Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Trybuny
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trybuny
Wysokie drewniane trybuny mieszczące kilkadziesiąt osób dają doskonały widok na pobliskie boisko Quidditcha, na którym przez cały okres wielkiego święta rozgrywają się mniej lub bardziej amatorskie mecze; byli zawodnicy Zjednoczonych z Puddlemere czasem dają tu popisy swoich umiejętności, zabawiając stęsknioną za pogrzebanymi wspomnieniami widownię.
Sheila kochała dzieci i przebywanie z nimi – można powiedzieć, że przy nich napędzała ją głównie siła nawyku, bo ile to razy biegała za młodszymi dziećmi z cygańskiego taboru, aby zagonić je do kąpieli albo pomagała gotować posiłek dla wszystkich, jednocześnie sadzając sobie niemowlaki na kolana. Od małego przyzwyczajano ją do szybkiego zamążpójścia i rozciągano przed nią perspektywy własnej rodziny i siedzenia w podobnym gronie, tym razem jako mężatka z własnym dzieckiem na kolanach. Gotowa więc była zająć się każdym dzieckiem, niestety nie każdy dawał jej taką możliwość. No dobrze, praktycznie nikt nie dawał, więc nie wiedziała, czy przez ostatnie dwa lata nie wyszła z wprawy i nie zaśniedziała się.
Przynajmniej w szyciu mogła jakkolwiek wspomóc Trixie, a i miała szczerą nadzieję, że poduczy się nieco i uda jej się coraz lepiej zarówno przerabiać potrzebne rzeczy, jak i szyć swoje własne projekty. Szczerze tęskniła do kolorowych, strojnych spódnic, jakie zawsze nosiły kobiety w jej taborze, a chociaż nie miałaby odwagi nosić je w Londynie, wiedząc, że mogą zbędnie przyciągać uwagę, co nigdy nie było mile widziane, jeżeli nie miało się odpowiednich „pleców”, tak mogłaby spokojnie zabierać je w spokojniejsze rejony, wyrażając siebie i tę część swojej kultury w sposób, który kochała.
Teraz jednak musiała skupić się na obecnej sytuacji, delikatnie przechodząc pomiędzy ławkami i ostrożnie wdrapując się na niektóre z nich, tak aby najzwyczajniej w świecie dotrzeć szybciej. Nikt nie grał o tej porze, nikt też nie wpatrywał się, czy aby prezentowały sobą jakąś większą ogładę, nie miała więc Sheila nic przeciwko, aby niekoniecznie zachowywać się tak, jak przystało uroczym dziewczynkom. Nie do końca była taka, chociaż ludzie lubili ją tak postrzegać.
- Miło mi poznać, dziękuję, że znalazłaś dla mnie chwilę. I fakt, w takich ciemnościach pewnie byśmy się minęły, nawet ze światłem. – Kto by pomyślał, że dostrzeganie się w jednostajnej okolicy nie było najłatwiejsze? Cóż, cieszyć się mogły za latarnie. Gotowa była za to pójść tam, gdzie ją Trixie poprowadzi, podobnie jak panna Becket rozważając to, że raczej jej własna towarzyszka nie naskoczy na nią nagle w jakimkolwiek celu. Ciężko jednak w tych czasach było zyskiwać jakiekolwiek inne myśli – nie przez złośliwość, ale po prostu wojna każdego nauczyłaby ostrożności. Oprócz tych pozbawionych odruchów.
- Jeżeli chcesz, mogę jakoś pomóc przy dziecku, często zajmowałam się młodszymi kolegami i koleżankami. – Wolała nie mówić, że robiła im za siostrę, odnosząc się do tego przez pryzmat doświadczeń własnej rodziny. – Mam nadzieję, że uda się nam całkiem sprawnie. Zabrałam ze sobą parę rzeczy i nie są najwyższej jakości, ale lepsze to niż nic. – Czego zresztą spodziewać się ubraniach znalezionych w opustoszałych mieszkaniach pracowników doków? Nikt tam nie nosił jedwabi.
- Ulubioną, hm…to niewiele, ale najmilej wspominam apaszkę, którą zrobiłam dla…umm..przyjaciela…- zająknęła się nieco, kiedy pomyślała o Aidanie i o tym, jak dobrze wyglądał w apaszce podkreślającym jego męską, acz delikatną twarz, promieniście złote włosy i te jasne oczy, które wyglądały jak dwa spokojne jeziora. I te dołeczki, kiedy się uśmiechał. Odchrząknęła, przywracając się do porządku i zerkając jeszcze na Trixie kiedy ta starała się dostać do pomieszczenia. Sama położyła swoją torbę tuż obok, odwieszając zarówno płaszcz swój jak i panny Beckett.
- Jasne, w razie czego to wołaj! – O ile nie potrzebowała jej pomocy albo nie chciała, aby poszła z nią, to Sheila zaczęła wyciągać przyniesione przez siebie ubrania, póki co składając je w jednym miejscu i zostawiając sortowanie na później.
Przynajmniej w szyciu mogła jakkolwiek wspomóc Trixie, a i miała szczerą nadzieję, że poduczy się nieco i uda jej się coraz lepiej zarówno przerabiać potrzebne rzeczy, jak i szyć swoje własne projekty. Szczerze tęskniła do kolorowych, strojnych spódnic, jakie zawsze nosiły kobiety w jej taborze, a chociaż nie miałaby odwagi nosić je w Londynie, wiedząc, że mogą zbędnie przyciągać uwagę, co nigdy nie było mile widziane, jeżeli nie miało się odpowiednich „pleców”, tak mogłaby spokojnie zabierać je w spokojniejsze rejony, wyrażając siebie i tę część swojej kultury w sposób, który kochała.
Teraz jednak musiała skupić się na obecnej sytuacji, delikatnie przechodząc pomiędzy ławkami i ostrożnie wdrapując się na niektóre z nich, tak aby najzwyczajniej w świecie dotrzeć szybciej. Nikt nie grał o tej porze, nikt też nie wpatrywał się, czy aby prezentowały sobą jakąś większą ogładę, nie miała więc Sheila nic przeciwko, aby niekoniecznie zachowywać się tak, jak przystało uroczym dziewczynkom. Nie do końca była taka, chociaż ludzie lubili ją tak postrzegać.
- Miło mi poznać, dziękuję, że znalazłaś dla mnie chwilę. I fakt, w takich ciemnościach pewnie byśmy się minęły, nawet ze światłem. – Kto by pomyślał, że dostrzeganie się w jednostajnej okolicy nie było najłatwiejsze? Cóż, cieszyć się mogły za latarnie. Gotowa była za to pójść tam, gdzie ją Trixie poprowadzi, podobnie jak panna Becket rozważając to, że raczej jej własna towarzyszka nie naskoczy na nią nagle w jakimkolwiek celu. Ciężko jednak w tych czasach było zyskiwać jakiekolwiek inne myśli – nie przez złośliwość, ale po prostu wojna każdego nauczyłaby ostrożności. Oprócz tych pozbawionych odruchów.
- Jeżeli chcesz, mogę jakoś pomóc przy dziecku, często zajmowałam się młodszymi kolegami i koleżankami. – Wolała nie mówić, że robiła im za siostrę, odnosząc się do tego przez pryzmat doświadczeń własnej rodziny. – Mam nadzieję, że uda się nam całkiem sprawnie. Zabrałam ze sobą parę rzeczy i nie są najwyższej jakości, ale lepsze to niż nic. – Czego zresztą spodziewać się ubraniach znalezionych w opustoszałych mieszkaniach pracowników doków? Nikt tam nie nosił jedwabi.
- Ulubioną, hm…to niewiele, ale najmilej wspominam apaszkę, którą zrobiłam dla…umm..przyjaciela…- zająknęła się nieco, kiedy pomyślała o Aidanie i o tym, jak dobrze wyglądał w apaszce podkreślającym jego męską, acz delikatną twarz, promieniście złote włosy i te jasne oczy, które wyglądały jak dwa spokojne jeziora. I te dołeczki, kiedy się uśmiechał. Odchrząknęła, przywracając się do porządku i zerkając jeszcze na Trixie kiedy ta starała się dostać do pomieszczenia. Sama położyła swoją torbę tuż obok, odwieszając zarówno płaszcz swój jak i panny Beckett.
- Jasne, w razie czego to wołaj! – O ile nie potrzebowała jej pomocy albo nie chciała, aby poszła z nią, to Sheila zaczęła wyciągać przyniesione przez siebie ubrania, póki co składając je w jednym miejscu i zostawiając sortowanie na później.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Trixie machnęła lekko ręką, samym gestem przekazując, że nowo poznana dziewczyna nie miała za co jej dziękować. Ostatnimi czasy do jej warsztatu krawieckiego często ściągały osoby zmotywowane potrzebą, które pragnęły nauczyć się choćby podstaw krawiectwa; łatwiej było funkcjonować na co dzień z transmutacją, ale brak biegłości w tej dziedzinie magii skazywał na konieczność chwycenia za igłę i nitkę, by sprawić sobie nowy element garderoby lub poprawić jakiś obecnie już istniejący. Nie zwykła odmawiać im pomocy. Chociaż czasu miała niewiele a terminy goniły niemiłosiernie, ojciec uczył ją, by zawsze znaleźć chwilkę na wsparcie w problemie, nie wiadomo przecież, czy pewnego dnia to ona nie zwróci się do kogoś po prośbie.
- Nie ma potrzeby, pewnie nie będzie tak źle - odpowiedziała gładko, ale w ramach własnego podziękowania posłała Sheili ciepły uśmiech. Jej zaangażowanie w to spotkanie było naprawdę zadowalające: po raz kolejny docierał do niej fakt, że w swoim otoczeniu miała ludzi nieroszczeniowych i uczynnych, którzy potrafili odpłacić się dobrocią w epoce, kiedy bezinteresowność i troska nie szły w parze z interesami narodu przesiąkniętego dziwnym zlodowaceniem. - Ale jeśli przegram z nim starcie tytanów to możesz mnie wesprzeć. To dzieciaczek mojej przyjaciółki, ciężko znosi jej pobyt w lecznicy - wyjaśniła pokrótce sytuację kiedy zbliżały się do domu wspomnianej kobiety, który miał posłużyć im dziś za pracownię. Przy dobrych wiatrach jeszcze tego samego wieczora powinny być w stanie dostarczyć trochę ubrań do najbardziej potrzebujących mieszkańców Dorset; Trixie wiedziała, że jedno miejsce ich składowania i dalszego rozdawania miało miejsce w pobliskiej świetlicy, więc jeśli malec nie będzie robił problemów i prędko zaśnie, miały szansę zrobić więcej dobrego niż pierwotnie przewidywały. - Teraz trudno o nienaganną jakość, nie przejmuj się - dodała jej otuchy i z uwagą wysłuchała o apaszce. Wiele kobiet zaczynało podobnie, prawidłowo sięgały po mniejsze projekty, by stopniowo radzić sobie z coraz większymi kreacjami; dziś Sheila mogła spróbować własnych sił pod okiem Beckett, co, dywagując nieskromnie, powinno zaopatrzyć ją w kilka tajników i sztuczek rzemiosła mogących przyspieszyć samodzielne krawiectwo na większą skalę. - Wojenna miłość? - zagadnęła jeszcze z nieco krnąbrną ciekawością. Nie mogła sobie tego odmówić, kiedy Doe w taki sposób wypowiedziała słowo przyjaciel.
Będące już w środku domu czarownice podzieliły się obowiązkami. Podczas gdy Sheila zajęła się wykładaniem materiałów w salonie, Trixie upewniła się, że młodzieniec smacznie spał w swoim pokoju, więc jedyne, co mogła zrobić, to poprawić mu pościel i przymknąć uchylone okno, by nie przeziębił się podczas snu, a potem zeszła cicho po schodach. Zahaczyła jeszcze o kuchnię, skąd wzięła dwie szklanki i dzbanek wypełniony wodą, wszystko to stawiając na stole w saloniku. Ubrania rozłożone były na sofie, póki co.
- Sporo tego mamy - oceniła po krótkich oględzinach. - Wyjdzie przynajmniej kilkanaście szalików i czapek, może nawet kilka swetrów. Wszystkiego pewnie nie damy rady dziś obrobić, ale im wcześniej zaczniemy, tym praca szybciej zapali się w rękach. Masz swoje igły? - spytała towarzyszkę. Na wszelki wypadek wzięła więcej własnych, tak samo jak dodatkową parę nożyczek, miarki i ołówki. Mogła wziąć nawet maszynę krawiecką... Ale wtedy niechybnie obudziłyby młodego odgłosami. Sięgnęła do swojej torby i zaczęła z niej wykładać ciepłe, bawełniane materiały, a zaraz po nich niezbędne przybory.
- Nie ma potrzeby, pewnie nie będzie tak źle - odpowiedziała gładko, ale w ramach własnego podziękowania posłała Sheili ciepły uśmiech. Jej zaangażowanie w to spotkanie było naprawdę zadowalające: po raz kolejny docierał do niej fakt, że w swoim otoczeniu miała ludzi nieroszczeniowych i uczynnych, którzy potrafili odpłacić się dobrocią w epoce, kiedy bezinteresowność i troska nie szły w parze z interesami narodu przesiąkniętego dziwnym zlodowaceniem. - Ale jeśli przegram z nim starcie tytanów to możesz mnie wesprzeć. To dzieciaczek mojej przyjaciółki, ciężko znosi jej pobyt w lecznicy - wyjaśniła pokrótce sytuację kiedy zbliżały się do domu wspomnianej kobiety, który miał posłużyć im dziś za pracownię. Przy dobrych wiatrach jeszcze tego samego wieczora powinny być w stanie dostarczyć trochę ubrań do najbardziej potrzebujących mieszkańców Dorset; Trixie wiedziała, że jedno miejsce ich składowania i dalszego rozdawania miało miejsce w pobliskiej świetlicy, więc jeśli malec nie będzie robił problemów i prędko zaśnie, miały szansę zrobić więcej dobrego niż pierwotnie przewidywały. - Teraz trudno o nienaganną jakość, nie przejmuj się - dodała jej otuchy i z uwagą wysłuchała o apaszce. Wiele kobiet zaczynało podobnie, prawidłowo sięgały po mniejsze projekty, by stopniowo radzić sobie z coraz większymi kreacjami; dziś Sheila mogła spróbować własnych sił pod okiem Beckett, co, dywagując nieskromnie, powinno zaopatrzyć ją w kilka tajników i sztuczek rzemiosła mogących przyspieszyć samodzielne krawiectwo na większą skalę. - Wojenna miłość? - zagadnęła jeszcze z nieco krnąbrną ciekawością. Nie mogła sobie tego odmówić, kiedy Doe w taki sposób wypowiedziała słowo przyjaciel.
Będące już w środku domu czarownice podzieliły się obowiązkami. Podczas gdy Sheila zajęła się wykładaniem materiałów w salonie, Trixie upewniła się, że młodzieniec smacznie spał w swoim pokoju, więc jedyne, co mogła zrobić, to poprawić mu pościel i przymknąć uchylone okno, by nie przeziębił się podczas snu, a potem zeszła cicho po schodach. Zahaczyła jeszcze o kuchnię, skąd wzięła dwie szklanki i dzbanek wypełniony wodą, wszystko to stawiając na stole w saloniku. Ubrania rozłożone były na sofie, póki co.
- Sporo tego mamy - oceniła po krótkich oględzinach. - Wyjdzie przynajmniej kilkanaście szalików i czapek, może nawet kilka swetrów. Wszystkiego pewnie nie damy rady dziś obrobić, ale im wcześniej zaczniemy, tym praca szybciej zapali się w rękach. Masz swoje igły? - spytała towarzyszkę. Na wszelki wypadek wzięła więcej własnych, tak samo jak dodatkową parę nożyczek, miarki i ołówki. Mogła wziąć nawet maszynę krawiecką... Ale wtedy niechybnie obudziłyby młodego odgłosami. Sięgnęła do swojej torby i zaczęła z niej wykładać ciepłe, bawełniane materiały, a zaraz po nich niezbędne przybory.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chociaż podstawy posługiwania się igłą i nitką wyniosła jeszcze od babci, nie mogła powiedzieć, aby przed trafieniem pod skrzydła Adelaidy jakkolwiek zajmowała się tym na poważnie. Ot, parę ruchów aby zaszyć dziurę i aby wszystko wyglądało w miarę porządnie. Dopiero dwa lata temu zaczęła się tym zajmować, ale jednak również nie na pełen etat – miała jeszcze do spełnienia edukację, a w wolnym czasie raczej pomagała obsługiwać sklep niż rzeczywiście poświęcała się w pełni lekcjom szycia, ani też nie było na nie zupełnie czasu. Teraz jednak chciała rozwijać się w tym nieco, nawet jeżeli na głowie miała również utrzymanie całego domu – musiała zarabiać bardziej, aby jej rodzina mogła żyć bez dziwnych pomysłów które pakowały ich tylko w kłopoty. Wydawało się, że w tym momencie zrobi wszystko, aby jakoś pomóc jej rodzinie.
- Mam szczerą nadzieję. Ja akurat byłam dość grzeczna, ale mając dwóch braci, bardzo dobrze wiem, że trzeba mieć z nimi oczy dookoła głowy. Nawet jak wydawali się uroczy. – Nawet jeżeli chciała udawać, że jej bracia byli wyjątkowo grzeczni, ale tak naprawdę, kiedy tylko się uparli, potrafili być jak diabły wcielone. Mogli udawać, że nic nie robili i nie było o co ich oskarżać, ale Sheila bardzo dobrze wiedziała, że to nie było takie proste. Nikt nie znajdował kolczyków na ulicy. – Współczuję mu. Mam nadzieję, że jakoś się trzyma. – W końcu rozstania z rodziną nie były łatwe, zwłaszcza, że w młodym wieku nie wszystko się rozumiało. Nawet jeżeli było się całkiem dojrzałym kilkulatkiem.
Nie mogła powstrzymać się aby przez chwilę nie przyglądać się Trixie z zaciekawieniem. Chociaż naprawdę nie sądziła, aby Cillian miał polecić jej kogoś, kto byłby nieuprzejmy i nagle pakował ją w tarapaty, ciekawiło ją, jaką osobą mogła być panna Beckett. Na pewno pracowitą i dobrą, przynajmniej mogła to stwierdzić, kiedy oglądała jak się zachowywała i słuchała tego, co mówiła. Była pracowitą kobietą, która nie bała się spędzić wieczoru na pomocy, która miała trafić do innych i nie zajmować się czymkolwiek dla siebie. Podziwiała, że była tak pozytywnie do tego nastawiona i nie dziwiło jej, że Cillian ją polecił. Cóż, Sheila mogła mieć tylko nadzieję, że da radę pomóc tutaj jak najlepiej.
- Dla wielu ludzi rzeczywiście liczy się to, że mają co na siebie włożyć. – Nie dziwiła się, wiedząc, że obecna pogoda sprawiała, że każdy skrawek materiału mógł zrobić prawdziwą różnicę. Kiedy wspomniała o wojennej miłości, Sheila zaśmiała się nieco, a chociaż lekki rumieniem wypełzł na jej policzki, nie wydawała się zbytnio zawstydzona. – Nie wiem, czy taka wojenna, znamy się jeszcze ze szkoły. – Ale nie wiedziała, czy chciała się rozwijać. W końcu nawet nie wiedziała, jakie odczucia miał w sobie Aidan, więc nie było co rozwijać wywodu.
Kiedy Trixie doglądała wszystkiego, Sheila sama zajęła się rozkładaniem wszystkiego, co miała, jednocześnie wyjmując swoje przybory. Z igielnika była zdecydowanie dumna, tworząc go na podobieństwo tego, jaki miała kiedyś babcia. Dodatkowo pożyczyła od Adeli nożyce, miary, nici, ołówki czy nawet parę luźnych kartek na notatki. Brakowało jej pewnie czegoś, ale z tymi podstawami również powinny dać sobie radę.
- Jak myślisz, od czego najlepiej zacząć? Chętnie zdam się na twój osąd, bo masz w tym o wiele większe doświadczenie. Jak zazwyczaj dzielisz pracę, jeżeli masz dużo różnych zajęć? – Ciekawa była, jak kategoryzowała sobie wszystko, jeżeli dużo akurat tego było.
- Mam szczerą nadzieję. Ja akurat byłam dość grzeczna, ale mając dwóch braci, bardzo dobrze wiem, że trzeba mieć z nimi oczy dookoła głowy. Nawet jak wydawali się uroczy. – Nawet jeżeli chciała udawać, że jej bracia byli wyjątkowo grzeczni, ale tak naprawdę, kiedy tylko się uparli, potrafili być jak diabły wcielone. Mogli udawać, że nic nie robili i nie było o co ich oskarżać, ale Sheila bardzo dobrze wiedziała, że to nie było takie proste. Nikt nie znajdował kolczyków na ulicy. – Współczuję mu. Mam nadzieję, że jakoś się trzyma. – W końcu rozstania z rodziną nie były łatwe, zwłaszcza, że w młodym wieku nie wszystko się rozumiało. Nawet jeżeli było się całkiem dojrzałym kilkulatkiem.
Nie mogła powstrzymać się aby przez chwilę nie przyglądać się Trixie z zaciekawieniem. Chociaż naprawdę nie sądziła, aby Cillian miał polecić jej kogoś, kto byłby nieuprzejmy i nagle pakował ją w tarapaty, ciekawiło ją, jaką osobą mogła być panna Beckett. Na pewno pracowitą i dobrą, przynajmniej mogła to stwierdzić, kiedy oglądała jak się zachowywała i słuchała tego, co mówiła. Była pracowitą kobietą, która nie bała się spędzić wieczoru na pomocy, która miała trafić do innych i nie zajmować się czymkolwiek dla siebie. Podziwiała, że była tak pozytywnie do tego nastawiona i nie dziwiło jej, że Cillian ją polecił. Cóż, Sheila mogła mieć tylko nadzieję, że da radę pomóc tutaj jak najlepiej.
