Gabinet Richarda Sykesa
AutorWiadomość
Gabinet Richarda Sykesa
Gabinet Sykesa mieści się na końcu korytarza na trzecim piętrze. Prowadzą do niego masywne drzwi, otwierające się na ścianę z dwoma dużymi oknami i stojące pod światło biurko, na którym w niemal pedantycznym porządku poukładane są arkusze pergaminu, pióra i książki. Przed biurkiem ustawiono dwa proste krzesła przeznaczone dla odwiedzających, nie pacjentów. Uczestnikom terapii Richard proponuje zajęcie miejsca na wygodniejszej sofie stojącej pod ścianą. Podczas sesji w gabinecie rozbrzmiewa niekiedy muzyka z gramofonu ustawionego na okrągłym stoliku przy przeciwległej ścianie. Przed sofą dla pacjentów, bokiem do drzwi, stoi fotel, w którym zwykle zasiada uzdrowiciel. W niewielkim oddaleniu od siedziska stoi mała komódka z szufladami wypełnionymi fiolkami z eliksirem uspokajającym.
Trzynaście pochmurnych myśli przemknęło przez jej głowę, równo o trzynastej w południe. Bo to nie tak, że się bała. Ten irracjonalny lęk, jaki było dane odczuwać jej lata temu, nader często zagłuszany przez czystą wściekłość wrzącą w żyłach oraz jadowitą nienawiść, szepcącą doprawdy podłe rzeczy wprost do jej ucha — wyparował z niej już dawno, w chwili, gdy oficjalnie obrała urazy pozaklęciowe jako swoją specjalizację. To była raczej niepewność, tak, tak, to wydawało się być odpowiednim słowem. Niepewność stąpania na obcym, wręcz wrogim gruncie, z którym to wiązało się wiele nieprzyjemnych wspomnień, wydarzeń wywołujących po dziś dzień soczysty rumieniec na niezdrowo bladej twarzy dziewczęcia. A nie było to takie proste, sprawić by róż zrosił jasne policzki, a jakiś wewnętrzny przymus nakazywał przygryzać dolną wargę nerwowo. Panna Sprout wszakże należała do kobiet nader pewnych siebie, dumnych oraz wręcz aroganckich, jednocześnie umiejących wykazać się zaskakującym sercem i rumieniec rzadko gościł na jej licach, a kiedy już decydował się na odwiedziny, był on zazwyczaj spowodowany tylko kilkoma emocjami — prym pośród nich wiodła przede wszystkim złość oraz głębokie zażenowanie. A te zdawały się być nieodłącznymi towarzyszami, kiedy to przyszło jej przebywać na trzecim piętrze. Czas spędzony przy urazach magipsychiatrycznych wydawał się jednym z bardziej nieprzyjemnych okresów w życiu Rowan i chociaż nie był on tak tragiczny, jak wieść o chorobie brata, czy śmierci siostry — tak wracała do niego z wyraźną niechęcią. A przyczyna tejże niechęci siedziała tuż przed nią, spoglądając nań przenikliwym spojrzeniem niebieskich ślepi. Nieruchome tęczówki wydawały wręcz przyszpilać ją do niezbyt wygodnego krzesła, chłodem zmuszając do konkretniejszych działań.
Richard Sykes był prawdziwym wrzodem na dupie. Wiedziały o tym przede wszystkim młode panny przebywające na stażu w św. Mungu, lecz siłę jego złośliwości w pełni dane było poznać niskiemu dziewczątku o włosach pocałowanych przez ogień. Nie wiedziała, dlaczego w zasadzie mężczyzna aż tak bardzo uparł się, by na kursie co chwilę podkreślać jej niekompetencję, pytać o szczegóły oraz zagadnienia, nad którymi potem spędzała długie godziny, ucząc się rozpaczliwie, by zaraz to mogła słyszeć nieprzyjemne docinki na temat własnej płci. Nie, to nie tak. Wiedziała, dlaczego się uwziął akurat na nią. Była wygadana, nie obawiała się wyrazić własnego zdania, a na każdą niesprawiedliwość reagowała upartym drążeniem tematu. Nie miała tylko pojęcia, co też mogło sprowokować magipsychiatrę do tak silnej niechęci. Była bystra, acz niezbyt nachalna. Raczej popularna, bo talent do zjednywania sobie ludzi miała niemały i dosyć przystępna, w końcu na samym początku nie powinno okazywać się wad swego charakteru. A jednak już od pierwszej chwili powstało napięcie, które wisiało między nimi aż do teraz.
Odetchnęła w końcu, prostując się instynktownie, jakby to mogło sprawić, iż w jakiś paradoksalny sposób stanie się znacznie większa, niż jest w rzeczywistości. Duszne powietrze osiadłe w gabinecie, można było wręcz kroić nożem, zaś negatywna aura bijąca od postaci dwojga uzdrowicieli jedynie pogarszała sprawę.
