Hogwart, rok 1950, późna wiosna
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...
...czyli krótka historia o tym, jak wrogowie musieli połączyć siły, by nie dać się przyłapać.
...czyli krótka historia o tym, jak wrogowie musieli połączyć siły, by nie dać się przyłapać.
Wiosna przyszła w tym roku późno i wcześnie ustąpiła miejsca swojej letniej przyjaciółce. Już w kwietniu mieliśmy takie upały, że ledwie mi się udawało wysiedzieć na lekcjach... Chociaż może to nie wina pogody - z natury byłem człowiekiem energicznym, a mój umysł wiecznie zaprzątały niebieskie migdały, czy inne orzechy, w tym roku dodatkowo pewna drobna, aczkolwiek jakże charyzmatyczna istota. Mia Mulciber była Ślizgonką, która kompletnie zawróciła mi w głowie, ot, zwyczajnie straciłem dla niej rozum! Każdą więc chwilę, której nie spędzaliśmy razem tęskniłem, a każdą wolną poświęcałem właśnie jej. Nawet teraz, choć wokół panował całkowity mrok, zamiast spać gnałem na spotkanie z moją dziewczyną, bo tego właśnie wieczora mieliśmy wspólnie oglądać upstrzone gwiazdami nocne niebo, wyjątkowo bezchmurne na całe szczęście. Drogę oświetlały mi jeno plamy białego światła wpadające przez wysokie okna, bądź kolorowe, migotliwe punkciki spływające z tutejszych witraży. Nie korzystałem z różdżki, wolałem skryć się w mroku, niźli rozświecać ciemność blaskiem zaklęcia - ta więc spoczywała w tylnej kieszeni moich spodni, kiedy stąpałem schodami w dół, z wieży Gryffindora, i dalej na niższe piętra aż do lochów, gdzie z kolei mieścił się pokój wspólny Slytherinu i gniazdko mojej słodkiej Jaskółeczki. Miałem jednak nadzieję, że tym razem nie będę zmuszony schodzić na sam dół i faktycznie mniej więcej w połowie drogi, na korytarzach któregoś z niższych pięter, usłyszałem czyjeś kroki - ostrożne, ciche kroki odbijające się echem od kamiennych ścian. To musiała być Mia - przynajmniej do takich doszedłem wniosków i miast gnać dalej zwyczajnie zatrzymałem się na skrzyżowaniu, szykując do wyskoczenia zza winkla - przeczesałem jeszcze palcami włosy, ale niewiele to dało, wciąż pozostawały w kompletnym chaosie, wygładziłem wzorzystą koszulę i sprawdziłem czy nie wali mi z paszczy, ale wszystko na szczęście grało i buczało, więc mogłem wrócić do nasłuchiwania... Kolejne sekundy wydłużyły się jakoś dziwnie w tym pozornym napięciu, ale wreszcie słaby cień sylwetki tworzący się w oświetlonych punktach ostrzegł mnie, że owa persona jest już bardzo blisko.
Trzy, dwa, jeden...
Jak tylko Mia minęła moje skrzyżowanie to wyskoczyłem zza ściany coby złapać ją od tyłu i mocno przytulić, zasłaniając jej oczy dłońmi.
- Zgadnij kto... - zacząłem, jednak wtedy coś mi tu przestało pasować - Mia okazała się jakaś większa i nie pachniała wcale jak ona, wręcz przeciwnie - ten ktoś śmierdział ślizgońską piwnicą... Odskoczyłem jak oparzony, kiedy do mnie dotarło, że napadłem nie tę żmiję co trzeba. Otwieram szeroko oczy i...
- LARSON! Fuj, co ty robisz?! - krzywię się, chociaż pytanie chyba powinno paść w moją stronę, nie na odwrót.
Lato...nie przepadał za tą porą roku. Było gorąco jak cholera przez co nie mógł na niczym skupić, a tego nie lubił. Wolał być zawsze skupiony, zawsze wiedzieć co się w około niego dzieje. I tego te wszystkie dzieciaki, które tak bardzo cieszyły się ze słońca i upału. Zawsze się zastanawiał czemu oni się tak wszyscy cieszą? Przecież było gorąco, wszyscy się pocili i śmierdzieli...z czego się tu cieszyć?
On wolał jesień i zimę kiedy było chłodno i nic go nie rozpraszało. Przez ten upał nawet w bibliotece w ciągu dnia było gorąco i nie dało się tam wysiedzieć, a to właśnie tam lubił spędzać najwięcej czasu. Tak, definitywnie, biblioteka była jego azylem. Mógł tam się zaszyć między półkami, w swoim ulubionym miejscu nieopodal Działu Ksiąg Zakazanych i tam na spokojnie się uczył. Czasami towarzyszył mu Cornel i razem się uczyli, jednak blondyn był jednym z tych, którzy cieszyli się z ładnej pogody i sporo uczył się na dziedzińcu, siedząc w słońcu.
Nie wiedział dlatego akurat to zaprzątało jego myśli kiedy spokojnie szedł korytarzem tej nocy. Zerknął przez jedno z wielu okien i lekko uśmiechnął się sam do siebie. W nocy było chłodniej, idealna temperatura do nauki. Tak, można było śmiało powiedzieć, że Larson był swego rodzaju kujonem. Lubił się uczyć, sprawiło mu to przyjemność i w ten sposób się odprężał. To właśnie dlatego teraz nogi kierowały go do biblioteki. Była cisza, spokój, po prostu idealna atmosfera do nauki.
Wszedł po schodach, które wyprowadziły go z lochów i na spokojnie ruszył przed siebie. Ręce trzymał w kieszeni i coś nucił cicho pod nosem. Kompletnie nie spodziewał się, że coś mu może przeszkodzić w jego planach, w ogóle nie brał tego pod uwagę. Moment kiedy ktoś nagle objął go od tyłu i zasłonił mu dłonią oczy wprawił go w osłupienie. Po prostu był w szoku, że ktoś go zaskoczył, przecież zawsze uważał żeby nikt go nie zauważył podczas jego nocnych eskapad.
Kiedy jego napastnik go puścił, chłopak od razu obrócił się na pięcie jednocześnie z rękawa wysunęła się różdżka, a on skierował ją w kierunku napastnika. Widząc kto to uniósł zaskoczony brew ku górze.
- Do jasnej cholery Bojczuk, popieprzyło cię?! - warknął piorunując Gryfona wzrokiem - Co ty odwalasz? Nie jestem zainteresowany jakimiś romansami z tobą! - pokręcił głową nie spuszczając z niego wzroku.
Nawet na moment nie opuścił różdżki, nadal czuł się zagrożony. Był również Ślizgonem z krwi i kości, było więc naturalne, że żywił niechęć do każdego Gryfona stąpającego po tej szkole.
On wolał jesień i zimę kiedy było chłodno i nic go nie rozpraszało. Przez ten upał nawet w bibliotece w ciągu dnia było gorąco i nie dało się tam wysiedzieć, a to właśnie tam lubił spędzać najwięcej czasu. Tak, definitywnie, biblioteka była jego azylem. Mógł tam się zaszyć między półkami, w swoim ulubionym miejscu nieopodal Działu Ksiąg Zakazanych i tam na spokojnie się uczył. Czasami towarzyszył mu Cornel i razem się uczyli, jednak blondyn był jednym z tych, którzy cieszyli się z ładnej pogody i sporo uczył się na dziedzińcu, siedząc w słońcu.
Nie wiedział dlatego akurat to zaprzątało jego myśli kiedy spokojnie szedł korytarzem tej nocy. Zerknął przez jedno z wielu okien i lekko uśmiechnął się sam do siebie. W nocy było chłodniej, idealna temperatura do nauki. Tak, można było śmiało powiedzieć, że Larson był swego rodzaju kujonem. Lubił się uczyć, sprawiło mu to przyjemność i w ten sposób się odprężał. To właśnie dlatego teraz nogi kierowały go do biblioteki. Była cisza, spokój, po prostu idealna atmosfera do nauki.
Wszedł po schodach, które wyprowadziły go z lochów i na spokojnie ruszył przed siebie. Ręce trzymał w kieszeni i coś nucił cicho pod nosem. Kompletnie nie spodziewał się, że coś mu może przeszkodzić w jego planach, w ogóle nie brał tego pod uwagę. Moment kiedy ktoś nagle objął go od tyłu i zasłonił mu dłonią oczy wprawił go w osłupienie. Po prostu był w szoku, że ktoś go zaskoczył, przecież zawsze uważał żeby nikt go nie zauważył podczas jego nocnych eskapad.
Kiedy jego napastnik go puścił, chłopak od razu obrócił się na pięcie jednocześnie z rękawa wysunęła się różdżka, a on skierował ją w kierunku napastnika. Widząc kto to uniósł zaskoczony brew ku górze.