- Dla wielu ludzi rzeczywiście liczy się to, że mają co na siebie włożyć. – Nie dziwiła się, wiedząc, że obecna pogoda sprawiała, że każdy skrawek materiału mógł zrobić prawdziwą różnicę. Kiedy wspomniała o wojennej miłości, Sheila zaśmiała się nieco, a chociaż lekki rumieniem wypełzł na jej policzki, nie wydawała się zbytnio zawstydzona. – Nie wiem, czy taka wojenna, znamy się jeszcze ze szkoły. – Ale nie wiedziała, czy chciała się rozwijać. W końcu nawet nie wiedziała, jakie odczucia miał w sobie Aidan, więc nie było co rozwijać wywodu.
Kiedy Trixie doglądała wszystkiego, Sheila sama zajęła się rozkładaniem wszystkiego, co miała, jednocześnie wyjmując swoje przybory. Z igielnika była zdecydowanie dumna, tworząc go na podobieństwo tego, jaki miała kiedyś babcia. Dodatkowo pożyczyła od Adeli nożyce, miary, nici, ołówki czy nawet parę luźnych kartek na notatki. Brakowało jej pewnie czegoś, ale z tymi podstawami również powinny dać sobie radę.
- Jak myślisz, od czego najlepiej zacząć? Chętnie zdam się na twój osąd, bo masz w tym o wiele większe doświadczenie. Jak zazwyczaj dzielisz pracę, jeżeli masz dużo różnych zajęć? – Ciekawa była, jak kategoryzowała sobie wszystko, jeżeli dużo akurat tego było.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Masz dużą rodzinę? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem na wspomnienie przytoczonej przez Sheilę historii. Była jej ciekawa, może odrobine nieporadnie radząc sobie z interakcją z jeszcze nieznaną osobą, ale od kilku ostatnich miesięcy próbowała nad sobą pracować. Mniej się wstydzić, częściej odzywać, mniej sarkastycznie reagować już na starcie, świadoma teraz, że nie każdy w mig łapał jej poczucie humoru. Nic w tym złego, może było to trochę męczące, to trzymanie na wodzy ciętego języka, ale póki co chyba szło jej całkiem dobrze. - Zazdroszczę. Ja jestem sama z ojcem, chociaż z nim co chwila trzeba coś cerować. Albo przyszywać łaty na nadpalone ubrania - parsknęła pod nosem. Oboje ze Steviem mieli dużo pracy, a po zarwanych nocach, kiedy słońce pojawiało się na horyzoncie, czasem zdarzało im się dopuścić jakichś małych błędów. W jej przypadku konsekwencje nie były tak drastyczne, nic nie wybuchało, jedynie musiała przeszywać materiały na nowo i nadrabiać kilka godzin pracy. Ale u pana Becketta bywało z tym różnie. - Dwóch braci, powiem ci, że trochę zazdroszczę, a trochę nie. Pewnie miałaś urwanie głowy - dodała jeszcze po krótkiej kontemplacji i uśmiechnęła się do dziewczyny.
Już niebawem mogły przystąpić do pracy, zamknięte w salonie na przynajmniej kilka długich godzin, co wprawiło Trix w ewidentnie zachwycony, zadowolony nastrój. Przepadała za niesieniem pomocy potrzebującym w czasach, gdy Konus Malfoy szerzył nienawiść i potępiał czarodziejów o rzekomo gorszym (bzdura!) pochodzeniu, jak i przede wszystkim mugoli. W pewien sposób wierzyła, że stanowiło to jej własną działalność w wojennych kuluarach, partyzancką i niezgodną z głupim prawem emanującym z Londynu.
- Och, czyli nastoletnia, jeszcze lepiej - ciągnęła nieco złośliwie, ale w gruncie rzeczy dobrotliwie, kiedy Sheila wytłumaczyła genealogię swojego zauroczenia w tym nieznanym chłopcu. Nic dziwnego, była śliczna, na pewno ciągnęły się za nią wiązanki zakochanych młodych dżentelmenów. - Możesz o nim opowiedzieć kiedy będziemy pracować, jeśli chcesz - zaproponowała, ciekawa, czy wzbudzi tym trochę rumieńców na policzkach panny Doe, ale potem, zamiast ją dręczyć, poświęciła całość uwagi rozłożonym materiałom. Kategoryzacja... Oho, tu zaczynały się schody. W swojej pracowni zazwyczaj poruszała się chaotycznie, szyła to tu, to tam, odnajdując spokój i ukojenie w tym, co dla innych byłoby bałaganem, ale w tym wypadku - kiedy w grę wchodziło dużo więcej produktów końcowych niż zwykle - zdecydowała się skupić i rozłożyć to wszystko na czynniki pierwsze.
- Najpierw potnijmy materiały na szaliki. Te się nadadzą - mówiła, tworząc z wybranych przez siebie tkanin i nieużywanej odzieży osobną kupkę. - Niech będą szerokie na jakieś dwadzieścia, maksymalnie dwadzieścia pięć centymetrów, dzięki temu zrobimy ich więcej. Z tych swetrów - wskazała na kilka sztuk utkanych z mieszanki wełny i bawełny, - możemy zrobić czapki. Resztę póki co zostawmy, zobaczymy ile nam zejdzie czasu i materiału na coś innego - Beckettówna spojrzała na Sheilę, by zweryfikować jej reakcję, po czym złapała swoją miarę i nożyce, by przystąpić do pracy. Tworzywem podzieliły się po równo i już niebawem w pomieszczeniu dało się słyszeć odgłosy cięcia. - Im będą prostsze, tym lepiej. Zabezpieczmy krawędzie, a końce... Jak myślisz? Zwykłe, proste, czy może frędzle? - zapytała znad płachty ciemnej tkaniny, która kiedyś była ciepłą, zimową spódnicą, teraz rozciętą i rozłożoną na części podłogi zajętej przez Trix. Od czasu do czasu czarownica zerkała na pracę panny Doe, udzielając jej niezbędnych wskazówek albo odpowiadając na techniczne pytania, które mogły nasunąć się w trakcie pracy. Przecież o to też tu chodziło, o szlifowanie umiejętności. - Cillian to twój przyjaciel? - zapytała potem, kiedy od dłuższej chwili pracowały w ciszy.
Już niebawem mogły przystąpić do pracy, zamknięte w salonie na przynajmniej kilka długich godzin, co wprawiło Trix w ewidentnie zachwycony, zadowolony nastrój. Przepadała za niesieniem pomocy potrzebującym w czasach, gdy Konus Malfoy szerzył nienawiść i potępiał czarodziejów o rzekomo gorszym (bzdura!) pochodzeniu, jak i przede wszystkim mugoli. W pewien sposób wierzyła, że stanowiło to jej własną działalność w wojennych kuluarach, partyzancką i niezgodną z głupim prawem emanującym z Londynu.
- Och, czyli nastoletnia, jeszcze lepiej - ciągnęła nieco złośliwie, ale w gruncie rzeczy dobrotliwie, kiedy Sheila wytłumaczyła genealogię swojego zauroczenia w tym nieznanym chłopcu. Nic dziwnego, była śliczna, na pewno ciągnęły się za nią wiązanki zakochanych młodych dżentelmenów. - Możesz o nim opowiedzieć kiedy będziemy pracować, jeśli chcesz - zaproponowała, ciekawa, czy wzbudzi tym trochę rumieńców na policzkach panny Doe, ale potem, zamiast ją dręczyć, poświęciła całość uwagi rozłożonym materiałom. Kategoryzacja... Oho, tu zaczynały się schody. W swojej pracowni zazwyczaj poruszała się chaotycznie, szyła to tu, to tam, odnajdując spokój i ukojenie w tym, co dla innych byłoby bałaganem, ale w tym wypadku - kiedy w grę wchodziło dużo więcej produktów końcowych niż zwykle - zdecydowała się skupić i rozłożyć to wszystko na czynniki pierwsze.
- Najpierw potnijmy materiały na szaliki. Te się nadadzą - mówiła, tworząc z wybranych przez siebie tkanin i nieużywanej odzieży osobną kupkę. - Niech będą szerokie na jakieś dwadzieścia, maksymalnie dwadzieścia pięć centymetrów, dzięki temu zrobimy ich więcej. Z tych swetrów - wskazała na kilka sztuk utkanych z mieszanki wełny i bawełny, - możemy zrobić czapki. Resztę póki co zostawmy, zobaczymy ile nam zejdzie czasu i materiału na coś innego - Beckettówna spojrzała na Sheilę, by zweryfikować jej reakcję, po czym złapała swoją miarę i nożyce, by przystąpić do pracy. Tworzywem podzieliły się po równo i już niebawem w pomieszczeniu dało się słyszeć odgłosy cięcia. - Im będą prostsze, tym lepiej. Zabezpieczmy krawędzie, a końce... Jak myślisz? Zwykłe, proste, czy może frędzle? - zapytała znad płachty ciemnej tkaniny, która kiedyś była ciepłą, zimową spódnicą, teraz rozciętą i rozłożoną na części podłogi zajętej przez Trix. Od czasu do czasu czarownica zerkała na pracę panny Doe, udzielając jej niezbędnych wskazówek albo odpowiadając na techniczne pytania, które mogły nasunąć się w trakcie pracy. Przecież o to też tu chodziło, o szlifowanie umiejętności. - Cillian to twój przyjaciel? - zapytała potem, kiedy od dłuższej chwili pracowały w ciszy.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Wychowałam się z dwójką braci i dziadkami. – Nie rozwijała zbytnio, czemu jedynie z dziadkami i rodzeństwem, bo wiedziała, że to, mimo upływu dwóch lat, wciąż był to drażliwy temat. Nawet powiedziałabym, że pomimo upływu lat osiemnastu wciąż miała problemy z tym, jaki był jej ojciec albo to, co zrobiła matka. Tak samo nie pytała Trixie, czemu była sama ze swoim tatą, nie czując, czy rzeczywiście powinna wnikać w jej życie. Nie wypadało. – Oh, w końcu to jest tak zawsze z mężczyznami, nawet jeżeli próbowaliby zaprzeczać, to nagle w towarzystwie męskich członków rodziny rzeczy do prania i cerowania pojawiają się jakby znikąd. Czasem się czuję, jakby to był jakiś męski sposób oznaczania terenu.
Albo po prostu James i Thomas w dość typowym dla cygańskich mężczyzn podejściu po prostu nie przejawiali chęci przyłożenia się do zadań domowych, skoro to wszystko było rolą kobiet. Te zajmowały się całością rzeczy związanych z opieką nad wozem, natomiast mężczyźni najczęściej podejmowali się dorywczych prac za które można było wykarmić rodzinę. Ten model nigdy nie był dziwny dla Sheili, a co więcej, sama Sheila raczej nie widziała dla siebie innego „zawodu” niż bycie żoną i matką, głównie przez swoje upodobania co do tego. Nie omawiała jednak teraz swojego życia, myślami więc znów zwróciła się w stronę tej rozmowy i rodzinnych rozważań.