— Uzdrowicielu Sykes — odezwała się cicho, jej głos, choć daleki do melodyjności, wciąż nasączony był typową sobie miękką nutą. Red była odważną panienką. Taką, która ratowała innych, a nie inni ją. I potrafiła to zrobić. Potrafiła pochylić kark i przyznać się do błędu. Tylko ego kwiliło żałośnie wewnątrz niej, nie godząc się na taki los — Pragnę przeprosić za moje zachowanie, było ono niedopuszczalne — oświadczyła, starając się zachować rozluźnioną sylwetkę. Nie splatać dłoni na piersi niczym obrażona kotka, nie zaciskać boleśnie zębów, ani też nie dawać żadnych sygnałów zdradzających zdenerwowanie, lub niepewność. Bo wystarczyło jedno drgnięcie, by mógł odczytać z niej wszystko. Chory dziwak — Podważanie pańskiego zdania w otoczeniu pańskich stażystów nie będzie miało więcej miejsca — dodała spokojnie, gryząc się w język, nim rzuciła `nawet jeśli miałam rację`. To było nieodpowiednie zachowanie, na które żaden wykwalifikowany uzdrowiciel nie powinien sobie pozwolić wobec swoich współpracowników, o ile nie chodziło o zagrożenie życia. A to nie miało miejsca w ich wypadku. Nie siliła się jednak na uśmiech, bo czasem miała wrażenie, że to on irytował Sykesa jeszcze bardziej. Zamilkła więc, pozwalając, by cisza wypełniła przestrzeń między nimi i jedynym ruchomym elementem w tym obrazku, zdawała się być para buchająca od dwóch kubków wypełnionych wonną herbatą, którą Rowan przyniosła w ramach przeprosin. Marny prezent, acz przy zamieszaniu z departamentami Ministerstwa Magii na siódmym piętrze — dostać się do herbaciarni graniczyło wręcz z cudem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Ostatnio zmieniony przez Rowan Sprout dnia 30.12.18 0:09, w całości zmieniany 3 razy
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Jeśli Richard Sykes mógł w pełnym świetle dnia i zupełnie trzeźwy być w dobrym humorze, tak właśnie należało nazwać stan, w jakim zastał go pierwszy dzień lipca. Rozpisane wczoraj na nowo dawki eliksirów normotymicznych przyniosły efekty lepsze niż się spodziewał, a na dodatek miał po raz pierwszy od tygodni inne plany na wieczór niż samotność podlewana whisky. Szpital zaabsorbował go w ostatnim czasie w całości; Richard myślał w kategoriach odchyleń, zaostrzeń, a jedyny porządek w jego życiu układały odstępy czasowe między kolejnymi fiolkami leków. Dawno nie trafił mu się dzień z chwilą na puszczenie myśli wolno; aż pozwolił, by wybiegły poza teren szpitala; nie zatrzymywał ich nawet, gdy sięgnęły po słowa układające się w zaczątek jakiejś ukrytej w ludzkim życiu historii, na co ostatnio pozwolił sobie już chyba całe wieki temu.
A potem, rujnując wszystko w jednej chwili, w postaci drobnej rudej kobiety – widzianej z niechęcią, ale rozpoznanej w mgnieniu oka – nadeszła do jego gabinetu zgnilizna przykrego wspomnienia i zranionej dumy. Na ogół kategorycznie nie akceptował sprzeciwu młodszych uzdrowicieli, zwłaszcza gdy znajdowali się na jego oddziale. Magipsychiatrów nie było w Mungu wielu, a doprawdy maleńki ułamek z tej grupy przewyższał Richarda stażem, więc jego pewność siebie i wiara w niepodważalność swojej diagnozy była w jego opinii całkowicie uzasadniona. Był także przekonany, że podobne zaufanie własnym kompetencjom nie jest jakimś jego urojeniem wyrosłym z megalomanii, ale przeciwnie: iż widzą je wszyscy i przyjmują jego słowa za pewnik, jeśli chcą czegoś się nauczyć. Gdyby miał pokusić się o zakład, kto pierwszy z młodych, niepokornych i zakochanych w sobie świeżo upieczonych medyków odważy się zakwestionować jego słowa, całkiem sporą sumę postawiłby właśnie na wyszczekaną, bezczelną wręcz Rowan. I wyszedłby z tego niewinnego aktu hazardu zwycięsko.
- Było, istotnie. – upodabniać się pod wpływem przejawów skruchy w dobrodusznego dziadziusia przepełnionego dumą z wychowanej przez siebie młodzieży – to nie leżało w jego naturze, toteż nie silił się na uprzejmości. Poczuł zaledwie mikroskopijną ilość zadowolenia wypływającą na powierzchnię rozdrażnienia; na widok rudej uzdrowicielki zaś zalał go rozdrażnienia cały ocean. Richard, na swoje szczęście, miał już doświadczenie w nieznoszeniu ludzi i stał się wyśmienitym pływakiem.
- Cóż, panno Sprout. – odezwał się po chwili ciszy, unosząc brew w wyrazie nie tyle zdziwienia jej przybyciem, co determinacją, by poza niezręcznymi przeprosinami dalej utrudniać mu życie. Z rozmysłem nie zwracał się do niej z użyciem tytułu uzdrowiciela. Uważał, i dawał jej to do zrozumienia dość często, by o tym wiedziała, że na swoje uprawnienia zawodowe nie zasłużyła, a do pracy w szpitalu nie nadaje się zupełnie. Nie przeszła mu przez głowę myśl, jak wielką mogłoby to być hipokryzją z jego strony, ale przejść przecież nie musiała. To nie on popełnił błąd, choć młodziutka Sprout tak uznała i nie omieszkała powiedzieć tego akurat, gdy omawiał przypadek ze stażystami. Słowa mające starczyć za przebaczenie już padły, ale Richard schował tę urazę – jak każdą – gdzieś w sobie, by zapamiętać i w odpowiedniej chwili w rozmowie wydobyć.
- Skoro już pani przyszła, – gdyby zaś miał przekładać na słowa swoje myśli bez żadnej obróbki, powiedziałby w tym miejscu: jeśli już musiałaś się napatoczyć – to zapraszam do środka. – wykonał ręką gest, jakim równie dobrze mógłby odganiać od siebie natrętną muchę. Odwracając dłoń płynnym ruchem wskazał jej krzesło stojące przed biurkiem, pozwalając, by usiadła.
- Pozwolę sobie powiedzieć, panno Rowan, że jestem pod wrażeniem. – patrzył na nią wyczekująco, gdy pokonywała drogę od drzwi jego do gabinetu do jego hebanowej twierdzy. Splótł dłonie na blacie biurka, odłożywszy wypełnianą właśnie kartę pacjenta na bok. Wzrok Richarda przemknął po niesionych przez uzdrowicielkę kubkach, a jego twarz wykrzywił niewielki uśmiech. – Oddział urazów pozaklęciowych z pewnością pęka w szwach, a panienka nie tylko ma dość czasu na czuwanie, by inni uzdrowiciele nie popełniali, jak była panienka łaskawa to określić, błędów, ale także na odwiedziny w herbaciarni. – a sam z żalem przekonał się nie dalej jak parę godzin temu, jak makabrycznie długa stała się kolejka po kawę i ciastko odkąd w szpitalu stacjonowali pracownicy ministerstwa. Sykes postrzegał przyniesienie mu herbaty jako gest zupełnie zbędny i nieodpowiedni. Jego jedyną zaletą było stworzenie okazji do zasugerowania Rowan oskarżenia o miganie się od pracy i lenistwo. Takich atrakcji Richard zaś nie potrafił sobie odmawiać.
