James Ollivander
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: Lancaster Castle, Lancashire
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Różdżkarz
Wzrost: 179cm
Waga: 60
Kolor włosów: Czekoladowe
Kolor oczu: Piwne
Znaki szczególne: Niezdrowo blady odcień skóry, wieczne wory pod oczami.
drzewo entowe, włókno z serca smoka, dość sztywna, 11 cali
Ravenclaw
Kot
Stworzone przez niego różdżki, zniszczone, w strzępach.
Świeżo skoszona trawa, wiosenne kwiaty
James dzierżący w dłoni niezwykle potężną różdżkę, która sam stworzył. Obraz nieco zamazany bowiem nie wiadomo jak takowa mogłaby wyglądać.
Badanie oraz tworzenie nowych różdżek. Ostanio również nieco wróżbiarstwa.
Ślizgońska drużyna Quidditch'a, Włoska reprezentacja Quidditch'a
Brak
Klasyka, Jazz
Jack Falahee
20 kwietnia 1928 roku to pamiętny dzień w rodzinie Ollivander'ów. Wtedy to, zimnym, wietrznym i deszczowym wieczorem na świat przyszedł pierwszy syn Caspian'a i Sary. Początkowo był małym odbiciem mamy: jasne, piwne, brązowa czuprynka, nawet miał piegi... cóż, mogło to trochę rozczarować pana domu, ale zupełnie niesłusznie - wystarczyło trochę poczekać.
Był uroczym brzdącem, bez dwóch zdań: wiecznie roześmianym, prawie niekłopotliwym, ciekawskim, choć grzecznie trzymał się blisko któregoś z dorosłych: najczęściej niani, bacznie obserwując jak wykonuje swoje obowiązki i towarzysząc jej przez cały dzień. Rodzice niestety byli zapracowani w Ministerstwie oraz rodzinnym sklepie... Zresztą to ponoć dobrze robiło dzieciom: wychowywanie przez osoby do tego powołane.
Kiedy trochę podrósł, miejsce niani zastąpiła guwernantka i o ile za tą pierwszą przepadał, ta druga zupełnie mu nie podeszła. Nie dość, że była starą, zrzędliwą czarownicą mówiącą w dziwny sposób, jakoś gardłowo, to jeszcze zmuszała go do nauki takich rzeczy jak język francuski i niemiecki, nie pozwalała się bawić ani jeść o porach do tego przeznaczonych (czyli cały czas). Właśnie na niej mały James uczył się robienia przeróżnych dowcipów i zwiewania, gdzie pieprz rośnie. Doszedł z tym do takiej wprawy, że kobieta w końcu nie wytrzymała i trzeba było ją zmienić. Ta nowa była ciut lepsza i doskonale sobie radziła z łobuzem. Zresztą chłopiec nie miał już tyle czasu na wymyślanie psikusów, bo doszły mu nowe zajęcia - w tym jazda "konna", historia i taniec. Początkowo mógł to być przerost treści nad formą, ale z czasem zaowocowało to oczekiwanymi rezultatami.
Inna sprawa, że to coraz aktywniejsze spędzanie przez niego czasu, ujawniło niechcianą przez nikogo chorobę. Od zawsze był trochę bledszy od innych dzieci, stopy i dłonie miał lodowate (chociaż zmuszenie go do założenia skarpetek czy rękawiczek łączyło się z długą i brutalną batalią), ale zawsze można było zrzucić winę na to, że... taki był po prostu jego urok. Żarty się jednak skończyły, kiedy po jakiejś głupiej gonitwie po domu, nagle zaczął bardzo szybko oddychać, a krótko potem stracił przytomność. Błyskawicznie zabrano go do szpitala, gdzie po serii badań stwierdzono jedną z nieuleczalnych chorób - śmiertelną bladość.
Rok 1939 przyniósł ze sobą zawieruchę wojny i choć James nie odczuł tego bezpośrednio, to pośrednio jak najbardziej - o ile dotąd rodzice mieli dla niego mało czasu, to teraz nie mieli go praktycznie wcale. Czy chłopiec rozumiał to, że mają swoje obowiązki i muszą ciężej pracować niż dotychczas? Ciężko stwierdzić, ale cierpliwie nie wchodził im w drogę tylko z zafascynowaniem spoglądał na nich swoimi brązowymi ślepiami. Bardzo zmienił się od czasów niemowlęctwa, coraz bardziej upodabniając się do ojca. Wprawdzie wciąż miał te swoje piegi, ale zarówno kolor oczu jak i barwa włosów zaczęły ciemnieć nabierając nowych odcieni. Spoważniał, uspokoił się i przycichł znacznie. Dorosłym było to nawet na rękę, bo dzięki temu nie narażał się na ostrzejsze ataki choroby. Eliksiry, które dostawał systematycznie były niestety trochę złudną gwarancją jego zdrowia, ale na pewno w jakimś stopniu też pomagały.