- Być może ktoś by się skrzywił na te stwierdzenia, ale z braćmi jest rzeczywiście tak, jak z psami – bałaganią, trzeba po nich sprzątać i wszystko za nich robić, powstrzymując przed bójkami z innymi, ale i tak kochasz ich nad wszystko i dostajesz od nich tyle miłości, że nie zamieniłabyś tego za nic.
Kiedy udało się wszystkim zająć, Sheila jeszcze zasunęła cięższe nieco firanki, mając nadzieję, że nikt nie jest na tyle zainteresowany, że będzie chciał zaglądać przez okno, nikt jednak w tych czasach nie mógł mieć pewności, czy jednak nie ma kogoś zbytnio wściubiającego nosa w nieswoje sprawy. Sheila za to nie potrzebowała nikogo, kto mógłby sprawiać im problem, a i same mogły pocieszyć się bardziej prywatnością czterech ścian. Nawet, jeżeli sama panna Doe tęskniła za siedzeniem na progu wozu w cieple wieczoru, kiedy mogła wyszywać przy świetle ostrożnej lampy. Zaśmiała się jeszcze z tej miłości, nie przejawiając sobą jakiejkolwiek agresji czy niechęci do tematu, głównie dlatego, że sama często tak dręczyła braci, tylko po to, aby potem ciężko było jej przyznać przed samą sobą, że wcale nie czuła się dobrze kiedy rozumiała, jak to wpływało na całą rodzinę.
Słuchała uważnie całego podziału, kiwając głową kiedy tak słuchała, co i jak odnośnie całego szycia. Wykorzystała również fragment papieru aby na spokojnie zaznaczyć sobie centymetry, by potem działać o wiele szybciej, przykładając to do wybranego materiału, co znacznie przyśpieszyło odmierzanie i działanie wszystkiego.
- Dobry plan, myślę, że to będą najważniejsze elementy przy chłodniejszych dniach. – W końcu szaliki i czapki mogły być pierwszymi rzeczami, po które się sięgało kiedy tylko robiło się nieco chłodniej, nie wymagały specjalnej dbałości a i łatwo było je przechowywać. Zastanowiła się chwilę nad kwestiami szalików, przecinając swoimi nożyczkami kolejny fragment odzieży. – Wydaje mi się, że gładki koniec byłby lepszy, frędzlami łatwo zaczepiać o inne elementy ubrania, a jeżeli ktoś zniszczy sobie tym szalik, najczęściej nie będzie chciało mu się tego już naprawiać.
A musiały na to patrzeć pod względem przydatności dla takich osób, bo najczęściej biedniejsze osoby nie miały pieniędzy ani środków na naprawianie ubrań tak w zupełności, tak więc szalik mógł skończyć jako materiał zastępczy za dziurę. Za to teraz Sheila skupiła się też na przypatrywaniu się Trixie, słuchając jej wskazówek i od czasu do czasu zadając pytanie, pokazując swoją pracę i czasem prosząc o pomoc w poprawieniu jakiegoś szwu. Dopiero kiedy padło pytanie o Cilliana, uniosła głowę, przechylając ją lekko w zastanowieniu.
- W sumie to bardziej przyjaźnię się z Aidanem, jego najmłodszym bratem. Z Cillianem spotkaliśmy się w sumie w zeszłym miesiącu po raz pierwszy, kiedy przez przypadek zaatakowałam go latawcem. A ty, skąd znasz Cilliana? – Nie dopytywała o to Moora, nie chcąc darowanemu koniowi zaglądać w zęby, ale ciekawa była, jaka to historia stała za tą znajomością.
Albo po prostu James i Thomas w dość typowym dla cygańskich mężczyzn podejściu po prostu nie przejawiali chęci przyłożenia się do zadań domowych, skoro to wszystko było rolą kobiet. Te zajmowały się całością rzeczy związanych z opieką nad wozem, natomiast mężczyźni najczęściej podejmowali się dorywczych prac za które można było wykarmić rodzinę. Ten model nigdy nie był dziwny dla Sheili, a co więcej, sama Sheila raczej nie widziała dla siebie innego „zawodu” niż bycie żoną i matką, głównie przez swoje upodobania co do tego. Nie omawiała jednak teraz swojego życia, myślami więc znów zwróciła się w stronę tej rozmowy i rodzinnych rozważań.
- Być może ktoś by się skrzywił na te stwierdzenia, ale z braćmi jest rzeczywiście tak, jak z psami – bałaganią, trzeba po nich sprzątać i wszystko za nich robić, powstrzymując przed bójkami z innymi, ale i tak kochasz ich nad wszystko i dostajesz od nich tyle miłości, że nie zamieniłabyś tego za nic.
Kiedy udało się wszystkim zająć, Sheila jeszcze zasunęła cięższe nieco firanki, mając nadzieję, że nikt nie jest na tyle zainteresowany, że będzie chciał zaglądać przez okno, nikt jednak w tych czasach nie mógł mieć pewności, czy jednak nie ma kogoś zbytnio wściubiającego nosa w nieswoje sprawy. Sheila za to nie potrzebowała nikogo, kto mógłby sprawiać im problem, a i same mogły pocieszyć się bardziej prywatnością czterech ścian. Nawet, jeżeli sama panna Doe tęskniła za siedzeniem na progu wozu w cieple wieczoru, kiedy mogła wyszywać przy świetle ostrożnej lampy. Zaśmiała się jeszcze z tej miłości, nie przejawiając sobą jakiejkolwiek agresji czy niechęci do tematu, głównie dlatego, że sama często tak dręczyła braci, tylko po to, aby potem ciężko było jej przyznać przed samą sobą, że wcale nie czuła się dobrze kiedy rozumiała, jak to wpływało na całą rodzinę.
Słuchała uważnie całego podziału, kiwając głową kiedy tak słuchała, co i jak odnośnie całego szycia. Wykorzystała również fragment papieru aby na spokojnie zaznaczyć sobie centymetry, by potem działać o wiele szybciej, przykładając to do wybranego materiału, co znacznie przyśpieszyło odmierzanie i działanie wszystkiego.
- Dobry plan, myślę, że to będą najważniejsze elementy przy chłodniejszych dniach. – W końcu szaliki i czapki mogły być pierwszymi rzeczami, po które się sięgało kiedy tylko robiło się nieco chłodniej, nie wymagały specjalnej dbałości a i łatwo było je przechowywać. Zastanowiła się chwilę nad kwestiami szalików, przecinając swoimi nożyczkami kolejny fragment odzieży. – Wydaje mi się, że gładki koniec byłby lepszy, frędzlami łatwo zaczepiać o inne elementy ubrania, a jeżeli ktoś zniszczy sobie tym szalik, najczęściej nie będzie chciało mu się tego już naprawiać.
A musiały na to patrzeć pod względem przydatności dla takich osób, bo najczęściej biedniejsze osoby nie miały pieniędzy ani środków na naprawianie ubrań tak w zupełności, tak więc szalik mógł skończyć jako materiał zastępczy za dziurę. Za to teraz Sheila skupiła się też na przypatrywaniu się Trixie, słuchając jej wskazówek i od czasu do czasu zadając pytanie, pokazując swoją pracę i czasem prosząc o pomoc w poprawieniu jakiegoś szwu. Dopiero kiedy padło pytanie o Cilliana, uniosła głowę, przechylając ją lekko w zastanowieniu.
- W sumie to bardziej przyjaźnię się z Aidanem, jego najmłodszym bratem. Z Cillianem spotkaliśmy się w sumie w zeszłym miesiącu po raz pierwszy, kiedy przez przypadek zaatakowałam go latawcem. A ty, skąd znasz Cilliana? – Nie dopytywała o to Moora, nie chcąc darowanemu koniowi zaglądać w zęby, ale ciekawa była, jaka to historia stała za tą znajomością.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Trix skinęła głową, nie dopytując o historię związaną z rodzicami Sheili i jej rodzeństwa. Pierwsze interakcje bywały grząskim gruntem poznawania wzajemnych granic, czego wcale nie pielęgnowała wścibskość, jak uczyło życie; pozbawiona typowo kobiecej ogłady dziewczyna nabywała tę lekcję w bólach zderzeń z rówieśnikami, później także nie było inaczej. Chyba tylko dlatego jeszcze udało jej się trzymać język za zębami i nie obrazić panny Doe złośliwą uwagą rzuconą w formie żartu; łatwiej było czasem odnaleźć się wśród dzielonej wspólnie ciszy, zamiast przerywać ją naprędce wymyślanymi odzywkami.
- Raczej bezmyślność - parsknęła. Bądź co bądź, mężczyźni nie przypominali psów na tyle, by musieć znaczyć teren rozrzuconymi skarpetami przeznaczonymi do cerowania, o nogawkach spodni czy rękawach koszul nawet nie wspominając. - Byłoby inaczej, gdyby sami musieli sobie wszystko naprawiać. Ale nie muszą, to trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? - podjęła, całkiem ciekawa opinii Sheili na temat równego podziału obowiązków w rodzinie. Jej pomoc ojcu nie przeszkadzała, ale znała dżentelmenów, którzy z premedytacją obarczali swoje partnerki, matki, siostry czy córki dodatkowymi obowiązkami, byle tylko podreperować wątłe, męskie ego. Takim to należałaby się porządna lekcja życia. Kilka dni, może nawet tygodni w odosobnieniu od kobiecej ręki i chodziliby jak w zegarku. - Starsi czy młodsi? Brzmią na urwisów, dalej tacy są? - spytała, mając nadzieję, że ta drobna ciekawość nie zaingeruje w prywatność dziewczyny zbyt mocno. O rodzeństwie często mówiło się łatwiej niż o rodzicach, szczególnie jeśli tych się nie miało, lub miało tylko jednego.
Czas płynął szybko i gładko, czy to w ciszy, czy w luźnej, przyciszonej rozmowie, byle nie obudzić drzemiącego na piętrze brzdąca, i już niebawem czarownice mogły podziwiać całkiem sporych rozmiarów pagórek utworzony na stole z gotowych szalików. Żeby oszczędzić trochę czasu najpierw przygotowały jednolite płachty materiału, by potem ponacinać frędzle zgodnie z sugestią Sheili. Trixie było to obojętne.
