Aidan Bagman
Nazwisko matki: Blishwick
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: Łamacz klątw, były szmugler
Wzrost: 180 cm
Waga: 70 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: blizna ciągnąca się od łuku szczęki przez cały podbródek, kończąca się kawałek ponad grdyką, najczęściej zasłaniana brodą;drobne blizny w wielu miejscach ciała zdobyte w trakcie pracy i szmuglowania; ciągle zmęczone spojrzenie;
12 cali, dość giętka, mopane, pióro nawałnika burzowego
Ravenclaw
brak
wilkołak z zakrwawionymi łapami
zapach starego pergaminu, wnętrza grobowca, pasty do pielęgnacji miotły, powietrza tuż po deszczu
widzi pełniejszą życia wersje siebie, bez paskudnej blizny, w towarzystwie Jessy i ich dziecka (płeć dziecka płynnie się tu zmienia)
Łamaniem klątw, historią starożytnego Egiptu, magicznymi runami, wszelakimi mitami i legendami w różnych kulturach na temat wilkołaków
Nie kibicuję żadnej
dużo biegam (w szczególności w trakcie pełni), lubię latać na miotle, ćwiczę codziennie rano
niszowych zespołów, najbardziej upodobał sobie żywiołowy rock’n’roll tak skrajnie odmienny od jego życia
Colin O’Donoghue
W tym momencie wydaje mi się to niedorzeczne. Siedzę przy zapalonej świecy, nie odrywając wzroku od pergaminu od przynajmniej godziny, cały czas zastanawiając się jak mam to napisać, w jaki sposób ująć. To ma w być w końcu spowiedź, moja spowiedź wobec samego siebie, wyrzucenie wszystkiego co mnie gnębi na papier, by następnie spalić ją i zapomnieć o jej istnieniu… tak jak chciałbym zrobić z częścią mojej przeszłości. Wydaje mi się to niedorzeczne i skrajnie wręcz głupie, jednak zapewnienia o tym jak pomoże mi to w pogodzeniu się z tym co zrobiłem… Cóż, spróbujmy.
Nazywam się Aidan Bagman, w tym miesiącu będę obchodzić swoje trzydzieste urodziny i już mam zrujnowane życie, właściwie tylko z własnej winy. Zepsułem wszystko, ponieważ jestem skończonym głupkiem i zawsze muszę postawić na swoim, tak w końcu było od samego początku. Wszystko zaczęło się od – jak się wydawało - drobnego buntu przeciwko rodzinie. Miałem to szczęście w życiu, że urodziłem się w czystokrwistej rodzinie, a od najmłodszych lat zdawać by się mogło, niczego mi nie brakowało. Gdy tylko objawiłem swoje zdolności magiczne w wieku trzy lata przypalając w napadzie gniewu brwi niańki, od razu dostałem swoją dziecięcą różdżkę. Chwilę później pojawiła się również pierwsza miotła, w końcu w rodzinie tak mocno związanej z naszym czarodziejskim sportem nie uszłoby nie szkolić swojej latorośli w dumnym lataniu. Moja rodzina nie była co prawda przesadnie majętna, ale nie należała również do biedoty, ojciec pracuje jako dziennikarz sportowy, matka od lat zajmuje krzesełko w Ministerstwie Magii, w Departamencie Gier i Sportów, tak więc rodzice spokojnie potrafili utrzymać dwójkę swoich synów w wieku szkolnym, a jak wiadomo tacy przysparzają dużo wydatków. Nigdy nie mogłem zarzucić im braku zainteresowania moją edukacją czy zdrowiem fizycznym, ale kiedy dochodziło do kwestii ideologii i zdrowia psychicznego… Wychowałem się więc od najmłodszych lat słuchając o ich niechęci do czarodziejów o rozrzedzonej krwi, o potępieniu wobec mugoli, o tym jak ważne jest zachowanie czystości naszej „rasy” i o ile jesteśmy ważniejsi niż wszyscy „stojący niżej”. Początkowo chłonąłem te przekonania jak gąbka wrzucona w wodę, w końcu spływały one z ust osób, które powinny stanowić moje autorytety.
