Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Rosja, 18.08.-25.08.56r.
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Magnus i Edgar porwani przez fauna.
Edgar: 128/223 (30 - psychiczne, 30 - poparzenia, 30 - tłuczone, 5 - zaczadzenie); -20 do rzutu, brak różdżki
Magnus: 140/280 (30 - psychiczne, 45 - cięte, 30 - tłuczone, 5 - zaczadzenie); -30 do rzutu, tylko niewerbalnie
Nie byliście w stanie oszacować, ile minęło czasu, gdy wtem otulił was powiew mroźnego, lodowatego powietrza. Szafa w coś uderzyła, rozpadła się, a deski rozsypały się wokół was malowniczą kaskadą. Jedna z desek wbiła się poziomo w ziemię i zalśnił na niej napis: NARNIA. Faun na guziku zastygł w bezruchu, ale moglibyście przysiąc, że wydawał się bardzo rozbawiony.
Znaleźliście się po kolana w śniegu. Tlący się ogień dogasał na porozrzucanych deskach.
Mroźny wiatr uderzał wam prosto w twarze, w dobie anomalii podobna atmosfera zdarzała się nawet w Londynie, jednak pustkowie, które się przed wami rozciągało, nijak nie przypominało ani Londynu ani żadnego innego miejsca, które przyszło wam odwiedzić. Było wam zimno. Wasze stroje nie były przystosowane do podobnego klimatu. Przed wami nie było nic, a za wami - przepastne, skute lodem morze. Dopiero po chwili dostrzeglście również czającego się w zaspie niedźwiedzia polarnego.
Na wasze szczęście miał złamaną łapę - przez to był jednak wygłodniały, niewątpliwie trudno było mu polować. Zapewne miał szansę tylko na mizerne, kalekie kąski. Na wasze nieszczęście, po starciu z czarownicami: byliście właśnie takimi kąskami.
Możecie:
a) uciekać: ST ucieczki wynosi 20, do rzutu dodaje się statystykę zwinności x2. Po trzykrotnej udanej ucieczce zgubicie misia. W przypadku nieudanej ucieczki miś gryzie w pupę, zadając 10 obrażeń szarpanych. Miś ugryzie tylko jedną postać, jeżeli obie będą uciekać (tę z niższym wynikiem).
b) atakować: silny cios w nos oszołomi misia, ale każdy nieudany będzie skutkował pochwyceniem ręki napastnika i pogryzieniem jej (30 obrażeń szarpanych).
c) oswoić misia, podając mu rybę wyłowioną z morza (rzut na ONMS, ST 40). Każda nieudana próba rozzłości misia i będzie skutkowała pogryzieniem karmiącej ręki (30 obrażeń szarpanych). Udana próba oznacza zdobycie nowego przyjaciela, który odprowadzi was tak daleko, jak daleko sięga śnieg.
Niezależnie od tego, którą ścieżkę obierzecie, macie obowiązek odegrać przedostanie się z powrotem do kraju. Wrócicie do domu najwcześniej tydzień po wydarzeniach w Dziurawym Kotle.
Magnus: 140/280 (30 - psychiczne, 45 - cięte, 30 - tłuczone, 5 - zaczadzenie); -30 do rzutu, tylko niewerbalnie
Nie byliście w stanie oszacować, ile minęło czasu, gdy wtem otulił was powiew mroźnego, lodowatego powietrza. Szafa w coś uderzyła, rozpadła się, a deski rozsypały się wokół was malowniczą kaskadą. Jedna z desek wbiła się poziomo w ziemię i zalśnił na niej napis: NARNIA. Faun na guziku zastygł w bezruchu, ale moglibyście przysiąc, że wydawał się bardzo rozbawiony.
Znaleźliście się po kolana w śniegu. Tlący się ogień dogasał na porozrzucanych deskach.
Mroźny wiatr uderzał wam prosto w twarze, w dobie anomalii podobna atmosfera zdarzała się nawet w Londynie, jednak pustkowie, które się przed wami rozciągało, nijak nie przypominało ani Londynu ani żadnego innego miejsca, które przyszło wam odwiedzić. Było wam zimno. Wasze stroje nie były przystosowane do podobnego klimatu. Przed wami nie było nic, a za wami - przepastne, skute lodem morze. Dopiero po chwili dostrzeglście również czającego się w zaspie niedźwiedzia polarnego.
Na wasze szczęście miał złamaną łapę - przez to był jednak wygłodniały, niewątpliwie trudno było mu polować. Zapewne miał szansę tylko na mizerne, kalekie kąski. Na wasze nieszczęście, po starciu z czarownicami: byliście właśnie takimi kąskami.
Możecie:
a) uciekać: ST ucieczki wynosi 20, do rzutu dodaje się statystykę zwinności x2. Po trzykrotnej udanej ucieczce zgubicie misia. W przypadku nieudanej ucieczki miś gryzie w pupę, zadając 10 obrażeń szarpanych. Miś ugryzie tylko jedną postać, jeżeli obie będą uciekać (tę z niższym wynikiem).
b) atakować: silny cios w nos oszołomi misia, ale każdy nieudany będzie skutkował pochwyceniem ręki napastnika i pogryzieniem jej (30 obrażeń szarpanych).
c) oswoić misia, podając mu rybę wyłowioną z morza (rzut na ONMS, ST 40). Każda nieudana próba rozzłości misia i będzie skutkowała pogryzieniem karmiącej ręki (30 obrażeń szarpanych). Udana próba oznacza zdobycie nowego przyjaciela, który odprowadzi was tak daleko, jak daleko sięga śnieg.
Niezależnie od tego, którą ścieżkę obierzecie, macie obowiązek odegrać przedostanie się z powrotem do kraju. Wrócicie do domu najwcześniej tydzień po wydarzeniach w Dziurawym Kotle.
Oczy powoli przyzwyczaiły się do półmroku panującego w szafie, nadto błyski języków ognia pożerających szafę z zewnątrz rozgrzały nieco lodowatą atmosferę. Przejmującą porażką, lecz Magnus miał to totalnie gdzieś, będąc zdecydowanie poza tym wieczorem. Abstrakcyjnym, nawet jak dla niego. Zasztachany smoczym pazurem czuł się na mniejszym zjeździe niż obecnie, zwłaszcza że nie do końca potrafił ustawić sobie w tym wszystkim Edgara, wygłaszającego najdłuższy monolog, jaki kiedykolweik słyszał (jaki kiedykolwiek padł?) z jego ust. Ten epizod przebił się przez maksima wytrzymałości Rowle'a, skądinąd przyzwyczajonego do dziwaczności - bycie czarodziejem zobowiązywało? - który gotów był przysiąc, że prędzej ożeni swą córkę z mugolem, niż Edgar Burke, szczędzący słowa dla swych bliskich, tak zatraci się przy konwersacji z guzikiem. Dającej efekt zatrważającego domina. Nie wiedział, co się stało, jak to się stało, kiedy to się stało, lecz silne szarpnięcie w okolicy pępka uświadomiło Magnusa, że został dosłownie porwany przez wyrytego w monecie fauna z względnie (nie)bezpiecznej angielskie okolicy. Dokąd? Nie miał zielonego pojęcia, przenikliwy chłód, jaki nagle objął go swoimi podmuchami na moment sparaliżował procesy myślowe. Odruchowo skulił się i otulił ramionami - jakby to cokolwiek zmieniło - praktycznie kurcząc się pod lekką szatą. Wykwintny materiał nie dawał ciepła, a doskołnała prezencja na lodowym pustkowiu była raczej bezużyteczna. Nie wywodził się z Parkinsonów, by urządząc rewie mody dla samego siebie. Ochronna kapsuła z szafy rozpadła się dookoła, ukazując im oczom czystą biel. Ogromne połacie puchu, śnieżnej pierzyny na bezkresnym horyzoncie i marne resztki drewnianego mebla, dwaj brytyjscy rozbitkowie. Rowle w pierwszym odruchu ruszył się z miejsca i natychmiast zapadł się po kolana w śniegu; zaszczękał zębami (jeszcze trochę i zadzwonią mu każdy z osobna), lecz parł dalej, gestem dłoni poganiając Edgara. Gardło potraktowane czarnomagicznym zaklęciem nie pozwalało mu na nadużywanie (w ogóle: na używanie) aparatu mowy, więc radził sobie jak mógł. Względnie. Wygwizdowo, śnieżna pustynia i oni w samym środku tego raju dla co najwyżej morsów, a nie ciepłolubnych ssaków. Morsów jednak nie znaleźli - natknęli się za to na niedźwiedzia polarnego, bardzo dobrze udającego pagórek. Rowle byłby wrzasnął, bardziej z zaskoczenia niż strachu, a że nie mógł tego zrobić, jedynie z przejęciem zasłonił usta dłonią i gorączkowo wskazywał na zakamuflowane zwierzę, by przypadkiem rozochocony tak owocną konwersacją z guzikiem Edgar nie przeoczył tegoż zjawiska. Miś wydał się Magnusowi smutny - smutny i głodny, bo tak właśnie na niego patrzył. Zrobiło mu się żal niedźwiedzia, więc trzęsąc się z zimna, pochwycił z przerębla odrętwiałą rybę i wyciągnął ją w kierunku drapieżcy. Ryzyk-fizyk i tak już nie mieli nic do stracenia.
