Adelaine Sackville
Nazwisko matki: Williams
Miejsce zamieszkania: Dundee
Czystość krwi: Mugolska
Zawód: Z wykształcenia amnezjatorka, szukająca Srok z Monstrose
Wzrost: 168 cm
Waga: 48 kg
Kolor włosów: Złote
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Blizny na ramionach, łopatkach oraz jedna mała, okrągła na dłoni, diastema
giętką, hebanową, o długości dziewięć i ćwierć cala, z rdzeniem z krwi Reem.
Gryffindor
Norfolk Terrier
Martwe siostry
mokrymi włosami, świeżymi dyniowymi plackami oraz pastą do polerowania mioteł
siebie samą, jako kobietę, która osiągnęła sukces w sporcie, u boku swojej rodziny, szczęśliwej i zupełnie normalnej oraz z gromadką wesołych maluchów
quidditchem, książkami przygodowymi, historią magii, fotografią
Srokom z Montrose, tylko!
quidditch, piłka nożna
Rock 'n' Roll, Blues
Léa Seydoux
Uśmiechnij się, najgorsze jeszcze przed nami,
Będziemy mieli szczęście, jeśli ujrzymy jeszcze słońce.
Nie mamy dokąd pójść, możemy zostać tu przez chwilę.
Przyszłość została nam wybaczona, więc uśmiechnij się.
Było ich trzy. Gabriela, Adelaine i Veronica, razem przechodzące codzienne piekło.
Najstarsza z nich urodziła się w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym, była podobna do ojca jedynie z wyglądu. Zawsze wobec niego uległa, nie chcąc sprowadzić na swoje siostry większych problemów. Flynn, pan domu, pożal się boże, odkąd pamiętały zabierał się za alkohol każdego dnia. A kiedy się upił, potrafił bić, póki na skórze nie pojawiły się rany. Później udawał, że nic się nie stało, a one z nim, by nie budzić w nim diabła.
Wiecznie nieobecna matka harowała w jakiejś podrzędnej knajpce, żeby zarobić na swoje i jego butelki. Urodziła trzy córki, dwie posłuszne i jedną buntowniczkę, niepodobną ni do ojca, ni do matki, młodszą od Garbieli o sześć lat i starszą od Veronici o dwa, Adelaine. Ona najbardziej z nich wszystkich nie chciała tak żyć. Najczęściej uciekała, zatrzymywała się przy witrynach sklepów, do których nie mogła nawet zajrzeć. Miała najwięcej siniaków. Najbardziej pyskata, najbardziej zahartowana, od starszej siostry uczyła się troski i siły, aby za wszelką cenę chronić Veronicę. Dziewczynki dorosły szybciej niż inne dzieci, nigdy nie miały dzieciństwa.
Tylko Adelaine była wyjątkowa. To ona potrafiła mrugnięciem oka doprowadzić do rozsypania się wszystkich szyb w pokoju. Wystarczyło, aby była wystarczająco wściekła lub przerażona. Czasem dochodziło do tego, że jej własna siostra się jej bała. Uciekała zawsze sama, nigdy nie zabierając żadnej z nich. Czasem stała w deszczu, z twarzą zwróconą ku niebu. Tego lipcowego dnia, kiedy minęło dokładnie jedenaście wiosen od jej przyjścia na świat podszedł do niej osobliwie ubrany nieznajomy. Miał długą brodę i głos, który wydawał się już sam w sobie zawierać jakąś mądrość. Wręczył jej list w złotej kopercie i powiedział, że ma talent.
Wyjątkowy talent.
Tego letniego, deszczowego popołudnia rozmawiała z brodatym mężczyzną długo o świecie jakby ze snu, który był na wyciągnięcie jej ręki. Kiedy matka i ojciec usłyszeli o szkole z internatem, zgodzili się od razu. Jedna gęba mniej do wykarmienia. Jej pożegnanie z siostrami było rozdzierające. Wszystkie płakały, jakby odbierano im cząstkę serca. Obiecała, że wróci i się nimi zajmie.
Wstąpienie w progi Hogwartu było dla niej czymś wspaniałym. Nie miała za wiele. Rodzice rzucili jej jedynie trochę funtów na drogę. Miała zawsze używane szaty i podręczniki. Należy też przyznać, że należała do najniższych i najmniej urodziwych dziewcząt. Natura zakpiła sobie z jej dziecięcej urody. Blade, pełne usta, błękitne, bystre oczy i zadarty nos na małej buzi wydawały się zlepkiem zupełnie przypadkowych wycinków ze zdjęć zupełnie innych osób. Całości dopełniała wychudzona sylwetka i włosy wiecznie ścięte na grzybka. Nie przejmowała się tym wtedy. Świat magii był dla niej jak sen, jakby weszła na karty baśni Lewisa Carrolla. Zachwycał ją każdy detal. Tiara Przydziału nie poświęciła jej dużo czasu - szybko oznajmiła jej przynależność do domu Godryka Gryffindora. I tak, należało wyjaśnić jej o co w ogóle chodziło.
Nauka magii szła jej od zawsze gładko. To było jak hobby, sprawiało jej wielką przyjemność, każde słowo posłusznie chłonęła. Nauka w mugolskiej szkole była prawdziwą torturą, Hogwart to jednak zupełnie inna bajka. Nawet długie wypracowania na kilka rolek pergaminu pisała z uśmiechem na twarzy. Poznawała świat na nowo. Pojawili się w jej życiu ludzie, którzy nie życzyli jej źle, a później stali się przyjaciółmi nieufnej przez życiowe doświadczenia dziewczyny. Nigdy jej nie zawiedli, a ona nie chciała marnować już życia na przejmowanie się. Mając ludzi, których ceniła, czuła, że ma cały świat u swoich stóp. Dziesięć miesięcy poza domem zmieniło ją na lepsze. Stała się bardziej otwarta, radosna i pewna siebie, nauczyła śmiać się z głębi serca. Ale w końcu musiała wrócić do domu, gdzie znienawidzono jej radość, koszmar zaczął się na nowo, ze zwiększoną siłą. Adelaine była jeszcze bardziej pyskata, jeszcze bardziej stawiała na swoim, a jej siniaki stawały się bardziej widoczne. Uciekała, byle daleko...
Bo nie chciała marnować życia na piekło, kiedy znała inny świat.
Przychodziły kolejne szczęśliwe miesiące w szkole magii, przeplatane latem w domu. Cudowne dziesięć na dwa koszmaru. Adelaine dojrzewała, jej nieładna, mała buzia stawała się urodziwą twarzą młodej kobiety. Na czwartym roku dostała się do domowej drużyny Quidditcha. Ponieważ była jedną ze zwinniejszych i szybszych zawodniczek, załapała się jako rezerwowa szukająca. Dostała szansę podczas meczu w samym środku roku szkolnego, w którym to zawodnik z pierwszego składu uległ takiej kontuzji, że nie mógł już dalej lecieć, Adelaine sprawdziła się na jego miejscu doprowadzając do zwycięstwa drużyny Gryfonów nad Krukonami. Później nawet zagrzała sobie to miejsce. Nie pojawił się nikt lepszy aż do końca jej edukacji. Aż do dzisiejszego dnia nie znalazła nic, co dawałoby jej więcej radości od gry.
Pragnęła stać się częścią magicznego świata. Ciekawiło ją coraz więcej kwestii, które niekoniecznie były właśnie dla niej przeznaczone. Miała dużo zapału i nie zawsze umiała wyczuć, kiedy należy przestać. Zdarzyło jej się popełniać małe wykroczenia, obrywać po nosie, dostawać kazania od nauczycieli, ale działały tylko na jakiś czas. Nie mogła stać w miejscu wiedząc, że tyle cudów jeszcze można odkryć. Świat dawał sygnał, że to jej czas, by żyć.
Szczęściem było to, że jej ojciec obił twarz jakiemuś pajacowi w barze. Brzmi to delikatnie, jednak to, że otrzymał wyrok świadczy, że nie było wcale tak łagodnie. Gabriela znalazła świetnego męża, wzięła ślub, zabrała Veronicę z domu i wyjechały z rodzinnego miasta w Szkocji do Dorchester, gdzie zaczęły nowe życie. Kiedy Adelaine skończyła szkolę, pojęła, że musi zacząć pomagać siostrom i choć nigdy nie zrezygnowała z tego, co dawało jej radość, postarała się podjąć pracę i zaczęła szkolenie na amnezjatora w Ministerstwie Magii.
Szkolenie i praktyki potrafiła pogodzić z treningami, choć nie miała wiele czasu dla siebie, ani dla mężczyzny, z którym chciała planować przyszłość. Był to główny powód szybkiego rozstania w jako takim pokoju. Bez wyrzucania ubrań za okno, bez krzyków, bez łez. Za to ze złamanym sercem. Adelaine nie zrezygnowała ze swoich ambicji, póki świat z niej sobie nie zakpił, dając jej jednocześnie szansę na wybicie się w sporcie oraz możliwość uzyskania dobrej (jak na dziewczę ledwo po szkoleniu) pracy w swoim fachu. Głosy znajomych, rozsądne i troskliwe, doradzały jej wybór ciepłej, bezpiecznej posadki w Ministerstwie z daleka od próbujących połamać jej kości tłuczków. Ona natomiast wybrała zupełnie inaczej niż wszyscy jej doradzili. Wystąpiła na następnym meczu Srok z Montrose, drużyny z okolic jej rodzinnego miasta jako rezerwowa szukająca.
I przesiedziała cały mecz na ławce podziwiając z bliska zawodową grę.
Nie od razu przecież zdobywa się szczyty, prawda? I ona w końcu dostała swoją szansę, kiedy szukający Srok zmęczony wielogodzinnym meczem, rozproszony deszczową pogodą, nie zdołał uniknąć rozpędzonego tłuczka. Połamany w kilku miejscach nie zdołał już dosiąść miotły, więc zastąpiła go Adelaine. Spadające z nieba krople ciągle zalewały jej google, było zimno, okrzyki fanów zagłuszały jakiekolwiek odgłosy. To był duży plus – komentatorka już spisała drużynę Srok na straty, ponieważ młoda szukająca musiała zmierzyć się z doświadczonym graczem.
Nie zdążyła zmęczyć się grą, kiedy złoty znicz zabłyszczał dumnie w jej dłoni. Niektórzy mówili, że to szczęście, niektórzy zostali fanami dziewczyny, ale fakt był jeden – doprowadziła drużynę do zwycięstwa w dwadzieścia minut od wejścia na boisko.
Nigdy nie była przyzwyczajona do bycia osobą publiczną. Kilkakrotnie została przyłapana na szaleństwach, które dodatkowo gazety hiperbolizowały w umieszczanych na jej temat artykułach. Plotkarskie magiczne czasopisma dotarły nawet do jej rodziny. Nie chciała wyobrażać sobie jak mają się popularniejsze gwiazdy Quidditcha, bo tak naprawdę nigdy nie była specjalnie znana, ale z jej perspektywy to prawie jak prześladowanie. Sprawiło to też, że dziewczyna w pełni ufa jedynie wybranym osobom.
Regularną szukającą jest dopiero od kilku spotkań. Media nie mają o niej najprzychylniejszej opinii – ostatnio ukazał się nawet niepochlebny artykuł, w którym chwalono pierwszy mecz Adelaine twierdząc tym samym, że był to najlepszy i jedyny wyczyn kobiety w karierze. Stara się nie dać stłamsić przez opinię publiczną, choć nie zawsze jej to wychodzi, jednak krytyka tylko mobilizuje ją do dalszej pracy.
Wypowiadając formułę zaklęcia Adelaine przypomina sobie chwilę podczas meczu, na który zaprosiła obie swoje siostry. Widziała dumę w oczach starszej Sackville, radosnej i bezpiecznej. Nie mogłaby wyobrazić sobie wtedy szczęśliwszej chwili.
7 | |
3 | |
6 | |
0 | |
0 | |
0 | |
10 |
Różdżka, aparat
Ostatnio zmieniony przez Adelaine Sackville dnia 18.07.15 12:12, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot