Deborah Phyllis Edgecombe
Nazwisko matki: Dawlish
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: mugolska
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: w 1941 ukończyła staż aurorski i rozpoczęła pracę w Kwaterze Głównej Aurorów; w 1950 została przeniesiona do Patrolu Egzekucyjnego; od 16 VIII 1956 została przywrócona do pracy w Biurze Aurorów
Wzrost: 174 centymetry
Waga: 71 kilogramów
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: ciemna blizna po zagojonym poparzeniu na lewej łydce; jasne blizny po głębokich ranach ciętych na prawym udzie; sznyty na lewym nadgarstku; znamię na lewej łopatce
dość sztywną, 12 calową, wykonaną z drewna mopane i z rdzeniem z sierści szczuroszczeta
Hufflepuff
brak
płomienie pełzające w moją stronę
wzburzonym morzem, piżmem, stokrotkami
uśmiechniętego szeroko synka
odkrywaniem nowych zapachów
na pewno nie patałachom
piję, śpię i czasem doglądam ziół, ale nie wiem, po jaką cholerę jeszcze je trzymam
jazzu i rock 'n' rolla
Krysten Ritter
To właśnie przypadek sprawia, że na drodze pewnej kobiety zjawia się pewien mężczyzna. Konsekwencją tego spotkania jest uczucie szczere i głębokie. Dwa żywota łączą się w jedno, co finalnie zostaje przypieczętowane węzłem małżeńskim, a także przez najbardziej dorodny owoc, jaki może zostać wydany z miłości – kochającej parze rodzi się córeczka. Mała kruszyna swoich rodziców kocha taką samą miarą, od dzieciństwa pozostając bezgranicznie im oddaną. Drobnymi paluszkami rozczesuje złociste włosy matki, ciągnie za ciemne wąsy ojca i śmiało zrywa kolorowe płatki kwiatów ukrytych w przydomowej szklarni. Rośliny w niej są magiczne, jak podpowiadała dziecięca wyobraźnia. W końcu okazuje się, że wyobraźnia bliższa jest prawdzie niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Panna Ethel Dawlish już w wieku nastoletnim w pełni oddała się walce o prawa wyborcze kobiet. W dniu siedemnastych urodzin dołączyła do organizacji zrzeszającej sufrażystki, działalność polityczną uznając za sens swojego życia. Uczestniczyła w ogromnej ilości demonstracji, zbierała podpisy pod petycjami i wykrzykiwała hasła kpiące z patriarchatu, a głoszące równość płci. Gdy jedna z czołowych przedstawicielek ruchu Women’s Social and Political Union poniosła śmierć w takcie jednej z odważnych manifestacji, panna Dawlish była jedną z aktywistek, które zostały aresztowane za swoje zbyt wielkie zaangażowanie w sprawy kobiet. Była również jedną z tych, co podjęły strajk głodowy w ramach sprzeciwu dla bycia więzioną za przekonania. Po przymusowym odżywianiu pozostała jej pamiątka w postaci wybitych zębów, dolnych jedynek. W końcu jednak sufrażystki wypuszczono, a ich kwestię zepchnięto na bok jako mniej istotną, kiedy nad Wielką Brytanią zawisło widmo wojny. I wtedy panna Dawlish postanowiła działać. Chcąc udowodnić sobie, ale przede wszystkim mężczyznom, że kobietom również nie jest straszna praca, po wybuchu I wojny światowej zatrudniła się wraz z koleżankami w jednej z londyńskich fabryk, aby uzupełnić braki kadrowe. Zapełnienie pustych miejsc w zakładach pracy przez kobiety nie mogło zostać niezauważone przez społeczeństwo – sufrażystki zdobyły wreszcie posłuch. Po zakończeniu wojny część kobiet zdobyła prawa wyborcze, jednak nie wszystkie. Wciąż było o co walczyć.