- Atakujesz ludzi latawcami? - powtórzyła po niej ze śmiechem. - Merlinie, chyba będę musiała mieć się na baczności, jeśli jutro poczujesz w rękach zakwasy... - zażartowała Beckettówna, wyprostowawszy dłońmi dwa ostatnie szaliki, które potem odłożyła z powrotem na kupkę. Istniała spora szansa, że nieprzyzwyczajona do krawieckich przebojów Doe odczuje już o świcie skutki ich pracy, ale przecież sama chciała! - Czytam jego książki - odpowiedziała wymijająco. Czytam, rozmawiam o miłości, odpływam w świat fantazji, marzę, by kiedyś przeżyć coś wzniosłego - to natomiast nie uleciało już spomiędzy ust, zduszone gdzieś na dnie świadomości, skrupulatnie chowane przed światem. Ewidentne jedynie w dominium dzielonym z Moore'm. - Dobra, czas na swetry! Umiesz je szyć? Przyniosłam ze sobą kilka projektów, powinny pomóc - czarownica sięgnęła do torby i wydobyła z niej pergaminy z naszkicowanymi częściami tego typu ubrania, które w większej, rzeczywistej skali przedstawiła Sheili już na gotowym materiale. Każdy krok wyjaśniała dokładnie i powoli, by dziewczyna załapała o co chodzi i była w stanie powtórzyć proces, chociaż dziś nie musiała się jeszcze tym martwić. - Pozszywasz te rękawy. Potem trzeba będzie je przyszyć do korpusu, o tutaj - wskazała prowizorycznie spięte ze sobą igłami płachty tkaniny będącej inną zimową spódnicą; sama w tym czasie kontynuowała wycinanie potrzebnych elementów, raz po raz przerywając zadanie na widok Sheili kończącej swoją pracę. Dzieliły się nią po równo, aż przyszła pora wykańczania, co również wyjaśniła z niespotykaną dla siebie cierpliwością. - Wyjdą cztery, na piąty nie starczy nam materiałów... Ale to nic, możemy zrobić trochę mniejszy i będzie jak ulał dla dziecka - zdecydowała i zabrała się za szkicowanie oraz wycinanie elementów na rzeczony ubiór. - Chcesz potem razem ze mną zanieść to wszystko do świetlicy? - Na szczęście znajdujący się w okolicy punkt był otwarty do bardzo późna; wskazówki zegara wiszącego na ścianie wskazywały na to, że pracowały już od dobrych kilku godzin.
- Raczej bezmyślność - parsknęła. Bądź co bądź, mężczyźni nie przypominali psów na tyle, by musieć znaczyć teren rozrzuconymi skarpetami przeznaczonymi do cerowania, o nogawkach spodni czy rękawach koszul nawet nie wspominając. - Byłoby inaczej, gdyby sami musieli sobie wszystko naprawiać. Ale nie muszą, to trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? - podjęła, całkiem ciekawa opinii Sheili na temat równego podziału obowiązków w rodzinie. Jej pomoc ojcu nie przeszkadzała, ale znała dżentelmenów, którzy z premedytacją obarczali swoje partnerki, matki, siostry czy córki dodatkowymi obowiązkami, byle tylko podreperować wątłe, męskie ego. Takim to należałaby się porządna lekcja życia. Kilka dni, może nawet tygodni w odosobnieniu od kobiecej ręki i chodziliby jak w zegarku. - Starsi czy młodsi? Brzmią na urwisów, dalej tacy są? - spytała, mając nadzieję, że ta drobna ciekawość nie zaingeruje w prywatność dziewczyny zbyt mocno. O rodzeństwie często mówiło się łatwiej niż o rodzicach, szczególnie jeśli tych się nie miało, lub miało tylko jednego.
Czas płynął szybko i gładko, czy to w ciszy, czy w luźnej, przyciszonej rozmowie, byle nie obudzić drzemiącego na piętrze brzdąca, i już niebawem czarownice mogły podziwiać całkiem sporych rozmiarów pagórek utworzony na stole z gotowych szalików. Żeby oszczędzić trochę czasu najpierw przygotowały jednolite płachty materiału, by potem ponacinać frędzle zgodnie z sugestią Sheili. Trixie było to obojętne.
- Atakujesz ludzi latawcami? - powtórzyła po niej ze śmiechem. - Merlinie, chyba będę musiała mieć się na baczności, jeśli jutro poczujesz w rękach zakwasy... - zażartowała Beckettówna, wyprostowawszy dłońmi dwa ostatnie szaliki, które potem odłożyła z powrotem na kupkę. Istniała spora szansa, że nieprzyzwyczajona do krawieckich przebojów Doe odczuje już o świcie skutki ich pracy, ale przecież sama chciała! - Czytam jego książki - odpowiedziała wymijająco. Czytam, rozmawiam o miłości, odpływam w świat fantazji, marzę, by kiedyś przeżyć coś wzniosłego - to natomiast nie uleciało już spomiędzy ust, zduszone gdzieś na dnie świadomości, skrupulatnie chowane przed światem. Ewidentne jedynie w dominium dzielonym z Moore'm. - Dobra, czas na swetry! Umiesz je szyć? Przyniosłam ze sobą kilka projektów, powinny pomóc - czarownica sięgnęła do torby i wydobyła z niej pergaminy z naszkicowanymi częściami tego typu ubrania, które w większej, rzeczywistej skali przedstawiła Sheili już na gotowym materiale. Każdy krok wyjaśniała dokładnie i powoli, by dziewczyna załapała o co chodzi i była w stanie powtórzyć proces, chociaż dziś nie musiała się jeszcze tym martwić. - Pozszywasz te rękawy. Potem trzeba będzie je przyszyć do korpusu, o tutaj - wskazała prowizorycznie spięte ze sobą igłami płachty tkaniny będącej inną zimową spódnicą; sama w tym czasie kontynuowała wycinanie potrzebnych elementów, raz po raz przerywając zadanie na widok Sheili kończącej swoją pracę. Dzieliły się nią po równo, aż przyszła pora wykańczania, co również wyjaśniła z niespotykaną dla siebie cierpliwością. - Wyjdą cztery, na piąty nie starczy nam materiałów... Ale to nic, możemy zrobić trochę mniejszy i będzie jak ulał dla dziecka - zdecydowała i zabrała się za szkicowanie oraz wycinanie elementów na rzeczony ubiór. - Chcesz potem razem ze mną zanieść to wszystko do świetlicy? - Na szczęście znajdujący się w okolicy punkt był otwarty do bardzo późna; wskazówki zegara wiszącego na ścianie wskazywały na to, że pracowały już od dobrych kilku godzin.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na pewno nie pomagało to, że pochodziła z grupy społecznej, która trzymała się siebie i nie wydawała się otwarta na nowych. Najczęściej przez to, że chowali się przed światem, wierząc we własne zasady, których ludzie spoza grupy nie rozumieli. Dlatego najpewniej nie często przyznawała się do czegokolwiek, racząc innych ogólnikami.
- Podejrzewam, że nawet jakby ich zostawić, to nie kiwną palcem i będą oczekiwać aż wrócisz i nadrobisz wszystko. – Na pewno chciała aby każdy mógł zająć się tym, czym chce, ale sama była wychowana w dość tradycyjnym modelu, którego nawet niezbyt rozważała. Bo czemu by miała?
- Starsi, ale co z tego, skoro sami zachowują się jakby wciąż nie poszli do Hogwartu. – Na litość, ile razy to musiała wyciągać ich za uszy z jakiejś bójki albo problemu bo postanowili nie powstrzymywać własnej głupoty, pakując się w problemy raz za razem. Miała szczerą ochotę przywalić im w głowę raz a dobrze, to może w końcu by zrozumieli, że nie powinni się tak rzucać. Zwłaszcza, że mieli rodzinę pod opieką!
- Obawiam się, że to niezbyt częsty przypadek, bo w innej sytuacji musiałabym mieć całą armię latawców, biorąc pod uwagę tych zakwasów i bólu co się dorabiam podczas pracy. – Zaśmiała się lekko, zmieniając się pomiędzy materiałami i nićmi, tak aby pracować jak najszybciej. Część rzeczy była dla niej praktyką, którą dopiero wyćwiczyła, część za to oznaczała jakaś nowość, dlatego niektóre rzeczy pożyczała od panny Becket, starając się jak najlepiej aby wszystko wychodziło idealnie. No dobrze, może aż tak nie musiało być, ale też nie chciała oddawać potem komuś szmelcu, który można było jedynie użyć do łatania dziur. Były krawcowymi, mogły się jakoś postarać. – Jego książki mają w sobie spory magnetyzm, prawda? Człowiek zaczyna je pochłaniać i nawet nie wie kiedy. – Ciekawe, skąd brał tyle inspiracji do pisania? Cóż, miała nadzieję, że czekają ich jeszcze kolejne tomy.
Chociaż Adelaida była niezwykłą krawcową i Sheila absolutnie nic nie miała jej do zarzucenia, musiała przyznać, że czymś miłym było zdecydowanie się na znalezienie sobie innej osoby, która mogła podpowiedzieć coś w sprawie jej szwów albo też pokierować ją, jak powinna w tym wypadku zmienić szew albo wybrać inny materiał. Dowiadywała się dzięki temu nieco więcej niż z obecnych swoich podstaw i na pewno zamierzała to potem wykorzystać w pracy, chcąc później dowiedzieć się nieco więcej niż by mogła jedynie czytając dodatkowe materiały. Zresztą, Trixie wydawała się dość miła, nawet jeżeli niewiele o sobie wiedziały, a w takim wypadku praca również szła szybciej, bo było po prostu miło w swojej atmosferze. Sheila naprawdę nie lubiła stawiania wymagań i prania ścierką po głowie gdy tylko nie robiło się czegoś w ten poprawny sposób.
- O ile mogę podpytać, to skąd przyszedł ci pomysł na to, aby akurat zrobić coś w tej miejscowości? – Być może to było miejsce, gdzie Trixie mieszkała, albo po prostu chciała coś zrobić dla tego miejsca. Czasem po prostu wystarczyło, że w miejscach, w których człowiek miał kogoś bliskiego coś się działo, to chciał pomóc, nawet jeżeli odwiedzał je raz na jakiś czas. Niemniej jednak, jakiekolwiek pobudki nie kierowałyby nią samą, dobrze było, że robiły właśnie coś dla mieszkańców, którzy na wiele nie mogli sobie pozwolić, a którzy mimo wszystko mogli mieć jakieś wsparcie. Właśnie dzięki takim ludziom, niezależnie od ich charakteru. W końcu co prawda może nie była idealnym człowiekiem dla zamkniętej cyganki, ale Adelaida również zrobiła niemal wszystko dla niej samej, tak aby tylko poratować młodą dziewczynę. Czasem liczyły się bardziej akcje, nie słowa.
- Oczywiście, chętnie zabiorę te rzeczy z tobą do świetlicy. Tylko będziesz musiała wskazać nam drogę. Będzie miał kto przejąć chłopca? – Nie wiedziała, czy ktoś przyjdzie tutaj za nie, czy jednak wyjdą tylko na chwilę a potem Trixie to wróci. Miała nadzieję, że nie hałasują zbytnio, bo nie chciała budzić dziecka które i tak najpewniej był wymęczony sytuacją dookoła. – Planujesz jeszcze kiedyś coś podobnego?
Jeżeli tak, chętnie już by zadeklarowała swój udział, ale z drugiej strony nie każdy mógł wielokrotnie robić za organizację dobroczynną, dlatego spróbowała pytanie zadać w miarę neutralnie.
- Podejrzewam, że nawet jakby ich zostawić, to nie kiwną palcem i będą oczekiwać aż wrócisz i nadrobisz wszystko. – Na pewno chciała aby każdy mógł zająć się tym, czym chce, ale sama była wychowana w dość tradycyjnym modelu, którego nawet niezbyt rozważała. Bo czemu by miała?