Kąpałem się w nich, nasiąkałem nimi i patrzyłem jak starszy brat wciela je w życie szydząc z każdego napotkanego dzieciaka, który był „gorszy” od nas. Chciałem być taki jak on, chciałem czuć tę władzę, którą dzierżył w swoich rękach, a która mi, małemu chłopcu, imponowała niesamowicie, chciałem zasmakować satysfakcji, która malowała się na jego twarzy. Ale wystarczył tylko raz, jedna próba złośliwości wykonanej samodzielnie, nie u boku brata, bym szybko przekonał się, że tak naprawdę gnębienie kogokolwiek mnie nie pociąga. Pamiętam, że miałem wtedy dziesięć lat, były wakacje i wraz z matką i bratem wybraliśmy się na szkolne zakupy, podczas gdy moja rodzicielka ze starszą latoroślą skupiła się na wyborze piór, pergaminów i wszystkiego, co było potrzebne na rozpoczęcie nowego roku szkolnego, ja pałętałem się po zakątkach sklepów podziwiając wystawy i próbując znaleźć dla siebie zajęcie. Kiedy więc natrafiłem na pochylającego się nad pergaminem chłopca niewiele starszego ode mnie, który - jak pamiętałem - był niegdyś ofiarą mojego brata, poczułem straszną potrzebę sprawdzenia się w byciu potwornym głupkiem. Słowa, które wtedy wypowiadałem, ton którego użyłem… wszystkiego tego pożałowałem, gdy zobaczyłem w oczach chłopca pojawiające się łzy. Normalnie mi to umykało, kiedy stał obok mnie starszy brat nie zwracałem uwagi na mimikę ofiary, interesowałem się jedynie jego uznaniem. Teraz, gdy nie miał mi kto przyklasnąć, okazało się, że wcale nie czułem się dobrze z zepsuciem komuś dnia. Niewiele więc myśląc obróciłem się i uciekłem ze sklepu zostawiając za sobą płaczącego chłopca, który stał się początkiem małej rewolucji w moim życiu.
Od tamtego dnia powoli zacząłem podważać ideologię, którą wcześniej tak zachłannie chłonąłem, zacząłem zadawać niewygodne pytania, krzywić się lekko w odpowiedzi na kolejne wyniosłe historie brata o gnębieniu innych, nie był to jednak jeszcze prawdziwy bunt. Z perspektywy czasu mógłbym stwierdzić, że wtedy był on bardziej jeszcze nacechowany tchórzostwem przed cudzymi łzami (nie umiałem sobie poradzić sam na sam z tak silnymi emocjami), a poza tym była to naleciałość buntu, dla samego buntu. Chciałem pokazać rodzicom, że jestem tutaj, że mam swoje zdanie, że nie jestem jedynie młodszą kopią mojego brata, który ewidentnie był przez nich faworyzowany. Chciałem ich uwagi, chciałem ich miłości, prawdziwej, szczerej, a nie jedynie ich zainteresowania. Ten bunt nie wynikał jeszcze z przekonania o równości wszystkich, to przyszło dopiero po spędzeniu roku w Hogwarcie.
W przeciwieństwie do mojego brata, trafiłem do Ravenclawu, zostałem więc sam, z dala od domu, bez wsparcia osób które kształtowały mój świat, otoczony przez dzieciaki, które niekoniecznie były czystej krwi. Początkowo byłem po prostu opryskliwy dla wszystkich, trzymałem się na uboczu, nie docinałem nikomu konkretnie, nikogo nie faworyzowałem, choć chwilami złośliwie to właśnie tych o „zbrukanej krwi” wybierałem na swoich partnerów do pracy w grupie, tylko po to by przekonać siebie samego o mojej niezależności, ale z czasem… Z czasem zacząłem dostrzegać, że tak naprawdę wszystko to co opowiadał mi brat o szkole, o wyraźnych różnicach między mugolakami, a ludźmi czystej krwi, że to wszystko było bajką, było przerysowane. Spędzając czas z moimi rówieśnikami dostrzegłem jak szybko granice między nami się zatarły, a to doprowadziło do zmiany mojego nastawienia. Kończąc więc pierwszy rok nauki osiągnąłem nowy etap buntu, świadomie już zacząłem przeciwstawiać się rodzinnej ideologii, a to doprowadziło do narastających konfliktów. Najpierw między mną, a bratem, a z czasem również do tego z rodzicami. Nic więc dziwnego, że z upływem lat dom stał się dla mnie niemalże więzieniem, do którego zmuszony byłem wracać na wakacje, tylko w szkole czułem się swobodnie.
