Karczma "U Bobby'ego"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "U Bobby'ego"
Karczma ta znajduje się w samym środku gęstego lasu na obrzeżach Londynu, słynącego z ogromnej ilości grzybów, które w nim rosną. Jest to nieco obskurny budynek z zapadającym się dachem, zbudowany z kamieni i drewna, otoczony gęstą ścianą drzew, która skrywa go przed niepowołanymi oczami. Jego wnętrze jest jasne, swojskie i duszne, zwykle zadymione papierosami lub zasnute dymem wydobywającym się z kominka. Na prawo od wejścia, przy pokrytej boazerią ścianie, stoi stara szafa grająca. Bójki, śpiewy, tańce i krzyki są tu już niemalże tradycją, acz mimo wszystko trudno oprzeć się uroczej atmosferze panującej dookoła, nieco mrocznej, jakby z westernu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Możliwość gry w kościanego pokera
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Cisza wypełniała dotąd gwarną karczmę. Każdy obserwował rozwój sytuacji, głównie zaś barmanka, która – dość niepewnie – celowała różdżką w Logana, nadal nie potrafiąc się zdecydować kto z całej trójki jest największym zagrożeniem. Zaklęcie poruszyło całą karczmą sprawiając, że niepokój zajaśniał w tęczówkach niektórych gości. Rowan, Raiden i Logan stali w trzech różnych końcach sali, pomiędzy nimi przy stolikach nadal siedziało kilku sympatyków tego specyficznego miejsca. Zaklęcie Rowan mknące przez salę wywołało falę poruszenia i niepokoju. Kilku gościu poprawiło się na krześle. Inni sami wyciągnęli swoje różdżki. Dwójka ruszyła w stronę wyjścia, postanawiając dziś nie ryzykować utraty życia. Zaklęcie Raidena było nieudane. To, rzucone przez Rowan, dotarło do Logana skutecznie zlepiając palce jego dłoni i uniemożliwiając mu rzucanie czarów.
-DOŚĆ – odezwała się kobieta za barem. Każdego z trójki zmierzyła długim, przeciągłym spojrzeniem. Na końcu zatrzymując wzrok na Loganie. – Załatwcie to na zewnątrz.– zarządziła głosem, który nie wyrażał sprzeciwu. Wyszła zza baru ruszając w stronę Logana. Szybkim machnięciem różdżki zdjęła z jego dłoni skutki zaklęcia Rowan. Zaraz potem otworzyła drzwi, gestem tym sugerując, że powinni opuścić to miejsce.
-Ale Rosie, chciałem tylko żeby powiedziała mi jak było naprawdę! Żeby przeprosiła, za to, że zabiła człowieka, który dla kogoś był rodziną. – wyjaśnił rozpaczliwie Logan teraz wzrok kierując już tylko na dziewczynę zza barem. Przez chwilę zdawał się poddawać, potulnieć. Zaraz jednak wściekły grymas znów zagościł na jego twarzy gdy spojrzał na Rowan, Raidena kompletnie ignorując. – Nie daruję jej, Rosie. – stwierdził na powrót wściekły, zły i zrozpaczony. –Nie daruję, nie mogę. – wyjaśniał dalej stojącej niedaleko niego kobiecie, wzrok nadal uparcie trzymając na Rowan.
Rosie zaś przez kilka chwil lustrowała Logana, by potem spojrzeć na pozostałą dwójkę. Westchnęła ciężko. – Wyjdźcie z nim. Co zrobicie za drzwiami, to wasz problem. – oznajmiła spokojnie, przezornie jednak trzymając różdżkę w pogotowiu. – Ty miałaś farta. Twoje zaklęcie równie dobrze mogło trafić kogoś z tego stolika. – powiedziała do Rowan wskazując na kilku mężczyzn siedzących przy stoliku który dzielił Rowan od Logana.
| na odpis macie 48h
podejmując ponowną próbę pamiętajcie o położeniu postaci (rysunek poglądowy powyżej), oraz fakcie, że w karczmie przebywają inne osoby.
Obrażenia nadal dają wam -10 do rzutów kością.
Uporanie się z Loganem przy pomocy siły posiada ST80 (do rzutu dolicza się sprawność).
-DOŚĆ – odezwała się kobieta za barem. Każdego z trójki zmierzyła długim, przeciągłym spojrzeniem. Na końcu zatrzymując wzrok na Loganie. – Załatwcie to na zewnątrz.– zarządziła głosem, który nie wyrażał sprzeciwu. Wyszła zza baru ruszając w stronę Logana. Szybkim machnięciem różdżki zdjęła z jego dłoni skutki zaklęcia Rowan. Zaraz potem otworzyła drzwi, gestem tym sugerując, że powinni opuścić to miejsce.
-Ale Rosie, chciałem tylko żeby powiedziała mi jak było naprawdę! Żeby przeprosiła, za to, że zabiła człowieka, który dla kogoś był rodziną. – wyjaśnił rozpaczliwie Logan teraz wzrok kierując już tylko na dziewczynę zza barem. Przez chwilę zdawał się poddawać, potulnieć. Zaraz jednak wściekły grymas znów zagościł na jego twarzy gdy spojrzał na Rowan, Raidena kompletnie ignorując. – Nie daruję jej, Rosie. – stwierdził na powrót wściekły, zły i zrozpaczony. –Nie daruję, nie mogę. – wyjaśniał dalej stojącej niedaleko niego kobiecie, wzrok nadal uparcie trzymając na Rowan.
Rosie zaś przez kilka chwil lustrowała Logana, by potem spojrzeć na pozostałą dwójkę. Westchnęła ciężko. – Wyjdźcie z nim. Co zrobicie za drzwiami, to wasz problem. – oznajmiła spokojnie, przezornie jednak trzymając różdżkę w pogotowiu. – Ty miałaś farta. Twoje zaklęcie równie dobrze mogło trafić kogoś z tego stolika. – powiedziała do Rowan wskazując na kilku mężczyzn siedzących przy stoliku który dzielił Rowan od Logana.
| na odpis macie 48h
podejmując ponowną próbę pamiętajcie o położeniu postaci (rysunek poglądowy powyżej), oraz fakcie, że w karczmie przebywają inne osoby.
Obrażenia nadal dają wam -10 do rzutów kością.
Uporanie się z Loganem przy pomocy siły posiada ST80 (do rzutu dolicza się sprawność).
