynkę. – Mam nadzieję, że chociaż Isabelle będzie bezpieczna z powrotem przy swoim rodzie. Jej dziecko mogło być Nottem, ale przez niego i jego odrażający czyn będzie bękartem bez nazwiska. – Skrzywiła się na myśl o tym. Percival już nie był jej rodziną, Isabelle również nie. Przestała nią być z chwilą, gdy odebrano jej nazwisko i oddano ją z powrotem pod pieczę Carrowów, znów była obca, tak jak przed ślubem. Jej dziecko natomiast nigdy nie będzie równe przyszłym dzieciom Elise, choć mogło być ich kuzynem, rodziną i towarzyszem zabaw. Ale Nottówna nie chciałaby, by jej szlachetne potomstwo miało jakąkolwiek styczność z bękartem zdrajcy, nie noszącym szlachetnego nazwiska. Percival odebrał mu szansę na normalne, godne życie i czerpanie z wygód i przywilejów, a także na to, by mieć normalne relacje z rodziną.
Nie tęskniła za nim jako zdrajcą. Tęskniła za relacją, którą mieli kiedyś, ale którą musiała pogrzebać, odciąć się od tego stanowczo i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek łączyło ich coś bliskiego. Minęło dopiero parę tygodni, naprawdę niewiele, ale z czasem powinno być coraz łatwiej przechodzić nad tym do porządku dziennego. Ale towarzysko już teraz musiała ukrywać emocje za maską i iść przez życie z dumnie podniesioną głową, by nikt nie zakwestionował jej wierności zasadom rodu.
- Wiem, że muszę być silna. I będę. Ród jest dla mnie najważniejszy, więc zrobię wszystko, by zadowolić oczekiwania mego pana ojca oraz nestora – powiedziała pewnym głosem, bo tak właśnie było i w to wierzyła. Ród jako całość był ważniejszy niż pojedyncze jednostki, a przecież Percival na własne życzenie przestał być częścią rodu, a więc i przestał mieścić się w pojęciu „rodzina”. To, że odczuwała jakąkolwiek tęsknotę, było słabością, którą musiała z siebie wyplenić. Nie mogła być słaba, nie teraz. Choć tak młoda, chociaż dopiero niedawno przestała być lwiątkiem, teraz musiała być dumną, silną lwicą.
- I nie zapominam. Nie jestem pierwszą lepszą damą, jestem lady Nott, klejnotem w koronie, skarbem, na który zasłuży tylko ktoś godny mej ręki. – Marzyła o młodym zamążpójściu, ale pragnęła też, żeby oddano ją komuś odpowiednio wyjątkowemu. Była zbyt piękna, niezwykła i utalentowana, obdarzona zbyt doskonałym rodowodem, by oddawać ją byle komu. Nawet jeśli Percival okazał się zgniłą gałęzią, reszta ich drzewa musiała być silna. A ona na pewno będzie czujniejsza i bardziej wyczulona na wszelkie oznaki tego, że może jeszcze ktoś zdradza oznaki zepsucia. Choć oby nie. Oby zgnilizna nigdy nie postąpiła dalej, a oni wszyscy już pozostali jednością pielęgnującą słuszne wartości i tradycje, a także ideologię czystości krwi.
- Mam nadzieję, że po tej burzy znowu wyjdzie słońce i będzie tak, jak przedtem – wyraziła jeszcze nadzieję. Chciała, żeby tak było. Pragnęła znów brylować na salonach, odzyskać tę zapał i radość. Marzyła też o końcu tych wstrętnych anomalii. Oby Elaine miała rację. – A póki co obie musimy się jakoś trzymać. Nawet jeśli nosisz teraz inne nazwisko, nadal jesteś rodziną. I cieszę się, że chciałaś ze mną porozmawiać, twoja obecność pomogła mi. Dziękuję.
Dobrze było porozmawiać z kimś, kto przeżywał podobne dramaty. A kto lepiej zrozumie osobę zdradzoną, jak nie ktoś, kto również doświadczył zdrady i musiał się po niej podnieść?
Porozmawiały jeszcze trochę, korzystając z ustronności tego pomieszczenia. Ale później nadszedł moment rozstania; Elise pożegnała kuzynkę, a następnie udała się do swych komnat, by przemyśleć to wszystko i poukładać sobie w głowie.
| zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salonik na piętrze
Szybka odpowiedź