Szukając ucieczki od coraz większy problemów w kontaktach z tymi, którzy powinni być mi najbliżsi, skupiłem się na nauce z zapartym tchem chłonąc wiedzę o tworzeniu eliksirów, ucząc się nowych zaklęć, czy czytania run. Jednocześnie zaczytywałem się w historiach o łamaczach klątw i ich przygodach, by w końcu zapragnąć takiej przyszłości dla siebie. Wiedziałem, że jest to wymagający i niebezpieczny zawód, ale nie przeszkadzało mi to, a fakt, że mój wybór nie zostałby w żaden sposób poparty przez rodzinę… Cóż, nie mogę zaprzeczyć, dał mi pewien rodzaj złośliwej satysfakcji. Miałem już więc cel w życiu, bunt nabrał nowej odsłony, a to wszystko sprawiło, że wreszcie udało mi się trochę podnieść na duchu. Reszta lat w Hogwarcie minęła mi więc na intensywnej nauce, przeplatanej wesołymi chwilami spędzonymi z przyjaciółmi.
Szkołę zakończyłem z wynikami, które bez problemu pomogły mi dostać się na szkolenie pod skrzydłami doświadczonego łamacza zaklęć, przez półtorej roku uczyłem się więc od niego wszystkiego, co najważniejsze w tym fachu, nie raz i nie dwa kończąc z drobnymi urazami; na własnej skórze poznałem jak bardzo niebezpieczny jest ten zawód, nie odwiodło mnie to jednak od moich planów. Byłem zdeterminowany, pewny siebie, choć nie czułem się wcale wolny od obaw. Nie było mi łatwo, ale walczyłem o swoje, więc gdy nadszedł dzień egzaminu, który miał zdecydować o moim być albo nie być, byłem odpowiednio przygotowany. .
Wiedziałem, że dostanie się do Gringotta nie jest ani najłatwiejsze, ani nie zagwarantuje mi długiego i szczęśliwego życia, w końcu wiele z tragicznych przygód łamaczy dotyczyła właśnie tych, którzy pracowali dla banku, nie mogłem jednak oprzeć się pokusie życia pełnego przygód. Kariera w Ministerstwie wydawała mi się zbyt stateczna, zbyt nudna, a ta na własną rękę… cóż, tutaj trzeba było się liczyć z tym, że nie zawsze będę miał zapewnioną pracę, a i zlecenia niekoniecznie miały być całkiem zgodne z prawem. Wiedząc więc jak wygląda sytuacja, nie wahałem się ani chwili, aplikowałem na stanowisko, by następnie spędzić kilka najgorszych dni mojego życia oczekując na wyrok od przyszłego pracodawcy.
Zaraz, napisałem najgorszych? Możliwe, że w tamtym momencie wydawało mi się to tragiczne i najgorsze, lecz kiedy pomyślę o tym teraz… Przepraszam, musiałem przerwać, nie dałem rady powstrzymać się od śmiechu. Może więc ten dziwak miał rację? Coś jest w tym spisywaniu przeszłości, nie miałem okazji do śmiechu od jakiegoś czasu…
Wracając do tematu, zostałem przyjęty, oszalałem z radości, rzuciłem się na moje pierwsze zlecenie z niesamowitym entuzjazmem. Byłem tak rozproszony swoim szczęściem i podnieceniem, że aż dziw, iż to zlecenie nie skończyło się tragiczną śmiercią w jakiejś pułapce, które tak lekkomyślnie ignorowałem. Na szczęście jedyne co straciłem, to odrobina krwi, kiedy jedno z zaklęć aktywowało się niespodziewanie raniąc mnie w rękę. Od tamtej pory byłem już ostrożniejszy.
Życie Łamacza klątw wydawało mi się cudowne, podróżowałem, zwiedzałem, odkrywałem sekrety przeszłości, ale wystarczyło zaledwie pół roku bym przekonał się, że to nie wszystko czego brakowało mi do szczęścia.