|jolo, ONMS st 70
|jolo, ONMS st 70
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Pierwszy raz w życiu rozmawiał z guzikiem. Owszem, zdarzyło mu się kilkukrotnie rozmawiać z przedmiotami, wszak był czarodziejem, lecz nigdy nie była to część garderoby. Poza tym żadna z jego rozmów (nawet z człowiekiem) nie przyniosła tak szybkich i niespodziewanych efektów. Ledwie skończył swój monolog, a jego stopy przestały odczuwać ciepło spowodowane palącą się szafą. Wręcz przeciwnie, poczuły przejmujący chłód. Z początku Edgar pomyślał, że temperatura osiągnęła tak wysokie rejestry, że jego organizm zgłupiał i zaczął ją traktować jak mróz. Dopiero po chwili dotarło do niego, że naprawdę stoi po kolana w śniegu. Na pustkowiu. Z Rowlem stojącym obok. Rozejrzał się skonfundowany, bo nic z tego nie rozumiał. Czyżby guzik faktycznie był świstoklikiem? Tylko gdzie ich mogło wywiać? Edgar od razu pomyślał, że znajdują się gdzieś na Antarktydzie i zaraz zza wzniesienia wyskoczy horda pingwinów, ale przecież świstokliki nie przenoszą na tak dalekie odległości. Muszą być gdzieś w północnej Szkocji.
Edgar stracił swą gadatliwość, nie odzywał się, tylko posłusznie szedł za poganiającym go, i równie milczącym, Magnusem. Dopiero po chwili zorientował się, że przecież jego kompan utracił zdolność mowy i zapewne w przeciwnym wypadku już dawno usłyszałby całą wiązankę przekleństw, podkreślającą bezsens ich sytuacji. - Dlaczego akurat w tamtą stronę? Sprawdź gdzie jest północ - powiedział, bo sam niestety nie miał różdżki, a nie potrafił tego określić za pomocą... cóż, śniegu. Obciągnął rękawy swojej koszuli, która choć prezentowała sobą najwyższy poziom krawiectwa, nie nadawała się na te warunki. Łudził się, że to pomoże mu rozgrzać marznące dłonie. Szedł dalej, skupiając się w tym momencie jedynie na tym jak źle jest ubrany, jednocześnie obliczając ile zajmie im śmierć przez zamarznięcie. Nie zwrócił uwagi na niedźwiedzia, przynajmniej nie do czasu, kiedy Magnus wskazał na niego dłonią. Edgar zmarszczył brwi, bo wszystko zlewało mu się w białą plamę, ale faktycznie przed nimi stał ogromny i głodny drapieżnik. Od razu nabrał ochoty na ucieczkę. Cóż, prawdopodobnie powinien zachować się odważniej, ale nie był głupim Gryfonem. Nie znał się na zwierzętach, nie miał różdżki ani nawet odpowiedniego stroju. Niedźwiedź z kolei był silny, głody, miał futro i znajdował się na swojej ziemi. Szanse w tym pojedynku były jednoznaczne, dlatego spojrzał ze zdziwieniem na Rowle'a, który najwidoczniej postanowił zamienić się w dobrego wujka. Teraz. Akurat teraz. W tej sytuacji to jednak Edgar rzucił nokturnowym przekleństwem, łapiąc Magnusa (nomen omen) niedźwiedzim uściskiem za ramię. - Rowle, do cholery, jedną rybą go nie nakarmisz! - Zdenerwował się, spoglądając na wygłodniałe zwierzę. Widział tylko jedno rozwiązanie. - Zwiewamy.
| -> szafka zniknięć
Edgar stracił swą gadatliwość, nie odzywał się, tylko posłusznie szedł za poganiającym go, i równie milczącym, Magnusem. Dopiero po chwili zorientował się, że przecież jego kompan utracił zdolność mowy i zapewne w przeciwnym wypadku już dawno usłyszałby całą wiązankę przekleństw, podkreślającą bezsens ich sytuacji. - Dlaczego akurat w tamtą stronę? Sprawdź gdzie jest północ - powiedział, bo sam niestety nie miał różdżki, a nie potrafił tego określić za pomocą... cóż, śniegu. Obciągnął rękawy swojej koszuli, która choć prezentowała sobą najwyższy poziom krawiectwa, nie nadawała się na te warunki. Łudził się, że to pomoże mu rozgrzać marznące dłonie. Szedł dalej, skupiając się w tym momencie jedynie na tym jak źle jest ubrany, jednocześnie obliczając ile zajmie im śmierć przez zamarznięcie. Nie zwrócił uwagi na niedźwiedzia, przynajmniej nie do czasu, kiedy Magnus wskazał na niego dłonią. Edgar zmarszczył brwi, bo wszystko zlewało mu się w białą plamę, ale faktycznie przed nimi stał ogromny i głodny drapieżnik. Od razu nabrał ochoty na ucieczkę. Cóż, prawdopodobnie powinien zachować się odważniej, ale nie był głupim Gryfonem. Nie znał się na zwierzętach, nie miał różdżki ani nawet odpowiedniego stroju. Niedźwiedź z kolei był silny, głody, miał futro i znajdował się na swojej ziemi. Szanse w tym pojedynku były jednoznaczne, dlatego spojrzał ze zdziwieniem na Rowle'a, który najwidoczniej postanowił zamienić się w dobrego wujka. Teraz. Akurat teraz. W tej sytuacji to jednak Edgar rzucił nokturnowym przekleństwem, łapiąc Magnusa (nomen omen) niedźwiedzim uściskiem za ramię. - Rowle, do cholery, jedną rybą go nie nakarmisz! - Zdenerwował się, spoglądając na wygłodniałe zwierzę. Widział tylko jedno rozwiązanie. - Zwiewamy.
| -> szafka zniknięć
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Biel była oślepiająca.
Wszędzie, dosłownie wszędzie biel. Pierzyna śniegu przygrywała grubą warstwą Wyspę Rewolucji Październikowej, jedynie w oddali majaczyły błyszczące lodowce, choć może jedynie tak jej się wydawało? Nie była pewna. Nie potrafiła w tamtym momencie odróżnić, gdzie kończy się biel śniegu, a zaczyna niebo, pokryte jasnymi, szarymi chmurami. Mroźny wiatr wiał i wiał, lecz nie zdołał ich przegnać. Z wolna znów zaczynał prószyć śnieg, a wiatr nabierał na sile. Nie miała wiele czasu, nim rozpęta się śnieżyca, powinna była już wracać. Musiała jednak sprawdzić jeszcze dwie pułapki, inaczej podróż tu okaże się daremna. Nie lubiła marnować czasu, był zbyt cenny, niewiele jej go pozostało. Misha liczyła sobie już przeszło sto cztery lata i choć potrafiła uporać się z dolegliwościami ciała, będącymi nieodłącznym elementem upływającego czasu, o tyle na starzenie się ducha - niewiele mogła już poradzić. Pracować wciąż jednak musiała, żyć za coś było trzeba, a by zajmować się tym, czym potrafiła najlepiej - potrzebowała niezbędnych ingrediencji. Zastawiała wiele pułapek na piżmowoły, lecz z dziwnego powodu to tutaj, na tej zapomnianej przez Merlina Wyspie Rewolucji Październikowej, wpadały w nie najczęściej. A przynajmniej tak było do tej pory, bo dziś wszystkie zastawione przez nią pułapki były puste. Niedobrze, bardzo dobrze. Miała zamówione eliksiry, których warzenia nie mogła odkładać dłużej w czasie.
Brnęła jednak przez śnieg przed siebie, poszukując spojrzeniem czarnej plamy w tej wszechogarniającej bieli i w końcu ją dostrzegła, lecz... Poruszała się. Rosła nieustannie i przez kilka chwil zastanawiała się, czy trafiła na żywy okaz; będzie musiała się natrudzić, by go uśmiercić.
To zdecydowanie nie był jednak piżmowół. Ciemna plamka rosła, lecz wciąż była zbyt niewielka jak na zwierzę, a do tego obok niej poruszała się druga. Missha wyciągnęła własną różdżkę, tak na wypadek, nie wiedząc czego - albo kogo powinna była się spodziewa. Starucha, obleczona teraz w grube futra i wełniane chusty, nigdy nie spotkała tu jak dotąd żywej duszy.
Wszędzie, dosłownie wszędzie biel. Pierzyna śniegu przygrywała grubą warstwą Wyspę Rewolucji Październikowej, jedynie w oddali majaczyły błyszczące lodowce, choć może jedynie tak jej się wydawało? Nie była pewna. Nie potrafiła w tamtym momencie odróżnić, gdzie kończy się biel śniegu, a zaczyna niebo, pokryte jasnymi, szarymi chmurami. Mroźny wiatr wiał i wiał, lecz nie zdołał ich przegnać. Z wolna znów zaczynał prószyć śnieg, a wiatr nabierał na sile. Nie miała wiele czasu, nim rozpęta się śnieżyca, powinna była już wracać. Musiała jednak sprawdzić jeszcze dwie pułapki, inaczej podróż tu okaże się daremna. Nie lubiła marnować czasu, był zbyt cenny, niewiele jej go pozostało. Misha liczyła sobie już przeszło sto cztery lata i choć potrafiła uporać się z dolegliwościami ciała, będącymi nieodłącznym elementem upływającego czasu, o tyle na starzenie się ducha - niewiele mogła już poradzić. Pracować wciąż jednak musiała, żyć za coś było trzeba, a by zajmować się tym, czym potrafiła najlepiej - potrzebowała niezbędnych ingrediencji. Zastawiała wiele pułapek na piżmowoły, lecz z dziwnego powodu to tutaj, na tej zapomnianej przez Merlina Wyspie Rewolucji Październikowej, wpadały w nie najczęściej. A przynajmniej tak było do tej pory, bo dziś wszystkie zastawione przez nią pułapki były puste. Niedobrze, bardzo dobrze. Miała zamówione eliksiry, których warzenia nie mogła odkładać dłużej w czasie.
Brnęła jednak przez śnieg przed siebie, poszukując spojrzeniem czarnej plamy w tej wszechogarniającej bieli i w końcu ją dostrzegła, lecz... Poruszała się. Rosła nieustannie i przez kilka chwil zastanawiała się, czy trafiła na żywy okaz; będzie musiała się natrudzić, by go uśmiercić.
To zdecydowanie nie był jednak piżmowół. Ciemna plamka rosła, lecz wciąż była zbyt niewielka jak na zwierzę, a do tego obok niej poruszała się druga. Missha wyciągnęła własną różdżkę, tak na wypadek, nie wiedząc czego - albo kogo powinna była się spodziewa. Starucha, obleczona teraz w grube futra i wełniane chusty, nigdy nie spotkała tu jak dotąd żywej duszy.
I show not your face but your heart's desire
50/280
Stracił już z oczu Edgara - miał szczerą nadzieję, że ten po niego wróci, chociaż nie dziwiłby się wcale, gdyby ten zdecydował się porzucić go na pastwę niedźwiedzia i śnieżnej nawałnicy. Cóż, przypadek przy pracy, wszystkie ewentualne pytania mógłby zbyć później w sposób właściwy Burke'om: milczeniem. Magnus zamrugał gwałtownie, walcząc ze sobą o ustanie na nogach. Krwawił obficie, lodowaty wiatr orał zimnem odkryte rany, a każdy krok wydawał mu się milą, przebytą ogromnym wysiłkiem. Przynajmniej biegnący za nim niedźwiedź zrezygnował z posiłku, może odkrył, że Rowle nie ma mu do zaoferowania zbyt wiele tłuszczu. Stęknął głucho, ciężko unosząc stopę i mozolnie przesuwając się w przód; pokonanie grawitacji nigdy nie przysporzyło mu tyle problemów, ile teraz. Zmęczone ciało, zbity, twardy śnieg, buty utykające w zaspach, niemożność wydania z zaciśniętego gardła choćby najcichszego dźwięku bez drażnienia poranionego aparatu mowy. Gwałtowny oddech, ostry krok. Duży, muszał się zmuszać, by przemieścić się choćby o cal, ale został w tyle. Nie dostrzegał już Edgara, właściwie prócz wszechobecnej bieli nie widział nic, choć gorączkowo wytężał wzrok, jak rozbitek wyczekując niespodziewanego ratunku. Chrzęst śniegu pod stopami, faktura cienkiego lodu kruszącego się pod naciskiem podeszwy, mróz szczypiący w policzki, porywisty wiatr uderzający w bezbronną sylwetkę, instynktownie kulącą się, aby zmagazynować jak najwięcej ciepła. Wiedział, że jeśli nie stanie się cud, zdechnie na tej lodowej pustyni, najpewniej z zimna - a nie taką śmierć sobie wyobrażał. Zacisnął dłonie w kieszeniach szaty, na szczęście zostało mu tyle przytomności, by nie narażać delikatnych paliczków na odmrożenia i dalej wytrwale maszerował, choć nie zielonego pojęcia dokąd idzie i co czeka go na końcu tej drogi. Oby nie kolejny głodny niedźwiedź, bo tym razem z potyczki wyszedłby pewnie oskalpowany; ledwo powłóczył nogami, w zapasach z białą bestią skończyłby jako koścista przystawka.