- Starsi, ale co z tego, skoro sami zachowują się jakby wciąż nie poszli do Hogwartu. – Na litość, ile razy to musiała wyciągać ich za uszy z jakiejś bójki albo problemu bo postanowili nie powstrzymywać własnej głupoty, pakując się w problemy raz za razem. Miała szczerą ochotę przywalić im w głowę raz a dobrze, to może w końcu by zrozumieli, że nie powinni się tak rzucać. Zwłaszcza, że mieli rodzinę pod opieką!
- Obawiam się, że to niezbyt częsty przypadek, bo w innej sytuacji musiałabym mieć całą armię latawców, biorąc pod uwagę tych zakwasów i bólu co się dorabiam podczas pracy. – Zaśmiała się lekko, zmieniając się pomiędzy materiałami i nićmi, tak aby pracować jak najszybciej. Część rzeczy była dla niej praktyką, którą dopiero wyćwiczyła, część za to oznaczała jakaś nowość, dlatego niektóre rzeczy pożyczała od panny Becket, starając się jak najlepiej aby wszystko wychodziło idealnie. No dobrze, może aż tak nie musiało być, ale też nie chciała oddawać potem komuś szmelcu, który można było jedynie użyć do łatania dziur. Były krawcowymi, mogły się jakoś postarać. – Jego książki mają w sobie spory magnetyzm, prawda? Człowiek zaczyna je pochłaniać i nawet nie wie kiedy. – Ciekawe, skąd brał tyle inspiracji do pisania? Cóż, miała nadzieję, że czekają ich jeszcze kolejne tomy.
Chociaż Adelaida była niezwykłą krawcową i Sheila absolutnie nic nie miała jej do zarzucenia, musiała przyznać, że czymś miłym było zdecydowanie się na znalezienie sobie innej osoby, która mogła podpowiedzieć coś w sprawie jej szwów albo też pokierować ją, jak powinna w tym wypadku zmienić szew albo wybrać inny materiał. Dowiadywała się dzięki temu nieco więcej niż z obecnych swoich podstaw i na pewno zamierzała to potem wykorzystać w pracy, chcąc później dowiedzieć się nieco więcej niż by mogła jedynie czytając dodatkowe materiały. Zresztą, Trixie wydawała się dość miła, nawet jeżeli niewiele o sobie wiedziały, a w takim wypadku praca również szła szybciej, bo było po prostu miło w swojej atmosferze. Sheila naprawdę nie lubiła stawiania wymagań i prania ścierką po głowie gdy tylko nie robiło się czegoś w ten poprawny sposób.
- O ile mogę podpytać, to skąd przyszedł ci pomysł na to, aby akurat zrobić coś w tej miejscowości? – Być może to było miejsce, gdzie Trixie mieszkała, albo po prostu chciała coś zrobić dla tego miejsca. Czasem po prostu wystarczyło, że w miejscach, w których człowiek miał kogoś bliskiego coś się działo, to chciał pomóc, nawet jeżeli odwiedzał je raz na jakiś czas. Niemniej jednak, jakiekolwiek pobudki nie kierowałyby nią samą, dobrze było, że robiły właśnie coś dla mieszkańców, którzy na wiele nie mogli sobie pozwolić, a którzy mimo wszystko mogli mieć jakieś wsparcie. Właśnie dzięki takim ludziom, niezależnie od ich charakteru. W końcu co prawda może nie była idealnym człowiekiem dla zamkniętej cyganki, ale Adelaida również zrobiła niemal wszystko dla niej samej, tak aby tylko poratować młodą dziewczynę. Czasem liczyły się bardziej akcje, nie słowa.
- Oczywiście, chętnie zabiorę te rzeczy z tobą do świetlicy. Tylko będziesz musiała wskazać nam drogę. Będzie miał kto przejąć chłopca? – Nie wiedziała, czy ktoś przyjdzie tutaj za nie, czy jednak wyjdą tylko na chwilę a potem Trixie to wróci. Miała nadzieję, że nie hałasują zbytnio, bo nie chciała budzić dziecka które i tak najpewniej był wymęczony sytuacją dookoła. – Planujesz jeszcze kiedyś coś podobnego?
Jeżeli tak, chętnie już by zadeklarowała swój udział, ale z drugiej strony nie każdy mógł wielokrotnie robić za organizację dobroczynną, dlatego spróbowała pytanie zadać w miarę neutralnie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
W gruncie rzeczy bardzo zazdrościła Sheili rodzeństwa. Ona była jedynaczką, tak było wygodniej i pewnie bezpieczniej, ale perspektywa kogoś w domu bliższemu jej wiekowi, bliższemu sercu, wydawała się okrutnie urokliwa, nawet jeśli miałaby taką sytuację przypłacać sprzątaniem, gotowaniem i praniem za kilka osób. I tak robiła to samo dla ojca, co za różnica?
- Oj tak, chłopcy dojrzewają bardzo późno. Czasem wcale - zaśmiała się w szczerym rozbawieniu. Podczas swojej edukacji w Hogwarcie znała jednego takiego Thomasa Doe, z którego los uczynił prawdziwego urwisa, ale nie podejrzewała nawet, że mogły rozmawiać o konkretnie tym chłopcu. Nazwisko należało do raczej popularnych, o zbieżności było łatwo w społeczeństwie, któremu brakowało kreatywności względem tożsamości, więc nie podjęła tematu, przekonana, że to zabawne, przypadkowe konotacje i nic więcej. - Właściwie to gdzie pracujesz? - zapytała po chwili, skuszona stwierdzeniem. Sheila była miłą dziewczyną, pomocną i uczynną, chciała więc wiedzieć o niej coś więcej; z pewnością nie była profesjonalną krawcową, przynajmniej jeszcze nie, dlatego Trix spojrzała na nią z uprzejmą ciekawością. Jeśli nie chciała zdradzać tej tajemnicy nowo poznanej osobie, nie był to problem, Beckett nie zamierzała naciskać.
Kwestię Cilliana i jego magnetyzujących książek zbyła jedynie zgodnym pomrukiem. Świat jego prozy był dla niej czymś tak intymnym, że nie była w stanie rozprawiać na jego temat z towarzyszką; liczyły się jedynie wymieniane pomiędzy nimi listy, które czytała z wypiekami na twarzy, marząc o pięknej, wielkiej miłości. Ale czy to kiedykolwiek się spełni? Zaczynała tracić nadzieję. Niedawno usłyszała, jak jedna z sąsiadek zarzuciła jej staropanieństwo, kiedy przyznała, że nie ma na horyzoncie kandydata po jej rękę, na którego zresztą w popularnej opinii i własnych, głośnych zapewnieniach wcale nie czekała. Trudno. Najwyżej do końca życia będzie doglądała dobra ojca, a potem przerzuci swoją uwagę na zwierzęta. Zawsze był to jakiś plan.
- Wiesz, chyba właśnie przez tę moją przyjaciółkę. Zanim trafiła do lecznicy mówiła o tym, że jej sąsiadom brakuje odzieży na zimę, szczególnie starszym osobom. Ale i kurierom, medykom - wyjaśniła. Zazwyczaj jej działania koncentrowały się na Somerset i Oazie, do której w towarzystwie Susanne wprowadził ją Michael Tonks na początku października, to nie znaczyło jednak, że musiała działać tylko tam. Potrzebujących na brytyjskich terenach było mnóstwo, a Trixie chciała pomóc im wszystkim. - Okolica mocno zbiedniała w ostatnich miesiącach - dodała, wykańczając jeden ze swetrów. Brakowało już nie tylko pożywienia, ale i podstawowych rzeczy mogących pomóc przetrwać zimę, która nadciągała wielkimi, coraz większymi krokami; na szczęście z pomocą panny Doe praca poszła bardzo sprawnie i kiedy odcięły ostatnie nitki, Beckettówna podniosła się z ziemi i spojrzała na krawieckie owoce z nieukrywaną dumą.
- Świetnie ci poszło - pochwaliła swoją kompankę i posłała jej szczery uśmiech. Naprawdę mogła być dumna, w mig łapiąc uwagi, instrukcje i pomoc oferowane przez bardziej doświadczoną Trixie. - Mały niech śpi, zaraz do niego wrócę. Świetlica jest niedaleko. Idziemy? - zaproponowała, przed wyjściem zaoferowawszy jeszcze kolejną szklankę wody Sheili, zanim zapakowały do toreb szaliki, czapki i swetry, z którymi wyszły na ulicę. Okolica była opustoszała. Mieszkańcy dawno temu ułożyli się do snu, w oknach nie paliły się nawet światła; dobrze, kiedy się obudzą, kurierzy zaczną roznosić po najbardziej potrzebujących ich małe prezenty. - Właściwie to często to robię. Głównie w Dolinie. Jak masz ochotę i trochę czasu, to przyjdź do mnie do warsztatu w Somerset. Dom nazywa się Warsztat, ciężko przegapić tabliczkę - mówiła z entuzjazmem. Rzadko kiedy miała okazję szyć z kimś na tyle lotnym i pomysłowym. - Możesz przynieść własne materiały, ale ja też mam ich trochę. Znowu coś wyczarujemy. Co ty na to? - a przy okazji będzie mogła zaproponować czarownicy coś więcej niż szklankę wody, może jakiś piknik w zimnym ogrodzie? Albo ciepły obiad?
Uszyte przez nie rzeczy dziewczęta zaniosły do rzeczonej świetlicy, gdzie wzruszona, sprawująca pieczę starsza kobieta podziękowała im solennie, przyrzekając, że z samego rana roześle swoich synów w dostarczeniu zimowego dobrodziejstwa do mieszkańców miasteczka. Potem rozstały się pod jedną z latarni, zanim Trix wróciła do opieki nad malcem do samego rana, kiedy to zmieniła ją inna koleżanka.
zt
- Oj tak, chłopcy dojrzewają bardzo późno. Czasem wcale - zaśmiała się w szczerym rozbawieniu. Podczas swojej edukacji w Hogwarcie znała jednego takiego Thomasa Doe, z którego los uczynił prawdziwego urwisa, ale nie podejrzewała nawet, że mogły rozmawiać o konkretnie tym chłopcu. Nazwisko należało do raczej popularnych, o zbieżności było łatwo w społeczeństwie, któremu brakowało kreatywności względem tożsamości, więc nie podjęła tematu, przekonana, że to zabawne, przypadkowe konotacje i nic więcej. - Właściwie to gdzie pracujesz? - zapytała po chwili, skuszona stwierdzeniem. Sheila była miłą dziewczyną, pomocną i uczynną, chciała więc wiedzieć o niej coś więcej; z pewnością nie była profesjonalną krawcową, przynajmniej jeszcze nie, dlatego Trix spojrzała na nią z uprzejmą ciekawością. Jeśli nie chciała zdradzać tej tajemnicy nowo poznanej osobie, nie był to problem, Beckett nie zamierzała naciskać.
