Theodoric N. Tonks
AutorWiadomość
Theodoric Nathan Tonks
Data urodzenia: 12 maja 1925
Nazwisko matki: Wilde
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Mugolska
Status majątkowy:
Zawód: Weterynarz stworzeń magicznych
Wzrost: 180 cm
Waga: 69 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Prawe oko jasnoniebieskie, lewe ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: Na rękach blizny, jakby co najmniej się ciął. Pojedyncze zadrapania na plecach i nogach. Blizna pooperacyjna na brzuchu. To wszystko skutki kontaktu z magicznymi stworzeniami.
Nazwisko matki: Wilde
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Mugolska
Status majątkowy:
Zawód: Weterynarz stworzeń magicznych
Wzrost: 180 cm
Waga: 69 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Prawe oko jasnoniebieskie, lewe ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: Na rękach blizny, jakby co najmniej się ciął. Pojedyncze zadrapania na plecach i nogach. Blizna pooperacyjna na brzuchu. To wszystko skutki kontaktu z magicznymi stworzeniami.
10 cali, dość giętka, platan, Wylinka akromantulii
Hufflepuff
nie umie
Rozszarpane pazurami zwłoki bliskich
Powietrze przed burzą, psia sierść, jabłka i sól
On i jego wielkie ranczo, w których dbały o zagrożone i chore magiczne stworzenia
Fantastyczne zwierzęta, quidittch
Sroki z Montrose
Grywa w Quidditcha, choć najbardziej wymagającym sportem jest dla niego opieka nad zwierzętami
Lubi magicznego i mugolskiego rock and rolla
David Bowie
Nie miałem przecież rodzeństwa do zabawy
- Theo, no chodź już. Pora coś zjeść! - Usłyszał za sobą głos matki, która usilnie namawiała go do zapełnienia żołądka od jakichś piętnastu minut. Sześciolatek był jednak niewzruszony, kompletnie nie pamiętał o głodzie. Bawił się z kotkiem sąsiadów i świata poza nim nie widział. Zwierzątka wydawały mu się najlepszym wynalazkiem na świecie. Nigdy nie odrzucały, jak mogły zrobić dzieci. Zawsze miały czas na harce, gdy wiedziało się, jak do nich podejść. Poza tym były śliczne i mięciutkie. Jeszcze trzy lata temu Theo męczył rodziców, że koniecznie chce mieć rodzeństwo do zabawy. Potem mu się to rodzeństwo dostało. Ale leżący w kojcu, zakupkany i zaśliniony Gabriel był bardzo nudnym towarzyszem zabaw. Na szczęście potem zaczął rosnąć i udało im się dogadać, ale nadal nie był zwierzątkiem. Theo drapał kotka za uszkiem, zastanawiając się, skąd rodzice chcą wziąć jeszcze jedno dziecko, o którym ostatnio rozmawiali, gdy myśleli, że nie słyszał. Bo skąd dzieci się w ogóle biorą? Chyba nie przychodzą z ulicy jak koty? A może znajduje się je w gnieździe, jak ptaki? Gabryś podobno mieszkał u mamy w brzuchu, który kopał zawzięcie, za każdym razem, gdy Theo go dotknął. Potem mamy nie było w domu dwa dni, aż wreszcie przyszła z zawiniątkiem. Strasznie to wszystko mu brzmiało podejrzanie. Przecież to w ogóle nielogiczne!
- Theodoric! - Usłyszał podniesiony i zmęczony głos matki, która zjawiła się obok niego po raz kolejny. Westchnął smutno, podnosząc się wreszcie i kierując do kuchni. Nie było sensu wywoływać wojny.
Abrakadabra - to czary i magia!