Wciąż szumiało mu w uszach, a obraz nie był zbyt wyraźny. Raidenowi kręciło się w głowie i nawet nie zauważył specjalnie czy zaklęcie się udało czy nie. Nie posiadał obcej różdżki w dłoni, więc wychodziło na to, że nic z tego. Nie zarejestrował jak barmanka krzyknęła. Jedynie zobaczył jak wyszła zza baru, gdy on jeszcze dochodził do siebie. To zaklęcie było tak mocne... Coś czuł, że po powrocie do domu miał jeszcze być poobijany. Świetnie... Przygoda marzenie. Pewnie za jakiś czas będzie się z tego śmiał, ale na razie rozcierał oczy, by pozbyć się paskudnych mroczków. Gdy jako tako mu się to udało, zobaczył jak dziewczyna zdjęła zaklęcie, które rzuciła Rowan. Trochę nieumyślnie, ale przynajmniej trafiło cel. Gdy otworzyła drzwi, domyślenie się o co chodziło było banalnie proste. Ile to już razy lądował w podobnym położeniu? Oparł się jeszcze dłonią o ścianę, a wtedy mężczyzna zaczął swój monolog. Nie rozumiał dalej o co chodziło. Może Rowan wiedziała? Trudno było powiedzieć, gdy byli od siebie tak daleko. Wydawało się, że przez moment awanturnik sobie podaruje, ale... No, cóż. Ta śmierć Anastazji, jednorożce, morderstwo... Chyba znowu w nim zawrzały, bo kompletnie wyzbył się wcześniejszego tonu. Gdy barmanka na niego przelotnie spojrzała, wytrzymał jej spojrzenie, wiedząc, że zostało im tylko jedno rozwiązanie. Zresztą na co ci wszyscy gapie? Nie potrzebowali widowni, a chcieli jedynie przekonać faceta, że powinien spuścić z tonu. Yaxley na pewno nikogo nie zabiła. Opuścił różdżkę, wiedząc, że tak było bezpieczniej. Jednak ciągle miał ją w pogotowiu. Inne zaklęcia były w karczmie pełnej ludzi słabą opcją, dlatego postawił na bezpośredni kontakt. Raiden poszedł w stronę mężczyzny, próbując wyprowadzić go na zewnątrz.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Była wściekła. Ostatnio zdecydowanie zbyt często przytrafiały jej się różnego rodzaju, niepożądane przygody. Poczuła ucisk satysfakcji widząc jak jej zaklęcie zaczyna działać, a mężczyzna pozbawiony zostaje możliwości rzucania zaklęć. W tym stanie nie powinien nawet dotykać różdżki, a bój w kostce ją w tym cały czas utwierdzał. Zaniepokoiło ją to, że Raidenowi nie wyszło tak proste zaklęcie. Może uderzenie gorzej pokiereszowało go niż początkowo myślała? Jak ta cała sytuacja się uspokoi będzie musiała oglądnąć mu tą głowę.
Jej przemyślenia zostały jednak zepchnięte na dalszy plan przez krzyk kobiety znajdującej się za barem. Gdy kobieta zatrzymała na niej przenikliwy wzrok odpowiedziała jej również takowym, aż ta w końcu skierowała go na mężczyznę stojącego przy drzwiach.
Przecież od początku chciała wyjść na zewnątrz. Jej też nie uśmiecha się przybywanie w tej Karczmie w takich, a nie innych okolicznościach.
Widząc poczynania kobiety zagryzła szczękę powstrzymując się od rzucenia komentarza odnośnie jej zachowania. Jakby to ona z Raidenem zaczęli rzucać na lewo i prawo zaklęciami.
Miała farta? Nawet gdyby nie trafiła to przecież nikogo by tym zaklęciem nie zabiła. To nie była Avada.
Dobrze też wiedzieć, że mężczyzna jeszcze swojej "zemsty" nie zakończył. Teraz już całkowicie przestały ją interesować jego powódki. Chciała jedynie zakończyć tę błazenadę i zostać w jednym kawałku.
Zerknęła na Raidena, który z niemałym trudem stawał właśnie na równych nogach. Ona chyba też powinna, ale pieczenie w nodze nie ustawało, a kostka zaczęła puchnąć. Ledwo się poruszając nie pomoże Raidenowi, a tym bardziej szybko z Karczmy nie wyjdzie.
Skierowała swą różdżkę na kostkę w nadziei, że jej umiejętności lecznicze jej nie zawiodą. To będzie bolało.
-Articulatio.-Wypowiedziała formułę zaklęcia zaraz później zaciskając mocno szczękę aby nie wydać żadnego upokarzającego odgłosu. Jeszcze tego było jej trzeba...
Jej przemyślenia zostały jednak zepchnięte na dalszy plan przez krzyk kobiety znajdującej się za barem. Gdy kobieta zatrzymała na niej przenikliwy wzrok odpowiedziała jej również takowym, aż ta w końcu skierowała go na mężczyznę stojącego przy drzwiach.
Przecież od początku chciała wyjść na zewnątrz. Jej też nie uśmiecha się przybywanie w tej Karczmie w takich, a nie innych okolicznościach.
Widząc poczynania kobiety zagryzła szczękę powstrzymując się od rzucenia komentarza odnośnie jej zachowania. Jakby to ona z Raidenem zaczęli rzucać na lewo i prawo zaklęciami.
Miała farta? Nawet gdyby nie trafiła to przecież nikogo by tym zaklęciem nie zabiła. To nie była Avada.
Dobrze też wiedzieć, że mężczyzna jeszcze swojej "zemsty" nie zakończył. Teraz już całkowicie przestały ją interesować jego powódki. Chciała jedynie zakończyć tę błazenadę i zostać w jednym kawałku.
Zerknęła na Raidena, który z niemałym trudem stawał właśnie na równych nogach. Ona chyba też powinna, ale pieczenie w nodze nie ustawało, a kostka zaczęła puchnąć. Ledwo się poruszając nie pomoże Raidenowi, a tym bardziej szybko z Karczmy nie wyjdzie.
Skierowała swą różdżkę na kostkę w nadziei, że jej umiejętności lecznicze jej nie zawiodą. To będzie bolało.
-Articulatio.-Wypowiedziała formułę zaklęcia zaraz później zaciskając mocno szczękę aby nie wydać żadnego upokarzającego odgłosu. Jeszcze tego było jej trzeba...
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Rowan Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Rowan musiała rzadko bywać w miejscach takich jak to. Trafienie zaklęciem przypadkowego gościa z pewnością skutkowałoby jego odpowiedzią. Zaklęcia pojawiłby się w całej karczmie, bowiem trudno byłoby wycelować, czy uniknąć uroku. A raz trafiony czarodziej, z pewnością odnalazł by w sobie chęć odwdzięczenie się. Także tak, Rowan miała szczęście, że jej zaklęcie trafiło Logana, niezależnie od tego jakiego zaklęcia użyła. Kostka, na którą rzuciła zaklęcie zapiekła niewyobrażalnym bólem, gdy zaklęcie zadziałało.
Riaden ruszył w stronę Logana i Rosie z całkiem logicznym pomysłem wyciągnięcia mężczyzny na zewnątrz. Próba jednak spełzła na niczym. Złapany za łokieć Logan wyrwał go, popychając mężczyznę na stający niedaleko stolik zajęty przez trzech rosłych czarodziejów.
Z jednego stających dalej stolików podniósł się mężczyzna. Był wysoki, jego głowę ścieliły czarne, lekko przydługie włosy, które aż wołały o wizytę u fryzjera. Na ramiona miał zarzucony ciemnozielony płaszcz sięgający aż do ziemi. Podszedł spokojnym krokiem do Logana, układając mu dłoń na ramieniu.
-Chyba czas iść do domu, przyjacielu. – zadudnił niskim barytonem, którego echo przetoczyło się przez całą salę. Logan uniósł na niego zrozpaczone, pijane spojrzenie.
-Ale... – zaczął, szukając argumentu, który pozwoliłby mu na pozostanie tutaj. Na spróbowanie dowiedzenia się czegoś więcej o śmierci swojej żony. Ale ta dwójka tylko potwierdziła jego obawy – oni nie rozmawiali, tylko od razu przechodzili do czynów.
-Chodź. – powiedział raz jeszcze wysoki jegomość, popychając go lekko za drzwi. – Dobranoc, Rosie. – rzucił jeszcze zanim razem z Loganem zniknął w ciemności roztaczającej się wokół karczmy. Nie odwrócił się ani razu, choć przez cały czas trzymał dłoń na ramieniu Logana, który znów – całkiem przeciwnie do swojego znajomego – raz po raz zerkał za siebie. Rosie wróciła za bar, mając nikłą nadzieję, że to ostatnia interwencja, jakiej dzisiaj musiała dokonać.
| MG dziękuje za grę, od tego momentu możecie prowadzić rozgrywkę sami.
Nadal skupiacie na sobie uwagę co poniektórych gości karczmy.
Raiden, głowa będzie ci doskwierać przez najbliższe 24h
Rowan, kostka, mimo nastawienia, będzie pobolewała przy chodzeniu przez 24h
Riaden ruszył w stronę Logana i Rosie z całkiem logicznym pomysłem wyciągnięcia mężczyzny na zewnątrz. Próba jednak spełzła na niczym. Złapany za łokieć Logan wyrwał go, popychając mężczyznę na stający niedaleko stolik zajęty przez trzech rosłych czarodziejów.
Z jednego stających dalej stolików podniósł się mężczyzna. Był wysoki, jego głowę ścieliły czarne, lekko przydługie włosy, które aż wołały o wizytę u fryzjera. Na ramiona miał zarzucony ciemnozielony płaszcz sięgający aż do ziemi. Podszedł spokojnym krokiem do Logana, układając mu dłoń na ramieniu.
-Chyba czas iść do domu, przyjacielu. – zadudnił niskim barytonem, którego echo przetoczyło się przez całą salę. Logan uniósł na niego zrozpaczone, pijane spojrzenie.
-Ale... – zaczął, szukając argumentu, który pozwoliłby mu na pozostanie tutaj. Na spróbowanie dowiedzenia się czegoś więcej o śmierci swojej żony. Ale ta dwójka tylko potwierdziła jego obawy – oni nie rozmawiali, tylko od razu przechodzili do czynów.
-Chodź. – powiedział raz jeszcze wysoki jegomość, popychając go lekko za drzwi. – Dobranoc, Rosie. – rzucił jeszcze zanim razem z Loganem zniknął w ciemności roztaczającej się wokół karczmy. Nie odwrócił się ani razu, choć przez cały czas trzymał dłoń na ramieniu Logana, który znów – całkiem przeciwnie do swojego znajomego – raz po raz zerkał za siebie. Rosie wróciła za bar, mając nikłą nadzieję, że to ostatnia interwencja, jakiej dzisiaj musiała dokonać.
| MG dziękuje za grę, od tego momentu możecie prowadzić rozgrywkę sami.
Nadal skupiacie na sobie uwagę co poniektórych gości karczmy.
Raiden, głowa będzie ci doskwierać przez najbliższe 24h
Rowan, kostka, mimo nastawienia, będzie pobolewała przy chodzeniu przez 24h
Tak jak myślała zaklęcie okazało się być "trochę" bolesne, na szczęście jednak udało się, a ona podpierając się o stół za sobą stanęła na równych nogach. Raiden podjął się próby wyprowadzenia pijaczyny, ale niestety jego starania spełzły na niczym. Była już przekonana, że awantura wybuchnie na nowo kiedy niespodziewanie jakiś mężczyzna wstał ze swojego miejsca i podszedł do krzykacza próbując przekonać go do opuszczenia Karczmy. Po pewnym czasie na szczęście się mu to udało, a ona mogła teraz odprowadzać obydwu mężczyzn wzrokiem. dzięki Merlinowi, że to skończyło się tak, a nie inaczej. Najwyraźniej jej spotkania z Raidenem były z góry skazane na katastrofę. Przynajmniej oboje nie mogli w swoim towarzystwie narzekać na nudę. Sądząc po minie Cartera był n tego samego zdania. Kiwnęła głową w stronę drzwi dając mu znak, że na nich już chyba czas. Nie miała zamiaru zostać tu choćby minuty dłużej. Naciągnęła jeszcze bardziej kaptur na głowę zauważając kątem oka jak Raiden wraca się do ich stolika i zabiera z niego butelkę. No tak... jakaś rekompensata zawsze musiała być. Otworzyła drzwi w tym samym momencie, w którym Carter stanął u jej boku i razem wyszli z Karczmy profilaktycznie rozglądając się jeszcze za awanturnikiem, po którym nie było śladu. Na szczęście...
Chyba rzeczywiście najspokojniejszym i najbardziej sprzyjającym spotkaniom miejscem jest kostnica, bądź prosektorium. Przynajmniej trupy nie mają względem nich żadnych obiekcji, ani tym bardziej nie chcą ich pozabijać.
|ztx2
Chyba rzeczywiście najspokojniejszym i najbardziej sprzyjającym spotkaniom miejscem jest kostnica, bądź prosektorium. Przynajmniej trupy nie mają względem nich żadnych obiekcji, ani tym bardziej nie chcą ich pozabijać.
|ztx2
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Potrzebowała chwili odpoczynku. Wytchnienia od wszystkiego, co dotyczyło jej ostatnio. Miała ochotę na szklankę - albo cztery - ognistej i kilka papierosów. W samotności. Potrzebowała jej. Nie chciała nikogo spotkać - zwłaszcza znajomego - musiałaby znów grać, znów udawać. Dlatego wybrała się dalej nie przejmując się, że dotarcie chwile jej zajęło. Jeśli miało jej to pozwolić na siedzenie w spokoju przy stoliku i zajmowanie się własnymi myślami była w stanie się poświęcić. Dotarła tu na miotle, zostawiając ja za budynkiem. Poprawiła lekko jasny płaszcz, by później wejść do środka. Nawet jeśli robiła to dzisiaj dla siebie, wiedziała, że do "Bobby'ego" przychodzą różni ludzie. Może jednocześnie zajmując się sobą, była w stanie dowiedzieć się czegoś dla Zakonu. Zawsze to było coś dodatkowego. Pchnęła drzwi całkowicie zadowolona z tego, że mało kto zwrócił na nią uwagę. Dostrzegła jeden z wolnych stolików, ale nim do niego podeszła najpierw skierowała się baru. Zamówiła dwie ogniste i ruszyła w kierunku wolnego miejsca, które upatrzyła sobie wcześniej. Tak, zdecydowanie tego jej dzisiaj trzeba było. Gwary rozmów, możliwości utopienia się w tym klimacie, oderwania myśli.
Usiadła przy stoliku. Jedną szklankę postawiła przed sobą, drugą na przeciw sobie, tak jakby była dla niewidzialnego przyjaciela, albo kogoś, kto jedynie na chwilę odszedł od niej. Nikt jednak nie miał przyjść - wiedziała o tym jednak tylko Tonks. Trochę naiwnie liczyła na to, że dwie szklanki a stole sprawią, że nikt nie postanowi się do niej dosiąść by opowiedzieć jej własną historię życia. Z pewnością wszystkie były warte uwagi, ale Just dzisiaj cholernie potrzebowała być egoistką. Całkowicie wypiąć się na ten świat. Na jeden wieczór. Zwłaszcza, że jutro miała mieć wolne, dzisiaj mogła się napić bez wyrzutów, że nie będzie w pełni swojej sprawności następnego dnia. Sięgnęła po szklankę zanurzając usta w alkoholu.
Czas mijał i paradoksalnie jej pomysł działał. Gdy skończyła swoją szklankę - prawie, pozostawiła trochę na dnie - odstawiła je na miejsce drugiej i sama się nią zajęła zadowolona. Co jakiś czas zawieszając spojrzenie na jednym z gości lokalu. Czuła jak alkohol powoli do niech dochodzi, jak odsuwa troski, a w głowie i ciele pojawia się upragniona beztroska.
Może nawet dzisiaj zatańczy. Uśmiechnęła się rozbawiona do tej myśli.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Początek tego wieczoru miał miejsce w Piórku Feniksa. Byłem tego pewien - potknąłem się w progu zdzierając obcas męskiego pantofla. Nie od razu, lecz w miarę czasu z tego powodu wszystko wydawało mi się jakieś takie wyjątkowo chwiejne. Ciągle o tym zapominałem, o braku tego obcasa, odnosiłem więc wrażenie, że każda izba w lokalu jest kajutą dryfującego po otwartym morzu okrętu - takiego wypełnionego licznym, towarzyskim gronem kamratów. I w zasadzie to nawet tłumaczyło te okazyjnie nasilające się mdłości...Choroba morska nie doskwierała mi już jakoś specjalnie dotkliwie pod warunkiem, że nie męczyłem żołądka zmyślnymi zachciankami. Niestety Albert zamówił misę oliwek. Nie dał mi wyboru. Cierpiałem więc teraz, a do tego na domiar złego potem się z nim pokłóciłem. Nie wiem w zasadzie już o co, lecz było to tak oburzające, że popłynąłem umyślnie o jedną lub cztery lampki wina za dużo by to wspomnienie wypłukać. Zdarzało mi się to wyjątkowo sporadycznie, rzadko - ten stan nietrzeźwości. Sama myśl osiągania go mnie odstręczała z oczywistych powodów. Byłem jednak człowiekiem. W tym momencie wyjątkowo zmieszanym bo zwyczajnie gdzieś umknął mi moment w którym przeszedłem najwyraźniej do nowego pomieszczenia pod pokładem bo jakoś tak wystrój znacząco uległ zmianie. Tak właściwie to po prostu nie zauważyłem momentu w którym w drodze od baru do stolika porwała mnie anomalia wypluwając w korytarzu obskurnej Karczmy u Bobby'ego. Zaintrygowanym, ciekawskim spojrzeniem sunąłem po ponurych ścianach i pijących na ich tle kaprawe twarze, choć ktoś bardziej trzeźwy umiałby stwierdzić, że się zwyczajnie na wszystko prowokująco gapię. Szukałem po troszku swoich towarzyszy. Myśl o nich jakoś jednak mi przeszkadzała gdy przypominałem sobie powód dzisiejszej zwady. Pewnie solidaryzują się z Albertem. Cmoknąłem pod nosem z dezaprobatą i właśnie wtedy zawiesiłem się nad stolikiem przy którym siedziała kobieta i prawdopodobnie jakaś niewidzialna mara - przynajmniej tak osądziłem po stojącym do pełna zalanym szkłem. Stałem tak chwilę znacznie dłuższą niż mi się to początkowo wydawało
- Przepraszam najmocniej... - zacząłem całkiem śmiało - proszę nie pomyśleć że jestem niegrzeczny, lecz pragnę zapewnić, że jestem jedynie bardzo nietrzeźwy i w związku z tym również mocno mnie ciekawi pewna sprawa. Bo widzi pani, panie, państwo... - ciągnąłem patrząc to na błękitnowłosą niewiastę i jej niewidzialną przyjaciółkę bądź przyjaciela. Mam nadzieję, że ją lub go nie uraziłem swoim niezdecydowaniem w tej kwestii... - W każdym razie: kiedyś słyszałem, że nie widzi, tylko obcuje ten, co naprawdę umiera*. Kto z waszej dwójki obcuje, a kto widzi...? - uniosłem jedną z brwi wyżej upijając z trzymanej z trzymanej za nóżkę lampki sążnistego łyka skrzaciego, wiernego, teleportującego się wraz ze mną za pomocą mistycznej kosmicznej energii wina - Mogę się dosiąść? Tam gdzie trzech tam większe szansa na to, że któreś z nas jest prawdziwe - uśmiechnąłem się nieco pijacko wolną dłonią już szukając podparcia dla wolnej dłoni. Chyba zbliżał się sztorm.