Stracił już z oczu Edgara - miał szczerą nadzieję, że ten po niego wróci, chociaż nie dziwiłby się wcale, gdyby ten zdecydował się porzucić go na pastwę niedźwiedzia i śnieżnej nawałnicy. Cóż, przypadek przy pracy, wszystkie ewentualne pytania mógłby zbyć później w sposób właściwy Burke'om: milczeniem. Magnus zamrugał gwałtownie, walcząc ze sobą o ustanie na nogach. Krwawił obficie, lodowaty wiatr orał zimnem odkryte rany, a każdy krok wydawał mu się milą, przebytą ogromnym wysiłkiem. Przynajmniej biegnący za nim niedźwiedź zrezygnował z posiłku, może odkrył, że Rowle nie ma mu do zaoferowania zbyt wiele tłuszczu. Stęknął głucho, ciężko unosząc stopę i mozolnie przesuwając się w przód; pokonanie grawitacji nigdy nie przysporzyło mu tyle problemów, ile teraz. Zmęczone ciało, zbity, twardy śnieg, buty utykające w zaspach, niemożność wydania z zaciśniętego gardła choćby najcichszego dźwięku bez drażnienia poranionego aparatu mowy. Gwałtowny oddech, ostry krok. Duży, muszał się zmuszać, by przemieścić się choćby o cal, ale został w tyle. Nie dostrzegał już Edgara, właściwie prócz wszechobecnej bieli nie widział nic, choć gorączkowo wytężał wzrok, jak rozbitek wyczekując niespodziewanego ratunku. Chrzęst śniegu pod stopami, faktura cienkiego lodu kruszącego się pod naciskiem podeszwy, mróz szczypiący w policzki, porywisty wiatr uderzający w bezbronną sylwetkę, instynktownie kulącą się, aby zmagazynować jak najwięcej ciepła. Wiedział, że jeśli nie stanie się cud, zdechnie na tej lodowej pustyni, najpewniej z zimna - a nie taką śmierć sobie wyobrażał. Zacisnął dłonie w kieszeniach szaty, na szczęście zostało mu tyle przytomności, by nie narażać delikatnych paliczków na odmrożenia i dalej wytrwale maszerował, choć nie zielonego pojęcia dokąd idzie i co czeka go na końcu tej drogi. Oby nie kolejny głodny niedźwiedź, bo tym razem z potyczki wyszedłby pewnie oskalpowany; ledwo powłóczył nogami, w zapasach z białą bestią skończyłby jako koścista przystawka.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeżył w swoim ponad trzydziestoletnim życiu wiele przygód, szczególnie, że przez kilka lat miał okazję podróżować i poznawać świat. Niemniej nigdy nie gonił go niedźwiedź polarny, nigdy nie był też w aż tak wyludnionym i mroźnym miejscu. Nie potrafił powiedzieć jak długo uciekał przez tym wielkim drapieżnikiem, lecz kiedy się w końcu zatrzymał, nie było niczego widać. Śnieg wpadał mu do oczu, nos i uszy poczerwieniały z zimna. Skulił się w sobie, rozgladając się dookoła za Magnusem. Nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić z której strony powinien nadejść. Przez tę wszechobecną biel wszystko mu się pomyliło. Północ, południe, wschód, zachód. Tu biało i tam biało.
Przez chwilę wydawało mu się, że się zgubił, ale wreszcie zauważył na horyzoncie ludzką sylwetkę. Ruszył w jej kierunku na tyle żwawym krokiem, na ile pozwalał mu śnieg i zmęczenie. - Magnus! - wydobył z siebie okrzyk ulgi, zapewne i tak zagłuszony świstem wiatru. Edgar nie musiał być uzdrowicielem, żeby zauważyć, że jego kompan nie jest w najlepszym stanie. Nie miał jak mu pomóc - nawet jego podstawy anatomii i magii leczniczej bez różdżki były bezużyteczne. To nie był jednak czas na rozliczanie niedawnej przeszłości, jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli to z pewnością zamarzną. Położył sobie dłoń Rowle'a na ramieniu, własną kładąc mu w pasie. Jeszcze nie wiedział co zrobi, ale z pewnością nie mógł zastanawiać się nad tym stojąc. Tak więc dalej brodził po kolana w śniegu, ciągnąc ze sobą Magnusa, aż na horyzncie zamajaczyła mu ciemniejsza plama. Coś podpowiadało mu, że to tylko fatamorgana, ziszczenie marzeń, a on znowu dał się nabrać, tak jak wiele lat temu na Saharze. Z drugiej strony to była jedyna nadzieja na jaką mogli w tym momencie liczyć. To może być wygłodniały niedźwiedź, ale równie dobrze mogą nie zaryzykować i umrzeć z głodu i wycieńczenia. Już teraz przestawał czuć czubki niedawno przyszytych palców, nie wspominając już o reszcie ciała, odzianej jedynie w lekki płaszcz.
Im bardziej zbliżali się do tajemniczej plamy, tym bardziej przypominała człowieka. Edgar nie mógł uwierzyć w ich szczęście - uśmiechnąłby się z radości gdyby tylko miał to w zwyczaju. Uniósł wolną rękę w bezbronnym geście, widząc jak stara kobieta stoi naprzeciwko z wyciągniętą różdżką. Nie był pewny w jakim języku mówi, ale ten gest musiała zrozumieć. - Potrzebujemy pomocy - powiedział prosto z mostu, nie widząc sensu w sprzedawaniu jej jakichś historyjek. Byli zmarznięci, zmęczeni i zgubieni. Musieli zdać się na łaskę tajemniczej kobiety, jakkolwiek żaden z nich najpewniej nie miał na to ochoty.
Przez chwilę wydawało mu się, że się zgubił, ale wreszcie zauważył na horyzoncie ludzką sylwetkę. Ruszył w jej kierunku na tyle żwawym krokiem, na ile pozwalał mu śnieg i zmęczenie. - Magnus! - wydobył z siebie okrzyk ulgi, zapewne i tak zagłuszony świstem wiatru. Edgar nie musiał być uzdrowicielem, żeby zauważyć, że jego kompan nie jest w najlepszym stanie. Nie miał jak mu pomóc - nawet jego podstawy anatomii i magii leczniczej bez różdżki były bezużyteczne. To nie był jednak czas na rozliczanie niedawnej przeszłości, jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli to z pewnością zamarzną. Położył sobie dłoń Rowle'a na ramieniu, własną kładąc mu w pasie. Jeszcze nie wiedział co zrobi, ale z pewnością nie mógł zastanawiać się nad tym stojąc. Tak więc dalej brodził po kolana w śniegu, ciągnąc ze sobą Magnusa, aż na horyzncie zamajaczyła mu ciemniejsza plama. Coś podpowiadało mu, że to tylko fatamorgana, ziszczenie marzeń, a on znowu dał się nabrać, tak jak wiele lat temu na Saharze. Z drugiej strony to była jedyna nadzieja na jaką mogli w tym momencie liczyć. To może być wygłodniały niedźwiedź, ale równie dobrze mogą nie zaryzykować i umrzeć z głodu i wycieńczenia. Już teraz przestawał czuć czubki niedawno przyszytych palców, nie wspominając już o reszcie ciała, odzianej jedynie w lekki płaszcz.
Im bardziej zbliżali się do tajemniczej plamy, tym bardziej przypominała człowieka. Edgar nie mógł uwierzyć w ich szczęście - uśmiechnąłby się z radości gdyby tylko miał to w zwyczaju. Uniósł wolną rękę w bezbronnym geście, widząc jak stara kobieta stoi naprzeciwko z wyciągniętą różdżką. Nie był pewny w jakim języku mówi, ale ten gest musiała zrozumieć. - Potrzebujemy pomocy - powiedział prosto z mostu, nie widząc sensu w sprzedawaniu jej jakichś historyjek. Byli zmarznięci, zmęczeni i zgubieni. Musieli zdać się na łaskę tajemniczej kobiety, jakkolwiek żaden z nich najpewniej nie miał na to ochoty.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To zdecydowanie nie był dla Mishy dobry dzień. Każda pułapka, którą odwiedzała okazywała się pusta, a wokół próżno było szukać śladów zwierząt, zupełnie tak, jakby zniknęły nagle z Wyspy Rewolucji Październikowej - a to nie było przecież możliwe. Starucha marszczyła gniewnie brwi, niezadowolona. Ich rogi, ich włosie i wątroby były jej niezbędne do pracy. Aby mogła sporządzić mikstury według starych receptur swej matki, która odziedziczyła je po swojej matce i tak dalej, i tak dalej, potrzebowała właśnie ich. W szufladzie miała sporo listów z zamówieniami, które obiecała zrealizować, które musiała zrealizować, jeśli chciała przetrwać następne miesiące. Świat tak się zmienił, że stara wiedźma przestała być samowystarczalna - potrzebowała magicznych rubli, aby przeżyć.
Chwilowo straciła jednak zainteresowanie zwierzętami żyjącymi na Wyspię; skupiła spojrzenie na zbliżających się do niej sylwetkach, rosnących z każdą chwilą. Nie ruszyła się z miejsca, choć sama nie wiedziała dlaczego - chyba tylko z ciekawości. Nigdy nie spotkała tu żywej duszy. Przypuszczała, że ona jako jedna z naprawdę nielicznych odwiedza to zapomniane przez Merlina miejsce.
W końcu znaleźli się naprawdę blisko, a Rosjanka przybrała obronną pozę, unosząc różdżkę przed sobą. Czujne oko staruchy dostrzegło krew.
- Nie znać angielski - burknęła Misha, a choć nie widzieli jej twarzy, bo ukrytą ją miała za grubym szalem, a chustę pod futrzaną czapą nasuniętą niemal na oczy, to doskonale wiedzieli, że należy do kobiety niezwykle starej, tak był skrzeczący i zachrypnięty. Nie znała angielskiego, kojarzyła zaledwie kilka słów, które już padły. Nie opuszczała różdżki, nie była głupia. Spotkała po środku lodowej pustyni dwóch mężczyzn, bez futer i czap, brodzących w śniegu, marznących i krwawiących, do tego mówiących w obcym języku. Oczywiście, że musiała być podejrzliwa, jednakże gest jednego z nich, uniesione do góry ręce, sugerowały, że nie mieli złych zamiarów. Wyraźnie potrzebowali pomocy. A Misha nie była złą kobietą - choć bywała chciwa. Machnęła różdżką dwukrotnie, a w powietrzu zmaterializowały się grube futra, którymi powinni byli się okryć.
- Jak się tu znaleźli? - spytała w rodzimym języku, łudząc się jeszcze, że może który wyduka co po rosyjsku.
Chwilowo straciła jednak zainteresowanie zwierzętami żyjącymi na Wyspię; skupiła spojrzenie na zbliżających się do niej sylwetkach, rosnących z każdą chwilą. Nie ruszyła się z miejsca, choć sama nie wiedziała dlaczego - chyba tylko z ciekawości. Nigdy nie spotkała tu żywej duszy. Przypuszczała, że ona jako jedna z naprawdę nielicznych odwiedza to zapomniane przez Merlina miejsce.
W końcu znaleźli się naprawdę blisko, a Rosjanka przybrała obronną pozę, unosząc różdżkę przed sobą. Czujne oko staruchy dostrzegło krew.
- Nie znać angielski - burknęła Misha, a choć nie widzieli jej twarzy, bo ukrytą ją miała za grubym szalem, a chustę pod futrzaną czapą nasuniętą niemal na oczy, to doskonale wiedzieli, że należy do kobiety niezwykle starej, tak był skrzeczący i zachrypnięty. Nie znała angielskiego, kojarzyła zaledwie kilka słów, które już padły. Nie opuszczała różdżki, nie była głupia. Spotkała po środku lodowej pustyni dwóch mężczyzn, bez futer i czap, brodzących w śniegu, marznących i krwawiących, do tego mówiących w obcym języku. Oczywiście, że musiała być podejrzliwa, jednakże gest jednego z nich, uniesione do góry ręce, sugerowały, że nie mieli złych zamiarów. Wyraźnie potrzebowali pomocy. A Misha nie była złą kobietą - choć bywała chciwa. Machnęła różdżką dwukrotnie, a w powietrzu zmaterializowały się grube futra, którymi powinni byli się okryć.
- Jak się tu znaleźli? - spytała w rodzimym języku, łudząc się jeszcze, że może który wyduka co po rosyjsku.
I show not your face but your heart's desire
Ten dzień swobodnie mógłby konkurować o tytuł najgorszego w całym życiu Magnusa Rowle'a. Nie było ich sporo, lecz mężczyzna dostrzegł prawidłowość, że jeśli coś już się chrzaniło, to dokumentnie i absolutnie. Żadnych półśrodków, jazda po bandzie i na całego. Śnieżna pustka sprzyjała nostalgii i rozpamiętywaniu, a idiotyczne przebłyski wspomnień utwardzały ból z tak świeżych, jak i dawno zasklepionych ran. Ledwo szedł, zamarzał, jego odkryte kończyny dosłownie sztywniały z zimna, wiedział, że długo nie pociągnie. Pocieszeniem pozostawał Edgar, którego wypatrzył w końcu wśród śnieżnej zamieci. Wsparł się na ramieniu kompana, dając się poprowadzić w tej bezcelowej wędrówce, ostatecznie mieli przed sobą jedynie śnieg i... więcej śniegu. Oby już żadnych niedźwiedzi polarnych, takich rewelacji (pomijając płonącą szafę i gadający, magiczny guzik) chyba by nie zniósł. Zdał się na Burke'a, stawiając za nim ostrożne kroki i koncentrując się na tym, jak tracić najmniej ciepła. Z przemarzniętego ciała ulatywała cenna energia, a Magnus nie zamierzał być dla Edgara ciężarem bardziej, niż teraz. Szedł, ale ledwo, nie mając pojęcia, jak długo wytrzyma, a nie chciał dopuścić, by przyjaciel ciągnął za sobą jego nieprzytomne i nieprzydatne ciało. Wytężając wzrok po chwili sam dostrzegł to, co i Edgar - pełznącą ku nim sylwetkę, która im bliżej była, tym bardziej przypominała człowieka. Stara czarownica, prawdopodobnie wiedźma, nierozumiejąca ni słowa po angielsku miała okazać się ich wybawieniem: świetnie. Nie zastanawiał się wcale, od razu pochwycił wyczarowane przez nią grube futro i narzucił je sobie na ramiona, wsuwając zmarznięte dłonie w miękkie, ciepłe włosie okrycia. Nie mógł odpowiedzieć na pytanie staruchy, raz ze względu bariery językowej, dwa, na rozpłatane gardło. Wskazał więc ręką na swoją krtań i pokręcił głową, licząc, że tyle zdoła zrozumieć. Uniwersalny znak nie powinien sprawić trudności w odczytaniu, poza tym pośredniczyć musiał Edgar. Zapewne średnio usatysfakcjonowany tą rolą mediatora, ale w tej sytuacji, Magnus stawiał go przed faktem dokonanym. Zdani na łaskę i niełaskę rosyjskiej wiedźmy, pięknie, tego jeszcze nie grali.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Edgar nie sądził, że kiedykolwiek tak ucieszy go widok starej nieznajomej kobiety w wełnianej chuście na głowie. Gdyby był odrobinę mniej sztywny i bardziej towarzyski, zapewne wyściskałby ją mocno z radości, szczególnie ze względu na podarowane futra. Wziął jedno z nich, nie zastanawiając się zanadto nad konsekwencjami tego czynu - nie chciało mu się wierzyć, że nieznajoma robi to tylko z dobrej woli, jednak nie ulega wątpliwości, że bez niej po prostu by tutaj zamarzli: on nie miał różdżki, a Magnus był zbyt wycieńczony, żeby rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Owinął się grubym odzieniem, czując jak momentalnie robi mu się cieplej. Nigdy nie przepadał za zimnymi temperaturami, jako jedyny Burke po prostu marzł zimą w rodowej posiadłości, a to co działo się w tym miejscu, zdecydowanie przerastało jego możliwości. Dotychczas ogrzewała go adrenalina, która na widok (wątpliwej, ale jednak) deski ratunkowej zaczęła go opuszczać, oddając miejsce zmęczeniu.
To głupie, ale nie pomyślał, że może nie mówić po angielsku. Spojrzał na nią zaskoczony, czując jak ta rzekoma deska ratunkowa pomału od nich odpływa. Znał może ze trzy słowa po rosyjsku, w tym dwa przekleństwa (prawdopodobnie przez Dolohovów, zawsze któreś plątało się po Nokturnie), a to raczej mu nie pomoże. Zerknął na Magnusa, ale nawet jeżeli posiada lepszą znajomość tego przedziwnego języka, przecież i tak niczego nie powie.
I na co mu były te godziny spędzone na nauce francuskiego, messieurs et mesdames?
Nie miał pojęcia o co ich zapytała, ale sądził, że najlepiej będzie jakoś wytłumaczyć kim są i skąd się tu wzięli. - Anglia - powiedział wyraźnie, wskazując na siebie i na Magnusa. Już otworzył usta, żeby powiedzieć jak się tutaj znaleźli, ale przecież nie mógł powiedzieć jej prawdy. Najłatwiej będzie zrzucić na anomalie. Machnął więc wyimaginowaną (cóż, własnej nie miał) różdżką i rozłożył ramiona. Nie wiemy - Anomalia - łudził się, że ich języki mają choć trochę wspólnych słów. Czy oni w ogóle też cierpią tutaj na anomalie? Westchnął przeciągle, nie mogąc uwierzyć, że w ogóle musi to robić. - Macie tu świstokliki? Świstokliki - zaczął machać rękoma, pokazywał mały kwadrat, przedmiot. Jesteśmy tu - ręce na lewo. Chcemy być tu - ręce na prawo. Przerwał na moment, przyglądając się kobiecie - czy ona w ogóle cokolwiek z tego zrozumiała? - Jestem Edgar - położył lewą dłoń na klatce piersiowej, prawą wyciągając w jej kierunku. Nie wiedział jakie zasady savoir vivre tutaj panują. - A ty? Kim jesteś? - Wskazał za kobietę, może jakimś cudem czegoś się dowiedzą, cholera wie.
To głupie, ale nie pomyślał, że może nie mówić po angielsku. Spojrzał na nią zaskoczony, czując jak ta rzekoma deska ratunkowa pomału od nich odpływa. Znał może ze trzy słowa po rosyjsku, w tym dwa przekleństwa (prawdopodobnie przez Dolohovów, zawsze któreś plątało się po Nokturnie), a to raczej mu nie pomoże. Zerknął na Magnusa, ale nawet jeżeli posiada lepszą znajomość tego przedziwnego języka, przecież i tak niczego nie powie.
I na co mu były te godziny spędzone na nauce francuskiego, messieurs et mesdames?
Nie miał pojęcia o co ich zapytała, ale sądził, że najlepiej będzie jakoś wytłumaczyć kim są i skąd się tu wzięli. - Anglia - powiedział wyraźnie, wskazując na siebie i na Magnusa. Już otworzył usta, żeby powiedzieć jak się tutaj znaleźli, ale przecież nie mógł powiedzieć jej prawdy. Najłatwiej będzie zrzucić na anomalie. Machnął więc wyimaginowaną (cóż, własnej nie miał) różdżką i rozłożył ramiona. Nie wiemy - Anomalia - łudził się, że ich języki mają choć trochę wspólnych słów. Czy oni w ogóle też cierpią tutaj na anomalie? Westchnął przeciągle, nie mogąc uwierzyć, że w ogóle musi to robić. - Macie tu świstokliki? Świstokliki - zaczął machać rękoma, pokazywał mały kwadrat, przedmiot. Jesteśmy tu - ręce na lewo. Chcemy być tu - ręce na prawo. Przerwał na moment, przyglądając się kobiecie - czy ona w ogóle cokolwiek z tego zrozumiała? - Jestem Edgar - położył lewą dłoń na klatce piersiowej, prawą wyciągając w jej kierunku. Nie wiedział jakie zasady savoir vivre tutaj panują. - A ty? Kim jesteś? - Wskazał za kobietę, może jakimś cudem czegoś się dowiedzą, cholera wie.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starucha patrzyła na Edgara i Magnusa bardzo podejrzliwie. Cóż mogła sobie pomyśleć? Odnalazła ich pośrodku niczego. Rannych, zakrwawionych, bez odpowiedniej odzieży, choćby rękawiczek! Dłonie musieli mieć już do reszty skostniałe. Wniosek, że nie znaleźli się tutaj z własnej woli był aż nadto oczywisty. Zastanawiała się - jakim cudem?
Anomalia.
Nie musiała mówić po angielsku, aby skojarzyć słowo anomaly z jego rosyjskim odpowiednikiem anomalija. Pokiwała głową ze zrozumieniem, jakby wiedziała co miał na myśli. Tak, nawet ona słyszała o problemie, który od jakiegoś czasu dręczył Anglię, Szkocję i Irlandię. Wieści dotarły nawet w najgłębsze rejony Związku Radzieckiego. Nie każdy o nich wiedział, rzecz jasna, Misha była jednak wiedźmą, szeptuchą, kobietą nauki, interesowała się teorią magii i jej prawami. Krewna przesłała jej rosyjskie czasopismo, odpowiednik angielskich Horyzontów Zaklęć, gdzie poświęcono temu tematowi. Wielka szkoda, że żaden z nich nie mówił po angielsku, miała tyle pytań co do tych anomalii...
Edgar starał się wiedźmie na migi pokazać o co mu chodzi. Spojrzała na niego trochę jak na dziecko, ale ostatecznie zrozumiała co miał na myśli.
- Misha - powiedziała powoli, wskazując lewą dłonią na siebie. Miała nadzieję, że zrozumie, że to jej imię.
Wyraźnie potrzebowali pomocy, los nie postawił jej na ich drodze przypadkowo. Mieli wielkie szczęście, że trafili na nią. Kobietę chciwą, ale nie przeżartą złem. Gdy spojrzała na czerwoną od mrozu skórę zrobiło jej się ich żal. Pomyślała, że mogłaby zabrać ich za sobą. Bądź co bądź - zauważyła, że nosili szaty z drogich i dobrych materiałów, pierścienie na palcach.
Wyciągnęła lewą rękę i wskazała różdżką na nadgarstek, w miejsce, gdzie zwykle nosi się zegarek.
- TRZE-BA ZA-CZE-KAĆ - powiedziała Misha, powoli, jakby to miało im pomóc w zrozumieniu języka rosyjskiego. Pokazała im pięć palców, że pięć minut świstoklik się aktywuje. Wyciągnęła zza pazuchy maleńką, obdrapaną patelnię i pomachała nią im przed nosami. Zamilkła i machnęła różdżką. Pojawił się stosik drewna, który zapłonął. Magnus i Edgar mogli ogrzać przy nim zmarznięte dłonie.
Minęło kilka minut, a patelnie zaczęła drżeć niebezpiecznie. Misha chwyciła za uchwyt i wyciągnęła okrągłą część w ich stronę. Powinni byli ją chwycić. Na palcach pokazała im, że to już niebawem. Trzy, dwa, jeden... Wszyscy poczuli szarpnięcie w okolicach żołądka, Kilka uderzeń serca później znaleźli się już wśród gęstej tajgi, setki kilometrów dalej, daleko od Wyspy Rewolucji Październikowej. Stanęli przez niewielką chatą wzniesioną z sosnowego drewna, przykrytej strzechą. Misha bez wahania ruszyła w jej stronę, zaklęciem otworzyła drzwi, gestem lewej ręki zaprosiła mężczyzn do środka. Nie obawiała się. Była przygotowana na ewentualnych intruzów, rabusiów i czarodziejów o nieczystych intencjach.
Wnętrze było skromne, niemal ascetycznie urządzone. Wchodziło się do sieni, a z niej przechodziło do niewielkiej kuchni, gdzie znajdował się spory piec, kilka szafek i kredensów, a także okrągły stół. Gestem wskazała im krzesła, aby usiedli.
- PO-KA-ZAĆ MI RA-NY - spróbowała znowu się z nimi porozumieć, paluchem wskazała na krew na szacie Edgara.
Anomalia.
Nie musiała mówić po angielsku, aby skojarzyć słowo anomaly z jego rosyjskim odpowiednikiem anomalija. Pokiwała głową ze zrozumieniem, jakby wiedziała co miał na myśli. Tak, nawet ona słyszała o problemie, który od jakiegoś czasu dręczył Anglię, Szkocję i Irlandię. Wieści dotarły nawet w najgłębsze rejony Związku Radzieckiego. Nie każdy o nich wiedział, rzecz jasna, Misha była jednak wiedźmą, szeptuchą, kobietą nauki, interesowała się teorią magii i jej prawami. Krewna przesłała jej rosyjskie czasopismo, odpowiednik angielskich Horyzontów Zaklęć, gdzie poświęcono temu tematowi. Wielka szkoda, że żaden z nich nie mówił po angielsku, miała tyle pytań co do tych anomalii...