A potem, rujnując wszystko w jednej chwili, w postaci drobnej rudej kobiety – widzianej z niechęcią, ale rozpoznanej w mgnieniu oka – nadeszła do jego gabinetu zgnilizna przykrego wspomnienia i zranionej dumy. Na ogół kategorycznie nie akceptował sprzeciwu młodszych uzdrowicieli, zwłaszcza gdy znajdowali się na jego oddziale. Magipsychiatrów nie było w Mungu wielu, a doprawdy maleńki ułamek z tej grupy przewyższał Richarda stażem, więc jego pewność siebie i wiara w niepodważalność swojej diagnozy była w jego opinii całkowicie uzasadniona. Był także przekonany, że podobne zaufanie własnym kompetencjom nie jest jakimś jego urojeniem wyrosłym z megalomanii, ale przeciwnie: iż widzą je wszyscy i przyjmują jego słowa za pewnik, jeśli chcą czegoś się nauczyć. Gdyby miał pokusić się o zakład, kto pierwszy z młodych, niepokornych i zakochanych w sobie świeżo upieczonych medyków odważy się zakwestionować jego słowa, całkiem sporą sumę postawiłby właśnie na wyszczekaną, bezczelną wręcz Rowan. I wyszedłby z tego niewinnego aktu hazardu zwycięsko.
- Było, istotnie. – upodabniać się pod wpływem przejawów skruchy w dobrodusznego dziadziusia przepełnionego dumą z wychowanej przez siebie młodzieży – to nie leżało w jego naturze, toteż nie silił się na uprzejmości. Poczuł zaledwie mikroskopijną ilość zadowolenia wypływającą na powierzchnię rozdrażnienia; na widok rudej uzdrowicielki zaś zalał go rozdrażnienia cały ocean. Richard, na swoje szczęście, miał już doświadczenie w nieznoszeniu ludzi i stał się wyśmienitym pływakiem.
- Cóż, panno Sprout. – odezwał się po chwili ciszy, unosząc brew w wyrazie nie tyle zdziwienia jej przybyciem, co determinacją, by poza niezręcznymi przeprosinami dalej utrudniać mu życie. Z rozmysłem nie zwracał się do niej z użyciem tytułu uzdrowiciela. Uważał, i dawał jej to do zrozumienia dość często, by o tym wiedziała, że na swoje uprawnienia zawodowe nie zasłużyła, a do pracy w szpitalu nie nadaje się zupełnie. Nie przeszła mu przez głowę myśl, jak wielką mogłoby to być hipokryzją z jego strony, ale przejść przecież nie musiała. To nie on popełnił błąd, choć młodziutka Sprout tak uznała i nie omieszkała powiedzieć tego akurat, gdy omawiał przypadek ze stażystami. Słowa mające starczyć za przebaczenie już padły, ale Richard schował tę urazę – jak każdą – gdzieś w sobie, by zapamiętać i w odpowiedniej chwili w rozmowie wydobyć.
- Skoro już pani przyszła, – gdyby zaś miał przekładać na słowa swoje myśli bez żadnej obróbki, powiedziałby w tym miejscu: jeśli już musiałaś się napatoczyć – to zapraszam do środka. – wykonał ręką gest, jakim równie dobrze mógłby odganiać od siebie natrętną muchę. Odwracając dłoń płynnym ruchem wskazał jej krzesło stojące przed biurkiem, pozwalając, by usiadła.
- Pozwolę sobie powiedzieć, panno Rowan, że jestem pod wrażeniem. – patrzył na nią wyczekująco, gdy pokonywała drogę od drzwi jego do gabinetu do jego hebanowej twierdzy. Splótł dłonie na blacie biurka, odłożywszy wypełnianą właśnie kartę pacjenta na bok. Wzrok Richarda przemknął po niesionych przez uzdrowicielkę kubkach, a jego twarz wykrzywił niewielki uśmiech. – Oddział urazów pozaklęciowych z pewnością pęka w szwach, a panienka nie tylko ma dość czasu na czuwanie, by inni uzdrowiciele nie popełniali, jak była panienka łaskawa to określić, błędów, ale także na odwiedziny w herbaciarni. – a sam z żalem przekonał się nie dalej jak parę godzin temu, jak makabrycznie długa stała się kolejka po kawę i ciastko odkąd w szpitalu stacjonowali pracownicy ministerstwa. Sykes postrzegał przyniesienie mu herbaty jako gest zupełnie zbędny i nieodpowiedni. Jego jedyną zaletą było stworzenie okazji do zasugerowania Rowan oskarżenia o miganie się od pracy i lenistwo. Takich atrakcji Richard zaś nie potrafił sobie odmawiać.
Gość
Gość
Czasem wystarczyło po prostu oddychać. Pozwolić, by delikatne płatki nozdrzy rozszerzyły się nieznacznie, wdychając tym samym znajomy oraz jakże uspokajający zapach szpitalnego kurzu, starego tynku odpadającego od obskurnych ścian, gryzących nos medykamentów oraz ludzkich zmartwień ciężko osiadających w powietrzu. Skrupulatne myśli dotąd wypełniające przeraźliwie spokojny umysł, kurczowo trzymane w ryzach coby ni jeden obraz, ni wspomnienie jakże nieprzyjemne nie zmąciło raz podjętej decyzji — zostały zaraz to wypuszczone na wolność, rozlewając się w nicości falą pełną niekontrolowanej sprzeczności. Tylko emocje pozostawały w uśpieniu, zbyt kruche oraz wrażliwe, gotowe poddać się pierwszemu zrywowi gniewu, jakże chętnie burzącego krew w żyłach. A przecież na okazanie takiej słabości nie mogła sobie pozwolić, nie tutaj i nie w ten sposób. Tak też czasem wystarczyło po prostu oddychać. Wziąć głęboki wdech, policzyć do dziesięciu, przypomnieć sobie mimowolnie o prześlicznych szpilkach na rozsądnie — jej skromnym i jakże istotnym zdaniem — wysokim obcasie, widzianych na wystawie niedawno mijanego sklepu oraz upomnieć swe własne ego, iż morderstwo ze szczególnym okrucieństwem nie jest nie tylko dobrym pomysłem, ale także nie jest w jej stylu. Wszak śmierć nadchodzi nader prędko, a możliwość zgotowania komuś piekła na ziemi wydawała się o wiele bardziej kusząca. Plus, istniało wysokie prawdopodobieństwo, iż jej umiłowane kuzynostwo może nie pojąć motywów niewielkiego dziewczątka i nie zamiecie sprawy pod dywan. Podłe dranie. Używanie zaś zdolności, jaką to została obdarzona wobec kogoś takiego jak Sykes, wydawało się z kolei dosyć uwłaczające. Także nie, nie ma zabójstw na twojej zmianie panno Sprout. Tak więc wdech i wydech. Oboje poradzicie sobie bez potencjalnych rękoczynów. Teoretycznie.
Sylwetkę ma prostą, podbródek zaś lekko uniesiony, drobne dłonie luźno splecione są na podołku, a lewą nogę założyła na prawą dla własnej wygody. Nie jest to jeszcze postawa obronna, acz brakuje w niej choćby i odrobiny uległości, ustępstwa oraz gotowości na podkulenie ogona, byleby tylko pomogło to rozwiązać nader ugodowo jakże nieprzyjemną sprawę. Ciemne ślepia są nieruchome na wzór tych niebieskich, tchną chłodem oraz czujnością, zdradzającą baczną obserwację każdego ruchu wykonanego przez mężczyznę. Dość rzec, iż Rowan czuje się rozczarowana. Naturalnie swoiste rozgoryczenie nie dotyczy osoby samego Richarda, bowiem wszelkie pozytywne emocje, jakie mogła wobec niego odczuwać, zostały starannie wdeptane w ziemię już w pierwszych tygodniach stażu. Nie, nie, nie. Rowan jest rozczarowana samą sobą, iż naprawdę mogła uwierzyć, że próba zachowania się w sposób dojrzały w tym przypadku będzie mogła osiągnąć słodko-gorzki finał. A przecież podświadomie wiedziała, jak to będzie wyglądało. Jak protekcjonalność oraz złośliwość zaślepi bruneta na tyle, by pozostawił nieco w tyle zawodową uprzejmość, której i tak ciężko było rudowłosej doświadczyć.
— Jest pan niezwykle miły — pozwoliła sobie zauważyć panienka Sprout, bez cienia złośliwości czy grymasów szpecących ładną twarz — Tak martwić się o prywatny czas współpracowników oraz wykazywać troskę względem pacjentów, nawet jeśli stan oddziału pozaklęciowego pozostaje w sferze pańskich gdybań. Jest to wyjątkowo godne podziwu — dodała, brzmiąc nawet w swoich własnych uszach wyjątkowo szczerze, co zwieńczyła delikatnym uśmiechem niesięgającym czerni jej oczu. Nie wyglądała na urażoną, za nic mając oskarżenia o potencjalne lenistwo, choć któż wie, co mogło kotłować się w jej duszy, która przecież nie powinna istnieć wcale, biorąc pod uwagę ognisty odcień jej włosów.
— Nie śmiem zabierać jednak panu zbyt wiele czasu, wszak praca oraz snucie teorii potrafi być bardzo zajmujące, a coś tak nic nieznaczącego, jak chwila przerwy jest wprost nie do pomyślenia — pokręciła z wyraźnym smutkiem głową, przywołując na lica pełen zrozumienia wyraz — Pragnę więc raz jeszcze przeprosić oraz życzyć przyjemnego dnia uzdrowicielu Sykes — zakończyła miękko, mając nadzieję, iż jego dzień naprawdę byłby tak przyjemny, jak zaplanowałaby mu to młodziutka Red. Na ten przykład, w międzyczasie upadłby i ten głupi ryj rozbił, coby już nie musiał straszyć swoim zwyczajowym widokiem nieszczęsnych panien pracujących w Mungu.
Sylwetkę ma prostą, podbródek zaś lekko uniesiony, drobne dłonie luźno splecione są na podołku, a lewą nogę założyła na prawą dla własnej wygody. Nie jest to jeszcze postawa obronna, acz brakuje w niej choćby i odrobiny uległości, ustępstwa oraz gotowości na podkulenie ogona, byleby tylko pomogło to rozwiązać nader ugodowo jakże nieprzyjemną sprawę. Ciemne ślepia są nieruchome na wzór tych niebieskich, tchną chłodem oraz czujnością, zdradzającą baczną obserwację każdego ruchu wykonanego przez mężczyznę. Dość rzec, iż Rowan czuje się rozczarowana. Naturalnie swoiste rozgoryczenie nie dotyczy osoby samego Richarda, bowiem wszelkie pozytywne emocje, jakie mogła wobec niego odczuwać, zostały starannie wdeptane w ziemię już w pierwszych tygodniach stażu. Nie, nie, nie. Rowan jest rozczarowana samą sobą, iż naprawdę mogła uwierzyć, że próba zachowania się w sposób dojrzały w tym przypadku będzie mogła osiągnąć słodko-gorzki finał. A przecież podświadomie wiedziała, jak to będzie wyglądało. Jak protekcjonalność oraz złośliwość zaślepi bruneta na tyle, by pozostawił nieco w tyle zawodową uprzejmość, której i tak ciężko było rudowłosej doświadczyć.
— Jest pan niezwykle miły — pozwoliła sobie zauważyć panienka Sprout, bez cienia złośliwości czy grymasów szpecących ładną twarz — Tak martwić się o prywatny czas współpracowników oraz wykazywać troskę względem pacjentów, nawet jeśli stan oddziału pozaklęciowego pozostaje w sferze pańskich gdybań. Jest to wyjątkowo godne podziwu — dodała, brzmiąc nawet w swoich własnych uszach wyjątkowo szczerze, co zwieńczyła delikatnym uśmiechem niesięgającym czerni jej oczu. Nie wyglądała na urażoną, za nic mając oskarżenia o potencjalne lenistwo, choć któż wie, co mogło kotłować się w jej duszy, która przecież nie powinna istnieć wcale, biorąc pod uwagę ognisty odcień jej włosów.
— Nie śmiem zabierać jednak panu zbyt wiele czasu, wszak praca oraz snucie teorii potrafi być bardzo zajmujące, a coś tak nic nieznaczącego, jak chwila przerwy jest wprost nie do pomyślenia — pokręciła z wyraźnym smutkiem głową, przywołując na lica pełen zrozumienia wyraz — Pragnę więc raz jeszcze przeprosić oraz życzyć przyjemnego dnia uzdrowicielu Sykes — zakończyła miękko, mając nadzieję, iż jego dzień naprawdę byłby tak przyjemny, jak zaplanowałaby mu to młodziutka Red. Na ten przykład, w międzyczasie upadłby i ten głupi ryj rozbił, coby już nie musiał straszyć swoim zwyczajowym widokiem nieszczęsnych panien pracujących w Mungu.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Liczył jej oddechy. Czekał, aż ciało w jakiś sposób ją zdradzi, działając w tandemie z osaczonym przez jego obecność umysłem. Richard świadomie, stojąc na rozdrożu wyboru między chorobami ciała i umysłu, odszedł od leczenia fizyczności, ale nie da się w zupełności oddzielić od siebie tych dwóch części ludzkiego istnienia. Wiedział zatem, i nieraz polegał na tym, jak sekrety opuszczały zatwardziałe i przestraszone głowy drogą niekontrolowanych gestów i mimiki.
Richard przyglądał się podchodzącej do wskazanego przezeń fotela uzdrowicielce tak natarczywie, jakby miał nadzieję, że kobieta od tego wzroku struchleje i ucieknie z podkulonym ogonem, zostawiając po sobie trzask rozbijanych o posadzkę kubków z herbaciarni. Nic podobnego, Rowan wytrzymała jego spojrzenie, czym może i zapracowałaby sobie na jakiś marny ochłap jego uznania, gdyby tylko nie postanowił już dawno temu nigdy nie przyznać pannie Sprout podobnej nagrody.
- Zapewniam, że nie taki był mój zamiar. Jestem przekonany, iż pani pierwsza zaświadczyłaby, że bywam co najwyżej trochę miły, z konieczności, a i to nie jest na ogół szczera postawa. – niewielki, zniekształcony przekąsem uśmiech znikł z twarzy Richarda tak szybko, jak się pojawił. Mógłby być złudzeniem powstałym w błysku światła słonecznego odbitym od szyby w uchylonym oknie. Sykes przecież, co wiadomo powszechnie, nie uśmiecha się, a już z pewnością nie dostępują tego zaszczytu uzdrowicielki, zwłaszcza młode i zbyt pewne siebie.
Rowan bez wątpienia spełniała wszystkie powyższe kryteria, Richard postanowił więc już jakiś czas temu przestać kryć ich wzajemną antypatię, tylko z przyzwyczajenia przykrywając ją – ilekroć ktoś mógłby zobaczyć ich interakcję – warstewką powierzchownej grzeczności.
- Wieloletnie doświadczenie pozwala mi wierzyć w słuszność domysłów o wydarzeniach na pani oddziale. – odrzekł spokojnie, - To naturalna konsekwencja rzetelnej pracy w szpitalu, podziw jest więc zbędny, zrozumie to pani, gdy już trochę popracuje. Jakkolwiek byłbym zaszczycony mogąc rzeczą tak małą jak przejaw zainteresowania dobrobytem kolegów po fachu zasłużyć na pani uznanie.
Wiedziała, musiała wiedzieć – gdyby po wszystkich jego uszczypliwościach wciąż wierzyła w jego względem niej dobre intencje, musiałby zamartwiać się o sprawność jej pomyślunku – że gwizdał na jej szacunek i opinię na jego temat, jaką sobie w rudej głowie wyhodowała. Zabawa w podobne uprzejmości, którą Rowan zresztą sama zaczęła jeszcze przed zapukaniem do drzwi jego gabinetu, okazała się jednak zbyt wielką pokusą, by po zaledwie kilku wymienionych zdaniach wrócić do toczącego się leniwie dnia. Zamiast irytować się i wściekać niepotrzebnie na beznadziejny mimo jego potencjalnych starań przypadek panny Sprout (która, nawiasem mówiąc, z całą pewnością panną pozostanie już do końca swoich dni; Richard nie umiał wyobrazić sobie szaleńca gotowego poślubić toto i spędzić z jej jazgotem resztę życia), mógł równie dobrze uznać jej obecność za jakąś formę rozrywki.
- Ależ nie – odezwał się przyjemnym tonem, nachylając się ku młodej uzdrowicielce. Oczy utkwione dotąd w twarzy Rowan, błąkające się między hardym spojrzeniem, rudymi włosami (okropnie irytujący kolor, zbytnio rozpraszał go swą intensywnością) zmierzyły całą jej sylwetkę, zatrzymując się na dłuższy moment w okolicy prowokująco założonych nóg kobiety. Niektóre cechy typowe dla jej płci były nad wyraz mocno, czasem wręcz w sposób teatralny, zaznaczone w zachowaniu Rowan, co mocno kuło Richarda w oczy, gdy widział ją w uzdrowicielskich szatach. Gdyby zaś spotkali się w innych okolicznościach, zapewne inaczej reagowałby na jej osobę – bez wątpienia znalazłby w niej wiele do komplementowania. Rzeczywistość jednak układała się w wzór, z którego nijak nie wyczyta się sytuacji, w której mógłby spojrzeć na pannę Sprout inaczej. – Nie chciałbym, by pani wysiłek poszedł na marne. Ponadto, chwila przerwy najwyraźniej się pani przyda. Uprzejmie proszę, by wypiła pani ze mną herbatę i zabawiła rozmową. Dla przykładu o tym, jak zdecydowałaby się pani leczyć pacjenta, przy którym wytknęła mi pani błąd.
Sięgnąwszy po jedną z przyniesionych przez Rowan filiżanek, odchylił się z powrotem, by wygodniej rozsiąść się w fotelu.
Richard przyglądał się podchodzącej do wskazanego przezeń fotela uzdrowicielce tak natarczywie, jakby miał nadzieję, że kobieta od tego wzroku struchleje i ucieknie z podkulonym ogonem, zostawiając po sobie trzask rozbijanych o posadzkę kubków z herbaciarni. Nic podobnego, Rowan wytrzymała jego spojrzenie, czym może i zapracowałaby sobie na jakiś marny ochłap jego uznania, gdyby tylko nie postanowił już dawno temu nigdy nie przyznać pannie Sprout podobnej nagrody.
- Zapewniam, że nie taki był mój zamiar. Jestem przekonany, iż pani pierwsza zaświadczyłaby, że bywam co najwyżej trochę miły, z konieczności, a i to nie jest na ogół szczera postawa. – niewielki, zniekształcony przekąsem uśmiech znikł z twarzy Richarda tak szybko, jak się pojawił. Mógłby być złudzeniem powstałym w błysku światła słonecznego odbitym od szyby w uchylonym oknie. Sykes przecież, co wiadomo powszechnie, nie uśmiecha się, a już z pewnością nie dostępują tego zaszczytu uzdrowicielki, zwłaszcza młode i zbyt pewne siebie.
Rowan bez wątpienia spełniała wszystkie powyższe kryteria, Richard postanowił więc już jakiś czas temu przestać kryć ich wzajemną antypatię, tylko z przyzwyczajenia przykrywając ją – ilekroć ktoś mógłby zobaczyć ich interakcję – warstewką powierzchownej grzeczności.
- Wieloletnie doświadczenie pozwala mi wierzyć w słuszność domysłów o wydarzeniach na pani oddziale. – odrzekł spokojnie, - To naturalna konsekwencja rzetelnej pracy w szpitalu, podziw jest więc zbędny, zrozumie to pani, gdy już trochę popracuje. Jakkolwiek byłbym zaszczycony mogąc rzeczą tak małą jak przejaw zainteresowania dobrobytem kolegów po fachu zasłużyć na pani uznanie.
Wiedziała, musiała wiedzieć – gdyby po wszystkich jego uszczypliwościach wciąż wierzyła w jego względem niej dobre intencje, musiałby zamartwiać się o sprawność jej pomyślunku – że gwizdał na jej szacunek i opinię na jego temat, jaką sobie w rudej głowie wyhodowała. Zabawa w podobne uprzejmości, którą Rowan zresztą sama zaczęła jeszcze przed zapukaniem do drzwi jego gabinetu, okazała się jednak zbyt wielką pokusą, by po zaledwie kilku wymienionych zdaniach wrócić do toczącego się leniwie dnia. Zamiast irytować się i wściekać niepotrzebnie na beznadziejny mimo jego potencjalnych starań przypadek panny Sprout (która, nawiasem mówiąc, z całą pewnością panną pozostanie już do końca swoich dni; Richard nie umiał wyobrazić sobie szaleńca gotowego poślubić toto i spędzić z jej jazgotem resztę życia), mógł równie dobrze uznać jej obecność za jakąś formę rozrywki.
- Ależ nie – odezwał się przyjemnym tonem, nachylając się ku młodej uzdrowicielce. Oczy utkwione dotąd w twarzy Rowan, błąkające się między hardym spojrzeniem, rudymi włosami (okropnie irytujący kolor, zbytnio rozpraszał go swą intensywnością) zmierzyły całą jej sylwetkę, zatrzymując się na dłuższy moment w okolicy prowokująco założonych nóg kobiety. Niektóre cechy typowe dla jej płci były nad wyraz mocno, czasem wręcz w sposób teatralny, zaznaczone w zachowaniu Rowan, co mocno kuło Richarda w oczy, gdy widział ją w uzdrowicielskich szatach. Gdyby zaś spotkali się w innych okolicznościach, zapewne inaczej reagowałby na jej osobę – bez wątpienia znalazłby w niej wiele do komplementowania. Rzeczywistość jednak układała się w wzór, z którego nijak nie wyczyta się sytuacji, w której mógłby spojrzeć na pannę Sprout inaczej. – Nie chciałbym, by pani wysiłek poszedł na marne. Ponadto, chwila przerwy najwyraźniej się pani przyda. Uprzejmie proszę, by wypiła pani ze mną herbatę i zabawiła rozmową. Dla przykładu o tym, jak zdecydowałaby się pani leczyć pacjenta, przy którym wytknęła mi pani błąd.
Sięgnąwszy po jedną z przyniesionych przez Rowan filiżanek, odchylił się z powrotem, by wygodniej rozsiąść się w fotelu.
Gość
Gość
Każda przemijająca chwila spędzona w gabinecie utwierdza ją w przekonaniu, iż mogłaby uciec. Po prostu otworzyć drzwi i przy szeleście limonkowej szaty — a także przy żałosnym skamleniu ugodzonej do żywego dumy — opuścić pomieszczenie, z zaciśniętymi w nie tak znowu wąską linię pełnymi ustami muśniętymi czerwienią, z ciemnymi oczami ciskającymi najprawdziwsze gromy. I z sercem trzepocącym jakże nachmurzonym, nazbyt naznaczonym doznanymi przykrościami w przeszłości. Bo ponownie pozwoliła się omotać własnej naturze, wspieranej przez Sproutowskie cnoty nakazującej uczynić gest niepotrzebny, gest łagodny oraz chętny ugodzie w stronę ostatniej osoby, która byłaby skłonna go przyjąć. Richard Sykes był postacią pozbawioną rozsądku oraz zwyczajnej człowiekowi sympatii, czarodziejem zimnym tak jak zimne było jego spojrzenie przylegające do jej sylwetki, przed którym zdawało się nic nie umykać. Nazbyt wierzącym w swoje małe prawdy, otaczający się własnym zadufaniem niczym najpotężniejszym murem — to nic, iż po ledwie kilku zajęciach zrezygnowała z prób uderzania weń piąstkami. Przez długi czas, widząc, jak porusza się tym swoim eleganckim krokiem, jak ostrożnie gestykuluje dużymi, zadbanymi dłońmi zastanawiała się, jakim cudem nauczył się wyglądać żywo, kiedy to jego wnętrze pozostawało martwe. Wieczna zmarzlina, jaką okazywał światu, jaką pokazywał jej. Przestawała więc patrzeć, zwracać uwagę na starszego stażem współpracownika, myśleć, czy jakakolwiek kobieta mogłaby złagodzić ostrość jego wypowiedzi, stopić lód zaległy w niebieskich tęczówkach, ukoić wiecznie podły nastrój — tym samym dając umęczonym studentom odrobinę wytchnienia. Nie, uznawała zawsze. Żadne dziewczę nie byłoby na tyle szalone, odważne, wytrzymałe, by móc mierzyć się z osobą uzdrowiciela. Ciągłe walki, potyczki małe i duże tylko męczyły, a męczące relacje to żadne relacje, to tylko szkodniki zabarwiające życie w szarości. Dlatego też nie bardzo rozumiała, dlaczego się tutaj znalazła. Wątpiła szerze, by jej zdanie było dla magipsychiatry czymś więcej niźli pyłem na wietrze, a wtrącenie się godziło w jakikolwiek sposób w jego ego. Przecież był doświadczony, nie raz radził sobie z impertynencją niektórych pracowników św. Munga. A jednak tu była. Była i nie uciekała. Może przez wzgląd na swój upór tak wielki, że wywoływał on u najbliższych li jedynie jęk przeciągły. Może po prostu była zdania, iż na tak wysokich obcasach — jakże niezbyt subtelnie maskujących jej nad wyraz niski wzrost — nie sposób po prostu biec, tak też należało się zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów. Będą one przykre — to pewne, jednak przeminą chwilę potem, bo nie tylko Richard był jedyną osobą, która gwizdała na czyjeś zdanie w tym duecie. Co prawda trochę należało poczekać, ale się gwizdało.
— Sugeruje więc pan, iż jest pan zwyczajnie przykry z paroma wyjątkami? To dosyć smutne — zauważa, chociaż wie, iż ten nie przejmie się tym wcale. Co najwyżej uśmiechnie się podstępnie i jadem skala kolejne słowa, acz Rowan nie potrafiła i nie zamierzała powstrzymywać szczerości zaległej w miękkim tonie jej głosu. Była Sproutem, a Sprouty zdecydowanie nie potrafiły trzech rzeczy: śpiewać, odejść, kiedy trzeba oraz kłamać. Przekręca więc głowę lekko na bok, powolnym ruchem odgarniając z jasnej szyi płomienne kosmyki dotąd ją łaskoczące. Ach, nie krzywi się, gdy po raz kolejny starał się podważyć jej kompetencje. Uśmiecha się za to, delikatnie, acz nie złośliwie. Tę złośliwość woli ukryć w zakamarkach swych wypowiedzi.
— Jeżeli nic nie pozostało, nawet drobiny mają znaczenie — mówi więc grzecznie, jakby wcale nie sugerowała, iż tym samym szacunku wobec niego nie ma za grosz. Dlaczego jednak powinna takowy posiadać, jeśli co i rusz spotyka się z podłościami? Nie był już jej nauczycielem, pozostawał jedynie smętną zmorą czającą się na granicy podświadomości, gotową wzbudzić w niej niepewność w najmniej odpowiednich momentach — To musi być prawdziwe szczęście, mieć wiedzę oraz doświadczenie, znać każdą ludzką reakcję oraz mentalność tłumu, a mimo to zachować spokój i kontynuować swoją pracę w odosobnieniu — dodała również, tym razem kąciki nosząc z lekka przepraszająco. Ach, ale czyż nie było prawdą, iż przez nadwyżkę pacjentów przyjmowanych na oddział pozaklęciowy i inne sektory szpitala zaczęły się otwierać, próbując opanować rozpaczliwie chaos, który nie cichł w żaden sposób. A mimo to, tutaj na magipsychiatrii było tak cicho i spokojnie, ale to dobrze, stwierdza panienka Sprout. Choroby umysłu potrzebują ciszy i spokoju, nawet jeśli świat za tymi cichymi oknami płonął i obracał się w perzynę niczym Ministerstwo Magii. A wojna czaiła się tuż za rogiem, gotowa zebrać pierwsze żniwa.
Nie sądzę, by ktokolwiek byłby w stanie pana zabawić, nawet rozmową — to zdanie czai się na krawędzi języka, gotowe wymknąć się spomiędzy warg i zawisnąć w ciężkim powietrzu osiadłym między nimi. Nie wypowiada ich jednak na głos, nie tyle z lęku ile obawy, iż stąpałaby po nader niebezpiecznej ścieżce, kierującej wprost ku życiu prywatnemu. A nie zamierzała się tam zagłębiać, nie zamierzała poznawać mężczyzny, nie zamierzała nawet patrzeć w tamtą stronę. Więc nie mówi tego, acz nachyla się w tej samej chwili, w której i on to czyni, bez obaw gotowa spotkać się z jego wzrokiem, niepomna na ostrza, jakie się kryją w czerni źrenic. Te jednak nie stykają się tak od razu z hebanem jej własnych, co wywołują ciche huh nieodbijające się na jasnej twarzy.
— Nie sądziłam, że tak doświadczony oraz rzetelny pracownik potrzebuje zasięgnąć wiedzy od przypadkowej osoby. A może wciąż poczuwa się pan do obowiązku poszerzania wiedzy swych byłych studentów i woli się upewnić, czy ich własne rozumowanie nie odbiega od pańskich? — pyta, unosząc z wdziękiem filiżankę i upijając łyk naparu. Preferowała zdecydowanie kawę, jednak pobudzająca herbata, do której jakże ciężko było się dostać, nie wydawała się znowu takim strasznym wyjściem — Zalecana mieszanka depresyjna była zbyt mocna panie Sykes, to nie depresja, a trauma była przyczyną pogarszającego się nastroju. Proszę wybaczyć, ale ten pacjent ledwie dwa miesiące temu był mi przekazany, jego córka posłała go w powietrze. Upadek należał do nad wyraz bolesnych — tym razem nie szukała potyczek na spojrzenia, woląc utkwić swoje własne w jasnym płynie. Być może popełniła błąd, zarówno we wtrąceniu się podczas obchodu, jak i przy udzielaniu pomocy. Mogła się upewnić, iż w razie jakichkolwiek obaw pacjent powinien skontaktować się z rodzinnym uzdrowicielem, który skieruje go, na odział magipychiatrii. Jednak pośród szalejących anomalii, mogła tylko zgadywać, która okaże się dla kogoś wstrząsająca, a którą zbyje się machnięciem ręki oraz zabawną anegdotą.
— Sugeruje więc pan, iż jest pan zwyczajnie przykry z paroma wyjątkami? To dosyć smutne — zauważa, chociaż wie, iż ten nie przejmie się tym wcale. Co najwyżej uśmiechnie się podstępnie i jadem skala kolejne słowa, acz Rowan nie potrafiła i nie zamierzała powstrzymywać szczerości zaległej w miękkim tonie jej głosu. Była Sproutem, a Sprouty zdecydowanie nie potrafiły trzech rzeczy: śpiewać, odejść, kiedy trzeba oraz kłamać. Przekręca więc głowę lekko na bok, powolnym ruchem odgarniając z jasnej szyi płomienne kosmyki dotąd ją łaskoczące. Ach, nie krzywi się, gdy po raz kolejny starał się podważyć jej kompetencje. Uśmiecha się za to, delikatnie, acz nie złośliwie. Tę złośliwość woli ukryć w zakamarkach swych wypowiedzi.
— Jeżeli nic nie pozostało, nawet drobiny mają znaczenie — mówi więc grzecznie, jakby wcale nie sugerowała, iż tym samym szacunku wobec niego nie ma za grosz. Dlaczego jednak powinna takowy posiadać, jeśli co i rusz spotyka się z podłościami? Nie był już jej nauczycielem, pozostawał jedynie smętną zmorą czającą się na granicy podświadomości, gotową wzbudzić w niej niepewność w najmniej odpowiednich momentach — To musi być prawdziwe szczęście, mieć wiedzę oraz doświadczenie, znać każdą ludzką reakcję oraz mentalność tłumu, a mimo to zachować spokój i kontynuować swoją pracę w odosobnieniu — dodała również, tym razem kąciki nosząc z lekka przepraszająco. Ach, ale czyż nie było prawdą, iż przez nadwyżkę pacjentów przyjmowanych na oddział pozaklęciowy i inne sektory szpitala zaczęły się otwierać, próbując opanować rozpaczliwie chaos, który nie cichł w żaden sposób. A mimo to, tutaj na magipsychiatrii było tak cicho i spokojnie, ale to dobrze, stwierdza panienka Sprout. Choroby umysłu potrzebują ciszy i spokoju, nawet jeśli świat za tymi cichymi oknami płonął i obracał się w perzynę niczym Ministerstwo Magii. A wojna czaiła się tuż za rogiem, gotowa zebrać pierwsze żniwa.
Nie sądzę, by ktokolwiek byłby w stanie pana zabawić, nawet rozmową — to zdanie czai się na krawędzi języka, gotowe wymknąć się spomiędzy warg i zawisnąć w ciężkim powietrzu osiadłym między nimi. Nie wypowiada ich jednak na głos, nie tyle z lęku ile obawy, iż stąpałaby po nader niebezpiecznej ścieżce, kierującej wprost ku życiu prywatnemu. A nie zamierzała się tam zagłębiać, nie zamierzała poznawać mężczyzny, nie zamierzała nawet patrzeć w tamtą stronę. Więc nie mówi tego, acz nachyla się w tej samej chwili, w której i on to czyni, bez obaw gotowa spotkać się z jego wzrokiem, niepomna na ostrza, jakie się kryją w czerni źrenic. Te jednak nie stykają się tak od razu z hebanem jej własnych, co wywołują ciche huh nieodbijające się na jasnej twarzy.
— Nie sądziłam, że tak doświadczony oraz rzetelny pracownik potrzebuje zasięgnąć wiedzy od przypadkowej osoby. A może wciąż poczuwa się pan do obowiązku poszerzania wiedzy swych byłych studentów i woli się upewnić, czy ich własne rozumowanie nie odbiega od pańskich? — pyta, unosząc z wdziękiem filiżankę i upijając łyk naparu. Preferowała zdecydowanie kawę, jednak pobudzająca herbata, do której jakże ciężko było się dostać, nie wydawała się znowu takim strasznym wyjściem — Zalecana mieszanka depresyjna była zbyt mocna panie Sykes, to nie depresja, a trauma była przyczyną pogarszającego się nastroju. Proszę wybaczyć, ale ten pacjent ledwie dwa miesiące temu był mi przekazany, jego córka posłała go w powietrze. Upadek należał do nad wyraz bolesnych — tym razem nie szukała potyczek na spojrzenia, woląc utkwić swoje własne w jasnym płynie. Być może popełniła błąd, zarówno we wtrąceniu się podczas obchodu, jak i przy udzielaniu pomocy. Mogła się upewnić, iż w razie jakichkolwiek obaw pacjent powinien skontaktować się z rodzinnym uzdrowicielem, który skieruje go, na odział magipychiatrii. Jednak pośród szalejących anomalii, mogła tylko zgadywać, która okaże się dla kogoś wstrząsająca, a którą zbyje się machnięciem ręki oraz zabawną anegdotą.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Gabinet Richarda Sykesa
Szybka odpowiedź