W wieku jedenastu lat zaczął się buntować. Miał wrażenie, że nieobecność rodziców to kara za jego chorowitość, podświadomie chyba liczył też na to, że jego sprzeciw i pokazywanie jaki to jest silny i niezależny, zwróci na niego uwagę rodziców. I zwróciło... kiedy po wściekłej awanturze, ponownie wylądował w szpitalu.
Po tym incydencie znów spokorniał... choć niekoniecznie mentalnie. Grzecznie przyjmował, co przyjmować miał, zachowywał się jak przystało na panicza, ale w oczach już na zawsze pozostały mu charakterystyczne iskierki buntu i uporu. Przyjmował swój los takim, jaki był, choć w głębi serca zupełnie się z nim nie zgadzał. Z jednej strony to dobrze o nim świadczyło: wyhartowało w nim cierpliwość, opanowanie nawet w kryzysowych sytuacjach, ale z drugiej... kumulowanie w sobie tego typu i takiej ilości negatywnej energii nie jest najlepszym wyjściem.
Kiedy pojawił się list z Hogwartu, James był w siódmym niebie. Dla nikogo nie było to zaskoczeniem, ale nie umniejszało to w żadnym stopniu radości chłopca. Już od dłuższego czasu z wytęsknieniem czekał na zmianę nauki języków, etykiety i całej reszty nudnych rzeczy na przyswajanie sobie wiedzy magicznej.
Początkowo jednak ciężko było mu się odnaleźć w szkole. Czuł się nieswojo w otoczeniu aż tylu rówieśników na raz. Trochę pomógł mu fakt, że trafiając do Ravenclaw znalazł się wśród raczej szlachetnie urodzonych... ale i tak był osobą dość zamkniętą w sobie i trzymał się na uboczu. Pewności siebie nie dodały mu też pierwsze lekcje latania. Jako syn dwójki szkolnych zawodników w drużynach Quidditcha, James nie powinien mieć z lataniem najmniejszych problemów... a jednak. Wyszło szydło z worka i wynik zaniedbywania go przez rodziców, bo co z tego, że w dzieciństwie miał swoją własną miotłę, skoro jakoś nigdy go nie ciągnęło do niej bardziej niż do żywych stworzeń jakimi były kuce i konie? Teraz zaczął tego żałować - z lataniem szło mu chyba najgorzej spośród wszystkich, nawet dziewczynom wychodziło to lepiej... i pewnie nie miały też lęku wysokości. Czy jednak szło czy nie szło, czy lęk wysokości czy nie, to przecież James był z Ollivanderów, rodziny szlacheckiej i nie zamierzał się poddawać, wręcz przeciwnie: porażki tego typu tylko jeszcze bardziej go mobilizowały do częstszych i dłuższych ćwiczeń. Rzecz jasna po kryjomu, żeby nie zostać wystawionym na pośmiewisko wszystkich ze Ślizgonami na czele. Oczywiście jak to zwykle bywa z takimi "tajemnicami", szybko wychodzą na jaw i ta nie była wyjątkiem. Kiedy przyłapano go z kolegą – Sorenem Avery – na lataniu bez pozwolenia i w niedozwolonym miejscu.
James go lubił. I jego i jego siostrę, choć do tej pory jakoś nie mieli okazji czy śmiałości lepiej się poznać. Tak czy siak młodemu Ollivanderowi zwykle wystarczał rzut oka na daną osobę i już wiedział, czy ta przypadła mu do gustu czy nie. W ten właśnie sposób, choć nie spędzał z Averymi czasu, czuł do nich jakąś sympatię. I proszę, jego szósty zmysł wcale się nie pomylił: to właśnie dzięki Sorenowi nauczył się latać na przeklętej miotle całkiem przyzwoicie nawet ze swoim lękiem wysokości. I tego też chłopakowi nie zapomniał. Na zawodnika w Quidditchu nikt by go nie wziął, ale to nawet lepiej, bo sam absolutnie się do tego nie palił. Nie musiał się za to już martwić o to, że będzie obiektem kpin.
