Mała jadalnia
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mała jadalnia
Skromna jadalnia została usytuowana w zacisznym miejscu zamku, w rogu dziedzińca. Osłonięta kwitnącymi krzewami, zapewnia spokój oraz prywatność, wysokie okiennice szczodrze wpuszczają promienie słoneczne, a lekki wietrzyk zawsze krąży po pomieszczeniu, gdy temperatura wydaje się gościom zbyt wysoka. Służba skrupulatnie uzupełnia mieszki zapachowe oraz bukiety, często komponowane z polnych kwiatów. Pokój cieszy się sporą popularnością wśród Ollivanderów, lubujących się w spokojnych porankach przy filiżance dobrej kawy, lecz trudno trafić tu na tłumy - ponoć za sprawą specjalnego zaklęcia. Jeśli wszystkie miejsca są zajęte, inni zainteresowani tracą ochotę na przebywanie w jadalni.
Nie, żeby wieczne zamyślenie i ciągłe rozważania były zawsze pomocne, Cassius jednak jakoś też nie potrafił wyzbyć się podobnych nawyków, które wyniósł ze swojej pracowni. Był, jaki był i on, oraz inni musieli się z tym pogodzić. Był niezwykle spokojny, skupiony raczej na przeżywaniu w swoim wnętrzu, niż okazywaniu emocji. To w jego sercu płonął ogień, przetaczały się burze i to ono czasem pokrywało się warstwą lodu. On zaś te emocje, zamiast okazywać na twarzy, zwykle przelewał je na drewno. Może dlatego inni lubili z nim przebywać. Bo pomimo jego zewnętrznej powłoki, która wydawała się statyczna i pełna oparcia, był empatyczny i potrafił zrozumieć innych, przeżywając wszystko za pomocą swojej duszy, przetrawiając w niej emocje czyjeś i cudze.
- Każdemu potrzeba odrobiny odmiany. W końcu spotykanie ludzi różnych od nas jest ciekawsze, niż życie z tymi, którzy są podobni tylko do nas. Inaczej sami byśmy sobie wystarczali. Po co ci druga Prudence, skoro ty nią jesteś? Ja mogę dzięki tobie złapać trochę przyjemnej radości i ogrom energii - mówił, po czym jednak zmarszczył lekko brwi, lekko zaniepokojony.
- Słyszałem plotki o zębach, wygląda jednak bardziej boleśnie, gdy widzę to na żywo. Nadal nie zgłosiłaś się do żadnego magomedyka? Do żony Hava przychodzi jedna uzdrowicielka, może ci ją polecić? - zapytał z troską w głosie.
Pokręcił lekko głową gdy wspomniała o alkoholu, przyjął go jednak z uśmiechem, oglądając etykietę, zaraz potem przekazując go służbie. Prezent był naprawdę miły, szczególnie, że był to nie byle jaki wyrób, a sama whiskey od Mcmillianów. Należało cenić prawdziwą, czarodziejką robotę.
- Jeśli dziś nie wypijemy tej butelki, będzie czekać na okazję, podczas której znów nam dane będzie się zobaczyć, wypicie tego bez ciebie byłoby marnotrastwem - mówił, tym samym każąc zaparzyć czarną herbatę, zgodnie z życzeniem gościa. - Wiem, że nie powinienem narzekać, ale dla mnie kawa to podstawowy produkt, dlatego ubolewam nad jego brakiem. Wiem jednak, że wielu innych ma gorzej, to straszne, jakich czasów znów jesteśmy świadkami - westchnął trochę smutno. Zaraz potem jednak na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Będę ci prawił komplementy, aż się do nich nie przyzwyczaisz i nie będziesz na nie odpowiadać z pewnością siebie, że tak, jestem cudowna i wiem o tym! Rumień się, niektórzy to nawet uznają za słodkie, ale nie udawaj, że nie zasługujesz na miłe słowa, bo każdy zasługuje. A jeśli ci ich nie prawią, to oznacza, że muszą się doszkolić w kwestii manier, zaraz wyślę sowę do guwernantki moich bratanków, bo nawet oni o tym wiedzą - spoważniał lekko, niezadowolony z tego, że jego kuzynka nie potrafiła nawet pojąć, że jest ładna i inni powinni jej to mówić. A jak nie mówią, to cóż, szkoda czasu na zwracanie na nich uwagi, bo stanowczo brakowało im klasy.
Jego twarz nie miała wrócić do wcześniejszego, radosnego wyrazu, bo tematy nie były przyjemne.
- Zbyt łatwo Prudence, zbyt łatwo i w tym jest problem. Naprawdę, Ollivanderowie będą robić wszystko, jeśli i na Lancashire padnie cień Czarnego Pana, ale boję się, że to za mało, jeśli znów zaatakują z zaskoczenia. To po prostu tak blisko nas. Za blisko. Hav i ja jesteśmy zaniepokojeni tym wszystkim, on jeszcze ma swoje problemy na głowie, nie wiem, co się stanie, jeśli zaatakują nas dziś lub jutro. Nie będziemy gotowi, a boję się, że znów nikt nie będzie chciał pomóc - Cassius bał się o ich rodzinę, o tych, którzy dla nich pracowali i o całe hrabstwo, które mogło zapłonąć, zbierając żniwo wielu żyć. Sam nie mógł stanąć naprzeciwko armii Śmieciożerców, chyba nawet wszyscy Ollivanderowie razem wzięci nie daliby rady, tym bardziej że nie byli rodziną wojowników. Potrzebowaliby wsparcia, by odeprzeć ewentualny najazd, a te w tym przypadku też mogło nie nadejść. Tego się ostatnio zaczął bać.
- Dobrze, że chociaż wy się możecie czuć bezpiecznie, dobrze to słyszeć. Wiem, że ta klatka może dusić, ale przynajmniej drapieżnikowi trudno się do niej dostać. Więzi cię, ale i chroni, a jedyna opcja, by z niej wyjść to koniec wojny. Tylko to, co za sobą by aktualnie przyniósł nie jest zbyt zadowalające - wetchnął, lekko pocierając ręką prawą skroń. - Też chciałbym spokoju i normalności, ale boję się, że będzie o nią niezwykle trudno - dokończył, służba zaś przyniosła herbatę, której napił się zaraz, mimo lekkiego parzenia w język, i spojrzał na chwilę gdzieś w bok, zamyślając się.
Co mogli zrobić, czego dokonać, by choć trochę naprawić to, co zostało zniszczone. Czemu ktoś zburzył porządek, który wcale nie był zły? Który nie zagrażał nikomu i który nie powodował tego bezsensownego rozlewu krwi?
- Każdemu potrzeba odrobiny odmiany. W końcu spotykanie ludzi różnych od nas jest ciekawsze, niż życie z tymi, którzy są podobni tylko do nas. Inaczej sami byśmy sobie wystarczali. Po co ci druga Prudence, skoro ty nią jesteś? Ja mogę dzięki tobie złapać trochę przyjemnej radości i ogrom energii - mówił, po czym jednak zmarszczył lekko brwi, lekko zaniepokojony.
- Słyszałem plotki o zębach, wygląda jednak bardziej boleśnie, gdy widzę to na żywo. Nadal nie zgłosiłaś się do żadnego magomedyka? Do żony Hava przychodzi jedna uzdrowicielka, może ci ją polecić? - zapytał z troską w głosie.
Pokręcił lekko głową gdy wspomniała o alkoholu, przyjął go jednak z uśmiechem, oglądając etykietę, zaraz potem przekazując go służbie. Prezent był naprawdę miły, szczególnie, że był to nie byle jaki wyrób, a sama whiskey od Mcmillianów. Należało cenić prawdziwą, czarodziejką robotę.
- Jeśli dziś nie wypijemy tej butelki, będzie czekać na okazję, podczas której znów nam dane będzie się zobaczyć, wypicie tego bez ciebie byłoby marnotrastwem - mówił, tym samym każąc zaparzyć czarną herbatę, zgodnie z życzeniem gościa. - Wiem, że nie powinienem narzekać, ale dla mnie kawa to podstawowy produkt, dlatego ubolewam nad jego brakiem. Wiem jednak, że wielu innych ma gorzej, to straszne, jakich czasów znów jesteśmy świadkami - westchnął trochę smutno. Zaraz potem jednak na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Będę ci prawił komplementy, aż się do nich nie przyzwyczaisz i nie będziesz na nie odpowiadać z pewnością siebie, że tak, jestem cudowna i wiem o tym! Rumień się, niektórzy to nawet uznają za słodkie, ale nie udawaj, że nie zasługujesz na miłe słowa, bo każdy zasługuje. A jeśli ci ich nie prawią, to oznacza, że muszą się doszkolić w kwestii manier, zaraz wyślę sowę do guwernantki moich bratanków, bo nawet oni o tym wiedzą - spoważniał lekko, niezadowolony z tego, że jego kuzynka nie potrafiła nawet pojąć, że jest ładna i inni powinni jej to mówić. A jak nie mówią, to cóż, szkoda czasu na zwracanie na nich uwagi, bo stanowczo brakowało im klasy.
Jego twarz nie miała wrócić do wcześniejszego, radosnego wyrazu, bo tematy nie były przyjemne.
- Zbyt łatwo Prudence, zbyt łatwo i w tym jest problem. Naprawdę, Ollivanderowie będą robić wszystko, jeśli i na Lancashire padnie cień Czarnego Pana, ale boję się, że to za mało, jeśli znów zaatakują z zaskoczenia. To po prostu tak blisko nas. Za blisko. Hav i ja jesteśmy zaniepokojeni tym wszystkim, on jeszcze ma swoje problemy na głowie, nie wiem, co się stanie, jeśli zaatakują nas dziś lub jutro. Nie będziemy gotowi, a boję się, że znów nikt nie będzie chciał pomóc - Cassius bał się o ich rodzinę, o tych, którzy dla nich pracowali i o całe hrabstwo, które mogło zapłonąć, zbierając żniwo wielu żyć. Sam nie mógł stanąć naprzeciwko armii Śmieciożerców, chyba nawet wszyscy Ollivanderowie razem wzięci nie daliby rady, tym bardziej że nie byli rodziną wojowników. Potrzebowaliby wsparcia, by odeprzeć ewentualny najazd, a te w tym przypadku też mogło nie nadejść. Tego się ostatnio zaczął bać.
- Dobrze, że chociaż wy się możecie czuć bezpiecznie, dobrze to słyszeć. Wiem, że ta klatka może dusić, ale przynajmniej drapieżnikowi trudno się do niej dostać. Więzi cię, ale i chroni, a jedyna opcja, by z niej wyjść to koniec wojny. Tylko to, co za sobą by aktualnie przyniósł nie jest zbyt zadowalające - wetchnął, lekko pocierając ręką prawą skroń. - Też chciałbym spokoju i normalności, ale boję się, że będzie o nią niezwykle trudno - dokończył, służba zaś przyniosła herbatę, której napił się zaraz, mimo lekkiego parzenia w język, i spojrzał na chwilę gdzieś w bok, zamyślając się.
Co mogli zrobić, czego dokonać, by choć trochę naprawić to, co zostało zniszczone. Czemu ktoś zburzył porządek, który wcale nie był zły? Który nie zagrażał nikomu i który nie powodował tego bezsensownego rozlewu krwi?
Cassius Ollivander
Zawód : Rzeżbiarz i kupiec dzieł sztuki
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I hope I make it a little softer here for someone.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dobrze było otaczać się różnymi osobami. Można było od nich czerpać różne korzyści. Spotkania z Cassiusem koiły nerwy, powodowały, że mogła choć na chwilę uspokoić swoje kipiące emocje, każdy czasem potrzebował ostoi i ukojenia. Ona nie potrafiła trzymać ich na wodzy, zawsze demonstrowała to, co w danym momencie czuła, była niczym otwarta księga, nie potrafiła z tym walczyć. Z czasem właściwie nawet przestała, pogodziła się ze swoim gorącym temperamentem, nie dało się jej utemperować. Mimo, że powinna być nieco bardziej powściągliwa, w końcu była damą, a damom nie wypadało.. wszyscy wokół chyba jednak do tego przywykli, taki już jej urok, a może przekleństwo? W końcu mało kto potrafił sobie z nią poradzić. Do tego stopnia nie umiała nad sobą panować, że Anthony ostatnio przez jej niewyparzony język dał jej w twarz. Lubiła jednak prowokować, wzbudzać w innych emocje, szczególnie cieszyło ją, gdy widziała, że tracą nad sobą panowanie. Nie wiedzieć czemu sprawiało jej to ogromną przyjemność. Doprowadzanie bliskich do ich granic. Może wtedy dopiero czuła, że nie tylko ona nie jest idealna?
- Ja znowu przy Tobie potrafię się uspokoić, masz w sobie coś takiego kuzynie, że robię się łagodniejsza. Nie na wszystkich tak reaguje.. przy Anthonym nie potrafię zapanować nad sobą, ostatnio działa na mnie jak płachta na byka. Spoliczkował mnie, od tego momentu nie potrafię ciepło o nim myśleć..- rzekła. W sumie dopiero teraz zastanowiła się nad tym, co powiedziała. Chyba nie powinna się tym dzielić z Cassiusem, wszak była to sprawa pomiędzy nią, a Tonym. Westchnęła ciężko. - Udajmy, że tego nie słyszałeś, dobrze?- nie było się nad czym rozczulać.
- Moja przyjaciółka jest medyczką, jakoś jednak nie było czasu, żeby się tym zająć, są teraz ważniejsze rzeczy niż moje uzębienie, choć myślę, że w najbliższym czasie już wypadałoby się nimi zająć. Lady nie powinna być szczerbata.- uśmiechnęła się ciepło do Cassiusa. - Nie było to wcale takie bolesne, aczkolwiek niezbyt przyjemne, nie polecam zdecydowanie takich zabaw.- mrugnęła do niego.
- Następnym razem przyniosę kolejną butelkę, mamy ich dostatek, także nie krępuj się, tylko gdy najdzie Cię ochota, to kosztuj. Pomyśl to mnie, kiedy będziesz ją nalewał do szklanki, a nuż mnie wtedy również natchnie, to prawie tak, jakbyśmy pili razem.- powinna częściej pojawiać się u Ollivanderów, czas zacząć pielęgnować rodzinne relacje. - Cassius, to byłaby już próżność. Rozumiem, że warto się doceniać, jednak bez przesady. Naprawdę dziękuję Ci za Twoje komplementy, były miłe, jednak nie przesadzajmy! Cieszę się, że wychowujecie bratanków na kulturalnych, młodych mężczyzn, to powód do dumy!- odparła z uśmiechem.
- Pamiętaj, że nigdy nie odmówimy Wam pomocy. Może nie jesteśmy zbyt blisko terytorialnie, jednak zawsze będziemy gotowi. Zdaję sobie sprawę, że wróg działa szybko, jednak nie możemy się ich bać, bo będziemy się chować jak szczury. Musimy mieć głowy wysoko i mierzyć się z nimi. Nie pozwolić im na zastraszenie nas. Nie dadzą rady wybić nas wszystkich kuzynie.- wierzyła w słowa, które mówiła. Była pewna, że wróg nie będzie w stanie poradzić sobie z nimi wszystkimi, byleby współpracowali, nie mogli pozwalać sobie nawet na chwilowe niesubordynacje, bo widać, że tamci zauważali i wykorzystywali każde potknięcie.
- Żałuję, że nie mieszkacie bliżej. Mogłabym być spokojna, że również jesteście bezpieczni, a tak to się martwię. nie wybaczyłabym sobie, gdyby komukolwiek z Waszej rodziny stała się krzywda.- uśmiech zniknął z jej twarzy, widać było, że nastrój jej się zmienił wraz z poruszanym tematem. - Masz rację, klatka właściwie nie jest taka zła, przynajmniej w tym momencie.- pokiwała głową słysząc słowa kuzyna. - Wiele czasu potrwa powrót do normalności, wierzę jednak w to, że to się stanie, przecież nie będziemy wiecznie walczyć, nie sądzę też, że uda im się osiągnąć cel, szkoda tylko, że tyle osób musi przez to tracić życie.- nie potrafiła zrozumieć pobudek nieprzyjaciół.