*Leśmian Bolesław Rok nieistnienia
- Przepraszam najmocniej... - zacząłem całkiem śmiało - proszę nie pomyśleć że jestem niegrzeczny, lecz pragnę zapewnić, że jestem jedynie bardzo nietrzeźwy i w związku z tym również mocno mnie ciekawi pewna sprawa. Bo widzi pani, panie, państwo... - ciągnąłem patrząc to na błękitnowłosą niewiastę i jej niewidzialną przyjaciółkę bądź przyjaciela. Mam nadzieję, że ją lub go nie uraziłem swoim niezdecydowaniem w tej kwestii... - W każdym razie: kiedyś słyszałem, że nie widzi, tylko obcuje ten, co naprawdę umiera*. Kto z waszej dwójki obcuje, a kto widzi...? - uniosłem jedną z brwi wyżej upijając z trzymanej z trzymanej za nóżkę lampki sążnistego łyka skrzaciego, wiernego, teleportującego się wraz ze mną za pomocą mistycznej kosmicznej energii wina - Mogę się dosiąść? Tam gdzie trzech tam większe szansa na to, że któreś z nas jest prawdziwe - uśmiechnąłem się nieco pijacko wolną dłonią już szukając podparcia dla wolnej dłoni. Chyba zbliżał się sztorm.
*Leśmian Bolesław Rok nieistnienia
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Działało - co przyjmowała z lekkim zdziwieniem. Nie wiedziała, czy to jej genialny plan, czy też może uznawali ją za wariatkę. W każdym razie, póki miała spokój nie miało znaczenia co dokładnie działało. Była w miejscu w którym nie powinna trafić na żadnego znajomego, a ludzie omijali ją i to było to, czego dzisiaj oczekiwała. Nic więcej nie chciała, jak spokoju i ognistej. Może nie powinna poszukiwać go wśród ludzi, ale paradoksalnie potrzebowała też ludzi. Może zwyczajnie ich obecności. Paradosk, ale ostatnio coraz mocniej rosło w niej wrażenie, że życie składało się właśnie z paradoksów, których nie potrafiła wytłumaczyć racjonalnie.
Czuła już alkohol, jak powoli wchodził do jej ciała i powodował lekki szumienie w głowie, ale właśnie po to tutaj przyszła, więc spokojnie i z pewnością pociągnęła kolejny łyk ze szklanki. Rozglądała się po sali, para siedząca kilka stolików dalej widocznie miała kryzys, choć próbowała to ukryć przed innymi. Usta kobiety drżały lekko, a mężczyzna mówił coś szybko. Odpowiadała mu wolniej, ale widoczna była w jej oczach złość. Westchnęła lekko i przeniosła spojrzenie dalej, na grupkę mężczyzn, która co jakiś czas wybuchała tubalnym śmiechem, który roznosił się po pomieszczeniu. Jej wzrok miał już wędrować dalej, gdy głos nad nią zdawał się zwracać właśnie do niej. Przekręciła głowę, krótkie włosy zafalowały podczas ruchu i zastygły przy policzkach. Uniosła spojrzenie zawieszając je na wysokim - choć w jej przypadku każdy zdawał się wysoki - blondynie z zarostem. Słowa trochę kontrastowały ze śmiałością z którą je wypowiadał. Przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce od góry do dołu i pohamowała westchnięcie. Chyba jej plan nie zadziałał całkowicie. Zmarszczyłą lekko brwi, gdy mówił dalej otwarcie przyznając się do nietrzeźwości. Uniosła szklankę pociągając łyk ognistej, alkohol pognał do gardła rozgrzewając ścieżkę, którą pokonał. Zerknęła w stronę w którą co jakiś czas patrzył uświadamiając sobie, że to puste miejsce przed którym postawiła szklankę. Jednak jego kolejne słowa zdawały się jeszcze dziwniejsze.
Nie widzi, tylko obiecuje ten, co naprawdę umiera
- Że co? - zapytała nie potrafiąc dojrzeć sensu w paplaninie którą wypowiadał. Zmarszczyła brwi, próbując dojść o co może mu chodzić, jednak bezskutecznie poszukiwała odpowiedzi. Bo jak ten, co umiera może nie widzieć, a składać obietnice? No i, co jeśli ktoś nie umiera, a obiecuje. A może wychodzi na to, że ten kto nie umiera, nie może też obiecywać? W końcu zmarszczyła też nos, pokręciła nim i zdecydowała się na odpowiedź. - Czy każdy codziennie nie jest jeden krok bliżej śmierci? A co za tym idzie i samego umierania? - zapytała, zamiast odpowiadać sama nie do końca pewna, czy chce wchodzić w tą dyskusję. Ale chyba moment w którym mogła się sprzeciwić minął, bo mężczyzna już podpierał dłoń. - Jaką masz pewność, że cokolwiek jest prawdziwe? - zapytała pomijając na razie kwestię tego, że jest ich jedynie dwóch. Zwróciła na niego spojrzenie nie zapraszając, ale i nie wyganiając, bowiem zdawało się, że mężczyzna postanowił już spędzić dłuższy czas przy niej, a ona? Cóż. Sama nie była pewna czego chce.
Czuła już alkohol, jak powoli wchodził do jej ciała i powodował lekki szumienie w głowie, ale właśnie po to tutaj przyszła, więc spokojnie i z pewnością pociągnęła kolejny łyk ze szklanki. Rozglądała się po sali, para siedząca kilka stolików dalej widocznie miała kryzys, choć próbowała to ukryć przed innymi. Usta kobiety drżały lekko, a mężczyzna mówił coś szybko. Odpowiadała mu wolniej, ale widoczna była w jej oczach złość. Westchnęła lekko i przeniosła spojrzenie dalej, na grupkę mężczyzn, która co jakiś czas wybuchała tubalnym śmiechem, który roznosił się po pomieszczeniu. Jej wzrok miał już wędrować dalej, gdy głos nad nią zdawał się zwracać właśnie do niej. Przekręciła głowę, krótkie włosy zafalowały podczas ruchu i zastygły przy policzkach. Uniosła spojrzenie zawieszając je na wysokim - choć w jej przypadku każdy zdawał się wysoki - blondynie z zarostem. Słowa trochę kontrastowały ze śmiałością z którą je wypowiadał. Przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce od góry do dołu i pohamowała westchnięcie. Chyba jej plan nie zadziałał całkowicie. Zmarszczyłą lekko brwi, gdy mówił dalej otwarcie przyznając się do nietrzeźwości. Uniosła szklankę pociągając łyk ognistej, alkohol pognał do gardła rozgrzewając ścieżkę, którą pokonał. Zerknęła w stronę w którą co jakiś czas patrzył uświadamiając sobie, że to puste miejsce przed którym postawiła szklankę. Jednak jego kolejne słowa zdawały się jeszcze dziwniejsze.