Zobaczyłem ją na spotkaniu w szerszym gronie znajomych, większość stanowili ludzie, których dobrze znałem ze szkoły, część gromady zaś kojarzyłem, ale nie koniecznie trzymałem się z nimi. Jessa była po środku tej grupy, lubiłem ją, podobała się mi, utrzymywałem z nią jakiś kontakt, nie był on jednak tak intensywny, jak mógłby być. Tamtego wieczora pożałowałem, że dopiero wtedy doceniłem jej towarzystwo tak naprawdę. Prawie całe spotkanie spędziłem na rozmowach z nią, podziwianiu jej urody, nic więc dziwnego, że gdy tylko się rozstaliśmy musiałem, po prostu musiałem, napisać do niej list i zaoferować jej wspólne popołudnie przy herbacie. Nie wyobrażałem sobie nie zobaczyć się z nią choć jeszcze ten jeden raz zanim ponownie ruszyłbym w drogę. Wszystko co nastąpiło później potoczyło się tak gwałtownie, że aż trudno mi w to uwierzyć. Pisałem do niej niemalże co drugi dzień, wracałem na spotkania z nią tak często, jak tylko mogłem i zakochiwałem się w niej, choć jeszcze niedawno sądziłem, że w moim życiu długo nie będzie miejsca na takie uczucia, w końcu miałem pracę, która miała być moim spełnieniem. Minęło trochę ponad pół roku do oświadczyn, niewiele więcej czasu do wspólnego zamieszkania. Moja rodzina, jak można było się po niej tego spodziewać, nie poparła moich zabiegów i w momencie, w którym dowiedziała się o zaręczynach zerwała ze mną kontakt doszczętnie, w końcu splamiłem ich honor, postanowiłem spędzić życie u boku kobiety, której krew nie była czysta.
Wiecie jak bardzo jasna wydawała mi się przyszłość, w chwili w której spełniały się powoli wszystkie moje marzenia? Miałem kogoś, kogo mogłem nazwać prawdziwie bliską osobą, miałem pracę, w której się odnajdowałem, miałem przyjaciół. Nie wzięliśmy od razu ślubu, chcieliśmy odłożyć na to odpowiednią ilość pieniędzy i znaleźć okres, w którym oboje będziemy mieć wystarczająco czasu, by przygotować się do niego odpowiednio, ale nie przeszkadzało to nam, a na pewno mi, choć miałem wrażenie, że i Jessa nie ma nic przeciwko. I kiedy wydawało się, że życie nie może być lepsze moja narzeczona powiedziała mi słowa, które ponownie sprawiły, że mój świat stanął na głowie. Była w ciąży. Miałem zostać cholernym ojcem. Na początku trochę mnie to przeraziło, bałem się, że się nie sprawdzę, że będzie nam ciężko, ale bardzo szybko dotarło do mnie, że przecież to najwspanialsza rzecz, która mogła się nam przytrafić. Nasze uczucie miało znaleźć realny, ucieleśniony dowód. Ucieszyłem się więc, pozwoliłem ponieść sytuacji, zacząłem z nią planować wszystko, dalsze życie, ślub (bo przecież nie powinniśmy już go odwlekać), to jak wychowamy naszego potomka.
A potem, trzy miesiące później, zrujnowałem wszystko. Jedna błędna decyzja, jeden głupi błąd…
Brawura to najgorsza cecha, jaką wtedy miałem, brawura i zbytnia pewność siebie. Wyjechałem przecież rozwiązać tylko proste zadanie, złamać parę klątw, wrócić szybko do domu… może za bardzo się spieszyłem? Może byłem zbyt dumny by zapewnić sobie wsparcie? Teraz już nie wiem, wszystko zamazane jest wspomnieniem faktycznych najgorszych chwil w moim życiu, które zaczęły się w 1950 roku, pewnej zimnej nocy przy pełni księżyca. Wiedziałem, że o tej właśnie porze jedno z zaklęć będzie nieaktywne, że dzięki temu ominie mnie część roboty, nie będę musiał go przełamywać, przejdę o krok dalej i rozwiąże sprawę o wiele szybciej. Zaślepiony tą wizją zupełnie nie zwróciłem uwagi na inne możliwe zagrożenia takiej nocy, niestety one o mnie nie zapomniały. To, co nastąpiło wtedy, jest zamazaną, nakładającą się na siebie warstwą kilku przebłyskowych wspomnień, widoków, zapachów, zdarzeń… Pamiętam hałas, który oderwał mnie od pracy, dziwny zapach unoszący się w powietrzu i strach, który sprawił, że nie zdążyłem na czas unieść ręki z różdżką. Pamiętam palący ból i krew lejącą się z rany, plamiącą moją szatę, pamiętam mój krzyk, rzucone bez namysłu zaklęcie i ciężkie uderzenie skały, gdy upadłem pokonany bólem. Nie wiem jak później znalazłem się na słomianym łożu, nie wiem kim dokładnie była osoba, która się mną opiekowała, byłem z daleka od Anglii, nie znałem lokalnych dialektów, nie miałem przy sobie tłumacza… Wiem tylko, że dzięki tej osobie doszedłem do siebie, przeżyłem, mimo paskudnej rany ciągnącej się od łuku szczęki przez podbródek aż po szyję, na której na szczęście nie miałem naruszonej krtani ani tętnicy, jednak upływ krwi i tak był duży. Sam nie dał bym rady sobie pomóc, ani tym bardziej teleportować się w miejsce w które ktoś by o mnie zadbał.
