Karczma "U Bobby'ego"
Strona 2 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "U Bobby'ego"
Karczma ta znajduje się w samym środku gęstego lasu na obrzeżach Londynu, słynącego z ogromnej ilości grzybów, które w nim rosną. Jest to nieco obskurny budynek z zapadającym się dachem, zbudowany z kamieni i drewna, otoczony gęstą ścianą drzew, która skrywa go przed niepowołanymi oczami. Jego wnętrze jest jasne, swojskie i duszne, zwykle zadymione papierosami lub zasnute dymem wydobywającym się z kominka. Na prawo od wejścia, przy pokrytej boazerią ścianie, stoi stara szafa grająca. Bójki, śpiewy, tańce i krzyki są tu już niemalże tradycją, acz mimo wszystko trudno oprzeć się uroczej atmosferze panującej dookoła, nieco mrocznej, jakby z westernu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Możliwość gry w kościanego pokera
Alkohol działał na nią różnie. Czasem usypiał i sprawiał, że faktycznie robiła się trochę mniej obecna i zdawała się być łagodna, ale w większości przypadków działał na nią jak cukier na dzieci. Nagle dostawała dziwny napływ energii, jej emocje były skrajne (zależnie od tego, jak się czuła - potrafiła być dramatycznie zrozpaczona lub szalenie wesoła). Ciężko jednak było się jej kompletnie zatracić podczas gdy na co dzień zdawała się faktycznie czerpać z życia garściami. Ale... mimo wszystko alkohol obdzierał z pewnych masek. Warstw. Człowiek był nagi. Obnażony. Pozbawiony filtra. I nawet Selina przełamała kilka razy w życiu swoją dumę i wyznała kilku przypadkowym osobom co czuje naprawdę. A zwłaszcza jesienią roku 1953. Ale to były dawne czasy, prawda?
Gdyby przemyślała znajomość z Sorenem dokładniej, to doszłaby do wniosku, że powinna go znienawidzić. Albo bardziej otwarcie starać się upadlać. Był arystokratą. Uosobieniem wszystkiego, czego nienawidziła. Bo to właśnie ludzie ze szlachetnych rodów zamykali siebie i innych w sztywnych ramach. Byli jak pieski wystawowe. Nauczone każdego gestu, słowa czy toku myślenia. A jednak... a jednak naprawdę nawet ich droczenie się było niewinne. Gdyby nie była sobą, to może zgadnęłaby, że to jest podziw. W końcu zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że jakieś zasady istniały. I wiedziała, że w tym skostniałym systemie panicze raczej nie zostawali zawodowymi graczami Quidditcha. I nie byli tak... tak prawdziwie szlachetni? Bo młody Avery jej się chyba właśnie taki wydawał. Był cholernie skrzywiony, zepsuty przez świat, w którym się wychowywał, a mimo to... dla drużyny był niemalże aniołem. Istnym balsamem z aloesu, które ma tak zbawienne działanie na wszystko. Prawie jak amol.
I może właśnie dlatego była dla niego delikatniejsza. Już ignorując fakt, że obdarzył ją zaufaniem, mimo że jej reputacja niekoniecznie je rekomendowała. Chyba się w ten sposób odwdzięczała. Albo... och, czy we wszystkim musi być jakaś głębia? Czy uczucia naprawdę towarzyszą ludziom, a nawet czarodziejom w każdym najmniejszym akcie życia? Czy nie można tego oddzielić i kierować się prostymi preferencjami na zasadzie "tak/nie"? Życie byłoby o tyle prostsze. I ocalone od tych emocji, które rozrywały serce, duszę i dumę na najmniejsze kawałki.
Na moment zmrużyła oczy, w czujnym, przenikliwym wyrazie. Chyba w końcu rozgryzła charakter jego słów. Aluzje. Ich główny środek komunikacji. Chyba nawet oni przesiąkli na tyle tą salonową grą, że używali jej między sobą, choć w innej formie. Ale być może to przejaw pewnego sarkazmu. Poza tym, czy dzięki temu nie było bardziej interesująco?
-Myślisz więc, że możesz mnie uwieść swoimi słodkimi słowami, Sorenie Avery?-zapytała więc po dłuższej chwili ciszy, sprowadzając głos niemalże do szeptu, choć nie brzmiał on wcale nieśmiało. Nie odwróciła wzroku, przyglądając mu się niemalże w skupieniu.
Prawdopodobnie widok pary nie budził tutaj wielkiego zainteresowania. Nie było to Wenus, ale nawet w takich miejscach kobiety odnajdywały towarzystwo. Albo raczej: to towarzystwo odnajdywało je. Grająca muzyka, czyjeś śmiechy, a nawet krzyk, zupełnie zagłuszały ich rozmowę. Działo się tu tak wiele, że ciężko było skupić się na jednym stoliku na dłużej. Harmider idealnie oddawał atmosferę tego miejsca.
Autentyczność. Po części, tak. To chyba było coś, co można by jej przypisać. Choć...
-Według ciebie wada nie jest wadą?-zagadnęła, trochę przewrotnie, nieco rozbawiona, a także zaintrygowana.-Więc jakie wady są akceptowalne?-zabrzmiało kolejne pytanie.
Wyglądało na to, że dziś to Lovegood starała się pociągać za sznurki. Sprowokować go, by powiedział jak najwięcej. Skąd ta nagła dociekliwość? A może zwyczajne zainteresowanie wysłuchiwaniem pośrednich komplementów? Albo... próba poukładania sobie czegoś w głowie.
Ścigająca Os i jej przekorność to jej największe błogosławieństwo, a jednocześnie klątwa. Status starej panny zawdzięcza tylko i wyłącznie temu, że daleko jej było do tradycyjnej kandydatki na żonę. Daleko jej było nawet do jakiejkolwiek kandydatki. Nie była materiałem na żonę. Nie pasowała nawet pod tą klamrę maksymalnego odchylenia od normy. Jej nienawiść, jej upór i lekkomyślność zesłały na nią samotność. Bo to, prędzej czy później, oznaczał los kobiety niezamężnej. Czy złośnica miała zamiar kiedykolwiek złagodnieć?
Teraz jednak wpatrywała się w oczy mężczyzny siedzącego naprzeciwko, kompletnie niezrażona swoim marnym przeznaczeniem. Na chwilę, skuszona ruchem przy jego wargach, straciła skupienie, przenosząc swoje spojrzenie niżej.
-Lubisz eksperymentować?-imitowała jego ton głosu, nie odrywając oczu od jego twarzy, jakby była uczestniczką finałowej gry pokera. Nie mogła przegapić nawet najmniejszego gestu. Uniosła lekko brew, gdy sprecyzował, nie odpowiadając od razu.
To było wyzwanie. Ale jednocześnie dosyć wyraźna manipulacja. I tylko dlatego milczała, nie ruszając się nawet o cal.
Roześmiała się, gdy zasugerował, że go zlekceważyła.
-Trener mówił mi wiele rzeczy.-odparowała niemalże aksamitnym głosem.-Również to, jak sprowokować przeciwnika do odkrycia swej taktyki.-dopowiedziała, uśmiechając się w ten pewny siebie sposób.
Chwilę potem kąciki ust opadły jej w dół, a wargi rozchyliły się nieznacznie w geście niemego, chwilowego zaskoczenia, gdy najpierw opuszki palców, a następnie wnętrze dłoni, zetknęły się z jej ciałem i postanowiły wykonać raczej nieśmiały ruch. Ale jednocześnie zdecydowany, o czym mogło świadczyć nieprzerwanie kontaktu. Nie poruszyła się. Zacisnęła szczękę, sprawiając, że rysy jej twarzy momentalnie wydały się ostrzejsze.
Wolnym ruchem zgięła nogę w kolanie, ciągnąc ją w swoją stronę, by w końcu postawić stopę na ziemi. Po chwili druga wykonała podobny manewr, jakby uciekając przed lekko szorstkimi rękoma jej towarzysza. Wstała, patrząc z góry na niego. Jakby robiąc pojedynek na wzrok, a jednocześnie zsyłając go w otchłań wiecznego potępienia.
Zastanawiała się przez chwilę czy zauważył jej przyspieszone bicie serca. Czy dostrzegł błysk w oku lub poczuł jak mięsień spinał się pod jego dotykiem, przesyłając przyjemne dreszcze. Ciekawe czy wiedział jak dotyk działał na odrzuconą wcześniej kobietę. Jak sprawiał, że zaczynała go pragnąć niemalże z desperacją. Czy był w stanie dostrzec jej zawahanie w tym nagłym gniewie? I czy cokolwiek z tego miało znaczenie, gdy jej ramię zetknęło się z jego własnym, bo proponowane przez niego miejsce zostało właśnie zajęte?
-Wyglądam na przestraszoną?-odezwała się, mocząc w końcu usta w whiskey, by zerknąć na niego po chwili w pytającym wyrazie.
Gdyby przemyślała znajomość z Sorenem dokładniej, to doszłaby do wniosku, że powinna go znienawidzić. Albo bardziej otwarcie starać się upadlać. Był arystokratą. Uosobieniem wszystkiego, czego nienawidziła. Bo to właśnie ludzie ze szlachetnych rodów zamykali siebie i innych w sztywnych ramach. Byli jak pieski wystawowe. Nauczone każdego gestu, słowa czy toku myślenia. A jednak... a jednak naprawdę nawet ich droczenie się było niewinne. Gdyby nie była sobą, to może zgadnęłaby, że to jest podziw. W końcu zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że jakieś zasady istniały. I wiedziała, że w tym skostniałym systemie panicze raczej nie zostawali zawodowymi graczami Quidditcha. I nie byli tak... tak prawdziwie szlachetni? Bo młody Avery jej się chyba właśnie taki wydawał. Był cholernie skrzywiony, zepsuty przez świat, w którym się wychowywał, a mimo to... dla drużyny był niemalże aniołem. Istnym balsamem z aloesu, które ma tak zbawienne działanie na wszystko. Prawie jak amol.
I może właśnie dlatego była dla niego delikatniejsza. Już ignorując fakt, że obdarzył ją zaufaniem, mimo że jej reputacja niekoniecznie je rekomendowała. Chyba się w ten sposób odwdzięczała. Albo... och, czy we wszystkim musi być jakaś głębia? Czy uczucia naprawdę towarzyszą ludziom, a nawet czarodziejom w każdym najmniejszym akcie życia? Czy nie można tego oddzielić i kierować się prostymi preferencjami na zasadzie "tak/nie"? Życie byłoby o tyle prostsze. I ocalone od tych emocji, które rozrywały serce, duszę i dumę na najmniejsze kawałki.
Na moment zmrużyła oczy, w czujnym, przenikliwym wyrazie. Chyba w końcu rozgryzła charakter jego słów. Aluzje. Ich główny środek komunikacji. Chyba nawet oni przesiąkli na tyle tą salonową grą, że używali jej między sobą, choć w innej formie. Ale być może to przejaw pewnego sarkazmu. Poza tym, czy dzięki temu nie było bardziej interesująco?
-Myślisz więc, że możesz mnie uwieść swoimi słodkimi słowami, Sorenie Avery?-zapytała więc po dłuższej chwili ciszy, sprowadzając głos niemalże do szeptu, choć nie brzmiał on wcale nieśmiało. Nie odwróciła wzroku, przyglądając mu się niemalże w skupieniu.
Prawdopodobnie widok pary nie budził tutaj wielkiego zainteresowania. Nie było to Wenus, ale nawet w takich miejscach kobiety odnajdywały towarzystwo. Albo raczej: to towarzystwo odnajdywało je. Grająca muzyka, czyjeś śmiechy, a nawet krzyk, zupełnie zagłuszały ich rozmowę. Działo się tu tak wiele, że ciężko było skupić się na jednym stoliku na dłużej. Harmider idealnie oddawał atmosferę tego miejsca.
Autentyczność. Po części, tak. To chyba było coś, co można by jej przypisać. Choć...
-Według ciebie wada nie jest wadą?-zagadnęła, trochę przewrotnie, nieco rozbawiona, a także zaintrygowana.-Więc jakie wady są akceptowalne?-zabrzmiało kolejne pytanie.
Wyglądało na to, że dziś to Lovegood starała się pociągać za sznurki. Sprowokować go, by powiedział jak najwięcej. Skąd ta nagła dociekliwość? A może zwyczajne zainteresowanie wysłuchiwaniem pośrednich komplementów? Albo... próba poukładania sobie czegoś w głowie.
Ścigająca Os i jej przekorność to jej największe błogosławieństwo, a jednocześnie klątwa. Status starej panny zawdzięcza tylko i wyłącznie temu, że daleko jej było do tradycyjnej kandydatki na żonę. Daleko jej było nawet do jakiejkolwiek kandydatki. Nie była materiałem na żonę. Nie pasowała nawet pod tą klamrę maksymalnego odchylenia od normy. Jej nienawiść, jej upór i lekkomyślność zesłały na nią samotność. Bo to, prędzej czy później, oznaczał los kobiety niezamężnej. Czy złośnica miała zamiar kiedykolwiek złagodnieć?
Teraz jednak wpatrywała się w oczy mężczyzny siedzącego naprzeciwko, kompletnie niezrażona swoim marnym przeznaczeniem. Na chwilę, skuszona ruchem przy jego wargach, straciła skupienie, przenosząc swoje spojrzenie niżej.
-Lubisz eksperymentować?-imitowała jego ton głosu, nie odrywając oczu od jego twarzy, jakby była uczestniczką finałowej gry pokera. Nie mogła przegapić nawet najmniejszego gestu. Uniosła lekko brew, gdy sprecyzował, nie odpowiadając od razu.
To było wyzwanie. Ale jednocześnie dosyć wyraźna manipulacja. I tylko dlatego milczała, nie ruszając się nawet o cal.
Roześmiała się, gdy zasugerował, że go zlekceważyła.
-Trener mówił mi wiele rzeczy.-odparowała niemalże aksamitnym głosem.-Również to, jak sprowokować przeciwnika do odkrycia swej taktyki.-dopowiedziała, uśmiechając się w ten pewny siebie sposób.
Chwilę potem kąciki ust opadły jej w dół, a wargi rozchyliły się nieznacznie w geście niemego, chwilowego zaskoczenia, gdy najpierw opuszki palców, a następnie wnętrze dłoni, zetknęły się z jej ciałem i postanowiły wykonać raczej nieśmiały ruch. Ale jednocześnie zdecydowany, o czym mogło świadczyć nieprzerwanie kontaktu. Nie poruszyła się. Zacisnęła szczękę, sprawiając, że rysy jej twarzy momentalnie wydały się ostrzejsze.
Wolnym ruchem zgięła nogę w kolanie, ciągnąc ją w swoją stronę, by w końcu postawić stopę na ziemi. Po chwili druga wykonała podobny manewr, jakby uciekając przed lekko szorstkimi rękoma jej towarzysza. Wstała, patrząc z góry na niego. Jakby robiąc pojedynek na wzrok, a jednocześnie zsyłając go w otchłań wiecznego potępienia.
Zastanawiała się przez chwilę czy zauważył jej przyspieszone bicie serca. Czy dostrzegł błysk w oku lub poczuł jak mięsień spinał się pod jego dotykiem, przesyłając przyjemne dreszcze. Ciekawe czy wiedział jak dotyk działał na odrzuconą wcześniej kobietę. Jak sprawiał, że zaczynała go pragnąć niemalże z desperacją. Czy był w stanie dostrzec jej zawahanie w tym nagłym gniewie? I czy cokolwiek z tego miało znaczenie, gdy jej ramię zetknęło się z jego własnym, bo proponowane przez niego miejsce zostało właśnie zajęte?
-Wyglądam na przestraszoną?-odezwała się, mocząc w końcu usta w whiskey, by zerknąć na niego po chwili w pytającym wyrazie.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Emocje równają się problemom. Związki to sznury, a miłość to pętla. Wszyscy dobrze wiedzą, a tylko głupcy ignorują. Niestety idiotyzm to problem każdych czasów. Wydostanie się z duszącej epoki romantyzmu, gdzie ludzie potrafili umierać ze śmiesznych powodów, niewiele zmieniło. Od najmłodszych lat Søren starał się redukować ilość szkodliwych bodźców. Świat stworzono jednak tak, a nie inaczej i nie mógł się od nich odciąć całkowicie. Chociażby z powodu bliźniaczki. Jego życie już dawno zostało oparte na niej. Każdy jej oddech podtrzymywał przy życiu nie jedną osobą, a dwie. Wszystkie boleści, które odczuwała nie były tylko jej. Nigdy nie próbował się tego wypierać czy zmieniać. Wiedział, że chodzi z gotową pętlą na szyi i tylko czekać aż ktoś zaciśnie ją odpowiednio mocno. Siostra była jego największą słabość, ale też siłą. Oszukiwanie się, że jest inaczej byłoby jego zgubą. Jednak jej odejście od niego po tym jak odezwała się Trauma Krwi uświadomiła go, że zbyt przywiązał się do swojej pętli. Nie miał innych uczuć, a po świecie chodziła jeszcze tylko jedna osoba, za którą gotów był umierać. Siedząc przed Seliną odczuwał drążącą go pustkę podwójnie. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy jak wielkie szczęście miała. Spokojnie mogła być głupcem. Mogła dawać ponieść się uczuciom, smakować życia i uczyć się na błędach. Søren już dawno skostniał od środka, emocje były dla niego dawnym wspomnieniem, a każdy błąd mógł kosztować go boleśnie drogo. Mimo to, tutaj w tej uroczej karczmie, wieczorową porą zakrapianą słuszną ilością ognistej mógł udawać, że jest inny. Że jest zwykłym młodzianem, którego los nie pokroił od środka na małe kawałki, aby sprawdzić jak wiele wytrzyma. Mógł śmiać się, bawić i żartować, a cała ta pokręcona i chora rzeczywistość wydawała się być złym snem. Za to był wdzięczny Lovegood, chociaż ta zapewne nigdy się o tym nie dowie. Dlatego obdarował ją tylko uśmiechem, bo nawet gdyby chciał to raczej nie miał szans, aby ją uwieść.
- Myślę, że wyraziłem ogólne spostrzeżenie na temat mojego gustu – odparł równie cicho. Nie miał zamiaru dać jej satysfakcji. Wiedział, że jak tylko poczuje się adorowaną to postanowi odegrać twardą amazonkę, z zachwytem wystawi pazurki i porządnie go nimi podrapie. Chociaż z drugiej strony kobiety jak Lovegood były nieprzewidywalne. Od początku ich znajomości poruszał się trochę jak ślepiec, licząc, że dane słowa przyniosą pożądany skutek i wyjdzie z tej sytuacji cało. Musiał chyba być całkiem niezłym niewidomym, bo jeszcze ani razu nie był główną przyczyną jej ataku furii. Która zresztą wyglądała widowiskowo, ale dla danego osobnika była równie miła jak bliskie spotkanie z dzikim smokiem. Tak delikatnie mówiąc.
Teraz zamilkł na chwilę, zatrzymując w ustach łyk ognistej. Wymiana zdań będąca cały czas zawaloną aluzją przybrała poważny, poglądowy wręcz charakter. Chciał odpowiednio dobrać słowa, bo jak odczuł wcześniej, każde potknięcie zostanie mu brutalnie wytknięte.
- Każde środowisko wymaga od człowieka innego zestawu cech. Niestety wyciąga to często z ludzi dwulicowość. Doceniam, gdy ktoś trwa przy swoim bez względu na towarzystwo. Wtedy akceptuję wady, bo stają się w moich oczach zaletami. – Wiedział, o czym mówi. Miał w swojej szufladzie kilka masek, które zmieniał w zależności od sytuacji. Wszystkie jednak łączył chłodny dystans, którym darzył każdego. Jedynie nieliczni mogli przekonać się jak wygląda naprawdę. Selina była jedną z takich osób, ale nie wiedział czy jest tego świadoma.
Wzrok i spostrzegawczość były cechami, które pozwalały mu zarabiać na przysłowiowy chleb. Jako pałkarz musiał wyłapywać ułamki sekund, niewidoczne w zawrotnym tempie mignięcia przedmiotów, które czyhały na niego i jego kolegów z drużyny. Musiałby więc być bardziej zamroczony, aby umknęło mu chwilowe zagubienie Seliny, gdy jej wzrok na moment opuścił jego twarz. Co raz bardziej go intrygowała. Być może patentowana złośnica wcale nie była taka niezłomna.
- Lubię, Lovegood. Nic, co ludzkie nie jest mi obce. – O ile nie przepadał za romantyzmem to renesans uważał za szczyt umiejętności człowieka. Niewiele obchodziło go czy odkryć dokonywali mugole czy czarodzieje, wszystko, co wtedy powstało uważał za nadzwyczajne. Zwłaszcza tę sentencję i szeroko zakrojone pojęcie humanizmu. Uśmiechnął się, tym razem szeroko i szczerze, słysząc jej śmiech oraz słowa. Widocznie próbowała udowodnić, że wygrała tę bitwę. Mógł ją nawet jej oddać, bo wiedział, że może to dać mu zwycięstwo całej wojny.
- Skarbie, ja nie mam żadnej taktyki. Po prostu odbijam tłuczki w najczulsze punkty przeciwnika – powiedział z głębokim spokojem. Bawiła go jej zajadłość i potrzeba być górą. Przecież większość zwycięzców kieruje pionkami z cienia, a nie ze świecznika.
Z radością obserwował jej reakcję na swój dotyk. Zapewne liczyła odszczeka jej jakąś wymówką, którą łatwo zbędzie. Nie spodziewała się ataku fizycznego, a powinna. Przecież to była jego taktyka, był człowiekiem czynu. Siła czyniła go tym, kim był. Obojętnie czy fizyczna czy słowna. Podobało mu się, że nie odwróciła wzroku, zbyt dumna by się poddać, chociaż jej ciało zadrżało pod jego dłonią. Upił łyk ze swojej szklanki, gdy usiadła obok. Ciekaw był czy specjalnie dotykała go ramieniem, czy po prostu nie miała miejsca.
- Szczerze, Lovegood, to wyglądasz uroczo – odparł z rozbawieniem. Nie patrzył na nią, wzrok ślizgał się bez zainteresowania po wnętrzu karczmy.
- Myślę, że wyraziłem ogólne spostrzeżenie na temat mojego gustu – odparł równie cicho. Nie miał zamiaru dać jej satysfakcji. Wiedział, że jak tylko poczuje się adorowaną to postanowi odegrać twardą amazonkę, z zachwytem wystawi pazurki i porządnie go nimi podrapie. Chociaż z drugiej strony kobiety jak Lovegood były nieprzewidywalne. Od początku ich znajomości poruszał się trochę jak ślepiec, licząc, że dane słowa przyniosą pożądany skutek i wyjdzie z tej sytuacji cało. Musiał chyba być całkiem niezłym niewidomym, bo jeszcze ani razu nie był główną przyczyną jej ataku furii. Która zresztą wyglądała widowiskowo, ale dla danego osobnika była równie miła jak bliskie spotkanie z dzikim smokiem. Tak delikatnie mówiąc.
Teraz zamilkł na chwilę, zatrzymując w ustach łyk ognistej. Wymiana zdań będąca cały czas zawaloną aluzją przybrała poważny, poglądowy wręcz charakter. Chciał odpowiednio dobrać słowa, bo jak odczuł wcześniej, każde potknięcie zostanie mu brutalnie wytknięte.
- Każde środowisko wymaga od człowieka innego zestawu cech. Niestety wyciąga to często z ludzi dwulicowość. Doceniam, gdy ktoś trwa przy swoim bez względu na towarzystwo. Wtedy akceptuję wady, bo stają się w moich oczach zaletami. – Wiedział, o czym mówi. Miał w swojej szufladzie kilka masek, które zmieniał w zależności od sytuacji. Wszystkie jednak łączył chłodny dystans, którym darzył każdego. Jedynie nieliczni mogli przekonać się jak wygląda naprawdę. Selina była jedną z takich osób, ale nie wiedział czy jest tego świadoma.
Wzrok i spostrzegawczość były cechami, które pozwalały mu zarabiać na przysłowiowy chleb. Jako pałkarz musiał wyłapywać ułamki sekund, niewidoczne w zawrotnym tempie mignięcia przedmiotów, które czyhały na niego i jego kolegów z drużyny. Musiałby więc być bardziej zamroczony, aby umknęło mu chwilowe zagubienie Seliny, gdy jej wzrok na moment opuścił jego twarz. Co raz bardziej go intrygowała. Być może patentowana złośnica wcale nie była taka niezłomna.
- Lubię, Lovegood. Nic, co ludzkie nie jest mi obce. – O ile nie przepadał za romantyzmem to renesans uważał za szczyt umiejętności człowieka. Niewiele obchodziło go czy odkryć dokonywali mugole czy czarodzieje, wszystko, co wtedy powstało uważał za nadzwyczajne. Zwłaszcza tę sentencję i szeroko zakrojone pojęcie humanizmu. Uśmiechnął się, tym razem szeroko i szczerze, słysząc jej śmiech oraz słowa. Widocznie próbowała udowodnić, że wygrała tę bitwę. Mógł ją nawet jej oddać, bo wiedział, że może to dać mu zwycięstwo całej wojny.
- Skarbie, ja nie mam żadnej taktyki. Po prostu odbijam tłuczki w najczulsze punkty przeciwnika – powiedział z głębokim spokojem. Bawiła go jej zajadłość i potrzeba być górą. Przecież większość zwycięzców kieruje pionkami z cienia, a nie ze świecznika.
Z radością obserwował jej reakcję na swój dotyk. Zapewne liczyła odszczeka jej jakąś wymówką, którą łatwo zbędzie. Nie spodziewała się ataku fizycznego, a powinna. Przecież to była jego taktyka, był człowiekiem czynu. Siła czyniła go tym, kim był. Obojętnie czy fizyczna czy słowna. Podobało mu się, że nie odwróciła wzroku, zbyt dumna by się poddać, chociaż jej ciało zadrżało pod jego dłonią. Upił łyk ze swojej szklanki, gdy usiadła obok. Ciekaw był czy specjalnie dotykała go ramieniem, czy po prostu nie miała miejsca.
- Szczerze, Lovegood, to wyglądasz uroczo – odparł z rozbawieniem. Nie patrzył na nią, wzrok ślizgał się bez zainteresowania po wnętrzu karczmy.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Emocje zbyt dużo komplikowały. Gdy w grę wchodziło zaangażowanie, nagle rachunek strat i zysków stawał się niewyobrażalnie wybujały. Z wrażenia czystej ekstazy i euforii, można momentalnie obsunąć się w czystą rozpacz i brak jakiejkolwiek chęci do życia. Uczucia wzmacniały wszystko tysiąckrotnie. Czy było warto?
Już raz się sparzyła. I przysięgała sobie po stokroć, że drugi raz nie zrobi sobie tego samego. Choć nie do końca miała pomysł jak to ominąć skoro jej umysł zdawał się nie współgrać z sercem. Pozostawało tylko trzymać się od tego z daleka. Być meduzą, która parzy, gdy się nią dotknie. Tylko dlatego, że gdy się już ją pochwyci, to okazuje się, że jest niewiarygodnie krucha. Nie chciała być widziana jako słaba osoba. Nie miała zamiaru oddawać komuś swojego losu w czyjeś ręce. Nie wyobrażała sobie, by być od kogoś zależna. Choćby w kwestii samopoczucia uzależnionego od kontaktów z tą osobą. To byłoby zbyt duże obciążenie. Obcięcie go wydawałoby się naturalną reakcją, prawda? Bo to takie proste...
-...w który przypadkiem trafiam?-dopowiedziała, prawie z nabożną uczynnością, po czym parsknęła śmiechem.-To skoro tak teoretycznie rozmawiamy...-pochyliła się do przodu i oparła łokcie na stole o wątpliwej czystości, by podeprzeć podbródek dłonią.-...to co jeszcze lubisz w kobietach, hm?-zapytała, przechodząc znów na niejako nieco mniej zwodnicze wody. Miejmy nadzieję.
Faktycznie, czasem była wymagającym rozmówcą. Potrafiła na kogoś spuścić bombę, nie czekając na wyjaśnienia. Soren zdawał się jednak bardzo płynnie dryfować w zakresie odpowiedzi, które okazywały się ją pacyfikować.
Uniosła lekko brwi, słysząc jego odpowiedź. Tak, młody Avery definitywnie był członkiem arystokratycznego rodu. W pewnym stopniu przenosił kalkę rozumowania szlachciców na pewne sprawy, mimo że zdawał się posiadać inne kryteria. Ale prawdopodobnie ciężko byłoby od siebie odsunąć coś, co jest dla danej osoby tak aktualne.
-Zestaw cech?-podjęła, skupiając się na innej rzeczy.-Ty też masz ich kilka?-pozwoliła wybrzmieć temu pytaniu, wyglądając trochę poważniej, ale też... zainteresowanie.-Jaka jest największa wada Sorena Averego?-nie mogąc się powstrzymać, zapytała, uśmiechając się, jakby właśnie postawiła go w szachu.
Sama Selina idealnie sprawiała wrażenie osoby, którą nic nie obchodzi. Która bez żadnych konsekwencji bierze od życia co chce i nie ogląda się za siebie. I dosyć często tak właśnie było. Rzadko poświęcała czas na refleksje i była dosyć beztroska. Wydawała się też zapatrzona wyłącznie w siebie i rzadko kiedy pokazywała, że docenia czyjeś gesty lub słowa. Brała wszystko tak, jakby jej się należało. I podobnie było ze znajomością z Sorenem. To był naturalny stan rzeczy, że był dla niej taki, jaki był. Dlaczego miałby być inny? Dlaczego miałoby to być takie niesamowite, że pokazuje jej się w taki sposób? To był on. A przynajmniej takie miała wrażenie. Ale jednak... kobiety miały coś na rodzaj specjalnej zdolności odczuwania czegoś na wzór aury. I młody Avery zawsze dawał jej wrażenie, jakby było coś więcej. Rosła w niej chęć przejrzenia go na wskroś, bo często w jego słowach lub zachowaniu czaiło się coś niepokojącego. Czuła potrzebę poznania tej tajemnicy, jakby mając nadzieję swoją wiedzą odegnać to dziwną świadomość, że coś nie do końca jest tak, jak należy.
Wywołał u niej kolejne rozbawienie.
-A myślałam, że ludzie twojej klasy są bardziej konserwatywni.-powiedziała, starając się udać powagę z dosyć marnym skutkiem.
Bo chyba wcale nie myślała tak o koledze z drużyny. Nie zdawał się być tradycjonistą. Właściwie to większość wiedzy o nim stanowiło jej wrażenie. Nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele. Ale to przecież nie tak, że ludzie się poznają, wysyłając sobie nawzajem szczegółowe formularze z setkami preferencji, doświadczeń z dzieciństwa i próbą uchwycenia tego, jak kształtowała się ich osobowość i dlaczego są ludźmi, którymi są teraz. To był o wiele bardziej powolny i mozolny proces. Ale... jakże interesujący.
Lovegood nie była dobrym strategiem. Niewiele rzeczy w jej życiu było na tyle witalnymi, by miała poświęcać energię na planowanie. Liczyła się dla niej chwila. I w tym momencie czuła się pewnie. Nie miała też przemożnej ochoty na to, by coś komuś teraz udowadniać. Było o wiele zabawniej, gdy pozwalało się sobie działać intuicyjnie. Popełniało się błędy. Robiło się głupoty. Ale... co się miało do stracenia? To nie był mecz Quidditcha. I nie siedziała na przeciwko znienawidzonej osoby, którą miała ochotę wgnieść w ziemię. Ale mimo wszystko ciągle pragnęła nosić głowę wysoko. Jej potrzeba wyższości przejawiała się nawet w czymś tak prostym jak głupie przekomarzanie.
Zapewne w tym momencie zbyłaby go momentalnie, próbując zepchnąć z wyższego stopnia, na którym przed chwilą stanął. Ale delikatnie się wycofała.
-Ale to ja strzelam bramki.-zauważyła, minimalnie unosząc brodę ku górze. Nie mogła się powstrzymać. Musiała go umniejszyć.-Bezbłędnie.-dodała, jakby nie była wcześniej wystarczająco dosadna.
Jego odwrócony wzrok i nagłe niezainteresowanie ją rozbawiło. Poczuła się nagle równie pewnie co kilka chwil temu, i gdyby mogła, to rozwinęłaby swój pióropusz jak najdostojniejszy z pawi. I jego słowa tylko delikatnie wyprowadziły ją z równowagi.
-A ty, jakbyś miał ograniczony obszar działania.-wytknęła mu z przeogromną satysfakcją. Bo niejako czyn zamienił się w bezczynność.
Już raz się sparzyła. I przysięgała sobie po stokroć, że drugi raz nie zrobi sobie tego samego. Choć nie do końca miała pomysł jak to ominąć skoro jej umysł zdawał się nie współgrać z sercem. Pozostawało tylko trzymać się od tego z daleka. Być meduzą, która parzy, gdy się nią dotknie. Tylko dlatego, że gdy się już ją pochwyci, to okazuje się, że jest niewiarygodnie krucha. Nie chciała być widziana jako słaba osoba. Nie miała zamiaru oddawać komuś swojego losu w czyjeś ręce. Nie wyobrażała sobie, by być od kogoś zależna. Choćby w kwestii samopoczucia uzależnionego od kontaktów z tą osobą. To byłoby zbyt duże obciążenie. Obcięcie go wydawałoby się naturalną reakcją, prawda? Bo to takie proste...
-...w który przypadkiem trafiam?-dopowiedziała, prawie z nabożną uczynnością, po czym parsknęła śmiechem.-To skoro tak teoretycznie rozmawiamy...-pochyliła się do przodu i oparła łokcie na stole o wątpliwej czystości, by podeprzeć podbródek dłonią.-...to co jeszcze lubisz w kobietach, hm?-zapytała, przechodząc znów na niejako nieco mniej zwodnicze wody. Miejmy nadzieję.