- Ja znowu przy Tobie potrafię się uspokoić, masz w sobie coś takiego kuzynie, że robię się łagodniejsza. Nie na wszystkich tak reaguje.. przy Anthonym nie potrafię zapanować nad sobą, ostatnio działa na mnie jak płachta na byka. Spoliczkował mnie, od tego momentu nie potrafię ciepło o nim myśleć..- rzekła. W sumie dopiero teraz zastanowiła się nad tym, co powiedziała. Chyba nie powinna się tym dzielić z Cassiusem, wszak była to sprawa pomiędzy nią, a Tonym. Westchnęła ciężko. - Udajmy, że tego nie słyszałeś, dobrze?- nie było się nad czym rozczulać.
- Moja przyjaciółka jest medyczką, jakoś jednak nie było czasu, żeby się tym zająć, są teraz ważniejsze rzeczy niż moje uzębienie, choć myślę, że w najbliższym czasie już wypadałoby się nimi zająć. Lady nie powinna być szczerbata.- uśmiechnęła się ciepło do Cassiusa. - Nie było to wcale takie bolesne, aczkolwiek niezbyt przyjemne, nie polecam zdecydowanie takich zabaw.- mrugnęła do niego.
- Następnym razem przyniosę kolejną butelkę, mamy ich dostatek, także nie krępuj się, tylko gdy najdzie Cię ochota, to kosztuj. Pomyśl to mnie, kiedy będziesz ją nalewał do szklanki, a nuż mnie wtedy również natchnie, to prawie tak, jakbyśmy pili razem.- powinna częściej pojawiać się u Ollivanderów, czas zacząć pielęgnować rodzinne relacje. - Cassius, to byłaby już próżność. Rozumiem, że warto się doceniać, jednak bez przesady. Naprawdę dziękuję Ci za Twoje komplementy, były miłe, jednak nie przesadzajmy! Cieszę się, że wychowujecie bratanków na kulturalnych, młodych mężczyzn, to powód do dumy!- odparła z uśmiechem.
- Pamiętaj, że nigdy nie odmówimy Wam pomocy. Może nie jesteśmy zbyt blisko terytorialnie, jednak zawsze będziemy gotowi. Zdaję sobie sprawę, że wróg działa szybko, jednak nie możemy się ich bać, bo będziemy się chować jak szczury. Musimy mieć głowy wysoko i mierzyć się z nimi. Nie pozwolić im na zastraszenie nas. Nie dadzą rady wybić nas wszystkich kuzynie.- wierzyła w słowa, które mówiła. Była pewna, że wróg nie będzie w stanie poradzić sobie z nimi wszystkimi, byleby współpracowali, nie mogli pozwalać sobie nawet na chwilowe niesubordynacje, bo widać, że tamci zauważali i wykorzystywali każde potknięcie.
- Żałuję, że nie mieszkacie bliżej. Mogłabym być spokojna, że również jesteście bezpieczni, a tak to się martwię. nie wybaczyłabym sobie, gdyby komukolwiek z Waszej rodziny stała się krzywda.- uśmiech zniknął z jej twarzy, widać było, że nastrój jej się zmienił wraz z poruszanym tematem. - Masz rację, klatka właściwie nie jest taka zła, przynajmniej w tym momencie.- pokiwała głową słysząc słowa kuzyna. - Wiele czasu potrwa powrót do normalności, wierzę jednak w to, że to się stanie, przecież nie będziemy wiecznie walczyć, nie sądzę też, że uda im się osiągnąć cel, szkoda tylko, że tyle osób musi przez to tracić życie.- nie potrafiła zrozumieć pobudek nieprzyjaciół.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wolał pokojowe podejście. Nie chciał prowokować podczas rozmów, wolał rozmawiać w tonie dyplomatycznym. Albo, jeśli ktoś go denerwował i miał zbyt różne poglądy - nie rozmawiać wcale. W końcu po sprowokowaniu danej osoby należało być przygotowanym na konsekwencje. Cassius zaś nie bardzo chciał się z nimi mierzyć. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafił wykrzyczeć myśli, które innym mogły się nie spodobać. Robił to jednak przez sztukę, bo tu na odzew pozytywny jak i negatywny był zawsze gotów. A do tego wywoływał dodatkowe dyskusje, nie tylko z nim samym, ale także te pomiędzy ludźmi. Było to według niego bardziej satysfakcjonujące, pozdzierać maski innych, zmusić ich do emocjonalnej reakcji, które będą wymieniali między sobą. Nie tylko z nim.
Pru mówiąca o tym, że potrafi się przy nim wyciszyć, wprowadziła go nawet w dobry nastrój. Ten jednak szybko wyparował, gdy usłyszał o tym, że ktokolwiek śmiał podnieść na nią rękę. Przez to coraz mniej chciał się trzymać swojej zasady rozmowy pokojowych.
- Co zrobił? - zapytał, patrząc na Prudence z niepokojem. - Jak ma udawać, że tego nie usłyszałem, jak on w ogóle mógł? Uderzyć kobietę? To już przesada, nie ma on jakichś resztek honoru?! - jego zmarszczone brwi i rozświecone oczy dość jasno mówiły, że był po prostu zły. Nie wyobrażał sobie skrzywdzić kobiety, bo to po prostu było niewłaściwe. Było tyle lepszych sposobów na załatwianie spraw niż przechodzenie do rękoczynów. Które według niego rzadko kiedy dawały efekty, chyba że wyeliminowały problem na stałe.
Próbował się jednak uspokoić. Choć Pru mu w tym nie pomagała. Nie wiedział, naprawdę, czemu musiała ciągle pakować się w tak niebezpieczne akcje i jeszcze przez nie cierpieć.
- Uważaj, proszę, wiem, że jesteś silna i zaradna, ale spróbuj przystopować z angażowaniem się w podobne zdarzenia. Jest tyle rzeczy, które możesz robić w sposób bezpieczniejszy. Jak w ogóle twoje badania? - też się uśmiechnął, chcąc zmienić temat i spróbować przypomnieć Prudence, że może na przykład opisywać życie rybek, a nie walczyć z olbrzymami. To ostatnie naprawdę brzmiało źle i mroziło krew w żyłach, gdy próbował to sobie wyobrazić.
- W takim razie wypiję za twoje zdrowie, ale mam nadzieję, że następnym razem jak mnie odwiedzisz, lub ja was, też będziemy mogli spróbować tego trunku, tym razem wspólnie - relacje takie były niezwykle ważne, szczególnie że więzy krwi mogły być silniejsze niż cokolwiek innego. Chciałby nawet, by były silniejsze niż poglądy, ale niestety, tak nie było. Co niezmiernie go bolało. Bo ile osób przez to nie odczytywało od niego nawet listów?
- To nie próżność! Świadomość tego, ile się znaczy i pewność siebie to nie próżność. Zresztą, pomyśl o tym. Samej pokazując, że wiesz o swoich zaletach, dajesz do zrozumienia innym, że masz coś do zaoferowaniu światu, a i odwdzięczając się komplementem, możesz poprawić także ich pewność siebie. Dajesz też przykład innym, że należy cieszyć się z miłych słów, a nie kajać, że ktoś musiał nam je powiedzieć. Jesteś inaczej odbierana przez innych, a i inni wbrew pozorom czują się lepiej - mówił, bo to, co mówiła Pru lekko go denerwowało. Widział, że w jej domu nie działo się dobrze. Nie dość, że została uderzona, to jej rażący brak wiary w siebie tylko dodawał podejrzeń. Czyżby jego kuzynka była kozłem ofiarnym Mcmillianów? Nie zamierzał na to pozwalać.
- Dziękuję za te słowa, każde wsparcie będzie pomocne, jeśli coś się wydarzy. Mam nadzieję, że nie będą na nas zbyt szybko piłować kłów, ale wolę byśmy nie dali im się zaskoczyć. Lepiej spodziewać się czegoś, co się nie wydarzy, niż odwrotnie, prawda? - słaby uśmiech wykwitł na jego twarzy, kiedy starał się trochę rozchmurzyć. Nie był wojownikiem, nie był nestorem, ale to nie oznaczało, że się nie martwił. Nawet rzeźbiarz mógł czuć odpowiedzialność za ziemie, na których żył.
- Wiesz, że raz już musieliśmy się przenosić, nie chcę powtórki, nawet jeśli miałoby to być bliżej was. Tu już się zadomowiliśmy. I szczerze, głupio by było uciekać. Teraz więc będzie trzeba polegać na dobrej komunikacji, na wypadek, gdyby coś się stało. - wzruszył ramionami, starając się jednak dalej unosić kąciki ust, tak, by powoli pozbyć się smutku, który nawiedził ich rozmowę.
- Miejmy po prostu nadzieję, że spokój nadejdzie wcześniej, niż później. Nie wiem jak, ale niech nadejdzie, bo nie można wiecznie walczyć. W końcu skończą się siły, zarówno te ludzkie, jak i materialne - westchnął, upijając ponownie herbatę.
Pru mówiąca o tym, że potrafi się przy nim wyciszyć, wprowadziła go nawet w dobry nastrój. Ten jednak szybko wyparował, gdy usłyszał o tym, że ktokolwiek śmiał podnieść na nią rękę. Przez to coraz mniej chciał się trzymać swojej zasady rozmowy pokojowych.
- Co zrobił? - zapytał, patrząc na Prudence z niepokojem. - Jak ma udawać, że tego nie usłyszałem, jak on w ogóle mógł? Uderzyć kobietę? To już przesada, nie ma on jakichś resztek honoru?! - jego zmarszczone brwi i rozświecone oczy dość jasno mówiły, że był po prostu zły. Nie wyobrażał sobie skrzywdzić kobiety, bo to po prostu było niewłaściwe. Było tyle lepszych sposobów na załatwianie spraw niż przechodzenie do rękoczynów. Które według niego rzadko kiedy dawały efekty, chyba że wyeliminowały problem na stałe.
Próbował się jednak uspokoić. Choć Pru mu w tym nie pomagała. Nie wiedział, naprawdę, czemu musiała ciągle pakować się w tak niebezpieczne akcje i jeszcze przez nie cierpieć.
- Uważaj, proszę, wiem, że jesteś silna i zaradna, ale spróbuj przystopować z angażowaniem się w podobne zdarzenia. Jest tyle rzeczy, które możesz robić w sposób bezpieczniejszy. Jak w ogóle twoje badania? - też się uśmiechnął, chcąc zmienić temat i spróbować przypomnieć Prudence, że może na przykład opisywać życie rybek, a nie walczyć z olbrzymami. To ostatnie naprawdę brzmiało źle i mroziło krew w żyłach, gdy próbował to sobie wyobrazić.
- W takim razie wypiję za twoje zdrowie, ale mam nadzieję, że następnym razem jak mnie odwiedzisz, lub ja was, też będziemy mogli spróbować tego trunku, tym razem wspólnie - relacje takie były niezwykle ważne, szczególnie że więzy krwi mogły być silniejsze niż cokolwiek innego. Chciałby nawet, by były silniejsze niż poglądy, ale niestety, tak nie było. Co niezmiernie go bolało. Bo ile osób przez to nie odczytywało od niego nawet listów?
- To nie próżność! Świadomość tego, ile się znaczy i pewność siebie to nie próżność. Zresztą, pomyśl o tym. Samej pokazując, że wiesz o swoich zaletach, dajesz do zrozumienia innym, że masz coś do zaoferowaniu światu, a i odwdzięczając się komplementem, możesz poprawić także ich pewność siebie. Dajesz też przykład innym, że należy cieszyć się z miłych słów, a nie kajać, że ktoś musiał nam je powiedzieć. Jesteś inaczej odbierana przez innych, a i inni wbrew pozorom czują się lepiej - mówił, bo to, co mówiła Pru lekko go denerwowało. Widział, że w jej domu nie działo się dobrze. Nie dość, że została uderzona, to jej rażący brak wiary w siebie tylko dodawał podejrzeń. Czyżby jego kuzynka była kozłem ofiarnym Mcmillianów? Nie zamierzał na to pozwalać.
- Dziękuję za te słowa, każde wsparcie będzie pomocne, jeśli coś się wydarzy. Mam nadzieję, że nie będą na nas zbyt szybko piłować kłów, ale wolę byśmy nie dali im się zaskoczyć. Lepiej spodziewać się czegoś, co się nie wydarzy, niż odwrotnie, prawda? - słaby uśmiech wykwitł na jego twarzy, kiedy starał się trochę rozchmurzyć. Nie był wojownikiem, nie był nestorem, ale to nie oznaczało, że się nie martwił. Nawet rzeźbiarz mógł czuć odpowiedzialność za ziemie, na których żył.
- Wiesz, że raz już musieliśmy się przenosić, nie chcę powtórki, nawet jeśli miałoby to być bliżej was. Tu już się zadomowiliśmy. I szczerze, głupio by było uciekać. Teraz więc będzie trzeba polegać na dobrej komunikacji, na wypadek, gdyby coś się stało. - wzruszył ramionami, starając się jednak dalej unosić kąciki ust, tak, by powoli pozbyć się smutku, który nawiedził ich rozmowę.
- Miejmy po prostu nadzieję, że spokój nadejdzie wcześniej, niż później. Nie wiem jak, ale niech nadejdzie, bo nie można wiecznie walczyć. W końcu skończą się siły, zarówno te ludzkie, jak i materialne - westchnął, upijając ponownie herbatę.
Cassius Ollivander
Zawód : Rzeżbiarz i kupiec dzieł sztuki
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I hope I make it a little softer here for someone.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prue uwielbiała doprowadzać innych do ich granic. Szczególnie w momencie, w którym próbowali jej wmówić, że nie ma racji, że jej zdanie się nie liczy. Potrafiła tak dobierać słowa, żeby kuły niczym igły, powoli wbijała je w ciało przeciwnika. Każdy miał taki moment, że pękał. Lubiła sprawdzać na ile może sobie pozwolić w czyim towarzystwie. Nie spodziewała się, że ostatnia próba zakończy się rękoczynem, jednak dało jej to nieco do myślenia. Jej kuzyn był równie temperamenty, co ona, nie sądziła jednak, że aż tak go zabolą jej słowa, jak widać źle go osądziła. Może faktycznie się o nią martwił, kto go tam wiedział, wszystko można pokazać w różny sposób, z drugiej strony, jak się ma dyskutować z osobą, która specjalnie prowokuje.. różnie bywa.
- Chyba przesadziłam. Wiesz, że mam niewyparzony język. Nie, żebym go usprawiedliwiała, bo sama ogromnie się zirytowałam. Nawet nie wiedziałam jak zareagować, wybił mnie z rytmu. Właściwie to zdarzyło się pierwszy raz, jak do tej pory nikt wcześniej mnie nie spoliczkował. Powinnam mu oddać?- spojrzała na kuzyna i dostrzegła złość w jego wzroku. Zresztą jego słowa również świadczyły o tym, że poruszyło go to, co mu powiedziała. Może faktycznie dobrze, że się z kimś tym podzieliła. Jak dotąd nikomu nie wspominała o tym, jak zachował się w stosunku do niej Anthony. Uważała, że to jej wina, może czas przestać ciągle brać wszystko na siebie. Nie była idealna, jednak inni również. Ciągle jednak jej powtarzano, że jest taka, jaka nie powinna, przez co przywykła do tego, że to ona była zazwyczaj winowajcą, z podkulonym ogonem słuchała tego, jak inni jej wytykają, że ciągle robi coś nie tak. Może powinna podnieść głowę i powiedzieć, co o tym myśli. Nie pozwalać im wiecznie sobie ubliżać. W końcu ona też była Lady, również powinna mieć coś do powiedzenia.
- Tak właściwie, to ja jakoś specjalnie się w to ni angażuję, wiesz Cassius, większość ze zdarzeń, które mnie spotykają to przypadki. Znajduję się często w złym miejscu, o złym czasie. Nie potrafię odmówić pomocy, kiedy widzę, że ktoś jest zagrożony. Przez to zmierzyłam się z olbrzymem, nie chciałam, żeby zjadł mugola, może to bezsensowne, jednak dla mnie ważne jest każde życie, wiesz?- dość miała wysłuchiwania o swojej bezmyślności. Przecież nie zaatakowała olbrzyma z jakiegoś widzimisię, po prostu chciała uratować życie, niewinnego człowieka, czy to źle o niej świadczyło?
