Hogwart, zima w roku 1949
AutorWiadomość
Ukradnij trochę, a wsadzą Cię za kratki,
ukradnij wiele, a uczynią Cie królem.
ukradnij wiele, a uczynią Cie królem.
To była piękna zima - nisko zawieszone na horyzoncie słońce odbijało się migotliwym blaskiem w śniegowych zaspach, dodatkowo skutych ostrym mrozem. Bo mrozu w tym roku nie brakowało - malował okna w kwieciste wzory, zdobił barwne witraże, szczypał w nosy i policzki, choć te ukryte były pod grubą warstwą wełnianych szalików. Nic więc dziwnego, że nawet w dni wolne od nauki hogwarckie korytarze wypełniał gwar i głośne rozmowy, bo przecież nikomu nie chciało się włóczyć po błoniach. Ja również spędzałem sobotnie popołudnie w grubych murach zamczyska, nie marnując czasu na prace domowe czy inne bzdety, które przecież zdążę nadrobić jutro. Zawsze zdążałem. Zamiast tego robiłem coś znacznie ważniejszego - zarabiałem pieniądze. Knuty, sykle, galeony, pióra, gargulki, spinki i chustki - myślałem już tylko o tym, kiedy po raz kolejny sprawdzałem zawartość mojej drewnianej skrzyni pełnej skarbów. Aktualnie grzebałem w jej wnętrzu, pomiędzy kolejnymi skrzącymi drobiazgami szukając tego, o którym właśnie opowiadałem mojemu potencjalnemu klientowi. Staliśmy na korytarzu na siódmym piętrze, opierając się o jedną z wysokich rzeźb, dzięki czemu ledwie było nas widać. A zresztą w weekend wszyscy byli jacyś bardziej beztroscy i życie toczyło się bliżej parteru oraz Wielkiej Sali, nie gdzieś pomiędzy zamkniętymi klasami, które swe wrota otworzą przed nami dopiero w poniedziałek.
- Za kogo ty mnie masz, Andy? Przecież jesteśmy znajomkami, myślisz, że co, oszukałbym znajomka? - ta, nawet nie byłem przekonany czy ten gość obok mnie naprawdę ma na imię Andy czy tylko mi się coś uroiło pod rozczochraną kopułą - Jak mówię, że to amulet szczęścia to jest to amulet szczęścia, mówię ci, że z nim w kieszeni zaliczysz wszystkie egzaminy z różdżką w nosie. Ojciec mi go przywiózł z Egiptu, podobno znalazł go w jednej z piramid, mówiłem ci kiedyś, że mój ojciec to jest taki szalony podróżnik, co to każde miejsce na świecie chce zobaczyć i zwozi w chatę różne takie cenne drobiazgi. Dzisiaj rano sowa dostarczyła mi nowy amulet więc muszę się pozbyć tego, żeby nie mieć pecha. No wiesz, nie można ich łączyć, bo to by już była pazerność. - kiwam głową z poważną miną. Tak serio to był zwykły kamień, ojca nawet nie znałem, a dzisiaj rano sowa dostarczyła mi tylko kolejnego wyjca od matki, że co ja w ogóle wyprawiam i dlaczego mam takie słabe oceny(!!!), ale koleś wyglądał jakby łyknął każde moje słowo. Już myślałem, że mam go w garści, ale coś tam kręci nosem, więc marszczę brwi i zamykam skrzynkę, uprzednio wrzucając do niej kamień.
- Dobra, nie to nie, chciałem ci pomóc, żebyś nie musiał tyle ślęczeć nad książkami co w poprzednim semestrze, ale jak... - wzruszam przy tym ramionami i odklejam plecy od rzeźby, że niby chcę odejść, ale łapie mnie za rękę mniej więcej w okolicach łokcia. Dobra, pora kuć żelazo póki gorące, jak to mówią! - Ech, dobra, dorzucę ci to piękne pióro. Wiesz, ja bym ci nawet dał za darmo, ale ojciec wysyła mi tylko talizmany, a matka przeznacza całą wypłatę na młodsze rodzeństwo, więc muszę jakoś na siebie zarabiać, szczególnie, że zima taka sroga, a ja zostałem w jednym swetrze. - pokazuję na to odzienie co je mam na sobie - stary, wełniany sweter ze dwa rozmiary za duży, ale w barwach Gryfonów, żeby nie było! Widzę wahanie na jego twarzy... Trzy, dwa, jeden... Przystał na propozycję, więc ponownie uchyliłem wieko by wygrzebać z wnętrza kamień i pióro. Trochę szkoda tego pisaka, ale biznes to biznes. I tak kosztowało pewnie ledwie kilka sykli, kamień jakieś nic, a wołałem sobie za nie znacznie, znacznie więcej.
- Na pewno będziesz zadowolony!...
Beztroska wolnych dni, wieńczących tydzień wytężonej nauki, kusiła uczniów niezależnie od pory roku. W upalne sobotnie popołudnia cała hogwarcka brać zdawała się wylegać na błonia, kąpiąc się w promieniach słońca, czystej wodzie jeziora lub szukając ochłody w cieniu rozłożystych drzew. Jesień sprzyjała długim spacerom i intymnym ukrywaniem się przed ulewami pod zadaszeniem magicznych szklarni. Budzący się do życia na wiosnę zamek także pustoszał - i nawet wyjątkowo mroźna tego roku zima wymiatała ze szkolnych korytarzy młodzież. Część starszych ruszała do Hogsmeade, młodsi zaś korzystali z opadów śniegu, bawiąc się i dokazując na wiele magicznych (i niemagicznych) sposobów. Deirdre nigdy nie rozumiała weekendowych wybuchów aktywności. Z politowaniem spoglądała na rówieśników odliczających do nadejścia piątkowego wieczoru: zachowywali się tak, jakby traktowali naukę jako karę. Niedorzeczni. Głupi. Naiwni. Wkrótce, oprócz pogardy, odczuła jednakże coś w rodzaju wdzięczności. Podczas gdy inni korzystali z nieograniczonego czasu wolnego na zewnątrz, ona mogła zając się swoimi sprawami w ciszy i spokoju. Biblioteka pustoszała, dzięki czemu mogła czytać bez ciągłego posykiwania na plotkujących czwartoklasistów. Poruszała się po niezatłoczonych korytarzach bez problemu, nie musząc raz po raz przebijać się przez tłum. Pokój Wspólny także stawał się bardziej przyjazny, pozostali w nim sami miłośnicy świętego spokoju - pragnący popularności Ślizgoni prezentowali się na zaśnieżonych błoniach - dlatego Deirdre wręcz czekała na te chwile swobody i samotności.
Wracała właśnie z biblioteki, w pewien sposób opuszczona - oddała ostatnie książki, szła więc z pustymi rękami, raz po raz poprawiając równą, długą grzywkę przysłaniającą czoło aż do brwi. Równo zapięta szata stanowiła idealne czarne tło dla przypinki prefekta. Nosiła ją z dumą, nieskromnie uznając, że zasłużyła na nią tak, jak nikt inny; przestrzegała każdego punktu szkolnego regulaminu, wyciągając konsekwencję dla tych, którzy w pogardzie mieli nienaruszalne zasady. Nie sądziła, że dziś także natrafi na małoletniego przestępcę, przemykała korytarzem na siódmym piętrze bez zwykłej czujności, ale podejrzany proceder, odbywający się za rzeźbą, od razu przykuł jej uwagę. Siódmy zmysł, instynkt, nieistotne: ważne, że na jej oczach działo się coś niezgodnego z prawem. Uniosła wysoko brwi, zaplotła ręce na piersi i pewnym, szybkim krokiem podeszła do Bojczuka. Kojarzyła go, Gryfon z jej roku: krążyły o nim niezbyt pochlebne informacje, podobno prowadził nielegalny handel i generalnie wdawał się w niecne procedery o różnym stopniu zaawansowania. Nie wiedziała, czy on także ją znał - nie była przesadnie popularna pomimo egzotycznej urody - ale na razie nie zdradzała się ze swoimi intencjami, przystając przy prowizorycznym stanowisku. Skrzynia, odchodzący pośpiesznie chłopak, rozglądający się na boku i przyciskający coś do piersi obronnym gestem - coś tu było mocno nie w porządku. - Co tu się dzieje? - spytała rzeczowo, patrząc to na przystojną - o tym też krążyły plotki i westchnięcia - twarz Jonathana, to na pudełko.
Wracała właśnie z biblioteki, w pewien sposób opuszczona - oddała ostatnie książki, szła więc z pustymi rękami, raz po raz poprawiając równą, długą grzywkę przysłaniającą czoło aż do brwi. Równo zapięta szata stanowiła idealne czarne tło dla przypinki prefekta. Nosiła ją z dumą, nieskromnie uznając, że zasłużyła na nią tak, jak nikt inny; przestrzegała każdego punktu szkolnego regulaminu, wyciągając konsekwencję dla tych, którzy w pogardzie mieli nienaruszalne zasady. Nie sądziła, że dziś także natrafi na małoletniego przestępcę, przemykała korytarzem na siódmym piętrze bez zwykłej czujności, ale podejrzany proceder, odbywający się za rzeźbą, od razu przykuł jej uwagę. Siódmy zmysł, instynkt, nieistotne: ważne, że na jej oczach działo się coś niezgodnego z prawem. Uniosła wysoko brwi, zaplotła ręce na piersi i pewnym, szybkim krokiem podeszła do Bojczuka. Kojarzyła go, Gryfon z jej roku: krążyły o nim niezbyt pochlebne informacje, podobno prowadził nielegalny handel i generalnie wdawał się w niecne procedery o różnym stopniu zaawansowania. Nie wiedziała, czy on także ją znał - nie była przesadnie popularna pomimo egzotycznej urody - ale na razie nie zdradzała się ze swoimi intencjami, przystając przy prowizorycznym stanowisku. Skrzynia, odchodzący pośpiesznie chłopak, rozglądający się na boku i przyciskający coś do piersi obronnym gestem - coś tu było mocno nie w porządku. - Co tu się dzieje? - spytała rzeczowo, patrząc to na przystojną - o tym też krążyły plotki i westchnięcia - twarz Jonathana, to na pudełko.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Siedem, osiem, dziewięć... przepuszczałem przez palce kolejne srebrne sykle, licząc je już po raz drugi, zanim wreszcie wylądowały w otchłani mojej wsiąkiewkowej sakiewki - taki prezent od mamy na ostatnie urodziny, bardzo trafiony jak dla mnie, no w punkt! W każdym razie brzęk obijających się o siebie monet był najwspanialszą muzyką dla moich uszu, więc specjalnie zatrząsłem nią kilka razy, zanim coś... coś, a nawet ktoś, nie zakłócił mi tego cudownego koncertu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy powoli odwróciłem się w kierunku, z którego dochodził dziewczęcy głos. Wbijam spojrzenie najpierw w jej twarzyczkę o wyjątkowo oryginalnych rysach, później przesuwam wzrokiem po sylwetce nieznajomej i wreszcie wlepiam gały w wypolerowaną odznakę prefekta. No po prostu cudownie! Ze wszystkich uczniów w całym zamku musiałem akurat trafić na prefekta! Czuję jak oczy mi się rozszerzają i ostrożnie - zupełnie jakbym chciał uśpić czujność dzikiego zwierza... dzikiego węża, bo nie umknęły mojej uwadze ślizgońskie barwy, który to właśnie przede mną stoi - ściskam skrzynię pod pachą, cofając ją lekko w tył, bo mam nadzieję, że może się gdzieś skryje w fałdach mojego swetra czy coś takiego. Chociaż marne szanse raczej, ze względu na jej nie za duże, ale i nie jakieś bardzo małe, gabaryty... A ta dziewczyna... tak mi się przygląda jakby już wiedziała co się wyprawia pod jej czujnym i bardzo zgrabnym noskiem. W pierwszej chwili nie wiem czy już się tłumaczyć czy jednak palić jana, że tylko sobie stoję, ale zaraz dociera do mnie... że przecież to tylko prefekt, któremu wcale się tłumaczyć nie muszę, w dodatku dziewczyna... kobieta już, bo miałem wrażenie, że kojarzę ją z kilku wspólnych zajęć, a ja potrafiłem się obchodzić z kobietami. Po pierwsze - odwrócenie uwagi. Opieram jedną dłoń na mostku i zaciągam się głośno powietrzem.
- Serce wyrywa mi się z piersi... - zaczynam, z wolna opuszczając rękę, nieznacznie wyciągając ją w kierunku Ślizgonki - ...prosto do ciebie, o piękna cesarzowo. - opieram znowu obie na skrzyni - Tajemniczy uśmiech Mona Lizy, zniewalające spojrzenie japońskich gejsz, blada skóra szlachcianki i lśniące, hebanowe pukle... - chociaż ta grzywka to bezguście totalne jak dla mnie, ale o tym nie musiała wiedzieć. Zresztą uśmiecham się czarująco i nonszalancko przeczesuję rozczochrane włosy, zwijające się w drobne spiralki - Oto stoi przede mną najprawdziwsza królewna Śnieżka... Chciałbym zatrzymać ten piękny widok w pamięci i na płótnie. - wiem, że powinienem zamilknąć, ale chyba się zaczynam pocić pod jej spojrzeniem i zanim zdążę ugryźć się w język dodaję - Chciałbym cię namalować. - a w myślach walę łbem w tę rzeźbę, przy której stoimy, bo chyba za bardzo dałem się ponieść.
- Serce wyrywa mi się z piersi... - zaczynam, z wolna opuszczając rękę, nieznacznie wyciągając ją w kierunku Ślizgonki - ...prosto do ciebie, o piękna cesarzowo. - opieram znowu obie na skrzyni - Tajemniczy uśmiech Mona Lizy, zniewalające spojrzenie japońskich gejsz, blada skóra szlachcianki i lśniące, hebanowe pukle... - chociaż ta grzywka to bezguście totalne jak dla mnie, ale o tym nie musiała wiedzieć. Zresztą uśmiecham się czarująco i nonszalancko przeczesuję rozczochrane włosy, zwijające się w drobne spiralki - Oto stoi przede mną najprawdziwsza królewna Śnieżka... Chciałbym zatrzymać ten piękny widok w pamięci i na płótnie. - wiem, że powinienem zamilknąć, ale chyba się zaczynam pocić pod jej spojrzeniem i zanim zdążę ugryźć się w język dodaję - Chciałbym cię namalować. - a w myślach walę łbem w tę rzeźbę, przy której stoimy, bo chyba za bardzo dałem się ponieść.
Chłopak zachowywał się jak książkowy przykład rzezimieszka przyłapanego na gorącym uczynku. Dezorientacja w spojrzeniu, ostrożny krok w tył, uważne spojrzenie na przedstawiciela czarodziejskiego prawa i ciężki proces myślowy, wypisany wręcz na twarzy. Kalkulacja opcji i szans, wybieranie tej najlepszej, owocującej uniknięciem kary. Ale nie przy Deirdre, nie przy pracowitej prefektce, stawiającej szkolny regulamin ponad wszystko inne. Zmrużyła oczy jeszcze bardziej, oczekując wytłumaczenia - i zdziwiła się srodze, gdy z ust Jonathana wypłynęła seria pochlebstw, epopeja, bezpośredni zwrot do bóstwa, bogini, jaką stała się w jego oczach.
Zadziałałoby to na każdą inną młodą czarownicę. Każdą. Bojczuk mówił z zapałem i emfazą, chwytał się za serce, korzystał też obficie ze swej niezwykłej spostrzegawczości, uderzając w najwrażliwsze nuty dojrzewającej dziewczyny, pragnącej potwierdzenia swej atrakcyjności. Tsagairt także miała z tym problem, ale komplementy zawstydzały ją i wprowadzały w dyskomfort, a na ten reagowała wzmożoną pasywną agresją. Szkolny zakapior strzelił więc sobie Bombardą w stopę a ślizgonka uniosła brwi jeszcze wyżej, zaciskając usta. - Gejsza? Kto to? - wymsknęło się jej pomimo obruszenia; lubiła wiedzieć a nieznane słowa ciekawiły ją niezwykle; nie miała pojęcia, o czym dokładnie pieje młodzieniec i do czego - lub kogo - ją porównuje. Zainteresowanie innymi czarodziejskimi krajami przychodziło z czasem, nie znała też szczegółów mniej moralnych. Była prawie pewna, że to jakaś azjatycka księżniczka albo jakieś śliczne zwierzątko, ale wolała się upewnić. Lubiła zdobywać wiedzę w nawet najmniej spodziewanych okolicznościach. Zwłaszcza takich, gdy przyłapywała na gorącym uczynku kogoś mającego w jasnym poważaniu szkolny regulamin, zakazujący prowadzenia pokątnych biznesów. Deirdre odchrząknęła, odrobinę zawstydzona, ale bardziej zirytowana, znów spoglądając w bok, za kolegą znikającym za załomem korytarza. Nie będzie go przecież teraz gonić, by stanowił świadka tego niecnego procederu - pozostało jej jedynie przesłuchanie głównego podejrzanego. O równie podejrzanym zasobie słownictwa; zaczynała rozumieć, dlaczego reprezentantki innych domów wzdychały do tego rzezimieszka. Ponownie spiorunowała go wzrokiem, tym razem poruszona określeniem królewny Śnieżki. Wychowała się w czarodziejskiej rodzinie, nie miała pojęcia o czym bełkocze ten chłoptaś, ale kojarzyła już nazwę okropnego narkotyku - w ostatnim Proroku opisywano złapanie szajki tych potworów. - Śnieżka. Sprzedajesz narkotyki? - spytała, nie potrafiąc zapanować nad merlińskim oburzeniem, słyszalnym w jej głosie. - W szkole? - dopytała chłodno, przyglądając się trzymanej troskliwie niczym niemowlę skrzynce, którą tak opiekuńczo przyciskał do piersi. - Co tam masz? - spytała bezpardonowo, robiąc krok w jego stronę, by ominąć stolik i udaremnić mu ewentualną ucieczkę. Była bardzo wątła, ale miała nadzieję, że nie dojdzie do siłowego rozwiązania. Mógł przesadzić swoją prowizoryczną ladę albo popchnąć ją na ziemię - z drugiej strony drogę zagradzała mu rzeźba. - Będziesz miał dużo czasu na malowanie po ścianach Tower - próbowała nieudolnie go przestraszyć, zastanawiając się, jaka jest szansa, że złapała małoletniego członka gangu handlujących Śnieżką. Niewielka, ale jednak; podekscytowana, że broni prawa oraz porządku, zrobiła jeszcze jeden krok, prychając tak, by grzywka odsłoniła w pełni skośne oczy. Musiała być czujna. Kto wie, co zaraz wywinie ten Bojczuk.
Zadziałałoby to na każdą inną młodą czarownicę. Każdą. Bojczuk mówił z zapałem i emfazą, chwytał się za serce, korzystał też obficie ze swej niezwykłej spostrzegawczości, uderzając w najwrażliwsze nuty dojrzewającej dziewczyny, pragnącej potwierdzenia swej atrakcyjności. Tsagairt także miała z tym problem, ale komplementy zawstydzały ją i wprowadzały w dyskomfort, a na ten reagowała wzmożoną pasywną agresją. Szkolny zakapior strzelił więc sobie Bombardą w stopę a ślizgonka uniosła brwi jeszcze wyżej, zaciskając usta. - Gejsza? Kto to? - wymsknęło się jej pomimo obruszenia; lubiła wiedzieć a nieznane słowa ciekawiły ją niezwykle; nie miała pojęcia, o czym dokładnie pieje młodzieniec i do czego - lub kogo - ją porównuje. Zainteresowanie innymi czarodziejskimi krajami przychodziło z czasem, nie znała też szczegółów mniej moralnych. Była prawie pewna, że to jakaś azjatycka księżniczka albo jakieś śliczne zwierzątko, ale wolała się upewnić. Lubiła zdobywać wiedzę w nawet najmniej spodziewanych okolicznościach. Zwłaszcza takich, gdy przyłapywała na gorącym uczynku kogoś mającego w jasnym poważaniu szkolny regulamin, zakazujący prowadzenia pokątnych biznesów. Deirdre odchrząknęła, odrobinę zawstydzona, ale bardziej zirytowana, znów spoglądając w bok, za kolegą znikającym za załomem korytarza. Nie będzie go przecież teraz gonić, by stanowił świadka tego niecnego procederu - pozostało jej jedynie przesłuchanie głównego podejrzanego. O równie podejrzanym zasobie słownictwa; zaczynała rozumieć, dlaczego reprezentantki innych domów wzdychały do tego rzezimieszka. Ponownie spiorunowała go wzrokiem, tym razem poruszona określeniem królewny Śnieżki. Wychowała się w czarodziejskiej rodzinie, nie miała pojęcia o czym bełkocze ten chłoptaś, ale kojarzyła już nazwę okropnego narkotyku - w ostatnim Proroku opisywano złapanie szajki tych potworów. - Śnieżka. Sprzedajesz narkotyki? - spytała, nie potrafiąc zapanować nad merlińskim oburzeniem, słyszalnym w jej głosie. - W szkole? - dopytała chłodno, przyglądając się trzymanej troskliwie niczym niemowlę skrzynce, którą tak opiekuńczo przyciskał do piersi. - Co tam masz? - spytała bezpardonowo, robiąc krok w jego stronę, by ominąć stolik i udaremnić mu ewentualną ucieczkę. Była bardzo wątła, ale miała nadzieję, że nie dojdzie do siłowego rozwiązania. Mógł przesadzić swoją prowizoryczną ladę albo popchnąć ją na ziemię - z drugiej strony drogę zagradzała mu rzeźba. - Będziesz miał dużo czasu na malowanie po ścianach Tower - próbowała nieudolnie go przestraszyć, zastanawiając się, jaka jest szansa, że złapała małoletniego członka gangu handlujących Śnieżką. Niewielka, ale jednak; podekscytowana, że broni prawa oraz porządku, zrobiła jeszcze jeden krok, prychając tak, by grzywka odsłoniła w pełni skośne oczy. Musiała być czujna. Kto wie, co zaraz wywinie ten Bojczuk.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Trafiła kosa na kamień, można rzec, bo tym razem to pode mną ugięły się kolana, w czasie kiedy obiekt moich komplementów pozostawał niewzruszony, a może nawet trochę... zirytowany?
- Gejsza? Eeee... - drapię się po uchu, na krótką chwilę opuszczając spojrzenie, ale szybko powracam nim do twarzy pani prefekt - Gejsze to najpiękniejsze kobiety Japonii, wystarczy jedno ich spojrzenie, a mężczyźni gotowi są padać im do stóp. To symbol elegancji i mądrości, ukrytej w niewieściej powłoce. - może nie do końca, ale przecież brzmiało to znacznie lepiej niż prawda, a naginanie jej do własnych celów opanowałem prawie do perfekcji.
- Narkotyki? Co?... - unoszę obie brwi, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Śnieżka była czymś zupełnie innym w świecie czarodziejów - Nie, nie! Broń Merlinie, gardzę narkotykami! - robię poważną minę, chociaż znowu kłamię, bo w gruncie rzeczy był to całkiem opłacalny biznes. Nie do prowadzenia w szkole, ale jednak - To taka bajka. Dla dzieci. Śnieżka była córką króla i królowej krainy położonej za siedmioma górami i lasami. Niestety jej matka zmarła, a ojciec wziął za żonę równie atrakcyjną, aczkolwiek złą kobietę. Dziecko miało czarne jak węgiel włosy i bladą skórę przywodzącą na myśl płatki śniegu, dlatego właśnie nazwano ją Śnieżką. Wyrosła na najpiękniejszą dziewczynę w królestwie, przez co ściągnęła na siebie złość macochy. Ta chciała się jej pozbyć, ale jak to zwykle w bajkach bywa niewinność i dobroć zwyciężyła wszelkie zło. - wytłumaczyłem pokrótce, bo tego mi jeszcze brakowało, żebym został oskarżony o handel nielegalnymi substancjami i to całkiem niesłusznie! Kiedy zapytała o skrzynkę, ścisnąłem ją jeszcze mocniej, robiąc krok w tył, ale za plecami miałem już tylko chłodną, kamienną ścianę.
- Gdzie?... - wyrzucam z siebie zanim zdążę pomyśleć i znowu dokonuję w myślach samoskarcenia - Aaaaa to? To nic takiego, ot, zwykła skrzynka, całkiem porządna. - kiwam głową, nie chcąc zdradzać szczegółów, bo wtedy wpadłbym jak śliwka w kompot, a nie uśmiechało mi się świecenie oczami przed... kimkolwiek. No i moja mama, chyba by wyszła z siebie i stanęła obok jakby znowu do niej dotarły wieści o moim beznadziejnym zachowaniu. Szukam drogi ucieczki, ale z jednej strony mam Ślizgonkę, z drugiej ścianę, z trzeciej tę przeklętą rzeźbę - nie ma szans żebym się za nią przecisnął, pomimo raczej drobnej budowy ciała - a z czwartej ławkę.
- W takim razie Tower wiele zyska na wystroju, bo przeniosę na ściany twoje czujne spojrzenie. Te czarne oczęta będą nawiedzać mnie w snach. - puszczam jej oczko - Nic się przed tobą nie ukryje, co? - pytam, a później milknę i trwam tak kilka sekund, zanim nie zanurkuję pod ławkę, tam odnajdując jedyną drogę ucieczki. I wtedy nieszczęśliwa gwiazda, pod którą się urodziłem, znowu błyska mi po gałach tak mocno, że się czuję oślepiony. Potykam się o własne nogi, padam na posadzkę jak długi, obijając sobie przy tym kolana, a skrzynka wypada mi z rąk - wszystkie moje skarby rozsypują się po podłodze, zdobiąc ją migotliwym blaskiem drobiazgów skradzionych innym uczniom.
- Duparzepakalarepa. - przeklinam, powoli zbierając się z ziemi, ale walę łbem w spód stolika i znowu z moich ust wydobywa się głośne jęknięcie, poprzedzone kolejnym przekleństwem - Matko jedyna... czy jest na sali lekarz? Chyba mam udar. - jęczę i ględzę, powoli zbierając się do kupy, by wreszcie wypełznąć spod tego przeklętego stołka. To zdecydowanie nie był mój dzień.
- Gejsza? Eeee... - drapię się po uchu, na krótką chwilę opuszczając spojrzenie, ale szybko powracam nim do twarzy pani prefekt - Gejsze to najpiękniejsze kobiety Japonii, wystarczy jedno ich spojrzenie, a mężczyźni gotowi są padać im do stóp. To symbol elegancji i mądrości, ukrytej w niewieściej powłoce. - może nie do końca, ale przecież brzmiało to znacznie lepiej niż prawda, a naginanie jej do własnych celów opanowałem prawie do perfekcji.
- Narkotyki? Co?... - unoszę obie brwi, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Śnieżka była czymś zupełnie innym w świecie czarodziejów - Nie, nie! Broń Merlinie, gardzę narkotykami! - robię poważną minę, chociaż znowu kłamię, bo w gruncie rzeczy był to całkiem opłacalny biznes. Nie do prowadzenia w szkole, ale jednak - To taka bajka. Dla dzieci. Śnieżka była córką króla i królowej krainy położonej za siedmioma górami i lasami. Niestety jej matka zmarła, a ojciec wziął za żonę równie atrakcyjną, aczkolwiek złą kobietę. Dziecko miało czarne jak węgiel włosy i bladą skórę przywodzącą na myśl płatki śniegu, dlatego właśnie nazwano ją Śnieżką. Wyrosła na najpiękniejszą dziewczynę w królestwie, przez co ściągnęła na siebie złość macochy. Ta chciała się jej pozbyć, ale jak to zwykle w bajkach bywa niewinność i dobroć zwyciężyła wszelkie zło. - wytłumaczyłem pokrótce, bo tego mi jeszcze brakowało, żebym został oskarżony o handel nielegalnymi substancjami i to całkiem niesłusznie! Kiedy zapytała o skrzynkę, ścisnąłem ją jeszcze mocniej, robiąc krok w tył, ale za plecami miałem już tylko chłodną, kamienną ścianę.
- Gdzie?... - wyrzucam z siebie zanim zdążę pomyśleć i znowu dokonuję w myślach samoskarcenia - Aaaaa to? To nic takiego, ot, zwykła skrzynka, całkiem porządna. - kiwam głową, nie chcąc zdradzać szczegółów, bo wtedy wpadłbym jak śliwka w kompot, a nie uśmiechało mi się świecenie oczami przed... kimkolwiek. No i moja mama, chyba by wyszła z siebie i stanęła obok jakby znowu do niej dotarły wieści o moim beznadziejnym zachowaniu. Szukam drogi ucieczki, ale z jednej strony mam Ślizgonkę, z drugiej ścianę, z trzeciej tę przeklętą rzeźbę - nie ma szans żebym się za nią przecisnął, pomimo raczej drobnej budowy ciała - a z czwartej ławkę.
- W takim razie Tower wiele zyska na wystroju, bo przeniosę na ściany twoje czujne spojrzenie. Te czarne oczęta będą nawiedzać mnie w snach. - puszczam jej oczko - Nic się przed tobą nie ukryje, co? - pytam, a później milknę i trwam tak kilka sekund, zanim nie zanurkuję pod ławkę, tam odnajdując jedyną drogę ucieczki. I wtedy nieszczęśliwa gwiazda, pod którą się urodziłem, znowu błyska mi po gałach tak mocno, że się czuję oślepiony. Potykam się o własne nogi, padam na posadzkę jak długi, obijając sobie przy tym kolana, a skrzynka wypada mi z rąk - wszystkie moje skarby rozsypują się po podłodze, zdobiąc ją migotliwym blaskiem drobiazgów skradzionych innym uczniom.
- Duparzepakalarepa. - przeklinam, powoli zbierając się z ziemi, ale walę łbem w spód stolika i znowu z moich ust wydobywa się głośne jęknięcie, poprzedzone kolejnym przekleństwem - Matko jedyna... czy jest na sali lekarz? Chyba mam udar. - jęczę i ględzę, powoli zbierając się do kupy, by wreszcie wypełznąć spod tego przeklętego stołka. To zdecydowanie nie był mój dzień.
Była niezmiernie bliska zarumienienia się. Tak bliska, że aż czuła gorąc, spływający z czoła aż na szczupłe policzki. Nikt nigdy nie nazwał jej najpiękniejszą, i chociaż doskonale wiedziała, że przyłapany na gorącym uczynku Bojczuk próbuje ją zbajerować, uderzając w stereotypowe słabości kobiet, to zrobiło się jej jakoś cieplej na nastoletnim sercu. Była tylko - aż - nastolatką, niedługo mającą wejść w dorosłość. Gardziła szalejącymi za chłopakami rówieśniczkami, ale gdzieś w głębi ducha łaknęła męskiej akceptacji. Nawet wyrażanej w tak irracjonalnych słowach i niedorzecznych okolicznościach. Zazwyczaj obruszała się na wspominanie o jej egzotycznym pochodzeniu, ale tym razem pozwoliła sobie zamilknąć, po prostu łypiąc na Jonathana spode łba. Zadziwiało ją, jak szybko przejrzał to, co dla niej istotne. Mądrość i elegancja. Nie próbował wmawiać jej czegoś, czego nie pragnęłaby usłyszeć. W pewien sposób jej zaimponował, ale to także skryła pod maską regulaminowej obojętności służb porządkowych Hogwartu. Z zdezorientowaniem słuchała mugolskiej bajki, a kącik jej warg drgnął w zdegustowaniu. Znów bajerował ją w jakiś głupi sposób, licząc na to, że nabierze się na jakieś tam bajeczki - musiała jednak przyznać, że wyobraźnię miał godną podziwu.
- Mówisz o dobru i niewinności a sam dopuszczasz się karygodnych zachowań, kalających szanowane imię Hogwartu - oburzyła się, podłapując ostatnie zdania opowieści, by nie spąsowieć po tylu komplementach dotyczących jej urody. Chciał ją zdekoncentrować, by ukryć to, co pieczołowicie wepchał do skrzynki. Deirdre była już pewna, że znajdują się tam albo nielegalne specyfiki albo coś jeszcze gorszego. Podkradzione z sali eliksirów specyfiki? Transmutowane myszy? Pędy diablego ziela ukradkiem hodowanego na tyłach szklarni zielarstwa? Nic by jej nie zdziwiło, pragnęła jednak dowiedzieć się jaki morderczy proceder prowadzi szalony Bojczuk. Nie zdążyła dopytać o zawartość skrzynki, bowiem ta rozsypała malowniczo swoją zawartość. Jonathan był szybki. Ledwie zdążyła mrugnąć, a on już dał nura pod stoliczek, próbując sprytnym ślizgiem umknąć przed karzącą ręką sprawiedliwości. Na szczęście czuwał nad nimi sam Merlin albo i godny Salazar: coś poszło nie tak, chłopak wyrżnął jak długi, zahaczając przegrzaną głową o blat a kuferek wyleciał z jego rąk, dzięki czemu upstrzył podłogę korytarza na siódmym piętrze ukrytymi tam skarbami. Deirdre rozchyliła usta w zdziwieniu, szybko, krótkim biegiem, powracając przed stolik, by uważnie przyjrzeć się rozsypanym rzeczom. Drobne świecidełka, eleganckie samopiszące pióra, koraliki, medaliony, biżuteria, mikroskopijne przedmioty osobiste. Natrafiła wzrokiem na szmaragdowe kolczyki osadzone w szczerym złocie - i aż wzięła głęboki, ochrypły oddech. Widziała je całkiem niedawno tuż przy uszach koleżanki ze Slytherinu; ozdoby były piękne i rzucały się w oczy a dwa dni temu Geraldine skarżyła się, że jej gdzieś zginęły. Zguba odnalazła się dopiero teraz - Deirdre schyliła się, podnosząc element biżuterii. - Nic się nie ukryje - potwierdziła lodowatym tonem, przenosząc wzrok z błyskotki nad wyczołgującego się spod stolika kleptomana. - Kradniesz rzeczy osobiste innych uczniów tej placówki edukacyjnej a potem sprzedajesz je z zyskiem - oświadczyła radośnie, nie mogąc ukryć zadowolenia ze swojego toku rozumowania oraz z przyskrzynienia potwornego złoczyńcy. Odruchowo, wolną dłonią, sięgnęła po różdżkę, skrytą za pazuchą szkolnej szaty. - Co masz na swoją obronę? - zacytowała tekst, zaczytany w kryminalno-magicznych książkach opowiadajacych o dochodzeniach służb aurorów lub magicznej policji. Czekała na jego odpowiedź, nie przejmując się udarem - o co mu chodziło? - skupiona jedynie na tym, jakie powinna podjąć następne kroki. Dyrektor? Opiekun domu? A może od razu - aurorzy?
- Mówisz o dobru i niewinności a sam dopuszczasz się karygodnych zachowań, kalających szanowane imię Hogwartu - oburzyła się, podłapując ostatnie zdania opowieści, by nie spąsowieć po tylu komplementach dotyczących jej urody. Chciał ją zdekoncentrować, by ukryć to, co pieczołowicie wepchał do skrzynki. Deirdre była już pewna, że znajdują się tam albo nielegalne specyfiki albo coś jeszcze gorszego. Podkradzione z sali eliksirów specyfiki? Transmutowane myszy? Pędy diablego ziela ukradkiem hodowanego na tyłach szklarni zielarstwa? Nic by jej nie zdziwiło, pragnęła jednak dowiedzieć się jaki morderczy proceder prowadzi szalony Bojczuk. Nie zdążyła dopytać o zawartość skrzynki, bowiem ta rozsypała malowniczo swoją zawartość. Jonathan był szybki. Ledwie zdążyła mrugnąć, a on już dał nura pod stoliczek, próbując sprytnym ślizgiem umknąć przed karzącą ręką sprawiedliwości. Na szczęście czuwał nad nimi sam Merlin albo i godny Salazar: coś poszło nie tak, chłopak wyrżnął jak długi, zahaczając przegrzaną głową o blat a kuferek wyleciał z jego rąk, dzięki czemu upstrzył podłogę korytarza na siódmym piętrze ukrytymi tam skarbami. Deirdre rozchyliła usta w zdziwieniu, szybko, krótkim biegiem, powracając przed stolik, by uważnie przyjrzeć się rozsypanym rzeczom. Drobne świecidełka, eleganckie samopiszące pióra, koraliki, medaliony, biżuteria, mikroskopijne przedmioty osobiste. Natrafiła wzrokiem na szmaragdowe kolczyki osadzone w szczerym złocie - i aż wzięła głęboki, ochrypły oddech. Widziała je całkiem niedawno tuż przy uszach koleżanki ze Slytherinu; ozdoby były piękne i rzucały się w oczy a dwa dni temu Geraldine skarżyła się, że jej gdzieś zginęły. Zguba odnalazła się dopiero teraz - Deirdre schyliła się, podnosząc element biżuterii. - Nic się nie ukryje - potwierdziła lodowatym tonem, przenosząc wzrok z błyskotki nad wyczołgującego się spod stolika kleptomana. - Kradniesz rzeczy osobiste innych uczniów tej placówki edukacyjnej a potem sprzedajesz je z zyskiem - oświadczyła radośnie, nie mogąc ukryć zadowolenia ze swojego toku rozumowania oraz z przyskrzynienia potwornego złoczyńcy. Odruchowo, wolną dłonią, sięgnęła po różdżkę, skrytą za pazuchą szkolnej szaty. - Co masz na swoją obronę? - zacytowała tekst, zaczytany w kryminalno-magicznych książkach opowiadajacych o dochodzeniach służb aurorów lub magicznej policji. Czekała na jego odpowiedź, nie przejmując się udarem - o co mu chodziło? - skupiona jedynie na tym, jakie powinna podjąć następne kroki. Dyrektor? Opiekun domu? A może od razu - aurorzy?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wyczołguję się spod tego stołka i łapię za głowę, bo chociaż udar (nawet nie wiedziałem co to, matka tak mi czasem mówiła - załóż czapkę bo nabawisz się udaru!) był kolejną brednią, to zawirowało mi przed oczami. Zobaczyłem metaforyczne gwiazdki, więc zamrugałem kilka razy i unoszę spojrzenie na panią prefekt oraz... skierowaną we mnie różdżkę. W tym momencie poczułem się jak jakiś degenerat-recydywista, a przecież to tylko kilka skradzionych drobiazgów! W obronnym geście unoszę obie ręce, wbijając spojrzenie w Ślizgonkę. Wciąż siedzę na podłodze, więc zerkam nań z dołu. Co mam na swoją obronę? W sumie to nic - kradłem trochę dla pieniędzy, trochę dla rozrywki, ale wątpię by usatysfakcjonowała ją taka odpowiedź. W takich chwilach zwykle posuwałem się do przekupstwa, jednak jeśli nie działały na nią moje kwieciste słowa, to wolałem nie pogarszać swojej sytuacji. Gapię się więc tylko i...
- Bombowo byś wyglądała w tych kolczykach... - mówię cicho. Taka drobna uwaga, całkiem szczera swoją drogą, na prawdę by jej pasowały - Znaczy... - drapię się po głowie, po czym powoli zbieram z posadzki - żadnych gwałtownych ruchów, ręce ciągle uniesione - Dogadajmy się? - mówię, uśmiechając delikatnie, w zupełnie inny sposób niż jeszcze kilka minut wstecz. Nie było już pewności w moim spojrzeniu, ani swego rodzaju nonszalancji w uśmiechu. Moja pewność siebie trochę przygasła w tym wszystkim, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem w beznadziejnej sytuacji i chyba tylko cud mógł sprawić, że wyjdę z niej bez większych konsekwencji.
- Na pewno jest coś, co mogę dla ciebie zrobić w zamian za... za to, że po prostu się teraz rozejdziemy. - rzuciłem okiem naokoło, przesuwając wzrokiem po tych wszystkich rzeczach - trochę się tego nazbierało, muszę przyznać. Chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, że aż tyle. A teraz co? Te wszystkie skarby walały się po posadzce w takim nieposzanowaniu. Aż mnie serce zabolało... chociaż to chyba bardziej trzewia. Ze stresu. Łapska już mi drętwieją, więc je z wolna opuszczam, wlepiając gały w koniec różdżki. Trochę się nawet obawiałem, że zaraz wystrzeli z niej jakaś klątwa, pomimo tego, że przecież wywiesiłem już białą flagę.
- Bombowo byś wyglądała w tych kolczykach... - mówię cicho. Taka drobna uwaga, całkiem szczera swoją drogą, na prawdę by jej pasowały - Znaczy... - drapię się po głowie, po czym powoli zbieram z posadzki - żadnych gwałtownych ruchów, ręce ciągle uniesione - Dogadajmy się? - mówię, uśmiechając delikatnie, w zupełnie inny sposób niż jeszcze kilka minut wstecz. Nie było już pewności w moim spojrzeniu, ani swego rodzaju nonszalancji w uśmiechu. Moja pewność siebie trochę przygasła w tym wszystkim, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem w beznadziejnej sytuacji i chyba tylko cud mógł sprawić, że wyjdę z niej bez większych konsekwencji.
- Na pewno jest coś, co mogę dla ciebie zrobić w zamian za... za to, że po prostu się teraz rozejdziemy. - rzuciłem okiem naokoło, przesuwając wzrokiem po tych wszystkich rzeczach - trochę się tego nazbierało, muszę przyznać. Chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, że aż tyle. A teraz co? Te wszystkie skarby walały się po posadzce w takim nieposzanowaniu. Aż mnie serce zabolało... chociaż to chyba bardziej trzewia. Ze stresu. Łapska już mi drętwieją, więc je z wolna opuszczam, wlepiając gały w koniec różdżki. Trochę się nawet obawiałem, że zaraz wystrzeli z niej jakaś klątwa, pomimo tego, że przecież wywiesiłem już białą flagę.
Wyczołgujący się spod blatu chłopak stanowił naprawdę fascynujący widok - być może właśnie w tym momencie w Deidre zapałała miłość do dominacji oraz obserwowania wijących się u jej stóp mężczyzn. Istnienie wpływu młodzieńczych doświadczeń na dorosłe lata nie podlegało wątpliwości, ale w danym momencie dziewczyna nie zastanawiała się nad pochodzeniem swej satysfakcji, kojarząc ją po prostu z triumfem nad kimś, kto nie przestrzegał prawa. Zastanawiała się, co zrobić z rozsypanymi przedmiotami. Zacząć je zbierać? Schować znów do skrzynki i zarekwirować? Zanieść opiekunowi domu? Zacząć donośnie krzyczeć, by przywołać tu nauczyciela dyżurującego, który zajmie się sprawą w całym swym edukacyjnym majestacie? Gubiła się w możliwościach a także dekoncentrowała się komentarzami Jonathana. Nieco nerwowo i machinalnie odgarnęła czarne włosy za jedno ucho, instynktownie odsłaniając ładnie zarysowaną małżowinę.
- Dogadamy się? - powtórzyła głucho: dość często się tak zachowywała, zyskując na czasie w chwili nieprzewidywalnych dyskusji. Kreatywność nie stanowiła jej najmocniejszej strony, lubiła mieć narzucone reguły, a Bojczuk wymykał się im z wrodzoną gracją. Powinien przecież struchleć, przepraszać albo płakać, ewentualnie próbować ratować się ucieczką - a nie działać wbrew schematom i proponować jej jakiś dziwny układ. Nielegalny. Wyczuwała to od razu, nadwrażliwa na machlojki oraz próby obejścia działającego bez zarzutu, przynajmniej według niej, systemu. - Czy ty proponujesz mi złamanie regulaminu? - zmarszczyła brwi i oczy, które zamieniły się w jeszcze bardziej skośne szparki. Zaczęła szybko myśleć. W pierwszym odruchu zamierzała zaprzeczyć, w drugim - zaczęła się zastanawiać, dokopując się do kolejnego kamienia milowego swego rozwoju jako przyszłej płynnej moralnie czarownicy. Mogła się zgodzić, zmanipulować tak, by zgodził się na pewną współpracę - a potem i tak elegancko doprowadzić go przed oblicze władz szkoły. Nie było to czyste zagranie, ale dla ochronienia uczniów chyba mogła pozwolić sobie na drobne nadużycie szczerości? Gryzła się z myślami, powoli opuszczając różdżkę. - Powiesz mi, który Krukon rozprowadza nielegalne eliksiry na ból brzucha - powiedziała cicho, pochylając się nad Jonathanem. Musiał to wiedzieć, półświatek Hogwartu działał prężnie i z pewnością wymieniali się informacjami na temat tras prefektów oraz innych niezbędnych informacji usprawniających działalność. - I gdzie jest sekretne przejście pomiędzy szóstym a piątym piętrem - podbiła stawkę, bacznie przyglądając się Bojczukowi, by odczytać jego intencje. - Zbierajmy to - dodała rzeczowo, na razie nie zdradzając się, co zrobi - zrobią? - z rozsypanymi dowodami kradzieży. Skierowała różdżkę na część przedmiotów i mruknęła odpowiednie zaklęcie unoszące, sprawiając, że część drobiazgów z powrotem wylądowała w kuferku, leżącym tuż u jej stóp.
- Dogadamy się? - powtórzyła głucho: dość często się tak zachowywała, zyskując na czasie w chwili nieprzewidywalnych dyskusji. Kreatywność nie stanowiła jej najmocniejszej strony, lubiła mieć narzucone reguły, a Bojczuk wymykał się im z wrodzoną gracją. Powinien przecież struchleć, przepraszać albo płakać, ewentualnie próbować ratować się ucieczką - a nie działać wbrew schematom i proponować jej jakiś dziwny układ. Nielegalny. Wyczuwała to od razu, nadwrażliwa na machlojki oraz próby obejścia działającego bez zarzutu, przynajmniej według niej, systemu. - Czy ty proponujesz mi złamanie regulaminu? - zmarszczyła brwi i oczy, które zamieniły się w jeszcze bardziej skośne szparki. Zaczęła szybko myśleć. W pierwszym odruchu zamierzała zaprzeczyć, w drugim - zaczęła się zastanawiać, dokopując się do kolejnego kamienia milowego swego rozwoju jako przyszłej płynnej moralnie czarownicy. Mogła się zgodzić, zmanipulować tak, by zgodził się na pewną współpracę - a potem i tak elegancko doprowadzić go przed oblicze władz szkoły. Nie było to czyste zagranie, ale dla ochronienia uczniów chyba mogła pozwolić sobie na drobne nadużycie szczerości? Gryzła się z myślami, powoli opuszczając różdżkę. - Powiesz mi, który Krukon rozprowadza nielegalne eliksiry na ból brzucha - powiedziała cicho, pochylając się nad Jonathanem. Musiał to wiedzieć, półświatek Hogwartu działał prężnie i z pewnością wymieniali się informacjami na temat tras prefektów oraz innych niezbędnych informacji usprawniających działalność. - I gdzie jest sekretne przejście pomiędzy szóstym a piątym piętrem - podbiła stawkę, bacznie przyglądając się Bojczukowi, by odczytać jego intencje. - Zbierajmy to - dodała rzeczowo, na razie nie zdradzając się, co zrobi - zrobią? - z rozsypanymi dowodami kradzieży. Skierowała różdżkę na część przedmiotów i mruknęła odpowiednie zaklęcie unoszące, sprawiając, że część drobiazgów z powrotem wylądowała w kuferku, leżącym tuż u jej stóp.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Proponuję tylko układ, opłacalny dla obu stron. - nie kazałem jej przecież łamać prawa, tylko może trochę przymknąć oko na niektóre punkty regulaminu. Puszczam jej przy tym oczko, w nadziei, że jednak się zgodzi, więc obserwuję uważnie mimikę dziewczęcej twarzy - jak się zmienia pod wpływem gnających pod kopułą myśli... Nie odmówiła od razu - coś więc było na rzeczy i mogłem poczuć się odrobinę, ociupinkę pewniej.
- No, no... - kiwam głową z niejakim uznaniem i krzyżuję ręce na piersi - Wysokie masz wymagania, ale niech tak będzie. Zanim jednak cokolwiek ci powiem musisz mi obiecać, że nie wygadasz nikomu od kogo to wiesz. Ufam, że jeśli taka z ciebie fanka regulaminów, to dotrzymujesz obietnic? - unoszę jedną brew. Nie miałem pewności, że moje słowa nie pójdą dalej w świat, ale... w gruncie rzeczy nie zamierzałem być tak do końca szczery. Nielegalne eliksiry na ból brzucha? Oczywiście, że wiedziałem który to Krukon się w to bawi, ba! Znałem go całkiem nieźle i nawet lubiłem, więc nie miałem zamiaru pogrążać przyjaciela, ale... był też jeden Krukon, który zalazł mi za skórę już nie raz i nie dwa razy. Właśnie nadarzała się okazja do zemsty, a że gość dodatkowo był całkiem niezły z eliksirów (zresztą Krukoni mieli to do siebie, że we wszystkim byli przynajmniej nieźli), to nawet pasowało.
- Przejście pomiędzy piątym a szóstym piętrem? To za Przymilnym?... Znaczy... wiem gdzie jest. - w myślach walę się otwartą dłonią w czoło, bo się wygadałem zanim zawarliśmy umowę, ale już trudno - To co? Umowa? - wyciągam ku niej rękę, bo uścisk dłoni to dla mnie najlepsze potwierdzenie, a później kiwam głową, sam również sięgając po swoją różdżkę i powtarzając czynności Deidre. Czarodziej był ze mnie raczej marny, ale tym razem nawet się nie zbłaźniłem, a wszystkie moje drobiazgi na nowo wylądowały w skrzynce. Zatrzasnąłem ją, poklepując jeszcze po wierzchu z niejaką czułością.
- No, no... - kiwam głową z niejakim uznaniem i krzyżuję ręce na piersi - Wysokie masz wymagania, ale niech tak będzie. Zanim jednak cokolwiek ci powiem musisz mi obiecać, że nie wygadasz nikomu od kogo to wiesz. Ufam, że jeśli taka z ciebie fanka regulaminów, to dotrzymujesz obietnic? - unoszę jedną brew. Nie miałem pewności, że moje słowa nie pójdą dalej w świat, ale... w gruncie rzeczy nie zamierzałem być tak do końca szczery. Nielegalne eliksiry na ból brzucha? Oczywiście, że wiedziałem który to Krukon się w to bawi, ba! Znałem go całkiem nieźle i nawet lubiłem, więc nie miałem zamiaru pogrążać przyjaciela, ale... był też jeden Krukon, który zalazł mi za skórę już nie raz i nie dwa razy. Właśnie nadarzała się okazja do zemsty, a że gość dodatkowo był całkiem niezły z eliksirów (zresztą Krukoni mieli to do siebie, że we wszystkim byli przynajmniej nieźli), to nawet pasowało.
- Przejście pomiędzy piątym a szóstym piętrem? To za Przymilnym?... Znaczy... wiem gdzie jest. - w myślach walę się otwartą dłonią w czoło, bo się wygadałem zanim zawarliśmy umowę, ale już trudno - To co? Umowa? - wyciągam ku niej rękę, bo uścisk dłoni to dla mnie najlepsze potwierdzenie, a później kiwam głową, sam również sięgając po swoją różdżkę i powtarzając czynności Deidre. Czarodziej był ze mnie raczej marny, ale tym razem nawet się nie zbłaźniłem, a wszystkie moje drobiazgi na nowo wylądowały w skrzynce. Zatrzasnąłem ją, poklepując jeszcze po wierzchu z niejaką czułością.
Toczyła wewnętrzną walkę, kładąc na sali uświęcone regulaminy i większe dobro. Zmiana podjętej uprzednio decyzji przychodziła jej z trudem, ale mimo moralnych katuszy, wybrała w końcu inną ścieżkę. Dającą więcej nadziei innym uczniom, narażanym na działanie szajki magicznych rzezimieszków. Uśmiechnęła się trochę krzywo, z niezadowoleniem, starając się ukryć drobne wyrzuty sumienia, jakie zaczęła odczuwać wobec Bojczuka. Jeśli uczyni tak, jak zaplanowała, postawi go w niezwykle niekomfortowej sytuacji - lecz cóż, sam skazał się na takie ryzyko, biorąc aktywny udział w przestępczym procederze. Widząc w uroczym chłoptasiu zagorzałego kryminalistę łatwiej było jej przejść do realizacji swych działań.
- W porządku - powiedziała, łamiąc się; znów nerwowo poprawiła grzywkę. - Obiecuję. Podasz mi nazwisko, a ja przemilczę twój występek - zniżyła głos do szeptu, dziwiąc się jego brzmieniu - tak cichy, został pozbawiony lodowatej wyniosłości i brzmiał naprawdę przyjemnie. - Zarekwiruję te rzeczy i oddam tym, którzy się po nie zgłoszą. Powiem, że znalazłam je na ławce - dodała oczywistość, nie mogła pozwolić, by rabuś umknął ze swymi skarbami. Wiedziała, że okłamanie nieszczęśników przyjdzie jej początkowo z trudem, ale przecież w końcu doniesie na złodziejaszka do profesorów. Wtedy, gdy już dostanie od niego informacje o mrocznym Krukonie, wykorzystującym swą inteligencję do niecnych czynów. - Dotrzymuję obietnic - potwierdziła w końcu pewnie, chowając różdżkę za pazuchę. Kości zostały rzucone - a podkradzione rzeczy uprzątnięte, bezpiecznie lądując w kuferku, tak troskliwie poklepywanym przez niedoszłego właściciela. Usta Deirdre drgnęły, gdy usłyszała retoryczne pytanie o przejście za posągiem Przymilnego. Doskonale, jedną informację zdołała uzyskać niższym kosztem niż się tego spodziewała. Oby z resztą poszło tak samo gładko. Widziała już pokój i dobro opanowujące Hogwart, gdy przyskrzyni speca od eliksirów a podkradający Bojczuk spędzi setkę następnych popołudni na szorowaniu pucharów w Izbie Wspomnień. Ład i bezpieczeństwo, na tym najbardziej jej zależało, a cel uświęcał szemrane środki. Profesorowie powinni to zrozumieć; jeśli weszła między drapieżne wrony, musiała trochę pokrakać w ich manipulacyjnym stylu. - Umowa - kiwnęła głową, zerkając w dół, na jego rękę. - Ale nie będę pluć czy robić coś równie dziwnego - zastrzegła, nagle przestraszona, że będzie musiała w jakichś prymitywny sposób przypieczętować ten handel wymienny. Wyciągnęła dłoń po skrzynkę z tajemniczymi przedmiotami, w głowie już pisząc ogłoszenie, jakie wywiesi przy Pokojach Wspólnych, by uczniowie odebrali swoje zguby. - Krukon. Kto to? - przypomniała jeszcze dla dopieszczenia umowy; dostanie nazwisko i będą mogli rozejść się w dwie różne strony, zadowoleni z dobrze rozwiązanej sytuacji kryzysowej.
- W porządku - powiedziała, łamiąc się; znów nerwowo poprawiła grzywkę. - Obiecuję. Podasz mi nazwisko, a ja przemilczę twój występek - zniżyła głos do szeptu, dziwiąc się jego brzmieniu - tak cichy, został pozbawiony lodowatej wyniosłości i brzmiał naprawdę przyjemnie. - Zarekwiruję te rzeczy i oddam tym, którzy się po nie zgłoszą. Powiem, że znalazłam je na ławce - dodała oczywistość, nie mogła pozwolić, by rabuś umknął ze swymi skarbami. Wiedziała, że okłamanie nieszczęśników przyjdzie jej początkowo z trudem, ale przecież w końcu doniesie na złodziejaszka do profesorów. Wtedy, gdy już dostanie od niego informacje o mrocznym Krukonie, wykorzystującym swą inteligencję do niecnych czynów. - Dotrzymuję obietnic - potwierdziła w końcu pewnie, chowając różdżkę za pazuchę. Kości zostały rzucone - a podkradzione rzeczy uprzątnięte, bezpiecznie lądując w kuferku, tak troskliwie poklepywanym przez niedoszłego właściciela. Usta Deirdre drgnęły, gdy usłyszała retoryczne pytanie o przejście za posągiem Przymilnego. Doskonale, jedną informację zdołała uzyskać niższym kosztem niż się tego spodziewała. Oby z resztą poszło tak samo gładko. Widziała już pokój i dobro opanowujące Hogwart, gdy przyskrzyni speca od eliksirów a podkradający Bojczuk spędzi setkę następnych popołudni na szorowaniu pucharów w Izbie Wspomnień. Ład i bezpieczeństwo, na tym najbardziej jej zależało, a cel uświęcał szemrane środki. Profesorowie powinni to zrozumieć; jeśli weszła między drapieżne wrony, musiała trochę pokrakać w ich manipulacyjnym stylu. - Umowa - kiwnęła głową, zerkając w dół, na jego rękę. - Ale nie będę pluć czy robić coś równie dziwnego - zastrzegła, nagle przestraszona, że będzie musiała w jakichś prymitywny sposób przypieczętować ten handel wymienny. Wyciągnęła dłoń po skrzynkę z tajemniczymi przedmiotami, w głowie już pisząc ogłoszenie, jakie wywiesi przy Pokojach Wspólnych, by uczniowie odebrali swoje zguby. - Krukon. Kto to? - przypomniała jeszcze dla dopieszczenia umowy; dostanie nazwisko i będą mogli rozejść się w dwie różne strony, zadowoleni z dobrze rozwiązanej sytuacji kryzysowej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Uśmiecham się lekko widząc, że się w końcu łamie i przystaje na propozycję, ale równie szybko owy radosny grymas znika z mojej twarzy ustępując miejsca jedynie niezadowoleniu, bo już za moment będę musiał pożegnać się ze wszystkimi swoimi skarbami. I tak właśnie lata mojej przestępczej działalności poszły się je... kochać. Aż westchnąłem przeciągle, zerkając na skrzynkę z niemałą czułością - już tęskniłem.
- Ale kufer jest mój. Zgłoszę się po niego... jak już będzie pusty. - krzywię się jeszcze bardziej. Matka by mnie chyba oskalpowała, ukrzyżowała i spaliła na stosie na sam koniec, jakbym go zgubił albo co, bo wcale nie chciała mi go dawać, tylko jakoś ostatecznie nigdy nie potrafiła mi odmówić. Ale ostrzegała - pilnuj i nie zniszcz, bo ma wartość sentymentalną!
- Dobra, obejdzie się bez plucia. - śmieję się widząc wyraz dziewczęcej twarzy, a zaraz opuszczam dłonie, splatając je w koszyk tuż przed sobą. Przekrzywiam głowę na jedną stronę - Pinkstone. - mówię, mrużąc delikatnie oczy - Jest świetny z eliksirów. - prycham, bo chociaż w tym przypadku Pinkstone był całkowicie niewinny to miałem nadzieję, że najbliższe pół roku spędzi na wieczornych szlabanach, a ja będę nad nim stał i się śmiał i mu przypominał, że z Johnatanem Bojczukiem się nie zadziera! No halo! Nie każdy jest specem z alchemii, a jego beznadziejne docinki tak mi podnosiły ciśnienie, że za każdym razem miałem ochotę mu dać porządną fangę w ten głupi, wielgachny, pryszczaty nochal. Nawet jak o nim pomyślałem, to się robiłem cały czerwony ze złości.
- Przymilny... trzeba go odpowiednio podejść, nie otworzy swojego przejścia przed byle kim. Powodzenia. - mówię jeszcze na pożegnanie, bo skoro zawiązaliśmy pakt, to powinienem wywiązać się chociaż z jednego jego punktu, sam zresztą doskonale pamiętałem jak się musiałem z nim użerać zanim je przede mną odsłonił, ale dziewczyny chyba miały łatwiej w tej kwestii... Tak czy owak chowam w końcu ręce w kieszeniach spodni i pogwizdując pod nosem ruszam w stronę schodów prowadzących na wieżę, już się wcale nie oglądając na Deirdre, bo jeszcze by się nagle rozmyśliła i klops!
/KONIEC, ztx2
- Ale kufer jest mój. Zgłoszę się po niego... jak już będzie pusty. - krzywię się jeszcze bardziej. Matka by mnie chyba oskalpowała, ukrzyżowała i spaliła na stosie na sam koniec, jakbym go zgubił albo co, bo wcale nie chciała mi go dawać, tylko jakoś ostatecznie nigdy nie potrafiła mi odmówić. Ale ostrzegała - pilnuj i nie zniszcz, bo ma wartość sentymentalną!
- Dobra, obejdzie się bez plucia. - śmieję się widząc wyraz dziewczęcej twarzy, a zaraz opuszczam dłonie, splatając je w koszyk tuż przed sobą. Przekrzywiam głowę na jedną stronę - Pinkstone. - mówię, mrużąc delikatnie oczy - Jest świetny z eliksirów. - prycham, bo chociaż w tym przypadku Pinkstone był całkowicie niewinny to miałem nadzieję, że najbliższe pół roku spędzi na wieczornych szlabanach, a ja będę nad nim stał i się śmiał i mu przypominał, że z Johnatanem Bojczukiem się nie zadziera! No halo! Nie każdy jest specem z alchemii, a jego beznadziejne docinki tak mi podnosiły ciśnienie, że za każdym razem miałem ochotę mu dać porządną fangę w ten głupi, wielgachny, pryszczaty nochal. Nawet jak o nim pomyślałem, to się robiłem cały czerwony ze złości.
- Przymilny... trzeba go odpowiednio podejść, nie otworzy swojego przejścia przed byle kim. Powodzenia. - mówię jeszcze na pożegnanie, bo skoro zawiązaliśmy pakt, to powinienem wywiązać się chociaż z jednego jego punktu, sam zresztą doskonale pamiętałem jak się musiałem z nim użerać zanim je przede mną odsłonił, ale dziewczyny chyba miały łatwiej w tej kwestii... Tak czy owak chowam w końcu ręce w kieszeniach spodni i pogwizdując pod nosem ruszam w stronę schodów prowadzących na wieżę, już się wcale nie oglądając na Deirdre, bo jeszcze by się nagle rozmyśliła i klops!
/KONIEC, ztx2
Hogwart, zima w roku 1949
Szybka odpowiedź