Faktycznie, czasem była wymagającym rozmówcą. Potrafiła na kogoś spuścić bombę, nie czekając na wyjaśnienia. Soren zdawał się jednak bardzo płynnie dryfować w zakresie odpowiedzi, które okazywały się ją pacyfikować.
Uniosła lekko brwi, słysząc jego odpowiedź. Tak, młody Avery definitywnie był członkiem arystokratycznego rodu. W pewnym stopniu przenosił kalkę rozumowania szlachciców na pewne sprawy, mimo że zdawał się posiadać inne kryteria. Ale prawdopodobnie ciężko byłoby od siebie odsunąć coś, co jest dla danej osoby tak aktualne.
-Zestaw cech?-podjęła, skupiając się na innej rzeczy.-Ty też masz ich kilka?-pozwoliła wybrzmieć temu pytaniu, wyglądając trochę poważniej, ale też... zainteresowanie.-Jaka jest największa wada Sorena Averego?-nie mogąc się powstrzymać, zapytała, uśmiechając się, jakby właśnie postawiła go w szachu.
Sama Selina idealnie sprawiała wrażenie osoby, którą nic nie obchodzi. Która bez żadnych konsekwencji bierze od życia co chce i nie ogląda się za siebie. I dosyć często tak właśnie było. Rzadko poświęcała czas na refleksje i była dosyć beztroska. Wydawała się też zapatrzona wyłącznie w siebie i rzadko kiedy pokazywała, że docenia czyjeś gesty lub słowa. Brała wszystko tak, jakby jej się należało. I podobnie było ze znajomością z Sorenem. To był naturalny stan rzeczy, że był dla niej taki, jaki był. Dlaczego miałby być inny? Dlaczego miałoby to być takie niesamowite, że pokazuje jej się w taki sposób? To był on. A przynajmniej takie miała wrażenie. Ale jednak... kobiety miały coś na rodzaj specjalnej zdolności odczuwania czegoś na wzór aury. I młody Avery zawsze dawał jej wrażenie, jakby było coś więcej. Rosła w niej chęć przejrzenia go na wskroś, bo często w jego słowach lub zachowaniu czaiło się coś niepokojącego. Czuła potrzebę poznania tej tajemnicy, jakby mając nadzieję swoją wiedzą odegnać to dziwną świadomość, że coś nie do końca jest tak, jak należy.
Wywołał u niej kolejne rozbawienie.
-A myślałam, że ludzie twojej klasy są bardziej konserwatywni.-powiedziała, starając się udać powagę z dosyć marnym skutkiem.
Bo chyba wcale nie myślała tak o koledze z drużyny. Nie zdawał się być tradycjonistą. Właściwie to większość wiedzy o nim stanowiło jej wrażenie. Nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele. Ale to przecież nie tak, że ludzie się poznają, wysyłając sobie nawzajem szczegółowe formularze z setkami preferencji, doświadczeń z dzieciństwa i próbą uchwycenia tego, jak kształtowała się ich osobowość i dlaczego są ludźmi, którymi są teraz. To był o wiele bardziej powolny i mozolny proces. Ale... jakże interesujący.
Lovegood nie była dobrym strategiem. Niewiele rzeczy w jej życiu było na tyle witalnymi, by miała poświęcać energię na planowanie. Liczyła się dla niej chwila. I w tym momencie czuła się pewnie. Nie miała też przemożnej ochoty na to, by coś komuś teraz udowadniać. Było o wiele zabawniej, gdy pozwalało się sobie działać intuicyjnie. Popełniało się błędy. Robiło się głupoty. Ale... co się miało do stracenia? To nie był mecz Quidditcha. I nie siedziała na przeciwko znienawidzonej osoby, którą miała ochotę wgnieść w ziemię. Ale mimo wszystko ciągle pragnęła nosić głowę wysoko. Jej potrzeba wyższości przejawiała się nawet w czymś tak prostym jak głupie przekomarzanie.
Zapewne w tym momencie zbyłaby go momentalnie, próbując zepchnąć z wyższego stopnia, na którym przed chwilą stanął. Ale delikatnie się wycofała.
-Ale to ja strzelam bramki.-zauważyła, minimalnie unosząc brodę ku górze. Nie mogła się powstrzymać. Musiała go umniejszyć.-Bezbłędnie.-dodała, jakby nie była wcześniej wystarczająco dosadna.
Jego odwrócony wzrok i nagłe niezainteresowanie ją rozbawiło. Poczuła się nagle równie pewnie co kilka chwil temu, i gdyby mogła, to rozwinęłaby swój pióropusz jak najdostojniejszy z pawi. I jego słowa tylko delikatnie wyprowadziły ją z równowagi.
-A ty, jakbyś miał ograniczony obszar działania.-wytknęła mu z przeogromną satysfakcją. Bo niejako czyn zamienił się w bezczynność.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podobno pierwsze cięcie jest najgłębsze i boli najbardziej. Każdy musi je otrzymać, wygoić i wyciągnąć z niego wnioski. Søren jednak szedł przez życie bez tej jednej blizny. Nigdy nie był zakochany, nigdy nikt nie uwiódł go na tyle swoją osobowością, aby oddał mu swoje serce. Nawet specjalnie się przed tym nie chronił. Był przystojny, sam o tym wiedział, chociaż ten fakt nie zmieniał nic w jego życiu. Podobał się kobietą, ale szybko odtrącała je jego chłodna aparycja i obojętność, którą okazywał całemu światu. Żeby go poznać należało być wytrwałym, kropla drąży skałę, a rozpieszczone arystokratki, które przyzwyczajono do otrzymania natychmiast tego, czego chciały nie miały takiej cierpliwości. Nie przeszkadzało mu to, nie potrzebował być z pierwszą lepszą kobietą. Bo jest różnica pomiędzy byciem, a przypadkową nocą, po której każdy rozchodzi się w swoją stronę. Tymczasem Selina od początku była inna i burzyła porządek, jaki sobie wypracował w kontaktach z kobietami. Nie wpasowała się w żadne, istniejące ramy, tworząc własną, wyjątkową kategorię. Tak jak teraz na przykład wybijając go z rytmu i rozbrajając swoim pytaniem.
- Tak bardzo ci zależy, aby być w moim guście? – spytał obijając pałeczkę. W rozmowie z tą kobietą nie mógł sobie pozwolić na słowny letarg, bo zmiotłaby go bez litości jak paproch z ubrania. Pochylił się lekko w jej kierunku. – Dama nie zdradza tajemnic alkowy – odparł ze śmiechem odchylając się z powrotem na oparcie. Nie miał zamiaru po raz kolejny popełnić tego błędu i odkryć się przed Seliną. Zbyt wiele informacji na raz zapewne nie przysłużyłoby się rozwojowi sytuacji. Przecież zazwyczaj nie chodzi o sam cel, ale o drogę do niego. Znacznie ciekawiej jest zdobywać informacje warstwa po warstwie niż dostać ją podaną na złotej tacy. To znacząco psuje zabawę. Poza tym wieczór był jeszcze młody (albo tak tylko mu się wydawało) i na wszystko przyjdzie pora. O ile nie wdepcze go wcześniej w podłogę, uznając za najgorszego wroga.
Uśmiechnął się szeroko, gdy usłyszał kolejne pytanie. Chyba alkohol krążył mu już w żyłach, bo zazwyczaj nie miał tak wybujałej mimiki twarzy. Ogólnie towarzyszyła mu o wiele większa wesołość niż zwykle. Albo próbował zwalić na karb alkoholu emocje, które wywoływała w nim jego towarzyszka. Idealna wymówka, momentami naprawdę świetnie okłamywał samego siebie.
- Każdy ma kilka masek, w moim położeniu to nieuniknione – wzruszył ramionami. – Piękne kobiety, tak sądzę – rzucił zawadiacko poruszając brwiami. Raczej nie trudno zgadnąć, że nie do końca mówił prawdy. Zresztą, kto byłby w stanie odkryć się tak bardzo i wyznać prawdę w takiej sytuacji? Søren był nauczony chować niedoskonałości głęboko, tak, aby wróg nie mógł ich dostrzec. Niestety jego sytuacja była opłakana, bo osoba niepożądana numer jeden w osobie starszego brata doskonale zdawała sobie sprawę z jego słabości. Być może urodzony, jako jedynak stawiałby czoła Samaelowi o wiele bardziej, może w jakiś cudowny sposób zdołałby zmierzyć się z nim wcześniej i boleśnie ugodzić. Nie przyszedł jednak na ten świat sam i ani trochę tego nie żałował. Jego wada, najmiększy punkt w sercu była jednocześnie sensem jego życia. I kto powie, że los nie ma poczucia humoru?
- Nie obchodzą mnie inni ludzie, po prostu robię to, co sprawia mi przyjemność. – Udająca rozbawienie Selina była naprawdę urocza. Stanowiła naprawdę bardzo przyjemny widok dla oka, a to, że okazała się bystrym rozmówcą tylko dodawało jej uroku. Nie ma przecież żadnej radości z kobiety, która przysysa się do mężczyzny niczym pasożyty i czerpie z niego korzyści. Bierne potakiwanie i wpatrywanie się jak w obrazek jakoś go nie satysfakcjonowało. W parze ze sprężystym ciałem powinien iść bystry umysł, nie inaczej. Uśmiechnął się więc z czystą, męską satysfakcją na jej kolejne słowa. Właśnie o to mu chodziło.
- Owszem, ale ja chronię twoje plecy. Nikt nie chciałby, żeby tłuczek spotkał się z twoją buźką. To byłaby strata dla ludzkości. – Nie próbował bronić swojej pozycji. Zazwyczaj inni gracze nie rozumieli jak pałkarzy może satysfakcjonować tak mało znacząca dla wyniku meczu rola. Tymczasem gdyby nie oni wielu pyszałkowatych ścigających spotkałoby się z trawą. Z prędkością jakichś pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Dobrze wiedział, co robi, nie czuł potrzeby tłumaczenia tego łopatologicznie innym.
- Lovegood, powiem ci coś. Nie prowokuj mężczyzny, jeśli nie chcesz przyjąć tego konsekwencji. – Obrócił głowę w jej stronę od razu, gdy skończyła mówić. Z uwagą i stoickim spokojem spoglądał jej prosto w oczy, więc mogła nawet nie zauważył, że jego ręka ponownie zaczęła się ruszyć. Tym razem prawa dłoń wylądowało na odkrytym przez spódniczkę kolanie. Kciuk jednak zawędrował pod materiał, wyznaczając kierunek północny. – Teraz mam aż za dużo możliwości.
- Tak bardzo ci zależy, aby być w moim guście? – spytał obijając pałeczkę. W rozmowie z tą kobietą nie mógł sobie pozwolić na słowny letarg, bo zmiotłaby go bez litości jak paproch z ubrania. Pochylił się lekko w jej kierunku. – Dama nie zdradza tajemnic alkowy – odparł ze śmiechem odchylając się z powrotem na oparcie. Nie miał zamiaru po raz kolejny popełnić tego błędu i odkryć się przed Seliną. Zbyt wiele informacji na raz zapewne nie przysłużyłoby się rozwojowi sytuacji. Przecież zazwyczaj nie chodzi o sam cel, ale o drogę do niego. Znacznie ciekawiej jest zdobywać informacje warstwa po warstwie niż dostać ją podaną na złotej tacy. To znacząco psuje zabawę. Poza tym wieczór był jeszcze młody (albo tak tylko mu się wydawało) i na wszystko przyjdzie pora. O ile nie wdepcze go wcześniej w podłogę, uznając za najgorszego wroga.
Uśmiechnął się szeroko, gdy usłyszał kolejne pytanie. Chyba alkohol krążył mu już w żyłach, bo zazwyczaj nie miał tak wybujałej mimiki twarzy. Ogólnie towarzyszyła mu o wiele większa wesołość niż zwykle. Albo próbował zwalić na karb alkoholu emocje, które wywoływała w nim jego towarzyszka. Idealna wymówka, momentami naprawdę świetnie okłamywał samego siebie.
- Każdy ma kilka masek, w moim położeniu to nieuniknione – wzruszył ramionami. – Piękne kobiety, tak sądzę – rzucił zawadiacko poruszając brwiami. Raczej nie trudno zgadnąć, że nie do końca mówił prawdy. Zresztą, kto byłby w stanie odkryć się tak bardzo i wyznać prawdę w takiej sytuacji? Søren był nauczony chować niedoskonałości głęboko, tak, aby wróg nie mógł ich dostrzec. Niestety jego sytuacja była opłakana, bo osoba niepożądana numer jeden w osobie starszego brata doskonale zdawała sobie sprawę z jego słabości. Być może urodzony, jako jedynak stawiałby czoła Samaelowi o wiele bardziej, może w jakiś cudowny sposób zdołałby zmierzyć się z nim wcześniej i boleśnie ugodzić. Nie przyszedł jednak na ten świat sam i ani trochę tego nie żałował. Jego wada, najmiększy punkt w sercu była jednocześnie sensem jego życia. I kto powie, że los nie ma poczucia humoru?
- Nie obchodzą mnie inni ludzie, po prostu robię to, co sprawia mi przyjemność. – Udająca rozbawienie Selina była naprawdę urocza. Stanowiła naprawdę bardzo przyjemny widok dla oka, a to, że okazała się bystrym rozmówcą tylko dodawało jej uroku. Nie ma przecież żadnej radości z kobiety, która przysysa się do mężczyzny niczym pasożyty i czerpie z niego korzyści. Bierne potakiwanie i wpatrywanie się jak w obrazek jakoś go nie satysfakcjonowało. W parze ze sprężystym ciałem powinien iść bystry umysł, nie inaczej. Uśmiechnął się więc z czystą, męską satysfakcją na jej kolejne słowa. Właśnie o to mu chodziło.
- Owszem, ale ja chronię twoje plecy. Nikt nie chciałby, żeby tłuczek spotkał się z twoją buźką. To byłaby strata dla ludzkości. – Nie próbował bronić swojej pozycji. Zazwyczaj inni gracze nie rozumieli jak pałkarzy może satysfakcjonować tak mało znacząca dla wyniku meczu rola. Tymczasem gdyby nie oni wielu pyszałkowatych ścigających spotkałoby się z trawą. Z prędkością jakichś pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Dobrze wiedział, co robi, nie czuł potrzeby tłumaczenia tego łopatologicznie innym.
- Lovegood, powiem ci coś. Nie prowokuj mężczyzny, jeśli nie chcesz przyjąć tego konsekwencji. – Obrócił głowę w jej stronę od razu, gdy skończyła mówić. Z uwagą i stoickim spokojem spoglądał jej prosto w oczy, więc mogła nawet nie zauważył, że jego ręka ponownie zaczęła się ruszyć. Tym razem prawa dłoń wylądowało na odkrytym przez spódniczkę kolanie. Kciuk jednak zawędrował pod materiał, wyznaczając kierunek północny. – Teraz mam aż za dużo możliwości.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Selina Lovegood była osobą, która namiętnie utrudniała sobie życie. Naprawdę. Dla osoby tak upartej jak ona, dojście do wielu rzeczy było jednocześnie głównym celem, ale też bardzo ciężko było jej zmienić kierunek. Jeśli raz się na coś zdecydowała to był koniec. Życie jednak czasem okazywało się nie być łaskawe i po prostu nie dostawała tego, czego chciała. A czy to właśnie nie ciężka praca i pewność siebie były kluczem do sukcesu? W większości przypadków tak właśnie było. W Quidditchu nauczyła się też być bardziej elastyczną. Mogła myśleć analitycznie. Przewidywać ruch przeciwnika. Gdy jednak chodziło o sprawy związane z emocjami, to nie było już takie proste. Dojrzenie co stało za czyimiś czynami, jakie ktoś miał intencje czy jakie uczucia wchodziły w grę, nie należało do prostych rzeczy. Jak więc uniknąć zrobienia tego samego błędu? Jak też dostrzec istotę błędu, gdy emocje tak silnie zaburzają zdolność wnikliwego myślenia i skupiają umysł wyłącznie na bólu, który odczuwało się w środku?
Wydęła lekko usta w niezadowoleniu, słysząc jego odpowiedź. Soren chyba nie miał problemu z odczytywaniem drugiej osoby. Choć, jakby nie patrzeć, ona była odkrytą kartą, tak? Nie ukrywała swoich wad. A on ciągle pozostawał w cieniu, niechętnie z niego wychodząc. Sprawnie unikał odpowiedzi, wymierzając przy okazji celny cios. Było to irytujące, ale jednocześnie... jak mogłaby teraz przestać drążyć?
-Źle zrozumiałeś moje intencje, Avery. Próbuję raczej zaspokoić swoją ciekawość. Gdybym była zainteresowana wpasowywaniem się w czyjeś preferencje, zrobiłabym to już dawno, nie sądzisz?-próbowała być uszczypliwa. Wytknąć mu jego błąd. Nakreślić swój indywidualizm i niezainteresowanie związkami. Bo w końcu jak inaczej wytłumaczyć jej stan cywilny? Nie była brzydką kobietą, prawda? Zepchnięcie tego na karb własnej intencji (co niejako nią było), było dosyć naturalną rzeczą do zrobienia.
Prychnęła, choć chyba odrobinę rozbawiona, że postanowił użyć żeńskiej metafory. A może po prostu odbijała jego mimikę twarzy?
-Och, panie Tajemniczy...-zaśmiała się, słysząc jego odpowiedź.-...to z kim teraz rozmawiam?-zapytała, niejako kryjąc za lekkim charakterem rozmowy swoją wątpliwość i... coś na rodzaj sfrustrowania? Soren Avery był ciężką układanką. Zwłaszcza, że części samoistnie zmieniały miejsce i stale odkrywany był nowy zestaw elementów. Jego inteligencja i błyskotliwość wchodziła w parę z elastycznością, która kazała jej kwestionować wiele rzeczy. Postawienie go w prawdziwym szachu lub próba manipulacji wymagała od niej dużo więcej niż w normalnych warunkach. Był pozbawiony naiwności i zapatrzenia w siebie, by dać się złapać na łatwe sztuczki. Był wymagającym rozmówcą. Dużym wyzwaniem. I chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z faktu, że oboje patrzyli na siebie w podobny sposób. Czujnie. On bardziej ostrożny, a ona... cóż, po prostu nieustępliwa? -Przyjmijmy, że to twoja słabość. A wada? Chyba nie uleganie im?-uniosła lekko brew, nie potrafiąc odpuścić.
Dokładnie na takie słowa liczyła. Nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi, i moment, w którym je wypowiedział, przyjęła z satysfakcją. Niekoniecznie chodziło jej o wydźwięk jego słów. Choć... to było jak deklaracja sprzeciwu wobec konwenansów. To brzmiało obiecująco. Brzmiało jak ona.
-Wychodzi z ciebie egoista.-zauważyła, z dużym zadowoleniem przylepiając mu tą łatkę w tym momencie. Ale mogło się to zupełnie zmienić w coś przeciwnego w innym.
I chyba w tym momencie zdała sobie sprawę z faktu, że nie wygra z nim, grając w grę, której uczył się od dzieciństwa. Nie dostrzeże jego twarzy, pozwalając mu chować się za niezobowiązującymi aluzjami, które były wygodne w danej chwili. Prawdziwym testem charakteru człowieka były sytuacje, w których musiał działać nagle. Mocne emocje je wywoływały. Nie miała jednak pojęcia, jak mogłaby w tym momencie go zaskoczyć. A może nawet wtedy udałoby mu się zdystansować?
Nikt nie musiał jej tłumaczyć, jak bardzo każdy członek drużyny uzupełniał drugiego. Byli jednym ciałem. Bez jednego byliby kalecy. Ciężko powiedzieć czy faktycznie któreś z nich było ważniejsze od drugiego. Dlatego z jego wypowiedzi wyciągnęła coś innego. I uśmiechnęła się.
-To wzruszające, jak bardzo o mnie dbasz.-powiedziała, opierając się wygodnie o kanapę. Tak, jakby przy okazji chciała pokazać, że wcale nie czuje się spięta, siedząc obok niego. Że nie mogłoby to mieć na nią mniejszego wpływu.
Jego momentalna reakcja na jej słowa sprawiła, że automatycznie przyspieszyło jej tętno. Użycie tej konkretnej frazy zadziałała na nią jak płachta na byka. Nie prowokuj mężczyzny? Myślał, że wciśnie ją przez to w rolę słabej kobiety? Że przestraszy się? Czym prowokowanie mężczyzny było straszniejsze od prowokowania kobiety? Być może to on powinien się bać? Miała co prawda inne narzędzia, mniej siły i natura ogólnie raczej działała na złość piękniejszej płci. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miała zamiaru się przestraszyć. Nawet, jeśli mięśnie, pod wpływem dotyku, zacisnęły się, sprawiając, że kolana się do siebie zbliżyły. Jej ciało wykazywało się niewiarygodną niesubordynacją. Próbowała uspokoić rytm serca, biorąc dłuższe oddechy. Sama zaś uniosła wyżej brodę, zacisnęła usta i cała jej mimika twarzy formowała się w wyraźne wyzwanie. Zupełnie tak, jakby chciała mu pokazać, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Co było totalnym przeciwieństwem tego, co mówiła cała reszta jej ciała.
Nie zamierzała się poddać. Nie zamierzała też wykazać się stereotypowymi reakcjami kobiet w stylu oburzenia, nagłej słabości lub wyuzdania. W swoich myślach była skałą. Nawet, jeśli ciało okazywało się topnieć pod dotykiem jego palców. Oraz jego kolejnych słów, które zdawały się być piękną obietnicą.
Nie odezwała się, nie odnajdując właściwych słów. Nie pozwoliła sobie jednak na wyglądanie na zagubioną. Śmiało patrzyła w jego oczy, mając nadzieję, że nie odbija się w niej to wszystko, co czuła w środku. Była niewzruszona. A przynajmniej jej się tak wydawało. Oczy podobno były zwierciadłem ludzkiej duszy. Czy to prawda?
Wydęła lekko usta w niezadowoleniu, słysząc jego odpowiedź. Soren chyba nie miał problemu z odczytywaniem drugiej osoby. Choć, jakby nie patrzeć, ona była odkrytą kartą, tak? Nie ukrywała swoich wad. A on ciągle pozostawał w cieniu, niechętnie z niego wychodząc. Sprawnie unikał odpowiedzi, wymierzając przy okazji celny cios. Było to irytujące, ale jednocześnie... jak mogłaby teraz przestać drążyć?
-Źle zrozumiałeś moje intencje, Avery. Próbuję raczej zaspokoić swoją ciekawość. Gdybym była zainteresowana wpasowywaniem się w czyjeś preferencje, zrobiłabym to już dawno, nie sądzisz?-próbowała być uszczypliwa. Wytknąć mu jego błąd. Nakreślić swój indywidualizm i niezainteresowanie związkami. Bo w końcu jak inaczej wytłumaczyć jej stan cywilny? Nie była brzydką kobietą, prawda? Zepchnięcie tego na karb własnej intencji (co niejako nią było), było dosyć naturalną rzeczą do zrobienia.
Prychnęła, choć chyba odrobinę rozbawiona, że postanowił użyć żeńskiej metafory. A może po prostu odbijała jego mimikę twarzy?
-Och, panie Tajemniczy...-zaśmiała się, słysząc jego odpowiedź.-...to z kim teraz rozmawiam?-zapytała, niejako kryjąc za lekkim charakterem rozmowy swoją wątpliwość i... coś na rodzaj sfrustrowania? Soren Avery był ciężką układanką. Zwłaszcza, że części samoistnie zmieniały miejsce i stale odkrywany był nowy zestaw elementów. Jego inteligencja i błyskotliwość wchodziła w parę z elastycznością, która kazała jej kwestionować wiele rzeczy. Postawienie go w prawdziwym szachu lub próba manipulacji wymagała od niej dużo więcej niż w normalnych warunkach. Był pozbawiony naiwności i zapatrzenia w siebie, by dać się złapać na łatwe sztuczki. Był wymagającym rozmówcą. Dużym wyzwaniem. I chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z faktu, że oboje patrzyli na siebie w podobny sposób. Czujnie. On bardziej ostrożny, a ona... cóż, po prostu nieustępliwa? -Przyjmijmy, że to twoja słabość. A wada? Chyba nie uleganie im?-uniosła lekko brew, nie potrafiąc odpuścić.
Dokładnie na takie słowa liczyła. Nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi, i moment, w którym je wypowiedział, przyjęła z satysfakcją. Niekoniecznie chodziło jej o wydźwięk jego słów. Choć... to było jak deklaracja sprzeciwu wobec konwenansów. To brzmiało obiecująco. Brzmiało jak ona.
-Wychodzi z ciebie egoista.-zauważyła, z dużym zadowoleniem przylepiając mu tą łatkę w tym momencie. Ale mogło się to zupełnie zmienić w coś przeciwnego w innym.
I chyba w tym momencie zdała sobie sprawę z faktu, że nie wygra z nim, grając w grę, której uczył się od dzieciństwa. Nie dostrzeże jego twarzy, pozwalając mu chować się za niezobowiązującymi aluzjami, które były wygodne w danej chwili. Prawdziwym testem charakteru człowieka były sytuacje, w których musiał działać nagle. Mocne emocje je wywoływały. Nie miała jednak pojęcia, jak mogłaby w tym momencie go zaskoczyć. A może nawet wtedy udałoby mu się zdystansować?
Nikt nie musiał jej tłumaczyć, jak bardzo każdy członek drużyny uzupełniał drugiego. Byli jednym ciałem. Bez jednego byliby kalecy. Ciężko powiedzieć czy faktycznie któreś z nich było ważniejsze od drugiego. Dlatego z jego wypowiedzi wyciągnęła coś innego. I uśmiechnęła się.
-To wzruszające, jak bardzo o mnie dbasz.-powiedziała, opierając się wygodnie o kanapę. Tak, jakby przy okazji chciała pokazać, że wcale nie czuje się spięta, siedząc obok niego. Że nie mogłoby to mieć na nią mniejszego wpływu.
Jego momentalna reakcja na jej słowa sprawiła, że automatycznie przyspieszyło jej tętno. Użycie tej konkretnej frazy zadziałała na nią jak płachta na byka. Nie prowokuj mężczyzny? Myślał, że wciśnie ją przez to w rolę słabej kobiety? Że przestraszy się? Czym prowokowanie mężczyzny było straszniejsze od prowokowania kobiety? Być może to on powinien się bać? Miała co prawda inne narzędzia, mniej siły i natura ogólnie raczej działała na złość piękniejszej płci. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miała zamiaru się przestraszyć. Nawet, jeśli mięśnie, pod wpływem dotyku, zacisnęły się, sprawiając, że kolana się do siebie zbliżyły. Jej ciało wykazywało się niewiarygodną niesubordynacją. Próbowała uspokoić rytm serca, biorąc dłuższe oddechy. Sama zaś uniosła wyżej brodę, zacisnęła usta i cała jej mimika twarzy formowała się w wyraźne wyzwanie. Zupełnie tak, jakby chciała mu pokazać, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Co było totalnym przeciwieństwem tego, co mówiła cała reszta jej ciała.
Nie zamierzała się poddać. Nie zamierzała też wykazać się stereotypowymi reakcjami kobiet w stylu oburzenia, nagłej słabości lub wyuzdania. W swoich myślach była skałą. Nawet, jeśli ciało okazywało się topnieć pod dotykiem jego palców. Oraz jego kolejnych słów, które zdawały się być piękną obietnicą.
Nie odezwała się, nie odnajdując właściwych słów. Nie pozwoliła sobie jednak na wyglądanie na zagubioną. Śmiało patrzyła w jego oczy, mając nadzieję, że nie odbija się w niej to wszystko, co czuła w środku. Była niewzruszona. A przynajmniej jej się tak wydawało. Oczy podobno były zwierciadłem ludzkiej duszy. Czy to prawda?
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciekawość to naprawdę zwodnicza rzecz. Właściwie użyta stanowi fundament dla wielu odkryć, bez których świat wyglądałby zupełnie inaczej. Ktoś musiał kiedyś przecież zainteresować się, co powstanie, gdy sok z winogron poleży w beczce trochę za długo. Dla ucznia otwiera wiele drzwi, zachęca go do ślęczenia nad książkami i odkrywania rzeczy, o których wcześniej nie myślał. To znał z autopsji. Jego poprowadziła do magii, której nie powinien znać. Odkryła przed nim połacie czarnych, mrocznych zaklęć. Dawała mu do ręki broń, o jakiej inni nie wiedzieli, że może posiadać. Jednocześnie ciekawość okazała się zgubna w skutkach. Dowód tej tezy miał już do końca życia nosić jego przyjaciel. Poza tym świat zna wiele innych, przykrych przypadków zgubnego pędu po informacje. W jakąś zaś kategorie można podpiąć zaintrygowanie drugim człowiekiem? Søren sam nie był tego pewien. Wiedział zaś, że Lovegood może się mocno zawieść, jeśli będzie drążyć. Był raczej nudnym człowiekiem, jeśli nie liczyć bunt i wyboru niepodobającego się rodzinie zawodu oraz kilku nieprzyjemnych tajemnic, których ujawnienie może kosztować go życie. Nic wielkiego.
- Aż tak długo mnie nie znasz – odparł szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Może był przeważnie chłodnym i mało rozrywkowym człowiekiem, ale jeśli czuł się dobrze w czyimś towarzystwie to wychodził ze swojej skorupy. Poza tym drażnienie Seliny zaczynało wkraczać wysoko na listę jego ulubionych zajęć. Co prawda była to trochę zabawa z ogniem – w każdej chwili mógł się porządnie poparzyć, to nie mógł sobie odmówić tej rozrywki. Tym bardziej, że dziewczyna nie sprawiała wrażenia znużonej jego zagrywkami albo nienadążającej za nimi. Była dobrym partnerem do gry słownej, jednym z lepszych, jakich miał.
- To tak nie działa, Selina – powiedział, wyglądając na bardzo zainteresowanego wyglądem trzymanej szklanki. – Używa się ich, jeśli są potrzebne. - Trudno było mu wytłumaczyć zasady, które były dla niego od zawsze oczywiste. Po prostu zawsze trzeba było trzymać gardę, bo przeciwnikiem może okazać się ktokolwiek. Jedynie rodzina miała okazać się bezpieczną ostoją, miejscem, gdzie nikt na ciebie nie czyha. Tymczasem w jego przypadku nawet to rozwiązanie zawiodło. Nieufność sięgnęła niewyobrażalnych granic, do tej pory dla Sørena istniały zaledwie dwie osoby, przed którymi potrafił się otworzyć. Z Lovegood nie potrafił się określić. Z jednej strony nadal była obca, znał ją z boiska i ich wypadów na ognistą, ale jednocześnie rozmawiało mu się z nią lepiej niż z innymi członkami drużyny. Praktycznie nie czuł przy niej różnicy wieku.
- Może za bardzo lubię ich smak? – Zdanie, które miało być początkowo twierdzeniem zmieniło się w pytanie. Zamilkł na chwilę i podrapał się po brodzie jakby zastanawiał się nad swoją odpowiedzią. Nie poprawił się jednak, a gdy jego wzrok przestał oceniać stan sufitu zatrzymał się na dziewczynie. Przeciągnął dłonią po włosach, aby uporządkować rozwichrzoną czuprynę, co tylko nasiliło ten efekt. – A jaka jest achillesowa pięta niezłomnej Seliny Lovegood?
Jeśli taka była definicja egoisty to zgadzał się z nią. Zbyt wiele razy oberwał od losu w twarz za bycie altruistą, aby teraz się tym przejmować. I tak nie prowadził aż tak bogatego życia jak wielu arystokratów. Bo prawdę mówiąc większość z nich tylko udaje takich świętych. Pieniądze dają nieograniczone możliwości i potrafią sprawić, że wiele ludzi stanie się ślepych lub głuchych na wiele spraw. Podobno czarodzieje uważają, że mugole mają ograniczone umysły i zaślepiają ich dobra materialne, czego dowodem miała być niedawna wojna. Sami jednak byli hipokrytami, często jeszcze większymi, niż mugole, szlamy i półkrwiaki razem wzięci.
- Jeśli nie ja zadbam o siebie to, kto zrobi to za mnie? – Jeśli on nim był to w takim razie, kim była ona? Też niespecjalnie interesowała się innymi, parła do celu bez względu na cenę i robiła to, co chciała. Jeśli to nie jest definicja egoizmu to, co nią jest? Widocznie byli do siebie podobni nawet tego nie zauważając. Albo żadne z nich nie chciało tego przyjąć do wiadomości.
- Za to mi płacą – zauważył z rozbawieniem. Podobało mu się jak bardzo walczyła, aby wygrać ze swoim ciałem. Starała się pozostać niewzruszoną i obojętną. Próbowała mu wmówić, że to on nie podoła wyzwaniu, a tymczasem sama siedziała obok jak na rozżarzonych węglach. Była tak rozkosznie spięta i podenerwowana, że Søren nie mógł się powstrzymać przed wbiciem jej kolejnej szpileczki.
Czyżby dotychczas pewna siebie Lovegood traciła na harcie ducha? Chociaż spojrzenie, które otrzymał w odpowiedzi było pełne wyzwania to cisza z jej strony była bardzo wymowna. Tak samo jak mowa jej ciała. Nigdy nie uważał, że kobiety to płeć słabsza, ale teraz na pewno mógł powiedzieć, że wrażliwsza. Nie mógł, a nawet nie chciał powstrzymać triumfalnego uśmiechu, który rozlał się na jego ustach. Na pewno nie wygrał jeszcze tej rundy, ale chwilowa przewaga była szalenie satysfakcjonująca.
- Jak myślisz Selina, co teraz powinienem zrobić? – uniósł pytająco jedną brew nadal nie odrywając od niej oczu. Naprawdę chciał zaczekać na jej słowa, ale nie mógł się powstrzymać. Jedwabiście gładka skóra nogi, którą trzymał absorbowała bardzo duże pokłady jego uwagi i musiał mocno się kontrolować, aby nie spojrzeć w tamtą stronę. Zamiast tego poruszył dłonią zsuwając ją delikatnie do wnętrza uda. Nie przesunął się jednak wyżej, nigdy nie szedł tam, gdzie go nie zapraszano.
- Aż tak długo mnie nie znasz – odparł szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Może był przeważnie chłodnym i mało rozrywkowym człowiekiem, ale jeśli czuł się dobrze w czyimś towarzystwie to wychodził ze swojej skorupy. Poza tym drażnienie Seliny zaczynało wkraczać wysoko na listę jego ulubionych zajęć. Co prawda była to trochę zabawa z ogniem – w każdej chwili mógł się porządnie poparzyć, to nie mógł sobie odmówić tej rozrywki. Tym bardziej, że dziewczyna nie sprawiała wrażenia znużonej jego zagrywkami albo nienadążającej za nimi. Była dobrym partnerem do gry słownej, jednym z lepszych, jakich miał.
- To tak nie działa, Selina – powiedział, wyglądając na bardzo zainteresowanego wyglądem trzymanej szklanki. – Używa się ich, jeśli są potrzebne. - Trudno było mu wytłumaczyć zasady, które były dla niego od zawsze oczywiste. Po prostu zawsze trzeba było trzymać gardę, bo przeciwnikiem może okazać się ktokolwiek. Jedynie rodzina miała okazać się bezpieczną ostoją, miejscem, gdzie nikt na ciebie nie czyha. Tymczasem w jego przypadku nawet to rozwiązanie zawiodło. Nieufność sięgnęła niewyobrażalnych granic, do tej pory dla Sørena istniały zaledwie dwie osoby, przed którymi potrafił się otworzyć. Z Lovegood nie potrafił się określić. Z jednej strony nadal była obca, znał ją z boiska i ich wypadów na ognistą, ale jednocześnie rozmawiało mu się z nią lepiej niż z innymi członkami drużyny. Praktycznie nie czuł przy niej różnicy wieku.
- Może za bardzo lubię ich smak? – Zdanie, które miało być początkowo twierdzeniem zmieniło się w pytanie. Zamilkł na chwilę i podrapał się po brodzie jakby zastanawiał się nad swoją odpowiedzią. Nie poprawił się jednak, a gdy jego wzrok przestał oceniać stan sufitu zatrzymał się na dziewczynie. Przeciągnął dłonią po włosach, aby uporządkować rozwichrzoną czuprynę, co tylko nasiliło ten efekt. – A jaka jest achillesowa pięta niezłomnej Seliny Lovegood?
Jeśli taka była definicja egoisty to zgadzał się z nią. Zbyt wiele razy oberwał od losu w twarz za bycie altruistą, aby teraz się tym przejmować. I tak nie prowadził aż tak bogatego życia jak wielu arystokratów. Bo prawdę mówiąc większość z nich tylko udaje takich świętych. Pieniądze dają nieograniczone możliwości i potrafią sprawić, że wiele ludzi stanie się ślepych lub głuchych na wiele spraw. Podobno czarodzieje uważają, że mugole mają ograniczone umysły i zaślepiają ich dobra materialne, czego dowodem miała być niedawna wojna. Sami jednak byli hipokrytami, często jeszcze większymi, niż mugole, szlamy i półkrwiaki razem wzięci.
- Jeśli nie ja zadbam o siebie to, kto zrobi to za mnie? – Jeśli on nim był to w takim razie, kim była ona? Też niespecjalnie interesowała się innymi, parła do celu bez względu na cenę i robiła to, co chciała. Jeśli to nie jest definicja egoizmu to, co nią jest? Widocznie byli do siebie podobni nawet tego nie zauważając. Albo żadne z nich nie chciało tego przyjąć do wiadomości.
- Za to mi płacą – zauważył z rozbawieniem. Podobało mu się jak bardzo walczyła, aby wygrać ze swoim ciałem. Starała się pozostać niewzruszoną i obojętną. Próbowała mu wmówić, że to on nie podoła wyzwaniu, a tymczasem sama siedziała obok jak na rozżarzonych węglach. Była tak rozkosznie spięta i podenerwowana, że Søren nie mógł się powstrzymać przed wbiciem jej kolejnej szpileczki.
Czyżby dotychczas pewna siebie Lovegood traciła na harcie ducha? Chociaż spojrzenie, które otrzymał w odpowiedzi było pełne wyzwania to cisza z jej strony była bardzo wymowna. Tak samo jak mowa jej ciała. Nigdy nie uważał, że kobiety to płeć słabsza, ale teraz na pewno mógł powiedzieć, że wrażliwsza. Nie mógł, a nawet nie chciał powstrzymać triumfalnego uśmiechu, który rozlał się na jego ustach. Na pewno nie wygrał jeszcze tej rundy, ale chwilowa przewaga była szalenie satysfakcjonująca.
- Jak myślisz Selina, co teraz powinienem zrobić? – uniósł pytająco jedną brew nadal nie odrywając od niej oczu. Naprawdę chciał zaczekać na jej słowa, ale nie mógł się powstrzymać. Jedwabiście gładka skóra nogi, którą trzymał absorbowała bardzo duże pokłady jego uwagi i musiał mocno się kontrolować, aby nie spojrzeć w tamtą stronę. Zamiast tego poruszył dłonią zsuwając ją delikatnie do wnętrza uda. Nie przesunął się jednak wyżej, nigdy nie szedł tam, gdzie go nie zapraszano.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego bezczelność była niewyobrażalna. Tego typu teksty zazwyczaj kończyły się wybuchem jej wściekłości. Ale uśmiech, którym ją obdarował, który wyglądał na tak niewymuszonego, sprawił, że po chwili sama parsknęła śmiechem. Było coś w tym, jeśli widziało się jak druga osoba zachowuje się inaczej w twoim towarzystwie. A zwłaszcza, gdy zdaje się być bardziej rozluźniona. To sprawiało, że czuło się dziwną dumę, jakby była to właśnie twoja zasługa.
-Ale też nie tak krótko, nie schlebiaj sobie.-odparła jednak zaraz, wbijając mu kolejną szpileczkę.
Był w drużynie od ilu... czterech lat? Pięciu? Selina właściwie chyba nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób. To byłoby dziwne, prawda? Związać się w jakikolwiek sposób z osobą z własnej drużyny. To nie do końca działałoby na jej korzyść. Co jeśli by coś nie poszło? By nie przelać tego kwasu na rozgrywkę... byłoby ciężko. Choć ciężko powiedzieć, by przejmowała się tym w tych chwilach, zwłaszcza, że za jakiś czas odkryje, jak bardzo zdradliwe potrafią być jej własne neurony, które będą reagować na dotyk jego ciepłej dłoni. Czasem naprawdę można zwątpić w zasadność wielu rzeczy. Czym jest wypowiedzenie "Nie.", ustalenie sobie czegoś w głowie, gdy nagle w paradę wchodzą uczucia, hormony i Merlin wie co jeszcze! A najgorsze było to, że nawet jej wiek tu nie pomagał. Ani doświadczenie. A dodatkowo ciało stęsknione za tak bliskim zainteresowaniem zdawało się dosyć egoistycznie czerpać z tego momentu, totalnie blokując wszystko inne. Jednak to jeszcze nie jej mięśnie się gimnastykowały, a jej głowa, by dorównać mu kroku w słownych przepychankach.
-A ja pytam, czy są ci potrzebne w tym momencie.-odpowiedziała mu, nie mogąc pozbyć się zirytowania w głosie, chyba nieco urażona tym, że sprawił, iż poczuła się jakby nie nadążała za jego tokiem myślowym. I chyba irytowało ją, że nagle stwierdził, iż to właśnie jego szklanka jest bardziej interesującym obiektem od niej. Miała ochotę mu ją wytrącić z ręki. Wypchnąć siebie w centrum jego uwagi. Dlaczego miałby zwracać ją na cokolwiek innego, gdy ona jest w towarzystwie?
Może po prostu spanikowała, że nie potrafiła utrzymać poziom rozmowy. Albo... nagle zaszła w rejony, które zrobiły się niewygodne. Które nie pozwoliły mu patrzeć w oczy, bo mógłby się zdradzić. Czy to nie smutne? I chyba nie potrzebowała już jego odpowiedzi.
-Och, celowo mnie rozczarowujesz.-poskarżyła się niejako, wiercąc się w miejscu.-To one ci ulegają, szukając ciepła w twoim zadowoleniu.-oświadczyła, trochę niezadowolona, mrużąc oczy. Zimny, zdystansowany z zewnątrz, pozornie niezainteresowany. A jednym uśmiechem potrafiłby zmieść połowę zapatrzonych w niego kobietek na kolana. Nawet, jeśli nie był nigdy arogancki, to robił wrażenie osoby, do której niełatwo jest podejść i nawiązać kontakt. Czy to nie działało jak magnes?
Była w tym momencie już mocno rozdrażniona. A gdy w końcu postanowił przenieść na nią wzrok, po chwili sama go odwróciła, wypalając spojrzeniem dziury w stole. Albo tak jej się zdawało.
-Natura.-odparła bez zastanowienia, nie patrząc na niego. Bo to właśnie ta cholerna natura zaprogramowała ją w ten sposób. Odczuwała potrzebę intymnych kontaktów, ale te były prostą drogą do zdobycia sporego obciążenia w postaci dziecka, a co z tym idzie, zamknięcia się w roli matki, żony i pani domu. To też ona była odpowiedzialna za hormony i emocje. Czy było coś, na co mocniej wyklinała panna Lovegood? Prawdopodobnie nie. To przeklęta ewolucja była bezpośrednim powodem jej niedoskonałości.
Selina nie kryła się z tym, że była egoistką i egocentryczką. Nie sprawiało to jednak, że nie mogła wytykać innym tej samej cechy. Nie wypierała tego ze swojej świadomości. Ale też nie próbowała prowadzić nad tym refleksji. Było jej z tym wygodnie, po co miała to zmieniać?
-Nie patrz na mnie.-zapowiedziała od razu w odpowiedzi, w końcu decydując się na zerknięcie na niego. Ironicznie, prawda?
Ścigająca miała ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy. Powinno to zadziałać na nią jak kubeł zimnej wody. Ostatnie, czego przecież chciała, to by ktoś nad nią w czymś górował. A zwłaszcza w tak intymnych sprawach.
To wolne tempo, które nadał w tym momencie doprowadzało ją do szału. A zwłaszcza zmysły, które prawie pękały z oczekiwania w napięciu. Jej głowa miała jednak zbyt duże pole do namysłu. Za dużo czasu. Jej doświadczenia były zawsze namiętne, gwałtowne, instynktowne i intensywne. A tu Soren wyciskał z niej wstyd. Przed własnymi reakcjami i słabością. I była wściekła, że nie poruszał się szybciej. Że śmiał się zatrzymać. A jednocześnie, że w ogóle się do tego posunął. Ale, Merlinie, wrzała!
Dlatego, gdy zadał pytanie, Selina zrobiła jedną rzecz, która mogła ich postawić w podobnej sytuacji.
-A ja?-odpowiedziała mu, sięgając palcami ku jego najczulszemu punktowi, zaciskając je na nim.
Cóż, potrafiła być bezwstydna. I tak, jak wcześniej pisałam - bezbłędna. I nie akceptowała pół środków.
-Ale też nie tak krótko, nie schlebiaj sobie.-odparła jednak zaraz, wbijając mu kolejną szpileczkę.
Był w drużynie od ilu... czterech lat? Pięciu? Selina właściwie chyba nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób. To byłoby dziwne, prawda? Związać się w jakikolwiek sposób z osobą z własnej drużyny. To nie do końca działałoby na jej korzyść. Co jeśli by coś nie poszło? By nie przelać tego kwasu na rozgrywkę... byłoby ciężko. Choć ciężko powiedzieć, by przejmowała się tym w tych chwilach, zwłaszcza, że za jakiś czas odkryje, jak bardzo zdradliwe potrafią być jej własne neurony, które będą reagować na dotyk jego ciepłej dłoni. Czasem naprawdę można zwątpić w zasadność wielu rzeczy. Czym jest wypowiedzenie "Nie.", ustalenie sobie czegoś w głowie, gdy nagle w paradę wchodzą uczucia, hormony i Merlin wie co jeszcze! A najgorsze było to, że nawet jej wiek tu nie pomagał. Ani doświadczenie. A dodatkowo ciało stęsknione za tak bliskim zainteresowaniem zdawało się dosyć egoistycznie czerpać z tego momentu, totalnie blokując wszystko inne. Jednak to jeszcze nie jej mięśnie się gimnastykowały, a jej głowa, by dorównać mu kroku w słownych przepychankach.
-A ja pytam, czy są ci potrzebne w tym momencie.-odpowiedziała mu, nie mogąc pozbyć się zirytowania w głosie, chyba nieco urażona tym, że sprawił, iż poczuła się jakby nie nadążała za jego tokiem myślowym. I chyba irytowało ją, że nagle stwierdził, iż to właśnie jego szklanka jest bardziej interesującym obiektem od niej. Miała ochotę mu ją wytrącić z ręki. Wypchnąć siebie w centrum jego uwagi. Dlaczego miałby zwracać ją na cokolwiek innego, gdy ona jest w towarzystwie?
Może po prostu spanikowała, że nie potrafiła utrzymać poziom rozmowy. Albo... nagle zaszła w rejony, które zrobiły się niewygodne. Które nie pozwoliły mu patrzeć w oczy, bo mógłby się zdradzić. Czy to nie smutne? I chyba nie potrzebowała już jego odpowiedzi.
-Och, celowo mnie rozczarowujesz.-poskarżyła się niejako, wiercąc się w miejscu.-To one ci ulegają, szukając ciepła w twoim zadowoleniu.-oświadczyła, trochę niezadowolona, mrużąc oczy. Zimny, zdystansowany z zewnątrz, pozornie niezainteresowany. A jednym uśmiechem potrafiłby zmieść połowę zapatrzonych w niego kobietek na kolana. Nawet, jeśli nie był nigdy arogancki, to robił wrażenie osoby, do której niełatwo jest podejść i nawiązać kontakt. Czy to nie działało jak magnes?
Była w tym momencie już mocno rozdrażniona. A gdy w końcu postanowił przenieść na nią wzrok, po chwili sama go odwróciła, wypalając spojrzeniem dziury w stole. Albo tak jej się zdawało.
-Natura.-odparła bez zastanowienia, nie patrząc na niego. Bo to właśnie ta cholerna natura zaprogramowała ją w ten sposób. Odczuwała potrzebę intymnych kontaktów, ale te były prostą drogą do zdobycia sporego obciążenia w postaci dziecka, a co z tym idzie, zamknięcia się w roli matki, żony i pani domu. To też ona była odpowiedzialna za hormony i emocje. Czy było coś, na co mocniej wyklinała panna Lovegood? Prawdopodobnie nie. To przeklęta ewolucja była bezpośrednim powodem jej niedoskonałości.
Selina nie kryła się z tym, że była egoistką i egocentryczką. Nie sprawiało to jednak, że nie mogła wytykać innym tej samej cechy. Nie wypierała tego ze swojej świadomości. Ale też nie próbowała prowadzić nad tym refleksji. Było jej z tym wygodnie, po co miała to zmieniać?
-Nie patrz na mnie.-zapowiedziała od razu w odpowiedzi, w końcu decydując się na zerknięcie na niego. Ironicznie, prawda?
Ścigająca miała ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy. Powinno to zadziałać na nią jak kubeł zimnej wody. Ostatnie, czego przecież chciała, to by ktoś nad nią w czymś górował. A zwłaszcza w tak intymnych sprawach.
To wolne tempo, które nadał w tym momencie doprowadzało ją do szału. A zwłaszcza zmysły, które prawie pękały z oczekiwania w napięciu. Jej głowa miała jednak zbyt duże pole do namysłu. Za dużo czasu. Jej doświadczenia były zawsze namiętne, gwałtowne, instynktowne i intensywne. A tu Soren wyciskał z niej wstyd. Przed własnymi reakcjami i słabością. I była wściekła, że nie poruszał się szybciej. Że śmiał się zatrzymać. A jednocześnie, że w ogóle się do tego posunął. Ale, Merlinie, wrzała!
Dlatego, gdy zadał pytanie, Selina zrobiła jedną rzecz, która mogła ich postawić w podobnej sytuacji.
-A ja?-odpowiedziała mu, sięgając palcami ku jego najczulszemu punktowi, zaciskając je na nim.
Cóż, potrafiła być bezwstydna. I tak, jak wcześniej pisałam - bezbłędna. I nie akceptowała pół środków.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wszystko oddzielają cienkie granice. Miłość i nienawiść. Przyjaźń i wrogość. Zaufanie i nieufność. Szczerość i chamstwo. Bezczelność i prostactwo. Balansowanie na tej linie jest trudne i bardzo łatwo przechylić się w niepożądaną stronę. Sprawne poruszanie się pomiędzy tymi płaszczyznami wymaga dużo doświadczenia oraz jeszcze więcej cierpliwości. Ze swoim wrodzonym chłodnym opanowaniem i racjonalizmem Søren brnął po tym grząskim gruncie całkiem długo. Nie miał ego tak wybujałego, aby uważać się za genialnego w tej sztuce, ale miał świadomość, że był dobry. Jednak przy Selinie Lovegood chwiały się wszystkie jego fundamenty. Wybijała go w rytmu tak samo łatwo jak on ją. Odetchnął więc w duchu z ulgą, gdy tym razem słowa nie zdetonowało jakiejś niewidzialnej bomby.
- Ludzie czasem wypierają pewne rzeczy, gdy nie umieją się z nimi pogodzić. - rzucił jakby od niechcenia, ale nie mógł ukryć blasku w oku. Miała rację, byli drużyną już jakiś czas, a dopiero od niedawna chodzili na ognistą. Co było tego przyczyną, co się zmieniło?
Nie miał zielonego pojęcia. Zresztą już dawno przestał próbować zrozumieć pokrętną logikę Fatum. Po prostu zaakceptował jej istnienie i próbował utrzymać się na fali, jaką ze sobą niosła. Sens już dawno przestał mieć znaczenie, liczy się tylko przetrwanie.
- A jak myślisz, Lovegood? - odpowiedział pytaniem na pytanie. To nie tak, że był wredny czy chciał ponapawać się jej niewiedzą. Wręcz przeciwnie, wierzył w jej inteligencję i jej wiarę w niego samego. Przy niej nie ubierał żadnej maski i chciał, aby sama to dostrzegła. Na pewno widziała go chowającego się za przykrywką, kiedy świeżo dołączył do drużyny, ale i też na treningach. Skorupa była na pewno cieńsza niż zazwyczaj, ale była. A tutaj? Tutaj alkohol odkrywał znaczącą rolę, jednak z drugiej strony nie pozwoliłby sobie na tyle w towarzystwie kogoś, komu nie ufa. Więc grzmijcie niebiosa, to prawda, Søren obdarzył ją zaufaniem. Nie tak wielkim jak innych, ale dobre i to na początek.
Słysząc jej kolejne słowa uśmiechnął się i z niedowierzaniem pokręcił głową. To było takie stereotypowe, spodziewał się po niej czegoś więcej.
- Selina, może nie jestem zimnym sukinsynem, ale do ciepłych, serdecznych i rodzinnych też nie należę. - westchnął i dolał sobie trunku do szklanki. – Jestem zepsuty i jestem tego świadom, więc nie szukam kobiety, która nagle pobudzi mój skamieniały organ.
Søren raczej nie należał do grona romantyków, a już na pewno nie do poprawnych optymistów. Był młody, ale życie doświadczyło go bardziej niż niejednego czterdziestolatka. Nie wierzył więc w bajki o wielkiej, prawdziwej i zmieniającej bieg Ziemi miłości czy takiej od pierwszego wejrzenia. W pożądanie od pierwszego kontaktu wzrokowego jak najbardziej. Nieraz czuł przyjemne mrowienie na widok pięknej kobiety, ale kończyło się to wraz z końcem schadzki i to było dobre. Nie potrzebował kolejnych komplikacji, kolejnych słabości i absolutnie nie wierzył, że zjawi się ktoś będący w stanie go naprawić. Bujdy na resorach, no ktoś by się uśmiał.
- Natura? - uniósł brew w zdziwieniu. Teraz on nie do końca rozumiał. Co prawda właśnie ona była przyczyną ich pojawienia się na Ziemi i ciągłego trwania gatunku, to nie widział w niej wady. Każdy otrzymał swoją, ale uważał, że umysł i ciało człowieka są jego własną gliną i zazwyczaj od niego zależy już jak ją ukształtuje. Potrzeba jedynie odrobinę samozaparcia, chęci no i kontroli nad własnym życiem. Ważnym, jeśli nie najważniejszym, było trzymanie steru własnego losu bez względu na wszystko. Trzeba było pozostać sobą do końca. Kapitan idzie na dno ze statkiem czy coś takiego.
- Dlaczego? - zapytał, ale potulnie spuścił wzrok, moszcząc go na jej kolanach. Wiedział, że zawsze trzeba wyczuć granice, poza które nie należy naciskać. Z Seliną widocznie mógł pozwolić sobie na wiele, ale teraz musiał dać sobie na wstrzymanie. Nie chciał naruszać delikatnego porozumienia, jakie się między nimi nawiązało. Nie zdążył powiedzieć czegoś więcej, bo Lovegood przejęła palmę pierwszeństwa. Bezwiednie zachłysnął się powietrzem, gdy poczuł jej delikatny, ale stanowczy uścisk. Ona też musiała coś poczuć, bo już jakiś czas temu jego ciało zareagowało na ich grę. Powoli uniósł wzrok na jej twarz i milczał długą chwilę. W końcu odchrząknął.
- Jesteśmy w miejscu publicznym, więc albo zaczniemy się zachowywać, albo stąd wyjdziemy i wcale się nie będziemy zachowywać. - głos miał niższy o kilka tonów. To było do przewidzenia, że któreś w końcu musi to powiedzieć. Podświadomie zmierzali do tego punktu od początku.
- Ludzie czasem wypierają pewne rzeczy, gdy nie umieją się z nimi pogodzić. - rzucił jakby od niechcenia, ale nie mógł ukryć blasku w oku. Miała rację, byli drużyną już jakiś czas, a dopiero od niedawna chodzili na ognistą. Co było tego przyczyną, co się zmieniło?
Nie miał zielonego pojęcia. Zresztą już dawno przestał próbować zrozumieć pokrętną logikę Fatum. Po prostu zaakceptował jej istnienie i próbował utrzymać się na fali, jaką ze sobą niosła. Sens już dawno przestał mieć znaczenie, liczy się tylko przetrwanie.
- A jak myślisz, Lovegood? - odpowiedział pytaniem na pytanie. To nie tak, że był wredny czy chciał ponapawać się jej niewiedzą. Wręcz przeciwnie, wierzył w jej inteligencję i jej wiarę w niego samego. Przy niej nie ubierał żadnej maski i chciał, aby sama to dostrzegła. Na pewno widziała go chowającego się za przykrywką, kiedy świeżo dołączył do drużyny, ale i też na treningach. Skorupa była na pewno cieńsza niż zazwyczaj, ale była. A tutaj? Tutaj alkohol odkrywał znaczącą rolę, jednak z drugiej strony nie pozwoliłby sobie na tyle w towarzystwie kogoś, komu nie ufa. Więc grzmijcie niebiosa, to prawda, Søren obdarzył ją zaufaniem. Nie tak wielkim jak innych, ale dobre i to na początek.
Słysząc jej kolejne słowa uśmiechnął się i z niedowierzaniem pokręcił głową. To było takie stereotypowe, spodziewał się po niej czegoś więcej.
- Selina, może nie jestem zimnym sukinsynem, ale do ciepłych, serdecznych i rodzinnych też nie należę. - westchnął i dolał sobie trunku do szklanki. – Jestem zepsuty i jestem tego świadom, więc nie szukam kobiety, która nagle pobudzi mój skamieniały organ.
Søren raczej nie należał do grona romantyków, a już na pewno nie do poprawnych optymistów. Był młody, ale życie doświadczyło go bardziej niż niejednego czterdziestolatka. Nie wierzył więc w bajki o wielkiej, prawdziwej i zmieniającej bieg Ziemi miłości czy takiej od pierwszego wejrzenia. W pożądanie od pierwszego kontaktu wzrokowego jak najbardziej. Nieraz czuł przyjemne mrowienie na widok pięknej kobiety, ale kończyło się to wraz z końcem schadzki i to było dobre. Nie potrzebował kolejnych komplikacji, kolejnych słabości i absolutnie nie wierzył, że zjawi się ktoś będący w stanie go naprawić. Bujdy na resorach, no ktoś by się uśmiał.
- Natura? - uniósł brew w zdziwieniu. Teraz on nie do końca rozumiał. Co prawda właśnie ona była przyczyną ich pojawienia się na Ziemi i ciągłego trwania gatunku, to nie widział w niej wady. Każdy otrzymał swoją, ale uważał, że umysł i ciało człowieka są jego własną gliną i zazwyczaj od niego zależy już jak ją ukształtuje. Potrzeba jedynie odrobinę samozaparcia, chęci no i kontroli nad własnym życiem. Ważnym, jeśli nie najważniejszym, było trzymanie steru własnego losu bez względu na wszystko. Trzeba było pozostać sobą do końca. Kapitan idzie na dno ze statkiem czy coś takiego.
- Dlaczego? - zapytał, ale potulnie spuścił wzrok, moszcząc go na jej kolanach. Wiedział, że zawsze trzeba wyczuć granice, poza które nie należy naciskać. Z Seliną widocznie mógł pozwolić sobie na wiele, ale teraz musiał dać sobie na wstrzymanie. Nie chciał naruszać delikatnego porozumienia, jakie się między nimi nawiązało. Nie zdążył powiedzieć czegoś więcej, bo Lovegood przejęła palmę pierwszeństwa. Bezwiednie zachłysnął się powietrzem, gdy poczuł jej delikatny, ale stanowczy uścisk. Ona też musiała coś poczuć, bo już jakiś czas temu jego ciało zareagowało na ich grę. Powoli uniósł wzrok na jej twarz i milczał długą chwilę. W końcu odchrząknął.
- Jesteśmy w miejscu publicznym, więc albo zaczniemy się zachowywać, albo stąd wyjdziemy i wcale się nie będziemy zachowywać. - głos miał niższy o kilka tonów. To było do przewidzenia, że któreś w końcu musi to powiedzieć. Podświadomie zmierzali do tego punktu od początku.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Docenienie tej jego chwilowej zmiany i jego ogólnego stosunku w jej kierunku, zostało kompletnie zmyte przez jej irytację. Chyba właśnie fakt, dla którego Selina zdawała się stosować ulgową taryfę dla niego, było to jego... otworzenie się na nią? Chyba podświadomie chciała uszanować tą cząstkę szacunku, którą ją obdarzył. Zupełnie tak, jakby zapomniała, że i tak to zaprzepaści. Zbyt często dawała siebie targać emocjom, by powstrzymać pewne rzeczy przed tym, by miały miejsce. Zupełnie tak, jak teraz. Pozwoliła sobie rozdmuchać uczucie złości. Właściwie nawet nie miała pojęcia co ją spowodowało. Nigdy nie było między nimi poważnych spięć. A teraz miała ochotę jednocześnie wydrapać mu oczy i, och... Nie. Potrzebowała tych oczu. Potrzebowała ich, by patrzył na nią bardzo uważnie. By choć na chwilę nie spuścił z niej wzroku. Zrobił to raz i... spodobało jej się to uczucie. Podobał jej się ten moment znajdowania w centrum jego uwagi. Lubiła tą czujność i lekką iskierkę w oku.
Rzuciła mu jedno z tych spojrzeń, które wysyłało bardzo prosty komunikat: "Uważaj.".
-Czasem tych rzeczy po prostu nie ma, a inni wolą żyć swoimi marzeniami sennymi, Avery.-ukuła go z łatwością, zasłaniając się woalką złośliwości. W takich sytuacjach najłatwiej było odwołać się do starych metod, prawda? Bo mimo, że wszystko jej podpowiadało, iż to wszystko pędziło w jednym kierunku, a znaki na niebie i ziemi zdawały się krzyczeć neonem, jak skończy się tym wieczór, Selina dalej grała swoją rolę. Jakby chciała to przeciągnąć. Zupełnie tak, jakby miało to coś zmienić.
W tym jednym momencie, w którym zadał jej to pytanie, Lovegood się spięła. Dlatego, że ta odpowiedź może wszystko zawalić. To oznaczało jakieś zaangażowanie. Kredyt zaufania. Który może kompletnie naciągnąć i zawieść. Była inteligentną kobietą. Naprawdę z łatwością mogła przewidzieć co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak w ich relacji, jeśli zrobią ten krok do przodu. A mimo to była gotowa podjąć ryzyko. I już nie miała pojęcia czy zwalić to na lekkomyślność czy na coś innego. Drażniło ją to. Ale jednocześnie... uświadomienie sobie tego rozlało to ciepłe, lekkie uczucie po jej organach wewnętrznych. A może to po prostu zasługa ognistej, która spłynęła jej przełykiem i zagościła się w jej żołądku, wolno dodając jej wypieków na twarzy i większej lekkości w ruchach.
Poruszyła się, nieco zdradzając niespokojność w swoich ruchach.
-Myślę, Avery...-spuściła wzrok na szklankę, którą wolno obróciła w dłoni, pieczołowicie przyglądając się jak odbijało się w niej światło.-...że właśnie rozwiałeś moje wszelakie wątpliwości.-wetknęła w niego z powrotem spojrzenie spod ciemnych rzęs.
Przewróciła oczami. Męska natura była dla niej jednocześnie irytująca, ale też dosyć oczywista. Każdy z mężczyzn był taki sam. Mimo że kompletnie nie był. Ale mechanizm był podobny. Albo do tego to wszystko sprowadzała. Nienawiść była prosta. Gorzej, gdy musiała ją przeciwstawić. Tak, jak teraz.
-Voila.-powiedziała z francuska, niewzruszona, jakby wypowiedział to, co siedziało jej w głowie.-Ale one szukają, mon cheri.-postanowiła wytłumaczyć, co dokładnie miała na myśli.
To kobiety potrzebowały tego filaru w formie mężczyzny, które będzie je wspierał, utrzymywał, zaspokajał, chronił, był... i och, tyle różnych funkcji! Blondynka sama nie była pewna czy bardziej gardziła tym typem kobiet czy mężczyznami. Hipokryzja nie kuła jej w oczy.
-Bo działanie wbrew jej to jak płynięcie pod prąd.-nie rozwiała do końca jego wątpliwości, interesując się ciągle swoim szkłem, które było aktualnie smutno puste.
Nie dało się kompletnie zignorować wszystkiego. Nie dało się zignorować tego dreszczu, który biegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy poruszył palcami. Bo to ta złośliwa natura wyposażyła ją w receptory zmysłu. Dała jej emocje. Wspierała pożądanie. A wszystko to po to, by w końcu ją usidlić.
Miała na myśli to, że ona o niego nie zadba. Że nie powinien na nią liczyć. Ale... przy tym dotyku nabrało to innego charakteru. Wstyd? A może potrzeba intymności?
Właściwie początkowo jej gest miał być czymś, co zepchnęłoby go z tego miejsca, które dawało mu tak wielką pewność siebie. Jego reakcja ją zaskoczyła. Jej własna też. Mrugnęła w zdziwieniu, ale nie odjęła ręki. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę jaki charakter miała ich gra. I to, do czego prowadziła, mieszało w niej poczucie podekscytowania z... lekką obawą.
-Nigdy nie byłam przesadnie poprawna.-odpowiedziała mu po chwili, uśmiechając się blado.
Chyba była lekko oszołomiona. Ale nie na tyle, by nie pociągnąć za sobą pałkarza na zewnątrz, ograniczając ich dotyk tylko do złapała go na krótką chwilę za dłoń. Skóra zdawała się parzyć. A po chwili... zniknęli oboje, odnajdując siebie w niedalekiej dzielnicy.
/zt
Rzuciła mu jedno z tych spojrzeń, które wysyłało bardzo prosty komunikat: "Uważaj.".
-Czasem tych rzeczy po prostu nie ma, a inni wolą żyć swoimi marzeniami sennymi, Avery.-ukuła go z łatwością, zasłaniając się woalką złośliwości. W takich sytuacjach najłatwiej było odwołać się do starych metod, prawda? Bo mimo, że wszystko jej podpowiadało, iż to wszystko pędziło w jednym kierunku, a znaki na niebie i ziemi zdawały się krzyczeć neonem, jak skończy się tym wieczór, Selina dalej grała swoją rolę. Jakby chciała to przeciągnąć. Zupełnie tak, jakby miało to coś zmienić.
W tym jednym momencie, w którym zadał jej to pytanie, Lovegood się spięła. Dlatego, że ta odpowiedź może wszystko zawalić. To oznaczało jakieś zaangażowanie. Kredyt zaufania. Który może kompletnie naciągnąć i zawieść. Była inteligentną kobietą. Naprawdę z łatwością mogła przewidzieć co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak w ich relacji, jeśli zrobią ten krok do przodu. A mimo to była gotowa podjąć ryzyko. I już nie miała pojęcia czy zwalić to na lekkomyślność czy na coś innego. Drażniło ją to. Ale jednocześnie... uświadomienie sobie tego rozlało to ciepłe, lekkie uczucie po jej organach wewnętrznych. A może to po prostu zasługa ognistej, która spłynęła jej przełykiem i zagościła się w jej żołądku, wolno dodając jej wypieków na twarzy i większej lekkości w ruchach.
Poruszyła się, nieco zdradzając niespokojność w swoich ruchach.
-Myślę, Avery...-spuściła wzrok na szklankę, którą wolno obróciła w dłoni, pieczołowicie przyglądając się jak odbijało się w niej światło.-...że właśnie rozwiałeś moje wszelakie wątpliwości.-wetknęła w niego z powrotem spojrzenie spod ciemnych rzęs.
Przewróciła oczami. Męska natura była dla niej jednocześnie irytująca, ale też dosyć oczywista. Każdy z mężczyzn był taki sam. Mimo że kompletnie nie był. Ale mechanizm był podobny. Albo do tego to wszystko sprowadzała. Nienawiść była prosta. Gorzej, gdy musiała ją przeciwstawić. Tak, jak teraz.
-Voila.-powiedziała z francuska, niewzruszona, jakby wypowiedział to, co siedziało jej w głowie.-Ale one szukają, mon cheri.-postanowiła wytłumaczyć, co dokładnie miała na myśli.
To kobiety potrzebowały tego filaru w formie mężczyzny, które będzie je wspierał, utrzymywał, zaspokajał, chronił, był... i och, tyle różnych funkcji! Blondynka sama nie była pewna czy bardziej gardziła tym typem kobiet czy mężczyznami. Hipokryzja nie kuła jej w oczy.
-Bo działanie wbrew jej to jak płynięcie pod prąd.-nie rozwiała do końca jego wątpliwości, interesując się ciągle swoim szkłem, które było aktualnie smutno puste.
Nie dało się kompletnie zignorować wszystkiego. Nie dało się zignorować tego dreszczu, który biegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy poruszył palcami. Bo to ta złośliwa natura wyposażyła ją w receptory zmysłu. Dała jej emocje. Wspierała pożądanie. A wszystko to po to, by w końcu ją usidlić.
Miała na myśli to, że ona o niego nie zadba. Że nie powinien na nią liczyć. Ale... przy tym dotyku nabrało to innego charakteru. Wstyd? A może potrzeba intymności?
Właściwie początkowo jej gest miał być czymś, co zepchnęłoby go z tego miejsca, które dawało mu tak wielką pewność siebie. Jego reakcja ją zaskoczyła. Jej własna też. Mrugnęła w zdziwieniu, ale nie odjęła ręki. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę jaki charakter miała ich gra. I to, do czego prowadziła, mieszało w niej poczucie podekscytowania z... lekką obawą.
-Nigdy nie byłam przesadnie poprawna.-odpowiedziała mu po chwili, uśmiechając się blado.
Chyba była lekko oszołomiona. Ale nie na tyle, by nie pociągnąć za sobą pałkarza na zewnątrz, ograniczając ich dotyk tylko do złapała go na krótką chwilę za dłoń. Skóra zdawała się parzyć. A po chwili... zniknęli oboje, odnajdując siebie w niedalekiej dzielnicy.
/zt
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przed fabułą z Lyrą, a po spotkaniu Very.
Wieczór jak ten, wyraźnie skłaniał ku przemyśleniom. A Samuela miał nad czym myśleć. Mimo pozornego spokoju, malującego się ma jego twarzy, wciąż wracał wspomnieniem, do spotkania z Verethe. Nawet, gdyby chciał - nie potrafił wyrzucić obrazu jej twarzy. Szczególnie, że co chwilę rozmywał się, by widział już lica Gabrielle. Był pewien, że są to dwie różne osoby, ale udręczony umysł nie reagował na racjonalne podstawy, jakimi go obdarzał.
Choć nie korzystał za często z alkoholowego rozwiązania problemu. Tym razem potrzebował tego typuodpoczynku. Za cel obrał sobie karczmę "U Bobby'ego", miejscu daleko osadzonego od miejskiej gwary, choć zdecydowanie nie pozbawionego wszelkiej maści towarzystwa.
Do lokalu dotarł oczywiście przez kominkową Sieć Fiuu. Niemal od razu uderzyła go feeria zapachów, świateł, cieni i głosów. Kilka spojrzeń zarejestrowało jego przybycie, ale nie licząc uroczego, kobiecego uśmiechu u jednej z panien - nikt nie zwrócił większej uwagi.
Samuel zsunął kaptur płaszcza i potrząsnął głową, niczym wilczur, zrzucający krople wody. Zatrzymał się zerkając na kominek, a kącik ust drgnął.
W pomieszczeniu był gwar, rozmowy - ogólnie, przebijający się przez słowa hałas. Dlatego nieco zaskoczony spostrzegł samotną postać przy małym stoiku w kącie. Oczywiście każdy miał prawo do takiej czynności, ale rzadki był to widok w przypadku Hazel.
Raźno ruszył w kierunku smukłej postaci. Dostrzegł przed dziewczyna szklanicę z trunkiem, prawdopodobnie nawet nie upitego. Choć znalazł się za jej plecami, nie miał zamiaru jej straszyć. Była aurorką, więc mógłby raźno się spodziewać, że oberwałby jakimś zaklęciem. Ot - wyuczona czujność. Oczywiście kusiło go, żeby zaczepić dłońmi o jej ramiona, ale odrzucił łobuzerskie myśli, siadł na przeciw Hazel, sięgnął po szklankę i wypił zawartość.
- Oj Mała, nie wiesz, że alkohol wietrzeje, nie może tak długo stać - uśmiechnął się szeroko, zawadiacko - ah, zapomniałem zapytać, czy mogę się dosiąść...ale już za późno- przechylił głowę na bok, łapiąc spojrzenie swej towarzyski. Dłonie splótł przed sobą. Przynajmniej mógł skupić myśli na kimś innym, niż wspomnieniowe obrazy.
Wieczór jak ten, wyraźnie skłaniał ku przemyśleniom. A Samuela miał nad czym myśleć. Mimo pozornego spokoju, malującego się ma jego twarzy, wciąż wracał wspomnieniem, do spotkania z Verethe. Nawet, gdyby chciał - nie potrafił wyrzucić obrazu jej twarzy. Szczególnie, że co chwilę rozmywał się, by widział już lica Gabrielle. Był pewien, że są to dwie różne osoby, ale udręczony umysł nie reagował na racjonalne podstawy, jakimi go obdarzał.
Choć nie korzystał za często z alkoholowego rozwiązania problemu. Tym razem potrzebował tego typuodpoczynku. Za cel obrał sobie karczmę "U Bobby'ego", miejscu daleko osadzonego od miejskiej gwary, choć zdecydowanie nie pozbawionego wszelkiej maści towarzystwa.
Do lokalu dotarł oczywiście przez kominkową Sieć Fiuu. Niemal od razu uderzyła go feeria zapachów, świateł, cieni i głosów. Kilka spojrzeń zarejestrowało jego przybycie, ale nie licząc uroczego, kobiecego uśmiechu u jednej z panien - nikt nie zwrócił większej uwagi.
Samuel zsunął kaptur płaszcza i potrząsnął głową, niczym wilczur, zrzucający krople wody. Zatrzymał się zerkając na kominek, a kącik ust drgnął.
W pomieszczeniu był gwar, rozmowy - ogólnie, przebijający się przez słowa hałas. Dlatego nieco zaskoczony spostrzegł samotną postać przy małym stoiku w kącie. Oczywiście każdy miał prawo do takiej czynności, ale rzadki był to widok w przypadku Hazel.
Raźno ruszył w kierunku smukłej postaci. Dostrzegł przed dziewczyna szklanicę z trunkiem, prawdopodobnie nawet nie upitego. Choć znalazł się za jej plecami, nie miał zamiaru jej straszyć. Była aurorką, więc mógłby raźno się spodziewać, że oberwałby jakimś zaklęciem. Ot - wyuczona czujność. Oczywiście kusiło go, żeby zaczepić dłońmi o jej ramiona, ale odrzucił łobuzerskie myśli, siadł na przeciw Hazel, sięgnął po szklankę i wypił zawartość.
- Oj Mała, nie wiesz, że alkohol wietrzeje, nie może tak długo stać - uśmiechnął się szeroko, zawadiacko - ah, zapomniałem zapytać, czy mogę się dosiąść...ale już za późno- przechylił głowę na bok, łapiąc spojrzenie swej towarzyski. Dłonie splótł przed sobą. Przynajmniej mógł skupić myśli na kimś innym, niż wspomnieniowe obrazy.
Chowam się w kącie, w głębi duszy mając nadzieję, że przez drewniane drzwi karczmy nie wejdzie zaraz nikt znajomy i nie przyłapie mnie na gorącym uczynku. Nie wiem skąd u mnie takie wyrzuty sumienia, od prawie dekady jestem dorosła i wolno mi sięgać po alkohol kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota. A jednak wolałabym nie tłumaczyć, dlaczego tu jestem. Możemy pominąć to milczeniem? To miała być moja mała tajemnica, drobny szczegół, o którym nie dowie się nikt. Najwyraźniej nie. Bo gdy tylko z moich ust zniknie niezniszczalny uśmiech, wszyscy znajdują jednego winnego. Octaviusa. Nie powiem, że niesłusznie, za miesiąc miną cztery lata i ta myśl już od miesiąca nie daje mi spokoju, jednak w żałobie chce pogrążyć się w samotności. Bez litości, współczucia i uważnego tonu. Jestem dużą dziewczynką. Ale nawet ja mogę pozwolić sobie czasami na drobne fanaberie.
Zabierał mnie tu zawsze po pracy, zamawiał słodką herbatę dla mnie i ulubioną whisky dla siebie. Nigdy nie czekał, aż mój parujący napój ostygnie, bym mogła wziąć pierwszy łyk. Opróżniał swoją szklankę na raz i całował mnie bez zastanowienia, nie dając mi nawet do słowa. I do końca wieczoru czułam na ustach posmak alkoholu.
Dziś wystarczyłoby go po prostu wypić, ale subtelny zapach, unoszący się nad szklanką z whisky przypomina mi Octaviusa. Nie mogę jednak zmusić się, jestem przecież Hazel. Nie piję alkoholu.
Najwyraźniej w przeciwieństwie do Samuela, który niespodziewanie pojawił się naprzeciwko mnie i zrobił to, do czego nie mogłam zabrać się przez cały wieczór.
- Wyobraź sobie, że nie jestem specjalistką w tej dziedzinie - uśmiechnęłam się do niego szeroko, szybciutko porzucając swoją maskę smutku. Nie potrafiłam okazywać go przy innych. - Dla Ciebie zawsze jest tu miejsce, z resztą... lepiej, żebyś dzielił stolik ze mną, niż z tamtą blondynką, bo jeszcze by Cię wzrokiem pożarła - zażartowałam sobie, wskazując głową na siedzącą niedaleko blondynkę, w wieku całkiem sędziwym. - Dobrze Cię widzieć, Samuelu - nachylam się żywo nad stolikiem i całuję go w policzek na powitanie, wciąż uśmiechając się do niego radośnie.
Zabierał mnie tu zawsze po pracy, zamawiał słodką herbatę dla mnie i ulubioną whisky dla siebie. Nigdy nie czekał, aż mój parujący napój ostygnie, bym mogła wziąć pierwszy łyk. Opróżniał swoją szklankę na raz i całował mnie bez zastanowienia, nie dając mi nawet do słowa. I do końca wieczoru czułam na ustach posmak alkoholu.
Dziś wystarczyłoby go po prostu wypić, ale subtelny zapach, unoszący się nad szklanką z whisky przypomina mi Octaviusa. Nie mogę jednak zmusić się, jestem przecież Hazel. Nie piję alkoholu.
Najwyraźniej w przeciwieństwie do Samuela, który niespodziewanie pojawił się naprzeciwko mnie i zrobił to, do czego nie mogłam zabrać się przez cały wieczór.
- Wyobraź sobie, że nie jestem specjalistką w tej dziedzinie - uśmiechnęłam się do niego szeroko, szybciutko porzucając swoją maskę smutku. Nie potrafiłam okazywać go przy innych. - Dla Ciebie zawsze jest tu miejsce, z resztą... lepiej, żebyś dzielił stolik ze mną, niż z tamtą blondynką, bo jeszcze by Cię wzrokiem pożarła - zażartowałam sobie, wskazując głową na siedzącą niedaleko blondynkę, w wieku całkiem sędziwym. - Dobrze Cię widzieć, Samuelu - nachylam się żywo nad stolikiem i całuję go w policzek na powitanie, wciąż uśmiechając się do niego radośnie.
Gość
Gość
Znał historię Hazel, a jakże. I widział w dziewczynie tak bliskie odbicie jego historii. On jednak nie mówił o sobie, nie umiał i..nie był pewien, czy w ogóle chciał. Wolał skupić się na innych sprawach, ale był mężczyzna, inaczej radził sobie z problemami. Alkohol raczej nie służył kobiecym radzeniem sobie z kłopotami. Oczywiście mógł się mylić, zawsze zdarzały się wyjątki od reguły, które...i tak potwierdzały jego zdanie. Z doświadczenia wiedział, że kobieca natura ciągnęła raczej do znalezienia wsparcia, nuty czułości, zrozumienia, opieki i podkreślenia ich wyjątkowości...nie do końca wszystko to pojmował, ale starał się tym wyjątkowym istotom oferować z siebie co najlepsze. Tak przynajmniej zakładał.
Spoglądał przez chwilę na drobną postać dziewczyny, nie kryjąc uśmiechu. Nawet jeśli gdzieś na dnie piwnych oczu jarzył się smutek. Jak na tak "kruchą" istotę, była przecież aurorką, przeszła te same treningi, zdała te same egzaminy, pracowali razem. Jakkolwiek by nie zaprzeczać - podziwiał ją, za upór i tę dziwną siłę, dostrzegalną w zaciętości i uporze.
- To akurat wiem - pozwolił sobie na ciepłą złośliwość. Nie pamiętał bowiem momentu, żeby widział Hazel z alkoholem. Z herbatą, owszem, ale mocne trunki nawet nie pasowały dla jej uroczego lica.
- To też wiem! - zawołał i mrugnął łobuzersko okiem, dając znać, że żartuje. Choć wiedział, że dziewczyna nie odmawiała mu swego towarzystwa. Tak jak on jej - odwrócił głowę, w kierunku wspomnianej blondynki i odsłonił się w pełnym uśmiechu, by kiwnąć głową w stronę Hazel,wskazując bez wątpliwości, że jest niedostępnym obiektem - jestem zajęty - dodał bezgłośnie, unosząc dumnie brwi. Mógłby nawet się zaśmiać, gdy dostrzegł zazdrość w spojrzeniu dziewczyny, gdy otrzymał całusa w policzek od siedzącej na przeciw aurorki - I Ciebie Malutka - odezwał się ciepło. Wyciągnął rękę, by przejechać palcami po kasztanowych włosach swej towarzyszki. W pewien sposób, przypominała mu siostrę, więc nie mógł się pozbyć i kilku gestów, które serwował młodszej.
- Z tego co wiem, serwują tu dobrą herbatę...nigdy jej tu nie piłem, ale...w rekompensacie, pozwolisz, że ci zamówię? - zdjął w międzyczasie płaszcz, przerzucając go przez ramię krzesła, na którym tak bezczelnie się rozsiadł. Mógł sobie na to pozwolić. Na tyle znał dziewczynę, by wiedzieć, że wybaczy mu niepokorne zachowanie.
Spoglądał przez chwilę na drobną postać dziewczyny, nie kryjąc uśmiechu. Nawet jeśli gdzieś na dnie piwnych oczu jarzył się smutek. Jak na tak "kruchą" istotę, była przecież aurorką, przeszła te same treningi, zdała te same egzaminy, pracowali razem. Jakkolwiek by nie zaprzeczać - podziwiał ją, za upór i tę dziwną siłę, dostrzegalną w zaciętości i uporze.
- To akurat wiem - pozwolił sobie na ciepłą złośliwość. Nie pamiętał bowiem momentu, żeby widział Hazel z alkoholem. Z herbatą, owszem, ale mocne trunki nawet nie pasowały dla jej uroczego lica.
- To też wiem! - zawołał i mrugnął łobuzersko okiem, dając znać, że żartuje. Choć wiedział, że dziewczyna nie odmawiała mu swego towarzystwa. Tak jak on jej - odwrócił głowę, w kierunku wspomnianej blondynki i odsłonił się w pełnym uśmiechu, by kiwnąć głową w stronę Hazel,wskazując bez wątpliwości, że jest niedostępnym obiektem - jestem zajęty - dodał bezgłośnie, unosząc dumnie brwi. Mógłby nawet się zaśmiać, gdy dostrzegł zazdrość w spojrzeniu dziewczyny, gdy otrzymał całusa w policzek od siedzącej na przeciw aurorki - I Ciebie Malutka - odezwał się ciepło. Wyciągnął rękę, by przejechać palcami po kasztanowych włosach swej towarzyszki. W pewien sposób, przypominała mu siostrę, więc nie mógł się pozbyć i kilku gestów, które serwował młodszej.
- Z tego co wiem, serwują tu dobrą herbatę...nigdy jej tu nie piłem, ale...w rekompensacie, pozwolisz, że ci zamówię? - zdjął w międzyczasie płaszcz, przerzucając go przez ramię krzesła, na którym tak bezczelnie się rozsiadł. Mógł sobie na to pozwolić. Na tyle znał dziewczynę, by wiedzieć, że wybaczy mu niepokorne zachowanie.
Śmierć mojego narzeczonego nie była żadną tajemnicą, zwłaszcza wśród aurorów, którzy pamiętają o nim do tej pory. Octavius zmarł przecież w trakcie służby, na jednej z misji. Zaledwie kilka dni przed naszym ślubem. Mogłabym przysiąc, że nawet pomimo upływu lat wciąż widziałam współczuje w oczach współpracowników, a przecież nigdy nie chciałam, by to we mnie widzieli ofiarę. Po prostu tęskniłam za mężczyzną, którego kochałam.
Może dlatego poświęciłam się pracy, w końcu oboje uwielbialiśmy ją równie mocno. Czasami przesadzałam z godzinami, które spędzałam w biurze, ale gdy byłam skupiona, przynajmniej nie zadręczałam się wspomnieniami. A Samuel chyba to rozumiał.
- Bardzo śmieszne, Skamander! - pokazuję mu język i staram się udać oburzoną jego słowami, jednak nie wytrzymuję długo w tej pozie i wybucham śmiechem. W porządku, ma trochę racji. Jestem chodzącą prawością i alkohol zwyczajnie kłóci się z moim zwyczajowym wizerunkiem.
- Wybacz, to nasza dziesiąta rocznica i mamy czas tylko do dziesiątej, bo niania nie zostanie dłużej z dziećmi - wtóruję mu, z trudem powstrzymując się, by nie zdradzić się przed blondynką, która najwyraźniej poczuła się rozczarowana tym, że nie opuści dzisiaj baru w towarzystwie Samuela. - Pamiętałeś, żeby odebrać pranie, kochanie? - pytam jeszcze, zabawnie poruszając brwiami.
Uśmiecham się, gdy dotyka moich włosów. To całkiem miłe z jego strony, a mnie - co tu udawać - w ostatnim czasie naprawdę brakuje niezobowiązujących czułości. Może to przez moją naiwność w życiu wpadam tylko na ludzi, którzy okazują się niegodni zaufania.
- Oczywiście, olbrzymie! Tylko słodką, chyba, że chcesz, żebym krzywiła się przez cały wieczór! - prawda jest taka, że chyba każdemu wybaczyłabym wszystko. Jestem zupełnie niezdolna do chowania urazy, nawet jeśli ktoś zranił mnie naprawdę mocno. A wszystko przez to, że naprawdę wierzę w to, że ludzie mogą się zmienić i w głębi duszy każdy jest dobry.
Może dlatego poświęciłam się pracy, w końcu oboje uwielbialiśmy ją równie mocno. Czasami przesadzałam z godzinami, które spędzałam w biurze, ale gdy byłam skupiona, przynajmniej nie zadręczałam się wspomnieniami. A Samuel chyba to rozumiał.
- Bardzo śmieszne, Skamander! - pokazuję mu język i staram się udać oburzoną jego słowami, jednak nie wytrzymuję długo w tej pozie i wybucham śmiechem. W porządku, ma trochę racji. Jestem chodzącą prawością i alkohol zwyczajnie kłóci się z moim zwyczajowym wizerunkiem.
- Wybacz, to nasza dziesiąta rocznica i mamy czas tylko do dziesiątej, bo niania nie zostanie dłużej z dziećmi - wtóruję mu, z trudem powstrzymując się, by nie zdradzić się przed blondynką, która najwyraźniej poczuła się rozczarowana tym, że nie opuści dzisiaj baru w towarzystwie Samuela. - Pamiętałeś, żeby odebrać pranie, kochanie? - pytam jeszcze, zabawnie poruszając brwiami.
Uśmiecham się, gdy dotyka moich włosów. To całkiem miłe z jego strony, a mnie - co tu udawać - w ostatnim czasie naprawdę brakuje niezobowiązujących czułości. Może to przez moją naiwność w życiu wpadam tylko na ludzi, którzy okazują się niegodni zaufania.
- Oczywiście, olbrzymie! Tylko słodką, chyba, że chcesz, żebym krzywiła się przez cały wieczór! - prawda jest taka, że chyba każdemu wybaczyłabym wszystko. Jestem zupełnie niezdolna do chowania urazy, nawet jeśli ktoś zranił mnie naprawdę mocno. A wszystko przez to, że naprawdę wierzę w to, że ludzie mogą się zmienić i w głębi duszy każdy jest dobry.
Gość
Gość
Skamander był jeszcze na kursie, kiedy dowiedział się o tragedii Hazel. Kojarzył też Octaviusa, jako jednego z aurorów i choć nie łączyły ich wtedy większe więzy przyjaźni, poczuł, jakby sam otrzymał przypomnienie blizn. Od tamtego czasu minęło sporo czasu i choć nigdy nie powiedział aurorce, czemu tak dobrze ją rozumiał, obdarzał ją swoją uwagą i przyjaźnią.
Oparł ramiona o brzeg krzesła, wywołując przy tym ciche skrzypnięcie drewna. Miał nadzieje, że była to solidna konstrukcja. Nie miał ochoty lądować na podłodze.
- Skoro się śmiejesz, to jednak mam rację - kolejne mrugnięcie. Usta Samuela wygięły się szerzej, szczególnie, gdy dostrzegał bezgłośną walkę na twarzy Hazel z narastającym rozbawieniem, zakończonym fiaskiem...i radosnym wybuchem śmiechu. Mrużyła przy tym oczy, wywołując przyjemne wspomnienie śmiechu siostry. Może udałoby mu się zabrać tutaj Judith? Jeśli oczywiście nie była towarzystwie tej mendy, Averego...
Skamander byłby się skrzywił na myśl o narzeczonym siostry, ale mina blondynki i kontynuacja przez Hazel jego małej farsy. Nachylił się do Sackville konspiracyjnie.
- Udało mi się przekonać, żeby została do jedenastej, więc dziś zaszalejemy! - po czym uderzył się w czoło, by zjechać dłonią po policzku i zatrzymać palce na brodzie - Już pamiętam!...ale myślisz że dzieci zdążą zaznajomić się z tą błotną sadzawką jak wczoraj? - ignoruje zazdrosną damę, która chyba w końcu zrezygnowała z uporczywego wpatrywania. Z rumieńcem na policzkach odwróciła głowę, tym razem wlepiając wzrok w mężczyznę obok niej. Jak widać, niektórym nie brakuje wiele, by zmienić obiekt westchnień.
- Marudzenie tylko do tej jedenastej, pamiętasz? dzieci - zaśmiał się odsuwając dłoń od włosów aurorki. Były gładkie w dotyku, pasma przyjemnie przesuwały się po palcach - ale już zamawiam, największą i najsłodszą wersję, jaką mają. - Samuel podniósł się, odsuwając od stolika dłonie. Przechodzi między stolikami niespiesznie, wyprostowany, kierując się prosto do baru. Po drodze przygważdża spojrzeniem ciemnych tęczówek, każdego z potencjalnych panów, którym niefortunnie, przyszłoby do głowy zająć miejsce przy Hazel, pod jego nieobecność. Samotnie siedzące kobiety, zawsze przyciągały spojrzenia. Stawiał, że gdyby nie jego osoba, za chwilę ktoś zaczepiałby aurorkę.
Wrócił już po chwili, niosąc swoją Ognistą, powtarzając rytuał odstraszający.
- Zaraz przyniosą ci twój cukrowy roztwór - kąciki ust znowu się uniosły, a twardość i gniewne błyski umknęły z oczu, ustępując miejsca ciepłym tonom - i jeśli następnym razem będziesz planowała takie alkoholowe wyprawy, to daj mi znać, chętnie ci potowarzyszę...może niania zechce zostać dłużej - zaserwował kolejny łobuzerski błysk. Nie, żeby nie wierzył, że Hazel sobie nie poradzi sama. Nawet podczas misji aurorski, pracowali w parach. Lepiej mieć towarzystwo u boku, któremu się ufa. Nawet, jeśli szło się upić do baru. Prawda, Skamander?
Oparł ramiona o brzeg krzesła, wywołując przy tym ciche skrzypnięcie drewna. Miał nadzieje, że była to solidna konstrukcja. Nie miał ochoty lądować na podłodze.
- Skoro się śmiejesz, to jednak mam rację - kolejne mrugnięcie. Usta Samuela wygięły się szerzej, szczególnie, gdy dostrzegał bezgłośną walkę na twarzy Hazel z narastającym rozbawieniem, zakończonym fiaskiem...i radosnym wybuchem śmiechu. Mrużyła przy tym oczy, wywołując przyjemne wspomnienie śmiechu siostry. Może udałoby mu się zabrać tutaj Judith? Jeśli oczywiście nie była towarzystwie tej mendy, Averego...
Skamander byłby się skrzywił na myśl o narzeczonym siostry, ale mina blondynki i kontynuacja przez Hazel jego małej farsy. Nachylił się do Sackville konspiracyjnie.
- Udało mi się przekonać, żeby została do jedenastej, więc dziś zaszalejemy! - po czym uderzył się w czoło, by zjechać dłonią po policzku i zatrzymać palce na brodzie - Już pamiętam!...ale myślisz że dzieci zdążą zaznajomić się z tą błotną sadzawką jak wczoraj? - ignoruje zazdrosną damę, która chyba w końcu zrezygnowała z uporczywego wpatrywania. Z rumieńcem na policzkach odwróciła głowę, tym razem wlepiając wzrok w mężczyznę obok niej. Jak widać, niektórym nie brakuje wiele, by zmienić obiekt westchnień.
- Marudzenie tylko do tej jedenastej, pamiętasz? dzieci - zaśmiał się odsuwając dłoń od włosów aurorki. Były gładkie w dotyku, pasma przyjemnie przesuwały się po palcach - ale już zamawiam, największą i najsłodszą wersję, jaką mają. - Samuel podniósł się, odsuwając od stolika dłonie. Przechodzi między stolikami niespiesznie, wyprostowany, kierując się prosto do baru. Po drodze przygważdża spojrzeniem ciemnych tęczówek, każdego z potencjalnych panów, którym niefortunnie, przyszłoby do głowy zająć miejsce przy Hazel, pod jego nieobecność. Samotnie siedzące kobiety, zawsze przyciągały spojrzenia. Stawiał, że gdyby nie jego osoba, za chwilę ktoś zaczepiałby aurorkę.
Wrócił już po chwili, niosąc swoją Ognistą, powtarzając rytuał odstraszający.
- Zaraz przyniosą ci twój cukrowy roztwór - kąciki ust znowu się uniosły, a twardość i gniewne błyski umknęły z oczu, ustępując miejsca ciepłym tonom - i jeśli następnym razem będziesz planowała takie alkoholowe wyprawy, to daj mi znać, chętnie ci potowarzyszę...może niania zechce zostać dłużej - zaserwował kolejny łobuzerski błysk. Nie, żeby nie wierzył, że Hazel sobie nie poradzi sama. Nawet podczas misji aurorski, pracowali w parach. Lepiej mieć towarzystwo u boku, któremu się ufa. Nawet, jeśli szło się upić do baru. Prawda, Skamander?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Po śmierci Octaviusa nie byłam nawet pewna czy chcę dalej pracować jako auror. Za każdym razem, kiedy pojawiałam się w Biurze, widziałam jego. Nie mogłam też wybaczyć przełożonym, że dopuścili do takiej tragedii. Z drugiej strony, Lupin zawsze mnie w tym wspierał, bo wiedział, że właśnie o tym marzyłam. Tylko z jego pomocą zdałam wszystkie egzaminy i nie poddałam się, gdy kurs okazywał się zbyt ciężki. Nie mogłam rzucić wszystkiego, Octavius jako pierwszy starałby się wybić mi to z głowy.
- Tego nie powiedziałam! - oczywiście muszę iść w zaparte, przecież nie mogę tak od razu przyznać, że jego żarty mnie bawią. Tutaj przecież chodziło o moją godność! Z całą pewnością nie miałabym jednak nic przeciwko temu, by dołączyła do nas jego siostra. Czasami brakowało mi damskiego towarzystwa, a jak na złość zawsze przyjaźniłam się z chłopcami.
- Ojejku, kochanie! Czy to znaczy, że będziemy mogli zdrzemnąć się na trzy godzinki? - teatralnie łapię się za serce udając niebywałą radość. Los młodych rodziców musiał być naprawdę ciężko, choć dobrze wiedzał, że oddałabym wszystko, ażeby teraz być już mężatką i oczekiwać na pierwsze dziecko. - Dobrze wiesz, że dzieci nie chcą z niej wyjść, bo ktoś uważa, że odrobina błota im nie zaszkodzi - spoglądam na niego karcąco, jak gdybyśmy rzeczywiście byli starym dobrym małżeństwem. Całe szczęście, nie musieliśmy dłużej odrywać tej farsy, bo namolna blondynka zdążyła znaleźć sobie nowy obiekt westchnień.
- Może sama jestem jak dziecko i będę marudzić Ci przez całą noc, hm? - pokazuję mu język i chichoczę radośnie. Chyba nie spodziewał się, że potrafiłabym boczyć się na niego tak długo? - Dziękuję, kochanie! - krzyczę jeszcze za nim, aby nasza nowa znajoma przypadkiem nie postanowiła porozmawiać z nim przy barze.
Nie rozumiem jednak skąd ta nadmierna troska. Wiem, że od śmierci Octaviusa mam skłonność do dość niefortunnego doboru mężczyzn, a moje serduszko w dość regularnych odstępach czasu było gruchotane po raz kolejny, ale mimo wszystko nie chciałam spędzić reszty życia sama. Zdawałam sobie sprawę, że tego właśnie chciałby dla mnie Lupin.
- Jesteś najlepszy - posyłam mu buziaka w powietrzu i uśmiecham się do niego słodko. - Przemyślę to, Sam. Skąd wiesz, może zamierzałam się upić i upatrzyć sobie jakiegoś pana, z którym wróciłabym do domu? - to chyba ostatnie, o czym można by pomyśleć.
- Tego nie powiedziałam! - oczywiście muszę iść w zaparte, przecież nie mogę tak od razu przyznać, że jego żarty mnie bawią. Tutaj przecież chodziło o moją godność! Z całą pewnością nie miałabym jednak nic przeciwko temu, by dołączyła do nas jego siostra. Czasami brakowało mi damskiego towarzystwa, a jak na złość zawsze przyjaźniłam się z chłopcami.
- Ojejku, kochanie! Czy to znaczy, że będziemy mogli zdrzemnąć się na trzy godzinki? - teatralnie łapię się za serce udając niebywałą radość. Los młodych rodziców musiał być naprawdę ciężko, choć dobrze wiedzał, że oddałabym wszystko, ażeby teraz być już mężatką i oczekiwać na pierwsze dziecko. - Dobrze wiesz, że dzieci nie chcą z niej wyjść, bo ktoś uważa, że odrobina błota im nie zaszkodzi - spoglądam na niego karcąco, jak gdybyśmy rzeczywiście byli starym dobrym małżeństwem. Całe szczęście, nie musieliśmy dłużej odrywać tej farsy, bo namolna blondynka zdążyła znaleźć sobie nowy obiekt westchnień.
- Może sama jestem jak dziecko i będę marudzić Ci przez całą noc, hm? - pokazuję mu język i chichoczę radośnie. Chyba nie spodziewał się, że potrafiłabym boczyć się na niego tak długo? - Dziękuję, kochanie! - krzyczę jeszcze za nim, aby nasza nowa znajoma przypadkiem nie postanowiła porozmawiać z nim przy barze.
Nie rozumiem jednak skąd ta nadmierna troska. Wiem, że od śmierci Octaviusa mam skłonność do dość niefortunnego doboru mężczyzn, a moje serduszko w dość regularnych odstępach czasu było gruchotane po raz kolejny, ale mimo wszystko nie chciałam spędzić reszty życia sama. Zdawałam sobie sprawę, że tego właśnie chciałby dla mnie Lupin.
- Jesteś najlepszy - posyłam mu buziaka w powietrzu i uśmiecham się do niego słodko. - Przemyślę to, Sam. Skąd wiesz, może zamierzałam się upić i upatrzyć sobie jakiegoś pana, z którym wróciłabym do domu? - to chyba ostatnie, o czym można by pomyśleć.
Gość
Gość
Strona 2 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
Karczma "U Bobby'ego"
Szybka odpowiedź