- Badania..- powtórzyła. Właściwie ostatnio niezbyt wiele działo się w tej kwestii. - W listopadzie udało mi się złapać kelpie, w pewnym stawie.. i to by było na tyle. Nie mam możliwości podróżować po świecie, badania raczej stoją w miejscu kuzynie.- brakowało jej tego, przez to właśnie że nie mogła zbyt dużo pracować, zajmowała się innymi rzeczami, które niekoniecznie były szczególnie dla niej bezpieczne, nie umiała jednak siedzieć bezczynnie, gdy wokół trwała wojna.
- Oczywiście, będziemy mogli wspólnie się napić, wiesz, że my raczej nie odmawiamy. Mamy to we krwi.- posłała kuzynowi uśmiech. Chętnie by to zrobiła i dzisiaj, wolała jednak nie pić, musiała jeszcze wrócić do domu, a że czasy był niebezpieczne. Ceniła sobie czystość umysłu.
- Masz rację. Ostatnio nieco gdzieś przepadła moja pewność siebie. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Słucham ciągle tylko o tym, że mam sobie znaleźć męża, bo zegar tyka, dostaje ultimatum, że mam na to rok, bo inaczej oddadzą mnie temu, kogo mają pod ręką. Jak mam się czuć? Jakbym była nic nie warta. Może czas się otrząsnąć i ponownie pokazać swoją wartość.- zastanawiała się nad słowami Cassiusa, było w nich sporo racji. Doszła dzisiaj, podczas tej rozmowy do ciekawych wniosków. Będzie miała o czym myśleć w domu.
- Musimy być przygotowani na każde ewentualności, jak widać, szybko im idzie odbijanie naszych ziem. Jest ich zdecydowanie więcej, nie możemy się jednak bać, musimy być przygotowani na obronę, przynajmniej jak na razie, z czasem może zacząć atakować. Podnieść głowy i walczyć o swoje. Wiem, że mają przewagę, jednak samą obroną niewiele zyskamy.- Macmillan była rozgoryczona po ostatnich wydarzeniach u Greengrassów. Nie chciała, aby to się powtórzyło u którejkolwiek z życzliwych im rodzin.
- Nikt nie chciałby stracić swojego domu. Zdaję sobie z tego sprawę i rozumiem Cię, jak najbardziej. Trzeba zrobić wszytko, żebyście nie musieli uciekać, musicie być gotowi do obrony, zrobić twierdzę z Lancashire, żeby nikt nie był w stanie się tu dostać.- miała nadzieję, że kuzynom uda się utrzymać te ziemie. Tego im życzyła całym sercem i gotowa była im pomóc, aby tak się stało.
- Chciałabym w to wierzyć, wiesz. Nic jednak nie zapowiada, żeby ta sytuacja się szybko skończyła, obie strony są zawzięte, źli mają przewagę, ale dobrzy się nie poddają. Dopóki nie znajdziemy więcej sojuszników, to będzie trwać. Skąd jednak wziąć kolejnych sojuszników, kiedy większość rodów opowiedziała się po stronie wroga? Zastanawiałam się ostatnio nad tym, czy nie spróbować paktować z istotami magicznymi, oni mają po swojej stronie olbrzymy, może powinniśmy również znaleźć jakichś sojuszników, są trytony, może one zechciałyby nam pomóc? - nie dzieliła się jeszcze z nimi tymi myślami, miała nadzieję, że kuzyn jej nie wyśmieje.
- Chyba przesadziłam. Wiesz, że mam niewyparzony język. Nie, żebym go usprawiedliwiała, bo sama ogromnie się zirytowałam. Nawet nie wiedziałam jak zareagować, wybił mnie z rytmu. Właściwie to zdarzyło się pierwszy raz, jak do tej pory nikt wcześniej mnie nie spoliczkował. Powinnam mu oddać?- spojrzała na kuzyna i dostrzegła złość w jego wzroku. Zresztą jego słowa również świadczyły o tym, że poruszyło go to, co mu powiedziała. Może faktycznie dobrze, że się z kimś tym podzieliła. Jak dotąd nikomu nie wspominała o tym, jak zachował się w stosunku do niej Anthony. Uważała, że to jej wina, może czas przestać ciągle brać wszystko na siebie. Nie była idealna, jednak inni również. Ciągle jednak jej powtarzano, że jest taka, jaka nie powinna, przez co przywykła do tego, że to ona była zazwyczaj winowajcą, z podkulonym ogonem słuchała tego, jak inni jej wytykają, że ciągle robi coś nie tak. Może powinna podnieść głowę i powiedzieć, co o tym myśli. Nie pozwalać im wiecznie sobie ubliżać. W końcu ona też była Lady, również powinna mieć coś do powiedzenia.
- Tak właściwie, to ja jakoś specjalnie się w to ni angażuję, wiesz Cassius, większość ze zdarzeń, które mnie spotykają to przypadki. Znajduję się często w złym miejscu, o złym czasie. Nie potrafię odmówić pomocy, kiedy widzę, że ktoś jest zagrożony. Przez to zmierzyłam się z olbrzymem, nie chciałam, żeby zjadł mugola, może to bezsensowne, jednak dla mnie ważne jest każde życie, wiesz?- dość miała wysłuchiwania o swojej bezmyślności. Przecież nie zaatakowała olbrzyma z jakiegoś widzimisię, po prostu chciała uratować życie, niewinnego człowieka, czy to źle o niej świadczyło?
- Badania..- powtórzyła. Właściwie ostatnio niezbyt wiele działo się w tej kwestii. - W listopadzie udało mi się złapać kelpie, w pewnym stawie.. i to by było na tyle. Nie mam możliwości podróżować po świecie, badania raczej stoją w miejscu kuzynie.- brakowało jej tego, przez to właśnie że nie mogła zbyt dużo pracować, zajmowała się innymi rzeczami, które niekoniecznie były szczególnie dla niej bezpieczne, nie umiała jednak siedzieć bezczynnie, gdy wokół trwała wojna.
- Oczywiście, będziemy mogli wspólnie się napić, wiesz, że my raczej nie odmawiamy. Mamy to we krwi.- posłała kuzynowi uśmiech. Chętnie by to zrobiła i dzisiaj, wolała jednak nie pić, musiała jeszcze wrócić do domu, a że czasy był niebezpieczne. Ceniła sobie czystość umysłu.
- Masz rację. Ostatnio nieco gdzieś przepadła moja pewność siebie. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Słucham ciągle tylko o tym, że mam sobie znaleźć męża, bo zegar tyka, dostaje ultimatum, że mam na to rok, bo inaczej oddadzą mnie temu, kogo mają pod ręką. Jak mam się czuć? Jakbym była nic nie warta. Może czas się otrząsnąć i ponownie pokazać swoją wartość.- zastanawiała się nad słowami Cassiusa, było w nich sporo racji. Doszła dzisiaj, podczas tej rozmowy do ciekawych wniosków. Będzie miała o czym myśleć w domu.
- Musimy być przygotowani na każde ewentualności, jak widać, szybko im idzie odbijanie naszych ziem. Jest ich zdecydowanie więcej, nie możemy się jednak bać, musimy być przygotowani na obronę, przynajmniej jak na razie, z czasem może zacząć atakować. Podnieść głowy i walczyć o swoje. Wiem, że mają przewagę, jednak samą obroną niewiele zyskamy.- Macmillan była rozgoryczona po ostatnich wydarzeniach u Greengrassów. Nie chciała, aby to się powtórzyło u którejkolwiek z życzliwych im rodzin.
- Nikt nie chciałby stracić swojego domu. Zdaję sobie z tego sprawę i rozumiem Cię, jak najbardziej. Trzeba zrobić wszytko, żebyście nie musieli uciekać, musicie być gotowi do obrony, zrobić twierdzę z Lancashire, żeby nikt nie był w stanie się tu dostać.- miała nadzieję, że kuzynom uda się utrzymać te ziemie. Tego im życzyła całym sercem i gotowa była im pomóc, aby tak się stało.
- Chciałabym w to wierzyć, wiesz. Nic jednak nie zapowiada, żeby ta sytuacja się szybko skończyła, obie strony są zawzięte, źli mają przewagę, ale dobrzy się nie poddają. Dopóki nie znajdziemy więcej sojuszników, to będzie trwać. Skąd jednak wziąć kolejnych sojuszników, kiedy większość rodów opowiedziała się po stronie wroga? Zastanawiałam się ostatnio nad tym, czy nie spróbować paktować z istotami magicznymi, oni mają po swojej stronie olbrzymy, może powinniśmy również znaleźć jakichś sojuszników, są trytony, może one zechciałyby nam pomóc? - nie dzieliła się jeszcze z nimi tymi myślami, miała nadzieję, że kuzyn jej nie wyśmieje.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O Prudence troszczyło się wiele osób, w tym Cassius, który naprawdę nie chciał, by spotkało ją cokolwiek złego. Była co prawda Macmillian, nie Ollivander, on jednak traktował ją jak dość bliską rodzinę i choć nie mieszkała w ich rodowej posiadłości, to nadal nie zmieniało to faktu, że zasługiwała na wsparcie i ochronę ludzi spokrewnionych głównie z jej matką.
- Prudence, oboje wiemy, że niewyparzony język to ta z wad, która dodaje ci uroku, ale sprawia też wiele kłopotów i powinnaś spróbować zacząć nad nim trochę panować, nie będę w tej kwestii kłamać. Anthony mógł jednak spróbować ci to przekazać w sposób inny, niż wymierzając ci policzek, bo to uniżyło twojej godności i cię skrzywdziło. Mógł przekazać swoje niezadowolenie werbalnie. I dobrze, że mu nie oddałaś, bo dzięki temu nie zniżyłaś się do jego poziomu. Powinnaś w tamtym momencie obrócić się na pięcie i czekać w swoim pokoju, aż on nie przyjdzie cię przeprosić - a jesli tego nie zrobił - spróbowałbym na twoim miejscu komuś się poskarżyć. Nie marnuj energii na kogoś, kto w tym momencie nie jest tego wart - westchnął. Przynajmniej tak powinno to wyglądać w jego oczach. Przemoc w końcu nigdzie nie prowadziła w takich sytuacjach, jedynie krzywdziła osoby, które były jej ofiarami, ale także te, które ją stosowały. Zaburzała relacje, które w rodzie były ważne. Im bliżsi byli sobie w końcu jego członkowie, tym był on silniejszy i mógł przeżyć więcej komplikacji i wybojów.
Znów westchnął, słysząc tłumaczenia swojej kuzynki. Pokręcił nawet głową, dla podkreślenia swojego niedowierzania, które one wywołały.
- Droga Prudence, naprawdę masz pecha. Rozumiem jednak brak możliwości zamknięcia oczu na ludzkie cierpienie. Pewnie też nie mógłbym przejść obojętnie obok kogoś, kto wyciągnie do mnie rękę o pomoc, z drugiej jednak strony nie chcę nigdy podejmować ryzyka. Zresztą, co ja mogę zdziałać? Jestem rzeźbiarzem, nie wojownikiem - zaśmiał się lekko, choć w jego oczach odbił się raczej smutek, niż rozbawienie. Czasami czuł się bezużyteczny. A to uczucie jedynie pogłębiał ból, który nie raz odczuwał w swoich dłoniach. Przypomniał, że nawet swój talent może kiedyś stracić.
- Kelpie? Żywą, prawdziwą kelpie? Ach! Szkoda, że jej nie widziałem, gdyby dało się ją wyrzeźbić, myślę, że wyszłoby z tego coś naprawdę pięknego, a ryciny to nie to samo, co zobaczyć ją na własne oczy - podparł lekko podbródek o rękę, na chwilę zapominając o tym, że nie powinno się trzymać łokci na stole i uśmiechnął się lekko rozmarzony, pochylając się lekko w stronę Pru. - Kiedyś musisz mnie zabrać na swoją wyprawę, nawet jeśli miałaby ona być w kraju, czy nawet twoim hrabstwie! W końcu tu też chyba możesz próbować przeprowadzać jakieś badania? Może cos co znajduje się w naszych morzach, mogłoby pomóc w tej trudnej walce? - pytał, nie mając szczerze za dużej wiedzy o tym, jak mogłyby wyglądać takie badania.
Alkohol sam pił tylko okazjonalnie i w małych ilościach - co mogło wydawać się niektórym dziwne, nie przepadał jednak za jego smakiem, choć dobry szampan czy słodkie wino już odpowiadały jego kubkom smakowym. Nie odmawiał jednak wzniesienia toastu z gościem, czy podczas przyjęć wiedząc, że tym samym sprawia innym przyjemność. W końcu mało kto lubił pić sam i czuł się z podobnym faktem swobodnie.
- W takim razie poczekam na odpowiedni dzień - skinął jej z uśmiechem, lekko rozbawiony jej komentarzem.
Odchrząknął, słysząc jej skargi na konieczność znalezienia męża. Tak naprawdę rozumiał, czemu jej to powtarzano, nie mógł jednak prawić morałów na ten temat, bo sam ciągle tkwił w kawalerskim stanie, z różnych powodów. Nie czuł się jednak z tym dobrze i wiedział, że powinien coś z tym zrobić, wojna jednak tego nie ułatwiała, szczególnie gdy wiele rodów szlacheckich się od nich odwróciło.
- Prudence, rozumiem trochę ich obawy, po prostu chcą, byś ułożyła swoje życie, zanim będzie za to za późno. To ultimatum to rzeczywiście trochę za dużo, ale moja droga, prędzej czy później musimy kogoś wybrać, by nie skończyć samotnie. I choć o miłość w naszym wypadku może być trudno, taką cenę ponosimy za to, że jesteśmy tymi, którzy stoją nad zwykłymi ludźmi, za nasze pałace i służbę, za pełne spiżarnie i najwyższą możliwą edukację naszych dzieci. Oczywiście to tylko jednak z cen, ale jest ona wymierna - pogładził pod stołem, tak, by nie było widać, dłonią kciuk lewej ręki w lekkim zakłopotaniu.
W sumie był wdzięczny za przejście do rozmów bardziej politycznych, choć z drugiej strony nie był ich znawcą i nie należały też do przyjemnych, nie sprawiały jednak, że było mu za siebie wstyd. Wolał gniew od akurat tego uczucia.
- Wiem, że sama obrona na nic się nie zda. Ale jest na razie najważniejsza, bo co z tego, że zaatakujemy, jeśli nie damy rady utrzymać tego, co mamy w rękach? Samo Lancashire nie jest całkowicie bezpieczne, kręci się wielu przeciwników mugoli, którzy stanowią zagrożenie. Wybuchają potyczki, wzrastają napięcia, daleko temu hrabstwu do spokoju. A ten należy najpierw zapewnić, by można było zrobić coś więcej - zmarszczył brwi, jakby analizował ten problem. - A trytony to ciekawy pomysł, boję się, że te mogą być wierne rodowi Lestrange, w końcu ci mają z nimi przyjazne stosunki, ale gdyby spróbować z nimi przeprowadzić rozmowy dyplomatyczne, może przynajmniej udałoby się wywalczyć deklarację neutralności? - zawahał się, mówiąc to, nie bardzo pewien, czy jego pomysł miał jakikolwiek sens.
- Prudence, oboje wiemy, że niewyparzony język to ta z wad, która dodaje ci uroku, ale sprawia też wiele kłopotów i powinnaś spróbować zacząć nad nim trochę panować, nie będę w tej kwestii kłamać. Anthony mógł jednak spróbować ci to przekazać w sposób inny, niż wymierzając ci policzek, bo to uniżyło twojej godności i cię skrzywdziło. Mógł przekazać swoje niezadowolenie werbalnie. I dobrze, że mu nie oddałaś, bo dzięki temu nie zniżyłaś się do jego poziomu. Powinnaś w tamtym momencie obrócić się na pięcie i czekać w swoim pokoju, aż on nie przyjdzie cię przeprosić - a jesli tego nie zrobił - spróbowałbym na twoim miejscu komuś się poskarżyć. Nie marnuj energii na kogoś, kto w tym momencie nie jest tego wart - westchnął. Przynajmniej tak powinno to wyglądać w jego oczach. Przemoc w końcu nigdzie nie prowadziła w takich sytuacjach, jedynie krzywdziła osoby, które były jej ofiarami, ale także te, które ją stosowały. Zaburzała relacje, które w rodzie były ważne. Im bliżsi byli sobie w końcu jego członkowie, tym był on silniejszy i mógł przeżyć więcej komplikacji i wybojów.
