Ruiny na Old Church
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ruiny na Old Church
Niegdyś stał w tym miejscu dom zamożnej, angielskiej rodziny. W dniu 1 maja 1956 roku jednakże spokojna, mugolska rodzina dowiedziała się o istnieniu magii w niezwykle brutalny sposób. Wybuch, którego powodem było prawdopodobnie najmłodsze z dzieci zniszczył dom i rozerwał wszystkich wewnątrz. Ocalały jedynie dwa fotele i kanapa, na których od tamtych okrutnych wydarzeń, zasiadają duchy zmarłych, którzy jeszcze nie do końca odeszli z tego świata. Legendy mówią także o przerażającej postaci z kapturem i kosą, która często wchodzi do ruin, w których potem przez długi czas nie można spotkać już żadnego ducha.
Próby wyremontowania kamienicy jeszcze ani razu się nie powiodły. Podobnie jak i pozbycia się ruin. Równo o trzeciej czterdzieści, kiedy to zginęli wszyscy domownicy, ruiny powracają do swojego kształtu z czasu wybuchu i nic nie da się z tym zrobić.
Próby wyremontowania kamienicy jeszcze ani razu się nie powiodły. Podobnie jak i pozbycia się ruin. Równo o trzeciej czterdzieści, kiedy to zginęli wszyscy domownicy, ruiny powracają do swojego kształtu z czasu wybuchu i nic nie da się z tym zrobić.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.03.19 8:07, w całości zmieniany 1 raz
Właściwie to nie wspomniał nic Edgarowi w liście, bowiem nie brał pod uwagę tego, co nieudane – skoro należało wykonać rozkazy, a jednym z nich była naprawa magii w ów miejscu, to nic nie powinno ich przed tym powstrzymywać. Choćby szatyn chciał nie spędził nader wiele czasu w ów budynku; zaraz po tym jak tylko udało mu się do niego dostać tarcza jego jak i Craiga okazała się zbyt słaba w konsekwencji czego gruz spadł im wprost na głowy. Duchy były wredne, traktowały podobnie każdego kto wszedł na posesję – a przynajmniej tak przypuszczał zważywszy na wciąż „żywą” anomalię – więc czym prędzej należało je unicestwić. Wiedział, że Burke nie będzie nader bardzo się złościć, za drobną dezinformację.
W ostatniej chwili zdołał ochronić się przed kolejnym przykrym spotkaniem z lecącymi odłamkami, na co odetchnął z ulgą. Zdawał sobie sprawę, że te z pewnością mocno by go uszkodziły haratając skórę, a nie było to wskazane zważywszy na moc źródła energii, które mieli ujarzmić. Niejednokrotnie walczył już z ową siłą i ta udowodniła mu, iż nie należało jej lekceważyć. Szczęście nie trwało jednak długo – zaraz po intuicyjnej obronie jego oczom ukazał się piorun, który wdarł się poprzez otwór w dachu i uderzył w stary, zniszczony mebel. Ten momentalnie zajął się ogniem rozpoczynając przykry bieg zdarzeń, bowiem znajdujące się nieopodal drewniane elementy również zaczęły być poskramiane przez płomienie. Szatyn uzmysłowił sobie, że nie mieli wiele czasu – liczyła się każda sekunda, jeśli chcieli uniknąć wiecznego towarzystwa martwych dusz. -Wszystko dobrze?- rzucił w kierunku Edgara, który nie miał tyle szczęścia co on. Zbliżywszy się do towarzysza wyciągnął do niego dłoń, aby pomóc mu wstać. Nie był uzdrowicielem, magia lecznicza była mu obca, ale na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał najgorzej.
Wyciągnąwszy przed siebie różdżkę zbliżył się do pulsującego źródła anomalii i wkładając w to całe swe skupienie oraz siłę pragnął czym prędzej je wygłuszyć. Wszystko zgodnie z wskazówkami, które otrzymali od Czarnego Pana.
| Metoda rycerzy (II poziom)
W ostatniej chwili zdołał ochronić się przed kolejnym przykrym spotkaniem z lecącymi odłamkami, na co odetchnął z ulgą. Zdawał sobie sprawę, że te z pewnością mocno by go uszkodziły haratając skórę, a nie było to wskazane zważywszy na moc źródła energii, które mieli ujarzmić. Niejednokrotnie walczył już z ową siłą i ta udowodniła mu, iż nie należało jej lekceważyć. Szczęście nie trwało jednak długo – zaraz po intuicyjnej obronie jego oczom ukazał się piorun, który wdarł się poprzez otwór w dachu i uderzył w stary, zniszczony mebel. Ten momentalnie zajął się ogniem rozpoczynając przykry bieg zdarzeń, bowiem znajdujące się nieopodal drewniane elementy również zaczęły być poskramiane przez płomienie. Szatyn uzmysłowił sobie, że nie mieli wiele czasu – liczyła się każda sekunda, jeśli chcieli uniknąć wiecznego towarzystwa martwych dusz. -Wszystko dobrze?- rzucił w kierunku Edgara, który nie miał tyle szczęścia co on. Zbliżywszy się do towarzysza wyciągnął do niego dłoń, aby pomóc mu wstać. Nie był uzdrowicielem, magia lecznicza była mu obca, ale na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał najgorzej.
Wyciągnąwszy przed siebie różdżkę zbliżył się do pulsującego źródła anomalii i wkładając w to całe swe skupienie oraz siłę pragnął czym prędzej je wygłuszyć. Wszystko zgodnie z wskazówkami, które otrzymali od Czarnego Pana.
| Metoda rycerzy (II poziom)
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
To na pewno wina różdżki. Ten podejrzany Ollivander pewnie sprzedał mu jakieś barachło - przecież niedawno wyszedł za rudą Prewettównę, a to dobrze o nim nie świadczy. Na szczycie praktycznie nie odezwał się ani słowem i uciekł od razu po tym jak zrobiło się gorąco. Trzeba jednak było umówić się z Gregorowiczem. Może nie miał świecącego sklepu na Pokątnej, ale przynajmniej można było mu zaufać. Jego różdżki podobno były wykonywane z nie mniejszą starannością niż te Ollivanderów, chociaż brakowało mu kilkusetletniej rodzinnej tradycji. W zasadzie czyż to nie świadczyło o jeszcze większym talencie? Ollivanderowie pewnie są pchani do tego zawodu nawet jeżeli nie są nim w żadnym stopniu zainteresowani. Tak, ta porażka to na pewno wina nowej różdżki. Przewrócił się, a kawałek ściany potłukł mu wiodącą rękę - przeklął soczyście pod nosem, spoglądając na zaczerwienioną dłoń. Spróbował zgiąć palce, i choć przyszło mu to z bólem, raczej wciąż był w stanie czarować. - Tak - odpowiedział, bo dopóki mógł się ruszać i czarować to wszystko było w porządku. Mimo wszystko przyjął pomocną dłoń Drew, poprawiając zsunięty nieznacznie płaszcz.
Opanowanie magii przyszło im z łatwością - w zasadzie Drew się tym zajął zanim Edgar zdążył dołączyć. Najwidoczniej panująca tutaj anomalia nie była tak silna i straszna jak się wydawało. W przeciwnym wypadku na pewno jej opanowywanie zajęłoby więcej czasu. Edgar zerknął kątem oka na płomień, który zaczął się do nich zbliżać. - Nic tu po nas - stwierdził, lecz wtedy zauważył jak bardzo zachowanie duchów uległo zmianie. Uspokoiły się, ale wciąż coś było z nimi nie tak. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szybko zauważając wyryte runy. Szybko do nich podszedł, bo jednak nie chciał spędzać tutaj więcej czasu niż to konieczne, równie żwawo omiatając je wzrokiem. Na pewno były związane z rodziną, to nie było trudne, trzeba je było tylko odpowiednio ułożyć. Wziął pierwszą runę do ręki i zaczął zastanawiać się nad kombinacją.
