Élodie Harleen Burke (née Parkinson)
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Cotswolds Hills
Czystość krwi: szlachetnie czysta
Status majątkowy: bogata
Zawód: dama, działaczka na rzecz jednorożców, początkowa kreatorka nowych stylów w rodowym Domu Mody, sekretna autorka powieści romantycznych
Wzrost: 162 cm
Waga: 49 kg
Kolor włosów: karmelowy blond, wpadający w jasny brąz
Kolor oczu: orzechowe, ze złotymi plamkami przy źrenicy
Znaki szczególne: głos okraszony nutą słodyczy; wiotka sylwetka otulona w najprzedniejsze suknie; kocie oczy tchnące swoistym rozmarzeniem; wokół niej unosi się subtelny aromat karmelu, wanilii oraz drzewa sandałowego
10 i ¾ cala, dość giętka, Grenadill, wylinka akromantulii
Beauxbatons; Smoki
Jaskółka
W konającego jednorożca, zwierze bezwładnie leży na boku, niemal w ogóle się nie porusza, a spod masywnego, śnieżnobiałego cielska wypływa spora kałuża krwi, niemalże plamiąca moje buciki. Ciemne oczy wpatrują się we mnie, aż w końcu zachodzą mgłą
mokrym mchem, trawą cytrynową, słonym karmelem, atramentem oraz konwaliami
wystawę popularnej księgarni, na której pysznią się moje książki okrzyknięte bestsellerami, podpisane moim nazwiskiem. Bez wstydu oraz strachu, za to z dumą i zasłużonym podziwem
szeroko pojętą modą, kreowaniem nowych stylów i brylowaniem pośród popularnych trendów, naturalnie pisarstwem oraz szukaniem inspiracji, ploteczkami, a także wszelkimi wydarzeniami towarzyskimi, no i muzyką
głównie sobie, zabawy na miotłach zdecydowanie nie są w dobrym smaku
tworzę nowe projekty, gram na skrzypcach oraz tańczę, kreuję nowe światy oraz fabułę do swych książek, piszę z namiętnością i udzielam się publicznie
deszczu uderzającego o szyby okien, gardłowych pomruków burzy, swego szaleńczo bijącego serca, muzyki klasycznej oraz dźwięków skrzypiec
Ginta Lapina
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła...
Czasem śmiano się, iż była niczym woda — jeśli nieodpowiednio ją złapać, równie łatwo przemykała między palcami. Zbyt ulotna, by móc ją na dobre pochwycić oraz zbyt trwała, aby ktokolwiek mógł o niej zapomnieć.
Lubiła ukrywać się między wierszami, wyglądać nieśmiało zza subtelnych metafor niczym filarów znaczących Broadway Tower, krążyć wokół niedopowiedzeń z perlistym śmiechem na ustach oraz furkoczącą spódnicą bogato zdobionej sukni. Smakowała słowa, rozkoszując się ich brzmieniem rozlewającym się na języku, słodkim znaczeniem kryjącym w sobie tysiące pułapek dla tych, którzy zwykli nader nieostrożnie stąpać pośród skupisk zdań. Kwitła niczym najprzedniejszy z kwiatów, sycąc umysł opowieściami wykradanymi potajemnie z biblioteki, jednocześnie pielęgnowana z troską oraz czystym umiłowaniem. Z nadzieją, że gdy przyjdzie odpowiedni czas — z wdziękiem ukaże delikatność płatków oraz bogactwo zapachów, zachwycając sobą arystokratyczny półświatek.
A przecież nie wydawało się to zadaniem nad wyraz trudnym, biorąc pod uwagę, iż od najmłodszych lat potrafiła ująć swym rozkosznym charakterem, roztaczając swoisty czar, nad którym guwernantki zwykły kręcić ze zrezygnowaniem głową. Elodie była dzieckiem posłusznym, jednak wyjątkowo bystrym, stąd pojawiał się szereg dosyć zabawnych sytuacji wywołujących prawdziwe załamanie rąk u piastunek. Jeśli zwrócono jej uwagę, iż prawdziwej lady nie wypada biegać — wówczas dziewczynka z wdziękiem oraz uśmiechem uroczym odpowiadała, iż w takim razie będzie latać. Jeśli nauczyciel tańca podważył postawę, jaką przyszło jej przybierać przy konkretnej figurze — wtedy to tygodniami była w stanie poruszać się iście tanecznie, krokiem znanym z walca wiedeńskiego udawała się z jednej komnaty do drugiej, jednocześnie nie spóźniając się ni razu. Jeżeli ktoś z krewnych uznał, iż nie miała jak na ośmiolatkę zbyt bogatego słownictwa, była w stanie spędzić noce i dnie nad książkami tylko po to, by przy następnym spotkaniu móc odpowiadać tylko przy użyciu cytatów z opowieści oraz poematów. Przyuczano ją pieczołowicie ze szlacheckich powinności, starając się nakierować kreatywny umysł na bardziej twórcze aspekty — stąd też nauczyła się przygrywać marsze pogrzebowe na pianinie oraz skoczne melodie na skrzypcach. Chwalebna przyszłość, jaka ją czekała, a którą było niewątpliwie przedłużenie kolejnego z rodów — traktowała z zainteresowaniem oraz swoistym rozbawieniem, organizując tym samym setki wymyślonych ślubów, do których każdy z zaproszonych włącznie z przypadkowym wujem jako panem młodym, musiał podchodzić z niezbędną powagą. Dlatego też posiadała osobną komnatę na wszystkie swe suknie ślubne, a także malutkie pomieszczenie jako swoją pracownie — gdzie w spokoju swoim oraz dla spokoju innych, mogła pracować nad kolejnym weselnym projektem. Była prawdziwie barwną osóbką i to nie tylko dlatego, iż od drugiego roku życia miała doprawdy przedziwną skłonność do magicznego zmieniania kolorów ścian rodowej posiadłości, pod nastrój jaki aktualnie panował w niewielkim ciele dziewczynki. Była barwna, pogodna oraz prześliczna i była przede wszystkim gotowa zjednać kolejne serca, tym razem zgromadzone w magicznej szkole pieczołowicie dlań wybranej.
Nauczyła się oddychać. Rozchylać usta, pozwalając tym samym, by ciepłe, nagrzane słońcem powietrze gładko wkradało się do płuc, by zaraz to mogło opuszczać ciało z cichym, niemalże niesłyszalnym świstem. Nie było to jednak takie łatwe. Oddychanie znaczy — nie na początku. Ściśnięte gardło muskały niby czule chłodne palce paniki, obce świergotliwe dźwięki atakowały umysł i jedyną stałą, acz zmienną częścią egzystencji były drobiny kurzu unoszące się w powietrzu, niby złote płatki tańczące pod wpływem światła. Beauxbatons powitała z ostrożnością oraz szaleńczo trzepocącym sercem, które stopniowo jęło przyjmować naturalny sobie rytm, im mocniej wdrażała się w szkolne życie. Francuski, chociaż wcześniej starannie ćwiczony w zaciszu domowych komnat, zdawał się nabierać nowego wyrazu na ziemiach mu rodzimych. Lubowała się w jego dźwięczności oraz akcentach, znaczących poszczególne litery i szyfrach, jakie stanowiły nieznane dotąd jej słówka. Zagłębiała się w literaturę, poznawała gramatykę, chłonąc całą sobą obrazy, jakie tworzyły przed nią starannie kreślone zdania. Nabierała pewności siebie, nauczyła się oddychać. Jej swoisty czar niecodziennej przyzwoitości, okraszony odpowiednim statusem oraz krwią przyciągał do niej ludzi. Och, nie lgnęły do niej tłumy. Przypadkowe osoby nie wyciągały rąk, głodne chwil spędzonych z panienką Parkinson. W stronę ulotnego dziewczęcia ciągnęły młode damy, które same zwykły lśnić, skupiając na sobie całą uwagę. Otaczały ją ciasno, pozwalając pławić się w swej glorii, a Elodie przyjmowała to z delikatnym uśmiechem na ustach oraz błyskiem, czającym się w kocich oczach. Bo poza oddychaniem, nauczyła się również obserwować. Gesty, drobne drgania rąk, sposób, w jaki przełykano ślinę w niezręczności chwili. Dostrzegała to wszystko, rysując poszczególne portrety, umieszczając niewielkie kuferki z zebranymi informacjami w swej głowie, gotowa wyciągnąć odpowiedni w niemal każdym momencie. Miłość do słów jakże niepokojąco silna, nie ograniczała się jedynie do czytania oraz słuchania, ale i pisania. Przelewanie swych myśli, modyfikowanie ich na własną modłę oraz tworzenie scen, gdzie miała moc sprawczą, by nadać im odpowiedni kontekst, było zajęciem interesującym i wyjątkowo zajmującym. Nie dziwne więc było, iż swe miejsce odnalazła pośród Smoków, którzy przecież literaturę miłują całym swym sercem. Wyobraźnia karmiona przez iście bajkowe otoczenie oraz artystyczne uniesienia sprawiała, iż lata spędzone w murach zamku należały do wyjątkowo słodkich, rzadko skażonych kroplą goryczy. Choć i te przecież musiały mieć swe miejsce, wszak dorastanie wymagało swych ofiar, a naiwność winna zostać stracona jako pierwsza. Ofiarami nie tylko były dziecięce mrzonki, lecz nader często i mężczyźni. Ach, proszę nie zrozumieć tego źle! Reputacja Ellie nadal pozostawała nienaruszona i nikt nie miał powodu próbować nastawać nań okrutnie, to po prostu jej przewrotność dawała o sobie znać. Parkinsonowie bowiem byli znani ze swej ponadprzeciętnej urody, elokwencji oraz próżności, przez co uznawano ich za osoby nie tylko pyszne, ale też głupiutkie. Niczym kolorowe papużki powtarzające mądre słówka, niemające pojęcia, o czym w ogóle mówią. Elodie więc grała w grę. Pozwalała, by natura głuptasa brała nad nią górę, trzepotała niepewnie rzęsami, zadawała pozornie niewinne pytania i łaskawie zezwalała, by nadzieje na intrygujące aspekty znajomości wzrastała. Tylko po to, nim wiara obrała niebezpieczne ścieżki, móc ukazać celnym zdaniem, iż jakże bzdurne wypowiedzi były li jedynie błędnymi ognikami, kuszącymi wprost w objęcia ruchomych piasków. I czyniła to w sposób uprzejmy, niemalże serdeczny pozostawiając swego rozmówcę w oszołomieniu, a znajome panienki zarażając chichotem. Polowania te nie były może spektakularne, acz nadzwyczaj satysfakcjonujące. Sprawiały, iż czas w Beauxbatons płynął zdecydowanie milej. I o wiele, wiele szybciej niż mogłaby się tego spodziewać.
Wystarczył tylko jeden krok. Jeden krok oddzielający ją od czasów beztroski skąpanej w popołudniowym blasku słońca, od znajomego rytmu oraz ram, w które została wtłoczona. Ten jeden jedyny krok miał ją poprowadzić wprost w objęcia świata, podczas gdy wrota Beauxbatons zatrzasną się za nią już na zawsze. Zadanie to wydawało się nad wyraz przerażające, kładące wprost niewyobrażającą ilość obowiązków, na które jako młoda dziewczyna nie była gotowa. Jednak jako lady? Jako lady z wdziękiem przyjęła ciężar osiadający na ramiona, zadania oraz powinności oplotły jej szyję niczym sznur najprzedniejszych pereł, a przyszłość mogła przyjąć z uprzejmym uśmiechem na ustach, skrywanym za rąbkiem wachlarzyka miarowo przecinającego powietrze. Uczyniła krok i nic nie wydawało się już takie samo. Swoją edukację zakończyła w sposób wysoce zadowalający, bo choć nie mogła poszczycić się mianem prymuski — tak starała się o własnych siłach utrzymać nader przyzwoite oceny, błyszcząc szczególnie na zajęciach z transmutacji oraz zaklęć. Ślęczenie nad kociołkiem wspomina ze szczególnym zawstydzeniem, gdzie skłonność do kichnięć, nad co silniejszymi oparami była gwarantem dla zrujnowanego eliksiru. Astronomia była dlań prawdziwą udręką i jedynym światłem, wodą na pustyni podłych nauk wydawała się sztuka nieskalana zniechęceniem. Ta pisana, uwalniająca skołatany umysł spod wszelkiej presji.
Nie potrafiła porzucić swego zamiłowania do tworzenia nawet wtedy, gdy na dobre przyszło jej powrócić do znajomych rodzinnych ścian — już nie była roztańczoną dziewczynką o sennym uśmiechu, a w pełni dojrzałą panną poruszającą z gracją, obdarzoną bystrością spojrzenia i słowa. Na nowo zamieszkała w swej niewielkiej pracowni, tworząc zeń swoją małą świątynię, gdzie mogła gromadzić ulubioną literaturę oraz snuć plany. A planów miała sporo, począwszy od pierwszego sabatu, w którym przyjdzie jej uczestniczyć po plany zawodowe. Jako dama nie poczuwała się do potrzeby pracy, do kalania rąk ciężką robotą przeznaczoną dla osób niższego stanu, mugolaków oraz zdrajców krwi. Ach, jakże na samą myśl drżała, przejęta nagłym obrzydzeniem. Pracować ramie w ramię ze szlamami? Nie, nie potrafiłaby się uśmiechać doń bez poczucia, iż serce jej łamie się na tysiące kawałeczków. Wstyd już na dobre skalałby porcelanowe policzki szkarłatem. Dlatego też z pokorą poprosiła swą rodzinę o możliwość obcowania z jednorożcami w rodowym rezerwacie. Wydawało się to zajęciem nader przyzwoitym, fascynującym oraz ściśle niewieścim, podkreślającym jeszcze bardziej niewinność panienki Parkinson. Nie pozwoliła jednak, by opieka nad magicznymi stworzeniami zajmowała niemalże cały jej czas. Z perspektywy przyszłościowej miała marne szanse utrzymać się na tym samym stanowisku przez resztę życia. Elodie miała stać się w końcu żoną oraz matką, co uniemożliwiłoby jej dalszy rozwój w rezerwacie. Stąd też coraz częściej towarzyszyła wujostwu w Domu mody Parkinsonów, ucząc się od podstaw krawiectwa oraz kreowania najnowszych trendów, dobierała z jeszcze większą precyzją odpowiednie klejnoty pod krój sukni, wybywała na pokazy, by bystrym okiem mogła zauważać niedociągnięcia poszczególnych dzieł. Kreśliła własne projekty, których elementy później próbowano wkomponować w najnowsze kolekcje i każde znajome jej piórko, napełniało ją dumą. Serce pozostawało jednak puste i w tym pędzie, wciąż odczuwała niedosyt. Wróciła stopniowo do pisania, snując opowieści skrywane po szufladach, i gdyby nie spotkanie pewnego dżentelmena, lorda z krwi i kości, te nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Tkwił w nim jakiś magnetyzm, niedostępna aura, która nakazywała sunąć za nim wzrokiem, próbować obedrzeć z sekretów i ubrać go w coraz to nowsze tajemnice. Tajemnice, których nigdy niedane byłoby jej poznać — mężczyzna był bowiem żonaty i każda zawiłość jego gestów, była przeznaczona tylko dla jego wybranki. Ta miłość, tak namacalna zafascynowała ją. Sprawiła, że pisane dotąd opowieści nabrały głębi, autentyczności okraszonej ckliwą otoczką, spójności tworzącej coś, z czego mogła się prawdziwie cieszyć. I czym postanowiła potajemnie podzielić ze światem. Proces wydawania własnej książki był nadzwyczaj trudny, bowiem karmiony lękiem — strach, że ktokolwiek mógłby odkryć jej prawdziwą tożsamość, uznać, że pisanie romansów było zajęciem niegodnym arystokratki, spędzało jej sen z powiek. Wiedziała, że gdyby wypuszczono ją spod bezpiecznego klosza, nie zdołałaby przetrwać w prawdziwym świecie nawet tygodnia — nadto przyzwyczajona do luksusów oraz wypełniania każdego jej rozkazu. Dlatego też dyskrecja była jej priorytetem a znalezienie wydawnictwa, w którym wystarczyłby kontakt, li jedynie korespondencyjny było ciężkie. Minęło pół roku od opuszczenia Beauxbatons, gdy na półkach księgarni znalazły się `Odcienie magii`. I ledwie kilka dni, gdy od wydania swego dzieła pojawiły się pochlebne rekomendacje, napawające jej serce nadzieją. Nie odkładała od tego czasu pióra, choć nie zaniedbywała jednocześnie swych obowiązków. Chciała być lepsza, chciała móc kreować wspanialszy, bliski realnemu świat, a to oznaczało, iż musiała doświadczać. Porażek, zwycięstw, słodyczy, goryczy, upadków i wszelkich potknięć. Celebrowała każde ukłucie wstydu oraz każde drgnięcie serca, przelewając je na papier. W szkole nauczono ją oddychać, jednak kiedy tylko jej wzrok pada na okładkę jej książki (okraszonej jakże uroczym pseudonimem Damaris Grace), ma wrażenie, że przestała po prostu trwać. Ślepo tkwić w idei przetrwania. Zaczęła żyć.
Los damy nie należy wbrew pozorom do prostych, pozbawiony wszelkich niespodzianek, jest pisany tylko jednej ścieżce — udanemu zamążpójściu oraz urodzeniu dzieci. Elodie nigdy nie próbowała przeciwstawiać się tej myśli, świadoma, że wszelkie zakosztowane dotąd luksusy zawsze mają swoją cenę. Nie potrafi jednak powstrzymać dreszczy, gdy przyłapuje na sobie zamyślony wzrok ojca spoglądającego nań zza kolejnego listu. Serce nie przestaje się ściskać boleśnie, kiedy po długich rozmowach w zacisze jej komnat wkracza matka, tuląc ją do piersi, nazywa `swoją małą Melodyjką`. Nie jest to gest w żadnym przypadku nieprzyjemny, jest w nim jednak zawarta pewnego rodzaju ostateczność. Niedługo delikatnych dłoni nie będą znaczyć atramentowe plamy, a pierścionek zaręczynowy i sama myśl, o opuszczeniu rodzimych ziem napawa ją smutkiem oraz ekscytacją. Te uczucia, obficie zakrapiane nostalgią przelewa na karty ksiąg, wplatając weń niepokój, jaki wstrząsa raz po raz magicznym światem. Perspektywa wojny oraz kapryśność czarów spycha na sam skraj świadomości, pozwalając by ignorancja oraz starannie rozpostarty nad nią klosz odcinał ją od trosk dnia codziennego. Wierzy, że słuszność idei czystej krwi w końcu natrafi na podatniejszy grunt i z dumą, będzie mogła być tego częścią. Póki co tworzy namiętnie, premierę swej drugiej książki przeznaczając na dzień po zakończeniu Festiwalu Lata jako uświetnienie całego przedsięwzięcia celebrującego miłość oraz szlachetność uczuć. Pozwala myślom krążyć niespiesznie, wiedząc, że cokolwiek się wydarzy — ona niczym woda przemknie między palcami, pozostając po prostu sobą.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 12 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 15 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 1 | +1 (różdżka) |
Transmutacja: | 10 | +2 (różdżka), +3 (koral) |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 8 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | II | 10 |
Kłamstwo | II | 10 |
Historia magii | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Śpiew | II | 7 |
Jubilerstwo | I | ½ |
Krawiectwo | I | ½ |
Gra na fortepianie | I | ½ |
Gra na skrzypcach | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Malarstwo (wiedza) | I | ½ |
Malarstwo (tworzenie) | I | ½ |
Literatura (tworzenie prozy) | II | 7 |
Literatura (tworzenie poezji) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | ½ |
Jeździectwo | I | ½ |
Taniec balowy | II | 7 |
Taniec klasyczny (balet) | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 7 |
Różdżka, modrosójka błękitna (zamiennik sowy), pies
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tell me I'm the fairest of the fair
Ostatnio zmieniony przez Elodie Parkinson dnia 01.08.18 0:01, w całości zmieniany 7 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[13.10.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)
[22.10.18] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[13.04.20] Zakup +2 PB do reszty
[05.08.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: jagody z jemioły x2
[11.09.18] Wykonywanie zawodu (lipiec/sierpień), +50 PD
[11.09.18][G] Zakupy na Festiwalu Lata: świetlny bursztyn, -100PM
[24.10.18] Otrzymano od Quentina: zmiennokształtny koral (+3 do transmutacji)
[28.10.18] Zdobycie osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek; +30PD
[06.01.18] Spotkanie na szczycie +35 PD
[28.03.19] Wykonywanie zawodu (wrzesień/październik): +50 PD
[29.03.19] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień) +30 PD
[18.07.19] Zdobycie osiągnięcia: Syn marnotrawny +5 PD
[31.07.19] Wykonywanie zawodu (listopad/grudzień), +50 PD
[01.08.19] Otrzymanie psa (od Quentina Burke'a)
[17.02.20] Wykonywanie zawodu: styczeń/luty/marzec +50PD
[21.02.20] Zdobycie osiągnięcia: +30 PD
[11.03.20] Wykonywanie zawodu kwiecieć/maj/czerwiec; +50PD
[15.03.20] Osiągnięcie: W pocie czoła, +100 PD
[13.04.20] Powiększenie limitu krwi czystej ze skazą, +2 PB: -500 PD