Znów westchnął, słysząc tłumaczenia swojej kuzynki. Pokręcił nawet głową, dla podkreślenia swojego niedowierzania, które one wywołały.
- Droga Prudence, naprawdę masz pecha. Rozumiem jednak brak możliwości zamknięcia oczu na ludzkie cierpienie. Pewnie też nie mógłbym przejść obojętnie obok kogoś, kto wyciągnie do mnie rękę o pomoc, z drugiej jednak strony nie chcę nigdy podejmować ryzyka. Zresztą, co ja mogę zdziałać? Jestem rzeźbiarzem, nie wojownikiem - zaśmiał się lekko, choć w jego oczach odbił się raczej smutek, niż rozbawienie. Czasami czuł się bezużyteczny. A to uczucie jedynie pogłębiał ból, który nie raz odczuwał w swoich dłoniach. Przypomniał, że nawet swój talent może kiedyś stracić.
- Kelpie? Żywą, prawdziwą kelpie? Ach! Szkoda, że jej nie widziałem, gdyby dało się ją wyrzeźbić, myślę, że wyszłoby z tego coś naprawdę pięknego, a ryciny to nie to samo, co zobaczyć ją na własne oczy - podparł lekko podbródek o rękę, na chwilę zapominając o tym, że nie powinno się trzymać łokci na stole i uśmiechnął się lekko rozmarzony, pochylając się lekko w stronę Pru. - Kiedyś musisz mnie zabrać na swoją wyprawę, nawet jeśli miałaby ona być w kraju, czy nawet twoim hrabstwie! W końcu tu też chyba możesz próbować przeprowadzać jakieś badania? Może cos co znajduje się w naszych morzach, mogłoby pomóc w tej trudnej walce? - pytał, nie mając szczerze za dużej wiedzy o tym, jak mogłyby wyglądać takie badania.
Alkohol sam pił tylko okazjonalnie i w małych ilościach - co mogło wydawać się niektórym dziwne, nie przepadał jednak za jego smakiem, choć dobry szampan czy słodkie wino już odpowiadały jego kubkom smakowym. Nie odmawiał jednak wzniesienia toastu z gościem, czy podczas przyjęć wiedząc, że tym samym sprawia innym przyjemność. W końcu mało kto lubił pić sam i czuł się z podobnym faktem swobodnie.
- W takim razie poczekam na odpowiedni dzień - skinął jej z uśmiechem, lekko rozbawiony jej komentarzem.
Odchrząknął, słysząc jej skargi na konieczność znalezienia męża. Tak naprawdę rozumiał, czemu jej to powtarzano, nie mógł jednak prawić morałów na ten temat, bo sam ciągle tkwił w kawalerskim stanie, z różnych powodów. Nie czuł się jednak z tym dobrze i wiedział, że powinien coś z tym zrobić, wojna jednak tego nie ułatwiała, szczególnie gdy wiele rodów szlacheckich się od nich odwróciło.
- Prudence, rozumiem trochę ich obawy, po prostu chcą, byś ułożyła swoje życie, zanim będzie za to za późno. To ultimatum to rzeczywiście trochę za dużo, ale moja droga, prędzej czy później musimy kogoś wybrać, by nie skończyć samotnie. I choć o miłość w naszym wypadku może być trudno, taką cenę ponosimy za to, że jesteśmy tymi, którzy stoją nad zwykłymi ludźmi, za nasze pałace i służbę, za pełne spiżarnie i najwyższą możliwą edukację naszych dzieci. Oczywiście to tylko jednak z cen, ale jest ona wymierna - pogładził pod stołem, tak, by nie było widać, dłonią kciuk lewej ręki w lekkim zakłopotaniu.
W sumie był wdzięczny za przejście do rozmów bardziej politycznych, choć z drugiej strony nie był ich znawcą i nie należały też do przyjemnych, nie sprawiały jednak, że było mu za siebie wstyd. Wolał gniew od akurat tego uczucia.
- Wiem, że sama obrona na nic się nie zda. Ale jest na razie najważniejsza, bo co z tego, że zaatakujemy, jeśli nie damy rady utrzymać tego, co mamy w rękach? Samo Lancashire nie jest całkowicie bezpieczne, kręci się wielu przeciwników mugoli, którzy stanowią zagrożenie. Wybuchają potyczki, wzrastają napięcia, daleko temu hrabstwu do spokoju. A ten należy najpierw zapewnić, by można było zrobić coś więcej - zmarszczył brwi, jakby analizował ten problem. - A trytony to ciekawy pomysł, boję się, że te mogą być wierne rodowi Lestrange, w końcu ci mają z nimi przyjazne stosunki, ale gdyby spróbować z nimi przeprowadzić rozmowy dyplomatyczne, może przynajmniej udałoby się wywalczyć deklarację neutralności? - zawahał się, mówiąc to, nie bardzo pewien, czy jego pomysł miał jakikolwiek sens.
Art and loveare the same thing: It’s the process of seeing yourself in things that are you not
Cassius Ollivander
Zawód : Rzeżbiarz i kupiec dzieł sztuki
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I hope I make it a little softer here for someone.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prudence właściwie nie wiedziała dlaczego opowiedziała o tym wszystkim Cassiusowi. Miała tendencje do milczenia w sprawach, które najbardziej ją poruszały, szczególnie kiedy coś w jakiś sposób ją upokarzało, a tak się czuła, gdy Tony ją uderzył. Nikt jej jeszcze tak nie potraktował, była dorosłą kobietą, nie powinno mu nawet przejść przez myśl takie zachowanie. Pozbierała już swoją dumę, unikała jednak Anthony'ego jak ognia. Była pamiętliwa, a on jej jeszcze za to nie przeprosił, nie zamierzała więc wchodzić mu w drogę. Zdawała sobie sprawę, że został poturbowany pod koniec grudnia, nie był to jednak dla niej wystarczający argument aby mu wybaczyć.
- Ja się staram Cass, naprawdę.- spojrzała na Ollivandera swoimi dużymi błękitnymi oczami. - Po prostu czasem nie umiem inaczej. Szczególnie, gdy ktoś zamierza rządzić moim życiem. Ktoś, kto wrócił po latach, rozumiesz, tyle go nie było, a on udaje, że ma prawo decydować! Tylko dlatego, że jest mężczyzną. Nie potrafię tego pojąć, pomimo tylu lat w tej rodzinie mam problem, żeby się z tym pogodzić. Uwierz mi, miałam taką ochotę mu przyłożyć..- wzięła głęboki oddech na samo wspomnienie, aby uspokoić myśli. - Ale ja wolę zachować energię do walki z wrogiem.- odparła zgodnie z prawdą. W czasach jak te, rodzina powinna być zżyta, działać razem, a nie kłócić się między sobą. Widziała minę swojego kuzyna, kiedy usłyszał jej kolejne słowa.
- Ja nie potrafię kuzynie, nie umiem przejść obok, gdy widzę, że komuś dzieje się krzywda. Nie potrafiłabym spać w nocy, mając świadomość, że komuś stała się krzywda. Nie jestem wojownikiem, jednak staram się nim zostać, ćwiczę, żeby mieć pewność, że zawsze będę w stanie wyciągnąć rękę, ku tym, którzy tego potrzebują.- może nie powinna się tym dzielić, jednak rozmawiali otwarcie, chciała się przed kimś otworzyć i powiedzieć o wszystkim, co leżało jej na sercu. Jakoś tak wyszło, że padło akurat na Ollivandera. Zdawała sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, ale nie miała zamiaru się przez nie ograniczać. Ćwiczyła, chciała rozwijać swoje umiejętności, aby mieć pewność, że nigdy jej nie zawiodą.
- Wspaniałe są to stworzenia, ale bardzo niebezpieczne. Wspominałam Ci, że podczas jednej z moich wypraw jedna zbliżyła się bardzo blisko mnie i zostałam poturbowana? Na szczęście już lepiej mi idzie w sprawach zwierząt. - rozmarzyła się na samą myśl o swoich przygodach. - Oczywiście! Chętnie Cię zabiorę na wyprawę, swoją drogą, powiem CI w tajemnicy, że chciałabym stworzyć azyl dla morskich stworzeń, które z jakichś powodów nie radzą sobie w naturalnym środowisku, coś jak wielkie akwarium. Nie wiem jednak kiedy i za czyje, nestor może nie do końca być chętny na inwestowanie w takie pomysły.- przygryzła dolną wargę, widać było, że jej myśli na moment gdzieś powędrowały.
Prudence lubiła czasem wypić nieco alkoholu, starała się jednak tego nie robić publicznie. Nie chciała, żeby był jej przypisywane problemy z nadużywaniem trunków, które często były łączone z ich rodziną. W końcu byli producentami whiskey, mieli zawsze szybki dostęp do alkoholu.
- Cassius, ja się zakochałam.- wbiła spojrzenie w podłogę, nie do końca potrafiła mówić o swoich uczuciach i raczej nigdy tego nie robiła. - Poznałam kogoś, nie powinnam tego robić. Jest to nieodpowiednia osoba. Mugolak, ciągnę tą relację od jakiegoś czasu, nie umiem wybrać. Nie chciałabym mieć świadomości, że on jest gdzieś obok z inną, jednak nie potrafiłabym zostawić rodziny. Męczy mnie okropnie to wszystko.- westchnęła ciężko i podniosła wzrok, aby spojrzeć na kuzyna. Czy będzie nią rozczarowany? Jak Anthony, jak wszyscy inni? Dlaczego jej życie musiało być aż tak bardzo skomplikowane.
- Tak, masz rację. Musimy uczynić nasz sojusz jeszcze silniejszym. Kawałek po kawałku wyrywać im inne ziemie, obsadzać je zaufanymi ludźmi, no i przede wszystkim dbać o to co mamy. Uspokajać ludzi, bo nastroje są coraz bardziej chaotyczne, zresztą nie ma się im co dziwić. Wróg zaczyna sobie pozwalać na coraz więcej. Musimy wyjść do naszych ludzi i zapewnić ich o naszym oddaniu, wszyscy. Jeśli będziesz miał ochotę, chętnie Ci potowarzyszę w takim wyjściu. Wiem, że nie mam zębów, nie wyglądam odpowiednio, jednak chyba nie mam problemu z rozmawianiem z prostymi ludźmi.- postanowiła złożyć kuzynowi propozycję, gdyby tylko miał ochotę. - Neutralność by wystarczyła, wiem, że Lestrange z nimi paktują, jednak kto mówi o tym, że nie można tego zmienić, jak na razie są to jedynie moje rozważania.
- Ja się staram Cass, naprawdę.- spojrzała na Ollivandera swoimi dużymi błękitnymi oczami. - Po prostu czasem nie umiem inaczej. Szczególnie, gdy ktoś zamierza rządzić moim życiem. Ktoś, kto wrócił po latach, rozumiesz, tyle go nie było, a on udaje, że ma prawo decydować! Tylko dlatego, że jest mężczyzną. Nie potrafię tego pojąć, pomimo tylu lat w tej rodzinie mam problem, żeby się z tym pogodzić. Uwierz mi, miałam taką ochotę mu przyłożyć..- wzięła głęboki oddech na samo wspomnienie, aby uspokoić myśli. - Ale ja wolę zachować energię do walki z wrogiem.- odparła zgodnie z prawdą. W czasach jak te, rodzina powinna być zżyta, działać razem, a nie kłócić się między sobą. Widziała minę swojego kuzyna, kiedy usłyszał jej kolejne słowa.
- Ja nie potrafię kuzynie, nie umiem przejść obok, gdy widzę, że komuś dzieje się krzywda. Nie potrafiłabym spać w nocy, mając świadomość, że komuś stała się krzywda. Nie jestem wojownikiem, jednak staram się nim zostać, ćwiczę, żeby mieć pewność, że zawsze będę w stanie wyciągnąć rękę, ku tym, którzy tego potrzebują.- może nie powinna się tym dzielić, jednak rozmawiali otwarcie, chciała się przed kimś otworzyć i powiedzieć o wszystkim, co leżało jej na sercu. Jakoś tak wyszło, że padło akurat na Ollivandera. Zdawała sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, ale nie miała zamiaru się przez nie ograniczać. Ćwiczyła, chciała rozwijać swoje umiejętności, aby mieć pewność, że nigdy jej nie zawiodą.
- Wspaniałe są to stworzenia, ale bardzo niebezpieczne. Wspominałam Ci, że podczas jednej z moich wypraw jedna zbliżyła się bardzo blisko mnie i zostałam poturbowana? Na szczęście już lepiej mi idzie w sprawach zwierząt. - rozmarzyła się na samą myśl o swoich przygodach. - Oczywiście! Chętnie Cię zabiorę na wyprawę, swoją drogą, powiem CI w tajemnicy, że chciałabym stworzyć azyl dla morskich stworzeń, które z jakichś powodów nie radzą sobie w naturalnym środowisku, coś jak wielkie akwarium. Nie wiem jednak kiedy i za czyje, nestor może nie do końca być chętny na inwestowanie w takie pomysły.- przygryzła dolną wargę, widać było, że jej myśli na moment gdzieś powędrowały.
Prudence lubiła czasem wypić nieco alkoholu, starała się jednak tego nie robić publicznie. Nie chciała, żeby był jej przypisywane problemy z nadużywaniem trunków, które często były łączone z ich rodziną. W końcu byli producentami whiskey, mieli zawsze szybki dostęp do alkoholu.
- Cassius, ja się zakochałam.- wbiła spojrzenie w podłogę, nie do końca potrafiła mówić o swoich uczuciach i raczej nigdy tego nie robiła. - Poznałam kogoś, nie powinnam tego robić. Jest to nieodpowiednia osoba. Mugolak, ciągnę tą relację od jakiegoś czasu, nie umiem wybrać. Nie chciałabym mieć świadomości, że on jest gdzieś obok z inną, jednak nie potrafiłabym zostawić rodziny. Męczy mnie okropnie to wszystko.- westchnęła ciężko i podniosła wzrok, aby spojrzeć na kuzyna. Czy będzie nią rozczarowany? Jak Anthony, jak wszyscy inni? Dlaczego jej życie musiało być aż tak bardzo skomplikowane.
- Tak, masz rację. Musimy uczynić nasz sojusz jeszcze silniejszym. Kawałek po kawałku wyrywać im inne ziemie, obsadzać je zaufanymi ludźmi, no i przede wszystkim dbać o to co mamy. Uspokajać ludzi, bo nastroje są coraz bardziej chaotyczne, zresztą nie ma się im co dziwić. Wróg zaczyna sobie pozwalać na coraz więcej. Musimy wyjść do naszych ludzi i zapewnić ich o naszym oddaniu, wszyscy. Jeśli będziesz miał ochotę, chętnie Ci potowarzyszę w takim wyjściu. Wiem, że nie mam zębów, nie wyglądam odpowiednio, jednak chyba nie mam problemu z rozmawianiem z prostymi ludźmi.- postanowiła złożyć kuzynowi propozycję, gdyby tylko miał ochotę. - Neutralność by wystarczyła, wiem, że Lestrange z nimi paktują, jednak kto mówi o tym, że nie można tego zmienić, jak na razie są to jedynie moje rozważania.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 VII 1958
Dziedziniec odgradzał pomieszczenie od światła niepokojącego obiektu niebieskiego, wiszącego nad lądem od tygodnia. Kometa wpędziła Ollivandera w długie rozważania, zajmując myśli teoriami, zmuszając do przewertowania paru astronomicznych ksiąg - niestety miał dosyć marne pojęcie o astronomii, stanowczo zbyt marne, by wydawać na ten temat opinie. Operował podstawowymi definicjami, które w tym wypadku leżały daleko od wystarczającej wiedzy - podjął więc współpracę z doświadczonymi astronomami, próbując wspomóc ich w poszukiwaniach odpowiedzi, podczas gdy sam próbował rozgryźć sprawę od strony teorii magicznej. Karkołomne zadanie spędzało sen z powiek, a było tylko jednym z wielu, czekających tego lata.
Główkował intensywnie, rozpisując plany i pomysły, prowadząc dyskusje - chwilowe zawieszenie broni mogło być wytchnieniem dla ludzi, lecz dla Ulyssesa oznaczało moment na działanie, organizację, ciężką pracę i przewidywania kolejnych miesięcy. Chciał uczynić je łatwiejszymi, wzmocnić Lancashire w każdym możliwym aspekcie. Zastęp profesjonalistów gotowych do pomocy miał to wszystko ułatwić, ale mężczyzna nie łudził się - lista zadań rosła, czas mijał niewybaczalnie szybko, a jego gabinet już zaczynał przypominać sowią pocztę.
Dlatego dzisiejszy poranek pragnął traktować jako wytchnienie. Potrzebował zająć myśli, ukorzenić się w dobrze znanej codzienności, na której niedobór cierpiał od czasu objęcia nestorskich obowiązków. Nie wątpił nawet przez moment, że towarzystwo siostry będzie pomocne, zwłaszcza że szło za nim odżywcze rozruszanie zdrętwiałych umiejętności, rozwój zaś od zawsze pobudzał Ulyssesa do działania. Zjawił się w jadalni chwilę przed czasem i zdążył już przejrzeć świeże wydanie Horyzontów Zaklęć*. Prześledził je uważnym spojrzeniem, z irytacją przyjmując brak konkretniejszych, przełomowych informacji. Rozumiał, prowadził badania naukowe nie raz, wszystko wymagało czasu, lecz samo istnienie tego obiektu budziło wystarczający niepokój, by zmobilizować każdego naukowca w tym kraju do wzmożonej aktywności. Z niechęcią odrzucił gazetę na stół w momencie, w którym do pomieszczenia wkraczała dobrze znajoma postać.
- Josephine - przywitał się krótko, z miejsca lustrując siostrę uważnym spojrzeniem. - Więc gdzie się wczoraj tak zasiedziałaś? - przesłuchanie czas zacząć, nie mieli czasu na owijanie w bawełnę. Miał nadzieję, że siostra jest świadoma zagrożenia płynącego z niezbadanej niebiańskiej osobliwości, ale dopóki ów fakt nie wypłynie na powierzchnię w słowach, nie zamierzał odpuścić.
* Horyzonty Zaklęć z 10 VII 1958
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była i nie była zarazem obecna w rodowym zamku. Pozostali doskonale mogli wiedzieć, że Josephine jest na terenie siedziby Ollivanderów, ale nikt nie był w stanie stwierdzić, gdzie dokładnie. Bardziej oczywiste miejsca nie zdradziły jej obecności, a też każdy miał inne zajęcia, żeby poszukiwać kobiety. Przynajmniej wychodziła z takiego założenia, które wywodziło się z przekonana, że zawsze każdy ma coś ważniejszego do zrobienia. W tym przypadku ona sama nie była wyjątkiem.
Musiała przyznać, że list przyniesiony przez rozdrażnioną i niespokojną Nebulę trochę zdziwił Josephine. Nie miała jednak zamiaru ignorować wiadomości, zwłaszcza kiedy ta powiązana była nie tylko z zaleceniem ze strony nestora rodu, ale także z matką. Przy lepszym dniu i samopoczuciu prawdopodobnie mogłaby pozwolić sobie na żarty. W nich na głos zastanawiałaby się, co niesie większy priorytet i jest bardziej zagrażające - sprawy nestora czy sprawy rodzica? Niewykluczone, że musiałaby wytłumaczyć swój dowcip, który w niektórych przypadkach mógłby być co najmniej obraźliwy dla którejś ze stron. Cały dylemat znikał w momencie rozmowy z rodzicem, który jednocześnie był nestorem rodu. Wówczas nie trzeba było się zastanawiać, gdzie skierować się najpierw.
Czym prędzej zameldowała się u matki, przygotowując dość liche wytłumaczenie na swoją nieobecność i brak informacji na temat miejsca przebywania. Zagadnęła o samopoczucie, reflektując się przy okazji, że tydzień wcześniej rodzicielka nie czuła się najlepiej i miała pewne problemy z magią, jak to wówczas opisywała; jakby użycie magii przyczyniało się do silnej, niemalże paraliżującej migreny. Co nie było dobrym znakiem i zmartwiło domowników. Resztę wieczoru spędziła w jej towarzystwie, gdy dyskutowały o zaistniałych wydarzeniach wśród arystokracji. W tym o nadchodzącym festiwalu, na którym wypadałoby się pojawić i odpowiednio przygotować. Tak jakby kobieta uznała, że jej córka absolutnie nie ma pojęcia o jednym z ważniejszych spotkań i zamierzała odgórnie uznać, że po prostu się nie pojawi.
Nie miała problemów ze snem. Mogła nie spać, zwłaszcza gdy wczytała się w interesującą lekturę lub zaangażowała się w zadanie. Mogła wstać rano, korzystając jeszcze z przywileju rannego ptaszka, aby przejść się po siedzibie, gdy inni wciąż odpoczywali w swoich komnatach.
I tak samo było tym razem. Otrzymany od brata list został odłożony do jednej z szafek, a służka pomogła Josephine przygotować strój na dzisiaj, żeby był zdatny do założenia.
Przez korytarze szła swobodnie, bez pośpiechu. Jako dziecko i swego czasu nastolatka odmierzała czas, jaki jej zajęło dojście z własnych komnat do poszczególnych pomieszczeń. Liczyła kroki, liczyła sekundy, jakby chciała sprawdzić czy następnego dnia będzie tak samo.
— Ulysses — przywitała się z bratem, gdy weszła do małej jadalni. Wysunęła dłonie z kieszeni jasnej spódnicy i wsparła je na luźno na biodrach. Przyjrzała się bratu, jakby od razu podjęła się wyzwania, kto dłużej utrzyma spojrzenie. Zazwyczaj to Ulysses w tym wygrywał, pozostając niewzruszonym.
— W lesie — na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech. Nieco zadziorny, bo zdawała sobie sprawę, że odpowiedź wyjaśniała tyle co nic. Las otaczający siedzibę rodową był ogromny i z pewnością można by było dokładniej sprecyzować miejsce, w którym przebywała Josephine.
Kobieta zajęła miejsce przy stole i bez skrępowania sięgnęła po gazetę.
| 1
[bylobrzydkobedzieladnie]
Musiała przyznać, że list przyniesiony przez rozdrażnioną i niespokojną Nebulę trochę zdziwił Josephine. Nie miała jednak zamiaru ignorować wiadomości, zwłaszcza kiedy ta powiązana była nie tylko z zaleceniem ze strony nestora rodu, ale także z matką. Przy lepszym dniu i samopoczuciu prawdopodobnie mogłaby pozwolić sobie na żarty. W nich na głos zastanawiałaby się, co niesie większy priorytet i jest bardziej zagrażające - sprawy nestora czy sprawy rodzica? Niewykluczone, że musiałaby wytłumaczyć swój dowcip, który w niektórych przypadkach mógłby być co najmniej obraźliwy dla którejś ze stron. Cały dylemat znikał w momencie rozmowy z rodzicem, który jednocześnie był nestorem rodu. Wówczas nie trzeba było się zastanawiać, gdzie skierować się najpierw.
Czym prędzej zameldowała się u matki, przygotowując dość liche wytłumaczenie na swoją nieobecność i brak informacji na temat miejsca przebywania. Zagadnęła o samopoczucie, reflektując się przy okazji, że tydzień wcześniej rodzicielka nie czuła się najlepiej i miała pewne problemy z magią, jak to wówczas opisywała; jakby użycie magii przyczyniało się do silnej, niemalże paraliżującej migreny. Co nie było dobrym znakiem i zmartwiło domowników. Resztę wieczoru spędziła w jej towarzystwie, gdy dyskutowały o zaistniałych wydarzeniach wśród arystokracji. W tym o nadchodzącym festiwalu, na którym wypadałoby się pojawić i odpowiednio przygotować. Tak jakby kobieta uznała, że jej córka absolutnie nie ma pojęcia o jednym z ważniejszych spotkań i zamierzała odgórnie uznać, że po prostu się nie pojawi.
Nie miała problemów ze snem. Mogła nie spać, zwłaszcza gdy wczytała się w interesującą lekturę lub zaangażowała się w zadanie. Mogła wstać rano, korzystając jeszcze z przywileju rannego ptaszka, aby przejść się po siedzibie, gdy inni wciąż odpoczywali w swoich komnatach.
I tak samo było tym razem. Otrzymany od brata list został odłożony do jednej z szafek, a służka pomogła Josephine przygotować strój na dzisiaj, żeby był zdatny do założenia.
Przez korytarze szła swobodnie, bez pośpiechu. Jako dziecko i swego czasu nastolatka odmierzała czas, jaki jej zajęło dojście z własnych komnat do poszczególnych pomieszczeń. Liczyła kroki, liczyła sekundy, jakby chciała sprawdzić czy następnego dnia będzie tak samo.
— Ulysses — przywitała się z bratem, gdy weszła do małej jadalni. Wysunęła dłonie z kieszeni jasnej spódnicy i wsparła je na luźno na biodrach. Przyjrzała się bratu, jakby od razu podjęła się wyzwania, kto dłużej utrzyma spojrzenie. Zazwyczaj to Ulysses w tym wygrywał, pozostając niewzruszonym.
— W lesie — na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech. Nieco zadziorny, bo zdawała sobie sprawę, że odpowiedź wyjaśniała tyle co nic. Las otaczający siedzibę rodową był ogromny i z pewnością można by było dokładniej sprecyzować miejsce, w którym przebywała Josephine.
Kobieta zajęła miejsce przy stole i bez skrępowania sięgnęła po gazetę.
| 1
[bylobrzydkobedzieladnie]
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Ostatnio zmieniony przez Josephine Ollivander dnia 12.03.23 23:20, w całości zmieniany 2 razy
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Utrzymał spojrzenie z najwyższą powagą, wciąż pochłonięty atmosferą własnych rozważań, rozlewających się na coraz dalsze rejony. Nie potrafił odpuścić, zatrzymać się na chwilę przerwy, któryś z obowiązków zawsze wypływał na powierzchnię i dawał o sobie znać, wyrywając Ollivandera z zaplanowanej beztroski. Miał wrażenie, że spokój przestał istnieć, rozpłynął się w wojennych widmach, potwornych cieniach i ogólnej zawierusze - choć po ślubie zaznał go nieco, z ulgą porządkując przynajmniej jedną istotną sprawę, bardzo intensywnie zaprzątającą myśli. Lata niepowodzeń i kiepskich kompromisów odchodziły w zapomnienie, przy żonie nie musiał i nie chciał poświęcać im uwagi. Dzięki niej przypomniał sobie, jak przyjemna jest zwykła radość - nawet nie wiedział, kiedy zniknęła mu sprzed nosa. Potrafiła wzburzyć zaspane emocje, lepsze i gorsze, ale była to cena, którą był gotów przyjąć za jej towarzystwo.
Równocześnie miał świadomość, że jego siostra została pozbawiona podobnego przywileju, niewiele wcześniej zmuszona do pożegnania męża. Mógł być spokojniejszy, gdy wróciła do Lancaster Castle, ale zmartwienie tliło się stale, przypominając o sobie co rusz. Starał się monitorować sytuację, nienachalnie badać samopoczucie Josephine, wyciągając ją w teren, do ulubionych miejsc i na wspólne lekcje - nie zawsze miał na to czas, starając się pogodzić różdżkarstwo, projekty naukowe, wojnę oraz obowiązki rodowe i rodzinne, lecz stawał na głowie, by owe spotkania odbywały się regularnie. Najlepszym dowodem były jego własne postępy w transmutacji. Krótką i niejasną odpowiedź zbył milczeniem pełnym napięcia, co mogło sugerować, że naprawdę traktuje tę sprawę poważnie.
- Nie znajdziesz tam wiele - stwierdził z lekko wyczuwalną niechęcią, której z tonu nie wyłapałby nieznajomy, ale Josie nie musiała zgadywać, mogła doskonale rozpoznać, że nie jest zadowolony z artykułu i postępów w badaniach. Mimo tego odbił od tematu, nie dając kobiecie na dobre zaczytać się w Horyzontach Zaklęć. - Zacznijmy od początku. Jak się czujesz? - naprawiał swój błąd, zbyt bezpośrednie dążenie do sedna. Nie znaczyło to, że zamierzał odkładać kwestię długo, może potrzebowała nieco emocjonalnej motywacji, by rozwiązać język? - Jose, czymkolwiek jest to zjawisko, realnie na nas wpływa. Nie tylko na matkę, choć miała najmniej szczęścia - zaczął cicho, pochylając się nieznacznie w kierunku siostry, gdy złapał jej spojrzenie. Próbował zrozumieć, dlaczego to właśnie matka zareagowała z taką intensywnością. Od incydentu męczyły ją migreny, a wraz z nimi lęki, w tym duecie wytrwale spędzające sen z powiek, nie musieli się do tego dokładać. Różdżkarz domyślał się, że krótkie zniknięcie siostry nie miało wzbudzić w nikim niepokoju, ale sytuacja była bardziej skomplikowana niż mogła przypuszczać. Wiedziała tyle, ile jej powiedziano - czyli marny strzępek, zaledwie pokłosie bez przyczyny. - Migreny to wierzchołek góry. Byłaś nad stawem*? - zapytał, uprzednio świadomie zasiewając ziarno ciekawości w chłonnym umyśle. Zgadywał, ciekaw co zawiodło ją do lasu. Od zawsze sądził, że dogadałaby się z Marlette, miały podobny temperament, nie wspominając o zainteresowaniach.
*leśny staw z duchem Marlette
Równocześnie miał świadomość, że jego siostra została pozbawiona podobnego przywileju, niewiele wcześniej zmuszona do pożegnania męża. Mógł być spokojniejszy, gdy wróciła do Lancaster Castle, ale zmartwienie tliło się stale, przypominając o sobie co rusz. Starał się monitorować sytuację, nienachalnie badać samopoczucie Josephine, wyciągając ją w teren, do ulubionych miejsc i na wspólne lekcje - nie zawsze miał na to czas, starając się pogodzić różdżkarstwo, projekty naukowe, wojnę oraz obowiązki rodowe i rodzinne, lecz stawał na głowie, by owe spotkania odbywały się regularnie. Najlepszym dowodem były jego własne postępy w transmutacji. Krótką i niejasną odpowiedź zbył milczeniem pełnym napięcia, co mogło sugerować, że naprawdę traktuje tę sprawę poważnie.
- Nie znajdziesz tam wiele - stwierdził z lekko wyczuwalną niechęcią, której z tonu nie wyłapałby nieznajomy, ale Josie nie musiała zgadywać, mogła doskonale rozpoznać, że nie jest zadowolony z artykułu i postępów w badaniach. Mimo tego odbił od tematu, nie dając kobiecie na dobre zaczytać się w Horyzontach Zaklęć. - Zacznijmy od początku. Jak się czujesz? - naprawiał swój błąd, zbyt bezpośrednie dążenie do sedna. Nie znaczyło to, że zamierzał odkładać kwestię długo, może potrzebowała nieco emocjonalnej motywacji, by rozwiązać język? - Jose, czymkolwiek jest to zjawisko, realnie na nas wpływa. Nie tylko na matkę, choć miała najmniej szczęścia - zaczął cicho, pochylając się nieznacznie w kierunku siostry, gdy złapał jej spojrzenie. Próbował zrozumieć, dlaczego to właśnie matka zareagowała z taką intensywnością. Od incydentu męczyły ją migreny, a wraz z nimi lęki, w tym duecie wytrwale spędzające sen z powiek, nie musieli się do tego dokładać. Różdżkarz domyślał się, że krótkie zniknięcie siostry nie miało wzbudzić w nikim niepokoju, ale sytuacja była bardziej skomplikowana niż mogła przypuszczać. Wiedziała tyle, ile jej powiedziano - czyli marny strzępek, zaledwie pokłosie bez przyczyny. - Migreny to wierzchołek góry. Byłaś nad stawem*? - zapytał, uprzednio świadomie zasiewając ziarno ciekawości w chłonnym umyśle. Zgadywał, ciekaw co zawiodło ją do lasu. Od zawsze sądził, że dogadałaby się z Marlette, miały podobny temperament, nie wspominając o zainteresowaniach.
*leśny staw z duchem Marlette
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak jak od czasu do czasu potrafiła powrócić do tematu niesprawiedliwości w związku z dziedziczeniem informacji na temat różdżkarstwa, tak cieszyła się, że nie przypadnie jej bycie nestorką. To prawda, że daje większe pole do popisu, że osoby pewne siebie i nad wyraz ambitne czy chcące mieć większy udział odnajdą się w tej roli. Ona by nie potrafiła. Inaczej. Zmuszona do tego i gdyby nie miała wyjścia - najprawdopodobniej dałaby sobie radę. Z własnej, nieprzymuszonej woli najpewniej nigdy by nie wyraziła chęci, aby poprowadzić i być osobą decyzyjną w imieniu całej familii. Nie miała do tego predyspozycji.
Widziała to nawet po Ulyssesie, który przejął obowiązki nestora rodu i nim w końcu został. Jak nagle jego barki zostały obciążone nie tylko zmartwieniami i troskami powiązanymi z najbliższym gronem, ale też jego decyzje rzutowały na to, jak Ollivanderowie będą postrzegani. Wcześniej wystarczyło zadbać o prezencję, o dokładność i profesjonalność przy swoim zawodzie, a ktoś inny mógł się tym zająć.
Josephine mogłaby powiedzieć, że teraz odczuwa luksus tej - bądź co bądź wciąż ograniczonej - swobody.
Musiała zaznaczyć, że kolejną bitwę na wytrzymałość w spojrzeniu wygrał nestor.
Doceniała działania ze strony brata; poświęcaną jej uwagę i kierowanie się w miejsca, w których zazwyczaj przesiadywała. Niektóre dyskusje, mimo że błahe, z pewnością były pomocne. Odciągały od uporczywych, przygnębiających myśli, których swego czasu miała dość. Pierwsze tygodnie były jednymi z cięższych. Wtedy właściwie odczuła przemęczenie, które towarzyszyło osobom niewyspanym czy mającym chroniczne problemy ze snem. Miała nawet taki moment, kiedy niczym małoletnie dziecko uzależnione od rodzica, chciała powrócić do matki czy ojca z nadzieją, że przyjście w tak kruchej chwili zabrałoby całe cierpienie i niepokój. Tak jak w czasie, gdy przychodziło się, bo miało się zły sen.
Nie wymagała od Ulyssesa poświęcenia czasu i przeorganizowania zadań. Zdawała sobie sprawę z obowiązków, z których musiał się wywiązać. Tym bardziej doceniała wspólnie spędzone chwile.
— Domyślam się, że nie — mimo wszystko, spojrzała w gazetę. Przeczytała ją przelotnie, jakby tylko chciała zorientować się w temacie, choć sam nagłówek wystarczająco wiele mówił. — Jest to zbyt świeże, żeby mogli cokolwiek zadeklarować — co, w jej odczuciu, było paradoksalne. Jedna strona monety pozwalała na poinformowanie, zgodnie z prawdą i zaznaczeniem, że wstępne informacje nie mają pewności i wszystko może się zmienić w krótkim odstępie czasu. Druga strona zaś traktowała o przemilczeniu sprawy, co najpewniej przełożyłoby się na mnogość dezinformacji. A to, jak powszechnie wiadomo, zawsze szybciej się niesie. — Być może do końca miesiąca uda im się coś konkretnego ustalić.
Była gotowa kontynuować dyskusję i wtrącić swoją myśl, jednak Ulysses ubiegł ją ze swoim pytaniem. Gazetę zamknęła i odsunęła na bok; dłonie splotła ze sobą na brzegu stołu.
— Dobrze — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie robiła tego naumyślnie. Czuła się dobrze. Wbrew pozorom, była całkiem spokojna i nie zdawała się martwić zanadto. Przeczuwała, że brat coś jeszcze będzie miał do dodania, więc zaczekała na rozwinięcie myśli.
— Nie miałam żadnych migren ani utraty przytomności, jeśli o to pytasz — przyjrzała mu się pytająco. Bo czy właśnie teraz nie chciał się upewnić, że może ukryła jakieś objawy spowodowane kometą na niebie?
— W międzyczasie byłam. Właściwie trzeci dzień z rzędu, różne pory — podjęła się tematu. — I ani razu nie widziałam Marlette, co jest zastanawiające.
Jedno było pewne - Ulysses doskonale wiedział, od kogo nauczyła się przysłowiowo zarzucać wędkę.
| 2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Widziała to nawet po Ulyssesie, który przejął obowiązki nestora rodu i nim w końcu został. Jak nagle jego barki zostały obciążone nie tylko zmartwieniami i troskami powiązanymi z najbliższym gronem, ale też jego decyzje rzutowały na to, jak Ollivanderowie będą postrzegani. Wcześniej wystarczyło zadbać o prezencję, o dokładność i profesjonalność przy swoim zawodzie, a ktoś inny mógł się tym zająć.
Josephine mogłaby powiedzieć, że teraz odczuwa luksus tej - bądź co bądź wciąż ograniczonej - swobody.
Musiała zaznaczyć, że kolejną bitwę na wytrzymałość w spojrzeniu wygrał nestor.
Doceniała działania ze strony brata; poświęcaną jej uwagę i kierowanie się w miejsca, w których zazwyczaj przesiadywała. Niektóre dyskusje, mimo że błahe, z pewnością były pomocne. Odciągały od uporczywych, przygnębiających myśli, których swego czasu miała dość. Pierwsze tygodnie były jednymi z cięższych. Wtedy właściwie odczuła przemęczenie, które towarzyszyło osobom niewyspanym czy mającym chroniczne problemy ze snem. Miała nawet taki moment, kiedy niczym małoletnie dziecko uzależnione od rodzica, chciała powrócić do matki czy ojca z nadzieją, że przyjście w tak kruchej chwili zabrałoby całe cierpienie i niepokój. Tak jak w czasie, gdy przychodziło się, bo miało się zły sen.
Nie wymagała od Ulyssesa poświęcenia czasu i przeorganizowania zadań. Zdawała sobie sprawę z obowiązków, z których musiał się wywiązać. Tym bardziej doceniała wspólnie spędzone chwile.
— Domyślam się, że nie — mimo wszystko, spojrzała w gazetę. Przeczytała ją przelotnie, jakby tylko chciała zorientować się w temacie, choć sam nagłówek wystarczająco wiele mówił. — Jest to zbyt świeże, żeby mogli cokolwiek zadeklarować — co, w jej odczuciu, było paradoksalne. Jedna strona monety pozwalała na poinformowanie, zgodnie z prawdą i zaznaczeniem, że wstępne informacje nie mają pewności i wszystko może się zmienić w krótkim odstępie czasu. Druga strona zaś traktowała o przemilczeniu sprawy, co najpewniej przełożyłoby się na mnogość dezinformacji. A to, jak powszechnie wiadomo, zawsze szybciej się niesie. — Być może do końca miesiąca uda im się coś konkretnego ustalić.
Była gotowa kontynuować dyskusję i wtrącić swoją myśl, jednak Ulysses ubiegł ją ze swoim pytaniem. Gazetę zamknęła i odsunęła na bok; dłonie splotła ze sobą na brzegu stołu.
— Dobrze — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie robiła tego naumyślnie. Czuła się dobrze. Wbrew pozorom, była całkiem spokojna i nie zdawała się martwić zanadto. Przeczuwała, że brat coś jeszcze będzie miał do dodania, więc zaczekała na rozwinięcie myśli.
— Nie miałam żadnych migren ani utraty przytomności, jeśli o to pytasz — przyjrzała mu się pytająco. Bo czy właśnie teraz nie chciał się upewnić, że może ukryła jakieś objawy spowodowane kometą na niebie?
— W międzyczasie byłam. Właściwie trzeci dzień z rzędu, różne pory — podjęła się tematu. — I ani razu nie widziałam Marlette, co jest zastanawiające.
Jedno było pewne - Ulysses doskonale wiedział, od kogo nauczyła się przysłowiowo zarzucać wędkę.
| 2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyjmował na siebie odpowiedzialność z trudem, najlepiej czując się na uboczu, w błogim cieniu i ciszy. Stamtąd mógł obserwować otoczenie do woli, wtapiać się w tłum i nie przyciągać nadmiernej uwagi, mógł poświęcać się pasji, egoistycznie zajmować się sobą, poszerzać horyzonty, badać nieustannie - co tylko chciał. Teraz daleko było mu do pożądanej niewidzialności, jako głowa rodu stał przed szeregiem, ciągle na widoku, bez entuzjazmu wysłuchując, jak to został do tej roli stworzony. Owszem, zestaw cech osobowości wraz z prezencją Ulyssesa miały tu kluczowe znaczenie, potrafił sprostać wyzwaniu, posiadał wystarczający upór i dojrzałość, był wybitnym znawcą rodzinnego fachu, lecz chęci pozostały daleko w tyle. Silny charakter uczynił zadanie nieco prostszym, mimo tego od samego początku mężczyzna traktował je jak przykry obowiązek, krzyżujący osobiste plany. Jego ambicje kierowały się w rejony niezależne od polityki i decyzyjności, serce podążało za nauką, dociekliwie rwało się do tajemnic tego świata, do nowości, przełomów. To tam czekało spełnienie, nie wśród listów, ustaleń, planów, strategii i ekonomicznych zawiłości. Równocześnie pozostawał zbyt dumny na rezygnację - przecież taka była wola zmarłego, przecież sobie poradzi, przecież nie zrobi z siebie nieudacznika. Wszystko byłoby prostsze, gdyby czas jego rządów nie zbiegł się z wojną - ale pech kurczowo zaciskał palce na jego ramionach nie od dziś.
- Optymistycznie - odpowiedział ponuro, zwięźle podsumowując pogląd Josie na tempo badań. Przełomy naukowe wymagały miesięcy, lat mnożonych w dziesiątkach a nawet setkach, obydwoje wiedzieli to doskonale. Bezradność w tym temacie była ciężka do przyswojenia. - Tak czy inaczej, spróbuję się czegoś dowiedzieć. Może istnieje trop, o którym nie chcą wspominać - musiał popytać tu i tam, wtrącić swoje trzy knuty. Może przyspieszyć własne naukowe plany, rozciągnięte na miesiące.
- Pytam głównie o samopoczucie, niemniej cieszę się, że Corpus caeleste levitans obchodzi się z tobą łagodnie - odpowiedział, spokojnie przypatrując się siostrze, nie zaszczycając wzrokiem służby, sprawnie rozstawiającej posiłek na stole. Kryzys uszczuplił różnorodność i wystawność posiłków, ale nie musieli narzekać na głód, o którym ostatnio słyszało się często. Choć Ulysses musiał przyznać przed sobą, że potwornie cierpiał na niedobór pomarańczy. Wcześniej nawet nie wpadłby na to, że mogło ich po prostu nie być. Z niechęcią zerkał na kawę zbożową, decydując się dziś na filiżankę czarnej herbaty. Zdawało mu się, czy znów straciła na intensywności?
- Marlette? Ma parę spraw na głowie - odpowiedział spokojnie, wymijająco, niewzruszony informacją, gdy sięgał po kieliszek z ugotowanym na miękko jajkiem. Zastanawiał się już, czy Josephine udało się dowiedzieć o nocnej przygodzie matki, ale jej zaskoczenie nieobecnością ducha rozmyło wątpliwości - nie mogła wiedzieć. Wiedziała tylko o migrenach, do których uszczuplili z ojcem pulę informacji. - Trafiłaś na coś niepokojącego podczas swojej eskapady? Podejrzane zachowania zwierząt, anomalie w tkankach flory, cokolwiek? Muszę wiedzieć o każdej nietypowej sytuacji. Jeśli trafią do ciebie jakiekolwiek plotki na temat tej nocy albo jej następstw, przekaż mi je niezwłocznie. To istotne, chcę wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć - podkreślił, nie zamierzając bagatelizować tej kwestii. Ufał siostrze, a tym razem odnosił wrażenie, że obserwacje powinno prowadzić jak największe grono - obserwacje każdego odchyłu od normy. Gdyby mógł, sporządziłby ich rejestr, lecz nie miał takiej mocy, nie mógł zajrzeć w każdy kąt kraju, ani wetknąć nosa w dziedziny, w których się nie specjalizował. Kometa zdawała się przenikać wiele aspektów, a sama w sobie przeczyła dotychczasowo zgromadzonej wiedzy. Wystarczająco, by poważnie zaniepokoiło to człowieka oddanego nauce.
- Optymistycznie - odpowiedział ponuro, zwięźle podsumowując pogląd Josie na tempo badań. Przełomy naukowe wymagały miesięcy, lat mnożonych w dziesiątkach a nawet setkach, obydwoje wiedzieli to doskonale. Bezradność w tym temacie była ciężka do przyswojenia. - Tak czy inaczej, spróbuję się czegoś dowiedzieć. Może istnieje trop, o którym nie chcą wspominać - musiał popytać tu i tam, wtrącić swoje trzy knuty. Może przyspieszyć własne naukowe plany, rozciągnięte na miesiące.
- Pytam głównie o samopoczucie, niemniej cieszę się, że Corpus caeleste levitans obchodzi się z tobą łagodnie - odpowiedział, spokojnie przypatrując się siostrze, nie zaszczycając wzrokiem służby, sprawnie rozstawiającej posiłek na stole. Kryzys uszczuplił różnorodność i wystawność posiłków, ale nie musieli narzekać na głód, o którym ostatnio słyszało się często. Choć Ulysses musiał przyznać przed sobą, że potwornie cierpiał na niedobór pomarańczy. Wcześniej nawet nie wpadłby na to, że mogło ich po prostu nie być. Z niechęcią zerkał na kawę zbożową, decydując się dziś na filiżankę czarnej herbaty. Zdawało mu się, czy znów straciła na intensywności?
- Marlette? Ma parę spraw na głowie - odpowiedział spokojnie, wymijająco, niewzruszony informacją, gdy sięgał po kieliszek z ugotowanym na miękko jajkiem. Zastanawiał się już, czy Josephine udało się dowiedzieć o nocnej przygodzie matki, ale jej zaskoczenie nieobecnością ducha rozmyło wątpliwości - nie mogła wiedzieć. Wiedziała tylko o migrenach, do których uszczuplili z ojcem pulę informacji. - Trafiłaś na coś niepokojącego podczas swojej eskapady? Podejrzane zachowania zwierząt, anomalie w tkankach flory, cokolwiek? Muszę wiedzieć o każdej nietypowej sytuacji. Jeśli trafią do ciebie jakiekolwiek plotki na temat tej nocy albo jej następstw, przekaż mi je niezwłocznie. To istotne, chcę wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć - podkreślił, nie zamierzając bagatelizować tej kwestii. Ufał siostrze, a tym razem odnosił wrażenie, że obserwacje powinno prowadzić jak największe grono - obserwacje każdego odchyłu od normy. Gdyby mógł, sporządziłby ich rejestr, lecz nie miał takiej mocy, nie mógł zajrzeć w każdy kąt kraju, ani wetknąć nosa w dziedziny, w których się nie specjalizował. Kometa zdawała się przenikać wiele aspektów, a sama w sobie przeczyła dotychczasowo zgromadzonej wiedzy. Wystarczająco, by poważnie zaniepokoiło to człowieka oddanego nauce.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tymczasem kiedy to Ulysses został zobowiązany do wychodzenia przed szereg, Josephine dalej stała w cieniu. Właściwie byłoby określić, że znajdowała się w półmroku i obserwowała z wygodnej pozycji. Mogła odnotowywać wszystko w pamięci czy notesie, który miał już zniszczone i przetarte brzegi; grzbiet zaś wyrobiony był wystarczająco, aby go wywinęła. Było to wygodne i temu nie mogla - ani nie chciała - zaprzeczyć. Czuła swobodę i pewną beztroskę. Nie było to to samo, co w siedzibie rodowej męża, ale było równie dobre. Tam, mimo że Finlay był jednym z decydujących czy doradzających w pewnych aspektach, nie byli tak bardzo na widoku. Przynajmniej w niektórych kwestiach.
Mogłaby go okłamać. Zapewnić, że najprawdopodobniej zaraz znajdą rozwiązanie i wszystko zostanie wyjaśnione jak najszybciej i jak najdokładniej. Wiedziała jednak doskonale, że jednocześnie obraziłaby brata - jego i jego intelekt. Oboje pod tym względem byli tacy sami - cenili sobie wiedzę, prawdę i informacje. Josephine działała dość wybiórczo, bo jednak swoją uwagę skupiała na powiązaniach, które można było wykorzystać w rodzinnym biznesie i nauce. Niemniej, lata obserwacji, zbierania informacji utwierdziły ją w przekonaniu, że to potrwa.