- Do jasnej cholery Bojczuk, popieprzyło cię?! - warknął piorunując Gryfona wzrokiem - Co ty odwalasz? Nie jestem zainteresowany jakimiś romansami z tobą! - pokręcił głową nie spuszczając z niego wzroku.
Nawet na moment nie opuścił różdżki, nadal czuł się zagrożony. Był również Ślizgonem z krwi i kości, było więc naturalne, że żywił niechęć do każdego Gryfona stąpającego po tej szkole.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie pochlebiaj sobie... - wywracam oczami i przeczesuję nonszalancko włosy - Jakbym miał wybierać między tobą a trollem, to bym wybrał trolla. - tako rzeczę mojemu rozmówcy i uśmiecham się delikatnie, opuszczając spojrzenie na koniec wycelowanej we mnie różdżki. Niespecjalnie mnie to cieszyło - może to ze względu na wyjątkowo szlamowatą krew płynącą w moich żyłach, a może po prostu nigdy nie chciało mi się uczyć, ale w gruncie rzeczy nie był ze mnie żaden szczególnie zdolny czarodziej. Ot, radziłem sobie z podstawami i na tym można zakończyć owy wywód... W każdym razie przez chwilę wgapiam się w kawałek drewna, później w dłoń, która go dzierży i wreszcie prosto w twarz mojego rozmówcy, a tego nie darzyłem zbytnią sympatią. Podobnie zresztą jak połowy populacji zielonych krawatów, bo i tam znajdowały się wyjątki warte uwagi (z jednym z tych wyjątków miałem się przecież spotkać dzisiejszej nocy). Wyciągam rękę, coby oprzeć palec wskazujący na końcówce różdżki i nieco ją opuścić.
- Co tu robisz? Nie powinieneś już dawno gnić w waszych lochach? - pytam, unosząc wysoko obie brwi - Albo w trumnach? Nie wiem w czym wy tam śpicie, wampiry. - kręcę lekko łepetyną, cofając rękę i krzyżując obie na piersi, przechadzam się w międzyczasie, zatrzymując pod ścianą, o którą opieram plecy. I wtedy moje spojrzenie ponownie pada na chłopaka - mierzę go od góry do dołu, zastanawiając się co też mogło wygnać go z łóżka, bo chyba nie żadne nocne schadzki? Do tej pory widziałem Larsona tylko w towarzystwie tego jego przydupasa Nawetniewiemkimjesteś, a z nim to się mógł migdalić w kamiennych ścianach lochów, hehe. Co więc knuł? Czego szukał w mrokach zamkowych korytarzy? Gdzie gnał?... Wiedziałem, że mi nie powie, więc nawet nie zamierzałem pytać, w zamian jedynie mrużę oczy, dumając nad tym jak wyciągnąć z niego te informacje, bo zwyczajnie byłem ciekaw. Ciekawość rzecz ludzka! I pierwszy stopień do piekła, czy coś tam, ale ja nie wierzyłem w piekło (tak jak większość tutaj), nawet jeśli podobno ono mnie zrodziło. Po chwili jednak nie wytrzymuję i walę prosto z mostu.
- Gdzie idziesz?
- Co tu robisz? Nie powinieneś już dawno gnić w waszych lochach? - pytam, unosząc wysoko obie brwi - Albo w trumnach? Nie wiem w czym wy tam śpicie, wampiry. - kręcę lekko łepetyną, cofając rękę i krzyżując obie na piersi, przechadzam się w międzyczasie, zatrzymując pod ścianą, o którą opieram plecy. I wtedy moje spojrzenie ponownie pada na chłopaka - mierzę go od góry do dołu, zastanawiając się co też mogło wygnać go z łóżka, bo chyba nie żadne nocne schadzki? Do tej pory widziałem Larsona tylko w towarzystwie tego jego przydupasa Nawetniewiemkimjesteś, a z nim to się mógł migdalić w kamiennych ścianach lochów, hehe. Co więc knuł? Czego szukał w mrokach zamkowych korytarzy? Gdzie gnał?... Wiedziałem, że mi nie powie, więc nawet nie zamierzałem pytać, w zamian jedynie mrużę oczy, dumając nad tym jak wyciągnąć z niego te informacje, bo zwyczajnie byłem ciekaw. Ciekawość rzecz ludzka! I pierwszy stopień do piekła, czy coś tam, ale ja nie wierzyłem w piekło (tak jak większość tutaj), nawet jeśli podobno ono mnie zrodziło. Po chwili jednak nie wytrzymuję i walę prosto z mostu.
- Gdzie idziesz?
- Tak, z trollem tworzyłbyś piękną parę. - odparł patrząc na chłopaka.
Szczerze mówiąc miał w nosie kto z kim i gdzie, byleby daleko od niego. On sam jakoś nie specjalnie był zainteresowany jakimiś romansami, chociaż nie ukrywał, że była w szkole jedna dziewczyna, która mu się podobała. Ale było to raczej tylko zwykłe szkolne zauroczenie i nigdy z tą swoją sympatią nawet nie rozmawiał, jedynie rzucał jej co jakiś czas krótkie spojrzenia. Skupiał się bardziej na nauce, tego co w szkole i tego co uczył się w domu pod okiem swojej opiekunki.
W momencie kiedy Gryfon dotknął końcem palca jego różdżki, Larson odpuścił. Wiedząc już z kim ma do czynienia poczuł się o wiele pewniej. Wiedział, że Bojczuk nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, a już na pewno nie jest wyzwaniem gdyby jednak doszło do jakiegoś pojedynku. Nie spuszczał jednak z niego wzroku nawet na moment. Zmierzył go spojrzeniem dokładnie od góry do dołu.
- Słabo uważasz na lekcjach skoro nie wiesz, że wampiry śpią w trumnach. A jadowite węże w swoich norach, gdzie jednocześnie zaciągają swoje ofiary. - odparł i jakoś tak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, jednak słysząc po chwili pytanie uniósł brew ku górze - Nie twój interes wstrętny Gryfonie. - pokręcił głową - A ty co? Lecisz migdalić się po kątach z Mulciber'ówną? Normalnie jak was widzę na korytarzu to nie wiem czy chce mi się rzygać czy śmiać... - po prostu nie mógł się powstrzymać żeby nie dogryźć Bojczukowi, no po prostu nie byłby sobą.
Z resztą od razu było po nim widzieć, że chłopak wybrał się na spotkanie z dziewczyną. Był odstrzelony jak stróż w boże ciało, wypachnił się jak cholera i w ogóle miał tą minę jaką mają ludzie, którzy idą się spotkać ze swoją sympatią.
Szczerze mówiąc miał w nosie kto z kim i gdzie, byleby daleko od niego. On sam jakoś nie specjalnie był zainteresowany jakimiś romansami, chociaż nie ukrywał, że była w szkole jedna dziewczyna, która mu się podobała. Ale było to raczej tylko zwykłe szkolne zauroczenie i nigdy z tą swoją sympatią nawet nie rozmawiał, jedynie rzucał jej co jakiś czas krótkie spojrzenia. Skupiał się bardziej na nauce, tego co w szkole i tego co uczył się w domu pod okiem swojej opiekunki.
W momencie kiedy Gryfon dotknął końcem palca jego różdżki, Larson odpuścił. Wiedząc już z kim ma do czynienia poczuł się o wiele pewniej. Wiedział, że Bojczuk nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, a już na pewno nie jest wyzwaniem gdyby jednak doszło do jakiegoś pojedynku. Nie spuszczał jednak z niego wzroku nawet na moment. Zmierzył go spojrzeniem dokładnie od góry do dołu.
- Słabo uważasz na lekcjach skoro nie wiesz, że wampiry śpią w trumnach. A jadowite węże w swoich norach, gdzie jednocześnie zaciągają swoje ofiary. - odparł i jakoś tak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, jednak słysząc po chwili pytanie uniósł brew ku górze - Nie twój interes wstrętny Gryfonie. - pokręcił głową - A ty co? Lecisz migdalić się po kątach z Mulciber'ówną? Normalnie jak was widzę na korytarzu to nie wiem czy chce mi się rzygać czy śmiać... - po prostu nie mógł się powstrzymać żeby nie dogryźć Bojczukowi, no po prostu nie byłby sobą.
Z resztą od razu było po nim widzieć, że chłopak wybrał się na spotkanie z dziewczyną. Był odstrzelony jak stróż w boże ciało, wypachnił się jak cholera i w ogóle miał tą minę jaką mają ludzie, którzy idą się spotkać ze swoją sympatią.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Na pewno ładniejszą niż ty i ten twój przydupas... Co, nie wziąłeś go na randkę w tę jakże romantyczną noc? - wywracam oczami i zerkam kątem oka w jedno z wysokich okien. Noc faktycznie była dzisiaj wyjątkowo nastrojowa i miałem nadzieję, że i Mii się ten nastrój udzieli. Poprzytakliśmy się kilka dni wstecz, pogodziliśmy wczoraj, więc dzisiaj gwiazdy miały świecić tylko i wyłącznie dla nas.
- Bla, bla, bla... Jad aż ci się leje z pyska, nie udław się nim. - mówię, bo mnie zaczyna ten cały Luke Larson denerwować, taki przemądrzały się zrobił, myślałby kto! Normalnie to po mnie obelgi spływały jak po kaczce, bo kto by się przejmował słowami jakiś cepów, ale dzisiaj chyba byłem w bojowym nastroju, skoro jeszcze nie machnąłem na niego ręką i nie poszedłem w swoją stronę... Krzywię się jak wspomina o moich relacjach z panną Mulciber i aż mi się dłonie same zaciskają w pięści - ledwie się powstrzymuję żeby mu nie przyłożyć tak zwyczajnie, po mugolsku, ale nie chcę już więcej kłopotów przy końcu roku, który przecież zbliżał się wielkimi krokami.
- No, ja też jak cię widzę na korytarzu to chce mi się śmiać. - odbijam metaforyczną piłeczkę, ponownie wywracając oczami i odklejam się wreszcie od ściany, z zamiarem sobie pójścia, bo już mi zdążył zepsuć humor, ten przeklęty Ślizgon - Co, zazdrość kuje, czy nie wiem, po prostu obrzydza cię miłość damsko-męska, bo ja już nie czaję. Weź się może zgłoś na jakąś terapię, czy coś, bo nie wiem czy to jest normalne. - dodaję jeszcze, jakże błyskotliwie, wielce z siebie zadowolony - A zresztą jebie mnie to. Idę stąd. - macham ręką i ruszam wgłąb korytarza, ale wtedy dochodzą do nas kolejne kroki, przerywające ciszę zalegającą w murach Hogwartu. Teraz to już musi być Mia - O, słyszysz? Zaraz się będziemy migdalić, to sobie możesz przygotować torebkę na wymioty, albo w ogóle spadaj na bambus. - idę dziarsko dalej, ale jak tylko wyglądam zza rogu żeby sprawdzić czy to faktycznie moje najjaśniejsze słońce, to mina mi rzednie, a nawet się krzywię, ponownie wskakując za ścianę - Mia nie poruszała się w taki pokraczny sposób, nie miała krzywo przyciętego zarostu i nie sapała z każdym ruchem, to więc mogła być tylko jedna osoba - To woźny, to woźny! - mówię szeptem, machając na Larsona łapami, jakbym chciał odgonić od niego stado os i prawie na niego wpadam, jak w tym całym popłochu próbuję uciekać gdziekolwiek. Nie uśmiechało mi się żadne tłumaczenie, szlabany ani utrata punktów! A woźny już chyba wiedział, że niektórzy uczniowie nie śpią, bo jego szuranie zrobiło się jakby głośniejsze - to z kolei mogło oznaczać tylko jedno - przyspieszył.
- Bla, bla, bla... Jad aż ci się leje z pyska, nie udław się nim. - mówię, bo mnie zaczyna ten cały Luke Larson denerwować, taki przemądrzały się zrobił, myślałby kto! Normalnie to po mnie obelgi spływały jak po kaczce, bo kto by się przejmował słowami jakiś cepów, ale dzisiaj chyba byłem w bojowym nastroju, skoro jeszcze nie machnąłem na niego ręką i nie poszedłem w swoją stronę... Krzywię się jak wspomina o moich relacjach z panną Mulciber i aż mi się dłonie same zaciskają w pięści - ledwie się powstrzymuję żeby mu nie przyłożyć tak zwyczajnie, po mugolsku, ale nie chcę już więcej kłopotów przy końcu roku, który przecież zbliżał się wielkimi krokami.
- No, ja też jak cię widzę na korytarzu to chce mi się śmiać. - odbijam metaforyczną piłeczkę, ponownie wywracając oczami i odklejam się wreszcie od ściany, z zamiarem sobie pójścia, bo już mi zdążył zepsuć humor, ten przeklęty Ślizgon - Co, zazdrość kuje, czy nie wiem, po prostu obrzydza cię miłość damsko-męska, bo ja już nie czaję. Weź się może zgłoś na jakąś terapię, czy coś, bo nie wiem czy to jest normalne. - dodaję jeszcze, jakże błyskotliwie, wielce z siebie zadowolony - A zresztą jebie mnie to. Idę stąd. - macham ręką i ruszam wgłąb korytarza, ale wtedy dochodzą do nas kolejne kroki, przerywające ciszę zalegającą w murach Hogwartu. Teraz to już musi być Mia - O, słyszysz? Zaraz się będziemy migdalić, to sobie możesz przygotować torebkę na wymioty, albo w ogóle spadaj na bambus. - idę dziarsko dalej, ale jak tylko wyglądam zza rogu żeby sprawdzić czy to faktycznie moje najjaśniejsze słońce, to mina mi rzednie, a nawet się krzywię, ponownie wskakując za ścianę - Mia nie poruszała się w taki pokraczny sposób, nie miała krzywo przyciętego zarostu i nie sapała z każdym ruchem, to więc mogła być tylko jedna osoba - To woźny, to woźny! - mówię szeptem, machając na Larsona łapami, jakbym chciał odgonić od niego stado os i prawie na niego wpadam, jak w tym całym popłochu próbuję uciekać gdziekolwiek. Nie uśmiechało mi się żadne tłumaczenie, szlabany ani utrata punktów! A woźny już chyba wiedział, że niektórzy uczniowie nie śpią, bo jego szuranie zrobiło się jakby głośniejsze - to z kolei mogło oznaczać tylko jedno - przyspieszył.
- Przynajmniej mam przydupasa, w przeciwieństwie do ciebie. - odparł spokojnie lekko przy tym wzruszając ramionami. - No i widzisz, znowu wychodzi twój brak wiedzy. Wąż nie może umrzeć od własnego jadu. - mimowolnie jakoś tak roześmiał się cicho i pokręcił głową z rozbawieniem.
Bawiła go cała ta sytuacja. Normalnie nie wchodził w takie słowne potyczki z ludźmi, których traktował jak podludzi, a tak traktował każdego, kto w znacznym stopniu odstawał od niego w jakiejś kwestii, ale dzisiaj akurat miał z tego frajdę. W momencie kiedy zauważył, że chłopak definitywnie zaczyna się denerwować uśmiechnął się lekko pod nosem. Tym razem to on oparł się o parapet na przeciwko niego i skrzyżował ręce na piersi.
- Miłość damsko-męska mi nie przeszkadza, ale serio? Musicie się tak migdalić na korytarzu? Tak się z tym waszym "uczuciem" obnosić i manifestować? Mi to wisi, wręcz uważam to za zabawne jak wymieniacie się płynami, a tu nagle przychodzi nauczyciel...ale niektórym może to przeszkadzać. - powiedział co miał do powiedzenia i nie miał zamiaru już do tego tematu wracać.
Chciał jeszcze dodać, że chyba pomyli flakonik z perfumami, z flakonikiem z sikami trolla, ale już sobie to odpuścił. Słysząc jego słowa na temat migdalenia się przewrócił oczyma i westchnął ciężko. Moment później odepchnął się od parapetu i już miał skierować swoje kroki w kierunku biblioteki gdy usłyszał magiczne słowo "woźny", a chwilę potem Bojczuk znowu na niego wpadł.
- Na Merlina przestań tak się do mnie kleić! - warknął cicho odpychając go od siebie lekko.
Rozejrzał się po korytarzu i słysząc przyspieszając kroki aż mu krew w żyłach zastygła. Nie mógł sobie pozwolić na szlaban, co to to nie. W tym roku już zarobił kilka i pewnie by go wykastrowali gdyby znowu stracił jakieś punkty. Spojrzał na Gryfona, a w jego głowie kotłowała się plątanina myśli.
- W nogi! - powiedział w końcu i najszybciej, ale zarazem najciszej jak to było możliwe ruszył w przeciwnym kierunku korytarza, z którego nadchodziła zmora w postaci woźnego.
Bawiła go cała ta sytuacja. Normalnie nie wchodził w takie słowne potyczki z ludźmi, których traktował jak podludzi, a tak traktował każdego, kto w znacznym stopniu odstawał od niego w jakiejś kwestii, ale dzisiaj akurat miał z tego frajdę. W momencie kiedy zauważył, że chłopak definitywnie zaczyna się denerwować uśmiechnął się lekko pod nosem. Tym razem to on oparł się o parapet na przeciwko niego i skrzyżował ręce na piersi.
- Miłość damsko-męska mi nie przeszkadza, ale serio? Musicie się tak migdalić na korytarzu? Tak się z tym waszym "uczuciem" obnosić i manifestować? Mi to wisi, wręcz uważam to za zabawne jak wymieniacie się płynami, a tu nagle przychodzi nauczyciel...ale niektórym może to przeszkadzać. - powiedział co miał do powiedzenia i nie miał zamiaru już do tego tematu wracać.
Chciał jeszcze dodać, że chyba pomyli flakonik z perfumami, z flakonikiem z sikami trolla, ale już sobie to odpuścił. Słysząc jego słowa na temat migdalenia się przewrócił oczyma i westchnął ciężko. Moment później odepchnął się od parapetu i już miał skierować swoje kroki w kierunku biblioteki gdy usłyszał magiczne słowo "woźny", a chwilę potem Bojczuk znowu na niego wpadł.
- Na Merlina przestań tak się do mnie kleić! - warknął cicho odpychając go od siebie lekko.
Rozejrzał się po korytarzu i słysząc przyspieszając kroki aż mu krew w żyłach zastygła. Nie mógł sobie pozwolić na szlaban, co to to nie. W tym roku już zarobił kilka i pewnie by go wykastrowali gdyby znowu stracił jakieś punkty. Spojrzał na Gryfona, a w jego głowie kotłowała się plątanina myśli.
- W nogi! - powiedział w końcu i najszybciej, ale zarazem najciszej jak to było możliwe ruszył w przeciwnym kierunku korytarza, z którego nadchodziła zmora w postaci woźnego.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No jest się czym chwalić, naprawdę... Wywracam tylko oczami, ale mrużę je zaraz lekko, wpatrując się w Larsona.
- Ale może umrzeć jak ktoś mu zmiażdży czaszkę, takim obcasem na przykład. - cedzę przez zęby. To groźba miała być, jak najbardziej, bo aż muszę w myślach odliczyć od dziesięciu w dół, żeby się trochę uspokoić. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, czterytrzydwajeden... Już mi lepiej...
Ale serce znowu skacze do gardła gdy się tak uwijam w popłochu i odbijam to od Larsona to od ściany. Popędzam go obiema rękami, sam ruszając tuż za nim, takim jakby przyspieszonym chodem, bo bieg mógł okazać się zbyt głośny. Byliśmy już względnie nisko, a ja znacznie pewniej czułem się bliżej nieba, gdzie wieże nie miały przede mną tajemnic. Tutaj? To były bardziej tereny Ślizgonów, Puchonów, ewentualnie wszystkich tych, którym nie starczała kolacja i musieli sobie robić w nocy wycieczki do kuchni. Ja, owszem, niejedną tajemnicę odkrył przede mną zamek Hogwart, ale ich wszystkich niesposób poznać!...
- Jak mnie złapie przez ciebie to obiecuję, że się policzymy... Jeszcze nie skończyłem odbywać poprzedniego szlabanu!... - mówię szeptem, bo wiadomo, że to wina tego przebrzydłego zaskrońca. Jakby mnie nie zatrzymał na tym nieszczęsnym korytarzu to bym już dawno był z Mią na wieży astronomicznej, z dala od nocnych patrolów, a tak nie dość, że mi napsuł ten cały Luke krwi, to jeszcze czułem na karku oddech ujemnych punktów. W akcie desperacji ciągnąłem kolejno za wszystkie klamki mijanych po drodze sal, ale żadna nie ustąpiła - pozamykane na cztery spusty! Oczywiście poradziłbym sobie z zamkiem, miałem na to sposoby, ale wymagało to dłuższej chwili, której w tym momencie zdecydowanie nam brakowało.
- Cholera, wszystko pozamykane, i co teraz? Ty tu na dole jesteś bardziej tutejszy niż ja, wymyśl coś! - mówię do mojego towarzysza niedoli, bo ileż możemy tak uciekać? Byle do jakiś schodów, wyżej poradziłbym sobie znacznie lepiej - miałem tam swoje znajome kryjówki, z których korzystałem już nie raz i nie dwa razy.
- Ale może umrzeć jak ktoś mu zmiażdży czaszkę, takim obcasem na przykład. - cedzę przez zęby. To groźba miała być, jak najbardziej, bo aż muszę w myślach odliczyć od dziesięciu w dół, żeby się trochę uspokoić. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, czterytrzydwajeden... Już mi lepiej...
Ale serce znowu skacze do gardła gdy się tak uwijam w popłochu i odbijam to od Larsona to od ściany. Popędzam go obiema rękami, sam ruszając tuż za nim, takim jakby przyspieszonym chodem, bo bieg mógł okazać się zbyt głośny. Byliśmy już względnie nisko, a ja znacznie pewniej czułem się bliżej nieba, gdzie wieże nie miały przede mną tajemnic. Tutaj? To były bardziej tereny Ślizgonów, Puchonów, ewentualnie wszystkich tych, którym nie starczała kolacja i musieli sobie robić w nocy wycieczki do kuchni. Ja, owszem, niejedną tajemnicę odkrył przede mną zamek Hogwart, ale ich wszystkich niesposób poznać!...
- Jak mnie złapie przez ciebie to obiecuję, że się policzymy... Jeszcze nie skończyłem odbywać poprzedniego szlabanu!... - mówię szeptem, bo wiadomo, że to wina tego przebrzydłego zaskrońca. Jakby mnie nie zatrzymał na tym nieszczęsnym korytarzu to bym już dawno był z Mią na wieży astronomicznej, z dala od nocnych patrolów, a tak nie dość, że mi napsuł ten cały Luke krwi, to jeszcze czułem na karku oddech ujemnych punktów. W akcie desperacji ciągnąłem kolejno za wszystkie klamki mijanych po drodze sal, ale żadna nie ustąpiła - pozamykane na cztery spusty! Oczywiście poradziłbym sobie z zamkiem, miałem na to sposoby, ale wymagało to dłuższej chwili, której w tym momencie zdecydowanie nam brakowało.
- Cholera, wszystko pozamykane, i co teraz? Ty tu na dole jesteś bardziej tutejszy niż ja, wymyśl coś! - mówię do mojego towarzysza niedoli, bo ileż możemy tak uciekać? Byle do jakiś schodów, wyżej poradziłbym sobie znacznie lepiej - miałem tam swoje znajome kryjówki, z których korzystałem już nie raz i nie dwa razy.
Nie skomentował już słów Gryfona na temat miażdżenia głowy obcasem. Nie było sensu, z resztą nie chciał się już wplątywać z nim w słowne potyczki. Gryfon w jego mniemaniu i tak był już na straconej pozycji.
- Przeze mnie? Chyba się zamieniłeś na mózgi z jakimś gumochłonem- warknął do niego piorunując go wzrokiem. - Gdyby nie zachciało ci się miłosnych igraszek i wciskania nosa w nie swoje sprawy już dawno każdy z nas byłby w swoim miejscu. - dodał mega zirytowany.
Nie widziało mu się dać złapać. Im mniej przypałów, tym mniej szlabanów i odjętych punktów, tym samym więcej czasu na zajmowanie się swoimi sprawami. Nawet nie zauważył kiedy znaleźli się na jego terenie, po prostu chciał się gdzieś przed tym durnym woźnym ukryć, a nogi same go prowadziły. Widząc jak Bojczuk męczy się ze wszystkimi klamkami pokręcił głową z zażenowaniem.
- Wiesz, że jest coś takiego jak Alkohomora? - uniósł brew ku górze patrząc na chłopaka z politowaniem - Zachowaj trochę godności człowieku, bo zaraz się posikasz ze strachu. - dodał nie mogąc się powstrzymać, po czym wyciągnął różdżkę.
Drzwi jednej z sal ustąpiły i Larson chwycił Gryfona za fraki, po czym wepchnął go do pomieszczenia, w ostatnim momencie również sam wchodząc do środka.
Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi na korytarzu pojawił się woźny. Luke na nowo zamknął za nimi drzwi.
- Tutaj poczekamy aż sobie pójdzie, a potem każdy pójdzie w swoją stronę, jasne? - mruknął konspiracyjnym szeptem, bo woźny słynął z nieprzeciętnego słuchu, po czym spojrzał na chłopaka uważnie i skinieniem głowy wskazał mu, by w razie czego oboje się za czymś ukryli, gdyby woźny jednak postanowił posprawdzać sale w poszukiwaniu uciekinierów.
- Przeze mnie? Chyba się zamieniłeś na mózgi z jakimś gumochłonem- warknął do niego piorunując go wzrokiem. - Gdyby nie zachciało ci się miłosnych igraszek i wciskania nosa w nie swoje sprawy już dawno każdy z nas byłby w swoim miejscu. - dodał mega zirytowany.
Nie widziało mu się dać złapać. Im mniej przypałów, tym mniej szlabanów i odjętych punktów, tym samym więcej czasu na zajmowanie się swoimi sprawami. Nawet nie zauważył kiedy znaleźli się na jego terenie, po prostu chciał się gdzieś przed tym durnym woźnym ukryć, a nogi same go prowadziły. Widząc jak Bojczuk męczy się ze wszystkimi klamkami pokręcił głową z zażenowaniem.
- Wiesz, że jest coś takiego jak Alkohomora? - uniósł brew ku górze patrząc na chłopaka z politowaniem - Zachowaj trochę godności człowieku, bo zaraz się posikasz ze strachu. - dodał nie mogąc się powstrzymać, po czym wyciągnął różdżkę.
Drzwi jednej z sal ustąpiły i Larson chwycił Gryfona za fraki, po czym wepchnął go do pomieszczenia, w ostatnim momencie również sam wchodząc do środka.
Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi na korytarzu pojawił się woźny. Luke na nowo zamknął za nimi drzwi.
- Tutaj poczekamy aż sobie pójdzie, a potem każdy pójdzie w swoją stronę, jasne? - mruknął konspiracyjnym szeptem, bo woźny słynął z nieprzeciętnego słuchu, po czym spojrzał na chłopaka uważnie i skinieniem głowy wskazał mu, by w razie czego oboje się za czymś ukryli, gdyby woźny jednak postanowił posprawdzać sale w poszukiwaniu uciekinierów.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bla, bla, bla... coś tam się do mnie sapie o miłosne igraszki i inne takie, ale już go nawet nie słucham, przeklinając tylko w myślach na wszystkie znane sposoby.
- Nie bądź taki hop do przodu, Larson. - rzucam w odpowiedzi na jego kolejne słowa, ale fakt - czasem zapominałem o podstawowych zaklęciach. Mugolskie korzenie dawały o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach, niestety. Rozchylam wargi, żeby coś jeszcze dodać, ale zanim zdążę w ogóle wyrzucić z siebie kolejne słowo, to Luke wciąga mnie do jednej z sal, więc kiwam tylko głową, na znak, że dotarło. Wyglądało na to, że jesteśmy tu bezpieczni i wystarczy po prostu uzbroić się w cierpliwość. Przyklejam ucho do drewnianych drzwi, nasłuchując kroków woźnego i wtedy to czuję. Coś jakby pstryczek w tył głowy.
- Co do... - zaczynam, marszcząc brwi, bo jestem pewien, że to ten zasrany Larson znowu nabrał chęci na gnębienie, ale tym razem to nie on. Dociera to do mnie kiedy sięgam ręką do włosów, wyciągając spomiędzy bujnych loków ośliniony papierek. Ośliniony papierek. W całym Hogwarcie było tylko jedno stworzenie (nie licząc pierwszoklasistów, ale to akurat stan umysłu), które posuwało się do tego typu żarcików i był nim...
- Irytek!... - syczę przez zaciśnięte zęby, odwracając się w drugą stronę, wlepiając gały prosto w ducha lewitującego ponad naszymi głowami. Chytre spojrzenie wielkich oczu, uśmiech zwiastujący rychłą apokalipsę... trochę jakbym patrzył w lustro, tylko byłem znacznie przystojniejszy. No i podobnie jak on cykałem się Krwawego Barona. Pamiętam jeszcze jak wpadłem na niego w lochach na pierwszym roku i się popłakałem ze strachu. Później jedna prefekta z ostatniej klasy tuliła mnie do swojego obfitego biustu, więc w sumie w ogólnym rozrachunku wyszedłem na plus. Nieważne zresztą! Gapię się na poltergeista szeroko otwartymi oczami, a on na nas, posyłając kolejne kulki papieru to we mnie to w Luke'a.
- UUUUUUU-Uczniowie nie śpią, jak już dawno powinni! Nieładnie, nieładnie, należy wam się kara! - śmieje się w ten swój denerwujący sposób, a zaraz dostaję kolejnym pociskiem prosto między oczy.
- Irytek, cicho! Daj żyć, chłopie!... - proszę, zasłaniając się obiema rękami, żeby mi czasem nie wybił oczu.
- Nie bądź taki hop do przodu, Larson. - rzucam w odpowiedzi na jego kolejne słowa, ale fakt - czasem zapominałem o podstawowych zaklęciach. Mugolskie korzenie dawały o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach, niestety. Rozchylam wargi, żeby coś jeszcze dodać, ale zanim zdążę w ogóle wyrzucić z siebie kolejne słowo, to Luke wciąga mnie do jednej z sal, więc kiwam tylko głową, na znak, że dotarło. Wyglądało na to, że jesteśmy tu bezpieczni i wystarczy po prostu uzbroić się w cierpliwość. Przyklejam ucho do drewnianych drzwi, nasłuchując kroków woźnego i wtedy to czuję. Coś jakby pstryczek w tył głowy.
- Co do... - zaczynam, marszcząc brwi, bo jestem pewien, że to ten zasrany Larson znowu nabrał chęci na gnębienie, ale tym razem to nie on. Dociera to do mnie kiedy sięgam ręką do włosów, wyciągając spomiędzy bujnych loków ośliniony papierek. Ośliniony papierek. W całym Hogwarcie było tylko jedno stworzenie (nie licząc pierwszoklasistów, ale to akurat stan umysłu), które posuwało się do tego typu żarcików i był nim...
- Irytek!... - syczę przez zaciśnięte zęby, odwracając się w drugą stronę, wlepiając gały prosto w ducha lewitującego ponad naszymi głowami. Chytre spojrzenie wielkich oczu, uśmiech zwiastujący rychłą apokalipsę... trochę jakbym patrzył w lustro, tylko byłem znacznie przystojniejszy. No i podobnie jak on cykałem się Krwawego Barona. Pamiętam jeszcze jak wpadłem na niego w lochach na pierwszym roku i się popłakałem ze strachu. Później jedna prefekta z ostatniej klasy tuliła mnie do swojego obfitego biustu, więc w sumie w ogólnym rozrachunku wyszedłem na plus. Nieważne zresztą! Gapię się na poltergeista szeroko otwartymi oczami, a on na nas, posyłając kolejne kulki papieru to we mnie to w Luke'a.
- UUUUUUU-Uczniowie nie śpią, jak już dawno powinni! Nieładnie, nieładnie, należy wam się kara! - śmieje się w ten swój denerwujący sposób, a zaraz dostaję kolejnym pociskiem prosto między oczy.
- Irytek, cicho! Daj żyć, chłopie!... - proszę, zasłaniając się obiema rękami, żeby mi czasem nie wybił oczu.
Naprawdę spodziewałby się wszystkiego, naprawdę wszystkiego, ale nie tego, że ktoś może zapomnieć podstawowych zaklęć. Dobrze, że nie umiał czytać w myślach, bo z pewnością wybuchnąłby śmiechem gdyby dowiedział się, że Bojczuk naprawdę zapomniał. No ta, zapomniał wół jak cielęciem był. Przecież on sam miał niesamowite problemy z magią i tym wszystkim kiedy w ogóle dowiedział się, że jest czarodziejem. Jednak starał sie o tym nie pamiętać, odepchnął te wspomnienia w najdalszy kąt swojego umysłu i tam szczelnie zamknął. Został wychowany w przekonaniu o swojej wyższości, o swojej wielkości...jego przybrana matka robiła wszystko by czasami o tym nie zapomniał. To pani Larson finalnie ukształtowała jego charakter i to jej zawdzięczał wszystko co do tej pory osiągnął i to jaki był. Wiedział, że nigdy nie będzie w stanie się jej odwdzięczyć.
Stał przodem do drzwi, żeby w każdym momencie móc w jakiś sposób uciec, kiedy dostał czymś w głowę. Od razu się rozejrzał i dopiero po chwili zauważył, że nie są w pomieszczeniu sami. Na Brodę Merlina, tylko tego tu brakowało. Jeśli ten irytujący duszek zacznie drzeć ryja to na pewno wpadną i mogą zapomnieć o tym, że w ogóle gdziekolwiek wyjdą po lekcjach przez następny miesiąc.
- Irytek cicho! Zamknij się! To wcale nie jest zabawę! - syknął starając się uniknąć mokrych pocisków, które poltergeist cały czas w nich rzucał, mają sobie kompletnie za nic ich proszenie.
W tym momencie jak ten głupek, nawet machnął ręką na rucha chcąc go w ten sposób odgonić, ale jak można się było spodziewać, kompletnie nie przyniosło to oczekiwanego skutku. W końcu Luke chwycił jakąś książkę i ukrył za nią twarz.
- Albo się go jakoś pozbędziemy, albo ten kretyn zafunduje nam szlaban stulecia. - spojrzał na Gryfona mając nadzieję, że może jednak uda im się jakoś we dwoje coś wykombinować.
Nie chciał, ale musiał z nim współpracować. Może razem uda im się jakoś uciec przed woźnym i tym irytującym duszkiem, a potem ich drogi znowu się rozejdą i ani jeden ani drugi nie będą sobie więcej wchodzić w drogę. Naprawdę miał taką nadzieję.
aut. wybacz za opóźnienie :*
Stał przodem do drzwi, żeby w każdym momencie móc w jakiś sposób uciec, kiedy dostał czymś w głowę. Od razu się rozejrzał i dopiero po chwili zauważył, że nie są w pomieszczeniu sami. Na Brodę Merlina, tylko tego tu brakowało. Jeśli ten irytujący duszek zacznie drzeć ryja to na pewno wpadną i mogą zapomnieć o tym, że w ogóle gdziekolwiek wyjdą po lekcjach przez następny miesiąc.
- Irytek cicho! Zamknij się! To wcale nie jest zabawę! - syknął starając się uniknąć mokrych pocisków, które poltergeist cały czas w nich rzucał, mają sobie kompletnie za nic ich proszenie.
W tym momencie jak ten głupek, nawet machnął ręką na rucha chcąc go w ten sposób odgonić, ale jak można się było spodziewać, kompletnie nie przyniosło to oczekiwanego skutku. W końcu Luke chwycił jakąś książkę i ukrył za nią twarz.
- Albo się go jakoś pozbędziemy, albo ten kretyn zafunduje nam szlaban stulecia. - spojrzał na Gryfona mając nadzieję, że może jednak uda im się jakoś we dwoje coś wykombinować.
Nie chciał, ale musiał z nim współpracować. Może razem uda im się jakoś uciec przed woźnym i tym irytującym duszkiem, a potem ich drogi znowu się rozejdą i ani jeden ani drugi nie będą sobie więcej wchodzić w drogę. Naprawdę miał taką nadzieję.
aut. wybacz za opóźnienie :*
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zasłaniam się wciąż rękami, a Irytek rży nam nad głowami jak rozjuszona klacz. Czuję mocne bicie serca, słuch mi się radykalnie wyostrza i mam wrażenie, że słyszę stukot butów woźnego. Czas na moment zwalnia, a mi robi się gorąco. Przygryzam dolną wargę, po czym wbijam spojrzenie najpierw w Larsona, a później ducha.
- Irytku! Irytku posłuchaj! - moglibyśmy nastraszyć go Krwawym Baronem, ale co by nam to dało? Wypadłby wówczas na korytarz krzycząc w niebo głosy, a my wpadlibyśmy jak śliwka w kompot. Trzeba więc było go podejść inaczej - Wiem, że woźny ostatnio zalazł ci za skórę, słyszałem, że skonfiskował cukierki czkawkowe, które rozdawałeś pierwszorocznym, niefajnie, co? Straszny gbur z tego woźnego, co nie, Luke? - zerkam na niego kątem oka, szturchając go w bok, żeby przytaknął - W ogóle nie zna się na żartach, przecież to było przezabawne! - kiwam energicznie głową, powracając do uważnego przypatrywania się poltergeistowi. Wciąż wisi nam nad głowami i mruży nieznacznie swoje ogromne ślepia, ale chyba udało mi się go zainteresować - Powinien dostać w kość, jak matkę kocham! A tak się składa, że wiem jak mu dopiec, tylko musimy zawrzeć pakt - ty pomożesz nam i przestaniesz wrzeszczeć, odciągniesz go na drugą stronę zamku, wiesz, byle dalej stąd, a my... my wykradniemy dla ciebie twoje cukierki i kilka innych drobiazgów, które kiedyś mogłyby ci się przydać. Czy to nie brzmi jak świetny plan? No wiesz, wilk syty i owca cała - ty odzyskasz swoje rzeczy, woźny będzie mega wkurzony, a my obędziemy się bez szlabanów. - uśmiecham się, splatając palce obu dłoni w koszyczek i puszczam je luźno przed sobą. W pomieszczeniu zalega cisza, zaś Irytek wygląda jakby faktycznie się nad tym zastanawiał. Czuję krople potu wykwitające na moich skroniach, ale staram się nie dawać po sobie znać, że denerwuję się jak nigdy! Już i tak Mia mnie wyklnie za to, że kazałem jej czekać, o ile w ogóle uda mi się pojawić na spotkaniu. Ponownie szturcham Larsona w bok, żeby może coś dodał, albo chociaż przytaknął, bo duch wciąż lustruje nas uważnym spojrzeniem.
- Irytku! Irytku posłuchaj! - moglibyśmy nastraszyć go Krwawym Baronem, ale co by nam to dało? Wypadłby wówczas na korytarz krzycząc w niebo głosy, a my wpadlibyśmy jak śliwka w kompot. Trzeba więc było go podejść inaczej - Wiem, że woźny ostatnio zalazł ci za skórę, słyszałem, że skonfiskował cukierki czkawkowe, które rozdawałeś pierwszorocznym, niefajnie, co? Straszny gbur z tego woźnego, co nie, Luke? - zerkam na niego kątem oka, szturchając go w bok, żeby przytaknął - W ogóle nie zna się na żartach, przecież to było przezabawne! - kiwam energicznie głową, powracając do uważnego przypatrywania się poltergeistowi. Wciąż wisi nam nad głowami i mruży nieznacznie swoje ogromne ślepia, ale chyba udało mi się go zainteresować - Powinien dostać w kość, jak matkę kocham! A tak się składa, że wiem jak mu dopiec, tylko musimy zawrzeć pakt - ty pomożesz nam i przestaniesz wrzeszczeć, odciągniesz go na drugą stronę zamku, wiesz, byle dalej stąd, a my... my wykradniemy dla ciebie twoje cukierki i kilka innych drobiazgów, które kiedyś mogłyby ci się przydać. Czy to nie brzmi jak świetny plan? No wiesz, wilk syty i owca cała - ty odzyskasz swoje rzeczy, woźny będzie mega wkurzony, a my obędziemy się bez szlabanów. - uśmiecham się, splatając palce obu dłoni w koszyczek i puszczam je luźno przed sobą. W pomieszczeniu zalega cisza, zaś Irytek wygląda jakby faktycznie się nad tym zastanawiał. Czuję krople potu wykwitające na moich skroniach, ale staram się nie dawać po sobie znać, że denerwuję się jak nigdy! Już i tak Mia mnie wyklnie za to, że kazałem jej czekać, o ile w ogóle uda mi się pojawić na spotkaniu. Ponownie szturcham Larsona w bok, żeby może coś dodał, albo chociaż przytaknął, bo duch wciąż lustruje nas uważnym spojrzeniem.
Luke nadal zasłaniając twarz książką słuchał słów Gryfona. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że całkiem nieźle to wykombinował. On pewnie nie wpadłby na to, by się z Irytkiem układać, ba, nawet by mu to przez głowę nie przeszło. Prędzej zacząłby go straszyć Krwawym Baronem, ale znając jego dzisiejsze szczęście skończyłoby się to spektakularnym fiaskiem.
- Skonfiskował ci cukierki? Nie, no przecież to jest niewybaczalne. - pokręcił głową zgadzając się z Bojczukiem - Ja to bym tego na twoim miejscu Irytku bez echa nie zostawił. Ten przebrzydły woźny powinien znać swoje miejsce. - odparł zabierając swoja prowizoryczną, książkową tarczę z twarzy i spojrzał na duszka, a potem zerknął kątem oka na Gryfona.
Moment później już słuchał uważnie słów Bojczuka. Nie chciało mu się wierzyć w to co słyszał. Miał niby włamać się do biura woźnego? No życie to mu było miłe. Już miał zaprzeczyć, że nie ma takiej siły na świecie, która by go do tego zmusiła, kiedy zobaczył, że Irytek jakby się uspokoił i wychodziło na to, że rozważał jego propozycję. I to właśnie to zadecydowało o jego kolejnej decyzji.
Zerknął na Bojczuka, po czym westchnął cicho i pokiwał głową. Nie odmówił sobie jednak i trzasnął Gryfona w bok, trochę mocniej niż zamierzał.
- Jasne, zwiniemy te cukierki i wszyscy będziemy szczęśliwi. No dawaj Irytuku, zobacz ile na tym zyskasz. Wyręczymy cię w kradzieży, a potem będziesz mógł na spokojnie znowu częstować pierwszorocznych cukierkami i mieć przy tym ubaw... z resztą jak my wszyscy. No bo przecież nie ma nic śmieszniejszego niż niemogący zapanować nad czkawką pierwszoroczni. - powiedział lekko kiwając przy tym głową.
Wymusił nawet delikatny uśmiech, żeby chociaż trochę wyglądać bardziej wiarygodnie. Naprawdę nie miał na to ochoty, ale jeśli to miało uratować jego tyłek, to był gotowy się poświęcić.
Obserwował Irytka w napięciu. Nigdy nie było wiadomo co mu do głowy wpadnie. Równie dobrze mógł za moment znowu zacząć drzeć ryja i rzucać w nich cholera wie czym. Miał jednak nadzieję, że rozważy pozytywnie ich propozycję i chociaż szlaban będzie czarnym scenariuszem, z którym będą mogli się pożegnać.