|163pż
Opanowanie magii przyszło im z łatwością - w zasadzie Drew się tym zajął zanim Edgar zdążył dołączyć. Najwidoczniej panująca tutaj anomalia nie była tak silna i straszna jak się wydawało. W przeciwnym wypadku na pewno jej opanowywanie zajęłoby więcej czasu. Edgar zerknął kątem oka na płomień, który zaczął się do nich zbliżać. - Nic tu po nas - stwierdził, lecz wtedy zauważył jak bardzo zachowanie duchów uległo zmianie. Uspokoiły się, ale wciąż coś było z nimi nie tak. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szybko zauważając wyryte runy. Szybko do nich podszedł, bo jednak nie chciał spędzać tutaj więcej czasu niż to konieczne, równie żwawo omiatając je wzrokiem. Na pewno były związane z rodziną, to nie było trudne, trzeba je było tylko odpowiednio ułożyć. Wziął pierwszą runę do ręki i zaczął zastanawiać się nad kombinacją.
|163pż
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Jeśli faktycznie Ollivander zaczął sprzedawać chłam to należało jeszcze większą wagę przykładać do konieczności zatrzymania różdżki przy sobie. Kto wie może robił to celowo? Wystarczający problem stanowiły anomalie, więc komplikacje z wężowym drewnem były ostatnie, na które mógł sobie pozwolić. Nie dało się ukryć, że czasem magia potrafiła go zawieść – szczególnie wtem, gdy była najbardziej mu potrzebna – jednakże zdawał sobie sprawę, iż to tylko brak wystarczających umiejętności tudzież roztargnienie były tego powodem. Duma nierzadko zrzucała ów fakt na różdżkę, ale w głębi siebie doskonale wiedział, że tylko i wyłącznie on był winien pewnym niepowodzeniom.
Na całe szczęście Edgar zdawał się wyjść cało z przykrego spotkania. Kilka sinych pamiątek nie czyniło go niezdolnym do kontynuowania misji, co akurat było wyjątkowo dobrą nowiną. Nie mieli w końcu pojęcia jak silne było źródło, jak mocno anomalia potrafiła wpłynąć na ich zaklęcia, dlatego kolejne kroki w samotności mogły być niesamowicie niebezpieczne.
Czując silne wibracje i kumulujące się wyładowania pragnął momentalnie zdusić je w zarodku i unicestwić – co o dziwo przyszło mu bez większych problemów. Poczuł nietypowe drżenie, a następnie spostrzegł błysk i finalnie wszystko ustało pozostawiając po sobie jedynie paskudną ciszę. -To dobrze.- zwrócił się do Edgara wciąż pozostając czujnym. Wątpił w tak przenikliwą bierność otoczenia, czuł że zaraz mogło coś się wydarzyć i wyrwać im te małe „zwycięstwo” z rak. W końcu nie mogło pójść, aż tak łatwo?
Przeniósł wzrok na duchy, które momentalnie zamilkły. Coś w nich się zmieniło – być może pusty wzrok przejawiał coś więcej, być może zachowanie, które jak dotąd ewidentnie do przyjaznych nie należało. W tej samej chwili dostrzegł runy, zaklęte znaki, które prawdopodobnie mogły ciążyć na ich losie. Nim jednak zdążył zasugerować Burke, że to nie był ich problem, ten już podszedł do ów miejsca, by rozwiązać zagadkę i być może dać istotom możliwość odejścia; trwanie między światami było przecież jednym z najgorszym „końców”. Szybko uporał się z problemem, jakoby robił to od zawsze. -Nie sądziłem, że mam tak pokaźną konkurencję.- rzucił z kpiącym uśmiechem, a następnie obrócił się w stronę wyjścia.
-Czas na nas.- dodał po czym ruszył w stronę uliczki chcąc już opuścić to miejsce. Nie przepadał za nawiedzonymi domami.
Na całe szczęście Edgar zdawał się wyjść cało z przykrego spotkania. Kilka sinych pamiątek nie czyniło go niezdolnym do kontynuowania misji, co akurat było wyjątkowo dobrą nowiną. Nie mieli w końcu pojęcia jak silne było źródło, jak mocno anomalia potrafiła wpłynąć na ich zaklęcia, dlatego kolejne kroki w samotności mogły być niesamowicie niebezpieczne.
Czując silne wibracje i kumulujące się wyładowania pragnął momentalnie zdusić je w zarodku i unicestwić – co o dziwo przyszło mu bez większych problemów. Poczuł nietypowe drżenie, a następnie spostrzegł błysk i finalnie wszystko ustało pozostawiając po sobie jedynie paskudną ciszę. -To dobrze.- zwrócił się do Edgara wciąż pozostając czujnym. Wątpił w tak przenikliwą bierność otoczenia, czuł że zaraz mogło coś się wydarzyć i wyrwać im te małe „zwycięstwo” z rak. W końcu nie mogło pójść, aż tak łatwo?
Przeniósł wzrok na duchy, które momentalnie zamilkły. Coś w nich się zmieniło – być może pusty wzrok przejawiał coś więcej, być może zachowanie, które jak dotąd ewidentnie do przyjaznych nie należało. W tej samej chwili dostrzegł runy, zaklęte znaki, które prawdopodobnie mogły ciążyć na ich losie. Nim jednak zdążył zasugerować Burke, że to nie był ich problem, ten już podszedł do ów miejsca, by rozwiązać zagadkę i być może dać istotom możliwość odejścia; trwanie między światami było przecież jednym z najgorszym „końców”. Szybko uporał się z problemem, jakoby robił to od zawsze. -Nie sądziłem, że mam tak pokaźną konkurencję.- rzucił z kpiącym uśmiechem, a następnie obrócił się w stronę wyjścia.
-Czas na nas.- dodał po czym ruszył w stronę uliczki chcąc już opuścić to miejsce. Nie przepadał za nawiedzonymi domami.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
O jedną anomalię w Wielkiej Brytanii mniej. Edgar czasem odnosił wrażenie, że one nigdy się nie skończą - co i rusz dostawał informacje o kolejnych nieprawidłowościach, o jeszcze jednym wybuchu magii. Czasem już mu się nawet odechciewało chodzić w takie miejsca, lecz wtedy szybko doprowadzał się do porządku i jednak szedł. Ktoś musiał takie rzeczy robić, a kiedy już przybywał na miejsce anomalii to za każdym razem czuł swego rodzaju ekscytację i ciekawość. Bo każde z tych miejsc wychodziło poza ramy tego co normalne, zapewne dziwiąc nie jednego teoretyka magii. Cóż, bo magię nie tak łatwo było zamknąć w prostej i przejrzystej teorii, mimo wszystko ona żyła, a już szczególnie ta niestabilna.
Edgar szybko doszedł do wniosku co z tymi runami jest nie tak - w końcu pracował z nimi od tylu lat, że naprawdę ciężko było go zaskoczyć. Wszystkie były w jakimś stopniu związane z rodziną, to chyba te duchy były ze sobą spokrewnione. Chociaż to już nie było takie istotne, najważniejsze było poradzić sobie z runami i stąd wyjść - nigdy nie wiadomo kiedy wpadnie tutaj ministerstwo, i choć Edgar nieszczególnie się ich w tym momencie bał, to zawsze spowoduje to szereg niepotrzebnych czynności, które zatrzymają ich na jakiś czas w ministerstwie czy nawet Tower. Tak więc starał się szybko ułożyć porozrzucane runy w odpowiedniej kolejności, zamykając krąg.
Łatwo było się domyślić, że wszystko się powiodło. Magia się uspokoiła, duchy zaczęły ich ignorować. Edgar wstał, otrzepując z kolan zaległy kurz. - Bo nie masz - odparł z przekąsem, no bo co to za konkurencja, która jest o tyle od niego lepsza - konkurencją to można nazwać kogoś kto jest na takim samym poziomie, a nie tyle gorszym! Jednak Drew w tym jednym miał rację, nadszedł na nich czas, trzeba stąd szybko odejść dopóki nie nadeszli funkcjonariusze.
- Ostatnio wspominałeś coś o jakimś biznesie. To aktualne? - Zapytał, kiedy oddalili się od ruin na Old Church. To było już jakiś czas temu, ale Edgar miał dobrą pamięć, szczególnie do takich spraw. Co prawda Drew się w tej sprawie nie odzywał, więc zapewne zrezygnował z tego pomysłu, ale Edgar nawet nie zdążył go poznać.
Edgar szybko doszedł do wniosku co z tymi runami jest nie tak - w końcu pracował z nimi od tylu lat, że naprawdę ciężko było go zaskoczyć. Wszystkie były w jakimś stopniu związane z rodziną, to chyba te duchy były ze sobą spokrewnione. Chociaż to już nie było takie istotne, najważniejsze było poradzić sobie z runami i stąd wyjść - nigdy nie wiadomo kiedy wpadnie tutaj ministerstwo, i choć Edgar nieszczególnie się ich w tym momencie bał, to zawsze spowoduje to szereg niepotrzebnych czynności, które zatrzymają ich na jakiś czas w ministerstwie czy nawet Tower. Tak więc starał się szybko ułożyć porozrzucane runy w odpowiedniej kolejności, zamykając krąg.
Łatwo było się domyślić, że wszystko się powiodło. Magia się uspokoiła, duchy zaczęły ich ignorować. Edgar wstał, otrzepując z kolan zaległy kurz. - Bo nie masz - odparł z przekąsem, no bo co to za konkurencja, która jest o tyle od niego lepsza - konkurencją to można nazwać kogoś kto jest na takim samym poziomie, a nie tyle gorszym! Jednak Drew w tym jednym miał rację, nadszedł na nich czas, trzeba stąd szybko odejść dopóki nie nadeszli funkcjonariusze.
- Ostatnio wspominałeś coś o jakimś biznesie. To aktualne? - Zapytał, kiedy oddalili się od ruin na Old Church. To było już jakiś czas temu, ale Edgar miał dobrą pamięć, szczególnie do takich spraw. Co prawda Drew się w tej sprawie nie odzywał, więc zapewne zrezygnował z tego pomysłu, ale Edgar nawet nie zdążył go poznać.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Macnair pragnął poskramiać kolejne miejsca, przejmować ich moc dla korzyści organizacji, bowiem tego chciał Czarny Pan. To im rozkazał i dla szatyna nie było żadnego wytłumaczenia, ryzyko – choć istniało – nie miało większego znaczenia, liczył się jedynie efekt oraz płynące z takowego korzyści. Do ostatniej nieciekawej sytuacji nie musiał w końcu daleko odbiegać pamięcią; przeszło tydzień spędził doprowadzając się do jakiegokolwiek stanu po starciu z nieujarzmioną mocą i gdyby nie pomoc Zacherego zapewne nie byłby w stanie wówczas towarzyszyć Edgarowi. Wspomnienie nie należało do najprzyjemniejszych, w zasadzie liczył, że nie przyjdzie mu zmierzyć się z podobnym w przyszłości, ale gdzieś w głębi siebie czuł, iż było to niemożliwe.
Choć w głosie Burke nie było krzty złośliwości, to Macnair wyczuł pewien niesmak. Uśmiechnął się pod nosem kpiąco, albowiem zdążył się już przyzwyczaić do szlachty i do ich zabawnego poczucia wyższości nad innymi. Kompletnie nie wadził mu fakt swojego położenia – właściwie było mu ono na rękę i mimo, że społecznie nierzadko spotykał się ze wzrokiem pełnym odrazy, czy brakiem szacunku to zupełnie o to nie dbał. Tylko osoby, które z nim pracowały mogły wyrobić sobie pewną opinię, która miała jakiekolwiek odbicie w rzeczywistości.
-Właściwie zostało już wszystko załatwione.- rzucił nieco zaskoczony, że Edgar w ogóle o tym pamiętał. W końcu rozmawiali o interesie kilka miesięcy temu i szatyn wyszedł z założenia, że nestor nie był nader zadowolony faktem jakiejkolwiek próby podjęcia współpracy. Umysł szatyna pozostawał jednak wciąż otwarty i liczył, że gdy tylko po inwestycji odbije się od dna będą mogli powrócić do tematu. Zwykle stronił od współpracy, ale przynależność do Rycerzy nauczyła go jak wielkie znacznie takowa miała – choć każdy z nich dzierżył w sobie spore pokłady indywidualności.
-Artefaktów nie brakuje?- zerknął na niego unosząc brew z zainteresowaniu. Tematy magicznych przedmiotów zawsze były dla niego niezwykle interesujące. -Teraz, gdy teleportacja zawodzi o wiele mniej czarodziejów porywa się na podróże, ale za to podziemie odpowiedzialne za klątwy kwitnie.- zaśmiał się pod nosem wiedząc doskonale jak wielu zaczęło korzystać z podobnych usług. -Choć nie przywykłem pytać o powody, to jeśli już przyjdzie mi je poznać są naprawdę absurdalne. Każdy prowadzi jednak swoje wojny, prawda?- spytał retorycznie pamiętając o klientach, którzy szukali w przekleństwie lekarstwa na złamane serce tudzież podział rodzinnego majątku.
Choć w głosie Burke nie było krzty złośliwości, to Macnair wyczuł pewien niesmak. Uśmiechnął się pod nosem kpiąco, albowiem zdążył się już przyzwyczaić do szlachty i do ich zabawnego poczucia wyższości nad innymi. Kompletnie nie wadził mu fakt swojego położenia – właściwie było mu ono na rękę i mimo, że społecznie nierzadko spotykał się ze wzrokiem pełnym odrazy, czy brakiem szacunku to zupełnie o to nie dbał. Tylko osoby, które z nim pracowały mogły wyrobić sobie pewną opinię, która miała jakiekolwiek odbicie w rzeczywistości.
-Właściwie zostało już wszystko załatwione.- rzucił nieco zaskoczony, że Edgar w ogóle o tym pamiętał. W końcu rozmawiali o interesie kilka miesięcy temu i szatyn wyszedł z założenia, że nestor nie był nader zadowolony faktem jakiejkolwiek próby podjęcia współpracy. Umysł szatyna pozostawał jednak wciąż otwarty i liczył, że gdy tylko po inwestycji odbije się od dna będą mogli powrócić do tematu. Zwykle stronił od współpracy, ale przynależność do Rycerzy nauczyła go jak wielkie znacznie takowa miała – choć każdy z nich dzierżył w sobie spore pokłady indywidualności.
-Artefaktów nie brakuje?- zerknął na niego unosząc brew z zainteresowaniu. Tematy magicznych przedmiotów zawsze były dla niego niezwykle interesujące. -Teraz, gdy teleportacja zawodzi o wiele mniej czarodziejów porywa się na podróże, ale za to podziemie odpowiedzialne za klątwy kwitnie.- zaśmiał się pod nosem wiedząc doskonale jak wielu zaczęło korzystać z podobnych usług. -Choć nie przywykłem pytać o powody, to jeśli już przyjdzie mi je poznać są naprawdę absurdalne. Każdy prowadzi jednak swoje wojny, prawda?- spytał retorycznie pamiętając o klientach, którzy szukali w przekleństwie lekarstwa na złamane serce tudzież podział rodzinnego majątku.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kurz przeszłości osiadł już na dom rozbebeszony wybuchem magii, które zebrało okropne żniwo. Śmierć i krew - zostały tylko porozrywane szczątki ludzi, nienadające się do tego, by pozlepiać je w całość. Ale ciała niektórych z tragicznie zmarłych powróciły na ziemię w niematerialnej formie. Na zawsze związane z tym miejscem muszą w nim trwać aż do końca świata. Dzisiaj jednak coś sprawiło, że panujący tu śmiertelny spokój naruszony został przez anomalię - i potem, choć ona zdawała się zostać okiełznana, coś mroczniejszego niż śmierć zalęgło się w ruinach za sprawą dwójki przybyłych tu rycerzy.
Duchy również to wyczuły.
Niematerialna peleryna snuła się po ziemi, kosa w dłoni błyszczała srebrzystym blaskiem. On spędził w tym miejscu najwięcej czasu, on przywyknął już do tego, co tu zastał - nie chciał żadnej zmiany, jak każdy duch traktował ją jak coś ludzkiego, coś, czego on sam nigdy nie doświadczy.
Nie chciał was tutaj.
Ludzi panoszących się pośród umarłych, przywłaszczających sobie miejsce, które do nich nie należy. Dusza wniknęła w ciało potężnego gawrona, który przypatrywał się wam przez chwilę z gałęzi rozłożystego drzewa, upiornie wyciągającego w waszą stronę ogołocone z liści szpony. Czarne skrzydła rozłożyły się, a ptak sfrunął przysiadając na murze - tuż obok was.
- Kraaaaa - przeciągły skrzek wydobył się z gardła zwierzęcia, donośny i niepokojący. Jakby chciał zwrócić na siebie waszą uwagę. Jeśli odwróciliście się w jego stronę, mogliście zobaczyć jak bielmem zachodzą jego oczy, nienaturalne spojrzenie pozbawione źrenic skierowane było w waszą stronę; ptak niczym zaciekawiony czymś człowiek przekrzywił głowę w bok, wpatrując się w was intensywnie. - Pokraaaaczne kreaaaaatury, mury te nigdy nie będą wasze - i choć gawron nie powinien być w stanie wyartykułować ludzkich głosek, radził sobie z tym zaskakująco dobrze. Przekaz był jasny - mieszkańcy tego domu nie życzą sobie gości. Powinniście już iść. Czym prędzej.
Opętany ptak wzbił się ku górze i zaczął nad wami ostrzegawczo kołować.
Duchy również to wyczuły.
Niematerialna peleryna snuła się po ziemi, kosa w dłoni błyszczała srebrzystym blaskiem. On spędził w tym miejscu najwięcej czasu, on przywyknął już do tego, co tu zastał - nie chciał żadnej zmiany, jak każdy duch traktował ją jak coś ludzkiego, coś, czego on sam nigdy nie doświadczy.
Nie chciał was tutaj.
Ludzi panoszących się pośród umarłych, przywłaszczających sobie miejsce, które do nich nie należy. Dusza wniknęła w ciało potężnego gawrona, który przypatrywał się wam przez chwilę z gałęzi rozłożystego drzewa, upiornie wyciągającego w waszą stronę ogołocone z liści szpony. Czarne skrzydła rozłożyły się, a ptak sfrunął przysiadając na murze - tuż obok was.
- Kraaaaa - przeciągły skrzek wydobył się z gardła zwierzęcia, donośny i niepokojący. Jakby chciał zwrócić na siebie waszą uwagę. Jeśli odwróciliście się w jego stronę, mogliście zobaczyć jak bielmem zachodzą jego oczy, nienaturalne spojrzenie pozbawione źrenic skierowane było w waszą stronę; ptak niczym zaciekawiony czymś człowiek przekrzywił głowę w bok, wpatrując się w was intensywnie. - Pokraaaaczne kreaaaaatury, mury te nigdy nie będą wasze - i choć gawron nie powinien być w stanie wyartykułować ludzkich głosek, radził sobie z tym zaskakująco dobrze. Przekaz był jasny - mieszkańcy tego domu nie życzą sobie gości. Powinniście już iść. Czym prędzej.
Opętany ptak wzbił się ku górze i zaczął nad wami ostrzegawczo kołować.
I show not your face but your heart's desire
Nim zdążył do końca rozmówić się z Edgarem i udać we względnie bezpieczne miejsce jego uszu doszedł wpierw nietypowy szelest, a następnie poczuł nietypowe zimno. Zacisnąwszy wężowe drewno w dłoni rozejrzał się na boki odwracając od towarzysza – chciał upewnić się, iż byli sami, bowiem coś podpowiadało mu, że tak jednak nie było. -Słyszałeś to?- spytał licząc, że Burke nie weźmie go za paranoika – w końcu wyszli z nawiedzonych ruin. Intuicja rzadko go myliła, szczególnie w podobnych miejscach, bowiem podczas swych podróży już niejednokrotnie miał do czynienia z duchami i wiedział jak potrafiły być paskudne, a przede wszystkim irytujące. Zmrużywszy oczy zerknął na gałąź starego drzewa i zrobił krok do tyłu, kiedy ponownie usłyszał dźwięk – tym razem głośne krakanie. -Pieprzony ptak.- warknął początkowo zakładając, iż to on zakłócił krótką wymianę zdań, lecz gdy zwierzę wypowiedziało kolejne słowa uniósł nieznacznie brew. Cóż właśnie miało miejsce?
Oni mieli nigdy nie zdobyć tych murów? Już to zrobili, okiełznali anomalię i tym samym jej źródło stało się im przychylne. Wykonali zadanie bez większych przeszkód, a zjawy pozostały przeszłością – przynajmniej tak uważał. -Nic tu po nas.- rzucił w kierunku Edgara nie zamierzając wdawać się w kolejną jatkę, nie miało to najmniejszego sensu. Magia do tej chwili im sprzyjała, lecz fortuna lubiła zmieniać swój front, dlatego nie chciał nader naginać jej przychylności. Zamierzał tu powrócić, przeszukać dokładnie mury i być może odnaleźć to, czego ów duchy strzegły. Nie wierzył, że mogły tak wytrwale strzec ruin bez konkretnego powodu – może kiedyś zamieszkiwała tu zamożna rodzina i pozostawiła ukryte w piwnicach bogactwa? Wartościowe artefakty? Uśmiechnął się na samą myśl brzęczących w sakiewce, pachnących galeonów.
-W razie potrzeby wiesz gdzie mnie znaleźć.- rzucił do swego towarzysza nim zarzucił czarny kaptur na głowę i oddalił się od feralnego gawrona. Plan wydawał się prosty, lecz nim go wypełni musiał się odpowiednio przygotować. Przezorny zawsze ubezpieczony.
/zt
Oni mieli nigdy nie zdobyć tych murów? Już to zrobili, okiełznali anomalię i tym samym jej źródło stało się im przychylne. Wykonali zadanie bez większych przeszkód, a zjawy pozostały przeszłością – przynajmniej tak uważał. -Nic tu po nas.- rzucił w kierunku Edgara nie zamierzając wdawać się w kolejną jatkę, nie miało to najmniejszego sensu. Magia do tej chwili im sprzyjała, lecz fortuna lubiła zmieniać swój front, dlatego nie chciał nader naginać jej przychylności. Zamierzał tu powrócić, przeszukać dokładnie mury i być może odnaleźć to, czego ów duchy strzegły. Nie wierzył, że mogły tak wytrwale strzec ruin bez konkretnego powodu – może kiedyś zamieszkiwała tu zamożna rodzina i pozostawiła ukryte w piwnicach bogactwa? Wartościowe artefakty? Uśmiechnął się na samą myśl brzęczących w sakiewce, pachnących galeonów.
-W razie potrzeby wiesz gdzie mnie znaleźć.- rzucił do swego towarzysza nim zarzucił czarny kaptur na głowę i oddalił się od feralnego gawrona. Plan wydawał się prosty, lecz nim go wypełni musiał się odpowiednio przygotować. Przezorny zawsze ubezpieczony.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
| 13 kwietnia 1957
Trzynasty dzień miesiąca postanowił zacząć od spotkania, niespecjalnie formalnego i niezbyt z samego rana. Nie chciał się zrywać, a dzień wolny od pracy należało odpowiednio wykorzystać. Ślub zbliżał się wielkimi krokami, a czas, który pozostał Rosierowi jako oficjalnemu kawalerowi coraz bardziej się skracał. Owszem, wiedział, że małżeństwo nie wpłynie specjalnie na jego dotychczasowe życie w znacznym stopniu, ale skoro mieli korzystać z przyjemności jaką oferował im los... Nie mógł sie ograniczać.
Na spotkanie z Francisem wybrał nieoficjalne miejsce, z Lordem Lestrange znali się od wielu, wielu lat, z tego też powodu nie musieli bawić się w pełną profesjonalność. Czasem odświeżenie umysłu przez krótki spacer również mogło pomóc podjąć odpowiednie kroki. Lokalizacja, którą Rosier wybrał na ich spotkanie też nie była przypadkowa. W pobliżu znajdowało się Wenus, którego właścicielem był wcześniej wspomniany Lord. Rosier musiał przyznać, że Restauracja radziła sobie całkiem dobrze, nie było jeszcze tak, żeby wyszedł niezadowolony z oferowanych tam usług, a Francis z pewnością doskonale dbał o wizerunek swojego biznesu. Nie dziwiło go to, był popyt, była i sprzedaż, a najwyraźniej ostatnie czasy były dla nich łaskawe. Co prawda Mathieu nie poprowadziłby biznesu, nie w jego charakterze leżały takie zadania, jednak Lestrange powinien wiedzieć, że za swoją pracę ma u Mathieu sporego plusa.
- Dziękuję za spotkanie poza terenem Restauracji. Chcę pomówić o ważnej kwestii, a wolałbym tego nie poruszać w Twoim biurze. - powiedział na wstępie, kiedy już uścisnęli sobie dłonie. W terenie o wiele trudniej było podsłuchać rozmowy, a przecież obaj woleliby, aby tajemnice Wenus zostały tymi tajemnicami na długo. Każdy wiedział co dzieje się za portretem, ale nie znał rozmachu i szczegółów, tak jak nie każdy wiedział kto gości za portretem. - Mam nadzieję, że Twoje interesy idą pomyślnie... - dodał jeszcze, ruszając dalej w stronę Old Church, nie wiedzieć czemu całkiem odpowiadało mu to miejsce, wyglądało na takie... przyjemnie opuszczone, mające swoje własne tajemnice. Zupełnie jak oni.
Trzynasty dzień miesiąca postanowił zacząć od spotkania, niespecjalnie formalnego i niezbyt z samego rana. Nie chciał się zrywać, a dzień wolny od pracy należało odpowiednio wykorzystać. Ślub zbliżał się wielkimi krokami, a czas, który pozostał Rosierowi jako oficjalnemu kawalerowi coraz bardziej się skracał. Owszem, wiedział, że małżeństwo nie wpłynie specjalnie na jego dotychczasowe życie w znacznym stopniu, ale skoro mieli korzystać z przyjemności jaką oferował im los... Nie mógł sie ograniczać.
Na spotkanie z Francisem wybrał nieoficjalne miejsce, z Lordem Lestrange znali się od wielu, wielu lat, z tego też powodu nie musieli bawić się w pełną profesjonalność. Czasem odświeżenie umysłu przez krótki spacer również mogło pomóc podjąć odpowiednie kroki. Lokalizacja, którą Rosier wybrał na ich spotkanie też nie była przypadkowa. W pobliżu znajdowało się Wenus, którego właścicielem był wcześniej wspomniany Lord. Rosier musiał przyznać, że Restauracja radziła sobie całkiem dobrze, nie było jeszcze tak, żeby wyszedł niezadowolony z oferowanych tam usług, a Francis z pewnością doskonale dbał o wizerunek swojego biznesu. Nie dziwiło go to, był popyt, była i sprzedaż, a najwyraźniej ostatnie czasy były dla nich łaskawe. Co prawda Mathieu nie poprowadziłby biznesu, nie w jego charakterze leżały takie zadania, jednak Lestrange powinien wiedzieć, że za swoją pracę ma u Mathieu sporego plusa.
- Dziękuję za spotkanie poza terenem Restauracji. Chcę pomówić o ważnej kwestii, a wolałbym tego nie poruszać w Twoim biurze. - powiedział na wstępie, kiedy już uścisnęli sobie dłonie. W terenie o wiele trudniej było podsłuchać rozmowy, a przecież obaj woleliby, aby tajemnice Wenus zostały tymi tajemnicami na długo. Każdy wiedział co dzieje się za portretem, ale nie znał rozmachu i szczegółów, tak jak nie każdy wiedział kto gości za portretem. - Mam nadzieję, że Twoje interesy idą pomyślnie... - dodał jeszcze, ruszając dalej w stronę Old Church, nie wiedzieć czemu całkiem odpowiadało mu to miejsce, wyglądało na takie... przyjemnie opuszczone, mające swoje własne tajemnice. Zupełnie jak oni.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 15.04.20 13:59, w całości zmieniany 2 razy
Czuję, że jak tak dalej pójdzie, to na dobre zakwitnę. Od rana nie robię nic, chociaż wstaję przed ósmą i równo po godzinie jestem w Wenus. No ale tu kawka, tu śniadanko, tam ploteczki, najpierw te bardziej poważne, wręcz stricte biznesowe z Ginnie, później już zdecydowanie mniej istotne z Liamem i tak jakoś mija przedpołudnie na zbijaniu bąków i snucia się z kąta w kąt. Dobre trzydzieści minut leżę na kanapie, gapiąc się w sufit i rozmyślając o niebieskich migdałach - dosłownie. Przewracam się z jednego boku na drugi na tych poduchach, prawie się turlając i usiłuję dociec sensu błękitnych orzechów. Czy to jakiś barwnik spożywczy? Magia? Tylko po kiego licha? Sam palę barwione papierosy, ale rzecz z dymem to co innego. Zwykłe wydzielają mgłę szarą, gęstą i brzydką, a niebieskie rzeczy do jedzenia znajdą się w każdym ogródku. Choćby jagody. Borówki. Jeżyny. I są naturalne, więc po co, pytam raz jeszcze, po co wymyślać niebieskie migdały? Odpowiedzi brak - mądrzejsi ode mnie próbowali się dowiedzieć. Mogę tylko wzruszyć ramionami nad bezsilnością swoją i mędrócw-filozofów, pokonanych przez to kulinarne zagadnienie. Hm. To też jakiś trop - gdyby tak spytać kogoś, kto w kuchni odnajduje się lepiej niż ja? Przez to całe zamieszanie, prawie zapominam o Mathieu, który jakiś czas temu zapowiedział się z jakąś pilną sprawą. U mnie takie rzeczy nie powinny czekać dłużej niż tydzień, bo mam brzydki zwyczaj palenia korespondencją w kominku, a później, puff, umówione spotkanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z głowy wyparowuje. Słaby jestem w datach, ale za to cyferki ogólniej się mnie trzymają, a moja buda nadal stoi. Za gapiostwo jednak trzeba płacić, dlatego wybiegam z Wenus: dosłownie, wybiegam i pędzę jak na złamanie karku. Mamy się złapać niedaleko, więc teleportację uważam za zbędną manifestację mocy, a i może zrzucę ten serniczek, który zjadłem na śniadanie. Docieram na miejsce zgrzany i czerwony, ale mieszczę się w akademickim czasie spóźnienia. Ściskam rękę Rosiera pewnym chwytem, dumając nad tym, że pewnie on częściej widuje moją siostrę niż ja sam. Wstyd.
-Gdziekolwiek, Mathieu, gdziekolwiek - odpowiadam niewyraźnie, bo już mam papierosa między wargami. Wyciągam ku niemu paczkę Jerelli, a niech nasze płuca dostaną wycisk - wiem, że w Wenus panują atmosfera wyjątkowo sprzyjająca pogaduszkom, ale wbrew pozorom często wychodzę ze swojej jaskini - mówię z ironicznym uśmieszkiem. Tak, mam burdel, ale nie stawia się znaku równości pomiędzy tym, a masturbacją przez dziesięć godzin dziennie - czego potrzebujesz? - pytam, a z moich ust leci sobie wesolutko strużka lawendowego dymu. Daję duży krok, żeby przejść przez rozbity próg opuszczonego domostwa - dziwne miejsce Rosier wybrał na schadzkę, ale nie marudzę, tylko rozglądam się dookoła. Połamane meble, krzywo zawieszone obrazy, w powietrzu zapach tynku sypiącego się ze ścian i drzew.
-Co to za miejsce? - pytam zaintrygowany, obchodząc zrujnowany salonik i sadowiąc się jak król w jednym z kulawych foteli po środku tego bajzlu - lepiej, niż kiedykolwiek. Z Ginnie szykujemy coś specjalnego na maj lub czerwiec. Możesz spodziewać się zaproszenia - mruczę, siłując się z odklejającą się listwą z poręczy fotela. Gdy udaje mi się ją oderwać, przenoszę zadowolony wzrok na Rosiera - a jak sprawy się mają w rezerwacie? Smoczątka nie dają wam do wiwatu? - dopytuję, właściwie strzelając w ciemno, ale wiosna to chyba czas wykluć? Pobudki z zimowego snu? Evandra zagięłaby mnie na każdym polu - ponownie.
-Gdziekolwiek, Mathieu, gdziekolwiek - odpowiadam niewyraźnie, bo już mam papierosa między wargami. Wyciągam ku niemu paczkę Jerelli, a niech nasze płuca dostaną wycisk - wiem, że w Wenus panują atmosfera wyjątkowo sprzyjająca pogaduszkom, ale wbrew pozorom często wychodzę ze swojej jaskini - mówię z ironicznym uśmieszkiem. Tak, mam burdel, ale nie stawia się znaku równości pomiędzy tym, a masturbacją przez dziesięć godzin dziennie - czego potrzebujesz? - pytam, a z moich ust leci sobie wesolutko strużka lawendowego dymu. Daję duży krok, żeby przejść przez rozbity próg opuszczonego domostwa - dziwne miejsce Rosier wybrał na schadzkę, ale nie marudzę, tylko rozglądam się dookoła. Połamane meble, krzywo zawieszone obrazy, w powietrzu zapach tynku sypiącego się ze ścian i drzew.
-Co to za miejsce? - pytam zaintrygowany, obchodząc zrujnowany salonik i sadowiąc się jak król w jednym z kulawych foteli po środku tego bajzlu - lepiej, niż kiedykolwiek. Z Ginnie szykujemy coś specjalnego na maj lub czerwiec. Możesz spodziewać się zaproszenia - mruczę, siłując się z odklejającą się listwą z poręczy fotela. Gdy udaje mi się ją oderwać, przenoszę zadowolony wzrok na Rosiera - a jak sprawy się mają w rezerwacie? Smoczątka nie dają wam do wiwatu? - dopytuję, właściwie strzelając w ciemno, ale wiosna to chyba czas wykluć? Pobudki z zimowego snu? Evandra zagięłaby mnie na każdym polu - ponownie.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Sięgnął swobodnie po papierosa, którego zaoferował mu Lestrange. Nie palił zbyt często, raczej korzystając z okazji, kiedy częstował go ktoś inny. Dym papierosowy miał specyficzny zapach, a przecież Mathieu wolał zupełnie inny rodzaj spalenizny, tej wywoływanej przez smoki. Nie bez powodu jego amortencja mieszała się z tym zapachem, podobnie jak róż Rosierów, ale to nie miało teraz znaczenia. Praca to jedno, obowiązki bywały przytłaczające, a Mathieu miał ich całkiem sporo. Rozmowa poza miejscem pracy natomiast była czystą przyjemnością. Człowiek nie mógł tkwić w jednym miejscu, zapewne wtedy dostałby do głowy i skończyłoby się fatalnie. Nawet jeśli uwielbiał rezerwat i czas spędzony w nim, czasem warto było zaczerpnąć przyjemności w innym miejscu, rozmowy na inne tematy niż smoki i problemy z nimi, z organizacją Rezerwatu i tego wszystkiego. Dlatego wybrał spacer, aby Lestrange też mógł odetchnąć z ulgą, nie spędzając kolejnych godzin ciągnących się w nieskończoność w gabinecie w Wenus.
- Zażywanie spacerów jest ważne. - powiedział z lekkim śmiechem, nie osądzał go o ciągłe siedzenie w biurze, to byłoby nieludzkie. - W zasadzie, jak dobrze wiesz, zbliża się mój ślub... Dlatego chciałem zorganizować spotkanie, najlepiej zajmujące cały weekend i chciałbym Cię prosić o... załatwienie nam czegoś wyjątkowego, chyba nie przeszkadza Ci, że będziesz członkiem tego spotkania, ale do Wenus... mam sentyment i to musi być właśnie Twój lokal. - mruknął całkiem poważnie. Francis doskonale wiedział o co chodziło Rosierowi, tak samo jako wiedział jak zaspokoić potrzebę czegoś wyjątkowego, siedzi w tym nie od wczoraj. Mathieu chciał zapewnić rozrywkę wszystkim, należytą i zapamiętaną, zanim stanie się mężem i będzie musiał choć trochę udawać, że jest ułożony i jego działania są jak najbardziej poprawne. Zachowywanie pozorów, coś co Rosier lubił najbardziej.
Mathieu obszedł pomieszczenie, a jego uwagę przykuło coś, co znajdowało się w przedpokoju. Na razie jednak nie zwrócił uwagi, choć w jego głowie pojawił się głosik, aby poszedł to sprawdzić.
- Nie siadałbym na fotelach, należą do właścicieli, a raczej ich duchów. - mruknął z rozbawieniem. - Wybuch zniszczył ten dom, duchy pozostało, podobnie często widać tu zakapturzoną postać. - dodał jeszcze, nakreślając Francisowi gdzie w zasadzie się znaleźli. Tak, dokładnie. Rosier wybrał fantastyczne miejsce na rozmowę o wyuzdanej do granic możliwości imprezie z okazji końca jego kawalerstwa. Niemniej jednak, kierował swoje kroki powoli w stronę drzwi, jakby coś go tam ciągnęło.
- W rezerwacie statycznie, smoczątka już nie są takie małe, z jednym mamy problem... - powiedział w zamyśleniu zbliżając się w stronę drzwi. Widok, który ujrzał nieco go zaskoczył, automatycznie zacisnął palce na różdżce. - Ktoś tu był przed nami... - stwierdził tylko, znikając z pola widzenia Francisa, kierując się bliżej wisielca.
- Zażywanie spacerów jest ważne. - powiedział z lekkim śmiechem, nie osądzał go o ciągłe siedzenie w biurze, to byłoby nieludzkie. - W zasadzie, jak dobrze wiesz, zbliża się mój ślub... Dlatego chciałem zorganizować spotkanie, najlepiej zajmujące cały weekend i chciałbym Cię prosić o... załatwienie nam czegoś wyjątkowego, chyba nie przeszkadza Ci, że będziesz członkiem tego spotkania, ale do Wenus... mam sentyment i to musi być właśnie Twój lokal. - mruknął całkiem poważnie. Francis doskonale wiedział o co chodziło Rosierowi, tak samo jako wiedział jak zaspokoić potrzebę czegoś wyjątkowego, siedzi w tym nie od wczoraj. Mathieu chciał zapewnić rozrywkę wszystkim, należytą i zapamiętaną, zanim stanie się mężem i będzie musiał choć trochę udawać, że jest ułożony i jego działania są jak najbardziej poprawne. Zachowywanie pozorów, coś co Rosier lubił najbardziej.
Mathieu obszedł pomieszczenie, a jego uwagę przykuło coś, co znajdowało się w przedpokoju. Na razie jednak nie zwrócił uwagi, choć w jego głowie pojawił się głosik, aby poszedł to sprawdzić.
- Nie siadałbym na fotelach, należą do właścicieli, a raczej ich duchów. - mruknął z rozbawieniem. - Wybuch zniszczył ten dom, duchy pozostało, podobnie często widać tu zakapturzoną postać. - dodał jeszcze, nakreślając Francisowi gdzie w zasadzie się znaleźli. Tak, dokładnie. Rosier wybrał fantastyczne miejsce na rozmowę o wyuzdanej do granic możliwości imprezie z okazji końca jego kawalerstwa. Niemniej jednak, kierował swoje kroki powoli w stronę drzwi, jakby coś go tam ciągnęło.
- W rezerwacie statycznie, smoczątka już nie są takie małe, z jednym mamy problem... - powiedział w zamyśleniu zbliżając się w stronę drzwi. Widok, który ujrzał nieco go zaskoczył, automatycznie zacisnął palce na różdżce. - Ktoś tu był przed nami... - stwierdził tylko, znikając z pola widzenia Francisa, kierując się bliżej wisielca.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Pykam sobie fajeczkę, raz po raz wydychając z ust dym w różnych odcieniach fioletu i dotrzymuję raźnego kroku Mathieu. Obywa się bez kolki, choć zazwyczaj takie nagłe przebieżki kosztują mnie właśnie tą ofiarę, czyli skręt kiszek i kłucie w brzuchu. Fart, bo gdybym musiał go błagać, żeby zwolnił, chyba spaliłbym się ze wstydu. Mam na karku kilka tych wiosen więcej, lecz nie na tyle, by usprawiedliwiło to niedołęstwo. Taka moja kondycja w pigułce, jeśli przyjdzie, co do czego. Mile wybiegane po plaży, mile przepłynięte wpław: ciało mam chyba wyjątkowo złośliwe. Może nawet niedopasowane.
Nie przeczę jednak, że dobrze się wyrwać. Czasami po samym siedzeniu w Wenus wracałem do domu naćpany od biernego wdychania oparów opium; gdy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, zadbałem szczególnie o cyrkulację powietrza w moim gabinecie. Ja wiem, że przyjemność i tak dalej, lecz pojawia się to wyraźne ALE. Kiedyś jarałem codziennie i niespecjalnie chcę cofać się do tamtego okresu. Ściągam grafitową szatę i przerzucam ją sobie przez ramię. Kwiecień uderza ciepłem, a ja jestem zgrzany. Gdyby to była herbatka umówiona we dworze Rosierów gniłbym dalej w pelerynie i koszuli zapiętej pod szyję, ach te słodkie konwenanse.
-Tak samo mówi mój uzdrowiciel - odpowiadam, a lewy kącik moich ust lekko drga. Radzą to wszystkim, dzieciom, dorosłym, staruszkom, zwłaszcza staruszkom. Ruch to zdrowie, tak czy nie? Zależy, moim zdaniem. Dwa tygodnie temu Hugh lecąc na miotle wypierdolił się z wysokości 60 stóp. Jemu to na dobre nie wyszło.
Oblizuję usta i kręcę głową, choć prośba Rosiera pozostaje w granicy tych spodziewanych. Siedemnaste urodziny, bar micwy (!), wieczory kawalerskie i dużo, dużo więcej. Czasami lokal idzie w całości, czasem w tej grze(cz/sz)nej połowie, ale nie ma takiego miesiąca, żeby nie działo się coś większego od zwykłego świętowania podpisanej umowy.
-Z przyjemnością zorganizujemy twój wieczór kawalerski, Mathieu. Już teraz mogę zagwarantować, że będziesz zachwycony. Niedługo jadę po nowe dziewczęta do Włoch - zdradzam mu swój kolejny marketingowy krok, klientela łaskawym okiem patrzy na wymianę personelu raz na jakiś czas. Tutki często zresztą wracają, to zwyczajnie czas dla mężczyzn, by zdążyli zatęsknić za swymi ulubienicami i tym chętniej obsypywali je złotem -ale skoro mam być gościem, szczegóły ustal z Giovanną. Jest równie kompetentna, jak ja i doskonale wie, czego pragniemy - mówię, a na moich ustach mimowolnie kwitnie uśmiech. Raz, bo Ginnie naprawdę jest dobra, dwa, że wydusi z Matheiu trzy razy więcej złota, niż ja. Sypniemy świątecznymi premiami hojniej niż zazwyczaj. Pomijam już szczegół, że raczej i z zasady ja ze swych dziewczyn nie korzystam. Piękne ciała i zblazowani szlachcice starczą mi do szczęścia, szepnę słówko Ginnie, by zaaranżowała to tak, żebym i ja się zabawił.
-A ten ślub... Miałeś w ogóle coś do powiedzenia? - interesuję się, to dla mnie ważna kwestia, bo nie chcę pewnego dnia obudzić się z listem od nestora na podołku i panną z pierścieniem na palcu. Skutecznie unikam tego od paru lat, ale jeśli faktycznie pada to rozkazem... Mogę już tylko drżeć, kiedy przyjdzie moja kolej. I zastanawiać się nad dywersją.
- Serio? - pytam i jak oparzony podrywam się w górę. Dyskretnie otrzepuję tyłek, bo obicie oczywiście było zakurzone i pokryte białym pyłem. W Hogwarcie co prawda roiło się od duchów i żyło się z nimi w zgodzie, ale obce mają jakąś nieprzyjemną, lepką aurę. Zwłaszcza, jeśli posiadacze ich ciał zginęli równie tragicznie, jak opisuje to Rosier.
-Chore czy krnąbrne? - dopytuję, podążając za nim. Również zaciskam dłoń na swej różdżce, choć wydaje się, że dom jest cichy i pusty. Drugi pokój także znajduje się w ruinie, a pomiędzy gruzami na przekrzywionym i pękniętym karniszu dynda sobie ciało. Zatrzymuję się w progu i przygryzam wargę, w milczeniu wpatrując się w wisielca. Kobieta, dziewczyna właściwie. Ile może mieć lat? Dwadzieścia cztery? Dwadzieścia trzy? Sukienkę ma skromną, ale wargi sine, a na udach zaschnięte stróżki krwi. Podchodzę bliżej, walcząc z mdłościami i widzę coraz więcej szczegółów: skołtunione jasne włosy, ślady szarpaniny i posiniaczone ramiona, rozdarty dekolt, a na czole...
Szlama.
Robi mi się gorąco, nerwowo zerkam to na Rosiera, to na dziewczynę.
-Nie możemy jej tu tak zostawić - rzucam wreszcie sucho. Kimkolwiek była.
Nie przeczę jednak, że dobrze się wyrwać. Czasami po samym siedzeniu w Wenus wracałem do domu naćpany od biernego wdychania oparów opium; gdy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, zadbałem szczególnie o cyrkulację powietrza w moim gabinecie. Ja wiem, że przyjemność i tak dalej, lecz pojawia się to wyraźne ALE. Kiedyś jarałem codziennie i niespecjalnie chcę cofać się do tamtego okresu. Ściągam grafitową szatę i przerzucam ją sobie przez ramię. Kwiecień uderza ciepłem, a ja jestem zgrzany. Gdyby to była herbatka umówiona we dworze Rosierów gniłbym dalej w pelerynie i koszuli zapiętej pod szyję, ach te słodkie konwenanse.
-Tak samo mówi mój uzdrowiciel - odpowiadam, a lewy kącik moich ust lekko drga. Radzą to wszystkim, dzieciom, dorosłym, staruszkom, zwłaszcza staruszkom. Ruch to zdrowie, tak czy nie? Zależy, moim zdaniem. Dwa tygodnie temu Hugh lecąc na miotle wypierdolił się z wysokości 60 stóp. Jemu to na dobre nie wyszło.
Oblizuję usta i kręcę głową, choć prośba Rosiera pozostaje w granicy tych spodziewanych. Siedemnaste urodziny, bar micwy (!), wieczory kawalerskie i dużo, dużo więcej. Czasami lokal idzie w całości, czasem w tej grze(cz/sz)nej połowie, ale nie ma takiego miesiąca, żeby nie działo się coś większego od zwykłego świętowania podpisanej umowy.
-Z przyjemnością zorganizujemy twój wieczór kawalerski, Mathieu. Już teraz mogę zagwarantować, że będziesz zachwycony. Niedługo jadę po nowe dziewczęta do Włoch - zdradzam mu swój kolejny marketingowy krok, klientela łaskawym okiem patrzy na wymianę personelu raz na jakiś czas. Tutki często zresztą wracają, to zwyczajnie czas dla mężczyzn, by zdążyli zatęsknić za swymi ulubienicami i tym chętniej obsypywali je złotem -ale skoro mam być gościem, szczegóły ustal z Giovanną. Jest równie kompetentna, jak ja i doskonale wie, czego pragniemy - mówię, a na moich ustach mimowolnie kwitnie uśmiech. Raz, bo Ginnie naprawdę jest dobra, dwa, że wydusi z Matheiu trzy razy więcej złota, niż ja. Sypniemy świątecznymi premiami hojniej niż zazwyczaj. Pomijam już szczegół, że raczej i z zasady ja ze swych dziewczyn nie korzystam. Piękne ciała i zblazowani szlachcice starczą mi do szczęścia, szepnę słówko Ginnie, by zaaranżowała to tak, żebym i ja się zabawił.
-A ten ślub... Miałeś w ogóle coś do powiedzenia? - interesuję się, to dla mnie ważna kwestia, bo nie chcę pewnego dnia obudzić się z listem od nestora na podołku i panną z pierścieniem na palcu. Skutecznie unikam tego od paru lat, ale jeśli faktycznie pada to rozkazem... Mogę już tylko drżeć, kiedy przyjdzie moja kolej. I zastanawiać się nad dywersją.
- Serio? - pytam i jak oparzony podrywam się w górę. Dyskretnie otrzepuję tyłek, bo obicie oczywiście było zakurzone i pokryte białym pyłem. W Hogwarcie co prawda roiło się od duchów i żyło się z nimi w zgodzie, ale obce mają jakąś nieprzyjemną, lepką aurę. Zwłaszcza, jeśli posiadacze ich ciał zginęli równie tragicznie, jak opisuje to Rosier.
-Chore czy krnąbrne? - dopytuję, podążając za nim. Również zaciskam dłoń na swej różdżce, choć wydaje się, że dom jest cichy i pusty. Drugi pokój także znajduje się w ruinie, a pomiędzy gruzami na przekrzywionym i pękniętym karniszu dynda sobie ciało. Zatrzymuję się w progu i przygryzam wargę, w milczeniu wpatrując się w wisielca. Kobieta, dziewczyna właściwie. Ile może mieć lat? Dwadzieścia cztery? Dwadzieścia trzy? Sukienkę ma skromną, ale wargi sine, a na udach zaschnięte stróżki krwi. Podchodzę bliżej, walcząc z mdłościami i widzę coraz więcej szczegółów: skołtunione jasne włosy, ślady szarpaniny i posiniaczone ramiona, rozdarty dekolt, a na czole...
Szlama.
Robi mi się gorąco, nerwowo zerkam to na Rosiera, to na dziewczynę.
-Nie możemy jej tu tak zostawić - rzucam wreszcie sucho. Kimkolwiek była.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Ruch był koniecznością, bez tego nie mogli dbać o odpowiednią sprawność fizyczną, a w przypadku takim jak Mathieu, było to raczej niewskazane. Nie uważała się oczywiście za nie wiadomo jak wytrenowanego, ale nie spoczywał na laurach, dbał o kondycję. Mogło to wydawać się zabawnym podejściem, w końcu nie dbał przesadnie o swój wygląd, wystarczyło spojrzeć na jego przydługie włosy, podkręcające się końcówki, w kompletnym nieładzie, ewentualnie na równie przydługi zarost. Powinien chyba bardziej się postarać, żeby zadowolić tłumy albo cokolwiek. W zasadzie nie liczył się wygląd, ani ilość blizn na ciele, liczył się charakter, a ten swoją drogą też nie był najlepszy. Dobrze, że w towarzystwie znajomych sobie osób mógł pozwolić sobie na więcej śmiałych zachowań, bo pewnie i w tym uznaliby go za cichego i nienormalnego.
Pokiwał głową, kiedy Francis powiedział, że będzie zachwycony wieczorem kawalerskim, no i że sprowadzi dziewczyny ze słonecznej Italii. Zawsze jakaś nowość. Rosier nie przepadał za nudą i powtarzaniem schematów, wszak kłócił się z tym jego charakter, ukryty gdzieś pod warstwą kłamstwa, zwanego spokojem. Pozory potrafiły mylić i tylko jedna osoba chodząca po tym świecie wiedziała jaki jest naprawdę. - Uzgodnię to z nią. - dodał tylko. Wprawdzie wolał rozmawiać z Francisem, był właścicielem, ale być może skoro sam miał zabawić się na tej imprezie warto zaskoczyć również jego, a Giovanna na pewno będzie wiedziała jak to zrobić.
- A jak myślisz? - spytał wywracając lekko oczami. - Poznałem Isabellę wcześniej, owszem, nawet rozważałem zaproponowanie jej Tristanowi, ale najwyraźniej dogadał się z Morganą Selwyn wcześniej. - dodał, szczerze wyznając mu prawdę. Tristan powiedział co ma zrobić, jakie są warunki tego układu, a on posłusznie przyjął jego słowa, mając na myśli dobro rodu. Z drugiej strony, chciał zapomnieć o Avery, która zniknęła bez słowa. Wróciła chyba tylko po to, żeby namieszać mu w głowie i doprowadzić na skraj szaleństwa. Kobiety. Tylko one potrafiły bez mrugnięcia okiem tak zniewolić mężczyznę. Słowo się jednak rzekło, a Mathieu miał zamiar działać zgodnie ze złożoną obietnicą i poślubić Isabellę.
- Serio. - skwitował krótko. Plotki, pogłoski, wiele krążyło historii na temat tych ruin. Kwestia wiary w słowa innych. Mathieu nie bał się duchów, nie przepadał za nimi specjalnie, ale nie czuł obawy. Nawet jeśli coś w korytarzu przykuło jego uwagę. Pechowy dzień, jak zawsze.
- Chore. Wykluł się z deformacjami, walczyły o niego. - dodał jeszcze. Krnąbrny smok był do opanowania, gorzej było z chorymi osobnikami, a Rosier nie chciał się tak po prostu poddawać.
Tym bardziej, że teraz miał zgoła inne sprawy na głowie. Na przykład wiszące ciało. Nie wyglądało na "stare", może minęła doba od kiedy kobieta zawisła w tym ponurym miejscu. Szlama? Jego podejście w kwestii czystości krwi było raczej oczywiste, nawet jeśli zachowywał pozory w towarzystwie. Westchnął cicho. Nie interesowała go historia tego trupa, najwyraźniej zaszła komuś za skórę i doigrała się. Za to zaskoczony był reakcją Francisa.
- A co? Mamy ją pochować? - prychnął, przyglądając się uważnie wiszącemu ciału. - To szlama, najwyraźniej węszyła nie tam gdzie trzeba. - dodał. Chyba po raz pierwszy w ten nieprzyjemny, dość ostry sposób, brzmiał niepodobnie do siebie. Założył dłonie z tyłu i przystanął przy poręczy. - Może to ostrzeżenie dla innych jej podobnych. - wzruszył w końcu ramionami. Ostrzeżeń się nie rusza, to niepoprawne.
Pokiwał głową, kiedy Francis powiedział, że będzie zachwycony wieczorem kawalerskim, no i że sprowadzi dziewczyny ze słonecznej Italii. Zawsze jakaś nowość. Rosier nie przepadał za nudą i powtarzaniem schematów, wszak kłócił się z tym jego charakter, ukryty gdzieś pod warstwą kłamstwa, zwanego spokojem. Pozory potrafiły mylić i tylko jedna osoba chodząca po tym świecie wiedziała jaki jest naprawdę. - Uzgodnię to z nią. - dodał tylko. Wprawdzie wolał rozmawiać z Francisem, był właścicielem, ale być może skoro sam miał zabawić się na tej imprezie warto zaskoczyć również jego, a Giovanna na pewno będzie wiedziała jak to zrobić.
- A jak myślisz? - spytał wywracając lekko oczami. - Poznałem Isabellę wcześniej, owszem, nawet rozważałem zaproponowanie jej Tristanowi, ale najwyraźniej dogadał się z Morganą Selwyn wcześniej. - dodał, szczerze wyznając mu prawdę. Tristan powiedział co ma zrobić, jakie są warunki tego układu, a on posłusznie przyjął jego słowa, mając na myśli dobro rodu. Z drugiej strony, chciał zapomnieć o Avery, która zniknęła bez słowa. Wróciła chyba tylko po to, żeby namieszać mu w głowie i doprowadzić na skraj szaleństwa. Kobiety. Tylko one potrafiły bez mrugnięcia okiem tak zniewolić mężczyznę. Słowo się jednak rzekło, a Mathieu miał zamiar działać zgodnie ze złożoną obietnicą i poślubić Isabellę.
- Serio. - skwitował krótko. Plotki, pogłoski, wiele krążyło historii na temat tych ruin. Kwestia wiary w słowa innych. Mathieu nie bał się duchów, nie przepadał za nimi specjalnie, ale nie czuł obawy. Nawet jeśli coś w korytarzu przykuło jego uwagę. Pechowy dzień, jak zawsze.
- Chore. Wykluł się z deformacjami, walczyły o niego. - dodał jeszcze. Krnąbrny smok był do opanowania, gorzej było z chorymi osobnikami, a Rosier nie chciał się tak po prostu poddawać.
Tym bardziej, że teraz miał zgoła inne sprawy na głowie. Na przykład wiszące ciało. Nie wyglądało na "stare", może minęła doba od kiedy kobieta zawisła w tym ponurym miejscu. Szlama? Jego podejście w kwestii czystości krwi było raczej oczywiste, nawet jeśli zachowywał pozory w towarzystwie. Westchnął cicho. Nie interesowała go historia tego trupa, najwyraźniej zaszła komuś za skórę i doigrała się. Za to zaskoczony był reakcją Francisa.
- A co? Mamy ją pochować? - prychnął, przyglądając się uważnie wiszącemu ciału. - To szlama, najwyraźniej węszyła nie tam gdzie trzeba. - dodał. Chyba po raz pierwszy w ten nieprzyjemny, dość ostry sposób, brzmiał niepodobnie do siebie. Założył dłonie z tyłu i przystanął przy poręczy. - Może to ostrzeżenie dla innych jej podobnych. - wzruszył w końcu ramionami. Ostrzeżeń się nie rusza, to niepoprawne.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ruiny na Old Church
Szybka odpowiedź