Zakręciła dłonią, jednocześnie chcąc potwierdzić jego słowa. Dzięki swojej pozycji i kontaktom miał większe szanse, aby dowiedzieć się czego zakulisowo.
Jej spokojne spojrzenie przeskakiwało między bratem, służbą, a stołem zapełnianym zdobną zastawą i skromnym poczęstunkiem. Mimo że zdążyła zauważyć niedobór pewnych smakowitości, które w sporych ilościach gościły wcześniej w rezydencji, a teraz były w niewielkich ilościach, nie odczuwała tego aż za bardzo. W przeciwieństwie do Ulyssesa, niedobór pomarańczy był dla niej mało znaczący; bardziej ubolewała nad czekoladą czy wanilią. Pocieszała się kiwi i owocami leśnymi.
Gdy służba już wszystko rozstawiła, podziękowała w oczekiwaniu aż ulotnią się z pomieszczenia. Albo przynajmniej odsuną dalej, zajmując się innymi obowiązkami domowymi, a im pozostawiliby trochę prywatności.
— Jakie? — wyrwało jej się, z czystej ciekawości. Istotnie, nie miała żadnego pojęcia o tym, co się działo w nocy. Nie została poinformowana. Patrzyła na Ulyssesa znad filiżanki kawy zbożowej. Liczyła na to, że i nestor coś więcej jej powie w tym temacie. Wyjaśni nieobecność ducha.
— Jeśli dowiem się czegoś istotnego lub mniej istotnego, przekażę ci — przytaknęła. Sama czuła zainteresowanie kometą, więc chętnie dowie się więcej. Prawdopodobnie liczyłaby na odwzajemnione informacje. Nie miało to znaczenia czy były plotkami, czy samą prawdą - w tej chwili wszystko należało sprawdzić i odpowiednio zweryfikować. — Nie tylko twoja Nebula zachowuje się dziwnie. Nep jest rozkojarzona, a Hefin — pies Josie — zdaje się być ciągle na czuwaniu. Udziela mu się niepokój. Zwierzęta nie czują się swobodnie, jakby wokoło była aura, którą nie wszyscy mogą odczuć. Z roślinności część iglastych pozrzucała igły, krzewy w ogrodzie oklapły — napiła się kawy. — Z wodą nic się nie dzieje. Wciąż jest zdatna, nie zmieniła nurtu, a w lesie jest więcej wilgoci. Nie zdążyłam jeszcze sprawdzić magicznej części zagajnika, choć tam być może szybciej zaszły jakieś zmiany — odstawiła delikatnie filiżankę.
— Wydaje mi się, że można by było obrazy i duchy podpytać czy odczuły jakąś zmianę w ostatnim czasie.
— Moje samopoczucie jest lepsze niż wczoraj, acz gorsze niż jutro — trudno było jej wytłumaczyć potrzebę precyzowania. Jakby doszukiwała się w tym konieczność zadowolenia Ulyssesa swoją odpowiedzią. — Gdy są lepsze dni, uświadamiam sobie, że jestem już z tym oswojona. Niemniej... — mógłby dostrzec nieznaczne wzruszenie ramion; w ten sposób chciała zawiesić myśl, jako że trudno było jej o tym opowiedzieć tak, aby nie została źle zrozumiana. Mówiło się, że minęło wystarczająco dużo czasu, aby z tym się pogodzić. Czy jednak nie było to po prostu kłamstwem?
| 3
Mogłaby go okłamać. Zapewnić, że najprawdopodobniej zaraz znajdą rozwiązanie i wszystko zostanie wyjaśnione jak najszybciej i jak najdokładniej. Wiedziała jednak doskonale, że jednocześnie obraziłaby brata - jego i jego intelekt. Oboje pod tym względem byli tacy sami - cenili sobie wiedzę, prawdę i informacje. Josephine działała dość wybiórczo, bo jednak swoją uwagę skupiała na powiązaniach, które można było wykorzystać w rodzinnym biznesie i nauce. Niemniej, lata obserwacji, zbierania informacji utwierdziły ją w przekonaniu, że to potrwa.
Zakręciła dłonią, jednocześnie chcąc potwierdzić jego słowa. Dzięki swojej pozycji i kontaktom miał większe szanse, aby dowiedzieć się czego zakulisowo.
Jej spokojne spojrzenie przeskakiwało między bratem, służbą, a stołem zapełnianym zdobną zastawą i skromnym poczęstunkiem. Mimo że zdążyła zauważyć niedobór pewnych smakowitości, które w sporych ilościach gościły wcześniej w rezydencji, a teraz były w niewielkich ilościach, nie odczuwała tego aż za bardzo. W przeciwieństwie do Ulyssesa, niedobór pomarańczy był dla niej mało znaczący; bardziej ubolewała nad czekoladą czy wanilią. Pocieszała się kiwi i owocami leśnymi.
Gdy służba już wszystko rozstawiła, podziękowała w oczekiwaniu aż ulotnią się z pomieszczenia. Albo przynajmniej odsuną dalej, zajmując się innymi obowiązkami domowymi, a im pozostawiliby trochę prywatności.
— Jakie? — wyrwało jej się, z czystej ciekawości. Istotnie, nie miała żadnego pojęcia o tym, co się działo w nocy. Nie została poinformowana. Patrzyła na Ulyssesa znad filiżanki kawy zbożowej. Liczyła na to, że i nestor coś więcej jej powie w tym temacie. Wyjaśni nieobecność ducha.
— Jeśli dowiem się czegoś istotnego lub mniej istotnego, przekażę ci — przytaknęła. Sama czuła zainteresowanie kometą, więc chętnie dowie się więcej. Prawdopodobnie liczyłaby na odwzajemnione informacje. Nie miało to znaczenia czy były plotkami, czy samą prawdą - w tej chwili wszystko należało sprawdzić i odpowiednio zweryfikować. — Nie tylko twoja Nebula zachowuje się dziwnie. Nep jest rozkojarzona, a Hefin — pies Josie — zdaje się być ciągle na czuwaniu. Udziela mu się niepokój. Zwierzęta nie czują się swobodnie, jakby wokoło była aura, którą nie wszyscy mogą odczuć. Z roślinności część iglastych pozrzucała igły, krzewy w ogrodzie oklapły — napiła się kawy. — Z wodą nic się nie dzieje. Wciąż jest zdatna, nie zmieniła nurtu, a w lesie jest więcej wilgoci. Nie zdążyłam jeszcze sprawdzić magicznej części zagajnika, choć tam być może szybciej zaszły jakieś zmiany — odstawiła delikatnie filiżankę.
— Wydaje mi się, że można by było obrazy i duchy podpytać czy odczuły jakąś zmianę w ostatnim czasie.
— Moje samopoczucie jest lepsze niż wczoraj, acz gorsze niż jutro — trudno było jej wytłumaczyć potrzebę precyzowania. Jakby doszukiwała się w tym konieczność zadowolenia Ulyssesa swoją odpowiedzią. — Gdy są lepsze dni, uświadamiam sobie, że jestem już z tym oswojona. Niemniej... — mógłby dostrzec nieznaczne wzruszenie ramion; w ten sposób chciała zawiesić myśl, jako że trudno było jej o tym opowiedzieć tak, aby nie została źle zrozumiana. Mówiło się, że minęło wystarczająco dużo czasu, aby z tym się pogodzić. Czy jednak nie było to po prostu kłamstwem?
| 3
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zgodnie z przypuszczeniami, ziarenko ciekawości zakiełkowało.
- O tym później - opowiedział krótko, świadom, że temat powróci. Odruchowo chciał zakończyć kwestię, z miejsca przejść do innych spraw, lecz zreflektował się w porę, po krótkiej przerwie uzupełniając oszczędne zdanie przebłyskiem ludzkiego pierwiastka, doskonale rozumiejącego zaciekawienie. Przywykł do zdobywania informacji i zachowywania ich dla siebie, dzielenie się nimi zawsze przychodziło mu z trudem - jeszcze większym w czasach wojny, gdy każda drobnostka mogła urosnąć do rangi argumentu. - kiedy będzie się czym dzielić, na ten moment musimy dać Marlette czas - wyjaśnił z większą łagodnością, mniej oficjalnym tonem, w którym zawisła niewypowiedziana prośba o cierpliwość. Nie chciał na siłę trzymać Josie z dala od tematu, w który - miał pewność - zaangażowałaby się całym sercem, nie mógł też włączyć jej w sprawę bez konkretów, a na nie sam oczekiwał.
Podziękował bez słów, skinięciem głowy. Odpowiedź siostry była wystarczająca, by zapewnić lorda o poczuciu powagi sytuacji i zagrożenia; ich rozsądne podejście zawsze ułatwiało porozumienie, mimo różnicy wieku. Leśną relację przyjął bez zaskoczenia, kiwając w zamyśleniu głową. W pewnych kwestiach doszli do podobnych wniosków, co także nie było nowością. Ollivanderowie cechowali się przenikliwością, korzenie Josephine zrosły się mocno z rodzinnymi wartościami i tradycjami, nic więc dziwnego, że tak szybko łapała tropy, szukając śladów nie tylko w oczywistych miejscach.
- Zwierzęta rzeczywiście mocno odczuwają wpływ tego kuriozum - jak to same Horyzonty Zaklęć określały; - Azuryt absolutnie nie chce zostać sam - skomentował, odsłaniając na chwilę drobnego memortka, ukrytego w wewnętrznej kieszeni eleganckiego stroju. Nie dręczył stworzenia, reagującego paniką na próby pozostawienia w komnatach opiekuna, zwyczajnie pozwolił mu się wgramolić do bezpiecznej kryjówki, nie widząc nic przeciwko takiemu pasażerowi na gapę. - Udało mi się zamienić parę słów z duchami, ale nie mogłem poświęcić im wystarczająco wiele czasu, one też nie pozostają obojętne. Jeśli czujesz się na siłach, możesz spróbować z nimi porozmawiać. Chciałbym też, byś zebrała próbki flory i przebadała je dokładnie. Potrzebujemy precyzyjnych danych, powierzchowna obserwacja jest istotna, ale nie mamy pojęcia, co może kryć się głębiej - zaznaczył rzeczowo. - Zacznij od zagajnika. Twoje towarzystwo przyda się też wujowi Eugeniusowi przy lewitujących drzewach. Na moją prośbę skontaktuje się z tobą niebawem. Wierzę, że nie muszę podkreślać, z jaką ostrożnością powinnaś podejść do tych obserwacji - zamilkł na chwilę, pozwalając powadze wybrzmieć. Nie bez powodu wskazał miejsca przylegające do rodowej posiadłości, to na nich powinna się skupić. W Lancaster mogli reagować szybko, tutaj jego własna kontrola była największa. - Nigdy na własną rękę, Josie. Mamy wspólny cel.
Ollivander zmartwił się zapowiedzią gorszego jutra, marszcząc lekko brwi w niemym pytaniu, na które kobieta nie musiała odpowiadać, jeśli nie chciała. Odniósł się jednak do późniejszych słów, w nich znajdując znajome uczucie. - Wraca, kiedy się nie spodziewasz - pochował już w życiu paru bliskich i choć żadne z nich nie było małżonkiem, pustka i osamotnienie nie odpuszczały łatwo - czasem wystarczyło słowo, a ich echo odbijało się uporczywie, przyzywając szereg wspomnień. Tęsknota była naturalną ceną miłości, nie mogli się jej wyprzeć.
- O tym później - opowiedział krótko, świadom, że temat powróci. Odruchowo chciał zakończyć kwestię, z miejsca przejść do innych spraw, lecz zreflektował się w porę, po krótkiej przerwie uzupełniając oszczędne zdanie przebłyskiem ludzkiego pierwiastka, doskonale rozumiejącego zaciekawienie. Przywykł do zdobywania informacji i zachowywania ich dla siebie, dzielenie się nimi zawsze przychodziło mu z trudem - jeszcze większym w czasach wojny, gdy każda drobnostka mogła urosnąć do rangi argumentu. - kiedy będzie się czym dzielić, na ten moment musimy dać Marlette czas - wyjaśnił z większą łagodnością, mniej oficjalnym tonem, w którym zawisła niewypowiedziana prośba o cierpliwość. Nie chciał na siłę trzymać Josie z dala od tematu, w który - miał pewność - zaangażowałaby się całym sercem, nie mógł też włączyć jej w sprawę bez konkretów, a na nie sam oczekiwał.
Podziękował bez słów, skinięciem głowy. Odpowiedź siostry była wystarczająca, by zapewnić lorda o poczuciu powagi sytuacji i zagrożenia; ich rozsądne podejście zawsze ułatwiało porozumienie, mimo różnicy wieku. Leśną relację przyjął bez zaskoczenia, kiwając w zamyśleniu głową. W pewnych kwestiach doszli do podobnych wniosków, co także nie było nowością. Ollivanderowie cechowali się przenikliwością, korzenie Josephine zrosły się mocno z rodzinnymi wartościami i tradycjami, nic więc dziwnego, że tak szybko łapała tropy, szukając śladów nie tylko w oczywistych miejscach.
- Zwierzęta rzeczywiście mocno odczuwają wpływ tego kuriozum - jak to same Horyzonty Zaklęć określały; - Azuryt absolutnie nie chce zostać sam - skomentował, odsłaniając na chwilę drobnego memortka, ukrytego w wewnętrznej kieszeni eleganckiego stroju. Nie dręczył stworzenia, reagującego paniką na próby pozostawienia w komnatach opiekuna, zwyczajnie pozwolił mu się wgramolić do bezpiecznej kryjówki, nie widząc nic przeciwko takiemu pasażerowi na gapę. - Udało mi się zamienić parę słów z duchami, ale nie mogłem poświęcić im wystarczająco wiele czasu, one też nie pozostają obojętne. Jeśli czujesz się na siłach, możesz spróbować z nimi porozmawiać. Chciałbym też, byś zebrała próbki flory i przebadała je dokładnie. Potrzebujemy precyzyjnych danych, powierzchowna obserwacja jest istotna, ale nie mamy pojęcia, co może kryć się głębiej - zaznaczył rzeczowo. - Zacznij od zagajnika. Twoje towarzystwo przyda się też wujowi Eugeniusowi przy lewitujących drzewach. Na moją prośbę skontaktuje się z tobą niebawem. Wierzę, że nie muszę podkreślać, z jaką ostrożnością powinnaś podejść do tych obserwacji - zamilkł na chwilę, pozwalając powadze wybrzmieć. Nie bez powodu wskazał miejsca przylegające do rodowej posiadłości, to na nich powinna się skupić. W Lancaster mogli reagować szybko, tutaj jego własna kontrola była największa. - Nigdy na własną rękę, Josie. Mamy wspólny cel.
Ollivander zmartwił się zapowiedzią gorszego jutra, marszcząc lekko brwi w niemym pytaniu, na które kobieta nie musiała odpowiadać, jeśli nie chciała. Odniósł się jednak do późniejszych słów, w nich znajdując znajome uczucie. - Wraca, kiedy się nie spodziewasz - pochował już w życiu paru bliskich i choć żadne z nich nie było małżonkiem, pustka i osamotnienie nie odpuszczały łatwo - czasem wystarczyło słowo, a ich echo odbijało się uporczywie, przyzywając szereg wspomnień. Tęsknota była naturalną ceną miłości, nie mogli się jej wyprzeć.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową. Zrozumiała i jak dla niej - ta kwestia była zamknięta. Przynajmniej tymczasowo zawieszona w niebycie i gotowa na to, aby ją wyciągnąć i uzupełnić o niezbędne informacje. Przez całe swoje życie zdążyła osłuchać się głosów swoich bliskich czy też służby, która kręciła się po siedzibie. Wydawało jej się, że potrafiła całkiem trafnie odczytać większość tonów i próśb czy ostrzeżeń, które się w nich kryły. Wiedziała, kiedy lepiej nie odpowiadać matce za dużo albo była w stanie złapać moment, gdy należało ojcu nie przeszkadzać w pracy. Podobnie niema prośba o cierpliwość u Ulyssesa została odczytana przez Josephine. Tym bardziej, że miała wystarczająco dużo zaufania, by wiedzieć, że jeśli brat uzyska jakieś informacje - to nie poskąpi podzielenia się nimi. To była kolejna pewna rzecz u kobiety - potrafiła na długo zapamiętać to, co mogło ją zainteresować.
Złożone obietnice zdawały się być czymś świętym w rozumowaniu Josephine, która często powoływała się w iście memicznym obiecałeś. Jakby wystarczyło jedno słowo będące niemalże niepodważalnym argumentem korzystnym dla Ollivander. Aby dowiedzieć się czegoś, o czym zapowiedziano, że się dowie.
— Tu jak wspomniałam, pojawia się jeszcze kwestia tego, jak duża może być różnica między zwykłą domową czy dziką zwierzyną, a magicznymi stworzeniami — napomknęła. Jej twarz rozjaśniła się na widok Azuryta, który często przebywał w towarzystwie mieszkańców. Czasem pozostawiał w różnych miejscach swoje pióro, dzięki czemu z łatwością można było odgadnąć winowajcę choćby postrzępionych kwiatów czy gałęzi bzu, które stawiane były późną wiosną w korytarzach.
Informacja o duchach była interesująca i warta odnotowania. Możliwe, że faktycznie weźmie pod uwagę, aby przejść się po posiadłości i zagadnąć któregoś z chętnych do rozmowy. Zdobyć informacje choćby dotyczące samopoczucia czy jak opisaliby zmiany, które odczuwają w ostatnim czasie.
— Tak zrobię — przytaknęła zarówno do propozycji podjęcia się rozmów z niematerialnymi, jak i spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Lubiła tę swobodę, zwłaszcza gdy bywały momenty, kiedy mury zamczyska zdawały się ją przytłaczać. Nie będzie to dla niej problemem, żeby po raz kolejny zapuścić się w głąb lasów Ollivanderów i wyciszyć się. Być może tym razem nie będą jej poszukiwać, skoro będą wiedzieć, gdzie się znajduje.
Przez ułamek sekundy Ulysses mógł dostrzec w wyrazie twarzy Josephine lekką urazę. Była to tylko chwila, nim odsunęła natrętne myśli na bok. Obiektywnie wiedziała, że to wyraz troski i odwołanie do wyjść, podczas których nic nie było wiadome, co robiła panna Ollivander.
— Mamy wystarczająco dużo materiału, który należy sprawdzić. Samo pobranie próbek trochę zajmie — zwłaszcza przy ambitnym planie przebadania roślinności znajdującej się pod opieką Ollivanderów. Jako mistrzowie różdżkarstwa, różnorodność drewna u nich była ogromna. Oczywiście w ramach możliwości prawidłowego dbania o rośliny, których nie trzeba było sprowadzać.
— Będę wyczekiwała wiadomości od wuja Eugeniusa.
— Nie wiem nawet czy powinnam z tego powodu się cieszyć, czy tym bardziej zaniepokoić — odparła, starając się zebrać na lekki ton. — Są postępy każdego dnia, ale czasem coś wciągnie z powrotem w wir zamyśleń — a to było i dla Ulyssesa dość znajomym uczuciem. Josephine nie rozwinęła swojej odpowiedzi, ale być może po tych słowach łatwiej było starszemu bratu zrozumieć, co miała na myśli, mówiąc, że każde nazajutrz jest jeszcze gorsze od wczoraj. Główną myśl było to, że jeszcze nie przebrnęła przez ten dzień.
| 4
Złożone obietnice zdawały się być czymś świętym w rozumowaniu Josephine, która często powoływała się w iście memicznym obiecałeś. Jakby wystarczyło jedno słowo będące niemalże niepodważalnym argumentem korzystnym dla Ollivander. Aby dowiedzieć się czegoś, o czym zapowiedziano, że się dowie.
— Tu jak wspomniałam, pojawia się jeszcze kwestia tego, jak duża może być różnica między zwykłą domową czy dziką zwierzyną, a magicznymi stworzeniami — napomknęła. Jej twarz rozjaśniła się na widok Azuryta, który często przebywał w towarzystwie mieszkańców. Czasem pozostawiał w różnych miejscach swoje pióro, dzięki czemu z łatwością można było odgadnąć winowajcę choćby postrzępionych kwiatów czy gałęzi bzu, które stawiane były późną wiosną w korytarzach.
Informacja o duchach była interesująca i warta odnotowania. Możliwe, że faktycznie weźmie pod uwagę, aby przejść się po posiadłości i zagadnąć któregoś z chętnych do rozmowy. Zdobyć informacje choćby dotyczące samopoczucia czy jak opisaliby zmiany, które odczuwają w ostatnim czasie.
— Tak zrobię — przytaknęła zarówno do propozycji podjęcia się rozmów z niematerialnymi, jak i spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Lubiła tę swobodę, zwłaszcza gdy bywały momenty, kiedy mury zamczyska zdawały się ją przytłaczać. Nie będzie to dla niej problemem, żeby po raz kolejny zapuścić się w głąb lasów Ollivanderów i wyciszyć się. Być może tym razem nie będą jej poszukiwać, skoro będą wiedzieć, gdzie się znajduje.
Przez ułamek sekundy Ulysses mógł dostrzec w wyrazie twarzy Josephine lekką urazę. Była to tylko chwila, nim odsunęła natrętne myśli na bok. Obiektywnie wiedziała, że to wyraz troski i odwołanie do wyjść, podczas których nic nie było wiadome, co robiła panna Ollivander.
— Mamy wystarczająco dużo materiału, który należy sprawdzić. Samo pobranie próbek trochę zajmie — zwłaszcza przy ambitnym planie przebadania roślinności znajdującej się pod opieką Ollivanderów. Jako mistrzowie różdżkarstwa, różnorodność drewna u nich była ogromna. Oczywiście w ramach możliwości prawidłowego dbania o rośliny, których nie trzeba było sprowadzać.
— Będę wyczekiwała wiadomości od wuja Eugeniusa.
— Nie wiem nawet czy powinnam z tego powodu się cieszyć, czy tym bardziej zaniepokoić — odparła, starając się zebrać na lekki ton. — Są postępy każdego dnia, ale czasem coś wciągnie z powrotem w wir zamyśleń — a to było i dla Ulyssesa dość znajomym uczuciem. Josephine nie rozwinęła swojej odpowiedzi, ale być może po tych słowach łatwiej było starszemu bratu zrozumieć, co miała na myśli, mówiąc, że każde nazajutrz jest jeszcze gorsze od wczoraj. Główną myśl było to, że jeszcze nie przebrnęła przez ten dzień.
| 4
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podejście Ulyssesa do obietnic było podobne - nie lubił rzucać słów na wiatr, a niespełniane deklaracje zawsze pozostawiały po sobie niesmak, na który nie mógł pozwolić. Obiecywał rzadko, ograniczając się do wyjątkowych sytuacji, lecz niespełnionych obietnic nie wypominał wprost, uciekając się raczej do zawoalowanych sugestii. Grę na nerwach i sumieniu szlifował całe życie.
- Podejrzewam, aczkolwiek to zwykła teoria, że nie ma to znaczenia. Jeśli oddziaływanie tego obiektu jest ogólne, zwierzęta wyczują je bez związku z rodowodem - był tego prawie pewien. - Ładunku magicznego nie możemy sprecyzować dokładnie, lecz jest duży - stłumił westchnienie, nie chcąc wyobrażać sobie, z czym mogło się to wiązać. Te wizje nie były optymistyczne, jawiły się niepokojem, drażniły kark nieprzyjemnym dreszczem. Wszechświat nie zamierzał odpuścić. - Wystarczająco duży, by zaburzyć nawet najmniej oczywiste aspekty. Wciąż - to teoria. Twoje podejście jest rozsądne i warte zbadania, im więcej szczegółów poznamy, tym większa szansa na zrozumienie zawiłości - przyznał, zerkając na zdjęcie komety, straszące z wydania Horyzontów.
Uważnie i trafnie odczytywał ludzkie emocje, urazę przyjął z niewzruszonym spokojem, nie reagując w żaden sposób na ten drobny mankament. Przywykł do podejścia siostry, rozumiał je nawet, jak mu się zdawało. Blokowana ciekawość i pragnienie wiedzy rwały w każdą niezbadaną przestrzeń z jeszcze większym impetem, niestety nie było innego wyjścia - musiała się podporządkować, by móc działać, bunt mógł zaprzepaścić wszelkie szanse na rozwój. W tej chwili priorytetem było bezpieczeństwo, Ulysses musiał trzymać rękę na pulsie, mając na względzie cały ród.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Zależy nam na dokładności, nie powinnaś ulegać poczuciu presji czasu - który, niestety, naglił. Im więcej o tym myślał, tym więcej ścieżek do zbadania pojawiało się na mapie, utrudniając skupienie się na jednym zadaniu. - Po skompletowaniu próbek wybierz jedno miejsce, nawet metr kwadratowy, które będziesz obserwować z największą dokładnością - ale - podkreślił z większą mocą - zachowania komety nigdy nie śledź własnymi oczyma, niech zajmie się tym asystent - nie mogła się tak narażać, już samo zaangażowanie Josephine w badania było ryzykownym posunięciem, ale gdyby nie zdecydował się na ten krok, prawdopodobnie sprowadziłaby na siebie większe ryzyko, działając samowolnie. - Dostanie szczegółowe instrukcje.
Rozmowy o emocjach były dla Ulyssesa trudne, zwłaszcza gdy musiał angażować w nie własne doświadczenia, do których nie zwykł się odnosić - wolał dystans, chłodne kalkulacje i prostą koncentrację, lecz życie uczyło go stale, że od uczuć nie dało się uciec. Nie na zawsze. Prędzej czy później dobijały się do drzwi, dlatego próbował... tresować je, by pojawiały się tylko wtedy, gdy im na to pozwalał. Nie był człowiekiem łatwym w obejściu, lecz rodzina posiadała specjalne względy.
- Nie narzucaj sobie powinności emocjonalnej, Jose - nazywanie emocji ponoć było istotne, lecz wniosek Ollivanadera w tym temacie był prostszy - czasami trzeba było sobie pozwolić na odczuwanie ich, a odpowiedzi przychodziły same, nieraz z ulgą. - Tak będzie. Nie znam żadnego sposobu, by to powstrzymać, trzeba to przyjąć - tak, jak przypływa - przyznał, niestety nie mogąc dać jej satysfakcjonującego rozwiązania. Wspomnienie najmłodszej siostry wracało do niego regularnie i chodź pogodził się już ze śmiercią Ophelii, tęsknota pozostawała żywa. Chciał dodać coś jeszcze, spróbować nienachalnie wyciągnąć kobietę na spacer, lecz przeszkodził mu istotny kawałek papieru, złożony w eleganckiego żurawia - zwitek rozłożył się przed nestorem na stole, odsłaniając treść pisma, które zaraz zgarnął w dłoń.
- O tej porze? - mruknął do siebie cicho, w zamyśleniu, rozszyfrowując kolejne zdanie wiadomości. Zmarszczone brwi i poważne spojrzenie nie były z niej zbyt zadowolone - zmiana planów nastąpiła nagle, niespodziewanie burząc porządek, na domiar złego wymagała szybkiej reakcji. Błękitne spojrzenie wróciło do rozmówczyni. - Nie mogę tego zignorować - skomentował niechętnie. - Wybaczysz mi? Znajdę czas niebawem, nie śmiałbym odwoływać naszych lekcji - dodał z lekkim uśmiechem, pochylając nieco głowę, nim podniósł się z miejsca. - Uważaj na siebie - poprosił na odchodne, na chwilę kładąc dłoń na ramieniu siostry, gdy rzucał jej ostatnie spojrzenie. Beztroska i celebracja lata mogły uśpić ludzką czujność, nie mogli sobie na to pozwolić.
| zt
- Podejrzewam, aczkolwiek to zwykła teoria, że nie ma to znaczenia. Jeśli oddziaływanie tego obiektu jest ogólne, zwierzęta wyczują je bez związku z rodowodem - był tego prawie pewien. - Ładunku magicznego nie możemy sprecyzować dokładnie, lecz jest duży - stłumił westchnienie, nie chcąc wyobrażać sobie, z czym mogło się to wiązać. Te wizje nie były optymistyczne, jawiły się niepokojem, drażniły kark nieprzyjemnym dreszczem. Wszechświat nie zamierzał odpuścić. - Wystarczająco duży, by zaburzyć nawet najmniej oczywiste aspekty. Wciąż - to teoria. Twoje podejście jest rozsądne i warte zbadania, im więcej szczegółów poznamy, tym większa szansa na zrozumienie zawiłości - przyznał, zerkając na zdjęcie komety, straszące z wydania Horyzontów.
Uważnie i trafnie odczytywał ludzkie emocje, urazę przyjął z niewzruszonym spokojem, nie reagując w żaden sposób na ten drobny mankament. Przywykł do podejścia siostry, rozumiał je nawet, jak mu się zdawało. Blokowana ciekawość i pragnienie wiedzy rwały w każdą niezbadaną przestrzeń z jeszcze większym impetem, niestety nie było innego wyjścia - musiała się podporządkować, by móc działać, bunt mógł zaprzepaścić wszelkie szanse na rozwój. W tej chwili priorytetem było bezpieczeństwo, Ulysses musiał trzymać rękę na pulsie, mając na względzie cały ród.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Zależy nam na dokładności, nie powinnaś ulegać poczuciu presji czasu - który, niestety, naglił. Im więcej o tym myślał, tym więcej ścieżek do zbadania pojawiało się na mapie, utrudniając skupienie się na jednym zadaniu. - Po skompletowaniu próbek wybierz jedno miejsce, nawet metr kwadratowy, które będziesz obserwować z największą dokładnością - ale - podkreślił z większą mocą - zachowania komety nigdy nie śledź własnymi oczyma, niech zajmie się tym asystent - nie mogła się tak narażać, już samo zaangażowanie Josephine w badania było ryzykownym posunięciem, ale gdyby nie zdecydował się na ten krok, prawdopodobnie sprowadziłaby na siebie większe ryzyko, działając samowolnie. - Dostanie szczegółowe instrukcje.
Rozmowy o emocjach były dla Ulyssesa trudne, zwłaszcza gdy musiał angażować w nie własne doświadczenia, do których nie zwykł się odnosić - wolał dystans, chłodne kalkulacje i prostą koncentrację, lecz życie uczyło go stale, że od uczuć nie dało się uciec. Nie na zawsze. Prędzej czy później dobijały się do drzwi, dlatego próbował... tresować je, by pojawiały się tylko wtedy, gdy im na to pozwalał. Nie był człowiekiem łatwym w obejściu, lecz rodzina posiadała specjalne względy.
- Nie narzucaj sobie powinności emocjonalnej, Jose - nazywanie emocji ponoć było istotne, lecz wniosek Ollivanadera w tym temacie był prostszy - czasami trzeba było sobie pozwolić na odczuwanie ich, a odpowiedzi przychodziły same, nieraz z ulgą. - Tak będzie. Nie znam żadnego sposobu, by to powstrzymać, trzeba to przyjąć - tak, jak przypływa - przyznał, niestety nie mogąc dać jej satysfakcjonującego rozwiązania. Wspomnienie najmłodszej siostry wracało do niego regularnie i chodź pogodził się już ze śmiercią Ophelii, tęsknota pozostawała żywa. Chciał dodać coś jeszcze, spróbować nienachalnie wyciągnąć kobietę na spacer, lecz przeszkodził mu istotny kawałek papieru, złożony w eleganckiego żurawia - zwitek rozłożył się przed nestorem na stole, odsłaniając treść pisma, które zaraz zgarnął w dłoń.
- O tej porze? - mruknął do siebie cicho, w zamyśleniu, rozszyfrowując kolejne zdanie wiadomości. Zmarszczone brwi i poważne spojrzenie nie były z niej zbyt zadowolone - zmiana planów nastąpiła nagle, niespodziewanie burząc porządek, na domiar złego wymagała szybkiej reakcji. Błękitne spojrzenie wróciło do rozmówczyni. - Nie mogę tego zignorować - skomentował niechętnie. - Wybaczysz mi? Znajdę czas niebawem, nie śmiałbym odwoływać naszych lekcji - dodał z lekkim uśmiechem, pochylając nieco głowę, nim podniósł się z miejsca. - Uważaj na siebie - poprosił na odchodne, na chwilę kładąc dłoń na ramieniu siostry, gdy rzucał jej ostatnie spojrzenie. Beztroska i celebracja lata mogły uśpić ludzką czujność, nie mogli sobie na to pozwolić.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Mała jadalnia
Szybka odpowiedź