Jeśli chodzi o naukę, to najlepiej szło mu z zaklęciami, z obroną przed czarną magią i wróżbiarstwem oraz numerologią. Kiedy wszyscy przysypiali na zajęciach z liczb czy wróżenia, James z zaangażowaniem i autentyczną ciekawością ich słuchał. Kilka razy nawet udało mu się przepowiedzieć coś, co w pewnym sensie się sprawdziło. Jego ulubionymi książkami stały się właśnie te opasłe tomiska do interpretacji cyfr oraz wizji, sztuki pielęgnacji roślin i wszystkiego, przy czym normalne osoby w jego wieku zwykle wymiękały i zasypiały z nosem w kartkach. Cóż, młody Ollivander miał wiele wad, chyba trochę mniej zalet, ale spośród tych ostatnich bez wątpienia królowała nudo-odporność. Jednych interesowało mieszanie składników w kociołku, innych rzucanie nie takich znów niewinnych zaklęć, a jego... badania naukowe, nieco zielarstwa, wytwarzanie różdżek oraz badanie ich właściwości.
W drugiej klasie stał się zagorzałym kibicem ślizgońskiej drużyny Quidditcha i pozostał nim aż do zakończenia szkoły. Choć sam jakoś nigdy nie zapałał miłością do latania, udzielały mu się emocje podczas rozgrywek i szczerze to polubił. Także zrobił spore postępy jeśli chodzi o zjednywanie sobie przyjaciół i poznawanie nowych osób. Stał się śmielszy, chętnie nawiązywał rozmowę. Do tego uroczy, szelmowski uśmiech, potargane, kasztanowe włosy, piwne ślepia błyszczące radością... coraz częściej łapały się na to dziewczyny, chociaż niespecjalnie go one interesowały. No, poza jedną, ale ta była w kręgu jego zainteresowań ze względu na bogatą kolekcję ciekawych książek, które często pożyczał.
Mijały kolejne lata, wojna się skończyła... czy dobrze, czy źle, nad tym James się nie głowił. Nie zwrócił też szczególnej uwagi na zmiany jakie przez to zaszły. Nie szczególnie przykładał się do nauki w tamtym czasie, a jednak oceny miał doskonałe, na brak popularności w Hogwarcie też nie cierpiał, tak samo jak na brak rozrywek, za to zmężniał trochę, zawsze elegancki i szarmancki. No, wciąż zdarzało mu się dogryzanie co poniektórym, choć chyba rzadziej niż dotychczas. To jednak na co najbardziej zwracało się uwagę, kiedy pojawiał się na horyzoncie to nie jego nienaganny wygląd, lekko rozmarzony uśmiech, zabawne frazy, którymi potrafił rozbawić największych ponuraków. Rozwinął też w sobie nadzwyczajny dar wróżenia i przepowiadania przyszłości. Czasami też zdarzało mu się miewać wizje na jawie. Nie do końca wiedział jak to rozumieć, więc zasięgnął wiedzy w książkach oraz u starszyzny rodu Ollivanderów. Wtedy dowiedział się, że mógł odziedziczyć dar jasnowidzenia po swojej babce, która była biegła w owej dziedzinie.
Po wielu latach, kiedy miał już pełen obraz tego, dokąd doprowadziły go jego wybory, stwierdził że dołoży swoją cegiełkę do rodzinnego interesu. Wygodne życie szlachcica w wielkim zamku nawet mu odpowiadało. Sprawił sobie futrzastego pupila a książki z młodzieńczych lat o historii magii i prawie zamienił na te dotyczące drzew wykorzystywanych do tworzenia różdżek oraz metod pozyskiwania rdzeni. Sprawiał przy tym wrażenie, że jest naprawdę szczęśliwy. Rozwijał się każdego dnia starając się kontynuować badania naukowe oraz poszerzając posiadaną już wiedzę a rodzinny interes przyniósł mu w krótkim czasie całkiem spory majątek.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 7 | +3 (różdżka/rdzeń) |
Zaklęcia i uroki: | 8 | +2 (różdżka/drewno) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 5 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Dodatkowy język | I lub II | 1 lub 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Numerologia | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Opieka nad magicznymi zwierzętami | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Różdżkarstwo | III | 25 |
Wróżbiarstwo | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 1 |
Jeździectwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (Jasnowidz) | - | 17 |
Reszta: 0 |
Różdżka,