Gdzieś w tej wojennej zawierusze znalazło się miejsce na uczucie. Pewnego dnia nad wyraz niespodziewanie w fabryce pojawił się młody mężczyzna. Trudno było uwierzyć własnym oczom, gdy ten zmaterializował się tak nagle. Wysoki, elegancki i z zakłopotanym uśmiechem po prostu musiał zrobić na pannie Dawlish dobre wrażenie. Choć nie potrafił wytłumaczyć swojej obecności w fabryce, nie został wydany dyżurnemu, przeciwnie, został bezpiecznie ukryty w ciasnym kantorku i poproszony o zachowanie spokoju do końca zmiany. Tajemniczy kawaler nie poczekał na pomoc, bo nie było go już w małej klitce, kiedy z mocniej bijącym sercem zatroskana o niego pracownica wpadła do niej jak burza. Pojawił się jednak następnego dnia przed fabryką z bukiecikiem stokrotek. Była bliska zapytania skąd też wytrzasnął stokrotki w październiku, jednak bardziej ciekawa była jego imienia. Jakże uroczo się uśmiechał, gdy zdradzał swoje miano. Adam Edgecombe. Okazał się mężczyzną godnym kobiety pełnej pasji. Zaciekła sufrażystka została żoną i wcale nie zważała na karcące spojrzenia niektórych koleżanek.
Ethel i Adam Edgecombe doczekali się tylko jednego dziecka, lecz to wcale ich nie smuciło. Córkę szybko uczynili centrum swojego wszechświata. Debra z wielką radością skupiała ich uwagę na sobie, czasami mocno przy tym psocąc. Debra, nie rysuj kwiatków na transparentach. Cóż, kolorowe rysunki rzeczywiście nie miały zbyt wiele wspólnego z hasłami politycznymi, ale były całkiem ładne. Mama przyprowadzała do domu koleżanki, wprowadzała je do salonu i zawsze żywo o czymś z nimi dyskutowała, a na podłogach leżały białe płachty albo szare kartony, co aż się prosiły o dodanie im kolorytu. Debra, nie ruszaj tej doniczki. Rzeczywiście doniczki miały to do siebie, że łatwo się tłukły, kiedy tylko się do nich dobierała. Przez to też ukrócano jej samotne wycieczki do szklarni, jednak zapach kwiatów zawsze był tak nęcący. Tata miał tam swoją pracownię, trzymał różne przybory, olejki. Trochę czasu zajęło małemu umysłowi zrozumienie, że tata hoduje kwiaty, bo produkuje perfumy. I w ten sposób zapewniał rodzinie naprawdę godne życie. Debra, znowu zalałaś łazienkę. Nie sposób było wytłumaczyć mamie, że czasem, kiedy bardzo nie chciała się kąpać, woda sama uciekała z wanny i zalewała całą podłogę. Ale takie tłumaczenie zawsze jakoś przekonywało tatę, jednak ten wcale się nie cieszył, za to mocno pochmurniał. W końcu wyjaśniło się, dlaczego mama chętnie opowiadała bajki o smokach i czarodziejach, a tata zawsze od takich opowieści uciekał i po prostu zaczynał opowiadać o sztuce tworzenia perfum. Magia istniała, a tata od zawsze był czarodziejem! Ale nie wszyscy czarodzieje są mili, właściwie to niewielu jest miłych. Debra miała sama się o tym przekonać.
Nadejście listu ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie było mimo wszystko niespodziewane. Pan Edgecombe wcale nie wyczekiwał tego dnia z ekscytacją i podobnej możliwości pozbawił resztę rodziny. Choć tuż przed ślubem wyjawił ukochanej, że potrafi władać magią, to jednak postanowił nie korzystać z magicznego talentu, coraz lepiej odnajdując się w mugolskim świecie. Jego perfumy chętnie były kupowane przez londyńską śmietankę towarzyską, odkrył przyjemność płynącą z prowadzenia samochodu, nad kolejnymi zapachowymi symfoniami mógł pracować w ciszy i spokoju. List jednak zburzył pieczołowicie budowany porządek. To pani Edgecombe wykazała się największym rozsądkiem, choć to ją list zaskoczył najbardziej, w końcu najdroższy mąż ani słowem nie wspomniał, że magia jest dziedziczona. Wszystkie nietypowe wypadki zawsze był w stanie jakoś racjonalnie wyjaśnić, przez długi czas tając prawdę. Kobieta jasno postawiła sprawę; nie zamierzała odbierać córce prawa do odkrywania siebie. Z męża wydobyła wszystkie informacje, aby jak najlepiej przygotować zarówno siebie, jak i córkę, na wszelkie zmiany.
Rodzice nie bez powodu zamartwiali się o swój największy skarb. Nie tylko przeczuwali, z góry już wiedzieli, że ich córka napotka wiele trudności w nowym środowisku, gdzie dla wielu najważniejsze jest pochodzenie. A w walce z uprzedzeniami charakter młodej Debry mógł tylko zaostrzać konflikty. Ten z pewnością ukształtowałby się inaczej, gdyby nie wojownicza natura matki oraz kompleksy ojca, które poniekąd narzucił mu magiczny świat. Dziewczynka o magii nie wiedziała nic, była jednak niezwykle uparta, dumna i ambitna. Próbowali jej tłumaczyć, żeby była ostrożna. Ojciec starał się jakoś objaśnić te wszystkie przykre idee związane z czystością krwi, ale nie słuchała. Dlaczego kogoś miałoby obchodzić to, że ma krew mugolską, bo mama jest mugolem, a tata czarodziejem półkrwi? Szybko żałowała, że zadała to pytanie. Tak przykro było się dowiedzieć, że jej najwspanialszy ojciec został stanowczo odseparowany od krewnych noszących to samo nazwisko, gdy jego ojciec, czarodziej czystej krwi, pomimo sprzeciwów rodziny zdecydował się poślubić mugolaczkę. Wiedziała jednak, że o wiele bardziej przykro było o tym mówić.
Obawy rodziców okazały się słuszne. Debra już przy kompletowaniu wyprawki szkolnej na Ulicy Pokątnej wpadła w kłopoty, kiedy jakiś starszy pan w eleganckiej szacie spojrzał krzywo na jej rodziców. Natychmiast dźgnęła go w odpowiedzi swoją dopiero nabytą różdżką w nogę i oskarżyła o bycie podłym szowinistą, bo to sformułowanie było najgorszym, jakie przewinęło się kiedykolwiek w jej rodzinnym domu. Nie mogła zrozumieć dlaczego tata zbladł jak ściana i szybko ją odciągnął, a potem zabrał pospiesznie z powrotem do domu z mamą. To był jednak przedsmak tego, w jaki sposób Debra zamierzała udowadniać wszystkim, że o jej wartości nie decyduje to, w jakim stopniu jej krew jest czysta, a raczej jak bardzo nie jest w mniemaniu innych. Kolejny raz uczyniła to w pociągu Hogwart Express. Dzieciaki z przedziału zaczęły wypytywać ją o nazwisko, podała je bez wahania i z dumą, przez co niektórzy zaczęli kiwać głowami z uznaniem. Była zaskoczona, gdy okazało się, że nazwisko Edgecombe jest znane w magicznym świecie. Jednak bardziej szokujące było to, jak jakiś chłopiec wbiegł do jej przedziału i zarzucił jej kłamstwo, bo nigdy nie widział jej na jakimkolwiek z wielu rodzinnych zjazdów. Ze złości uderzyła go w nos, w ten sposób rozpoczynając relację pełną niechęci z własnym kuzynem, o którego istnieniu również nie wiedziała.
Podział zaistniały między nią a kuzynem stał się większy, gdy trafiła do Hufflepuffu, zaś on do Slytherinu. Naprawdę starała się szybko przyzwyczaić do nadzwyczajności zamku, jednak ataki ze strony pierwszorocznych Ślizgonów, podsycane przez młodego Edgecombe’a, nie ułatwiały jej tego. Choć sami Puchoni nastawieni byli do niej życzliwie, to jednak rówieśnicy z jej domu wcale nie stawali w jej obronie, sami zbyt mocno jeszcze zdezorientowani po opuszczeniu rodzinnych domów. Pierwsze listy do rodziców były dość płaczliwe, opiewały tęsknotę za nimi i roślinami ze szklarni bardziej wyrozumiałymi od ludzi. Tata łatwo by uległ namowom zabrania jej ze szkoły, gdyby nie matka, która w końcu kazała jej wziąć się w garść i walczyć o swoje. Posłuchała jej rady i zaczęła stawiać opór.
Do pozostania w szkole jednak najbardziej zachęciła ją ogromna szklarnia skrywająca wiele tajemniczych roślin. Rzecz jasna nauczyciel nie pozwalał odkryć jej wszystkich zakamarków, jednak ochoczo przyjmował jej pomoc przy podlewaniu tych mniej groźnych. Czasem jednak potrzebowała kontaktu z elementami przyrody zamkniętej w doniczka bez kurateli osoby dorosłej. Jeśli tylko bardzo chciała, zawsze osiągała swoje cele. Stworzyła wiele tras do przekradnięcia się z pokoju wspólnego do szklarni, rzecz jasna korzystając z pomocy skrzatów. Z jakąś dziwną łatwością zdobyła ich przychylność, kiedy wielokrotnie zakradła się do kuchni po smakołyki z innymi Puchonami. Ale kiedy zachęcała je do strajku głodowego, te tylko spoglądały na nią z przerażeniem. Najwidoczniej stworzenia nie były gotowe do skorzystania z bardziej drastycznej metody wywalczenia swoich praw. Debra naprawdę miała dar do pozostawania w ukryciu, zatajania swojej obecności i odnajdywania przejść. Pomimo swego temperamentu potrafiła zachować w krytycznych sytuacjach spokój i pozostać niezwykle cichą. Bardzo potrzebowała czegoś znajomego, a obecność roślin była czymś, co dobrze znała z rodzinnego domu. W każdej wolnej chwili umykała, aby przyjrzeć się niesamowitym okazom udowadniającym mistycyzm natury. Swoim zamiłowaniem do zielarstwa i eliksirów – przy których często uczniowie wykorzystywali roślinne ingrediencje, więc Debra naturalnie zainteresowała się sztuką eliksirowarstwa – udowadniała, że coś jednak łączy ją z tymi prawdziwymi Edgecombe’ami.
Przez wszystkie lata nauki Ślizgoni nie dawali jej spokoju, jednak ona również nauczyła się utrudniać im dość skutecznie życie. Nie bez powodu z uporem przykładała się do nauki zaklęć. Robiła wszystko, aby potrafić bronić nie tylko siebie, ale również innych. Zawsze dbała o to, aby osoby z młodszych roczników nie musiały mierzyć się z kpinami. Przeżywała swoje przygody, lecz nie zapominała o nauce. Sumiennie podchodziła do odrabiania zadań domowych, chętnie pomagała innym uczniom, a nawet organizowała spotkania w większym gronie, aby wszyscy uczniowie pomagali sobie wzajemnie. Nawet chętnie oprowadzała mniej pojętnych uczniów z zielarstwa po szklarni, zdradzając im jak należy zajmować się niektórymi roślinami. Z ogromnym zaangażowaniem wyjaśniała dlaczego niektóre rośliny można zrywać podczas pełni księżyca, a dlaczego za mycie liści pewnego kwiatu człowiek powinien się brać po zachodzie słońca. Sama korzystała z pomocy przyjaciół, aby więcej dowiedzieć się o starożytnych runach czy nieco lepiej zrozumieć podstawy transmutacji.
Dość długo nie wiedziała, co chciałaby robić w dorosłym życiu, dopóki po szkole nie rozniosły się plotki, że ktoś zamordował w Hogsmeade młodą czarownicę. Nie znała zbyt dobrze tamtej dziewczyny, ledwo ją pamiętała ze szkolnych korytarzy. Jak wiele razy mijała na nich tę martwą Krukonkę, która za życia uśmiechała się subtelnie do wszystkich? Informacje wyczytane w Proroku Codziennym nie były precyzyjne, ale łatwo było wysnuć z nich straszny wniosek – dziewczyna, która dopiero rozpoczęła dorosłe życie, zginęła, ponieważ wywodziła się z rodziny mugolskiej. To był cios dla Debry. Słyszała o antymugolskich działaniach Grindelwalda w Europie, ale Bułgaria wydawała się tak odległa. W szkole też miała do czynienia z uprzedzeniami, ale nigdy wcześniej nie pomyślała, że te mogą doprowadzić do czyjejś śmierci. Bardziej jednak raniły ją komentarze niektórych Ślizgonów, którzy zbyt śmiało mówili między sobą, że właśnie taki los powinien spotykać wszystkie szlamy. Tak mocne zderzenie z potworną rzeczywistością podczas piątego roku nauki zmusiło ją do wielu przemyśleń. Chciała coś z tym zrobić, bezczynności nie znosiła najbardziej, a danie w twarz kilku podłym chłopakom z czystokrwistych rodzin nie było realnym działaniem.
Jej wybór co do dalszej ścieżki zawodowej zaskoczył wszystkich. Jej przyjaciół, nauczycieli i rodziców. Ale to jej ojciec był najbardziej przerażony tym, że córka postanowiła zostać aurorką. Wielokrotnie próbował odwoływać się do jej zdrowego rozsądku, ale im bardziej się starał, tym większy opór napotykał. Przestał zatem ją nagabywać, łudząc się, że zmianą taktyki coś zyska. I tylko mimochodem wspominał, że byłoby wspaniale, gdyby pomogła mu w szklarni, bo przecież kiedyś uwielbiała przyglądać się temu jak pracuje. Dalej kochała obserwować proces tworzenia perfum, ale nie zamierzała już przejmować schedy po ojcu. Przez ostatnie dwa lata swojej nauki Debra podporządkowała w pełni wszystko swojemu postanowieniu. Skupiła się na nauce Zaklęć i OPCM, wcale nie zaniedbując przy tym Zielarstwa i Eliksirów. Osiągnęła swój cel. Ukończyła szkołę z dobrymi wynikami, egzaminy zdając naprawdę dobrze. Droga do rozpoczęcia stażu aurorskiego była dla niej otwarta. Przyszłość wreszcie nabierała kształtu.
Stawienie czoła brutalności świata było jednym z elementów kursu. W szkole udało jej się zaznajomić z różnymi dziedzinami magii, lecz niezbyt wiele dowiedziała się o prawdziwym życiu. Głównym celem bezpiecznych murów zamku wcale nie było przetrzymywanie uczniów w środku, one miały przede wszystkim chronić młodych adeptów przed zagrożeniami z zewnątrz. Zrozumiała to dość późno, kiedy leżała w błocie po jednym z szaleńczych biegów przez las. Musiała stać się twarda, jeśli chciała dotrwać do końca kursu. Wszystkich na początku próbowano zniechęcić, jednak ona była zbyt uparta. Stopniowo odkrywano w niej potencjał. Była wygadana, spostrzegawcza i potrafiła się ukryć lepiej od innych, a jej wiedza o zielarstwie pomogła również innym zaliczyć pewne elementy kursu, choć w przyszłości miała okazać się niezbyt kluczowa. Ale jakaś miłość do roślin zdołała w niej przetrwać.
Trudno było przyglądać się temu, jak ludzie potrafią krzywdzić innych z premedytacją, jednak nie zamierzała odwracać wzroku. Cały czas towarzyszyła jej chęć dokonania zmiany na lepsze. Ból ofiar był straszny, ale satysfakcja płynącą z doprowadzania przestępców przed oblicze sprawiedliwości była warta tego obcowania z cierpieniem. Z czasem też zaczęło chodzić o adrenalinę. Kiedy rzucała się w pogoń za przestępcą, nie musiała myśleć zbyt wiele, wówczas liczył się tylko ten szalony pęd i obecność różdżki w mocno zaciśniętej dłoni. Łatwo było się zatracić i zapomnieć o rozsądku. Przekonała się o tym wtedy, gdy pobiegła za handlarzem czarnomagicznymi artefaktami, który umknął z zasadzki. Dała się zaskoczyć, nie spodziewała się, że ten jednak zacznie się bronić, bo przez długi czas tylko uciekał. Uskoczyła przed zaklęciem dość sprawnie, jednak przez to spadła z mostu. Zamknęła mocno oczy i wypełniła płuca powietrzem, szykując się do szybkiego wynurzenia z wody. Ale ku jej zaskoczeniu plecami uderzyła w twardą, płaską powierzchnię, która pod jej ciężarem szybko się załamała. Poobijana i upokorzona, pozbawiona różdżki, którą na swoją zgubę upuściła, otworzyła w końcu oczy. Widok kapitana wyniszczonej łódki sprawił, że poczuła się tak bardzo zawstydzona. Kiedy zasugerował, że śmierć nie jest żadnym wyjściem, szybko zaczęła mu objaśniać, że wcale nie próbowała się zabić, chciała tylko złapać jednego łajdaka. Zbyt żywo gestykulowała podczas tych tłumaczeń, rozpaczliwie próbując wygrzebać się z drewnianej pułapki. Gorące rumieńce wstydu zdobiły jej twarz, gdy jej wybawca z uwagą przyglądał się temu, jak dwóch aurorów pomaga jej wykaraskać się z opresji. Była przekonana, że nigdy nie polubi tego jasnowłosego jegomościa o zdecydowanie zbyt zawadiackim uśmiechu, przynajmniej w jej mniemaniu. Jak bardzo się myliła.
Był uparty jak osioł. Sama go trochę sprowokowała, zmuszając go do przybycia na drugie przesłuchanie, ale naprawdę chciała się dowiedzieć, dlaczego właśnie tamtej nocy zacumował pod tym konkretnym mostem. Nie mogła uwierzyć w zwykły zbieg okoliczności. Potem zaczął tak po prostu pojawiać się w Ministerstwie, a raczej notorycznie krążył po Departamencie, ostentacyjnie mijając Kwaterę Główną Aurorów. Z początku chciała go spławić obojętnością, ale wcale nie zniknął, nadal się pojawiał. W końcu musiała się z nim skonfrontować, jednak ten jego uśmiech całkowicie ją rozbroił. I jeszcze ten jego głos, przecież mogłaby go słuchać całym godzinami. Tak właśnie było, słuchała go uważnie i drwiła sobie z jego francuskiego akcentu oraz poetyckiej mowy. Ale właśnie to, z czego tak łatwo kpiła, urzekło ją najbardziej. Narzeczeństwo przyszło szybko, wydawało się takie naturalne. Na ślub też nie przyszło im długo czekać. Zbyt szybko straciła głowę dla mężczyzny, dopiero przy podpisywaniu aktu małżeństwa poznając jego prawdziwy wiek. To raczej nie była dobra wróżba na przyszłość.
Kurs skończyła już jako mężatka, pod innym nazwiskiem, ignorując rady, że stresującą pracę trudno pogodzić z życiem rodzinnym. Zostanie pełnoprawnym aurorem było jej celem i nic nie mogło zaćmić jej szczęścia. Życie z Laurentem było cudowne, jednak mieli swoje małe problemy. Zauważyła brak jego rodziny na ślubie, ale o nic nie pytała, aby nie uznał jej za nachalną. Dobrze wiedziała, że potrzebuje swobody, zawsze podkreślał tę potrzebę, a mieszkanie pod jednym dachem z jej rodzicami mocno go uwierało, nawet jeśli głośno o tym nie mówił. Chwytał się różnych prac, aby tylko zaoszczędzić na ich własne mieszkanie; sama próbowała odłożyć jak najwięcej. Zwlekali, bo kategorycznie zabroniła mu brać kredytów, zbyt wiele razy słyszała, jak to ludzie schodzili na złą drogę z powodu trudnych do spłacenia zobowiązań finansowych. Nie chciała zaczynać z nim nowego rozdziału życia z długami. Życzyła mu, żeby spełniał się w tym, co kocha, ale nie narzekała, kiedy z niezbyt wymarzonych zleceń dostawał pieniądze. Potem zaczął wypływać w morze na dni, nawet tygodnie, za każdym razem coraz dalej i dłużej, przez co tylko bardziej się zamartwiała. Naprawdę się bała, że kiedyś tak po prostu zniknie, wybierze wolność i zapomni o żonie. Obawa ta przybrała na sile, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Musiała zrezygnować z pracy, więc struchlała ze strachu czekała na powroty Laurenta. Jaką poczuła ulgę, gdy z ostatniej podróży również wrócił i wreszcie oznajmił, że z przygodą na morzu koniec, bo stać ich na przeprowadzkę. Na tę wieść rozpłakała się ze szczęścia, co było tylko i wyłącznie spowodowane burzą hormonów.
Matka wspominała, że narodziny dziecka to najpiękniejsza chwila w życiu, jednak nawet słowem nie wspomniała, że zarazem jest to jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń dla kobiety. Wszystkie jednak niewygody straciły na znaczeniu, kiedy po raz pierwszy wzięła w ramiona swojego synka. Timothy od razu zawładnął jej sercem, stając się jej całym światem. Uwielbiała obserwować jak rośnie, zaczyna poznawać świat, widząc i słysząc coraz więcej. Wcale nie było jej łatwo wrócić do pracy, na co zdecydowała się już po sześciu miesiącach od rozwiązania. Praca była dla niej ważna, ale przecież nie zaniedbywała rodziny. Zawsze pilnowała, aby w ich domu było czysto i nie brakowało jedzenia. Choć pojawienie się dziecka miało wpływ na ich związek, to jednak robiła wszystko, aby mąż nie poczuł się porzucony. Starała się go lepiej zrozumieć, dlatego cierpliwie słuchała od niego o sztuce w każdej możliwej postaci, zdobywając podstawową wiedzę o literaturze i muzyce. Ukochany niezbyt kwapił się, aby nauczyć się od niej czegoś o gotowaniu, ale inaczej okazywał troskę, przede wszystkim martwił się o nią na każdym kroku i nauczył dbać o bardziej powierzchowne rany, z jakimi wracała do domu. Miała różne sposoby, aby przegnać jego troski. Czule go obejmując, szeptała o własnych wizjach pełnych szczęścia. Wierzyła, że ich błogie życie może trwać wiecznie.
Dlaczego nie wysłuchała jego ostrzeżeń? Upajała się szczęściem, zapominając o tym, że powinna je chronić za wszelką cenę. Pozostawała zbyt zaślepiona sukcesami w pracy, a kolejny wydawał jej się na wyciągnięcie ręki. Chciała położyć kres potwornościom. Nie spodziewała się, że sprawca wywiedzie ją w pole i uderzy w najczulszy punkt. Jej syn nagle zaginął. Próbowała nie panikować, podejść do sprawy rzeczowo, ale nie potrafiła; Tim za bardzo podobny był do pozostałych ofiar zwyrodnialca, innych kilkuletnich chłopców. Zawiadomiła służby, zrobiła wszystko, aby postawić nie tylko aurorów, ale cały departament do pełnej gotowości. Kilka dni później znaleźli go martwego. Cały jej świat runął.
Nie jadła, nie spała i nie płakała. Do pokoju synka nie wpuszczała nikogo poza mężem również pogrążonym w żałobie. Pewnego dnia wyszła z domu bez słowa i wróciła tydzień później pokryta cudzą krwią. Nikomu nie zdradziła jak wytropiła oprawcę swojego dziecka, ale w końcu każdy przestał pytać. Sprawę Ministerstwo wyciszyło, ją wysłano na przymusowy urlop i zmuszono do terapii, potem po cichu przeniesiono ją do Patrolu Egzekucyjnego, gdzie wcale nie powitano jej z otwartymi ramionami. Terapia nie pomogła, alkohol za to zabijał uczucia i myśli, ale również doprowadzał do upadku. Bała się powrotów do domu, więc je odkładała w czasie, długie godziny spędzając za biurkiem w pracy i w barach. Ze wszystkich sił próbowała ignorować fakt, że nie tylko ona straciła syna. Laurent mógł krzyczeć, błagać, mógłby ją nawet zacząć tłuc, a ona i tak pozostałaby głucha na jego żądanie, aby wreszcie wzięła się w garść. W końcu nie wytrzymał i zażądał rozwodu. Z początku myślała, że żartuje, ale kiedy dostarczono jej dokumenty rozwodowe do pracy, było już za późno. Z żalu zaczęła pić jeszcze więcej, jakby to jemu miała zrobić tym na złość. Podczas rozprawy siedziała cicho, ze spuszczoną głową słuchając wszystkich tych oszczerstw na swój temat. Nawet kiedy miała okazję dodać coś na swoją obronę, nie mówiła nic. Choć zależało jej na tym, aby zostać w mieszkaniu i nadal móc zaglądać do pokoju utraconego syna, odpuściła. Kolejnej nocy podpaliła starą kamienicę i z butelką whisky w dłoni patrzyła jak ten zmienia się w proch. Potem tylko żałowała, że sama nie spłonęła w środku, to przecież wiele by ułatwiło.
Wielu współpracownikom dała się poznać jako kobieta nieczuła, podła i konfliktowa. Niektórzy składali na nią skargi, że nieustannie cuchnie od niej alkoholem, ale zawsze trzymała się jednej zasady – do pracy zawsze przychodziła trzeźwa. Sprawy zaginięć dzieci spychała na innych, nie potrafiąc zapomnieć o przeszłości. To akurat spotykało się z powszechnym zrozumieniem, choć nikt głośno nie wspominał o makabrycznej sprawie będącą dla niej również osobistą tragedią. Ostatnie miesiące jednak ją zmieniły. Nadal pije, wyjada resztki z lodówki i nienawidzi ludzi, jednak dostrzegła dla siebie jakąś szansę. Coś nabrało sensu po tym, jak Ministerstwo Magii doszczętnie spłonęło. Przywrócono ją do pracy w Kwaterze Głównej Aurorów, co uznała za znak od losu, aby wreszcie coś zmienić w swoim marnym życiu.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 7 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 24 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 1 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 3 | +1 (różdżka) |
Sprawność: | 4 | +3 (waga), +1 (aktywności) |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Retoryka | II | 10 |
Starożytne runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | II | 10 |
Zastraszanie | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | II | 0 |
Odporność psychiczna | I | 5 (0) |
Wytrzymałość fizyczna | II | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | I | ½ |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Tworzenie perfum | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Taniec współczesny | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 3 |
Różdżka
Ostatnio zmieniony przez Debra Edgecombe dnia 14.08.18 14:39, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.08.18 16:11, w całości zmieniany 2 razy
[29.08.18] Losowanie ingrediencji (lipiec/sierpień)
[20.10.18] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[25.08.18] Wykonywanie zawodu (lipiec/sierpień), +50 PD
[13.10.18] Zdobycie osiągnięcia (Na głowie kwietny ma wianek), +30 PD