Edgar starał się wiedźmie na migi pokazać o co mu chodzi. Spojrzała na niego trochę jak na dziecko, ale ostatecznie zrozumiała co miał na myśli.
- Misha - powiedziała powoli, wskazując lewą dłonią na siebie. Miała nadzieję, że zrozumie, że to jej imię.
Wyraźnie potrzebowali pomocy, los nie postawił jej na ich drodze przypadkowo. Mieli wielkie szczęście, że trafili na nią. Kobietę chciwą, ale nie przeżartą złem. Gdy spojrzała na czerwoną od mrozu skórę zrobiło jej się ich żal. Pomyślała, że mogłaby zabrać ich za sobą. Bądź co bądź - zauważyła, że nosili szaty z drogich i dobrych materiałów, pierścienie na palcach.
Wyciągnęła lewą rękę i wskazała różdżką na nadgarstek, w miejsce, gdzie zwykle nosi się zegarek.
- TRZE-BA ZA-CZE-KAĆ - powiedziała Misha, powoli, jakby to miało im pomóc w zrozumieniu języka rosyjskiego. Pokazała im pięć palców, że pięć minut świstoklik się aktywuje. Wyciągnęła zza pazuchy maleńką, obdrapaną patelnię i pomachała nią im przed nosami. Zamilkła i machnęła różdżką. Pojawił się stosik drewna, który zapłonął. Magnus i Edgar mogli ogrzać przy nim zmarznięte dłonie.
Minęło kilka minut, a patelnie zaczęła drżeć niebezpiecznie. Misha chwyciła za uchwyt i wyciągnęła okrągłą część w ich stronę. Powinni byli ją chwycić. Na palcach pokazała im, że to już niebawem. Trzy, dwa, jeden... Wszyscy poczuli szarpnięcie w okolicach żołądka, Kilka uderzeń serca później znaleźli się już wśród gęstej tajgi, setki kilometrów dalej, daleko od Wyspy Rewolucji Październikowej. Stanęli przez niewielką chatą wzniesioną z sosnowego drewna, przykrytej strzechą. Misha bez wahania ruszyła w jej stronę, zaklęciem otworzyła drzwi, gestem lewej ręki zaprosiła mężczyzn do środka. Nie obawiała się. Była przygotowana na ewentualnych intruzów, rabusiów i czarodziejów o nieczystych intencjach.
Wnętrze było skromne, niemal ascetycznie urządzone. Wchodziło się do sieni, a z niej przechodziło do niewielkiej kuchni, gdzie znajdował się spory piec, kilka szafek i kredensów, a także okrągły stół. Gestem wskazała im krzesła, aby usiedli.
- PO-KA-ZAĆ MI RA-NY - spróbowała znowu się z nimi porozumieć, paluchem wskazała na krew na szacie Edgara.
I show not your face but your heart's desire
Gdyby piekło zamarzłoby, wyglądałoby właśnie tak. Biała pustynia, ziemia skuta lodem, jak sięgnąć wzrokiem żywej duszy. Wiatr wzbijający w powietrze tumany śniegu sypiące prosto w oczy, temperatura znacznie poniżej brytyjskich standardów, dojmujące zimno i chwytająca za gardło samotność. Magnus powoli przestawał kontaktować, maszerował mechanicznie, z wyraźnym trudem przedzierając się przez ogromne zaspy. Szczypiącą ciszę przerywało tylko trzeszczenie śniegu uginającego się pod naporem ich kroków; drżał z zimna, czując, jak przemakają mu buty, a woda moczy skarpetki. Pojawienie się babuleńki - wiedźmy właściwie, twarz poznaczona zmarszczkami oraz czasem, samodział, w jaki była ubrana wskazywał na tutejszą mądrą, żyjącą z dala od kwitnącej cywilizacji i radzieckiej dyscypliny - było jak grom z jasnego nieba i to grom, wyjątkowo im przychylny. Nie mieli nad czym się zastanawiać, zdani właściwie na jej łaskę; zwiędłe ciało babuszki i tak aktualnie radziło sobie lepiej od nich i gdyby tylko chciała, swobodnie mogłaby z nimi skończyć. Edgar nie dzierżył różdżki, on sam był niemy i osłabiony do tego stopnia, że próba rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia zapewne zakończyłaby się drażniącym fiaskiem. Wystarczyłoby, że kobieta poczekałaby chwilę, a zamarzliby na śmierć, dostarczając jej prócz dobrej jakości szat i cennych pamiątek: pierścieni, sygnetów, rodowych brosz, także i znacznie droższego materiału. Wywoływanie wilka z lasu, w tym Magnus czuł się specjalistą, więc dobrze, że chwilowo pozostawał bez głosu; Edgar zadziwiająco sprawnie radził sobie w roli tłumacza, bez choćby szczątkowej znajomości rosyjskiego. Jeśli kobieta uczyła się w Durmstrangu, być może później zdoła z nią pomówić, lecz póki co, angielski łamany na pół z językiem carów i gestykulacją sprawdzał się nieźle. Gdy wiedźma wyciągnęła zza pazuchy pordzewiałą patelnię, dając im wymowne znaki, skinął słabo głową - zrozumiał. Z ulgą wyciągnął ręce przed siebie, bliżej wyczarowanego ognia, desperacko pragnął ciepła. Zesztywniałe ciało ledwie kontaktowało, ale ostatecznie zdołał chwycić patelkę, nim świstoklilk się aktywował, silne szarpnięcie w okolicach pępka otuliło go błogim spokojem, buchającym wręcz gorącem - chatka, w której się znaleźli była skromna, lecz schludna i przede wszystkim, chroniła od wiatru. Opadł na proste krzesło, nie zdejmując jeszcze z siebie grubego futra, odsłonił za to szyję, demonstrując kobiecie mało subtelne nacięcie wzdłuż gardła. Na razie - priorytet, kiedy odzyska głos wyspowiada się ze wszystkiego.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez moment Edgar odnosił wrażenie, że kobieta nie zrozumiała jego marnych prób nawiązania komunikacji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie był w stanie jej w żaden sposób zastraszyć. Mógł sobie grozić ile chciał, ale w obcym języku niewiele zrozumie, a i brak różdżki czynił z niego osobę całkowicie bezbronną. Nie wspominając już o tym, że na Syberii kończyła się strefa jego wpływów, szczególnie tak bezludnej. Zacisnął usta w wąską linię, próbując rozruszać zdrętwiałe palce u rąk, lecz wtedy starucha się przedstawiła. Dzięki, Merlinie! Obserwował uważnie jej gesty, chociaż biel śniegu pomału zaczynała go oślepiać. Coraz bardziej mrużył oczy, drżąc z zimna. Wskazanie na nadgarstek okazało się międzynarodowe - zrozumiał, kiwnął głową. Pięć minut, to też zrozumiał, chociaż początkowo nie był pewny na co ma czekać. Dopiero patelnia wszystko mu wyjaśniła.
Niewielki ogień przywitał z ogromną ulgą, wyciągając ku niemu odrętwiałe dłonie, które przez kontakt z ciepłem zaczęły nieprzyjemnie szczypać. To nie szkodzi, i tak miał ochotę włożyć ręce prosto w płomienie. Było zimno, mokro, wietrznie - marzył o choćby najbardziej prymitywnym schronisku. Złapał za patelnię, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny ścisk w żołądku. To oznaczało wyrwanie się z tego przeklętego miejsca.
Nigdy nie sądził, że tak ucieszy się na widok jakiejkolwiek starej drewnianej chaty. Wszedł do środka, od razu czując na twarzy bijące z wnętrza ciepło. Wszedł za Magnusem do skromnego pomieszczenia, opadając na twardą drewnianą ławę. Nie ściągał z siebie ciepłego futra, nie był jeszcze na to gotowy. - Nic mi nie jest - rzucił zniecierpliwiony, machając ręką, żeby podkreślić, że żadna pomoc nie jest mu potrzebna. Marzył jedynie o schronieniu, które pozwoli mu się zagrzać, i właśnie je otrzymał. - Nim się zajmij - dodał, wskazując palcem na Magnusa. Westchnął, kiedy mężczyzna wskazał na swoje gardło - ledwie trzymał się na nogach, ale i tak bardziej bolała go utracona zdolność mowy. Nie rozumiał jego priorytetów, ale nie zamierzał w to głębiej wnikać. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, próbując dowiedzieć się czegoś o starej szeptusze.
Niewielki ogień przywitał z ogromną ulgą, wyciągając ku niemu odrętwiałe dłonie, które przez kontakt z ciepłem zaczęły nieprzyjemnie szczypać. To nie szkodzi, i tak miał ochotę włożyć ręce prosto w płomienie. Było zimno, mokro, wietrznie - marzył o choćby najbardziej prymitywnym schronisku. Złapał za patelnię, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny ścisk w żołądku. To oznaczało wyrwanie się z tego przeklętego miejsca.
Nigdy nie sądził, że tak ucieszy się na widok jakiejkolwiek starej drewnianej chaty. Wszedł do środka, od razu czując na twarzy bijące z wnętrza ciepło. Wszedł za Magnusem do skromnego pomieszczenia, opadając na twardą drewnianą ławę. Nie ściągał z siebie ciepłego futra, nie był jeszcze na to gotowy. - Nic mi nie jest - rzucił zniecierpliwiony, machając ręką, żeby podkreślić, że żadna pomoc nie jest mu potrzebna. Marzył jedynie o schronieniu, które pozwoli mu się zagrzać, i właśnie je otrzymał. - Nim się zajmij - dodał, wskazując palcem na Magnusa. Westchnął, kiedy mężczyzna wskazał na swoje gardło - ledwie trzymał się na nogach, ale i tak bardziej bolała go utracona zdolność mowy. Nie rozumiał jego priorytetów, ale nie zamierzał w to głębiej wnikać. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, próbując dowiedzieć się czegoś o starej szeptusze.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z zewnątrz drewniana chata pośród gęstej, surowej tajgi pod pierzyną śniegu (choć mróz nie był tak dotkliwy jak na tamtej zapomnianej przez Merlina wyspie) wyglądała niepozornie, na niewielką, może dwu-trzy izbową. Misha wprowadziła ich do pierwszej, przestronnej komnaty, w której powietrze przesycone było zapachem ziół, eliksirów i wosku. Staruszka machnęła różdżką, a kilka świec zmaterializowało się w powietrzu i zapłonęło, wypełniając przestrzeń miękkim, ciepłym światłem. Jeszcze jeden gest, a w kominku i pod piecem zapłonął ogień, trzaskając wesoło. Bardzo szybko zrobiło się ciepło. Staruszka zsunęła z własnych ramion futro, zdjęła wszystkie szale i czapę, odsłaniając naznaczoną czasem twarz. Pomarszczoną, pełną przebarwień i z kilkoma naroślami. Wydawała się prawie łysa, siwych włosów miała tak niewiele, a gdy mówiła - okazała się szczerbata.
Zażądała, by Edgar pokazał jej swoje rany, ale on wskazywał niecierpliwie na drugiego, uparcie milczącego mężczyznę. Wskazała mu krzesło, by usiadł, musiała się przyjrzeć. Zaprezentował jej zranienia. Misha bezceremonialne złapała go sękatymi paluchami za brodę, rozwierając usta, aby dostrzec jak poraniony jest język.
- Ajajajajaj - mruknęła, cmokając z niezadowoleniem.
Czarnomagiczne rany. Widziała już takie. Łypnęła na nich bardziej podejrzliwie. Stoczyli utarczkę z czarnoksiężnikami? Wszystko to wydawało jej się dziwne. Pomoże im, ale niech lepiej się stąd wynoszą. Puściła brodę Magnusa i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę kredensu. Grzebała w nim dłuższą chwilę, wyraźnie czegoś szukając, a Anglicy słyszeli jedynie stukot fiolki o fiolkę. W końcu znalazła właściwą. Zaklęciem zmusiła ją, by przelewitowała w kierunku Magnusa - zawisła na wysokości jego wzroku. Mógł ją wypić, albo i nie - nie miał przecież pewności, ze starucha nie zechce go otruć.
Misha za to wyciągnęła z kieszeni spódnicy kilka monet. Nie wyglądały jak galeony, sykle, czy knuty - to była rosyjska waluta. Potrząsnęła nimi, świdrując Edgara spojrzeniem.
- Zapłata - zażądała, na migi pokazując mu, że powinien dać jej kilka monet. Nosili bogate stroje z dobrych materiałów. Zauważyła to. Pomimo ran nie wyglądali na obdartusów, czy biedaków. Nie wiedziała jaka przygoda stała za ich pojawieniem się na Wyspie Rewolucji Październikowej - ale jeżeli miała im pomóc, powinni byli jej się jakoś odwdzięczyć.
Niezależnie od tego na stole przed czarodziejem, który mógł mówić, postawiła kałamarz, pióro i rolkę pergaminu - mógł napisać list, jeśli chciał. Zwykła sowa uszata drzemała na swojej żerdzi w kącie. Misha zbliżyła się za to do Magnusa, szepcząc kilka zaklęć, które miały przynieść mu ulgę.
- Episkey Maxima. Paxo Maxima.
Ran ust i języka wyleczyć zaklęciem nie mogła; ulgę przynieść mu mogły tylko eliksiry. Te same zaklęcia po chwili posłała w kierunku Edgara.
Zażądała, by Edgar pokazał jej swoje rany, ale on wskazywał niecierpliwie na drugiego, uparcie milczącego mężczyznę. Wskazała mu krzesło, by usiadł, musiała się przyjrzeć. Zaprezentował jej zranienia. Misha bezceremonialne złapała go sękatymi paluchami za brodę, rozwierając usta, aby dostrzec jak poraniony jest język.
- Ajajajajaj - mruknęła, cmokając z niezadowoleniem.
Czarnomagiczne rany. Widziała już takie. Łypnęła na nich bardziej podejrzliwie. Stoczyli utarczkę z czarnoksiężnikami? Wszystko to wydawało jej się dziwne. Pomoże im, ale niech lepiej się stąd wynoszą. Puściła brodę Magnusa i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę kredensu. Grzebała w nim dłuższą chwilę, wyraźnie czegoś szukając, a Anglicy słyszeli jedynie stukot fiolki o fiolkę. W końcu znalazła właściwą. Zaklęciem zmusiła ją, by przelewitowała w kierunku Magnusa - zawisła na wysokości jego wzroku. Mógł ją wypić, albo i nie - nie miał przecież pewności, ze starucha nie zechce go otruć.
Misha za to wyciągnęła z kieszeni spódnicy kilka monet. Nie wyglądały jak galeony, sykle, czy knuty - to była rosyjska waluta. Potrząsnęła nimi, świdrując Edgara spojrzeniem.
- Zapłata - zażądała, na migi pokazując mu, że powinien dać jej kilka monet. Nosili bogate stroje z dobrych materiałów. Zauważyła to. Pomimo ran nie wyglądali na obdartusów, czy biedaków. Nie wiedziała jaka przygoda stała za ich pojawieniem się na Wyspie Rewolucji Październikowej - ale jeżeli miała im pomóc, powinni byli jej się jakoś odwdzięczyć.
Niezależnie od tego na stole przed czarodziejem, który mógł mówić, postawiła kałamarz, pióro i rolkę pergaminu - mógł napisać list, jeśli chciał. Zwykła sowa uszata drzemała na swojej żerdzi w kącie. Misha zbliżyła się za to do Magnusa, szepcząc kilka zaklęć, które miały przynieść mu ulgę.
- Episkey Maxima. Paxo Maxima.
Ran ust i języka wyleczyć zaklęciem nie mogła; ulgę przynieść mu mogły tylko eliksiry. Te same zaklęcia po chwili posłała w kierunku Edgara.
I show not your face but your heart's desire
Strona 1 z 2 • 1, 2
Rosja, 18.08.-25.08.56r.
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże