Deirdre Mericourt
AutorWiadomość
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cicha, pulsująca muzyka; skrzypce, flet, fortepian, waltoria - nie rozróżniała instrumentów, nie potrafiła się skupić na wyłuskaniu z tej obcej kakofonii poszczególnych dźwięków. Grube, karmazynowe kotary tłumiły melodię, czyniły ją obcą, powolną, niewygodnie przeciągniętą - jedynie jęki i krzyki wybijały się przez ten niepokojący szmer. Jęki ekstazy, bólu, niecierpliwości; tęskne ponaglenia i wyrazy perfekcyjnie odegranego sprzeciwu; ochrypłe szepty, pełznące wzdłuż szyi niczym pieszczotliwe opuszki palców, gładzące wrażliwe miejsca na karku i te tuż za uchem, stworzone do wilgotnych pocałunków, podkreślanych parą wrzącego oddechu.
Szła tym wąskim korytarzem po raz pierwszy jako ona, boso, a delikatna skóra stóp dotykała miękkiego, grubego dywanu, wyściełającego wnętrza Wenus. Materiał tłumił kroki, pieścił zmysły, lecz te Miu były zbyt spięte, skurczone, przesadnie wyczulone - każdy bodziec przyśpieszał bicie serca, wpędzał ją w panikę, w dyskomfort. Powiew mocnych perfum, intensywne barwy drogiej tapety, koraliki przesłon, mieniące się w oczach - oddychała płytko i ciężko, powstrzymując drżenie ciała, spętanego w strojnych koronkach. Nawet absolutnie pozbawiona odzienia nie czuła się tak naga, obnażona, bezwstydna; delikatne wstążki czarnego materiału nie zakrywały intymności a podkreślały ją sunąc wzdluż uniesionych piersi; aksamitne wstążki podtrzymywały pas do pończoch a cieniutki, półprzeźroczysty szlafrok w złote wzory chińskich smoków, tylko podkreślał wyrafinowaną bieliznę. Drażnił ją każdy dotyk tego ubrania, a jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że jest to najprzyjemniejsza rzecz, jaka spotka ją tego wieczoru, najdelikatniejsze muśnięcie tej przeklętej, pierwszej nocy.
Była głupia, decydując się na ten krok; głupia, gdy - w rozpaczy i beznadziei - stawała na progu Wenus, skomląc o galeony; głupia, kiedy odpowiadała na bezpruderyjne pytania burdelmamy, z rozpaczą wpatrując się w blat biurka. Potrzebowała tych pieniędzy, nie mogła się bez nich obyć, musiała zdobyć je jak najszybciej - a dla młodej kobiety o egzotycznej urodzie i z wilczym biletem do Ministerstwa Magii nie istniała inna droga. Potrafiła poświęcić naprawę wiele w imię wyższego dobra; początkowo nie wydawało się to tak straszne, straciła przecież kwiat swego dziewictwa jeszcze przed ślubem, poddając się niecierpliwym dłoniom narzeczonego. I tak została skażona, splugawiona, nieczysta - kilka innych męskich dłoni nie mogło robić aż takiej różnicy, wierzyła w to, wmawiała sobie, że to praca jak każda inna; że jej kariera w tym przybytku niemoralności potrwa najwyżej kilka potwornych tygodni; że potem stanie na nogi i wróci do normalnego życia, na zawsze zapominając o tym incydencie. Wierzyła w to tak, jak wierzyła w prawo i w przeznaczoną jej sprawiedliwość, dlatego też godziła się na wszelkie warunki, z ulgą przyjmując zaliczkę i pojawiając się w Wenus po raz pierwszy w godzinach pracy.
Wykąpano ją i ubrano; rzeczowe służki niższej krwi pomagały jej przy ablucji, podając kosmetyki i perfumy. Wsparły ją także w procesie nakładania bielizny; niemal udusiła się przy zaciskaniu gorsetu, uwypuklającego normalnie niewielkie piersi, poddawała się jednak tym czynnościom bez najmniejszego protestu, czując się jak lalka. Czesana w wysoko upięty kok, wsparty złotymi pałeczkami o rubinowych końcówkach; czarne kosmyki naolejowano orientalnymi wonnościami, tak samo jak jej skórę, która po wybalsamowaniu stała się jeszcze gładsza i delikatniejsza - i podatna na szorstkie koronki, w które ją ustrojono. Z trudem łapała powietrze, źrenice stały się rozszerzone, policzki ozdobiły rumieńce a usta spuchły, stając się jeszcze lepszym płótnem do nałożenia matowej szminki. Mazidła o intensywnej czerwieni, barwiącej jedynie część pełnych ust, na wzór japońskiej gejszy, dalekowschodniej kurtyzany, sprowadzonej do Londynu po to, by spełniać najdziksze zachcianki znudzonych już lordów Zjednoczonego Królestwa. Na pamięć znała bajkę, jaką miała opowiadać wykupującym ją mężczyznom; wiedziała, za jak wygórowaną kwotę została sprzedana - ona i jej pierwszy raz, reklamowany szeptem za kulisami dżentelmeńskich debat. Ktoś zapłacił za nią wyjątkowo wiele, ktoś oczekiwał od niej wszystkiego, co najlepsze; ktoś niecierpliwił się, wypatrywał jej przybycia do prywatnej komnaty, oczekując od niej najsłodszych kłamstw, niemożliwych do rozróżnienia z prawdą.
Brzydziła się tym. Bała się tego. Najchętniej uciekłaby, zrzucając z siebie ciężar perfum, lepkość makijażu, szorstkość wyuzdanej bielizny, podkreślającej egzotyczną barwę skóry. Nie mogła jednak tego zrobić, stała się ubezwłasnowolniona, zależna, nie tylko zewnętrznie, ale i w środku bijącego gwałtownie serca, instynktownie pragnącego, by i w tym fachu stała się najlepsza. Idealna: zarówno za biurkiem Ministerstwa Magii, jak i w dusznych pokojach luksusowego burdelu.
Przystanęła tuż przed drzwiami do prywatnej sypialni, biorąc głęboki, nieco ochrypły oddech. Na wpół obnażona klatka piersiowa unosiła się zbyt szybko, musiała się uspokoić, nikt nie chciał wystraszonej i zdenerwowanej kurewki - potrzebowała dwóch minut, by utrzymać nerwy na wodzy. Dopiero gdy odzyskała względny spokój, przybrała na twarzy wyraz niezmąconej niczym pokory i ciekawości - kłamstwo wychodziło jej doskonale - i nacisnęła klamkę, zwinnie przekraczając próg, by później zamknąć za sobą drzwi i stanąć twarza w twarz z tym, kto kupił jej pierwszą noc.
Jej pierwszy raz, pierwszy dotyk, pierwszą ofiarę, którą składała na ołtarzu Afrodyty, licząc na hojną zapłatę. Miu nie odezwała się ani słowem, mierząc spokojnym - jakże wiele energii musiala włożyć w tą ułudę stoicyzmu - wzrokiem mężczyznę nonszalancko siedzącego w wygodnym fotelu tuż obok szerokiego łoża. Odruchowo oceniała go, wykradała z jego prezencji strzępy informacji: był przystojny i mocno zbudowany, ulżyło jej; żaden nalany, sześćdziesięcioletni grubas, żaden wychudzony młodzik o rozbieganym spojrzeniu. Był przystojny, zblazowany, zbyt pewny siebie, zniecierpliwiony; przesuwała po nim wzrokiem prawie tak samo intensywnie jak on, lecz koncetrowała spojrzenie na jego twarzy, piwnych oczach, mocno zarysowanej szczęce. Uśmiechnęła się lekko, spłoszona - tak miała się prezentować, niewinnie i wyuzdanie, świeżo i prowokująco, skrywając głęboko pod maską niemoralnej perfekcji przerażenie - przystając tuż pzed nim, z rękami luźno opuszczonymi wzdłuż ozdobionego bielizną ciała. Czuła na sobie jego palący wzrok, sunący wzdłuż odkrytych ud, przysłoniętych materiałem kimona bioder, zbyt szczupłego jak na anglosaskie standardy brzucha, wypukłości piersi, wystających obojczyków i podkreślonej makijażem twarzy - ten wzrok ją palił, czynił to, co nowe i nieznane, bolesnym i plugawym. Źrenice rozszerzyły się, po raz pierwszy zlewając się z równie czarną tęczówką. Krótki rozkaz - chodź tu - uderzył w nią niczym siarczysty policzek, ale w odpowiedzi jedynie uśmiechnęła się leniwie, trochę spłoszona, tak, jakby nie rozumiała angielskiej mowy i nie do końca pojmowała, czego oczekuje od niej rozłożony na wygodnym siedzisku lord o wygłodniałym spojrzeniu. Obawiała się go, obawiała tego, co nastąpi, ale już dawno podjęła ostateczną decyzję i musiała postępować zgodnie z założeniami - ukochała przecież zasady i regulaminy, nawet tak druzgoczące w swych sztywnych założeniach. Zaczynała nowy etap życia, schodziła na nieznaną ścieżkę, poruszając się po niej po omacku. Czyli w najlepszy z możliwych sposobów, poznawała fakturę miękkiego dywanu, leżącego na wyłożonej drogim parkietem podłodze; zatapiała się w rozgrzanym cieple, wypełniającym duszne pomieszczenie prywatnej sypialni, zapachem piżma i jaśminu - i w końcu ścierała się z szorstkim zarostem mężczyzny, nad którym pochylała się zgrabnie, ocierając się własnym policzkiem o jego. Subtelny, niewinny dotyk; pochylenie, obnażenie wysuwającego się zza kimona zabudowanego biustonosza, zapowiedź intensywniejszej bliskości, szybko przerwana krokiem do tyłu. Stała tuż przed nim, pozwalając mu sunac spojrzeniem po jej udrapowanym w drogie materiały ciele - dopiero, gdy nasycił się widokiem orientalnej piękności, uklęknęła przed nim niczym gejsza, składając dłonie na udach. Dłonie blade, delikatne, o długich palcach pozbawionych jakichkolwiek ozdób: nie potrzebowała ich, jedynie bielona skóra twarzy oraz intensywnie krwawe usta i kocie oczy podkreślone łukiem czarnego pędzelka podkreślały jej urodę. Poza tym pozostawała boleśnie naga: to nic, że na razie ubrana, spojrzenie wpatrzonego w nią mężczyzny rozbierało ją ze wstydu, z godności, z marzeń i wielkich planów. Wcale nie uwznioślał ją tym wilczym wzrokiem, wcale nie czuła się lepsza, pożądana, świeża: raczej już zbrukana, zawładnięta, potraktowana niczym nowy towar w dzielnicy portowej, owoc sprowadzony zza wielkiej wody, w który za moment miały wgryźć się nieustępliwe kły smakosza wykwitnych bodźców. I dla niego była czymś wyjątkowym, debiutem przeznaczonym wyłącznie dla jego zniecierpliwionych oczu: skrzących się w dusznym od dymu świec półmroku.
Nie musiała nic mówić, to nie był ten czas; pochodziła z daleka, a w tego typu transakcji słowa bywały więcej niż zbędne. Więcej opowiadała lekkimi, płynnymi kołysaniami bioder, cichym, nieco ochrypłym wymruczeniem niezrozumiałych zdań, powłóczystym i czujnym spojrzeniem kocięcia lub młodej żmii schwytanych w pułapkę. Odwróciła się powoli, zsuwając z ramion cienki niczym pajęczyna materiał kimona, wkrótce otulającego jeziorem jedwabiu jej bose stopy. Stała do niego tyłem, po raz ostatni tego wieczoru pozwalając masce na chwilę opaść z jej twarzy - czuła, jak jej rysy tężeją w przerażeniu, a nozdrza rozszerzają się, próbując nabrać powietrza bez spazmatycznego wdechu. Czy chciała ruszyć w rozpościerającą się przed nią ciemność? Zagłębić się w niej, utracić jedyne, co jej pozostało - własną cielesność, godność i władzę nad tym zagubionym aspektem? Nie miała wyjścia, na zmianę decyzji było za późno, podpisała cyrograf i to nie ten budzący szacunek, z diabłem - a prymitywny, plugawy, sprowadzający ją do roli towaru, przedmiotu transakcji wymiennej, spowitej w dymie papierosów i oblanej płynami ustrojowymi obcych mężczyzn.
Lustro stało obok, nie widziała swej twarzy, ale czuła, że z jej oczu ucieka życie: życie, jakie znała. Przyniosło jej jedynie cierpienie, nie powinna więc z taką rozpaczą uwznioślać dotychczasowe doświadczenia, coś jednak broniło się w niej przed zupełną anihilacją. W końcu jednak musiała się odwrócić, by spojrzeć prosto w oczy swojemu przeznaczeniu, jeszcze nie wiedząc, jak prawdziwa okaże się ta metafora - i do jak wielkiej i przerażającej przyszłości ją doprowadzi. Nie za rękę, a na kolanach: tak, jak zadzierżgnęła się ich więź tej nocy, gdy w końcu zajmowała należne jej miejsce, już półnaga i ze skórą skropioną dreszczami, poddając się temu, co przygotowało dla niej Nieznane - i temu, kto wskaże jej drogę potęgi, choć żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze z tego sprawy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Deirdre Mericourt
Szybka odpowiedź