Nie widzi, tylko obiecuje ten, co naprawdę umiera
- Że co? - zapytała nie potrafiąc dojrzeć sensu w paplaninie którą wypowiadał. Zmarszczyła brwi, próbując dojść o co może mu chodzić, jednak bezskutecznie poszukiwała odpowiedzi. Bo jak ten, co umiera może nie widzieć, a składać obietnice? No i, co jeśli ktoś nie umiera, a obiecuje. A może wychodzi na to, że ten kto nie umiera, nie może też obiecywać? W końcu zmarszczyła też nos, pokręciła nim i zdecydowała się na odpowiedź. - Czy każdy codziennie nie jest jeden krok bliżej śmierci? A co za tym idzie i samego umierania? - zapytała, zamiast odpowiadać sama nie do końca pewna, czy chce wchodzić w tą dyskusję. Ale chyba moment w którym mogła się sprzeciwić minął, bo mężczyzna już podpierał dłoń. - Jaką masz pewność, że cokolwiek jest prawdziwe? - zapytała pomijając na razie kwestię tego, że jest ich jedynie dwóch. Zwróciła na niego spojrzenie nie zapraszając, ale i nie wyganiając, bowiem zdawało się, że mężczyzna postanowił już spędzić dłuższy czas przy niej, a ona? Cóż. Sama nie była pewna czego chce.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kolejna podejrzanie cicha noc. W palcach lekko tlący się papieros, ciężkim zapachem przywołujący wspomnienie dawnych chwil, tych pierwszych, chwil nauki i bezpieczeństwa. Nie powinni się zatrzymywać na długo, inaczej patrol nie będzie udany. Przedmieścia były zazwyczaj całkiem spokojne. Dyżur w takim miejscu to prawdziwe szczęście, zupełnie co innego niż doki, tam praktycznie co chwila dostawali jakieś zawiadomienia o problemach. Kilka pierwszych takich zawsze było motywujących, jednak dzisiaj chciała tylko przeżyć ten dyżur bezproblemowo. Nie było im to jednak dane. Odnalazła ich ministralna sowa, wysłana prosto z głównego biura. W liście były informacje na temat pilnego zawiadomienia właściciela jednej z karczm na uboczu - prosił o pomoc z rozgonieniem problematycznych, nocnych klientów, którzy po kilku kieliszkach zaczęli zachowywać się skandalicznie. I ujęte to zostało dokładnie w tych słowach. Pytanie czy to skandaliczne zachowanie było tylko kilkoma wyzwiskami cz naprawdę czymś, w czym ich interwencja byłaby niezbędna. Nie mogli jednak tego zignorować, samo wezwanie brzmiało całkiem poważnie. Zbyt poważnie, by puścić je mimo uszu.
Ruszyli więc do karczmy pana Roberta, trochę niechętnie. Marcella skończyła swojego papierosa, a niedopałek rozdeptała pod ciężką podeszwą buta.
Niepokojącym było, że już od wejścia można było usłyszeć podniesione, zbulwersowane głosy. Nie trzeba było nawet otwierać drzwi. Panienka wraz ze swoim towarzyszem weszli do środka, powoli spodziewając się już co mogą tam zastać. Nie pomylili się. Masa pobitego szkła na podłodze, unoszący się, duszący zapach rozlanego alkoholu, z pewnością mocniejszego niż zwykłe piwo. Wyższy od Marcelli posterunkowy Gerris, wszedł pierwszy, przyglądając się dokładniej całej sytuacji, po czym rzucił, niby to beztrosko. - Policja. - Na chwilę głosy ucichły. Wszyscy, którzy chcieliby się zawinąć już wiedzieli, że w najbliższym czasie nie będzie na to szans. Pytanie tylko kto był sercem całego konfliktu... To również nie było trudne do odgadnięcia.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
25.03
Pił, żeby się zabawić.
Pił, żeby zapomnieć.
Pił, bo pili i Anglicy i Polacy.
Pił, bo lubił.
A dzisiaj pił, bo w karczmie znaleźli się rodacy jego matki, marynarze z dalekiej Polski. Spotkał ich zupełnym przypadkiem, bo do Bobby'ego udał się z nudów, chcąc zapić samotność i pustkę. Słysząc ojczystą mowę, zagadał do czarodziejów z zagranicy łamaną polszczyzną. Najpierw porozmawiali o anomaliach i o tym, że po ich ustaniu zagraniczni kupcy znów mogli bez obaw przybywać do Wielkiej Brytanii. Potem wypili kilka kolejek i przeszli do weselszych tematów. W przeciągu wieczoru, Daniel odświeżył sobie mgliście pamiętane przyśpiewki, śpiewane mu w dzieciństwie przez panią Wrońską, a także nauczył się wielu bardzo przydatnych słów. Bawili się doskonale, śpiewając i opowiadając dowcipy, a bariera językowa Wrońskiego topniała wraz z każdym wypitym łykiem. Skupieni na swoim towarzystwie, nie wadziliby nikomu i spokojnie (choć głośno) przepili całą noc. Winę za kolejne wydarzenia ponosiła ksenofobia angielskich klientów, ale gdy policja weszła do lokalu, Daniel był już zbyt pijany aby używać tak wzniosłych słów. Krwawiło mu za to z nosa i zdążył podbić oko Anglika, który zwrócił uwagę na czarodziejów żartujących w obcym języku, a potem śmiał zwrócić im uwagę aby byli ciszej. Od słowa do słowa, od defensywy do ofensywy, padło trochę zbyt wiele przykrych uwag i w ruch poszły pięści. Pan Robert był równym gościem i najpierw próbował samodzielnie zażegnać konflikt, ale sprawy posunęły się za daleko. W Polakach i Danielu obudziła się iście słowiańska dusza. Wroński poczuł się w patriotycznym obowiązku bronić honoru swoich rodaków, a bił się przecież całkiem nieźle.