- Skonfiskował ci cukierki? Nie, no przecież to jest niewybaczalne. - pokręcił głową zgadzając się z Bojczukiem - Ja to bym tego na twoim miejscu Irytku bez echa nie zostawił. Ten przebrzydły woźny powinien znać swoje miejsce. - odparł zabierając swoja prowizoryczną, książkową tarczę z twarzy i spojrzał na duszka, a potem zerknął kątem oka na Gryfona.
Moment później już słuchał uważnie słów Bojczuka. Nie chciało mu się wierzyć w to co słyszał. Miał niby włamać się do biura woźnego? No życie to mu było miłe. Już miał zaprzeczyć, że nie ma takiej siły na świecie, która by go do tego zmusiła, kiedy zobaczył, że Irytek jakby się uspokoił i wychodziło na to, że rozważał jego propozycję. I to właśnie to zadecydowało o jego kolejnej decyzji.
Zerknął na Bojczuka, po czym westchnął cicho i pokiwał głową. Nie odmówił sobie jednak i trzasnął Gryfona w bok, trochę mocniej niż zamierzał.
- Jasne, zwiniemy te cukierki i wszyscy będziemy szczęśliwi. No dawaj Irytuku, zobacz ile na tym zyskasz. Wyręczymy cię w kradzieży, a potem będziesz mógł na spokojnie znowu częstować pierwszorocznych cukierkami i mieć przy tym ubaw... z resztą jak my wszyscy. No bo przecież nie ma nic śmieszniejszego niż niemogący zapanować nad czkawką pierwszoroczni. - powiedział lekko kiwając przy tym głową.
Wymusił nawet delikatny uśmiech, żeby chociaż trochę wyglądać bardziej wiarygodnie. Naprawdę nie miał na to ochoty, ale jeśli to miało uratować jego tyłek, to był gotowy się poświęcić.
Obserwował Irytka w napięciu. Nigdy nie było wiadomo co mu do głowy wpadnie. Równie dobrze mógł za moment znowu zacząć drzeć ryja i rzucać w nich cholera wie czym. Miał jednak nadzieję, że rozważy pozytywnie ich propozycję i chociaż szlaban będzie czarnym scenariuszem, z którym będą mogli się pożegnać.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ducha patrzył na nas mrużąc swoje wielkie ślepia. Trwało to kilka długich sekund, podczas których zerkał to na mnie to na Luke'a, aż w końcu ze świstem wciągnął w usta powietrze i odezwał się, znacznie ciszej niż poprzednim razem.
- Noooo... dobra! Umowa stoi. - rzucił, zataczając koło ponad naszymi głowami, a mi kamień spadł z serca. Wyszczerzyłem się w uśmiechu.
- Świetnie! - aż klasnąłem w dłonie - Wiesz co robić, spotkamy się niebawem przy Wielkiej Sali! - pokiwałem łbem, wyciągając rękę w górę, ale Irytek chyba nie załapał, że winien zbić ze mną piąteczkę. No trudno... W każdym razie wystrzelił z sali, przelatując przez zamknięte drzwi i sądząc po odgłosach wpadł prosto na woźnego, który już sięgał klamki. Dało się słyszeć głośne przekleństwa, jeszcze głośniejsze obelgi i śmiech szkolnego dowcipnisia, a później huk oddalających się w pośpiechu kroków woźnego. Byli coraz dalej, a my chyba mogliśmy się już czuć bezpieczni. Odwracam się więc w kierunku Larsona i szczerzę do niego w uśmiechu - ten jednak szybko znika z mojej twarzy, kiedy wzrok pada na wiszący ponad jego ramieniem zegar. Nie no, Mia to mnie na bank zabije!...
- Nooo, nieźle. - pokiwałem głową, opuszczając spojrzenie i starając się jakoś utrzymać nerwy na wodzy, chociaż pobladłem, a mój uśmiech wyglądał jakbym dostał skrętu kiszek albo czegoś w tym guście - Proponuję go olać. - macham obiema rękami - Jak teraz każdy z nas pójdzie w swoją stronę to istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że spokojnie dojdziemy tam, gdzie mieliśmy dojść. Woźny na bank ma urwanie głowy z Irytkiem, szczególnie, że się chyba zajarał na moją propozycję. Będzie go za sobą ciągał aż do rana. - nie no, w myślach to aż sobie pogratulowałem, taki to był genialny pomysł, żeby się z Irytkiem układać! Tylko czy faktycznie chciałem go teraz wykiwać? Nie chciało mi się ganiać za jakimiś pierdołami, ale z drugiej strony czy chciałem się narażać na gniew jednego ze szkolnych duchów? W dodatku tego najbardziej wkurzającego?... Zawahałem się, spoglądając na Larsona - Myślisz, że Irytek nam dokopie jak go teraz olejemy? - cóż, postanowiłem zaczerpnąć rady.
- Noooo... dobra! Umowa stoi. - rzucił, zataczając koło ponad naszymi głowami, a mi kamień spadł z serca. Wyszczerzyłem się w uśmiechu.
- Świetnie! - aż klasnąłem w dłonie - Wiesz co robić, spotkamy się niebawem przy Wielkiej Sali! - pokiwałem łbem, wyciągając rękę w górę, ale Irytek chyba nie załapał, że winien zbić ze mną piąteczkę. No trudno... W każdym razie wystrzelił z sali, przelatując przez zamknięte drzwi i sądząc po odgłosach wpadł prosto na woźnego, który już sięgał klamki. Dało się słyszeć głośne przekleństwa, jeszcze głośniejsze obelgi i śmiech szkolnego dowcipnisia, a później huk oddalających się w pośpiechu kroków woźnego. Byli coraz dalej, a my chyba mogliśmy się już czuć bezpieczni. Odwracam się więc w kierunku Larsona i szczerzę do niego w uśmiechu - ten jednak szybko znika z mojej twarzy, kiedy wzrok pada na wiszący ponad jego ramieniem zegar. Nie no, Mia to mnie na bank zabije!...
- Nooo, nieźle. - pokiwałem głową, opuszczając spojrzenie i starając się jakoś utrzymać nerwy na wodzy, chociaż pobladłem, a mój uśmiech wyglądał jakbym dostał skrętu kiszek albo czegoś w tym guście - Proponuję go olać. - macham obiema rękami - Jak teraz każdy z nas pójdzie w swoją stronę to istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że spokojnie dojdziemy tam, gdzie mieliśmy dojść. Woźny na bank ma urwanie głowy z Irytkiem, szczególnie, że się chyba zajarał na moją propozycję. Będzie go za sobą ciągał aż do rana. - nie no, w myślach to aż sobie pogratulowałem, taki to był genialny pomysł, żeby się z Irytkiem układać! Tylko czy faktycznie chciałem go teraz wykiwać? Nie chciało mi się ganiać za jakimiś pierdołami, ale z drugiej strony czy chciałem się narażać na gniew jednego ze szkolnych duchów? W dodatku tego najbardziej wkurzającego?... Zawahałem się, spoglądając na Larsona - Myślisz, że Irytek nam dokopie jak go teraz olejemy? - cóż, postanowiłem zaczerpnąć rady.
Naprawdę odetchnął z ulgą kiedy Irytek postanowił zgodzić się na ich propozycję. To oznaczało, że przynajmniej na razie mają z bani i jego i woźnego.
Jakoś mimowolnie pokręcił głową z rozbawieniem widząc jak duszek olał Bojczuka i nie przybił mu piątki. Powiódł za nim wzrokiem, po czym przykleił ucho do drzwi by dokładnie się upewnić, że oba zagrożenia w postaci Irytka i woźnego oddalają się od ich kryjówki. Kiedy już był pewny, że są bezpieczni przeniósł wzrok na Gryfona.
-A ty co się szczerzysz jakbyś zatwardzenia dostał, co? - uniósł brew ku górze, jednocześnie odkładając swoją prowizoryczną książkową tarczę na stolik, gdzie leżała wcześniej.
Przez moment rozważał jego słowa. Rozejście się w swoich kierunkach było bardzo kuszącą propozycją. Miał już dość na dzisiaj przygód i nawet odechciało mu się całej tej biblioteki. Teraz marzył tylko o tym, żeby położyć się do łóżka.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy krzyczało, że nie mogą tak po prostu olać Irytka.
- Dokopie? Nie... - pokręcił głową wsadzając dłonie w kieszenie spodni - On nam żyć nie da jeśli go teraz wystawimy. Doskonale wiesz jaki on jest. - westchnął ciężko - O ile z ciężkim sercem muszę przyznać, że twój pomysł był naprawdę dobry, to właśnie okazało się, że ma bardzo duże luki i tak naprawdę jest beznadziejny. - pokręcił głową - Układanie się z Irytkiem? Przecież teraz po prostu nie mamy innego wyjścia i musimy iść ukraść te cukierki. Nie daj Merlinie na tym wpadniemy to będzie kaplica... - pokręcił głową - Chcąc nie chcąc musimy współpracować, bo przez twój jakże wątpliwy geniusz wplątałeś to i mnie. - dodał jeszcze, po czym oparł się nonszalancko stół i spojrzał na niego wyczekująco.
Skoro on wpakował ich w to bagno, wymagał by wymyślił kolejny jakże genialny plan, który umożliwi im wywiązanie się z obietnicy danej duchowi.
Na Brodę Merlina, jak on marzył by się już położyć do łóżka.
Jakoś mimowolnie pokręcił głową z rozbawieniem widząc jak duszek olał Bojczuka i nie przybił mu piątki. Powiódł za nim wzrokiem, po czym przykleił ucho do drzwi by dokładnie się upewnić, że oba zagrożenia w postaci Irytka i woźnego oddalają się od ich kryjówki. Kiedy już był pewny, że są bezpieczni przeniósł wzrok na Gryfona.
-A ty co się szczerzysz jakbyś zatwardzenia dostał, co? - uniósł brew ku górze, jednocześnie odkładając swoją prowizoryczną książkową tarczę na stolik, gdzie leżała wcześniej.
Przez moment rozważał jego słowa. Rozejście się w swoich kierunkach było bardzo kuszącą propozycją. Miał już dość na dzisiaj przygód i nawet odechciało mu się całej tej biblioteki. Teraz marzył tylko o tym, żeby położyć się do łóżka.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy krzyczało, że nie mogą tak po prostu olać Irytka.
- Dokopie? Nie... - pokręcił głową wsadzając dłonie w kieszenie spodni - On nam żyć nie da jeśli go teraz wystawimy. Doskonale wiesz jaki on jest. - westchnął ciężko - O ile z ciężkim sercem muszę przyznać, że twój pomysł był naprawdę dobry, to właśnie okazało się, że ma bardzo duże luki i tak naprawdę jest beznadziejny. - pokręcił głową - Układanie się z Irytkiem? Przecież teraz po prostu nie mamy innego wyjścia i musimy iść ukraść te cukierki. Nie daj Merlinie na tym wpadniemy to będzie kaplica... - pokręcił głową - Chcąc nie chcąc musimy współpracować, bo przez twój jakże wątpliwy geniusz wplątałeś to i mnie. - dodał jeszcze, po czym oparł się nonszalancko stół i spojrzał na niego wyczekująco.
Skoro on wpakował ich w to bagno, wymagał by wymyślił kolejny jakże genialny plan, który umożliwi im wywiązanie się z obietnicy danej duchowi.
Na Brodę Merlina, jak on marzył by się już położyć do łóżka.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wywracam tylko oczami na jego słowa, bo już mi się nie chce kłócić. Co on się nigdy nie uśmiechał, czy jak?... W sumie Ślizgoni chyba mieli to do siebie, że tego nie robili tylko się głupio krzywili, jak Larson teraz. Ale powstrzymałem się od komentarza tym razem, chociaż nie było łatwo.
Patrzę na Luke'a i o ile na początku jego słowa sprawiły, że znowu się szeroko uśmiechnąłem, o tyle im więcej mówił, tym szybciej ten uśmiech z mojego lica schodził. No nie przemyślałem tego tak do końca, ale przynajmniej miałem jakikolwiek plan! Tak to byśmy się musieli użerać z Irytkiem i z woźnym, a tak? Siedzieliśmy sobie spokojnie w jednej z sal...
- Dobra już, nie marudź. - macham obiema rękami - Daj mi pomyśleć. - opieram się tyłkiem o jedną z ławek, marszczę mocno brwi i drapię się najpierw po głowie, a później po brodzie. Trwa to jednak tylko chwilę, bo co nam zostało? Walę więc pięścią w otwartą dłoń i powracam spojrzeniem do Larsona - Wiem już! Po prostu tam chodźmy, resztę wymyślę na poczekaniu. - wzruszyłem ramionami. Tak powstawały najlepsze plany przecież. Całe życie leciałem w ten sposób i co? I całkiem nieźle na tym wychodziłem, hehe. Odpycham się od ławki i ruszam w kierunku drzwi, by oprzeć dłoń na klamce.
- Znam dobry skrót. Ale jak komuś o nim powiesz to ci wyrwę język, jak matkę kocham. - kiwam głową, robiąc przy tym poważną minę. Im mniej osób wiedziało o takich rzeczach tym lepiej - Dobra, za mną i cicho-sza. - wolną dłonią sięgam po różdżkę, po czym wychylam się na korytarz by sprawdzić czy nikt tam nie łazi. Pusto, więc macham na Larsona różdżką i niespiesznie, cichutko, ruszam wzdłuż korytarza, aż do jego końca, gdzie teoretycznie znajdował się ślepy zaułek, nad którym pieczę sprawowało monumentalne malowidło, przedstawiające wirujące w tańcu pary - śliczne dziewczęta i eleganccy panowie bujali się miarowo w rytm nieistniejącej muzyki. Stanąłem pod nim, przez chwilę mierząc je wzrokiem, a zaraz złapałem Larsona w ramę jak jakąś zacną niewiastę i zrobiłem kilka tanecznych kroków w przód i w tył, na koniec kłaniając się głęboko namalowanej najbliżej parze - ta już wcześniej zwróciła na nas uwagę, a kiedy skończyliśmy obydwoje odwzajemnili ukłon - przystojny mąż skłonił się nisko, zaś jego urocza partnerka dygnęła jak na damę przystało.
- Nic nie mów. - mówię do Luke'a. Obraz odskoczył do ściany i choć szczelina nie była wielka, dało się przecisnąć do wąskiego, ciemnego korytarza.
- Lumos. - szepnąłem, a koniec mojej różdżki rozświetlił mroki, prezentując naszym oczom zakurzone, pełne pajęczyn pomieszczenie. Ruszyłem przodem.
Patrzę na Luke'a i o ile na początku jego słowa sprawiły, że znowu się szeroko uśmiechnąłem, o tyle im więcej mówił, tym szybciej ten uśmiech z mojego lica schodził. No nie przemyślałem tego tak do końca, ale przynajmniej miałem jakikolwiek plan! Tak to byśmy się musieli użerać z Irytkiem i z woźnym, a tak? Siedzieliśmy sobie spokojnie w jednej z sal...
- Dobra już, nie marudź. - macham obiema rękami - Daj mi pomyśleć. - opieram się tyłkiem o jedną z ławek, marszczę mocno brwi i drapię się najpierw po głowie, a później po brodzie. Trwa to jednak tylko chwilę, bo co nam zostało? Walę więc pięścią w otwartą dłoń i powracam spojrzeniem do Larsona - Wiem już! Po prostu tam chodźmy, resztę wymyślę na poczekaniu. - wzruszyłem ramionami. Tak powstawały najlepsze plany przecież. Całe życie leciałem w ten sposób i co? I całkiem nieźle na tym wychodziłem, hehe. Odpycham się od ławki i ruszam w kierunku drzwi, by oprzeć dłoń na klamce.
- Znam dobry skrót. Ale jak komuś o nim powiesz to ci wyrwę język, jak matkę kocham. - kiwam głową, robiąc przy tym poważną minę. Im mniej osób wiedziało o takich rzeczach tym lepiej - Dobra, za mną i cicho-sza. - wolną dłonią sięgam po różdżkę, po czym wychylam się na korytarz by sprawdzić czy nikt tam nie łazi. Pusto, więc macham na Larsona różdżką i niespiesznie, cichutko, ruszam wzdłuż korytarza, aż do jego końca, gdzie teoretycznie znajdował się ślepy zaułek, nad którym pieczę sprawowało monumentalne malowidło, przedstawiające wirujące w tańcu pary - śliczne dziewczęta i eleganccy panowie bujali się miarowo w rytm nieistniejącej muzyki. Stanąłem pod nim, przez chwilę mierząc je wzrokiem, a zaraz złapałem Larsona w ramę jak jakąś zacną niewiastę i zrobiłem kilka tanecznych kroków w przód i w tył, na koniec kłaniając się głęboko namalowanej najbliżej parze - ta już wcześniej zwróciła na nas uwagę, a kiedy skończyliśmy obydwoje odwzajemnili ukłon - przystojny mąż skłonił się nisko, zaś jego urocza partnerka dygnęła jak na damę przystało.
- Nic nie mów. - mówię do Luke'a. Obraz odskoczył do ściany i choć szczelina nie była wielka, dało się przecisnąć do wąskiego, ciemnego korytarza.
- Lumos. - szepnąłem, a koniec mojej różdżki rozświetlił mroki, prezentując naszym oczom zakurzone, pełne pajęczyn pomieszczenie. Ruszyłem przodem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Hogwart, rok 1950, późna wiosna
Szybka odpowiedź