Minęły prawie dwa tygodnie do dnia, w którym byłem w stanie podnieść się na nogi i wrócić do domu, w tym czasie w pełni zrozumiałem już kto mnie zaatakował i jaka przyszłość od tej pory mnie czekała. Koszmary gnębiły mnie każdej nocy, a potwierdzenie z ust osoby, która pomagała mojemu wybawicielowi… Cóż, lepiej chyba to usłyszeć niż się domyślać, prawda?
Wróciłem do Jessy, ale nie byłem już sobą. W Londynie powiedziałem, że to pułapka, której nie zauważyłem, jakaś paskudna klątwa, która pozbawiła mnie sił do tego stopnia, że nie mogłem się ruszyć do Munga, która uniemożliwiła mi kontakt. Lokalny szaman mi pomógł, zagoił rany, które klątwa pozostawiła na moim ciele, tylko po jednej zostawiając bliznę, olbrzymią i paskudną. Tak to tłumaczyłem wszystkim, a oni zdawali się przyswajać to bez problemu, nie podejrzewali niczego innego, w końcu moja praca była bardzo groźna, prawda? Nie dopytywali się o szczegóły, a i ja nie chciałem rozmawiać o wypadku, w ogóle nie byłem skłonny do żadnych kontaktów, zrobiłem się nerwowy, łatwo było wyprowadzić mnie z równowagi, krzyczałem gdy ktoś mnie zirytował, a im bliżej było pełni tym szybciej wybuchałem. Nie tylko przez wilka, który siedział już we mnie, strach przed najbliższą przemianą też mieszał mi w głowie. Do tego stopnia, że nie zaufałem nawet najbliższej osobie, do tego stopnia, że nie widząc innego rozwiązania zrujnowałem swoje życie doszczętnie.
To, jak składałem wypowiedzenie w Gringocie już prawie uciekło mi z głowy, ale słowa, które tego samego dnia skierowałem do Jessy… Nigdy o nich nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę bólu w jej oczach, gdy mówiłem, że nie chcę już z nią żyć, że nie byłem na to gotów, że nie mogę się żenić z kimś, kto nie jest czystej krwi. Rozdarłem jej serce na strzępy, porzuciłem ją i nasze nienarodzone dziecko, ale przynajmniej moje kły i pazury miały nie spłynąć jej krwią, bo przecież… Jeśli bym został… To kiedyś mogło nastąpić.
Uciekłem, stchórzyłem, ale byłem pewien, że robię dobrze, ratowałem w końcu życie najbliższych. Zostawiłem ich samych, spaliłem za sobą wszystkie mosty i wyjechałem z kraju. To, co robiłem przez następne lata by przetrwać nie napawa mnie ani dumą, ani chwałą; to jakich czynów dopuszczałem się by ukryć swoje prawdziwe oblicze… Do tamtej pory uważałem się za dobrego człowieka, ale wszystko się zmieniło. Zraniłem najbliższych, czemu miałbym nie ranić obcych? Moje życie zmieniło się w pasmo najpierw na wpół legalnych, potem całkiem nielegalnych działań. W pełnie ukrywałem się przed światem, między nimi łapałem się każdej możliwej roboty byle tylko mieć na swoje utrzymanie i na dalsze podróże, bo nigdzie nie chciałem zostać na dłużej. To groziło wydaniem. Łamałem więc klątwy na zlecenia podejrzanych osób, przemycałem towary, które niekoniecznie powinny wydostać się poza granice kraju, wymazywałem pamięć tym, którzy zaczynali podejrzewać, że coś ze mną jest nie tak… Spraszałem do łóżka obce kobiety, których więcej nie chciałem widzieć po jednej upojnej nocy, a wszystko to by zablokować myśli o samotności i o tej, za którą tęskniłem. Wdawałem się w bójki w obronie własnej, czy w obronie towaru, który właśnie szmuglowałem - w czasie jednej z nich tracąc moją starą różdżkę, następna okazała się dość ironicznym żartem; grałem nieczysto by wygrać z konkurencją, a wszystko to trwało sześć lat. Sześć lat wstydu i staczania się na same dno, bo przecież jakie inne życie mogło czekać mnie, wilkołaka? Poddałem się, stchórzyłem i nigdy nie miałem odwagi naprawić swoich błędów, poza jedną próbą, jednym listem wysłanym pół roku po mojej ucieczce, wylewnymi przeprosinami i pieniędzmi na życie dla naszego dziecka. Ale odpowiedź na niego nigdy nie nadeszła, a przez to resztki mojego honoru utonęły w bagnie, jakim stało się moje życie.
Dopiero niedawno usłyszałem o istnieniu wywaru tojadowego. Wieści dotarły do mnie, gdy po raz pierwszy od ucieczki moja noga stanęła znów na terenie wysp Brytyjskich, byłem w Szkocji, więc nie myśląc wiele spakowałem cały swój dobytek i wyruszyłem w podróż powrotną, niczym syn marnotrawny wróciłem do Londynu i wynająłem pokój na Pokątnej, robiąc co mogłem by zdobyć to dziadostwo i wreszcie skrócić swoją tułaczkę. Pierwszy raz wypróbowałem go daleko poza miejscem zamieszkania, spędziłem noc zwinięty w kłębek na leśnym poszyciu drżąc na całym ciele z obawy, że jednak za chwilę stracę nad sobą panowanie, że znowu będę miał dziurę w pamięci. Za drugim razem podjąłem się już wędrówki po lesie, podziwiałem świat po raz pierwszy odbierając go zmienionymi, wilkołaczymi zmysłami, uspokoiłem się już, przekonałem, że krwiożercza bestia zniknęła na dobre, a to oznaczało, że mogłem wrócić do życia, mogłem się otrząsnąć, spróbować wygrzebać z bagna, w które wdepnąłem. Dopiero wtedy w pełni zainteresowałem się sytuacją polityczną panującą w kraju, wszystkim co działo się podczas mojej nieobecności. W trakcie podróży docierały do mnie ledwo strzępki informacji, plotki o tym co wyprawiał Grindewald, gdy parę lat po śmierci Dumbledore’a poczuł się tak swobodnie. Jeszcze w trakcie mojego pobytu w państwie nie działo się tu dobrze, wojna która przetoczyła się przez nasze ziemie była tego dobrym przykładem, jednak teraz… Nie podoba mi się panująca tutaj sytuacja, nie popieram reżimu, nie popieram panujących przekonań wśród dużej rzeszy ludzi. Jednak mimo tego nie wypowiadam nigdzie publicznie swojego zdania, jeszcze nie sprzątnąłem bałaganu wokół siebie.
I właśnie dlatego to pisze, ktoś mi powiedział, że pierwszym etapem naprawienia wszystkiego jest rozliczenie się z samym sobą. Czy to mi pomoże? Nie mam pojęcia, prawdę mówiąc szczerze w to wątpię, choć nie przeczę, aż mnie korci by to już spalić, w końcu będzie w tym jakaś symbolika. Cholerna spowiedź i głupie oczyszczenie. Staram się już nie oszukiwać w życiu, nie szmugluje, nie działam na granicy prawa, na razie utrzymuje się z oszczędności, ale niedługo się to zmieni, wróciłem na rynek, jutro przyjmuję swoje pierwsze od dawna zlecenie jako wolny strzelec. Ale w tym momencie najpierw pozostaje spalić przeszłość. To pierwszy krok.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 20 | + 2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | + 2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 5 | + 1 (różdżka) |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język egipski | I | 1 |
Język francuski | I | 1 |
Język goblidegucki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Starożytne Runy | III | 25 |
Historia Magii | II | 10 |
Astronomia | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Rzeźbiarstwo (wiedza) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | ½ |
Latanie na miotle | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Wilkołak | - | 11 (+22) |
Reszta: 4,5 |
Sokół (zamiennik sowy), różdżka
I created a monster
a beast inside my brain
Ostatnio zmieniony przez Aidan Bagman dnia 08.08.18 0:55, w całości zmieniany 6 razy
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
Witamy wśród Morsów
[08.08.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)
[14.10.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): +0,5PB
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB
[12.08.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: odłamek spadającej gwiazdy x4
[20.08.18] Zdobycie osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek; +30 PD
[14.10.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): +30PD, +0,5PB
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB, +30PD