Theodoric siedział przy biurku w trakcie domowego angielskiego. To właściwie ostatni dzień zajęć z ojcem. Postanowił dać synowi trochę wakacji przed magiczną szkołą. Nie zeby Theo nie lubił lekcji z tatą. Bardzo lubił. Właściwie wolał to od zwyczajnej szkoły, która brzmiała dziwacznie. A i tak mógł się bawić z dzieciakami z sąsiedztwa, więc nie było problemu! Dziś jednak nie był dzień na naukę. Ledwo dawał radę z podniecenia. Jak tu zachować jakiekolwiek skupienie? Skoro od września będzie się uczył czarów? No niesamowita sprawa! Rozglądał się tępo po pokoju, za nic robiąc sobie wykładu. Zatrzymał wzrok na jednym z sąsiadów, który szlajał się po podwórku za oknem. Wyjątkowo tego chłopaczyska nie lubił. Jack był okropnym dzieciakiem. Znęcał się nad słabszymi, zabierał im kanapki i takie tam. Na dodatek był niemiły dla swoich zwierząt. Theo uśmiechnął się do wspomnienia sprzed paru lat. Wtedy znał Jacka tylko jako sąsiada. To było przed tym, jak obaj poszli do szkoły. Bawili się na tym samym placu zabaw. Tonks zauważył, że Jack wrzeszczy na swojego pieska i dźga go jakimś wielkim kijem. Theo bardzo się zdenerwował. Trudno mu było nad sobą zapanować i zrobić coś inteligentnego. Okazało się jednak, że nie musi. Huśtawka, obok której stał Jack, nagle bez powodu wyrwała się z podłoża i opadła z hukiem na chłopaka. Nie zrobiła mu krzywdy, pies zdążył się odsunąć, ale napędziła Jackowi mnóstwo strachu. Na jakiś czas się uspokoił. Szkoda, że wrócił do bycia sobą. Ale cóż. Tonks miął teraz inne rzeczy na głowie. Już tak bardzo chciał się znaleźć w Hogwarcie! Nie obraził się nawet na rodziców, którzy wyjaśnili bliskim, że wysyłają go do szkól dla artystycznie uzdolnionych. Niech im będzie. Matka przekabaciła go opowieściami o magii i swoich latach w Hogwarcie, bo przecież też była czarownicą. Wprawdzie brudnokrwistą, ale czarownicą! Theo przecież wtedy nie miał pojęcia, że to jakiś problem. Myślał tylko o jednym. Ach, byle tylko już być prawdziwym czarodziejem!
Co ty? Pedał jesteś?
Theo naprawdę lubił Hogwart. Czuł się tam jak w domu. Magia była fascynująca, nie było szans, by kiedykolwiek mu się znudziła. Myślał, że zemdleje z wrażenia na pierwszych zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami, gdy okazało się, że takie w ogóle istnieją i teraz może ich dotknąć. Szkoda tylko, że nie wszyscy koledzy byli mili. On zawsze był radosny, wesoły i skory do pomocy. Skąd w ludziach te uprzedzenia i tyle nienawiści? Nie miał pojęcia. Niektórzy nie lubili szczęśliwych ludzi. Niektórych drażnił jego płynny, lekko zniewieściały krok. Mówili, że włosy ma jakieś takie za cienkie i cały w ogóle jest za cienki. Czepiali się tego, że nie ma magicznych rodziców. Jakby to cokolwiek zmieniało! Nie powinien być wychwalany, że mimo pochodzenia, daje sobie radę z magią? Zwyczajnie nie pojmował ludzi. Ale teraz niepojmowanie weszło na wyższy poziom. Przed czternastolatkiem w samych spodniach od mundurka stało trzech ślizgonów z ostatniego roku, którzy mieli na sobie stroje do gry. Patrzyli na niego groźnie. Theo trochę żałował, że w ogóle się tu znalazł. A to przecież był przypadek. On tylko pomagał swojej przyjaciółce w treningu. Chciała dostać się do drużyny, a on w nią bardzo wierzył. Po wszystkim chciał się zwyczajnie przebrać. I pech chciał, że się zamyślił, zagapił i nie zauważył, że wparadował do szatni, w której przebierali się ślizgoni przed własnym treningiem. Theo nie czuł się niczemu winny. Zawsze doceniał piękno. W każdym. Widział już wiele pięknych kobiet, ale też wielu bardzo przystojnych mężczyzn. I ten siedemnastolatek się do nich zaliczał. Tonks nakrył ślizgona w samych majtkach, gdy ten przeciągał się leniwie, na pewno czekając aż zbiorą się pozostali. Pałkarz doskonale wiedział, jak się dorasta. Był wysokim, muskularnym chłopakiem o ostrych rysach. Czarne, kręcone włosy opadały mu na czoło. Akurat podrapał się po nieogolonym policzku, gdy obrócił się w stronę zapatrzonego Puchona. Błogi wyraz na jego twarzy zmienił się diametralnie. Zdawał się przerażony. Jasną twarz oblał rumieniec, gdy ciemne oczy wbiły się uporczywie w konkretne miejsce na ciele młodszego. Chłopiec nawet nie poczuł, kiedy doznał erekcji. Wydało mu się to oczywiste. No przy takich widokach? Ślizgon pisnął pod nosem coś niezrozumiałego, łapiąc do ręki spodnie, którymi zakrył własne krocze. W drugą rękę wziął różdżkę, którą wycelował w zmartwionego Tonksa.
- Ty gnojku - wycedził, odzyskując dawne kolory. Odłożył różdżkę, błyskawicznie się ubierając. Jego wyraz twarzy jasno dał Theo do zrozumienia, że gdy spróbuje uciekać, będzie dużo gorzej. Dlatego własnie stał przerażony, patrząc, jak zza drzwi wylania się jeszcze dwóch graczy.
- Wygląda na ciotę. No patrzcie tylko, jaki chuderlak. Gówniarz pieprzony. Na pewno jego krew jest równie brudna, jak jego myśli. Za karę należy ci się porządne wyru... zamęczenie. - Po chwili Tonks wysłuchiwał uwag pięknego chłopca, obok którego wciąż stali jego kumple, potakując idiotycznie. Na twarzy jednego z nich pojawił się niepewny grymas, gdy pałkarz się zająknął, ale widać uznał to za przejęzyczenie.
- To do dzieła, panowie - odezwał się ten sam chłopak, wyciągając różdżkę. Drugą ręką pchnął mocno młodego Tonksa na ławkę tak, by uderzył plecami o ścianę. Cholera.
Jestem prawdziwym czarodziejem!
- Pomyśl, że już nigdy nie będziemy musieli się uczyć wróżbiarstwa! Ani historii magii! I koniec ze stresami na transmutacji! Zawsze mam wrażenie, że nie jestem w niej tak dobry, jak tego ode mnie wymagają. A przecież naprawdę się staram. - Theo, który był już na siódmym roku, westchnął smutno, patrząc na swojego rówieśnika, który siedział obok. Oboje wybrali sobie ustronne miejsce niedaleko chatki gajowego, by w spokoju móc chwilę pogadać. Z dala od zgiełku szkoły i tłumów na błoniach. Wszyscy byli jeszcze rozluźnieni. Był dopiero wrzesień. Nikt jeszcze na poważnie nie przykładał się do nauki.
- Ty przynajmniej sobie radzisz z tym nieszczęsnym zielarstwem. Nie wiem, jakim cudem. Ja nigdy nie zrozumiem, po co mam się babrać w tych chwastach. Przecież nie będzie mi to potrzebne, jak już będę pracował w Proroku - prychnął kolega Tonksa - Kurt. Mugolak zawsze cieszył się, że dobrali się akurat w taki sposób. Mieli całkiem inne zainteresowania oraz mocne strony. Mogli pomagać sobie nawzajem właściwie ze wszystkim. Świetnie udało im się wspólnie przebrnąć przez te lata w Hogwarcie. I Kurt nigdy nawet nie pomyślał, by traktować Theo gorzej, mimo że sam miał dość czystą krew. No na pewno daleko mu było do mugolaka. Więcej takich ludzi potrzeba na świecie! Theo nigdy nie rozumiał, jak niektórzy mogli się czepiać kogokolwiek przez rzeczy, na które nie miał wpływu. Dobrze, że nigdy nie był totalnym kozłem ofiarnym w zamku. Niektórym dostawało się przecież bardziej. No i ludzie lubili raczej kpić z jego innych dziwactw, a nie tylko z brudnej krwi.
- Oby nam się udało! Nie mogę się już doczekać, gdy będę mógł w pełni poświecić się magicznym stworzeniom. Jeszcze tylko trochę studiów i będę wiedział prawie wszystko! - Theo zaśmiał się, zadowolony z wiary w samego siebie. W tym roku szkolnym miał zamiar dać z siebie wszystko. Każdy egzamin, do której podejdzie, ma mu pójść doskonale. I koniec. Nie będzie się obijał, jak wcześniej, skupiając się tylko, gdy mu się zachciało. Będzie dzielny!
Jesteście najpiękniejsze
- Myślałem, że nigdy nie zobaczę gryfa z bliska, wiesz? Swego czasu w ogóle myślałem, że niewiele zobaczę, ha! Pamiętam dobrze, jak wtłukły mi tamte chłopaczyska. Dobrze, że nie trafili tamtym zaklęciem, pewnie byłym teraz ślepy. Albo gorzej. A tak? Po prostu mam dwukolorowe oczy i trochę słabszy wzrok w tym ciemniejszym. Śmiesznie, nie? Uzdrowiciele to jednak cuda działają. Ja też dla was zdziałam, zobaczysz - zapewnił gryfa Theo, schylając się po kawałek mięsa dla niego. Ostatni rok studiów. To dopiero było podniecające! Już niedługo będzie licencjonowanym pomocnikiem wszystkiego, co potrzebujące. To przecież niesamowita sprawa! Tonks podał kawałek mięsa zwierzakowi, które nie byłoby w stanie samo po nie podejść. Po chwili blondyn usiadł obok stworzenia i sięgnął po własny obiad, w którym mięsa nie było ani grama. Rozłożył przed sobą podręcznik, który studiował po raz enty. Znał książkę niemal na pamięć, ale zakładał, że z tych stronic zawsze można nauczyć się czegoś nowego. On sam miał zamiar douczać się całe życie. Aż dziwne, że nie był Krukonem, jak większość rodzeństwa. Może Krukoni potrzebowali takiego zapału do wszystkich dziedzin magii jednocześnie? Theo nie pojmował, jak mogłoby to być możliwe. Ale niech im tak będzie! Po chwili zamknął podręcznik, odłożył puste opakowanie po jedzeniu i znowu pochylił się nad gryfem.
- Popołudniu przyjdzie do mnie Rita. Mamy zaplanowaną przepiękną randkę, wiesz? Ona cała jest przepiękna! Będzie mi czytać wiersze! - Wrócił do opowiadania choremu zwierzęciu historii swego życia. Gryf urwał własnie jeden z ostatnich kawałków swojego obiadu i zaczął przypatrywać się opiekunowi z rosnącym zainteresowaniem.
Oby to nie był pracoholizm
Praca dla Theodorica była zawsze istotna. Głównie dlatego, że bardzo ją kochał. Udało mu się robić to, o czym marzył przez całe życie. Zajmował się magicznymi stworzeniami w klinice, która swoją główną siedzibę miała w Londynie. Mógł pomagać ludziom i ich ukochanym stworzeniom. A ile się w tym czasie nazwiedzał! W końcu spora część jego pracy to wizyty domowe. Dobrze, że nie miał jakiś problemów z transportem magicznym. Jakimkolwiek. Umiał przecież latać na miotle, zdał egzamin na deportacje, nie był tylko fanem proszku Fiuu, ale to już taki kaprys. Następnym przystaniem była Walia. Theo nie mógł się już doczekać pracy wraz z przyjaciółmi z tamtych stron. Cieszył się, że jego pracodawca wybrał właśnie jego na tę podróż. Bardzo mu to schlebiało. Przeczytał wszystko, co było dostępne o tamtejszej hodowli. Do hodowców należał wielki teren ziemi, na środku którego było równie wielkie jezioro, zamieszkane przez trytony. Prawie od roku w każdej wolnej chwili oddawał się dodatkowej edukacji. Czytał mnóstwo na temat smoków i trytonów. Postanowił nawet, że liźnie trochę trytońskiego, by na miejscu nauczyć się jeszcze więcej. Język okazał się bardziej skomplikowany niż myślał. Pocił się nad nim niesamowicie i udało mu się opanować zaledwie podstawy. W filozoficzną dyskusję to on się z nimi nie wda. Ale obiecał sobie też, że po powrocie wróci do nauki. W przerwie od książek chodził też kilka razy w tygodni na basen. Chciał pływać jak najlepiej. Jakoś sobie musi w tym jeziorze poradzić, prawda? Prawda! Zastanawiał się nawet, czy nie powinien porozmawiać z właścicielami hodowli o zatrudnieniu się tam na stałe. Taki kilkumiesięczny staż to niewiele. Ale z drugiej strony... skupić się na całe życie na jednym gatunku? W porywach na dwóch, jeśli trytony by go zaakceptowały? Oj nie. To nie był dobry pomysł. Theo był zbyt nakręcony na zdobywanie wiedzy o wszystkim, co się rusza.
- Gotowy? Musimy się wyspać. Od miejsca, w którym wylądujemy świstoklikiem, czeka nas jeszcze długi spacer na miejsce. Trzeba być w formie! - Theo obrócił głowę w stronę głosu. Uśmiechnął się do swojej współpracownicy, która również wybierała się na hodowle z pomocą. Zapowiadały się niesamowite miesiące.
Oby to nie był pracoholizm
- Zagraj nam coś jeszcze! - Theo uśmiechnął się do nowych kolegów, rozsiadając się na ławce wygodniej. Odpoczywali właśnie po ciężkim dniu pracy. Wszyscy siedzieli na zewnątrz, sączyli wino skrzatów i obserwowali jezioro, błyszczące w świetle księżyca w oddali. Tonks każdego dnia tutaj wariował ze szczęścia. Tak dużo się uczył! Niesamowita sprawa. A wraca do Londynu już za trzy tygodnie. Jeden z hodowców poprawił gitarę na kolanie i zaintonował pierwsze nuty starej, uroczej ballady, którą bardzo lubiła matka Tonksa. To była piosenka mugolskiego wykonawcy. Blondas cieszył się, że nikt go tu nie opluwał za jego pochodzenie, że istotne były dla nich tylko jego umiejętności. A tutejsi pracownicy to wręcz wybuchowa mieszanka, nie było tu dwóch takich samych osób. Wydawało mu się, że byli zbiorowiskiem ludzi o wszystkich możliwych kombinacjach pochodzenia. Theo spojrzał w dal i zaczął śpiewać wraz z gitarzystą.
Po co mi była ta podróż?
Theo siedział rozłożony wygodnie na krześle w jednej z tanich, londyńskich restauracji. Wpatrywał się w sufit, próbując pozbierać myśli. Na przeciwko siedziała jego ukochana, młodsza siostrzyczka. Milczenie między nimi panowało już od chwili. To po prostu nie był ich dzień. Wzięło ich na tęsknotę za matką. Theo nie miał w sobie nawet energii, by opowiadać o jego wizycie w Walii. Bardzo mu się to podobało. Spędził tam zaledwie pół roku, był tam w celach służbowych. Daleko się może nie udał, ale na miejscu go przecież nie było. Odciął się od wszelkiej komunikacji, zajmował się smokami. Wraca i co zastaje? Okropieństwa - ot co. Nie chciał za to winić siostry, jakkolwiek ona na to patrzyła. Nikomu to przecież nie pomoże. Zastanawiał się, czy są w stanie wrócić do życia ot tak. Udawać, że nic im się nie stało, nic się nie dzieje dookoła. Och, po co w ogóle nad tym myślał. Oczywiście, że nie. Wyprostował się, sięgnął po widelec, by trochę podziubać w swoim bezmięsnym obiedzie. Przynajmniej to w jego życiu się nie zmieniło. Przeżuł lekko rozgotowane warzywa, spojrzał z powrotem na siostrę i uśmiechnął się do niej ciepło. Nie chciał, by czuła się przy nim źle. Rodzina nie jest od takich rzeczy.
- No dobra. To opowiedz mi wszystko. Rzuciłaś pracę w pogotowiu i nagle zamarzyłaś o byciu aurorką? Tego się po tobie nie spodziewałem. Opowiedz mi zaraz wszystko. Po co? Jaki widzisz przed sobą cel? Chcesz sama uratować świat czy co? I co znaczy, że wspierasz jakiś zakon? Nie podejrzewałbym cię o potrzeby religijne- Zaśmiał się, zachęcając ją do mówienia ruchem głowy.
Patronus: Niestety Theo nie przykładał się nigdy do nauki OPCM na tyle, by być z niej orłem lub sokołem. Dlatego też z jego różdżki żaden z tych ptaków nie wylatuje. Nie wylatuje żadne zwierze właściwie. Tylko mgła. Ale Tonks wierzy, że mu się kiedyś uda. Zastanawiał się nawet, jakie mogłoby być to zwierze. Doszedł do jednego wniosku! Golden Retrievery to wyjątkowo wierne i przyjazne psiaki. Nikt nie pomyślałby o użyciu ich w roli psów obronnych, bo zalizałyby napastników na śmierć. Goldeny po prostu zawsze chcą dobrze, są gotowe do pomocy. W Theo jest mnóstwo woli i miłości do stworzeń. Nie tylko magicznych zwierząt. Do wszelkich stworzeń. Chciałby pomóc każdemu, kto tej pomocy potrzebuje. Nic dziwnego, że przywołując patronusa myśli o jednym ze spokojnych i radosnych wieczorów, które spędzili całą rodziną, nie szczędząc sobie miłości.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 6 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 7 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 13 | +3 |
Transmutacja: | 4 | +1 |
Eliksiry: | 5 | Brak |
Sprawność: | 3 | Brak |
Zwinność: | 3 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Trytoński | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | IV | 40 |
Anatomia | II | 10 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | II | 0 |
Nazwa biegłości | zależne | zależne |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka / Śpiew | I | ½ |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Pływanie | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
różdżka, sowa
Ostatnio zmieniony przez Theodoric N. Tonks dnia 31.07.18 12:37, w całości zmieniany 7 razy
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Theodoric zawsze był w pewnym sensie inny. Od dzieciństwa kocha zwierzęta, których towarzystwo zdaje się znacznie ciekawsze niż towarzystwo rówieśników. Zwierzęta nie oceniają, nie ranią, jak niekiedy robią to ludzie, wyczuwając inność. Nie jest łatwo być mugolakiem wchodzącym w magiczny świat, nawet, kiedy jest się otwartym i ma dobre serce dla innych. Nie wszyscy doceniają starania Theo, chłopiec szybko styka się z dyskryminacją. Jego szkolne lata nie należą do najłatwiejszych, ale lekcje ulubionej opieki nad magicznymi stworzeniami z pewnością wynagradzają wszystkie nieprzyjemności doświadczane z rąk innych uczniów. Nic dziwnego, że to właśnie z magicznymi zwierzętami decyduje się związać swą przyszłość, a jego wiedza o nich staje się naprawdę imponująca. Zostaje magicznym weterynarzem, ale czasy stają się coraz trudniejsze, ale młody mugolak nie pozostaje obojętny i na ludzkie tragedie, zwłaszcza że te dotknęły i jego własnej rodziny, i staje się członkiem Zakonu Feniksa.
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
wyposażenie
ELIKSIRY -
INGREDIENCJE posiadane: -
BIEGŁOŚCI -
HISTORIA ROZWOJU
Theodoric N. Tonks
Szybka odpowiedź