Marcella zobaczyła więc zbiegowisko posiniaczonych, zakrwawionych i podpitych czarodziejów, którzy załatwiali wszystko między sobą i nagle zamarli, zaskoczeni widokiem policji. Anglicy nastroszyli się, Polacy wystraszyli, ale pijany Daniel nie miał zamiaru chować głowy w piasek. Świadom swojego uroku osobistego, nie zwrócił się do mężczyzn, a spojrzał prosto na blond (a może rudą? Trochę dwoiła mu się w oczach...) policjantkę, w której nie rozpoznał wcale pyzatej Puchonki, której kiedyś złamał miotłę.
-Ale przecieszższ fszystko w posządku, pani władzo! - zapewnił żarliiwe, ocierając wierzchem dłoni krew z nosa.
Pił, żeby się zabawić.
Pił, żeby zapomnieć.
Pił, bo pili i Anglicy i Polacy.
Pił, bo lubił.
A dzisiaj pił, bo w karczmie znaleźli się rodacy jego matki, marynarze z dalekiej Polski. Spotkał ich zupełnym przypadkiem, bo do Bobby'ego udał się z nudów, chcąc zapić samotność i pustkę. Słysząc ojczystą mowę, zagadał do czarodziejów z zagranicy łamaną polszczyzną. Najpierw porozmawiali o anomaliach i o tym, że po ich ustaniu zagraniczni kupcy znów mogli bez obaw przybywać do Wielkiej Brytanii. Potem wypili kilka kolejek i przeszli do weselszych tematów. W przeciągu wieczoru, Daniel odświeżył sobie mgliście pamiętane przyśpiewki, śpiewane mu w dzieciństwie przez panią Wrońską, a także nauczył się wielu bardzo przydatnych słów. Bawili się doskonale, śpiewając i opowiadając dowcipy, a bariera językowa Wrońskiego topniała wraz z każdym wypitym łykiem. Skupieni na swoim towarzystwie, nie wadziliby nikomu i spokojnie (choć głośno) przepili całą noc. Winę za kolejne wydarzenia ponosiła ksenofobia angielskich klientów, ale gdy policja weszła do lokalu, Daniel był już zbyt pijany aby używać tak wzniosłych słów. Krwawiło mu za to z nosa i zdążył podbić oko Anglika, który zwrócił uwagę na czarodziejów żartujących w obcym języku, a potem śmiał zwrócić im uwagę aby byli ciszej. Od słowa do słowa, od defensywy do ofensywy, padło trochę zbyt wiele przykrych uwag i w ruch poszły pięści. Pan Robert był równym gościem i najpierw próbował samodzielnie zażegnać konflikt, ale sprawy posunęły się za daleko. W Polakach i Danielu obudziła się iście słowiańska dusza. Wroński poczuł się w patriotycznym obowiązku bronić honoru swoich rodaków, a bił się przecież całkiem nieźle.
Marcella zobaczyła więc zbiegowisko posiniaczonych, zakrwawionych i podpitych czarodziejów, którzy załatwiali wszystko między sobą i nagle zamarli, zaskoczeni widokiem policji. Anglicy nastroszyli się, Polacy wystraszyli, ale pijany Daniel nie miał zamiaru chować głowy w piasek. Świadom swojego uroku osobistego, nie zwrócił się do mężczyzn, a spojrzał prosto na blond (a może rudą? Trochę dwoiła mu się w oczach...) policjantkę, w której nie rozpoznał wcale pyzatej Puchonki, której kiedyś złamał miotłę.
-Ale przecieszższ fszystko w posządku, pani władzo! - zapewnił żarliiwe, ocierając wierzchem dłoni krew z nosa.
Self-made man
Ostatnio zmieniony przez Daniel Wroński dnia 18.01.20 4:57, w całości zmieniany 2 razy
Z każdą taką akcją była coraz spokojniejsza. Pierwszy raz był najtrudniejszy - pewnie z oczywistych względów banda rozpijaczonych facetów nie brała jej do końca na poważnie, ale ona nie musiała wcale udowadniać tego, że nadaje się do rozbijania bójek - po prostu to robiła. I nie za bardzo obchodziły ją powody, mogły być naprawdę strasznie ważne, ale z jej perspektywy - jeśli dali się złapać to musieli pojąć konsekwencje tego.
Jej dwóch towarzyszy szybko zajęło się rozganianiem tego głupiego zbiorowiska i wydawaniem mandatów. Miała wrażenie, że tacy jak ten tutaj, który zwrócił się prosto do niej naprawdę nie rozumiał, że oni tak naprawdę nie chcieli grać roli tych złych, którzy psują wszystkim zabawę. Gerris nawet darował jednemu z facetów karę, kiedy ładnie przeprosił i powiedział, że się nie powtórzy, a nawet po tym udał się do domu, najpewniej nie chcąc narazić się żonie lub z różnych innych pobudek. Może pracował w Ministerstwie i mała skaza w kartotece byłaby dla niego dużym problemem? Cóż, oni problemów nie chcieli. Ale wtedy wychodził taki jak on - niemal cały na biało, choć nie do końca i zaczynał pyskować. Denerwować i tak poirytowaną zmęczeniem Marcellę.
Z początku nie miała pojęcia z kim może rozmawiać, jednak mocny wschodni akcent dosyć mocno wrył się w jej młodą pamięć. I to spojrzenie - trochę pyskate, trochę zbyt pewne siebie i zapijaczone. Nie wiedzieć czemu, mocny zapach spirytusu również pasował jej do tego obrazka. I jakby wyobraziła sobie brak tego majestetycznego wąsa na męskiej twarzy, w sumie z łatwością domyśliła się kim jest ten pan. I wcale nie pomogło mu to w niczym w tym momencie.
- Naprawdę? Bo pan wygląda jakby miał pan złamany nos. Przypadkowo się pan potknął, panie Wroński? - Jej szkocki akcent mógł być już jakąś wskazówką, bo był dosyć charakterystyczny - chrapliwy akcent z południowych krańców Szkocki, mało kto taki posiadał, była jednak pewna, że nie przypominała w niczym tej puchonki, której kiedyś złamał miotłę. - Proszę się wycofać. Wypiszę panu mandat.
Jej dwóch towarzyszy szybko zajęło się rozganianiem tego głupiego zbiorowiska i wydawaniem mandatów. Miała wrażenie, że tacy jak ten tutaj, który zwrócił się prosto do niej naprawdę nie rozumiał, że oni tak naprawdę nie chcieli grać roli tych złych, którzy psują wszystkim zabawę. Gerris nawet darował jednemu z facetów karę, kiedy ładnie przeprosił i powiedział, że się nie powtórzy, a nawet po tym udał się do domu, najpewniej nie chcąc narazić się żonie lub z różnych innych pobudek. Może pracował w Ministerstwie i mała skaza w kartotece byłaby dla niego dużym problemem? Cóż, oni problemów nie chcieli. Ale wtedy wychodził taki jak on - niemal cały na biało, choć nie do końca i zaczynał pyskować. Denerwować i tak poirytowaną zmęczeniem Marcellę.
Z początku nie miała pojęcia z kim może rozmawiać, jednak mocny wschodni akcent dosyć mocno wrył się w jej młodą pamięć. I to spojrzenie - trochę pyskate, trochę zbyt pewne siebie i zapijaczone. Nie wiedzieć czemu, mocny zapach spirytusu również pasował jej do tego obrazka. I jakby wyobraziła sobie brak tego majestetycznego wąsa na męskiej twarzy, w sumie z łatwością domyśliła się kim jest ten pan. I wcale nie pomogło mu to w niczym w tym momencie.
- Naprawdę? Bo pan wygląda jakby miał pan złamany nos. Przypadkowo się pan potknął, panie Wroński? - Jej szkocki akcent mógł być już jakąś wskazówką, bo był dosyć charakterystyczny - chrapliwy akcent z południowych krańców Szkocki, mało kto taki posiadał, była jednak pewna, że nie przypominała w niczym tej puchonki, której kiedyś złamał miotłę. - Proszę się wycofać. Wypiszę panu mandat.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
-Osszywiście, upadłem na...butelkę pszyjaciela! Ale nisz mi nie jesss! - zapewnił Wroński, którego nos wcale nie bolał (adrenalina robi swoje), co za laska mówi? Miał się świetnie.
Jego nowi, polscy przyjaciele zaczęli nerwowo dopytywać go, o co chodzi. Do uszu Marcelli dobiegł nieco świszczący język, którym Daniel nie umiał posługiwać się płynnie, ale który doskonale rozumiał.
-Yes, psy, don't worry, I'll handle that suka - zapewnił kolegów, robiąc użytek z nowopoznanych określeń na policję, a potem przeniósł nieco mgliste spojrzenie na Marcellę. Która - brawo! - zdołała otrzeźwić go jednym zdaniem!
-Co, jaki mandat, za co? My tu tylko spokojnie rozmawiamy, zacieśniamy relacje polsko-angielskie! Obca jest pani troska o pozytywny wizerunek Wielkiej Brytanii w wielkim świecie - prychnął, odruchowo cofając się o krok i nawet nie wiedząc, skąd u niego taka doskonała retoryka. Zwykle przesypiał przecież zajęcia z historii magii, a relacje międzynarodowe były mu obojętne. Zmarszczył krzaczaste brwi i założył ręce na klatce piersiowej, mierząc policjantkę bacznym spojrzeniem. Trafił na złą glinę, czy słodką lalunię, usiłującą przebić się w męskich szeregach? Po pijaku każda kobieta wydawała mu się Miss Świata, więc oczywiście nie rozpoznał w ryżej Szkotce (tak, to szkocki akcent, one są takie...hihihi...śmieszne! Ale pilnował swojej mimiki twarzy i tylko kąciki ust drgnęły mu w postrzymywanym chichocie) pulchnej Puchonki i nie było szans, aby robił teraz rachunek sumienia wszystkich podłych rzeczy, jakich dopuścił się w szkole.
-Ale szkąd zna pani me nazwisko i czy może się pani wylegitymować? - zażądał, nieco zaniepokojony jej wiedzą. Czy wsypał go jakiś oszukany klient z Nokturnu, czy gliny miały śmiałość szukać go w karczmie na przedmieściach? Nie, nie, był przecież ostrożny i działał na rynku od dawna. Ten nalot to musiał być jakiś okropny przypadek. Bo przecież nie wezwał ich chyba pan Robert? Jeśli tak, to niedługo będzie cieszył się prostym nosem, zdrajca jeden.
Jego nowi, polscy przyjaciele zaczęli nerwowo dopytywać go, o co chodzi. Do uszu Marcelli dobiegł nieco świszczący język, którym Daniel nie umiał posługiwać się płynnie, ale który doskonale rozumiał.
-Yes, psy, don't worry, I'll handle that suka - zapewnił kolegów, robiąc użytek z nowopoznanych określeń na policję, a potem przeniósł nieco mgliste spojrzenie na Marcellę. Która - brawo! - zdołała otrzeźwić go jednym zdaniem!
-Co, jaki mandat, za co? My tu tylko spokojnie rozmawiamy, zacieśniamy relacje polsko-angielskie! Obca jest pani troska o pozytywny wizerunek Wielkiej Brytanii w wielkim świecie - prychnął, odruchowo cofając się o krok i nawet nie wiedząc, skąd u niego taka doskonała retoryka. Zwykle przesypiał przecież zajęcia z historii magii, a relacje międzynarodowe były mu obojętne. Zmarszczył krzaczaste brwi i założył ręce na klatce piersiowej, mierząc policjantkę bacznym spojrzeniem. Trafił na złą glinę, czy słodką lalunię, usiłującą przebić się w męskich szeregach? Po pijaku każda kobieta wydawała mu się Miss Świata, więc oczywiście nie rozpoznał w ryżej Szkotce (tak, to szkocki akcent, one są takie...hihihi...śmieszne! Ale pilnował swojej mimiki twarzy i tylko kąciki ust drgnęły mu w postrzymywanym chichocie) pulchnej Puchonki i nie było szans, aby robił teraz rachunek sumienia wszystkich podłych rzeczy, jakich dopuścił się w szkole.
-Ale szkąd zna pani me nazwisko i czy może się pani wylegitymować? - zażądał, nieco zaniepokojony jej wiedzą. Czy wsypał go jakiś oszukany klient z Nokturnu, czy gliny miały śmiałość szukać go w karczmie na przedmieściach? Nie, nie, był przecież ostrożny i działał na rynku od dawna. Ten nalot to musiał być jakiś okropny przypadek. Bo przecież nie wezwał ich chyba pan Robert? Jeśli tak, to niedługo będzie cieszył się prostym nosem, zdrajca jeden.
Self-made man
Karczma "U Bobby'ego"
Szybka odpowiedź