Kwestię Cilliana i jego magnetyzujących książek zbyła jedynie zgodnym pomrukiem. Świat jego prozy był dla niej czymś tak intymnym, że nie była w stanie rozprawiać na jego temat z towarzyszką; liczyły się jedynie wymieniane pomiędzy nimi listy, które czytała z wypiekami na twarzy, marząc o pięknej, wielkiej miłości. Ale czy to kiedykolwiek się spełni? Zaczynała tracić nadzieję. Niedawno usłyszała, jak jedna z sąsiadek zarzuciła jej staropanieństwo, kiedy przyznała, że nie ma na horyzoncie kandydata po jej rękę, na którego zresztą w popularnej opinii i własnych, głośnych zapewnieniach wcale nie czekała. Trudno. Najwyżej do końca życia będzie doglądała dobra ojca, a potem przerzuci swoją uwagę na zwierzęta. Zawsze był to jakiś plan.
- Wiesz, chyba właśnie przez tę moją przyjaciółkę. Zanim trafiła do lecznicy mówiła o tym, że jej sąsiadom brakuje odzieży na zimę, szczególnie starszym osobom. Ale i kurierom, medykom - wyjaśniła. Zazwyczaj jej działania koncentrowały się na Somerset i Oazie, do której w towarzystwie Susanne wprowadził ją Michael Tonks na początku października, to nie znaczyło jednak, że musiała działać tylko tam. Potrzebujących na brytyjskich terenach było mnóstwo, a Trixie chciała pomóc im wszystkim. - Okolica mocno zbiedniała w ostatnich miesiącach - dodała, wykańczając jeden ze swetrów. Brakowało już nie tylko pożywienia, ale i podstawowych rzeczy mogących pomóc przetrwać zimę, która nadciągała wielkimi, coraz większymi krokami; na szczęście z pomocą panny Doe praca poszła bardzo sprawnie i kiedy odcięły ostatnie nitki, Beckettówna podniosła się z ziemi i spojrzała na krawieckie owoce z nieukrywaną dumą.
- Świetnie ci poszło - pochwaliła swoją kompankę i posłała jej szczery uśmiech. Naprawdę mogła być dumna, w mig łapiąc uwagi, instrukcje i pomoc oferowane przez bardziej doświadczoną Trixie. - Mały niech śpi, zaraz do niego wrócę. Świetlica jest niedaleko. Idziemy? - zaproponowała, przed wyjściem zaoferowawszy jeszcze kolejną szklankę wody Sheili, zanim zapakowały do toreb szaliki, czapki i swetry, z którymi wyszły na ulicę. Okolica była opustoszała. Mieszkańcy dawno temu ułożyli się do snu, w oknach nie paliły się nawet światła; dobrze, kiedy się obudzą, kurierzy zaczną roznosić po najbardziej potrzebujących ich małe prezenty. - Właściwie to często to robię. Głównie w Dolinie. Jak masz ochotę i trochę czasu, to przyjdź do mnie do warsztatu w Somerset. Dom nazywa się Warsztat, ciężko przegapić tabliczkę - mówiła z entuzjazmem. Rzadko kiedy miała okazję szyć z kimś na tyle lotnym i pomysłowym. - Możesz przynieść własne materiały, ale ja też mam ich trochę. Znowu coś wyczarujemy. Co ty na to? - a przy okazji będzie mogła zaproponować czarownicy coś więcej niż szklankę wody, może jakiś piknik w zimnym ogrodzie? Albo ciepły obiad?
Uszyte przez nie rzeczy dziewczęta zaniosły do rzeczonej świetlicy, gdzie wzruszona, sprawująca pieczę starsza kobieta podziękowała im solennie, przyrzekając, że z samego rana roześle swoich synów w dostarczeniu zimowego dobrodziejstwa do mieszkańców miasteczka. Potem rozstały się pod jedną z latarni, zanim Trix wróciła do opieki nad malcem do samego rana, kiedy to zmieniła ją inna koleżanka.
zt
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cóż, z jednej strony posiadanie rodzeństwa było momentami ciężkie, z drugiej strony Sheila sama zafiksowała się na zamkniętym świecie, który stanowili jej bracia i dziadkowie, przez wiele lat nie dopuszczając do siebie kogokolwiek innego do ich małego grona. Musiało się to zmienić wraz z pójściem do Hogwartu, gdzie mimo tego, że cały czas łaziła za Jamesem i Thomasem – czasem nawet obracali się w Wielkiej Sali twarzą do siebie, aby zjeść razem śniadanie – nie mogła z nimi być cały czas, bo lekcje czy czas w pokoju wspólnym każdy miał we własnym zakresie. Tym gorzej przyjęła fakt podwójnych zaślubin, całe lato zachowując się jak skopany szczeniak.
- Zdecydowanie częściej to wcale! – Sama parsknęła lekko, nawet nie zastanawiając się, czy Trixie nie powinna czasem, aby skojarzyć jej przez to pokrewieństwo kiedy to trzymała się jak rzep psiego ogona Tommy’ego i Jamiego. Z drugiej strony, Sheila była od niej o 5 lat młodsza, ciężko więc ostatecznie skojarzyć smarkacza kiedy widziało się go kiedy miał dwanaście lat. – W Camden Town, w Londynie. Póki co siedzimy w dokach z rodziną, aczkolwiek usilnie namawiam ich na przeprowadzkę. – Nie chciała dodawać, że obecnie tylko idioci i ci, którzy nie mieli nic do stracenia zamieszkiwali doki, a oni mogli być głupi, ale do stracenia mieli wiele. – Ale dopiero ukończyłam edukację i nie miałam szansy pracować na pełen etat.
Co tłumaczyło, dlaczego chociaż znała podstawy krawiectwa, to nigdy nie rozwinęła go w stronę pełni profesjonalną. Zresztą, dwa lata temu spodziewała się, że podstawy to było absolutne maksimum które jej będzie potrzebne jako pani domu, czy w jej wypadku raczej wozu, jak i żonie oraz matce. Nie musiała być wybitna, wystarczyło, że będzie dobrą żoną. Nie marzyła o wielkiej miłości, bo babka dość wcześnie uświadomiła jej, że była z tym związana ciężka praca obydwu stron i siedzenie i marzenie o tym budowało jedynie naiwne ideały.
- Rozumiem, to i tak bardzo miłe i dobre z twojej strony, że o tym pomyślałaś. Nie każdy by poświęcił swój czas na to. – A przynajmniej Sheila niekoniecznie się do tych osób zaliczała, chociaż można było myśleć inaczej. Nie mogła powiedzieć, że zupełnie nie obchodzili jej inni, ale wbrew pozorom nie rzucała się wcale do pomagania na lewo i prawo. Po pierwsze musiała dbać o własne bezpieczeństwo, po drugie wcale tak nie korciło jej rzucanie się na pomoc ludziom, którzy całe jej życie ją obrażali i nią gardzili.
- Miałam bardzo dobrą nauczycielkę! – Zapewniła całkiem szczerze, chowając wszystkie swoje przybory, nie śpiesząc się z tym bo nie chciała niczego uszkodzić. Zebrała też pozostałe ubrania i niosąc je dość pewnie, podążyła za panną Beckett aby skierować się w stronę świetlicy. – Dziękuję za zaproszenie, na pewno zapowiem się wcześniej i chętnie kiedyś cię odwiedzę. Sama bym zaprosiłam, ale wiem, że stolica to teraz niezbyt bezpieczne miejsce. Ale kiedyś przyjadę do ciebie. A póki co, powodzenia, Trixie Beckett, trzymaj się bezpiecznie.
Pożegnały się zaraz po tym, jak zaniosły wszystko, a Sheila zniknęła w ciemnościach, kierując się we własną stronę. Czas na to, aby wrócić do domu i zająć się rodziną, a potem wstać wcześnie do pracy.
zt
- Zdecydowanie częściej to wcale! – Sama parsknęła lekko, nawet nie zastanawiając się, czy Trixie nie powinna czasem, aby skojarzyć jej przez to pokrewieństwo kiedy to trzymała się jak rzep psiego ogona Tommy’ego i Jamiego. Z drugiej strony, Sheila była od niej o 5 lat młodsza, ciężko więc ostatecznie skojarzyć smarkacza kiedy widziało się go kiedy miał dwanaście lat. – W Camden Town, w Londynie. Póki co siedzimy w dokach z rodziną, aczkolwiek usilnie namawiam ich na przeprowadzkę. – Nie chciała dodawać, że obecnie tylko idioci i ci, którzy nie mieli nic do stracenia zamieszkiwali doki, a oni mogli być głupi, ale do stracenia mieli wiele. – Ale dopiero ukończyłam edukację i nie miałam szansy pracować na pełen etat.
Co tłumaczyło, dlaczego chociaż znała podstawy krawiectwa, to nigdy nie rozwinęła go w stronę pełni profesjonalną. Zresztą, dwa lata temu spodziewała się, że podstawy to było absolutne maksimum które jej będzie potrzebne jako pani domu, czy w jej wypadku raczej wozu, jak i żonie oraz matce. Nie musiała być wybitna, wystarczyło, że będzie dobrą żoną. Nie marzyła o wielkiej miłości, bo babka dość wcześnie uświadomiła jej, że była z tym związana ciężka praca obydwu stron i siedzenie i marzenie o tym budowało jedynie naiwne ideały.
- Rozumiem, to i tak bardzo miłe i dobre z twojej strony, że o tym pomyślałaś. Nie każdy by poświęcił swój czas na to. – A przynajmniej Sheila niekoniecznie się do tych osób zaliczała, chociaż można było myśleć inaczej. Nie mogła powiedzieć, że zupełnie nie obchodzili jej inni, ale wbrew pozorom nie rzucała się wcale do pomagania na lewo i prawo. Po pierwsze musiała dbać o własne bezpieczeństwo, po drugie wcale tak nie korciło jej rzucanie się na pomoc ludziom, którzy całe jej życie ją obrażali i nią gardzili.
- Miałam bardzo dobrą nauczycielkę! – Zapewniła całkiem szczerze, chowając wszystkie swoje przybory, nie śpiesząc się z tym bo nie chciała niczego uszkodzić. Zebrała też pozostałe ubrania i niosąc je dość pewnie, podążyła za panną Beckett aby skierować się w stronę świetlicy. – Dziękuję za zaproszenie, na pewno zapowiem się wcześniej i chętnie kiedyś cię odwiedzę. Sama bym zaprosiłam, ale wiem, że stolica to teraz niezbyt bezpieczne miejsce. Ale kiedyś przyjadę do ciebie. A póki co, powodzenia, Trixie Beckett, trzymaj się bezpiecznie.
Pożegnały się zaraz po tym, jak zaniosły wszystko, a Sheila zniknęła w ciemnościach, kierując się we własną stronę. Czas na to, aby wrócić do domu i zająć się rodziną, a potem wstać wcześnie do pracy.
zt
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
31 stycznia 1958
Zadanie, które otrzymał od lorda Archibalda Prewett zeszłego dnia zaskoczyło go i to dość poważnie; nie spodziewał się, że wcześniejsze wizyty w Dorset — w Wyke Regis, a następnie w Weymouth — wiązać się będą ze wzięciem na siebie kolejnych zobowiązań, ale takie myślenie pokazywało tylko jak na dłoni, jak niewiele Castor Sprout mógł wiedzieć o życiu.
Albo to, jaką wielką wiarą w jego umiejętności wykazywał się lord Prewett. Z jednej strony bowiem powierzenie mu jakiegokolwiek zadania z lordowskich ust stanowiło niewątpliwy zaszczyt; powód do dumnego wypięcia piersi i wzniesienia głowy ku górze, ku gwiazdom, lub — jak miało to miejsce dzisiaj — ku obręczom niedalekiego boiska do Quidditcha. To na trybuny bowiem wysłał go dzisiaj rozkaz, czy też prośba lorda Archibalda. Miał rozebrać je, albo przynajmniej jakąś ich część — praca fizyczna nigdy nie była jego dobrą stroną, ale uspokoił się, widząc, że nie był na miejscu sam. Jeszcze czego! Lord nestor nie mógł być przecież równie nieostrożny i nierozsądny, powierzając zadanie tak wielkiej wagi ledwo trzymającemu się na nogach przeciwko porywistym wiatrom Dorset alchemikowi.
Najprościej byłoby potraktować to miejsce Bombardą, zauważył w myślach, przywołując opis zaklęcia z książki, którą dostał na święta Bożego Narodzenia w prezencie od Justine. Czytywał tę pozycję gdy tylko znajdował wystarczająco dużo czasu, by usiąść wreszcie w wyśwechtanym już nieco fotelu i chwycić w ręce cokolwiek innego niż przyrządy służące mu do pracy twórcy talizmanów, eliksirów, czy bardziej ogólnie — alchemika. Pamiętał jednak, że działanie tego zaklęcia mogłoby jednakże negatywnie wpłynąć na deski, a te miały być (w miarę możliwości) nienaruszone, jeżeli miały służyć późniejszemu wykorzystaniu na cele budowlane. Zadanie więc musiało być wykonane przede wszystkim ręcznie, w sposób niemagiczny, co delikatnie zmartwiło Sprouta.
— Hej, nie stój jak słup soli! — usłyszał zza siebie, a już niedługo później, nim zdążył się obrócić, miał w rękach siekierę, chyba nawet ten sam model, którym drewno ciął Michael, gdy był szczególnie zatopiony w swych myślach i nie chciał nawet słuchać Castorowych prób przemówienia mu do rozsądku.
— Ja... Tak jest! — odparł od razu, choć początkowo niekoniecznie wiedział nawet, jak ułożyć sobie trzonek narzędzia w rękach. Okazało się, że siekiera została mu wręczona przez człowieka mniej—więcej jego wzrostu i wieku, z tym że rudego i obsypanego piegami w ten sposób, że gdyby nie robocze ubranie i kiepskie maniery (Castor zmarszczył lekko nos widząc, jak osobnik ten spluwa sobie przez ramię), mógłby wziąć go za jakiegoś lorda. Rześkiego Prewetta czy Weasleya, oni przecież byli rudzi, prawda? Nie do końca pewny co powinien robić, podążył za tym osobnikiem, a ten, odwracając się przez ramię i widząc, że opatulony szalikiem blondyn stara się za nim nadążyć, przyspieszył jeszcze kroku, szerokim ruchem ręki nakazując mu pospieszenie się.
— Trzeba je porąbać? — spytał, bowiem tylko takie użycie siekiery przychodziło mu do głowy. Jego towarzysz, pochylony nad jedną z desek na samym szczycie schodów prowadzących na trybuny wyprostował się nagle, spoglądając na niego dość wymownie, lecz przez długi czas nie odzywał się, próbując zdusić w sobie narastający śmiech.
— W czerep się rąbnij najpierw — odpowiedział raczej bezpośrednio, po czym bezpardonowo złapał za rękaw płaszcza Castora, przyciągając go bliżej siebie. — A teraz poprawiaj okularki i patrz — nie trzeba było szczególnie długo znać Sprouta, by wiedzieć, że takie zachowanie nie wpadało w zakres przez niego pożądanych i przyniosło jeden skutek: zmarszczony w kotłującej się w nim irytacji nos. Mimo to usta wciąż miał zaciśnięte, nawet jeden pomruk niezadowolenia nie miał okazji przecisnąć się przez taką zaporę. Tymczasem jego towarzysz nic robił sobie z tego, że komuś mogłyby się nie spodobać jego metody pedagogiczne. Najważniejsze było przecież podejście do problemu z głową, a nie — jak wcześniej chciał to zrobić Sprout — po linii najmniejszego oporu. Trochę fizycznego wysiłku im nie zaszkodzi. — Nie możemy do tego podejść jak do obalania flaszki. Tu trzeba sposobu. Deski mają być w miarę możliwości w całości, takimi wiecheciami to niewiele będziemy w stanie zrobić. Także pierwsze, co masz robić, to znaleźć jakieś spoiwo, które trzyma to razem. W naszym przypadku jest to gwóźdź, takie ostre, o tutaj — mówił, wskazując ostrzem siekiery na trzy ciemne gwoździe, które łączyły dwa fragmenty okolicznej ławki.
— Wiem, co to gwóźdź, możemy przejść do rzeczy? — zapytał Castor, wreszcie pozwalając sobie na ulotnienie się z niego odrobiny irytacji. Rudowłosy podniósł na niego wzrok i roześmiał się głośno. Wolna od trzymania siekiery dłonia stuknęła go w ramię, raczej dobrodusznie.
— No już, już, elegancik. Nie wyglądasz na takiego, co się zna, więc ci tłumaczę. Patrz teraz. Bierzesz siekierę i tym ostrym punktem na końcu musisz podważyć okrągłą część gwoździa. Włóż w to tylko trochę siły i serca, bo nie jest łatwe, ale... Argh... — to mówiąc przeszedł od słów do czynów. Castor obserwował i starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów: dokładny kąt nachylenia ostrza siekiery względem deski i gwoździa, pozycję, jaką przyjmował jego tymczasowy nauczyciel, wszystko, co tylko wydawało mu się w tym kontekście istotne. W pewnym momencie, po mniej—więcej siedmiu, może dziesięciu sekundach do ich uszu doszło charakterystyczne szczęknięcie. — O. No i tak to wygląda. Właściwie to po namyśle przypomina to trochę otwieranie flaszki. Tylko bez otwieracza.
— Ej, gołąbeczki! Może dosyć już gadania, co?! — niski, męski głos zawołał do nich z dołu. Gdy Castor wychylił się nieco z trybuny, zauważył, że piętro niżej podobną pracą zajmował się człowiek w średnim wieku, dość grubiutki, ale krzepki mężczyzna o czerwonej od mrozu twarzy.
— Tak jest, panie Jansen! No, młody, do roboty! Ja zostaję tutaj, ty idź ogarniaj następną — rudowłosy chłopak raz jeszcze klepnął go w ramię, tym razem popędzając do przejścia na drugi koniec trybuny. Castor oczywiście nie zamierzał marnować cennego czasu. Było zimno, jak od początku tej podłej zimy, a teraz w dodatku zaczynało padać.
Robisz to dla lorda Prewetta, Cas. Na specjalną prośbę, osobistą. Im szybciej się uwiniesz, tym prędzej wrócisz do domu.
Na całe szczęście dla Sprouta, tegoż poranka Michael przypilnował go, by zjadł całkiem porządne, jak na niego oczywiście, śniadanie. Dzięki temu Castor podszedł do zadania z całą swoją energią, choć nie szło mu to nawet w połowie ta dobrze jak rudowłosemu znajdującemu się po drugiej stronie. Mimo to udało mu się wyciągnąć wszystkie gwoździe z ławek, dzięki czemu mogli pochwalić się już pierwszymi uwolnionymi deskami. Gdy przyglądał się słojom wciąż obecnym na powierzchni drewna doszedł do wniosku, że musiało być to drewno dębowe, odpowiednio zaprawione i odporne na warunki atmosferyczne. Właściwie stanowiło idealny surowiec do budowy tymczasowego schronienia. Miał oczywiście nadzieję, że takowe będzie także odpowiednio zabezpieczone — nie tylko pułapkami, co oczywiste, ale przede wszystkim impregnatem do drewna — przed ewentualnymi skutkami ubocznymi, które mogły wpływać na jakość drewna dotychczas używanego przede wszystkim jako siedzisko.
Podważał gwoździe i rozkładał ławki na czynniki pierwsze przez trzy godziny, aż wreszcie do jego uszu dotarł kolejny krzyk.
— Elegancik! Chłopaki już sobie poradzili, teraz zabieramy się za trybuny!
I faktycznie, nim się spostrzegł, trafnie rzucone Wingardium Leviosa transportowało wszystkie ławkowe deski na dół, układając je tak, by późniejszy transport przebiegł bez zbędnych trudności. Castor zgodnei z poleceniem przesunął się w kierunku schodów. Rozbieranie trybuny rozpoczęli — oczywiście — od góry, przed każdym etapem sprawdzając dokładnie, czy na niższych poziomach nie znajduje się żaden z czarodziei zajmujących się rozbiórką. To zadanie było już o tyle przyjemniejsze, że Pan Jansen pozwolił im faktycznie rąbać drewno, gdyby użyte do utrwalenia schodów gwoździe sprawiały im zbyt duży problem. Castor miał więc okazję poznać uroki prawdziwie męskiego zajęcia, jakim było rąbanie drewna, choć nigdy nie spodziewał się, że pierwsze drewno, które podzieli na pół ostrzem siekiery pochodzić będzie ze schodów prowadzących na stadionową trybunę.
Gdy o tym pomyślał, ogarnęła go co prawda jakaś dziwna forma nostalgii. Najpierw rozwiązanie Zjednoczonych, potem to...
Jednakże uśmiech na usta przywołały mu jeszcze dwie myśli. Coś się kończy, coś się zaczyna, gdy myślał o przyszłym przeznaczeniu tegoż drewna. Nie robili tego w celu zdewastowania własności Prewettów, a by z czegoś nieużywanego zrobić to, co przyda się zdecydowanie większej ilości osób.
— Dobra robota chłopaki! — oznajmił pan Jansen późnym popołudniem, gdy słońce chowało się za horyzont, a ostatnie fioletowo—czerwone chmury przesuwały nad wodą okalającą niedalekie wybrzeże. Z oddali słyszał już charakterystyczne charczenie stalowych potworów, jak to je nazywał, czy też mugolskich wozów dostawczych, jak poprawiał go Tonks. Tym razem osobiście pomógł w przetransportowaniu desek na przygotowane bagażniki, wybierając wyjątkowo ścieżkę mugolską. Jeżeli pracował dziś fizycznie cały dzień, nie widział powodu, by wymigiwać się jeszcze na koniec. — Wracajcie do domów i wypijcie coś mocniejszego, na Merlina! Zasłużyliście!
Udało się... Naprawdę się udało!
| z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Trybuny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset